7365
Szczegóły |
Tytuł |
7365 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7365 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7365 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7365 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
SIERGIEJ �UKIANIENKO
NASTAJE �WIT
TOM 2 DYLOGII ZIMNE BRZEGI
Z rosyjskiego prze�o�y�a
Ewa Sk�rska
SPIS TRE�CI
Cz�� pierwsza
�WI�TE MIASTO / 7
Cz�� druga
AQUINCUM / 89
Cz�� trzecia
KATAKUMBY I POGRANICZE / 168
Cz�� czwarta
IMPERIUM OSMA�SKIE I JUDEA / 242
EPILOG /317
Cz�� pierwsza
�WI�TE MIASTO
Rozdzia� pierwszy,
w kt�rym dost�puj� najwy�szego zaszczytu i wcale nie czuj�
rado�ci z tego powodu
.Mia�em na sobie wspania�y, jedwabny p�aszcz z kapturem, kt�ry skrywa�
twarz.
Wprawdzie by�a to szata duchownego, wi�c prostego kroju i niezbyt
jaskrawa, ale od razu rzuca�a si� w oczy � zwyk�y nowicjusz takiej nie
nosi. Chi�skie jedwabie s� bardzo drogie, taki p�aszcz m�g� by� powodem
do dumy.
Sznurek, kt�rym zwi�zano mi z ty�u r�ce, te� by� jedwabny.
To te� pewnie pow�d do dumy.
�ci�lej m�wi�c, nie by� to wcale sznurek, lecz pas od owego p�aszcza.
Zawi�zano go pospiesznie i niedbale, w dodatku jedwab by� �liski, a ja
od dziesi�ciu minut porusza�em palcami, pr�buj�c rozlu�ni� w�ze� i nic z
tego nie wysz�o! �wi�ci bracia nie wi��� tak prosto, jak by si� wydawa-
�o...
Zreszt�, co da�yby mi wolne r�ce? Tutaj, w Urbisie, kt�ry jest miastem
w mie�cie, w rezydencji Juliusza, Pasierba Bo�ego...
Nie m�wi�c ju� o dw�ch konwojentach, kt�rzy prowadzili mnie nie-
ko�cz�cymi si� korytarzami, mocno trzymaj�c pod r�ce. Z boku pewnie
wygl�da�o to ca�kiem zwyczajnie: oto m�odzi nowicjusze pomagaj� i�� sta-
remu kap�anowi, pogr��onemu w nabo�nych rozmy�laniach...
Ale we mnie nie by�o teraz ani krzty nabo�no�ci. Mo�e dlatego, �e
bola� mnie kark, a w g�owie hucza�o? Nie, ju� raczej z powodu g��bokiego
prze�wiadczenia, �e nic dobrego mnie tu nie czeka.
� Stopie�, �wi�ty bracie � powiedzia� dobrodusznie, nawet z trosk�,
ten z prawej strony.
Przez szpar� w kapturze widzia�em skrawek drogi. W niczym mi to nie
pomaga�o, ale zawsze by�o jak�� rozrywk�. Szli�my ju� do�� d�ugo i wi-
dok zd��y� si� kilka razy zmieni�.
Najpierw, gdy wysiad�em z karety, pod nogami mia�em zwyk�y ka-
mie�. G�adko wyszlifowany, ale jednak kamie�, nic szczeg�lnego. Potem
by�y drewniane pod�ogi d�ugich galerii. Potem marmurowe, pa�acowe, in-
krustowane. P�niej na marmurze �cieli�y si� mi�kkie kobierce.
Coraz bardziej bogato...
Chocia�, jaka r�nica, po czym si� depcze?
Wa�ne, �eby samemu nie da� si� podepta�...
� St�jcie, �wi�ty bracie...
Teraz odezwa� si� ten z lewej. M�wili na przemian.
Stan��em pos�usznie, tylko palce dalej robi�y swoje: bawi�y si� w�-
z�em, pr�buj�c rozlu�ni� g�adki jedwab. A nowicjusz z prawej strony za-
dzwoni� kluczami � s�dz�c po brz�ku, klucze zrobiono z br�zu dobrej
jako�ci � i otworzy� drzwi.
� Stopie�, �wi�ty bracie...
Dziwne. Spodziewa�em si�, �e pod nogami b�dzie teraz bukszpan i he-
ban, inkrustowany turkusem i stal�. Pomyli�em si�, znowu zwyk�y kamie�...
Prowadzono mnie gdzie� w d�... Do podziemi?...
Serce zacz�o bi� szybko i trwo�nie.
Nie spodziewa�em si� w�a�ciwie niczego dobrego, by�em przygotowa-
ny na najgorsze, ale �eby tak od razu?
Nie wytrzyma�em:
� Dok�d mnie prowadzicie? � Odpowiedzi nie by�o. Tylko palce
konwojent�w zacisn�y si� mocniej...
Wi�c to tak...
Szli�my schodami, kt�re opada�y do�� �agodnie, ale ci�gn�y si� tak
d�ugo, �e do powierzchni ziemi by�o teraz co najmniej dziesi�� metr�w.
Wymarzone miejsce na sale tortur: do pa�ac�w Urbisu nie dobiegn� �adne
krzyki, nie b�d� niepokoi� �wi�tobliwych ojc�w.
Zacisn��em usta i postanowi�em nie zadawa� wi�cej pyta�.
Skoro umia�em �y�, zdo�am te� umrze�.
Klucze zabrz�cza�y jeszcze trzy razy. Ale nie spotkali�my nikogo, pa-
nowa�a martwa cisza. Nie wygl�da�o mi to na sale tortur. Najzr�czniejszy
oprawca potrzebuje pomocnik�w, a przygotowywane do pracy narz�dzia
nie�le ha�asuj�...
Wiedzia�em, �e tylko si� pocieszam. Ale tak bardzo nie chcia�em uwie-
rzy� w to, co najgorsze. Taka ju� jest natura ludzka: �ywi� si� nadziej�, nie
przyjmowa� tego, co nieuniknione. Czasem to pomaga. Gdy w pirami-
dzie egipskiej zgas�a mi lampka, pociesza�em si� my�l�: wyjd� na pami��,
a pami�� mam dobr�...
I poszed�em.
I wyszed�em... wyczo�ga�em si� na trzeci dzie�.
Ale nie przez wej�cie, przez kt�re wszed�em do grobowca.
Cz�owiek nigdy nie chce umiera�. Dlatego do ostatniej chwili wierzy,
�e wszystko b�dzie dobrze.
� Siadajcie, �wi�ty bracie.
Nacisn�li na moje ramiona, a ja opad�em na twarde siedzenie. Opar�,
do kt�rych mo�na by przymocowa� r�ce, nie by�o. To mi doda�o otuchy.
Przez minut� panowa�a cisza. Konwojenci stali w milczeniu, nie ru-
szali si�, jakby ich w og�le nie by�o. Tylko oddychali zbyt szybko.
Potem gdzie� z przodu skrzypn�y drzwi. Zap�on�o jaskrawe �wiat�o
� od gazowych albo karbidowych lamp. Rozleg�y si� kroki... i moi kon-
wojenci zapomnieli o oddychaniu.
� �ci�gnijcie mu kaptur.
G�os byl cichy, �agodny. Ale jak�e w�adczy!
Kaptur zdar�y mi cztery r�ce. Pewnie jak zajdzie potrzeba, g�ow� ukr�-
c� mi z tak� sam� gorliwo�ci�...
Rozgl�daj�c si�, zamruga�em, by przywykn�� do jasnego �wiat�a; pr�-
bowa�em zrozumie�, gdzie si� znalaz�em.
Nie przypomina�o to sali tortur.
W og�le niczego nie przypomina�o!
Niewielka, okr�g�a sala, na �cianach kilkana�cie gazowych lampek, na
suficie � starodawna, pociemnia�a, prawie niewidoczna mozaika. �ciany
by�y kamienne, pod�oga te�. Siedzia�em na kr�tkiej, drewnianej �awie bez
oparcia; konwojenci zastygli obok mnie. Przede mn� sta�a identyczna drew-
niana �awa, prosta i twarda. Na niej siedzia� cz�owiek: twarz pomarszczo-
na, oczy p�lepe, wytrzeszczone, jakby senne...
Zwyk�y cz�owiek w bia�ym p�aszczu i bia�ej tiarze...
� Rozwi��cie mu r�ce.
M�wi�, ledwie poruszaj�c ustami. Jakby ka�de jego s�owo mia�o war-
to�� klejnotu, a w dodatku nie wiadomo by�o, czy jeste�my godni je us�y-
sze�.
A przecie� tak w�a�nie by�o!
Przede mn� siedzia� Sukcesor Zbawiciela Juliusz.
To, co nie uda�o si� mnie, �wi�tym braciom nie sprawi�o �adnego pro-
blemu. Jedwabny pas rozwi�zano w jednej chwili.
� Odejd�cie.
�wi�ci bracia sk�onili g�owy i bezszelestnie wy�lizn�li si� za drzwi,
przez kt�re mnie wprowadzili.
Zostali�my sami.
Nie min�� nawet miesi�c od czasu, gdy dost�pi�em zaszczytu ogl�da-
nia na w�asne oczy biskupa Ulbrichta. Pami�tam, jak pada�em przed nim
na kolana, jak prosi�em o przebaczenie i b�ogos�awie�stwo...
Teraz co� si� we mnie wypali�o, zgas�o.
Oto siedz� przed Pasierbem Bo�ym i nie ruszam si�...
� Rozumiem... � powiedzia� Juliusz. Popatrzy� gdzie� w bok i wes-
tchn��. � Podaj swoje imi�.
� Ilmar.
� Jeste� z�odziejem? � zapyta� Pasierb Bo�y tym samym sennym,
oboj�tnym g�osem. Lekko grasejowa� jak cz�owiek, kt�ry d�ugo uczy� si�
prawid�owej wymowy, a jednak nie do ko�ca mu si� uda�o.
� Tak... Wasza �wi�tobliwo��.
� Na Smutnych Wyspach pomog�e� uciec z katorgi ch�opcu o imieniu
Markus?
� Tak... Wasza �wi�tobliwo��.
� Wiedzia�e� w�wczas, �e Markus to m�odszy ksi��� Domu?
� Nie.
Pasierb Bo�y opu�ci� powieki i jakby zapad� w drzemk�. Rozejrza�em
si� niespiesznie. To niemo�liwe, �eby mnie, kator�nika i zb�ja, zostawili
samego z Juliuszem!
Ale nikogo pr�cz nas w tym dziwnym pokoju nie by�o. I �adnych otwo-
r�w strzelniczych, przez kt�re mogliby do mnie celowa�, te� nie widzia-
�em. Mo�e �le patrzy�em?
� Dlaczego go uratowa�e�? � wymamrota� Juliusz. � Co? Dlaczego...
Nawet nie zabrzmia�o to jak pytanie. Pasierb Bo�y rzuci� te s�owa ot
tak, w przestrze�...
� Pom�g� mi uciec.
� Pom�g�, a potem? � Chude ramiona pod bia�ym p�aszczem drgn�-
�y. � Czemu go ratowa�e�, skoro nie zna�e� prawdy?
� Siostra Or�downiczka zakaza�a porzuca� towarzyszy...
� Czcisz Siostr�... To dobrze � Juliusz popatrzy� na mnie. � Zba-
wiciela te�?
� Tak.
� Wierz� ci � przysta� �atwo Juliusz. � Mo�na by pomy�le�, �e je-
ste� godnym synem Ko�cio�a. Wi�c jak doszed�e� do takiego �ycia?
� Jakiego? � spyta�em t�po.
Pasierb Bo�y zamilk� i po chwili zapyta� z nutk� zainteresowania:
� Wiesz, gdzie si� znajdujemy?
Pokr�ci�em przecz�co g�ow�.
� To kaplica, w kt�rej koronowano Zbawiciela na rzymski tron. Wo-
k� niej zbudowano ca�y Urbis. To serce wiary, Ilmarze. Komnata na
pierwszy rzut oka wydaje si� niepozorna, a jednak to podstawa Mocar-
stwa. Ona, a nie wielkie klasztory, wspania�e �wi�tynie, ogromne sobo-
ry...
Przeszed� mnie dreszcz. Tego si� nie spodziewa�em... Tymczasem Pa-
sierb Bo�y kontynuowa�:
� Niewielu dost�pi�o zaszczytu przebywania w tym miejscu. Jeszcze
mniej jest takich, kt�rzy siadali na tych �awach. Na jednej z nich siedzia�
sam Zbawiciel... Tylko nikt nie wie, na kt�rej. Nawet ja.
Znowu na mnie popatrzy�. Mia� dziwny zwyczaj: dotyka� spojrzeniem
i od razu odwraca� wzrok.
� Za co spotka� mnie taki zaszczyt? � zapyta�em.
� Powiedz prawd�, Ilmarze z�odzieju.
Mojego bezczelnego pytania Pasierb Bo�y jakby nie us�ysza�. Nie us�y-
sza�, a jednak odpowiedzia�:
� Tutaj, w sercu wiary, symbolu Urbisu, nie o�mielisz si� powiedzie�
nieprawdy. Odpowiedz... � Znowu szybkie spojrzenie, ale teraz nie od-
wr�ci� oczu, wpi� si� we mnie wzrokiem, a jego g�os nabra� mocy: � Za
kogo uwa�asz Markusa, by�ego ksi�cia Domu?
� Za Zbawiciela... � wyszepta�em.
Pasierb Bo�y zacisn�� usta i zapyta�:
� Dlaczego?
� Pozna� Pierwotne S�owo... � zacz��em. � Czy zwyk�emu cz�o-
wiekowi dane jest co� takiego?
Juliusz milcza�, patrz�c w pod�og�. Wydawa�o si�, �e znowu drzemie.
Ale ja zacz��em ju� przywykac do jego sposobu prowadzenia rozmowy i
czeka�em cierpliwie. W ko�cu si� doczeka�em:
� Powiedz, bracie m�j w Siostrze i Zbawicielu, Ilmarze z�odzieju...
Z jakiego� powodu Ko�ci� mia�by z tak� gorliwo�ci� szuka� niewinnego
dzieci�cia, w kt�rym duch Zbawiciela znalaz� schronienie?
Odetchn��em g��boko, zebra�em wszystkie si�y i odpowiedzia�em
szczerze:
� Pierwotne S�owo to w�adza, Wasza �wi�tobliwo��. Klucz do wszyst-
kich S��w, kt�re by�y, s� i b�d�. Do wszystkich bogactw, kt�re s� ukryte w
Ch�odzie.
� C� z tego?
� Kto w�ada S�owem Pierwotnym, ten zaw�adnie �wiatem�wymamro-
ta�em. � A to i dla �wieckich w�adc�w pokusa, i... i dla �wi�tego Ko�cio�a.
� Ilmarze z�odzieju... � zacz�� Juliusz, ale zamilk�, nagle zamy�lo-
ny. Wreszcie podni�s� g�ow� i popatrzy� na mnie, jakby mnie dopiero teraz
zauwa�y�: � Opowiedz mi, Ilmarze, co si� sta�o w mie�cie Neapolu, gdzie
spotkali�cie oficera stra�y Arnolda. Opowiesz?
Co za pytanie... Ju� wszystko opowiedzia�em, jeszcze na pierwszym
przes�uchaniu-. Cia�o jest s�abe: gdy mistrz italia�ski zacz�� mi pokazywa�
�Bia�� r��, czerwon� r��", ju� przy trzecim bia�ym p�atku wszystko wy-
zna�em.
� Opowiem.
Dobrze chocia�, �e nie kaza� mi opowiada� wszystkiego od pocz�tku.
Od katorgi na Smutnych Wyspach, z kt�rych uciekli�my z Markusem, po-
rywaj�c szybowiec i zmuszaj�c awiatora Helen, �eby nas przewioz�a na
kontynent. Od miasta Amsterdam, gdzie urz�dzono na mnie ob�aw� i gdzie
sta�em si� �wiadkiem wyst�pku Arnolda, oficera Stra�y, kt�ry w ferworze
walki zabi� swojego towarzysza. A najbardziej nie chcia�em opowiada� �
ani nawet wspomina�, jak �wi�ci bracia w Siostrze i Zbawicielu zabijali si�
nawzajem... i jak ja zabi�em jednego z nich...
No, a Neapol... Czym�e w por�wnaniu z tym wszystkim by� Neapol?
Opowiedzia�em Pasierbowi Bo�emu, jak uciekali�my z Miraculous:
m�odszy ksi��� Markus, ja, awiator Helen i przeorysza Luiza, kt�ra poma-
ga�a Markusowi w Krainie Cud�w ukry� si� przed stra��. Jak Markus
czyni� cuda swoim S�owem, jak poradzili�my sobie z liniowcem impera-
torskim, jak wjechali�my dyli�ansem do Neapolu � prosto w zasadzk�
Arnolda.
I jak Markus powstrzyma� rze� samym tylko S�owem... Jak Ch��d
przetoczy� si� przez ulic�, jak r�a�y przera�one konie, z kt�rych znik�a
uprz��. Jak stra�nicy, w jednej chwili pozbawieni broni, miotali si� ni-
czym w taranteli, obmacywali si�, rozgl�dali, pr�buj�c zrozumie�, kto
ich rozbroi�.
Mark zabra� do Ch�odu wszystko, co mog�o pos�u�y� zabijaniu. Za-
bra�, nie dotykaj�c, nie patrz�c, samym tylko wysi�kiem woli. Ale stra�ni-
cy za�atwiliby nas nawet bez broni, gdyby nie Arnold.
Tylko Siostra i Zbawiciel wiedz�, co dzia�o si� wtedy w jego duszy.
By�em w lepszej sytuacji � mnie nie d�awi� obowi�zek oficera. Ja nie
przysi�ga�em Domowi... Arnold dokona� wyboru i wyprowadzi� nas z za-
sadzki, rozrzucaj�c w�asnych �o�nierzy jak szmaciane lalki. Jedn� r�k� to-
rowa� nam drog�, a drug� przyciska� do piersi nieprzytomnego Markusa.
� To znaczy, �e oficer Arnold uwierzy�... � powiedzia� Pasierb Bo�y
niby ironicznie, ale powa�nym tonem. � Przypomnia� sobie Pismo...
� Jak m�g� sobie nie przypomnie�? � o�mieli�em si� zapyta�. �
Przecie� sam Zbawiciel, gdy �o�nierze rzymscy chcieli zabi� jego i Siostr�,
uczyni� to samo!
Pasierb Bo�y westchn�� i zapyta�:
� Co by�o dalej, Ilmarze z�odzieju?
� Wyruszyli�my do portu. � Obliza�em wyschni�te wargi, zastana-
wiaj�c si�, czy nie da�oby si� czego� zatai�. Tylko po co? Moje s�owa ju�
nikomu nie wyrz�dz� krzywdy. � Chcieli�my pop�yn�� statkiem do Mar-
sylii albo Nantes. A dalej, jak si� uda. Do Indii Zachodnich albo jeszcze
gdzie indziej...
� Ukry� Markusa przed Domem panuj�cym i �wi�tym Ko�cio�em �
w g�osie Juliusza nie by�o wyrzutu. On po prostu g�o�no my�la�.
� Tak, Wasza �wi�tobliwo��. �eby dor�s�, �eby zaw�adn�� S�owem
w ca�ej pe�ni...
� Dalej.
O tym, co sta�o si� potem, by�o mi najtrudniej m�wi�.
� Potem... poszli�my szuka� statku � zacz��em. � Wszystko jedno
jakiego, �eby tylko mia� sprawne �agle. Ale okaza�o si�, �e przy ka�dym
statku stoi �wi�ty brat i pilnuje, a bez jego podpisu nikogo na pok�ad nie
wezm�. No i...
� Postanowili�cie jednego z nich przekupi� � pokiwa� g�ow� Juliusz.
� A jak si� nie uda�o, przystawili�cie mu n� do gard�a. Kiedy na krzyk
zbiegli si� wszyscy bracia w Siostrze, rzucili�cie si� do ucieczki. A ty, II-
marze z�odzieju, skoczy�e�, by uciekaj�cych os�ania�. Z kulomiotem i no-
�em, jeden przeciwko dwudziestu.
Milcza�em.
� Dlaczego ty, a nie Arnold? � zapyta� Pasierb Bo�y.
� Markus nie m�g� i��. Ja bym go daleko nie doni�s�, a Arnoldowi
bez r�nicy, czy to kulomiot za pasem, czy ksi��� na plecach...
� Wi�c po�wi�ci�e� siebie... � powiedzia� w zadumie Juliusz. �
A mo�e liczy�e�, �e wszystkich pokonasz?
� Nie, Wasza �wi�tobliwo��. Nie liczy�em. My�la�em, �e tam w�a-
�nie zgin�.
� Gdyby� mia� przeciwko sobie braci w Zbawicielu, tak w�a�nie by
si� sta�o � przyzna� Juliusz. � A bracia w Siostrze wykonali moje polece-
nie i zostawili ci� przy �yciu.
Pasierb Bo�y wsta�, przeszed� si� po kaplicy drobnymi krokami. Nogi
os�ania� mu p�aszcz, i jakby nie szed�, lecz p�yn��. Westchn�� g��boko, tak
zwyczajnie, jak ka�dy cz�owiek przyt�oczony k�opotami.
� Nie wiesz, gdzie teraz jest Markus ze swoimi towarzyszami?
� Nie wiem.
� A gdyby� wiedzia�, powiedzia�by�?
� Z w�asnej woli � nie. Ale w r�kach kata wszyscy staj� si� roz-
mowni.
Juliusz zamkn�� oczy. Pogr��ony w rozmy�laniach, jakby zastyg� w p�
kroku.
� Wasza �wi�tobliwo��... � nie wytrzyma�em znowu. Niebezpiecz-
nie jest przerywa� rozmy�lania Pasierba Bo�ego, ale mia�em d�ug, kt�ry
musia�em sp�aci�. � �wi�ty paladyn, brat Ruud, kt�ry wi�z� mnie do Urbisu
i zgin�� po drodze z r�ki innego �wi�tego paladyna... prosi�, bym, je�li
trafi� do Urbisu, powiedzia� wam, �e pokorny brat Ruud wype�nia� sw�j
obowi�zek do ko�ca...
Juliusz westchn��. Z�o�y� r�ce, wyszepta� co� bezg�o�nie. Potem pod-
szed�, wyci�gn�� r�k� i dotkn�� mojego spoconego ze zdenerwowania czo-
�a. Palce mia� ch�odne, starcze, ale r�k� jeszcze siln� i pewn�.
� Odpuszczam ci ziemskie grzechy, Ilmarze z�odzieju... Jest w nich
nieszcz�cie twoje, lecz nie ma w nich winy. Grzech�w niebia�skich od-
pu�ci� ci nie mog�, b�d� si� do Siostry i Zbawiciela modli� za ciebie.
Zamar�em, nic ju� nie rozumiej�c. Jakie ziemskie grzechy? Jakie nie-
bia�skie? I skoro ziemskie zosta�y mi odpuszczone, to mo�e za niebia�skie
b�d� odpowiada� dopiero na tamtym �wiecie?
� Zegnaj, Ilmarze z�odzieju � powiedzia� Pasierb Bo�y. � Czytaj
Pismo �wi�te, pro� Pana o �ask�. Pok�j z tob�.
� Wasza �wi�tobliwo��...
Nie zd��y�em zada� pytania. Moi konwojenci wy�onili si� zza drzwi
i znowu mocno uj�li pod r�ce. A Pasierb Bo�y ju� odwr�ci� si� do mnie
ty�em i szed� w stron� �awy � powoli, ci�ko, jakby mia� do przej�cia nie
pi�� krok�w, lecz ca�� mil�.
� Poczekajcie! � krzykn��em. I w tym samym momencie jeden ze
�wi�tych braci uderzy� mnie pod �ebra. Niby lekko, niechc�cy, a nogi si�
pode mn� ugi�y i s�owa uwi�z�y w gardle. By�o to co� podst�pnego ni-
czym japo�skie karate albo rosyjskie abo.
Chyba jednak za grzechy niebia�skie przyjdzie mi zap�aci� na ziemi!
Powlekli mnie z powrotem, ju� nie zak�adaj�c kaptura na g�ow�. R�k
te� nie zwi�zywali. Gdyby na miejscu kap�an�w byli zwykli stra�nicy, za-
rzuci�bym im niedbalstwo. A tym? Co to dla nich za r�nica, czy mam r�ce
zwi�zane czy nie.
Nie ci�gn�li mnie do schod�w prowadz�cych na g�r�, do pa�ac�w Urbi-
su. I nie w d�, chocia� czu�em, �e musz� tu by� podziemne poziomy. Pro-
wadzili mnie d�ugim, niemal zupe�nie ciemnym korytarzem starej budowli
z cegie�, w kt�rym pochodnie pali�y si� co czterdzie�ci krok�w. �ciany
by�y wilgotne, pachnia�o ple�ni� i zgnilizn�. Zdumiewaj�ce � obok �wi�-
to�ci nad �wi�to�ciami, kaplicy, w kt�rej koronowano Zbawiciela, takie
niedbalstwo!
� Bracia w Siostrze � wydawa�o mi si�, �e w�a�nie Siostr� wymieniaj�
w modlitwach. � Pasierb Bo�y odpu�ci� mi wszystkie ziemskie grzechy!
W ko�cu doczeka�em si� odpowiedzi:
� S�yszeli�my, Ilmarze z�odzieju � odpowiedzia� ten z lewej.
� Ale nadal ci��� na tobie grzechy niebia�skie � dorzuci� ten z pra-
wej.
Wi�c to ju� koniec.
Za chwil� ode�l� mnie do Pana, �ebym kwesti� grzech�w niebia�skich
m�g� om�wi� osobi�cie. Tu ju� nawet Siostra si� za mn� nie wstawi.
Doliczy�em si� dwunastu pochodni, nim korytarz wreszcie si� sko�-
czy�. Nie bezdenn� jam� w ziemi i nie piecem ognistym, czego si� w g��bi
duszy ba�em, lecz niewielk� sal�, nieco ja�niejsz� od korytarza.
To nie by�a cela, lecz pok�j mieszkalny.
Pod �cian� sta�y dwie prycze zbite z desek i za�cielone grubymi ko�-
drami. St� by� r�wnie prosty, na nim niewyszukane dania � dwie cebule,
bochenek chleba, miska z dwoma �ledziami, dwa gliniane kubki z winem,
a mo�e wod�. Przy stole siedzia�y dwie osoby: czterdziestoletni m�czy-
zna o topornej, niby siekier� wyciosanej twarzy, szarej cerze, jak gdyby z
tej piwnicy nie wychodzi� z dziesi�� lat, a obok niego dziesi�cioletni ch�o-
pak, podobny do starszego jak dwie krople wody � ani chybi syn. Obaj
ubrani byli w jednakowe habity z szarego sukna, obaj mieli takie same
puste oczy, jakby wy�arte przez ciemno��.
� Ilmarze z�odzieju � powiedzia� jeden z moich konwojent�w uro-
czy�cie, niczym majordomus, kt�ry oznajmia przybycie go�cia na wa�nym
przyj�ciu. � Z rozkazu Pasierba Bo�ego odpuszczono ci grzechy ziem-
skie, zosta�y jednak niebia�skie.
Starszy z zakonnik�w wsta�. Na jego twarzy pojawi� si� u�miech,
pow�ci�gliwy, ale radosny. Jakby czeka� tu na mnie przez ca�e �ycie, zd�-
�y� nawet dorobi� si� syna nie wiadomo z kim, sk�ra mu ju� poszarza�a,
i wreszcie si� doczeka�!
� Ilmar z�odziej � zaskrzypia�. Glos mia� ochryp�y, pewnie od wiecz-
nej wilgoci podziemi. � Dobrze. Cela numer trzyna�cie.
Cela?
� Pasierb Bo�y rozkaza� mi modli� si� o odpuszczenie grzech�w nie-
bia�skich � powiedzia�em.
� Tutaj wszyscy si� modl� � oznajmi� jeden z konwojent�w. �
W�a�nie dlatego ci� tu przyprowadzili�my.
Mnich-stra�nik otworzy� ci�kim kluczem jeszcze jedne drzwi i wypro-
wadzono mnie na kolejny korytarz � d�ugi i ciemny. Konwojenci zr�cznie
pochwycili ze �cian dymi�ce pochodnie. Co to za zacofanie, co za �rednio-
wiecze! Czy�by nie by�o w Mocarstwie karbidowych czy naftowych lamp?
Zd��y�em si� jeszcze obejrze� i dostrzec, jak siedz�cy w mrocznym
pomieszczeniu ch�opak �apczywie je �ledzia, popijaj�c winem z kubka.
� D�ugo mam si� tu modli�, bracia w Siostrze? � zapyta�em.
Nie odpowiedzieli. Zreszt�, nie spodziewa�em si� odpowiedzi. I tak
wszystko by�o jasne.
Przeszli�my korytarzem dwadzie�cia krok�w. Min�li�my kilka w�az�w
w pod�odze, zas�oni�tych drewnianymi kratami z pot�nymi k��dkami. Tam
panowa�a absolutna ciemno��, ale wydawa�o mi si�, �e za jedn� z krat co�
si� poruszy�o.
Przed trzynast� klap� � liczy�em � stra�nik pochyli� si� ze st�kni�-
ciem, otworzy� k��dk� i odchyli� krat�. Skin�� g�ow�:
� Skacz, Ilmarze z�odzieju.
Sta�em jak wryty. Stra�nik z idiotyczn� trosk� doda�:
� Skacz, tu jest nisko. Jak Siostra zechce, nie rozbijesz si�.
Obejrza�em si� na ochroniarzy i zrozumia�em � jeszcze chwila i po-
mog� mi.
� �wi�ci bracia, przecie� Pasierb Bo�y kaza� mi czyta� Pismo �wi�te,
modli� si� � wpad�em na koncept. � Tak nie mo�na...
Konwojenci popatrzyli na siebie. Ale stra�nik zatrz�s� si�, jakby dosta�
dreszczy:
� Nie wolno! Nie wolno!
� Zapytamy Pasierba Bo�ego, co zrobi� � zdecydowa� jeden z nich
� a na razie skacz.
� Poczekajcie, poczekajcie! � zakrz�tn�� si� stra�nik. � Przecie� to
nie jest jego!
Wyci�gn�� r�k� do mojego p�aszcza, wyra�nie chc�c go ze mnie
zedrze�. Nie wstydzi�em si� nago�ci, nie o to mi chodzi�o, ale nie mia�em
i. ao.%[ qz
najmniejszego zamiaru siedzie� w celi nago! W ko�cu moje ubranie mi
zabrali!
Kolanem uderzy�em stra�nika w krocze i rozko�ysa�em si� z ca�ych si�,
po czym opu�ci�em nogi w czelu�� i zawis�em na r�kach konwojent�w.
�wi�ci bracia nie chcieli mi towarzyszy�, rozwarli palce i spad�em.
Rzeczywi�cie nie by�o g��boko. Mo�e ze trzy metry. I nawet uda�o mi
si� tak skoczy�, �eby nie odbi� sobie pi�t. Przeturla�em si� po kamiennej
pod�odze i wsta�em.
Na g�rze, w jasnym otworze w�azu wida� by�o dwie zatroskane fizjo-
nomie, do kt�rych po chwili do��czy�a trzecia. Stra�nik sapa� i mamrota�
co� o zb�jach przez Boga przekl�tych.
� Zdejmij p�aszcz i rzu� na g�r� � za��da�.
� Zaraz, zaraz, ju� zdejmuj� � odpowiedzia�em, rozgl�daj�c si� po-
spiesznie. �wiat�a to ju� mi na pewno nie zostawi�, musz� si� przynaj-
mniej zd��y� rozejrze�.
Cela by�a niedu�a. Trzy na trzy � prawie sze�cian. �ciany i pod�oga
z solidnych, kamiennych p�yt. Czyli nie wyd�ubi� kamienia i nie przekopi�
przej�cia... W jednym k�cie dziura w pod�odze, niedu�a, wielko�ci d�oni.
Nad ni�, w �cianie, ma�y otw�r, z kt�rego nieprzerwanie s�czy si� woda,
sp�ywaj�c do dziury. W przeciwnym k�cie sterta trocin � w�a�nie trocin,
drobnych i chyba nawet czystych.
Nie�le wymy�lone.
Oto woda do mycia i ubikacja jednocze�nie. A oto ��ko � i to takie,
�e nie spos�b u�y� go jako drabiny. Bez drabiny do sufitu nie dosi�gn�. Po
suficie si� do luku nie doczo�gam. Rosyjska ciemnica, jednym s�owem.
� P�aszcz! � krzykn�� stra�nik. � Oddaj p�aszcz, zb�ju! Musz�
si� z niego rozliczy�! P�aszcz!
� Pismo �wi�te, lampa karbidowa i kilof! � odkrzykn��em.
Stra�nik splun�� ze z�o�ci� w d� i zacz�� zasuwa� drewnian� krat�,
chocia� nie by�o takiej potrzeby.
� Mo�e by go nie karmi�, dop�ki nie odda... � zaproponowa� p�-
g�osem jeden z konwojent�w.
� Nie wolno! � wykrzykn�� stra�nik ze szczerym b�lem w g�osie. �
Zb�j przekl�ty! Czego�cie nie trzymali?
Czyli nie b�d� mnie morzy� g�odem... Dobrze.
� Niech si� ud�awi tym p�aszczem!
.� A je�li si� naprawd� udlawi?
Glosy ju� si� oddala�y. A razem z nimi s'wiatlo pochodni.
Usiad�em na pod�odze, przesun��em d�oni� po kamieniu. Czysto, za-
skakuj�co czysto. Wida�, �e umyto cel� po poprzednim wi�niu.
Na wszelki wypadek podszed�em do sterty trocin i powoli przesypa-
�em je mi�dzy palcami. Niczego. Ani zapisk�w krwi� na kawa�ku materia-
�u, ani ukrytego narz�dzia do d�ubania w �cianie...
� Ale� teraz wpad�, Ilmar � powiedzia�em sam do siebie. � Ale�
wpad�...
Bardzo powoli � nie mia�em si� ju� dok�d �pieszy� � porusza�em si�
po obwodzie celi. I wsz�dzie, gdzie tylko dosi�gn��em, obmacywa�em �cia-
ny. Wszystkie kamienie by�y mocno, trwale osadzone. Nie znalaz�em te�
�adnych wydrapanych informacji. Zreszt�, czym mieliby je wydrapywa�,
skoro do celi wrzucaj� na golasa? Paznokciami? A mo�e wyrwa� sobie z�b
i spr�bowa� nim pisa�? Nie da rady, nie ma na �wiecie z�b�w mocniej-
szych od granitu.
P� godziny p�niej nie zosta�o mi ju� nic do obmacywania. Z�o�y�em
r�ce tak, �e utworzy�y czark�, podstawi�em pod s�cz�c� si� leniwie wod�.
Siostro Or�downiczko, sp�jrz na mnie, pokrzep, naucz...
Woda by�a smaczna, czysta. Wodoci�g w celi � nies�ychany luksus.
Zreszt�, czy jest na �wiecie kto� bogatszy od �wi�tego Ko�cio�a? Chyba
�e W�adca... Ale i to nie na pewno.
Poszed�em z powrotem do mojego ��o�a". Usiad�em, skrzy�owa�em
nogi, zagarn��em pod siebie jak najwi�cej trocin. Dobra, cel� ju� zbada-
�em. Siostra nie posk�pi�a umiej�tno�ci orientowania si� w ciemno�ciach.
Co tam, nie w takich opa�ach bywa�em...
Potrz�sn��em g�ow�, sam sobie t�umacz�c, �e nie mam racji. W takie tara-
paty si� jeszcze nie pakowa�em. Egipskie grobowce, kirgiskie kurhany, sak-
so�skie podziemia � wszystko od dawna by�o opustosza�e. Jedynymi prze-
szkodami s� tam podst�pne, ale oklepane pu�apki. Poza tym nie wchodzi�em
tam nago, mia�em liny, lampy, inne wyposa�enie. A to jest wi�zienie. Cela,
w kt�rej b�d� siedzia� do ko�ca �ycia, je�li nie uda mi si� z niej wydosta�.
Wi�c co my tu mamy?
Po �cianach nie wejd�. Do w�azu nie doskocz�.
No tak, mam przecie� p�aszcz. A z jedwabnego p�aszcza mo�na zrobi�
dobry sznur. Oto moje wyposa�enie, oto bro�...
Sznur. Ci�arka nie mam, haka nie mam, ale chyba mo�na co� wymy-
�li�? Mo�na? Czyli tak: rzucam sznur, zaczepiam o krat�, podci�gam si�...
Na zewn�trz rozleg� si� ha�as. Wsta�em, zamruga�em, gdy na koryta-
rzu pojawi� si� ��ty, dr��cy odblask. Jak szybko oczy odwyk�y od �wiat�a!
� Dalej, dalej...
G�osy, du�o g�os�w. Miarowe, r�wne kroki. Sze�ciu ludzi.
Klapa odsun�a si� z �oskotem. Stra�nik zajrza� do �rodka, za jego ple-
cami majaczy�y kamienne twarze konwojent�w.
� Ilmarze z�odzieju! � zawo�a� gro�nie stra�nik. � Je�li natychmiast
nie oddasz p�aszcza dobrowolnie, spu�cimy drabin� i odbierzemy go si��...
Masz ci los, a ja w�a�nie zacz��em obmy�la� ucieczk�...
� �wi�ci bracia, zlitowania! � wykrzykn��em �a�o�nie. � Tu jest
zimno, umr�! Zostawcie mi ubranie, �wi�ci bracia! Nawet Zbawiciela stra�
rzymska nie traktowa�a tak okrutnie!
� Nie jeste� Zbawicielem, Ilmarze z�odzieju. � Stra�nik by� nieugi�-
ty. � I nie ma co m�wi� o okrucie�stwie, ludzie po pi��dziesi�t lat w
takich celach �yj�! P�aszcz!
� Jeszcze z nim dyskutuje... � rzuci� kt�ry� ze �wi�tych braci. �
A tamten b�dzie kala� swoim brudnym j�zykiem imi� Zbawiciela! Zaczy-
namy...
Zacz�to spuszcza� drabin�. Tylko mi po�amanych �eber brakowa�o! W
jednej chwili zdar�em z siebie p�aszcz, zwin��em i cisn��em w g�r� � pro-
sto w twarz stra�nika.
� Zabierzcie go sobie! Dranie!
Dla pe�ni efektu powinienem �z� uroni�, �eby ich do ko�ca przekona�
o mojej wra�liwo�ci, ale nie chcia�o mi si� p�aka�. Gdy w duszy jest tylko
z�o��, sk�d maj� si� wzi�� �zy?
� Mo�e jednak damy mu nauczk�? � zapyta� kto�.
� Nie wolno, nie wolno! � uci�� stra�nik. � S�u�b� trzeba pe�ni� z
wielk� pieczo�owito�ci�, ale bez zb�dnego okrucie�stwa!
Ale rygory sta...
� Sprawd� p�aszcz, mo�e zd��y� wyskuba� nitki? � zapyta� ten, kt�-
ry chcia� si� zaj�� moim wychowaniem.
� A co ja niby robi�? � obrazi� si� stra�nik. � Wszystko w porz�d-
ku, p�aszcz ca�y... ale pasek, pasek!
� Ja mam pasek...
Krata spocz�a na swoim miejscu, �wiat�o i g�osy oddali�y si�. Pewnie,
kto normalny chcia�by tu d�u�ej siedzie�...
Wr�ci�em do trocin. No i tak, Ilmar, nie masz szcz�cia. Musi wystar-
czy� ci to, co masz: g�owa.
Ka�demu z�odziejowi, a czasem nawet uczciwemu mieszczaninowi
zdarza si� zawrze� bli�sz� znajomo�� z wi�zieniem. Je�li na przyk�ad za
pijack� burd� zas�dzili ci czyszczenie stajni przez miesi�c albo za drobn�
kradzie� poczciwy s�dzia da� rok katorgi, to jeszcze nic. Urz�d� si�,
rozejrzyj, ucz si� �ycia za kratami. Ale je�li dosta�e� do�ywocie... albo
dziesi�� lat kopalni, co r�wna si� �mierci, szykuj si� do ucieczki.
Ale szykuj si� rozs�dnie.
Najpierw trzeba si� zorientowa�, w jaki spos�b mo�na uciec. Wyczu�
s�aby punkt � w �cianie, pod�odze, u stra�nik�w. I poczeka� na odpo-
wiedni moment. Nie wyrywaj si� za wcze�nie i nie przegap swojej szansy.
Wi�zienie, a zw�aszcza pojedyncza cela s� straszne dlatego, �e zabijaj�
wol�. Nawet je�li cia�o nie os�ab�o, my�li nadal s� �ywe, a woli ju� nie ma
� cz�owiek jest zgubiony. Mo�na mu otworzy� drzwi, zostawi� klucz na
stole, da� bro�, a on b�dzie patrzy� t�po w �cian� i nie zrobi nawet kroku w
stron� wolno�ci.
Ucieka�. Tylko jak? Cela jest �lepa, �ciany nie do przebicia. Do w�azu
nie doskocz�. Ech, gdybym mia� dobre S�owo, a na tym S�owie... na przy-
k�ad drabin�. Albo chocia� sznur z hakiem, sznur mo�na po�o�y� nawet na
s�abym S�owie. No i pi�� oczywi�cie, �eby �jak si� ju� dostan� do kraty
� przepi�owa� pr�ty...
Bez sensu. Po pierwsze, nawet gdybym wydosta� si� z celi, musia�bym
jeszcze jako� otworzy� drzwi na korytarz. A po drugie, nie mam S�owa.
Co mam? Trociny, wod�, odp�yw nieczysto�ci...
Mo�na zatka� odp�yw trocinami. A� mnie wstrz�sa, gdy pomy�l�, z
czym musia�bym je wtedy miesza�, ale... Pewnie da�bym rad�. A kiedy
cela nape�ni�aby si� wod�, podp�yn��bym do kraty i spr�bowa� poradzi�
sobie z k��dk�...
Zachichota�em, ale w nieprzeniknionej ciemno�ci zabrzmia�o to tak
strasznie, �e obieca�em sobie wi�cej si� tu nie �mia�.
Jak d�ugo cela nape�nia�aby si� cienk� stru�k� wody?
Ze trzy, cztery dni...
A przecie� maj� zamiar mnie karmi�...
Zreszt�, i tak nie zdo�am wytrzyma� trzy dni w lodowatej wodzie.
W najlepszym razie uton�. To ju� lepiej przegry�� sobie �y�y na nadgarst-
ku i wyruszy� na tamten �wiat.
To znaczy, �e szukam s�abego miejsca nie tam, gdzie trzeba.
Rozdzia� drugi,
w kt�rym robi� g�upstwa, ale nie czyni� sobie �adnej szkody
Nie mam poj�cia, kto m�g�by w takiej celi prze�y� pi��dziesi�t lat.
Mo�e dziki mieszkaniec Grenlandii czy Islandii, kt�ry przywyk� �y� ws'r�d
lod�w, potrzeby za�atwia� na mrozie i podciera� si� �niegiem. Zimno. Ci�-
gle zimno, a przecie� to dopiero wczesna jesie�. Zimno przeszkadza�o spa�,
nie pozwala�o my�le�, wysysa�o si�y. �ebym chocia� mia� ko�dr�! �eby mi
chocia� ubranie zostawili!
Pierwszej nocy nie zmru�y�em oka. M�czy�em si�, pr�buj�c to zako-
pa� si� w trocinach � i wtedy lodowata pod�oga wyci�ga�a ze mnie ciep�o
od do�u � to zgarnia� wszystko pod siebie � wtedy czu�em dotkliwy
ch��d p�yn�cy z kamiennych �cian.
Ale gdy w pewnym momencie ockn��em si�, stwierdzi�em, �e jednak
musia�em si� zdrzemn��. Poszed�em w k�t, do wody i natkn��em si� na
pod�odze na co� okr�g�ego i mokrego.
To by�a moja racja. Pe�zaj�c po celi znalaz�em dwa gotowane kartofle,
ma�� rzepk�, pajd� chleba i kawa�ek dorsza. Jedzenie by�o pogniecione, wi-
docznie bez zb�dnych ceregieli przeci�ni�to je przez zakratowany w�az. Oto
run�� m�j kolejny plan � dopa�� stra�nika, gdy b�dzie roznosi� jedzenie.
Za�atwi�em swoje sprawy, umy�em si� i wr�ci�em do trocin. Obra�em
kartofel � ciekawe, jak szybko zaczn� po�era� je razem z �upin� � i za-
cz��em je��, zagryzaj�c dorszem.
Nawet nie�le tu karmi�. Chleb czerstwy, ale pszeniczny, z dobrej m�ki.
I ryba nie �mierdz�ca, tak� je si� z przyjemno�ci� nawet na wolno�ci.
Ale o zawiesistej zupie albo gor�cej kaszy mog� zapomnie�. Trzeba by
spuszcza� do celi misk�. To oznacza ryzyko: zdeterminowany wi�zie� m�g�-
by si� rzuci� na stra�nika...
�wi�ci bracia nie lubili ryzyka.
Drugiego ziemniaka i rzep� zostawi�em sobie na p�niej. Zgarn��em
pod siebie trociny, jak ptak, kt�ry mo�ci sobie gniazdko, i zacz��em si�
zastanawia�.
Wychodzi na to, �e o w�asnych si�ach si� st�d nie wydostan�. Do w�azu
nie doskocz�, podkopu nie zrobi�, nie ma te� sensu urz�dza� potopu. Jako
ostateczno�� zostawi�em sobie rozgrzebanie dziury odp�ywu i zanurkowa-
nie do kanalizacji. Ale architekci na pewno to r�wnie� przewidzieli i czeka
mnie albo krata z br�zu, albo rura tak w�ska, �e si� przez ni� nie przecisn�.
Utoni�cie w nieczysto�ciach to jeszcze straszniejsza �mier�.
Czyli jedyny s�aby punkt, kt�rego warto szuka�, tkwi w ludziach. W stra�-
niku moim ukochanym, cz�owieku o martwych oczach. Gorliwo��, ale bez
zb�dnego okrucie�stwa... Dobrze m�wi, jak z ksi��ki. Czy�by nie mia� s�a-
bych stron? Korzy��, hazard, tch�rzostwo... Ale nie mam go jak przekupi�,
zastraszy� te� nie zdo�am. A najgorsze jest to, �e on wcale nie ma zamiaru
ze mn� rozmawia�. Nawet jedzenie roznosz� w nocy � ale wymy�lili!
Tej nocy b�d� musia� czuwa�...
Nie chcia�o mi si� spa�, ale po�o�y�em si� i rzetelnie spr�bowa�em si�
zdrzemn��. Nawet mia�em sen... Znowu ucieka�em noc� ciemnymi ulicz-
kami Neapolu, z niepokojem zerkaj�c na Arnolda, kt�ry ni�s� nieprzytom-
nego Markusa i kamiennym wyrazem twarzy odstrasza� przechodni�w. Ale
w odr�nieniu od naszej prawdziwej ucieczki sprzed zaledwie trzech dni,
doskonale wiedzia�em: idziemy prosto w zasadzk�. Wiedzia�em i nie mo-
g�em o tym powiedzie�. Wiedzia�em i szed�em do przodu. Jak Zbawiciel
id�cy z aposto�ami naprzeciw rzymskim �o�nierzom...
Ale Zbawiciel nie na darmo modli� si� do Boga Ojczyma w Getsema-
ni. Unikn�� �mierci, przyni�s� �wiatu S�owo...
Czy ja czego� dobrego dokona�em? Pomijaj�c moje dawne �ycie?
Pomog�em Markusowi uciec z katorgi... pomog�em mu znale�� no-
wych przyjaci� i obro�c�w. W porcie walczy�em jak lew, �eby tylko on
si� uratowa�...
Czy Zbawiciel mia� opr�cz jedenastu i jednego jeszcze innych aposto-
��w? Tych, kt�rzy zgin�li wcze�niej, przed triumfem wiary?
Ju� zupe�nie rozbudzony, le�a�em z twarz� w trocinach leciutko pach-
n�cych drzewem i my�la�em. Nie o ucieczce. O Zbawicielu. O Markusie.
O �wi�tym S�owie. O Pi�mie �wi�tym.
Mo�e Markus mi pomo�e? W ko�cu to Mesjasz! Chocia� m�odziut-
ki...
Chyba nie by�o przypadku, �eby Zbawiciel nie pom�g� swoim wier-
nym s�ugom. Gdy jedenastu przekl�tych zdradzi�o go i odwr�ci�o si� od
niego, czy on czyni� im wyrzuty? Przeciwnie! Ka�demu zaproponowa� sta-
nowisko, ka�demu chcia� da� S�owo. Inna sprawa, �e oni nie wyrazili skru-
chy. Dawno temu s�ysza�em pewne kazanie; wyg�asza� je dobry kap�an,
mimo �e by� bratem w Zbawicielu, a nie w Siostrze. M�wi� o tym, jak
Zbawiciel b�aga� niepos�usznych: �Zaprawd� powiadam wam, oto ja je-
stem kr�lem na ziemi i kr�lem niebieskim. Wyznajcie mi grzechy swoje,
ukorzcie si�, albowiem kt� z nas jest bez grzechu? Zasi�d�cie razem ze
mn� na tronie rzymskim!". Ale oni nie wyrazili skruchy. I powiedzia� wte-
dy Zbawiciel: �Wybaczam wam grzechy ziemskie, ale niebia�skich odpu-
�ci� nie mam prawa. Id�cie i nie grzeszcie wi�cej". Obj�� wiernego Juda-
sza i poszed� do pa�acu, i p�aka� tam przez trzy dni i trzy noce...
Jedenastu przekl�tych odesz�o. I nikt ich nie wtr�ca� do loch�w, �eby
tam modlili si� o odpuszczenie grzech�w niebia�skich.
Powinienem teraz wznie�� mod�y do nowego Zbawiciela Markusa i po-
prosi� go o pomoc...
Ale on nie us�yszy. Nowy Zbawiciel jest jeszcze zbyt ma�y. Nie wy-
starczy mu pot�gi, by przyby� do Urbisu, otworzy� wszystkie drzwi i wy-
prowadzi� mnie na �wiat�o dnia...
A� westchn��em, gdy sobie to wyobrazi�em. I od razu si� zawstydzi-
�em. Do czego to podobne, �ebym ja, Ilmar Przebieg�y, najlepszy z�odziej
Mocarstwa, liczy� na cudz� pomoc? Niechby nawet bosk�? Owszem, nie-
raz prosi�em Siostr�, �eby da�a mi rozum, b�aga�em Zbawiciela o �ask�...
Ale �eby liczy� na prawdziwy cud? Czego� takiego jeszcze nie by�o. To by
znaczy�o upodobni� si� do �wi�tego misjonarza z przypowie�ci, kt�ry w
czasie potopu modli� si� do Zbawiciela, ale nie zrobi� tratwy, nie zbli�y�
si� do przep�ywaj�cego obok statku i uton�� z �arliw� modlitw� na ustach.
A gdy stan�� przed obliczem Zbawiciela, us�ysza�: �Czy� nie da�em ci
bierwion i sznura? Czy� nie pos�a�em po ciebie solidnie zbudowanego
statku?".
Cud przychodzi do tych, kt�rzy potrafi� go zobaczy�.
A jak nie zobacz�, do ko�ca �ycia b�d� si� modli� w ciemno�ciach
i ch�odzie...
Ciekawe, co mia� na my�li Pasierb Bo�y, m�wi�c o grzechach nie-
bia�skich. To, �e zabi�em �wi�tego brata, kt�ry pr�bowa� zabi� mnie w
drodze z Amsterdamu do Rzymu? Czy tych �wi�tych braci, kt�rych po-
rani�em w starciu w Neapolu? Mo�e nawet kogo� zabi�em... Nie meldo-
wali.
Dziwne.
Juliusz, Sukcesor Zbawiciela na Ziemi, m�wi� chyba szczerze. Bez z�o-
�ci. I nie m�g� nie wiedzie�, na jakie m�ki mnie skazuje. Za co wsadzi�
mnie do tej podziemnej celi? �ebym gni� tu �ywcem?
Pewnie, �e dla g�owy Ko�cio�a pojawienie si� nowego Zbawiciela to
nie przelewki. Kim teraz jest Sukcesor, gdy po Ziemi chodzi prawdziwy
Zbawiciel? S�ug�, zarz�dc�... Ale przecie� nie jest ob��kanym ateist�, kt�-
ry w mistycznym za�mieniu umys�u odrzuca Boga! Co warte b�d� te nie-
d�ugie lata jego ziemskiego �ycia, je�li stanie na przeszkodzie Zbawicielo-
wi, skazuj�c si� tym samym na wieczne pot�pienie?
On po prostu inaczej odbiera� to, co si� dzia�o. Nie tak jak ja.
Wierci�em si�, pr�buj�c si� wygodnie u�o�y�, albo skaka�em i macha-
�em r�kami, �eby si� rozgrza�. I przez ca�y czas usi�owa�em zrozumie�
swoje niebia�skie grzechy. Nic mi z tego nie wychodzi�o. �ebym nawet
my�la� do ko�ca �wiata...
Do ko�ca �wiata!
Poczu�em w �rodku taki ch��d, �e usiad�em wprost na kamiennej pod-
�odze. I chwyci�em si� za g�ow�.
Zbawiciel...
Kt�ry przyszed� ponownie...
Jak powiedziano w objawieniu grzesznego aposto�a Jana, najpierw
przyjdzie na ziemi� fa�szywy mesjasz podaj�cy si� za prawdziwego. I b�-
dzie robi� wszystko na odwr�t. Je�li Zbawiciel by� synem prostych ludzi,
to Kusiciel b�dzie dzieckiem znamienitych rodzic�w. Je�li Zbawiciel wst�pi�
na rzymski tron, przynosz�c prawo i porz�dek, to jego grzeszny sobowt�r
wyrzeknie si� ziemskiego tronu. Zbawiciel przyni�s� S�owo, kt�re da�o
ludziom ogromn� w�adz� nad wszystkimi rzeczami, a Kusiciel zechce w�a-
da� �ywymi lud�mi.
I zas�ynie z dobrych czyn�w, i zwyci�y, i zacznie panowa� na ca�ym
�wiecie, i zapanuje na ziemi bezprawie i samowola, a� do przyj�cia praw-
dziwego Zbawiciela...
� Ale jak�e to... � wyszepta�em. � Jak�e to...?
Widocznie to w�a�nie Pasierb Bo�y Juliusz mia� na my�li, m�wi�c o grze-
chach niebia�skich: �e pomaga�em nie Zbawicielowi, lecz Kusicielowi...
Ale to musi by� zbieg okoliczno�ci... To niemo�liwe! Siostra Or�dow-
niczka o przyj�ciu fa�szywego mesjasza w og�le nie wspomina�a, a kap�an,
kt�ry uczy� mnie w dzieci�stwie, wyja�nia� nieraz: objawienia brata Jana
nale�y traktowa� jak alegorie. S� przestrog� dla wierz�cych, lecz �wi�tych
prawd nie nale�y rozumie� dos�ownie, lecz poj�� ich sens przez osobist�
modlitw� do Zbawiciela i Siostry.
Przypomnia�em sobie naszego starego wiejskiego kap�ana, kt�ry sk�a-
da� r�ce w ��dk� i obchodzi� parafian, pozwalaj�c ka�demu przyj�� komu-
ni� �wi�tej wody z �elaznego naczynia (tylko Siostra umia�a nosi� wod�
w d�oniach), i przera�enie min�o. Co za bzdura! Markus nie jest Kusicie-
lem! On naprawd� chce dla wszystkich dobra!
Ale na razie z tego dobra s� same nieszcz�cia...
Spalili ca�y transport kator�nik�w, zb�j�w razem z marynarzami i stra�-
nikami, �eby tylko zachowa� tajemnic�. Pretorianie zrzucali desant na w�a-
snych ziemiach, nikogo nie oszcz�dzaj�c, �eby tylko pochwyci� Markusa.
Ja mam gni� �ywcem w ciemnicy. Dom panuj�cy trz�sie si� jak w gor�cz-
ce. Ko�ci� jest na granicy roz�amu. W ca�ym Mocarstwie lud si� niepokoi
i burzy, W�adca od miesi�ca �ciga swojego potomka i uj�� nie mo�e. Tylko
patrze�, jak Chanat dogada si� z Chinami i wypowiedz� nam wojn�!
�le si� dzieje.
Teraz ju� rozumia�em, dlaczego bracia w Zbawicielu z tak� zawzi�to-
�ci� pragn� �mierci Markusa. Dla nich to rzeczywi�cie wa�niejsze ni� po-
znanie S�owa Pierwotnego. A bracia w Siostrze nie wierz�, �e Markus to
Kusiciel, i chc� go schwyta�, �eby wyci�gn�� tajemnic�, wsp�zawodni-
cz�c pod tym wzgl�dem z W�adc�.
A Pasierb Bo�y, kt�ry musi utrzyma� razem oba skrzyd�a wiary, stara
si� jak mo�e... Oto na co mu przysz�o na stare lata! Prawie zacz��em mu
wsp�czu�, chocia� wtr�ci� mnie do ciemnicy.
Zerwa�em si� i zacz��em kr��y� po celi, w bezsilnej z�o�ci wal�c pi�-
�ciami w �ciany. Siostro Or�downiczko, dopom�! Dorad�, jak si� wydo-
sta�! Nie chodzi o mnie, Siostro! Nie o kamienn� studni�, w kt�rej przyj-
dzie mi umrze� w zimnie i ciemno�ciach! D�ugo tu cierpie� nie b�d�, moja
dusza zga�nie, zanim cia�o si� zestarzeje. B�d� si� czo�ga� po pod�odze,
zbieraj�c jedzenie i robi�c pod siebie. Ale nie chc� umiera�, nie wiedz�c,
co tworzy�em: dobro czy z�o, komu pomaga�em: Zbawicielowi czy Kusi-
cielowi !
� Siostro! � wyszepta�em, wsuwaj�c palce w szczelin� mi�dzy ka-
mieniami. � Pom�, daj znak!
Kamie� pod moimi r�kami nie rozpad� si� i nie odwr�ci�, ukazuj�c
tajne przej�cie. Ale us�ysza�em s�aby ha�as na g�rze i dolecia� do mnie
nies'mia�y blask �wiat�a.
Zastyg�em. Je�li to nie znak, co w takim razie jest znakiem?
Najwa�niejsze to zrozumie�, co Siostra chce mi powiedzie�...
Nad krat� by�o ju� zupe�nie jasno i w dr��cym �wietle pochodni zoba-
czy�em swojego stra�nika. Wyra�nie si� zmartwi�, �e nie �pi�.
� Hej, �wi�ty bracie! � krzykn��em. � Musz� porozmawia� z Pa-
sierbem Bo�ym!
Pewnie z r�wnym powodzeniem m�g�bym prosi�, �eby mi tu zawo�ali
Pana Boga. Stra�nikowi nie drgn�� na twarzy ani jeden mi�sie�. Wyj��
z plecionego koszyka jakie� jedzenie i zacz�� przeciska� przez krat�.
� Chc� powiedzie� Juliuszowi wa�n� rzecz! � wk�ada�em w sw�j
g�os ca�e przekonanie, na jakie by�o mnie sta�. � �le z tob� b�dzie, je�li
wie�� przyjdzie za p�no.
�adnej reakcji. Nic dziwnego. Kt�ry z siedz�cych tu wi�ni�w nie krzy-
cza� podobnych g�upstw? Pewnie obiecywali bogactwa i wyjawienie wiel-
kich tajemnic, pewnie powo�ywali si� na wp�ywowych opiekun�w...
Na pod�og� spad� mi�kko kartofel, potem � wielkie zielone jab�ko.
Zza plec�w stra�nika wy�oni�a si� g�owa jego synka; odprowadzi� jab�ko
chciwym spojrzeniem. Wyra�nie nie popiera� dzia�a� ojca, kt�ry marno-
wa� takie przysmaki na jakich� tam przest�pc�w.
� Jak sobie chcesz � powiedzia�em nagle. Do g�owy przyszed� mi
pewien pomys� � g�upi, ale skoro nie by�o innego... � Ale mam pecha...
Stra�nicy-degeneraci...
Przez krat� wpad� kawa�ek �ledzia.
� Co, uczysz swojego gnojka karmi� wi�ni�w? � zapyta�em z�o�li-
wie. � S�usznie, niech si� uczy s�u�y�. Obaj jeste�cie takimi samymi aresz-
tantami jak my. Tylko cel� macie wi�ksz�. I musicie pracowa�.
Ch�opak patrzy� na mnie ze z�o�ci�. Stra�nik, pochylaj�c si� w jego
stron�, powiedzia� p�g�osem:
� Ka�dy wi�zie� stara si� nas obrazi�, zw�aszcza w pierwszym mie-
si�cu oraz pod koniec drugiego i trzeciego roku. W pozosta�ym czasie zwraca
si� z b�aganiami i pro�bami, a prawdziwej pokory spodziewa� si� nale�y
dopiero w czwartym roku...
� Ucz go, ucz � popar�em. � I pilnuj, �eby ci jedzenia z talerza nie
podkrada�. Co� was tu kiepsko karmi�, gorzej ni� nas, zb�j�w!
� Prawdziwy asceta � r�ka stra�nika wyci�gn�a z koszyka kawa�ek
chleba i zacz�a przeciska� przez krat� � jest oboj�tny na kpiny. Albo-
wiem kpiny zrodzi�o niezaspokojone pragnienie, a my nasze pragnienia
ograniczamy z mi�o�ci do Boga... Powt�rz.
� Albowiem kpiny urodzi�o... zrodzi�o niezaspokojone pragnienie...
� wymamrota� ch�opiec, �widruj�c mnie spojrzeniem. � A my nasze ogra-
niczamy ... ograniczamy...
� Z mi�o�ci do Boga! � doko�czy� surowo stra�nik, wymierzaj�c
synowi lekki policzek.
� Z mi�o�ci do Boga! � pe�en urazy g�os ch�opca sta� si� d�wi�czny,
dzieci�cy.
� Ot�, widzi mi si�, �e tak z dziesi�� lat temu to� nie tylko Pana
kocha� � powiedzia�em do stra�nika. � Jak ci si� to uda�o, nieszcz�ni-
ku? Jaka kobieta ci� w po�cieli ogrza�a, podziemny szczurze? Pewnie ja-
ka� tania dziwka...
Niebezpieczna to rzecz z�o�ci� swojego stra�nika. A zw�aszcza tak z�o-
�ci�! Ale stra�nik nie zareagowa� nawet teraz, tylko szcz�ki �cisn�� i ruchy
r�k sta�y si� gwa�towniejsze.
Zreszt� moje obra�liwe s�owa by�y obliczone nie na niego...
� Zb�ju! � krzykn�� ze z�o�ci� ch�opiec. � Moja matka to godna
kobieta! Moja matka mieszka w klasztorze!
� Wi�c ten dzieciak nie od zwyk�ej dziwki, lecz od mniszki? � za-
�mia�em si�. � Brawo, stary, brawo!
Od zamaszystego ruchu stra�nika chleb prze�ama� si� i pokruszy�. Za-
konnik w milczeniu wzi�� synalka za rami� i odci�gn��.
Doskonale!
� Teraz ju� b�d� wiedzia�, gdzie wysy�aj� mnich�w, kt�rzy zawinili!
� wykrzykn��em rado�nie. � Hej, asceto! Czy to prawda, �e oblubienice
Zbawiciela s� w ��ku szczeg�lnie s�odkie i nami�tne? Opowiedz, jak ci�
pie�ci�a?
�oskot zamykanych drzwi. Czy�by biegli po tym korytarzu?
Podnios�em jab�ko i wr�ci�em na swoje trocinowe �o�e. U�miechn�-
�em si�, podrzucaj�c w r�ku ci�ki, twardy owoc.
Pewnie smaczne.
�eby mnie nie kusi�o, zakopa�em je w trocinach i po�o�y�em si� spa�
w poczuciu dobrze spe�nionego obowi�zku. Niczym pobo�ny cz�owiek,
kt�ry pocieszy� dwa razy wi�cej wd�w i sierot ni� zazwyczaj.
Min�y dwa dni, je�li rzeczywi�cie karmili mnie raz na dob�. Porcje
nie wydawa�y mi si� ju� takie obfite jak na pocz�tku, ale musz� przyzna�,
�e stra�nik nie zmniejszy� racji. Twardy, surowy cz�owiek o martwych
oczach teraz przychodzi� bez syna i pozosta�o mi wyg�aszanie drwin pod
jego adresem. Dopytywa�em si�, jak modli� si� o przebaczenie grzechu,
czy nie wykastrowali go po tym wyst�pku i, og�lnie bior�c, wyg�osi�em
wi�cej �wi�stw ni� w ci�gu ca�ego swojego �ycia. Ale stra�nika nic nie
rusza�o. Bez s�owa i zb�dnego po�piechu przeciska� jedzenie przez krat�
i odchodzi�, zostawiaj�c mnie w ciemno�ciach.
Trzeciego dnia mia�em szcz�cie.
Zdrzemn��em si� i obudzi� mnie d�wi�k: obok mojego luksusowego
�o�a co� pacn�o. Podnios�em oczy i dostrzeg�em pe�ne nienawi�ci spojrze-
nie syna stra�nika.
Nie�le go ojciec wytresowa�. Ch�opak nie pr�bowa� pozbawi� mnie
racji, chcia� jedynie cisn�� we mnie kartoflem.
� A, b�karcie... � powita�em go, siadaj�c na trocinach. � Co, rzu-
ca� te� nie umiesz?
Nast�pny kartofel upad� bli�ej. Leniwie kopn��em go nog� i powie-
dzia�em:
� Wida� zwyk�e� r�kami r�ne �wi�stwa robi�, to i usychaj� za m�odu...
Ch�opak milcza�, na pr�no pr�buj�c nada� twarzy wyraz twardo�ci.
Potem wyj�� kawa�ek solonego �ledzia �jak�e mi one obrzyd�y! � splu-
n�� na niego i wrzuci� przez krat�.
� Mam wod�, umyj� � oznajmi�em z u�miechem. � Potworku klesz-
czor�ki...
Dobre wymy�li�em s�owo, obra�liwe. Ch�opak wyj�� trzeciego, spore-
go kartofla, kt�ry mi przecie� nie przys�ugiwa�, i spr�bowa� wcisn�� przez
krat�. Zachichota�em.
A wtedy wzi�� p�k kluczy, u�miechn�� si� z�o�liwie i zacz�� otwiera�
k��dk�.
Omal mi szcz�ka nie opad�a ze zdumienia. My�la�em, �e mo�e za p�
roku, za rok uda mi si� rozz�o�ci� go do tego stopnia. Ale dzieci s� takie
wra�liwe...
Sapi�c z wysi�ku, ch�opak odsun�� ci�k� krat� do po�owy. Zerwa�em
si�, z udawanym przestrachem odskoczy�em w k�t i krzykn��em:
� Hej! Hej, co� ty wymy�li�, �obuzie!
Rzecz jasna, ch�opakowi wystarczy�o rozs�dku, �eby nie pcha� si� do
celi. On tylko podkasal habit, spu�ci� spodnie i zacz�� sika�, celuj�c w moj�
stron�. Wyra�nie zabrak�o mu ci�nienia.
� Nawet sika� nie umiesz � powiadomi�em go.
Ch�opak pospiesznie wci�gn�� spodnie, chwyci� kartofel i celuj�c, po-
chyli� si� lekko.
Oto moja szansa!
Jab�ko, twarde i zielone, kt�re tak bardzo chcia�em zje��, trzyma�em
teraz w prawej d�oni. W momencie gdy ch�opak cisn�� trzeci kartofel, ja
rzuci�em jab�kiem z ca�ej si�y, jakby chodzi�o o ca�e moje �ycie.
Zreszt�, tak w�a�nie by�o. Drugi raz nie z�api� ch�opaka na t� sam�
w�dk�.
Kartofel bole�nie uderzy� mnie w policzek � ch�opak nie by� pozbawio-
ny talentu, ale i m�j pocisk nie chybi�: grzmotn�� go prosto w czo�o. Najbar-
dziej przykro by�oby, gdyby ch�opak odchyli� si� i upad� na odsuni�t� krat�.
Ale wszystko posz�o doskonale!
Ma�y krzykn��, chwyci� si� za g�ow� i run�� prosto do celi.
� Dzi�ki ci, Siostro! � wykrzykn��em, zrywaj�c si� do pokonanego
wroga. � Niech b�d� b�ogos�awione ma�e dzieci, albowiem ich b�dzie
kr�lestwo niebieskie!
Ch�opak j�cza�, przesuwaj�c si� po pod�odze, i pr�bowa� wsta�. Wi-
docznie jeszcze nie pojmowa� rozmiar�w katastrofy. Podnios�em go jed-
nym szarpni�ciem, potrz�sn��em i zapyta�em troskliwie:
� Nie pot�uk�e� si�, synku?
� Aa... � wyj�cza�, u�wiadamiaj�c sobie, �e wpad� prosto w r�ce
zb�ja. Chyba by� ca�y, Siostra go strzeg�a.
� Nie wrzeszcz, za p�no na wrzaski � pocieszy�em, zdzieraj�c z nie-
go habit. Dobry habit, mocny, prawie nowy. Buty te� mia� mocne, na drew-
nianej podeszwie. Spodnie by�y w gorszym stanie, wyra�nie s�u�y�y ju�
niejednemu zakonnikowi, a koszula nadawa�a si� do wyrzucenia. Pu�ci-
�em ch�opaka, kt�ry z rozdziawionymi ustami na czworaka doszed� do moich
ukochanych trocin, ponownie oceni�em odleg�o�� do sufitu i zacz��em drze�
habit na pasy. Rozpacz doda�a mi si�. Zrywaj�c paznokcie i pomagaj�c
sobie z�bami, sko�czy�em w ci�gu kilku minut. Najpierw zwi�za�em pasy
po dwa, potem jeszcze powi�za�em je razem. Szarpn��em z ca�ych si�.
Wytrzymaj�?
Je�li b�dzie wola Siostry � wytrzymaj�...
Potar�em policzek � bola�, nawet czu�em smak krwi w ustach. Czy�-
by ten parszywiec naruszy� mi z�b? Nie, chyba tylko przygryz�em policzek
od �rodka.
� Sznur ci p�knie, zobaczysz! � poinformowa� mnie p�aczliwie ch�o-
piec.
� Wtedy uplot� lin� z ciebie. � Podnios�em but, przywi�za�em do
ko�ca sznura, wycelowa�em i cisn��em w stron� w�azu. But zaczepi� si�
0 krat� za pierwszym razem. Ostro�nie zawis�em na sznurze � trzy-
ma...
Ma�oletni stra�nik skoczy� do mnie z wyciem, uczepi� si� nogi; natych-
miast pu�ci�em sznur. Niewielka waga dzieciaka mog�a przewa�y� szal�.
� Zabij� ci�, zabij�! � krzycza� ch�opiec, t�uk�c pi�ciami w moj�
pier�.
Prorok si� znalaz�...
R�kawem porwanej koszuli zatka�em mu usta, reszt� zwi�za�em moc-
no r�ce i nogi. Co jak co, ale w�z�y robi� umiem.
Po�o�y�em go na trocinach � po co ma si� ch�opak przezi�bi�? � i wr�-
ci�em do sznura.
Teraz albo nigdy...
Sznur trzeszcza�, ale trzyma�. Zacz��em wspinaczk�, usi�uj�c porusza�
si� jak najbardziej p�ynnie, ale w miar� s