7360

Szczegóły
Tytuł 7360
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7360 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7360 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7360 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Terry Goodkind D�ug wdzi�czno�ci Prze�o�y�a Lucyna Targosz Tytu� orygina�u: Debt of Bones Pozna� 2003 Data wydania oryginalnego: 1998 Danny�emu Barorowi mojemu zagorza�emu or�downikowi na odleg�ych l�dach Wst�p autora D�ug wdzi�czno�ci zrodzi� si� z okazji - dla mnie bezcennej - pozwalaj�cej zawiesi� na chwil� tok cyklu i napisa� niezale�n�, kr�tk� powie�� zg��biaj�c� �ycie postaci, o kt�rej zawsze chcia�em powiedzie� nieco wi�cej. Kiedy pisz� o istotnych w moich oczach sprawach, nieraz historia rozrasta si� do tego stopnia, �e ramy dzie�a, nad kt�rym aktualnie pracuj�, staj� si� dla niej za ciasne - dotyczy to zw�aszcza przesz�o�ci bohater�w oraz wydarze�, kt�re leg�y u podstaw problem�w, z jakimi przychodzi im si� mierzy�. Niniejsza ksi��ka rozwiewa odrobin� mg�� tajemnicy spowijaj�cej jedno z takich minionych zdarze�. Sk�d si� wzi�y granice mi�dzy krainami? C� mog�o spowodowa� katastrof� na tak� skal�? Oto nieznana historia granic - przynajmniej po cz�ci, w istocie bowiem znale�� mo�na w niej znacznie wi�cej. Pisz�c powie�ci, sk�onny jestem ich akcj� sytuowa� w miejscach, w kt�rych sam chcia�bym si� znale��, moich bohater�w za� wyposa�am w cechy, kt�re sk�din�d podziwiam. Chc�, aby opisywane przez mnie postaci przypomina�y ludzi, jakich znamy - z kt�rymi dzi�ki temu mo�emy si� identyfikowa� albo do kt�rych mo�emy si� ustosunkowa� w spos�b ca�kiem naturalny - ale tak�e odzwierciedla�y nasze wyobra�enia o ludziach, jakich chcieliby�my w nim spotka�. Nade wszystko jednak moi bohaterowie musz� - podczas tworzenia ksi��ki - �y� w�asnym �yciem. Musz� sprawia� wra�enie autentyczno�ci. W �wiecie, kt�ry stworzy�em, nie inaczej ni� w �wiecie, kt�ry zamieszkujemy, jednostka - niezale�nie od tego, jak wydawa�aby si� we w�asnych oczach bezradna - mo�e niekiedy stan�� w obliczu wyboru, kt�ry zdecyduje o losach �wiata (nie zawsze na lepsze). O tym w�a�nie jest ta opowie��. Chcia�em opisa� dzieje jednej z takich os�b, Abby - m�odej kobiety zdanej ca�kowicie na �ask� i nie�ask� innych ludzi, bezradnej wobec pot�g, kt�rych nie potrafi do ko�ca zrozumie�, a co dopiero sobie podporz�dkowa�, nade wszystko za� rozpaczliwie potrzebuj�cej pomocy. Jest to tak�e historia m�odego Zedda, kt�ry osi�gn�� w�a�nie szczyt swojej czarodziejskiej pot�gi i kt�ry ci�ni�ty zosta� w wir zmaga�, jakie zdecyduj� nie tylko o przysz�o�ci jego ludu, lecz ca�ego �wiata. I kt�ry - cho� ma w�adz� decydowania o �yciu i �mierci - bezsilny jest nie tylko wobec potrzeb kobiety, potrzebuj�cej jego pomocy, ale r�wnie� wobec w�asnych pragnie�. Na szalach przeznaczenia waha si� �ycie dziecka. Niesiona wichrem zdrady, pojawia si� kobieta, na kt�rej ci��y d�ug wdzi�czno�ci. Zale�a�oby mi na tym, aby czytelnik sam zada� sobie pytanie, jak post�pi�by w obliczu wyboru, przed kt�rym stan�li Abby i Zedd. Na co by si� zdecydowa�? Nie jest to wi�c tylko historia o tym, jak pojawi�y si� granice, lecz opowie�� o jutrzence �wiata, na kt�ry przyj�� mieli Richard i Kahlan. Terry Goodkind - Co tam masz w worku, kochanie�ka? Abby obserwowa�a stadko �ab�dzi, kt�rych biel uroczo kontrastowa�a z ciemnymi, niebotycznymi murami wie�y. Ptaki mija�y w locie wa�y obronne, bastiony, wie�e i mosty o�wietlone przez wisz�ce nisko s�o�ce. Czeka�a ca�y dzie� i nieustannie mia�a wra�enie, �e ponura budowla si� jej przygl�da. Spojrza�a na stoj�c� przed ni� zgarbion� staruszk�. - Przepraszam, o co mnie pyta�a�? - Pyta�am, co tam masz w worku. - Stara �ypn�a na ni�, wysuwaj�c czubek j�zyka przez szczelin� po brakuj�cym z�bie. - Co� drogocennego? Abby przycisn�a do siebie konopny worek i odsun�a si� nieco od u�miechni�tej kobiety. - Tylko troch� moich rzeczy, nic wi�cej. Spod pobliskiej masywnej opuszczanej kraty wyszed� oficer, a za nim adiutanci i gwardzi�ci. Miejsca by�o tyle, �e �o�nierze mogli swobodnie przej��, a mimo to Abby i pozostali suplikanci czekaj�cy u czo�a kamiennego mostu jeszcze bardziej odsun�li si� na bok. Oficer o srogim spojrzeniu min�� ich, nie odpowiadaj�c na salut pilnuj�cych mostu stra�nik�w, kt�rzy przy�o�yli pi�ci do serca. Przez ca�y dzie� do wie�y wchodzili i wychodzili z niej �o�nierze z rozmaitych krain oraz cz�onkowie Gwardii Obywatelskiej Aydindril, wielkiego miasta le��cego u st�p g�ry. Niekt�rzy wygl�dali na utrudzonych podr�. Mundury innych wci�� jeszcze nosi�y �lady niedawnych walk - by�y powalane ziemi�, kopciem i krwi�. Abby dostrzeg�a nawet dw�ch oficer�w z rodzinnej kotliny Pendisan. W jej oczach byli jeszcze ch�opcami, ch�opcami, kt�rzy zbyt szybko zostan� odarci z m�odzie�czo�ci i, podobnie jak w�� za szybko zrzucaj�cy star� sk�r�, osi�gn� poznaczon� bliznami dojrza�o��. Widzia�a r�wnie� takie mn�stwo wa�nych ludzi, �e ledwo mog�a uwierzy� w�asnym oczom. Ujrza�a czarodziejki, doradc�w, a w mie�cie nawet Spowiedniczk� z Pa�acu Spowiedniczek. Kiedy pod��a�a ku wie�y wij�c� si� drog�, prawie z ka�dego zakr�tu mog�a obserwowa� t� wspania�� budowl� z bia�ego kamienia. W owym pa�acu odbywa�y si� zgromadzenia Naczelnej Rady konfederacji Midland�w, kt�rym przewodzi�a sama Matka Spowiedniczka. Tutaj te� mieszka�y Spowiedniczki. Wcze�niej Abby tylko raz widzia�a Spowiedniczk�. Kobieta odwiedzi�a jej matk�, a sama Abby, kt�ra nie mia�a wtedy jeszcze dziesi�ciu lat, nie mog�a oderwa� oczu od d�ugich w�os�w kobiety. W ma�ym miasteczku Coney Crossing �adna kobieta poza matk� Abby nie by�a na tyle wa�na, by nosi� w�osy si�gaj�ce ramion. Delikatne, ciemnokasztanowe w�osy Abby ledwo zas�ania�y uszy. Gdy sz�a przez miasto ku Wie�y Czarodzieja, z trudem powstrzymywa�a si� od gapienia na szlachcianki, kt�rych w�osy si�ga�y ramion lub by�y nawet nieco d�u�sze. Tymczasem pod��aj�ca do wie�y Spowiedniczka, ubrana w prost�, czarn� at�asow� sukni� - zwyczajowy str�j Spowiedniczek - mia�a w�osy do po�owy plec�w. Abby bardzo chcia�aby si� przyjrze� dok�adniej tak wspania�ym, d�ugim w�osom i osobie na tyle wa�nej, �eby nie musia�a ich �cina�, ale przykl�k�a wraz z innymi na jedno kolano i jak oni ba�a si� unie�� pochylon� w pok�onie g�ow�, by nie napotka� wzroku tej kobiety. M�wiono, �e spojrzenie w oczy Spowiedniczki mog�o kosztowa� utrat� rozumu, je�li mia�o si� szcz�cie, lub duszy - je�li si� go nie mia�o. Matka Abby twierdzi�a, �e to nieprawda i �e jedynie dotkni�cie moc� Spowiedniczki potrafi spowodowa� co� takiego, lecz Abby nie zamierza�a w�a�nie dzisiaj sprawdza� prawdziwo�ci owych opowie�ci. Stoj�ca przed Abby starucha, odziana w kilka sp�dnic, z kt�rych wierzchnia zabarwiona by�a henn�, i opatulona ciemnym szalem, przyjrza�a si� mijaj�cym ich �o�nierzom i nachyli�a ku niej. - Lepiej przynie�� ko��, kochanie�ka. S�ysza�am, �e s� w mie�cie tacy, co za odpowiedni� cen� sprzedadz� ci ko��, jakiej potrzebujesz. Czarodzieje nie bior� solonej wieprzowiny. Oni maj� solon� wieprzowin�. - Rzuci�a okiem na stoj�cych za Abby ludzi: zajmowali si� swoimi sprawami. - Lepiej sprzedaj swoje rzeczy i miej nadziej�, �e ci wystarczy na ko��. Czarodzieje nie chc� tego, co im przynosi jaka� wiejska dziewczyna. Trudno zyska� przychylno�� czarodzieja. - Popatrzy�a na plecy �o�nierzy, kt�rzy dochodzili w�a�nie do ko�ca mostu. - I to nawet tym, co wype�niaj� ich rozkazy. - Ja tylko chc� z nimi porozmawia�. To wszystko. - Z tego, com s�ysza�a, solona wieprzowina nie zapewni ci nawet rozmowy. - Stara spogl�da�a na d�o�, kt�r� Abby stara�a si� os�oni� kr�g�y przedmiot ukryty w konopnym worku. - Dzban twojego wyrobu te� nie. Bo to dzban, prawda, kochanie�ka? - Unios�a piwne oczy osadzone w pomarszczonej twarzy i bacznie, przenikliwie spojrza�a na Abby. - Dzban? - Tak. To dzban, kt�ry sama zrobi�am - odpar�a zapytana. Kobieta u�miechn�a si� sceptycznie i wsun�a kosmyk kr�tkich, siwych w�os�w pod we�nian� chust�. Zacisn�a zdeformowane palce na marszczeniu r�kawa szkar�atnej sukni Abby i odrobin� unios�a r�k� m�odej kobiety, �eby si� jej lepiej przyjrze�. - Mo�e za t� bransolet� dostaniesz tyle, �e wystarczy na porz�dn� ko��. Abby spojrza�a na bransolet�. Wykonano j� z dw�ch metalowych drucik�w, kt�re splata�y si� w po��czone ze sob� k�ka. - Matka mi to da�a. Jest cenna jedynie dla mnie. Na sp�kane wargi starej wype�z� u�mieszek. - Duchy uwa�aj�, �e nie ma pot�niejszej mocy nad matczyne pragnienie chronienia dziecka. Abby delikatnie uwolni�a r�k�. - Duchy wiedz�, �e to prawda. Zak�opotana dociekliwo�ci� kobiety, kt�ra nagle bardzo si� rozgada�a, usi�owa�a znale�� co�, czemu by si� mog�a spokojnie przygl�da�. Od patrzenia w przepa�� pod mostem kr�ci�o si� jej w g�owie, a poniewa� mia�a ju� do�� obserwowania Wie�y Czarodzieja, uda�a, �e co� przyci�gn�o jej uwag�, i odwr�ci�a si� ku grupce ludzi, przewa�nie m�czyzn, czekaj�cych razem z ni� u czo�a mostu. Zacz�a te� pogryza� resztk� chleba, kt�ry kupi�a wcze�niej na targu w mie�cie. Abby kr�powa�a si� rozmawia� z obcymi. Przez ca�e �ycie nie widzia�a tak wielu ludzi, a tym bardziej zupe�nie jej obcych. W Coney Crossing zna�a ka�dego. To miasto wzbudzi�o w niej l�k, wznosz�ca si� ponad nim na stoku g�ry wie�a jeszcze wi�kszy, ale najbardziej przera�a� j� pow�d, dla kt�rego tu przyby�a. Chcia�a wr�ci� do domu. Je�li jednak nie zrobi tego, po co tu przysz�a, nie b�dzie ju� �adnego domu ani kogokolwiek, do kogo mog�aby wr�ci�. Spoza uniesionej kraty dobieg� grzmot kopyt i wszyscy spojrzeli w tamt� stron�. Gna�y ku nim wielkie, ciemnobr�zowe lub czarne konie - Abby jeszcze nigdy nie widzia�a tak du�ych rumak�w. Je�d�c�w chroni�y l�ni�ce napier�niki, kolczugi i sk�rzane uniformy, wi�kszo�� dzier�y�a w d�oni lance lub drzewca d�ugich proporc�w b�d�cych oznak� wysokiego stanowiska i rangi. Na mo�cie przyspieszyli, kopyta wierzchowc�w wzbi�y kurz i �wir, a oni przemkn�li, siej�c iskry odbijaj�cego si� od napier�nik�w s�o�ca i migoc�c barwami. Abby rozpozna�a ich - byli to sandaria�scy lansjerzy. Z trudem tylko potrafi�a sobie wyobrazi�, �e wr�g mia�by odwag� uderzy� na takich �o�nierzy. Poczu�a, jak si� jej kurczy �o��dek. Zda�a sobie spraw�, �e nie musi sobie tego wyobra�a� i �e nie mo�e pok�ada� nadziei w takich dzielnych wojakach jak tamci. Jej jedyn� nadziej� by� czarodziej, a i owa nadzieja - w miar� jak Abby czeka�a - stawa�a si� coraz bardziej mglista. A mog�a tylko czeka�. Raz jeszcze spojrza�a na Wie�� Czarodzieja - w sam� por�, by ujrze�, jak pos�gowa kobieta w prostych szatach wychodzi z przej�cia w pot�nym kamiennym murze. Proste, czarne w�osy, rozdzielone przedzia�kiem i si�gaj�ce ramion, podkre�la�y biel sk�ry. Niekt�rzy z czekaj�cych komentowali szeptem przejazd sandaria�skich �o�nierzy, lecz umilkli, dostrzeg�szy ow� kobiet�. Czterej �o�nierze pe�ni�cy wart� u czo�a kamiennego mostu przepu�cili j�. - Czarodziejka - szepn�a stara do Abby. Abby wiedzia�a to i bez niej. Rozpozna�a proste, lniane szaty ozdobione wok� szyi ��tymi i czerwonymi paciorkami, kt�re uk�ada�y si� w staro�ytne symbole tej profesji. Jedno z najwcze�niejszych wspomnie� Abby wi�za�o si� z matk�. Spoczywa�a w jej ramionach i dotyka�a takich paciork�w jak te, na kt�re teraz patrzy�a. Czarodziejka sk�oni�a g�ow� przed czekaj�cymi, by przedstawi� swoje pro�by, i u�miechn�a si�. - Wybaczcie, prosz�, �e kazali�my wam tutaj czeka� ca�y dzie�. Nie wynika to z braku szacunku ani nie nale�y do naszych obyczaj�w. Przy tocz�cej si� wojnie nie da si� jednak, niestety, unikn�� takiej zw�oki. Mamy nadziej�, �e nikt z was nie ma nam tego za z�e. T�um wymrucza�, �e oczywi�cie nie. Abby pow�tpiewa�a, czy znalaz�by si� w nim kto� na tyle odwa�ny, by powiedzie� co� innego. - Co z wojn�? - spyta� stoj�cy z ty�u m�czyzna. Czarodziejka spojrza�a na� spokojnym wzrokiem. - Wkr�tce si� zako�czy, z b�ogos�awie�stwem dobrych duch�w. - Oby duchy sprawi�y, �e D�Hara padnie - doda� b�agalnie �w cz�owiek. Czarodziejka przemilcza�a to. Obserwowa�a twarze, czekaj�c, czy jeszcze kto� si� odezwie albo o co� zapyta. Ale nikt ju� nic nie powiedzia�. - P�jd�cie wi�c za mn�, prosz�. Zgromadzenie rady dobieg�o ko�ca i kilku czarodziej�w wys�ucha was. Czarodziejka obr�ci�a si� w stron� Wie�y Czarodzieja i ruszy�a ku niej. W tym momencie trzech m�czyzn wymin�o czekaj�cych i ustawi�o si� na przedzie, tu� przed star�. Kobieta chwyci�a aksamitny r�kaw jednego z nich. - A za kog� to si� uwa�asz, �e wpychasz si� przede mnie, skoro czeka�am tu ca�y dzionek? - sykn�a. Najstarszy z m�czyzn - odziany w bogate, ciemnopurpurowe szaty z czerwonym, kontrastuj�cym podbiciem rozci�� w r�kawach - wygl�da� na szlachetnie urodzonego, kt�remu towarzyszyli dwaj doradcy, a mo�e stra�nicy. Spojrza� gniewnie na star�. - Nie masz nic przeciwko temu, prawda? Abby pomy�la�a, �e nie zabrzmia�o jej to w og�le jak pytanie. Stara cofn�a d�o� i umilk�a. M�czyzna z si�gaj�cymi ramion puklami siwych w�os�w spojrza� na Abby. W ocienionych krzaczastymi brwiami oczach l�ni�o wyzwanie. Abby prze�kn�a �lin� i nie powiedzia�a ani s�owa. I tak nie mia�a �adnych zastrze�e�, a przynajmniej takich, kt�re chcia�aby ujawnia�. Wiedzia�a tylko, �e �w szlachetnie urodzony by� wystarczaj�co wa�ny, by uniemo�liwi� jej otrzymanie audiencji. Uwag� kobiety przyci�gn�o mrowienie wywo�ane przez bransolet�. Dotkn�a palcami nadgarstka d�oni, w kt�rej trzyma�a worek. Bransoleta by�a ciep�a. Nie zdarzy�o si� to od �mierci jej matki. Tak naprawd� Abby wcale si� nie zdziwi�a - tyle tu by�o magii. T�umek ruszy� za czarodziejk�. - Okropni s� - szepn�a stara przez rami�. - Okropni jak zimowa noc i r�wnie zimni. - Ci m�czy�ni? - spyta�a r�wnie cicho Abby. - Nie. - Stara skin�a g�ow�. - Czarodziejki. Czarodzieje te�. O nich m�wi�. Wszyscy, co si� urodzili z magicznym darem. Lepiej, �eby� w tym worku mia�a co� naprawd� wa�nego, bo jak si� to czarodziejom nie spodoba, to ci� mog� zmieni� w proch. Abby mocniej obj�a worek. Jej matka umar�a, nim zobaczy�a wnuczk�: to by�a najgorsza rzecz, jak� zrobi�a w ca�ym swoim �yciu. Kobieta powstrzyma�a si� od p�aczu i pomodli�a do dobrych duch�w, �eby stara myli�a si� co do czarodziej�w i �eby ci byli r�wnie wyrozumiali jak czarodziejki. Modli�a si� gor�co, �eby ten czarodziej zechcia� jej pom�c. Modli�a si� te� o wybaczenie: by dobre duchy zrozumia�y. Cho� by�a bardzo wzburzona, ze wszystkich si� stara�a si� zachowa� spokojne oblicze. Przycisn�a pi�� do brzucha. Modli�a si� o si��. Nawet teraz modli�a si� o si��. Czarodziejka, trzej m�czy�ni, stara, Abby i reszta tych, kt�rzy zjawili si�, by przedstawi� swe pro�by, przeszli pod pot�n� metalow� krat� i znale�li si� na terenach wie�y. Abby ze zdumieniem stwierdzi�a, �e w obr�bie masywnych zewn�trznych mur�w powietrze jest ciep�e. Poza nimi trwa� ch�odny jesienny dzie�, podczas gdy tutaj powietrze by�o wiosenne i ciep�e. Trakt wij�cy si� na zboczu g�ry, kamienny most zawieszony nad przepa�ci� i chroniona krat� brama to jedyna droga prowadz�ca do wn�trza Wie�y Czarodzieja - chyba �e si� by�o ptakiem. Wysypany �wirem wewn�trzny dziedziniec okala�y niebotyczne �ciany z ciemnego kamienia, w kt�rych wyci�to wysokie okna. By�o tutaj sporo drzwi, a droga bieg�a tunelem w g��b budowli. Powietrze by�o ciep�e, lecz miejsce to zmrozi�o Abby krew w �y�ach. Nie by�a pewna, czy stara nie mia�a przypadkiem racji co do czarodziej�w. �ycie w Coney Crossing dzieli�a przepa�� od spraw w�adaj�cych magi�. Abby nigdy przedtem nie widzia�a czarodzieja, a ze znanych jej ludzi widzia�a ich tylko jej matka. Ta jednak nigdy o tym nie opowiada�a, a je�li ju�, to po to tylko, by ostrzega�, �e tam, gdzie chodzi o czarodziej�w, nie nale�y wierzy� nawet w to, co si� widzi na w�asne oczy. Czarodziejka powiod�a ich w g�r� po czterech granitowych, wyg�adzonych w ci�gu setek lat stopniach i przeprowadzi�a przez drzwi z nadpro�em z czarnego granitu w r�owe c�tki a� do w�a�ciwej wie�y. Unios�a rami� w ciemno�ci i skierowa�a je w bok. Zap�on�y lampy wzd�u� �ciany. To by�a bardzo prosta magia - niezbyt imponuj�cy pokaz magicznych zdolno�ci - ale kilka os�b z ty�u zacz�o szepta� z zaniepokojeniem, pod��aj�c przez rozleg�y hol. Abby pomy�la�a, �e skoro wystraszy�a ich taka odrobina magii, to w og�le powinni zrezygnowa� ze spotkania z czarodziejami. Przecinali w�a�nie wspania�y westybul, kt�rego pi�kna Abby nawet nie potrafi�aby sobie wyobrazi�. Czerwone marmurowe kolumny wspiera�y �uki pod balkonami. Po�rodku fontanna wyrzuca�a wysoko strumienie wody, kt�ra opada�a i sp�ywa�a kaskadami do coraz wi�kszych mis w kszta�cie muszli. Oficerowie, czarodziejki i mn�stwo innych ludzi siedzia�o na bia�ych marmurowych �awach lub te� sta�o w niewielkich grupkach, prowadz�c o�ywione rozmowy zag�uszane szmerem wody. Znale�li si� w o wiele mniejszej komnacie i czarodziejka nakaza�a im gestem, by usiedli na rze�bionych d�bowych �awach ustawionych pod jedn� ze �cian. Abby by�a przera�liwie zm�czona, wi�c z ulg� wykona�a polecenie. �wiat�o, kt�re dociera�o przez umieszczone ponad �awami okna, pada�o na trzy gobeliny zawieszone po przeciwnej stronie. Tkaniny zakrywa�y niemal ca�� �cian� i przedstawia�y przemierzaj�cy miasto uroczysty poch�d. Abby nigdy nie widzia�a czego� takiego, lecz dr�cz�cy j� niepok�j spowodowa�, �e ogl�danie tej majestatycznej sceny nie sprawia�o jej zbytniej przyjemno�ci. Na �rodku posadzki z kremowego marmuru osadzono wykonany z mosi�dzu symbol: kr�g, wewn�trz kt�rego znajdowa� si� dotykaj�cy go wierzcho�kami kwadrat, w kt�rym z kolei umieszczony by� kr�g dotykaj�cy bok�w kwadratu. W �rodkowym kr�gu znajdowa�a si� o�mioramienna gwiazda - z wierzcho�k�w jej ramion wybiega�y linie przecinaj�ce oba kr�gi, a ka�dy z owych promieni dzieli� na p� k�t kwadratu. Wz�r ten, zwany Grace, cz�sto rysowali ludzie dysponuj�cy magicznym darem. Zewn�trzny kr�g symbolizowa� obrze�e le��cego poza nim niesko�czonego �wiata duch�w. Kwadrat przedstawia� granic� oddzielaj�c� �wiat duch�w - za�wiaty, �wiat zmar�ych - od wewn�trznego kr�gu oznaczaj�cego obrze�e �wiata istot �ywych. W centrum tego wszystkiego tkwi�a gwiazda symbolizuj�ca �wiat�o - Stw�rc�. By�o to graficzne przedstawienie kontinuum daru: od Stw�rcy, poprzez �ycie, po �mier� i przekraczanie granicy dziel�cej ludzi od wieczno�ci w�r�d duch�w we w�adanym przez Opiekuna kr�lestwie za�wiat�w. Lecz symbolizowa�o r�wnie� nadziej� - nadziej� na pozostanie w �wietle Stw�rcy od narodzin, poprzez �ycie i po �mierci, w za�wiatach. M�wiono, �e �wiat�a Stw�rcy odmawiano w za�wiatach jedynie duchom tych, kt�rzy za �ycia dopu�cili si� wielkiej niegodziwo�ci. Abby wiedzia�a, �e zostanie skazana na wieczne mroki w za�wiatach Opiekuna. Nie mia�a wyboru. Czarodziejka za�o�y�a r�ce na piersiach. - Pomocnik wywo�a wszystkich po kolei. Czarodziej przyjmie ka�dego z was. Wojna wrze, wi�c prosz�, by�cie kr�tko przedstawiali swoje sprawy. - Powiod�a wzrokiem po czekaj�cych. - Czarodzieje wys�uchuj� sk�adaj�cych pro�by, bo wynika to ze zobowi�za� wobec tych, kt�rym wszyscy tu s�u�ymy, ale spr�bujcie zrozumie�, �e indywidualne pragnienia przynosz� cz�sto uszczerbek dobru og�u. Je�li si� pomaga tylko jednej osobie, to tym samym odmawia si� pomocy wielu innym. Tote� odmowa spe�nienia jakiej� pro�by nie oznacza pot�pienia samej potrzeby, lecz wyb�r tej, kt�ra jest wa�niejsza dla og�u. W czasach pokoju czarodzieje rzadko spe�niaj� pro�by poszczeg�lnych ludzi. A w takich czasach jak te, podczas wielkiej wojny, niemal si� o tym nie s�yszy. Zrozumcie, prosz�, �e to konieczno��, a nie lekcewa�enie waszych pragnie�. - Czarodziejka przyjrza�a si� zgromadzonym - nikt nie zamierza� zrezygnowa�. A ju� na pewno nie Abby. - Dobrze wi�c. Mamy dw�ch czarodziej�w, kt�rzy mog� wys�ucha� waszych pr�b. Jeden z nich przyjmie was wszystkich. Odwr�ci�a si� i chcia�a ju� odej��. Abby poderwa�a si� z �awy. - Mog� co� powiedzie�, o pani? Kobieta spojrza�a na ni� budz�cym niepok�j wzrokiem. - M�w. Abby post�pi�a ku niej. - Musz� si� zobaczy� z samym Pierwszym Czarodziejem. Z czarodziejem Zoranderem. Tamta unios�a brew. - Pierwszy Czarodziej jest bardzo zaj�ty. Abby si�gn�a do worka i wyj�a ze� obszywk� dekoltu matczynych szat. Stan�a po�rodku Grace i uca�owa�a ��te oraz czerwone paciorki na obszywce. - Jestem Abigail, zrodzona z Helsy. Na Grace i dusz� mojej matki, musz� si� zobaczy� z czarodziejem Zoranderem. Prosz�. Nie wyruszy�am w podr� z b�ahego powodu. Tu chodzi o �ycie ludzi. Czarodziejka patrzy�a na wyhaftowan� paciorkami obszywk�, kt�r� Abby chowa�a do worka. - Abigail, zrodzona z Helsy. - Spojrza�a Abby w oczy. - Zanios� twe s�owa Pierwszemu Czarodziejowi. - Pani. - Abby odwr�ci�a si� i zobaczy�a, �e stara te� podnios�a si� z �awy. - I ja by�abym rada zobaczy� si� z Pierwszym Czarodziejem. Podnie�li si� r�wnie� trzej m�czy�ni. Najstarszy, najwyra�niej najwa�niejszy spo�r�d nich, rzuci� czarodziejce spojrzenie tak pozbawione wszelkiej uni�ono�ci, �e zakrawa�o na pogardliwe. D�ugie, siwe w�osy opad�y na aksamitne szaty, kiedy omi�t� wzrokiem siedz�cych, jakby sprawdza�, czy kto� jeszcze o�mieli si� wsta�. Kiedy nikt si� nie podni�s�, ponownie skupi� uwag� na czarodziejce. - Chc� si� widzie� z czarodziejem Zoranderem. Czarodziejka przyjrza�a si� stoj�cym, a potem popatrzy�a na siedz�cych na �awach. - Pierwszego Czarodzieja zas�u�enie nazywa si� Wichrem �mierci. Wielu z nas obawia si� go nie mniej ni� nasi wrogowie. Czy jeszcze kto� chce kusi� los? �aden z czekaj�cych na �awach ludzi nie mia� odwagi spojrze� w jej przenikliwe oczy. Wszyscy w milczeniu potrz�sn�li g�owami. - Zaczekajcie, prosz� - zwr�ci�a si� do siedz�cych. - Wkr�tce zjawi si� kto�, kto zaprowadzi was do czarodzieja. - Raz jeszcze spojrza�a na pi�cioro stoj�cych ludzi. - Czy ka�de z was jest tego naprawd� pewne? Abby skin�a g�ow�. Stara kobieta tak�e. Szlachetnie urodzony odpowiedzia� gniewnym spojrzeniem. - A wi�c dobrze. P�jd�cie za mn�. Szlachetnie urodzony i jego dwaj towarzysze wysun�li si� przed Abby. Stara kobieta wydawa�a si� zadowolona z miejsca na szarym ko�cu. Poprowadzono ich w g��b Wie�y Czarodzieja. Pod��ali w�skimi holami i szerokimi korytarzami, z kt�rych jedne by�y ciemne i skromne, inne za� zadziwia�y przepychem. Wsz�dzie znajdowali si� �o�nierze Gwardii Obywatelskiej - napier�niki lub kolczugi zakrywa�y ich czerwone tuniki z czarnymi obszywkami. Wszyscy byli uzbrojeni w miecze, topory bojowe i no�e, a wielu mia�o jeszcze piki z szerokimi, kolczastymi grotami. Obszerne schody z bia�ego marmuru, obrze�one zwini�t� spiralnie na ko�cach, kamienn� balustrad�, prowadzi�y do pomieszczenia wy�o�onego ciep�� d�bow� boazeri�. Na przymocowanych do �cian podstawkach sta�y lampy z wypolerowanymi srebrnymi zwierciad�ami. Na tr�jno�nym stoliku spoczywa�a z kolei kryszta�owa lampa o dw�ch pojemnikach i dw�ch kloszach, kt�rej blask miesza� si� z ��tawym �wiat�em lamp ze zwierciad�ami. Gruby dywan zdobiony wyszukanymi niebieskimi wzorami zakrywa� niemal ca�� drewnian� pod�og�. Po obu stronach dwuskrzyd�owych drzwi trzymali wart� dwaj nieskazitelnie umundurowani �o�nierze Gwardii Obywatelskiej. Obaj byli r�wnie olbrzymi i z pewno�ci� bez trudu poradziliby sobie z ka�dym zagro�eniem, jakie mog�oby nadci�gn�� od strony schod�w. Czarodziejka skin�a g�ow� ku tuzinowi wy�cie�anych sk�rzanych krzese� ustawionych w czterech grupach. Abby zaczeka�a, a� jej towarzysze zajm� miejsca, po czym usiad�a z dala od nich. Po�o�y�a worek na kolanach i opar�a na nim d�onie. Czarodziejka wyprostowa�a si� sztywno. - Przeka�� Pierwszemu Czarodziejowi, �e prosz�cy czekaj� na pos�uchanie. Gwardzista otworzy� przed ni� skrzyd�o drzwi. Gdy wchodzi�a do obszernej komnaty, Abby uda�o si� tam zerkn��. Dostrzeg�a, �e pomieszczenie by�o dobrze o�wietlone przez szklane �wietliki. W szarych kamiennych �cianach by�y jeszcze inne drzwi. Nim skrzyd�o zamkn�o si� za czarodziejk�, Abby zdo�a�a jeszcze dostrzec sporo bardzo zaaferowanych m�czyzn i kobiet. Siedzia�a odwr�cona plecami do trzech m�czyzn i starej kobiety, g�aszcz�c bezwiednie le��cy na jej kolanach worek. Raczej nie obawia�a si�, �e m�czy�ni odezw� si� do niej, lecz nie chcia�a rozmawia� z kobiet� - to by j� tylko rozproszy�o. Przez ca�y czas powtarza�a w my�lach to, co chcia�a powiedzie� czarodziejowi Zoranderowi. A przynajmniej si� stara�a, nie mog�c przesta� my�le� o tym, co powiedzia�a czarodziejka: �e pierwszego Czarodzieja nazywali Wichrem �mierci nie tylko D�Hara�czycy, ale i jego podw�adni z Midland�w. Abby wiedzia�a, �e nie by�a to opowiastka, kt�ra mia�a odstraszy� prosz�cych od zaj�tego wa�nymi sprawami czarodzieja. Sama s�ysza�a, jak ludzie szeptali o swoim wielkim czarodzieju Wicher �mierci. A szept ten przesycony by� strachem. D�Hara mia�a powa�ny pow�d, by obawia� si� tego cz�owieka, jej wroga - Abby s�ysza�a, �e zabi� niezliczone rzesze d�hara�skich �o�nierzy. Gdyby nie najechali Midland�w z zamiarem ich podbicia, to, rzecz jasna, nie poczuliby gor�cego wichru �mierci. Gdyby nie ich najazd, Abby nie siedzia�aby teraz w Wie�y Czarodzieja - przebywa�aby w domu, a jej bliscy byliby bezpieczni. Zn�w odczu�a osobliwe mrowienie wywo�ywane przez bransolet�. Przesun�a po niej palcami i stwierdzi�a, �e jest niezwyczajnie ciep�a. Nie zdziwi�o jej, �e bransoleta rozgrza�a si� w pobli�u osoby obdarzonej tak wielk� moc�. Matka powiedzia�a, by nosi�a j� stale i �e pewnego dnia oka�e si� bardzo cenna. Abby nie wiedzia�a, jak do tego dojdzie, a matka umar�a i nigdy jej tego nie wyja�ni�a. Czarodziejki by�y znane z tego, �e maj� swoje sekrety i nie zdradzaj� ich nikomu, nawet c�rkom... Mo�e gdyby Abby mia�a wrodzony dar... Zerkn�a przez rami� na pozosta�ych. Stara kobieta odchyli�a si� na oparcie i wpatrywa�a w drzwi. Towarzysze szlachetnie urodzonego skrzy�owali ramiona i niedbale rozgl�dali si� po komnacie, ich przyw�dca za� robi� co� bardzo dziwnego: owin�� wok� palca pukiel rudawoblond w�os�w i g�adzi� je kciukiem, wpatruj�c si� w dwuskrzyd�owe wrota. Abby pragn�a, by czarodziej si� pospieszy� i wys�ucha� jej pro�by, ale czas d�u�y� si� niemi�osiernie. W�a�ciwie to chcia�aby, �eby odm�wi�. Nie, napomnia�a si�, tak nie mo�e si� sta�. Musi to uczyni�, pomimo swego strachu i odrazy. Drzwi nagle si� otworzy�y. Czarodziejka ruszy�a ku Abby. Szlachetnie urodzony poderwa� si� gwa�townie. - Ja zobacz� si� z nim pierwszy. - W jego g�osie brzmia�a lodowata gro�ba. - To nie jest pro�ba. - To my powinny�my zosta� najpierw wys�uchane - powiedzia�a odruchowo Abby. Gdy czarodziejka skrzy�owa�a ramiona, uzna�a, �e musi to wyja�ni�. - Czeka�am od �witu. Przede mn� by�a jedynie ta kobieta. Ci m�czy�ni zjawili si� pod koniec dnia. Ruszy�a z miejsca, lecz stara z�apa�a j� za rami� zdeformowanymi palcami. - A mo�e jednak pu�cimy tych pan�w przodem, kochanie�ka? Nie jest wa�ne, kto przybywa pierwszy, ale to, kto ma wa�niejsz� spraw�. Abby chcia�a ju� krzykn��, �e jej sprawa jest wa�na, lecz u�wiadomi�a sobie, �e stara kobieta ratuje j� by� mo�e przed powa�nymi k�opotami. Niech�tnie skin�a g�ow� czarodziejce. Gdy tamta wprowadza�a trzech m�czyzn do komnaty, Abby czu�a na plecach spojrzenie staruszki. Obj�a mocniej worek, t�umi�c niepok�j, i powiedzia�a sobie, �e teraz to ju� d�ugo nie potrwa i �e wkr�tce si� z nim zobaczy. Kiedy czeka�y, stara milcza�a, a Abby by�a z tego zadowolona. Od czasu do czasu zerka�a na drzwi, b�agaj�c przy tym dobre duchy, �eby jej pomog�y. Zrozumia�a jednak, �e by�o to daremne: dobre duchy z pewno�ci� nie zechc� jej w tym pom�c. Zza drzwi dobieg� g�o�ny ryk. Przypomina� �wist mkn�cej strza�y, odg�os smagni�cia szpicrut�, lecz by� o wiele g�o�niejszy i gwa�townie przybiera� na sile. Sko�czy� si� ostrym trzaskiem, kt�remu towarzyszy� b�ysk �wiat�a wydobywaj�cego si� przez szpary wok� drzwi. A drzwi zatrz�s�y si� na zawiasach. Nag�a cisza dzwoni�a Abby w uszach. Stwierdzi�a, �e zaciska d�onie na por�czach krzes�a. Otworzy�y si� oba skrzyd�a i z komnaty wyszli towarzysze szlachetnie urodzonego, a za nimi czarodziejka. Przystan�li w poczekalni. Abby wstrzyma�a oddech. Jeden z m�czyzn trzyma� w zgi�ciu ramienia g�ow� swego pana. Zbiela�a twarz zastyg�a w niemym krzyku. Na dywan kapa�a krew. - Wyprowadzi� ich - sykn�a czarodziejka przez zaci�ni�te z�by do jednego z gwardzist�w. �o�nierz wskaza� pik� schody, ka��c rusza� m�czyznom przodem, sam za� poszed� za nimi. Schodzili, a purpurowe krople krwi plami�y bia�e stopnie. Abby siedzia�a sztywno z szeroko otwartymi oczami. By�a wstrz��ni�ta. Czarodziejka obr�ci�a si� ku niej i staruszce. Kobieta wsta�a. - Uzna�am, �e nie b�d� dzi� zaprz�ta� g�owy Pierwszemu Czarodziejowi. Przyjd� innego dnia, je�li zajdzie potrzeba. - Nachyli�a si� ku Abby. - Nazywam si� Mariska. - �ci�gn�a brwi. - Oby dobre duchy sprawi�y, �e ci si� powiedzie. Podesz�a do schod�w, opar�a d�o� na marmurowej balustradzie i ruszy�a w d�. Czarodziejka pstrykn�a palcami i wskaza�a r�k�. Drugi gwardzista pospieszy� ku starej, a czarodziejka odwr�ci�a si� w stron� Abby. - Pierwszy Czarodziej przyjmie ci� teraz. Abby poderwa�a si� na nogi. Pr�bowa�a z�apa� oddech i a� si� zach�ysn�a powietrzem. - Co si� sta�o? Dlaczego Pierwszy Czarodziej to zrobi�? - Kto� przys�a� tego cz�owieka, �eby zapyta� o co� Pierwszego Czarodzieja. Pierwszy Czarodziej udzieli� odpowiedzi. Abby tuli�a do siebie worek, jakby od tego zale�a�o jej �ycie, i wpatrywa�a si� w plamy krwi na pod�odze. - Czy i ja mog� otrzyma� tak� odpowied�? - Nie znam pytania, kt�re chcesz zada�. - Pierwszy raz twarz czarodziejki odrobin� z�agodnia�a. - Chcesz, �ebym ci� st�d zabra�a? Mo�esz si� zobaczy� z innym czarodziejem albo jeszcze raz wszystko przemy�le� i wr�ci� tu innego dnia, je�li nadal b�dziesz tego chcia�a. Abby powstrzyma�a si�� �zy rozpaczy. Nie by�o wyboru. Potrz�sn�a g�ow�. - Musz� si� z nim zobaczy�. Czarodziejka westchn�a g��boko. - Dobrze wi�c. - Wzi�a Abby pod rami�, jakby chcia�a jej pom�c utrzyma� si� na nogach. - Pierwszy Czarodziej przyjmie ci� teraz. Wprowadzi�a �ciskaj�c� kurczowo konopny worek Abby do komnaty, w kt�rej czeka� Pierwszy Czarodziej. Osadzone w �elaznych kinkietach pochodnie nie pali�y si� jeszcze. �wiat�o p�nego popo�udnia, wpadaj�ce przez oszklone �wietliki, zupe�nie wystarcza�o do rozja�nienia wn�trza. Pachnia�o tutaj smo��, naft�, pieczonym mi�siwem, wilgotnym kamieniem i zastarza�ym potem. W komnacie panowa� ruch i zamieszanie. Kr�ci�o si� mn�stwo ludzi i wydawa�o si�, �e m�wi� wszyscy jednocze�nie. Na solidnych, rozstawionych nieco bez�adnie sto�ach sta�y wygaszone lampy i p�on�ce �wiece, le�a�y ksi�gi, zwoje, mapy, kreda, resztki potraw, pi�ra, wosk do piecz�towania i ca�e mn�stwo najdziwniejszych przedmiot�w: od k��bk�w sznurka do cz�ciowo nape�nionych woreczk�w z piaskiem. Obok sto��w stali zatopieni w rozmowie lub tocz�cy spory ludzie, inni szukali czego� w ksi�gach, �l�czeli nad zwojami lub przesuwali na mapach ma�e kolorowe przyciski. Jeszcze inni zwijali wzi�te z p�misk�w plastry pieczeni i pogryzali je, obserwuj�c tamtych albo doradzaj�c im pomi�dzy jednym k�sem a drugim. Czarodziejka, kt�ra wci�� trzyma�a Abby pod rami�, nachyli�a si� ku niej. - Pierwszy Czarodziej po�wi�ci ci cz�� swojej uwagi. W tym samym czasie b�d� do� m�wi� r�wnie� inni ludzie. Nie denerwuj si� i nie zagub. B�dzie ci� s�ucha�, tak jak b�dzie s�ucha� lub m�wi� do pozosta�ych. Nie zwracaj uwagi na ich s�owa, tylko przedstaw spraw�, z kt�r� tu przysz�a�. Wys�ucha ci�. - I jednocze�nie b�dzie rozmawia� z innymi? - spyta�a z os�upieniem Abby. - Tak - odpar�a czarodziejka i lekko �cisn�a rami� Abby. - Staraj si� zachowa� spok�j i nie wydawa� s�du na podstawie tego, co si� wydarzy�o przed chwil�. U�miercenie. To mia�a na my�li. Mia�a na my�li to, �e �w cz�owiek przyby� porozmawia� z Pierwszym Czarodziejem i zosta� za to zabity. A ona mia�a to tak po prostu wyrzuci� z pami�ci? Abby spojrza�a w d� i zobaczy�a, �e kroczy po krwawym �ladzie. Nigdzie nie dostrzeg�a bezg�owego cia�a. Znowu poczu�a mrowienie wywo�ane przez bransolet� i zerkn�a na ni�. D�o�, kt�ra �ciska�a jej rami�, sprawi�a, �e si� zatrzyma�a. Unios�a g�ow� i zobaczy�a przed sob� poruszaj�c� si� chaotycznie grup� ludzi. Jedni do��czali do niej z boku, inni dok�d� odchodzili. Cz�� m�wi�a co� z wielkim przekonaniem, wymachuj�c przy tym r�kami. Tak wielu ludzi m�wi�o naraz, �e z trudem wy�awia�a pojedyncze s�owa. A w tym samym czasie do grupy do��czali inni i m�wili niemal szeptem. Wydawa�o si� jej, �e patrzy na ludzki odpowiednik pszczelego roju. Uwag� Abby przyci�gn�a jaka� stoj�ca z boku, odziana w biel posta�. Zesztywnia�a, dostrzeg�szy d�ugie w�osy i patrz�ce wprost na ni� fio�kowe oczy. Wyda�a zduszony okrzyk, pad�a na kolana i pok�oni�a si� tak nisko, �e a� zabola�y j� plecy. Dr�a�a i trz�s�a si�, obawiaj�c si� najgorszego. Chwil� przed tym, nim pad�a na kolana, dostrzeg�a, �e bia�a at�asowa suknia mia�a taki sam kwadratowy dekolt jak czarne. Masa d�ugich w�os�w nie pozostawia�a w�tpliwo�ci. Abby nigdy przedtem nie widzia�a tej kobiety, lecz natychmiast poj�a, kim ona jest. Nie mo�na jej by�o z nikim pomyli�. Tylko jedna z nich nosi�a bia�� szat�. To by�a Matka Spowiedniczka we w�asnej osobie. Abby s�ysza�a nad sob� jak�� rozmow�, ba�a si� jednak przys�uchiwa�, bo mo�e w�a�nie przyzywano �mier�. - Powsta�, moje dzieci� - powiedzia� d�wi�czny g�os. Abby zrozumia�a, �e to oficjalna formu�ka wyg�aszana przez Matk� Spowiedniczk�. Dopiero po chwili poj�a, �e nie by�a to gro�ba, ale zwyczajne Podzi�kowanie za uk�on. Wpatrywa�a si� w ka�u�� krwi na pod�odze i zastanawia�a, co ma zrobi�. Matka nigdy nie pouczy�a jej, jak ma si� zachowywa�, je�li kiedykolwiek spotka Matk� Spowiedniczk�. O ile wiedzia�a, �aden mieszkaniec Coney Crossing nie widzia� nigdy Matki Spowiedniczki, a tym bardziej nie znalaz� si� tu� przy niej. No i �aden z nich nie widzia� r�wnie� czarodzieja. - Wsta� - burkn�a do niej z g�ry czarodziejka. Abby podnios�a si�, ale mimo �e mdli�o j� od widoku krwi, wci�� patrzy�a w pod�og�. Nawet czu�a zapach posoki, taki sam jak po niedawnym uboju jednego z ich zwierz�t. D�ugi �lad wskazywa�, �e cia�o zawleczono do jednych z drzwi w g��bi komnaty. - Czarodzieju Zoranderze - powiedzia�a spokojnie czarodziejka w chaos rozm�w - to Abigail, zrodzona z Helsy. Pragnie ci� o co� prosi�. Abigail, to Pierwszy Czarodziej Zeddicus Zu�l Zorander. Abby o�mieli�a si� ostro�nie podnie�� wzrok. Napotka�a spojrzenie orzechowych oczu. Przed ni�, po obu stronach, sta�y grupy ludzi: wielcy, gro�ni oficerowie, z kt�rych cz�� wygl�da�a nawet na genera��w; kilku starszych m�czyzn w prostych lub ozdobnych strojach; kilku m�czyzn w �rednim wieku w zwyk�ych szatach lub w liberii; trzy czarodziejki; r�ni inni m�czy�ni i kobiety, no i Matka Spowiedniczka. Cz�owiek tkwi�cy w centrum tej kot�owaniny, m�czyzna o orzechowych oczach, nie wygl�da� tak, jak Abby si� spodziewa�a. Nastawi�a si� na spotkanie z jakim� szpakowatym, gburowatym starcem. A ten by� m�ody - by� mo�e r�wnie m�ody jak ona. Szczup�y, lecz muskularny, mia� na sobie najskromniejsze szaty wykonane z materia�u nieco tylko lepszego ni� konopne p��tno worka Abby - oznak� swojej wysokiej rangi. M�oda kobieta nie spodziewa�a si� wcale, �e taki cz�owiek mo�e by� Pierwszym Czarodziejem. Pami�ta�a, co m�wi�a jej matka: tam, gdzie chodzi o czarodziej�w, nie wierz nawet w�asnym oczom. Wszyscy doko�a m�wili do niego, spierali si� z nim, kilku nawet krzycza�o, czarodziej jednak milcza� i spogl�da� w oczy Abby. Mia� przyjemn�, pozornie �agodn� twarz, mimo �e jego faliste kasztanowe w�osy wygl�da�y na bardzo niesforne, lecz jego oczy... Abby jeszcze nigdy nie widzia�a takich oczu. Zdawa�o si�, �e wszystko widzia�y, wszystko wiedzia�y, wszystko rozumia�y. A jednocze�nie by�y zaczerwienione i zm�czone, jakby omija� go sen. Dostrzeg�a w nich r�wnie� cie� rozpaczy. Mimo to by� spokojny w samym �rodku burzy. W tej w�a�nie chwili ca�� uwag� po�wi�ci� Abby, jakby poza ni� nie by�o nikogo w komnacie. Pukiel w�os�w, kt�ry Abby zobaczy�a na palcu szlachetnie urodzonego, by� teraz owini�ty wok� palca czarodzieja. Dotkn�� go ustami i opu�ci� r�k�. - Powiedziano mi, �e jeste� c�rk� czarodziejki. - Jego g�os zabrzmia� w panuj�cym wok� tumulcie jak szmer spokojnie p�yn�cej wody. - Czy i ty masz dar, dziecko? - Nie, panie... Kiedy odpowiada�a, czarodziej odezwa� si� do m�czyzny, kt�ry w�a�nie sko�czy� m�wi�: - Powiedzia�em ci, �e je�li to zrobisz, b�dziemy ryzykowa� ich utrat�. Po�lij wiadomo��, �e chc�, by ruszy� na po�udnie. Wysoki oficer, do kt�rego przem�wi� czarodziej, wyrzuci� w g�r� ramiona: - Ale on twierdzi, �e wed�ug wiarygodnych informacji zwiadowc�w D�Hara�czycy ruszyli na wsch�d od niego. - Nie o to chodzi - odpar� czarodziej. - Chc�, by zamkni�to owo przej�cie na po�udnie. To tam skierowa�y si� ich g��wne si�y. S� w�r�d nich maj�cy dar. To ich w�a�nie musimy zabi�. Wysoki oficer zasalutowa�, przyk�adaj�c pi�� do serca, a Zeddicus m�wi� ju� do starej czarodziejki: - Tak, to prawda, trzy inwokacje przed pr�b� transpozycji. Tej nocy odnalaz�em zapiski. Stara czarodziejka odesz�a, a jej miejsce zaj�� cz�owiek m�wi�cy co� w obcym j�zyku i pokazuj�cy czarodziejowi rozprostowany zw�j. Ten spojrza� na zw�j, przeczyta� co� i odprawi� gestem m�czyzn�, jednocze�nie wydaj�c mu polecenia w tym samym obcym j�zyku. - Wi�c ciebie dar omin��? - Zn�w patrzy� na Abby. Kobieta poczu�a, jak pali j� twarz i uszy. - Tak, czarodzieju Zoranderze. - Nie ma si� czego wstydzi�, dziecko - powiedzia�. Matka Spowiedniczka szepta�a mu w�a�nie co� konfidencjonalnie na ucho. Lecz by�o si� czego wstydzi�. Nie odziedziczy�a daru po matce - omin�� j�. Ludzie z Coney Crossing mogli polega� na matce Abby. Pomaga�a chorym lub rannym. Doradza�a ludziom w sprawach rodzinnych i w sprawach spo�eczno�ci. Jednych swata�a, innym wymierza�a kar�, jeszcze innym wy�wiadcza�a przys�ugi, kt�re mo�na by�o odda� tylko dzi�ki magii. By�a czarodziejk�; chroni�a mieszka�c�w Coney Crossing. Publicznie wszyscy j� szanowali, lecz prywatnie niekt�rzy si� jej bali i nienawidzili jej. Szanowano j� za dobro, jakie czyni�a dla ludzi z miasteczka. Cz�� mieszka�c�w ba�a si� jej i nienawidzi�a, bo mia�a dar - bo w�ada�a magi�. Pewni ludzie pragn�li �y� bez jakiejkolwiek magii w ich pobli�u. Abby nie mia�a daru i nie mog�a pomaga� w chorobie, leczy� ran czy dr�cz�cych l�k�w. Ogromnie chcia�aby s�u�y� pomoc� w takich przypadkach, lecz nie by�a w stanie. Kiedy Abby spyta�a matk�, jak mo�e znosi� ca�� t� niewdzi�czno�� i wrogo��, ta odpar�a, �e pomoc sama w sobie jest zado��uczynieniem i �e nie powinno si� za ni� oczekiwa� wdzi�czno�ci. Powiedzia�a te�, �e je�li oczekuje si� za to wdzi�czno�ci, mo�na wie�� bardzo nieszcz�liwe �ycie. Ludzie odsuwali si� od Abby: za �ycia jej matki robili to dyskretnie, po jej �mierci - otwarcie. Mieszka�cy Coney Crossing spodziewali si�, �e c�rka czarodziejki b�dzie im pomaga� tak, jak pomaga�a jej matka. Nie mieli poj�cia o darze i o tym, �e cz�sto nie przechodzi on na potomstwo, wi�c uwa�ali, �e Abby jest samolubna. Zorander t�umaczy� czarodziejce co� wi���cego si� z rzucaniem czaru. Kiedy sko�czy�, spojrza� przelotnie na Abby, nim zaj�� si� kim� innym. Teraz ona potrzebowa�a jego pomocy. - O co chcia�a� mnie prosi�, Abigail? Kobieta mocniej zacisn�a palce na worku. - Chodzi o moje rodzinne Coney Crossing. - Przerwa�a, bo wskazywa� co� w podsuni�tej mu ksi�dze. Da� jej znak, by m�wi�a dalej, gdy jaki� cz�owiek wyja�nia� mu zawi�o�ci zwi�zane z odczynianiem podw�jnego czaru. - Tam jest okropnie ci�ko - podj�a Abby. - Oddzia�y D�Hara�czyk�w przesz�y przez Crossing... Pierwszy Czarodziej odwr�ci� si� do starszego m�czyzny z d�ug�, bia�� brod�. Nosi� skromne szaty, wi�c Abby domy�li�a si�, �e i on jest czarodziejem. - Powiadam ci, Thomasie, �e to si� da zrobi� - upiera� si�. - Nie twierdz�, �e zgadzam si� z Naczeln� Rad�, tylko m�wi� ci, czego si� dowiedzia�em o ich jednomy�lnej decyzji, �e to ma by� przeprowadzone. Nie utrzymuj�, �e rozumiem dok�adnie, jak to dzia�a, ale przestudiowa�em to i wiem, �e jest wykonalne. Jak ju� powiedzia�em radzie, mog� to zapocz�tkowa�. Musz� jeszcze tylko zdecydowa�, czy zgadzam si� z nimi, �e powinienem to zrobi�. �w cz�owiek, Thomas, przetar� d�oni� twarz. - A wi�c wed�ug ciebie to, co s�ysza�em, to prawda? Rzeczywi�cie uwa�asz, �e to mo�liwe? Straci�e� rozum, Zoranderze? - Odszuka�em to w ksi�dze w Wie�y Pierwszego Czarodzieja. W ksi�dze spisanej jeszcze przed wojn� ze Starym �wiatem. Widzia�em to na w�asne oczy. Rzuci�em ca�e mn�stwo sieci weryfikacyjnych, �eby to sprawdzi�. - Zn�w zaj�� si� Abby. - Tak, to by� pewnie legion Anarga. Coney Crossing le�y w kotlinie Pendisan. - To prawda - odpar�a Abby. - Wi�c ta d�hara�ska armia przesz�a tamt�dy i... - Kotlina Pendisan odm�wi�a po��czenia si� z reszt� Midland�w pod wsp�lnym dow�dztwem, kt�re kieruje oporem przeciw najazdowi D�Hary. Jej przyw�dcy wybrali suwerenno�� i samodzieln� walk� z wrogiem. Powinni ponie�� konsekwencje swojej decyzji. Stary czarodziej szarpa� brod�. - Ale czy wiesz, �e to prawda? Czy to wszystko zosta�o potwierdzone? Chodzi mi o to, �e ta ksi�ga ma pewnie tysi�ce lat. To mog�y by� zaledwie domniemania. Sieci weryfikacyjne nie zawsze potwierdzaj� ca�� struktur� czego� takiego. - Wiem to r�wnie dobrze jak ty, Thomasie, lecz w tym wypadku twierdz�, �e to mo�liwe - odpar� czarodziej Zorander. Zni�y� g�os do szeptu: - Chro�cie nas duchy, to jest prawdziwe. Serce Abby bi�o mocno. Chcia�a mu opowiedzie� swoj� histori�, ale nie wiedzia�a, jak si� wtr�ci� do tej rozmowy. Musia� jej pom�c. To by� jedyny spos�b. Bocznymi drzwiami wbieg� jaki� oficer i przepchn�� si� przez t�um otaczaj�cy Pierwszego Czarodzieja. - Czarodzieju Zoranderze! W�a�nie dosta�em wie�ci! Wykorzystali�my rogi, kt�re pos�a�e�, i podzia�a�o! Urdlandzkie wojska uciek�y! Jedne g�osy ucich�y. Inne nie. - Ten spos�b ma przynajmniej trzy tysi�ce lat - powiedzia� Pierwszy Czarodziej do m�czyzny z bia�� brod�, po czym po�o�y� d�o� na ramieniu oficera i nachyli� si� ku niemu. - Przeka� genera�owi Brainardowi, �eby utrzyma� pozycje nad rzek� Kern. Niech nie pali most�w, ale je utrzyma. Powiedz mu, by rozdzieli� swoich ludzi. Po�owa niech trzyma w szachu Urdlandczyk�w; miejmy nadziej�, �e nie zdo�aj� znale�� nast�pcy swojego bitewnego czarodzieja. Reszt� ludzi niech Brainard poprowadzi na p�noc i pomo�e przeci�� drog� ucieczki Anarga. To nasza g��wna troska, lecz mosty mog� nam by� potrzebne, �eby�my mogli �ciga� Urdlandczyk�w. Jeden z pozosta�ych oficer�w, starszy m�czyzna wygl�daj�cy na genera�a, poczerwienia�. - Zatrzyma� si� na linii rzeki? Kiedy rogi zrobi�y swoje i tamci uciekaj�? Po co?! Mo�emy ich rozgromi�, nim zd��� si� przegrupowa�, po��czy� z innymi oddzia�ami i raz jeszcze ruszy� na nas! Spojrza�y na� orzechowe oczy. - A wiesz, co czai si� za granic�? Ilu �o�nierzy zginie, je�li Panis Rahl ma co�, czego rogi nie przep�dz�? Ilu niewinnych ju� zgin�o? Ilu naszych �o�nierzy zginie, walcz�c z nimi na ich ziemiach, ziemiach, kt�rych nie znamy tak dobrze jak oni? - A ilu naszych ludzi zginie, je�li nie pozbawimy ich zdolno�ci do ponownego ataku?! Musimy ruszy� za nimi w po�cig. Panis Rahl nigdy nie spocznie. Postara si� wymy�li� co�, co pozwoli mu u�mierci� nas wszystkich podczas snu. Musimy ich �ciga� i wybi� do nogi. - Pracuj� nad tym - odpar� tajemniczo Pierwszy Czarodziej. Starzec szarpn�� brod� i skrzywi� si� sarkastycznie. - Tak, on my�li, �e wypu�ci na nich za�wiaty. Paru oficer�w, dwie czarodziejki i kilku m�czyzn zamilk�o i popatrzy�o z nie tajonym niedowierzaniem. Ku Abby nachyli�a si� czarodziejka, kt�ra przyprowadzi�a j� na audiencj�. - Chcia�a� rozmawia� z Pierwszym Czarodziejem. M�w. Je�li straci�a� odwag�, to ci� st�d zabior�. Abby obliza�a wargi. Nie mia�a poj�cia, jak m�wi� w trakcie tak o�ywionej dyskusji, lecz wiedzia�a, �e musi, wi�c podj�a: - Nie wiem nic o tym, panie, co zrobi�a moja rodzinna kotlina Pendisan. Ma�o wiem o kr�lu, a ju� zupe�nie nic o radzie czy o wojnie. Jestem z ma�ej osady i wiem tylko tyle, �e jej mieszka�cy s� w powa�nych tarapatach. Wr�g pokona� naszych obro�c�w. Jest tam midlandzkie wojsko, kt�re idzie ku D�Hara�czykom. Czu�a si� g�upio, m�wi�c do cz�owieka, kt�ry prowadzi� jednocze�nie tyle rozm�w, przede wszystkim jednak by�a rozgniewana i sfrustrowana. Ci ludzie umr�, je�eli nie sk�oni go, �eby pom�g�. - Ilu D�Hara�czyk�w? - zapyta� czarodziej. Abby otworzy�a usta, ale ubieg� j� jeden z oficer�w. - Nie wiemy na pewno, ilu zosta�o w legionie Anarga. Mog� by� poranieni, lecz s� jak rozw�cieczony ranny byk. Teraz znajduj� si� blisko swoich ziem. Mog� albo zn�w na nas uderzy�, albo nam uciec. Sanderson nadci�ga od p�nocy, a Mardale pod��a od po�udniowego zachodu. Anargo pope�ni� b��d, wchodz�c do Crossing: teraz musi walczy� lub ucieka� na swoje ziemie. Musimy rozgromi� jego wojska. To mo�e by� nasza jedyna szansa. Pierwszy Czarodziej przesun�� kciukiem i palcem wskazuj�cym po g�adko wygolonej szcz�ce. - Wci�� jeszcze nie wiemy, ilu ich jest. Zwiadowcy zas�ugiwali na zaufanie, lecz nie wr�cili. Musimy za�o�y�, �e nie �yj�. A poza tym dlaczego Anargo zrobi� co� takiego? - C�, to najkr�tsza droga ucieczki do D�Hary - odpar� oficer. Pierwszy Czarodziej zwr�ci� si� ku czarodziejce i odpowiedzia� na pytanie, kt�re w�a�nie zada�a: - Nie mo�emy sobie na to pozwoli�. Powiedz im, �e odm�wi�em. Nie rzuc� dla nich sieci tego rodzaju i nie dam im na to �rodk�w za mgliste �mo�e�. Czarodziejka skin�a g�ow� i pospiesznie odesz�a. Abby wiedzia�a, �e sie� to czar rzucany przez czarodziejk�. Najwyra�niej tak samo nazywa� si� czar rzucany przez czarodzieja. - Hmm, skoro to mo�liwe - m�wi� brodaty m�czyzna - to chcia�bym zobaczy� twoje t�umaczenie tekstu. Taka licz�ca trzy tysi�ce lat ksi�ga to ogromnie ryzykowna rzecz. Nie wiemy, jak czarodzieje z owych czas�w wykonywali wi�kszo�� tego, co robili. Pierwszy Czarodziej po raz pierwszy spojrza� na� gniewnie. - Chcesz dok�adnie zobaczy� to, o czym m�wi�, Thomasie? Kszta�t czaru? Ton jego g�osu sprawi�, �e cz�� ludzi w komnacie zamilk�a. Pierwszy Czarodziej rozpostar� ramiona, nakazuj�c wszystkim, by si� odsun�li. Matka Spowiedniczka stan�a tu� za jego lewym ramieniem. Czarodziejka odci�gn�a Abby krok do ty�u. Zeddicus Zu�l Zorander da� znak. Jaki� m�czyzna wzi�� ze sto�u niewielki woreczek i poda� go mu. Abby spostrzeg�a, �e piasek na stolikach nie by� rozsypany ot tak sobie, ale �e wyrysowano na nim jakie� symbole. Matka Abby te� czasem u�ywa�a piasku do rysowania czar�w, przewa�nie jednak korzysta�a z rozmaitych przedmiot�w, jak na przyk�ad sproszkowanej ko�ci czy ususzonych zi�. Wykorzystywa�a piasek do treningu - uroki, prawdziwe uroki, musz� by� wyrysowane we w�a�ciwym Porz�dku i bezb��dnie. Pierwszy Czarodziej przykucn�� i zaczerpn�� z woreczka gar�� piasku. Rozsypa� go na pod�odze - piasek s�czy� si� spomi�dzy palc�w zaci�ni�tej w pi�� d�oni. D�o� czarodzieja Zorandera porusza�a si� z wielk� precyzj�. Zatoczy� ramieniem kr�g, rysuj�c ko�o. Zn�w nabra� piasku i wyrysowa� wewn�trzny kr�g. Zdawa�o si�, �e rysuje symbol Grace. Matka Abby zawsze rysowa�a w drugiej kolejno�ci kwadrat - wszystko po kolei, do �rodka, a potem id�ce na zewn�trz promienie. Czarodziej Zorander wykre�li� w mniejszym kole o�mioramienn� gwiazd�. Narysowa� strzelaj�ce na zewn�trz linie, kt�re przecina�y oba ko�a, lecz jedn� pomin��. Powinien jeszcze nakre�li� kwadrat symbolizuj�cy granic� mi�dzy �wiatami. By� Pierwszym Czarodziejem, wi�c Abby s�dzi�a, �e nie ma znaczenia, i� rysuje to w innej kolejno�ci ni� czarodziejka z tak ma�ej osady jak Coney Crossing. Ale kilku m�czyzn, kt�rych Abby uwa�a�a za czarodziej�w, i stoj�ce za nim dwie czarodziejki patrzyli na siebie z powag�. Zorander wyrysowa� dwa boki kwadratu. Nabra� piasku z woreczka i zacz�� rysowa� dwa pozosta�e, ale zamiast linii prostej nakre�li� �uk wchodz�cy g��boko w skraj wewn�trznego kr�gu, kt�ry symbolizowa� �wiat �ywych. �uk nie zako�czy� si� na zewn�trznym kr�gu, lecz go przeci��. Pierwszy Czarodziej dorysowa� ostatni bok, te� wygi�ty w �uk i wnikaj�cy w wewn�trzny kr�g. Zetkn�� �w �uk z drugim tam, gdzie brakowa�o linii id�cej od �wiat�a. W przeciwie�stwie do trzech pozosta�ych rog�w kwadratu, ten zamyka� si� poza wi�kszym kr�giem - w �wiecie zmar�ych. Ludzie wstrzymali oddech. W komnacie na chwil� zapad�a cisza, a potem ci z darem zacz�li szepta� niespokojnie. Czarodziej Zorander wsta�. - Zadowolony jeste�, Thomasie? Twarz m�czyzny by�a r�wnie bia�a jak jego broda. - Chro� nas, Stw�rco. - Spojrza� na Zorandera. - Rada nie w pe�ni to rozumie. Szale�stwem by�oby zrobienie czego� takiego. Pierwszy Czarodziej zignorowa� go i zwr�ci� si� do Abby: - Ilu D�Hara�czyk�w widzia�a�? - Trzy lata temu nadlecia�y