7357

Szczegóły
Tytuł 7357
Rozszerzenie: PDF

Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby pdf był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

 

7357 PDF Ebook podgląd online:

Pobierz PDF

 

 

 


 

Zobacz podgląd 7357 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 7357 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.

7357 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:

 

Agatha Christie Godzina zero Tytu� orygina�u angielskiego �Towards Zero� Prze�o�y� Micha� Madali�ski Robertowi Gravesowi Drogi Robercie! Poniewa� by�e� �askaw powiedzie� kiedy�, �e lubisz moje opowie�ci, postanowi�am zadedykowa� t� ksi��k� w�a�nie Tobie. Prosz� Ci�, aby� � czytaj�c j� � mocno st�pi� ostrze swojej krytyki, kt�re bez w�tpienia ostatnio jest w �wietnym stanie wskutek Twoich popis�w na tym polu! Masz przed sob� histori� napisan� po to, aby sprawi�a Ci przyjemno��, a nie po to, by by�a kandydatk� do literackiego pr�gierza pana Gravesa. Twoja przyjaci�ka Agatha Christie Prolog: 19 listopada Towarzystwo, kt�re zgromadzi�o si� wok� kominka, niemal w ca�o�ci z�o�one by�o z prawnik�w albo tych, kt�rzy prawem si� interesowali. By� mecenas Martindale, Rufus Lord, doradca kr�lewski, m�ody Daniels, kt�ry zdoby� rozg�os dzi�ki sprawie Carstairsa, s�dzia Cleaver, Lewis z Kancelarii Lewis i Trench oraz stary pan Treves. Pan Treves dobiega� osiemdziesi�tki; a by�a to obfita w do�wiadczenia osiemdziesi�tka. Nale�a� do s�ynnego zespo�u adwokackiego i by� jego najs�ynniejszym cz�onkiem. Jak nios�a wie�� gminna, zna� wi�cej zakulisowych spraw ni� jakikolwiek inny prawnik w Anglii, a na dodatek by� specjalist� kryminologiem. Ludzie nierozs�dni uwa�ali, �e pan Treves powinien pisa� pami�tniki. Pan Treves by� innego zdania. Wiedzia�, �e zbyt wiele wie. Aczkolwiek dawno ju� na emeryturze, cieszy� si� niezmiernym powa�aniem w�r�d palestry. Gdziekolwiek zabiera� g�os, zapada�a pe�na respektu cisza, w kt�rej jego cichy, precyzyjny dyszkant rozbrzmiewa� bez przeszk�d. Rozmowa przy kominku dotyczy�a g�o�nego procesu, kt�ry w�a�nie dzi� w Old Bailey zako�czy� si� og�oszeniem wyroku. By�a to sprawa o zab�jstwo, a osadzony w areszcie oskar�ony zosta� uniewinniony. Towarzystwo wa�kowa�o spraw� jeszcze raz, wymieniaj�c fachowe uwagi. Oskar�yciel pope�ni� b��d, polegaj�c na jednym ze �wiadk�w. Stary Depleach powinien by� zdawa� sobie spraw�, �e wystawia si� na �atwy atak obrony. M�ody Arthur �wietnie zdyskontowa� zeznania s�u��cej. Bentmore pr�bowa�, co prawda, w swym podsumowaniu ustawi� sprawy ponownie we w�a�ciwej perspektywie, ale szkoda ju� si� sta�a � �awa przysi�g�ych uwierzy�a dziewczynie. �awnicy s� nieobliczalni � nigdy nie wiadomo, co prze�kn�, a czego nie. A jak ju� powezm� jakie� przekonanie, nic ani nikt nie potrafi im tego wybi� z g�owy. Uwierzyli dziewczynie w sprawie tego �elaznego dr�ga � i tyle. Zrozumienie ekspertyzy medycznej przekracza�o ich zdolno�ci umys�owe. Ca�y ten fachowy be�kot, te wszystkie naukowe terminy � wszystko to sprawia, �e biegli s� bardzo kiepskimi �wiadkami. Nigdy jednoznaczni, te ich wszystkie: �w pewnych okoliczno�ciach ewentualnie mog�o mie� miejsce� i te de... wprowadzaj� tylko zam�t. Powoli wszyscy si� wygadali, a w miar� jak konwersacja zamiera�a, ros�o w zebranych poczucie, �e czego� wa�nego w niej zabrak�o. G�owy, jedna po drugiej, zwraca�y si� w kierunku pana Trevesa, kt�ry nie bra� dot�d udzia�u w dyskusji. Sta�o si� oczywiste, �e ca�e towarzystwo oczekuje teraz jakiego� podsumowania ze strony swojego najszacowniejszego kolegi. Pan Treves, oparty wygodnie w fotelu, machinalnie przeciera� swoje okulary. Cisza, kt�ra zapad�a, kaza�a mu rozejrze� si� uwa�nie. � No i co? O czym m�wicie? Mam wam co� powiedzie�? Odezwa� si� m�ody Lewis: � Omawiali�my spraw� Lamorne�a, prosz� pana. Zamilk� w oczekiwaniu. � Tak, tak � rzek� pan Treves. � My�la�em o tym. Rozleg� si� pe�en szacunku szmer. � Ale obawiam si� � pan Treves nadal polerowa� okulary � �e uznacie mnie za dziwaka. Tak, dziwaka. To sprawa lat, jak s�dz�. W moim wieku mo�na sobie pozwoli� na dziwactwa. � Tak, prosz� pana � m�ody Lewis mia� zak�opotan� min�. � Tak sobie my�la�em raczej nie o aspektach prawnych tej sprawy, chocia� by�y ciekawe, bardzo ciekawe � je�eli wyrok by�by skazuj�cy, by�oby na czym oprze� wniosek apelacyjny. My�la�em, c�, o ludziach zwi�zanych z t� spraw�. Wszystkich ogarn�o zdziwienie. Ludzi rozpatrywali wy��cznie w kategoriach wiarygodno�ci � jako �wiadk�w. Nikt nie pozwala� sobie na najmniejsz� spekulacj� na temat, czy os�dzony jest winny, czy niewinny, skoro s�d uzna� go za takiego prawomocnym wyrokiem. � Ludzie � powiedzia� pan Treves w zamy�leniu � istoty ludzkie. R�ni, rozmaici. Niekt�rzy rozumni, wi�kszo�� nie. Przybyli ze wszystkich stron, z Lancashire, ze Szkocji, ten w�a�ciciel restauracji � z W�och, a ta nauczycielka gdzie� ze �rodkowego Zachodu. Wszyscy zamieszani i wpl�tani w t� spraw� w ko�cu spotykaj� si� pewnego szarego listopadowego dnia przed s�dem w Londynie. Ka�dy wnosi do niej swoj� ma�� cz�stk�. Wszystko to znajduje punkt kulminacyjny w procesie o morderstwo. Zamilk� i zacz�� b�bni� delikatnie palcami w kolano. � Lubi� dobre krymina�y � ci�gn��. � Ale, wiecie, zawsze zaczynaj� si� nie w tym miejscu, co trzeba! Zaczynaj� si� od morderstwa, a morderstwo to rezultat. Jego historia zaczyna si� wcze�niej, czasami wiele lat wcze�niej. Tam tkwi� korzenie tych wszystkich zwi�zk�w przyczynowo-skutkowych, kt�re doprowadzaj� okre�lonych ludzi w okre�lone miejsca o okre�lonej porze okre�lonego dnia. Popatrzcie na t� m�od� s�u��c�: gdyby kucharka nie sprz�tn�a jej ch�opaka sprzed nosa, nigdy nie porzuci�aby pracy i nie naj�a si� do Lamorne��w i nie by�aby g��wnym �wiadkiem obrony. A ten Giuseppe Antonelli � przyjecha� zast�pi� przez miesi�c brata. Brat jest �lepy jak kret. Nie zobaczy�by tego wszystkiego, co dojrza�y sokole oczy Giuseppe. Gdyby posterunkowy nie robi� s�odkich oczu do kucharki spod numeru 48, nie sp�ni�by si� na obch�d i... Wszystko zmierza do okre�lonego punktu... I wtedy, kiedy nadchodzi czas: bach! godzina zero. Tak, wszystkie �cie�ki zbiegaj� si�, kiedy nadchodzi godzina zero � pokiwa� �agodnie g�ow�. � Kiedy nadchodzi godzina zero... Nagle zadr�a� lekko. � Zimno panu, prosimy bli�ej do kominka. � Nie, nie. Po prostu przeszed� mnie dreszcz. No, c�, b�d� si� zbiera� do domu. Sk�oni� si� towarzystwu przyja�nie i powolnym, ale pewnym krokiem opu�ci� pok�j. Na moment zapanowa�a pe�na wahania cisza, po czym Rufus Lord, doradca kr�lewski, stwierdzi�, �e poczciwy stary Treves posun�� si� ostatnio. � C� za wspania�y umys�, niewiarygodnie wspania�y umys�, ale c�, lata robi� swoje � doda� sir William Cleaver. � I serce ma sfatygowane � dorzuci� Lord. � Zdaje si�, �e w ka�dej chwili mo�e sta� si� to najgorsze. � Bardzo uwa�a na siebie � zauwa�y� m�ody Lewis. Tymczasem pan Treves ostro�nie sadowi� si� we wn�trzu swojego niezawodnego daimlera. Auto dowioz�o go pod dom po�o�ony przy cichym skwerku. Troskliwy kamerdyner pom�g� mu zdj�� p�aszcz. Pan Treves uda� si� do gabinetu, gdzie p�on�� w�glowy kominek. Sypialnia mie�ci�a si� obok, na parterze. Pan Treves bowiem z obawy o stan swojego serca, nigdy nie u�ywa� schod�w. Usiad� naprzeciw ognia i przysun�� tac� z listami. Nadal b��dzi� my�lami wok� swojej teorii, kt�r� przedstawi� w klubie. Nawet w tym momencie � pomy�la� � jaki� dramat, jakie� morderstwo in spe jest ju� w trakcie przygotowa�. Gdybym pisa� teraz pasjonuj�cy krwawy krymina�, zacz��bym od opisu d�entelmena w podesz�ym wieku, kt�ry siedzi przed kominkiem i zabiera si� do lektury korespondencji, zmierzaj�c, cho� sam tego nie wie, ku godzinie zero. Rozdar� pierwsz� kopert� i, nadal troch� bujaj�c w ob�okach, zacz�� przebiega� oczami tre�� listu. Nagle mina mu zrzed�a. Wr�ci� na ziemi�. � Bo�e m�j � powiedzia� do siebie � co za przykra niespodzianka. Prawdziwe strapienie. Po tylu latach! B�d� musia� zmieni� plany. Osoby dramatu 11 stycznia M�czyzna, ostro�nie poprawi� si� na szpitalnym ��ku. Sykn�� z b�lu. Dy�urna piel�gniarka poderwa�a si� od stolika i podesz�a do niego. Poprawi�a poduszki i u�o�y�a go wygodniej. Angus MacWhirter zmusi� si� do dzi�kczynnego chrz�kni�cia. W jego sercu panowa�y bunt i gorycz. Mia�by to ju� za sob�. Wszystko mia�by z g�owy! Diabli nadali to cholerne, krety�skie drzewo na zboczu klifowego urwiska. Diabli nadali t� natr�tn� park�, kt�rej zachcia�o si� nadmorskiej randki w t� paskudn� zimow� noc. Gdyby nie oni (i drzewo), sko�czy�by ze sob�: skok do lodowatej wody, chwila walki i wreszcie ulga � koniec zmarnowanej, bezu�ytecznej, bezsensownej egzystencji. A gdzie wyl�dowa�? Przykuty do beznadziejnego szpitalnego ��ka, ze z�amanym obojczykiem i perspektyw� ci�gania przez policj� pod zarzutem zbrodni targni�cia si� na w�asne �ycie. Do diab�a z tym, przecie� to chyba jego w�asne �ycie, nie? Gdyby mu si� uda�o, pochowaliby go z nabo�nym skupieniem � jako psychicznie chorego. Psychicznie chory, akurat! Nigdy w �yciu nie by� przy zdrowszych zmys�ach. W jego sytuacji samob�jstwo by�o najrozs�dniejszym i najlepszym rozwi�zaniem. Na bruku, z nadszarpni�tym zdrowiem, porzucony przez �on� dla innego m�czyzny. Bez pracy, bez nikogo, na kim m�g�by si� oprze�, bez pieni�dzy, zdrowia i nadziei � czy rozwi�zanie nie nasuwa�o si� samo? Ale si� nie uda�o! W jakiej po�a�owania godnej sytuacji znalaz� si� teraz! Wyobra�a� sobie, jak s�dzia b�dzie grzmia� w �wi�tym oburzeniu! Dostanie reprymend� za to, �e ze swoj� osobist� w�asno�ci� � swoim �yciem � zrobi� to, co mu dyktowa� zdrowy rozs�dek. Parskn�� rozz�oszczony. Ogarn�a go fala w�ciek�o�ci. Piel�gniarka znowu podesz�a. By�a m�oda, rudow�osa, o mi�ej, troch� bez wyrazu twarzy. � Bardzo boli? � Nie. � Dam panu co� na sen. � Obejdzie si�. � Ale... � Wydaje si� siostrze, �e nie jestem w stanie znie�� tej odrobiny b�lu i bezsenno�ci? U�miechn�a si� �agodnie z poczuciem wy�szo�ci. � Lekarz kaza� da� panu co� na sen. � Nie obchodzi mnie, co kaza� lekarz. Wyg�adzi�a ko�dr� i przysun�a bli�ej szklank� z piciem. � Przepraszam, je�li by�em nieuprzejmy � powiedzia� troch� zawstydzony. � Nie ma za co. Irytowa�o go, �e nie da�a si� wyprowadzi� z r�wnowagi. Nic nie potrafi�o si� przebi� przez t� profesjonaln� zbroj� pob�a�liwej oboj�tno�ci. By� tylko pacjentem, nie cz�owiekiem. � Gdyby ci dranie nie wsadzali nosa w cudze sprawy, gdyby nie te cholerne przeszkody... � No, no, �adnie tak m�wi�? � pogrozi�a mu palcem. � �adnie?! �adnie?! Wielki Bo�e! � Rano poczuje si� pan lepiej � z�agodnia�a. Prze�kn�� �lin�. � Piel�gniarki, piel�gniarki! Jeste�cie nieludzkie, ot, co! � Bo wiemy, co dla pana dobre, rozumie pan? � To w�a�nie doprowadza mnie do szalu. U pani, w ca�ym tym szpitalu, w og�le w �yciu. Ci�g�e wtykanie nosa w nie swoje sprawy. Niekt�rzy wiedz� lepiej, co dobre dla innych. Pr�bowa�em si� zabi�, wie o tym siostra, prawda? Skin�a g�ow�. � Nikogo nie powinno obchodzi�, czy chc� si� rzuci� z tego parszywego urwiska, czy nie. Sko�czy�bym ze sob�. Jestem �yciowym rozbitkiem! Cmokn�a, co mia�o oznacza� wsp�czucie. By� pacjentem. Pozwala�a mu upu�ci� troch� pary, �eby odczu� ulg�. � Dlaczego nie mia�bym si� zabi�, je�eli mam na to ochot�? � zapyta�. � Bo tak nie mo�na � odpowiedzia�a powa�nie. � Dlaczego nie mo�na? Popatrzy�a niepewnie. Nie dlatego, �eby zw�tpi�a w swoj� racj�, ale z powodu nieumiej�tno�ci wyra�enia jej s�owami. � No, to znaczy... samob�jstwo to grzech. Trzeba nie�� sw�j krzy�, czy si� chce, czy nie. � Niby dlaczego? � No, bo s� jeszcze inni ludzie, o kt�rych trzeba pami�ta�. � To mnie nie dotyczy. Nie ma �ywej duszy, kt�r� by obchodzi�o, co si� ze mn� stanie. � Nie ma pan krewnych? Matki, siostry, kogo� bliskiego? � Nikogo. Kiedy� mia�em �on�, ale mnie porzuci�a, mia�a zreszt� racj�. Wiedzia�a, �e do niczego si� nie nadaj�. � Ale chyba ma pan jakich� przyjaci�? � Nie, nie mam. Nigdy nie by�em towarzyski. Niech siostra pos�ucha, co powiem. Wiod�o mi si� nie�le. Mia�em prac� i niebrzydk� �on�. Potem zdarzy� si� wypadek samochodowy. M�j szef prowadzi� w�z, ja by�em pasa�erem. Szef chcia� mnie sk�oni� do zeznania na policji, �e kiedy zdarzy� si� wypadek, jecha� z pr�dko�ci� poni�ej trzydziestki. Tak nie by�o. Jechali�my oko�o pi��dziesi�tki. Nie by�o ofiar, nikt nie zgin��, nic z tych rzeczy. Chcia� po prostu dosta� swoje odszkodowanie z firmy ubezpieczeniowej. Nie powiedzia�em tego, czego po mnie oczekiwa�. To by�oby k�amstwo. Ja nie k�ami�. � C�, my�l�, �e post�pi� pan ca�kiem s�usznie. Ca�kiem s�usznie � rzek�a piel�gniarka. � Tak siostra naprawd� uwa�a? Szef mi tego nie zapomnia�. Ta moja t�pota kosztowa�a mnie prac�. Zadba� o to, �ebym nie dosta� innej. �onie znudzi�o si� patrze�, jak bezskutecznie �ebrz� wok� o jakie� zaj�cie. Odesz�a z cz�owiekiem, kt�ry by� moim przyjacielem. Powodzi�o mu si� dobrze. Ja powoli si� stacza�em. Zacz��em pi�, troch�, a to mi nie pomaga�o zaczepi� si� nigdzie na d�u�ej. W ko�cu zdrowie te� nie wytrzyma�o. Lekarze orzekli, �e ju� nigdy nie wr�c� do pe�nej formy. No i po co �y�? To by�o najprostsze i najmniej k�opotliwe rozwi�zanie. Moje �ycie ani mnie, ani nikomu na nic si� nie zda. � Nigdy nie wiadomo � powiedzia�a. Roze�mia� si�. Nastr�j mu si� poprawi�. Jej naiwny up�r rozbawi go. � Moja droga, komu mog� by� potrzebny? � Nigdy nie wiadomo. Mo�e kiedy�... � powiedzia�a niepewnie. � Kiedy�? Nie b�dzie �adnego kiedy�. Nast�pnym razem lepiej si� postaram. Zaprzeczy�a zdecydowanie. � Ach, nie. Teraz ju� pan si� nie zabije. � A to dlaczego? � Tacy jak pan nie pr�buj� drugi raz. Utkwi� w niej wzrok. �Tacy nie pr�buj� drugi raz�. Nale�a� do klasy niedosz�ych samob�jc�w. Ju� otwiera� usta, �eby energicznie zaprotestowa�, kiedy jego wewn�trzna uczciwo�� powstrzyma�a go. Czy rzeczywi�cie zrobi�by to jeszcze raz? Czy naprawd� ma taki zamiar? Zda� sobie nagle spraw�, �e nie. Nie wiedzia�, dlaczego. Mo�e jej zawodowe przekonanie mia�o z tym co� wsp�lnego. Niedoszli samob�jcy nie pr�buj� drugi raz. By� jednak zdecydowany sprowokowa� j�, �eby wyjawi�a sw�j pogl�d etyczny na t� spraw�. � W ka�dym razie mia�em prawo zrobi� ze swoim w�asnym �yciem to, na co mia�em ochot�, � Nie, nie mia� pan. � Dlaczego, drogie dziecko, powiedz, dlaczego? Zaczerwieni�a si�. Bawi�c si� z�otym krzy�ykiem, zawieszonym na �a�cuszku na szyi, powiedzia�a: � Nie rozumie pan? B�g mo�e pana potrzebowa�. Zaskoczony zn�w wlepi� w ni� wzrok. Nie mia� zamiaru sia� zw�tpienia w jej wierz�cej duszyczce. Spyta� z lekka ironicznie: � �ebym pewnego dnia powstrzyma� konia, kt�ry poni�s�, i uratowa� od �mierci z�otow�ose dzieci�, o to chodzi? Potrz�sn�a g�ow�. Z widoczn� trudno�ci� staraj�c si� wyrazi� gwa�towne emocje, rzek�a: � Gdzie� mo�e wystarczy� sama pana obecno��, nawet nie jakie� czyny, po prostu obecno�� w okre�lonym miejscu i okre�lonym czasie. Ojej, jak trudno mi to wyrazi�, to takie bardzo wa�ne dla mnie... sama pana obecno��, pan mo�e nawet nie zdawa� sobie sprawy, �e co� wa�nego si� dzieje. Rudow�osa piel�gniarka pochodzi�a z zachodniego wybrze�a Szkocji, a w jej rodzinie niekt�rzy mieli dar �widzenia�. By� mo�e w�a�nie teraz, jak przez mg�� zamajaczy�a jej posta� m�czyzny, kt�ry wrze�niow� noc� idzie drog� i dzi�ki temu ratuje inn� ludzk� istot� od strasznej �mierci... 14 lutego W pokoju znajdowa� si� tylko jeden cz�owiek, a jedynym d�wi�kiem, jaki stamt�d dobiega�, by�o skrzypienie pi�ra, kt�rym cz�owiek �w metodycznie pisa� co� i pisa� na kartkach papieru. Nie by�o nikogo innego, kto m�g�by przeczyta� pojawiaj�ce si� s�owa. Gdyby jednak kto� taki si� znalaz�, nie uwierzy�by w�asnym oczom. Kartka zawiera�a precyzyjny i dopracowany w szczeg�ach plan morderstwa. S� chwile, kiedy cia�o jest �wiadome umys�u, kt�ry nim kieruje, kiedy s�ucha pos�usznie tego czego�, co steruje jego dzia�aniem. S� inne chwile: kiedy to umys� jest �wiadom, �e rz�dzi i steruje cia�em, kiedy realizuje swoje cele za pomoc� cia�a. Osoba zaj�ta pisaniem znajdowa�a si� w tym drugim stanie. To by� umys� � ch�odna, kontrolowana inteligencja. Umys� ow�adni�ty jedn� ide�, jednym celem � zniszczenia innej istoty ludzkiej. �eby ten cel zrealizowa�, skrupulatnie opracowywa� plan. Ka�da ewentualno��, ka�da mo�liwo�� zosta�y wzi�te pod uwag�. Plan mia� by� absolutnie niezawodny. Podobnie jak wszystkie dobre plany, musia� by� elastyczny. W newralgicznych punktach przewidywa� r�ne, zale�ne od okoliczno�ci, mo�liwo�ci dzia�ania. Co wi�cej, poniewa� opracowywa� go umys� inteligentny, uwzgl�dnia� odpowiedni margines na sytuacje nieprzewidywalne. G��wne punkty by�y jednak precyzyjnie okre�lone i sprawdzone. Czas, miejsce, metoda, ofiara... Gotowe. Kartki posk�adane, przeczytane uwa�nie od pocz�tku do ko�ca. Tak, rzecz przedstawia si� krystalicznie jasno. Na powa�nej dot�d twarzy zago�ci� u�miech. Nie by� to u�miech cz�owieka b�d�cego przy ca�kiem zdrowych zmys�ach. Teraz g��boki wdech. Skoro cz�owiek uczyniony zosta� na obraz i podobie�stwo boskie, u�miech ten by� straszliw� parodi� rado�ci Stw�rcy. Tak, wszystko zosta�o zaplanowane, reakcje uczestnik�w wydarze� przewidziane, �rodki zaradcze ustalone. Gra na dobrych i z�ych strunach natury ludzkiej, wszystko to w najzupe�niejszej harmonii z jednym z�owrogim celem. Brakowa�o ostatniego elementu. Autor z u�miechem dopisa� dat�: wrze�niow�. Potem, u�miechaj�c si� nadal, podar� starannie kartki, podszed� do kominka i wrzuci� je do ognia. Nie by�o miejsca na lekkomy�lno��. Najdrobniejszy skrawek zosta� spalony na popi�. Plan istnia� teraz wy��cznie w umy�le jego tw�rcy. 8 marca Nadkomisarz Battle siedzia� w�a�nie przy �niadaniu. Szcz�ka drga�a mu od t�umionego napi�cia, kiedy czyta� powoli i uwa�nie list, kt�ry wr�czy�a mu ze �zami w oczach �ona. Na jego twarzy nie by�o �ladu emocji, bowiem nigdy nie pozwala� sobie na ich uzewn�trznianie. Twarz Battle�a by�a jak wyciosana z drewna: niewzruszona, twarda, wzbudzaj�ca respekt. Nadkomisarz Battle nie robi� wra�enia cz�owieka b�yskotliwego, nie by� nim z pewno�ci�, ale w nieokre�lony spos�b budzi� zaufanie. Jak opoka. � Nie do wiary � si�kn�a nosem pani Battle � Sylvia! Sylvia, najm�odsza z pi�ciorga dzieci nadkomisarza i pani Battle, mia�a szesna�cie lat i ucz�szcza�a do szko�y z internatem w Maidstone. List pochodzi� od panny Amphrey, dyrektorki tej�e szko�y. By� klarowny, uprzejmy i w najwy�szym stopniu taktowny. Czarno na bia�ym donosi�, �e szko�� od pewnego czasu n�ka�y drobne kradzie�e, sprawiaj�ce k�opoty szkolnym w�adzom, �e spraw� ostatecznie wyja�niono, �e Sylvia Battle przyzna�a si� do winy, i �e panna Amphrey chcia�aby zobaczy� si� z panem i pani� Battle jak najszybciej, ��eby przedyskutowa� zaistnia�� sytuacj�. Nadkomisarz Battle z�o�y� list, w�o�y� go do kieszeni i powiedzia� do �ony: � Ja si� tym zajm�, Mary. Wsta�, obszed� st� i poklepa� �on� pieszczotliwie po policzku. � Nie przejmuj si�, kochanie, wszystko b�dzie dobrze. Wyszed�, pozostawiaj�c atmosfer� ulgi i spokojnej pewno�ci. P�niej tego samego dnia, roztaczaj�c aur� rzetelno�ci i uczciwo�ci, nadkomisarz Battle siedzia� w saloniku panny Amphrey. By�o to wn�trze nowoczesne i nosz�ce cechy indywidualizmu w�a�cicielki. Nadkomisarz opar� swoje wielkie, jakby drewniane, d�onie na kolanach i � z powodzeniem � stara� si� wygl�da� jeszcze bardziej ni� zwykle na policjanta w ka�dym calu. Jako dyrektorka szko�y panna Amphrey odnosi�a znaczne sukcesy. Mia�a osobowo��, i to nie lada; by�a osob� �wiat�� i post�pow�, ��czy�a dyscyplin� ze wsp�czesnymi kierunkami wychowania opartymi na poszanowaniu wolnej woli. Jej pok�j reprezentowa� ducha Meadway. Wszystko by�o w ch�odnych be�ach, wok� porozstawiano dzbany z �onkilami i wazy pe�ne tulipan�w i hiacynt�w. Jedna czy dwie kopie staro�ytnych rze�b greckich, dwa przyk�ady rze�by nowoczesnej, na �cianach obrazy w�oskich prymitywist�w. Po�r�d tego wszystkiego � panna Amphrey we w�asnej osobie, odziana w g��bokie b��kity, z ochocz� min� entuzjastycznego charta i jasnoniebieskimi oczami patrz�cymi powa�nie zza silnych szkie�. � Najwa�niejsze � m�wi�a swoim czystym i starannie modulowanym g�osem � to zaj�cie si� spraw� we w�a�ciwy spos�b. Przede wszystkim musimy my�le� o samej dziewczynie, panie Battle, przede wszystkim o Sylvii. To sprawa najwy�szej wagi, najwy�szej wagi, �eby w �aden spos�b nie zrujnowa� jej �ycia. Nie wolno jej narzuci� poczucia winy, musimy by� nadzwyczaj ostro�ni w wymierzaniu kary, je�li w og�le ja ukarzemy. Musimy dotrze� do g��bszych przyczyn takiego zachowania. Mo�e kompleks ni�szo�ci? Nie odnosi sukces�w na lekcjach wychowania fizycznego, pan rozumie, mo�e chcia�a zab�ysn�� na innym polu, zaspokoi� swoj� ambicj�? Trzeba by� wielce ostro�nym. Dlatego w�a�nie chcia�am si� najpierw spotka� z panem na osobno�ci. Chodzi o to, �eby by� pan z Sylvi� bardzo ostro�ny. Powtarzam: najwa�niejsze to stwierdzi�, co si� za tym kryje. � Po to w�a�nie przyjecha�em, panno Amphrey. Powiedzia� to g�osem spokojnym, z twarz� bez wyrazu. Badawczo taksowa� dyrektork� wzrokiem. � Obchodzi�am si� z ni� bardzo �agodnie. � To dobrze � stwierdzi� lakonicznie. � Widzi pan, staram si� zrozumie� te m�ode istoty. Battle nie odpowiedzia� wprost. � Chcia�bym teraz zobaczy� si� z c�rk�, je�eli nie ma pani nic przeciwko temu, panno Amphrey � rzek�. Panna Amphrey zn�w pouczy�a go z naciskiem, �eby by� ostro�ny, �eby si� nie spieszy�, �eby nie urazi� dziecka, kt�re dopiero budzi si� do kobieco�ci. Nadkomisarz Battle nie okazywa� zniecierpliwienia. Patrzy� oboj�tnie. Wreszcie przeszli na pi�tro, do gabinetu. Po drodze w korytarzu min�li kilka dziewcz�t. Przyj�y pozy pe�ne szacunku, ale oczy im b�yszcza�y ciekawo�ci�. Wprowadziwszy nadkomisarza do pokoiku, mniej ostentacyjnego w demonstrowaniu osobowo�ci pani dyrektor ni� salonik na dole, panna Amphrey wycofa�a si�, obiecuj�c przys�a� Sylvi�. Battle zatrzyma� j� w drzwiach. � Jedn� chwileczk�, �askawa pani, jak uda�o si� pani doj�� do tego, �e to Sylvia jest odpowiedzialna za te, hm, braki? � Zastosowa�am metody psychologiczne, panie Battle. By�o to powiedziane z dum� i godno�ci�. � Metody psychologiczne? Hmm. A co z dowodami, panno Amphrey? � No, rozumiem pana, rzecz jasna, panie Battle. Pan musi patrze� na sprawy w ten spos�b. Skrzywienie zawodowe, rzek�abym. Ale psychologia zaczyna by� ju� uznawana w kryminologii. Zapewniam pana, nie ma tu �adnej pomy�ki. Sylvia przyzna�a si� do wszystkiego. � Oczywi�cie, oczywi�cie, wiem. Pytam po prostu, czy od pocz�tku wpad�a pani na to, �e to mo�e by� Sylvia? Sk�d pani wiedzia�a? � No wi�c tak, panie Battle, ta niemi�a sprawa z gini�ciem rzeczy z szafek dziewcz�t stawa�a si� coraz uci��liwsza. Zwo�a�am zebranie wszystkich dziewcz�t, ca�ej szko�y, i przedstawi�am im fakty. R�wnocze�nie dyskretnie przygl�da�am si� ich buziom. Sylvia od razu wzbudzi�a moje podejrzenia. Mia�a min� winowajcy. Od tej chwili ju� wiedzia�am, kto to zrobi�. Jednak�e nie chcia�am sama udowadnia� jej winy, chcia�am zmusi� j�, �eby sama si� przyzna�a. Zrobi�am jej ma�y test, test na kojarzenie s��w. Battle skin�� g�ow� na znak, �e rozumie. � I w ko�cu dziewczyna przyzna�a si� do wszystkiego. � Rozumiem. Panna Amphrey zawaha�a si� na moment i wreszcie wysz�a. Battle sta�, wygl�daj�c przez okno, kiedy drzwi cicho si� otworzy�y. Odwr�ci� si� powoli i spojrza� na c�rk�. Sylvia sta�a oparta o drzwi, kt�re zamkn�a za sob�. By�a wysoka, ciemna, chuda jak patyk. Na pos�pnej twarzy wida� by�o �lady �ez. Powiedzia�a bez buntu, boja�liwie: � Wi�c jestem. Battle przygl�da� jej si� d�u�sz� chwil�. Westchn��. � Nie powinienem by� posy�a� ci� do tej szko�y. Ta kobieta to idiotka. Sylvia, nies�ychanie zdumiona, zapomnia�a o swoich k�opotach. � Panna Amphrey? Ale� ona jest cudowna. Wszystkie tak uwa�amy. � Hm. Wi�c w takim razie nie jest sko�czon� idiotk�, skoro potrafi�a zrobi� na was takie dobre wra�enie. Niemniej jednak uwa�am, �e Meadway to nie jest miejsce dla ciebie, chocia�, bo ja wiem, to si� mog�o zdarzy� wsz�dzie. Sylvia wykr�ca�a sobie r�ce. Wzrok wbi�a w ziemi�, � Tak mi przykro, ojcze. Naprawd�. � I powinno ci by�. Chod� tu. Podesz�a, oci�gaj�c si�. Swoj� pot�n�, kanciast� r�k� wzi�� j� pod brod� i z bliska przyjrza� si� jej twarzy. � Mia�a� nie lada przej�cia, co? � rzek� �agodnie. W jej oczach zab�ys�y �zy. Zacz�� m�wi� powoli. � Pos�uchaj, Sylvio. Wiem r�wnie dobrze jak i ty, �e co� si� wydarzy�o. Wi�kszo�� ludzi ma r�ne s�abo�ci. Zazwyczaj sprawy wygl�daj� prosto. Wida�, kiedy dziecko jest zach�anne albo wybuchowe, albo ma sk�onno�ci do zn�cania si� nad innymi. Ty by�a� dobrym dzieckiem, bardzo spokojnym, �agodnym, nie sprawia�a� �adnych k�opot�w, a� si� czasem martwi�em. Je�eli co� ma ukryt� wad�, to � pomimo �e tego nie wida� � nie nadaje si� do u�ytku. � Tak jak si� zdarzy�o ze mn�. � Tak jak z tob�. Za�ama�a� si� pod obci��eniem i to w niespodziewany spos�b. Nie spotka�em si� jeszcze z czym� takim. � Ze z�odziejami chyba ju� si� spotyka�e�?! � w jej g�osie zabrzmia�a pogarda. � Oczywi�cie. I wiem o nich wszystko, l dlatego � a nie dlatego �e jestem twoim ojcem (a ojcowie niewiele wiedz� o swoich dzieciach), ale dlatego �e jestem policjantem � wiem. �e nie jeste� z�odziejk�. Nie przyw�aszczy�a� sobie tutaj niczego. S� dwie kategorie z�odziei: tacy, kt�rzy poddaj� si� nag�ej i przemo�nej pokusie (co si� zdarza rzadko, a� dziw, jakim pokusom potrafi si� oprze� zwyk�y uczciwy cz�owiek) oraz tacy, kt�rzy bior� cudze, jakby to do nich nale�a�o. Nie nale�ysz do �adnej z tych kategorii. Nie jeste� z�odziejem, natomiast nale�ysz do nietypowej kategorii k�amc�w. � Ale... � zacz�a. Wtr�ci� si�. � Przyzna�a� si� do wszystkiego? Tak, tak, wiem o tym. By�a kiedy� pewna �wi�ta. Wynosi�a biedakom chleb. Jej m�owi to si� nie podoba�o. Kiedy� zaskoczy� j�, gdy nios�a kosz, i zapyta�, co w nim ma. W panice powiedzia�a: �R�e�. Otworzy� kosz, a w �rodku by�y... r�e. Cud! Gdyby� ty by�a �wi�t� El�biet� i wychodzi�a z koszykiem r�, na pytanie �Co tam masz?�, w panice odpowiedzia�aby�: �Chleb�. � Tak to w�a�nie by�o, prawda? � doda� �agodnie po chwili. Po d�u�szym milczeniu skin�a g�ow�. � Powiedz mi, dziecino, jak to si� sta�o? � Zebra�a nas wszystkie. Wyg�osi�a mow�. Nagle zobaczy�am jej wzrok i wiedzia�am, �e ona my�li, �e to ja! Poczu�am, �e si� czerwieni�. Zobaczy�am, �e niekt�re dziewczyny zaczynaj� na mnie zerka�. To by�o okropne. Potem wszyscy zacz�li mi si� przygl�da�, szepta� po k�tach. Zdawa�o mi si�, �e wszyscy mnie podejrzewaj�. Wtedy panna Amphrey zaprosi�a mnie i jeszcze par� kole�anek do gry w skojarzenia. Ona m�wi�a s��wka, a my odpowiada�y�my. Battle mrukn�� z niesmakiem. � Wiedzia�am, co to znaczy. Ogarn�� mnie jakby parali�. Stara�am si� nie poda� jakiego� nieodpowiedniego skojarzenia. Pr�bowa�am my�le� o oboj�tnych rzeczach, wiewi�rkach, kwiatach, a Amphrey ci�gle �widrowa�a mnie spojrzeniem, jakby si� chcia�a wwierci� w moj� dusz�. Potem, och, to stawa�o si� nie do zniesienia, Amphrey rozmawia�a ze mn� tak mi�o, z tak� wyrozumia�o�ci�, �e... �e... za�ama�am si� zupe�nie i powiedzia�am, �e ja to zrobi�am. Och, tatusiu, co za ulga! Battle poskroba� si� po brodzie. � Rozumiem. � Rozumiesz mnie? � Nie, Sylvio, nie rozumiem ci�, bo sam jestem ulepiony z innej gliny. Gdyby ktokolwiek stara� si� mnie zmusi�, �ebym przyzna� si� do czego�, czego nie pope�ni�em, to raczej da�bym mu w szcz�k�. Ale rozumiem, jak si� sprawy mia�y w twoim wypadku. Ta wasza Amphrey, o �widruj�cym spojrzeniu, mia�a przed nosem taki przyk�ad psychologiczny, �e nawet niedopieczony wyznawca tych niezrozumia�ych teorii nie potrzebowa�by lepszego. No, teraz musimy zadba� o wyczyszczenie tego ba�aganu. Gdzie jest panna Amphrey? Panna Amphrey by�a na podor�dziu. Wsp�czuj�cy u�miech zamar� jej na wargach, gdy nadkomisarz Battle o�wiadczy� kategorycznie: � ��daj�c sprawiedliwo�ci dla mojej c�rki, jestem zmuszony prosi� pani� o zawiadomienie miejscowej policji o tej sprawie. � Ale�, panie Battle, przecie� Sylvia sama... � Sylvia nie tkn�a tutaj �adnej cudzej rzeczy. � Doskonale pana rozumiem, jako ojciec... � Nie m�wi� jako ojciec, ale jako oficer policji. Policja pani pomo�e to wyja�ni�. B�d� dyskretni. Spodziewam si�, �e wszystko si� znajdzie, poutykane w jakim� k�cie, z mn�stwem odcisk�w palc�w. Takie ma�e z�odziejaszki nie u�ywaj� r�kawiczek. Teraz zabieram c�rk� do domu. Gdyby policja znalaz�a jakiekolwiek rzeczywiste dowody wi���ce j� z tymi kradzie�ami, zadbam o to, �eby stan�a przed s�dem i ponios�a odpowiedzialno��. Ale do tego nie dojdzie. Kiedy wyje�d�a� za bram� pi�� minut p�niej z Sylvi� u boku, zapyta�: � Kim jest taka blondynka, troch� k�dzierzawa, z czerwonymi policzkami, znamieniem na brodzie i du�ymi niebieskimi oczami? Min��em j� na korytarzu. � To pewnie Olivia Parsons. � Nie by�bym zdziwiony, gdyby si� okaza�o, �e to ona. � Wygl�da�a na zal�knion�? � Och, nie, wygl�da�a na zadowolon� z siebie. Spokojne zadowolenie z siebie � ile� razy widzia�em to w sali przes�ucha�. Za�o�y�bym si� o ka�de pieni�dze, �e to jej sprawka. Taka nigdy si� nie przyzna! � Czuj� si�, jakbym budzi�a si� z koszmarnego snu � westchn�a. � Och, jak bardzo mi przykro. Jak mog�am by� tak� idiotk�, tak� sko�czon� idiotk�? Naprawd� czuj� si� podle. � Ju� dobrze � poklepa� j� po ramieniu, zdejmuj�c r�k� z kierownicy. By� to jego ulubiony spos�b zdawkowego pocieszania innych. � Nie martw si�. Takie do�wiadczenia zsy�a nam niebo. Tak, niebo, �eby nas wypr�bowa�. Tak przynajmniej mi si� wydaje. Nie wiem, po co innego mog�yby by� nam zsy�ane... 19 kwietnia Dom Nevile�a Strange�a w Hindhead by� sk�pany w promieniach s�o�ca. Takie upalne dni jak ten zdarzaj� si� czasami w kwietniu, gor�tsze ni� wi�kszo�� dni lipcowych, kt�re nast�pi� p�niej. Nevile Strange schodzi� po schodach. Ubrany by� w bia�y str�j do tenisa, pod pach� trzyma� cztery rakiety. Gdyby kto� chcia� znale�� w�r�d Anglik�w przyk�ad cz�owieka, kt�remu nic nie brakuje do szcz�cia, wyb�r bez w�tpienia pad�by na Nevile�a Strange�a. Publiczno�� brytyjska zna�a go dobrze. Wybitny tenisista i wszechstronny sportowiec. Jakkolwiek nigdy nie zakwalifikowa� si� do fina�u Wimbledonu, wiele razy bra� udzia� w eliminacjach, a w mik�cie (deblu mieszanym) doszed� dwukrotnie do p�fina�u. By� sportowcem zbyt wszechstronnym, �eby zosta� championem w tenisie. W golfie mia� niewielu r�wnych sobie, doskonale p�ywa�, w Alpach pokona� bez trudu wiele dr�g wspinaczkowych. Mia� trzydzie�ci trzy lata, �elazne zdrowie, urod�, pieni�dze, przepi�kn� m�od�, niedawno po�lubion�, �on� i � przynajmniej z pozoru � �adnych k�opot�w czy zmartwie�. A jednak, gdy tak schodzi� po schodach, ci�gn�� si� za nim jaki� cie�. Cie� niewidoczny, by� mo�e, dla nikogo poza nim. Cie� ten k�ad� si� zmarszczk� na jego czole i malowa� na jego twarzy wyraz troski i niezdecydowania. Przeszed� przez hol, wzruszy� ramionami, jakby zrzucaj�c z nich jaki� ci�ar i wyszed� przez salon na oszklon� werand�, gdzie jego �ona, Kay, usadowi�a si� wygodnie w�r�d poduszek, popijaj�c pomara�czowy sok. Kay Strange sko�czy�a dwadzie�cia trzy lata i by�a niezwykle urodziwa. Mia�a szczup��, lecz zmys�ow� figur�, ciemnorude w�osy i nieskalan� cer� praktycznie nie wymagaj�c� makija�u, ciemne oczy i brwi � takie, jakie rzadko kiedy towarzysz� rudym w�osom, a kiedy ju� to si� zdarzy, robi� piorunuj�ce wra�enie. Nevile zwr�ci� si� do niej lekkim tonem: � Cze��, moja �liczna, co mamy na �niadanie? � Dla ciebie okropnie krwiste cynaderki, grzyby i rolad� z boczku. � To mi si� podoba. Na�o�y� sobie na talerz tych potraw i nala� fili�ank� kawy. Zapad�a na kilka minut cisza, niem�c�ca nastroju przyjacielskiego zrozumienia. � Ach, popatrz � Kay przeci�gn�a si� zmys�owo, przebieraj�c palcami st�p o pomalowanych szkar�atnym lakierem paznokciach � czy� to s�o�ce nie jest cudowne? Anglia nie jest w ko�cu taka z�a. W�a�nie wr�cili z po�udnia Francji. � Uhm � Nevile, spojrzawszy od niechcenia na tytu�y w gazecie, zaj�� si� stron� wiadomo�ci sportowych. Nast�pnie skupi� si� na tostach z d�emem, po czym od�o�y� gazet� i zacz�� przegl�da� korespondencj�. By�o tego sporo, ale wi�kszo�� list�w gni�t� i wyrzuca�. Og�oszenia, reklamy, druki. � Nie podobaj� mi si� kolory w salonie. Czy pozwolisz mi zmieni� wystr�j? � Cokolwiek zechcesz, kochanie. � Na przyk�ad pawi b��kit � powiedzia�a w rozmarzeniu � i tapicerka w kolorze ko�ci s�oniowej. � Do tego to ju� tylko pasuje ma�pa. Sk�d we�miesz ma�p�? � Ty mo�esz by� ma�p�. Nevile otworzy� kolejny list. � A, s�uchaj, Shirty zaprosi� nas na rejs jachtem do Norwegii na koniec czerwca. �a�uj�, �e nie mo�emy jecha�. Spojrza�a z ukosa na Nevile�a. � Tak bardzo bym chcia�a... � powiedzia�a z �alem. Mo�na by pomy�le�, �e co�, jaki� cie�, jaka� niepewno�� zago�ci�a na twarzy Nevile�a. Kay doda�a buntowniczo: � Musimy jecha� do tej starej ponurej Camilli? Nevile zmarszczy� si�. � Naturalnie, �e musimy. Pos�uchaj, Kay, ju� to omawiali�my. Sir Matthew by� moim opiekunem prawnym. On i Camilla zajmowali si� mn�. Gull�s Point by� mi bardziej domem ni� jakiekolwiek inne miejsce na �wiecie, � Dobra, dobra. Jak mus, to mus. Zreszt� odziedziczymy fors� po jej �mierci, wi�c musimy si� jej troch� popodlizywa�. Nevile rzek� ze z�o�ci�: � To nie kwestia podlizywania si�. Nie Camilla o tym decyduje. Sir Matthew zapisa� jej te pieni�dze tylko w do�ywocie, potem przechodz� na mnie i moj� �on�. To kwestia synowskiego przywi�zania. Dlaczego nie potrafisz tego zrozumie�? Kay odpar�a po chwili: � Ja to naprawd� rozumiem. Chcia�am ci� troch� sprowokowa�, bo... no, bo wiem, �e z ledwo�ci� mnie tam toleruj�. Nienawidz� mnie. W�a�nie tak! Lady Tresilian traktuje mnie jak tr�dowat�, a ta Mary Aldin nigdy nie patrzy mi w oczy, kiedy do mnie m�wi. Tobie wydaje si�, �e wszystko jest w porz�dku, nie widzisz, co si� naprawd� dzieje. � Jednak wszyscy zawsze s� dla ciebie bardzo uprzejmi. Wiesz przecie�, �e nie zni�s�bym, gdyby mia�o by� inaczej. Kay rzuci�a mu zdziwione spojrzenie spod ciemnych rz�s. � Owszem, s� grzeczni. Ale wiedz�, jak mi zale�� za sk�r�. Uwa�aj� mnie za intruza, ot co. � No, to dosy� zrozumia�e, sama wiesz... M�wi�c to, zmieni� troch� ton g�osu. Wsta� i ogl�da� widok za szyb�, odwr�cony plecami do Kay. � O, tak, rzeczywi�cie, to zrozumia�e. Byli przywi�zani do Audrey, prawda? � G�os jej zadr�a�. � Mi�a, dobrze urodzona, ch�odna i bezbarwna Audrey! Nie mog� mi wybaczy� tego, �e zaj�am jej miejsce. Nevile si� nie odwr�ci�. G�os mia� spokojny, przyt�umiony. � We� pod uwag�, �e Camilla jest ju� stara, po siedemdziesi�tce. Jej pokolenie nie zaakceptowa�o rozwod�w, sama rozumiesz. Og�lnie bior�c, przyj�a to zupe�nie nie�le, zw�aszcza je�li we�miemy pod uwag�, jak bardzo... lubi�a Audrey. Kiedy wymawia� to imi�, g�os mu si� lekko zmienia�. � Uwa�aj�, �e �le j� potraktowa�e�. � Zgadzam si� � powiedzia� bezg�o�nie, ale Kay go us�ysza�a. � Ach, Nevile, nie b�d� g�upi. My�lisz tak, bo ona zrobi�a wok� tego okropnie du�o szumu. � Nie zrobi�a �adnego szumu. Audrey nigdy nie robi szumu. � Ojej, wiesz, o co mi chodzi. Odesz�a, rozchorowa�a si�, obnosi�a si� ze swoj� zbola�� min� i z�amanym sercem. To w�a�nie nazywam robieniem szumu! Audrey nie potrafi przegrywa�. Ja uwa�am, �e je�li �ona nie potrafi utrzyma� przy sobie m�a, powinna odej�� z godno�ci�! Wy dwoje nie mieli�cie ze sob� nic wsp�lnego. Ona nigdy nie uprawia�a sport�w, zawsze anemiczna i jakby wyprana ze wszystkiego. Za grosz w niej �ycia, energii! Skoro naprawd� tak jej zale�a�o na tobie, powinna pomy�le� o twoim szcz�ciu i cieszy� si�, �e b�dziesz szcz�liwy z kim�, kto lepiej do ciebie pasuje. Nevile odwr�ci� si�. Na wargach igra� mu sardoniczny u�mieszek. � Ach, ot� nasza ma�a sportsmenka! Znawczyni fair play w mi�o�ci i ma��e�stwie! Kay za�mia�a si� i zaczerwieni�a. � No, dobrze, chyba si� zagalopowa�am. Ale w ka�dym razie sta�o si� tak, jak si� sta�o. Trzeba takie rzeczy przyjmowa�. � Audrey to przyj�a. Zgodzi�a si� na rozw�d, wi�c ty i ja mogli�my si� pobra� � powiedzia� �agodnie. � Tak, wiem... � zawaha�a si�. � Nigdy nie rozumia�a� Audrey. � To prawda. Sama my�l o niej przyprawia mnie o g�si� sk�rk�. Nie wiem, dlaczego. Nigdy nie wiadomo, o czym my�li... Ona mnie troch� przera�a. � Ale� to nonsens, Kay. � Dobrze. Ale ja si� boj�. Mo�e dlatego, �e jest taka inteligentna. � Moje g�upi�tko! Kay roze�mia�a si�. � Zawsze tak mnie nazywasz. � Bo w�a�nie taka jeste�. U�miechn�li si� do siebie. Nevile podszed� do niej i schyliwszy si� poca�owa� w kark. � Moja cudowna Kay... � zamrucza�. � Bardzo dobra Kay � powiedzia�a Kay � rezygnuje ze wspania�ego rejsu jachtem, �eby pojecha� do Saltcreek i da� si� obra�a� jakim� pruderyjnym krewniaczkom swojego m�a, pami�taj�cym jeszcze epok� kr�lowej Wiktorii. Nevile wr�ci� do sto�u i usiad�. � Wiesz, w�a�ciwie to mogliby�my pojecha� z Shirty na t� wypraw�, je�eli tak ci na tym zale�y. Kay a� podnios�a si� ze zdziwienia. � A co z wyjazdem do Saltcreek i Gull�s Point? � Mo�e mogliby�my pojecha� tam na pocz�tku wrze�nia � powiedzia� niezupe�nie naturalnym g�osem. � Ach, ale na pewno... � przerwa�a. � Nie mo�emy jecha� ani w lipcu, ani w sierpniu, bo s� mistrzostwa � powiedzia� Nevile. � Ale w St. Loo sko�czymy w ostatnim tygodniu sierpnia i a� si� prosi, �eby jecha� stamt�d prosto do Saltcreek. � Pasowa�oby �wietnie, doskonale. Ale, pomy�l, no wiesz � przecie� ona je�dzi tam zawsze we wrze�niu. � Audrey? O ni� ci chodzi? � Tak. Mo�e mogliby prze�o�y� jej pobyt, ale... � Dlaczego mieliby przek�ada�? Kay utkwi�a w nim niepewne spojrzenie. � Mamy by� tam obie r�wnocze�nie? Poroniony pomys�. Zirytowa� si�. � Nie uwa�am tego za poroniony pomys�. W dzisiejszych czasach ludzie robi� takie rzeczy. Dlaczego nie mia�yby�cie si� zaprzyja�ni�? Dlaczego nie mogliby�my utrzymywa� dobrych stosunk�w we troje? To znacznie upro�ci�oby sprawy. Przecie� sama o tym m�wi�a� kt�rego� dnia, � Ja?! � Nie pami�tasz? Rozmawiali�my o Howesach i ty powiedzia�a�, �e rozs�dnym i kulturalnym wyj�ciem z sytuacji by�oby, gdyby nowa �ona Leonarda i jego eks- ma��onka zaprzyja�ni�y si�. � Dobrze, ja nie mia�abym nic przeciwko temu. Rzeczywi�cie uwa�am, �e to rozs�dne wyj�cie. Ale, rozumiesz, nie s�dz�, �eby Audrey patrzy�a na to w taki sam spos�b. � Nonsens. � To nie nonsens. Wiesz przecie� Nevile, �e Audrey naprawd� ci� kocha�a... Nie s�dz�, �eby znios�a tak� sytuacj�. � Nie masz racji, Kay. Audrey uwa�a, �e to by�oby niez�e rozwi�zanie. � Audrey? Jak to � Audrey?! Sk�d wiesz, co Audrey uwa�a? Nevile by� z lekka za�enowany. Odchrz�kn�� z zak�opotaniem. � Prawd� m�wi�c, przypadkowo natkn��em si� na ni� wczoraj w Londynie. � Nic mi nie m�wi�e�. � M�wi� ci teraz � Nevile�a wyra�nie ogarn�a irytacja � to by� czysty przypadek. Szed�em przez park i zobaczy�em j�, jak sz�a naprzeciw mnie. Chyba nie wola�aby�, �ebym uciek�, prawda? � Nie, oczywi�cie, �e nie, M�w dalej. � Zatrzyma�em... zatrzymali�my si�, oczywi�cie, ja zawr�ci�em i przeszed�em si� z ni� kawa�ek. Wydawa�o mi si�, �e przynajmniej tyle powinienem zrobi�. � M�w dalej. � Usiedli�my na �awce i troch� pogadali�my. By�a bardzo mi�a, naprawd� bardzo mi�a. � Urocze chwile... � Rozmawiali�my o tym i o owym. By�a zupe�nie naturalna, normalna i... i w og�le. � Po prostu rewelacja. � Pyta�a mnie, jak si� czujesz. � C� za uprzejmo��. � Porozmawiali�my chwilk� o tobie. Naprawd�, Kay, by�a niezwykle sympatyczna. � Kochana Audrey! � I wtedy jako� tak wpad�o mi do g�owy, rozumiesz, �e mog�oby by� bardzo mi�o, gdyby�cie obie si� zaprzyja�ni�y, gdyby�my mogli tak zebra� si� razem. I przysz�o mi na my�l, �e mog�oby si� to uda� tego lata w Gull�s Point. Tam by�oby to ca�kiem naturalne. � Ty na to wpad�e�? � Ja... to znaczy... tak, oczywi�cie. To by� wy��cznie m�j pomys�. � Nigdy mi nawet nie wspomnia�e�, �e ci taki pomys� chodzi ci po g�owie. � Bo wiesz, jako� tak pomy�la�em o tym dopiero wczoraj. � Rozumiem. Ty zaproponowa�e�, a Audrey podchwyci�a to jako genialny pomys�. Dopiero teraz zachowanie Kay zacz�o dociera� do �wiadomo�ci Nevile�a. Powiedzia�: � Co� nie tak, moja �liczna? � Ale� sk�d. Wszystko w najlepszym porz�dku. Nie przysz�o do g�owy ani tobie, ani twojej Audrey, �e ja wcale nie musz� zachwyci� si� tym pomys�em? Nevile utkwi� w niej wzrok. � Ale�, Kay, a c� ty mo�esz mie� przeciwko temu? Kay przygryz�a warg�. Nevile ci�gn�� dalej. � Przecie� sama m�wi�a� par� dni temu... � Tylko nie zaczynaj znowu. M�wi�am o kim� innym, nie o nas. � Ale w�a�nie twoje s�owa nasun�y mi t� my�l. � Nie pr�buj robi� ze mnie idiotki. Nie wierz� w ani jedno twoje s�owo. Nevile przygl�da� si� jej z konsternacj�. � W�a�ciwie, Kay, o co ci chodzi? Co masz przeciwko temu? � My�lisz, �e nic nie mam? � No, co? Zazdro�� czy co� takiego � to raczej mo�e by� z jej strony. � Przerwa�, zmieniaj�c ton. � Widzisz, Kay, ty i ja potraktowali�my Audrey po �wi�sku. To znaczy, nie, nie to chcia�em powiedzie�. To nie o ciebie chodzi. To ja potraktowa�em j� bardzo �le. I nie wystarczy powiedzie�, �e nic na to nie mog�em poradzi�. Uwa�am, �e gdyby to spotkanie si� uda�o, kamie� spad�by mi z serca. Poczu�bym si� szcz�liwszy. � To znaczy, �e teraz nie jeste� szcz�liwy � powiedzia�a z wolna. � Moja najdro�sza g�upiutka Kay, o co ci chodzi? Oczywi�cie, �e jestem szcz�liwy, szcz�liwy jak nigdy w �yciu. Ale... Przerwa�a mu. � �Ale�! To jest w�a�nie to! Zawsze jest w tym domu jakie� �ale�. Jaki� cholerny cie�, od kt�rego ciarki chodz� po plecach, wisi nad tym miejscem. Ten cie� to Audrey! Nevile gapi� si� na ni�. � Chcesz powiedzie�, �e jeste� zazdrosna o Audrey? � spyta�. � Nie jestem o ni� zazdrosna. Ja si� jej boj�... Nevile, nawet nie wiesz, jaka ona jest. � Nie wiem, jaka jest po o�miu z g�r� latach ma��e�stwa z ni�?! � Nie wiesz, jaka ona jest � powt�rzy�a Kay. 30 kwietnia � Niedorzeczno��! � stwierdzi�a lady Tresilian. Poprawi�a si� na poduszkach i rozejrza�a ze z�o�ci� po pokoju. � Absolutna niedorzeczno��! Nevile chyba oszala�. � W istocie, wygl�da to dziwnie � zgodzi�a si� Mary Aldin. Lady Tresilian mia�a niepospolit� twarz, o w�skim u nasady nosie, i spojrzeniu, kt�re � je�li tego wymaga�a sytuacja � potrafi�o zmiesza� rozm�wc� z b�otem. Chocia� sko�czy�a ju� dawno siedemdziesi�t lat i zdrowie jej nie dopisywa�o, potrafi�a utrzyma� wrodzon� sobie �ywo�� umys�u. Od czasu do czasu wycofywa�a si� z atakuj�cego j� �ycia i jego emocji na d�u�sze chwile odpoczynku i wtedy le�a�a z p�przymkni�tymi oczami, ale wychodzi�a z tych stan�w p�drzemki z nowymi zasobami energii umys�owej i j�zykiem wyostrzonym do granic mo�liwo�ci. U�o�ona na poduszkach w wielkim �o�u stoj�cym w k�cie jej pokoju, utrzymywa�a sw�j dw�r �elazn� r�k� jak jaka� absolutna monarchini. Mieszka�a z ni� Mary Aldin, daleka krewna, teraz jej opiekunka. Obie panie rozumia�y si� doskonale. . Mary mia�a trzydzie�ci sze�� lat, ale jej twarz nale�a�a do tych, z kt�rych nie mo�na odczyta� wieku i nie zmieniaj� si� z up�ywem lat. Mo�na jej by�o da� zar�wno trzydzie�ci, jak i czterdzie�ci pi�� lat. Mia�a zgrabn� figur�, doskona�e maniery i ciemne w�osy z siwym � nad czo�em � pasmem, dodaj�cym jej szczeg�lnego uroku. Takie pasemka by�y ongi� w modzie, ale jej by�o najzupe�niej naturalne i pojawi�o si� ju� we wczesnej m�odo�ci. Uwa�nie przygl�da�a si� listowi od Nevile�a Strange�a, kt�ry wr�czy�a jej lady Tresilian. � Tak, w istocie, to wygl�da nader dziwnie. � Tylko mi nie m�w, �e to pomys� Nevile�a. Kto� mu to musia� wbi� do g�owy. Pewnie ta jego nowa �ona. � Kay? My�li pani, �e to pomys� Kay? � To do niej ca�kiem podobne. Nowoczesna i pospolita. Je�li ju� �ony i m�owie musz� og�asza� swoje trudno�ci publicznie i musi dochodzi� do rozwod�w, to mogliby przynajmniej rozstawa� si� dyskretniej. Nowa i stara �ona, kt�re zaprzyja�niaj� si� ze sob�, to pomys�, moim zdaniem, w najwy�szym stopniu niesmaczny. Dzisiaj ju� nikt nie ma �adnych zasad! � My�l�, �e to po prostu wsp�czesne obyczaje � rzek�a Mary. � Ale nie w moim domu! Wydaje mi si�, �e zrobi�am wszystko, czego mo�na ode mnie wymaga�, skoro w og�le toleruj� t� lafirynd� z pomalowanymi paznokciami st�p. � Jest �on� Nevile�a. � W�a�nie. Tylko dlatego j� toleruj�. Uwa�am, �e Matthew by tego chcia�. By� do ch�opaka bardzo przywi�zany i zawsze chcia�, �eby Nevile uwa�a� ten dom za sw�j w�asny. Gdybym odm�wi�a przyjmowania jego �ony, wygl�da�oby to na otwart� wojn�. Da�am spok�j i zaprosi�am j�. Ale nie lubi� jej, to nieodpowiednia �ona dla Nevile�a � �adnego wychowania, �adnych korzeni. � Jest dobrze urodzona � rzek�a Mary, chc�c j� u�agodzi�. � Ale z gorszej ga��zi! Jej ojciec, m�wi�am ci przecie�, musia� wyst�pi� ze wszystkich klub�w, do kt�rych nale�a�, po tej aferze z kartami. Na swoje szcz�cie wkr�tce potem zmar�. A jej matka na Rivierze da�a si� pozna� z nie najlepszej strony. W jakiej atmosferze ta dziewczyna wyros�a! �ycie w hotelach i taka matka! Potem na kortach spotyka Nevile�a, zagina na niego parol i nie daje mu spokoju, dop�ki nie opu�ci �ony, kt�r� przecie� kocha� bez pami�ci, i nie o�eni si� z ni�. Ta ca�a sprawa to wy��cznie jej wina. Mary u�miechn�a si� ledwo dostrzegalnie. Lady Tresilian, niegdysiejszym zwyczajem, w tego rodzaju sprawach zawsze obwinia�a kobiety, a mia�a sk�onno�� do wybaczania m�czyznom. � �ci�le rzecz bior�c, Nevile�a mo�na by obci��y� odpowiedzialno�ci� w co najmniej r�wnym stopniu. � To prawda � zgodzi�a si� lady Tresilian � to w du�ym stopniu wina Nevile�a. Mia� czaruj�c� �on�, kt�ra zawsze by�a mu oddana, mo�e nawet za bardzo. Niemniej jednak jestem pewna, �e gdyby nie zawzi�to�� tej dziewuchy, to Nevile opami�ta�by si� wreszcie. Ale ona si� zapar�a i postanowi�a, �e za niego wyjdzie! Tak, jestem ca�kowicie po stronie Audrey. Bardzo j� lubi�. Mary westchn�a. � To wszystko takie skomplikowane. � Tak, z pewno�ci�. Nigdy nie wiadomo, co robi� w takiej trudnej sytuacji. Tak jak Matthew, przepadam za Audrey. Nikt nie mo�e powiedzie�, �e nie by�a dobr� �on� dla Nevile�a. Mo�e tylko szkoda, �e nie dzieli�a jego zainteresowa�. Nie by�a wysportowana. To wszystko jest takie przygn�biaj�ce. Za moich czas�w to si� po prostu nie zdarza�o. Owszem, m�czy�ni miewali swoje �sprawki�, oczywi�cie, ale nie wa�yli si� rozbija� ma��e�stwa. � Teraz s� inne czasy i takie rzeczy s� na porz�dku dziennym � powiedzia�a Mary bez ogr�dek. � W�a�nie tak. Masz tyle zdrowego rozs�dku, moja droga. Nie warto wspomina� dawnych dobrych czas�w. Rozwody uwa�a si� za co� normalnego i dziewczyny pokroju Kay Mortimer odbieraj� m��w porz�dnym kobietom, a nikt nie ma prawa powiedzie� o nich z�ego s�owa. � Z wyj�tkiem takich os�b jak pani, Camillo! � Ja si� nie licz�. Kay nie obchodzi, czy pochwalam to, co robi, czy te� nie. Jest zbyt zaj�ta u�ywaniem �ycia. Nevile mo�e j� przyprowadza� ze sob�, nie mam nawet nic przeciwko temu, �eby przyjmowa� tu jej znajomych, chocia� nie przepadam za tym dekoracyjnym m�odzie�cem, kt�ry si� ko�o niej wci�� kr�ci, jak mu tam... � Ted Latimer? � W�a�nie. Pami�tka z pobytu na Rivierze. Du�o bym da�a, �eby si� dowiedzie�, z czego on w�a�ciwie �yje, i to na takim poziomie. � Wykorzystuje wrodzon� bystro�� umys�u. � O bystro�� umys�u go nie podejrzewam. To raczej jego wygl�d zapewnia mu �rodki utrzymania. Niezbyt odpowiedni przyjaciel dla �ony Nevile�a. Ju� w zesz�ym roku nie podoba�o mi si�, jak przyjecha� tutaj i zatrzyma� si� w hotelu Easterhead Bay w czasie, kiedy oni byli tu u mnie. Mary wyjrza�a przez otwarte okno. Dom lady Tresilian by� po�o�ony na skarpie schodz�cej ku rzece Tern. Po drugiej stronie rzeki mie�ci� si�, wybudowany niedawno, o�rodek wczasowy Easterhead Bay, z szerok� piaszczyst� pla��, k�pieliskiem, paroma nowoczesnymi bungalowami i wielkim gmachem hotelu na wysokim brzegu nad morzem. Samo Saltcreek by�o wiosk� ryback�, z�o�on� z niewielu chat. rozrzuconych malowniczo na zboczu nadmorskiego pag�rka. Mieszka�cy stanowili spo�eczno�� tradycyjn�, konserwatywn� i serdecznie nie znosili Easterhead Bay i jego wczasowicz�w. Hotel znajdowa� si� niemal dok�adnie naprzeciwko domostwa lady Tresilian. Mary przygl�da�a mu si�, jak sta� po drugiej stronie w�skiej wst�gi rzeki, wyzywaj�cy w swej nowo�ci. � Co za szcz�cie, �e Matthew nie musia� ogl�da� tego wulgarnego budynku. Za jego czas�w wybrze�e by�o jeszcze zupe�nie nieska�one. Sir Matthew i lady Tresilian przybyli do Gull�s Point trzydzie�ci lat temu. Mija�o ju� dziewi�� lat od czasu, gdy ��d� sir Matthew, zapalonego �eglarza, wywr�ci�a si� i on sam uton��, niemal na oczach swojej �ony. Wszyscy wtedy oczekiwali, �e lady Tresilian sprzeda Gull�s Point i opu�ci Saltcreek. Tymczasem nic takiego nie nast�pi�o. Pozosta�a w swojej posiad�o�ci, a jej jedyn� widoczn� reakcj� by�a sprzeda� wszystkich �odzi i likwidacja przystani. W Gull�s Point nie by�o ��dek dla go�ci. Trzeba by�o i�� do promu albo wynajmowa� ��d� od jednego z konkuruj�cych ze sob� w�a�cicieli. Z lekkim wahaniem Maty zapyta�a: � Czy w takim razie mam napisa� do Nevile�a, �e proponowany przez niego termin nam nie odpowiada? � Na pewno nie mam najmniejszego zamiaru odwo�ywa� wizyt� Audrey. Zawsze przyje�d�a do nas we wrze�niu i nie mog� kaza� jej zmienia� plan�w. Mary rzuci�a okiem na list. � Czy zwr�ci�a pani uwag� na to, co pisze Nevile o Audrey? Wygl�da na to, �e ona, hm, zaakceptowa�a ten pomys� i wr�cz chce spotka� si� z Kay. � Ja po prostu w to nie wierz�. Nevile jest taki sam jak wszyscy m�czy�ni: my�li, �e jest tak, jak by chcia�, �eby by�o. � Pisze, �e z ni� o tym rozmawia�. � C� za dziwaczne post�powanie. A mo�e... mo�e nie takie dziwne? Mary spojrza�a pytaj�co. � Jak Henryk VIII � o�w

O nas

PDF-X.PL to narzędzie, które pozwala Ci na darmowy upload plików PDF bez limitów i bez rejestracji a także na podgląd online kilku pierwszych stron niektórych książek przed zakupem, wyszukiwanie, czytanie online i pobieranie dokumentów w formacie pdf dodanych przez użytkowników. Jeśli jesteś autorem lub wydawcą książki, możesz pod jej opisem pobranym z empiku dodać podgląd paru pierwszych kartek swojego dzieła, aby zachęcić czytelników do zakupu. Powyższe działania dotyczą stron tzw. promocyjnych, pozostałe strony w tej domenie to dokumenty w formacie PDF dodane przez odwiedzających. Znajdziesz tu różne dokumenty, zapiski, opracowania, powieści, lektury, podręczniki, notesy, treny, baśnie, bajki, rękopisy i wiele więcej. Część z nich jest dostępna do pobrania bez opłat. Poematy, wiersze, rozwiązania zadań, fraszki, treny, eseje i instrukcje. Sprawdź opisy, detale książek, recenzje oraz okładkę. Dowiedz się więcej na oficjalnej stronie sklepu, do której zaprowadzi Cię link pod przyciskiem "empik". Czytaj opracowania, streszczenia, słowniki, encyklopedie i inne książki do nauki za free. Podziel się swoimi plikami w formacie "pdf", odkryj olbrzymią bazę ebooków w formacie pdf, uzupełnij ją swoimi wrzutkami i dołącz do grona czytelników książek elektronicznych. Zachęcamy do skorzystania z wyszukiwarki i przetestowania wszystkich funkcji serwisu. Na www.pdf-x.pl znajdziesz ukryte dokumenty, sprawdzisz opisy ebooków, galerie, recenzje użytkowników oraz podgląd wstępu niektórych książek w celu promocji. Oceniaj ebooki, pisz komentarze, głosuj na ulubione tytuły i wrzucaj pliki doc/pdf na hosting. Zapraszamy!