7349
Szczegóły |
Tytuł |
7349 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7349 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7349 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7349 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Ray Bradbury
451� Fahrenheita
T�umaczy� Adam Kaska
Wydanie oryginalne: 1953
Wydanie polskie: 1960
451� Fahrenheita � to temperatura, w kt�rej
papier zaczyna si� tli� i p�onie...
Cz�� pierwsza
Ognisko i salamandra
Przyjemnie by�o pali�.
Sprawia�o specjaln� przyjemno�� patrzenie, jak ogie� po�era wszystko, jak
wszystko
czernieje i si� zmienia. Gdy wielki w�� plu� jadowit� naft� na �wiat, Montag
zaciska� w
pi�ciach mosi�ne okucie, krew hucza�a mu w g�owie, a jego d�onie by�y d�o�mi
jakiego�
cudownego dyrygenta prowadz�cego wszelkie symfonie p�omieni i po�ar�w, by
zniszczy�
r�ne strz�py i zw�glone ruiny historii. W symbolicznym, oznaczonym numerem 451
he�mie
na swej oboj�tnej g�owie i oczami jak pomara�czowe p�omienie na my�l o tym, co
zaraz
nast�pi, szarpa� zapalacz i dom wybucha� �ar�oczn� po�og�, kt�ra rozjarza�a
wieczorne niebo
czerwieni�, ��ci� i czerni�. Kroczy� w�r�d roju iskier. Mia� ochot�, jak by
powtarzaj�c �art z
czas�w dzieci�stwa, wsun�� do paleniska �lazowego lizaka na patyku, podczas gdy
trzepocz�ce, go��bioskrzyd�e ksi��ki zamiera�y na ganku i trawniku przed domem
lub unosi�y
si� w sypi�cych iskrami wirach i odlatywa�y na wietrze poczernia�e od �aru.
Montag u�miecha� si� dzikim u�miechem wszystkich m�czyzn osmalonych i
cofaj�cych
si� przed p�omieniem.
Wiedzia�, �e kiedy powr�ci do stra�nicy, mo�e skin�� do swego odbicia w lustrze
�
b�dzie wygl�da� jak uczerniony korkiem aktor, kt�ry gra Murzyna. P�niej, id�c
spa�, b�dzie
czu� w ciemno�ci nadal �ci�gni�te dzikim u�miechem mi�nie twarzy. Ten u�miech
nigdy nie
schodzi� mu z ust odk�d pami�ta�.
Zdj�� brunatnego koloru he�m i wypolerowa� go; starannie powiesi� ogniotrwa��
kurtk�;
wzi�� obfity natrysk, a nast�pnie, pogwizduj�c, z r�kami w kieszeniach,
pospacerowa� po
g�rnym pi�trze stra�nicy i wpad� w otw�r w�azu. W ostatniej chwili, gdy
nieszcz�cie
zdawa�o si� nieuniknione, wydoby� r�ce z kieszeni i zahamowa� upadek chwytaj�c
si�
z�ocistego s�upa. Zjecha� w d� i zatrzyma� si� ze skrzypem � obcasy o jeden cal
nad
betonow� pod�og� parteru.
Wyszed� ze stra�nicy i pomaszerowa� u�pion� ulic� ku kolei podziemnej, do
miejsca, gdzie
milcz�cy pneumatyczny poci�g �lizga� si� bezd�wi�cznie wzd�u� naoliwionego
kana�u w
ziemi i wyrzuci� Montaga z wielkim sykiem ciep�ego powietrza na eskalator o
kremowych
stopniach, prowadz�cy do przedmie�cia.
Pogwizduj�c wznosi� si� na eskalatorze w spokojn� cich� noc. Podszed� ku
skrzy�owaniu
ulic, my�l�c po trochu o wszystkim i o niczym w szczeg�lno�ci. Jednak, zanim
dotar� do rogu,
zwolni� kroku, jak gdyby sk�dsi� zerwa� si� wiatr, jak by kto� zawo�a� jego
imi�.
Podczas kilku ostatnich nocy ogarnia�y go najbardziej niepewne uczucia w zwi�zku
z tym
chodnikiem za rogiem, prowadz�cym w �wietle gwiazd ku jego domowi. Zdawa�o mu
si�, �e
tu� przed jego nadej�ciem kto� si� tam znajdowa�. Atmosfera by�a na�adowana
szczeg�lnym
spokojem, jak by kto� tam czeka� po cichu i tylko przed chwil� po prostu wsi�k�
w cie� i
pozwoli� przej�� Montagowi. Mo�liwe, �e jego nos wyczuwa� delikatny zapach, mo�e
sk�ra
na d�oniach czy twarzy reagowa�a na zwy�k� temperatury w tym w�a�nie miejscu,
gdzie
pobyt jakiej� osoby m�g� od razu ociepli� bezpo�redni� atmosfer� o dziesi��
stopni. To by�o
niepoj�te. Za ka�dym razem, gdy skr�ca� za r�g, widzia� tylko bia�y, nie
u�ywany, garbaty
chodnik, chocia� jednej nocy co� jak by znikn�o szybko na trawniku, zanim
zd��y� dobrze
spojrze� czy wypowiedzie� s�owo.
Ale dzi� zwolni� tak bardzo, �e omal nie stan�� w miejscu. Jaki� jego wewn�trzny
zmys�
wybiegaj�c w prz�d us�ysza� najdelikatniejszy szmer. Oddech? A mo�e tylko
atmosfera by�a
zg�szczona jedynie dlatego, �e kto� sta� tam bardzo spokojnie i czeka�?
Skr�ci� za r�g.
Jesienne li�cie sypa�y si� na o�wiecony ksi�ycem bruk w taki spos�b, �e
dziewczyna,
kt�ra tamt�dy sz�a, wygl�da�a jak przytwierdzona do przesuwaj�cego si� chodnika,
jak by
ruch wiatru i li�ci unosi� j� naprz�d. G�ow� mia�a nieco pochylon�, patrzy�a,
jak jej buty
poruszaj� si� w�r�d kr���cych li�ci. Twarz by�a szczup�a i bia�a jak mleko i
widnia� w niej rys
szlachetnego niedosytu, kt�ry dotyka wszystkiego z niezmordowan� ciekawo�ci�.
By� to
prawie wyraz ci�g�ego zdziwienia. Ciemne oczy spogl�da�y tak bacznie na �wiat,
�e nie m�g�
im uj�� ani jeden ruch. Mia�a bia�� i szeleszcz�c� sukienk�. Zdawa�o mu si�, �e
s�yszy niemal
poruszenia jej d�oni, gdy sz�a, a potem niesko�czenie cichutki szmer, bia�y ruch
jej
obracaj�cej si� twarzy, kiedy odkry�a, �e znajduje si� tu� ko�o m�czyzny, kt�ry
stoi na
bruku, czekaj�c.
Drzewa w g�rze z wielkim szelestem spu�ci�y sw�j suchy deszcz. Dziewczyna
zatrzyma�a
si� i wygl�da�a tak, jak by chcia�a si� cofn�� ze zdziwieniem, lecz zamiast tego
sta�a nadal
patrz�c na Montaga oczyma tak ciemnymi, b�yszcz�cymi i �ywymi, �e zdawa�o mu
si�, i�
powiedzia� co� cudownego. Wiedzia� jednak, �e jego usta poruszy�y si� tylko, by
powiedzie�
�halo�, a potem, gdy ona patrzy�a jak zahipnotyzowana na salamandr� na jego
r�kawie i
tarcz� z feniksem na piersi, odezwa� si� znowu.
� Niew�tpliwie � rzek� � pani jest nasz� now� s�siadk�?
� A pan musi by�... � unios�a oczy znad symbol�w jego zawodu � ...stra�akiem. �
Przeci�gn�a to s�owo.
� Jak pani to dziwnie powiedzia�a.
� Pozna�abym... pozna�abym nawet z zamkni�tymi oczami � rzek�a wolno.
� Co... wo� nafty? Moja �ona zawsze si� skar�y � za�mia� si�. � Tego nigdy nie
mo�na
zmy� ca�kowicie.
� Nie, nie mo�na � stwierdzi�a z pe�nym szacunku podziwem.
Czu�, �e obchodzi go doko�a, obraca go na wszystkie strony, potrz�sa nim
spokojnie i
wypr�nia mu kieszenie nie ruszywszy si� nawet z miejsca.
� Nafta � o�wiadczy�, poniewa� milczenie si� przed�u�a�o � jest dla mnie tylko
perfum�.
� Naprawd�?
� Oczywi�cie. Czemu nie?
Przez chwil� zastanawia�a si� nad tym. � Nie wiem. � Odwr�ci�a twarz w kierunku
ich
domu. � Nie b�dzie pan mia� nic przeciwko temu, je�li p�jd� z panem razem?
Jestem
Klarysa McClellan.
� Klarysa. Guy Montag. Chod�my. Co pani tak spaceruje po nocy? Ile pani ma lat?
Szli po srebrzystym bruku w�r�d powiewaj�cej ciep�em i ch�odem nocy. W powietrzu
unosi� si� najdelikatniejszy zapach �wie�ych moreli i poziomek, a� Montag
rozejrza� si�
doko�a i u�wiadomi� sobie, �e to niemo�liwe o tej porze roku.
To tylko dziewczyn�, rozmawiaj�c� z nim teraz, otacza� taki zapach, a jej
twarzyczka
ja�nia�a jak �nieg w ksi�ycowej po�wiacie. Wiedzia�, �e rozmy�la nad jego
pytaniami,
szukaj�c mo�liwie najlepszej odpowiedzi.
� No � powiedzia�a � mam siedemna�cie lat i jestem pomylona. M�j wujek m�wi, �e
to
zawsze idzie w parze. Kiedy ludzie pytaj� ci� o wiek, powiada, m�w zawsze, �e
masz
siedemna�cie lat i chysia. Czy to nie przyjemna pora na spacer? Lubi� w�cha�
rzeczy i
patrze� na nie, a czasami nie �pi� przez ca�� noc, tylko spaceruj� i czekam na
wsch�d s�o�ca.
Szli znowu w milczeniu, a w ko�cu ona rzek�a z namys�em:
� Wie pan, �e wcale si� pana nie boj�.
By� zaskoczony. � A dlaczego mia�aby si� pani ba�?
� Wielu ludzi si� boi. To znaczy, boi si� stra�ak�w. Ale mimo wszystko jest pan
przecie�
tylko cz�owiekiem.
Widzia� si� w jej oczach, widzia�, �e jest zawieszony w dw�ch po�yskuj�cych
kroplach
jasnej wody, ciemny i malutki, z najdrobniejszymi szczeg�ami, liniami ko�o ust
i wszystkim,
jak gdyby jej oczy by�y dwoma cudownymi kawa�kami fioletowego bursztynu, kt�re
mog�
schwyci� �yw� istot� i zachowa� j� w nietkni�tym stanie. Twarz dziewczyny,
zwr�cona ku
niemu, przypomina�a kruchy mleczny kryszta� promieniuj�cy mi�kkim i sta�ym
�wiat�em. Nie
by�o to histeryczne �wiat�o elektryczno�ci, lecz... co? Lecz dziwnie przyjemne i
niezwyk�e, i
szlachetnie migotliwe �wiat�o �wiecy. Pewnego razu, kiedy by� jeszcze dzieckiem,
podczas
jakiej� awarii w elektrowni jego matka znalaz�a i zapali�a ostatni� �wiec�, i
wtedy nast�pi�a
kr�tka godzina ponownego odkrycia, godzina takiego o�wietlenia, �e przestrze�
straci�a swe
rozleg�e wymiary i �ci�gn�a si� wygodnie wok� nich, a oni sami, matka i syn,
oderwani od
�wiata, przekszta�cili si� zupe�nie i mieli nadziej�, �e naprawa uszkodzenia nie
nast�pi zbyt
szybko...
I nagle odezwa�a si� Klarysa McClellan:
� Czy mog� o co� zapyta�? Jak d�ugo pracuje pan jako stra�ak?
� Od dwudziestego roku �ycia. Zacz��em dziesi�� lat temu.
� Czy kiedykolwiek przeczyta� pan jak�� z tych ksi��ek, kt�re pan pali?
Roze�mia� si�. � To by�oby przeciwko prawu!
� Och! Rzeczywi�cie.
� To niezgorsza robota. W poniedzia�ek spal Edn� Millay, we wtorek Whitmana, w
�rod�
Faulknera, spal ich na popi�, a potem spal popio�y. To nasze oficjalne has�o.
Szli dalej, a dziewczyna spyta�a: � Czy to prawda, �e dawno temu stra�acy gasili
po�ary,
zamiast je roznieca�?
� Nie. Domy zawsze by�y ogniotrwa�e, mo�e pani mi wierzy� na s�owo.
� Dziwne. S�ysza�am raz, �e bardzo dawno temu domy zapala�y si� przez przypadek
i
potrzebni byli stra�acy, �eby gasi� p�omienie.
Roze�mia� si�.
Spojrza�a na� szybko. � Dlaczego si� pan �mieje?
� Nie wiem. � Znowu si� roze�mia� i urwa�.
� �mieje si� pan, kiedy nie powiedzia�am nic �miesznego, i odpowiada pan z
miejsca, nie
zatrzymuj�c si� nawet, by pomy�le�, o co pyta�am.
Stan��. � Pani jest naprawd� niesamowita � rzek� patrz�c na ni�. � Nie ma pani
�adnego respektu?
� Nie my�la�am pana obra�a�. S�dz�, �e to wszystko polega na tym, �e za bardzo
lubi�
obserwowa� ludzi.
� No, dobra, a czy to dla pani nic nie znaczy? � Dotkn�� palcem cyfry 451
wyhaftowanej
na jego czarnym r�kawie.
� Tak � szepn�a. Przyspieszy�a kroku. � Czy obserwowa� pan kiedy odrzutowe
samochody, jak p�dz� po bulwarach w tamt� stron�?
� Zmieni�a pani temat!
� Czasami my�l�, �e kierowcy nie wiedz�, co to jest trawa czy kwiaty, bo nigdy
nie widz�
ich spokojnie � rzek�a. � Gdyby pokaza� kierowcy zielon� mazanin�, powiedzia�by:
O tak!
To trawa. R�owa mazanina? To ogr�d r�any! Bia�e zamazane plamy to domy.
Br�zowe
plamy to krowy. Raz m�j wujek jecha� wolno autostrad�. Robi� czterdzie�ci mil na
godzin� i
wsadzili go do aresztu na dwa dni. To �mieszne i smutne, prawda?
� Pani my�li o zbyt wielu r�nych rzeczach. � powiedzia� Montag niepewnie.
� Rzadko ogl�dam �salonowe �ciany�, nie chodz� na wy�cigi czy do lunapark�w.
Wi�c,
jak s�dz�, mam mn�stwo czasu na dziwne my�li. Widzia� pan kiedy na wsi tablice
og�oszeniowe d�ugie na dwie�cie st�p? Wie pan, �e kiedy� te tablice mia�y tylko
dwadzie�cia
st�p d�ugo�ci? Ale samochody zacz�y p�dzi� tak szybko, �e musiano wyd�u�y�
og�oszenia,
�eby by�y czytelne.
� Nie wiedzia�em o tym! � Montag za�mia� si� urywanie.
� Na pewno wiem jeszcze co�, czego pan nie wie. Rano jest rosa na trawie.
Nagle nie m�g� sobie przypomnie�, czy o tym wiedzia�, czy nie, i to go
poirytowa�o.
� A kiedy si� popatrzy tam... � skin�a w kierunku nieba � to wida� cz�owieka na
ksi�ycu.
Nie patrzy� tam od dawna.
Reszt� drogi przebyli w milczeniu, ona zamy�lona, a on w jakiej� �ciskaj�cej i
niewygodnej ciszy rzuca� na dziewczyn� oskar�ycielskie spojrzenia. Kiedy dotarli
do jej
domu, p�on�y w nim wszystkie �wiat�a.
� Co si� tu dzieje? � Montag rzadko widzia� tyle �wiate� w domu.
� Ach, po prostu mama, ojciec i wujek siedz� razem i rozmawiaj�. To zupe�nie co�
w tym
rodzaju, jak by kto� chodzi� pieszo, tylko �e rzadziej spotykane. M�j wujek przy
innej okazji
� czy o tym panu m�wi�am? � zosta� aresztowany za to, �e chodzi� pieszo. Och, my
jeste�my bardzo niezwykli.
� Ale� o czym wy rozmawiacie?
Roze�mia�a si� na to. � Dobranoc! � Ruszy�a na swoj� �cie�k�. Nagle, jak by jej
si� co�
przypomnia�o, zawr�ci�a, by spojrze� na niego z zaciekawieniem. � Czy jest pan
szcz�liwy?
� spyta�a.
� �e co? � krzykn��.
Lecz jej ju� nie by�o... Bieg�a w ksi�ycowej po�wiacie. Frontowe drzwi domu
zamkn�y
si� cicho.
Szcz�liwy! Co za nonsens!
Przesta� si� �mia�.
W�o�y� d�o� do uformowanego na kszta�t r�kawiczki zamka we frontowych drzwiach
domu. Drzwi rozsun�y si�.
Oczywi�cie, jestem szcz�liwy. Co ona sobie my�li? Czy nie jestem? � pyta�
milcz�ce
pokoje. Zatrzyma� si� spogl�daj�c na krat� wentylatora w hallu i nagle
przypomnia� sobie, �e
co� le�y w ukryciu za krat�, co�, co zdawa�o si� teraz na niego spogl�da�.
Szybko odwr�ci�
oczy.
C� za dziwne spotkanie i dziwna noc. Nie przypomina� sobie nic w tym rodzaju od
czasu
pewnego popo�udnia przed rokiem, kiedy spotka� w parku jakiego� starego
m�czyzn� i
zacz�li obaj rozmawia�.
Montag potrz�sn�� g�ow�. Popatrzy� na pust� �cian�. By�a na niej twarz
dziewczyny,
naprawd� pi�kna we wspomnieniu: w�a�ciwie zdumiewaj�ca. Dziewczyna mia�a bardzo
ma��
twarzyczk� jak tarcza ma�ego zegara, kiedy widzi si� go niewyra�nie w ciemnym
pokoju o
p�nocy, gdy cz�owiek budzi si�, chce sprawdzi� czas i widzi zegar wskazuj�cy mu
godzin�,
minut� i sekund�, w bia�ym milczeniu i �arze, z ca�� pewno�ci� i �wiadomo�ci�
tego, co ma
powiedzie� o nocy przechodz�cej szybko ku dalszej ciemno�ci, lecz d���cej
r�wnie� ku
nowemu s�o�cu.
� Co? � zapyta� Montag swoj� drug� ja��, owego pod�wiadomego idiot�, kt�ry
czasami
wyrywa� si� be�kocz�c bez sensu, zupe�nie niezale�nie od woli, przyzwyczajenia i
�wiadomo�ci.
Zn�w spojrza� na �cian�. Jak�e jej twarz przypomina r�wnie� lustro!
Nieprawdopodobne!
Ilu� to zna�e� ludzi, kt�rzy odbijaliby na ciebie twe w�asne �wiat�o? O wiele
cz�ciej ludzie s�
� szuka� podobie�stwa i znalaz� je w swym zawodzie � pochodniami p�on�cymi, p�ki
nie
zgasn� w podmuchu wiatru. Jak rzadko twarze innych ludzi bior� od ciebie i
odrzucaj� ci tw�j
w�asny wyraz, najbardziej skryt� my�l?
Jak�� niewiarygodn� si�� uto�samienia ma ta dziewczyna: jest jak zaciekawione
dziecko w
teatrze kukie�kowym, uprzedza ka�de drgni�cie powieki, ka�dy gest r�ki, ka�dy
ruch palca na
chwil� przedtem, zanim si� zacz��. Jak d�ugo szli razem? Trzy minuty? Pi��?
Jak�e d�ugi ten
czas wydaje si� teraz. Jak olbrzymi� postaci� jest na scenie przed nim, jaki�
cie� rzuca na
�cian� swym szczup�ym cia�em! Czu�, �e gdy zasw�dzi go oko, to ona mrugnie. A
gdy
musku�y jego szcz�k napr꿹 si� niedostrzegalnie, ona ziewnie na d�ugo przed
nim.
Ale, pomy�la�, teraz mi to dopiero przysz�o do g�owy: zdaje si�, �e ona jak by
czeka�a na
mnie na ulicy, tak diabelnie p�no w nocy...
Otworzy� drzwi sypialni.
Mia� uczucie, jak gdyby wchodzi� do ch�odnej marmurowej sali mauzoleum po
zachodzie
ksi�yca. Ca�kowita ciemno��, ani odblasku srebrnego �wiat�a ksi�yca, okna
szczelnie
zamkni�te, komora grobowa, gdzie nie przenika ani jeden d�wi�k z wielkiego
miasta. Pok�j
nie by� pusty. Nas�uchiwa�.
Cichutkie jak taniec komara brz�czenie w powietrzu, elektryczny pomruk roju os
ukrytego
w specjalnym r�owo-ciep�ym gnie�dzie. Muzyka by�a prawie wystarczaj�co g�o�na,
by m�g�
rozr�ni� melodi�.
Czu�, jak jego u�miech ze�lizguje si�, topi, zwija jak warstwa �oju, jak wosk
jakiej�
fantastycznej �wiecy, kt�ra pali�a si� zbyt d�ugo, a teraz ga�nie i pe�ga.
Ciemno��. Nie jest
szcz�liwy. Nie jest szcz�liwy. Powtarza� w duchu te s�owa. Uzna� to za
prawdziwy stan
rzeczy. Nosi� szcz�cie jak mask�, a dziewczyna uciek�a przez trawnik z mask� i
nie by�o
sposobu, by p�j��, zapuka� do jej drzwi i poprosi�, by odda�a j� z powrotem.
Nie zapalaj�c �wiat�a wyobra�a� sobie, jak ten pok�j wygl�da. Jego �ona
wyci�gni�ta na
��ku, nie nakryta i zimna jak pos�g na wieku grobowca, jej oczy przytwierdzone
do sufitu
niewidzialnymi stalowymi ni�mi, nieruchome. A w jej uszach tkwi� muszelki,
mikroskopijne
odbiorniki radiowe, wci�ni�te szczelnie, i elektronowy ocean d�wi�ku, muzyki i
mowy,
nap�ywaj�cy bez przerwy na wybrze�e jej bezsennego umys�u. Pok�j by� naprawd�
pusty.
Ka�dej nocy fale przybywa�y i unosi�y j� w wielkich przyp�ywach, p�yn�a na
nich, z szeroko
otwartymi oczyma, ku porankowi. W ci�gu ostatnich dwu lat nie by�o nocy, �eby
Mildred nie
p�yn�a w tym morzu, nie nurkowa�a w nim g��boko i rado�nie.
Pok�j by� ch�odny, ale mimo to Montag nie m�g� oddycha�. Nie chcia� rozsuwa�
zas�on i
otwiera� francuskiego okna, bo nie mia� ochoty, by �wiat�o ksi�yca wesz�o do
pokoju. Tak
wi�c z uczuciem cz�owieka, kt�ry umrze w ci�gu godziny z braku powietrza,
wymaca� drog�
ku swemu odkrytemu, oddzielnemu i w zwi�zku z tym zimnemu ��ku.
Na chwil� przedtem, nim jego stopa trafi�a ten przedmiot na pod�odze, wiedzia�,
�e na�
trafi. By�o to podobne do uczucia, kt�re mia� przed skr�ceniem za r�g, kiedy to
o ma�o nie
wywr�ci� dziewczyny. Jego stopa, kiedy by�a jeszcze w powietrzu wysy�aj�c przed
sob�
wibracje, odbiera�a z powrotem echa od ma�ej przeszkody na drodze. Stopa tr�ci�a
co�.
Rozleg�o si� g�uche brz�kni�cie i jaki� przedmiot potoczy� si� w ciemno��.
Sta� bardzo prosto i przys�uchiwa� si� osobie na ciemnym ��ku w ca�kowicie
pozbawionej
wyrazu nocy. Oddech kobiety by� tak lekki, �e poruszy�by jedynie najdrobniejsze
strz�pki
�ycia, listek, czarne pi�rko, pojedyncze w��kienko w�osa.
Nadal nie chcia� ods�ania� okna. Wyci�gn�� zapalacz, dotkn�� salamandry
wygrawerowanej na srebrnej tarczce, pstrykn��...
Dwa ksi�ycowe kamienie patrzy�y na niego w �wietle male�kiego p�omyka: dwa
blade
kamienie ksi�ycowe zagrzebane w strumieniu czystej wody, nad kt�rymi przebiega
�ycie
�wiata, nie dotykaj�c ich.
� Mildred!
Jej twarz by�a jak pokryta �niegiem wyspa, na kt�r� mo�e pada� deszcz, lecz ona
nie czuje
deszczu; nad kt�r� mog� przechodzi� chmury, rzucaj�c ruchome cienie, ale ona nie
czuje
�adnych cieni. Rozbrzmiewa� tylko �piew mikroskopijnych os w jej zatkanych
uszach, oczy
by�y jak szk�o, a oddech wchodzi� i wychodzi� mi�kko, leciutko z jej nozdrzy,
za� ona nie
troszczy�a si� o to, czy wchodzi, czy wychodzi; wchodzi czy wychodzi.
Przedmiot, kt�ry odrzuci� nog�, po�yskiwa� teraz pod ��kiem Montaga.
Kryszta�owa
buteleczka tabletek nasennych, w kt�rej jeszcze dzi� rano znajdowa�o si�
trzydzie�ci dra�etek,
le�a�a teraz bez zakr�tki i pusta w �wietle p�omyka.
Gdy tak sta�, niebo nad jego domem zarycza�o. Rozleg� si� straszliwy rw�cy
�oskot, jak by
dwie olbrzymie r�ce rozdziera�y dziesi�� tysi�cy mil czarnego p��tna wzd�u�
szwu. Montaga
jak by co� przeci�o na p�. Czu�, �e pier� ma przer�ban� toporem. Przelatywa�y
odrzutowe
bombowce, przelatywa�y, przelatywa�y, jeden dwa, jeden dwa, jeden dwa, sze��,
dziewi��,
dwana�cie, jeden i jeden, i jeden, i nast�pny, i nast�pny, i nast�pny � one to
wrzeszcza�y
zamiast Montaga. Otworzy� usta, ryk odrzutowc�w wpada� i wypada� spomi�dzy jego
odkrytych z�b�w. Dom trz�s� si�. P�omyk zgas� w r�ku Montaga. Ksi�ycowe
kamienie
znikn�y. Poczu�, �e jego r�ka zanurza si� w ciemno�ci, szukaj�c telefonu.
Odrzutowce przelecia�y. Czu�, �e jego usta poruszaj� si� przy muszli telefonu.
�Szpital
pogotowia�. Okropny szept.
Czu�, �e huk czarnych odrzutowc�w zmia�d�y� gwiazdy na proszek i �e rankiem ich
py�
pokryje ziemi� jak niesamowity �nieg. To ten idiota tak my�la�, gdy Montag sta�
dr��c w
ciemno�ci, poruszaj�c bez przerwy ustami.
Mieli t� maszyn�. W�a�ciwie mieli dwie maszyny. Jedna z nich niby czarna kobra
wpe�za�a
do �o��dka cz�owieka jak do rozbrzmiewaj�cej echem studni, szukaj�c starej wody
i starego
czasu tam zebranego. Wypija�a zielone co�, co bulgocz�c wolno nap�ywa�o ku
g�rze. Czy pi�a
ciemno��? Czy wysysa�a wszystkie trucizny nagromadzone latami? Po�ywia�a si� w
milczeniu, tylko od czasu do czasu rozlega� si� sporadyczny odg�os wewn�trznego
krztuszenia si� i �lepego poszukiwania. Mia�a oko. Oboj�tny operator maszyny
m�g�,
nak�adaj�c specjalny he�m optyczny, zajrze� do duszy osoby, kt�rej �o��dek
wypompowywa�.
Co oko widzia�o? Nie m�wi�. Widzia�, ale nie widzia� tego, co widzia�o oko. Ca�a
operacja
przypomina�a kopanie rowu w ogr�dku. Kobieta na ��ku nie by�a niczym wi�cej jak
tward�
warstw� marmuru, na kt�r� si� natkn�li. W ka�dym razie dzia�ajcie dalej, usu�cie
nud�,
wyssijcie pustk�, je�li czego� takiego mog� dokona� skurcze ss�cego w�a.
Operator sta�
pal�c papierosa. Druga maszyna pracowa�a r�wnie�.
Drug� maszyn� obs�ugiwa� inny oboj�tny osobnik w czerwonawobr�zowym kitlu z
nieplami�cej tkaniny. Jego maszyna wypompowywa�a z cia�a ca�� krew zast�puj�c j�
�wie��
krwi� i serum.
� Trzeba ich czy�ci� na oba sposoby � powiedzia� operator stoj�c nad milcz�c�
kobiet�.
� �adna korzy�� z czystego �o��dka, je�li si� nie oczy�ci krwi. Jak zostawi� to
�wi�stwo w
krwi, to krew �upie m�zg jak m�otkiem, buch, par� tysi�cy razy, a m�zg nie
wytrzymuje i
wysiada.
� Sko�czyli�cie ju�? � spyta� Montag.
� Tylko tak sobie m�wi�em.
� Sko�czyli�cie ju�? � spyta� Montag.
Zatrzasn�li maszyny. � Sko�czyli�my. � Jego gniew nie robi� na nich
najmniejszego
wra�enia. Stali, dym z papieros�w k��bi� si� wok� ich nos�w i wpada� w oczy,
ale �aden z
nich nawet nie mrugn�� ani nie przymkn�� powieki. � Nale�y si� pi��dziesi�t
dolar�w.
� Przede wszystkim, dlaczego mi nie m�wicie, czy ona wyzdrowieje?
� Jasne. Wszystko b�dzie klawo. Ca�� trucizn� mamy tu w walizce, nic jej teraz
nie mo�e
zaszkodzi�. Jak ju� m�wi�em, zabieramy stare, wpychamy nowe i cz�owiek jest
zdrowy.
� �aden z was nie jest doktorem. Dlaczego nie przysy�aj� lekarzy z pogotowia?
� Do diab�a! � Papieros operatora poruszy� si� na jego wardze. � Takich
przypadk�w
mamy dziewi�� albo dziesi�� co noc. Kiedy to si� zacz�o par� lat temu, trzeba
by�o
zbudowa� specjalne maszyny. Z optycznymi soczewkami � jasna rzecz, to by�o nowe;
reszta
jest stara jak �wiat. Do takiego wypadku nie trzeba doktora: wystarczy dw�ch
zr�cznych
ch�opak�w, �eby w p� godziny za�atwili ca�� spraw�. No... � ruszy� ku drzwiom.
�
Musimy ju� zwiewa�. W�a�nie dosta�em kolejne wezwanie przez muszelki radiowe.
Dziesi��
przecznic st�d. Znowu kto� zajrza� do butelki z pastylkami. Niech pan dzwoni do
nas,
gdyby�my jeszcze byli potrzebni. Trzyma� j� w spokoju. Dali�my jej �rodek
pobudzaj�cy.
Obudzi si� g�odna. Cze��.
I m�czy�ni z papierosami w w�skich ustach, m�czy�ni o oczach w�y-okularnik�w
zabrali swe baga�e � maszyn� i tub�, walizk� z p�ynn� melancholi� i powolny
ciemny mu�
pozbawionej nazwy substancji � i pomaszerowali do drzwi.
Montag opad� na krzes�o i popatrzy� na �on�. Jej oczy by�y teraz lekko
przymkni�te.
Wyci�gn�� r�k�, by poczu� ciep�o oddechu na swej d�oni.
� Mildred � powiedzia� wreszcie.
Za du�o nas jest, my�la�. Jest nas miliardy, a to za du�o. Nikt nikogo nie zna.
Przychodz�
obcy i gwa�c� ci�. Przychodz� obcy i wycinaj� ci serce. Przychodz� obcy i
zabieraj� ci krew.
Dobry Bo�e, kim s� ci ludzie? Nigdy w �yciu nie widzia�em ich przedtem.
Min�o p� godziny.
Pr�d krwi w tej kobiecie by� nowy i wydawa�o si�, �e uczyni� z ni� co� nowego.
Jej
policzki by�y bardzo r�owe, a wargi bardzo �wie�e i pe�ne barwy, wygl�da�y
s�odko i
spokojnie. Czyja� krew. Gdyby tak jeszcze czyje� cia�o, m�zg i pami��. Gdyby
tylko mogli
zabra� jej m�zg do pralni, wypr�ni� jego zakamarki, wyparowa�, wyczy�ci�,
przemodelowa� i odda� go rano. Gdyby tylko...
Wsta�, rozsun�� zas�ony i otworzy� okno, by wpu�ci� nocne powietrze. By�a
godzina druga
nad ranem. Klarysa McClellan na ulicy, jego podej�cie, ciemny pok�j i stopa
potr�caj�ca
kryszta�ow� butelk�, czy to by�o zaledwie godzin� temu? Tylko godzin�, ale �wiat
stopi� si�
ca�kowicie i powsta� na nowo w innej i bezbarwnej formie.
�miech nadlecia� nad zabarwion� ksi�ycem muraw� od domu Klarysy, jej ojca,
matki i
wuja, kt�rzy u�miechali si� tak spokojnie i powa�nie. Zaskakiwa�o, �e ich �miech
by�
swobodny i serdeczny, a nie wymuszony w jakikolwiek spos�b, przybywa� z domu tak
jasno
o�wietlonego o tak p�nej porze, podczas gdy inne domy sta�y osamotnione w
ciemno�ci.
Montag s�ysza� g�osy m�wi�ce, m�wi�ce, ofiaruj�ce, m�wi�ce, splataj�ce i
rozplataj�ce sw�
hipnotyczn� tkanin�.
Wyszed� przez francuskie okno i przeby� trawnik, nie my�l�c nawet o tym. Sta�
w�r�d cieni
przed rozgadanym domem i przysz�o mu do g�owy, �e m�g�by nawet zapuka� do tych
drzwi i
szepn��: �Pozw�lcie mi wej��. Nie chc� nic m�wi�. Chc� tylko pos�ucha�. O czym�e
wy
rozmawiacie?�
Lecz zamiast tego sta� tam, bardzo ch�odny, o twarzy jak lodowa maska, s�uchaj�c
g�osu
m�czyzny (mo�e wuja?) ci�gn�cego bez po�piechu:
� W�a�ciwie �yjemy w epoce sloganu �Po u�yciu � wyrzuci�. Wszystko, ka�dy
materia�, wyrzuca si� po u�yciu. Wysmarkaj si� w pierwszego lepszego cz�owieka,
jak w
chusteczk� papierow�, zwi� go w k��bek, wyrzu�, spu�� wod�. Si�gnij po
nast�pnego,
wysmarkaj si�, zwi� w k��bek, spu�� wod�. Ka�dy jedzie na reputacji drugiego.
Jak mo�na od
cz�owieka wymaga�, by popiera� miejscow� dru�yn�, kiedy nie ma nawet programu
ani nie
zna nazwisk? Na przyk�ad, jakie nosz� koszulki cz�onkowie tej dru�yny, kiedy
wychodz� na
boisko?
Montag cofn�� si� do swego domu, pozostawiaj�c okno otwarte, dotkn�� czo�a
Mildred,
starannie j� przykry�, a nast�pnie po�o�y� si�. �wiat�o ksi�yca pada�o na jego
ko�ci
policzkowe i bruzdy na zamy�lonym czole, �wiat�o ksi�yca przes�cza�o si� do
oczu formuj�c
na nich srebrn� katarakt�.
Kropla deszczu. Klarysa. Druga kropla. Mildred. Trzecia. Wujek. Czwarta.
Dzisiejszy
po�ar. Jeden, Klarysa. Dwa, Mildred. Trzy, wujek, ogie�, dra�etki nasenne,
materia� ludzki,
wyrzuci� po u�yciu, ka�dy jedzie na reputacji, wysmarkaj si�, zwi�, spu��.
Jeden, dwa, trzy,
jeden, dwa, trzy! Deszcz. Burza. Wuj �mieje si�. Piorun spada z nieba. Ulewa
zatapia ca�y
�wiat. Ogie� tryska wulkanem. Wszystko p�dzi doko�a w przera�liwym ryku,
szerokim jak
rzeka potokiem ku rankowi.
� Teraz ju� nic w og�le nie wiem � powiedzia� i rozpu�ci� na j�zyku pastylk�
nasenn�.
O dziewi�tej rano ��ko Mildred by�o puste.
Montag zerwa� si� szybko z bij�cym sercem, pop�dzi� przez hali i zatrzyma� si�
przy
drzwiach kuchennych.
Grzanka wyskoczy�a ze srebrnego tostera. Paj�cza metalowa d�o� chwyci�a grzank�
i
posmarowa�a j� mas�em.
Mildred patrzy�a, jak automat k�adzie grzank� na jej talerzu. W obu jej uszach
tkwi�y
elektronowe pszczo�y, kt�rych brz�czenie zabija�o czas. Nagle podnios�a wzrok,
zobaczy�a
m�a i skin�a g�ow�.
� Czujesz si� dobrze? � spyta�.
W ci�gu dziesi�ciu lat obcowania z muszelkowymi odbiornikami sta�a si�
specjalistk� od
czytania z ruchu warg. Skin�a znowu. Nastawi�a toster na nowy kawa�ek chleba.
Montag
usiad�.
Jego �ona powiedzia�a: � Nie wiem, dlaczego jestem taka g�odna.
� Ty...
� Jestem strasznie g�odna.
� W nocy... � zacz��.
� �le spa�am. Nie mog� tego zrozumie�.
� Dzi� w nocy... � zacz�� znowu.
Obserwowa�a oboj�tnie jego wargi: � Wi�c co by�o w nocy?
� Nie pami�tasz?
� Co? Urz�dzali�my jakie� pija�stwo czy co� w tym rodzaju? Czuj� si�, jak bym
mia�a
kaca. Bo�e, ale� jestem g�odna. Kto by�?
� Par� os�b � powiedzia�.
� W�a�nie tak i my�la�am. � �u�a grzank�. � �ciska mnie w do�ku, ale jestem
g�odna,
jak bym nic w ustach nie mia�a. Mam nadziej�, �e nie wyg�upia�am si� na tym
przyj�ciu?
� Nie � odpar� spokojnie.
Toster wr�czy� mu kawa�ek chleba z mas�em. Trzyma� go w r�ku i czu� si�
skr�powany.
� Ty te� nieszczeg�lnie wygl�dasz � powiedzia�a jego �ona.
P�nym popo�udniem pada� deszcz i �wiat by� ciemnoszary. Montag sta� w hallu
domu
przypinaj�c tarcz� z p�on�c� na niej pomara�czow� salamandr�. Sta� i przez d�ugi
czas patrzy�
na wentylator klimatyzacyjny. Jego �ona w salonie telewizyjnym przerwa�a
czytanie skryptu
na tyle, by podnie�� g�ow�. � Halo � zawo�a�a. � Ten cz�owiek my�li!
� Tak � odpar�. � Chcia�em z tob� porozmawia�, � Urwa�. � Za�y�a� wszystkie
pastylki ze swojej buteleczki dzisiejszej nocy.
� Och, niemo�liwe � powiedzia�a zaskoczona.
� Butelka by�a pr�na.
� Nie zrobi�abym czego� takiego. Dlaczego mia�abym to zrobi�? � spyta�a.
� Mo�liwe, �e wzi�a� dwie dra�etki i zapomnia�a� o tym. Potem wzi�a� dwie
nast�pne i
zapomnia�a� znowu, i znowu za�y�a� dwie. Wtedy by�a� tak oszo�omiona, �e
za�ywa�a� je
dalej, a� po�kn�a� trzydzie�ci czy czterdzie�ci.
� Do licha � powiedzia�a � po co mia�abym zrobi� takie g�upstwo i do czego mi to
by�oby potrzebne?
� Nie wiem � odpar�.
Zupe�nie wyra�nie czeka�a, a� on sobie p�jdzie. � Nie zrobi�abym tego � rzek�a.
�
Nigdy, gdybym nawet �y�a miliard lat.
� No dobrze, je�li tak m�wisz... � powiedzia�.
� Tak w�a�nie m�wi�. � Odwr�ci�a si� do swego skryptu.
� Co dzi� daj�? � zapyta� ze znu�eniem.
Nie podnios�a g�owy znad skryptu. � To jest sztuka, kt�ra idzie na obwodzie
cztero�ciennym za dziesi�� minut. Nades�ali mi moj� rol� dzi� rano. Wiesz, oni
pisz� Sztuki z
opuszczon� jedn� rol�. To nowy pomys�. Kap�anka ogniska domowego, to znaczy ja,
gra t�
brakuj�c� rol�. Kiedy przychodzi czas na te opuszczone wiersze, oni patrz� na
mnie z trzech
�cian, a ja je wypowiadam. Tu na przyk�ad m�czyzna m�wi: �Co s�dzisz o tym
ca�ym
pomy�le, Heleno?� � i spogl�da na mnie. A ja siedz� tutaj na �rodku, rozumiesz,
i m�wi�...
m�wi�... � Urwa�a i przesun�a palcem po wierszu w manuskrypcie. � �My�l�, �e to
�wietne!� A potem oni graj� dalej, a� on powie: �Zgadzasz si� z tym, Heleno?� a
ja na to:
�Oczywi�cie!� Czy to nie zabawne, Guy?
Sta� w hallu patrz�c na ni�.
� Pyszna zabawa � powiedzia�a.
� O czym jest ta sztuka?
� Ju� ci m�wi�am. Tam s� ci ludzie: Bob, Ruth i Helena...
� Och.
� To naprawd� zabawne. A by�oby jeszcze zabawniejsze, gdyby�my mogli sobie
zainstalowa� czwart� �cian�. Jak sobie wyobra�asz, kiedy od�o�ymy do��
pieni�dzy, �eby
rozwali� t� zwyk�� �cian� i za�o�y� �cian� telewizyjn�? To kosztuje przecie�
zaledwie dwa
tysi�ce dolar�w.
� Jedna trzecia mojej rocznej pensji.
� Tylko dwa tysi�ce dolar�w � powt�rzy�a. � S�dz�, �e powiniene� o mnie te� od
czasu
do czasu pomy�le�. Gdyby�my mieli czwart� �cian�, to by�aby zupe�nie tak, jak by
ten pok�j
nie by� nasz, lecz stale zmienia� si� w pokoje r�nych egzotycznych ludzi
wszelkiego rodzaju.
Mogliby�my si� oby� bez paru drobnostek.
� Ju� si� obywamy bez r�nych drobnostek, �eby zap�aci� za trzeci� �cian�. To
by�o
zaledwie dwa miesi�ce temu, pami�tasz?
� Dopiero? � Siedzia�a patrz�c na niego przesz d�ug� chwil�. � Wi�c do widzenia,
kochany.
� Do widzenia. � Zatrzyma� si� i odwr�ci�. � Czy ta sztuka ma szcz�liwe
zako�czenie?
� Nie doczyta�am do ko�ca.
Podszed�, przeczyta� ostatni� stron�, kiwn�� g�ow�, z�o�y� skrypt i odda� �onie.
Wyszed� z
domu na deszcz.
Deszcz zmniejsza� si�. Dziewczyna spacerowa�a �rodkiem chodnika z zadart� g�ow�,
a
nieliczne krople pada�y jej na twarz. U�miechn�a si�, gdy zobaczy�a Montaga.
� Halo!
Powiedzia�: �halo!� a potem spyta�:
� No i co pani teraz robi?
� Nadal jestem pomylona. Deszcz jest przyjemny. Lubi� spacerowa� po deszczu.
� Nie s�dz�, �ebym ja to lubi�. � rzek�.
� Na pewno polubi�by pan, gdyby pan spr�bowa�.
� Nigdy nie pr�bowa�em.
Obliza�a wargi. � Deszcz ma nawet przyjemny smak.
� Czy pani stale tak chodzi doko�a, pr�buj�c wszystkiego po jednym razie?
� Czasami po dwa razy. � Popatrzy�a na co�, co trzyma�a w r�ku.
� Co pani tam ma? � zapyta�.
� S�dz�, �e to jeden z ostatnich mniszk�w w tym roku. Nie my�la�am, �e jeszcze
jeden
znajd� o tej porze. S�ysza� pan kiedy o tym, �e tym kwiatem �askocze si� pod
brod�? Prosz�,
� Dotkn�a kwiatem swego podbr�dka �miej�c si�.
� Po co?
� Je�li si� zetrze, to znaczy, �e jestem zakochana. No co, star� si�?
Nie mia� innej rady, wi�c spojrza�.
� No? � spyta�a.
� Za��ci�a si� pani.
� �wietnie. Teraz spr�bujmy na panu.
� Na mnie to nie b�dzie dzia�a�o.
� Prosz�. � Zanim zd��y� si� poruszy�, dotkn�a go mniszkiem pod brod�.
Odskoczy� do
ty�u, a ona roze�mia�a si�. � Prosz� sta� spokojnie!
Zerkn�a mu pod brod� i nachmurzy�a si�.
� No? � spyta�.
� Co za wstyd � powiedzia�a. � Pan si� w nikim nie kocha.
� Owszem, kocham!
� Nie wida�.
� Och, jestem bardzo zakochany! � Usi�owa� przybra� odpowiedni wyraz twarzy, ale
nie
potrafi�. � Bardzo!
� Och, prosz�, niech pan nie robi takiej miny.
� To ten mniszek � powiedzia�. � Pani go zu�y�a ca�kowicie na siebie. Dlatego na
mnie
nie dzia�a.
� Oczywi�cie, to musi by� prawda. Och, teraz pana zdenerwowa�am. Widz� to.
Bardzo
przepraszam. Naprawd�. � Dotkn�a jego �okcia.
� Nie, nie � powiedzia� szybko. � Nie szkodzi.
� Musz� ju� i��, wi�c niech pan powie, �e si� pan na mnie nie gniewa.
� Nie gniewam si�. Jestem troch� podenerwowany, to prawda.
� Musz� teraz i�� do psychiatry. Kazali mi chodzi�. Wymy�lam r�ne rzeczy i
opowiadam mu. Nie wiem, co on o mnie s�dzi. Powiada, �e ze mnie prawdziwa
cebula!
Wci�� musi zdejmowa� warstw� po warstwie.
� Jestem sk�onny przypuszcza�, �e pani naprawd� potrzeba psychiatry � rzek�
Montag.
� Pan tego nie m�wi na serio.
Zrobi� g��boki wdech i wydech i w ko�cu powiedzia�: � Nie, nie m�wi� serio.
� Psychiatra chce wiedzie�, dlaczego wychodz� i w��cz� si� po lasach, obserwuj�
ptaki i
zbieram motyle. Poka�� panu kt�rego� dnia moj� kolekcj�.
� Dobrze.
� Chc� wiedzie�, co robi� z ca�ym moim czasem. M�wi� im, �e niekiedy po prostu
siedz�
i my�l�. Ale nie chc� powiedzie�, o czym my�l�. Wzi�am ich do galopu. A czasami
m�wi�,
�e lubi� przechyli� g�ow�, o w ten spos�b, �eby deszcz wpada� mi w usta. Smakuje
zupe�nie
jak wino. Pr�bowa� pan kiedy?
� Nie, ja...
� Przebaczy� mi pan, prawda?
� Tak. � Zastanawia� si� nad tym. � Tak, oczywi�cie. B�g wie dlaczego. Pani jest
niesamowita, denerwuj�ca, ale jako� �atwo pani przebacza�, Wi�c ma pani
siedemna�cie lat?
� Tak... ko�cz� w nast�pnym miesi�cu.
� Jakie to dziwne. Jakie nieprawdopodobne. Moja �ona ma trzydzie�ci, a jednak
zdaje si�
niekiedy, �e pani jest o wiele starsza. Nie mog� tego poj��.
� Pan sam jest dziwny, panie Montag. Czasami nawet zapominam, �e pan jest
stra�akiem.
Przepraszam, czy znowu pana denerwuj�?
� Niech pani m�wi dalej.
� Jak to si� zacz�o? Jak pan w to wpad�? Jak pan sobie wybra� zaw�d i jak pan
wpad� na
pomys�, �eby wzi�� si� do tej roboty? Pan nie jest podobny do innych. Widzia�am
paru.
Wiem. Kiedy m�wi�, pan patrzy na mnie. Kiedy powiedzia�am co� o ksi�ycu, pan
popatrzy�
na ksi�yc, wczoraj w nocy. Inni nigdy by tego nie zrobili. Inni by odeszli i
zostawili mnie.
Albo groziliby mi. Nikt dzi� nie ma czasu dla kogo� drugiego. Pan jest jednym z
tych
nielicznych, kt�rzy po�wi�cili mi chwil� uwagi. Dlatego te� my�l�, �e to takie
dziwne, i� jest
pan stra�akiem. Po prostu wydaje si� to w jaki� spos�b nieodpowiednie dla pana.
Czu�, �e jego cia�o dzieli si� na gor�co i ch��d, mi�kko�� i twardo��, dr�enie i
spok�j, dwie
po��wki tr�ce jedna o drug�.
� Niech pani lepiej idzie na t� wizyt� � powiedzia�.
A ona pobieg�a i zostawi�a go na deszczu.
I wtedy bardzo wolno odchodz�c odchyli� g�ow�, tylko na kilka chwil, i otworzy�
usta...
Mechaniczny pies spa�, lecz nie spa�, �y� i nie �y� w swej delikatnie
pomrukuj�cej,
delikatnie wibruj�cej, �agodnie o�wietlonej psiarni w ciemnym zak�tku stra�nicy.
Szare
�wiat�o nocy, ksi�ycowe �wiat�o otwartego nieba obramowane wielkim oknem
dotyka�o tu i
�wdzie mosi�dzu, miedzi i stali lekko dr��cej bestii. �wiat�o migota�o na
kawa�kach
rubinowego szk�a i czu�ych, naelektryzowanych nylonowych w�osach nozdrzy
stworzenia,
kt�re dr�a�o leciutko, a osiem jego �ap na wyk�adanych gum� stopach wystawa�o
spod niego
jak nogi paj�ka.
Montag ze�lizn�� si� po mosi�nym s�upie. Wyszed�, by popatrze� na miasto.
Chmury
rozproszy�y si�, zapali� papierosa i wr�ci�, by schyliwszy si� popatrze� na psa.
Pies wygl�da�
jak ogromna pszczo�a, kt�ra wr�ci�a z jakiego� pola, gdzie zbiera�a mi�d pe�en
jadowitej
trucizny, szale�stwa i nocnych mar, jej odw�ok nap�cznia� od tego zbyt obfitego
nektaru, a
teraz �pi, by w ten spos�b pozby� si� z�a.
� Halo � szepn�� Montag, jak zwykle zafascynowany martw� besti�, �yw� besti�.
Noc�, kiedy robi�o si� nudno, a zdarza�o si� to ka�dej nocy, stra�acy
ze�lizgiwali si� po
mosi�nych s�upach, nastawiali cykaj�ce zespo�y w�chowe psa, wypuszczali w
stra�nicy
szczury, czasami kurcz�ta, czasami koty, kt�re miano utopi�, i zak�adali si�,
kt�rego szczura,
kota czy kurcz� pies uchwyci najpierw. Zwierz�ta puszczano wolno. W trzy sekundy
p�niej
zabawa by�a sko�czona, szczur, kot czy kurcz� schwytane w po�owie korytarza,
�ci�ni�te w
mi�kkich �apach, podczas gdy d�uga, pusta w �rodku stalowa ig�a wysuwa�a si� z
pyska psa,
by zastrzykn�� pot�ne �adunki morfiny czy prokainy. Ofiary wrzucano potem do
spalarni.
Gra zaczyna�a si� na nowo.
Kiedy si� to dzia�o, Montag przewa�nie pozostawa� na g�rze. Zdarzy�o mu si� raz,
dwa
lata temu, �e za�o�y� si� z najlepszymi graczami, przegra� tygodniow� pensj� i
mia� potem do
czynienia z wybuchem w�ciek�o�ci Mildred, Mildred z nabrzmia�ymi �y�ami na czole
i twarz�
w czerwonych plamach. Ale teraz le�a� nocami na pryczy, zwr�cony twarz� ku
�cianie,
nas�uchuj�c wybuch�w �miechu na dole, fortepianowych pasa�y szczurzych �apek,
skrzypcowego popiskiwania myszy i wielkiej cienistej, ruchliwej ciszy psa
kr���cego jak �ma
w ostrym �wietle. Pies znajdowa�, przytrzymywa� sw� ofiar�, zapuszcza� ig�� i
wraca� do swej
budy, by zamrze�, jak gdyby kto� przekr�ci� wy��cznik.
Montag dotkn�� nozdrzy psa.
Pies zawarcza�.
Montag odskoczy�.
Pies do po�owy podni�s� si� w swej budzie i patrzy� na niego zielononiebieskim
neonowym �wiat�em migocz�cym w nagle zaktywizowanych �ar�wkach ocznych.
Zawarcza�
znowu, strasznym zgrzytaj�cym po��czeniem elektrycznego trzasku i skwiercz�cej
s�oniny,
chrz�stu metalu i tryb�w, kt�re zdawa�y si� zardzewia�e i zu�yte w ci�g�ej
czujno�ci.
� Nie, nie, psinko � powiedzia� Montag z bij�cym sercem.
Widzia�, jak srebrna ig�a wysun�a si� na cal, schowa�a, wysun�a si� znowu.
Charkot
gotowa� si� w bestii, a bestia patrzy�a na cz�owieka.
Montag cofn�� si�. Pies wysun�� si� na krok ze swej budy. Montag chwyci� jedn�
r�k�
mosi�ny s�up. S�up reaguj�c ruszy� w g�r� i spokojnie wyni�s� go przez otw�r w
suficie.
Szed� s�abo o�wietlonym pok�adem pierwszego pi�tra. Dr�a� ca�y, a jego twarz
by�a
zielonoblada. W dole pies przykucn�� znowu na swych o�miu niewiarygodnych
owadzich
nogach i zn�w pomrukiwa� do siebie, jego wielopryzmatowe oczy by�y teraz
spokojne.
Montag sta� przy otworze alarmowym, czekaj�c, a� minie strach. Za nim czterej
m�czy�ni
przy stoliku do kart pod zielonym aba�urem w rogu zerkn�li na niego, lecz nic
nie
powiedzieli. Tylko m�czyzna w: kapita�skiej czapce ze znakiem feniksa, wreszcie
zaciekawiony, trzymaj�c karty w r�ku, odezwa� si� przez d�ug� sal�:
� Montag...?
� Nie lubi mnie � powiedzia� Montag.
� Co? Pies? � Kapitan przypatrywa� si� swoim kartom. � G�upstwa. On nie umie
lubi�
czy nie lubi�. Tylko �funkcjonuje�. To zupe�nie jak lekcja balistyki. Ma tor
lotu, kt�ry dla
niego ustalamy. Trzyma si� go �ci�le. Sam si� nacelowuje, �aduje i odpala. To
tylko
miedziany drut, suche baterie i elektryczno��.
Montag prze�kn��. � Jego kalkulatory mog� by� nastawiane na wszelkie
zestawienia: tyle
a tyle aminokwas�w, tyle siarki, tyle t�uszczu, tyle alkali�w. Dobrze m�wi�?
� Ka�dy to wie.
� Wszystkie te chemiczne zestawy i procenty nas wszystkich, kt�rzy pracujemy w
stra�nicy, s� spisane w centralnej kartotece na dole. By�aby �atwe dla ka�dego
w��czy�
cz�ciow� kombinacj� do �pami�ci� psa, powiedzmy, lekkie uczulenie na
aminokwasy. To by
wywo�a�o to, co pies w�a�nie zrobi�: zareagowa� na mnie.
� Cholera � powiedzia� kapitan.
� Podra�niony, ale jeszcze nie ca�kowicie z�y. Tylko tyle �pami�ci� mu kto�
w��czy�, �e
zawarcza�, gdy go dotkn��em.
� Kto m�g�by co� podobnego zrobi�? � zapyta� kapitan. � Nie masz tu przecie�
wrog�w, Guy.
� Nie mam poj�cia.
� Ka�emy naszym technikom, �eby jutro sprawdzili psa.
� Nie pierwszy raz ju� mi grozi�. W ubieg�ym miesi�cu to si� zdarzy�o dwa razy.
� Wszystko za�atwimy. Nie martw si�.
Ale Montag nie ruszy� si� z miejsca i tylko sta�, my�l�c o kracie wentylatora w
hallu i o
tym, co le�a�o ukryte za t� krat�. Je�li kto� w stra�nicy wie o wentylatorze,
czy przypadkiem
nie �powiedzia�� psu...?
� Zastanawiam si� � powiedzia� Montag � o czym ten pies rozmy�la nocami? Czy
naprawd� zaczyna na nas reagowa�? Zimno mi si� robi.
� Nie my�li o niczym, o czym nie chcemy, �eby my�la�.
� To smutne � rzek� Montag spokojnie � poniewa� wszystko, co�my w niego w�o�yli,
to tylko �ciganie, chwytanie i zabijanie. Co za ha�ba, �e on nie wie o niczym
innym.
Beatty parskn�� lekko. � Do diab�a! Ten pies to tylko �adna maszynka, dobra
strzelba,
kt�ra potrafi �apa� sobie cel i zawsze trafia w czarny punkt.
� Dlatego w�a�nie � powiedzia� Montag � nie chc� by� jego kolejn� ofiar�.
� O co chodzi? Nie masz chyba nic na sumieniu?
Montag szybko podni�s� wzrok.
Przed nim sta� Beatty, spogl�daj�c nieruchomo, podczas gdy jego usta otworzy�y
si� i
zacz�y �mia� si� bardzo cicho.
Jeden, dwa, trzy, cztery, pi��, sze��, siedem dni. Ilekro� wychodzi� z domu,
zawsze w jaki�
spos�b spotyka� Klarys�. Raz widzia�, �e strz�sa�a w�oskie orzechy, innym razem
siedzia�a na
murawie robi�c na drutach niebieski sweter, trzy czy cztery razy znalaz� na
ganku bukiet
p�nych kwiat�w czy gar�� kasztan�w w woreczku lub kilka jesiennych li�ci �adnie
przypi�tych na bia�ym papierze umocowanym pluskiewk� do drzwi. Codziennie
Klarysa
odprowadza�a go do rogu. Pewnego dnia pada� deszcz, nast�pnego by�a pogoda,
p�niej d��
mocny wiatr, kolejny dzie� by� cichy i pogodny, za� nast�pny po tym pogodnym by�
jak
upalne lato, a Klarysa p�nym popo�udniem mia�a ca�� twarz opalon�.
� Dlaczego tak jest? � zapyta� pewnego razu przy wej�ciu do kolei podziemnej. �
Czuj� si� tak, jak bym pani� zna� od wielu lat.
� Poniewa� pana lubi� � powiedzia�a � i nic od pana nie chc�. I poniewa� znamy
si�
nawzajem.
� Przy pani czuj� si� bardzo stary i zupe�nie jak ojciec.
� A teraz niech pan wyt�umaczy � rzek�a � dlaczego nie ma pan c�rek podobnych do
mnie, kiedy pan tak lubi dzieci?
� Nie wiem.
� �artuje pan!
� Chcia�em powiedzie�... � zatrzyma� si� i potrz�sn�� g�ow�. � Wi�c, moja
�ona... ona
w og�le nigdy nie chcia�a mie� dzieci.
Dziewczyna przesta�a si� u�miecha�. � Przepraszam. Naprawd� my�la�am, �e pan
sobie
ze mnie �artuje. G�upia jestem.
� Nie, nie � powiedzia�. � To by�o dobre pytanie. Min�� ju� d�ugi czas od
chwili, kiedy
kto� zatroszczy� si�, by o to spyta�. S�uszne pytanie.
� M�wmy o czym innym. Czy w�cha� pan kiedy stare li�cie? Prosz�. Pachn�
cynamonem.
� Ale� tak, do pewnego stopnia przypominaj� cynamon.
Popatrzy�a na niego czystymi ciemnymi oczami. � Pan zawsze wydaje si�
wstrz��ni�ty.
� To po prostu dlatego, �e nie mia�em czasu...
� Czy popatrzy� pan na te rozci�gni�te tablice og�oszeniowe, jak panu m�wi�am?
� S�dz�, �e tak. Tak. � Musia� si� roze�mia�.
� Pa�ski �miech brzmi teraz o wiele przyjemniej ni� dawniej.
� Naprawd�?
� Bardziej swobodnie.
Czu� si� weso�o i lekko. � Dlaczego nie chodzi pani do szko�y? Widz�, jak pani
spaceruje
po ca�ych dniach.
� Och, obejd� si� beze mnie � powiedzia�a. � M�wi�, �e jestem nietowarzyska i
aspo�eczna. Nie mieszam si� do niczego. To takie dziwne. W rzeczy samej jestem
bardzo
towarzyska i �spo�eczna�. Wszystko zale�y od tego, co kto uwa�a za spo�eczne,
prawda?
Spo�eczne to znaczy dla mnie rozmowa z panem o rzeczach takich jak te. �
Zagrzechota�a
kilkoma kasztanami, kt�re spad�y z drzewa na frontowym podw�rku. � Albo rozmowa
o
tym, jaki dziwny jest �wiat. Lubi� przebywa� z lud�mi. Ale nie uwa�am za
spo�eczne, je�li si�
zbiera gromad� ludzi i nie pozwala im m�wi�. A pan? Lekcja telewizji, lekcja
koszyk�wki,
baseballu czy bieg�w, nast�pna godzina nagra� historycznych czy malowania
obraz�w i zn�w
sport, ale czy pan wie, �e nigdy nie zadajemy pyta�, a przynajmniej wi�kszo��
nie zadaje?
Oni po prostu wbijaj� w cz�owieka odpowiedzi, bim, bam, bim. A potem trzeba
siedzie�
dalsze cztery godziny na wyk�adach nauczyciela filmu. To dla mnie w og�le nie
jest
spo�eczne. To tylko kupa lejk�w i mn�stwo wody, kt�r� si� nalewa i wylewa, a oni
m�wi�
nam, �e to wino. Tak nas wymagluj� do ko�ca dnia, �e nie potrafimy ju� nic
innego tylko i��
do ��ka albo do lunaparku, by potr�ca� ludzi, wybija� szyby w wybijalni okien
czy rozbija�
samochody wielk� stalow� kul� w rozbijalni samochod�w. Albo wyje�d�a�
samochodami i
p�dzi� po ulicach, pr�buj�c zobaczy�, jak blisko da si� podjecha� do latarni,
bawi� si� w
jazd� bez trzymania kierownicy czy obtr�canie panewek. Przypuszczam, �e
wszystko, co o
mnie m�wi�, to prawda. Nie mam przyjaci�. To podobno dowodzi, �e jestem
nienormalna.
Lecz ka�dy, kogo znam, albo wrzeszczy i ta�czy doko�a jak dziki, albo t�ucze
innych.
Zauwa�y� pan, jak ludzie teraz kalecz� si� nawzajem?
� M�wi pani, jak by pani by�a bardzo stara.
� Czasami jestem wprost staruszk�. Boj� si� m�odych ludzi w moim wieku. Zabijaj�
jeden drugiego. Czy zawsze tak by�o? M�j wujek m�wi, �e nie. Tylko w ostatnim
roku
sze�ciu moich przyjaci� zosta�o zastrzelonych. Dziesi�ciu zgin�o w
katastrofach
samochodowych. Boj� si� koleg�w, a oni mnie nie lubi�, bo si� ich boj�. M�j
wujek powiada,
�e jego dziadek pami�ta�, kiedy dzieci nie zabija�y si� nawzajem. Ale to by�o
bardzo dawno
temu i wszystko wygl�da�o inaczej. M�j wujek powiada, �e wtedy wierzono w
odpowiedzialno��. Wie pan, jestem odpowiedzialna. Przed laty dostawa�am w sk�r�,
kiedy
by�o potrzeba. Wszystkie zakupy po sklepach i porz�dki w domu robi�
w�asnor�cznie.
Ale najbardziej ze wszystkiego � m�wi�a dalej � lubi� obserwowa� ludzi. Czasami
je�d�� kolejk� podziemn� przez ca�y dzie� i patrz� na ludzi, i s�ucham ich. Chc�
tylko
wyobrazi� sobie, kim oni s�, czego chc� i dok�d jad�. Od czasu do czasu nawet
chodz� do
lunapark�w i je�d�� w odrzutowych samochodach, kiedy si� �cigaj� o p�nocy na
granicy
miasta, a policja nie troszczy si� o to, je�li s� ubezpieczeni. Jak d�ugo ka�dy
ma dziesi��
tysi�cy ubezpieczenia, wszystko jest w porz�dku. Czasami podkradam si� i s�ucham
w
kolejach podziemnych. Albo s�ucham przy kioskach z wod� sodow� i wie pan co?
� Co?
� Ludzie o niczym nie m�wi�.
� Och, musz� przecie�!
� Nie, nie m�wi�. Wyliczaj� mn�stwo samochod�w czy sukien, czy basen�w
p�ywackich
i powiadaj�, jakie to eleganckie! Ale wszyscy powtarzaj� to samo i ka�dy m�wi
identycznie
to co inni. A przez wi�kszo�� czasu w kawiarniach puszczaj� automaty z
dowcipami,
przewa�nie te same dowcipy, albo w��czaj� �cian� muzyczn� i wszystkie te barwne
wzory
poruszaj�ce si� w g�r� i w d�, ale nic poza kolorem i wszystko abstrakcyjne. A
w muzeach...
by� pan tam w og�le? Wszystko abstrakcyjne. Przynajmniej teraz tak jest. M�j
wujek m�wi,
�e kiedy� by�o inaczej. Dawno temu obrazy m�wi�y co�, a nawet przedstawia�y
ludzi.
� Wujek m�wi, wujek m�wi. Pani wujek musi by� niezwyk�ym cz�owiekiem?
� Jest. Na pewno jest. No, musz� ju� i��. Do widzenia, panie Montag!
� Do widzenia.
Jeden, dwa, trzy, cztery, pi��, sze��, siedem dni: stra�nica.
� Montag, siadasz na ten s�up jak ptak na ga��zk�.
Trzeci dzie�.
� Montag, widzia�em, �e wchodzi�e� przez tylne drzwi. Czy pies ci� zaczepia?
� Nie, nie.
Czwarty dzie�.
� Montag, �mieszna historia. S�ysza�em, jak dzisiaj o tym m�wili. Stra�ak w
Seattle
celowo nastawi� mechanicznego psa na sw�j w�asny sk�ad chemiczny i pu�ci� go.
Jak ci si�
podoba takie samob�jstwo?
Pi��, sze��, siedem dni.
A wtedy Klarysa znikn�a. Owo popo�udnie wyda�o mu si� dziwne, ale wynika�o to z
tego,
�e nigdzie jej nie widzia�. Trawnik by� pusty, ulica pusta, i je�li nawet
najpierw sobie nie
u�wiadamia�, �e mu jej brak czy �e jej wygl�da, faktem by�o, �e gdy doszed� do
kolei
podziemnej, czu� si� dziwnie nieswojo. Co� si� zmieni�o, jego przyzwyczajenie
zosta�o
zak��cone. Proste przyzwyczajenie zapewne, ustalone w ci�gu kilku kr�tkich dni,
a jednak...?
O ma�o nie zawr�ci�, by da� jej czas na zjawienie si�. By� pewny, �e gdyby
jeszcze raz
przeszed� t� sam� drog�, wszystko u�o�y�oby si� doskonale. Ale by�o ju� za p�no
i przybycie
poci�gu po�o�y�o koniec temu zamiarowi.
Trzepot kart, ruchy r�k, powiek, dudnienie m�wi�cego zegara na suficie
stra�nicy...
�pierwsza trzydzie�ci pi��, czwartek, czwartego listopada... pierwsza
trzydzie�ci sze��...
pierwsza trzydzie�ci siedem po p�nocy...� Klaskanie kart na brudnym stole...
Wszystkie
d�wi�ki dolatywa�y do Montaga zza jego zamkni�tych powiek, zza bariery, kt�r�
wzni�s� na
chwil�. Czu� stra�nic� pe�n� blasku, �wiat�a i milczenia, mosi�nych barw,
kolor�w monet,
z�ota, srebra. Niewidzialni ludzie z drugiej strony sto�u wzdychali nad swymi
kartami,
czekali... �pierwsza czterdzie�ci pi��...� Zegar m�wi�cy �a�obnie wyg�osi� zimn�
godzin�
zimnej nocy jeszcze zimniejszego roku.
� Co ci jest, Montag?
Montag otworzy� oczy.
Radio brz�cza�o gdzie� niedaleko: �...wojna mo�e by� wypowiedziana w ka�dej
chwili.
Nasz kraj jest got�w broni� swej...�
Stra�nica zadr�a�a od wielkiego lotu odrzutowc�w wygwizduj�cych jedyn� nut� na
czarnym nocnym niebie.
Montag zamruga� oczami. Beatty patrzy� na niego, jak by ogl�da� pos�g w muzeum.
W
ka�dej chwili Beatty m�g� wsta� i podej�� do niego, sonduj�c, badaj�c jego win�
i
�wiadomo��. Win�? Co za win�?
� Twoja kolejka, Montag.
Montag patrzy� na tych m�czyzn, kt�rych twarze by�y opalone tysi�cem
prawdziwych i
dziesi�tkiem tysi�cy wyimaginowanych po�ar�w, a praca stra�acka barwi�a
rumie�cem ich
policzki i rozpala�a gor�czk� oczy; na ty