7347
Szczegóły |
Tytuł |
7347 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7347 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7347 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7347 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Ben Bova
Wsch�d Ksi�yca
Przek�ad Maria G�bicka-Fr�c
(Moonrise)
Data wydania oryginalnego 1991
Data wydania polskiego 2003
Dla Barbary, jak zawsze...
Dla m�czyzn i kobiet Lunarnego Podziemia,
oby niebawem wyszli w �wiat�o...
A zw�aszcza dla Jean i Billa Pogue.
Mamy w�adz�, ty i ja,
Lecz c� to dobrego da?
Odmieniliby�my �wiat,
Gdyby�my wiedzieli, jak
Jacques Brel
Cz�� I
PRZEZNACZENIE
Mare Nubium
- Wspania�e pustkowie.
Paul Stavenger zawsze wypowiada� te s�owa, gdy wychodzi� na nag�, zas�an� py�em
powierzchni� Ksi�yca. Tym razem jednak by� to nie tylko cytat, lecz r�wnie�
pro�ba,
modlitwa.
Stoj�c przy otwartym w�azie �luzy powietrznej, spogl�da� przez wizjer na nag�
przestrze� rozci�gaj�c� si� we wszystkich kierunkach. Normalnie taki widok
dzia�a� na niego
koj�co, przynosi� mu spok�j, teraz jednak by�o inaczej. Paul walczy� z b�lem,
kt�ry mrozi�
mu wn�trzno�ci. Walczy� ze strachem. Widzia� ju�, jak umieraj� ludzie, ale nigdy
tak, jak
Tinker i Wojo. Zabici. Zamordowani. Mnie te� pr�bowa� za�atwi�, pomy�la�. Ci
biedni dranie
po prostu przypadkiem weszli mu w drog�.
Paul wyszed� na piaszczysty regolit, wzbijaj�c butami ob�oczki py�u, kt�re
unosi�y si�
leniwie i opada�y powoli, �ci�gane w d� przez niewielk� grawitacj� Ksi�yca.
Trzeba st�d sp�ywa�, powiedzia� sobie. Zwiewa�, zanim te przekl�te �uki mnie te�
dopadn�.
Trzydzie�ci kilometr�w pustki dzieli�o ten podpowierzchniowy schron od
s�siedniego.
Musia� pokona� t� odleg�o�� na piechot�. Ma�y rakietowy skoczek by� nie do
u�ytku, a
ci�gnik nie budzi� zaufania; nano�uki ju� go zainfekowa�y. Wedle jego wiedzy
r�wnie dobrze
mog�y roi� si� w skafandrze, prze�uwaj�c w tej chwili hermetyczn� izolacj� i
plastik.
C�, pomy�la�, nied�ugo si� przekonasz. Jedna stopa przed drug�. Albo dokonam
tego
na w�asnych nogach, albo wcale.
Trzydzie�ci kilometr�w. Pieszo, i nied�ugo wzejdzie S�o�ce.
- Dobra - powiedzia� dr��cym g�osem. - Niech si� dzieje co chce, ale na moich
zasadach.
Niebo by�o idealnie czarne, ale przez filtry wizjera przebija� blask tylko paru
gwiazd.
Patrzy�y na niego niewzruszenie, nie mrugaj�c, powa�ne jak oczy Boga.
Paul odwr�ci� si� lekko w marszu i zadar� g�ow�, �eby spojrze� na opas��, nad�t�
Ziemi�, b��kitn� i l�ni�co bia��, wisz�c� na ciemnym niebie. Tak blisko. Tak
daleko. Tam
czeka na niego Joanna. Czy Greg j� tak�e pr�bowa� zabi�! Ta my�l przyprawi�a go
o nowy
skurcz strachu i gniewu.
- Bierz dup� w troki - mrukn��. W�drowa� przez pust� r�wnin�, uciekaj�c przed
�mierci� po jednym kroku na raz. Ca�� si�� woli powstrzymywa� si� od biegu. Masz
do
przebycia trzydzie�ci kilometr�w. Przygotuj si� na d�ugi marsz, dostosuj tempo.
Skafander wi�zi� wo� strachu. Paul widzia� �mier� dw�ch ludzi; czysty traf, �e
oszala�e nanomaszyny nie zabi�y i jego. Sk�d wiesz, �e nie zainfekowa�y
skafandra? - zapyta�
si� w my�lach. Ponuro odpowiedzia�: Co za r�nica? Je�li tak, to ju� jestem
martwy.
Ale wydawa�o si�, �e skafander spisuje si� bez zarzutu. Prawdziwa pr�ba nast�pi
po
przekroczeniu linii terminatora, gdy wyjdzie z nocy w o�lepiaj�c� furi� dnia.
Trzydzie�ci
kilometr�w w takiej temperaturze... Ze �wiadomo�ci�, �e je�li si� zatrzymasz,
jeste� trupem.
Wyliczy� wszystko w g�owie, gdy tylko zrozumia�, co si� sta�o w schronie.
Trzydzie�ci kilometr�w. Zapas tlenu w zbiorniku skafandra wystarczy na dwana�cie
godzin.
Bez recyklingu. Musisz robi� dwa i p� kilometra na godzin�. Najlepiej trzy, co
zapewni
margines bezpiecze�stwa.
Trzy kilometry na godzin�. Przez dziesi�� godzin. Dasz rad�. Pewnie, �e dasz
rad�.
Teraz jednak, gdy brn�� przez niego�cinne pustkowie Mare Nubium, opad�y go
w�tpliwo�ci. Nie sp�dzi�e� dziesi�ciu godzin w marszu od... Chryste, od czasu
pierwszej
wizyty na Ksi�ycu. Prawie dwadzie�cia lat temu. Dwadzie�cia zakichanych lat.
By�e�
w�wczas szczeniakiem.
C�, musisz zrobi� to teraz. Je�li nie, umrzesz. A wtedy Greg wygra. I b�dzie
mordowa� w drodze na szczyt.
Cho� nadal panowa�a noc, dziki krajobraz nie skrywa� si� w zupe�nym mroku.
Falisty,
dziobaty teren p�awi� si� w ziemskiej po�wiacie. Paul widzia� g�azy rozrzucone
po nagim
regolicie, kraw�dzie krater�w do�� g��bokich, by go po�kn��, wkl�ni�cia
mniejszych, o kt�re
m�g� si� potkn�� i upa��, je�li nie zachowa nale�ytej ostro�no�ci.
Nic, tylko ska�y i kratery, i ostra bezkompromisowa linia horyzontu, jak skraj
�wiata,
pocz�tek niesko�czono�ci. Ani �d�b�a trawy, ani kropli wody. Surowa, naga skala
rozci�gaj�ca si� jak okiem si�gn�� we wszystkie strony.
A jednak zawsze j� kocha�. Tutaj, na powierzchni Ksi�yca nawet w p�katym,
kr�puj�cym ruchy skafandrze zawsze czu� si� wolny, zdany wy��cznie na siebie -
sam we
wszech�wiecie, gdzie jedynym problemem jest utrzymanie si� przy �yciu. Oto, co
daje nam
Ksi�yc, powiedzia� sobie. Sprowadza wszystko do fundamentalnego, jedynego
pytania.
Zamierzasz �y� czy umrze�? Wszystko inne to bzdura. A ja? Chc� �y� czy umrze�?
Potem zn�w pomy�la� o Joannie i wiedzia�, �e chodzi o co� wi�cej. Co z ni�? Czy
Joanna �yje? Czy Greg oszala� do tego stopnia, �eby i j� u�mierci�? Nie chodzi
tylko o mnie,
u�wiadomi� sobie. Nie by� sam nawet tutaj, czterysta tysi�cy kilometr�w od Ziemi
i
tamtejszych zawi�o�ci. Cho� po tej stronie g�r pier�cieniowych krateru Alfons
nie by�o pr�cz
niego �ywego cz�owieka - ani istoty innego rodzaju - wiedzia�, �e od niego
zale�y �ycie wielu
ludzi.
Joanna. Nie wolno pozwoli�, by Greg dopad� Joann�. Musz� go powstrzyma�.
Przystan��, dysz�c ci�ko. Wizjer he�mu by� przymglony. Wezbra�a w nim panika.
Czy�by nano�uki dosta�y si� do skafandra? Podni�s� lew� r�k�, by sprawdzi� panel
wy�wietlacza na przedramieniu. R�ka dr�a�a tak mocno, �e chc�c odczyta�
wskazania, musia�
przytrzyma� j� drug�. Postuka� w przycisk regulatora obiegu powietrza i us�ysza�
krzepi�ce
zawodzenie przyspieszaj�cego wentylatora.
W porz�dku, nadal dzia�a. Skafander sprawuje si� jak trzeba. Opanuj si�. Id�
dalej.
Odwr�ci� si�, �eby zobaczy�, jak daleko odszed� od podpowierzchniowego schronu,
kt�ry Greg przemieni� w �mierteln� pu�apk�. Z zadowoleniem stwierdzi�, �e szary
garb
pokruszonych ska� rysuje si� na horyzoncie. Zrobi�em ju� par� kilometr�w,
pomy�la�.
Odciski podeszw rysowa�y si� jasno, niemal fosforyzowa�y na tle ciemnego
regolitu.
Za par� tysi�cy lat te� �ciemniej�; ultrafiolet wszystko opala. Niemal si�
roze�mia�. Dobrze,
�e ju� jestem opalony.
Ruszy� w dalsz� drog�, sprawdzaj�c kierunek na odbiorniku GPS wbudowanym w
panel skafandra. Niestety, w chwili wyj�cia ze schronu jedyny widoczny satelita
GPS wisia�
nisko nad horyzontem, sygna� by� s�aby i rwa� si� co par� sekund. Ale to musia�o
wystarczy�.
Nie m�g� liczy� na inn� pomoc nawigacyjn�, a ju� z pewno�ci� nie na znaki
drogowe na
szerokiej przestrzeni Mare Nubium.
Mi�dzy innymi schronami, oddalonymi maksymalnie pi�tna�cie kilometr�w jeden od
drugiego, a� do pier�cienia, co p�tora kilometra sta�y latarnie kierunkowe.
Greg dobrze to
zaplanowa�; na miejsce zbrodni wybra� najnowszy z tym�w.
Paul brn�� dalej, �a�uj�c, �e jego radio ma za ma�y zasi�g, by sygna� dotar� do
najbli�szego tyma. Zreszt� i tak nikogo tam nie ma, pomy�la�. To tylko schron
przeka�nikowy. Ale jest zaopatrzony w tlen i wod�. I ma radio.
Tak nagle, �e a� si� przestraszy�, na horyzoncie rozb�ys�a jasno��. S�o�ce.
Zerkn�� na zegarek. Tak, dokonane z grubsza obliczenia by�y ca�kiem poprawne. Za
par� minut S�o�ce go dop�dzi i reszt� podr�y odb�dzie w jego �wietle.
Chryste, pomy�la�, os�ona zaparowa�a, gdy na zewn�trz by�o prawie sto stopni
poni�ej
zera. Co si� stanie, gdy temperatura wzro�nie do stu dwudziestu w plusie, a ten
przekl�ty
skafander nie wypromieniuje mojego ciep�a?
Sardoniczny g�os w jego g�owie odpar�: Zaraz si� przekonasz.
Linia terminatora sun�a mu na spotkanie, faluj�c po nier�wnym gruncie,
przybli�aj�c
si� w tempie id�cego cz�owieka.
Cho� trawi� go strach, wspomnia� swoje pierwsze dni na Ksi�ycu: podniecaj�ce
przemierzanie teren�w dot�d nietkni�tych ludzk� stop�, zapieraj�c� dech w
piersiach
wspania�o�� surowego krajobrazu, cisz� i dramatyczne widoki.
By�o, min�o, powiedzia� sobie. Teraz musisz dotrze� do najbli�szego schronu,
zanim
sko�czy ci si� tlen. Albo zanim ugotujesz si� na s�o�cu. Albo zanim przekl�te
�uki zjedz�
tw�j skafander.
Zmusi� si� do dalszego marszu, boj�c si� chwili wyj�cia z cienia nocy w
niefiltrowan�
zajad�o�� promieni s�onecznych.
Id�c w kierunku narastaj�cej jasno�ci, wr�ci� my�lami do dnia, kiedy wszystko
si�
zacz�o, do czas�w, kiedy po�lubi� Joann� i dzi�ki temu przej�� kontrol� nad
Masterson
Aerospace. Do chwili, kiedy Greg Masterson zacz�� go nienawidzi�.
Nawet wtedy wszystko sprowadza�o si� do ocalenia Bazy Ksi�ycowej. Paul
u�wiadomi� sobie, �e po�wi�ci� jej wi�ksz� cz�� �ycia.
- Wi�ksz� cz��? - zapyta� na g�os. - Do diab�a, masz cholernie du�e szans� na
po�wi�cenie ca�ego.
Savannah
Sp�dzali popo�udnie w ��ku, kochaj�c si�, bezpieczni w przekonaniu, �e jej m��
jest
na zebraniu komitetu wykonawczego.
Z pocz�tku Paul s�dzi�, �e romans b�dzie przelotny. Joanna, �ona szefa Masterson
Aerospace, nie mia�a zamiaru zrywa� ma��e�stwa. Postawi�a spraw� jasno, gdy
kochali si�
pierwszy raz, na pluszowym rozk�adanym fotelu w s�u�bowym odrzutowcu Paula w
hangarze
na prywatnym lotnisku korporacji.
Paul by� zaskoczony jej nami�tno�ci�. Przez pewien czas my�la�, �e mo�e robi to
z
czarnym wy��cznie z ciekawo�ci lub te� dlatego, �e to j� rajcuje. Ale chodzi�o o
co� wi�cej.
Znacznie wi�cej.
Joanna Masterson by�a urodziw� kobiet�, wysok� i gibk�, z g�adk� twarz�, kt�ra
idzie
w parze ze starymi pieni�dzmi. Jednak otacza�a j� subtelna aura tragedii, kt�ra
przyci�ga�a go
nieodparcie. Co� w jej smutnych szarozielonych oczach prosi�o o pociech�,
ukojenie, mi�o��.
Pod dystyngowan� powierzchowno�ci� kry�a si� kobieta udr�czona, zwi�zana z
cz�owiekiem, kt�ry sypia� ze wszystkimi z wyj�tkiem niej. Nie znaczy to, �e Paul
zalicza� si�
do �wi�tych; korzysta� ze wszystkich nadarzaj�cych si� okazji.
Bzykanie si� z �on� szefa by�o niebezpieczne dla nich obojga, ale ryzyko
dodawa�o
pieprzu romansowi. Paul nie mia� zamiaru anga�owa� si� emocjonalnie. Na �wiecie
nie
brakowa�o kobiet ch�tnych do zabawy i by�y astronauta, obecnie zajmuj�cy
kierownicze
stanowisko w korporacji, nie mia� problem�w z ich zaliczaniem. Syn norweskiego
kapitana
�eglugi i jamajskiej nauczycielki mia� urok, pieni�dze i niewymuszon� pewno��
siebie, a na
dodatek ol�niewaj�cy u�miech: wszystkie te elementy tworzy�y nieodpart�
kombinacj�.
A jednak zaledwie po paru nami�tnych spotkaniach z Joann� przesta� widywa� si� z
innymi kobietami. Nie zaplanowa� tego z rozmys�em; po prostu przesta�y go
interesowa�, gdy
zacz�� sypia� z t� jedn�. Joanna wyzna�a mu, �e nigdy dot�d nie mia�a kochanka.
- Nie przypuszcza�am, �e to zrobi� - powiedzia�a - dop�ki nie pozna�am ciebie.
Zadzwoni� telefon, gdy le�eli spoceni i wyczerpani po d�ugiej sesji, kt�ra
zacz�a si�
delikatnie, niemal leniwie, a zako�czy�a gwa�townie, w wybuchu poj�kiwa� i
sapni��.
Joanna odgarn�a g�szcz popielatoblond w�os�w i si�gn�a po telefon. Paul
podziwia�
krzywizn� jej biodra i g�adko�� plec�w, gdy podnosi�a s�uchawk�.
Jej cia�o st�a�o.
- Samob�jstwo?
Paul usiad�. Joanna poblad�a z szoku.
- Tak - powiedzia�a do telefonu. - Tak, oczywi�cie. - G�os mia�a spokojny, ale
Paul
widzia� przenikaj�ce j� dr�enie i b�l w szeroko otwartych oczach. R�ka,
zaci�ni�ta na
s�uchawce z tak� si��, �e pobiela�y palce, trz�s�a si� okropnie.
- Rozumiem. Dobrze. B�d� za kwadrans.
Joanna chcia�a odstawi� telefon na szafk� nocn�, nie trafi�a i aparat spad� na
dywan.
- Zabi� si� - powiedzia�a.
- Kto?
- Gregory.
- Tw�j m��?
- Wzi�� pistolet ze swojej kolekcji i... odebra� sobie �ycie. - Wygl�da�a jak
og�uszona.
- Zabi� si�.
Paula opad�o poczucie winy, niemal wstyd, �e w takiej chwili le�y z ni� nagi w
��ku.
- Przykro mi - wymamrota�.
Joanna podnios�a si� i chwiejnym krokiem ruszy�a do �azienki. Na chwil�
przystan�a
w drzwiach, przytrzymuj�c si� futryny. Z widocznym wysi�kiem wzi�a si� w gar��.
Odwr�ci�a si� do niego.
- Tak. Mnie te�. - Powiedzia�a to bezd�wi�cznie, bez �ladu emocji, jakby
�wiczy�a
kwesti� do roli, kt�r� mia�a odgrywa�.
Paul wsta� z ��ka. Nagle zabrak�o mu odwagi, by wej�� z ni� pod prysznic.
Chcia� i��
do swojego mieszkania.
- Zmyj� si�, zanim kto� przyjdzie - zawo�a� do Joanny.
- Tak b�dzie najlepiej. Musz� jecha� do biura. Dzwonili z policji.
Szukaj�c spodni, zapyta�:
- Jecha� z tob�?
- Nie, nie pokazujmy si� razem. Zadzwoni� do ciebie wieczorem.
Jad�c brzegiem rzeki Savannah w kierunku swojego apartamentowca, Paul pr�bowa�
przeanalizowa� w�asne uczucia. Gregory Masterson II by� pijakiem i
bezkonkurencyjnym
sukinsynem, bij�cym go na g�ow� w zaliczaniu panienek. Joanna przysi�g�a, �e
nigdy
wcze�niej nie mia�a romansu, i on jej wierzy�. Z Gregorym sprawa przedstawia�a
si� zupe�nie
inaczej. Nie obchodzi�o go, kto wie o jego skokach w bok. Lubi� popisywa� si�
swoimi
kobietami, jakby z premedytacj� chcia� zdruzgota� Joann�, upodli� j� ponad
wszelk� miar�.
Do diab�a, pomy�la� Paul, powiniene� co� powiedzie�. Sypiasz z �on� faceta. Ale
z
ciebie lojalny, godny zaufania pracownik.
A wi�c Gregory paln�� sobie w �eb. Dlaczego? Czy dowiedzia� si� o Joannie i o
mnie?
Paul potrz�sn�� g�ow�, skr�caj�c na podjazd budynku. Nie, z naszego powodu nie
pope�ni�by
samob�jstwa. Pr�dzej morderstwo.
Jad�c przeszklon� wind� do swojego penthouse�u, zastanawia� si�, jak syn Joanny
przyjmie wiadomo��. Gregory Masterson III. Za�o�� si�, �e b�dzie liczy� na
przej�cie w�adzy.
Na zachowanie kontroli nad korporacj� w r�kach rodziny. Ojciec doprowadzi� firm�
na skraj
bankructwa; syn doko�czy dzie�a. Smarkacz nawet nie umie odpryska� si� po piwie.
Paul wystuka� kod na zamku elektronicznym, wszed� do holu i z miejsca skr�ci� do
barku. Nala� sobie kieliszek czystej tequili i zastanowi� si�, jak Joanna radzi
sobie z policj�,
jak znios�a widok martwego m�a. Pewnie wpakowa� luf� w usta, pomy�la�. Krew i
m�zg w
ca�ym gabinecie.
Czuj�c w gardle ciep�o tequili, podszed� do wielkiego panoramicznego okna w
salonie. Patrzy� na spokojn� rzek�, na statki turystyczne p�ywaj�ce z pr�dem i
pod pr�d.
Ksi�yc, prawie w pe�ni, wspina� si� nad horyzont, blady i przymglony na
jasnoniebieskim
niebie.
Wstrz�sn�a nim straszna my�l.
- Co b�dzie z Baz� Ksi�ycow�? - zapyta� g�o�no. - Nie pozwol� jej zamkn��.
Nowy York
Paul polecia� dwusilnikowym odrzutowcem na nowojorskie lotnisko JFK, sam.
Joanny nie widzia� od trzech tygodni, jakie min�y od �mierci Gregory�ego
Mastersona.
Zadzwoni� i zaproponowa�, �e zabierze j� do Nowego Jorku, ale postanowi�a lecie�
wraz z
rewidentem ksi�gowym korporacji samolotem zmar�ego m�a. Rada nadzorcza mia�a
mianowa� nowego dyrektora generalnego Masterson Aerospace i Paul wiedzia�, �e
wyb�r
automatycznie padnie na m�odego Grega.
Wiedzia� te�, �e pierwszym posuni�ciem Grega po zaj�ciu dyrektorskiego sto�ka
b�dzie zamkni�cie Bazy Ksi�ycowej. Od pi�ciu lat korporacja kierowa�a Baz� na
mocy
umowy z rz�dem, ale ostatnio Waszyngton przesta� finansowa� projekt i postanowi�
go
�sprywatyzowa�. Masterson Aerospace mia�a prawo wyboru: albo utrzymywa� Baz�
w�asnym kosztem, albo j� zlikwidowa�.
Przewodnicz�cy rady nadzorczej by� przeciwny kontynuowaniu operacji, a Greg rwa�
si�, �eby pokaza� jemu i reszcie zarz�du, �e mo�na zredukowa� koszty. Paul
musia� przyzna�,
�e utrzymywanie Bazy stanowi powa�ne obci��enie finansowe i zdawa� sobie spraw�,
�e ten
stan rzeczy nie ulegnie zmianie jeszcze przez wiele lat. Ale kiedy�... gdyby
tylko zdo�a�
zachowa� Baz� do czasu, a� zacznie przynosi� zyski.
To b�dzie trudne, gdy w�adza przejdzie w r�ce Grega. Mo�e nawet niemo�liwe.
Przez
ca�� drog� do Nowego Jorku Paul desperacko zastanawia� si�, jak przekona� Grega
do
utrzymywania Bazy jeszcze przez par� lat, p�ki nie pojawi si� przynajmniej cie�
szansy na
rentowno��.
Baza to przysz�o�� korporacji, powtarza� sobie. Przysz�o�� ludzko�ci. Ksi�yc
jest
kluczem do wszystkiego, co chcemy robi� w kosmosie. Zak�ady produkcyjne na
orbicie,
badania naukowe, nawet turystyka - wszystko zale�y od wykorzystywania Ksi�yca
jako
zaplecza materia�owego.
Ale trzeba czasu, �eby taka operacja zacz�a wychodzi� na swoje. Czasu i
kolosalnych
pieni�dzy. I wiary. Gregowi brakuje wiary. Nigdy jej nie mia� i prawdopodobnie
nigdy mie�
nie b�dzie.
Paul mia� jej pod dostatkiem. Do przesuwania ustalonych granic potrzeba
szale�c�w
wyj�tkowego rodzaju. Zagorza�ych fanatyk�w, jak von Braun, kt�ry godzi� si�
pracowa� dla
ka�dego, ��cznie z Hitlerem, byle tylko mie� widoki na wys�anie rakiety na
Ksi�yc. Trzeba
wiary, absolutnie �lepej wiary, �e to, co robisz, warte jest ka�dej ceny,
ka�dego ryzyka - warte
twojej przysz�o�ci, maj�tku i �ycia.
Ja mam t� wiar�, B�g mi �wiadkiem. Musz� sprawi�, �eby Greg w ko�cu przejrza� na
oczy. Jako� tego dokonam. Zmusz� go, �eby mnie wys�ucha�. Zmusz�, by uwierzy�.
Port lotniczy JFK by� t�oczny jak zawsze, rozk�ad przewidywa� jednoczesne
l�dowanie
dwunastu samolot�w. Kiedy Paul podko�owa� swoim odrzutowcem do hangaru
korporacji i
zsun�� si� po drabince na betonow� ramp�, uszy go rozbola�y od wycia i ryku
setek silnik�w.
Gdy szed� w kierunku czekaj�cej limuzyny, z marynark� zarzucon� na rami�, ziemia
zatrz�s�a si� nagle i niski grzmot zag�uszy� wszystkie inne d�wi�ki. Paul
odwr�ci� si� i
zobaczy� kliper rakietowy, majestatycznie wynoszony w niebo przez osiem
rycz�cych
silnik�w. W jego oczach smuk�y, g�adki sto�ek plastiku i metalu wygl�da� jak
najpi�kniejsze
dzie�o sztuki.
Zna� klipry jak w�asn� kiesze�, nie by� mu obcy �aden detal prostej, eleganckiej
sylwetki, �aden element, kt�ry skrywa� si� pod pow�ok�. Sto�ek z rakietami na
p�askiej
podstawie startowa� pionowo i pionowo l�dowa�, siadaj�c delikatnie na
pi�ropuszach gaz�w
wylotowych. Mi�dzy startem a l�dowaniem w maksymalnie czterdzie�ci pi�� minut
pokonywa� odleg�o�ci interkontynentalne. M�g� te� jednym susem wyskoczy� na
orbit�.
Lotnisko jakby zamar�o, inne odg�osy i ruch znalaz�y si� w stanie zawieszenia,
gdy
grzmi�cy kliper wznosi� si� zrazu powoli, potem coraz szybciej, malej�c w
oczach. Fale
przera�liwego ha�asu omywa�y Paula niemal z fizyczn� si��, pot�ny ryk rakiet
wykracza�
poza progi ludzkiego s�uchu. Paul wyszczerzy� z�by i zdusi� ch�� zasalutowania
odlatuj�cemu
statkowi. Og�uszaj�cy grzmot u wi�kszo�ci ludzi budzi� uczucia zbli�one do
uniesienia
religijnego. Paul �nawr�ci�� czterech cz�onk�w rady nadzorczej na projekt klipra
rakietowego
za pomoc� prostej taktyki. Przyprowadzi� ich na lotnisko, �eby mogli zobaczy�
start pr�bny.
Us�ysze� go. I poczu�.
Szofer otworzy� drzwi limuzyny. �miej�c si� pod nosem, Paul wskoczy� na kanap�.
Zastanawia� si�, dok�d zmierza ten kliper. Wiedzia�, �e Nowy Jork ma codzienne
po��czenia z
Tokio, Sydney, Buenos Aires i Hongkongiem. Niebawem dojd� kolejne miasta. Lot do
dowolnego miejsca na kuli ziemskiej trwa� maksymalnie czterdzie�ci pi�� minut.
Klipry rakietowe odsun�y od Masterson Aerospace widmo bankructwa. Paul popiera�
je, walczy� o nie i got�w by� dla nich zabija� nie tylko dlatego, �e dzi�ki nim
Masterson sta�
si� liderem w nowej dziedzinie transportu komercyjnego. Stan�� dla nich na
kraw�dzi
przepa�ci i bez namys�u zrobi� krok naprz�d, bo jednym skokiem mog�y wychodzi�
na orbit�,
i to ta�szym kosztem ni� inne pojazdy rakietowe. Liczy�, �e by� mo�e dzi�ki nim
Baza
Ksi�ycowa nie p�jdzie na dno. Dlatego usilnie forsowa� projekt, pokonuj�c
przeszkod� w
postaci zarz�du Masterson Aerospace - ��cznie z osob� �wi�tej pami�ci
Gregory�ego
Mastersona II.
Klipry rakietowe wyci�gn� Baz� Ksi�ycow� z finansowego do�ka, o ile Greg
Masterson III wcze�niej jej nie zlikwiduje.
Gdy ch�odna, cicha limuzyna wyje�d�a�a z lotniska na magistral� pe�n�
najbardziej
agresywnych kierowc�w �wiata, Paul u�wiadomi� sobie, �e klipry s� dla niego
czym� wi�cej
ni� tylko desk� ratunku, kt�ra mog�aby utrzyma� na powierzchni Baz� Ksi�ycow�.
Prawda,
przyczyni� si� do ich sukcesu, ale one nie pozosta�y mu d�u�ne. Mia� karnacj�
smag�ego
Sycylijczyka, kiedy jednak wiele lat temu zacz�� pracowa� w Masterson Aerospace,
by� dla
wszystkich tylko czarnym by�ym astronaut�. Z akcentem na �czarnym�. Klipry
poci�gn�y go
w g�r�. Dzi�ki ich sukcesowi zosta� czarnym kierownikiem dzia�u operacji
kosmicznych
Mastersona i czarnym cz�onkiem rady nadzorczej.
I czarnym kochankiem �ony zmar�ego szefa, doda� uszczypliwie.
Paul nigdy nie lubi� Nowego Jorku. Gdy limuzyna przedziera�a si� w t�oku po
wyboistej, dziurawej magistrali w stron� mostu na Manhattan, pomy�la�, �e Nowy
Jork nie
jest miastem, tylko przero�ni�tym frenetycznym mrowiskiem, zawsze balansuj�cym
na
kraw�dzi eksplozji. Dwadzie�cia lat po ustanowieniu tak zwanych Praw
Renesansowych
metropolia nadal by�a przeludniona, ha�a�liwa, niebezpieczna.
Elektryczno�� nap�dza�a wszystkie samochody, ci�ar�wki i autobusy jad�ce na
Manhattan. Staro�wieckich pojazd�w o archaicznym nap�dzie nie przepuszczano
przez tunele
ani mosty wiod�ce na wysp�. Taka polityka zaowocowa�a znacznym oczyszczeniem
powietrza, cho� mgliste chmury zanieczyszcze� nadal nap�ywa�y przez rzek� Hudson
z New
Jersey.
Na ka�dym rogu wisia�y kamery dozoru policyjnego, a zminiaturyzowane
bezza�ogowe policyjne samoloty obserwacyjne polatywa�y w powietrzu jak go��bie.
Konni
gliniarze tr�jkami i pi�tkami patrolowali zat�oczone ulice. Sprzedawcy, nawet
dzieciaki
myj�ce szyby samochod�w na �wiat�ach, musieli legitymowa� si� wielkimi ��tymi
zezwoleniami, a w przypadku ich braku dostawali nakaz opuszczenia Manhattanu.
A jednak na ulicach nie brakowa�o paser�w zachwalaj�cych kradziony towar,
dzieciak�w wymieniaj�cych si� paczuszkami narkotyk�w, prostytutek pokazuj�cych
swoje
wdzi�ki. Prawa Renesansowe spowodowa�y zanik brutalnych przest�pstw, to
wszystko.
Dzia�alno�� sprzeczna z prawem nadal kwit�a, lecz w formie zorganizowanej i
zasadniczo
pozbawionej przemocy. Cz�owiek m�g� kupi� albo sprzeda� dos�ownie wszystko, od
najnowszych narkotyk�w po najnowsze kreacje, prosto z uprowadzonej ci�ar�wki,
ale by�o
ma�o prawdopodobne, �e oberwie po �bie i straci portfel.
Jednak�e przedpotopowe mosty i w�skie, zakorkowane ulice niewiele si� zmieni�y.
Limuzyna przepycha�a si� kawa�ek po kawa�ku. Gdy tylko przystawa�a na
skrzy�owaniu,
natychmiast zjawia�y si� dzieciaki i obryzgiwa�y przedni� szyb� br�zowaw�
ciecz�. Za
ka�dym razem szofer odrobin� opuszcza� szyb� i wysuwa� przez szpar� kupon wydany
przez
miasto.
Pewnie przy ka�dym wyje�dzie zu�ywa ca�y p�yn do czyszczenia szyb, pomy�la�
Paul,
gdy limuzyna z w��czonymi wycieraczkami pe�z�a przez centrum.
Na jednym skrzy�owaniu do okna od jego strony zastuka�y trzy u�miechni�te
dziewczyny, pochylaj�c si� nisko, by pokaza�, �e nie maj� nic pod swobodnymi
bluzkami.
Dzieci, u�wiadomi� sobie Paul. Mia�y gruby makija�, ale nie wi�cej ni� po
pi�tna�cie lat.
Trzech konnych policjant�w przygl�da�o im si� z odleg�o�ci dwudziestu metr�w.
Paul odmownie pokr�ci� g�ow�. Dot�d obywa�em si� bez tego rodzaju ryzyka,
pomy�la�. Prostytutki zrobi�y zawiedzione miny. Gliniarze te�. �wiat�a zmieni�y
si� na zielone
i limuzyna ruszy�a.
Po wej�ciu do biur korporacji w Trade Towers uzna�, �e musi si� napi�. W
wy�o�onym orzechow� boazeri� pokoju konferencyjnym by� barek i bufet z
przek�skami, ale
barman ani kelnerka jeszcze si� nie pokazali. Paul nie dostrzeg� tequili.
Zdecydowa� si� na
piwo.
Zawsze stawia� si� na zebrania zarz�du jako jeden z pierwszych, ale tym razem
najwyra�niej naprawd� przyby� pierwszy. Przestronny pok�j �wieci� pustkami. Paul
zerkn��
na zegarek. Zebranie powinno si� rozpocz�� za nieca�e pi�tna�cie minut Zwykle
wi�cej ni�
po�owa cz�onk�w rady nadzorczej ju� kr�ci�a si� po sali, wymieniaj�c uprzejmo�ci
albo
szepcz�c o interesach, pij�c i skubi�c przek�ski.
Gdzie oni si� podziewaj�? - zastanawia� si�.
Przeszed� wzd�u� sto�u konferencyjnego, z klawiaturami i ekranami komputer�w
wbudowanymi przed ka�dym krzes�em, do szerokiego okna z przodu sali
konferencyjnej.
Popatrzy� na wie�e Manhattanu, my�l�c, o ile lepiej jest na Ksi�ycu, gdzie
najwi�kszym
zmartwieniem jest rozszczelnienie skafandra. Albo znalezienie si� na powierzchni
w czasie
rozb�ysku s�onecznego. Wyci�gn�� szyj�, chc�c dojrze� JFK. Mia� nadziej�, �e
zobaczy start
nast�pnego klipra rakietowego albo jeszcze bardziej spektakularne l�dowanie na
rufowych
silnikach.
- Paul.
Drgn��, okr�ci� si� na pi�cie i zobaczy� Joann� stoj�c� w progu, ch�odn� i
pi�kn� w
be�owej garsonce z kr�tk� sp�dniczk�. Nie widzia� jej od �mierci m�a.
- Jak si� masz? - zapyta�, spiesz�c ku niej. - Jak sobie radzi�a�? Chcia�em...
- P�niej - przerwa�a mu, wyci�gaj�c r�k�, �eby jej nie obj��. - Najpierw
interesy.
- Gdzie s� wszyscy? Zebranie ma si� zacz�� za dziesi�� minut.
- Zosta�o przesuni�te o p� godziny.
- Nikt mnie nie powiadomi�.
U�miechn�a si� lekko.
- Ja poprosi�am Brada o p�godzinne op�nienie. Chc� om�wi� co� z tob� przed
rozpocz�ciem zebrania.
- Co?
Joanna przysiad�a na skraju sto�u konferencyjnego, skromnie krzy�uj�c d�ugie
nogi.
- B�dziemy wybiera� nowego prezesa i dyrektora generalnego.
Paul pokiwa� g�ow�.
- Greg. Wiem.
- Nie jeste� zbytnio uszcz�liwiony.
- Czemu mia�bym by�?
- Kogo innego polecasz? - zapyta�a z tym samym troch� ch�odnym u�miechem.
- Greg za ma�o wie, �eby kierowa� korporacj� - powiedzia� Paul cicho, ale z
przej�ciem. - Dobra, wiem, nie powinni�my m�wi� �le o zmar�ym, ale jego ojciec
doprowadzi� firm� na skraj bankructwa.
- A ty j� uratowa�e�.
Z zak�opotaniem przyzna� jej racj�.
- Musia�em praktycznie waln�� go w �eb, �eby wreszcie zajarzy�.
Wszystkie wa�ne linie lotnicze na �wiecie zacz�y zabiega� o klipry rakietowe,
gdy
Paul przepchn�� projekt poza faz� rozwoju. Mimo powodzenia, jakim cieszy�y si�
statki,
Gregory�emu Mastersonowi II niemal�e uda�o si� zrujnowa� Masterson Aerospace.
Mo�e
w�a�nie z powodu sukcesu, pomy�la� teraz Paul.
A m�ody Greg pali� si�, by p�j�� w �lady ojca.
- Chce zamkn�� Baz� Ksi�ycow� - podj�a Joanna cicho. - Tak mi powiedzia�.
- Nie pozwol� mu na to!
- Dlaczego?
- To przysz�o�� kompanii... narodu, cholera, ca�ej rasy ludzkiej!
Joanna przez chwil� siedzia�a w milczeniu, badawczo wpatruj�c si� w Paula.
Wreszcie
powiedzia�a:
- Pierwszym punktem porz�dku dzisiejszego zebrania b�dzie wybranie mnie do rady
na miejsce Gregory�ego.
- A potem wybior� m�odego Grega na prezesa i dyrektora generalnego -
dopowiedzia�
Paul, zaskoczony ogromem goryczy we w�asnym g�osie.
- Najpierw b�d� nominacje.
- Brad wysunie jego kandydatur�.
- Tak. A ja twoj�.
Zamruga� ze zdziwienia. Wezbra�a w nim nadzieja. Potem zrozumia�.
- Aby pokaza�, �e w firmie nie ma nepotyzmu.
Joanna pokr�ci�a g�ow�.
- Znam swojego syna lepiej ni� ty, Paul. Nie jest got�w stan�� na czele
korporacji.
Zniszczy�by j� i siebie.
- Naprawd� chcesz, �ebym zosta� dyrektorem?
- Nie tylko - powiedzia�a Joanna, zsuwaj�c si� ze sto�u i staj�c przed Paulem. -
Chc�,
�eby�my si� pobrali.
Paulowi zapar�o dech ze zdumienia.
- Mieliby�my si� pobra�?
Joanna z u�miechem zarzuci�a mu r�ce na szyj�.
- Lubi� by� ma��onk� dyrektora. Po prostu nie lubi�am poprzedniego szefa. Z tob�
b�dzie inaczej, prawda? Zupe�nie inaczej.
Umys� Paula pracowa� na najwy�szych obrotach. Dyrektor generalny. Ma��e�stwo.
Ona mnie nie kocha, nie naprawd�, lecz je�li si� pobierzemy, a ja zostan�
szefem, utrzymamy
Baz� Ksi�ycow�, dop�ki nie zacznie na siebie zarabia�. Prawdopodobnie Joanna
robi to,
�eby da� Gregowi troch� czasu na doro�niecie. Pr�dzej czy p�niej b�dzie chcia�a
przekaza�
korporacj� jemu.
Joanna lekko poca�owa�a go w usta.
- Nie uwa�asz, �e ma��e�stwo to dobry pomys�? Jak fuzja, tylko znacznie bardziej
zabawny.
- Wyjdziesz za mnie? - zapyta� Paul.
- Je�li poprosisz.
- I wysuniesz moj� kandydatur� na dyrektora generalnego?
- Zostaniesz wybrany, je�li ja ci� nominuj�.
Ma racj�, pomy�la�. Je�li nie poprze w�asnego syna, reszta rady te� si� od niego
odwr�ci. Do diab�a, jestem jednym z lider�w korporacji. Ocali�em firm� przed
bankructwem.
Dzi�ki zyskom z klipr�w wszyscy zostali bogaczami. Po�owa z nich b�dzie si� ba�a
g�osowa�
przeciwko czarnemu, �eby nie zostali pos�dzeni o dyskryminacj�. A ja b�d� m�g�
ochroni�
Baz� Ksi�ycow� przed Gregiem i Bradem. Nie pozwol� im jej zamkn��.
- Niech b�dzie - powiedzia�, zaskoczony dziwnym skurczem w gardle. - Wyjdziesz
za
mnie?
Joanna roze�mia�a si� g�o�no.
- Jakie to romantyczne!
- To znaczy... no, wyjdziesz?
- Oczywi�cie, Paul. Jeste� dla mnie jedynym m�czyzn� na �wiecie.
Paul poca�owa� j�, �wiadom, �e �adne z nich nie wspomnia�o s�owem o mi�o�ci.
Mare Nubium
Linia terminatora sun�a mu na spotkanie z nieuchronno�ci� bezlitosnego
wszech�wiata. W jednej chwili znajdowa� si� w cieniu, w nast�pnej w pal�cych
promieniach
s�o�ca. Niebo nad g�ow� nadal by�o czarne, ale blask odbijaj�cy si� od gruntu
przy�mi�
gwiazdy, kt�re widzia� wcze�niej.
Pompa gdzie� w plecaku zabulgota�a i wentylator w he�mie zawy� bardziej
przenikliwie. Paul pomy�la�, �e s�yszy j�czenie metalu lub plastiku, spowodowane
nag�ym
wzrostem temperatury.
Popatrzy� przed siebie. Na setki metr�w grunt skrzy� si� jak posypany
klejnotami.
�wiat�o s�o�ca wzbudza�o fluorescencj� w minera�ach rozproszonych w
powierzchniowej
warstwie regolitu. Efekt znika� po paru minutach, ale wielu spo�r�d pierwszych
pracownik�w
na Ksi�ycu naprawd� my�la�o, �e znale�li diamentowe pola: ksi�ycowy
odpowiednik z�ota
g�upc�w.
Regolit rzeczywi�cie skrywa prawdziwe bogactwo, jednak wcale nie z�oto czy
diamenty. Tlen. Opium dla mas. Narkotyk: raz wci�gnij go w p�uca, a jeste�
uzale�niony do
ko�ca �ycia.
Sko�cz z tym, Stavenger, z�aja� si� w my�lach. Odbija ci na stare lata.
Wyprostuj si� i
skup na tym, co robisz.
Brn�� uparcie przed siebie, ale my�lami wr�ci� lata wstecz, gdy po raz pierwszy
ujrza�
wspania�o�� Ksi�yca. W planetarium, pami�ta�. Mia� nie wi�cej ni� dziesi�� czy
jedena�cie
lat. Ogl�dali�my filmy z Ksi�yca i astronaut�w skacz�cych w rado�ci niskiej
grawitacji, a
lektor m�wi�, �e pewnego dnia my, dzieciaki, polecimy na Ksi�yc, �eby
kontynuowa�
badania.
Levitt, przypomnia� sobie. Stary doktor Levitt. Umia� przem�wi� do wyobra�ni
dziecka. Wtedy po�kn��em bakcyla, pomy�la�. Po seansie poszed� do wyk�adowcy i
zapyta�,
czy m�g�by zosta� na drugi. Obdarzony �agodnym g�osem pyzaty okularnik -
uderzaj�co
podobny do sowy - okaza� si� by� dyrektorem planetarium. Zabra� go do swojego
gabinetu i
przez ca�e popo�udnie pokazywa� mu ksi��ki i nagrania dotycz�ce bada� kosmosu.
Ojciec Paula wi�kszo�� czasu sp�dza� na morzu. Jego szkolni koledzy byli albo
biali,
albo czarni, i ka�da frakcja ��da�a od niego absolutnej lojalno�ci. Rozdarty
mi�dzy nimi, w
ko�cu przemieni� si� w samotnika i �y� w �wiecie fantazji, dop�ki nie odkry�
marzenia o
eksploracji Ksi�yca. Sta� si� cz�stym go�ciem w planetarium, poch�aniaj�cym
wszystkie
ksi��ki i filmy, ulubionym pupilem doktora Levitta, a potem, kiedy osi�gn�� wiek
m�ski, jego
przyjacielem. To Lev za�atwi� mu stypendium na MIT, co otworzy�o mu drog� do
kariery
astronauty, to Lev rozklei� si� i zap�aka�, gdy Paul po raz pierwszy wystartowa�
z przyl�dka
Canaveral.
Paul przebywa� na Ksi�ycu, gdy staruszek umar�, cicho, spokojnie, tak jak �y�:
pisz�c
list polecaj�cy dla innego biednego dzieciaka, kt�ry potrzebowa� wsparcia.
Nie by�oby mnie tutaj, gdyby nie Lev, pomy�la�. Nawet gdybym mia� tu zgin��,
b�d�
mu wdzi�czny za wszystkie dobre chwile, kt�re spotka�y mnie w �yciu.
Wiedzia�, �e wra�enie ma charakter bardziej psychologiczny ni� fizyczny, jednak
gdy
pad�y na niego promienie s�o�ca, poczu� si� tak, jakby z klimatyzowanego budynku
wyszed�
na piekielnie gor�cy parking. �adny mi parking, pomy�la�, id�c dalej. Pylisty,
szary regolit
wygl�da� jak niewyko�czona nawierzchnia, kostropata i nier�wna. Mare Nubium,
pomy�la�.
Morze Chmur. Najbli�szy zbiornik wodny znajduje si� czterysta tysi�cy kilometr�w
st�d.
A jednak falisty grunt w istocie troch� przypomina� powierzchni� morza. Morza,
kt�re
zamarz�o na kamie�. Pewnie kiedy�, gdy uderzy� meteoroid, tw�rca tego basenu,
rzeczywi�cie
by�o tu morze - morze rozgrzanej do czerwono�ci lawy. Ile lat temu? Trzy i p�
miliarda? Plus
minus tydzie�.
Brn�� dalej, jedna stopa przed drug�, staraj�c si� nie spogl�da� na termometr na
panelu
wy�wietlaczy.
Jego my�li zn�w zacz�y b��dzi�.
Nigdy nie powiedzia�em jej, �e j� kocham, przypomnia� sobie. Na pewno nie wtedy.
Powiedzmy, �e by�em zbyt zaskoczony. Wyjd� za mnie, a ja zrobi� ci� dyrektorem.
Ona te�
nigdy nie powiedzia�a, �e mnie kocha. To by� interes.
Niemal si� roze�mia�. Ma��e�stwo jest jednym ze sposob�w na zako�czenie romansu,
jak s�dz�.
Ale Gregowi wcale nie by�o do �miechu ani wtedy, ani p�niej. Nie wydaje mi si�,
bym kiedykolwiek widzia� u�miech na jego twarzy. Nie u naszego ma�ego Grega, o
nie.
Zebranie zarz�du
Cz�onkowie rady nadzorczej dw�jkami i tr�jkami wsuwali si� do sali
konferencyjnej.
Greg Masterson - przystojny dwudziestoo�miolatek, wysoki i szczup�y - wszed�
sam, w
�a�obnej czerni, z ponur� min�. Odziedziczy� po ojcu chmurn�, pos�pn� urod�:
twarz jak spod
d�uta Rodina, g�ste ciemne w�osy do ko�nierzyka i oczy jak bli�niacze, l�ni�ce
okruchy
gagatu.
Ale w przeciwie�stwie do ojca, kt�ry mia� wybuchowy charakter, Greg by�
spokojnym, ponurym introwertykiem. Wedle wiedzy Paula nadal m�g� by�
prawiczkiem. Nikt
nigdy nie s�ysza� tchnienia plotki na temat tego zas�pionego m�odego cz�owieka.
Paul niech�tnie, z poczuciem winy, wyszed� mu na spotkanie.
- Przykro mi z powodu �mierci twojego ojca - powiedzia�, wyci�gaj�c r�k�.
- Nie w�tpi� - odpar� Greg, trzymaj�c r�ce przy bokach. By� troch� wy�szy od
niego,
ale l�ejszej budowy.
Nim Paul zdo�a� wymy�li� co� do powiedzenia, Bradley Arnold przyskoczy� do Grega
i z�apa� go za rami�.
- T�dy, Greg. Chc�, �eby� dzi� siedzia� ko�o mnie.
Greg z ponur� min� oddali� si� z przewodnicz�cym zarz�du. Paul w �yciu nie
widzia�
bielszego cz�owieka. Arnold wygl�da� jak o�ywiona klucha ciasta, niski,
brzuchaty, w
�miesznym srebrno-szarym tupeciku, kt�ry stale si� przekrzywia�; wygl�da� tak
nienaturalnie,
�e a� �miesznie. Twarz mia� okr�g��, sk�r� obwis�� i wytrzeszczone �abie oczy
osoby maj�cej
problemy z tarczyc�. Zaaferowany, zaprowadzi� Grega do szczytu sto�u i posadzi�
go po
swojej prawej stronie.
Wok� d�ugiego sto�u wyko�czonego na wysoki po�ysk zasiada�o szesnastu m�czyzn
i trzy kobiety, ��cznie z Joann�. Paul zaj�� miejsce naprzeciwko niej, chc�c
widzie� jej twarz.
Symboliczny gest Arnolda, wskazuj�cy Gregowi miejsce po prawicy, mia�
jednoznaczn�
wymow�. Paul czeka�, jak rada zareaguje na mniej ni� symboliczn� nominacj�
Joanny.
Arnold urz�dzi� istne przedstawienie, wyciskaj�c maksimum dramatyzmu. Rozpocz��
sesj� od pro�by o chwil� ciszy dla uczczenia pami�ci zmar�ego prezesa i
dyrektora
generalnego. Paul sk�oni� g�ow� i zerkn�� na siedz�c� blisko ko�ca sto�u Meliss�
Hart.
D�ugonog� Meliss� o jedwabi�cie g�adkiej sk�rze barwy mleka czekoladowego i z
pok�adami niespo�ytej energii, kt�r� wy�adowywa�a w pracy i w zabawie... Jako
kobieta i
kolorowa stanowi�a dla wi�kszo�ci cz�onk�w zarz�du podw�jny przyk�ad tak zwanej
�pozytywnej dyskryminacji�. Albo potr�jny, bo reprezentowa�a zwi�zki zawodowe
korporacji. Paul zna� j� jako ognist� partnerk� w ��ku, kt�ra wpad�a w sza�,
gdy rzuci� j� dla
Joanny.
Przed nim, o czym wszyscy wiedzieli, sypia�a z Gregorym Mastersonem. Powszechnie
uwa�ano, �e do zarz�du trafi�a przez ��ko szefa. Paul zerkn�� w jej stron�. Nie
wygl�da�a na
nieutulon� w �alu. Rzuci�a mu w�ciek�e spojrzenie.
Arnold poprosi� o g�osowanie nad przyj�ciem protoko�u z poprzedniego zebrania, a
nast�pnie o sprawozdania szef�w dzia��w, podczas gdy cz�onkowie rady wiercili
si�
niespokojnie na krzes�ach.
Kiedy przysz�a kolej na Paula, przedstawi� pobie�ne zestawienie zysk�w ze
sprzeda�y
kupr�w rakietowych i list� zam�wie� od linii lotniczych na ca�ym �wiecie.
Wszystkie linie
nazywa� �aerokosmicznymi�, bo cho� niekt�re nie prowadzi�y interes�w na orbicie,
wszystkie
klipry wi�ksz� cz�� kr�tkiego lotu sp�dza�y ponad atmosfer�. �Aby zarobi�
pieni�dze -
powtarza� dyrektorom linii lotniczych, z kt�rymi zdarza�o mu si� bankietowa� -
wasze klipry
musz� wi�cej czasu sp�dza� w kosmosie ni� na Ziemi.�
Jak zwykle, kilku cz�onk�w rady wyst�pi�o z drobiazgowymi pytaniami, szukaj�c
dziury w ca�ym, ale by�o jasne, �e wszyscy chc� jak najszybciej przej�� do
wybor�w nowego
dyrektora generalnego.
Prawie wszyscy.
- Co to ja s�ysza�em o produkcji gigantycznych ekran�w TV w stacji kosmicznej? -
zapyta� Alan Johansen.
By� jednym z najnowszych cz�onk�w zarz�du, protegowanym Arnolda, troch�
bezp�ciowym m�odym cz�owiekiem z przylizanymi jasnymi w�osami i rze�bionym
profilem
zawodowego modela.
Paul, zaskoczony, powiedzia�:
- Nadal jest w fazie rozwoju.
- Gigantyczne ekrany TV? - zapyta�a jedna z kobiet.
- W stanie niewa�ko�ci na orbicie mo�na budowa� wielkokrystaliczne p�askie
ekrany
o przek�tnej rz�du trzech, nawet pi�ciu metr�w, ale grubo�ci zaledwie parunastu
centymetr�w.
- Mo�na wi�c wiesza� je na �cianie jak obrazy, prawda?
- Zgadza si� - odpar� Paul. - Mog� si� sta� bardzo dochodowym produktem.
- Na�cienne telewizory - powiedzia� Johansen.
- Jeden z bystrych m�odych technik�w zaproponowa� nazw� okno�cian.
- Dobra! - powiedzia� Johansen. - Powinni�my j� opatentowa�.
Bradley Arnold z troch� kwa�n� min� zwr�ci� si� do prawnego doradcy korporacji.
- Dopilnuj, �eby zarejestrowa� to jako nazw� handlow�.
- Okno�cian, w porz�dku - powiedzia� prawnik. - Jak to dok�adnie si� pisze?
Paul przeliterowa�.
- Zanim przejdziemy do najwa�niejszego punktu zebrania - podj�� Arnold
skrzekliwym g�osem �aby - musimy zastanowi� si� nad wakatem powsta�ym wskutek
nag�ego
zgonu naszego nieod�a�owanego prezesa i dyrektora generalnego. - Dalekie od
wyra�ania
�alu, wy�upiaste br�zowe oczy Arnolda zdawa�y si� skrzy� z zadowolenia.
- Wysuwam kandydatur� Joanny Masterson - zg�osi� Greg natychmiast.
- Popieram - dobieg� g�os z ko�ca sto�u.
Potem zapad�a cisza.
Arnold powi�d� wzrokiem po siedz�cych.
- Jakie� inne propozycje?
Melissa mia�a tak� min�, jakby chcia�a zabra� g�os, ale nim zd��y�a to uczyni�,
Arnold powiedzia�:
- W porz�dku, nominacje zamkni�te. Wszyscy s� za?
- Czy zasady nie wymagaj� tajnego g�osowania? - zapyta� jeden z cz�onk�w.
Przelotne rozdra�nienie przemkn�o przez mi�sist� twarz Arnolda.
- Je�li zarz�d sobie tego �yczy. Jednak�e my�l�, �e w tym przypadku wystarczy
podniesienie r�k. Wszyscy s� za?
Wniosek przeszed� jednomy�lnie, cho� Paul zauwa�y�, �e Melissa podnios�a r�k�
jako
ostatnia.
- Gratulacje, Joanno - rzek� Arnold ciep�o. - Witamy w radzie. - D�wign�� si� na
nogi i
zacz�� klaska�.
Pozostali poszli w jego �lady. Joanna siedzia�a, u�miechaj�c si� uprzejmie i
dzi�kuj�c.
- A teraz - zacz�� Arnold, gdy tylko wszyscy usiedli - g��wny punkt dzisiejszego
zebrania: wyb�r nowego prezesa i dyrektora generalnego Masterson Aerospace
Corporation.
Paula opad�o nag�e zdenerwowanie. Plan Joanny spowoduje nie tylko rozd�wi�k w
zarz�dzie, ale te� zada druzgocz�cy cios jej synowi, kt�ry spodziewa� si�
jednog�o�nego
wyboru na stanowisko szefa. A ma��e�stwo? - zastanowi� si�. Je�li moja
kandydatura nie
przejdzie, czy b�dzie chcia�a mnie po�lubi�? Czy ja tak naprawd� chc� si� z ni�
o�eni�?
- Ta wielka korporacja zosta�a za�o�ona, jak wszystkim wiadomo, w mrocznych
latach
drugiej wojny �wiatowej przez Eliota Mastersona - brz�cza� dono�ny, ale
usypiaj�cy g�os
Arnolda. - Po nim firm� przej�� syn, pierwszy Gregory Masterson...
Ani jako astronauta, ani potem jako cz�onek kadry kierowniczej Paul nigdy nie
my�la�
o ma��e�stwie. Nie narzeka� na brak kobiet i nie mia� czasu, by wi�za� si� z
jedn�. Nap�dza�a
go ��dza sukcesu. Pragn�� nie tylko by� najlepszy, ale chcia� tak�e sprawi�, by
inni uwa�ali
go za najlepszego. Chcia� lecie� na Ksi�yc. Utrzyma� Baz� Ksi�ycow�. Odnie��
sukces
tam, gdzie wszyscy spodziewali si� pora�ki.
Nigdy tak naprawd� nie my�la�em o ma��e�stwie, powtarza� sobie. Mo�e czas si�
ustatkowa�. Do�� z podrywami. W gruncie rzeczy sko�czy�em z tym, gdy pozna�em
Joann�.
Mo�e to znaczy, �e naprawd� j� kocham. Ale czy ona mnie kocha? Mo�e faktycznie
to tylko
interes? Ma��e�stwo dla dobra Bazy Ksi�ycowej. Nie byle jaki interes.
- ...a teraz, gdy zabrak�o w�r�d nas Gregory�ego Mastersona II - m�wi� Arnold -
jestem przekonany, �e zwr�cenie si� do jego syna, Gregory�ego Mastersona III, z
pro�b� o
przej�cie obowi�zk�w prezesa i dyrektora generalnego Masterson Aerospace, b�dzie
kontynuacj� najchlubniejszych tradycji tej wielkiej korporacji.
- Popieram kandydatur�.
Paul przekr�ci� g�ow�. Melissa popar�a Grega z szybko�ci� automatu. To by�a
niespodzianka.
U�miechaj�c si� ob�udnie, Arnold zapyta�:
- Jakie� inne propozycje?
- Wysuwam kandydatur�... - zacz�a Joanna - Paula Stavengera.
Zdawa�o si�, �e fala uderzeniowa przemkn�a wzd�u� sto�u. Twarz Grega zbiela�a.
Wygl�da� tak, jakby matka go spoliczkowa�a. Arnoldowi szcz�ka opad�a.
- Popieram - powiedzia� m�czyzna siedz�cy na lewo od Paula, rewident ksi�gowy
korporacji.
Arnold zamruga� par� razy, bardziej ni� kiedykolwiek przypominaj�c zak�opotan�
�ab�.
Wreszcie niskim, z�ym g�osem powt�rzy�:
- Jakie� inne propozycje?
Odpowiedzia�a mu cisza.
- Czy kto� chcia�by otworzy� dyskusj�?
Zg�osi�a si� Joanna.
- Nie chc�, by rada odnios�a wra�enie, �e nie mam zaufania do w�asnego syna. Po
prostu uwa�am, �e Paul zas�u�y� na stanowisko dyrektora generalnego. Dzi�ki
niemu program
kupr�w rakietowych przynosi wysokie zyski. Bez kupr�w korporacji grozi�aby
upad�o��.
- Przesada! - prychn�� Arnold.
Joanna pos�a�a mu lekki u�miech.
- Mo�liwe. Ale Paul udowodni�, �e potrafi by� operatywny. M�j syn jest m�ody,
mo�e
zaczeka� par� lat. Przy odrobinie cierpliwo�ci pewnego dnia zostanie �wietnym
dyrektorem
generalnym.
Greg patrzy� na matk� w nienawistnym milczeniu.
Paul wiedzia�, co wkurzy�o Arnolda. Stary ropuch my�la�, �e b�dzie m�g� wodzi�
Grega na pasku. Gdyby jego kandydat zosta� dyrektorem generalnym, kierowa�by
korporacj�
po swojemu. Wyb�r silnego, niezale�nego dyrektora nie le�a� w jego interesie.
Z rumie�cem na twarzy, przewodnicz�cy zwr�ci� si� do Joanny:
- Przecie� na czele tej korporacji zawsze sta� Masterson. S�dzi�em, �e wszyscy
chcemy, by w�adza pozosta�a w r�kach rodziny.
U�miech Joanny sta� si� lekko z�o�liwy.
- Och, pozostanie. Paul i ja zamierzamy si� pobra�.
Greg poderwa� si� tak gwa�townie, �e przewr�ci� ci�kie wy�cie�ane krzes�o.
- Pobra�? - krzykn��. - Z... z nim?
Nim jego matka zd��y�a odpowiedzie�, przest�pi� nad krzes�em i wypad� z sali,
zatrzaskuj�c za sob� masywne drzwi.
Chryste, pomy�la� Paul, ona go nie uprzedzi�a. Jest r�wnie zaskoczony jak ca�a
reszta.
- Obawiam si� - podj�a Joanna spokojnie - �e Greg czasami daje si� porwa�
emocjom.
Paul patrzy� na ni�. Jest jak g�ra lodowa, pomy�la�. Twarda, niewzruszona. I
zimna
jak l�d.
Cz�onkowie rady poszeptywali mi�dzy sob�. Arnold zastuka� palcami w st�, �eby
przywr�ci� porz�dek. Paul widzia� kropelki potu na jego czole i nad g�rn� warg�.
Peruka
lekko mu si� przekrzywi�a.
- My�l�, �e z uwagi na ten niespodziewany obr�t sprawy - zacz�� z wahaniem
przewodnicz�cy - powinni�my od�o�y� wybory nowego dyrektora generalnego na czas,
kt�ry
pozwoli nam przemy�le� i starannie rozwa�y�...
- Zg�aszam sprzeciw - przerwa� mu rewident, starszy od Paula, m�odszy od
Arnolda:
schludny niewysoki m�czyzna, elegancki, zawsze nieskazitelnie ubrany. Z lekkim
irlandzkim akcentem doda�: - Wszyscy tutaj znamy si� wzajemnie i wszyscy znamy
m�odego
Grega i Paula Stavengera. Nie widz� powodu, by przek�ada� g�osowanie.
Arnold zacz�� m�wi�:
- Aleja...
- G�osujmy - przeszkodzi� mu inny cz�onek zarz�du.
- Prosz� zarz�dzi� g�osowanie - powiedzia� inny.
Arnold ust�pi�.
- Dobrze, je�li taka jest wola rady. Czy g�osowanie powinno by� tajne?
- Ja nie mam nic przeciwko, by wszyscy zobaczyli moj� podniesion� r�k� -
o�wiadczy� rewident.
- W takim razie zr�bmy pi�tnastominutow� przerw�. Musz� dopilnowa�, �eby Greg
uczestniczy� w g�osowaniu.
Napi�cie troch� opad�o, gdy podnie�li si� z miejsc. Rewident poklepa� Paula po
ramieniu i na tyle g�o�no, by us�yszeli go wszyscy obecni, powiedzia�:
- Jestem pewien, �e b�dziesz doskona�ym dyrektorem generalnym, m�j ch�opcze.
Paul wymamrota� s�owa podzi�kowania i okr��y� st�, zmierzaj�c do Joanny. Min��
Meliss�, kt�ra mia�a lodowat� min�.
Joanna sz�a niespiesznie w stron� wielkich okien sali konferencyjnej. Jakby
wiedzeni
instynktem, inni cz�onkowie rady odsuwali si�, pozwalaj�c Paulowi zosta� z ni�
sam na sam.
- Nie uprzedzi�a� Grega? - szepn�� nagl�co.
Popatrzy�a na niego. Oczy mia�a zm�czone, niemal zasnute �zami.
- Chcia�am. Pokaza� si� dopiero na chwil� przed rozpocz�ciem zebrania.
- A wcze�niej? Chryste, mieszkacie w jednym domu!
- Ju� nie. Greg wynaj�� apartament w Nowym Jorku. Nied�ugo po �mierci ojca. Nie
wiedzia�e�?
Paul pokr�ci� g�ow�.
- Mimo wszystko... wali� tak prosto z mostu, przed ca�ym zarz�dem...
Joanna odwr�ci�a si� do okna.
- Kliper z Hongkongu powinien zjawi� si� lada chwila.
- Mniejsza z tym. Powinna� mu powiedzie�! Uprzedzi� go.
- Nie mog�am - odpar�a, nadal patrz�c za wie�e Dolnego Manhattanu, port, szare
przestrzenie Brooklynu i Queens. - Nie rozmawia ze mn� od ponad miesi�ca. Od
kiedy
dowiedzia� si� o nas.
- On wie?
Joanna westchn�a dr��co.
- Wie.
- W takim razie... jego ojciec te� musia� wiedzie�. - Paul by� wstrz��ni�ty.
- Prawdopodobnie.
- Bo�e wszechmog�cy.
Joanna nic nie powiedzia�a.
- My�lisz, �e dlatego si� zabi�? - zapyta�.
Milcza�a przez d�ug� chwil�. Potem:
- Nie wyobra�am sobie, by Gregory m�g� strzeli� sobie w g�ow� z powodu
niewierno�ci �ony. Nie w sytuacji, gdy zdrady sta�y si� jego stylem �ycia.
W jej g�osie pobrzmiewa�a gorycz. Paul wiedzia�, �e osoby pokroju Gregory�ego
maj�
zupe�nie inny system warto�ci, gdy chodzi o wierno�� wsp�ma��onka. Swoj� drog�
nigdy nie
przypuszcza�, �e Gregory mo�e targn�� si� na �ycie, oboj�tnie z jakiego powodu.
- Patrz! - Joanna wyci�gn�a r�k�. - Jest!
Kropeczka wysoko na niebie, b�ysk p�omienia rakietowego na szaroniebieskim tle.
Paul patrzy�, jak male�ka plamka powi�ksza si� w rozpoznawalny kszta�t. Kliper
jakby zawis�
w powietrzu, lekko przechylaj�c si� na bok, potem powoli opad� na kolumnie
p�on�cych
gaz�w wylotowych i znikn�� mu z oczu.
- Na ten widok nadal przenika mnie dr�enie - powiedzia�a Joanna.
A Paul pomy�la�, �e mo�e jednak j� kocha.
- Prosz� zaj�� miejsca - zawo�a� Arnold od szczytu sto�u.
Paul rozejrza� si� i zobaczy�, �e Greg nie wr�ci�. Bo sytuacja go przeros�a,
zastanowi�
si�, czy te� jest zdruzgotany zdrad� matki?
Wiedzia� o nas, my�la�, wracaj�c na miejsce. Wiedzia�, �e pieprz� si� z jego
matk�. A
skoro on wiedzia�, jego ojciec r�wnie�.
Osiemna�cioro cz�onk�w razy zaj�o miejsca wok� d�ugiego sto�u. Arnold otworzy�
dyskusj� nad kandydaturami. Cz�onkowie zarz�du wiercili si� niespokojnie na
krzes�ach,
popatruj�c jeden na drugiego. Nikt nie kwapi� si� do zabrania g�osu.
- Przypuszczam, Paul - Arnold przej�� inicjatyw� - �e jeste� za utrzymaniem Bazy
Ksi�ycowej?
Powa�nie kiwaj�c g�ow�, Paul odpar�:
- Kosmos jest przysz�o�ci� tej korporacji, a Baza Ksi�ycowa jest kluczem do
intratnego handlu kosmicznego.
- Rz�d zrezygnowa� z Bazy - zaznaczy� Arnold. - Skoro oni nie chc� si� ni�
zaj��,
czemu my mieliby�my to robi�? W ko�cu oni mog� wydrukowa� pieni�dze; my musimy
je
zarobi�. - Wykrzywi� usta w sardonicznym u�miechu, by zasygnalizowa� dowcip.
Paul waha� si� przez par� sekund, jakby zastanawiaj�c nad odpowiedzi�, cho�
dok�adnie wiedzia�, co chce powiedzie�.
- Decyzja Waszyngtonu otwiera przed nami widoki na rozwijanie tej nowej
dziedziny
bez biurokratycznych ogranicze�. Politycy wreszcie zrozumieli, �e nie umiej�
zarabia�. Ale
my umiemy! I zarobimy - w swoim czasie.
- To znaczy kiedy? - zapyta� jeden ze starszych cz�onk�w rady. - Nie mo�emy
czeka�
do ko�ca �wiata.
Paul u�miechn�� si� pob�a�liwie.
- Trzeba co najmniej kilku lat. M�wimy o rozwoju nowej dziedziny. Ile czasu
min�o,
nim Pittsburgh sta� si� stalowym centrum �wiata? Ile czasu min�o, nim transport
lotniczy
zacz�� przynosi� zyski?
- Nadal jest nierentowny!
- Klipry rakietowe s� dochodowe - o�wiadczy�.
Nikt nie zaoponowa�.
- Wiem, �e prosz� o wiele, ale wierzcie mi, Baza Ksi�ycowa jest kluczem do
naszej
przysz�o�ci. Dzi� moje przekonanie jest r�wnie g��bokie jak swego czasu wiara,
�e klipry
przynios� nam doch�d.
Joanna zapyta�a:
- Czy rz�d nie jest sk�onny finansowa� bada� naukowych w Bazie Ksi�ycowej?
Paul pokiwa� g�ow�.
- Tak, Waszyngton jest got�w �o�y� na sze�ciu naukowc�w pracuj�cych w Bazie. Nie
s� to wielkie pieni�dze, ale liczy si� zaanga�owanie.
- Co si� stanie z tymi naukowcami, je�li zrezygnujemy z Bazy Ksi�ycowej? -
zapyta�
jeden z cz�onk�w rady.
-