7337

Szczegóły
Tytuł 7337
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7337 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7337 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7337 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Agatha Christie Strza�y w Stonygates Prze�o�y�a Beata D�ugajczyk Tytu� orygina�u angielskiego: They Do It with Mirrors Dla Matthew Pricharda I Pani Van Rydock z lekkim westchnieniem odsun�a si� od lustra. - No, teraz powinno by� dobrze - oznajmi�a. - Podoba ci si�, Jane? Panna Marple przyjrza�a si� kreacji od Lanvanellego z aprobat�. - Uwa�am, �e to bardzo �adna suknia - zapewni�a z przekonaniem. - Tak, jest bez zarzutu - powiedzia�a pani Van Rydock, wzdychaj�c ponownie. - Prosz� pom�c mi j� zdj��, Stefanio - doda�a. Stefania, starsza ju� pokoj�wka o siwych w�osach i mocno zaci�ni�tych w�skich wargach, troskliwie pomog�a swojej chlebodawczyni si� rozebra�. Pani Van Rydock ponownie stan�a przed lustrem. Mia�a teraz na sobie at�asow� halk� w kolorze brzoskwiniowym i mocno zasznurowany gorset. Jej zgrabne nogi by�y obci�gni�te cienkimi nylonowymi po�czochami. Twarz, poddawana ci�gle masa�om i pokryta warstw� dobrych kosmetyk�w, z dalszej odleg�o�ci sprawia�a wra�enie niemal dziewcz�cej. Starannie ufryzowane w�osy mia�y odcie� lekko fioletowy. Patrz�c na pani� Van Rydock, trudno si� by�o doprawdy domy�li�, jak wygl�da�aby, gdyby nie te wszystkie zabiegi. Co tylko mo�na zrobi� dla urody za pieni�dze, zosta�o uczynione. Do tego dochodzi�a jeszcze specjalna dieta, masa�e i �wiczenia gimnastyczne. Ruth Van Rydock popatrzy�a na przyjaci�k� z szelmowskim u�miechem. - Jak my�lisz, Jane, czy wielu ludzi powiedzia�oby, �e jeste�my niemal r�wnolatkami, ty i ja? Panna Marple odpowiedzia�a zupe�nie szczerze: - S�dz�, �e nikomu nie przysz�oby to do g�owy. Obawiam si�, �e po mnie dok�adnie wida�, w jakim jestem wieku. Panna Marple mia�a zupe�nie bia�e w�osy, r�owiutk�, nieco pomarszczona twarz i jasnoniebieskie, porcelanowe oczy o niewinnym spojrzeniu. Wygl�da�a jak s�odka, czaruj�ca starsza dama. Natomiast Ruth Van Rydock z pewno�ci� nikt nie obdarzy�by tym mianem. - Chyba masz racj�, Jane - powiedzia�a pani Van Rydock, krzywi�c si� lekko. - Zreszt� po mnie te� ju� zna� moje lata, tyle �e w zupe�nie inny spos�b. Widz�c mnie, ludzie zwykli m�wi�: �To zadziwiaj�ce, jak tej starej wied�mie uda�o si� zachowa� tak� figur�. I maj� racj�, jestem star� wied�m�, a co gorsza, czuj� si� jak stara wied�ma. Ci�ko opad�a na pokryty jedwabiem fotel. - Dzi�kuj�, Stefanio - zwr�ci�a si� do pokoj�wki - mo�esz ju� odej��. Stefania zabra�a sukni� i oddali�a si�. - Poczciwa Stefania - ci�gn�a Ruth Van Rydock - s�u�y u mnie ju� trzydzie�ci lat i jest jedyn� osob�, kt�ra wie, jak ja tak naprawd� wygl�dam... Jane, musz� z tob� pom�wi�! Panna Marple pochyli�a si� troch� do przodu z wyrazem oczekiwania na twarzy. Stanowczo nie pasowa�a do krzykliwej, prze�adowanej ozdobami sypialni drogiego hotelowego apartamentu. W skromnej czarnej sukni panna Marple w ka�dym calu wygl�da�a jak prawdziwa dama. - Martwi� si�, Jane. Martwi� si� o Carrie Louise. - Carrie Louise... - powt�rzy�a panna Marple w zamy�leniu. D�wi�k tego imienia sprawi�, �e jej my�li poszybowa�y daleko w przesz�o��. Szkolny internat we Florencji. Ona sama, rumiana dziewczyna z angielskiej szko�y klasztornej, i te dwie Amerykanki, Martin�wny, kt�re z powodu osobliwego akcentu, swobodnych manier i rozpieraj�cej je energii by�y dla m�odej Angielki obiektem fascynacji. Ruth, wysoka, pe�na temperamentu, zachowuj�ca si� tak, jakby ca�y �wiat nale�a� wy��cznie do niej, i Carrie Louise, niska, krucha, odrobin� nie�mia�a. - Kiedy widzia�a� j� po raz ostatni, Jane? - Och, nie widzia�y�my si� ju� ca�e wieki. Od naszego ostatniego spotkania up�yn�o co najmniej dwadzie�cia pi�� lat. Oczywi�cie co roku wymieniamy �yczenia bo�onarodzeniowe. Osobliwa by�a ta przyja��, jaka po��czy�a j�, m�odziutk� Jane Marple, i obie Amerykanki. Oczywi�cie ich drogi szybko si� rozesz�y, ale dawne wi�zy pozosta�y. Listy, wymiana �ycze� �wi�tecznych i urodzinowych. Dziwne, ale to w�a�nie Ruth, kt�rej dom - albo m�wi�c dok�adniej, wiele dom�w - znajdowa� si� w Ameryce, sta�a si� t� z si�str, z kt�r� widywa�a si� cz�ciej. Chocia� mo�e nie by�o to wcale takie dziwne. Jak wi�kszo�� Amerykanek z jej sfery Ruth by�a prawdziw� kosmopolitk�. Niemal co roku przyje�d�a�a do Europy. Pojawia�a si� w Londynie, odwiedza�a Pary�, sp�dza�a jaki� czas na Riwierze i wraca�a do domu. I zawsze szuka�a okazji, by m�c zobaczy� si� ze star� przyjaci�k�. Obecne spotkanie by�o jednym z wielu. Umawia�y si� to w �Claridge�, to w �Savoyu�, czasami spotyka�y si� w hotelu �Berkeley�, innym razem w �Dorchester�. Wytworny wsp�lny posi�ek, popo�udnie sp�dzone na mi�ych wspomnieniach, wreszcie czu�e, po�pieszne po�egnanie. Ruth nigdy nie znalaz�a do�� czasu, aby odwiedzi� swoj� przyjaci�k� w St Mary Mead, zreszt� panna Marple nawet tego od niej nie oczekiwa�a. �yciem ka�dego cz�owieka rz�dzi odmienne tempo. Tempem Ruth by�o presto, podczas gdy panna Marple zadowala�a si� adagio. Tak wi�c cz�ciej widywa�a si� z mieszkaj�c� w Ameryce Ruth, podczas gdy z Carrie Louise, kt�ra mieszka�a w Anglii, nie spotka�a si� ju� od ponad dwudziestu lat. I chocia� mog�o si� to wydawa� dziwne, w gruncie rzeczy nie by�o w tym nic nadzwyczajnego. Mieszkaj�c w tym samym kraju, cz�owiek nie stara si� organizowa� jakich� specjalnych spotka� z przyjaci�mi, zak�adaj�c, �e pr�dzej czy p�niej i tak do tego dojdzie. Tymczasem w �yciu cz�sto bywa inaczej ni� w wyobra�eniach. Drogi Jane Marple i Carrie Louise przez �wier� wieku nie zdo�a�y si� skrzy�owa�. - Dlaczego martwisz si� o Carrie Louise, Ruth? - zapyta�a panna Marple. - W�a�ciwie to sama nie wiem. Ale fakt, �e w og�le si� o ni� martwi�, bardzo mnie niepokoi. - Czy�by by�a chora? - Nie. Jest co prawda bardzo delikatna, ale przecie� zawsze by�a taka. Nie mog� powiedzie�, aby jej si� ostatnio pogorszy�o, pomijaj�c oczywi�cie ten drobny fakt, �e si� postarza�a, jak my wszystkie zreszt�. - Czy jest nieszcz�liwa? - O nie! �Oczywi�cie �e nie� - pomy�la�a panna Marple. By�oby rzeczywi�cie trudno wyobrazi� sobie Carrie Louise w roli kobiety nieszcz�liwej, cho� w jej �yciu bywa�y niew�tpliwie i ma�o radosne momenty. Jednak w takich chwilach Carrie Louise sprawia�a wra�enie oszo�omionej czy zak�opotanej, nigdy jednak nie wygl�da�a jak osoba dotkni�ta nieszcz�ciem. - Carrie Louise zawsze chodzi�a z g�ow� w chmurach -stwierdzi�a Ruth Van Rydock. - Nie mia�a poj�cia o rzeczywisto�ci. Mo�e to w�a�nie tak mnie niepokoi? - Jej otoczenie... - zacz�a z wahaniem panna Marple, ale urwa�a, potrz�saj�c tylko g�ow�. - Nie, to le�y w niej samej. Carrie Louise zawsze by�a przepe�niona idea�ami. Oczywi�cie w czasach naszej m�odo�ci idealizm by� po prostu w modzie, ka�da szanuj�ca si� m�oda dziewczyna musia�a by� po trosze idealistk�. Pami�tasz, Jane? Ty chcia�a� wyjecha� do leprozorium i piel�gnowa� tr�dowatych, ja za� zamierza�am zosta� zakonnic�. Ale z takich marze� przecie� si� wyrasta. Ma��e�stwo - je�li mog� si� tak wyrazi� - skutecznie leczy cz�owieka z idealizmu. Musz� przyzna�, �e ja nigdy nie wysz�am na tym �le. Panna Marple pomy�la�a, �e to bardzo dyplomatyczne okre�lenie sytuacji. Ruth Van Rydock by�a trzykrotnie zam�na, za ka�dym razem z bardzo bogatym cz�owiekiem. Kolejne rozwody tylko powi�ksza�y jej - i tak ju� spore - konto bankowe, nie przynosz�c jednocze�nie bolesnych rozczarowa�. - Zawsze by�am stanowcza - m�wi�a pani Van Rydock - i nie dawa�am si� nikomu podporz�dkowa�. Nie oczekiwa�am zbyt wiele od �ycia, a ju� z pewno�ci� nie od m�czyzn. I nie�le na tym wysz�am. �adnych k�opot�w, �adnych zawiedzionych nadziei. Z Tommym pozostali�my do dzisiaj dobrymi przyjaci�mi, a Julius zawsze zasi�ga mojej opinii, je�li idzie o operacje gie�dowe. - Twarz jej spochmurnia�a. - My�l�, �e to, co mnie niepokoi w Carrie Louise, to w�a�nie jej idealizm i sk�onno�� do wychodzenia za m�� za dziwak�w. - Za dziwak�w? - Za ludzi z idea�ami. Carrie Louise zawsze by�a idealistk�. Mia�a zaledwie siedemna�cie lat i by�a �liczna jak obrazek, a ju� przys�uchiwa�a si� z zachwytem staremu Gulbrandsenowi, wpatruj�c si� w niego oczami jak spodki, gdy opowiada� o swoich wielkich planach naprawy ludzko�ci. Mia� ju� dobrze po pi��dziesi�tce, gdy si� pobrali. Wyobra� sobie, wdowiec, doros�e dzieci. A wszystko z powodu jego filantropijnych idei. By�a nim dos�ownie urzeczona. Zupe�nie niczym Desdemona Otellem. Na szcz�cie oby�o si� bez Jagona. No i Gulbrandsen nie by� kolorowy. By� Szwedem czy mo�e Norwegiem. Panna Marple pokiwa�a w zamy�leniu g�ow�. Nazwisko Gulbrandsena by�o g�o�ne w ca�ym �wiecie. Znano go powszechnie jako cz�owieka, kt�ry dzi�ki wrodzonym zdolno�ciom do interes�w najzupe�niej uczciwymi metodami zgromadzi� ogromny maj�tek i przeznaczy� go na cele spo�eczne. Jego imi� nosi�o wiele instytucji i organizacji filantropijnych, takich jak Fundacja Gulbrandsena, Komitet Bada� Naukowych im. Gulbrandsena, Zarz�d Sieroci�c�w i Przytu�k�w im. Gu�brandsena czy wreszcie - mo�e najbardziej znane przedsi�wzi�cie - Instytut kszta�c�cy dzieci pochodz�ce ze �rodowisk robotniczych. - Oczywi�cie nie po�lubi�a go dla pieni�dzy - m�wi�a Ruth. - Gdybym to ja za niego wysz�a, to z pewno�ci� tylko dlatego, �e by� taki bogaty. Ale nie Carrie Louise. Doprawdy nie wiem, co by si� sta�o, je�liby nie umar�, gdy mia�a zaledwie trzydzie�ci dwa lata. Trzydzie�ci dwa lata to bardzo przyjemny wiek dla wdowy. Ma si� ju� pewne do�wiadczenie, a jednocze�nie ci�gle jest si� m�odym. Przys�uchuj�ca si� tym s�owom stara panna ze zrozumieniem pokiwa�a g�ow�. Przed jej oczami przesun�� si� ca�y szereg wd�w zamieszkuj�cych St Mary Mead. - By�am taka zadowolona, gdy Carrie Louise zdecydowa�a si� wyj�� za Johnniego Restaricka. Oczywi�cie on po�lubi� j� dla pieni�dzy. Albo inaczej, nigdy by si� z ni� nie o�eni�, gdyby by�a biedna. Johnnie by� egoist�, lekkoduchem wiecznie goni�cym za przyjemno�ciami. Ale taki m�� jest o wiele bezpieczniejszy od dziwaka. Johnnie marzy� o wygodnym �yciu. Pragn��, aby Carrie Louise odwiedza�a najlepsze salony mody, mia�a luksusowe jachty i samochody i razem z nim korzysta�a z �ycia. Takiego m�a kobieta mo�e by� naprawd� pewna. Zapewnij mu luksus i wszelkie wygody, a b�dzie wobec ciebie czaruj�cy. Tylko tych teatralnych ci�gotek Johnniego nigdy nie bra�am powa�nie. Natomiast Carrie Louise widzia�a w tym Sztuk� przez du�e S, wi�c stanowczo wymog�a na nim powr�t do jego dawnego �rodowiska. No i wtedy pojawi�a si� ta okropna Jugos�owianka i dos�ownie go uwiod�a. On sam w�a�ciwie wcale nie chcia� odchodzi�. Gdyby Carrie Louise wykaza�a wi�cej rozs�dku i spokojnie przeczeka�a to zamieszanie, z pewno�ci� by do niej wr�ci�. - Czy bardzo wzi�a sobie do serca jego odej�cie? - zapyta�a panna Marple. - To zabawne, ale nie. Naprawd� nie s�dz�, aby j� to bardzo obesz�o. Zachowa�a si� czaruj�co, ale tego nale�a�o si� w�a�ciwie spodziewa�. Ona po prostu jest czaruj�ca. Jak najszybciej przeprowadzi�a rozw�d, tak aby on m�g� po�lubi� tamt� kobiet�, a jego synom z pierwszego ma��e�stwa zaofiarowa�a sw�j w�asny dom, gdy� uzna�a, �e tak b�dzie dla nich najlepiej. No i biedny Johnnie dosta� za swoje. Musia� o�eni� si� z tamt� kobiet�, a ona przez sze�� miesi�cy zamienia�a mu �ycie w piek�o, aby go wreszcie zepchn�� w przepa�� razem z samochodem w ataku z�o�ci. Oficjalnie m�wiono, �e to by� nieszcz�liwy wypadek, ja jednak jestem przekonana, �e by� to efekt wybuchowego temperamentu �ony. Pani Van Rydock uczyni�a kr�tk� pauz�. Si�gn�a po lusterko i badawczo przyjrza�a si� swojej twarzy. Nast�pnie wzi�a do r�ki pincetk� i wyrwa�a jaki� w�osek ze starannie wydepilowanych brwi. - I w co si� nasza droga Carrie Louise wpakowa�a p�niej? Po�lubi�a tego Lewisa Serrocolda! Znowu dziwak, znowu m�czyzna z g�ow� wype�nion� idea�ami. Nie chc� przez to powiedzie�, �e nie jest jej oddany. Przeciwnie, jest, i to bardzo. Ale zarazi� si� tym samym bakcylem, co Gulbrandsen - za wszelk� cen� chce poprawia� ludziom �ycie. A przecie� ka�dy sam powinien do tego d��y�. - Zastanawiam si�... - usi�owa�a wtr�ci� si� panna Marple. - Oczywi�cie te wszystkie d��enia do uszcz�liwiania ludzko�ci s� tak samo zmienne jak moda. A propos mody, czy widzia�a� ostatnie modele sp�dnic od Diora? Co on chce z nas zrobi�? Na czym to ja stan�am? Aha, moda. Chcia�am powiedzie�, �e filantropia r�wnie� podlega r�nym modom. W czasach Gulbrandsena konikiem wszystkich by�a edukacja. Teraz te sprawy przej�o pa�stwo i mo�liwo�� kszta�cenia nale�y si� ka�demu, wi�c nikogo to tak naprawd� nie interesuje. Ostatnim krzykiem mody jest resocjalizacja nieletnich przest�pc�w. Tych m�odych rzezimieszk�w mamy teraz tak wielu, �e wszyscy powariowali na ich punkcie. Powinna� kiedy� zobaczy� Lewisa Serrocolda. Jego oczy za grubymi szk�ami okular�w a� b�yszcz� entuzjazmem, gdy rozprawia o przest�pczo�ci nieletnich. Dos�ownie oszala�. Jest jednym z tych ludzi o niespo�ytej energii, kt�rzy uwielbiaj� �y� o kromce chleba i szklance mleka, a ca�e swoje si�y po�wi�ci� jakiemu� �szczeg�lnemu przypadkowi�. A Carrie Louise kupuje to wszystko, jak zwykle zreszt�. Mnie natomiast wcale si� to nie podoba. Gulbrandsen ufundowa� szko�� dla dzieci z rodzin robotniczych, obecnie za� kuratorium sprawuj�ce opiek� nad t� fundacj� przekszta�ci�o j� w co� w rodzaju zak�adu poprawczego dla m�odych przest�pc�w. Pe�no tam psycholog�w, psychiatr�w i tym podobnych. Otoczenie Carrie Louise i Lewisa stanowi� m�odzi ch�opcy, kt�rzy z pewno�ci� nie s� ca�kiem normalni. A personel zak�adu - ci wszyscy nauczyciele, lekarze, terapeuci i inni entuzja�ci - co najmniej po�owa z nich to kompletni wariaci! A pomi�dzy nimi - moja ma�a Carrie Louise! Pani Van Rydock urwa�a i popatrzy�a bezradnie na przyjaci�k�. Panna Marple sprawia�a wra�enie nieco zak�opotanej. - Ale nie powiedzia�a� mi dot�d, co ci� tak naprawd� niepokoi. - T�umacz� ci przecie�, �e nie wiem! I to mnie w�a�nie martwi. By�am u nich niedawno z przelotn� wizyt� i przez ca�y czas mia�am wra�enie, �e co� si� tu nie zgadza. Panowa�a tam jaka� dziwna atmosfera. Z pewno�ci� si� nie myl�, zawsze by�am niezmiernie wra�liwa na takie sprawy. Czy opowiada�am ci, jak zmusi�am kiedy� Juliusa do sprzeda�y naszych udzia��w w �Wybornych P�atkach �niadaniowych�, bo przeczuwa�am krach na gie�dzie? I mia�am racj�! Tak, w Stonygates naprawd� jest co� nie w porz�dku, ale nie mam poj�cia co. Czy chodzi mo�e o kt�rego� z tych okropnych m�odych rzezimieszk�w, czy te� o kogo� z domownik�w? Lewis nie zwraca na nic uwagi, �yje poch�oni�ty wy��cznie swoimi ideami. A nasza droga Carrie Louise - ta dostrzega wy��cznie rzeczy, kt�re pi�knie wygl�daj� lub pi�knie brzmi�. To urocze, ale jak�e niepraktyczne! Na �wiecie s� przecie� tak�e rzeczy z�e i wstr�tne. I dlatego chcia�abym, aby� tam pojecha�a, Jane, i spr�bowa�a zbada�, co si� tam w�a�ciwie dzieje. - Ja?! - zawo�a�a zdumiona panna Marple. - Ale dlaczego akurat ja? - Bo ty masz nosa do takich spraw. Zawsze go mia�a�. Wygl�dasz tak �agodnie i niewinnie, tymczasem jeszcze nigdy nic ci� nie zaskoczy�o, gdy� zawsze spodziewasz si� najgorszego. - Bo w �yciu najcz�ciej przytrafia si� w�a�nie to najgorsze - t�umaczy�a panna Marple tonem usprawiedliwienia. - Poj�cia nie mam, sk�d w tobie tak niskie mniemanie o naturze ludzkiej. Mieszkasz przecie� w uroczej, spokojnej, staro�wieckiej wiosce. Z pewno�ci� panuje tam wr�cz idylliczna atmosfera. - Nigdy nie mieszka�a� na wsi, Ruth. By�aby� zdumiona, gdyby� wiedzia�a, co naprawd� dzieje si� w tej z pozoru idyllicznej atmosferze. - Mo�liwe. Ty natomiast nigdy si� niczemu nie dziwisz. Dlatego pojedziesz do Stonygates i zbadasz ca�� spraw�, dobrze? - Ale�, Ruth, to wcale nie jest takie proste. - Wr�cz przeciwnie. Wszystko ju� dok�adnie zaplanowa�am. Mam nadziej�, �e nie b�dziesz si� na mnie gniewa�a, ale przygotowa�am ju� grunt na tw�j przyjazd. Pani Van Rydock zamilk�a i popatrzy�a na pann� Marple z lekkim niepokojem. Potem zapali�a papierosa i zacz�a m�wi� troch� nerwowo: - Z pewno�ci� przyznasz, �e dla ludzi z niewielkimi dochodami, takimi jak twoje, droga Jane, �ycie po wojnie sta�o si� dosy� trudne. - O tak, masz zupe�n� racj�. Gdyby m�j siostrzeniec Raymond nie troszczy� si� o mnie, doprawdy nie wiem, jak dawa�abym sobie rad�. - Zostawmy w spokoju twojego siostrze�ca, Jane - powiedzia�a pani Van Rydock. - Carrie Louise nie ma o nim poj�cia. Nawet je�eli o nim s�ysza�a, to zna go wy��cznie jako pisarza i nie wie, �e jest on twoim siostrze�cem. Rozmawia�am z Carrie Louise na tw�j temat, Jane, i powiedzia�am jej, co nast�puje: �To okropne, jak tej kochanej Jane �le si� teraz powodzi. Doprawdy czasami nie wystarcza jej nawet na jedzenie. Oczywi�cie jest zbyt dumna, aby zwr�ci� si� o pomoc do kt�rego� ze swoich dawnych przyjaci�. Nie mo�na jej proponowa� �adnych pieni�dzy - m�wi�am - ale d�u�szy odpoczynek w �adnym otoczeniu, w�r�d przyjaci�, obfite wy�ywienie, prawdziwe wakacje bez �adnych trosk materialnych...� - Ruth Van Rydock zrobi�a kr�ciutk� pauz�, a potem dorzuci�a ze zdecydowan� min�: -No, powiedz co�, Jane. Zbesztaj mnie za to, co zrobi�am. Panna Marple szeroko otworzy�a swoje niebieskie, porcelanowe oczy. - Dlaczego mia�abym ci� zbeszta�, Ruth? Przyznaj�, �e to brzmi bardzo wiarygodnie. Jestem pewna, �e Carrie Louise zareagowa�a na to. - Natychmiast do ciebie napisa�a. Po powrocie do domu pewnie ju� zastaniesz jej list. Powiedz szczerze, Jane, nie budzi to twoich opor�w... - zawaha�a si� i zamilk�a. Panna Marple doko�czy�a jednak spokojnie: - ...jecha� do Stonygates pod fa�szywym pretekstem i korzysta� z go�ciny Carrie Louise i jej m�a.? Nie, skoro nie ma innego wyj�cia. Ty uwa�asz, �e powinnam jecha�, a ja si� z tob� zgadzam. Pani Van Rydock popatrzy�a zdumiona. - Dlaczego? Czy dotar�y do ciebie jakie� pog�oski? - Nie, nie s�ysza�am o niczym podejrzanym. Ale ty tak uwa�asz, a ty zawsze by�a� bardzo rozs�dna. - Mo�liwe. Tym razem jednak moje obawy nie opieraj� si� na �adnych faktach. - Przypominam sobie pewien niedzielny poranek - zacz�a z namys�em panna Marple. - By�o to w drug� niedziel� adwentu. Podczas nabo�e�stwa siedzia�am w �awce za Grace Lamble i nagle poczu�am, �e bardzo si� o ni� niepokoj�. By�am pewna, �e grozi jej niebezpiecze�stwo, powa�ne niebezpiecze�stwo, ale zupe�nie nie potrafi�am powiedzie�, sk�d ja to wiem. By�o to bardzo niepokoj�ce uczucie, ale zupe�nie jednoznaczne. - I okaza�o si� usprawiedliwione? - O, tak. Jej ojciec, stary admira�, by� ostatnio bardzo zmieniony. Nast�pnego dnia rzuci� si� na ni� z m�otkiem do rozbijania w�gla, krzycz�c, �e to antychryst, kt�ry przybra� posta� jego c�rki. Omal jej nie zabi�. Trzeba go by�o odwie�� do zak�adu zamkni�tego, a ona dopiero po kilku miesi�cach wysz�a ze szpitala. Doprawdy niewiele brakowa�o, a straci�aby �ycie. - Mia�a� wi�c rzeczywi�cie trafne przeczucia tamtego ranka podczas mszy. - Nie nazwa�abym tego przeczuciem. M�j niepok�j wzi�� si� z czego� zupe�nie konkretnego, tyle �e nie rozpozna�am tego od razu. Grace Lamble mia�a przekrzywiony kapelusz. To musia�o co� znaczy�, bo Grace by�a kobiet� niezwykle pedantyczn�. Nigdy nie bywa�a roztargniona czy nieobecna my�lami i nie wyobra�am sobie, �e mog�aby w�o�y� kapelusz ty�em do przodu i nie zauwa�y� tego. Prawdopodobie�stwo takiej sytuacji by�o doprawdy niewielkie. I c� si� naprawd� wydarzy�o? Jej ojciec rzuci� w ni� marmurowym przyciskiem, rozbijaj�c przy tym lustro. Wtedy w po�piechu chwyci�a kapelusz, wcisn�a go na g�ow� i wybieg�a z domu. Za wszelk� cen� stara�a si� stworzy� pozory, �e nic si� w�a�ciwie nie sta�o. Zachowanie ojca t�umaczy�a sobie porywczym temperamentem by�ego marynarza. Nie rozpozna�a pocz�tku choroby umys�owej, a w�a�ciwie powinna, gdy� admira� ju� od pewnego czasu skar�y� si�, �e jest zewsz�d otoczony przez wrog�w i ludzi, kt�rzy go szpieguj�. To s� przecie� bardzo charakterystyczne symptomy. Pani Van Rydock popatrzy�a na przyjaci�k� z respektem. - Zaczynam wierzy�, �e St Mary Mead nie jest tak idyllicznym miejscem, jak to sobie wyobra�a�am - powiedzia�a. - Natura ludzka jest wsz�dzie taka sama. Tyle tylko, �e w du�ym mie�cie trudniej jest j� studiowa�. - A wi�c pojedziesz do Stonygates, Jane? - Pojad�. Chocia� to troch� nie w porz�dku wobec Raymonda, bo mo�e wygl�da� tak, jakby on mi nie pomaga�. Ale drogi ch�opiec przebywa w�a�nie w Meksyku i zostanie tam jeszcze przez p� roku. Zanim wr�ci, b�dzie ju� po wszystkim. - Jak to, po wszystkim? - Przecie� Carrie Louise nie zaprasza mnie na B�g wie jak d�ugo. My�l�, �e w gr� wchodz� jakie� trzy tygodnie, mo�e miesi�c. Ale to powinno w zupe�no�ci wystarczy�. - S�dzisz, �e w ci�gu takiego kr�tkiego pobytu uda ci si� odkry�, co w Stonygates przebiega nie tak, jak powinno? - My�l�, �e tak. - Droga Jane, ty chyba masz ogromne zaufanie do swoich mo�liwo�ci - zauwa�y�a pani Van Rydock. Panna Marple popatrzy�a na przyjaci�k� z lekkim wyrzutem. - To ty masz do mnie zaufanie, Ruth, albo przynajmniej tak twierdzisz. Mog� ci� jedynie zapewni�, �e zrobi� wszystko, aby ci� nie zawie��. II Przed powrotem do St Mary Mead (w �rody obowi�zywa�y zni�kowe bilety powrotne) panna Marple postanowi�a uporz�dkowa� dane. - Wiesz, Ruth, Carrie Louise i ja korespondowa�y�my wprawdzie ze sob�, ale ogranicza�o si� to g��wnie do wymiany �ycze� �wi�tecznych. Chcia�abym, aby� mi powiedzia�a co� nieco� na temat sytuacji w Stonygates. Kto tam teraz mieszka? - Dobrze. O ma��e�stwie Carrie Louise z Gulbrandsenem ju� wiesz. Nie doczekali si� dzieci i Carrie Louise bardzo nad tym bola�a. Gulbrandsen by� wdowcem i mia� trzech doros�ych syn�w. W ko�cu adoptowali dziecko, urocz� ma�� dziewczynk�, kt�r� nazwali Pippa. Pippa mia�a w�wczas zaledwie dwa latka. - Z jakiego �rodowiska pochodzi�o to dziecko? - Wiesz, Jane, nawet nie pami�tam, o ile w og�le kiedykolwiek to wiedzia�am. Prawdopodobnie za�atwili to przez Urz�d do Spraw Adopcji albo te� Gulbrandsen dowiedzia� si� gdzie� o jakim� niechcianym dziecku. Ale dlaczego o to pytasz? Czy to takie wa�ne? - C�, tak zwane �rodowisko mo�e si� czasami okaza� bardzo wa�ne. Ale m�w dalej. - Nied�ugo potem okaza�o si�, �e Carrie Louise b�dzie jednak mia�a dziecko. Podobno to si� dosy� cz�sto zdarza. Panna Marple skin�a potakuj�co g�ow�. - Tak, to cz�sty przypadek. - W ka�dym razie Carrie Louise by�a troch� wytr�cona z r�wnowagi. Nie wiem, czy dobrze rozumiesz, co mam na my�li. Gdyby to nast�pi�o wcze�niej, szala�aby, oczywi�cie, z rado�ci, ale teraz ca�� swoj� mi�o�� przela�a ju� na Pipp�. W pewien spos�b czu�a si� nawet winna wobec Pippy z powodu maj�cych nast�pi� narodzin w�asnego dziecka. Potem przysz�a na �wiat Mildred. O niej nie mo�na by�o powiedzie�, �e jest urocza. Wda�a si� w Gulbrandsen�w, ludzi niew�tpliwie szlachetnych i godnych szacunku, ale pospolitych i bez wdzi�ku. Carrie Louise bardzo si� stara�a, aby nie czyni� �adnej r�nicy mi�dzy dzieckiem rodzonym i adoptowanym i, moim zdaniem, przesadzi�a w drug� stron�. W stosunku do Pippy by�a bardzo czu�a i troskliwa, a Mildred jakby odrobin� zaniedbywa�a. Czasami wydawa�o mi si�, �e Mildred bardzo nad tym boleje. Nie widywa�am ich zreszt� wtedy zbyt cz�sto. Pippa wyros�a na �liczn� dziewczyn�, Mildred natomiast pozosta�a nie�adna. Eric Gulbrandsen zmar�, gdy Mildred mia�a pi�tna�cie, a Pippa osiemna�cie lat. W wieku dwudziestu lat Pippa po�lubi�a W�ocha, markiza San Severiano. To by� prawdziwy markiz, nie �aden awanturnik. Pippa stanowi�a dobr� parti�, inaczej San Severiano nigdy by si� z ni� nie o�eni�. Wiesz przecie�, jacy s� W�osi! Gulbrandsen zostawi� obu swoim c�rkom - i tej rodzonej, i tej przybranej - jednakow� sum� pieni�dzy. W nied�ugi czas p�niej Mildred wysz�a za kanonika Strete. To by� mi�y cz�owiek, ale mia� sk�onno�ci do przezi�bie�. By� starszy od �ony o dziesi�� albo i pi�tna�cie lat. S�dz� jednak, �e stanowili szcz�liw� par�. Kanonik zmar� w ubieg�ym roku i Mildred wr�ci�a do Stonygates, do matki. Ale wybiegam naprz�d. Jak ju� m�wi�am, Pippa po�lubi�a tego W�ocha. Carrie Louise bardzo si� ucieszy�a z tego ma��e�stwa. Guido by� bardzo przystojny, mia� nieskazitelne maniery i by� zapalonym sportowcem. Po roku ma��e�stwa Pippa urodzi�a c�reczk� i zmar�a w po�ogu. To by�a prawdziwa tragedia. Guido San Severiano by� zupe�nie za�amany. Carrie Louise bez przerwy kursowa�a mi�dzy Angli� a W�ochami. W�a�nie w tym czasie pozna�a w Rzymie Johnniego Restaricka i po�lubi�a go. Potem markiz tak�e o�eni� si� ponownie i by�o mu nawet na r�k�, �e jego c�rka b�dzie si� wychowywa�a u bogatej angielskiej babuni. Tak wi�c wszyscy zamieszkali w Stonygates: Carrie Louise, Johnnie Restarick, jego dwaj synowie z pierwszego ma��e�stwa, Alex i Stephen - ich matka by�a Rosjank� - i wreszcie ma�a Gina. W nied�ugim czasie Mildred po�lubi�a swojego kanonika. Potem mia� miejsce romans Johnniego z t� okropn� Jugos�owiank� i rozw�d, ale Alex i Stephen ci�gle sp�dzali wakacje w Stonygates. gdy� uwielbiali Carrie Louise. Wreszcie, bodaj w 1938 roku, Carrie Louise wysz�a za Lewisa Serrocolda. Pani Van Rydock zrobi�a d�ug� pauz� dla nabrania oddechu. - Ty nie zna�a� Lewisa? - zapyta�a w ko�cu. Panna Marple zaprzeczy�a ruchem g�owy. - Nie, ostatni raz widzia�am si� z Came Louise chyba w 1928 roku. By�a bardzo uprzejma, zaprosi�a mnie do Covent Garden na przedstawienie operowe. - Rozumiem. Lewis wydawa� si� odpowiednim kandydatem na m�a. Uprzednio pracowa� jako szef firmy zajmuj�cej si� doradztwem finansowym. O ile sobie przypominam, Carrie Louise pozna�a go w�a�nie przy okazji wyja�niania jakich� kwestii finansowych zwi�zanych z Fundacj� Gulbrandsena i Instytutem. Lewis by� mniej wi�cej w tym samym wieku co Carrie Louise, by� nie�le sytuowany, a jego tryb �ycia by� doprawdy bez zarzutu. Co nie zmienia faktu, �e by� szale�cem. Jego id�e fixe stanowi�a resocjalizacja nieletnich przest�pc�w. Ruth Van Rydock westchn�a ci�ko. - M�wi�am ci ju�, Jane, �e filantropia tak�e podlega r�nym modom. W czasach Gulbrandsena by�a to edukacja, wcze�niej miejsce edukacji zajmowa�y kuchnie dla ubogich. - Pami�tam te czasy. Galaretka z n�ek i ros� z g�owy ciel�cia, kt�re nosi�o si� chorym. Moja matka w tym celowa�a. - Te� to pami�tam. S�dz�, �e wkr�tce b�dziemy mieli do czynienia z kolejnym modnym trendem, kt�ry b�dzie zak�ada�, �e dzieci do osiemnastego roku �ycia wcale nie nale�y edukowa�, �e nale�y pozwoli� im wzrasta� w analfabetyzmie, W ka�dym razie Fundacja i Instytut Gulbrandsena popad�y w jakie� k�opoty po tym, jak pa�stwo przej�o ich funkcj�. Wtedy pojawi� si� Lewis ze swoim entuzjazmem dla resocjalizacji m�odocianych przest�pc�w metod� �konstruktywnego treningu�. Jako specjalista do spraw finansowych zaj�� si� przede wszystkim rewizj� kont bankowych, z kt�rymi pomys�owa m�odzie� dokonywa�a r�nych machinacji, i doszed� do wniosku, �e owi m�odociani przest�pcy bynajmniej nie s� upo�ledzeni umys�owo. Przeciwnie, s� bardzo Inteligentni, tylko trzeba im wyznaczy� w�a�ciwy kierunek rozwoju, skierowa� ich na odpowiedni� drog�. - Co� w tym jest - zauwa�y�a panna Marple - ale to niezupe�nie tak. Przypominam sobie... - urwa�a i popatrzy�a na zegarek. - Zrobi�o si� p�no. W �adnym wypadku nie mog� przegapi� tego poci�gu o wp� do si�dmej. Ruth Van Rydock zapyta�a z naciskiem: - Ale pojedziesz do Stonygates? Panna Marple si�gn�a po parasolk� i torb� na zakupy. - Je�eli Carrie Louise mnie zaprosi... - Z pewno�ci� to uczyni. Pojedziesz, Jane? Obiecaj mi. I panna Marple obieca�a. III Panna Marple wysiad�a z poci�gu na stacji Market Kindle. Uczynny pasa�er wyni�s� jej baga�e na peron. Zbieraj�c wok� siebie ca�y sw�j dobytek - wys�u�on� sk�rzan� walizk�, szyde�kowy worek i inne drobiazgi - panna Marple rozp�ywa�a si� w podzi�kowaniach. - Serdecznie panu dzi�kuj�. By� pan niezwykle uprzejmy. Obecnie podr�owanie nie jest wcale �atwe. Jest tak niewielu baga�owych. Doprawdy ilekro� przyjdzie mi gdzie� jecha�, jestem taka niespokojna... Dalsze jej s�owa zagin�y w ha�asie spowodowanym przez megafon, oznajmiaj�cy dono�nie, acz niezbyt wyra�nie, odjazd poci�gu z peronu pierwszego. Market Kindle mia�o du��, otwart� na wszystkie strony stacj�. Pasa�er�w by�o co prawda niewielu, jak okiem si�gn�� nie by�o te� wida� �adnego kolejarza, za to dworzec szczyci� si� a� sze�cioma peronami. Stoj�cy w�a�nie przy jednym z nich parow�z, ci�gn�cy jeden zaledwie wagonik, posapywa� niecierpliwie, gotuj�c si� do drogi. Panna Marple, ubrana skromniej ni� zwykle (jak to dobrze, �e nie pozby�a si� tej wys�u�onej sukienki), rozgl�da�a si� niezdecydowanie po nowym otoczeniu. W pewnej chwili przyst�pi� do niej m�ody cz�owiek. - Panna Marple? - zapyta�. Jego g�os brzmia� dziwnie patetycznie, jakby owo �panna Marple� by�o kwesti� otwieraj�c� przedstawienie amatorskiego teatrzyku. - Przyjecha�em po pani� ze Stonygates. Panna Marple popatrzy�a na niego z prawdziw� wdzi�czno�ci�. Zewn�trzny wygl�d nowo przyby�ego nie pasowa� do jego patetycznego g�osu. M�ody cz�owiek wygl�da� nijako i bezbarwnie, mia� te� zwyczaj nerwowo mruga� powiekami. - Bardzo panu dzi�kuj� - powiedzia�a panna Marple. - Mam tylko jedn� walizk�. Zanotowa�a w pami�ci, �e m�odzieniec nie schyli� si� po jej baga�. Strzeli� palcami i przywo�a� baga�owego z w�zkiem. - Prosz� zabra� walizk� do samochodu - rzuci�. I doda� napuszonym tonem: - Samochodu ze Stonygates. - Ju� si� robi - odpar� beztrosko baga�owy. Panna Marple odnios�a wra�enie, �e nowy znajomy czuje si� mocno dotkni�ty tonem tragarza. Zupe�nie jakby Pa�ac Buckingham zosta� zredukowany do tego samego poziomu co Laburnum Road 3. - Doprawdy koleje coraz bardziej schodz� na psy - zauwa�y� kwa�no. Prowadz�c pann� Marple do wyj�cia, m�odzieniec przedstawi si�: - Nazywam si� Edgar Lawson. Pani Serrocold prosi�a, abym wyszed� po pani�. Pomagam panu Serrocoldowi w pracy. Powiedzia� to takim tonem, jakby pragn�� podkre�li�, �e on, niemal niezast�piony pracownik, musia� od�o�y� na bok jakie� szalenie wa�ne czynno�ci, aby uczyni� grzeczno�� �onie chlebodawcy. I znowu to, co m�wi�, nie brzmia�o przekonuj�co. Znowu s�ycha� by�o ten teatralny patos. Panna Marple zacz�a snu� r�ne przypuszczenia na temat jego osoby. Edgar Lawson poprowadzi� starsz� pani� w stron� do�� wys�u�onego forda, zaparkowanego przed budynkiem stacji. - Woli pani usi��� z przodu przy kierowcy czy mo�e z ty�u? - zapyta�. W tym momencie nowy, b�yszcz�cy lakierem rolls bentley zahamowa� gwa�townie i zatrzyma� si� niemal przed mask� forda. Z bentleya wysiad�a �liczna, m�oda dziewczyna i podesz�a do nich. Mia�a na sobie niezbyt czyste bawe�niane spodnie i prost� bluzk�, rozpi�t� pod szyj�. - Ach, Edgarze, dobrze, �e jeste� tu jeszcze. Ba�am si�, �e mog� nie zd��y�. Widz�, �e odnalaz�e� ju� naszego go�cia. W�a�nie przyjecha�am po pani�. - Dziewczyna u�miechn�a si� do panny Marple, ods�aniaj�c rz�d ol�niewaj�cych z�b�w. Jestem Gina, wnuczka Carrie Louise. Czy podr� by�a bardzo m�cz�ca? Jaki pani ma pi�kny szyde�kowy worek! Uwielbiam takie staro�wieckie worki. Pozwoli pani, �e go przytrzymam, b�dzie pani wygodniej wsiada�. Twarz Edgara pokry�a si� purpur�. Zacz�� gwa�townie protestowa�: - Ale�, Gino, przecie� to ja mia�em odebra� pann� Marple ze stacji. Tak by�o um�wione. Gina ponownie pokaza�a z�by w u�miechu. - Wiem, wiem. Ale pomy�la�am sobie, �e ch�tnie si� przejad�. Zabieram pann� Marple swoim samochodem, a ty mc zaczeka� na baga�e. Panna Marple zaj�a miejsce w samochodzie. Gina starannie zamkn�a za ni� drzwi, sama siad�a za kierownic�. Ruszy�y. Panna Marple odwr�ci�a si� jeszcze, aby popatrze� na min� Edgara. - Nie s�dz�, moja droga, aby pan Lawson by� zadowolony - odezwa�a si� z trosk� w g�osie. Gina roze�mia�a si�. - Edgar jest kompletnym idiot� - powiedzia�a. - Zawsze taki napuszony. Zachowuje si� tak, jakby jego osoba mia�a jakiekolwiek znaczenie. - A nie ma? - zapyta�a panna Marple. - Edgar? - W �miechu Giny zabrzmia�a nutka niezamierzonego chyba okrucie�stwa. - Przecie� on jest stukni�ty. - Stukni�ty? - W Stonygates wszyscy s� stukni�ci - obja�ni�a Gina. - Oczywi�cie nie mam tu na my�li Lewisa, babuni, a tak�e siebie samej i ch�opak�w. Panna Bellever te� nie jest stukni�ta. Ale inni to wariaci. Wydaje mi si�, �e jeszcze troch� i ja sama zaczn� wariowa� w tym otoczeniu. Nawet ciotka Mildred chodzi ju� w k�ko i mamrocze co� sama do siebie. Cz�owiek nigdy by si� nie spodziewa� takiego zachowania po wdowie po kanoniku, prawda? Gina pewnie prowadzi�a samoch�d po prostej, pustej drodze, rzucaj�c na swoj� towarzyszk� ukradkowe spojrzenia. - Pani by�a w szkole razem z babuni�, prawda? To wydaje mi si� takie dziwne. Panna Marple dok�adnie wiedzia�a, co tamta ma na my�li. M�odym ludziom zawsze wydaje si� dziwne, �e starzy ludzie te� byli kiedy� m�odzi, chodzili do szko�y, gdzie biedzili si� nad literatur� angielsk� i u�amkami dziesi�tnymi. - To musia�o by� bardzo, bardzo dawno temu - powiedzia�a Gina, prawdopodobnie zupe�nie nie�wiadoma swojego nietaktu. - Owszem, dawno - przyzna�a panna Marple. - Po mnie wida� to chyba jeszcze bardziej ni� po pani babci, prawda? Gina przytakn�a. - To �adnie, �e pani tak m�wi. Przy babuni cz�owiek odnosi wra�enie, �e dla niej wiek jakby nie istnia�. - Ostatnio widzia�am j� rzeczywi�cie dawno temu. Zastanawia�am si�, czy znajd� j� bardzo zmienion�. - Oczywi�cie, babunia ma ju� zupe�nie siwe w�osy - m�wi�a Gina z namys�em - i przy chodzeniu u�ywa laski, gdy� cierpi na zapalenie staw�w. Ostatnio znacznie jej si� pogorszy�o. Przypuszczam... - urwa�a, a potem zmieni�a temat: - Czy by�a ju� pani kiedy� w Stonygates? - Nie, nigdy. Oczywi�cie sporo s�ysza�am o tej posiad�o�ci. - Sam dom jest doprawdy koszmarny - m�wi�a Gina pogodnie. - Prawdziwie wiktoria�skie monstrum. Steve zawsze powtarza, �e Stonygates wzniesiono w stylu Prawdziwie Wiktoria�skiego Wychodka. Ale ca�o�� jest na sw�j spos�b zabawna. Tyle �e wszyscy s� �miertelnie powa�ni, no i gdziekolwiek si� cz�owiek obr�ci, napotyka na jakiego� psychiatr�. Niekt�rzy spo�r�d naszych m�odocianych s� zupe�nie mili. Jeden z nich pokaza� mi, jak mo�na otworzy� zamek w drzwiach kawa�kiem zwyk�ego drutu, a inny, o twarzy cherubinka, dosy� d�ugo wtajemnicza� mnie w rozmaite sposoby oszukiwania ludzi. Pannie Marple te rozwa�ania dostarczy�y sporo materia�u do rozmy�la�. - Najlepiej to jeszcze znosz� drobnych rzezimieszk�w - m�wi�a Gina. - Natomiast psychiczni wcale mi si� nie podobaj�. Oczywi�cie Lewis i doktor Maverick uwa�aj�, �e oni wszyscy maj� problemy z psychik�. T�umacz� ich zachowanie t�umionymi potrzebami, ci�kim dzieci�stwem - wie pani, matka uciek�a z �o�nierzem i tak dalej. Nie bardzo mog� si� z tym pogodzi�. Przecie� niejedno dziecko mia�o naprawd� ci�kie dzieci�stwo, a wyros�o p�niej na porz�dnego cz�owieka. - To rzeczywi�cie trudny problem - przyzna�a panna Marple. Gina ponownie pokaza�a z�by w u�miechu. - Mnie to wszystko a� tak bardzo nie obchodzi, ale niekt�rzy ludzie maj� g��bokie wewn�trzne przekonanie, �e ich zadanie jest poprawianie tego �wiata. Lewis ma bzika na tym punkcie. W przysz�ym tygodniu wybiera si� do Aberdeen na rozpraw� s�dow�; jego kolejny �ciekawy przypadek� ma na swoim koncie ju� pi�� wyrok�w. - A kim jest ten m�ody cz�owiek, kt�ry wyjecha� po mnie na dworzec? M�wi� mi, �e pomaga panu Serrocoldowi w pracy. Czy to sekretarz? - Sekretarz? Nie, na to stanowisko nie mia�by do�� rozumu. Edgar to kolejny �przypadek�. Jego specjalno�ci� by�o pojawianie si� w r�nych hotelach, gdzie przedstawia� si� jako bohaterski lotnik, odznaczony Victoria Cross, albo kto� taki, po�ycza� od ludzi pieni�dze i ulatnia� si� cichcem. Po prostu oszust. Ale Lewis traktuje ich wszystkich wed�ug tego samego schematu. Zgodnie z jego teori� ci m�odociani powinni mie� poczucie, �e nale�� do rodziny. Lewis wynajduje im r�ne zaj�cia, daje im zadania do wykonania, a wszystko po to, aby wyrobi� w nich poczucie odpowiedzialno�ci. Ja obawiam si� raczej, �e pewnego pi�knego dnia mo�emy si� nie obudzi�, wymordowani we w�asnych ��kach przez kt�rego� z tych obiecuj�cych m�odzie�c�w. - Gina za�mia�a si� weso�o. Panna Marple nie roze�mia�a si�. Samoch�d min�� okaza�� bram� i wjecha� w alej� obsadzon� rododendronami. Droga by�a �le utrzymana, a ogr�d wygl�da� na zaniedbany. Gina, jakby w odpowiedzi na znacz�ce spojrzenie panny Marple, wyja�ni�a: - W czasie wojny nie by�o tu ogrodnika i od tego czasu nikt nie zatroszczy� si� o ogr�d. Rzeczywi�cie, pi�knie to nie wygl�da. Aleja zatacza�a niewielki �uk i oto Stonygates le�a�o przed nimi w ca�ej okaza�o�ci - obszerna, przestronna budowla w stylu wiktoria�skiego neogotyku, prawdziwa �wi�tynia Plutokracji. Do tego przybytku Filantropia dobudowa�a najrozmaitsze ryzality i przybud�wki, kt�re do reszty pozbawi�y budynek jakichkolwiek proporcji. - Okropne, prawda? - powiedzia�a Gina z pe�nym przekonaniem. - O, tam stoi babunia! Zatrzymamy si� tutaj, b�dzie pani mog�a do niej podej��. Panna Marple ruszy�a w stron� przyjaci�ki. Szczup�a, krucha figurka stoj�ca na tarasie, mimo laski, na kt�rej si� opiera�a, i powolnych ruch�w, najwidoczniej spowodowanych b�lem, sprawia�a wra�enie niemal dziewcz�ce. Zupe�nie jakby m�oda dziewczyna usi�owa�a na�ladowa� staruszk�. - Jane! - zawo�a�a pani Serrocold. - Carrie Louise! Tak, to by�a Carrie Louise, i to niemal zupe�nie nie zmieniona, cho� w przeciwie�stwie do swojej siostry nie si�gn�a po �aden �rodek kosmetyczny, aby zatuszowa� sw�j prawdziwy wiek. W�osy mia�a zupe�nie siwe, ale w�osy Carrie Louise zawsze by�y w kolorze srebrnoblond, tak �e ich odcie� niemal si� nie zmieni�. Karnacja przypomina�a p�atek r�y, nawet je�li obecnie �w p�atek by� nieco pomarszczony. Oczy zachowa�y m�odzie�czy blask. - Powinnam si� naprawd� wstydzi� - zacz�a Carrie Louis �agodnym tonem - ta d�uga przerwa to przecie� moja wina. Kochana Jane, ile� to lat up�yn�o... Wspaniale, �e zdecydowa�a si� nas odwiedzi�. Z drugiego ko�ca tarasu odezwa�a si� Gina: - Babuniu, powinna� ju� wej�� do domu. Zrobi�o si� ch�odno. Jolly z pewno�ci� b�dzie w�ciek�a. Carrie Louise roze�mia�a si�. - Wszyscy mnie tu tak traktuj�. Ani na moment nie pozwalaja mi zapomnie� o tym, �e jestem ju� star� kobiet�. - A ty wcale nie czujesz si� jak stara kobieta? - Nie, Jane, absolutnie nie. Mimo �amania w ko�ciach, strzykania w stawach i innych dolegliwo�ci ci�gle czuj� si� taka m�oda, jak na przyk�ad Gina. Nie wiem, mo�e wszyscy reagujemy podobnie. Lustro pokazuje, jak bardzo posun�li�my si� w latach, a my ci�gle nie mo�emy w to uwierzy�. Wydaje mi si�, �e od czasu naszego wsp�lnego pobytu we Florencji up�yn�� nic wi�cej ni� miesi�c. Pami�tasz Fraulein Schweich i jej buty? Dwie starsze damy roze�mia�y si� na to wspomnienie sprzed prawie p� wieku. Wesz�y do domu bocznymi drzwiami. Zaraz za progiem natkn�y si� na starsz� kobiet� z wydatnym, aroganckim nosem i kr�tko przyci�tymi w�osami, ubran� w dobrze skrojony, tweedowy kostium. Kobieta odezwa�a si� gniewnie: - Cara, jak mog�a�! �eby tak d�ugo zostawa� na dworze! Pod tym wzgl�dem jeste� ca�kowicie nieodpowiedzialna. Przecie� ty zupe�nie nie dbasz o siebie. Co powiedzia�by na to pan Serrocold? - Nie krzycz ju� na mnie, Jolly - zwr�ci�a si� do niej Carrie Louise prosz�co. Nast�pnie dokona�a prezentacji: - To panna Bellever: piel�gniarka, sekretarka, zarz�dzaj�ca domem, prawdziwy smok i wierna przyjaci�ka w jednej osobie. Jest dla mnie po prostu wszystkim. Juliet Bellever sapn�a wzruszona, a koniuszek jej nosa poczerwienia� z emocji. - Staram si�, jak mog� - rzuci�a opryskliwie - chocia� w tym domu wariat�w nigdy nie mo�na niczego z g�ry zaplanowa�. - Dziwi� si�, �e w og�le pr�bujesz cokolwiek planowa�, droga Jolly. Wiesz przecie�, �e w naszym przypadku to nie zdaje egzaminu. Gdzie umie�cimy pann� Marple? - W b��kitnym pokoju. Czy mam j� tam zaprowadzi�? - O tak, prosz�. A potem zejd�cie razem na herbat�. Do biblioteki. B��kitny pok�j mia� ci�kie zas�ony z wyp�owia�ego, niebieskiego brokatu, licz�ce sobie - zdaniem panny Marple - co najmniej pi��dziesi�t lat. Meble by�y mahoniowe, ci�kie i solidne. Znaczn� cz�� pokoju zajmowa�o szerokie �o�e z baldachimem. Panna Bellever otworzy�a drzwi przylegaj�cej do pokoju �azienki, nieoczekiwanie nowoczesnej, z przepi�knym wystrojem w barwie orchidei i b�yszcz�cymi chromem kranami. - Po�lubiwszy Car�, John Restarick kaza� wybudowa� dziesi�� �azienek. Te instalacje to jedyna rzecz, jaka tu kiedykolwiek zosta�a zmodernizowana - powiedzia�a z przek�sem. - O innych zmianach nie chcia� on nawet s�ysze�. Twierdzi�, �e dom powinien zachowa� sw�j dawny styl. Pani zna�a Johna? - Nie, nie zna�am go. Pani Serrocold i ja spotyka�y�my si� niezmiernie rzadko. Korespondowa�y�my tylko ze sob�. - To by� bardzo mi�y cz�owiek - ci�gn�a panna Bellever - chocia� niewiele wart. Otwarcie m�wi�c, moralne zero. Ale mi�o si� z nim mieszka�o. By� niezwykle czaruj�cy i kobiety za nim szala�y. To go w�a�nie zgubi�o. Do Cary nie pasowa� w �aden spos�b. - Bez najmniejszej pauzy przesz�a do rzeczy praktycznych: - Pokoj�wka rozpakuje pani rzeczy. Pewnie chce si� pani troch� od�wie�y� przed herbat�. Zaczekam, na klatce schodowej. Panna Marple skierowa�a swe kroki do �azienki. Umy�a r�ce i troch� nerwowym ruchem wytar�a je w pi�kny r�cznik w kolorze orchidei. Potem zdj�a kapelusz i starannie przyg�adzi�a w�osy. *** Panna Bellever czeka�a u szczytu schod�w. Obie panie zesz�y na d� ciemn� i ponur� klatk� schodow�, min�y obszerny, mroczny hol, by wreszcie wej�� do biblioteki, po sufit zastawionej rega�ami pe�nymi ksi��ek. Za oknem biblioteki widoczny by� staw. Carrie Louise sta�a przy oknie. Panna Marple podesz�a do niej m�wi�c: - Jaki ogromny dom. Czuj� si� tutaj troch� zagubiona. - Wyobra�am sobie. Ten dom wybudowa� jaki� potentat stalowy. Wkr�tce potem zbankrutowa�, co mnie wcale nie dziwi. W ca�ym domu jest chyba ze czterna�cie salon�w i wszystkie ogromne. Nigdy nie mog�am poj��, po co ludziom wi�cej ni� jeden salon. A te ogromne sypialnie to zwyk�e marnowanie przestrzeni. Moja jest po prostu mordercza. Przej�cie od ��ka dc toaletki to prawdziwa wyprawa. A w oknach wisz� ci�kie ciemnopurpurowe zas�ony. - Czy tw�j pok�j nigdy nie by� modernizowany? Carrie Louise zrobi�a zdziwion� min�. - Nie. Wszystko pozosta�o dok�adnie tak samo, jak wtedy gdy mieszkali�my tu razem, ja i Eric. Oczywi�cie co jaki� czas pokoje maluje si� na nowo, ale zawsze zachowuj�c ten sam kolor. To w ko�cu nie jest wcale takie wa�ne. To znaczy, uwa�am, �e by�oby nie w porz�dku wydawa� pieni�dze na g�upstwa, podczas gdy jest tyle wa�niejszych spraw. - Chcesz przez to powiedzie�, �e w tym domu nigdy nic/ego nie zmieniono? - Ale� sk�d, zmieniono bardzo wiele. W pierwotnym stanie zachowali�my korpus g��wny budynku, czyli wielki hol i wszystkie po�o�one wok� niego pomieszczenia. To s� najbardziej reprezentacyjne pokoje. Johnnie - m�j drugi m�� - zawsze si� nimi zachwyca� i uwa�a�, �e powinny zosta� niezmienione. By� prawdziwym artyst� i zna� si� na sztuce. Natomiast skrzyd�a boczne zosta�y przebudowane. Ogromne pokoje podzielono; mieszcz� si� w nich teraz pomieszczenia biurowe i sypialnie dla personelu. M�odzie� mieszka w budynku szkolnym. Mo�esz go st�d zobaczy�. Panna Marple spojrza�a we wskazanym kierunku. Za drzewami wida� by�o kilka budynk�w z czerwonej ceg�y. Potem skierowa�a wzrok nieco bli�ej i u�miechn�a si� m�wi�c: - Gina jest bardzo pi�kna. Twarz Carrie Louise rozja�ni�a si�. - O, tak - powiedzia�a mi�kko. - To wspaniale mie� j� znowu tutaj. Na pocz�tku wojny wys�a�am j� do Stan�w, do Ruth. Czy wspomina�a ci o tym? - Tak. Carrie Louise westchn�a. - Biedna Ruth! Zupe�nie nie potrafi�a si� pogodzi� z ma��e�stwem Giny. Ci�gle jej powtarza�am, �e ja nie robi� Ginie z tego powodu najmniejszych wyrzut�w. Ruth zdaje si� ci�gle jeszcze nie rozumie�, �e takie poj�cia jak sfera czy klasa spo�eczna dawno ju� straci�y na znaczeniu. W czasie wojny Gina dzia�a�a w Obronie Cywilnej i tam w�a�nie pozna�a Waltera. S�u�y� w marynarce, a jego prze�o�eni mieli o nim jak najlepsz� opini�. Tydzie� p�niej wzi�li �lub. Oczywi�cie to wszystko odby�o si� troch� zbyt szybko, w�a�ciwie nie mieli nawet czasu, aby si� bli�ej pozna�. Ale tak w�a�nie si� to dzisiaj odbywa w�r�d obecnej generacji. Mo�emy czasami uwa�a�, �e m�odzi ludzie post�puj� nierozs�dnie, ale musimy si� pogodzi� z ich decyzjami. Natomiast Ruth by�a oburzona. - Uwa�a�a, �e ten m�ody cz�owiek jest nieodpowiedni? - M�wi�a, �e tak naprawd�, to my o nim nic nie wiemy. C�, Walter pochodzi ze �rodkowego Zachodu, nie ma pieni�dzy ani �adnego zawodu. Obecnie wsz�dzie spotyka si� setki takich m�odzie�c�w. Ale zdaniem Ruth nie by� to odpowiedni cz�owiek dla Giny. M�odzi pobrali si�. Bardzo si� ucieszy�am, gdy Gina przyj�a moje zaproszenie i przyjecha�a tu razem z m�em. Tu si� tyle dzieje, zawsze jest co� do zrobienia. Gdyby Walter zechcia� po�wi�ci� si� medycynie albo zdoby� stopie� naukowy w jakiej� innej dziedzinie, m�g�by to zrobi� w�a�nie w Anglii. No i Stonygates jest przecie� domem rodzinnym Giny. To naprawd� wspania�e uczucie mie� przy sobie kogo� m�odego i weso�ego. Panna Marple przytakn�a. Ponownie spojrza�a na dwoje m�odych ludzi stoj�cych nad stawem. - Tworz� bardzo pi�kn� par� - zauwa�y�a. - Wcale si� nie dziwi�, �e Gina si� w nim zakocha�a. - Ale... ale to wcale nie jest Walter - w g�osie Carrie Louise zabrzmia�o nag�e zak�opotanie. - To Stephen, m�odszy syn Johnniego Restaricka. Gdy Johnnie... gdy Johnnie odszed� ode mnie, ch�opcy nie mieli gdzie sp�dza� wakacji. Przyje�d�ali wi�c i zawsze traktowali ten dom jak sw�j. A teraz Stephen osiad� tu na sta�e. Prowadzi nasze k�ko dramatyczne. Mamy prawdziwy teatr. Staramy si� rozwija� zdolno�ci artystyczne naszej m�odzie�y. Lewis twierdzi, �e przest�pczo�� w�r�d m�odocianych cz�sto rodzi si� z ch�ci imponowania innym. Wi�kszo�� z nich pochodzi z zaniedbanych �rodowisk, z rozbitych rodzin. Pope�niaj� przest�pstwa, gdy� wyobra�aj� sobie, �e s� wtedy prawdziwymi bohaterami. Zach�camy ich, aby sami pisali sztuki, grali w nich, sami projektowali i wykonywali wszystkie dekoracje i kostiumy. Stephen kieruje tym wszystkim. Jest bardzo zaanga�owany i znakomicie mu to wychodzi. - Rozumiem - powiedzia�a powoli panna Marple. Mia�a doskona�y wzrok, o czym niejednokrotnie mieli okazj� przekona� si� jej s�siedzi z St Mary Mead. Teraz te� mog�a bez trudu obserwowa� przystojn�, opalon� twarz Stephena Restaricka. Gina sta�a naprzeciw niego, zwr�cona do panny Marple plecami, tak �e jej twarzy nie widzia�a. Ale wyraz twarzy Stephena nie budzi� �adnych w�tpliwo�ci. - To oczywi�cie nie moja sprawa... - zacz�ta panna Marple -ale chyba zdajesz sobie spraw�, droga Carrie Louise, �e on jest w niej zakochany. - Och, nie! - powiedzia�a Carrie Louise z przestrachem. - Z pewno�ci� nie. - Jak zwykle chodzisz z g�ow� w chmurach - g�os panny Marple brzmia� stanowczo i zdecydowanie. - Tu nie ma �adnych w�tpliwo�ci. IV Zanim pani Serrocold zd��y�a cokolwiek powiedzie�, do biblioteki wszed� jej m��. W r�ku trzyma� kilka otwartych list�w. Lewis Serrocold by� niskim m�czyzn�, o wygl�dzie nieco bezbarwnym, ale niew�tpliwie o silnej osobowo�ci. Ruth powiedzia�a kiedy�, �e szwagier przypomina jej raczej dynamo ni� cz�owieka. Mia� zwyczaj ca�kowitego koncentrowania si� na osobie czy przedmiocie, kt�rymi si� akurat zajmowa�, bez zwracania najmniejszej uwagi na otoczenie. To ci�ki cios dla mnie, kochanie - powiedzia�. - Jackie Flint znowu popad� w konflikt z prawem. A tak wierzy�em, �e pozostanie uczciwy, gdy da mu si� szans�. Zreszt� on te� by� szczery w chwili, gdy mi to obiecywa�. Zawsze interesowa�y go koleje, wi�c my�leli�my - Maverick i ja - �e gdy dostanie prac� na kolei, do�o�y wszelkich stara�, aby go stamt�d nie wyrzucono. Niestety, znowu ta sama historia - drobne kradzie�e w przechowalni baga�u. W dodatku nie krad� wcale rzeczy, kt�re mia�yby jak�kolwiek warto�� dla niego samego albo kt�re m�g�by spieni�y�. To najlepiej dowodzi, �e to wszystko ma pod�o�e psychologiczne. Widocznie nie dotarli�my jeszcze do �r�de� go zaburze�. Nie mam jednak zamiaru poddawa� si�. - Pozw�l, Lewisie, to jest moja przyjaci�ka, panna Marple. - Bardzo mi przyjemnie - mrukn�� pan Serrocold z roztargnieniem. - Oczywi�cie b�dzie oskar�ony o kradzie�. Szkoda, bo to mi�y ch�opak. Mo�e niezbyt m�dry, ale mi�y. Niestety pochodzi z okropnego �rodowiska. Ja... - urwa� gwa�townie, jakby przekr�ci� w sobie jaki� wy��cznik, i ca�� swoj� uwag� skierowa� teraz na go�cia. - Bardzo mi przyjemnie, panno Marple, �e zdecydowa�a si� pani odwiedzi� nas. To b�dzie wielka rado�� dla Caroline mie� przy sobie przyjaci�k� z dawnych czas�w. Pod wieloma wzgl�dami jej �ycie tutaj jest dosy� ci�kie. Atmosfera w domu cz�sto bywa przygn�biaj�ca. Historie tych biednych dzieciak�w s� czasami tragiczne. Mam nadziej�, �e przyjecha�a pani do nas na d�u�ej. Panna Marple pomy�la�a, �e Lewis Serrocold ma w sobie jaki� rodzaj magnetyzmu. Mog�a teraz �atwo zrozumie�, dlaczego wywar� wra�enie na jej przyjaci�ce. Nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e uwielbia opowiada� o swoich �przypadkach�. Inne kobiety mog�oby to dra�ni�, ale nie Carrie Louise. Lewis Serrocold wyci�gn�� z koperty nast�pny list. - Na szcz�cie dochodz� do nas tak�e i pomy�lne nowiny. Mam tu wiadomo�� z Wiltshire and Somerset Bank. M�ody Morris sprawuje si� wy�mienicie. S� z niego bardzo zadowoleni i chc� go zatrudni� tak�e w przysz�ym miesi�cu. Zawsze wiedzia�em, �e to, czego mu potrzeba, to pewnej odpowiedzialno�ci, a tak�e zrozumienia, co w�a�ciwie oznaczaj� pieni�dze. Rozumie pani - Lewis m�wi� teraz bezpo�rednio do panny Marple - po�owa tych ch�opc�w nie wie, czym naprawd� s� pieni�dze. Oznaczaj� one dla nich wy��cznie kino, wy�cigi czy papierosy. Ale s� znakomitymi rachmistrzami i potrafi� wy�mienicie �onglowa� liczbami. My�l�, �e