7333
Szczegóły |
Tytuł |
7333 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7333 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7333 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7333 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Robert A. Heinlein
Mi�dzy planetami
T�umaczy�: Micha� Jakuszewski
Tytu� oryginalny: Between Planets
Data wydania: 1993
Data wydania orygina�u: 1951
Spis tre�ci:
Nowy Meksyk
�Mene, mene, tekel, ufarsin� PROROCTWO DANIELA 5, 25
�cigani
Szlak Chwa�y
Circum-Terra
Znak na niebie
Objazd
�Lisy maj� nory i ptaki powietrzne gniazda...� EWANGELIA �W. MATEUSZA 8, 20
Pieni�dze �na ko�ci�
�Gdy rozmy�la�em, zap�on�� ogie� PSALM 39, 4
�M�g�by� wr�ci� na Ziemi�...�
Mokra pustynia
Mg�ojady
�Daj nam go wi�c.�
�Nie s�d�cie z zewn�trznych pozor�w� EWANGELIA �W. JANA 7, 24
Multum in parvo
Przestawi� zegar
Ma�y Dawid
Nowy Meksyk
� Spok�j, stary, spok�j!
Don Harvey �ci�gn�� wodze ma�ego, t�ustego kucyka. Z regu�y Leniuch zachowywa�
si�
zgodnie ze swym imieniem, dzisiaj jednak najwyra�niej by� spragniony w�dr�wki.
Don nie mia�
w�a�ciwie do niego pretensji. Dni takie jak ten zdarzaj� si� tylko w Nowym
Meksyku. Przelotna
ulewa sp�uka�a niebo do czysta. Grunt wysech�, lecz w oddali wci�� wisia�
fragment t�czy. Niebo
by�o zbyt niebieskie, wzg�rza zbyt r�owe, a oddalone przedmioty zbyt wyra�ne,
by wygl�da�
przekonuj�co. Nad ziemi� zapanowa� niewiarygodny spok�j nios�cy ze sob�
zapieraj�c� dech w
piersiach zapowied� nadej�cia czego� cudownego.
� Przed nami ca�y dzie� � ostrzeg� Leniucha. � Uwa�aj, �eby� si� nie zm�czy�.
Czeka
nas stromy podjazd.
Don jecha� sam, poniewa� za�o�y� Leniuchowi wspania�e meksyka�skie siod�o, kt�re
rodzice zam�wili dla niego na urodziny. By�o pi�kne, bogato przyozdobione
srebrem jak m�ody
Indianin, nie pasowa�o jednak do szko�y na ranchu, do kt�rej ucz�szcza�, w
r�wnym stopniu, jak
wieczorowy str�j nie nadawa� si� do pi�tnowania byd�a. Jego rodzice najwyra�niej
nie zdawali
sobie z tego sprawy. Don by� z niego dumny, lecz inni ch�opcy u�ywali
zwyczajnych siode� i
wy�miewali si� z niego niemi�osiernie. Gdy zobaczyli go z nim po raz pierwszy,
przerobili jego
nazwisko �Donald James Harvey� na �don Jaime�.
Leniuch sp�oszy� si� nagle. Don popatrzy� wok�, dostrzeg� przyczyn�, wyszarpn��
bro� i
wystrzeli�. Nast�pnie zsiad� z siod�a, odrzucaj�c wodze ku przodowi, by Leniuch
si� zatrzyma�, i
przyjrza� si� swemu dzie�u. Skryty w cieniu ska�y poka�nych rozmiar�w w�� z
siedmioma
grzechotkami na ogonie drga� jeszcze. Jego g�owa le�a�a obok, odci�ta impulsem.
Don
postanowi� nie zostawia� sobie grzechotek. Zabra�by g�ow�, gdyby przeszy� j� na
wylot za
pierwszym razem, by pochwali� si� celno�ci�. W rzeczywisto�ci jednak musia�
poruszy� wi�zk�
na boki, zanim go dosta�. Gdyby przyni�s� gada zabitego w tak nieudolny spos�b,
kto� na pewno
by go spyta�, dlaczego nie skorzysta� z w�a ogrodowego.
Zostawi� grzechotnika na miejscu i wskoczy� na siod�o, przemawiaj�c do Leniucha.
� To tylko stary, n�dzny grzechotnik rogaty � uspokoi� go. � Bardziej wystraszy�
si�
ciebie ni� ty jego.
Cmokn�� i ruszyli w drog�. Po przebyciu kilkuset jard�w Leniuch sp�oszy� si� po
raz
drugi, tym razem nie z powodu w�a, lecz nieoczekiwanego ha�asu. Don �ci�gn��
wodze.
� Ty spasiony ptasi m�d�ku! � przem�wi� surowym tonem. � Kiedy si� nauczysz nie
zrywa� na dzwonek telefonu?
Leniuch poruszy� gwa�townie mi�niami bark�w i parskn��. Don si�gn�� do ��ku
siod�a,
podni�s� s�uchawk� i odpowiedzia�.
� Aparat przeno�ny 6-J-233309. M�wi Don Harvey.
� Tu pan Reeves, Don � us�ysza� g�os kierownika Ranchito Alegre. � Gdzie jeste�?
� Kieruj� si� w stron� p�askowy�u �Gr�b Domokr��cy�, prosz� pana.
� Wracaj jak najszybciej do domu.
� Hmm, czy m�g�by mi pan powiedzie�, co si� sta�o?
� Radiogram od rodzic�w. Je�li kucharz wr�ci, wy�l� po ciebie helikopter z kim�,
kto
sprowadzi�by tu konia.
Don zawaha� si�. Nie chcia�, �eby kto� obcy dosiada� Leniucha. Na pewno go
przegrzeje,
a potem zapomni doprowadzi� do porz�dku. Z drugiej strony radiogram od rodzic�w
po prostu
musia� by� wa�ny. Byli na Marsie. Matka pisa�a regularnie list na ka�dym statku,
ale radiogramy,
nie licz�c �ycze� �wi�tecznych i urodzinowych, by�y czym� niemal nieznanym.
� Po�piesz� si�, prosz� pana.
� Dobrze! � pan Reeves wy��czy� si�. Don zawr�ci� Leniucha i skierowa� si�
�cie�k� w
d�. Kucyk sprawia� wra�enie rozczarowanego. Spojrza� na ch�opca z wyrzutem.
Ostatecznie z helikoptera dostrze�ono ich dopiero, gdy znajdowali si� w
odleg�o�ci p�
mili od szko�y. Don skin�� do nich d�oni�, ka��c im odlecie�, i sam odprowadzi�
Leniucha do
stajni. Mimo odczuwanej ciekawo�ci wytar� kucyka i napoi� go, zanim uda� si� do
pana Reevesa,
kt�ry czeka� na niego w gabinecie. Kaza� Donowi wej�� skinieniem d�oni i wr�czy�
mu
wiadomo��.
By�o tam napisane:
DROGI SYNKU, ZAREZERWOWALI�MY MIEJSCE NA WALKIRI� Z
CIRCUM-TERRA DWUNASTEGO KWIETNIA. KOCHAMY � MAMA I TATA.
Don spojrza� na to przelotnie. Trudno mu by�o zrozumie� proste fakty.
� Ale to jest zaraz!
� Tak. Czy nie spodziewa�e� si� tego?
Don pomy�la� nad tym przez chwil�. Na wp� oczekiwa�, �e poleci do domu � je�li
mo�na by�o tak to nazwa�, bior�c pod uwag�, �e nigdy nie postawi� stopy na
Marsie � pod
koniec roku szkolnego. Gdyby kupili mu bilet na Vanderdeckena za trzy
miesi�ce...
� Hmm, niezupe�nie. Nie mog� poj��, czemu ka�� mi wraca� przed ko�cem roku.
Pan Reeves starannie z�o�y� koniuszki palc�w.
� Powiedzia�bym, �e to oczywiste.
Don zrobi� zdumion� min�.
� Co pan m�wi? Panie Reeves, nie my�li pan chyba, �e naprawd� b�d� k�opoty?
� Don, nie jestem prorokiem � odpowiedzia� powa�nym tonem kierownik. �
Przypuszczam jednak, �e twoi rodzice s� na tyle zaniepokojeni, �e chc� ci� jak
najszybciej
wydosta� ze strefy potencjalnych dzia�a� wojennych.
Wci�� trudno mu by�o pogodzi� si� z t� my�l�. Wojny by�y czym�, o czym si�
uczy�, a
nie czym�, co zdarza�o si� naprawd�. Rzecz jasna na lekcjach historii
wsp�czesnej �ledzono
przebieg aktualnego kryzysu kolonialnego, niemniej nawet komu�, kto podr�owa�
tyle co on,
wydawa�o si� to czym� odleg�ym � spraw� dla dyplomat�w i polityk�w, a nie
elementem
rzeczywisto�ci.
� Niech pan pos�ucha, panie Reeves. Mo�e oni si� denerwuj�, ale ja nie.
Chcia�bym
wys�a� radiogram przekazuj�cy im, �e dolec� nast�pnym statkiem, zaraz po
sko�czeniu szko�y.
Pan Reeves potrz�sn�� g�ow�.
� Nie. Nie mog� ci pozwoli� z�ama� jednoznacznych polece� rodzic�w. Ponadto, hmm
� kierownik najwyra�niej mia� trudno�ci z doborem s��w. � Chcia�em powiedzie�,
Donald, �e
na wypadek wojny twoja pozycja tutaj mog�aby si� sta�, powiedzmy, niewygodna.
Wydawa�o si�, �e do gabinetu przedosta� si� zimny, przenikliwy wiatr. Don poczu�
si�
nagle samotny i starszy ni� powinien.
� Dlaczego? � zapyta� ochryp�ym tonem.
Pan Reeves spojrza� na swe paznokcie.
� Czy jeste� ca�kowicie pewien, po czy jej stoisz stronie? � zapyta� powoli.
Don zmusi� si� do zastanowienia si� nad tym. Jego ojciec urodzi� si� na Ziemi,
za� matka
by�a wenusja�sk� kolonistk� drugiego pokolenia. �adna z tych planet nie by�a
jednak naprawd�
ich domem. Spotkali si� i zawarli ma��e�stwo na Lunie, za� swe badania z zakresu
planetologii
prowadzili w najr�niejszych sektorach uk�adu s�onecznego. Sam Don urodzi� si� w
przestrzeni
kosmicznej i �wiadectwo urodzenia, wystawione przez Federacj�, pozostawia�o
kwesti�
narodowo�ci otwart�. M�g�, po rodzicach ro�ci� sobie pretensj� do podw�jnego
obywatelstwa.
Nie uwa�a� si� za wenusja�skiego kolonist�. Up�yn�o ju� tyle czasu od chwili,
gdy jego rodzina
po raz ostatni odwiedzi�a Wenus, �e wspomnienie tej planety sta�o si� dla niego
czym�
nierealnym. Z drugiej strony jednak mia� ju� jedena�cie lat, gdy po raz pierwszy
ujrza� na w�asne
oczy przecudne wzg�rza Ziemi.
� Jestem obywatelem uk�adu s�onecznego � odpar� szorstkim tonem.
� Hm � odrzek� kierownik. � To mi�y slogan i mo�e kt�rego� dnia b�dzie co�
znaczy�.
Tymczasem jednak, m�wi�c po przyjacielsku, zgadzam si� z twoimi rodzicami. Mars
b�dzie
zapewne terytorium neutralnym. B�dziesz tam bezpieczny. Ponadto � ponownie m�wi�
jako
przyjaciel � sytuacja tutaj mo�e si� sta� odrobin� nieprzyjemna dla kogo�, czyja
lojalno�� nie
jest w stu procentach oczywista.
� Nikt nie ma prawa kwestionowa� mojej lojalno�ci! Zgodnie z prawem jestem
uwa�any
za tubylca!
M�czyzna nie udzieli� odpowiedzi.
� To wszystko g�upota! � wybuchn�� Don. � Gdyby Federacja nie pr�bowa�a
wycisn�� z Wenus ostatniego grosza, nikt by nawet nie wspomina� o wojnie!
Reeves wsta� z miejsca.
� To ju� wszystko, Don. Nie zamierzam spiera� si� z tob� na tematy polityczne.
� To prawda! Niech pan przeczyta Teori� ekspansji kolonialnej Chamberlaina!
Reeves zrobi� zdumion� min�.
� Gdzie ci si� uda�o znale�� t� ksi��k�? Chyba nie w szkolnej bibliotece.
Don nie odpowiedzia�. Przys�a� mu j� ojciec, ostrzeg� go jednak, by nie
pokazywa� jej
nikomu. To by�a jedna z ksi��ek zabronionych � przynajmniej na Ziemi.
� Don � ci�gn�� Reeves. � Czy mia�e� kontakty z kolporterem nielegalnej
literatury?
� Don milcza�. � Odpowiedz mi!
Po chwili Reeves zaczerpn�� g��boko tchu i powiedzia�.
� Niewa�ne. Wr�� do pokoju si� spakowa�. O pierwszej polecisz helikopterem do
Albuquerque.
� Tak jest, prosz� pana.
Skierowa� si� w stron� wyj�cia, lecz kierownik powstrzyma� go.
� Chwileczk�. W ogniu naszej, hmm, dyskusji, zapomnia�em niemal, �e jest dla
ciebie
druga wiadomo��.
� Tak? � Don wzi�� w r�k� kartk�. By�o na niej napisane:
DROGI SYNKU, NIE ZAPOMNIJ POWIEDZIE� WUJKOWI DUDLEYOWI DO
WIDZENIA PRZED ODLOTEM � MATKA.
� Pod pewnymi wzgl�dami ta druga wiadomo�� zaskoczy�a go jeszcze bardziej ni�
pierwsza. Z trudem przysz�o mu zrozumie�, �e matce z pewno�ci� chodzi�o o
doktora Dudleya
Jeffersona, kt�ry by� przyjacielem rodzic�w, ale nie krewnym, a w jego �yciu nie
odgrywa�
�adnej roli. Reeves jednak najwyra�niej nie dostrzeg� w wiadomo�ci nic dziwnego,
wi�c Don
wsadzi� kartk� do kieszeni d�ins�w i wyszed� z pokoju.
Cho� ju� od dawna przebywa� na Ziemi, zabra� si� do pakowania jak prawdziwy
mieszkaniec kosmosu. Wiedzia�, �e bilet uprawnia go do zabrania jedynie
pi��dziesi�ciu funt�w
darmowego baga�u, zacz�� wi�c rozk�ada� wszystko na obie strony. Po chwili mia�
ju� dwa
stosy, bardzo ma�y na swoim ��ku � niezb�dne ubrania, kilka kapsu�ek
mikrofilm�w, suwak
logarytmiczny, pisak oraz vreetha � podobny do fletu marsja�ski instrument, na
kt�rym od
dawna nie gra�, gdy� przeszkadza�o to jego kolegom. Na ��ku ch�opca dziel�cego
z nim pok�j
znajdowa� si� drugi, znacznie wi�kszy stos rzeczy zbytecznych.
Wzi�� w r�k� vreeth�, dmuchn�� w ni� par� razy i od�o�y� na wi�kszy stos. Wie��
marsja�ski produkt na Marsa to jak la� wod� do studni. W tej w�a�nie chwili
wszed� jego
wsp�lokator, Jack Moreau.
� Co ty wyrabiasz? Sprz�tasz?
� Wyje�d�am.
Jack pogmera� palcem w uchu.
� Chyba robi� si� g�uchy. M�g�bym przysi�c, �e powiedzia�e�, �e wyje�d�asz.
� Zgadza si� � Don przerwa� robot� i wyja�ni� wszystko Jackowi, pokazuj�c mu
radiogram od rodzic�w.
Jack sprawia� wra�enie zmartwionego.
� To mi si� nie podoba. No jasne, wiedzia�em, �e to nasz ostatni rok, ale nie
my�la�em,
�e si� zerwiesz. Trudno mi chyba b�dzie zasn�� bez twojego chrapania. Uspokaja�o
mnie. Sk�d
ten po�piech?
� Nie wiem. Naprawd� nie wiem. Kierownik powiedzia�, �e moi rodzice spietrali
si�
wojny i chc� zaholowa� syneczka w bezpieczne miejsce. Ale to g�upota, nie? Chc�
powiedzie�,
�e ludzie s� w dzisiejszych czasach zbyt cywilizowani, �eby wyrusza� na wojn�.
Jack nie odpowiedzia�. Don odczeka� chwil�, po czym powiedzia� ostrym tonem.
� Zgadzasz si� ze mn�, nie? Nie b�dzie �adnej wojny.
� Mo�e nie b�dzie � odpar� powoli Jack. � A mo�e b�dzie.
� Ech, daj spok�j!
� Czy mam ci pom�c w pakowaniu? � zapyta� wsp�lokator
� Nie ma nic do pakowania.
� A co z tym wszystkim?
� Jest twoje, je�li chcesz. Przejrzyj wszystko, a potem zawo�aj ch�opak�w, �eby
sobie
wybrali co zechc� z tego, co zostanie.
� H�? Kurcz�, Don, nie chc� twoich rzeczy. Zapakuj� je i wy�l� do ciebie.
� Przesy�a�e� co� kiedy� mi�dzy planetami? To wszystko razem nie jest warte tej
ceny.
� No to sprzedaj to. Wiesz co, zaraz po kolacji urz�dzimy licytacj�.
Don potrz�sn�� g�ow�.
� Nie mam czasu. Odlatuj� o pierwszej.
� Co? Zaskakujesz mnie, kole�. To mi si� nie podoba.
� Nie ma rady � Don odwr�ci� si� z powrotem w stron� stos�w rzeczy.
Pojawi�o si� kilku jego koleg�w, pragn�cych si� po�egna�. Don nie m�wi� nic
nikomu i
nie s�dzi�, by zrobi� to kierownik, w jaki� jednak spos�b plotka si� rozesz�a.
Powiedzia� im, �e
mog� sobie wybra� �upy z tego, co zostawi Jack.
Po chwili zauwa�y�, �e nikt go nie zapyta� dlaczego wyje�d�a. Zaniepokoi�o go to
bardziej ni� gdyby o tym m�wili. Chcia� powiedzie� komu�, komukolwiek, �e
kwestionowanie
jego lojalno�ci by�o �mieszne, a poza tym nie b�dzie �adnej wojny!
Rupe Salter, ch�opak z drugiego skrzyd�a, wsadzi� g�ow� do pokoju, by przyjrze�
si�
przygotowaniom.
� Zwiewasz, co? S�ysza�em o tym i wpad�em si� przekona�.
� Wyje�d�am, je�li to chcia�e� powiedzie�.
� To w�a�nie powiedzia�em. Pos�uchaj, �don Jaime�, co z tym twoim cyrkowym
siod�em? Uwolni� ci� od jego ci�aru, je�li cena b�dzie odpowiednia.
� Nie jest na sprzeda�.
� H�? Tam, dok�d lecisz, nie ma �adnych koni. Podaj mi cen�.
� Jest w�asno�ci� Jacka.
� I nadal nie jest na sprzeda�? � dorzuci� natychmiast Moreau.
� Tak po prostu, co? Jak sobie chcecie � ci�gn�� �agodnym tonem Salter. �
Jeszcze
jedno. Da�e� ju� komu� w spadku t� swoj� szkap�?
Wierzchowce ch�opc�w, z nielicznymi wyj�tkami, stanowi�y w�asno�� szko�y, by�o
jednak cenionym, zakorzenionym przywilejem ka�dego ko�cz�cego nauk� ucznia, �e
m�g� on
przekaza� �w spadku� tymczasowe prawo w�asno�ci ch�opca, kt�rego wybra�. Don
podni�s�
gwa�townie wzrok. Do tej chwili nie pomy�la� o Leniuchu. Zda� sobie z nag�ym
�alem spraw�, �e
nie mo�e zabra� ma�ego, t�ustego b�azna ze sob�, ani te� nie poczyni� �adnych
stara�, by go
zabezpieczy�.
� Sprawa jest za�atwiona � odrzek�. Je�li chodzi o ciebie � doda� w my�lach.
� Kto go dostanie? To mog�oby ci si� op�aci�. Kiepski z niego ko�, ale chcia�bym
si�
pozby� tej kozy, na kt�rej musz� je�dzi�.
� To ju� za�atwione.
� B�d� rozs�dny. Mog� porozmawia� z kierownikiem, a on i tak mi go da.
Pozostawienie konia w spadku to przywilej absolwenta, a ty dajesz nura przed
terminem.
� Sp�ywaj!
Salter u�miechn�� si�.
� Nerwowy, co? Jak wszystkie mg�ojady. Zbyt nerwowi, by wiedzie�, co dla nich
dobre.
No, ale wkr�tce dostaniecie nauczk�.
Don, ju� przedtem podenerwowany, by� zbyt w�ciek�y, by odwa�y� si� odezwa�.
S�owo
�mg�ojad� u�ywane na okre�lenie cz�owieka ze skrytej pod ob�okami Wenus by�o
jedynie
�artobliwe, jak �Angol� czy �Jankes�, chyba �e � jak w tym przypadku � tonacja
g�osu oraz
kontekst czyni�y z niego celow� obelg�. Pozostali spojrzeli na niego, na wp�
spodziewaj�c si�,
�e przejdzie do czyn�w.
Jack podni�s� si� po�piesznie z ��ka i podszed� do Saltera.
� Sp�y� st�d, Salty. Jeste�my zbyt zaj�ci na wyg�upy z tob�.
Salter spojrza� na Dona, a potem z powrotem na Jacka. Wzruszy� ramionami i
powiedzia�.
� Ja te� jestem zbyt zaj�ty, �eby tu siedzie�... ale, je�li macie co� na my�li,
znajd� czas.
Z jadalni dobieg� d�wi�k dzwonu oznaczaj�cy po�udnie, co roz�adowa�o sytuacj�.
Kilku
ch�opc�w skierowa�o si� w stron� drzwi. Salter wyszed� wraz z nimi. Don si� nie
ruszy�.
� No chod� ju�! � powiedzia� Jack.
� Jack?
� Co?
� A mo�e ty by� przej�� Leniucha?
� Kurcz�, Don! Chcia�bym ci p�j�� na r�k�, ale... co bym pocz�� z Lady Maude?
� Hmm, chyba masz racj�. Co mam zrobi�?
� Poczekaj... � twarz Jacka rozpromieni�a si�. � Znasz takiego ch�opaka Zezola
Morrisa? Tego nowego z Manitoby? Nie ma jeszcze sta�ego konia. Je�dzi na kozach,
wed�ug
kolejki. Wiem, �e dba�by o Leniucha. Widzia�em, jak raz pr�bowa� z Maudie. Ma
delikatne r�ce.
Don poczu� ulg�.
� Za�atwisz to dla mnie? Porozmawiasz z panem Reevesem?
� H�? Mo�esz z nim pogada� na obiedzie. Chod�.
� Nie id� na obiad. Nie jestem g�odny. Nie mam te� wielkiej ochoty rozmawia� o
tym z
kierownikiem.
� Czemu nie?
� No, nie wiem. Kiedy wezwa� mnie rano nie by� w�a�ciwie... przyja�nie
nastawiony.
� Co powiedzia�?
� Nie chodzi o jego s�owa, tylko o zachowanie. Mo�e naprawd� jestem nerwowy...
ale
co� mi si� zdawa�o, �e cieszy si�, i� si� mnie pozby�.
Don spodziewa� si�, �e Jack si� nie zgodzi, b�dzie go przekonywa�, �e nie ma
racji, lecz
ten milcza� przez chwil�, i czym powiedzia� cicho.
� Nie przejmuj si� tym za bardzo, Don. Kierownik na pewno te� jest
podenerwowany.
Czy wiesz, �e dosta� przydzia�
� H�? Jaki przydzia�?
� Wiedzia�e�, �e jest oficerem rezerwy, nie? Zg�osi� si� i przydzia� i otrzyma�
go.
Nabiera mocy z chwil� zako�czenia roku szkolnego. Pani Reeves przejmie
kierownictwo szko�y
na czas trwania wojny.
Don, kt�ry ju� by� do�� podenerwowany, poczu�, �e zakr�ci�o mu si� w g�owie. Na
czas
trwania wojny? Jak mo�na to powiedzie� co� takiego, kiedy nie by�o �adnej wojny?
� To fakt � ci�gn�� Jack. � S�ysza�em na w�asne uszy � przerwa�, po czym
ci�gn��.
� Pos�uchaj, stary. Jeste�my kumplami, nie?
� H�? Jasne, jasne!
� To powiedz mi jasno: czy naprawd� lecisz na Marsa, czy udajesz si� na Wenus,
by si�
zaci�gn��?
� Sk�d ci to przysz�o do g�owy?
� W takim razie to niewa�ne. Uwierz mi, �e to by nic nie zmieni�o mi�dzy nami.
M�j
stary powiada, �e kiedy nadchodzi chwila pr�by, wa�ne jest, by si� zachowa� jak
m�czyzna �
spojrza� Donowi w twarz, po czym ci�gn��. � Jak si� do tego zabierzesz, to ju�
twoja sprawa.
Wiesz, �e w przysz�ym miesi�cu b�d� mia� urodziny?
� H�? Faktycznie, zgadza si�.
� Mam zamiar zg�osi� si� potem do szko�y pilota�u. Dlatego w�a�nie chcia�em si�
dowiedzie� jakie s� twoje plany.
� Och...
� Ale to nic nie zmieni... nie mi�dzy nami. Zreszt� lecisz na Marsa.
� Tak. Tak, to prawda.
� �wietnie! � Jack spojrza� na zegarek. � Musz� ju� lecie�... albo rzuc� moje
�arcie
�winiom. Na pewno nie p�jdziesz?
� Na pewno.
� Do zobaczenia.
Wypad� z pokoju.
Don sta� przez chwil� bez ruchu. Chcia� sobie to wszystko u�o�y� w g�owie.
Najwyra�niej
staruszek Jack traktowa� rzecz powa�nie. Zrezygnowa� z Yale dla szko�y pilota�u.
Ale on si�
myli�. Musia� si� myli�.
Po chwili ruszy� do corralu.
Leniuch przyszed� na jego wezwanie i zacz�� przeszukiwa� mu kieszenie w nadziei,
�e
znajdzie tam cukier.
� Przykro mi, stary � powiedzia� Don smutnym tonem. � Nie mam nawet marchewki.
Zapomnia�em.
Stan�� z twarz� przyci�ni�t� do ko�skiego policzka i podrapa� zwierz� po uszach.
Przem�wi� do niego cicho, wyja�niaj�c mu spraw� tak dok�adnie, jak gdyby Leniuch
m�g�
zrozumie� wszystkie te trudne s�owa.
� Tak to ju� jest � zako�czy�. � Musz� wyjecha� i nic pozwol� mi wzi�� ci� ze
sob�
� cofn�� si� my�lami do dnia. w kt�rym zacz�a si� ich znajomo��. Leniuch
niedawno dopiero
przesta� by� �rebakiem, lecz Don przestraszy� si� go. Wyda� mu si� wielkim,
niebezpiecznym,
by� mo�e drapie�nym zwierz�ciem. Przed przybyciem na Ziemi� nigdy nie widzia�
konia.
Leniuch by� pierwszym, kt�rego ujrza� z bliska.
Nagle �cisn�o go w gardle. Nie m�g� ju� m�wi�. Obj�� ko�sk� szyj� ramionami i
zap�aka�.
Leniuch parskn�� cicho. Wiedzia�, �e co� jest nie tak. Spr�bowa� szturchn�� go
nosem.
Don podni�s� g�ow�.
� Do widzenia, stary. Uwa�aj na siebie.
Odwr�ci� si� nagle i pogna� w stron� zabudowa�.
�Mene, mene, tekel, ufarsin�
PROROCTWO DANIELA 5, 25
Szkolny helikopter wysadzi� go na l�dowisku w Albuquerque. Musia� si�
po�pieszy�, by
zd��y� na sw� rakiet�, poniewa� kontrola lot�w za��da�a, by omin�li szerokim
�ukiem O�rodek
Produkcji Broni w Sandia. Podczas wa�enia natrafi� na kolejn� nowo�� zwi�zan� z
bezpiecze�stwem.
� Czy jest w tym kamera, synu? � zapyta� wagowy. gdy Don da� mu torby.
� Nie. Czemu pan pyta?
� Dlatego, �e aparat rentgenowski na�wietli�by ci film.
Najwyra�niej promienie rentgenowskie nie odnalaz�y w�r�d jego bielizny �adnej
bomby.
Przekazano torby dalej. a on sam wszed� na pok�ad uskrzydlonej rakiety Szlak do
Santa Fe, kt�ra
odbywa�a wahad�owe kursy pomi�dzy Po�udniowym Zachodem a Nowym Chicago.
Znalaz�szy
si� wewn�trz zapi�� pasy, u�o�y� si� na poduszkach i czeka�.
W pierwszej chwili ha�as startu przeszkadza� mu bardziej ni� wzrastaj�cy ci�ar,
lecz
efekt Dopplera zlikwidowa� huk, gdy tylko przekroczyli pr�dko�� d�wi�ku, za�
przy�pieszenie
stawa�o si� coraz wi�ksze. Straci� przytomno��.
Odzyska� j�, gdy statek przeszed� w lot swobodny, kre�l�c wysok� parabol� ponad
r�wninami. Natychmiast poczu� olbrzymi� ulg�. Jego klatki piersiowej nie
przygniata� ju� ci�ar
niemo�liwy do wytrzymania, kt�ry przeci��a� mu serce i zamienia� mi�nie w wod�.
Zanim
jednak zd��y� si� nacieszy� tym b�ogos�awionym uczuciem, poczu� co� nowego.
�o��dek
pr�bowa� mu wype�zn�� na zewn�trz przez gard�o.
W pierwszej chwili poczu� l�k. Nie potrafi� wyt�umaczy� tego nieoczekiwanego i
okropnie nieprzyjemnego wra�enia. Potem jednak nasz�o go nag�e, szalone
podejrzenie. Czy to
mo�liwe? O, nie! Niemo�liwe... nie choroba kosmiczna, nie u niego. Urodzi� si�
przecie� w
stanie niewa�ko�ci. Choroba kosmiczna by�a dla pe�zaj�cych po gruncie
ziemniak�w!
Jednak�e podejrzenie przerodzi�o si� w pewno��. Lata �atwego �ycia na
powierzchni
planety os�abi�y jego odporno��. Zawstydzony w g��bi duszy, przyzna�, �e
niew�tpliwie
zachowywa� si� jak ziemniak. Nie przysz�o mu do g�owy, by przed startem poprosi�
o zastrzyk
przeciw md�o�ciom, mimo �e przeszed� tu� obok punktu oznaczonego wyra�nym
czerwonym
krzy�em.
Po chwili jego prywatne zawstydzenie nabra�o charakteru publicznego. Ledwie
zd��y�
dosta� si� do przygotowanego w rym celu plastikowego pojemnika. Po tym fakcie
poczu� si�
lepiej, cho� by� os�abiony. Jednym uchem nas�uchiwa� dobiegaj�cego z g�o�nika
nagranego g�osu
opisuj�cego krain�, nad kt�r� si� unosili. Nied�ugo p�niej, w pobli�u Kansas
City, niebo
przesz�o z czerni z powrotem w fiolet, p�aty skrzyde� rakiety poczu�y zn�w
powietrze, na kt�rym
mog�y si� oprze� i pasa�erowie odzyskali ci�ar, gdy pojazd rozpocz�� d�ugie,
g�o�ne zej�cie do
l�dowania w Nowym Chicago. Don z�o�y� le�ank�. Przybra�a ona kszta�t fotela, na
kt�rym m�g�
usi���.
W dwadzie�cia minut p�niej, gdy l�dowisko wybieg�o im na spotkanie, radar
uruchomi�
silniki rakietowe mieszcz�ce si� w dziobie i Szlak do Santa Fe wyhamowa� do
l�dowania. Ca�a
podr� trwa�a kr�cej ni� lot helikopterem ze szko�y do Albuquerque. Nieca�a
godzina na
pokonanie w kierunku wschodnim tej samej trasy, kt�ra jad�cym na zach�d wozom
osadnik�w
zajmowa�a osiemdziesi�t dni � je�li mieli szcz�cie. Miejscowa rakieta opad�a na
l�dowisko tu�
obok miasta, nie opodal ogromnego, wci�� lekko radioaktywnego obszaru, kt�ry by�
zar�wno
g��wnym kosmoportem planety. jak i miejscem, gdzie niegdy� znajdowa�o si� Stare
Chicago.
Don nie spieszy� si�. Pozwoli�, by rodzina Indian Navajo wysiad�a przed nim, po
czym
uda� si� w �lady squaw. Do statku podpe�z� ruchomy chodnik. Don stan�� na nim i
pozwoli�, by
zawi�z� go on do stacji. Gdy ju� znalaz� si� wewn�trz, poczu� si� niepewnie na
widok pe�nego
krz�taniny ogromu budynku rozci�gaj�cego si� wiele pi�ter ponad i pod gruntem.
Gary Station
obs�ugiwa�a nie tylko Szlak do Santa Fe, Tras� 66 i inne miejscowe rakiety
kursuj�ce na
Po�udniowy Zach�d, lecz r�wnie� tuzin innych linii miejscowych, a ponadto
rakiety
transoceaniczne, przewozy towarowe oraz statki kosmiczne kursuj�ce pomi�dzy
Ziemi� a stacj�
Circum-Terra, a stamt�d na Lun�, Wenus, Marsa i ksi�yce Jowisza. By� to rdze�
pacierzowy
imperium ogarniaj�cego sob� wi�cej ni� jeden �wiat
Przyzwyczajony do rozleg�o�ci i pustych przestrzeni Nowego Meksyku, a przedtem
do
jeszcze rozleglejszych pustkowi kosmosu, Don czu� si� przyt�oczony i
podenerwowany
ha�a�liw�, ruchliw� mas�. Mia� wra�enie, �e ludzie zachowuj�cy si� jak mr�wki
trac� sw�
godno��, cho� my�l ta nie skrystalizowa�a si� w s�owa. Musia� jednak stawi� temu
czo�a.
Dostrzeg� potr�jne globy � symbole �Linii Mi�dzyplanetarnych� i pod��y� za
b�yszcz�cymi
strza�kami do biura rezerwacji.
Znudzony urz�dnik zapewni� go, �e w biurze nie ma �adnej informacji o jego
rezerwacji
na Walkiri�. Don wyja�ni� mu cierpliwie, �e rezerwacji dokonano z Marsa i
pokaza� radiogram
od rodzic�w. Zmuszony do podj�cia akcji urz�dnik zgodzi� si� wreszcie
zatelefonowa� do
Circum-Terra. Stacja orbitalna potwierdzi�a rezerwacj�. Urz�dnik od�o�y�
s�uchawk� i zwr�ci� si�
w stron� Dona.
� Dobrze, mo�e pan zap�aci� za bilet tutaj.
Don by� zrozpaczony.
� My�la�em, �e ju� jest op�acony.
Mia� ze sob� list kredytowy ojca, by�o to jednak za ma�o, by op�aci� przelot na
Marsa.
� H�? Nic nie m�wili, �eby by� op�acony z g�ry.
Poniewa� Don nalega�, urz�dnik po raz drugi zadzwoni� na stacj� kosmiczn�. Tak
jest,
bilet op�acono z g�ry, poniewa� wykupiono go na drugim ko�cu trasy. Czy urz�dnik
nie zna�
w�asnych taryf? Osaczony ze wszystkich stron wyda� on niech�tnie Donowi bilet na
miejsce 64
na statek rakietowy Szlak Chwa�y startuj�cy z Ziemi do Circum-Terra o 9:03:57
jutrzejszego
ranka.
� Czy ma pan zezwolenie?
� H�? Jakie zezwolenie?
Urz�dnik by� zachwycony. Wydawa�o si�, �e znajdzie jednak pretekst, by nie
wykona�
swych obowi�zk�w. Schowa� bilet.
� Nie s�ucha pan wiadomo�ci? Prosz� pokaza� dow�d to�samo�ci.
Don da� mu go niech�tnie. Urz�dnik w�o�y� dokument do maszyny statystycznej, po
czym
zwr�ci� go Donowi.
� Teraz odciski kciuk�w.
Don odcisn�� je, po czym zapyta�.
� Czy to ju� wszystko? Mog� teraz dosta� bilet?
� �Czy to wszystko?� Dobre sobie! Prosz� przyj�� jutro godzin� przed startem.
B�dzie
m�g� pan wtedy dosta� bilet, pod warunkiem, �e IBI wyrazi zgod�.
Urz�dnik odwr�ci� si� plecami. Don post�pi� tak samo. Czu� si� zagubiony. Nie
wiedzia�,
co robi� dalej. Powiedzia� kierownikowi Reevesowi, �e sp�dzi noc w hotelu
�Hilton
Caravansary�, w kt�rym to jego rodzina zatrzyma�a si� przed laty, gdy� by� to
jedyny hotel,
kt�rego nazw� zna�. Z drugiej strony jednak musia� spr�bowa� odszuka� doktora
Jeffersona �
�wujka Dudleya� � poniewa� jego matka poleci�a mu to wyra�nie. By�o jeszcze
wczesne
popo�udnie. Postanowi� zostawi� baga�e w przechowalni i uda� si� na
poszukiwania.
Pozbywszy si� tobo��w odnalaz� pust� budk� ��czno�ciow�, odszuka� numer kodowy
doktora i wprowadzi� go do maszyny. Telefon odpowiedzia� mu z uprzejmym �alem,
�e doktora
Jeffersona nie ma w domu i poleci� mu zostawi� wiadomo��. Zacz�� j� dyktowa�,
gdy przerwa�
mu ciep�y g�os.
� Dla ciebie jestem w domu, Donald. Gdzie si� podziewasz, ch�opcze?
Ekran rozb�ysn�� i Don ujrza� znane sobie oblicze doktora Dudleya Jeffersona.
� Och! Jestem na stacji, doktorze. Gary Station. Dopiero co przylecia�em.
� Wi�c �ap taks�wk� i przyje�d�aj tu natychmiast.
� Hmm, nie chcia�bym sprawi� panu k�opotu, doktorze. Zadzwoni�em, poniewa� matka
kaza�a mi powiedzie� panu �do widzenia�.
Mia� cich� nadziej�, �e doktor Jefferson b�dzie zbyt zaj�ty, by znale�� dla
niego czas.
Mimo �e nie by� wielbicielem miast, nie mia� ochoty sp�dzi� ostatniego wieczoru
na Ziemi na
wymianie uprzejmo�ci z przyjacielem rodziny. Chcia� si� troch� pokr�ci�, by
sprawdzi�, jakie te�
rozrywki ma do zaoferowania ten wsp�czesny Babilon. Jego list kredytowy wypala�
mu dziur�
w kieszeni. Chcia� troch� zmniejszy� jego ci�ar.
� Nie ma sprawy! Zobaczymy si� za par� minut. Tymczasem wybior� t�ustego cielaka
i
zar�n� go. Swoj� drog�, czy otrzyma�e� paczk� ode mnie? � doktor spojrza� na
niego z uwag�.
� Paczk�? Nie.
Doktor Jefferson mrukn�� co� na temat poczty.
� Mo�e jeszcze do mnie dotrze � dorzuci� Don. � Czy to by�o co� wa�nego?
� Hmm, mniejsza o to. Pom�wimy o tym p�niej. Zostawi�e� adres przesy�kowy?
� Tak jest. �Caravansary�.
� No wi�c, pogo� konie i przekonaj si�, jak szybko zdo�asz tu dotrze�. Otwartego
nieba!
� I bezpiecznego l�dowania.
Obaj od�o�yli s�uchawki. Don wyszed� z budki i rozejrza� si� za postojem
taks�wek.
Wydawa�o si�, �e stacja jest bardziej zat�oczona ni� kiedykolwiek. Wida� by�o
wiele mundur�w,
nie tylko pilot�w i innych cz�onk�w za��g statk�w, lecz r�wnie� licznych
formacji wojskowych,
oraz wszechobecnej policji bezpiecze�stwa. Don przepchn�� si� przez t�um, zszed�
w d� po
rampie, przejecha� ruchomym chodnikiem wzd�u� tunelu i wreszcie znalaz� to,
czego szuka� �
kolejk� czekaj�cych na taks�wki. Stan�� w niej.
Obok kolejki le�a�o rozci�gni�te, wielkie, niezgrabne, jaszczuropodobne cielsko
wenusja�skiego �smoka�. Gdy Don przesun�� si� tak, by znale�� si� obok niego,
zagwizda�
uprzejme pozdrowienie.
Smok obr�ci� jedn� z rozedrganych szypu�ek ocznych w jego kierunku. Przypi�ta do
�piersi� stworzenia, pomi�dzy jego przednimi nogami, tu� poni�ej jego chwytnych
witek i w ich
zasi�gu znajdowa�a si� ma�a skrzynka � generator g�osu. Witki przebieg�y,
faluj�c, po
klawiszach i Wenusjanin odpowiedzia� mu mechanicznym g�osem generatora, a nie
gwizdami
w�asnego j�zyka.
� Pozdrawiam ci� r�wnie�, m�ody panie. To doprawdy przyjemno�� us�ysze� mi�dzy
obcymi d�wi�ki, kt�re s�ysza�o si� w jajku.
Don zauwa�y� z zachwytem, �e nieziemiec wydobywa� ze swej maszyny g�os m�wi�cy
wyra�nym cockneyem.
Zagwizda� wyrazy podzi�kowania i wyrazi� nadziej�, �e �mier� smoka b�dzie
przyjemna.
Wenusjanin podzi�kowa� mu ponownie za pomoc� generatora,! doda�.
� Cho� tw�j akcent jest pe�en uroku, czy nie zechcia�by�, w charakterze
przys�ugi dla
mnie, u�ywa� w�asnego j�zyka, bym m�g� si� w nim wprawia�?
Don podejrzewa�, i� jego modulacja by�a tak okropna, �e zrozumienie go
przychodzi�o
Wenusjaninowi z najwy�sz� trudno�ci�, przeszed� wi�c natychmiast na ludzkie
s�owa.
� Nazywam si� Don Harvey � odpar� i gwizdn�� raz jeszcze, po to tylko, by poda�
swe
wenusja�skie imi� �Mg�a nad Wodami�. Wybra�a je dla niego matka i nie widzia� w
nim nic
�miesznego.
Smok r�wnie� nie. Zagwizda� po raz pierwszy, podaj�c w�asne imi� i doda� za
po�rednictwem generatora.
� Nazywam si� �sir Isaac Newton�.
Don zrozumia�, �e nadaj�c sobie takie imi� Wenusjanin post�pi� zgodnie z
powszechnym
zwyczajem smok�w, kt�re �po�ycza�y� sobie dla codziennego u�ytku nazwisko
jakiego�
Ziemianina, kt�rego podziwia�y.
Don pragn�� zapyta� �sir Isaaca Newtona�, czy przypadkiem nie zna� rodziny
matki, lecz
ogonek posuwa� si� naprz�d, a smok le�a� bez ruchu, by� wi�c zmuszony oddali�
si� od niego, by
nie wypa�� z kolejki. Wenusjanin pod��y� za nim jednym z rozedrganych oczu i
stwierdzi�,
gwi�d��c, i� ma nadziej�, �e �mier� Dona r�wnie� b�dzie przyjemna.
Nast�pi�a przerwa w nap�ywie automatycznych taks�wek na post�j. Nadjecha�a
ci�ar�wka z kierownic�-cz�owiekiem, kt�ra opu�ci�a ramp�. Smok d�wign�� si� na
swych sze��
krzepkich n�g i wgramoli� si� na ni�. Don zagwizda� po�egnanie i zda� sobie
nagle spraw� z
nieprzyjemnego faktu, �e funkcjonariusz policji bezpiecze�stwa skupi� na nim
ca�� sw� uwag�. Z
rado�ci� wcisn�� si� do taks�wki i zamkn�� za sob� pokryw�.
Wykr�ci� adres i usiad�. Ma�y pojazd pogna� naprz�d, wspi�� si� po rampie,
przecisn��
przez tunel towarowy i wjecha� na wind�. Z pocz�tku Don usi�owa� �ledzi�, dok�d
go zabiera,
lecz um�czone skr�ty mrowiska zwanego �Nowym Chicago� przyprawi�yby topologa o
niestrawno��. Da� sobie z tym spok�j. Samoch�d-robot najwyra�niej wiedzia�,
dok�d jedzie,
niew�tpliwie za� wiedzia�a to maszyna kieruj�ca, od kt�rej otrzymywa� on
sygna�y. Don sp�dzi�
reszt� podr�y zamartwiaj�c si� faktem, �e nie otrzyma� jeszcze biletu,
niepo��dan� uwag�, kt�r�
obdarzy� go policjant, a wreszcie paczk� od doktora Jeffersona. To ostatnie nie
zaniepokoi�o go
zbytnio. By� po prostu z�y, �e przesy�ka pocztowa zagin�a. Mia� nadziej�, �e
pan Reeves
zrozumie, i� ka�da przesy�ka nie wys�ana do niego dzi� po po�udniu, b�dzie
musia�a pod��y� za
nim a� na Marsa.
Potem pomy�la� o �sir Isaacu�. Mi�o by�o spotka� kogo� z ojczystych stron.
* * *
Okaza�o si�, �e mieszkanie doktora Jeffersona znajduje si� g��boko pod ziemi�, w
drogiej
dzielnicy. Don o ma�y w�os nie zdo�a�by do niego dotrze�. Taks�wka zatrzyma�a
si� przed
wej�ciem do mieszkania, lecz gdy spr�bowa� wysi���, drzwi nie chcia�y si�
otworzy�.
Przypomnia�o mu to, �e musi najpierw zap�aci� sum� wskazan� przez taksometr, po
czym zda�
sobie spraw�, �e, jak najgorsza ofiara, wsiad� do automatycznej taks�wki nie
maj�c monet do
wrzucenia do taksometru. By� pewien, �e ma�y samochodzik, cho� inteligentny, nie
raczy nawet
spojrze� na jego list kredytowy. Spodziewa� si� ju�, niepocieszony, �e maszyna
zawiezie go na
najbli�szy posterunek policji, gdy uratowa�o go pojawienie si� doktora
Jeffersona.
Da� mu on monety na op�acenie kursu i zaprosi� do wn�trza mieszkania.
� Nie przejmuj si� tym, ch�opcze. Mnie to si� zdarza mniej wi�cej raz na
tydzie�.
Miejscowy recepcjonista ma zawsze w szufladzie pe�no monet, by wykupi� mnie od
naszych
mechanicznych w�adc�w. Sp�acam go raz na kwarta�, z napiwkiem. Usi�d�. Sherry?
� Hmm, nie, dzi�kuj� panu.
� W takim razie kawa. �mietanka i cukier s� pod r�k�. Jakie masz wie�ci od
rodzic�w?
� No wi�c, to co zawsze. Oboje zdrowi, pracuj� ci�ko i tak dalej � m�wi�c Don
rozejrza� si� wok� siebie. Pok�j by� wielki, urz�dzony komfortowo, a nawet
luksusowo, cho�
ksi��ki porozrzucane w wielkich ilo�ciach na p�kach, sto�ach, a nawet krzes�ach
przes�ania�y
jego prawdziwe bogactwo. W jednym z naro�nik�w p�on�o co�, co wygl�da�o na
prawdziwy
ogie�. Przez otwarte drzwi dostrzeg� kilka nast�pnych pokoi. Oceni� w my�li
koszt podobnego
mieszkania w Nowym Chicago i otrzyma� sum� wysok�, cho� jaskrawo zani�on�.
Przed nim znajdowa�o si� okno, za kt�rym powinien rozci�ga� si� widok na
wn�trzno�ci
miasta. Wida� tam jednak by�o jod�y rosn�ce nad g�rskim potokiem. W chwili, gdy
Don patrzy�,
nad powierzchni� wyskoczy� pstr�g.
� Jestem pewien, �e pracuj� ci�ko � odpar� jego gospodarz. � U nich tak zawsze.
Tw�j ojciec usi�uje rozwik�a� w ci�gu jednego kr�tkiego �ycia tajemnice, kt�re
gromadzi�y si�
przez miliony lat. To niemo�liwe, ale on si� stara. Synu, czy zdajesz sobie
spraw�, �e gdy tw�j
ojciec rozpocz�� karier�, nawet si� nam nie �ni�o, �e istnia�o kiedy� pierwsze
imperium
uk�adowe? Je�li to by�o pierwsze � doda� w zamy�leniu. � Teraz odszukali�my ju�
ruiny na
dnach dw�ch ocean�w i powi�zali�my je ze znaleziskami z czterech innych planet.
Rzecz jasna
nie wszystko � a nawet nie wi�kszo�� � z tego, to dzie�o twego ojca, ale jego
prace by�y
niezb�dne. On jest wielkim cz�owiekiem, Donald, podobnie jak twoja matka. Kiedy
m�wi� o
jednym z nich, mam na my�li oboje. Pocz�stuj si� kanapkami.
� Dzi�kuj� � odpar� Don i zrobi�, jak mu doktor radzi�, unikaj�c w ten spos�b
bezpo�redniej odpowiedzi. By�o mu przyjemnie s�ysze�, jak chwal� rodzic�w, nie
wypada�o
jednak zgodzi� si� z tym zbyt entuzjastycznie.
Doktor jednak potrafi� prowadzi� konwersacj� bez niczyjej pomocy.
� Rzecz jasna mo�emy nigdy nie pozna� wszystkich odpowiedzi. W jaki spos�b
najszlachetniejsza planeta ze wszystkich, ojczyzna imperium, uleg�a rozbiciu na
kosmiczne
odpadki? Tw�j ojciec sp�dzi� cztery lata w pasie planetoid � by�e� tam z nim,
prawda? � i nie
znalaz� zadowalaj�cej odpowiedzi na to pytanie. Czy by�a to podw�jna planeta,
jak uk�ad Ziemia-
Luna, i rozerwa�y j� si�y p�ywowe, czy te� j� rozsadzono?
� Rozsadzono? � sprzeciwi si� Don. � Ale to teoretycznie niemo�liwe, prawda?
Doktor Jefferson zlekcewa�y� ten problem.
� Wszystko jest teoretycznie niemo�liwe, zanim si� tego nie dokona. Mo�na by
napisa�
histori� nauki do g�ry nogami zbieraj�c najpowa�niejsze o�wiadczenia najwy�szych
autorytet�w
na temat tego, czego nie mo�na dokona� i co si� nigdy nie zdarzy. Uczy�e� si�
kiedy� filozofii
matematycznej, Don? Czy jeste� zaznajomiony z niesko�czonymi wi�zkami
wszech�wiat�w i
otwartymi systemami aksjomat�w?
� Hmm, obawiam si�, �e nie, prosz� pana.
� To prosta idea i bardzo atrakcyjna. Chodzi o to, �e wszystko jest mo�liwe �
dok�adnie
wszystko � i wszystko si� wydarzy�o. Wszystko. Jeden wszech�wiat, w kt�rym
wypi�e� to wino
i zala�e� si� w trupa. Drugi, w kt�rym pi�ta planeta nigdy si� nie rozpad�a.
Jeszcze inny, w
kt�rym energia oraz bro� atomowa s� tak nieosi�galne, jak to s�dzili nasi
przodkowie. Ten
ostatni m�g�by mie� swoje zalety, przynajmniej dla tch�rzy. Takich jak ja �
wsta� z krzes�a. �
Nie jedz zbyt du�o kanapek. Mam zamiar zabra� ci� do restauracji, gdzie mi�dzy
innymi b�dzie
jedzenie... i to takie, jakie Zeus obieca� bogom � i nie dotrzyma� obietnicy.
� Nie chc� zabiera� panu zbyt wiele czasu � Don wci�� mia� nadziej�, �e zdo�a
wybra�
si� do miasta sam. Nawiedzi�a go przera�aj�ca wizja kolacji w jakim� nudnym
klubie dla
bogaczy, po kt�rej nast�pi wiecz�r pe�en nad�tego przytruwania. A to by� jego
ostatni wiecz�r na
Ziemi.
� Czasu? Czym jest czas? Ka�da godzina przed nami jest czym� r�wnie nowym jak
ta,
kt�r� w�a�ciwie prze�yli�my. Czy zameldowa�e� si� w �Caravansary�?
� Nie. Zostawi�em tylko baga�e w przechowalni
� �wietnie. Zostaniesz tu na noc. Po twoje baga�e wy�lemy p�niej � doktor
Jefferson
zmieni� lekko ton. � Ale poczt� mieli ci przesy�a� do hotelu?
� Zgadza si�.
Ku zaskoczeniu Dona doktor Jefferson wyra�nie wygl�da� na zaniepokojonego.
� No dobrze, sprawdzimy to p�niej. Czy t� paczk�, kt�r� do ciebie wys�a�em,
prze�l�
natychmiast?
� Naprawd� nie wiem, prosz� pana. Normalnie poczta dochodzi dwa razy dziennie.
Gdyby paczka nadesz�a po moim wyje�dzie, zaczeka�aby do rana. Je�li jednak
kierownikowi
przyjdzie to do g�owy, mo�e j� wys�a� do miasta ekspresem, �ebym m�g� j� dosta�
zanim statek
wystartuje jutro rano.
� Chcesz powiedzie�, �e do szko�y nie dochodzi przew�d?
� Nie. Kucharz przynosi porann� poczt�, gdy idzie po zakupy, a popo�udniow�
zrzuca
autobus-helikopter do Roswell.
� Wyspa na pustyni! c�... sprawdzimy oko�o p�nocy. Je�li do tej pory nie
nadejdzie,
to... no, niewa�ne.
Niemniej doktor wydawa� si� zaniepokojony i podczas jazdy na kolacj� niemal si�
nie
odzywa�.
Restauracja nosi�a wprowadzaj�c� w b��d nazw� �Ustronie�. Jej po�o�enia nie
wskazywa�
�aden szyld. By�y to po prostu jedne z wielu drzwi w bocznym tunelu. Mimo to
wielu ludzi
najwyra�niej wiedzia�o, gdzie si� ona znajduje i gor�co pragn�o dosta� si� do
�rodka.
Powstrzymywa� ich jednak dostojnik o surowej twarzy strzeg�cy welwetowego
sznura. �w
ambasador rozpozna� doktora Jeffersona i wys�a� po maitre d�h�tel. Doktor
wykona� gest znany
g��wnie kelnerom w ca�ej historii. Sznur opuszczono i poprowadzono ich jak
kr�l�w do sto�u
stoj�cego z boku estrady. Don wyba�uszy� oczy ujrzawszy wysoko�� �ap�wki. Dzi�ki
temu jego
twarz mia�a ju� odpowiedni wyraz w chwili, gdy nadesz�a kelnerka.
Jego reakcja na jej widok by�a nieskomplikowana. By� to, jak mu si� zdawa�o,
najpi�kniejszy obraz, jaki widzia� w �yciu zar�wno je�li chodzi o osob�, jak i
str�j. Doktor
Jefferson dostrzeg� jego min� i zachichota�.
� Nie szafuj zbytnio entuzjazmem, synu. Te, za kt�rych obejrzenie zap�acili�my,
b�d�
tam � wskaza� r�k� na estrad�. � Najpierw koktajl?
Don odpar�, �e dzi�kuje, ale nie s�dzi.
� Jak sobie chcesz. Jeste� ju� du�y i je�li u�yjesz troch� �ycia, nie wyrz�dzi
ci to trwa�ej
szkody. S�dz� jednak, �e pozwolisz, bym zam�wi� dla nas kolacj�?
Don wyrazi� zgod�. Podczas gdy doktor Jefferson naradza� si� z pojman�
ksi�niczk� na
temat menu, Don rozejrza� si� wok� siebie. Sala wygl�da�a tak, jak gdyby
znajdowali si� na
wolnym powietrzu p�nym wieczorem. Nad nimi zacz�y pojawia� si� gwiazdy.
Otacza� j�
wysoki ceglany mur zas�aniaj�cy nieistniej�c� okolic� i stanowi�cy po��czenie
mi�dzy estrad� a
fa�szywym niebem. Ponad nim wznosi�y si� jab�onie ko�ysz�ce si� na wietrze. Za
sto�ami, po
drugiej stronie sali, sta�a staro�wiecka studnia z �urawiem. Don ujrza�, �e
nast�pna �pojmana
ksi�niczka� podesz�a do niej i za pomoc� �urawia wyj�a z niej srebrne wiadro
zawieraj�ce
opakowan� butelk�.
Po przeciwnej stronie estrady usuni�to jeden ze sto��w, by zrobi� miejsce dla
wielkiej,
przezroczystej plastikowej kapsu�y na ko�ach. Don nigdy czego� takiego nie
widzia�, rozpozna� to
jednak. By� to �w�zek� Marsjanina, ruchome urz�dzenie klimatyzacyjne
zapewniaj�ce rzadkie,
ch�odne powietrze niezb�dne dla rodowitego mieszka�ca tej planety. Jego lokator
by� s�abo
widoczny � delikatne cia�o wsparte na wyposa�onym w stawy metalowym szkielecie
serwomechanizmu, kt�ry mia� mu pomaga� w uporaniu si� z poka�n� grawitacj�
trzeciej planety.
Jego pseudoskrzyd�a zwisa�y smutno. Nie porusza� si�. Donowi by�o go �al.
Jako m�ody ch�opiec spotyka� Marsjan na Lunie, lecz jej w�t�e pole grawitacyjne
by�o
s�absze nawet od marsja�skiego, nie zamienia�o ich wi�c w kaleki sparali�owane
przyci�ganiem
zbyt bolesnym dla ich organizm�w. Pobyt na Ziemi by� dla Marsjanina trudny i
niebezpieczny.
Don zastanawia� si�, co te� sk�oni�o go do podj�cia ryzyka. Mo�e misja
dyplomatyczna?
Doktor Jefferson odes�a� kelnerk�, podni�s� wzrok i dostrzeg�, �e Don gapi si�
na
Marsjanina.
� Zastanawia�em si� tylko, po co tu przyszed� � powiedzia� ch�opiec. � Przecie�
nie na
kolacj�.
� Pewnie chce poobserwowa� �erowanie zwierz�t. Moje motywy s�, po cz�ci, takie
same, Don. Rozejrzyj si� dobrze wok� siebie. Ju� nigdy czego� takiego nie
zobaczysz.
� No jasne. Nie na Marsie.
� Nie o to mi chodzi. Sodoma i Gomora, ch�opcze. Przegni�a na wskro� i
staczaj�ca si�
ku przepa�ci, �...ci nasi aktorzy, jak przepowiedzia�em... rozwiali si� w
powietrzu...� i tak dalej.
Mo�e nawet �sam wielki glob�. M�wi� za du�o. Ciesz si� tym. To nie potrwa d�ugo.
Don zrobi� zdziwion� min�.
� Doktorze Jefferson, czy podoba si� panu takie �ycie?
� Mnie? Jestem r�wnie dekadencki jak miasto, po kt�rym si� kr�c�. To m�j �ywio�.
Nie
znaczy to jednak, �e nie wiem, co jest grane.
Orkiestra, kt�rej cichy ton dobiega� nie wiadomo dok�adnie sk�d, przesta�a nagle
gra� i
system nag�a�niaj�cy oznajmi�.
� Komunikat z ostatniej chwili.
W tej samej chwili ciemniej�ce niebo nad nimi sta�o si� czarne i zacz�y si� po
nim
przemieszcza� �wiec�ce litery. G�os dobiegaj�cy z g�o�nik�w odczytywa� s�owa
biegn�ce przez
sufit:
BERMUDY. KOMUNIKAT OFICJALNY. DEPARTAMENT SPRAW
KOLONIALNYCH OG�OSI� PRZED CHWIL�, �E TYMCZASOWY KOMITET
KOLONII WENUSJANKICH ODRZUCI� NASZ� NOT�. ZE �R�DE�
ZBLI�ONYCH DO PRZEWODNICZ�CEGO FEDERACJI WIADOMO, �E
SPODZIEWANO SI� PODOBNEGO OBROTU SYTUACJI I NIE MA
POWOD�W DO NIEPOKOJU.
�wiat�a si� zapali�y. Ponownie zabrzmia�a muzyka. Doktor Jefferson rozci�gn��
wargi w
pozbawionym weso�o�ci u�miechu.
� Jakie to odpowiednie! � skomentowa�. � Jak bardzo na czasie! Napis r�k� na
�cianie.
Don zacz�� wypowiada� jak�� uwag�, lecz przerwa� mu pocz�tek przedstawienia.
Podczas
gdy wy�wietlano komunikat, scena przed nimi obni�y�a si� niezauwa�enie. Z
utworzonej w ten
spos�b czelu�ci wydoby� si� unosz�cy si� w powietrzu ob�ok roz�wietlony od
�rodka blaskiem
fioletowym, r�owym i koloru p�omienia. Ob�ok rozwia� si� i Don dostrzeg�, �e
scena wr�ci�a na
miejsce, wype�niona tancerzami. W jej tle wznosi�a si� g�ra.
Doktor Jefferson mia� racj�. Dziewcz�ta, na kt�re warto by�o si� gapi�, by�y na
scenie, a
nie us�ugiwa�y przy sto�ach. Don by� tym tak zaprz�tni�ty, �e nie dostrzeg�, i�
postawiono przed
nim jedzenie. Doktor tr�ci� go w �okie�.
� Zjedz co�, zanim zemdlejesz.
� Co? Och, tak jest!
Zabra� si� z apetytem do jedzenia, nie spuszcza� jednak oczu z artystek. By�
w�r�d nich
jeden m�czyzna, kt�ry gra� Tannh�usera, ale Don nie wiedzia� co to za posta�,
ani nic
obchodzi�o go to. Zauwa�a� go jedynie wtedy, gdy przes�ania� mu widok. Podobnie
te� sko�czy�
dwie trzecie tego, co postawiono przed nim, nie zauwa�aj�c, co je.
� No i jak? � zapyta� doktor Jefferson.
Don dopiero po chwili po�apa� si�. �e doktor ma na my�li danie, a nie tancerki.
� Pyszne! � odpar�. Przyjrza� si� talerzowi. � Ale co to takiego?
� Nie pozna�e�? Pieczony m�ody towarzyszek.
Min�o par� sekund zanim do Dona dotar�o, co to jest �towarzyszek�. Jako ma�e
dziecko
widywa� setki ma�ych, przypominaj�cych satyry dwunog�w � faunas gregariaus
veneris
Smythii � nie skojarzy� jednak z pocz�tku powszechnie u�ywanej nazwy handlowej z
przyjacielskimi, g�upiutkimi stworzeniami, kt�re on i jego koledzy, podobnie jak
wszyscy
wenusja�scy koloni�ci, zawsze nazywali �wynochami� ze wzgl�du na ich sta�y
zwyczaj
skupiania si� wok� cz�owieka, potr�cania go, ocierania si� o niego, siadania u
jego st�p oraz
wyra�ania w inny spos�b swego nienasyconego apetytu na fizyczne czu�o�ci.
Zje�� m�odego wynocha? Poczu� si� jak kanibal. Po raz drugi w ci�gu jednego dnia
zacz��
reagowa� jak ziemniak w przestrzeni kosmicznej. Prze�kn�� �lin� i zapanowa� nad
sob�, nie m�g�
ju� jednak zje�� ani kawa�eczka.
Spojrza� z powrotem na scen�. Venusberg znikn��. Zast�pi� go cz�owiek o
zm�czonym
spojrzeniu, kt�ry opowiada� szybk� seri� dowcip�w �ongluj�c jednocze�nie
p�on�cymi
pochodniami. Dona to nie bawi�o. Pozwoli�, by jego wzrok w�drowa� po sali. W
odleg�o�ci
trzech stolik�w pewien m�czyzna spojrza� mu w oczy, po czym jak gdyby nigdy nic
odwr�ci�
wzrok. Don zastanawia� si� przez chwil�, po czym przyjrza� mu si� uwa�nie i
doszed� do
wniosku, �e go pozna�.
� Doktorze Jefferson?
� S�ucham, Don?
� Czy zna pan mo�e wenusja�skiego smoka, kt�ry u�ywa imienia �sir Isaac Newton�?
� Don doda� gwizdan� wersj� prawdziwego imienia Wenusjanina.
� Nie r�b tego! � ostrzeg� go starszy m�czyzna ostrym g�osem.
� Czego?
� Nie ujawniaj bez potrzeby sk�d pochodzisz. Nie teraz. Dlaczego pytasz o tego,
hmm,
�sir Isaaca Newtona�? � m�wi� cicho, niemal wcale nie poruszaj�c wargami.
Donald opowiedzia� mu o przypadkowym spotkaniu na Gary Station.
� Kiedy to si� sko�czy�o, by�em w stu procentach pewien, �e obserwuje mnie
gliniarz z
bezpieki. A teraz ten sam facet siedzi tam przy stoliku, tylko �e nie jest w
mundurze.
� Jeste� pewien?
� My�l�, �e tak.
� Hmm... mog�e� si� pomyli�. Albo mo�e po prostu przyszed� tu po pracy, cho�
przy
pensji funkcjonariusza policji bezpiecze�stwa to raczej w�tpliwe. Pos�uchaj. Nie
zwracaj wi�cej
na niego uwagi i nic o nim nie m�w. Nie wspominaj te� o tym smoku, ani o niczym,
co ma
zwi�zek z Wenus. Sprawiaj wra�enie, �e dobrze si� bawisz. Uwa�aj jednak na
wszystko, co
powiem.
Don pr�bowa� wykona� t� instrukcj�, trudno mu jednak by�o skupi� my�li na
rozrywce.
Nawet gdy ponownie pojawi�y si� tancerki, mia� ochot� odwr�ci� wzrok i wbi� go w
cz�owieka,
kt�ry zepsu� mu zabaw�. Zabrano talerz z pieczonym towarzyszkiem i doktor
Jefferson zam�wi�
dla niego co�, co zwa�o si� �G�ra Etna�. Faktycznie wygl�da�o to jak wulkan. Z
wierzcho�ka
unosi� si� nawet pi�ropusz pary. Zag��bi� w to �y�eczk� i poczu� jak ogie� i l�d
zaatakowa�y jego
podniebienie sprzecznymi doznaniami. Zastanowi� si�, jak kto� m�g�by zje�� co�
takiego, lecz z
uprzejmo�ci spr�bowa� nast�pny k�sek. Po chwili stwierdzi�, �e zjad� ca�y deser
i �a�owa�, �e nie
by�o tego wi�cej.
Podczas przerwy w wyst�pach Don spr�bowa� zapyta� doktora Jeffersona, co
naprawd�
s�dzi o panice wojennej, lecz ten w stanowczy spos�b zmieni� temat, m�wi�c o
pracy jego
rodzic�w, po czym przeszed� do spraw przesz�o�ci i przysz�o�ci uk�adu.
� Nie przejmuj si� chwil� obecn�, synu. To tylko przej�ciowe k�opoty,
nieuchronne na
drodze do konsolidacji uk�adu. Za pi��set lat historycy nie b�d� prawie
po�wi�ca� im uwagi.
Nastanie wtedy Drugie Imperium � sze�� planet.
� Sze��? Nie my�li pan powa�nie, �e uda si� co� zrobi� z Jowiszem i Saturnem?
Aha,
chodzi panu o ksi�yce Jowisza.
� Nie. M�wi�em o sze�ciu prawdziwych planetach. Przesuniemy Plutona i Neptuna
bli�ej s�o�ca, a Merkurego odci�gniemy, �eby si� sch�odzi�.
Pomys� przemieszczenia planet zdumia� Dona. Wyda�o mu si� to absolutnie
niemo�liwe,
nie powiedzia� jednak tego na g�os, gdy� doktor Jefferson by� cz�owiekiem, kt�ry
twierdzi�, �e
mo�liwe jest dos�ownie wszystko.
� Gatunkowi potrzeba mn�stwo przestrzeni � ci�gn�� doktor. � Ostatecznie na
Marsie
i Wenus s� rodzime inteligentne gatunki. Nie mo�emy wcisn�� tam o wiele wi�cej
ludzi nie
posuwaj�c si� do eksterminacji, a nie jest takie pewne, kto dokona�by
eksterminacji kogo, nawet
w przypadku Marsjan. Jednak�e rekonstrukcja uk�adu to czysta in�ynieria �
drobiazg w
por�wnaniu z innymi rzeczami, kt�rych dokonamy. Za p� tysi�clecia poza uk�adem
b�dzie
mieszka�o wi�cej ludzi ni� w jego obr�bie. B�dzie nas pe�no wok� ka�dej gwiazdy
typu G w
okolicy. Czy wiesz, co bym zrobi�, gdybym by� w twoim wieku, Don? Zaci�gn��bym
si� na
Zwiadowc�.
Don skin�� g�ow�.
� Chcia�bym to zrobi�.
Zwiadowca, statek mi�dzygwiezdny przeznaczony do podr�y w jedn� stron�,
budowano
na Lunie i w jej pobli�u ju� od czas�w poprzedzaj�cych jego urodzenie. Wkr�tce
mia� odlecie�.
Wszyscy lub niemal wszyscy z pokolenia Dona przynajmniej marzyli o tym, �e
polec� na nim.
� Rzecz jasna � doda� doktor � potrzebna by ci by�a �ona � wskaza� palcem na
scen�,
kt�ra znowu zacz�a si� wype�nia�. � Na przyk�ad ta blondynka. To dziewcz�tko
wygl�da
obiecuj�co. Nie ma w�tpliwo�ci, �e jest zdrowa.
Don u�miechn�� si�, czuj�c si� jak cz�owiek bywa�y.
� Nie wiem, czy poci�ga�aby j� pionierka. Jest chyba szcz�liwa tu, gdzie jest.
� Nie wiesz tego, dop�ki jej nie zapytasz. Prosz� � doktor Jefferson wezwa�
maitre
d�h�tel. Pieni�dze przesz�y z r�ki do r�ki. Po chw