7333

Szczegóły
Tytuł 7333
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7333 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7333 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7333 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Robert A. Heinlein Mi�dzy planetami T�umaczy�: Micha� Jakuszewski Tytu� oryginalny: Between Planets Data wydania: 1993 Data wydania orygina�u: 1951 Spis tre�ci: Nowy Meksyk �Mene, mene, tekel, ufarsin� PROROCTWO DANIELA 5, 25 �cigani Szlak Chwa�y Circum-Terra Znak na niebie Objazd �Lisy maj� nory i ptaki powietrzne gniazda...� EWANGELIA �W. MATEUSZA 8, 20 Pieni�dze �na ko�ci� �Gdy rozmy�la�em, zap�on�� ogie� PSALM 39, 4 �M�g�by� wr�ci� na Ziemi�...� Mokra pustynia Mg�ojady �Daj nam go wi�c.� �Nie s�d�cie z zewn�trznych pozor�w� EWANGELIA �W. JANA 7, 24 Multum in parvo Przestawi� zegar Ma�y Dawid Nowy Meksyk � Spok�j, stary, spok�j! Don Harvey �ci�gn�� wodze ma�ego, t�ustego kucyka. Z regu�y Leniuch zachowywa� si� zgodnie ze swym imieniem, dzisiaj jednak najwyra�niej by� spragniony w�dr�wki. Don nie mia� w�a�ciwie do niego pretensji. Dni takie jak ten zdarzaj� si� tylko w Nowym Meksyku. Przelotna ulewa sp�uka�a niebo do czysta. Grunt wysech�, lecz w oddali wci�� wisia� fragment t�czy. Niebo by�o zbyt niebieskie, wzg�rza zbyt r�owe, a oddalone przedmioty zbyt wyra�ne, by wygl�da� przekonuj�co. Nad ziemi� zapanowa� niewiarygodny spok�j nios�cy ze sob� zapieraj�c� dech w piersiach zapowied� nadej�cia czego� cudownego. � Przed nami ca�y dzie� � ostrzeg� Leniucha. � Uwa�aj, �eby� si� nie zm�czy�. Czeka nas stromy podjazd. Don jecha� sam, poniewa� za�o�y� Leniuchowi wspania�e meksyka�skie siod�o, kt�re rodzice zam�wili dla niego na urodziny. By�o pi�kne, bogato przyozdobione srebrem jak m�ody Indianin, nie pasowa�o jednak do szko�y na ranchu, do kt�rej ucz�szcza�, w r�wnym stopniu, jak wieczorowy str�j nie nadawa� si� do pi�tnowania byd�a. Jego rodzice najwyra�niej nie zdawali sobie z tego sprawy. Don by� z niego dumny, lecz inni ch�opcy u�ywali zwyczajnych siode� i wy�miewali si� z niego niemi�osiernie. Gdy zobaczyli go z nim po raz pierwszy, przerobili jego nazwisko �Donald James Harvey� na �don Jaime�. Leniuch sp�oszy� si� nagle. Don popatrzy� wok�, dostrzeg� przyczyn�, wyszarpn�� bro� i wystrzeli�. Nast�pnie zsiad� z siod�a, odrzucaj�c wodze ku przodowi, by Leniuch si� zatrzyma�, i przyjrza� si� swemu dzie�u. Skryty w cieniu ska�y poka�nych rozmiar�w w�� z siedmioma grzechotkami na ogonie drga� jeszcze. Jego g�owa le�a�a obok, odci�ta impulsem. Don postanowi� nie zostawia� sobie grzechotek. Zabra�by g�ow�, gdyby przeszy� j� na wylot za pierwszym razem, by pochwali� si� celno�ci�. W rzeczywisto�ci jednak musia� poruszy� wi�zk� na boki, zanim go dosta�. Gdyby przyni�s� gada zabitego w tak nieudolny spos�b, kto� na pewno by go spyta�, dlaczego nie skorzysta� z w�a ogrodowego. Zostawi� grzechotnika na miejscu i wskoczy� na siod�o, przemawiaj�c do Leniucha. � To tylko stary, n�dzny grzechotnik rogaty � uspokoi� go. � Bardziej wystraszy� si� ciebie ni� ty jego. Cmokn�� i ruszyli w drog�. Po przebyciu kilkuset jard�w Leniuch sp�oszy� si� po raz drugi, tym razem nie z powodu w�a, lecz nieoczekiwanego ha�asu. Don �ci�gn�� wodze. � Ty spasiony ptasi m�d�ku! � przem�wi� surowym tonem. � Kiedy si� nauczysz nie zrywa� na dzwonek telefonu? Leniuch poruszy� gwa�townie mi�niami bark�w i parskn��. Don si�gn�� do ��ku siod�a, podni�s� s�uchawk� i odpowiedzia�. � Aparat przeno�ny 6-J-233309. M�wi Don Harvey. � Tu pan Reeves, Don � us�ysza� g�os kierownika Ranchito Alegre. � Gdzie jeste�? � Kieruj� si� w stron� p�askowy�u �Gr�b Domokr��cy�, prosz� pana. � Wracaj jak najszybciej do domu. � Hmm, czy m�g�by mi pan powiedzie�, co si� sta�o? � Radiogram od rodzic�w. Je�li kucharz wr�ci, wy�l� po ciebie helikopter z kim�, kto sprowadzi�by tu konia. Don zawaha� si�. Nie chcia�, �eby kto� obcy dosiada� Leniucha. Na pewno go przegrzeje, a potem zapomni doprowadzi� do porz�dku. Z drugiej strony radiogram od rodzic�w po prostu musia� by� wa�ny. Byli na Marsie. Matka pisa�a regularnie list na ka�dym statku, ale radiogramy, nie licz�c �ycze� �wi�tecznych i urodzinowych, by�y czym� niemal nieznanym. � Po�piesz� si�, prosz� pana. � Dobrze! � pan Reeves wy��czy� si�. Don zawr�ci� Leniucha i skierowa� si� �cie�k� w d�. Kucyk sprawia� wra�enie rozczarowanego. Spojrza� na ch�opca z wyrzutem. Ostatecznie z helikoptera dostrze�ono ich dopiero, gdy znajdowali si� w odleg�o�ci p� mili od szko�y. Don skin�� do nich d�oni�, ka��c im odlecie�, i sam odprowadzi� Leniucha do stajni. Mimo odczuwanej ciekawo�ci wytar� kucyka i napoi� go, zanim uda� si� do pana Reevesa, kt�ry czeka� na niego w gabinecie. Kaza� Donowi wej�� skinieniem d�oni i wr�czy� mu wiadomo��. By�o tam napisane: DROGI SYNKU, ZAREZERWOWALI�MY MIEJSCE NA WALKIRI� Z CIRCUM-TERRA DWUNASTEGO KWIETNIA. KOCHAMY � MAMA I TATA. Don spojrza� na to przelotnie. Trudno mu by�o zrozumie� proste fakty. � Ale to jest zaraz! � Tak. Czy nie spodziewa�e� si� tego? Don pomy�la� nad tym przez chwil�. Na wp� oczekiwa�, �e poleci do domu � je�li mo�na by�o tak to nazwa�, bior�c pod uwag�, �e nigdy nie postawi� stopy na Marsie � pod koniec roku szkolnego. Gdyby kupili mu bilet na Vanderdeckena za trzy miesi�ce... � Hmm, niezupe�nie. Nie mog� poj��, czemu ka�� mi wraca� przed ko�cem roku. Pan Reeves starannie z�o�y� koniuszki palc�w. � Powiedzia�bym, �e to oczywiste. Don zrobi� zdumion� min�. � Co pan m�wi? Panie Reeves, nie my�li pan chyba, �e naprawd� b�d� k�opoty? � Don, nie jestem prorokiem � odpowiedzia� powa�nym tonem kierownik. � Przypuszczam jednak, �e twoi rodzice s� na tyle zaniepokojeni, �e chc� ci� jak najszybciej wydosta� ze strefy potencjalnych dzia�a� wojennych. Wci�� trudno mu by�o pogodzi� si� z t� my�l�. Wojny by�y czym�, o czym si� uczy�, a nie czym�, co zdarza�o si� naprawd�. Rzecz jasna na lekcjach historii wsp�czesnej �ledzono przebieg aktualnego kryzysu kolonialnego, niemniej nawet komu�, kto podr�owa� tyle co on, wydawa�o si� to czym� odleg�ym � spraw� dla dyplomat�w i polityk�w, a nie elementem rzeczywisto�ci. � Niech pan pos�ucha, panie Reeves. Mo�e oni si� denerwuj�, ale ja nie. Chcia�bym wys�a� radiogram przekazuj�cy im, �e dolec� nast�pnym statkiem, zaraz po sko�czeniu szko�y. Pan Reeves potrz�sn�� g�ow�. � Nie. Nie mog� ci pozwoli� z�ama� jednoznacznych polece� rodzic�w. Ponadto, hmm � kierownik najwyra�niej mia� trudno�ci z doborem s��w. � Chcia�em powiedzie�, Donald, �e na wypadek wojny twoja pozycja tutaj mog�aby si� sta�, powiedzmy, niewygodna. Wydawa�o si�, �e do gabinetu przedosta� si� zimny, przenikliwy wiatr. Don poczu� si� nagle samotny i starszy ni� powinien. � Dlaczego? � zapyta� ochryp�ym tonem. Pan Reeves spojrza� na swe paznokcie. � Czy jeste� ca�kowicie pewien, po czy jej stoisz stronie? � zapyta� powoli. Don zmusi� si� do zastanowienia si� nad tym. Jego ojciec urodzi� si� na Ziemi, za� matka by�a wenusja�sk� kolonistk� drugiego pokolenia. �adna z tych planet nie by�a jednak naprawd� ich domem. Spotkali si� i zawarli ma��e�stwo na Lunie, za� swe badania z zakresu planetologii prowadzili w najr�niejszych sektorach uk�adu s�onecznego. Sam Don urodzi� si� w przestrzeni kosmicznej i �wiadectwo urodzenia, wystawione przez Federacj�, pozostawia�o kwesti� narodowo�ci otwart�. M�g�, po rodzicach ro�ci� sobie pretensj� do podw�jnego obywatelstwa. Nie uwa�a� si� za wenusja�skiego kolonist�. Up�yn�o ju� tyle czasu od chwili, gdy jego rodzina po raz ostatni odwiedzi�a Wenus, �e wspomnienie tej planety sta�o si� dla niego czym� nierealnym. Z drugiej strony jednak mia� ju� jedena�cie lat, gdy po raz pierwszy ujrza� na w�asne oczy przecudne wzg�rza Ziemi. � Jestem obywatelem uk�adu s�onecznego � odpar� szorstkim tonem. � Hm � odrzek� kierownik. � To mi�y slogan i mo�e kt�rego� dnia b�dzie co� znaczy�. Tymczasem jednak, m�wi�c po przyjacielsku, zgadzam si� z twoimi rodzicami. Mars b�dzie zapewne terytorium neutralnym. B�dziesz tam bezpieczny. Ponadto � ponownie m�wi� jako przyjaciel � sytuacja tutaj mo�e si� sta� odrobin� nieprzyjemna dla kogo�, czyja lojalno�� nie jest w stu procentach oczywista. � Nikt nie ma prawa kwestionowa� mojej lojalno�ci! Zgodnie z prawem jestem uwa�any za tubylca! M�czyzna nie udzieli� odpowiedzi. � To wszystko g�upota! � wybuchn�� Don. � Gdyby Federacja nie pr�bowa�a wycisn�� z Wenus ostatniego grosza, nikt by nawet nie wspomina� o wojnie! Reeves wsta� z miejsca. � To ju� wszystko, Don. Nie zamierzam spiera� si� z tob� na tematy polityczne. � To prawda! Niech pan przeczyta Teori� ekspansji kolonialnej Chamberlaina! Reeves zrobi� zdumion� min�. � Gdzie ci si� uda�o znale�� t� ksi��k�? Chyba nie w szkolnej bibliotece. Don nie odpowiedzia�. Przys�a� mu j� ojciec, ostrzeg� go jednak, by nie pokazywa� jej nikomu. To by�a jedna z ksi��ek zabronionych � przynajmniej na Ziemi. � Don � ci�gn�� Reeves. � Czy mia�e� kontakty z kolporterem nielegalnej literatury? � Don milcza�. � Odpowiedz mi! Po chwili Reeves zaczerpn�� g��boko tchu i powiedzia�. � Niewa�ne. Wr�� do pokoju si� spakowa�. O pierwszej polecisz helikopterem do Albuquerque. � Tak jest, prosz� pana. Skierowa� si� w stron� wyj�cia, lecz kierownik powstrzyma� go. � Chwileczk�. W ogniu naszej, hmm, dyskusji, zapomnia�em niemal, �e jest dla ciebie druga wiadomo��. � Tak? � Don wzi�� w r�k� kartk�. By�o na niej napisane: DROGI SYNKU, NIE ZAPOMNIJ POWIEDZIE� WUJKOWI DUDLEYOWI DO WIDZENIA PRZED ODLOTEM � MATKA. � Pod pewnymi wzgl�dami ta druga wiadomo�� zaskoczy�a go jeszcze bardziej ni� pierwsza. Z trudem przysz�o mu zrozumie�, �e matce z pewno�ci� chodzi�o o doktora Dudleya Jeffersona, kt�ry by� przyjacielem rodzic�w, ale nie krewnym, a w jego �yciu nie odgrywa� �adnej roli. Reeves jednak najwyra�niej nie dostrzeg� w wiadomo�ci nic dziwnego, wi�c Don wsadzi� kartk� do kieszeni d�ins�w i wyszed� z pokoju. Cho� ju� od dawna przebywa� na Ziemi, zabra� si� do pakowania jak prawdziwy mieszkaniec kosmosu. Wiedzia�, �e bilet uprawnia go do zabrania jedynie pi��dziesi�ciu funt�w darmowego baga�u, zacz�� wi�c rozk�ada� wszystko na obie strony. Po chwili mia� ju� dwa stosy, bardzo ma�y na swoim ��ku � niezb�dne ubrania, kilka kapsu�ek mikrofilm�w, suwak logarytmiczny, pisak oraz vreetha � podobny do fletu marsja�ski instrument, na kt�rym od dawna nie gra�, gdy� przeszkadza�o to jego kolegom. Na ��ku ch�opca dziel�cego z nim pok�j znajdowa� si� drugi, znacznie wi�kszy stos rzeczy zbytecznych. Wzi�� w r�k� vreeth�, dmuchn�� w ni� par� razy i od�o�y� na wi�kszy stos. Wie�� marsja�ski produkt na Marsa to jak la� wod� do studni. W tej w�a�nie chwili wszed� jego wsp�lokator, Jack Moreau. � Co ty wyrabiasz? Sprz�tasz? � Wyje�d�am. Jack pogmera� palcem w uchu. � Chyba robi� si� g�uchy. M�g�bym przysi�c, �e powiedzia�e�, �e wyje�d�asz. � Zgadza si� � Don przerwa� robot� i wyja�ni� wszystko Jackowi, pokazuj�c mu radiogram od rodzic�w. Jack sprawia� wra�enie zmartwionego. � To mi si� nie podoba. No jasne, wiedzia�em, �e to nasz ostatni rok, ale nie my�la�em, �e si� zerwiesz. Trudno mi chyba b�dzie zasn�� bez twojego chrapania. Uspokaja�o mnie. Sk�d ten po�piech? � Nie wiem. Naprawd� nie wiem. Kierownik powiedzia�, �e moi rodzice spietrali si� wojny i chc� zaholowa� syneczka w bezpieczne miejsce. Ale to g�upota, nie? Chc� powiedzie�, �e ludzie s� w dzisiejszych czasach zbyt cywilizowani, �eby wyrusza� na wojn�. Jack nie odpowiedzia�. Don odczeka� chwil�, po czym powiedzia� ostrym tonem. � Zgadzasz si� ze mn�, nie? Nie b�dzie �adnej wojny. � Mo�e nie b�dzie � odpar� powoli Jack. � A mo�e b�dzie. � Ech, daj spok�j! � Czy mam ci pom�c w pakowaniu? � zapyta� wsp�lokator � Nie ma nic do pakowania. � A co z tym wszystkim? � Jest twoje, je�li chcesz. Przejrzyj wszystko, a potem zawo�aj ch�opak�w, �eby sobie wybrali co zechc� z tego, co zostanie. � H�? Kurcz�, Don, nie chc� twoich rzeczy. Zapakuj� je i wy�l� do ciebie. � Przesy�a�e� co� kiedy� mi�dzy planetami? To wszystko razem nie jest warte tej ceny. � No to sprzedaj to. Wiesz co, zaraz po kolacji urz�dzimy licytacj�. Don potrz�sn�� g�ow�. � Nie mam czasu. Odlatuj� o pierwszej. � Co? Zaskakujesz mnie, kole�. To mi si� nie podoba. � Nie ma rady � Don odwr�ci� si� z powrotem w stron� stos�w rzeczy. Pojawi�o si� kilku jego koleg�w, pragn�cych si� po�egna�. Don nie m�wi� nic nikomu i nie s�dzi�, by zrobi� to kierownik, w jaki� jednak spos�b plotka si� rozesz�a. Powiedzia� im, �e mog� sobie wybra� �upy z tego, co zostawi Jack. Po chwili zauwa�y�, �e nikt go nie zapyta� dlaczego wyje�d�a. Zaniepokoi�o go to bardziej ni� gdyby o tym m�wili. Chcia� powiedzie� komu�, komukolwiek, �e kwestionowanie jego lojalno�ci by�o �mieszne, a poza tym nie b�dzie �adnej wojny! Rupe Salter, ch�opak z drugiego skrzyd�a, wsadzi� g�ow� do pokoju, by przyjrze� si� przygotowaniom. � Zwiewasz, co? S�ysza�em o tym i wpad�em si� przekona�. � Wyje�d�am, je�li to chcia�e� powiedzie�. � To w�a�nie powiedzia�em. Pos�uchaj, �don Jaime�, co z tym twoim cyrkowym siod�em? Uwolni� ci� od jego ci�aru, je�li cena b�dzie odpowiednia. � Nie jest na sprzeda�. � H�? Tam, dok�d lecisz, nie ma �adnych koni. Podaj mi cen�. � Jest w�asno�ci� Jacka. � I nadal nie jest na sprzeda�? � dorzuci� natychmiast Moreau. � Tak po prostu, co? Jak sobie chcecie � ci�gn�� �agodnym tonem Salter. � Jeszcze jedno. Da�e� ju� komu� w spadku t� swoj� szkap�? Wierzchowce ch�opc�w, z nielicznymi wyj�tkami, stanowi�y w�asno�� szko�y, by�o jednak cenionym, zakorzenionym przywilejem ka�dego ko�cz�cego nauk� ucznia, �e m�g� on przekaza� �w spadku� tymczasowe prawo w�asno�ci ch�opca, kt�rego wybra�. Don podni�s� gwa�townie wzrok. Do tej chwili nie pomy�la� o Leniuchu. Zda� sobie z nag�ym �alem spraw�, �e nie mo�e zabra� ma�ego, t�ustego b�azna ze sob�, ani te� nie poczyni� �adnych stara�, by go zabezpieczy�. � Sprawa jest za�atwiona � odrzek�. Je�li chodzi o ciebie � doda� w my�lach. � Kto go dostanie? To mog�oby ci si� op�aci�. Kiepski z niego ko�, ale chcia�bym si� pozby� tej kozy, na kt�rej musz� je�dzi�. � To ju� za�atwione. � B�d� rozs�dny. Mog� porozmawia� z kierownikiem, a on i tak mi go da. Pozostawienie konia w spadku to przywilej absolwenta, a ty dajesz nura przed terminem. � Sp�ywaj! Salter u�miechn�� si�. � Nerwowy, co? Jak wszystkie mg�ojady. Zbyt nerwowi, by wiedzie�, co dla nich dobre. No, ale wkr�tce dostaniecie nauczk�. Don, ju� przedtem podenerwowany, by� zbyt w�ciek�y, by odwa�y� si� odezwa�. S�owo �mg�ojad� u�ywane na okre�lenie cz�owieka ze skrytej pod ob�okami Wenus by�o jedynie �artobliwe, jak �Angol� czy �Jankes�, chyba �e � jak w tym przypadku � tonacja g�osu oraz kontekst czyni�y z niego celow� obelg�. Pozostali spojrzeli na niego, na wp� spodziewaj�c si�, �e przejdzie do czyn�w. Jack podni�s� si� po�piesznie z ��ka i podszed� do Saltera. � Sp�y� st�d, Salty. Jeste�my zbyt zaj�ci na wyg�upy z tob�. Salter spojrza� na Dona, a potem z powrotem na Jacka. Wzruszy� ramionami i powiedzia�. � Ja te� jestem zbyt zaj�ty, �eby tu siedzie�... ale, je�li macie co� na my�li, znajd� czas. Z jadalni dobieg� d�wi�k dzwonu oznaczaj�cy po�udnie, co roz�adowa�o sytuacj�. Kilku ch�opc�w skierowa�o si� w stron� drzwi. Salter wyszed� wraz z nimi. Don si� nie ruszy�. � No chod� ju�! � powiedzia� Jack. � Jack? � Co? � A mo�e ty by� przej�� Leniucha? � Kurcz�, Don! Chcia�bym ci p�j�� na r�k�, ale... co bym pocz�� z Lady Maude? � Hmm, chyba masz racj�. Co mam zrobi�? � Poczekaj... � twarz Jacka rozpromieni�a si�. � Znasz takiego ch�opaka Zezola Morrisa? Tego nowego z Manitoby? Nie ma jeszcze sta�ego konia. Je�dzi na kozach, wed�ug kolejki. Wiem, �e dba�by o Leniucha. Widzia�em, jak raz pr�bowa� z Maudie. Ma delikatne r�ce. Don poczu� ulg�. � Za�atwisz to dla mnie? Porozmawiasz z panem Reevesem? � H�? Mo�esz z nim pogada� na obiedzie. Chod�. � Nie id� na obiad. Nie jestem g�odny. Nie mam te� wielkiej ochoty rozmawia� o tym z kierownikiem. � Czemu nie? � No, nie wiem. Kiedy wezwa� mnie rano nie by� w�a�ciwie... przyja�nie nastawiony. � Co powiedzia�? � Nie chodzi o jego s�owa, tylko o zachowanie. Mo�e naprawd� jestem nerwowy... ale co� mi si� zdawa�o, �e cieszy si�, i� si� mnie pozby�. Don spodziewa� si�, �e Jack si� nie zgodzi, b�dzie go przekonywa�, �e nie ma racji, lecz ten milcza� przez chwil�, i czym powiedzia� cicho. � Nie przejmuj si� tym za bardzo, Don. Kierownik na pewno te� jest podenerwowany. Czy wiesz, �e dosta� przydzia� � H�? Jaki przydzia�? � Wiedzia�e�, �e jest oficerem rezerwy, nie? Zg�osi� si� i przydzia� i otrzyma� go. Nabiera mocy z chwil� zako�czenia roku szkolnego. Pani Reeves przejmie kierownictwo szko�y na czas trwania wojny. Don, kt�ry ju� by� do�� podenerwowany, poczu�, �e zakr�ci�o mu si� w g�owie. Na czas trwania wojny? Jak mo�na to powiedzie� co� takiego, kiedy nie by�o �adnej wojny? � To fakt � ci�gn�� Jack. � S�ysza�em na w�asne uszy � przerwa�, po czym ci�gn��. � Pos�uchaj, stary. Jeste�my kumplami, nie? � H�? Jasne, jasne! � To powiedz mi jasno: czy naprawd� lecisz na Marsa, czy udajesz si� na Wenus, by si� zaci�gn��? � Sk�d ci to przysz�o do g�owy? � W takim razie to niewa�ne. Uwierz mi, �e to by nic nie zmieni�o mi�dzy nami. M�j stary powiada, �e kiedy nadchodzi chwila pr�by, wa�ne jest, by si� zachowa� jak m�czyzna � spojrza� Donowi w twarz, po czym ci�gn��. � Jak si� do tego zabierzesz, to ju� twoja sprawa. Wiesz, �e w przysz�ym miesi�cu b�d� mia� urodziny? � H�? Faktycznie, zgadza si�. � Mam zamiar zg�osi� si� potem do szko�y pilota�u. Dlatego w�a�nie chcia�em si� dowiedzie� jakie s� twoje plany. � Och... � Ale to nic nie zmieni... nie mi�dzy nami. Zreszt� lecisz na Marsa. � Tak. Tak, to prawda. � �wietnie! � Jack spojrza� na zegarek. � Musz� ju� lecie�... albo rzuc� moje �arcie �winiom. Na pewno nie p�jdziesz? � Na pewno. � Do zobaczenia. Wypad� z pokoju. Don sta� przez chwil� bez ruchu. Chcia� sobie to wszystko u�o�y� w g�owie. Najwyra�niej staruszek Jack traktowa� rzecz powa�nie. Zrezygnowa� z Yale dla szko�y pilota�u. Ale on si� myli�. Musia� si� myli�. Po chwili ruszy� do corralu. Leniuch przyszed� na jego wezwanie i zacz�� przeszukiwa� mu kieszenie w nadziei, �e znajdzie tam cukier. � Przykro mi, stary � powiedzia� Don smutnym tonem. � Nie mam nawet marchewki. Zapomnia�em. Stan�� z twarz� przyci�ni�t� do ko�skiego policzka i podrapa� zwierz� po uszach. Przem�wi� do niego cicho, wyja�niaj�c mu spraw� tak dok�adnie, jak gdyby Leniuch m�g� zrozumie� wszystkie te trudne s�owa. � Tak to ju� jest � zako�czy�. � Musz� wyjecha� i nic pozwol� mi wzi�� ci� ze sob� � cofn�� si� my�lami do dnia. w kt�rym zacz�a si� ich znajomo��. Leniuch niedawno dopiero przesta� by� �rebakiem, lecz Don przestraszy� si� go. Wyda� mu si� wielkim, niebezpiecznym, by� mo�e drapie�nym zwierz�ciem. Przed przybyciem na Ziemi� nigdy nie widzia� konia. Leniuch by� pierwszym, kt�rego ujrza� z bliska. Nagle �cisn�o go w gardle. Nie m�g� ju� m�wi�. Obj�� ko�sk� szyj� ramionami i zap�aka�. Leniuch parskn�� cicho. Wiedzia�, �e co� jest nie tak. Spr�bowa� szturchn�� go nosem. Don podni�s� g�ow�. � Do widzenia, stary. Uwa�aj na siebie. Odwr�ci� si� nagle i pogna� w stron� zabudowa�. �Mene, mene, tekel, ufarsin� PROROCTWO DANIELA 5, 25 Szkolny helikopter wysadzi� go na l�dowisku w Albuquerque. Musia� si� po�pieszy�, by zd��y� na sw� rakiet�, poniewa� kontrola lot�w za��da�a, by omin�li szerokim �ukiem O�rodek Produkcji Broni w Sandia. Podczas wa�enia natrafi� na kolejn� nowo�� zwi�zan� z bezpiecze�stwem. � Czy jest w tym kamera, synu? � zapyta� wagowy. gdy Don da� mu torby. � Nie. Czemu pan pyta? � Dlatego, �e aparat rentgenowski na�wietli�by ci film. Najwyra�niej promienie rentgenowskie nie odnalaz�y w�r�d jego bielizny �adnej bomby. Przekazano torby dalej. a on sam wszed� na pok�ad uskrzydlonej rakiety Szlak do Santa Fe, kt�ra odbywa�a wahad�owe kursy pomi�dzy Po�udniowym Zachodem a Nowym Chicago. Znalaz�szy si� wewn�trz zapi�� pasy, u�o�y� si� na poduszkach i czeka�. W pierwszej chwili ha�as startu przeszkadza� mu bardziej ni� wzrastaj�cy ci�ar, lecz efekt Dopplera zlikwidowa� huk, gdy tylko przekroczyli pr�dko�� d�wi�ku, za� przy�pieszenie stawa�o si� coraz wi�ksze. Straci� przytomno��. Odzyska� j�, gdy statek przeszed� w lot swobodny, kre�l�c wysok� parabol� ponad r�wninami. Natychmiast poczu� olbrzymi� ulg�. Jego klatki piersiowej nie przygniata� ju� ci�ar niemo�liwy do wytrzymania, kt�ry przeci��a� mu serce i zamienia� mi�nie w wod�. Zanim jednak zd��y� si� nacieszy� tym b�ogos�awionym uczuciem, poczu� co� nowego. �o��dek pr�bowa� mu wype�zn�� na zewn�trz przez gard�o. W pierwszej chwili poczu� l�k. Nie potrafi� wyt�umaczy� tego nieoczekiwanego i okropnie nieprzyjemnego wra�enia. Potem jednak nasz�o go nag�e, szalone podejrzenie. Czy to mo�liwe? O, nie! Niemo�liwe... nie choroba kosmiczna, nie u niego. Urodzi� si� przecie� w stanie niewa�ko�ci. Choroba kosmiczna by�a dla pe�zaj�cych po gruncie ziemniak�w! Jednak�e podejrzenie przerodzi�o si� w pewno��. Lata �atwego �ycia na powierzchni planety os�abi�y jego odporno��. Zawstydzony w g��bi duszy, przyzna�, �e niew�tpliwie zachowywa� si� jak ziemniak. Nie przysz�o mu do g�owy, by przed startem poprosi� o zastrzyk przeciw md�o�ciom, mimo �e przeszed� tu� obok punktu oznaczonego wyra�nym czerwonym krzy�em. Po chwili jego prywatne zawstydzenie nabra�o charakteru publicznego. Ledwie zd��y� dosta� si� do przygotowanego w rym celu plastikowego pojemnika. Po tym fakcie poczu� si� lepiej, cho� by� os�abiony. Jednym uchem nas�uchiwa� dobiegaj�cego z g�o�nika nagranego g�osu opisuj�cego krain�, nad kt�r� si� unosili. Nied�ugo p�niej, w pobli�u Kansas City, niebo przesz�o z czerni z powrotem w fiolet, p�aty skrzyde� rakiety poczu�y zn�w powietrze, na kt�rym mog�y si� oprze� i pasa�erowie odzyskali ci�ar, gdy pojazd rozpocz�� d�ugie, g�o�ne zej�cie do l�dowania w Nowym Chicago. Don z�o�y� le�ank�. Przybra�a ona kszta�t fotela, na kt�rym m�g� usi���. W dwadzie�cia minut p�niej, gdy l�dowisko wybieg�o im na spotkanie, radar uruchomi� silniki rakietowe mieszcz�ce si� w dziobie i Szlak do Santa Fe wyhamowa� do l�dowania. Ca�a podr� trwa�a kr�cej ni� lot helikopterem ze szko�y do Albuquerque. Nieca�a godzina na pokonanie w kierunku wschodnim tej samej trasy, kt�ra jad�cym na zach�d wozom osadnik�w zajmowa�a osiemdziesi�t dni � je�li mieli szcz�cie. Miejscowa rakieta opad�a na l�dowisko tu� obok miasta, nie opodal ogromnego, wci�� lekko radioaktywnego obszaru, kt�ry by� zar�wno g��wnym kosmoportem planety. jak i miejscem, gdzie niegdy� znajdowa�o si� Stare Chicago. Don nie spieszy� si�. Pozwoli�, by rodzina Indian Navajo wysiad�a przed nim, po czym uda� si� w �lady squaw. Do statku podpe�z� ruchomy chodnik. Don stan�� na nim i pozwoli�, by zawi�z� go on do stacji. Gdy ju� znalaz� si� wewn�trz, poczu� si� niepewnie na widok pe�nego krz�taniny ogromu budynku rozci�gaj�cego si� wiele pi�ter ponad i pod gruntem. Gary Station obs�ugiwa�a nie tylko Szlak do Santa Fe, Tras� 66 i inne miejscowe rakiety kursuj�ce na Po�udniowy Zach�d, lecz r�wnie� tuzin innych linii miejscowych, a ponadto rakiety transoceaniczne, przewozy towarowe oraz statki kosmiczne kursuj�ce pomi�dzy Ziemi� a stacj� Circum-Terra, a stamt�d na Lun�, Wenus, Marsa i ksi�yce Jowisza. By� to rdze� pacierzowy imperium ogarniaj�cego sob� wi�cej ni� jeden �wiat Przyzwyczajony do rozleg�o�ci i pustych przestrzeni Nowego Meksyku, a przedtem do jeszcze rozleglejszych pustkowi kosmosu, Don czu� si� przyt�oczony i podenerwowany ha�a�liw�, ruchliw� mas�. Mia� wra�enie, �e ludzie zachowuj�cy si� jak mr�wki trac� sw� godno��, cho� my�l ta nie skrystalizowa�a si� w s�owa. Musia� jednak stawi� temu czo�a. Dostrzeg� potr�jne globy � symbole �Linii Mi�dzyplanetarnych� i pod��y� za b�yszcz�cymi strza�kami do biura rezerwacji. Znudzony urz�dnik zapewni� go, �e w biurze nie ma �adnej informacji o jego rezerwacji na Walkiri�. Don wyja�ni� mu cierpliwie, �e rezerwacji dokonano z Marsa i pokaza� radiogram od rodzic�w. Zmuszony do podj�cia akcji urz�dnik zgodzi� si� wreszcie zatelefonowa� do Circum-Terra. Stacja orbitalna potwierdzi�a rezerwacj�. Urz�dnik od�o�y� s�uchawk� i zwr�ci� si� w stron� Dona. � Dobrze, mo�e pan zap�aci� za bilet tutaj. Don by� zrozpaczony. � My�la�em, �e ju� jest op�acony. Mia� ze sob� list kredytowy ojca, by�o to jednak za ma�o, by op�aci� przelot na Marsa. � H�? Nic nie m�wili, �eby by� op�acony z g�ry. Poniewa� Don nalega�, urz�dnik po raz drugi zadzwoni� na stacj� kosmiczn�. Tak jest, bilet op�acono z g�ry, poniewa� wykupiono go na drugim ko�cu trasy. Czy urz�dnik nie zna� w�asnych taryf? Osaczony ze wszystkich stron wyda� on niech�tnie Donowi bilet na miejsce 64 na statek rakietowy Szlak Chwa�y startuj�cy z Ziemi do Circum-Terra o 9:03:57 jutrzejszego ranka. � Czy ma pan zezwolenie? � H�? Jakie zezwolenie? Urz�dnik by� zachwycony. Wydawa�o si�, �e znajdzie jednak pretekst, by nie wykona� swych obowi�zk�w. Schowa� bilet. � Nie s�ucha pan wiadomo�ci? Prosz� pokaza� dow�d to�samo�ci. Don da� mu go niech�tnie. Urz�dnik w�o�y� dokument do maszyny statystycznej, po czym zwr�ci� go Donowi. � Teraz odciski kciuk�w. Don odcisn�� je, po czym zapyta�. � Czy to ju� wszystko? Mog� teraz dosta� bilet? � �Czy to wszystko?� Dobre sobie! Prosz� przyj�� jutro godzin� przed startem. B�dzie m�g� pan wtedy dosta� bilet, pod warunkiem, �e IBI wyrazi zgod�. Urz�dnik odwr�ci� si� plecami. Don post�pi� tak samo. Czu� si� zagubiony. Nie wiedzia�, co robi� dalej. Powiedzia� kierownikowi Reevesowi, �e sp�dzi noc w hotelu �Hilton Caravansary�, w kt�rym to jego rodzina zatrzyma�a si� przed laty, gdy� by� to jedyny hotel, kt�rego nazw� zna�. Z drugiej strony jednak musia� spr�bowa� odszuka� doktora Jeffersona � �wujka Dudleya� � poniewa� jego matka poleci�a mu to wyra�nie. By�o jeszcze wczesne popo�udnie. Postanowi� zostawi� baga�e w przechowalni i uda� si� na poszukiwania. Pozbywszy si� tobo��w odnalaz� pust� budk� ��czno�ciow�, odszuka� numer kodowy doktora i wprowadzi� go do maszyny. Telefon odpowiedzia� mu z uprzejmym �alem, �e doktora Jeffersona nie ma w domu i poleci� mu zostawi� wiadomo��. Zacz�� j� dyktowa�, gdy przerwa� mu ciep�y g�os. � Dla ciebie jestem w domu, Donald. Gdzie si� podziewasz, ch�opcze? Ekran rozb�ysn�� i Don ujrza� znane sobie oblicze doktora Dudleya Jeffersona. � Och! Jestem na stacji, doktorze. Gary Station. Dopiero co przylecia�em. � Wi�c �ap taks�wk� i przyje�d�aj tu natychmiast. � Hmm, nie chcia�bym sprawi� panu k�opotu, doktorze. Zadzwoni�em, poniewa� matka kaza�a mi powiedzie� panu �do widzenia�. Mia� cich� nadziej�, �e doktor Jefferson b�dzie zbyt zaj�ty, by znale�� dla niego czas. Mimo �e nie by� wielbicielem miast, nie mia� ochoty sp�dzi� ostatniego wieczoru na Ziemi na wymianie uprzejmo�ci z przyjacielem rodziny. Chcia� si� troch� pokr�ci�, by sprawdzi�, jakie te� rozrywki ma do zaoferowania ten wsp�czesny Babilon. Jego list kredytowy wypala� mu dziur� w kieszeni. Chcia� troch� zmniejszy� jego ci�ar. � Nie ma sprawy! Zobaczymy si� za par� minut. Tymczasem wybior� t�ustego cielaka i zar�n� go. Swoj� drog�, czy otrzyma�e� paczk� ode mnie? � doktor spojrza� na niego z uwag�. � Paczk�? Nie. Doktor Jefferson mrukn�� co� na temat poczty. � Mo�e jeszcze do mnie dotrze � dorzuci� Don. � Czy to by�o co� wa�nego? � Hmm, mniejsza o to. Pom�wimy o tym p�niej. Zostawi�e� adres przesy�kowy? � Tak jest. �Caravansary�. � No wi�c, pogo� konie i przekonaj si�, jak szybko zdo�asz tu dotrze�. Otwartego nieba! � I bezpiecznego l�dowania. Obaj od�o�yli s�uchawki. Don wyszed� z budki i rozejrza� si� za postojem taks�wek. Wydawa�o si�, �e stacja jest bardziej zat�oczona ni� kiedykolwiek. Wida� by�o wiele mundur�w, nie tylko pilot�w i innych cz�onk�w za��g statk�w, lecz r�wnie� licznych formacji wojskowych, oraz wszechobecnej policji bezpiecze�stwa. Don przepchn�� si� przez t�um, zszed� w d� po rampie, przejecha� ruchomym chodnikiem wzd�u� tunelu i wreszcie znalaz� to, czego szuka� � kolejk� czekaj�cych na taks�wki. Stan�� w niej. Obok kolejki le�a�o rozci�gni�te, wielkie, niezgrabne, jaszczuropodobne cielsko wenusja�skiego �smoka�. Gdy Don przesun�� si� tak, by znale�� si� obok niego, zagwizda� uprzejme pozdrowienie. Smok obr�ci� jedn� z rozedrganych szypu�ek ocznych w jego kierunku. Przypi�ta do �piersi� stworzenia, pomi�dzy jego przednimi nogami, tu� poni�ej jego chwytnych witek i w ich zasi�gu znajdowa�a si� ma�a skrzynka � generator g�osu. Witki przebieg�y, faluj�c, po klawiszach i Wenusjanin odpowiedzia� mu mechanicznym g�osem generatora, a nie gwizdami w�asnego j�zyka. � Pozdrawiam ci� r�wnie�, m�ody panie. To doprawdy przyjemno�� us�ysze� mi�dzy obcymi d�wi�ki, kt�re s�ysza�o si� w jajku. Don zauwa�y� z zachwytem, �e nieziemiec wydobywa� ze swej maszyny g�os m�wi�cy wyra�nym cockneyem. Zagwizda� wyrazy podzi�kowania i wyrazi� nadziej�, �e �mier� smoka b�dzie przyjemna. Wenusjanin podzi�kowa� mu ponownie za pomoc� generatora,! doda�. � Cho� tw�j akcent jest pe�en uroku, czy nie zechcia�by�, w charakterze przys�ugi dla mnie, u�ywa� w�asnego j�zyka, bym m�g� si� w nim wprawia�? Don podejrzewa�, i� jego modulacja by�a tak okropna, �e zrozumienie go przychodzi�o Wenusjaninowi z najwy�sz� trudno�ci�, przeszed� wi�c natychmiast na ludzkie s�owa. � Nazywam si� Don Harvey � odpar� i gwizdn�� raz jeszcze, po to tylko, by poda� swe wenusja�skie imi� �Mg�a nad Wodami�. Wybra�a je dla niego matka i nie widzia� w nim nic �miesznego. Smok r�wnie� nie. Zagwizda� po raz pierwszy, podaj�c w�asne imi� i doda� za po�rednictwem generatora. � Nazywam si� �sir Isaac Newton�. Don zrozumia�, �e nadaj�c sobie takie imi� Wenusjanin post�pi� zgodnie z powszechnym zwyczajem smok�w, kt�re �po�ycza�y� sobie dla codziennego u�ytku nazwisko jakiego� Ziemianina, kt�rego podziwia�y. Don pragn�� zapyta� �sir Isaaca Newtona�, czy przypadkiem nie zna� rodziny matki, lecz ogonek posuwa� si� naprz�d, a smok le�a� bez ruchu, by� wi�c zmuszony oddali� si� od niego, by nie wypa�� z kolejki. Wenusjanin pod��y� za nim jednym z rozedrganych oczu i stwierdzi�, gwi�d��c, i� ma nadziej�, �e �mier� Dona r�wnie� b�dzie przyjemna. Nast�pi�a przerwa w nap�ywie automatycznych taks�wek na post�j. Nadjecha�a ci�ar�wka z kierownic�-cz�owiekiem, kt�ra opu�ci�a ramp�. Smok d�wign�� si� na swych sze�� krzepkich n�g i wgramoli� si� na ni�. Don zagwizda� po�egnanie i zda� sobie nagle spraw� z nieprzyjemnego faktu, �e funkcjonariusz policji bezpiecze�stwa skupi� na nim ca�� sw� uwag�. Z rado�ci� wcisn�� si� do taks�wki i zamkn�� za sob� pokryw�. Wykr�ci� adres i usiad�. Ma�y pojazd pogna� naprz�d, wspi�� si� po rampie, przecisn�� przez tunel towarowy i wjecha� na wind�. Z pocz�tku Don usi�owa� �ledzi�, dok�d go zabiera, lecz um�czone skr�ty mrowiska zwanego �Nowym Chicago� przyprawi�yby topologa o niestrawno��. Da� sobie z tym spok�j. Samoch�d-robot najwyra�niej wiedzia�, dok�d jedzie, niew�tpliwie za� wiedzia�a to maszyna kieruj�ca, od kt�rej otrzymywa� on sygna�y. Don sp�dzi� reszt� podr�y zamartwiaj�c si� faktem, �e nie otrzyma� jeszcze biletu, niepo��dan� uwag�, kt�r� obdarzy� go policjant, a wreszcie paczk� od doktora Jeffersona. To ostatnie nie zaniepokoi�o go zbytnio. By� po prostu z�y, �e przesy�ka pocztowa zagin�a. Mia� nadziej�, �e pan Reeves zrozumie, i� ka�da przesy�ka nie wys�ana do niego dzi� po po�udniu, b�dzie musia�a pod��y� za nim a� na Marsa. Potem pomy�la� o �sir Isaacu�. Mi�o by�o spotka� kogo� z ojczystych stron. * * * Okaza�o si�, �e mieszkanie doktora Jeffersona znajduje si� g��boko pod ziemi�, w drogiej dzielnicy. Don o ma�y w�os nie zdo�a�by do niego dotrze�. Taks�wka zatrzyma�a si� przed wej�ciem do mieszkania, lecz gdy spr�bowa� wysi���, drzwi nie chcia�y si� otworzy�. Przypomnia�o mu to, �e musi najpierw zap�aci� sum� wskazan� przez taksometr, po czym zda� sobie spraw�, �e, jak najgorsza ofiara, wsiad� do automatycznej taks�wki nie maj�c monet do wrzucenia do taksometru. By� pewien, �e ma�y samochodzik, cho� inteligentny, nie raczy nawet spojrze� na jego list kredytowy. Spodziewa� si� ju�, niepocieszony, �e maszyna zawiezie go na najbli�szy posterunek policji, gdy uratowa�o go pojawienie si� doktora Jeffersona. Da� mu on monety na op�acenie kursu i zaprosi� do wn�trza mieszkania. � Nie przejmuj si� tym, ch�opcze. Mnie to si� zdarza mniej wi�cej raz na tydzie�. Miejscowy recepcjonista ma zawsze w szufladzie pe�no monet, by wykupi� mnie od naszych mechanicznych w�adc�w. Sp�acam go raz na kwarta�, z napiwkiem. Usi�d�. Sherry? � Hmm, nie, dzi�kuj� panu. � W takim razie kawa. �mietanka i cukier s� pod r�k�. Jakie masz wie�ci od rodzic�w? � No wi�c, to co zawsze. Oboje zdrowi, pracuj� ci�ko i tak dalej � m�wi�c Don rozejrza� si� wok� siebie. Pok�j by� wielki, urz�dzony komfortowo, a nawet luksusowo, cho� ksi��ki porozrzucane w wielkich ilo�ciach na p�kach, sto�ach, a nawet krzes�ach przes�ania�y jego prawdziwe bogactwo. W jednym z naro�nik�w p�on�o co�, co wygl�da�o na prawdziwy ogie�. Przez otwarte drzwi dostrzeg� kilka nast�pnych pokoi. Oceni� w my�li koszt podobnego mieszkania w Nowym Chicago i otrzyma� sum� wysok�, cho� jaskrawo zani�on�. Przed nim znajdowa�o si� okno, za kt�rym powinien rozci�ga� si� widok na wn�trzno�ci miasta. Wida� tam jednak by�o jod�y rosn�ce nad g�rskim potokiem. W chwili, gdy Don patrzy�, nad powierzchni� wyskoczy� pstr�g. � Jestem pewien, �e pracuj� ci�ko � odpar� jego gospodarz. � U nich tak zawsze. Tw�j ojciec usi�uje rozwik�a� w ci�gu jednego kr�tkiego �ycia tajemnice, kt�re gromadzi�y si� przez miliony lat. To niemo�liwe, ale on si� stara. Synu, czy zdajesz sobie spraw�, �e gdy tw�j ojciec rozpocz�� karier�, nawet si� nam nie �ni�o, �e istnia�o kiedy� pierwsze imperium uk�adowe? Je�li to by�o pierwsze � doda� w zamy�leniu. � Teraz odszukali�my ju� ruiny na dnach dw�ch ocean�w i powi�zali�my je ze znaleziskami z czterech innych planet. Rzecz jasna nie wszystko � a nawet nie wi�kszo�� � z tego, to dzie�o twego ojca, ale jego prace by�y niezb�dne. On jest wielkim cz�owiekiem, Donald, podobnie jak twoja matka. Kiedy m�wi� o jednym z nich, mam na my�li oboje. Pocz�stuj si� kanapkami. � Dzi�kuj� � odpar� Don i zrobi�, jak mu doktor radzi�, unikaj�c w ten spos�b bezpo�redniej odpowiedzi. By�o mu przyjemnie s�ysze�, jak chwal� rodzic�w, nie wypada�o jednak zgodzi� si� z tym zbyt entuzjastycznie. Doktor jednak potrafi� prowadzi� konwersacj� bez niczyjej pomocy. � Rzecz jasna mo�emy nigdy nie pozna� wszystkich odpowiedzi. W jaki spos�b najszlachetniejsza planeta ze wszystkich, ojczyzna imperium, uleg�a rozbiciu na kosmiczne odpadki? Tw�j ojciec sp�dzi� cztery lata w pasie planetoid � by�e� tam z nim, prawda? � i nie znalaz� zadowalaj�cej odpowiedzi na to pytanie. Czy by�a to podw�jna planeta, jak uk�ad Ziemia- Luna, i rozerwa�y j� si�y p�ywowe, czy te� j� rozsadzono? � Rozsadzono? � sprzeciwi si� Don. � Ale to teoretycznie niemo�liwe, prawda? Doktor Jefferson zlekcewa�y� ten problem. � Wszystko jest teoretycznie niemo�liwe, zanim si� tego nie dokona. Mo�na by napisa� histori� nauki do g�ry nogami zbieraj�c najpowa�niejsze o�wiadczenia najwy�szych autorytet�w na temat tego, czego nie mo�na dokona� i co si� nigdy nie zdarzy. Uczy�e� si� kiedy� filozofii matematycznej, Don? Czy jeste� zaznajomiony z niesko�czonymi wi�zkami wszech�wiat�w i otwartymi systemami aksjomat�w? � Hmm, obawiam si�, �e nie, prosz� pana. � To prosta idea i bardzo atrakcyjna. Chodzi o to, �e wszystko jest mo�liwe � dok�adnie wszystko � i wszystko si� wydarzy�o. Wszystko. Jeden wszech�wiat, w kt�rym wypi�e� to wino i zala�e� si� w trupa. Drugi, w kt�rym pi�ta planeta nigdy si� nie rozpad�a. Jeszcze inny, w kt�rym energia oraz bro� atomowa s� tak nieosi�galne, jak to s�dzili nasi przodkowie. Ten ostatni m�g�by mie� swoje zalety, przynajmniej dla tch�rzy. Takich jak ja � wsta� z krzes�a. � Nie jedz zbyt du�o kanapek. Mam zamiar zabra� ci� do restauracji, gdzie mi�dzy innymi b�dzie jedzenie... i to takie, jakie Zeus obieca� bogom � i nie dotrzyma� obietnicy. � Nie chc� zabiera� panu zbyt wiele czasu � Don wci�� mia� nadziej�, �e zdo�a wybra� si� do miasta sam. Nawiedzi�a go przera�aj�ca wizja kolacji w jakim� nudnym klubie dla bogaczy, po kt�rej nast�pi wiecz�r pe�en nad�tego przytruwania. A to by� jego ostatni wiecz�r na Ziemi. � Czasu? Czym jest czas? Ka�da godzina przed nami jest czym� r�wnie nowym jak ta, kt�r� w�a�ciwie prze�yli�my. Czy zameldowa�e� si� w �Caravansary�? � Nie. Zostawi�em tylko baga�e w przechowalni � �wietnie. Zostaniesz tu na noc. Po twoje baga�e wy�lemy p�niej � doktor Jefferson zmieni� lekko ton. � Ale poczt� mieli ci przesy�a� do hotelu? � Zgadza si�. Ku zaskoczeniu Dona doktor Jefferson wyra�nie wygl�da� na zaniepokojonego. � No dobrze, sprawdzimy to p�niej. Czy t� paczk�, kt�r� do ciebie wys�a�em, prze�l� natychmiast? � Naprawd� nie wiem, prosz� pana. Normalnie poczta dochodzi dwa razy dziennie. Gdyby paczka nadesz�a po moim wyje�dzie, zaczeka�aby do rana. Je�li jednak kierownikowi przyjdzie to do g�owy, mo�e j� wys�a� do miasta ekspresem, �ebym m�g� j� dosta� zanim statek wystartuje jutro rano. � Chcesz powiedzie�, �e do szko�y nie dochodzi przew�d? � Nie. Kucharz przynosi porann� poczt�, gdy idzie po zakupy, a popo�udniow� zrzuca autobus-helikopter do Roswell. � Wyspa na pustyni! c�... sprawdzimy oko�o p�nocy. Je�li do tej pory nie nadejdzie, to... no, niewa�ne. Niemniej doktor wydawa� si� zaniepokojony i podczas jazdy na kolacj� niemal si� nie odzywa�. Restauracja nosi�a wprowadzaj�c� w b��d nazw� �Ustronie�. Jej po�o�enia nie wskazywa� �aden szyld. By�y to po prostu jedne z wielu drzwi w bocznym tunelu. Mimo to wielu ludzi najwyra�niej wiedzia�o, gdzie si� ona znajduje i gor�co pragn�o dosta� si� do �rodka. Powstrzymywa� ich jednak dostojnik o surowej twarzy strzeg�cy welwetowego sznura. �w ambasador rozpozna� doktora Jeffersona i wys�a� po maitre d�h�tel. Doktor wykona� gest znany g��wnie kelnerom w ca�ej historii. Sznur opuszczono i poprowadzono ich jak kr�l�w do sto�u stoj�cego z boku estrady. Don wyba�uszy� oczy ujrzawszy wysoko�� �ap�wki. Dzi�ki temu jego twarz mia�a ju� odpowiedni wyraz w chwili, gdy nadesz�a kelnerka. Jego reakcja na jej widok by�a nieskomplikowana. By� to, jak mu si� zdawa�o, najpi�kniejszy obraz, jaki widzia� w �yciu zar�wno je�li chodzi o osob�, jak i str�j. Doktor Jefferson dostrzeg� jego min� i zachichota�. � Nie szafuj zbytnio entuzjazmem, synu. Te, za kt�rych obejrzenie zap�acili�my, b�d� tam � wskaza� r�k� na estrad�. � Najpierw koktajl? Don odpar�, �e dzi�kuje, ale nie s�dzi. � Jak sobie chcesz. Jeste� ju� du�y i je�li u�yjesz troch� �ycia, nie wyrz�dzi ci to trwa�ej szkody. S�dz� jednak, �e pozwolisz, bym zam�wi� dla nas kolacj�? Don wyrazi� zgod�. Podczas gdy doktor Jefferson naradza� si� z pojman� ksi�niczk� na temat menu, Don rozejrza� si� wok� siebie. Sala wygl�da�a tak, jak gdyby znajdowali si� na wolnym powietrzu p�nym wieczorem. Nad nimi zacz�y pojawia� si� gwiazdy. Otacza� j� wysoki ceglany mur zas�aniaj�cy nieistniej�c� okolic� i stanowi�cy po��czenie mi�dzy estrad� a fa�szywym niebem. Ponad nim wznosi�y si� jab�onie ko�ysz�ce si� na wietrze. Za sto�ami, po drugiej stronie sali, sta�a staro�wiecka studnia z �urawiem. Don ujrza�, �e nast�pna �pojmana ksi�niczka� podesz�a do niej i za pomoc� �urawia wyj�a z niej srebrne wiadro zawieraj�ce opakowan� butelk�. Po przeciwnej stronie estrady usuni�to jeden ze sto��w, by zrobi� miejsce dla wielkiej, przezroczystej plastikowej kapsu�y na ko�ach. Don nigdy czego� takiego nie widzia�, rozpozna� to jednak. By� to �w�zek� Marsjanina, ruchome urz�dzenie klimatyzacyjne zapewniaj�ce rzadkie, ch�odne powietrze niezb�dne dla rodowitego mieszka�ca tej planety. Jego lokator by� s�abo widoczny � delikatne cia�o wsparte na wyposa�onym w stawy metalowym szkielecie serwomechanizmu, kt�ry mia� mu pomaga� w uporaniu si� z poka�n� grawitacj� trzeciej planety. Jego pseudoskrzyd�a zwisa�y smutno. Nie porusza� si�. Donowi by�o go �al. Jako m�ody ch�opiec spotyka� Marsjan na Lunie, lecz jej w�t�e pole grawitacyjne by�o s�absze nawet od marsja�skiego, nie zamienia�o ich wi�c w kaleki sparali�owane przyci�ganiem zbyt bolesnym dla ich organizm�w. Pobyt na Ziemi by� dla Marsjanina trudny i niebezpieczny. Don zastanawia� si�, co te� sk�oni�o go do podj�cia ryzyka. Mo�e misja dyplomatyczna? Doktor Jefferson odes�a� kelnerk�, podni�s� wzrok i dostrzeg�, �e Don gapi si� na Marsjanina. � Zastanawia�em si� tylko, po co tu przyszed� � powiedzia� ch�opiec. � Przecie� nie na kolacj�. � Pewnie chce poobserwowa� �erowanie zwierz�t. Moje motywy s�, po cz�ci, takie same, Don. Rozejrzyj si� dobrze wok� siebie. Ju� nigdy czego� takiego nie zobaczysz. � No jasne. Nie na Marsie. � Nie o to mi chodzi. Sodoma i Gomora, ch�opcze. Przegni�a na wskro� i staczaj�ca si� ku przepa�ci, �...ci nasi aktorzy, jak przepowiedzia�em... rozwiali si� w powietrzu...� i tak dalej. Mo�e nawet �sam wielki glob�. M�wi� za du�o. Ciesz si� tym. To nie potrwa d�ugo. Don zrobi� zdziwion� min�. � Doktorze Jefferson, czy podoba si� panu takie �ycie? � Mnie? Jestem r�wnie dekadencki jak miasto, po kt�rym si� kr�c�. To m�j �ywio�. Nie znaczy to jednak, �e nie wiem, co jest grane. Orkiestra, kt�rej cichy ton dobiega� nie wiadomo dok�adnie sk�d, przesta�a nagle gra� i system nag�a�niaj�cy oznajmi�. � Komunikat z ostatniej chwili. W tej samej chwili ciemniej�ce niebo nad nimi sta�o si� czarne i zacz�y si� po nim przemieszcza� �wiec�ce litery. G�os dobiegaj�cy z g�o�nik�w odczytywa� s�owa biegn�ce przez sufit: BERMUDY. KOMUNIKAT OFICJALNY. DEPARTAMENT SPRAW KOLONIALNYCH OG�OSI� PRZED CHWIL�, �E TYMCZASOWY KOMITET KOLONII WENUSJANKICH ODRZUCI� NASZ� NOT�. ZE �R�DE� ZBLI�ONYCH DO PRZEWODNICZ�CEGO FEDERACJI WIADOMO, �E SPODZIEWANO SI� PODOBNEGO OBROTU SYTUACJI I NIE MA POWOD�W DO NIEPOKOJU. �wiat�a si� zapali�y. Ponownie zabrzmia�a muzyka. Doktor Jefferson rozci�gn�� wargi w pozbawionym weso�o�ci u�miechu. � Jakie to odpowiednie! � skomentowa�. � Jak bardzo na czasie! Napis r�k� na �cianie. Don zacz�� wypowiada� jak�� uwag�, lecz przerwa� mu pocz�tek przedstawienia. Podczas gdy wy�wietlano komunikat, scena przed nimi obni�y�a si� niezauwa�enie. Z utworzonej w ten spos�b czelu�ci wydoby� si� unosz�cy si� w powietrzu ob�ok roz�wietlony od �rodka blaskiem fioletowym, r�owym i koloru p�omienia. Ob�ok rozwia� si� i Don dostrzeg�, �e scena wr�ci�a na miejsce, wype�niona tancerzami. W jej tle wznosi�a si� g�ra. Doktor Jefferson mia� racj�. Dziewcz�ta, na kt�re warto by�o si� gapi�, by�y na scenie, a nie us�ugiwa�y przy sto�ach. Don by� tym tak zaprz�tni�ty, �e nie dostrzeg�, i� postawiono przed nim jedzenie. Doktor tr�ci� go w �okie�. � Zjedz co�, zanim zemdlejesz. � Co? Och, tak jest! Zabra� si� z apetytem do jedzenia, nie spuszcza� jednak oczu z artystek. By� w�r�d nich jeden m�czyzna, kt�ry gra� Tannh�usera, ale Don nie wiedzia� co to za posta�, ani nic obchodzi�o go to. Zauwa�a� go jedynie wtedy, gdy przes�ania� mu widok. Podobnie te� sko�czy� dwie trzecie tego, co postawiono przed nim, nie zauwa�aj�c, co je. � No i jak? � zapyta� doktor Jefferson. Don dopiero po chwili po�apa� si�. �e doktor ma na my�li danie, a nie tancerki. � Pyszne! � odpar�. Przyjrza� si� talerzowi. � Ale co to takiego? � Nie pozna�e�? Pieczony m�ody towarzyszek. Min�o par� sekund zanim do Dona dotar�o, co to jest �towarzyszek�. Jako ma�e dziecko widywa� setki ma�ych, przypominaj�cych satyry dwunog�w � faunas gregariaus veneris Smythii � nie skojarzy� jednak z pocz�tku powszechnie u�ywanej nazwy handlowej z przyjacielskimi, g�upiutkimi stworzeniami, kt�re on i jego koledzy, podobnie jak wszyscy wenusja�scy koloni�ci, zawsze nazywali �wynochami� ze wzgl�du na ich sta�y zwyczaj skupiania si� wok� cz�owieka, potr�cania go, ocierania si� o niego, siadania u jego st�p oraz wyra�ania w inny spos�b swego nienasyconego apetytu na fizyczne czu�o�ci. Zje�� m�odego wynocha? Poczu� si� jak kanibal. Po raz drugi w ci�gu jednego dnia zacz�� reagowa� jak ziemniak w przestrzeni kosmicznej. Prze�kn�� �lin� i zapanowa� nad sob�, nie m�g� ju� jednak zje�� ani kawa�eczka. Spojrza� z powrotem na scen�. Venusberg znikn��. Zast�pi� go cz�owiek o zm�czonym spojrzeniu, kt�ry opowiada� szybk� seri� dowcip�w �ongluj�c jednocze�nie p�on�cymi pochodniami. Dona to nie bawi�o. Pozwoli�, by jego wzrok w�drowa� po sali. W odleg�o�ci trzech stolik�w pewien m�czyzna spojrza� mu w oczy, po czym jak gdyby nigdy nic odwr�ci� wzrok. Don zastanawia� si� przez chwil�, po czym przyjrza� mu si� uwa�nie i doszed� do wniosku, �e go pozna�. � Doktorze Jefferson? � S�ucham, Don? � Czy zna pan mo�e wenusja�skiego smoka, kt�ry u�ywa imienia �sir Isaac Newton�? � Don doda� gwizdan� wersj� prawdziwego imienia Wenusjanina. � Nie r�b tego! � ostrzeg� go starszy m�czyzna ostrym g�osem. � Czego? � Nie ujawniaj bez potrzeby sk�d pochodzisz. Nie teraz. Dlaczego pytasz o tego, hmm, �sir Isaaca Newtona�? � m�wi� cicho, niemal wcale nie poruszaj�c wargami. Donald opowiedzia� mu o przypadkowym spotkaniu na Gary Station. � Kiedy to si� sko�czy�o, by�em w stu procentach pewien, �e obserwuje mnie gliniarz z bezpieki. A teraz ten sam facet siedzi tam przy stoliku, tylko �e nie jest w mundurze. � Jeste� pewien? � My�l�, �e tak. � Hmm... mog�e� si� pomyli�. Albo mo�e po prostu przyszed� tu po pracy, cho� przy pensji funkcjonariusza policji bezpiecze�stwa to raczej w�tpliwe. Pos�uchaj. Nie zwracaj wi�cej na niego uwagi i nic o nim nie m�w. Nie wspominaj te� o tym smoku, ani o niczym, co ma zwi�zek z Wenus. Sprawiaj wra�enie, �e dobrze si� bawisz. Uwa�aj jednak na wszystko, co powiem. Don pr�bowa� wykona� t� instrukcj�, trudno mu jednak by�o skupi� my�li na rozrywce. Nawet gdy ponownie pojawi�y si� tancerki, mia� ochot� odwr�ci� wzrok i wbi� go w cz�owieka, kt�ry zepsu� mu zabaw�. Zabrano talerz z pieczonym towarzyszkiem i doktor Jefferson zam�wi� dla niego co�, co zwa�o si� �G�ra Etna�. Faktycznie wygl�da�o to jak wulkan. Z wierzcho�ka unosi� si� nawet pi�ropusz pary. Zag��bi� w to �y�eczk� i poczu� jak ogie� i l�d zaatakowa�y jego podniebienie sprzecznymi doznaniami. Zastanowi� si�, jak kto� m�g�by zje�� co� takiego, lecz z uprzejmo�ci spr�bowa� nast�pny k�sek. Po chwili stwierdzi�, �e zjad� ca�y deser i �a�owa�, �e nie by�o tego wi�cej. Podczas przerwy w wyst�pach Don spr�bowa� zapyta� doktora Jeffersona, co naprawd� s�dzi o panice wojennej, lecz ten w stanowczy spos�b zmieni� temat, m�wi�c o pracy jego rodzic�w, po czym przeszed� do spraw przesz�o�ci i przysz�o�ci uk�adu. � Nie przejmuj si� chwil� obecn�, synu. To tylko przej�ciowe k�opoty, nieuchronne na drodze do konsolidacji uk�adu. Za pi��set lat historycy nie b�d� prawie po�wi�ca� im uwagi. Nastanie wtedy Drugie Imperium � sze�� planet. � Sze��? Nie my�li pan powa�nie, �e uda si� co� zrobi� z Jowiszem i Saturnem? Aha, chodzi panu o ksi�yce Jowisza. � Nie. M�wi�em o sze�ciu prawdziwych planetach. Przesuniemy Plutona i Neptuna bli�ej s�o�ca, a Merkurego odci�gniemy, �eby si� sch�odzi�. Pomys� przemieszczenia planet zdumia� Dona. Wyda�o mu si� to absolutnie niemo�liwe, nie powiedzia� jednak tego na g�os, gdy� doktor Jefferson by� cz�owiekiem, kt�ry twierdzi�, �e mo�liwe jest dos�ownie wszystko. � Gatunkowi potrzeba mn�stwo przestrzeni � ci�gn�� doktor. � Ostatecznie na Marsie i Wenus s� rodzime inteligentne gatunki. Nie mo�emy wcisn�� tam o wiele wi�cej ludzi nie posuwaj�c si� do eksterminacji, a nie jest takie pewne, kto dokona�by eksterminacji kogo, nawet w przypadku Marsjan. Jednak�e rekonstrukcja uk�adu to czysta in�ynieria � drobiazg w por�wnaniu z innymi rzeczami, kt�rych dokonamy. Za p� tysi�clecia poza uk�adem b�dzie mieszka�o wi�cej ludzi ni� w jego obr�bie. B�dzie nas pe�no wok� ka�dej gwiazdy typu G w okolicy. Czy wiesz, co bym zrobi�, gdybym by� w twoim wieku, Don? Zaci�gn��bym si� na Zwiadowc�. Don skin�� g�ow�. � Chcia�bym to zrobi�. Zwiadowca, statek mi�dzygwiezdny przeznaczony do podr�y w jedn� stron�, budowano na Lunie i w jej pobli�u ju� od czas�w poprzedzaj�cych jego urodzenie. Wkr�tce mia� odlecie�. Wszyscy lub niemal wszyscy z pokolenia Dona przynajmniej marzyli o tym, �e polec� na nim. � Rzecz jasna � doda� doktor � potrzebna by ci by�a �ona � wskaza� palcem na scen�, kt�ra znowu zacz�a si� wype�nia�. � Na przyk�ad ta blondynka. To dziewcz�tko wygl�da obiecuj�co. Nie ma w�tpliwo�ci, �e jest zdrowa. Don u�miechn�� si�, czuj�c si� jak cz�owiek bywa�y. � Nie wiem, czy poci�ga�aby j� pionierka. Jest chyba szcz�liwa tu, gdzie jest. � Nie wiesz tego, dop�ki jej nie zapytasz. Prosz� � doktor Jefferson wezwa� maitre d�h�tel. Pieni�dze przesz�y z r�ki do r�ki. Po chw