7317

Szczegóły
Tytuł 7317
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7317 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7317 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7317 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Dan Simmons Triumf Endymiona Przek�ad Wojciech Szypu�a (The Rise of Endymion) Data wydania oryginalnego 1997 Data wydania polskiego 1999 CZʌ� PIERWSZA 1 Papie� umar�! Niech �yje papie�! Krzyk odbi� si� echem od �cian dziedzi�ca San Damaso w Watykanie, gdzie w apartamentach papieskich znaleziono w�a�nie cia�o zmar�ego we �nie Juliusza XIV. W kilka minut wie�� o jego �mierci rozesz�a si� po zespole przypadkowo dobranych budynk�w, nadal okre�lanych mianem Pa�acu Watyka�skiego, po czym z pr�dko�ci� ognia rozprzestrzeniaj�cego si� w najczystszym tlenie zacz�a szerzy� si� po ca�ym Watykanie: w mgnieniu oka dotar�a do kompleksu biurowego, przemkn�a przez zat�oczon� Bram� �wi�tej Anny do Pa�acu Apostolskiego i trafi�a do przylegaj�cego do� budynku rz�dowego; znalaz�a ch�tnych s�uchaczy w Bazylice �wi�tego Piotra, co nawet zwr�ci�o uwag� celebruj�cego msz� arcybiskupa, kt�ry z marsem na czole odwr�ci� si�, by zerkn�� na nieoczekiwanie rozszeptanych i posykuj�cych wiernych. Wierni ci opuszczaj�c bazylik� ponie�li pog�osk� o odej�ciu Ojca �wi�tego dalej, do zgromadzonych na Placu �wi�tego Piotra t�um�w - reakcja oko�o osiemdziesi�ciu, mo�e nawet stu tysi�cy turyst�w i urz�dnik�w, sk�adaj�cych wizyt� dostojnikom Paxu, przypomina�a wybuch �adunku plutonu, kt�ry nagle osi�gn�� mas� krytyczn�. Pokonawszy g��wn� bram� - �uk Dzwon�w, przez kt�ry do Watykanu kierowano ruch ko�owy - nowina rozp�dzi�a si� do pr�dko�ci swobodnych elektron�w, nast�pnie osi�gn�a szybko�� �wiat�a, by wreszcie wymkn�� si� poza planet� Pacem na pok�adach statk�w z nap�dem Hawkinga, poruszaj�cych si� tysi�ckro� szybciej ni� �wiat�o. Tymczasem nieco bli�ej, tu� poza staro�ytnymi watyka�skimi murami, w kamiennym, pos�pnym Zamku �wi�tego Anio�a, gdzie w miejscu pierwotnego mauzoleum Hadriana znajdowa�a si� teraz siedziba �wi�tej Inkwizycji, rozdzwoni�y si� telefony i komlogi. Przez ca�y ranek Watykan rozbrzmiewa� grzechotem r�a�c�w i szelestem wykrochmalonych sutann, gdy funkcjonariusze Stolicy Apostolskiej spieszyli gromadnie do swoich biur, by �ledzi� zaszyfrowane doniesienia z sieci i oczekiwa� polece� od prze�o�onych. Komunikatory osobiste podzwania�y, piszcza�y i wibrowa�y w kieszeniach i implantach tysi�cy administrator�w Paxu, dow�dc�w si� zbrojnych i oficjeli Mercantilusa. P� godziny od znalezienia zw�ok papie�a poinformowano o tym fakcie agencje informacyjne na Pacem; ich pracownicy przygotowali zrobotyzowane holokamy, uruchomili zast�py przeka�nik�w satelitarnych, wys�ali swych najlepszych pracownik�w do watyka�skiego biura prasowego - i czekali. W mi�dzygwiezdnym spo�ecze�stwie, w kt�rym Ko�ci� sprawowa� niemal absolutn� w�adz�, oczekiwano nie tyle niezale�nego potwierdzenia informacji, co raczej oficjalnego pozwolenia na jej zaistnienie. Dwie godziny i dziesi�� minut po odkryciu, �e Juliusz XIV nie �yje, Ko�ci� potwierdzi� jego zgon w o�wiadczeniu wydanym przez biuro watyka�skiego Sekretarza Stanu, kardyna�a Lourdusamy. W kilka sekund nagranie z o�wiadczeniem dotar�o do wszystkich odbiornik�w radiowych i holowizyjnych na kipi�cej �yciem Pacem. P�tora miliarda mieszka�c�w planety - ponownie narodzonych chrze�cijan z krzy�okszta�tami, w wi�kszo�ci pracownik�w olbrzymiej machiny biurokratycznej watyka�skiej armii, s�u�b cywilnych i handlowych - z zaciekawieniem wys�ucha�o wiadomo�ci. Jeszcze przed wydaniem oficjalnego komunikatu kilkana�cie nowych okr�t�w klasy archanio� opu�ci�o bazy na orbicie i uda�o si� w podr� do wybranych obszar�w w niewielkiej, opanowanej przez cz�owieka cz�ci galaktyki. Ich za�ogi ponios�y �mier� wskutek dzia�ania superszybkiego nap�du, ale informacja o �mierci Ojca �wi�tego, zapisana w komputerach i transponderach koduj�cych, dotar�a bezpiecznie do ponad sze��dziesi�ciu najwa�niejszych �wiat�w archidiecezjalnych. Te same statki kurierskie mia�y zabra� na Pacem nielicznych kardyna��w, kt�rzy osobi�cie wezm� udzia� w rych�ych wyborach nowego papie�a. Wi�kszo�� wyborc�w b�dzie jednak wola�a zosta� w domu i nie przechodzi� przez rytua� �mierci - nawet w obliczu pewnego zmartwychwstania. Prze�l� tylko zaszyfrowane, interaktywne dyski holograficzne ze swym eligo na nast�pnego papie�a. Dalsze osiemdziesi�t pi�� statk�w Paxu, g��wnie szybkich liniowc�w wyposa�onych w nap�d Hawkinga, przygotowywa�o si� do skoku; ich podr� mia�a trwa� od kilku dni do kilku miesi�cy, a wzgl�dny d�ug czasowy - si�gn�� od kilku tygodni do kilku lat. Na razie jednak musia�y jeszcze poczeka� standardowe dwa lub trzy tygodnie na wyb�r nowego papie�a, a dopiero p�niej ponie�� nowin� do ponad stu trzydziestu mniej znacz�cych, kontrolowanych przez Pax uk�ad�w planetarnych, kt�rych arcybiskupi mieli pod opiek� dalsze miliardy wiernych. Archidiecezje we w�asnym zakresie mia�y zaj�� si� zawiadomieniem pomniejszych uk�ad�w i tysi�cy kolonii na Pograniczu o �mierci, wskrzeszeniu i ponownym wyborze Ojca �wi�tego. Z g�r� dwie�cie bezza�ogowych statk�w kurierskich z nap�dem Hawkinga, stacjonuj�cych na co dzie� w olbrzymiej bazie wojskowej Paxu na jednym z asteroid�w kr���cych wok� Pacem, czeka�o w pogotowiu na zaprogramowanie oficjalnej informacji o zmartwychwstaniu i reelekcji papie�a Juliusza. Ich zadaniem by�o zanie�� nowin� do jednostek floty bojowej, zaanga�owanych w wojn� z Intruzami w rejonie tak zwanego Wielkiego Muru - gigantycznej strefy obronnej, rozci�gaj�cej si� daleko poza granicami wp�yw�w Paxu. Papie� Juliusz umiera� ju� o�miokrotnie. Mia� s�abe serce, lecz nie zgadza� si�, by cokolwiek w nim naprawiano, czy to w drodze zabieg�w chirurgicznych, czy te� nanoplastycznych. Uwa�a�, �e Ojciec �wi�ty powinien naturalnie do�y� ko�ca swych dni, by po jego �mierci mo�na by�o wybra� nast�pc�. Fakt, �e ju� o�miokrotnie wybierano t� sam� osob�, nijak nie wp�yn�� na zmian� jego opinii. Teraz za�, gdy jego cia�o przygotowywano do oficjalnego wieczornego wystawienia przed przeniesieniem do prywatnej kaplicy zmartwychwsta�czej na ty�ach bazyliki, kardyna�owie i ich zast�pcy szykowali si� do rych�ych wybor�w. Kaplic� Syksty�sk� zamkni�to dla turyst�w i zacz�to przygotowywa� do g�osowania, do kt�rego powinno doj�� w ci�gu najbli�szych trzech tygodni. Wstawiono zabytkowe, zadaszone stalle dla osiemdziesi�ciu trzech kardyna��w, kt�rzy mieli osobi�cie stawi� si� na t� uroczysto��; sprowadzono r�wnie� projektory holograficzne i zainstalowano interaktywne ��cza do infop�aszczyzny, maj�c na uwadze tych spo�r�d dostojnik�w, kt�rzy woleli g�osowa� z macierzystych planet. Przed o�tarzem ustawiono st� dla Skrutator�w, na kt�rym znalaz�y si� ma�e kartki papieru, ig�y, nici, taca, kawa�ki p��tna i inne drobiazgi. St� Rewizor�w stan�� nieco z boku. G��wne wrota kaplicy zamkni�to i opiecz�towano. Na stra�y stan�li �o�nierze z Gwardii Szwajcarskiej w bojowych pancerzach i z najnowsz� broni� energetyczn� w d�oniach; podobnych wartownik�w wystawiono przy opancerzonych odrzwiach papieskiej kaplicy zmartwychwsta�czej. Zgodnie z pradawnym protoko�em wybory mia�y si� odby� nie wcze�niej ni� po pi�tnastu dniach od �mierci papie�a, jednak nie p�niej ni� po dwudziestu. Kardyna�owie mieszkaj�cy na Pacem, oraz na planetach le��cych w zasi�gu trzytygodniowego dhigu czasowego odwo�ali wszystkie spotkania i zacz�li przygotowywa� si� do konklawe. Niekt�rzy otyli ludzie nosz� ci�ar w�asnego cia�a niczym stygmat folgowania swym ��dzom, symbol lenistwa i s�abo�ci; s� jednak i tacy, kt�rzy obnosz� si� z nim i�cie po kr�lewsku, traktuj�c cielesn� wielko�� jak oznak� w�adzy. Simon Augustino kardyna� Lourdusamy nale�a� do tej drugiej kategorii: olbrzymi niczym okryta biskupim szkar�atem g�ra, wygl�da� na niespe�na sze��dziesi�t lat standardowych i od ponad dw�ch wiek�w by� aktywnym dostojnikiem Ko�cio�a, przechodz�c kolejne udane zmartwychwstania. �ysy, obdarzony masywn� szcz�k� i pot�nym, basowym g�osem, zdolnym dudni� niczym grzmot w bazylice �wi�tego Piotra bez pomocy systemu nag�a�niaj�cego, Lourdusamy stanowi� najpe�niejsze uciele�nienie zdrowia i witalno�ci w ca�ym Watykanie. Wielu wysoko postawionych cz�onk�w ko�cielnej hierarchii przypisywa�o mu, w�wczas jeszcze m�odemu urz�dnikowi w watyka�skiej machinie dyplomatycznej, poprowadzenie zbola�ego, cierpi�cego ojca Lenara Hoyta, jednego z hyperio�skich pielgrzym�w, do odkrycia sekretu krzy�okszta�tu i uczynienia ze� instrumentu wskrzeszenia. W ich oczach Lourdusamy, na r�wni z niedawno zmar�ym papie�em, przyczyni� si� do odrodzenia zamieraj�cego Ko�cio�a. Bez wzgl�du na to, czy legenda ta zawiera�a ziarno prawdy, dziewi�tego dnia od �mierci Ojca �wi�tego, a na pi�� dni przed jego wskrzeszeniem, Lourdusamy by� w znakomitej formie. Jako Sekretarz Stanu, prezes komitetu nadzoruj�cego dzia�anie dwunastu �wi�tych Zgromadze� i prefekt najbardziej tajemniczego i darzonego najwi�kszym l�kiem Zgromadzenia Doktryny Wiary - po tysi�cletnim z g�r� bezkr�lewiu ponownie znanego pod nazw� �wi�tego Oficjum Wszech�wiatowej Inkwizycji - Lourdusamy bez w�tpienia nie mia� sobie r�wnych pod wzgl�dem sprawowanej w Kurii w�adzy. Ba, teraz, gdy Jego �wi�tobliwo�� papie� Juliusz XIV spoczywa� w bazylice �wi�tego Piotra, oczekuj�c ponownego zmartwychwstania, Simon Augustino kardyna� Lourdusamy prawdopodobnie nie mia� sobie r�wnych w ca�ym wszech�wiecie. I doskonale zdawa� sobie z tego spraw�. - Czy ju� przybyli, Lucas? - zwr�ci� si� do monsignore Lucasa Oddiego, m�czyzny, kt�ry od dw�ch pracowitych stuleci by� jego asystentem i zausznikiem. Chudy, niem�ody i nerwowy w ruchach podsekretarz stanu stanowi� idealne przeciwie�stwo pot�nego, nie starzej�cego si� i opanowanego kardyna�a. Pe�ny przys�uguj�cy mu tytu� Zast�pcy i Sekretarza Cyfry skracano zwykle do �Zast�pcy�, cho� dla wysokiego, ko�cistego benedyktyna lepsze by�oby jakie� bardziej tajemnicze przezwisko, skoro przez dwadzie�cia dwa dziesi�ciolecia wiernej s�u�by nie da� nikomu - nawet samemu Lourdusamy�emu - pozna� swych prawdziwych uczu� i opinii. Sta� si� praw� r�k� kardyna�a tak dawno i s�u�y� mu tak skutecznie, �e ten przesta� ju� uwa�a� go za co� wi�cej ni� po prostu przed�u�enie w�asnej woli i umys�u. - W�a�nie zaj�li miejsca w wewn�trznej poczekalni - odpar� Oddi. Lourdusamy skin�� g�ow�. Watyka�ski zwyczaj organizowania wa�nych spotka� w poczekalniach zamiast w prywatnych gabinetach najwy�szych urz�dnik�w liczy� grubo ponad tysi�c lat - wywodzi� si� z czas�w przed hegir�, przed ucieczk� ludzi z umieraj�cej Ziemi i kolonizacj� gwiazd. Wewn�trzna poczekalnia w biurze Sekretarza Stanu by�a niewielka - najwy�ej pi�� na pi�� metr�w - i prawie pozbawiona sprz�t�w; sta� tu tylko okr�g�y marmurowy st� bez wbudowanych komunikator�w. Jedyne okno wychodzi�o na ozdobiony przepi�knymi freskami balkon, ale szyby zawsze by�y tak spolaryzowane, by nie przepuszcza� �wiat�a. Na �cianach zawieszono dwa obrazy trzydziestowiecznego mistrza Karotana; jeden z nich przedstawia� m�k� Chrystusa w Ogr�jcu, drugi za� olbrzymiego, bezp�ciowego anio�a, ofiarowuj�cego papie�owi Juliuszowi (a w�a�ciwie jego prepapieskiej inkarnacji, ojcu Lenarowi Hoytowi) krzy�okszta�t; scenie tej bezradnie przygl�da� si� Szatan (pod postaci� Chy�wara). Czworo zebranych w pokoju ludzi - trzech m�czyzn i kobieta - reprezentowa�o Rad� Nadzorcz� Pankapitalistycznej Ligi Niezale�nych Katolickich Mi�dzygwiezdnych Organizacji Handlowych, lepiej znanej jako Pax Mercantilus. Dw�ch m�czyzn mog�o z powodzeniem uchodzi� za ojca i syna: M. Helvig Aron i M. Kennet Hay-Modino byli podobni w ka�dym calu. Nosili takie same, kosztowne stroje i drogie, tradycyjne fryzury, mieli podobnie subtelne twarze, bioformowane na podobie�stwo p�nocnych Europejczyk�w ze Starej Ziemi i jeszcze bardziej subtelne czerwone spinki, zdradzaj�ce przynale�no�� do Niezawis�ego Zakonu Rycerskiego �wi�tego Jana z Jeruzalem, Rodos i Malty - staro�ytnego stowarzyszenia, szerzej znanego pod mianem �Kawaler�w Malta�skich�. Trzeci z m�czyzn mia� azjatyckie rysy i nosi� prost�, bawe�nian� szat�. Nazywa� si� Kenzo Isozaki i tego dnia by� drugim pod wzgl�dem sprawowanej w�adzy cz�owiekiem w Paksie - po kardynale Lourdusamy. Ostatnia przedstawicielka Mercantilusa wygl�da�a na nieco ponad pi��dziesi�t lat standardowych, mia�a ciemne, niedbale przyci�te w�osy i �ci�gni�t� twarz. Przyby�a na spotkanie w tanim stroju roboczym z plastow��kna. Nazywa�a si� M. Anna Pe�li Cognani i uchodzi�a za pewn� kandydatk� do odziedziczenia fortuny Isozakiego. Od lat kr��y�y plotki, �e jest kochank� kobiety wy�wi�conej na arcybiskupa Renesansu. Wszyscy czworo wstali i sk�onili si� lekko w chwili, gdy kardyna� Lourdusamy wszed� i zaj�� miejsce przy stole. Lucasowi Oddiemu przypad�a w udziale rola jedynego obserwatora rozm�w; stan�� z boku i spl�t� d�onie przed sob�. Oczy um�czonego Chrystusa Karotana zerka�y na zgromadzonych sponad czarno odzianych ramion monsignora. Aron i Hay-Modino podeszli do kardyna�a, ukl�kn�li na jedno kolano i uca�owali zdobiony szafirem pier�cie�, ale zanim Isozaki i Cognani zd��yli uczyni� to samo, Lourdusamy da� znak r�k�, �e nie �yczy sobie tak �cis�ego przestrzegania protoko�u. Kiedy wszyscy zn�w zaj�li miejsca przy stole, kardyna� si� odezwa�: Jeste�my starymi przyjaci�mi. Wiecie, �e reprezentuj� Stolic� Apostolsk� w okresie tymczasowej nieobecno�ci Ojca �wi�tego i ze tre�� naszej rozmowy nie wyjdzie poza pr�g tej komnaty. - U�miechn�� si�. - A ta komnata, moi drodzy, jest najbezpieczniejszym i najbardziej dyskretnym pokojem w ca�ym Paksie. Aron i Hay-Modino odpowiedzieli kr�tkim u�miechem; wyraz twarzy Isozakiego nie zmieni� si� ani na jot�, pog��bi� si� natomiast mars na czole Anny Pe�li Cognani. - Wasza Ekscelencjo - wtr�ci�a. - Czy mog� m�wi� otwarcie? Kardyna� podni�s� d�o�. Nigdy nie ufa� ludziom, kt�rzy chcieli by� �otwarci�, zarzekali si�, �e b�d� m�wi� �bez ogr�dek� i �ca�kowicie szczerze�. - Ale� oczywi�cie, moja droga - odrzek�. - �a�uj� tylko, �e wskutek niesprzyjaj�cych okoliczno�ci i nie cierpi�cych zw�oki obowi�zk�w nie mamy zbyt wiele czasu. Kobieta kiwn�a g�ow�; zrozumia�a, �e ma m�wi� kr�tko i do rzeczy. - Prosili�my o zwo�anie tej narady nie tylko po to, by wyst�pi� jako lojalni cz�onkowie Ligi Pankapitalistycznej Jego �wi�tobliwo�ci, lecz tak�e jako przyjaciele Stolicy Apostolskiej i pa�scy, Eminencjo. Lourdusamy skin�� uprzejmie g�ow�. Jego w�skie wargi uk�ada�y si� w �agodny u�miech. - Rozumiem - powiedzia�. M. Helvig Aron odchrz�kn��. - Wasza Eminencjo - zacz��. - Mercantilus �ywo interesuje si� zbli�aj�cymi si� wyborami papie�a. Kardyna� postanowi� mu nie przerywa�, ale dalej m�wi� ju� M. Hay-Modino. - Chcieliby�my zapewni� Wasz� Eminencj�, zar�wno jako sekretarza stanu, jak i potencjalnego kandydata do godno�ci papieskiej, i� po wyborze nowego Ojca �wi�tego, Liga b�dzie nadal z absolutn� lojalno�ci� realizowa� za�o�enia polityki Watykanu. Lourdusamy niemal niedostrzegalnie skin�� g�ow�. Doskonale rozumia�, o co chodzi: w jaki� spos�b Pax Mercantilus - sie� wywiadowcza Isozakiego - wyniucha� mo�liwo�� przewrotu w watyka�skiej hierarchii. Uda�o im si� pods�ucha� najcichsze szepty, odkry� najtajniejsze sekrety tak bezpiecznych pomieszcze�, jak to, w kt�rym odbywa�a si� rozmowa. Isozaki wiedzia�, �e m�wi si� o zast�pieniu papie�a Juliusza nowym cz�owiekiem - i �e jego nast�pc� by�by w�a�nie on, Simon Augustino Lourdusamy. - W smutnym okresie pustki na Piotrowym Tronie - ci�gn�a M. Cognani - uznali�my za sw�j obowi�zek zapewni� oficjalnie i prywatnie o niez�omnej wierno�ci Ligi wobec Stolicy Apostolskiej i Ko�cio�a �wi�tego, wierno�ci budowanej na z g�r� dwustuletnich podstawach. Kardyna� zn�w pokiwa� tylko g�ow� i czeka�, ale przyw�dcy Mercantilusa umilkli. Przez chwil� zastanawia� si�, co sprawi�o, �e Isozaki stawi� si� na to spotkanie osobi�cie. Chcia� na w�asne oczy zobaczy� moj� reakcj�, zamiast jak zwykle polega� na raportach podw�adnych. Starzy ludzie nade wszystko wierz� w�asnym zmys�om i przeczuciom, pomy�la� Lourdusamy i u�miechn�� si�. Dobry pomys�. Pozwoli�, �eby cisza przeci�gn�a si� o dalsz� minut�, zanim zabra� g�os. - Przyjaciele - zadudni� wreszcie. - Nie macie wr�cz poj�cia, jak ciep�o robi mi si� na sercu na my�l, �e czworo tak wa�nych i zapracowanych ludzi postanowi�o odwiedzi� biednego kap�ana w ten ci�ki, smutny dla nas wszystkich czas. Isozaki i Cognani pozostali nieporuszeni, za to w oczach pozosta�ej dw�jki kardyna� dostrzeg� b�ysk �le maskowanej nadziei. Je�eli w tym momencie da�by znak, nawet najbardziej subtelny, �e cieszy si� z ich poparcia, Mercantilus znalaz�by si� na r�wnym poziomie z konspiratorami z Watykanu; sta�by si� de facto r�wnorz�dnym partnerem nast�pnego papie�a. Lourdusamy pochyli� si� nad sto�em; jego uwadze nie umkn�� fakt, �e M. Isozaki podczas ca�ej wymiany zda� nawet nie mrugn��. - Moi drodzy - m�wi� dalej kardyna�. - Jako dobrzy, ponownie narodzeni chrze�cijanie, jako szpitalnicy - tu skin�� g�ow� w stron� M. Hay-Modino i M. Arona - bez w�tpienia znacie procedur� wyboru nowego papie�a. Pozw�lcie jednak, �e j� wam przypomn�. Kiedy kardyna�owie lub ich interaktywne, holograficzne odpowiedniki znajd� si� w Kaplicy Syksty�skiej, a drzwi do niej zostan� zamkni�te i opiecz�towane, mo�emy dokona� wyboru na trzy sposoby: przez aklamacj�, przez delegacj� b�d� w tajnym g�osowaniu. W pierwszym przypadku Duch �wi�ty o�wieca kardyna��w, kt�rzy jednomy�lnie og�aszaj� kto zostanie nowym Ojcem �wi�tym; ka�dy z nas wypowiada s�owo eligo - czyli �wybieram� - i imi� wsp�lnego kandydata. Przy wyborze przez delegacj� wybieramy spo�r�d nas kilku czy kilkunastu kardyna��w, kt�rzy nast�pnie podejmuj� decyzj� w imieniu wszystkich. W g�osowaniu tajnym wype�nia si� kartki i liczy g�osy tak d�ugo, a� jeden z kandydat�w otrzyma dwie trzecie g�os�w plus jeden. Wtedy dopiero wyb�r uznaje si� za dokonany, a oczekuj�ce miliardy wiernych mog� ujrze� sfumata, czyli k��by bia�ego dymu, oznaczaj�ce, �e rodzina Ko�cio�a zn�w ma Ojca. Czworo przedstawicieli Mercantilusa siedzia�o w milczeniu. Ka�de z nich doskonale zdawa�o sobie spraw� z tajnik�w procedury wyboru papie�a - nie tylko znali starodawne mechanizmy, ale byli te� �wiadomi gier politycznych, presji, pakt�w, blef�w i najzwyklejszego szanta�u, kt�re na przestrzeni wiek�w nierozerwalnie ��czy�y si� z konklawe. Powoli zaczynali rozumie�, dlaczego Lourdusamy z takim naciskiem wyk�ada im rzeczy oczywiste. - Ostatnie dziewi�� razy - grzmia� dalej kardyna� - papie�a wybrano przez aklamacj�, czyli pod bezpo�rednim wp�ywem Ducha �wi�tego. Sekretarz Stanu przerwa� i zapanowa�a d�uga, ci�ka cisza. Monsignore Oddi spogl�da� na zebranych zza plec�w kardyna�a, r�wnie nieruchomy, jak Chrystus z obrazu i z r�wnie niewzruszonym spojrzeniem, jak Kenzo Isozaki. - Nie mam powod�w, by przypuszcza�, �e tym razem b�dzie inaczej - zako�czy� Lourdusamy. Przez chwil� nikt si� nie poruszy�, a� wreszcie M. Isozaki leciutko skin�� g�ow�: komunikat zosta� wys�uchany i zrozumiany. Nie b�dzie przewrotu w Watykanie, a gdyby nawet rzeczywi�cie do niego dosz�o, Lourdusamy kontroluje sytuacj� i nie potrzebuje wsparcia ze strony Mercantilusa. Je�eli nic si� nie wydarzy, znaczy to, �e czas kardyna�a jeszcze nie nadszed�, a papie� Juliusz zn�w zostanie zwierzchnikiem Ko�cio�a i Paxu. Grupa Isozakiego podj�a ogromne ryzyko, kieruj�c si� obietnic� niewyobra�alnej w�adzy, gdyby uda�o im si� sprzymierzy� z przysz�ym Ojcem �wi�tym; teraz pozosta�o im tylko przyj�� na siebie konsekwencj� ryzykownej decyzji. Sto lat wcze�niej papie� Juliusz ekskomunikowa� za drobne uchybienia jednego z przodk�w Isozakiego: cofni�to mu przywilej sakramentu krzy�okszta�tu i skazano na �ycie w separacji od katolickiej spo�eczno�ci - czyli wszystkich m�czyzn, kobiet i dzieci na Pacem i wi�kszo�ci podleg�ych Paxowi planet - zako�czone prawdziw� �mierci�. - Przykro mi, ale obowi�zki nie pozwalaj� mi d�u�ej przebywa� w waszym szacownym towarzystwie - zagrzmia� ponownie bas kardyna�a. Zanim jednak Lourdusamy zd��y� wsta� i wbrew protoko�owi obowi�zuj�cemu w obecno�ci ksi�cia Ko�cio�a, M. Isozaki post�pi� szybko dwa kroki naprz�d, ukl�kn�� na jedno kolano i uca�owa� jego pier�cie�. - Eminencjo - zabrzmia� cichy g�os starego miliardera, stoj�cego na czele Pax Mercantilus. Tym razem przed wyj�ciem z komnaty Lourdusamy pozwoli�, by ka�dy z cz�onk�w Rady Nadzorczej odda� mu nale�ny ho�d. Nast�pnego dnia po �mierci papie�a jednostka klasy archanio� wesz�a w przestrze� planetarn� Bo�ej Kniei. By� to jedyny statek tego typu nie wys�any w kosmos z misj� kuriersk�, w dodatku mniejszy od nowych okr�t�w. Nazywa� si� �Rafael�. W kilka minut po zaj�ciu pozycji na orbicie, od kad�uba oddzieli� si� �adownik, by po chwili z rykiem zanurzy� si� w atmosferze popielatej planety. Jego za�oga sk�ada�a si� z dw�ch m�czyzn i kobiety, kt�rzy wygl�dali na rodze�stwo: mieli identycznie szczup�e cia�a, blad� cer�, ciemne, kr�tkie, faluj�ce w�osy, w�skie usta i czujne spojrzenia. Mieli na sobie ca�kiem zwyczajne skafandry w kolorach czerwonym i czarnym, nadgarstki ca�ej tr�jki za� zdobi�y skomplikowane komlogi. Obecno�� za�ogi w �adowniku by�a o tyle niezwyk�a, �e pasa�erowie archanio��w gin�li natychmiast, gdy statek wchodzi� w przestrze� Plancka, a wskrzeszenie cz�owieka w pok�adowej komorze zmartwychwsta�czej wymaga�o zwykle trzech dni. Ci troje nie byli lud�mi. �adownik wysun�� skrzyd�a i wyg�adzi� powierzchni� kad�uba, by nada� jej jak najbardziej aerodynamiczny kszta�t. Z pr�dko�ci� trzy Macha przeci�� lini� terminatora. Wlecia� w stref� dnia nad Bo�� Kniej�, dawn� planet� templariuszy, teraz poznaczon� mas� wypalonych blizn, p�l popio�u, dolin po cofaj�cych si� lodowcach i rachitycznymi sekwojami, walcz�cymi o odrodzenie si� w zmasakrowanym krajobrazie. Zwolniwszy do pr�dko�ci podd�wi�kowej, statek przemkn�� nad w�sk� stref� �agodnego klimatu i w miar� rozwini�tej ro�linno�ci w pobli�u r�wnika, po czym ruszy� wzd�u� rzeki w stron� pniaka, kt�rzy pozosta� po Drzewo�wiecie - wci�� wysoki na ponad kilometr i maj�cy �rednic� osiemdziesi�ciu trzech kilometr�w trzon majaczy� nad po�udniowym horyzontem niczym rozleg�y, czarny p�askowy�. �adownik wymin�� go i lec�c nad rzek� skr�ci� na zach�d, opadaj�c coraz ni�ej i ni�ej, a� wreszcie wyl�dowa� na g�azie, za kt�rym woda wpada�a w w�sk� gardziel. Kobieta i m�czy�ni zeszli po wysuni�tych ze statku schodach i rozejrzeli si� po okolicy. W tej cz�ci planety dzie� dopiero niedawno wsta�. Woda burzy�a si� i grzmia�a wpadaj�c w bystrza, ptaki �wiergota�y, a w dole rzeki jakie� niewidoczne nadrzewne zwierz�ta wt�rowa�y im swoim piskiem. W powietrzu unosi�a si� wo� sosnowego igliwia, wilgotnej ziemi, popio�u i mieszanina obcych, nieznanych zapach�w. Przed ponad dwustu pi��dziesi�ciu laty Bo�a Knieja zosta�a zaatakowana i zniszczona z orbity. Te spo�r�d mierz�cych dwie�cie metr�w wysoko�ci drzew, kt�rymi templariusze nie uciekli w kosmos, sp�on�y w po�arze, kt�ry szala� na planecie przez blisko sto lat. Ugasi�o go dopiero nadej�cie atomowej zimy. - Ostro�nie - rzuci� jeden z m�czyzn, gdy we troje zacz�li schodzi� nad rzek�. - Monow��kna, kt�re zainstalowa�a, powinny wci�� tu by�. Szczup�a kobieta skin�a g�ow� i z pianogumowego plecaka wyj�a laser. Przestawi�a go na maksymalne rozproszenie wi�zki, po czym omiot�a promieniem najbli�szy fragment nurtu. Niewidzialne z pocz�tku w��kna zal�ni�y niczym paj�czyna pokryta kroplami rosy, w kt�rej odbija si� poranny blask s�o�ca. Kilkakrotnie przecina�y wzburzon� wod�, a ich ko�c�wki owija�y si� wok� kamieni. - Ale nie w miejscu, gdzie mamy pracowa� - kobieta wy��czy�a laser. Pokonali w�ski pas przybrze�nej pla�y i wspi�li si� na skaliste zbocze, kt�rego granit zosta� stopiony i sp�yn�� w d� niczym lawa podczas wypalania Bo�ej Kniei. Na jednym z kamiennych taras�w by�y �lady jeszcze �wie�szych zniszcze�: pod szczytem g�azu, wystaj�cego dobre dziesi�� metr�w ponad koryto rzeki, widnia� wytopiony w skale krater. By� idealnie okr�g�y, mia� pi�� metr�w �rednicy i p� metra g��boko�ci. Od strony po�udniowo-wschodniej, gdzie lawa niczym wodospad sp�yn�a do rzeki, rozbryzguj�c si� i tryskaj�c w zetkni�ciu z wod�, na szczyt kamiennego bloku prowadzi�y naturalne, czarne stopnie. Ska�a wype�niaj�ca okr�g�e zag��bienie mia�a ciemniejszy odcie� i by�a g�adsza ni� pozosta�a cz�� g�azu, jak oszlifowany onyks wstawiony w granitowy tygiel. Jeden z m�czyzn zszed� do krateru, po�o�y� si� i przytkn�� ucho do ska�y. Po sekundzie wsta� i skin�� g�ow� do towarzyszy. - Odsu�cie si� - poleci�a kobieta, k�ad�c d�o� na komlogu. Zrobili pi�� krok�w w ty�, gdy z nieba strzeli� promie� czystej energii. Ptaki i zwierz�ta czmychn�y w panice w le�ny g�szcz. Natychmiastowa jonizacja i przegrzanie powietrza wywo�a�y fal� uderzeniow�, kt�ra po sekundzie ruszy�a we wszystkich kierunkach; w promieniu pi��dziesi�ciu metr�w ga��zie i li�cie drzew buchn�y p�omieniem. �rednica �wietlistej, sto�kowatej wi�zki dok�adnie odpowiada�a �rednicy zag��bienia w kamieniu, kt�re zmieni�o si� w ka�u�� p�ynnego ognia. M�czy�ni i kobieta obserwowali wszystko bez mrugni�cia okiem. Skafandry, wystawione na dzia�anie temperatur godnych pieca hutniczego, zacz�y si� na nich tli�, ale specjalnie dobrany materia� nie p�on��. - Wystarczy - stwierdzi�a kobieta, przekrzykuj�c grzmot rozszerzaj�cego si� po�aru. Z�ocisty promie� znikn��. Nagrzane powietrze z hukiem wype�ni�o pozosta�� po nim pustk�. Zag��bienie w skale sta�o si� kolistym zbiornikiem bulgocz�cej lawy. Jeden z m�czyzn przykl�kn�� na skraju krateru i pochyli� si� ku jego powierzchni, jak gdyby nas�uchiwa�. Zn�w skin�� g�ow� i dokona� przeskoku fazowego: w jednej chwili mia� normalne cia�o, ko�ci, krew, sk�r� i w�osy, w nast�pnej za� upodobni� si� do chromowanego pos�gu cz�owieka. W jego przypominaj�cej rt��, srebrzystej sk�rze, idealnie odbija�o si� blade niebo, p�on�cy las i ognista ka�u�a u st�p. Zanurzy� w lawie d�o�, schyli� si� ni�ej, zag��bi� ca�e rami�, po czym nagle wyci�gn�� je z powrotem. Kiedy jego r�ka wychyn�a ponad powierzchni�, mo�na by�o odnie�� wra�enie, �e wtopi�a si� w drug�, podobn� r�k�, tym razem nale��c� do kobiety. Srebrzysty m�czyzna wydoby� identycznie srebrzyst� partnerk� z kipi�cego kot�a i przeni�s� j� w odleg�e o kilkadziesi�t metr�w miejsce, gdzie trawa nie p�on�a, a ska�y by�y na tyle twarde, by utrzyma� ci�ar obojga. Drugi m�czyzna i kobieta z plecakiem pod��yli za nimi. Rt�ciowy m�czyzna wr�ci� do swej normalnej postaci, a w chwil� p�niej kobieta, kt�r� przeni�s� na r�kach, uczyni�a to samo. Wygl�da�a na siostr�bli�niaczk� kr�tkow�osej dziewczyny w kombinezonie. - Gdzie jest to przekl�te dziecko? - zapyta�a. Kiedy� nazywano j� Rhadamanth Nemes. - Wymkn�o si� nam - odpar� m�czyzna, kt�ry wyci�gn�� j� ze ska�y, bli�niaczo podobny do swojego towarzysza. - Dotarli do ostatniego transmitera. Rhadamanth Nemes skrzywi�a si� nieznacznie. Zacz�a wy�amywa� palce i naci�ga� ramiona, jakby dokucza�y jej skurcze. - Przynajmniej zabi�am tego cholernego androida - stwierdzi�a. - Nie - zaprzeczy�a druga kobieta, kt�ra nie mia�a imienia. - Uciekli na pok�adzie �adownika �Rafaela�. Android straci� r�k�, ale autochirurg utrzyma� go przy �yciu. Nemes kiwn�a g�ow� i odwr�ci�a si�, by spojrze� na ska�y, w�r�d kt�rych wci�� przelewa�a si� lawa. Dostrzeg�a po�yskuj�ce w blasku ognia monow��kna przeci�gni�te nad rzek�. Las za plecami stoj�cych p�on��. - Nie by�o to... przyjemne... Nie mog�am si� ruszy� z miejsca, gdy ze statku skierowano na mnie pe�n� moc lancy, a kiedy otoczy�a mnie ska�a, nie mog�am zrobi� przeskoku. Musia�abym si� bardzo skoncentrowa�, �eby obni�y� poziom zasilania, a przy tym utrzyma� aktywny interfejs przej�cia fazowego. Jak d�ugo by�am tam pogrzebana? - Cztery ziemskie lata - odpowiedzia� m�czyzna, kt�ry do tej pory milcza�. Rhadamanth Nemes unios�a w�skie brwi, bardziej z niedowierzania ni� z zaskoczenia. - A jednak Centrum wiedzia�o, gdzie jestem... - Wiedzia�o - przytakn�a druga z kobiet. Jej twarz i mimika niczym nie r�ni�y si� od oblicza Nemes. - Wiedzia�o r�wnie�, �e je zawiod�a�. Nemes u�miechn�a si� leciutko. - Czyli te cztery lata to by�a kara. - Napomnienie - poprawi� j� m�czyzna, kt�ry wyci�gn�� j� z lawy. Zrobi�a dwa kroki, jakby sprawdzaj�c, czy umie zachowa� r�wnowag�. - Dlaczego w takim razie przybyli�cie po mnie? - spyta�a wypranym z emocji g�osem. - Chodzi o dziewczynk� - wyja�ni�a kobieta. - Wraca. Mamy podj�� twoj� misj�. Nemes kiwn�a g�ow�. Jej wybawiciel po�o�y� r�k� na jej ramieniu. - Chcia�bym zwr�ci� ci uwag�, �e cztery lata uwi�zienia w �arze i kamieniu s� niczym w por�wnaniu z tym, czego mo�esz si� spodziewa�, je�eli zn�w zawiedziesz pok�adane w tobie nadzieje. Nemes spojrza�a na niego przeci�gle, ale nie odezwa�a si� ani s�owem. Jak na dany sygna�, ca�a czw�rka odwr�ci�a si� plecami do p�yn�cej lawy i szalej�cego po�aru, po czym idealnie r�wnym krokiem ruszy�a do �adownika. Na pustynnej planecie MadredeDios, na wysokim p�askowy�u Liano Estacado, kt�ry sw� nazw� zawdzi�cza� pylonom stacji uzdatniania atmosfery, znacz�cym jego powierzchni� w r�wnych, dziesi�ciokilometrowych odst�pach, ojciec Federico de Soya przygotowywa� si� do porannej mszy. Ma�a mie�cina Nuevo Atlan liczy�a niespe�na trzystu mieszka�c�w, g��wnie g�rnik�w Paxu, wydobywaj�cych nieopodal boksyty i czekaj�cych na �mier� przed powrotem do domu. Opr�cz nich w Nuevo Atlan mieszka�a garstka nawr�conych mariawit�w, p�dz�cych n�dzny �ywot pasterzy korgor�w na ska�onych pustkowiach. De Soya dok�adnie wiedzia�, ilu wiernych nale�y si� spodziewa� na rannej mszy - czworga: wiekowej M. Sanchez, wdowy, kt�ra pono� zamordowa�a m�a podczas burzy przed sze��dziesi�cioma dwoma laty, bli�niak�w Perell, kt�rzy z niewiadomych przyczyn woleli stary, popadaj�cy w ruin� ko�ci� od idealnie schludnej i klimatyzowanej kaplicy firmowej na terenie kopalni, oraz tajemniczego starca z twarz� pokryt� bliznami od poparze� radiacyjnych, kt�ry kl�cza� w ostatniej �awce i nigdy nie przyjmowa� komunii �wi�tej. Na dworze szala�a burza piaskowa - jak zawsze - i de Soya musia� przebiec ostatnie trzydzie�ci metr�w, dziel�ce zbudowan� z suszonych na s�o�cu cegie� plebani� od zakrystii. G�ow� i ramiona skry� pod przezroczystym, plastow��knowym kapturem, chroni�c w ten spos�b sutann� i biret, a brewiarz wetkn�� g��boko do kieszeni, nie chc�c, �eby si� zapiaszczy�. Na pr�no jednak: co wiecz�r, gdy zdejmowa� sutann� i wiesza� biret na ko�ku, piasek sypa� si� czerwon� kaskad� na pod�og�, niczym wyschni�ta na proszek krew z rozbitej klepsydry. Ka�dego ranka otwieraj�c brewiarz czu� zgrzytaj�ce mi�dzy stronicami ziarenka i brudzi� sobie nimi palce. - Dzie� dobry, ojcze - rzek� Pablo, kiedy ksi�dz wpad� do zakrystii i wcisn�� sparcia�e uszczelki w szpary wok� drzwi. - Dzie� dobry, Pablo, m�j najwierniejszy ministrancie - odpowiedzia� de Soya. Jedyny ministrancie, poprawi� si� zaraz w my�lach. Pablo, prosty ch�opak - prosty w pradawnym tego s�owa znaczeniu: nie tylko niezbyt bystry, ale i uczciwy, szczery, lojalny i przyjacielski - s�u�y� de Sol do mszy w ka�dy dzie� powszedni o sz�stej trzydzie�ci rano, a w ka�d� niedziel� dwukrotnie. Zreszt� w niedzielny ranek i tak przychodzi�y zawsze te same cztery osoby, a na p�niejsz� msz� dos�ownie kilku g�rnik�w wi�cej. Ch�opiec skin�� g�ow� i zn�w wyszczerzy� z�by. Tylko przez moment, gdy wci�ga� przez g�ow� czyst�, wykrochmalon� kom��, jego u�miech znik� z oczu ksi�dza. Ojciec de Soya przeszed� obok Pabla, mierzwi�c mu ciemn� czupryn� i otworzy� wysok� skrzyni� z ubraniami. Kiedy tumany piasku zakry�y wschodz�ce s�o�ce, dzie� upodobni� si� do nocy. Jedyne o�wietlenie zimnej, pustej zakrystii stanowi�a pojedyncza, migocz�ca lampa. De Soya przykl�kn�� na jedno kolano, zm�wi� kr�tki, �arliwy pacierz i zacz�� zak�ada� ksi�e szaty. Przez dwadzie�cia lat Francisco de Soya, ojciec kapitan we Flocie Paxu, dow�dca takich okr�t�w jak �Baltazar�, nosi� mundur, w kt�rym tylko krzy� i koloratka zdradza�y jego przynale�no�� do stanu kap�a�skiego. Nieraz przywdziewa� plastokevlarowy pancerz, skafander pr�niowy, taktyczne modu�y komunikacyjne, gogle do obserwacji infop�aszczyzny, bo�e r�kawice - wszystkie atrybuty kapitana liniowca - ale �aden z tych rekwizyt�w nie porusza� go do g��bi tak, jak prosty ubi�r proboszcza. Na przestrzeni ostatnich czterech lat, odk�d go zdegradowano i usuni�to ze s�u�by, ojciec kapitan de Soya na nowo odkry� swoje pierwotne powo�anie. Najpierw w�o�y� bia�y humera�, a nast�pnie podobnie bielute�k� alb�, mi�kko sp�ywaj�c� a� do kostek i nieskalan� mimo nieustaj�cych burz piaskowych. Przewi�za� si� pasem, szepcz�c pod nosem modlitw�. Zdj�� ze skrzyni bia�� stu��, przez moment trzyma� j� ze czci� w d�oniach, a potem za�o�y� na kark, krzy�uj�c z przodu jedwabne ko�ce. Za jego plecami Pablo krz�ta� si� po male�kim pokoiku, zrzucaj�c brudne trzewiki i wdziewaj�c w po�piechu tanie, plastow��knowe buty, kt�re matka przykaza�a mu trzyma� w zakrystii specjalnie do mszy. Ojciec de Soya w�o�y� jeszcze ornat z wyszywanym krzy�em w kszta�cie litery �T�, bia�y z purpurow� lam�wk�. Zamierza� odprawi� msz�, a przy okazji udzieli� rozgrzeszenia wdowie i domniemanej morderczyni z pierwszej �awki oraz poparzonemu nieznajomemu z tylnego rz�du. Pablo wpad� na niego i omal go nie przewr�ci�; dysza� ci�ko i u�miecha� si� od ucha do ucha. Ojciec de Soya po�o�y� mu r�k� na g�owie, usi�uj�c przyg�adzi� rozwiane k�dziory i uspokoi� ch�opca. Podni�s� liturgiczny kielich, zdj�� d�o� z w�os�w Pabla i przeni�s� j� nad przykryte naczynie. - W porz�dku - rzek� cicho. U�miech znikn�� z twarzy ch�opca, gdy ten zrozumia� powag� chwili i poprowadzi� dwuosobow� procesj� z zakrystii do o�tarza. De Soya od razu zauwa�y�, �e w �wi�tyni znajduje si� pi�� os�b, nie cztery. Wszyscy oczekiwani wierni byli na swoich miejscach i w odpowiednich momentach kl�kali, wstawali i zn�w kl�kali, ale w najg��bszym cieniu, gdzie do nawy prowadzi�o w�skie boczne przej�cie, sta� jeszcze wysoki, milcz�cy cz�owiek. Podczas mszy �wiadomo�� obecno�ci obcego ani na moment nie dawa�a spokoju de Soi. Ksi�dz ze wszystkich si� stara� si� skoncentrowa� tylko na naj�wi�tszej tajemnicy przemienienia, kt�rej cz�� stanowi�. - Dominus vobiscum - rzek� g�o�no. Od ponad trzech tysi�cy lat Pan rzeczywi�cie jest z nami... z nami wszystkimi, pomy�la�. - Et cum spiritu tuo - doko�czy�, a kiedy Pablo powtarza� jego s�owa, de Soya zerkn��, czy jaki� zb��kany promie� �wiat�a nie pad� na kryj�c� si� w cieniu smuk�� sylwetk�. Nic z tego. Podczas pierwszej modlitwy eucharystycznej jezuita zapomnia� o tajemniczej postaci i skupi� si� na trzymanej w zgrubia�ych d�oniach hostii. - Hoc est enim corpus meum - powiedzia� wyra�nie, czuj�c moc s��w i modl�c si� po raz dziesi�ciotysi�czny, by krew i mi�osierdzie Zbawiciela zmy�y grzechy, kt�re pope�ni� jako kapitan floty. Do komunii przyst�pili tylko Perellowie. Jak zawsze. De Soya wypowiedzia� odpowiednie s�owa i poda� im hosti�. Powstrzyma� si� od spojrzenia w cie�, na przybysza. Msza dobieg�a ko�ca w niemal ca�kowitej ciemno�ci. Zawodzenie wichru zag�uszy�o ostatnie modlitwy. W ko�ci�ku nigdy nie zainstalowano elektryczno�ci, a chybocz�ce si� na wietrze �wiece w �ciennym �wieczniku nie rozprasza�y mroku. Ojciec de Soya pob�ogos�awi� wiernych i odni�s� kielich do r�wnie mrocznej zakrystii. Od�o�y� go na znajduj�cy si� tu ma�y o�tarzyk. Tu� za nim do pokoju wpad� Pablo, kt�ry pr�dko zrzuci� kom�� i wci�gn�� burzow� kurtk�. - Do jutra, ojcze! - Tak, dzi�kuj� ci, Pablo. Nie zapomnij... - za p�no: ch�opiec wybieg� ju� i pop�dzi� do m�yna, w kt�rym pracowa� z ojcem i wujami. Czerwony py� wirowa� w powietrzu wok� nieszczelnych drzwi. Ka�dego innego dnia de Soya zacz��by si� rozbiera� z szat i sk�ada� je starannie w skrzyni, by p�niej zabra� je na plebani� i wypra�. Tym razem jednak nie zdj�� tuniki, stu�y, kom�y ani pasa. Nie wiedzie� czemu mia� wra�enie, �e b�d� mu potrzebne, tak samo jak podczas akcji aborda�owych w Mg�awicy W�glowej nie m�g� si� obej�� bez plastokevlarowej zbroi. Wysoki nieznajomy stan�� w drzwiach zakrystii, z twarz� wci�� ukryt� w cieniu. Ojciec de Soya czeka� i przygl�da� mu si�, walcz�c z ch�ci� prze�egnania si� albo zas�oni�cia ostatnim op�atkiem hostii, jakby obcy mia� okaza� si� diab�em czy wampirem. Wycie wichru przesz�o w og�uszaj�cy, �a�obny lament. Przybysz post�pi� krok naprz�d i stan�� w kr�gu rubinowego blasku, rozsiewanego przez jedyn� lamp�. De Soya rozpozna� kapitan Marget Wu, osobist� adiutantk� i oficera ��cznikowego admira�a Marusyna, dow�dcy Floty Paxu. Drugi raz tego ranka ksi�dz musia� poprawi� samego siebie: admira� Marget Wu, na co wskazywa�y dystynkcje na ko�nierzu munduru, ledwie widoczne w s�abym �wietle. - Ojciec kapitan de Soya? - zapyta�a admira� Wu. Jezuita z wolna pokr�ci� g�ow�. By�a dopiero si�dma trzydzie�ci rano, dzie� na MadredeDios trwa� dwadzie�cia trzy godziny, a on ju� czu� si� zm�czony. - Po prostu ojciec de Soya - odrzek�. - Ojcze kapitanie de Soya - powt�rzy�a Marget Wu, tym razem bez cienia wahania w g�osie. - Niniejszym zostaje pan przywr�cony do s�u�by ze skutkiem natychmiastowym. Ma pan dziesi�� minut na zebranie rzeczy osobistych, a p�niej uda si� pan ze mn�. Federico de Soya westchn�� i zanikn�� oczy. Chcia�o mu si� p�aka�. Panie, oszcz�d� mi tego kielicha goryczy. Kiedy otworzy� oczy, ujrza� stoj�cy na o�tarzu kielich i czekaj�c� admira� Wu. - Tak jest - odpowiedzia� cicho i powoli, ostro�nie zacz�� zdejmowa� liturgiczny str�j. Trzy dni po �mierci papie�a Juliusza XIV i z�o�eniu jego zw�ok w kaplicy komora zmartwychwsta�cza o�y�a: w�skie przewody i delikatne sondy cofn�y si� i znikn�y bez �ladu. Spoczywaj�ce na kamiennej p�ycie cia�o le�a�o bez ruchu, je�li nie liczy� unosz�cej si� i opadaj�cej w rytm oddechu piersi, po czym wyra�nie drgn�o. Z ust doby� si� j�k, po kilku d�ugich minutach wskrzeszony m�czyzna opar� si� na �okciu, a� wreszcie usiad�. By� nagi poza owini�tym wok� talii, bogato wyszywanym, jedwabnym ca�unem. Up�ywa�y kolejne minuty, a on siedzia� na skraju marmurowego bloku z g�ow� w d�oniach. Podni�s� wzrok dopiero w�wczas, gdy z ledwie s�yszalnym sykiem fragment �ciany odsun�� si� na bok i ods�oni� wej�cie do sekretnego korytarza. W s�abym �wietle zamajaczy�a posta� kardyna�a w ceremonialnych szatach, poruszaj�cego si� przy wt�rze szelestu jedwabi i grzechotu r�a�ca. Towarzyszy� mu wysoki, przystojny m�czyzna o siwych w�osach i szarych oczach, odziany w prosty, cho� elegancki garnitur z popielatej flaneli. O trzy kroki za nimi do kaplicy wkroczyli dwaj �o�nierze z Gwardii Szwajcarskiej w pochodz�cych jeszcze ze �redniowiecza, pomara�czowoczarnych uniformach. Nie mieli broni. Nagi cz�owiek zamruga�, jakby jego oczy razi�o nawet st�umione �wiat�o w kaplicy. W ko�cu skupi� wzrok na przybyszu. - Lourdusamy - powiedzia�. - Ojciec Dure - odrzek� kardyna�. Stan�� tu� obok, trzymaj�c w d�oniach olbrzymi srebrny kielich. M�czyzna poruszy� j�zykiem i prze�kn�� �lin�, jakby obudzi� si� z niesmakiem w ustach. Nie by� m�ody; mia� poci�g��, ascetyczn� twarz i smutne oczy, a jego odrodzone cia�o znaczy�y stare blizny. Na jego piersi czerwieni�y si� dwa nabrzmia�e krzy�okszta�ty. - Kt�ry mamy rok? - zapyta� wreszcie. - Rok Pa�ski 3131 - odpowiedzia� Lourdusamy. Paul Dure zamkn�� oczy. - Pi��dziesi�t siedem lat od mojego ostatniego wskrzeszenia - stwierdzi�. - Dwie�cie siedemdziesi�t jeden lat od czasu, gdy przesta�y dzia�a� transmitery - otworzy� oczy i spojrza� na kardyna�a. - Dwie�cie siedemdziesi�t lat odk�d mnie otru�e�, odk�d zabi�e� papie�a Teliharda Pierwszego. W komnacie zadudni� basowy �miech Lourdusamy�ego. - Szybko dochodzisz do siebie po zmartwychwstaniu, skoro rachunki tak �wietnie ci id�. Ojciec Dure przeni�s� spojrzenie na m�czyzn� w szarym stroju. - Albedo. Przyszed�e� popatrze�? Czy raczej doda� odwagi swojemu oswojonemu Judaszowi? Wysoki m�czyzna nie odpowiedzia�. Z natury w�skie usta kardyna�a zacisn�y si� do w�skiej kreski, kt�ra prawie znikn�a w poczerwienia�ej twarzy. - Czy masz jeszcze co� do powiedzenia, zanim wr�cisz do piek�a, antypapie�u? - Tobie nie - odmrukn�� ojciec Dure. Zamkn�� oczy i zacz�� si� modli�. Nie stawia� oporu, gdy Szwajcarzy z�apali go pod r�ce. Jeden z �o�nierzy po�o�y� mu d�o� na czole i odchyli� g�ow� do ty�u. Szczup�a szyja jezuity wygi�a si� w hak. Kardyna� post�pi� p� kroku do przodu. W jego r�ce b�ysn�� wydobyty z obszernego jedwabnego r�kawa n� z ko�cian� r�koje�ci�. �o�nierze przytrzymywali nieruchomego Dure, kt�rego jab�ko Adama wydawa�o si� rosn�� w oczach na tle odgi�tego w ty� gard�a. Lourdusamy machn�� r�k� w niedba�ym, p�ynnym ge�cie i z przeci�tej t�tnicy jezuity trysn�a fontanna krwi. Kardyna� odsun�� si�, by szkar�at nie pobrudzi� jego biskupich szat, schowa� ostrze do r�kawa i podni�s� do rany szeroki, srebrny kielich, kt�ry szybko zacz�� si� wype�nia� krwi�. Kiedy naczynie nape�ni�o si� niemal po brzegi, a krwotok usta�, Lourdusamy skinieniem g�owy da� znak �o�nierzowi, kt�ry natychmiast pu�ci� g�ow� ojca Dure. Zmartwychwsta�y cz�owiek na powr�t sta� si� trupem: g�owa opad�a mu bezw�adnie, oczy wci�� mia� zamkni�te, a poder�ni�te gard�o przywodzi�o na my�l makabryczny, postrz�piony u�miech, wymalowany na szyi. Szwajcarzy u�o�yli cia�o na marmurowej p�ycie i zdj�li spowijaj�c� je przepask�. Nagi, martwy m�czyzna wygl�da� s�abo i bezbronnie - rozszarpana krta�, pobli�niona klatka piersiowa, d�ugie, bia�e palce, blady brzuch, sflacza�e genitalia, wychudzone nogi. Nawet w epoce powszechnych wskrzesze� �mier� potrafi�a pozbawi� wszelkiej godno�ci tak�e tych, kt�rzy wiedli przyk�adny, spokojny �ywot. Gwardzi�ci przytrzymali ca�un, podczas gdy Lourdusamy wyla� zawarto�� ci�kiego kielicha najpierw na oczy zabitego, p�niej w jego otwarte usta i ziej�c� ran� od no�a; obmy� krwi� jego pier�, brzuch i krocze. Intensywno�ci� barwy przewy�sza�a nawet uroczysty str�j kardyna�a. - Sie aber seid nicht felischlich, sondern geistlich - powiedzia� Lourdusamy. - Nie z cia�a stworzon jeste�, lecz z ducha. - To z Bacha, prawda? - wysoki m�czyzna uni�s� brwi. - Oczywi�cie - kardyna� odstawi� pusty kielich na p�yt� obok zw�ok i skin�� na Szwajcar�w, kt�rzy okryli cia�o podw�jnym ca�unem. Krew natychmiast przesi�k�a na wylot przez cudny materia�. - Jesu, meine Freunde. - Tak te� mi si� wydawa�o - stwierdzi� m�czyzna w garniturze i pos�a� kardyna�owi pytaj�ce spojrzenie. - Tak - kiwn�� g�ow� Lourdusamy. - Teraz. Jego towarzysz obszed� katafalk dooko�a i stan�� za plecami �o�nierzy, zaj�tych jeszcze uk�adaniem zakrwawionego ca�unu. Kiedy wyprostowali si� i odsun�li od marmurowego bloku, m�czyzna w szarym stroju podni�s� r�ce na wysoko�� ich g��w i po�o�y� im d�onie na karku. Gwardzi�ci zd��yli tylko otworzy� w zdumieniu usta i wytrzeszczy� oczy, ale nie mieli czasu krzykn��: w tej samej chwili z ich oczu i ust trysn�� snop bia�ego ognia, a spod nagle przezroczystej sk�ry wyjrza�y pomara�czowe p�omienie, trawi�ce cia�o. M�czy�ni sp�on�li i wyparowali w u�amku sekundy, zamieniaj�c si� w gar�� drobnego py�u. M�czyzna w garniturze zatar� d�onie, �eby pozby� si� z nich warstewki mikropopio�u. - Co za szkoda, radco Albedo - mrukn�� basowo Lourdusamy. Jego towarzysz spojrza� na unosz�cy si� w powietrzu py�, po czym wr�ci� wzrokiem do kardyna�a. Ponownie uni�s� pytaj�co brwi. - Nie, nie, nie - poprawi� go Lourdusamy. - Mia�em na my�li ca�un. Plamy nie chc� schodzi�, tote� po ka�dym wskrzeszeniu musimy tka� nowy - odwr�ci� si� i skierowa� ku ukrytemu przej�ciu w �cianie. - Chod�my, Albedo. Musimy porozmawia�, a mam jeszcze przed po�udniem odprawi� dzi�kczynn� msz�. Kiedy za oboma go��mi zasun�y si� drzwi w �cianie, w komorze zmartwychwsta�czej zapanowa�a cisza i spok�j. Tylko owini�te ca�unem cia�o i wiruj�ce w powietrzu cz�steczki popielatego py�u, podobne raczej do rzedn�cej mg�y, przywodzi�y na my�l dusze niedawno zmar�ych ludzi. 2 W tym samym tygodniu, gdy papie� Juliusz zmar� po raz dziewi�ty, a ojca Dure pi�ty raz zamordowano, znajdowali�my si� z Ene� o sto sze��dziesi�t tysi�cy lat �wietlnych od Pacem, na uprowadzonej Ziemi - starej, prawdziwej Ziemi - kr���cej wok� gwiazdy typu G, kt�ra nie by�a S�o�cem, w Mniejszym Ob�oku Magellana, kt�ry nie by� nasz� macierzyst� galaktyk�. To by� dziwny tydzie�. Nie wiedzieli�my, rzecz jasna, o �mierci papie�a, gdy� mi�dzy przeniesion� Ziemi� a kosmosem Paxu nie istnia�a ��czno��, zw�aszcza �e transmitery nie dzia�a�y. Dok�adniej m�wi�c - Enea dowiedzia�a si� o zgonie Juliusza XIV w spos�b, o jakim nawet si� nam nie �ni�o, ale nie powiedzia�a nam ani s�owa, a nikomu nie przysz�o do g�owy, �eby j� zapyta�. Jako wygna�cy na Starej Ziemi wiedli�my �ycie proste, spokojne i g��bokie w sensie, jaki dzi� trudno sobie wyobrazi�; samo wspominanie tych czas�w niemal sprawia mi b�l. W ka�dym razie ten konkretny tydzie� trudno by�oby nazwa� spokojnym czy prostym: Stary Architekt, u kt�rego Enea od czterech lat pobiera�a nauki, zmar� w poniedzia�ek. W zimowy wtorkowy wiecz�r, na pustyni, odprawili�my pospieszn�, smutn� ceremoni� pogrzebow�, a we �rod� Enea sko�czy�a szesna�cie lat. �a�oba w ca�ej Wsp�lnocie Taliesi�skiej przy�mi�a jednak rado�� z tego faktu i tylko A. Bettik i ja pr�bowali�my uczci� urodziny dziewczynki. Android upiek� jej ulubione czekoladowe ciasto, a ja sp�dzi�em mn�stwo czasu, �eby gruby konar, przywleczony z jednej z obowi�zkowych pod rz�dami Starego Architekta wypraw na piknik w pobliskie g�ry, zmieni� w ozdobnie rze�bion� lask�. Wieczorem zjedli�my ciasto, popijaj�c je szampanem w uroczym schronie, wybudowanym przez Ene� na pustyni z okazji przyst�pienia do terminu u pana Wrighta. Ma�a solenizantka nie dawa�a si� rozweseli�, zgaszona i przybita �mierci� nauczyciela i panik�, jaka zapanowa�a we Wsp�lnocie. Teraz wiem, �e jej przygn�bienie wynika�o mi�dzy innymi ze �wiadomo�ci, �e papie� nie �yje, na horyzoncie przysz�o�ci niczym burzowe chmury zaczynaj� si� gromadzi� straszne wydarzenia, a najspokojniejsze cztery lata, jakie razem sp�dzili�my, dobiegaj� ko�ca. Pami�tam rozmow�, jak� toczyli�my owego wieczora, w dzie� jej szesnastych urodzin. Wcze�nie si� �ciemni�o, a ch��d w powietrzu przenika� do szpiku ko�ci. Na dworze wiatr ni�s� tumany kurzu, a targane jego podmuchami zaro�la agaw i juki chrobota�y i zgrzyta�y dono�nie. Siedzieli�my w wygodnym, zbudowanym z kamieni i p��tna domku, kt�ry przed czterema laty stworzy�a Enea, zdaj�c w ten spos�b egzamin na ucznia architekta. Lampa sycza�a cicho, gdy odstawiwszy kieliszki si�gn�li�my po kubki z ciep�� herbat� i zacz�li�my rozmawia� przy wt�rze st�umionego szelestu piasku na p��tnie. - To dziwne - zauwa�y�em. - Wiedzieli�my, �e jest stary i schorowany, ale chyba nikt nie wierzy�, �e pewnego dnia umrze. Mia�em oczywi�cie na my�li Starego Architekta, a nie �yj�cego gdzie� niewyobra�alnie daleko papie�a, kt�ry tak niewiele dla nas znaczy�. Trzeba doda�, �e mistrz Enei nie nosi� krzy�okszta�tu, podobnie zreszt� jak wszyscy mieszka�cy ukrytej Ziemi; zmar� wi�c �mierci� ostateczn�, czego nie da�oby si� powiedzie� o zgonie Juliusza XIV. - S�dz�, �e on wiedzia� - odpar�a cicho Enea. - W ostatnim miesi�cu wezwa� do siebie kolejno wszystkich uczni�w, �eby przekaza� im ostatnie okruchy wiedzy. - Jakie� to okruchy sta�y si� twoim udzia�em? - zainteresowa�em si�. - Oczywi�cie, je�li to nie tajemnica. Enea u�miechn�a si� do mnie sponad kraw�dzi paruj�cego kubeczka. - Przypomnia� mi, �e klient zawsze zgodzi si� zap�aci� nawet dwukrotnie wi�ksz� stawk�, ni� ustalono na pocz�tku, je�li tylko przedstawia� mu dodatkowe wydatki w miar� post�pu prac, kiedy budowla ju� zaczyna nabiera� konkretnych kszta�t�w. To punkt, z kt�rego nie ma odwrotu; inwestor szarpie si� ju� na haczyku jak �oso� na sze�ciofuntowej lince. Obaj z A. Bettikiem wybuchn�li�my �miechem, nie z braku szacunku bynajmniej. Stary Architekt by� jednym z tych nad wyraz rzadkich ludzi, u kt�rych prawdziwy geniusz idzie w parze z nieprzeci�tn� osobowo�ci�, ale nawet my�l�c o nim z czu�o�ci� i smutkiem, widzieli�my w tych s�owach charakterystyczny dla� spryt i odrobin� egoizmu. To, �e nazywam go Starym Architektem, nie oznacza wcale, �e chc� zachowa� jego to�samo�� w sekrecie: osobowo�� cybryda odtworzono na bazie prehegira�skiego architekta, Franka Lloyda Wrighta, dzia�aj�cego w dziewi�tnastym i dwudziestym wieku A.D. i wszyscy we Wsp�lnocie Taliesi�skiej, nawet najstarsi uczniowie, kt�rzy dor�wnywali mu wiekiem, zwracali si� do niego pe�nym szacunku �panie Wright�.