7316

Szczegóły
Tytuł 7316
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7316 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7316 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7316 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Dan Simmons Endymion Przek�ad Wojciech Szypu�a (Endymion) Data wydania oryginalnego 1995 Data wydania polskiego1998 Nie wolno nam zapomina�, �e dusza ludzka, Bez wzgl�du na to, jak niezale�n� Czyni j� nasza filozofia, W swoich narodzinach i rozwoju Pozostaje nierozerwalnie zwi�zana Ze wszech�wiatem, w kt�rym istnieje Teilhard de Chardin Dajcie nam bog�w. O, bog�w nam dajcie! Mamy ju� do�� ludzi I koni mechanicznych. D.H. Lawrence 1 Czytasz te s�owa z niew�a�ciwych przyczyn. Je�eli chcesz si� dowiedzie�, jakie to uczucie kocha� si� z mesjaszem - naszym mesjaszem - lepiej od�� t� ksi��k�, gdy� jeste� po prostu zwyk�ym podgl�daczem. Je�li jeste� zagorza�ym wielbicielem �Pie�ni� starego poety i kieruje tob� niepohamowana ciekawo�� dalszych los�w pielgrzym�w, kt�rzy wraz z nim przybyli na Hyperiona, musz� ci� rozczarowa�: nie mam poj�cia, co si� sta�o z wi�kszo�ci� z nich. Zmarli niemal trzysta lat przed moim narodzeniem. Je�eli liczysz na to, �e lepiej zrozumiesz przes�anie przekazane nam przez T�, Kt�ra Naucza, prawdopodobnie r�wnie� sprawi� ci zaw�d. Musz� bowiem przyzna�, i� o wiele bardziej interesowa�a mnie jako kobieta, ni� jako nauczycielka czy mesjasz. Wreszcie, je�li interesuj� ci� jej lub moje losy - c�, masz w r�kach niew�a�ciwy dokument. Wprawdzie nie ma w nich �adnych tajemnic, ale nie towarzyszy�em jej w ostatnich chwilach, sam za� pisz�c te s�owa, dopiero czekam na �mier�. Je�eli w og�le czytasz to, co napisa�em, jestem zdumiony, cho� nie pierwszy to wypadek, gdy rozw�j wydarze� mnie zdumiewa. Ostatnich kilka lat mojego �ycia stanowi� nieprzerwany ci�g nieprawdopodobnych sytuacji, z kt�rych ka�da kolejna okazywa�a si� cudowniejsza i bardziej nieunikniona od poprzedniej. Spisuj� wspomnienia, �eby si� nimi podzieli�; mo�e nawet nie tyle podzieli� - skoro dokument, kt�ry wyjdzie spod mojej r�ki, zapewne nigdy nie zostanie znaleziony - co raczej je uporz�dkowa�, tak na pi�mie, jak i w g�owie. �Sk�d mam wiedzie� co my�l�, dop�ki nie zobacz�, co powiedzia�em?�, jak mawia� jeden z pisarzy �yj�cych w �wiecie przed hegir�. W�a�nie: musz� zobaczy� te wszystkie wydarzenia u�o�one po kolei, �eby przekona� si�, co o nich my�l�. Kiedy ujrz� fakty i uczucia opisane czarno na bia�ym, uwierz�, i� rzeczywi�cie w nich uczestniczy�em i ich do�wiadczy�em. Je�eli czytasz z tych samych powod�w, dla kt�rych ja pisz� - chcia�by� wprowadzi� jaki� porz�dek w chaos ubieg�ych lat, uj�� w karby rozs�dku przypadkowe zdarzenia, kt�re wp�ywa�y na nasze �ycie na przestrzeni kilku standardowych dziesi�cioleci - kto wie, czy jednak nie kieruj� tob� w�a�ciwe motywy. Od czego mam zacz��? Mo�e od wyroku �mierci? Tylko czyjego - mojego czyjej? A je�eli mojego, to kt�rego? Jest w czym wybiera�... Niech wi�c b�dzie ostatni z nich: zaczn� od ko�ca. Pisz� te s�owa zamkni�ty, niczym kot Schr�dingera, w pude�ku, kr���cym wysoko na orbicie wok� obj�tego kwarantann� Armaghastu. Moje wi�zienie niezbyt przypomina pude�ko: jest raczej g�adk� elipsoid� o wymiarach trzy na sze�� metr�w. Do ko�ca �ycia pozostanie ca�ym moim �wiatem. Jego wn�trze stanowi sparta�ska cela, w kt�rej umieszczono czarn� skrzynk�, odpowiedzialn� za przetwarzanie zu�ytego powietrza i odpadk�w, koj�, syntezator �ywno�ci, w�sk� lad� pe�ni�c� jednocze�nie funkcj� sto�u jadalnego i biurka do pisania oraz umywalk�, prysznic i muszl� klozetow�, oddzielone od reszty pomieszczenia plastow��kninowym przepierzeniem. Jego tw�rcy najwyra�niej starali si� zadba� o moj� prywatno��, cho� nie do ko�ca rozumiem, co nimi powodowa�o: nikt mnie tu nigdy nie odwiedzi; w takich warunkach m�wienie o �prywatno�ci� to kiepski �art. Mam tu jeszcze tabliczk� i pisak. Po sko�czeniu strony kopiuj� j� na mikropergamin produkowany przez przetwornik odpadk�w. Jedyn� widoczn� zmian� w moim otoczeniu jest rosn�cy z dnia na dzie� stosik cienkich jak folia kartek. Nigdzie nie wida� fiolki z gazem truj�cym, zainstalowanej w statyczno- dynamicznej skorupie pude�ka dla kota i pod��czonej do filtr�w powietrza w taki spos�b, �e wszelkie pr�by rozbrojenia mechanizmu doprowadzi�yby do opr�nienia jej z cyjanku. Podobnie zreszt� sta�oby si�, gdyby kto� pr�bowa� uszkodzi� sam� skorup�. Detektor promieniowania, pod��czony do niego zegar i pr�bk� pierwiastka promieniotw�rczego r�wnie� wtopiono w zamro�one pole energetyczne skorupy. Nie b�d� wiedzia�, kiedy losowo dzia�aj�cy zegar uruchomi detektor; nie zorientuj� si�, gdy ten sam zegar usunie o�owiany p�aszcz, przes�aniaj�cy drobink� izotopu, podobnie jak nie b�d� mia� poj�cia, kiedy z pr�bki wystrzeli jaka� cz�stka. Z pewno�ci� jednak zauwa��, je�eli w chwili pojawienia si� cz�stki detektor b�dzie w��czony. Przez t� sekund� czy dwie, zanim gaz mnie zabije, powinienem poczu� w powietrzu zapach gorzkich migda��w. Mam nadziej�, �e b�dzie to dos�ownie sekunda czy dwie, nie wi�cej. Technicznie rzecz bior�c, zgodnie z prastarym paradoksem fizyki kwantowej, w tej chwili nie jestem ani �ywy, ani martwy. Istniej� w stanie niestabilnym, pod postaci� nak�adaj�cych si� fal prawdopodobie�stwa, zarezerwowanych niegdy� dla kota w eksperymencie my�lowym Schr�dingera. Poniewa� skorupa pude�ka jest niczym innym jak czyst�, zamro�on� energi�, gotow� uwolni� si� przy najl�ejszej cho�by pr�bie dostania si� do �rodka, nikt tu nie zajrzy, �eby sprawdzi�, czy �yj�. Teoretycznie nikt nie jest bezpo�rednio odpowiedzialny za moj� egzekucj�; to niezmienne prawa kwantowe decyduj� o tym, czy prze�yj� nast�pn� mikrosekund�. Nie ma obserwator�w. Jednak�e to ja jestem obserwatorem i to ja na ten konkretny kolaps funkcji falowej czekam z ca�kiem sporym zainteresowaniem. B�dzie taka kr�tka chwila, gdy us�ysz� syk ulatuj�cego gazu, a cyjanek nie dotrze jeszcze do moich p�uc, serca i m�zgu. Dowiem si� wtedy, jak wszech�wiat postanowi� dalej ewoluowa�. To tyle je�li chodzi o mnie ale - je�li si� nad tym g��biej zastanowi� - jest to jedyny aspekt ewolucji wszech�wiata, kt�ry interesuje wi�kszo�� ludzi. Tymczasem jem, �pi�, wydalam, oddycham i przechodz� przez codzienny rytua� zdarze� godnych co najwy�ej zapomnienia. C� za ironia losu, skoro �yj� teraz (o ile ��yj� jest tu dobrym s�owem) tylko po to, by pami�ta� i pisa� o tym, co pami�tam! Niemal na pewno czytasz te s�owa z niew�a�ciwych przyczyn, ale w naszym �yciu nie brakuje sytuacji, gdy przyczyny nie s� najwa�niejsze. Liczy si� tylko to, �e co� robimy. W ko�cowym rozrachunku warte zapami�tania b�d� dwa niepodwa�alne fakty: ja spisa�em moje wspomnienia, a ty je czytasz. Od czego zacz��? Od niej? Jest osob�, o kt�rej ty chcesz czyta�, a ja chc� zapami�ta� ponad wszystko inne. Mo�e jednak powinienem zacz�� od opisu wydarze�, kt�re zaprowadzi�y mnie najpierw do niej, a p�niej tutaj - cho� po drodze odwiedzi�em wiele miejsc w naszej galaktyce i poza jej granicami. Zaczn� od pocz�tku, od mojego pierwszego wyroku �mierci. 2 Nazywam si� Raul Endymion (moje imi� wymawia si� tak samo, jak Paul). Urodzi�em si� na planecie zwanej Hyperionem, w roku 693 wed�ug naszego miejscowego kalendarza, czyli w 3099 wedle rachuby obowi�zuj�cej przed hegir� b�d� te� w 247 roku po Upadku, jak przyj�li�my odmierza� czas w epoce Paxu. Kiedy podr�owa�em z T�, Kt�ra Naucza, m�wiono o mnie, �e by�em pasterzem. To prawda. Prawie. Pochodz� z rodziny w�drownych pasterzy, zamieszkuj�cych odleg�e ��ki i torfowiska na kontynencie zwanym Aquil�. Tam si� wychowa�em i czasem nawet, jeszcze b�d�c dzieckiem, pasa�em owce. Do dzi� mile wspominam owe spokojne noce pod rozgwie�d�onym hyperio�skim niebem. W wieku lat szesnastu (wed�ug naszego kalendarza) uciek�em z domu i zaci�gn��em si� do podporz�dkowanej Paxowi Stra�y Planetarnej. S�u�y�em w niej trzy, wype�nione nudn� rutyn� lata - z jednym niemi�ym wyj�tkiem, kiedy to na cztery miesi�ce wys�ano mnie na Ursusa do walki z powsta�cami. Opu�ciwszy szeregi Stra�y pracowa�em jako wykidaj�o i krupier black jacka w jednym z obskurnych kasyn na Dziewi�ciu Ogonach, potem dwie pory deszczowe sp�dzi�em dowodz�c bark� w g�rnym biegu Kansu, a jeszcze p�niej, pod okiem artysty Avrola Hume�a, uczy�em si� na ogrodnika, poznaj�c tajniki tego zawodu w maj�tkach ziemskich na Dziobie. Kiedy jednak kronikarze Tej, Kt�ra Naucza stan�li przed zadaniem nazwania jej najbli�szego ucznia, �pasterz� brzmia�o zapewne najlepiej; budzi takie sympatyczne, biblijne skojarzenia. Nie mam nic przeciwko tytu�owaniu mnie �pasterzem�, w mojej opowie�ci jednak ca�a trz�dka b�dzie si� sk�ada� z jednej, niesko�czenie wa�nej owieczki, kt�r� w dodatku bardziej zgubi�em, ni� znalaz�em. W momencie, gdy moje �ycie naprawd� si� zmieni�o i gdy zacz�a si� ta historia, mia�em dwadzie�cia siedem lat. By�em wysoki jak na mieszka�ca Hyperiona, ale poza tym wyr�nia�em si� chyba tylko nieprzeci�tnymi odciskami na d�oniach i zami�owaniem do grzebania w r�nych ciekawostkach. Pracowa�em jako przewodnik my�liwych zapuszczaj�cych si� na mokrad�a powy�ej zatoki Toschahi, sto kilometr�w na pomoc od Port Romance. Wiedzia�em ju� co nieco o seksie i ca�kiem sporo o r�nych rodzajach broni, na w�asnej sk�rze pozna�em przemo�ny wp�yw chciwo�ci na poczynania ludzi, nauczy�em si�, jak prze�y� w naszym �wiecie ufaj�c sile w�asnych pi�ci popartej do�� przeci�tn� dawk� sprytu; mn�stwo rzeczy ciekawi�o mnie i by�em pewien, �e dokonam �ywota spokojnie, bez �adnych niespodzianek. By�em idiot�. Naj�atwiej da�oby si� mnie w�wczas opisa�, stosuj�c niemal same zaprzeczenia. Nigdy nie opuszcza�em Hyperiona; nigdy nawet nie rozwa�a�em takiej mo�liwo�ci. Oczywi�cie, odwiedza�em nale��ce do Ko�cio�a katedry - cywilizacyjny wp�yw Paxu si�ga� nawet odludnych teren�w, na kt�re uciek�a moja rodzina sto lat wcze�niej, po z�upieniu Endymiona - ale nie przyj��em ani katechizmu, ani krzy�a. Sypia�em z kobietami, ale nigdy nie by�em zakochany. Je�li nie liczy� pocz�tkowych nauk pobieranych u babki, sam kierowa�em swoj� edukacj�, czerpi�c wiedz� z ksi��ek, kt�re wr�cz po�era�em. Mia�em dwadzie�cia siedem lat i zdawa�o mi si�, �e wiem wszystko. Nic nie wiedzia�em. Wtedy to, wczesn� jesieni� dwudziestego �smego roku mojego �ycia, usatysfakcjonowany stanem w�asnej ignorancji i przekonany, �e nic istotnego nigdy si� nie zmieni, dokona�em czynu, kt�rym zas�u�y�em na wyrok �mierci i kt�ry sta� si� dla mnie pocz�tkiem prawdziwego �ycia. Mokrad�a w pobli�u zatoki Toschahi s� niebezpieczne i niezdrowe. Od niepami�tnych czas�w (jeszcze przed Upadkiem) cz�owiek nie ingerowa� w ich losy, co nie zmienia faktu, �e co roku przybywaj� tu setki bogatych my�liwych, cz�sto z innych planet, �eby zapolowa� na kaczki. Wi�kszo�� protokrzy��wek wygin�a wkr�tce po regeneracji i uwolnieniu ze statku kolonizacyjnego przed siedmioma wiekami: albo nie potrafi�y si� dostosowa� do klimatu Hyperiona, albo zosta�y wyt�pione przez miejscowe drapie�niki. Nieliczne okazy prze�y�y jednak na bagnach pomocnej i �rodkowej Aquili. Przybyli wi�c my�liwi, a ja zosta�em ich przewodnikiem. Pracowali�my we czw�rk�, urz�dziwszy sobie baz� wypadow� na starej plantacji plastow��knik�w, po�o�onej na w�skim skrawku b�otnistego l�du, wci�ni�tym mi�dzy mokrad�a i dop�yw Kansu. Moi towarzysze specjalizowali si� w prowadzeniu wypraw w�dkarskich i ekspedycji na grubego zwierza, dzi�ki czemu podczas sezonu na kaczki ca�� plantacj� mia�em dla siebie. P�tropikalne bagniska g�sto porasta�a chalma i lasy dziwodrzew�w; na wyrastaj�cych ponad powierzchni� mokrade� suchszych, skalistych wyspach pieni�y si� olbrzymie prometeusze. Wczesn� jesieni�, kiedy pierwszy trzaskaj�cy przymrozek �cina� ziemi�, krzy��wki zatrzymywa�y si� tu na kr�tko w drodze z po�udniowych wysp nad jeziora, znajduj�ce si� w najdalszych regionach P�askowy�u Pinion. P�torej godziny przed �witem zbudzi�em moich �my�liwych�. Przygotowa�em �niadanie, kt�re sk�ada�o si� z grzanek z szynk� i kawy. Czw�rka oty�ych biznesmen�w po�ar�a je �apczywie, mamrocz�c i przeklinaj�c pod nosem. Musia�em im przypomnie�, �eby wyczy�cili i sprawdzili bro�: trzech mia�o strzelby, ale czwarty okaza� si� na tyle g�upi, by zabra� ze sob� antyczny karabin energetyczny. Zostawi�em ich samych, pomrukuj�cych przy jedzeniu, i poszed�em za barak, do Izzy, czarnej suki labradora, kt�r� wychowywa�em od szczeni�cia. Wiedzia�a, �e wybieramy si� na polowanie, tote� musia�em pog�aska� j� po �bie i karku, �eby si� uspokoi�a. Kiedy na p�askodennej �odzi opuszczali�my zaro�ni�t� plantacj�, towarzyszy�o nam pierwsze, s�abe jeszcze �wiat�o dnia. L�ni�ce nitki babiego lata pob�yskiwa�y ponad drzewami i w sklepionych tunelach z ga��zi. My�liwi - M. Rolman, M. Herrig, M. Rushomin i M. Poneascu - siedzieli na �aweczkach z przodu, a ja, stoj�c na rufie, dr�giem popycha�em ��dk� naprz�d. Obok mnie przycupn�a Izzy, oddzielona od my�liwych zrzuconymi na kup� p�ywos�onami; na zakrzywionej dolnej powierzchni dysk�w widnia�a szorstka skorupa z plastow��kniny. Rolman i Herrig mieli na sobie drogie poncha z tkaniny maskuj�cej, cho� polimery uaktywnili dopiero wtedy, gdy zapu�cili�my si� ju� daleko na bagna. Zwr�ci�em im uwag�, �eby si� uciszyli, bo zbli�amy si� do zamieszkiwanych przez kaczki obszar�w s�odkowodnych. Wszyscy czterej zgromili mnie wzrokiem, ale rozmowy przycich�y, a wkr�tce potem umilk�y ca�kowicie. Zrobi�o si� ju� na tyle jasno, �e da�oby si� czyta�, gdy wreszcie zatrzyma�em ��d� na granicy teren�w my�liwskich. Zwodowa�em p�ywos�ony, podci�gn��em po�atany, nieprzemakalny kombinezon i zsun��em si� do wody, kt�ra w tym miejscu si�ga�a mi do piersi. Izzy wychyli�a si� przez burt� z b�yskiem w oku, ale gestem da�em jej znak, �e nie pora jeszcze skaka�. Zadygota�a i niespokojnie przysiad�a na ogonie. - Prosz� mi da� strzelb� - powiedzia�em do M. Poneascu, kt�ry pierwszy mia� zaj�� stanowisko. Takim niedzielnym my�liwym wystarczaj�co wiele k�opotu sprawia�o zachowanie r�wnowagi przy schodzeniu do chybotliwych p�ywos�on, wola�em wi�c, �eby nie musieli zawraca� sobie g�owy broni�. Prosi�em, �eby opr�nili komory nabojowe i w��czyli bezpieczniki, ale kiedy Poneascu odda� mi bro�, wska�nik przy komorze �wieci� czerwieni�, a bezpiecznik by� zwolniony. Wyj��em nab�j, przesun��em bezpiecznik i w�o�y�em strzelb� do nieprzemakalnego pokrowca. Przerzu� i wszy j� nast�pnie przez rami� przytrzyma�em os�on�, pozwalaj�c masywnemu m�czy�nie zej�� z �odzi. - Zaraz wracam - rzuci�em szeptem pozosta�ej tr�jce i zacz��em brodzi� w�r�d roz�o�ystych li�ci chalmy, holuj�c za sob� p�ywaj�ce stanowisko strzeleckie. Mog�em pozwoli� my�liwym dop�yn�� na wybrane przez nich stanowiska, ale na terenie mokrade� pe�no by�o bagnistych oczek, kt�re w mgnieniu oka poch�on�yby dr�g z odpychaj�cym si� nim w�a�cicielem. W dodatku roi�o si� tu od wampirzych kleszczy wielko�ci sporych balon�w, kt�re specjalizowa�y si� w spadaniu z drzew na poruszaj�ce si� pod spodem obiekty, z konar�w co krok zwiesza�y si� jadowite w�e, dla laika niczym nie r�ni�ce si� od chalmowych pn�czy, a w wodzie buszowa�y �uskosty, kt�re bez trudu potrafi�yby odgry�� palec. Zreszt�, na przypadkowych go�ci czeka�y i inne niespodzianki. Nauczony do�wiadczeniem wiedzia�em te�, �e pozostawieni samym sobie rozstawiliby si� z pewno�ci� tak, �e przy pierwszym pojawieniu si� kaczek zacz�liby ostrzeliwa� siebie nawzajem. A moja praca polega�a na tym, �eby do takich wypadk�w nie dopuszcza�. Zaparkowa�em p�ywos�on� Poneascu w�r�d spl�tanych li�ci, sk�d doskonale widzia� ca�y g��wny akwen; obja�ni�em mu, gdzie znajd� si� stanowiska pozosta�ych, przykaza�em, �eby wygl�da� tylko przez szpar� w p��tnie i nie strzela� dop�ki wszystkich nie rozstawi�, po czym wr�ci�em po reszt�. Rushomina ustawi�em jakie� dwadzie�cia metr�w z prawej, dla Rolmana znalaz�em dobre miejsce bli�ej w�skiego kana�u i ruszy�em po idiot� z broni� energetyczn�, M. Herriga. Do wschodu s�o�ca zosta�o jeszcze jakie� dziesi�� minut. - Wreszcie, psiakrew, sobie o mnie przypomnia�e�! - warkn��, widz�c jak brodz� w jego kierunku. Zd��y� ju� wskoczy� do p�ywos�ony i zamoczy� maskuj�ce spodnie. U wylotu kana�u wyp�ywaj�ce na powierzchni� b�belki metanu sygnalizowa�y mi spore bagienko, kt�re musia�em obchodzi� przy samym brzegu za ka�dym razem, gdy zbli�a�em si� do �odzi. - Nie p�acimy ci za takie cholerne marnowanie czasu - doda�, nie wypuszczaj�c z ust grubego cygara. Skin��em g�ow� i wyci�gn��em w g�r� r�k�. Wyrwa�em mu zapalone cygaro spomi�dzy z�b�w i cisn��em w przeciwn� stron�, ni� znajdowa�o si� bagno. Mieli�my szcz�cie, �e metan si� nie zapali�. - Kaczki mog�yby poczu� dym - wyja�ni�em, nie zwracaj�c uwagi na rozdziawione usta i czerwieniej�c� twarz M. Herriga. Wpi��em si� w uprz�� os�ony i poci�gn��em go na otwarty teren. Czerwone i pomara�czowe glony, kt�re po moim przej�ciu zd��y�y ju� ponownie pokry� powierzchni� wody, z obu stron op�ywa�y mi pier�. M. Herrig pog�aska� sw�j drogi i bezu�yteczny karabin i spojrza� na mnie. - Lepiej ch�opcze uwa�aj, co m�wisz, psiakrew, bo inaczej b�d� musia� ostrzej zwr�ci� ci uwag� - rzek�. Przez niedopi�te poncho i bluz� maskuj�c� dojrza�em z�oty b�ysk zawieszonego na jego szyi podw�jnego krzy�a Paxu i, nieco wy�ej, czerwon� wypuk�o�� prawdziwego krzy�okszta�tu. M. Herrig by� ponownie narodzonym chrze�cijaninem. Nie odezwa�em si� ani s�owem, dop�ki nie umie�ci�em jego �blindu� na lewo od kana�u. Teraz wszyscy czterej specjali�ci mogli �mia�o wali� w przestrze� nad stawem bez ryzyka, �e powystrzelaj� si� nawzajem. - Niech pan zaci�gnie zas�on� i obserwuje przez szczelin� - poleci�em, odczepiaj�c p�ywos�on� od uprz�y i wi���c j� do korzenia chalmy. M. Herrig mrukn�� co� pod nosem, ale nie spu�ci� zwini�tych zas�on maskuj�cych. - Prosz� wstrzyma� si� ze strzelaniem do czasu, a� wypuszcz� wabiki - doda�em i wskaza�em pozosta�e stanowiska. - I niech pan nie strzela w kierunku kana�u. Tam b�dzie moja ��dka. M. Herrig nie odpowiedzia�. Wzruszy�em ramionami i wr�ci�em do �odzi. Izzy pos�usznie czeka�a na mnie siedz�c na dnie, ale po wyrazie jej oczu i napi�tych mi�niach pozna�em, �e w duszy obskakuje mnie i merda ogonem rado�nie jak szczeniak. Nie wchodz�c do ��dki pog�aska�em j� po karku. - Jeszcze tylko par� chwil, male�ka! - szepn��em. Izzy, czuj�c, �e nie musi ju� warowa� bez ruchu, stan�a na dziobie, gdy zacz��em holowa� ��d� w stron� kana�ku. �wietliste pasemka babiego lata znikn�y bez �ladu; s�ab�y b�yski meteor�w, ca�ymi rojami przecinaj�cych niebosk�on. �wiat�o przed�witu zmieni�o si� w sta��, mleczn� po�wiat�. Symfonia owadzich d�wi�k�w i rechotu �ab na b�otnistych �achach ust�powa�a miejsca porannym ptasim trelom, kt�rym z rzadka towarzyszy� chrobot �uskosta nadymaj�cego sw�j rezonator. Na wschodzie niebo b��kitnia�o coraz wyra�niej. Wci�gn��em ��dk� pod niskie sklepienie z li�ci, gestem nakaza�em Izzy pozosta� na dziobie i spod �awek wydoby�em cztery wabiki. Wzd�u� brzegu wod� delikatnie �ci�� cieniutki l�d, ale �rodek stawu by� od niego wolny. Zacz��em rozstawia� wabiki, w��czaj�c je po kolei. W �adnym miejscu woda nie si�ga�a mi wy�ej ni� do piersi. Ledwie wr�ci�em do ��dki i u�o�y�em si� obok Izzy, skryty w cieniu zielska, gdy zjawi�y si� kaczki. Izzy us�ysza�a je wcze�niej ni� ja: zesztywnia�a i zadar�a nos, jak gdyby chwyta�a ich unoszon� wiatrem wo�. Sekund� p�niej i do moich uszu dolecia� szept skrzyde�, wychyli�em si� wi�c i zerkn��em spomi�dzy kruchych li�ci. Po�rodku stawu kr�ci�y si� wabiki, poprawiaj�c pi�rka. Jeden z nich odgi�� szyj� w ty�, zakwaka� dono�nie i w tym samym momencie prawdziwe krzy��wki wy�oni�y si� znad linii drzew na po�udniu. Z�o�ony z trzech kaczek klucz rozpad� si�, gdy ptaki szerzej rozpostar�y skrzyd�a i zacz�y hamowa�, niczym po niewidzialnych sznurkach zni�aj�c si� ku mokrad�om. Poczu�em znajomy dreszcz emocji, kt�ry zawsze towarzyszy mi w takich chwilach: co� �ciska mnie w gardle, serce najpierw wali jak m�otem, by po chwili prawie si� zatrzyma� i zabole�. Wi�kszo�� �ycia sp�dzi�em na odludziu, blisko natury, ale staj�c oko w oko w jej pi�knem zawsze czu�em si� do g��bi poruszony i odbiera�o mi mow�. Izzy ani drgn�a, upodabniaj�c si� do hebanowego pos�gu. Wtedy zacz�a si� kanonada; wszystkie trzy strzelby wypali�y jednocze�nie, a my�liwi strzelali tak szybko, jak tylko si� da�o, b�yskawicznie wyrzucaj�c �uski z kom�r. W porannej mgle doskonale widzia�em w�sk� smug� fioletowego �wiat�a, znacz�c� pole ostrza�u karabinu energetycznego. Pierwsza kaczka musia�a si� dosta� w krzy�owy ogie� dw�ch czy trzech broni, kt�ry rozerwa� j� na strz�py. Znikn�a w eksplozji pi�r i wn�trzno�ci. Druga z�o�y�a skrzyd�a i spad�a do wody, nagle pozbawiona ca�ego wdzi�ku i urody. Trzecia skr�ci�a, wyr�wna�a lot nisko nad powierzchni� stawu i machaj�c skrzyd�ami zyska�a nieco wysoko�ci. �cigaj�cy j� promie� energii ci�� li�cie i ga��zie niczym cicha kosa; ponownie zagra�y strzelby, ale kaczka zdawa�a si� przewidywa� ruchy my�liwych: zanurkowa�a nad sam� wod�, odbi�a ostro w prawo i pofrun�a wprost ku kana�owi. Prosto na mnie i Izzy. Lecia�a jakie� dwa metry nad mokrad�em, mocno pracuj�c skrzyd�ami; ca�e jej cia�o wyra�a�o pragnienie ucieczki. Nagle zda�em sobie spraw�, �e zamierza przelecie� pod drzewami, sklepionym tunelem z ga��zi, wprost nad uj�ciem kana�ku. Tymczasem mimo i� niezwyk�y tor lotu zaprowadzi� j� pomi�dzy stanowiska my�liwych, ogie� nie ustawa�. Praw� nog� wypchn��em ��d� spomi�dzy ga��zi. - Wstrzyma� ogie�! - krzykn��em nawyk�ym do rozkazywania g�osem, jakiego dorobi�em si� podczas kr�tkiej kariery sier�anta Stra�y Planetarnej. Dw�ch m�czyzn rzeczywi�cie przesta�o strzela�, ale w�a�ciciel jednej ze strzelb i M. Herrig z karabinem wci�� usi�owali si�gn�� celu. Krzy��wka nawet na moment nie zawaha�a si�, mijaj�c nas dos�ownie o metr czy dwa. Izzy zadygota�a i mia�em wra�enie, �e z zaskoczenia jeszcze szerzej rozdziawi�a pysk. Ostatnia strzelba zamilk�a na dobre, tymczasem fioletowy promie� zbli�a� si� do nas nieub�aganie. Krzykn��em i poci�gn��em Izzy w d�, pomi�dzy �awki. Za moimi plecami kaczka wy�oni�a si� z tunelu chalmowych konar�w i wzbi�a wy�ej. Nagle poczu�em wo� ozonu i idealnie prosta linia ognia przeci�a ��dk� przy samej rufie. Rzuci�em si� p�asko na dno, z�apa�em Izzy za obro�� i szarpn��em za sob�. Fioletowa smuga o milimetr chybi�a moich zaci�ni�tych palc�w, W zaciekawionych oczach labradora dostrzeg�em nik�y b�ysk zdumienia, gdy usi�owa� zni�y� �eb i przytuli� si� do mojej piersi, jakby zn�w by� szczeniakiem i chcia� mnie przeprosi� za kolejny psikus. W tej�e chwili g�owa psa wraz z cz�ci� szyi powy�ej obro�y zosta�a oddzielona od reszty cia�a i mi�kko plasn�a do wody. Nie wypu�ci�em obro�y z r�ki; cia�o Izzy wci�� opiera�o si� na mnie ca�ym ci�arem, a jej przednie �apy zadr�a�y mi na piersi, gdy z g�adko przeci�tych t�tnic bluzn�a krew. Przetoczy�em si� na bok i zepchn��em z siebie miotaj�ce si� w spazmach, bezg�owe cia�o Izzy. Jej ciep�a krew mia�a posmak miedzi. Wi�zka energii rozb�ys�a jeszcze raz, obci�a gruby konar chalmy przy samym pniu o metr ode mnie, po czym znikn�a, jakby nigdy nie istnia�a. Usiad�em wyprostowany i spojrza�em w stron� M. Herriga. Grubas w�a�nie po�o�y� karabin na kolanach i zapala� cygaro, kt�rego dym miesza� si� z pasemkami mg�y wci�� unosz�cej si� znad bagien. Zsun��em si� do p�ytkiej wody, jeszcze czerwonej od krwi mojego psa i ruszy�em w stron� M. Herriga. Na m�j widok przycisn�� karabin do piersi. - Co jest? Idziesz po moje kaczki czy b�d� si� tak moczy�, a� zgni... - zacz�� nie wypuszczaj�c cygara z ust, ale, gdy tylko znalaz� si� w zasi�gu moich r�k, lew� d�oni� z�apa�em go za poncho i szarpn��em w prz�d. Pr�bowa� jeszcze wycelowa� karabin, wi�c drug� r�k� wyrwa�em mu go z obj�� i cisn��em daleko w bagnisko. M�czyzna krzykn�� co� i wyplu� cygaro, kt�re spad�o na dno p�askodennej os�onki, a ja �ci�gn��em go do wody. Kiedy wynurzy� si� parskaj�c i pluj�c glonami, z ca�ej si�y uderzy�em go prosto w usta. Czu�em, jak sk�ra na moich knykciach p�ka w zetkni�ciu z jego trzaskaj�cymi z�bami. M. Herrig zatoczy� si� w ty�, z g�uchym odg�osem uderzy� g�ow� w ram� p�ywos�ony i zn�w wpad� pod wod�. Odczeka�em, a� jego nalana g�ba zacznie wyp�ywa� na powierzchni�, bia�a niczym brzuch �ni�tej ryby, po czym z�apa�em go i przytrzyma�em pod wod�, patrz�c na p�kaj�ce banieczki powietrza i czuj�c na nadgarstkach nieszkodliwe uderzenia pulchnych d�oni. Pozosta�a tr�jka zacz�a co� wykrzykiwa� ze swoich pozycji, ale nie zwraca�em na nich uwagi. Wreszcie chwyt M. Herriga na moich r�kach os�ab�, a strumie� b�belk�w zmieni� si� w cienk� stru�k�. Pu�ci�em m�czyzn� i odst�pi�em o krok; przez moment wydawa�o mi si�, �e ju� nie wyp�ynie, ale wtedy w�a�nie wystrzeli� na powierzchni� jak balon i chwyci� si� kraw�dzi p�ywos�ony. Zwymiotowa� wod� i glony. Odwr�ci�em si� plecami do niego i poszed�em po innych. - Na dzisiaj to wszystko - powiedzia�em. - Prosz� odda� mi bro�. Wracamy! My�liwi otworzyli usta, jakby zamierzali zaprotestowa�, ale co� w wyrazie moich oczu i zakrwawionej twarzy kaza�o im pos�ucha�. - Zabierzcie swojego kumpla - doda�em, zwracaj�c si� do ostatniego z nich, M. Poneascu, po czym zanios�em strzelby do �odzi. Roz�adowa�em je i schowa�em do wodoszczelnego pojemnika na dziobie. Pude�ka z nabojami przenios�em na ruf�. Pozbawione g�owy cia�o Izzy zaczyna�o ju� sztywnie�, gdy zepchn��em je do wody. Wsz�dzie w ��dce by�o pe�no jej krwi. Wr�ci�em na ruf�, schowa�em naboje i opar�em si� na dr�gu. Wreszcie doczeka�em si� powrotu tr�jki my�liwych, z trudem wios�uj�cych w p�ywos�onach i wlok�cych za sob� M. Herriga. Grubas wci�� le�a� przewieszony przez burt�, z blad� twarz�. Wdrapali si� na ��dk� i zacz�li wci�ga� os�ony na pok�ad. - Zostawcie je - powiedzia�em. - Przywi��cie tylko do tego korzenia. Potem po nie wr�c�. Tak te� zrobili, a p�niej wci�gn�li na pok�ad M. Herriga, niczym ogromn�, przero�ni�t� ryb�. Wci�� rzyga�. Towarzyszy�y nam jedynie odg�osy wydawane przez budz�cych si� mieszka�c�w bagna - owady i ptaki. Kiedy tr�jka pan�w zasiad�a ju� na �awkach, mrucz�c co� do siebie, powioz�em nas na plantacj�. S�o�ce wznosi�o si� w�a�nie ponad ciemnymi wodami i wypala�o resztki porannych opar�w. I na tym wszystko powinno by�o si� zako�czy�. Oczywi�cie, wcale tak si� nie sta�o. Przygotowywa�em w�a�nie lunch w naszej prymitywnej kuchni, gdy z barak�w mieszkalnych wynurzy� si� M. Herrig z p�kat�, wojskow� kartaczownic� w r�kach. Posiadanie takiej broni by�o na Hyperionie nielegalne; zgodnie z prawem Paxu mogli jej u�ywa� tylko funkcjonariusze Stra�y Planetarnej. Zza uchylonych drzwi pozosta�ych budynk�w wychyla�y si� blade twarze wstrz��ni�tych my�liwych. M. Herrig, spowity chmur� alkoholowych opar�w, niepewnym krokiem wszed� do kuchni. - Ty przekl�ty, poga�ski sukinsynu!... - grubas najwyra�niej nie m�g� si� oprze� pokusie wyg�oszenia melodramatycznej mowy, zanim mnie zabije, ale nie czeka�em na reszt�. Rzuci�em si� szczupakiem naprz�d w tym samym momencie, gdy on strzeli� z biodra. Sze�� tysi�cy stalowych sieka�c�w rozerwa�o na strz�py kuchenk�, rondel gulaszu, nad kt�rym pracowa�em, zlew, okno nad zlewem, p�ki i stoj�ce na nich naczynia. Grad resztek jedzenia oraz plastikowych, porcelanowych i szklanych od�amk�w posypa� mi si� na nogi, gdy przepe�z�em pod lad� i chwyci�em M. Herriga za kostki n�g, zanim zd��y� si� przechyli� przez blat i dosi�gn�� mnie drugim strza�em. Szarpn��em do siebie i m�czyzna run�� na grzbiet, wzbijaj�c z pod�ogi dziesi�cioletnie tumany kurzu. Nie wstaj�c rzuci�em si� na niego, kolanem opar�em mu si� na kroczu i z�apa�em go za nadgarstek, chc�c wyrwa� strzelb�. M. Herrig mocno trzyma� kolb�, a palec wci�� mia� zaci�ni�ty na spu�cie. Us�ysza�em wizg magazynka, wprowadzaj�cego kolejny nab�j do komory; poczu�em na twarzy zion�cy whisky i cygarami oddech M. Herriga, gdy ten z triumfalnym u�miechem usi�owa� skierowa� luf� broni w moj� stron�. Jednym uderzeniem przedramienia w jego d�o� i strzelb� wepchn��em mu j� w mi�sisty, podw�jny podbr�dek. Przez u�amek sekundy patrzy�em mu prosto w oczy, zanim, szarpi�c si�, nacisn�� spust do ko�ca. Wyja�ni�em jednemu z pozosta�ych, jak si� obs�uguje radio w �wietlicy i przed up�ywem godziny �migacz s�u�b bezpiecze�stwa Paxu wyl�dowa� na trawniku przed barakami. Na ca�ym kontynencie zosta�o ledwie kilka sprawnych �migaczy, nic wi�c dziwnego, �e widok czarnego pojazdu wr�y�, m�wi�c delikatnie, k�opoty. Zwi�zali mi r�ce, umocowali do skroni kontroler korowy i posadzili w przegrodzie dla zatrzymanych w tyle pojazdu. Przez jaki� czas siedzia�em tam, sp�ywaj�c potem w nieruchomym powietrzu, a paxowscy specjali�ci od medycyny s�dowej cieniutkimi pesetami zbierali z podziurawionych �cian i pod�ogi najdrobniejsze drzazgi ko�ci i resztki m�zgu M. Herriga. Wreszcie kiedy przes�uchali ju� reszt� my�liwych i zebrali tyle M. Herriga, ile tylko si� da�o, ujrza�em przez porysowane, perspexowe okno, jak �aduj� na pok�ad �migacza jego cia�o w plastikowym worku. Rozleg� si� �wist wirnik�w i wentylatory wt�oczy�y do wn�trza fal� �wie�ego powietrza - w sam� por�, bo mia�em ju� wra�enie, �e lada moment si� udusz�. �migacz wzbi� si� w powietrze, zatoczy� ko�o nad plantacj� i skierowa� si� na po�udnie, do Port Romance. Sze�� dni p�niej odby� si� m�j proces. M. Rolman, M. Rushomin i M. Poneascu zeznali, �e podczas polowania na bagnach zniewa�y�em M. Herriga i �e m�j pies my�liwski zgin�� w b�jce, kt�r� wszcz��em. Wed�ug ich s��w, po powrocie na plantacj� wydoby�em sk�d� nielegaln� kartaczownic� i zacz��em im wszystkim grozi� �mierci�. M. Herrig chcia� zabra� mi strzelb�, wi�c strzeli�em do niego z odleg�o�ci kilku krok�w. Pocisk dos�ownie oderwa� mu g�ow�. M. Herrig zeznawa� ostatni, wci�� jeszcze roztrz�siony i blady po trwaj�cym trzy dni zmartwychwstaniu. Mia� na sobie ciemny garnitur i peleryn�. Dr��cym g�osem potwierdzi� zeznania pozosta�ych i ze szczeg�ami opisa� moj� brutaln� napa��. Wyznaczony mi z urz�du obro�ca nie zada� sobie trudu, by wzi�� go w krzy�owy ogie� pyta�. �adnego z czterech m�czyzn, b�d�cych ponownie narodzonymi chrze�cijanami i wiernymi s�ugami Paxu, nie mo�na by�o zmusi�, by zeznawali pod wp�ywem serum prawdy b�d� poddali si� jakiejkolwiek innej formie chemicznej czy elektronicznej weryfikacji prawdziwo�ci ich s��w. Na ochotnika zg�osi�em si�, �e mog� mi poda� serum lub zrobi� pe�ny skan, ale oskar�yciel z�o�y� protest, twierdz�c, �e w tym wypadku nie ma sensu stosowa� �adnych wyrafinowanych technik; wyznaczony przez Pax s�dzia zgodzi� si� z nim, a m�j obro�ca nie protestowa�. Nie by�o �awy przysi�g�ych. S�dzia potrzebowa� niespe�na dwudziestu minut, by wyda� wyrok: zosta�em uznany za winnego zarzucanych mi czyn�w i skazany na �mier�. Mia�em zgin�� od strza�u z paralizatora. Wsta�em z miejsca i poprosi�em o odroczenie wyroku do czasu, gdy dam zna� mojej ciotce i kuzynom na p�nocy Aquili, �eby mogli mnie ostatni raz zobaczy�. S�d nie przychyli� si� do mojej pro�by. Zaplanowano, �e egzekucja odb�dzie si� o �wicie nast�pnego dnia. 3 Wieczorem odwiedzi� mnie ksi�dz ze znajduj�cego si� w Port Romance klasztoru Paxu - niski, nerwowy, lekko j�kaj�cy si� cz�owieczek z rzedn�cymi blond w�osami. Wszed�szy do pozbawionej okien sali odwiedzin, przedstawi� si� jako ojciec Tse i da� znak stra�nikom, �eby zostawili nas samych. - Synu... - zacz��, a ja z trudem powstrzyma�em si� od u�miechu. By� mniej wi�cej w moim wieku. - Synu m�j, czy jeste� przygotowany na jutro? Ju� nie mia�em ch�ci si� u�miecha�. Wzruszy�em ramionami. Ojciec Tse przygryz� doln� warg�. - Nie przyj��e� naszego Pana... - g�os dr�a� mu z emocji. Mia�em ochot� zn�w wzruszy� ramionami, ale darowa�em sobie. - Nie przyj��em krzy�okszta�tu, ojcze - odpar�em. - To mo�e nie by� to samo. - To jest to samo, synu - spojrza� na mnie natarczywie, niemal b�agalnie. - Nasz Pan nam to objawi�. Nic nie powiedzia�em. Ojciec Tse od�o�y� msza� i dotkn�� moich zwi�zanych nadgarstk�w. - Wiesz przecie�, �e je�li dzisiejszej nocy oka�esz skruch� i uznasz Jezusa Chrystusa za swojego zbawiciela, trzy dni po... jutrzejszym dniu... wstaniesz z martwych, dzi�ki �asce naszego Pana, kt�ry ci przebaczy. Wiesz to wszystko, synu, prawda? - nawet nie zmru�y� br�zowych oczu. Nie spu�ci�em wzroku. Kt�ry� z wi�ni�w z s�siedniego bloku krzycza� przez ostatnie trzy noce z rz�du. By�em bardzo zm�czony. - Tak, ojcze. Wiem, jak dzia�a krzy�okszta�t. - Nie krzy�okszta�t, synu - ojciec Tse gwa�townie pokr�ci� g�ow�. - To �aska pa�ska. Skin��em g�ow�. - Czy ojciec ma ju� za sob� zmartwychwstanie? Ksi�dz spu�ci� oczy. - Jeszcze nie, m�j synu. Ale nie boj� si� tego dnia - zn�w spojrza� na mnie. - Ty te� nie musisz si� go obawia�. Na moment zamkn��em oczy. Przez ubieg�e sze�� dni i nocy niemal ka�d� minut� zaprz�ta�y mi podobne rozwa�ania. - Niech ojciec pos�ucha. Nie chc� ojca zrani�, ale przed laty podj��em ju� decyzj�, �e nie przyjm� krzy�okszta�tu. Nie wydaje mi si�, �eby by� to najlepszy moment na zmian� tego postanowienia. - Ka�dy moment jest odpowiedni, by przyj�� �ask� Pana naszego, synu - kap�an pochyli� si� ku mnie. - Jutro, po wschodzie s�o�ca, b�dzie ju� za p�no. Twoje cia�o zostanie st�d zabrane i wrzucone do morza, gdzie stanie si� pokarmem dla padlino�ernych ryb... - Zgadza si� - przerwa�em mu. O tym tak�e nieraz my�la�em. - Wiem, jak� kar� przewidziano dla morderc�w, kt�rzy nie nawr�c� si� przed �mierci�. Wystarczy, �e mam ju� to - postuka�em w kontroler korowy, teraz ju� na sta�e umocowany do mojej skroni. - Niepotrzebny mi krzy�okszta�t, kt�ry tylko pog��bi moje zniewolenie. Ojciec Tse szarpn�� g�ow�, jakbym go spoliczkowa�. - Jedno �ycie w s�u�bie naszego Pana to nie niewola - nie straci� zimnej krwi, ale ze z�o�ci przesta� si� j�ka�. - Miliony z�o�y�y tak� ofiar�, zanim Pan obdarzy� nas cudown� �ask� natychmiastowego zmartwychwstania. Dzi� zgadzaj� si� na ni� miliardy ludzi - wsta�. - Wyb�r nale�y do ciebie, m�j synu: albo wieczna �wiat�o�� i dar niesko�czonego �ycia w tym �wiecie na chwa�� Chrystusa, albo ciemno��, r�wnie� na wieki. Wzruszy�em ramionami i spu�ci�em wzrok. Ojciec Tse pob�ogos�awi� mnie, powiedzia� �do widzenia� tonem, w kt�rym smutek miesza� si� z pogard�, wezwa� stra�nik�w i wyszed�. Po chwili poczu�em pod czaszk� d�gni�cie b�lu - to kt�ry� ze stra�nik�w u�y� kontrolera, by zaprowadzi� mnie do celi. Nie zamierzam nikogo zanudza� d�ug� litani� my�li, kt�re przemyka�y mi przez g�ow� owej nie ko�cz�cej si�, jesiennej nocy. Mia�em dwadzie�cia siedem lat; kocha�em �ycie z nami�tno�ci�, kt�ra nieraz przysparza�a mi k�opot�w, cho� nigdy dot�d a� tak powa�nych. Przez pierwsze godziny rozwa�a�em mo�liwo�� ucieczki. Czu�em si� jak zwierz� w klatce, usi�uj�ce po�ama� stalowe pr�ty dziel�ce je od wolno�ci. Wi�zienie znajdowa�o si� wysoko na skalistym brzegu zatoki Toschahi, wychodz�cym na raf� zwan� �uchw�. Zbudowano je w ca�o�ci z niet�uk�cego si� perspexu, najtwardszej stali i plastiku, ��czonego bez �ladu spaw�w. Stra�nicy byli uzbrojeni w paralizatory i mia�em wra�enie, �e nie zawahaj� si� ani przez moment, gdyby przysz�o im ich u�y�. Gdyby nawet uda�o mi si� uciec, wystarczy�oby, �e kto� naci�nie przycisk na pilocie mojego kontrolera korowego, a nie pozostanie mi nic innego, ni� zwijaj�c si� w b�lach najstraszniejszej w ca�ym kosmosie migreny czeka�, a� prze�ladowca pod��y �ladem wi�zki do mojej kryj�wki. Reszt� czasu zaj�y mi rozmy�lania nad g�upot� kr�tkiego, bezu�ytecznego �ycia, jakie prowadzi�em. Raul Endymion niczego nie �a�owa�, ale te� nie bardzo mia� si� czym wykaza� po dwudziestu siedmiu latach pobytu na Hyperionie. Dominuj�c� nut� w moim �yciorysie stanowi� ten sam perwersyjny up�r, kt�ry kaza� mi odrzuci� ofert� zmartwychwstania. By�by� wi�c winien Ko�cio�owi jeden �ywot, szepta� rozw�cieczony g�os w g��bi mojej g�owy. Ale przynajmniej mia�by� ten jeden �ywot! A po nim nast�pne! Jak mo�esz odrzuca� tak� ofert�? Wszystko jest lepsze ni� prawdziwa �mier�... Twoimi gnij�cymi szcz�tkami posil� si� inogi, z�bacze i robole. Zastan�w si�! Zamkn��em oczy i uda�em, �e zasypiam, byle tylko uciec od rozbrzmiewaj�cych mi pod czaszk� krzyk�w. Noc trwa�a ca�� wieczno��, ale i tak mia�em wra�enie, �e �wit si� pospieszy�. Czterech stra�nik�w zaprowadzi�o mnie do komory �mierci, przypi�o pasami do drewnianego krzes�a i starannie zamkn�o stalowe wrota. Ogl�daj�c si� przez prawe rami� widzia�em ludzkie twarze, ciekawie zerkaj�ce do �rodka przez perspexow� szyb�. Spodziewa�em si� chyba ujrze� ksi�dza, mo�e nie znowu ojca Tse, ale jakiego� kap�ana, przedstawiciela Paxu, kt�ry ostatni raz zaproponowa�by mi nie�miertelno��. Nikogo takiego nie dostrzeg�em i przyznam, �e tylko jaka� cz�stka mnie cieszy�a si� z tego faktu. Nie potrafi� powiedzie�, czy maj�c tak� mo�liwo�� w ostatniej chwili zmieni�bym zdanie. Metoda egzekucji by�a prosta, mechaniczna, nie tak mo�e sprytna, jak schr�dingerowskie pude�ko dla kota, ale i tak ciekawa. Na �cianie umieszczono kr�tkozasi�gowy paralizator, wycelowany w krzes�o, na kt�rym siedzia�em. Do broni pod��czono niewielki komlog z migaj�cym czerwono �wiate�kiem. Zanim jeszcze zapad� wyrok w mojej sprawie, wi�niowie z s�siednich cel radosnym szeptem obja�nili mi funkcjonowanie jego mechanizmu. Komputer komlogu wyposa�ono w generator liczb losowych. W chwili, gdy poka�e si� na nim liczba pierwsza mniejsza od siedemnastu, w��czy si� paralizator, a w�wczas wszystkie synapsy w szarej masie, kt�ra by�a kiedy� osobowo�ci� i pami�ci� Raula Endymiona, zostan� stopione. Zniszczone. Zamieni� si� w neurologiczny odpowiednik szlamu radioaktywnego. W kilka milisekund p�niej ustan� wszystkie funkcje autonomiczne; moje serce i p�uca zamilkn� niemal w tej samej chwili, w kt�rej m�j m�zg przestanie istnie�. Zdaniem ekspert�w, �mier� wskutek dzia�ania paralizatora by�a najmniej bolesnym sposobem umierania, jaki kiedykolwiek wynaleziono. Osoby wskrzeszone po egzekucji zwykle nie mia�y ochoty o niej rozmawia�, ale w�r�d wi�ni�w panowa�a zgoda co do tego, �e b�l jest piekielny - jakby jednocze�nie eksplodowa�y wszystkie obwody w m�zgu. Spojrza�em na czerwon� lampk� i wylot paralizatora. Jaki� cwaniak zamontowa� na komlogu �wiec�cy ekranik, na kt�rym mog�em �ledzi� generowane liczby. Miga�y niczym numery pi�ter w windzie wioz�cej mnie wprost do piek�a: 26-74-109-19-37... Komputer zaprogramowano tak, by nie generowa� liczb wi�kszych od 150. 77-42-12-60-84-129- 108- 14... Przesta�em �ledzi� wskazania komlogu. Zacisn��em pi�ci, szarpn��em si� w plastikowych pasach, kt�re oczywi�cie nie ust�pi�y i zacz��em wykrzykiwa� przekle�stwa pod adresem otaczaj�cych mnie �cian, zniekszta�conych przez perspexowe okna bia�ych twarzy, ca�ego kurewskiego Ko�cio�a z tym jego pierdolonym Paxem, tch�rzliwego skurwysyna, kt�ry zabi� mi psa, wszystkich tych jebanych tch�rzy, co to... Nie zauwa�y�em, kiedy na ekranie pojawi�a si� ma�a liczba pierwsza; nie us�ysza�em buczenia uruchamianego paralizatora; co� jednak poczu�em: rodzaj jadowitego zimna, bior�cego pocz�tek z ty�u czaszki i rozlewaj�cego si� do wszystkich cz�ci cia�a z szybko�ci�, jak� dopuszczaj� po��czenia nerwowe. By�em zaskoczony, �e w og�le co� czuj�. Eksperci si� myl�, przemkn�o mi dziko przez g�ow�. A przeciwnicy paralizator�w maj� racj�: cz�owiek czuje, kiedy umiera od ich promieniowania. Zachichota�bym, gdyby odr�twienie nie zala�o mnie niczym fala. Czarna fala, kt�ra unios�a mnie ze sob�. 4 Obudzi�em si� �ywy, co specjalnie mnie nie zdziwi�o - my�l�, �e cz�owiek dziwi si� dopiero wtedy, gdy budzi si� i stwierdza, �e nie �yje. W ka�dym razie czu�em zaledwie leciutkie mrowienie w palcach i le��c, przez dobr� minut� patrzy�em, jak plama s�o�ca przesuwa si� po szorstko otynkowanym suficie, zanim na dobre otrz�sn��em si� pod wp�ywem nag�ego wspomnienia. Zaraz, przecie� mnie... Ja...??? Usiad�em i rozejrza�em si� dooko�a. Je�eli jeszcze gdzie� w g��bi duszy zastanawia�em si�, czy przypadkiem egzekucja mi si� nie przy�ni�a, to prostota otoczenia pozbawi�a mnie tych z�udze�. Pok�j by� okr�g�y, mia� kamienne, bielone �ciany i pokryty grub� warstw� tynku sufit. Moje ��ko stanowi�o jedyny element wyposa�enia, a poszarza�a po�ciel doskonale pasowa�a do faktury kamienia i farby. W �cianie znajdowa�y si� masywne drewniane drzwi (zamkni�te) i �ukowato zwie�czone, otwarte na o�cie� okno. Rzut oka na lazurowe niebo upewni� mnie, �e wci�� jestem na Hyperionie, cho� bez w�tpienia nie w wi�zieniu w Port Romance: kamienny mur by� zbyt stary, zdobienia drzwi nazbyt wykwintne, a po�ciel zanadto delikatna. Wsta�em i nago podszed�em do okna. Jesienna bryza by�a ch�odna, lecz s�o�ce przyjemnie grza�o mi sk�r�. Znajdowa�em si� w kamiennej wie�y. A� po horyzont ci�gn�y si� wzg�rza, poro�ni�te pl�tanin� ��tej chalmy i kar�owatych dziwodrzew�w. B��kitki pieni�y si� na granitowych murach ci�gn�cych si� wzd�u� grzbietu, na kt�rym sta�a moja wie�a, a� do stoj�cej w znacznym oddaleniu kolejnej baszty. Te �ciany by�y naprawd� stare. Ich precyzyjna, staranna konstrukcja przywodzi�a na my�l zupe�nie odmienny poziom umiej�tno�ci i gust, w�a�ciwy czasom przed Upadkiem. Domy�li�em si�, gdzie jestem: chalma i dziwodrzew sugerowa�y, �e nie opu�ci�em Aquili, wi�c wspania�e ruiny musia�y by� wyludnionym Endymionem. Nigdy nie widzia�em miasta, od kt�rego nazwy pochodzi� przydomek mojego rodu, ale Starowina, nasza klanowa gaw�dziarka, nieraz nam o nim opowiada�a. Endymion by� jednym z pierwszych miast na Hyperionie, za�o�onych po katastrofie statku kosmicznego przed blisko siedmiuset laty. Przed Upadkiem s�yn�� ze wspania�ego uniwersytetu, kt�ry na podobie�stwo zamczyska pi�trzy� si� nad starym miastem. Dziadek pradziadka Starowiny wyk�ada� na uniwersytecie, zanim Pax obj�� w�adz� nad �rodkow� Aquil� i wysiedli� st�d tysi�ce ludzi. A teraz ja tu wr�ci�em. W drzwiach pojawi� si� �ysy m�czyzna o niebieskiej sk�rze i kobaltowo- b��kitnych oczach. Po�o�y� na ��ku bielizn� i prosty str�j wierzchni; wygl�da�o na to, �e wykonano go z r�cznie tkanej bawe�ny. - Prosz�, niech si� pan ubierze - rzek�. Przyznam, �e gapi�em si� na niego w milczeniu, gdy odwr�ci� si� na pi�cie i wyszed�. Niebieska sk�ra, niebieskie oczy, bez w�os�w... To by�... To co� by�o pierwszym androidem, jakiego widzia�em w �yciu. Gdyby kto� mnie zapyta�, stwierdzi�bym, �e na Hyperionie nie ma android�w. Jeszcze przed Upadkiem zakazano ich produkcji i cho� dawno temu legendarny Smutny Kr�l Billy sprowadzi� sporo android�w do pracy przy budowie miast na p�nocy, nie s�ysza�em, �eby kt�ry� z nich osta� si� do naszych czas�w. Pokr�ci�em g�ow� i ubra�em si�. Str�j le�a� na mnie ca�kiem nie�le, mimo �e mam stosunkowo szerokie bary i d�ugie nogi. Wr�ci�em pod okno, kiedy zn�w pojawi� si� android. Zatrzyma� si� przy otwartych drzwiach i da� mi znak d�oni�. - Prosz� za mn�, M. Endymion. Powstrzyma�em si� od zadawania pyta� i poszed�em za nim schodami prowadz�cymi na wy�sze pi�tra wie�y. Najwy�ej po�o�ony pok�j zajmowa� ca�y szczytowy poziom. Przez czerwono-��te, witra�owe szyby s�czy� si� do wn�trza blask popo�udniowego s�o�ca. Przynajmniej jedno z okien by�o otwarte i s�ysza�em dobiegaj�cy z do�u szelest li�ci, poruszanych dm�cym w dolinie wiatrem. �rodek pokoju, podobnie bia�ego i pustego jak moja cela, zajmowa�a z�o�ona aparatura medyczna i telekomunikacyjna. Android wyszed� i zamkn�� za sob� ci�kie drzwi, a ja dopiero po chwili zorientowa�em si�, �e po�r�d pl�taniny rurek i sprz�tu znajduje si� �ywa osoba. Przynajmniej tak mi si� zdawa�o. M�czyzna spoczywa� na piankowym, rozk�adanym fotelu poduszkowym, ustawionym w pozycji umo�liwiaj�cej siedzenie. Liczne przewody, p�powiny, plastikowe rurki kropl�wek i w��kna kontrolne monitor�w ��czy�y zasuszon� posta� w fotelu z aparatur�. Napisa�em �zasuszon��, gdy� cia�o faktycznie wygl�da�o jak zmumifikowane: sk�ra pokry�a si� niezliczonymi zmarszczkami niczym po�y starego, sk�rzanego p�aszcza, z poznaczonej plamami czaszki znikn�y niemal wszystkie w�osy, a r�ce i nogi sta�y si� tak chude, �e sprawia�y wra�enie zanikaj�cych wypustek. M�czyzna przywodzi� mi na my�l pomarszczone, pozbawione pi�r piskl�, kt�re wypad�o z gniazda. Niebieskawy odcie� przypominaj�cej pergamin sk�ry sprawi�, �e przez moment i jego wzi��em za androida, zaraz jednak zwr�ci�em uwag�, �e to zupe�nie inny odcie� b��kitu: blady cie� na d�oniach, �ebrach, na czole... Dotar�o do mnie, �e oto stoj� przed cz�owiekiem, kt�ry ma za sob� ca�e stulecia dobroczynnej (a mo�e przekl�tej) kuracji Poulsena. Nikt ju� dzi� nie poddaje si� tej kuracji. Jej technologia zagin�a podczas Upadku, podobnie jak usta� dop�yw surowc�w z zaginionych w czasie i przestrzeni �wiat�w. Tylko �e teraz na w�asne oczy ogl�da�em istot�, kt�ra liczy�a sobie co najmniej kilka stuleci i kt�ra przesz�a kuracj� najdalej przed kilkudziesi�ciu laty. Starzec otworzy� oczy. Od tamtej pory zdarza�o mi si� ju� napotyka� r�wnie w�adcze spojrzenie, ale w�wczas nic nie przygotowa�o mnie na jego intensywno��. Wydaje mi si�, �e instynktownie cofn��em si� o krok. - Podejd� bli�ej, Raulu Endymionie - g�os przypomina� skrobanie t�pym ostrzem po wyprawionej sk�rze. Poruszaj�ce si� usta m�czyzny nasuwa�y por�wnanie z pyskiem ��wia. Podszed�em na tyle blisko, �e oddziela�a nas tylko konsola komunikacyjna. Starzec mrugn�� oczami i uni�s� ko�cist� d�o�, kt�ra wygl�da�a na zbyt ci�k� dla wiotkiej ga��zki nadgarstka. - Wiesz, kim jestem? - skrobanie brzmia�o delikatnie niczym szept. Pokr�ci�em przecz�co g�ow�. - A wiesz, gdzie si� znalaz�e�? Odetchn��em g��boko. - W Endymionie, chyba na terenie starego uniwersytetu. Zmarszczki wok� ust m�czyzny u�o�y�y si� w bezz�bny u�miech. - Bardzo dobrze. Dziedzic nazwiska rozpoznaje kup� gruz�w, kt�ra nada�o miano jego rodzinie. Nie wiesz jednak, kim ja jestem, prawda? - Nie. - I nie ciekawi ci�, jak to si� sta�o, �e prze�y�e� egzekucj�? Stan��em w pozycji �spocznij�, za�o�ywszy r�ce za plecami i czeka�em. Starzec zn�w si� u�miechn��. - To dobrze, bardzo dobrze, powiedzia�bym. Wystarczy cierpliwie poczeka�... A szczeg�y nie s� specjalnie odkrywcze: odpowiednio wysoko mierzone �ap�wki, og�uszacz zamiast paralizatora, nast�pne �ap�wki dla ludzi wydaj�cych �wiadectwa zgonu i odpowiedzialnych za pozbycie si� cia�a. Nie interesuje nas �jak�... Mam racj�, Raulu Endymionie? - Tak - odpar�em wreszcie. - Dlaczego. ��wia pysk drgn��, kiedy masywna g�owa skin�a potwierdzaj�co. Uderzy�o mnie, �e mimo up�ywu stuleci twarz zachowa�a ostre, kanciaste rysy - rysy urodzonego satyra. - W�a�nie - powiedzia�. - Dlaczego? Po co zadawa� sobie tyle trudu? Sfingowa� egzekucj� i przetransportowa� twoje cholerne cia�o przez dobre, kurwa, p� kontynentu? Doprawdy: dlaczego? Przekle�stwa nie brzmia�y specjalnie ostro w ustach starego cz�owieka. Mo�na by�o odnie�� wra�enie, �e na przestrzeni wiek�w sta�y si� tak nieod��cznym elementem jego j�zyka, �e nie zas�uguj� na szczeg�ln� uwag�. Czeka�em. - Chc�, �eby� co� dla mnie zrobi�, Raulu Endymionie - oddech dobywa� si� z p�uc m�czyzny z dono�nym �wistem. Jasny p�yn pop�yn�� przewodami kropl�wki. - Mam jaki� wyb�r? Stary cz�owiek zn�w si� u�miechn��, ale jego oczy nie zmienia�y wyrazu, niewzruszone niczym kamienne �ciany. - Zawsze mamy wyb�r, ch�opcze. W tym wypadku mo�esz zapomnie� o tym, �e mo�esz mi by� cokolwiek winien za uratowanie ci �ycia i odej��... Opu�ci� to miejsce. Moi s�u��cy nie b�d� ci� zatrzymywa�. Przy odrobinie szcz�cia wydostaniesz si� ze strefy zakazanej, wr�cisz w bardziej cywilizowane okolice Hyperiona i b�dziesz unika� patroli Paxu za ka�dym razem, gdy twoja to�samo�� i brak dokument�w mog�yby si� okaza�... hmmm... k�opotliwe. Kiwn��em g�ow�. Moje ubranie, chronometr, dokumenty zatrudnienia i identyfikator Paxu znajdowa�y si� ju� pewnie na dnie zatoki Toschahi. B�d�c przewodnikiem na bagnach �atwo zapomnie�, jak cz�sto sprawdzane s� identyfikatory, ale szybko od�wie�y�bym sobie pami��, trafiwszy do jednego z przybrze�nych miast czy nawet osad w g��bi l�du. Nawet najmuj�c si� do pracy jako pastuch czy przewodnik potrzebowa�em ID Paxu do formularzy podatkowych. W takim razie przez reszt� �ycia musia�bym ukrywa� si� z dala od cywilizacji, �y� z tego, co znajd� i upoluj� oraz unika� ludzi. - Mo�esz jednak wykona� zlecon� przeze mnie misj� i sta� si� bogatym cz�owiekiem - ci�gn�� m�j gospodarz. Jego ciemne oczy �widrowa�y mnie badawczo. Podobne spojrzenie widywa�em u zawodowych my�liwych, oceniaj�cych, czy szczeniak nadaje si� na psa my�liwskiego. - S�ucham wi�c - rzek�em. Starzec zamkn�� oczy i chrapliwie nabra� powietrza w p�uca. - Umiesz czyta�, Raulu Endymionie? - nie zada� sobie trudu, by unie�� powieki. - Ta