729
Szczegóły |
Tytuł |
729 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
729 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 729 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
729 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Wac�aw Berent
Ozimina
Pa�stwowy InstytutWydawniczy
Warszawa 1995
producent wersji brajlowskiej
Altix Sp. z o.o.
ul. Surowieckiego 12A
tel/fax 644-93-77
Warszawa 1997.
tw�rca wersji dyskietkowej
Beata Witkowska
Cz�� pierwsza
Lodowy po�ysk czarnej tafli fortepianu i mocne l�nienie posadzki rzuca�y mu na sal� jakby py�
powietrzny i ogromne zmatowanie barw w g��bi. W tym dla oka oddaleniu tonowa�a si� jaskrawa
rozmaito�� kobiecych stroj�w w kilka plam zamglonych pod czarnym wirem m�czyzn. Tylko na
krze�le najbli�szym odsad� barw mocnych - widnia�a jaka� bluzka o wodnej zieleni, twarz otwarta,
jasna i w�os ciemny, rozja�niany w ciep�e po�yski, zda si�, kontrastem do tej hebanowej czerni forte-
pianu, sponad kt�rej pada�y oczy jego.
Sta� jak wyczekuj�cy rybak tej czarnej �odzi, przerzucaj�c bia�e karty nut roz�o�onych na heba-
nie.
A dziewczyna przygl�da�a mu si� przez zmru�one rz�sy pozornie nigdzie nie patrz�cych oczu.
Obserwowa�a go z przedziwnie d�ugim spokojem, zamkn�wszy z�o�onymi na kolanach d�o�mi dwa
doskona�e p�kola toczonych ramion, obci�ni�tych wysoko w bia�� sk�r� r�kawiczek. Czo�o spokojne,
prawie kamienne, z odgarni�tym zuchowato ciemnym w�osem, oczy zmru�one, a �ywe jak u w�a,
rzuca�y a� na skro� wibruj�c� zmarszczk� uwagi. Rozmigotanie ciekawo�ci, pyta� i p�u�miech�w
przep�ywa�o, zda si�, spod oczu przez pe�ne jak jab�ka policzki ku ustom i wraca�o fal� pod zmru�on�
powiek�; zaci�ni�te wargi rzuca�y od k�t�w w stron� uszu drgaj�ce rysy swawoli czy czego� gorsze-
go. Zastawia� si� za ten wyraz g�upkowaty podbr�dek o migda�owym owalu i mi�kko�ci dzieci�cej.
Siedzia�a nieruchoma jak pos�g, p�kr�gami ramion obejmuj�c wydatn� pier�; pazury kr�tkich �apek,
rzek�by�, mi�kko z�o�one, tkwi�y w r�kawiczkach - pod to przymru�one, w�owe zapatrzenie sko�-
nych oczu.
Gdy po niejakim czasie wyszed� do dalszych pokoj�w, w ma�ym przej�ciu za salonem spotka�
si� oko w oko z tym u�miechem na wibruj�cych policzkach. D�o� spokojnie z�o�ona w d�oni zamyka�a
toczone p�kr�gi ramion nieruchomych.
"C� to zn�w znaczy? - my�la�. - Obcej kobiety u�miech dobrze mi znany zast�puje mi drog�
jak w wizji."
"Pan mnie nie poznaje?" - pyta�y oczy zmru�one.
"Nie. Poniewa� rzecz dzia� si� powinna w ponurym w�wozie."
Roze�mia�a si� niemo: bia�ym b�yskiem z�b�w oraz niewolnym podrzuceniem piersi wydatnej,
a ca�a posta� rozb�ys�a �yciem w tym u�miechu. W blisko�ci tej kobiety uderzy� w niego wiew �wie-
�yzny jak od owoc�w, a zarazem skwaru, w kt�rym one dojrzewaj�; jaka� tryumfuj�ca wegetatyw-
no�� bujnego �ycia, leniwa do s�owa, ci�ka do g�osu i gestu - jak w letnie po�udnie.
Ura�ona czy te� zbyt opiesza�a, aby si� przypomina� w rozmowie, zwr�ci�a si� ku drzwiom s�-
siedniego pokoju; na znak, �e wysz�a tu jedynie dla poprawienia uczesania, wyj�a szpilk� rogow�
i wbija�a j� po drodze niedbale w w�osy, jak wid�y w snop.
"Amalteo!" - zacz�� ju� by�o, gdy ten gest ostatni tajemniczym kojarzeniem drobiazg�w napro-
wadzi� go na dawne wspomnienie. "Czy�by ta ma�a ze wsi? Czy�by ona?"
- Panna Nina? - zgadywa� tedy, zapatrzony w sowit� j�drno�� i pe�ni� kszta�t�w, kt�re, rych�o
patrze�, stan� si� przelewne.
- Ja!
Krwiste wargi rozchyli�y si� w u�miechu d�ug� szczelin�, jak p�kaj�cy owoc granatu, a s�owo
z nich wy�uska�o si� ci�kie, soczyste, jak purpurowe tego granatu ziarno; zakwit�y policzki.
Roze�mia� si�. "To dumne samopoczucie tego <ja>! Ta smakowita b�ogo�� tego s�owa, jak
u Murzyna. Wierz�, tu mo�na by� zwi�z�� w s�owie; wszystko inne jest zreszt� zbyt wymowne."
- Ju�?! - krzykn��. - Ju� "ja"? Ale� to posz�o w tempie tropikalnym! Kiedy� przeniesiono do
miejskich cieplar�?
- Pan uty�.
Ta lapidarno�� powitalnej konstatacji obci�a mu od razu s�owa i my�li wszelkie. Czu� si� tak
samo ogl�dany i wa�ony nieomal, jak sam to czyni�; bodaj�e z jednym wynikiem. Jego ostatnie pytanie
i jej konstatacja zbiega�y si� na jednym motywie. My�l ruchliwa utkwi�a mu nagle na wzajemnych u�-
miechach.
"Do�wiadczam lakonicznego szcz�cia m�odego padyszacha - pomy�la�, splataj�c d�onie na do�-
ku. - Odzyskawszy kontenans, pozostawa�oby ju� chyba tylko si��� na tym mi�kkim jak puch dywa-
nie, wesprze� g�ow� o taboret z poduszek, je�� sorbet i ca�owa� si� s�odkimi wargi."
"C� za ubikacja przedziwnie leniwego nabo�e�stwa! - m�wi� do siebie, rozgl�daj�c si� po tym
spi�trzeniu dywanowych poduszek, taboret�w, otoman, foteli, portier, kotar, kobierc�w i wezg�owi. -
C� za wykwint kaukaski! Jaka� profuzja tapicerskiego geniuszu i perskiego natchnienia!"
Pocz�a wy�uskiwa� z r�kawiczek pi�ci ma�e i twarde jak orzechy, ogromnie �ywe tym ogo-
rzeniem i po�yskami jak na miedzi. R�ce, w sobie krzepkie, zda�y si� jeszcze j�drniejsze spod r�kawi-
czek.
- Pani musi by� silna?
W odpowiedzi wystawi�a mu na zgi�tych �okciach swe szpony. Zanurzy� palce w ich ciep�o �y-
we i pozwoli� sobie oczywi�cie przegi�� d�onie. Lecz w tej�e chwili po�a�owa� tego. "Na t� g�upi�
stawk� got�wem na samym wst�pie przegra� wszystko."
- Jaki pan s�aby! - rzek�a, odymaj�c wargi.
Podesz�a wreszcie do lustra, by poprawi� w�osy.
- Kt� to jest ta panna Ola? - pyta�a wzgardliwie. - Och, jak ja jej nie cierpi�.
- Za co?!
- Ona pewnie jest taka sztuczna, a wy j� wszyscy mo�e tak adorujecie: artystka!
Odpowied� rozprys�a mu si� w �miechu.
- "Pewnie" i "mo�e" - powt�rzy�.
- A ja wiem o tym panu Ta�skim. A co!
- Ju�?
- O, kobiety wszystko o sobie wiedz�! Ja mu si� tam dobrze przypatrzy�am.
- Wcze�nie! - mrukn��. - Ile te� panna Nina ma lat?
Pokaza�a mu czubek j�zyka w lustrze.
- No, a pani domu - dra�ni� dalej - pani Lena? Ta jest naprawd� pi�kna.
Panna Nina sta�a si� uwa�aj�c�; �renice pod zmru�onymi powiekami sp�yn�y na boki: "Och, te
palce pod pi�ciami!" - zauwa�y� mimochodem.
- Panie, co to by�o z ni� i z tym poet�? - zadygota�a ca�a z nag�ej ciekawo�ci.
- Z Woyd�? Nie wiadomo. Dwa lata temu na takim jak dzi� zebraniu przyszed� tu oto, do tego
pokoju, chodzi� d�ugo po tym mi�kkim jak �nieg dywanie i dziwi� si� pewno, czemu �nieg jest tak pur-
purowoczerwony, jakby krwi� nasi�k�y. Nala� sobie wody - ot, z tego dzbana, kt�ry trzyma ta wielka
kuk�a Murzyna - nala� wody, po�kn�� co� wyj�tego z kieszeni od kamizelki, popi� i siad� tu... w tym
oto k�cie... Tak usiad�.
- Niech pan przestanie! - krzykn�a nagle i przys�oni�a obur�cz oczy. - Fe, i ten dywan! - kapry-
si�a pod gr� wyobra�ni, podgarniaj�c czym pr�dzej sukni�. A gdy uleg� temu wezwaniu i zaniecha�
opowiadania:
- No i co by�o dalej?
- Tu usiad�. A tam na sali grano w�a�nie kwartet jaki� jemu na rozmarzenie, wi�c mu si� g�owa
tak oto w ty� pochyli�a w zas�uchaniu, otwiera�y si� oczy. Tak. A z salonu wymkn�a si� tymczasem
pi�kna pani i przysiad�a si� do niego marz�ca.
Tym razem wstrz�sn�a si� ca�ym cia�em i pocz�a przys�ania� sobie na przemian oczy i uszy. Im
d�u�ej my�la�a, tym wi�kszego impetu nabiera�a wyobra�nia. - Nie! nie! - krzycza�a coraz gwa�towniej.
- Niech pan nie m�wi! - A do zadyszanej piersi przyciskaj�c obie d�onie, pyta�a wnet t�umionym szep-
tem przera�enia:
- I co by�o dalej?
Ale on ko�czy� ju� niech�tnie:
- Pi�kna pani poczu�a rych�o, przy kim siad�a. I pierwszym jej uczuciem by� pewno wstr�t, dru-
gim strach, trzecim groza, �e z cz�owiekiem, z nami, tak �atwo sta� si� to mo�e. I wtedy zapewnie
zemdla�a. Po ocuceniu si�, oczywi�cie, rozpacza�a. Gdy za� w samotno�ci o rozpaczaniu zapomnie�
musia�a, wtedy zjawi� si� mo�e nawet i �al. Dzi�, gdy samej siebie zapyta, czy go aby jeszcze pami�ta,
odpowiada sobie bez w�tpienia: "O, tak." Ale pani, panno Nino, wcale ju� mnie nie s�ucha?
Ockn�a si� z zadumy podrzutem ciemnej grzywy zuchowato odgarni�tej z czo�a. I wtedy do-
piero ujrza� te sko�ne oczy po raz pierwszy otwarte: ich �renice ma�e jak grochy; z�otoczarne, z�e, nie-
spokojne oczy.
- Dla niej?! - krzykn�a. - Dla niej?!... Oo!
I j�a chodzi� nagle po pokoju; zrazu oci�ale, przelewnie jak go��b; potem stawa� si� jej krok
mi�kkim na dywanie, szukaj�cym rytmu, nerwowym i czujnym jak u kota.
- Co?! - zatrzyma�a si� nagle, jakby przera�ona wibracj� swych wyobra�e� czy te� jego zapa-
trzeniem si� badawczym.
- Ni-ic - odpowiada� przeci�gle. - Ja nic nie m�wi�em.
- I czemu pan tak na mnie patrzy? Nie, ja nie chc�! - kaprysi�a, otrz�saj�c z siebie jego spojrze-
nie. - Czy ja co powiedzia�am? A mo�e co z�ego? Pan tylko ze mnie wyci�ga...
- Liszk�. Policzki ma panna Nina jak jab�ka.
W nag�ym opadzie w nieufno�� co do siebie powr�ci�a sm�tnie pod lustro, do kominka. Jaka�
chusteczka, tego� wodnego koloru co i bluzka, znalaz�a si� w d�oni, potem mi�dzy d�oni� a z�bami,
w upartym widocznie postanowieniu nieobcierania oczu. Czego on od niej chce?
Dopiero kiedy uj�� j� za r�k�, wla�o w ni� to ufno�� do siebie, a wraz z ni� i zaczepno��.
- Niech mi pan lepiej zapnie r�kawiczki - m�wi�a obra�ona, wyci�gaj�c rami� w ty�, by nie wi-
dzie� go na oczy.
Ale jemu spl�ta�y si� rych�o palce; zapi�� krzywo, krzywe rozpi�� i rozchyli� szczelin� r�kawi-
czek a� poza �okie�. A gdy spi�owej zwarto�ci i ch�odu cia�a dotkn�y jego wargi, rami� wyd�u�y�o si�
niewolnie: mi�nie same pr�y�y si� pod poca�unkiem.
- Jacy wy wszyscy jeste�cie niezno�ni!
- Ju� "wszyscy"?! - mrukn�� sm�tnie. Lecz w tej�e chwili drobna gar�� schwyci�a go za czarny
czub w�os�w nad czo�em.
- Zawsze si� ze mn� dra�ni - jak wtedy na wsi! Zawsze mnie tylko na s��wkach przy�apuje. Nie-
jedno mi wyskoczy, bo ja sobie nic w g�owie nie uk�adam. Mnie wszystko samo przychodzi.
- Tam do diab�a, wierz�!
W gwa�townym pod u�ciskiem w ty� pochyleniu pier� i szyja dziewczyny zda�y si� jak z granitu
ciosane. A u�miech jej ust rozedrganych rozp�yn�� si� w poca�unku d�ugim i powolnym jak �za. Za� to
warg roztkliwienie przelotne przenios�a wibruj�ca fala na jab�kowe policzki,pod rz�sy d�ugie, w czuj-
n� ciekawo�� wci�� przymru�onych oczu. A gdy g�owa szarpa�a si� raz w raz: - Dosy�!... Ludzie! -
pulsuj�ce przy ustach rysy pyta�y ze z�o�liwym spokojem: "Co dalej?..."
"Rzeczywi�cie, ludzie!" - krzykn�o w nim niepokojem. - �adnie by�my wygl�dali potem! - wy-
rwa�o si� z ust g�o�no.
I odskoczy�.
Rozbieganymi palcami zapi�a w mig r�kawiczki na ramionach. Lekkie przyg�adzenie w�os�w
przed lustrem, wraz spokojne i kokieteryjne, chwyt boczny za sukni� i, ku temu chwytowi lekko po-
dana, oddala�a si� do salonu swym go��bim krokiem w�r�d suchego turkania sukien. Wargi szepta�y
co�. Ju� wp�ukryta za portier� zwr�ci�a ku niemu usta i t� rys� przy nich, w profilu tak jawnie z�o�-
liw�.
- "Potem?", "potem?" O tym nie my�li si� przedtem.
Parskn�� suchym �miechem jak ry� i poskoczy�. Zapl�tany w ci�k� portier�, targn�� j� w pasji
i uderzy� si� z ca�ym rozmachem w czo�o.
Drzwi za portier� by�y ju� zamkni�te.
Przez szczelin� ledwo uchylonych drzwi przemkn�a si� niebawem os�bka malutka i cicha jak
�ma i cieniem zapad�a w g��boki fotel najmroczniejszego k�ta pokoju. Co� jakby skrzyd�a tej �my za-
trzepota�o si� ko�o g�owy p�owej - splot�y si� d�onie na twarzy i przys�oni�y oczy. Kszta�tem drobnym
wsi�k�a w fotel, ledwo p�ask� plam� w krzy� znaczy�a si� na szerokim kad�ubie oparcia i w wysokich
jego ramionach jak w skrzyd�ach nietoperza - jasna g��wka i przezrocze d�onie jakby po�wiat� mu�-
ni�te. I tak oto wnios�a ze sob� o�m�, ksi�yc, cisz� i to trzepotanie si� stworzenia nocnego.
"Oto jest przeciwny biegun - my�la� przerywaj�c sw� zadum� - oto i artystka! Do gor�czkuj�cej
g��wki przyk�ada sobie kataplazm z swych r�k zimnych zawsze jak l�d; swe ma�e, udr�czone cia�ko,
o kt�rym sama nie dowiedzia�aby si� nigdy, chce nie�� w mrok, w zapomnienie - i sk�ada je w nieto-
perzowe obj�cia nocy: w rojenia okrutne."
Przys�uchiwa� si� oddechowi dziewczyny - w zrywanym jego tempie trzepota�o si� serce znu�o-
ne. Lecz w miar� s�uchania i jego piersi st�acza� co� pocz�o i przy�piesza� pulsy w rytmy nier�wne.
Niezno�ne uczucie fizycznego jakby niestatku wszystkich organ�w rozlewa� mu si� pocz�o cierp-
ko�ci� po �y�ach. "Dziwna rzecz - m�wi� do siebie - �e ja przy niej zawsze czego� podobnego do-
�wiadcza� musz�. Jak si� te rzeczy potwornie udzielaj�!?"
Otrz�sn�� z siebie to licho i powsta� z miejsca, aby wyj�� z pokoju.
Po�wiatowa przepaska splecionych d�oni usun�a si� z czo�a: spojrzenie oczu dziwnie okr�g�ych
o zaprzepaszczonym gdzie� b�ysku, niby p�omyk tlej�cy gdzie� w g��biach czaszki, pod siw� �renic�.
Wpi�y si� w niego te sowie oczy i zatrzyma�y odchodz�cego we drzwiach.
- I pan jest taki sam! - rzek�a g�osem kobiecej goryczy: apatycznym, a przecie z upartym akcen-
tem pewno�ci, z przy�piewem na ostatnim s�owie. - Taki sam - powt�rzy�a - jak ja.
- Co?! - �achn�� si� mimo woli i nie opanowa� nawet wyd�cia warg.
Pod d�o�mi rozleg� si� wymuszony �miech. Opu�ci�a wreszcie r�ce sprzed twarzy i wspar�a je
szeroko na por�czach fotelu. "�e te� ona zawsze pozowa� si� musi" - przemkn�o mu ubocznie
w my�lach na widok tej hieratyczno-egipskiej pos�gowo�ci uk�adu na siedzeniu ciemnym jak tron ba-
zaltowy. "I te r�ce! - doda� w duchu - wysztywnione i pr�ne na oparciach, d�onie bole�nie smuk�e,
o d�ugich, prze�wietlonych palcach: r�ce kr�lowej z dwunastej dynastii faraon�w lub memfijskiego
Ptaha."
- Jak pana oburzy�o to przyr�wnanie do mnie! - pr�bowa�a si� u�miechn��. - Ja sama nie wiem,
sk�d mi si� i to wzi�o... Wie pan -m�wi�a z tym impetem kobiet nerwowych, kt�re, gdy raz przerw�
swe uparte milczenia, wpadaj� wraz w now� inercj� - wie pan, ja zawsze o sobie my�l�; ci�gle, nieus-
tannie. Obrzydliwe to jest! - wiem. Ale przy tym wszystkim my�l� inaczej: nie osob�, nie postaci�.
Gdy ujrz� cha�up� omsza�� w smugach deszczu, o�lizg��, brunatn�, op�otek przy niej rozpad�y, krzy�
bez ramion ulew� ociek�y, jaki� szmat drogi b�otnej, wiod�cy po pustkowiu pewno nigdzie - w�wczas
my�l� a� do b�lu w piersiach, �e to ja. Nie w przeno�ni �adnej, ale tak, po prostu, w pierwszej chwili.
Nie my�l� nawet wcale, czuj� tak. I c� ja na to poradz�... Gdy maluj� kwiaty... Powiadaj�, �e moje
kwiaty s� jakby dreszczem zatulone, p�ki zawsze zwi�d�e...
"Uch! - westchn�� w duchu. - Brunatne, rude, rdzawe, ��tawe, o�lizg�e, ociek�e, dymne, nadgni-
�e, b�otne, zwi�d�e: ca�a s�ota miejska! Przed chwil� widzia�em dziewczyn�, kt�rej milczenie mieni si�
wszystkimi barwami s�o�ca."
I przysiad�szy si� do niej, m�wi� z jak�� g�uch� i bezceremonialn� ju� pasj�:
- Wyobra�nia jest dla kobiet niebezpieczniejszym ogniem od zmys��w, zw�aszcza ta wielkomiej-
ska: sztucznie hodowana i ju� w dziecku bole�nie znu�ona.
Szare jej �renice rozbieg�y si� w niepokoju jak krople rt�ci.
- Po co pan to m�wi? - wyszepta�a zaledwie.
I nagle �zy sypkie i pod�u�ne jak per�y pocz�y si� �ciga� z ogromnym po�piechem po policz-
kach.
Zagryz� gniewnie usta, kt�re si� przegada�y, i pochyli� si� czym pr�dzej nad ni�.
- Panno Olo, ja dalib�g...
Opuszcza�a g�ow� coraz to ni�ej. Mia� wra�enie, �e gdyby musn�� d�oni� te jej p�owe w�osy,
z suchego ich puchu sypnie mu si� w palce grad drobnych iskier. Uj�� j� za r�k� - i oto ch�odnym pr�-
dem pocz�o mu si� rozlewa� po �y�ach poprzednio ju� zaznane uczucie jakiego� przygn�bienia, fi-
zycznej jakby niech�ci do samego siebie, goryczy wewn�trznej, kt�ra podejmowa�a si� niby such�
i pal�c� zgag�, w�azi�a mu w szcz�ki i zamyka�a je twardym zaciskiem. "Nerwy! - my�la�. - Ta jest wy-
�adowana t� energi� czy��ca! A te jej si�y wewn�trzne, wymkni�te z �lepych konieczno�ci organiczne-
go �adu i z panowania woli, siepi� si� oto bez sprz�gu i wybijaj� na zewn�trz jak�� pot�pie�cz� w�a-
dz� bolesnych odgadywa�, przeczu�, wr�bnoczucia. Czarownica!"
Oto opad�a ta gor�czkuj�ca g�owa dziecka w ch��d splecionych d�oni, chyli si� coraz ni�ej, zwi-
sa coraz to bezsilniej, zginaj�c w pokurcz rozpaczy jej posta� drobn�. Jemu na ten widok krew ude-
rzy�a do g�owy, a wraz z ni� i ta my�l nag�a:
"Ratuj g�ow� ch�odnym upieszczeniem d�oni. Spal�� ludzie twym w�asnym ogniem!"
I nie patrz�c ju� na ni�, wyszed� szybko z pokoju.
- Przepraszam - us�ysza� s�owo rozlewne, szerokoustne, kt�re owia�o go jak zasapany oddech.
Z tamtej strony drzwi natkn�� si� na pana Ta�skiego.
- Prosz�! - krzykn�� nieomal z pasj�, rozchylaj�c przed nim skrzyd�o drzwi, kt�re by� zamkn��
przed chwil�.
I przemykaj�c si� przez t�umy w salonie, wydosta� si� do gabinetu, gdzie palono. Wraz z dymem
tytoniowym wraca�o opanowanie my�li.
"Uspok�j si� - m�wi� do siebie - tam si� �atwiej zgodz�, ni�li przypuszczasz... Nie ma takiego
nieprawdopodobie�stwa, kt�re by w pod�wiadomym po mrokach bytowaniu takiej �my dojrze� nie
mog�o. C� �atwiejszego ni� takiej bierno�ci narzuci� spos�b odczuwania. Niewol�sama si� zamota.
Za�ycie takiego stworzenia jest przecie tylko przebolesnym sk�adaniem ofiary z cia�a ch�odnego za
g�ow� gor�c�."
Kto� wychodz�cy nie zamkn�� za sob� drzwi do przedpokoju. Tam w g��bi sta�a ona w rotun-
dzie na ramionach. Z�ota g�owa o migda�owym owalu i ustach dziecka spoczywa�a na bia�ym futrze
podniesionego ko�nierza jak na misie ofiarnej, ca�a w dymach od cygar jak w kadzid�ach obrz�dko-
wych; tymi k��bami buchn�o ku niej powietrze androceum przez uchylone drzwi palarni. Ilu m�-
czyzn tu by�o, oczy wszystkie roziskrzy�y si� ciekawo�ci�. "Tak to czy�ciec w duszy kobiety - pomy�-
la� - magnesem was poci�ga i obiecuje gnu�no�ci waszej rozkosze dziwne: spalenia tej ofiary jej w�as-
nym ogniem."
"Przecie� to jest chyba somnambula!" - krzykn�o w nim co�, gdy poczu� na sobie jej wzrok.
Wielkie kr�gi tych oczu �wieci�y w tej chwili blaskiem ��tym jak u sowy.
I to przez okna �renic jakby widne, z�owr�bne �agwienie si� tego m�zgu przylgn�o do niego
spojrzeniem czarownicy. Tym blaskiem oczu dziwnym w niego zapatrzona, zda si� m�wi�, wr�y�
mu uparcie:
"I pan jest taki sam!"
"Co?!" - szarpn�� si� ca�y. I doskoczy� ku niej mimo woli zza progu palarni.
Podobno panna Ola zas�ab�a, podobno pan Ta�ski jest tak uprzejmy, �e odprowadza j� - pod-
obno do domu. Pono drzwi zatrzasn�y si� w tej chwili za nimi.
Sta� oto przed tymi drzwiami i powtarza� ur�gliwie:
"Zaszczytne jest dla mnie przyr�wnanie do takiej os�bki �e�skiej! Co ta somnambula mog�a
mie� na my�li: <I pan jest taki jak ja?!> Trawiony zimn� gor�czk� wielkomiejsk�? Wleczony biernie
w tej gor�czki rozpust�? Spalony przez innych ogniem w�asnym?..."
Do przedpokoju wpad� w rozwianym fraku m�odzieniec, przez niego tu dzi� wprowadzony: mu-
zyk, o kt�rym ju� tyle m�wiono, �e pani chcia�a go widzie� u siebie i popisa� si� nim przed swoimi
go��mi. Wpad� oto, zawia� po�ami, przebieg�szy do palarni, wichrzy� tam d�ugie w�osy i zagl�da� lu-
dziom niespokojnie w oczy. Po chwili zn�w si� we drzwiach ukaza�.
- Nie widzia� pan przypadkiem panny Oli?
�e zas�ab�a i powr�ci�a do domu, odpowiedzia� w dymie.
- Z kim?... To jest, kto odprowadzi�? - z przymilaj�cym si� u�miechem poprawia� czym pr�dzej
impet pierwszego pytania. - Nie wie pan? - uprzedza� w arcynaiwny spos�b cierpkie oci�ganie si�
z odpowiedzi�.
By� tak dalece nieopierzony w do�wiadczenie, �e oszcz�dzi� mu w og�le odezwania si�, decydu-
j�c w po�piechu za niego:
- Pan nie zauwa�y�!
I ogl�da� si�, aby zagadn�� kogo� ze s�u�by.
Ch�opak mia� w oczach desperack� bezradno��, jak zb��kany pies.
O framug� drzwi wsparty, md�y tym ustawieniem niedba�ym, w stroju frakowym wysmuk�y
i wiotki, jakby rozchwiany w nonszalancji swojej, zwraca� ku ludziom sw� twarz bia��, z u�miechem
warg nigdy nie domkni�tych, podgarnia� d�oni� krucz� czupryn�.
W tym zbiorowisku mija� szybko oczami kobiety surowe, suche na twarzy i r�kach, ubrane
sztywno i bez gustu - niewiasty o charakterze �adnym w postaci, stroju i obliczu: m�ode reprezentant-
ki posag�w, matki skrofulicznych dzieci, osoby bez p�ci i wieku; przysch�e w hugonockiej cnocie bo-
gobojne ma��onki solidnych m��w.
Lecz oto inne: g�adkie cia�a wszelkich sfer, ma��onki nabywane po wszystkich targach - bia�og-
�owy cieliste o mi�kkim wejrzeniu i pulchnychpoliczkach, rzek�by�, jak to na Wschodzie, ciastem
karmione i zopierza�e na tej strawie. Twarze lekko obrz�k�e, mleczne i przezrocze - przedziwne t�o
dla oczu ciemnych, w kt�rych tli si� �ycie monotonne w lubie�no�ci cichej. R�ce nie z tych, co si� do
rozkazywania lub marzycielskich bezczynno�ci rodzi�y, raczej kuse, forsownie piel�gnowane, przebia-
�e; d�onie, kt�re chyba nigdy niczego si� nie dotyka�y i s�u�y�y na to tylko, by ob�adowane w pier�-
cionki spoczywa� przed oczyma ludzi na materiach sukien. Wszystkie te kobiety, rzuca�o mu si� i to
w oczy, siedz� nieco za szeroko na krzes�ach - nie domyka�y si� kolana n�g kr�tkich; sprawia to mo�e
pulchno�� os�b lub, co prawdopodobniej, ta w bierno�ci zawsze p�senna egzystencja hodowanych
stworze�, to ich nieustanne poczuwanie si� do kobieco�ci - fizycznej.
Siedz� tedy luksusowe ma��onki i dysz� perfumami, promieniuj� w powietrze fluidum cielesno�-
ci bia�ych - wytwarzaj� atmosfer� cieplarni.
Przytrafia si� w�r�d tych cia� wystawnych niewiasta dorodna, jak ta, na kt�rej zatrzyma�o si� je-
go spojrzenie. Lico g�adkie wykrzywia lekki wyraz semicki lub mo�e nuda zastyg�a oto w tym kwa�-
nym grymasie ust, rozchylonych w dzi�b ptaka na posusze. U�o�y�a si� melancholia tej g�owy na
przegi�ciu szyi smuk�ej, wspar�a w czarnym opuchu w�os�w przebujnych i spogl�da przed siebie md�o
- purpurowych warg kr�giem, z�b�w per�owych b�yskiem i p�owiej�cym jakby aksamitem oczu.
Tych to oczu opiesza�o�� i ch�odne wyszczerzenie z�b�w zatrzyma�y si� na nim, gdy stan�� we
framudze drzwi; a zwr�cone ku niemu, zda�y si� m�wi�: "podziwiaj!" Pod tych to oczu hipnoz� pod-
garnia� mimo woli czupryn�, poprawia� w�sa i u�miecha� si� nie domkni�tymi wargi oraz nonszalancj�
postawy ca�ej, op�ywaj�c r�wnocze�nie spojrzeniem wszystkie kszta�ty tej najdorodniejszej. I tak oto
wystawiali si� oboje na jarmarku narcyzowych pr�no�ci, czyni�c beznami�tnymi oczy k�amne po sa-
lonach tokowiska.
Z drugiego ko�ca spogl�da�a na� tymczasem sw� d�ug� twarz� pani domu.
Siedzi jakby niedbale, postaci� sw� pe�n� gi�tko zag��biona w fotel g��boki. Jej suknie, w cho-
dzie tak pow��czyste, m�ci�y si� teraz w kapry�ne fa�dy, opada�y ci�ko na jeden bok, wyciskaj�c ob-
ci�le sowity kszta�t biodra. Z w�os�w bursztynowych pokr�tnego snopa wywija� si� splot �ukowy
i opasywa� grub� lin� szop� nad czo�em: w�osy, kt�re wch�on�y, rzek�by�, w siebie ca�y nadmiar we-
getacyjnych sok�w wspania�ego cia�a i zaskrzep�y l�ni�c� �ywic�. "I pomy�le� - m�wi� do siebie - �e
dla tej kobiety rozhuka� kto� swoj� wyobra�ni� a� do granic samob�jczych."
Lecz oto spogl�da ku niemu wci�� z ch�odnym i d�ugim uporem, a� p�ki si� nie domy�li� i nie
przyst�pi�.
- Chcia�am pana o czym� uprzedzi� - m�wi�a g�osem, jakim porusza si� bardzo dra�liw� spraw�.
Na jej d�ugiej twarzy i szerokich wargach b��ka� si� u�miech zak�opotania.
- Ju� wiem! Nieboszczka moja ma tu dzi� �piewa� u pani, wi�c w wielkiej swej dobroci wola�a
mnie pani uprzedzi�, aby mi� nie przerazi�o widmo postarza�e.
U�miechn�a si� mi�kko szerokimi wargi. - Takie przesz�o�ci nie umieraj� nigdy. Najlepszy do-
w�d, �e przyby� tutaj - a teraz dopiero przychodzi jej do g�owy, �e nie m�g� wiedzie� o tryumfalnym
przyje�dzie - nieboszczki. Co za� do postarzenia si�, czeka go mi�e rozczarowanie.
Po chwili, nie mog�c pohamowa� lekkiego dreszczyku:
- Ogromnie ciekawa jestem waszego spotkania!
- Czy pani zna bli�ej pann� Ol�? - przecina� dosy� ostro t� spraw�.
- Ach, jak ona �licznie dzi� wygl�da!
- Westalicznie - mrukn�� pod w�sem, nie spodziewaj�c si� wcale, �ewywo�a tym to zadrganie
dziwnego u�mieszku wok� ust pani.
"Wi�c i tu wiadomo! - m�wi� do siebie. - Zreszt� prawda: kobiety zawsze wszystko o sobie na-
wzajem wiedz� - powiadano mi dzi�. I szeroko toleruj�, o ile rzecz nie dochodzi do jawnego skandalu.
A co wa�niejsza, ch�on� wszystko w indolencj� dusz. Jakie warstwy cynizmu uk�ada� si� w nich mu-
sz�!"
W tym b��dnym u�mieszku wok� du�ych warg by�a gotowa pob�a�liwo�� na wszystko, co jej
powiedzie� zechce, a nawet pewne wezwanie. Zjawia�o si� to zawsze, ilekro� mia�a sposobno�� do
kr�tkiej z nim rozmowy. "Hm! - pomy�la� - wi�c tak?"
I cz�stowa� dalej t� tabaczk�:
- Wygl�da�a rzeczywi�cie cudownie. Pan Ta�ski musia� sobie nadzwyczajnie pochlebia� wyrzu-
tami sumienia.
Kr�tki wyraz oburzenia wypar� przemo�n� si�� �w kaprys, wibruj�cy niepochwytnym u�miesz-
kiem wok� warg.
- Pochlebia� sobie wyrzutami sumienia! - pani za�ama�a bia�e r�ce: przecie� to jest straszny cy-
nizm!
I w tej�e chwili nieco ciszej, z tym�e u�mieszkiem ko�o ust:
- Wi�c pan Ta�ski pochlebia sobie tylko wyrzutami? Mo�e pan �mia�o powiedzie� - m�wi�a wo-
bec jego milczenia. - Uszu moich pan wprawdzie nie oszcz�dza...
Zbli�y� si� do nich jaki� brodacz wysoki i nawi�zywa� rozmow� z pani�. Pozostawi� mu j� tedy
i ust�piwszy, rozgl�da� si� dalej po gwarnym wok� ulu.
Od tego roju oderwana b��ka si� z dala miodna pszczo�a - w mi�d marze� rozk�adowych na �y-
cie zasobna: m�ody muzyk o bezradnym niepokoju w oczach snu� si� po k�tach.
W drugim ko�cu sali bzyka gestami w�r�d kobiet posta� kosmata i niespokojna, o ruchach niby
roztargnionych, a dopraszaj�cych si� uwagi oczu kobiecych: bzyka jak b�k w�r�d kwiat�w. Wreszcie
spada na kwiat upatrzony. Oto lilia o w�tpliwym panie�stwie w oczach, os�bka myj�ca raz po raz ko-
ci� �apk� sw� czarn� g��wk�, tak wdzi�cznie, tak poduszkowo w ramionach pochylon�, �e gest ten
o mi�ych horoskopach przywabi� do niej �uka. Przysiad� i zapu�ci� ryj w kielich, czy miodu w nim
jeszcze wiele: wszcz�� rozmow� o sztuce i literaturze, by przemyca� w niej rzeczy �liskie. Zawis�
kosmaty nad kielichem, wystawia r�ki, maca p�aty, eterycznych olejk�w szuka. Rzuca powiedzenia,
kt�re by�yby spro�ne, gdyby nie powaga przedmiotu: gdyby nie sztuka i literatura. Trysn�� tedy �atwy
mi�d i dla niego. �uk kosmaty zawiesza si� nad kielichem, si�ga w najwstydliwsze dno kwiatu i ssie
wonne etery s��w lubie�nych.
M�odzieniec flirtuje z pann�.
Tu� obok ma�� i pulchn� m�atk� o rozbieganym j�zyku i niespokojnej n�ce zdobywa� obce-
sowo dziennikarz, eksploatuj�c jej specyficznie wielkomiejsk�, erotyczn� ciekawo�� do popularnych
ludzi dnia. Pyta�a r�wnocze�nie o kilku; by� najhojniejszy w informacjach, nie trac�c spokojnej nadziei,
�e wszystko sko�czy si� na nim.
Oto pani o d�ugiej twarzy i bursztynowych w�osach wsun�a si� w fotel jak w sedi� kamienn�.
Rami� od �okcia wspar�o si� na niskiej por�czy, zwis�a opieszale r�ka pani du�a. Uk�adem swych pe�-
nych kszta�t�w w�adna, zmys�ami cicha, spoczywa niedba�ym gestem wynios�o�ci cielesnej jak rzyms-
ka matrona. Wsparty ramieniem o nisk� kolumn�, chyli� si� nad ni� wielki brodacz i �wieci szk�ami
okular�w. Rozpowiada j�drnie, jak kto� o�ywiony towarzystwem kobiety, m�wi z t� przekonywaj�c�
moc� pow�ci�gliwego gestu, jak to czyni� starsi, uduchowieni m�czy�ni. Pani ledwie brwi �ci�gnie
lub rozchyli usta; p�s��wka rzuca, spokojem n�ci. Pochlebia jej ta rozmowa, nie przera�a natarczywy
raz po raz wyb�yskokular�w ani cierpkie od czasu do czasu uwagi rzucane pod adresem innych ludzi.
Przyjezdnemu z Krakowa niejedno nie podoba si� tutaj, a �e wypowiada si� to przy niej tak ostro,
sprawia to w�a�nie si�a kontrastu. Wybacza mu tedy przelotne akcenty surowo�ci czy te� karcenia, ro-
zumiej�c, �e jest to prze�amanie si� g�osu pod wra�eniem chwili, jak u m�odzieniaszk�w dyszkancik
koguci w chwilach, gdy im co� piersi rozpiera; starsze koguty piej� wtedy basowym podrywem god-
no�ci. Wi�c tylko gdy chmurnia� zanadto, zwraca�a ku niemu uprzejmiej g�ow� jasn� na p��ku szyi
powolnym.
W�wczas milk�. D�ugimi muskularnymi palcami g�aska� i grabi� wielk� brod�, a zezem oczu po-
nad szk�ami wpatrywa� si� w ni� nieufnie. Po czym rozgl�da� si� po obecnych, tu i �wdzie d�u�ej
wzrok zatrzyma� - wtedy gwa�towniej targa� brod�.
I nagle pochylaj�c si� do niej:
- Pani - zacz�� impetycznie, jakby ze �rodka swych my�li - wiek jeszcze nie min��, kiedy w ta-
kich oto salonach niewiasty zwraca�y si� do m�czyzn z pytaniem: "Ile� wa�pan harmat zdoby�?" Jak-
�e inne wiod� tu dzi� gaw�dy!
Odpowiedzia�y mu jej brwi, wygi�te nagle jak �uki. "Co to ma znaczy�?" - pyta�y. Wreszcie po-
chyli�a si� ku niemu bokiem przez por�cz i przeplataj�c powoli palce bia�ych r�k: - A wi�c, ile� wa�-
pan tych harmat zdoby�, profesorze?
Szarpn�� okulary otwart� d�oni�. Nie po my�li by�a mu w tej chwili szermierka z kobiecym j�-
zyczkiem.
- Pani! - wybuchn�� po raz drugi - onego czasu przychodzili tu ludzie po kontakt czuciowy ze
spo�eczno�ci�. Ka�dy ni� w�asnej prz�dzy wplata� w t� tkanin� duchowego stylu czas�w. Tu si� roz-
p�omienia�y serca i umys�y przy rozumie i wdzi�ku kobiet. Nawet lekkomy�lno�� tych pa� wzbogaca�a
�ycie. Bywa�y bo wtedy nami�tno�ci i uczucia, kt�re nawet kaprys kobiecych wzgl�d�w potrafi�y po-
nie�� w niespodziane zupe�nie uj�cia czynu i ducha.
Brwi pani �ci�gn�y si� chmurnie, a spojrzenie spod oka pyta�o nieufnie: "Co tobie w�a�ciwie po
g�owie si� snuje? Czy nie tamten: nieboszczyk?"
- Ha - m�wi�a po chwili, rozplataj�c r�ce - �yjemy w czasach bardzo niearmatnich. A m�czy�-
ni? Niech si� pan przyjrzy ich dzisiejszym nami�tno�ciom...
Urwa�a nagle. I, przeprosiwszy go niemo b��dnym u�miechem, powsta�a szybko z miejsca.
Bo oto z szelestem ogromnym, jakby wleczonej za sob� ga��zi, sun�a ode drzwi kobieta w sre-
brzystobia�ym stroju, o w�osach jak mied�, ca�a od l�nie� sukni i od brylant�w na szyi jak od rosy po-
�yskliwa. Gestem ramienia skr�tnym podejmowa�a tren sukni z ty�u, nieco ni�ej stanu i niby �ab�d� na-
stroszony p�yn�a �rodkiem salonu, piersi� i osad� bioder wypi�ta, kszta�tem litery S, ��cz�cej dwie
wysady nazbyt sowite i sob� jakby pyszne. Sukniami szumna, jakim� szalem czy te� puchowym boa
w barokowe arabeski obramiona, zwraca�a ku ludziom bardzo bia�� twarz i zimny na niej u�miech,
kt�ry jawi� si� i zamiera� jak w automacie. Od nagiej piersi szed� wiew perfum mocnych.
Nieco zap�niony wkracza� za �piewaczk� jej towarzysz �wiatowych triumf�w: ch�op nieco
przyt�gi, lecz doskona�ym frakiem jak ko� dobrze stroczony. Rozdawa� swe szcz�cie w uk�onach,
rozsiewa� je w u�miechach. Gdzie przera�liwie l�ni�cy gors jego koszuli ludziom w oczy za�wieci�,
tam uk�on, u�miech i kr�tki rzut ubrylantowanej prawicy zdawa� si� m�wi�: "to ja!", za� zwr�cona ku
�piewaczce d�o� lewa: "to my!"
Z lic kobiet co �adniejszych tryska�a ciekawo�� na pierwszy widok�piewaczki i jej sukni, lecz
wnet potem odbi�a si� na nich jakby niech�� i osadzenie si� nieufne. Starsze damy z ciekawo�ci�
okrucie�stwa szuka�y po sali Boles�awa Zaremby, m�odsze ogl�da�y si� za nim ze sm�tkiem w oczach,
ogromnie w tej chwili kobiecych.
Lecz jego nie by�o ju� w salonie, przepad� gdzie� za drzwiami.
M�odzie� m�ska do�wiadcza�a tymczasem obiecuj�cego dreszczyku poznania s�awnej diwy.
Gradem tedy posypa�y si� wersje, plotki i �wi�stwa, szeptane na ucho.
Profesor mia� wra�enie, �e z wej�ciem tych egzotycznych ptak�w buchn�a na sal� wo� jakby
z areny: zapach ostrych perfum pomieszany z powiewem od ko�skiego nawozu. I my�la�, �e temu pa-
nu w nienagannym fraku by�oby zupe�nie do twarzy z eleganckim biczem w r�ku.
Lecz oto widzie� musia�, jak pani domu, zwykle o tak wynio�le oci�gaj�cym si� kroku, teraz oto
pospiesza nerwowo i, chwytaj�c podan� szeroko d�o� s�awnej diwy, zmniejsza si� jakby w fa�dach su-
kien, przykuca nieomal dygiem. Widzi nadto, �e zwykle tak ch�odno odbieraj�ca ho�dy otoczenia,
miesza si� najwyra�niej i chce jakby cofn�� sw� r�k�, gdy s�awny �piewak w sztywnym uk�onie pod-
nosi j� niezgrabnie do wygolonych szcz�k swoich.
Profesor targa� brod�. Bo w�r�d tych tu kauczukowych kobiet, na kt�rych odciska�o si� ka�de
zaciekawienie elastyczn� przymilno�ci� wdzi�ku, ta jedna wyda�a mu si� z kr�gos�upem i maj�c�
w sobie jeszcze jak�� nik�� resztk� rasy, jakiego� �adu w instynktach: w tym pogodnym bodaj spokoju
wejrzenia i gestu, kt�rymi schlebia�a dotychczas wszystkim zmys�om jego.
"Zgnu�nia�a, zmieszcza�a Helena z Komierowskich baronowa Nieman!" - mrucza� gniewnie
w brod�.
Nie zauwa�y�, jak tu� nad nim stan�� d�ug� postaci� o �ysej g�owie charmeur niewiast tutejszych:
pan Horodyski. Na ostrych w�sikach i w oczach �widruj�cych wisia� ju� jaki� koncept o kobietach czy
te� sekret kt�rej� z nich. Jako� wskazuj�c na trzy postacie z dala, j�� co� opowiada� o mamie i dw�ch
c�reczkach, o kr�tkich sukienkach i lekarzu. "Tfu!" - przerwa� mu w my�lach profesor, nie sil�c si�
nawet na zrozumienie, o co idzie. Omierz�y by� dla� ten typ wielkomiejskich do�wiadczonych, a jesz-
cze wstr�tniejsze to prze�wiadczenie, �e one w�a�nie, kobiety po miastach, bywaj� wprost fascynowa-
ne przez takie typy.
"Grzyb - my�la�, spojrzawszy po chwili na t� �ys� g�ow� na d�ugiej szyi. - Dosy� paj�czyny
gnu�no�ci rozsnuwa si� tu po k�tach, aby z tej plechy nie mia� wreszcie wyrosn�� w�a�ciwy plemnik
cynizmu. A jest ich tu pono wi�cej: ilu zniszczonych i wytlonych w m�odo�ci bezambitnej, ile s�abizny
sentymentalnej, tyle purchawek zastoju, tyle grzyb�w z plemni� gatunkow� jak one - we �bach! Bo ta
szaruga brzydliwo�ci w s�owach i my�lach, zohydzaj�ca nieomal oblicza ludzkie, w�era si� przecie
w niejedne oczy jak g�sta mg�a, gotowa o�lepi� najniezawodniejsze w cz�owieku instynkty: zaszczute
upiorami domniemanej �ycia brzydliwo�ci, egoizmy nieczynne a t�skliwe podlegaj� naj�atwiej takiej
w�a�nie sugestii. W ten spos�b pleni si� to licho zastoju: od przegni�ych ku najwra�liwszym."
"Niech si� pan przyjrzy nami�tno�ciom dzisiejszym tych m�czyzn" - przypomina�y mu si� jej
s�owa ostatnie.
"Tak! - dodawa� w my�lach - gdy fala energii powszechnych opada, kobietom przede wszystkim
leniwiej� dusze i zatruwaj� si� wyobra�nie pr�ne. Ju� nie ci, co <harmaty> zdobywali, kr�luj� w ma-
rzeniach, lecz egzystencje na atmosfer� pokoj�w najczulej wra�liwe - arty�ci; dokonywaj� im oni
w�adz uczuciowych rozk�adu lub te� sami w tchnieniudusz leniwych i wyobra�ni zatrutych gin�. To
z Woyd� nie by�o tylko egzaltacj� uczu� zawiedzionych, lecz mo�e g��bszym sensem tego tu �ycia,
jego konieczno�ci� nieomal - tu sztuka sama zatruwa si� dzi� sw� niegdy� podniet� romantyczn�.
Duch w kobietach z towarzystwa, szersze tchnienie ich wyobra�ni i g��bszy nurt marzycielstwa pozos-
tanie pono na zawsze pogrzeban� legend� romantyzmu: kiedy to muzy sielskie, pe�ne szlachetnie sty-
lowej pozy, pozwala�y si� ub�stwia� czarnym wieszczom, interesuj�c si� jednak bardziej harmat kolo-
rowymi zdobywcami. Zepchni�te z koturn�w romantycznych, rozsznurowane z katolicko-salonowego
gorsetu empirowej mody, <r�wnouprawnione> przede wszystkim w pogoni za dosytem, te biedne
niewiasty ja�owiej� po prostu z samego poczucia swojej dzi� pospolito�ci. Taki ot grzyb wielkomiejski
lub �piewak przejezdny: oni to rozbudzaj� jeszcze ich ciekawo�� do �ycia, rozgrzewaj� wyobra�nie."
W�r�d wielkich czo�obitno�ci przystawiono tymczasem �piewaka do fortepianu. Nad klawiatur�
chyli� si� m�ody muzyk, znosz�cy z determinacj� tak� tu rol� oraz protekcyjn� r�k� na swoim ramie-
niu. Tylko gdy na nuty okiem rzuci�, szarpn�� si� niech�tnie i z tym wi�kszym impetem uderzy�
w pierwsze akordy. �piewak poprawia� mankiety, chrz�ka�. Ramiona zwiesi� jak atleta, ob��kiem ku
sobie, lekk� n�k� koz�a przed si� wyst�pi� i - rozpromienia�.
Za�mia�y si� ku niemu dziesi�tki kobiecych oczu roziskrzonych ciekawo�ci�. �piewak chrz�kn��
raz jeszcze, akordy w�adnym spojrzeniem przeci��, pierwszych nut czeka�. Od�� wreszcie grdyk� indo-
ra, miechy podj��, �eb czarny na kr�tkiej szyi w ty� chyli�, wyrzuci� rami� i uderzy� jak w r�g alpejski:
"Niech rycz�! - niech rycz�! - niech rycz�!! - wzburzone fale..."
Jeszcze rozedrgane d�wi�ki pulsowa�y w sali, gdy �piewak ju� z�by rado�nie szczerzy�, podziw
zbiera�. I ku oczekiwaniu wdzi�cznie pochylony, oddawa� echo z piersi zasobnej, rozsiewa� je ludziom
na zachwyty:
"wzburzone fa-le..."
Tak �ywio�y u�miechem zwyci�ywszy, szczerzy� z�by dalej.
I rycza� za �ywio�y.
Gdy uciszono si� wreszcie na ��danie bis�w, gdy nawet pogwarki kobiet milkn�� ju� pocz�y,
wiotka dama z wyrazem nudy na ustach rozszerzonych w dzi�b ptaka, chyl�c powoli w stron� �pie-
waka sw�j stan gi�tki i d�ug� szyj�, szepn�a pro�b� sm�tn�:
- "Chanson du Torero". Z "Carmeny".
On, widz�c przepych per�owej kolii na tej szyi, k�ania� si� z wielkim szacunkiem. I kr�tkim ru-
chem d�oni nakaza� odpowiedni akompaniament.
A gdy pad�y pierwsze nuty, chyli� si� wraz ku s�uchaczom, twarz jak ksi�yc u�miechni�ty obra-
ca� za t�umem i szerokim ko�em ubrylantowanej prawicy wodz�c po go�ciach, uderzy� w dzwonn�
pier�:
"II circo e pien di festa!
II circo e pien di su, di giu!
Gli spettator perdon la testa..."
- wpieszcza�o si� aksamitnie w rozkosznym dla p�nocnych kobiet po�echtaniu niezrozumia�ych
s��w w�oskich.
Wywabiony �piewem z dalszych pokoj�w stan�� Boles�aw Zaremba we framudze drzwi i wbi�
spojrzenie w pod�og�. Powoli, jakby zmagaj�c si�ze sob�, uni�s� g�ow� i zawiesi� spojrzenie na niej.
Zdziwi�o go przede wszystkim mro�ne tchnienie obco�ci, jakie owia�o go w tej chwili. I r�wnocze�nie
zastanowi� rudy jej w�os. "Jeszcze bardziej si� przebarwi� - my�la� z zastanawiaj�c� dla samego siebie
apati�. - I przyby�o tych w�os�w dziwnie na te spi�trzenia pokr�tne, oploty i w�e sk��bione. Chocia�
przy ogromnej bieli twarzy i marmurowym ch�odzie piersi obna�onych niemal po brodawki niespokoj-
na pokr�tno�� tych w�os�w oraz ich barwa gor�ca robi� dobr� plam� - my�la� patrz�c zimno jak na
dziw obcy - przy tych szatach zw�aszcza o srebrzystej bieli i �uskowych refleksach oraz bia�ych r�ka-
wiczkach a� po pachy."
Gestem kr�luj�cej w salonie diwy bokiem o oparcie rzucona, s�a�a sobie podn�e z spi�trzonych
fa�d trenu, bardziej jeszcze po�yskliwych od sukni. Pochylona ku �piewakowi, skr�ca�a si� w sobie jak
�odyga s�onecznika, pr꿹c w tym przegi�ciu pych� i ch��d nagiej piersi i wyt�aczaj�c niemal w prze-
ciwn� stron� obci�ni�te sukniami biodra. Puchowe boa opadaj�ce z ramion ujmowa�o j� w bia�e ramy
wirowych, niespokojnych skr�t�w, w�owym wychyleniem gi�o si� sztucznie i rami� wsparte na �ok-
ciu. I tym kszta�tem rysowa�a si� ca�a: w kapry�nych esach, zygzakach, arabeskach - w barokowej
fanfarze wielkosto�ecznego szychu.
I bi�a od tej kobiety fanfar� owa melodia wartkiego po stolicach �ycia, gdy roziskrz� si� �wiat�a
wieczorne i roztworz� najjaskrawsze kramy podniet nerwowych dla t�um�w, gdy sztucznych �wiate�
podnieta gor�czkowa zagra jakby do ataku wszystkim pulsom woli w tym podwieczornym niepokoju
wibruj�cego wprost czasu, gdy bruki same nios� elastycznymi kroki w �wietliste chromy t�umnej ��-
dzy u�ycia.
Oto widzi wspomnieniem te wylegaj�ce na podwieczerz ci�by. "Circenses!" - grzmi w tym gwa-
rze i rozhuku wieczornym. Wal� t�umy z burz� tej ��dzy tajemnej, co chleb �ycia na chleb wyobra�ni
mienia� im ka�e, te same nieomal, co ongi za widowiska sprzedawa�y imperatorom wolno�ci dusze,
a dziewk� cyrkow� wynosi�y na tron Justynianowy. "Teodora!" - rycza� taki sam t�um mo�e jak ten,
kt�ry pcha si� oto w nat�okach po marmurowych schodach �wietlistego pa�acu, a szum sw�j g�uchy
przycisza nagle w szepty, rozst�puje si� na boki; gdy� oto po marmuru stopniach, �cie�k� purpuro-
wego dywanu wst�puje lekk� stop�, szelestna i wonna, w puchach zarzutki jak w pi�rach ptaka bia�e-
go, czubem w�os�w miedzianych i lodowat� dla t�um�w twarz� widna...
Ona!
Za� do�em, w cieniu teatru - te z wieczornego przyp�ywu t�um�w na ulicach, z niezliczonych
gor�czkowych twarzy na schodach pa�acu wy�aniaj�ce si� w p�mroku sali postacie spokojne jak ro-
baki w burzy: te d�entelmeny z md�ego Cosmopolis, te fraki i smokingi bezlicowe, kt�rym zwierciad�o
twarzy chyba nie powt�rzy; wejrzenia poprawno nijakie, nienagannie �adne; ten sto�eczny patrycjat
u�ycia, te bezkr�gowce mi�kkie, kt�rych najburzliwsza fala mi�kko niesie, te czarne robaki, �eruj�ce
z flegm� w barwnych burzach nami�tno�ci t�umnych.
"Ah - bravo Toro! urla la gente..." - wpieszcza� si� tymczasem w salonie g�os �piewaka boga-
czom przymilny.
Tak by�o i w�wczas! Taki sam g�os, o tym�e brzmieniu i barwie rozlega� si� by� wtedy na scenie,
gdy zatopiony w morzu g��w ludzkich w samym �rodku frakowych d�entelmen�w kurczy� si� i je�y�
na fotelu w swej kurtce aksamitnej - Pierrot chyba? - my�la�y monokle. Oto wtula g�ow� w ramiona,
jak sowa w pi�ra, r�ce wbi� po �okcie w kieszenie szerokich rajtuz�w, a bia�� twarz� i oczami wilka
spogl�da na ni�, jak w kostiumie Cyganki czy te� Colombiny jarmarcznej przemyka si� oto ptakiem
nieuchwytnym przed po��daniami tysi�cy - �miechem i szydem �piewaj�ca.
I zdawa�o si� monoklom, �e nad krzes�a wyrzuci si� ramionami Pierrot i krzyknie temu rywalo-
wi o wejrzeniu tysi�cy:
"A jednak moja! moja! moja!"
W stonowanym blasku marmurowej hali, gdzie br�zowe �wieczniki rozlewa�y czerwonawe
�wiat�a, jej posta� zatulona w bia�ych puchach zarzutki, w�os�w miedzianych b�ysk, twarzy sztuczne
zlodowacenie przed bliskimi oczami i u�miech prawie bolesny, gdy jej podawa� r�k� do powozu.
Drzwi ledwo s�yszne zapadni�cie w zamku, cwa�em a lekko ponoszona po brukach kareta.
"A jednak moja! moja! moja!"
Oddechy obojga gor�ce, w usta sobie przerzucane, warga o warg�. Przed nimi koni lekki cwa�,
za nimi szum odp�ywu g�uchy: wezbrane morze t�umnej nami�tno�ci wraca w swe �o�yska, bujny t�um
rozp�ywa si� po ulicach, rozszczepia w gnu�ne jednostki.
"Patrzy!" - krzykn�o w nim jakby na alarm, gdy diwa poruszywszy si� nieco na krze�le, teraz
dopiero spojrza�a po raz pierwszy w jego stron�.
Szarpn�� si� w ty� i wywin�� za portier� do s�siedniego pokoju, omal nie nast�piwszy na czarn�
kuk�� Murzyna, wyci�gaj�c� ku niemu sw� tac� mosi�n�, a na niej dzban kryszta�owy i czar�: te sa-
me, kt�re onego wieczora podawa� by�o Woydzie.
Pami�ta! Burza egzotycznej po �wiecie nami�tno�ci wyrzuci�a go w �ycie rodzime jak ryb� na
piachy - w onym w�a�nie czasie, gdy tu Woyda sko�czy� ze sob�.
Pami�ta! Karawan brzydki a� do za�kania ko�ata� i zgrzyta� chwiejnymi ko�ami pod zakasan�
sp�dnic� �a�obnego wozu, pluska� po ka�u�ach, koleba� trupem w pudle i pod��a� g�upkowatym
truchcikiem indolencji w grz�skie piachy podmiejskie. Chowano marzyciela. Ta sm�tna karykatura
rodzimego pogn�bienia wra�a�a mu w m�zg jakby brunatno��t� barw� rdzy, co prze�era, zda si�, t�
n�dz� okoln� i rzuca si� nieomal na ludzkie oblicza, st�pia nagle marud� bezduszn�, kt�ra jest na tych
twarzach beznadziejnym smutkiem apatii. Przez te n�dze, halizny i piachy, pod spojrzeniem ludzi po-
nurych wiedzie droga do czy��ca... chyba - my�la� - w jaki� buddyjski koszmar dzisiejszego �wiata.
I wlok�c si� tak za trumn� z owstr�tnionymi usty, spostrzega� ze zdumieniem, �e takich jak on jest tu
wi�cej: ludzi porozumiewaj�cych si� niemo wyrazem niesmaku i pogardy dla wszystkiego, co ich ota-
cza, dusz czy��cowych, kt�re zaprzepa�ci�y w sobie impulsy do �ycia. Jak ten oto, kt�rego chowaj�!
I zdawa�o mu si�, �e temu samob�jcy z mi�o�ci za�piewaj� jego �a�obnicy to requiem krucze: "Ohyda
fa�szu i ob�udy, pako�� jadowita porasta dzi� te niwy, na kt�rych ongi m�odsi znajdowali zachwycenie
i poryw, starsi - wol� i dokonanie. Zatrute jest �r�d�o ochoty wszelkiej! Nie warto niczego chcie�!
Nie warto ku niczemu marzeniem nawet wybiega�! Za� ta n�dza, ten sm�t, to ponure niedo��stwo na-
ok�: wszystko to pozosta� widocznie tak musi."
"Niejeden�e to sercu rezultat - my�la� teraz - i niejeden �yciu okolnemu zysk: to moje spalenie
si� w ��dzy egzotycznej i to ich wytlenie w uczuciach rodzimego zastoju?"
I nagle stan�a mu przed oczami ta ma�a - Ola: to ciche marzycielstwo dziewczyny, zaka�one
gnu�no�ci� okoln�; jej drobne, zimne cia�ko, spalone przez gnu�nych �arem w�asnej zmylonej duszy;
jej s�owa wreszcie, niby tego �agwienia si� wn�trznego dymy fatalne: "brunatne, rude, rdzawe, ociek-
�e, b�otne, zwi�d�e, zmursza�e..."
Otrz�s� si� ca�ym cia�em.
A gdy oczy podni�s�, wzdrygn�� si� musia� po raz drugi.
Spoziera�y na niego �lepia bia�e tej wielkiej kuk�y Murzyna, wyci�gaj�cej w swych �apach goryla
tac� mosi�n�, a w niej dzbankryszta�owy i lodow� niby czar�: te same, kt�re onego wieczora poda-
wa� by�o Woydzie.
Bydl�c� powag� nieodpartej jakby si�y spogl�da� na niego str� zastoju, jak sam czas niemy,
uczu� i nami�tno�ci rozk�adowych �wiadek ponury, eunuch czarny z �lepiami jak przera�enie.
Ockn�� go z tego ot�pienia g�os �piewaka dono�ny:
"Perche la festa e del valore,
Perche la festa e del va-lor!!"
"O czym�e to on �piewa? - zamy�li� si� nagle. - O <valore>: dzielno�ci! �e jej to �wi�tem rado-
snym jest mi�o�� - tam na �wiecie: gdzie krew z �y� gor�ca i w ramiona skore niby �elazo roztopione
wp�ywa, gdzie ka�da nami�tno�� czyni si� sama �ycia pot�g� zwyci�sk�."
"Andiam! - Andiam in guardia! - Andiam!
Andiam! - Ah..."
�piew wzbija� si� wci��! - jak gdy ostatni na wiosn� s�owik w kl�sk ostatni uderzy, gard�em czas
jaki przebiera, nut� wyci�gnie i zapami�ta si� �piewakiem: za echem w�asnym �l�c g�os ju� nie sw�j -
w te gwiazdy po nocy migaj�ce; by tam a�, w gwiazd obliczu, prze�ama� g�os podniebny w krzyk ��-
dzy najniecierpliwszy!...
Cieliste kobiety z dobrobytowego opasu, panie o mi�kkich spojrzeniach i pulchnych policzkach,
luksusowe ma��onki siedz�ce zawsze z apatycznym ruchem kolan nie domkni�tych i te wiotkie,
z cierpkim grymasem nudy na licu zopierza�ym - wszystkie te kobiety spi�a iskra �ycia w jeden �a�-
cuch oczekiwania, przez kt�ry przebiega� niespodziany pr�d nami�tno�ci egzotycznej. I uderzy� w nie
ten pr�d raz w raz! raz w raz! �echc�c, dra�ni�c, podrywaj�c nerwy w cia�ach t�ustych a� do zachwy-
tliwego b�lu.
A gdy si� �piew sko�czy�, oczywista na nucie efektu wysokiej, rozdartej, samego �piewaka po-
dejmuj�cej na palce, w�wczas sta� si� z kobietami sza�.
W d�ugim grzmocie oklask�w szelest sukien kobiecych podrywny, w zaszum mg�y zerwanego
stada kuropatw, sk��bienie si� szelestne barwnego wie�ca kobiet wok� �piewaka, gwarne rozko�ysa-
nie z�otych i ciemnych g��wek, ramion w bia�ych r�kawiczkach wyrzucanie si� w g�r� i kwiat�w p�ki
przez nie miotane.
- Och, jaki� to artysta! - wzdycha�y zasapane na krzes�ach matrony.
Od strony gabinetu pocz�y wchodzi� do s�siedniego pokoju grupy starszych pan�w w g�stej
dymnicy od cygar i w basowym pomruku rozm�w.
Zjawi� si� i gospodarz: gorzko uprzejmy, grzecznie wynios�y, ubrany z wyszukan� sztywno�ci�.
Czarny i t�usty w�os okalaj�cy �ysin� na ciemieniu mia� co� z nadmiernego po�ysku i martwoty peruki,
zreszt� i niepokalany gors koszuli by� trupiego blasku: wszystko jakby martwia�o na tym cz�owieku,
niby na uroczysto�� dworskiej �a�oby. Najsztywniejsze wszak�e by�y szeroko rozwidlone szpakowate
baki, nadaj�ce obgolonym wargom w tej jamie w�os�w co� z rybiego wyrazu. Pan powr�ci� dopiero
co z Petersburga, mia� du�o do powiedzenia i jeszcze wi�cej do przemilczenia: �wie�ym kontaktem ze
sto�ecznymi sferami wzbudza� wi�kszy ni� kiedykolwiek szacunek w�r�d swoich go�ci.
Teraz oto prowadzi� pod rami� wielkiego jak piec ch�opa o podgolonej jasnej czuprynie i ostro
rozstawionych w�sach. Profesorowi powiedziano, �e jest to podobno korespondent do gazet berli�s-
kich i �e na opiniieuropejskiej zale�y nam wszak bardzo. Suchy i sztywny wygl�d go�cia wywo�a� na
p� ironiczne zaciekawienie go�ci do koszarowego fashion. Jego bardzo lakoniczne odpowiedzi
wzbudza�y jednak powa�anie dla prasy europejskiej, za� ostre i kr�tkie gesty znalaz�y ju� na�ladow-
c�w.
Ko�o gospodarza i berli�skiego go�cia krystalizowa�a si� tedy powaga. Ten stateczny korow�d
pan�w, zahaczywszy o profesora z Krakowa, sta� si� jeszcze bardziej powa�ny i surowy. W milczeniu
go�ci oraz w ich chrz�chaniach czu� by�o chwil� oczekiwania: wiadomo by�o z do�wiadczenia, �e ze-
brania w tym domu maj� zawsze swoje clou sprawy publicznej.
Z salonu bi�a tymczasem pe�n� fal� muzyka. Gospodarz z lekkim zniecierpliwieniem zamyka� ci-
cho wielkie skrzyd�a i zasuwa� portiery, kto� us�u�ny uczyni� to i przy drugich drzwiach. P�mrok
ogarn�� pan�w: rozp�omieni�y si� w nim zarzewia cygar, rzucaj�c ostre, czerwone b�yski i g��bokie
cienie na twarze starcze. Lecz wnet zap�on�a lampa u g�ry, �ciel�c po twarzach zimniejsze p�wiat�o
i �agodniejsze cienie: to lokaj zgasi� �wiec� na kominku i roznieci� elektryczno��, by oddali� si� wnet
krokiem bezszelestnym i tajemniczym. Panowie chrz�chali coraz twardziej, na nieomylne �wiadectwo,
�e niejeden z nich si� czu� niezr�cznie; ten i �w do�wiadcza� nawet interesuj�cego dreszczu spiskow-
ca.
W�r�d wysztywnionych bia�ych gors�w i dymi�cych cygar panowa�a skrzep�a, sucha atmosfera
wysilonej powagi po tak swobodnych rozmowach przy preferansie. Ta nakazowo�� chwili schlebia�a
najwidoczniej wszystkim instynktom gospodarza, bo uznawszy wreszcie moment za stosowny, po-
wsta� i, unikaj�c najstaranniej wszystkiego, co by mog�o tr�ci� stylem i okras�, wyg�osi� w starannie
ogl�dane paznokcie swej r�ki, �e obecne k�opoty rz�dowe w czasie, kto wie, czy nie przedwojennym,
czyni� go bardziej