7282

Szczegóły
Tytuł 7282
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7282 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7282 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7282 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Stephen Baxter Tratwa (t�umaczy�a Anna Krawczyk-�askarzewska) Pragn� wyrazi� podzi�kowania Larry'emu Nivenowi, Davidowi Brinowi i Ericowi Brownowi, kt�rzy zadali sobie trud przeczytania i dok�adnego skomentowania wersji roboczych tej powie�ci oraz zawartego w niej opisu wyimaginowanego wszech�wiata; ich wk�ad wydatnie podni�s� jako�� mojej pracy. Dzi�kuj� r�wnie� Arthurowi C. Clarke'owi, Bobowi Shawowi, Charlesowi Sheffieldowi, Joe Haldemanowi i Davidowi Pringle'owi za pochwa�y i zach�ty. Mam te� wielki d�ug wdzi�czno�ci wobec Malcolma Edwardsa, redaktora w wydawnictwie Grafton, kt�ry cierpliwo�ci�! pieczo�owit� dba�o�ci� znacznie przyczyni� si� do powstania tej ksi��ki. ROZDZIA� 1 Kiedy w odlewni dosz�o do implozji, Rees poczu� wielk� ciekawo�� �wiata. Szychta zacz�a si� normalnie: Sheen, kierowniczka zmiany, uderzy�a pi�ci� w �cian� jego kabiny. Rees wygramoli� si� z hamaka i na chwiejnych nogach kr��y� po zaba�aganionym pomieszczeniu, �eby rozbudzi� si� na dobre. Z zardzewia�ego kurka leniwie pop�yn�a woda, kwa�na i m�tna, jak wszystkie ciecze w warunkach minimalnej grawitacji. Rees zmusi� si� do wypicia kilku �yk�w, a potem opryska� twarz i w�osy. Wzdrygn�� si� na my�l, ilu ludzi my�o si� w owej wodzie od czasu pozyskania jej z chmury. Up�yn�o ju� kilkadziesi�t szycht od ostatniej dostawy �wie�ych produkt�w z Tratwy; przestarza�y system utylizacji odpadk�w na Pasie zaczyna� szwankowa�. Rees prze�y� pi�tna�cie tysi�cy szycht, by� ciemnow�osy, szczup�y, do�� wysoki i, niestety, nadal r�s�. W�o�y� zaplamiony, jednocz�ciowy kombinezon, kt�ry robi� si� dla niego zbyt kr�tki. Rodzice na pewno zwr�ciliby na to uwag�. Zasmuci� si�. Ojciec �y� niewiele d�u�ej ni� matka, zmar� kilkaset szycht temu z powodu niewydolno�ci serca i og�lnego wyczerpania. Uwiesiwszy si� jedn� r�k� na framudze drzwi, Rees zerkn�� na ma��, zbudowan� z �elaznych �cian kabin�. Przypomnia� sobie, jaka wydawa�a si� zat�oczona, kiedy mieszka� w niej wsp�lnie z rodzicami. Odp�dzi� od siebie ponure my�li i wcisn�� g�ow� w w�sk� szczelin� mi�dzy drzwiami. Przez chwil� mruga� oczami, o�lepiony przesuwaj�cym si� �wiat�em gwiazd. W powietrzu wyczuwa�o si� sw�d jakby palonego mi�sa. Czy�by po�ar? Kabina Reesa po��czy�a si� z pomieszczeniem s�siada kilkumetrowym odcinkiem postrz�pionego sznura i kawa�kami zardzewia�ych rur. M�odzieniec wspi�� si� metr po linie i zawis� na niej, ogarniaj�c wzrokiem otoczenie, aby odkry� �r�d�o przykrego zapachu. Powietrze Mg�awicy by�o, jak zwykle, zabarwione na krwistoczerwono. Rees pr�bowa� oceni� ow� czerwie�, mo�e uleg�a pog��bieniu od ostatniej zmiany? Jednocze�nie nerwowo zerka� na obiekty porozrzucane w przestrzeni Mg�awicy. Chmury przypomina�y garstki szarawego sukna rozproszone w powietrzu. Spada� mi�dzy nimi powolny, nie ko�cz�cy si� deszcz gwiazd, kt�re dociera�y a� do Rdzenia. Blask rozci�gaj�cych si� na mil� kulistych obiekt�w kontrastowa� z ulotnymi cieniami pojedynczych drzew. Plamy rzucane na chmury przybiera�y kszta�t wieloryb�w. Gdzieniegdzie pojawia� si� b�ysk, oznaczaj�cy kres kr�tkiej egzystencji jakiej� gwiazdy. Ile ich jeszcze pozosta�o? B�d�c dzieckiem, Rees zawisa� mi�dzy linami i, szeroko otworzywszy oczy, cierpliwie liczy� gwiazdy. Teraz podejrzewa�, �e nie istnieje okre�lona liczba, zapewne by�o ich wi�cej ni� w�os�w na g�owie... albo my�li czy s��w, kt�re mia� ochot� wypowiedzie�. Uni�s� g�ow� i przeszukiwa� wzrokiem wype�nione gwiazdami niebo. Mia� wra�enie, �e jest zawieszony w wielkim ob�oku �wiat�a. Gwiezdne obiekty w miar� oddalania si� przypomina�y �wietliste punkciki, a niebo wygl�da�o jak b�yszcz�ca czerwieni� i ��ci� zas�ona. Przez rozrzedzone powietrze Ress nadal czu� sw�d spalenizny. Okr�ci� sznurem palce n�g i uwolni� r�ce. Czeka� biernie, a� wirowy ruch Pasa wyprostuje mu plecy i z nowej pozycji przygl�da� si� swemu domowi. Pas by� okr�giem o szeroko�ci mniej wi�cej o�miuset metr�w. Sk�ada�y si� na� rz�dy podniszczonych domostw i miejsc pracy po��czonych systemem lin i rur. W �rodkowej cz�ci Pasa znajdowa�a si� kopalnia, sch�odzone j�dro gwiazdy szerokie na sto metr�w. Na jego powierzchni� opada�y kable d�wigowe, kt�re co sekunda zeskrobywa�y z menisku metr rdzy. Tu i �wdzie znajdowa�y si� masywne, pomalowane na bia�o, metalowe wyloty dysz. Co kilka minut ka�da z gardzieli wyrzuca�a k��b pary i w�wczas Pas niepostrze�enie nabiera� szybko�ci, skutecznie przeciwstawiaj�c si� oporowi powietrza. Rees uwa�nie obejrza� wyszczerbion� kraw�d� najbli�ej po�o�onej dyszy. Zosta�a przytwierdzona do dachu kabiny s�siada. S�dz�c po wygl�dzie brzegu dyszy, najwyra�niej kto� ci�� i spawa� metal w du�ym po�piechu. Jak zwykle, Rees zacz�� snu� domys�y. Da jakiego statku czy innego pojazdu zabrano to urz�dzenie? Kim byli ludzie, kt�rzy zdecydowali sieje odci��? I w jakim celu zjawili si� tutaj? Kolejny podmuch ognia uderzy� ciep�em w twarz. Rees potrz�sn�� g�ow�. Usi�owa� skoncentrowa� my�li. W�a�nie odbywa�a si� zmiana szychty, wi�c przed wi�kszo�ci� chat w Pasie panowa�o spore o�ywienie. To zm�czeni, oblepieni brudem robotnicy udawali si� na spoczynek do hamak�w. Wok� odlewni, oko�o �wier� obwodu Pasa od miejsca, w kt�rym sta� Rees, k��bi� si� dym. Jacy� ludzie raz po raz znikali w szarawej mgle, a potem wynurzali si� z niej, ci�gn�c po ziemi bezw�adne, poczernia�e tobo�ki wielko�ci cz�owieka. Czy�by zw�glone cia�a? Z cichym okrzykiem Rees skuli� si�, chwyci� lin� i zacz�� szybko pe�za� nad studniami grawitacyjnymi dach�w i �cian kabin, aby dotrze� do odlewni. Zatrzyma� si� na skraju kulistego oparu. Smr�d palonego mi�sa sprawi�, �e jego pusty �o��dek zacz�� si� buntowa�. Z mg�y wynurzy�o si�, jak we �nie, dwoje ludzi, kt�rzy nie�li du�y, zakrwawiony tobo�ek o nieokre�lonej zawarto�ci. Rees znalaz� mocny punkt zaczepienia i ruszy� ratownikom z pomoc�. Omal nie cofn�� si� z obrzydzenia, gdy zosta�y mu w r�kach p�aty zw�glonego mi�sa. Bezw�adn� posta� owini�to poplamionymi kocami i ostro�nie odci�gni�to na bok. Jeden z ratownik�w wyprostowa� si� przed Reesem, z pokrytej sadz� twarzy wyziera�y bia�ka oczu. Dopiero po chwili Rees rozpozna� Sheen, kierowniczk� szychty. Kontakt Sheen z gor�cymi, poczernia�ymi cia�ami zbudzi� nieokre�lone sensacje w brzuchu Reesa. Nie m�g� jednak oderwa� oczu od kropelek potu na umazanych krwi� piersiach kobiety. By�o mu wstyd, �e nawet w takiej chwili obserwuje j�. - Sp�ni�e� si� - powiedzia�a schrypni�tym, prawie m�skim g�osem. - Przepraszam. Co si� sta�o? - Implozja. A co my�la�e�? - Odgarn�wszy z czo�a spalone w�osy, odwr�ci�a si� i pokaza�a ca�un dymu. Teraz Rees m�g� ju� dostrzec zarysy odlewni. Sze�cienna forma zak�adu uleg�a zniekszta�ceniu, jakby zmia�d�y�a go d�o� olbrzyma. - Na razie dw�ch zabitych - powiedzia�a Sheen. - Cholera. To ju� trzeci wypadek w ci�gu ostatnich stu szycht. Gdyby Gord budowa� wystarczaj�co mocne konstrukcje, nie musia�abym zeskrobywa� swoich pracownik�w jak zgni�e kawa�ki mi�sa. Cholera, cholera! - Co mam robi�? Odwr�ci�a si� i rzuci�a Reesowi gniewne spojrzenie. Poczu�, �e czerwieni si� z zak�opotania i strachu. Irytacja Sheen troch� os�ab�a. - Pom� nam wyci�gn�� reszt�. Trzymaj si� mnie, to nic ci si� nie stanie. Spr�buj oddycha� przez nos. Stan�a plecami do Reesa i ponownie zanurkowa�a w rozprzestrzeniaj�cy si� k��b dymu. Rees waha� si� tylko przez chwil�, a potem szybko rzuci� si� w �lad za ni�. Zw�oki uprz�tni�to i wyrzucono w powietrze Mg�awicy, podczas gdy ranni zostali zabrani przez rodziny i po�o�eni w poczekalniach. Po�ar w odlewni uda�o si� ugasi� i wkr�tce przesta� si� z niej wydobywa� dym. Gord, g��wny in�ynier Pasa, niewysoki, jasnow�osy m�czyzna, podczo�ga� si� do zgliszcz. Kr�c�c �a�o�nie g�ow�, zacz�� opracowywa� plan odbudowy odlewni. Rees zauwa�y�, i� krewni zabitych i rannych spogl�daj� na Gorda z nienawi�ci�. Chyba nie powinni obwinia� in�yniera za implozj�? Ale je�li nie Gorda, to kogo? Szychta Reesa zosta�a odwo�ana. Na Pasie znajdowa�a si� jeszcze jedna odlewnia, oddalona od dymi�cych zgliszcz o sto osiemdziesi�t stopni. Rees mia� si� tam pojawi� podczas kolejnej roboczej zmiany, na razie jednak by� wolny. Powoli ruszy� z powrotem do kabiny. Przygl�da� si� jak urzeczony �ladom krwi, kt�re zostawia� na linach i dachach. Odnosi� wra�enie, �e g�ow� nadal wype�nia mu dym. Zatrzyma� si� na kilka minut u wej�cia do kabiny, ale czerwone, niesta�e �wiat�o gwiazd wydawa�o si� niemal r�wnie g�ste jak dym. Czasami wprost nie dawa�o si� oddycha� powietrzem Mg�awicy. Ach, gdyby niebo by�o b��kitne, pomy�la�. Ciekawe, jak wygl�da b��kit... Pono� gdy jego rodzice byli dzie�mi, na obrze�ach Mg�awicy, daleko za chmurami i gwiazdami, mogli jeszcze dostrzec niebieski odcie� nieba, tak przynajmniej twierdzi� ojciec. Rees zamkn�� oczy i pr�bowa� wyobrazi� sobie kolor, kt�rego nigdy nie widzia�. B��kit przywodzi� mu na my�l ch��d i czyst� wod�. Od czas�w jego ojca �wiat bardzo si� zmieni�. Dlaczego? I czy znowu ulegnie zmianie? Czy powr�ci b��kit i inne ch�odne barwy? A mo�e czerwie� nabierze intensywno�ci, a� w ko�cu zacznie przypomina� zranione cia�o? Rees opu�ci� si� na linie do swojej kabiny i odkr�ci� kurek. Zdj�� uniform i zacz�� szorowa� plamy z krwi do b�lu. P�aty mi�sa odrywa�y si� od trzymanego w r�kach cia�a niczym sk�rka od zgni�ego owocu, ko�ci ja�nia�y biel�. Le�a� w hamaku z otwartymi oczami i przypomina� sobie po�ar. W oddali trzykrotnie zabrz�cza� dzwonek. Min�a dopiero po�owa szychty. Rees musia� jeszcze wytrzyma� p�torej szychty, ca�e dwana�cie godzin, aby mie� pretekst do opuszczenia kabiny, ale czu�, �e zwariuje, je�li zostanie w niej cho�by chwil� d�u�ej. Zsun�� si� z hamaka, w�o�y� kombinezon i wymkn�� si� z kabiny. Najkr�tsza droga do baru �U Kwatermistrza� prowadzi�a obok zniszczonej odlewni. Rozmy�lnie skierowa� si� w drug� stron�. W Pasie �y�o zaledwie kilkaset os�b. Na skutek ostatniej katastrofy musia�a ucierpie� niemal ka�da rodzina. Z kabin dobiega�y odg�osy cichego p�aczu i okrzyki b�lu. Niekt�rzy ludzie wychylali si� z okien oraz umocowanych na zewn�trz hamak�w i kiwali g�owami na jego widok. Rees mieszka� sam i przewa�nie zadowala� si� w�asnym towarzystwem, ale zna� prawie wszystkich ludzi na Pasie. Zatrzymywa� si� na kr�tko przy kabinach bli�szych znajomych. W ka�dej kto� cierpia� lub umiera�. Wkr�tce jednak przy�pieszy� kroku, gdy� zacz�o mu doskwiera� poczucie osamotnienia. Szeroki na dwadzie�cia metr�w bar �U Kwatermistrza� by� jednym z najwi�kszych budynk�w na terenie Pasa. Od frontu wisia�y sznury, po kt�rych klienci wspinali si� do �rodka, a przy przeciwleg�ej �cianie sta� barek. Podczas tej szychty lokal by� zat�oczony. Od�r alkoholu i trawki, wrzawa i �cisk rozgrzanych cia� sprawi�y, �e Rees poczu� si� tak, jakby wyr�n�� w �cian�. Jame, barman o g�stej, siwiej�cej brodzie, ochoczo przygotowywa� trunki, zanosz�c si� ochryp�ym �miechem. Rees sta� z boku gwarnego t�umu. Nie czu� si� dobrze w�r�d roze�mianych, podchmielonych ludzi, z niech�ci� my�la� jednak o powrocie do pustego domu. Mimo to postanowi� opu�ci� bar. - Rees! Zaczekaj... - To by�a Sheen. Przecisn�a si� przez stoj�c� na �rodku grup� m�czyzn. Jeden z nich, zwalisty, budz�cy onie�mielenie g�rnik zwany Rochem, przywo�ywa� kobiet� pijackim be�kotem. Sheen mia�a policzki wilgotne od rozgrzanego powietrza. Zd��y�a ju� obci�� spalone w�osy, a czysta, kusa tuniczka nadawa�a jej schludny wygl�d. Dym, kt�rego nawdycha�a si� podczas akcji ratunkowej, wci�� jeszcze wywo�ywa� u niej chryp�. - Widzia�am, jak wchodzi�e�. Masz. Chyba ci si� przyda. Poda�a Reesowi ma�� czark� z drinkiem. - W�a�nie mia�em wychodzi�... - Rees poczu� si� niezr�cznie. - Wiem. - Podesz�a bli�ej i bez u�miechu przycisn�a naczy�ko do piersi Reesa. - Tak czy owak, napij si�. - Kontakt z cia�em Sheen sprawi�, �e Rees poczu� ciep�o w podbrzuszu. Zastanawia� si�, dlaczego jej pole grawitacyjne tak bardzo wyr�nia si� zapachem. Zauwa�y�, �e kobieta ma nagie ramiona. - Dzi�ki. - Wzi�� czark� i zacz�� s�czy� nap�j, czu� na j�zyku gor�cy trunek. - Chyba rzeczywi�cie potrzebowa�em czego� takiego. - Dziwak z ciebie, prawda, Rees? - Sheen obserwowa�a go z nie ukrywanym zaciekawieniem. - Jak to, dziwak? - Odwzajemni� jej spojrzenie. Zauwa�y�, �e sk�ra pod oczami Sheen jest zupe�nie g�adka. Uderzy�a go my�l, �e ta kobieta w gruncie rzeczy nie jest od niego o wiele starsza. - Stronisz od ludzi. - Wzruszy� ramionami. - Pos�uchaj, powiniene� z tego wyrosn��. Potrzebujesz towarzystwa. Jak wszyscy. Zw�aszcza po takiej paskudnej zmianie. - Co mia�a� wtedy na my�li? - zagadn�� znienacka. - Kiedy? - Podczas implozji. Powiedzia�a�, �e trudno jest budowa� wystarczaj�co mocne konstrukcje dla tego wszech�wiata. - No i co z tego? - Hm... a jaki jest ten inny wszech�wiat? - Kogo to obchodzi? - Sheen ignorowa�a zapraszaj�ce okrzyki m�czyzn za swoimi plecami. - M�j ojciec mawia�, �e kopalnia wszystkich nas zabija. Ludzie nie powinni pracowa� tam na dole i czo�ga� si� na w�zkach przy pi�ciu gie. - Niez�y z ciebie numer, Rees. - Sheen wybuchn�a �miechem. - Ale szczerze m�wi�c, nie mam nastroju do metafizycznych spekulacji. Chc� tylko zala� si� w trupa tym sfermentowanym napojem ze sztucznych owoc�w. Je�li chcesz, mo�esz si� do nas przy��czy� albo id� wzdycha� do gwiazd. W porz�dku? Odesz�a, rzuciwszy Reesowi badawcze spojrzenie. Potrz�sn�� g�ow�, sil�c si� na u�miech, gdy tymczasem ona wr�ci�a do swojej grupki. Rees doko�czy� drinka, przepcha� si� do barku, �eby odstawi� pust� czark�, i wyszed�. Nad Pasem unosi�a si� ci�ka chmura, kt�ra ogranicza�a widoczno�� do kilku metr�w. Towarzysz�ce jej powietrze by�o wyj�tkowo kwa�ne i rozrzedzone. Gor�czkowo napinaj�c mi�nie, Rees czepia� si� kolejnych sznur�w, kt�re wyznacza�y granice jego �wiata. Wykona� dwa pe�ne okr��enia. Mija� chatki i kabiny znane mu od dzieci�stwa, w przelocie ogl�da� dobrze znajome twarze. Mia� wra�enie, i� jest uwi�ziony na Pasie, i oddychanie ubogim w tlen powietrzem rozsadza mu klatk� piersiow�. Zadr�cza� si� pytaniami. Dlaczego materia�y budowlane i konstrukcje stosowane przez cz�owieka okazywa�y si� nieodpowiednie w zetkni�ciu z si�ami �wiata? Dlaczego cia�a ludzkie s� tak s�abe wobec tych si�? Dlaczego rodzice umarli, nie odpowiedziawszy mu na �adne z pyta�? Nat�ok my�li tworzy� galimatias, w kt�rym prze�witywa�y jednak okruchy racjonalnej postawy. Przecie� rodzice Reesa nie mieli lepszego rozeznania w sytuacji i, zanim ponie�li �mier�, byli w stanie przekaza� synowi jedynie legendy: dziecinne bajki o jakim� Statku, Za�odze, o czym�, co nazywano Pier�cieniem Boldera. Rodzice jednak akceptowali rzeczywisto��. Wydawa�o si�, �e mieszka�cy Pasa, nawet ci najenergiczniejsi, na przyk�ad Sheen, godzili si� ze swoim losem. Tylko Reesa prze�ladowa�y pytania i nie wyja�nione w�tpliwo�ci. Dlaczego nie m�g� �y� tak jak reszta? Dlaczego nie potrafi� pogodzi� si� z obecn� sytuacj� i uzyska� akceptacji innych? Czuj�c rozpryskuj�ce si� kropelki mg�y, bezw�adnie p�yn�� unoszony powietrzem, obola�e ramiona domaga�y si� odpoczynku. W ca�ym wszech�wiecie istnia�o tylko jedno urz�dzenie, z kt�rym m�g� porozmawia� i kt�re potrafi�oby zareagowa� w sensowny spos�b na jego pytania. To by�a koparka. Rees rozejrza� si� dooko�a. Znajdowa� si� w odleg�o�ci mniej wi�cej stu metr�w od najbli�szej stacji wind, kt�rymi zje�d�a�o si� do kopalni. Przesta� odczuwa� b�l w ko�czynach i ze zdwojonym animuszem poszybowa� w ich kierunku. Wkr�tce znalaz� si� na stacji. Za jego plecami nadal k��bi�a si� wilgotna mg�a. Nie zdziwi� si�, �e miejsce ca�kowicie opustosza�o. Zapewne wszyscy cz�onkowie zmiany op�akiwali bliskich. Dopiero za dwie, trzy godziny mo�na si� b�dzie spodziewa� nadej�cia robotnik�w o kaprawych oczach. Stacja nie wyr�nia�a si� prawie niczym w�r�d masy sze�ciennych budowli ze stali. Jej centralny element stanowi� pot�ny b�ben, na kt�ry nawini�to cienk� lin�. B�ben umocowany zosta� na wyci�gu skonstruowanym z nierdzewnego metalu, a z liny zwisa�o ci�kie, grubo wy�cie�ane krzes�o z du�ymi, naoliwionymi k�kami, zaopatrzone w oparcie dla g�owy i szyi. Do podp�rki z jednej strony b�bna przytwierdzono kwadratow� p�yt� kontroln� o boku r�wnym d�ugo�ci r�ki. Znajdowa�y si� na niej prze��czniki i tarcze wielkie jak ludzka pi��. Rees szybko wystuka� na klawiaturze polecenie obni�enia wyci�gu i b�ben zacz�� wirowa�. M�odzieniec w�lizgn�� si� na krzes�o i starannie wyg�adzi� ubranie. Na powierzchni gwiazdy ka�da fa�da materia�u robi�a si� ostra jak n�. Na p�ycie kontrolnej ponuro zab�ysn�o czerwone �wiate�ko i dolna cz�� kabiny rozsun�a si� z cichym zgrzytem. Przestarza�a maszyneria mocno skrzypia�a i piszcza�a, a� wreszcie b�ben przekr�ci� si� i zacz�� spuszcza� lin�. Rees upad� na pod�og� stacji i wpad� w g�sty ob�ok. Wiedzia�, �e krzes�o opuszczane na linie b�dzie sun�o przez mg��, a� pokona dystans czterystu metr�w dziel�cy je od powierzchni gwiazdy. Poczu� �agodny ucisk w �o��dku, zawsze reagowa� w ten spos�b na zmian� grawitacji. Pas wirowa� nieco szybciej, ni� wynosi�a jego pr�dko�� orbitalna, dla zachowania w doskona�ym stanie sieci kabin, lecz kilka metr�w ni�ej si�a do�rodkowa zanika�a, tote� Rees przez chwil� znajdowa� si� w stanie niewa�ko�ci. Wyl�dowa� w studni grawitacyjnej j�dra gwiazdy i szybko odzyskiwa� wag�. Mia� wra�enie, �e klatk� piersiow� i brzuch uciska mu �elazny pancerz. Pomimo coraz trudniejszych warunk�w odczuwa� ulg�. Zastanawia� si�, co by pomy�leli pracuj�cy z nim ludzie, gdyby go teraz zobaczyli. Decydowa� si� na zjazd do kopalni w czasie wolnym od pracy... i po co? �eby pogada� z kopark�? Wyobrazi� sobie twarz inteligentnej, sceptycznej, pragmatycznie nastawionej do �ycia Sheen. Poczu�, �e oblewa si� rumie�cem i by� zadowolony, �e jego zjazd do kopalni ukrywa mg�a. Kiedy wydosta� si� z opar�w, zobaczy� j�dro gwiazdy. By�a to porowata, �elazna kula o szeroko�ci niespe�na pi��dziesi�ciu metr�w, zniszczona na skutek dzia�alno�ci cz�owieka. Lina, na kt�rej opuszcza� si� Rees, drapa�a �elazn� powierzchni�, przesuwaj�c si� z szybko�ci� metra na sekund� podobnie jak inne sznury, r�wnomiernie rozstawione wok� Pasa. Rees opada� teraz wolniej. Wiedzia�, �e znajduj�cy si� czterysta metr�w nad jego g�ow� wyci�g napina si�, �eby przeciwdzia�a� silnemu przyci�ganiu gwiazdy. Waga Reesa ros�a w szybkim tempie, a� w ko�cu dosz�a do pi�ciu g, powoduj�c niezno�ny b�l w p�ucach. K�ka krzes�a zacz�y wirowa� z furkotem i krzes�o opad�o na ruchom�, �elazn� powierzchni�. Wstrz�s zapar� Reesowi dech w piersiach. Lina b�yskawicznie odczepi�a si� i ze �wistem poszybowa�a z powrotem w kierunku mg�y, gdy tymczasem krzes�o powoli toczy�o si� jeszcze kilka metr�w i stan�o. Przez chwil� Rees siedzia�, napawaj�c si� cisz� opuszczonej gwiazdy, i przyzwyczaja� si� do oddychania w nowych warunkach. Gruba podk�adka krzes�a zapewni�a bezpieczne l�dowanie szyi, plecom i nogom; r�wnie� kr��enie krwi odbywa�o si� bez zak��ce�. Rees ostro�nie uni�s� praw� r�k�. Mia� wra�enie, �e przedrami� �ciskaj� �elazne obr�cze, ale zdo�a� dosi�gn�� p�yty kontrolnej na por�czy krzes�a. Lekko obr�ci� g�ow� w lewo, a potem w prawo. By� zupe�nie sam, otacza� go metaliczny krajobraz. Powierzchni� pokrywa�a gruba warstwa rdzy, usiana g��bokimi na kilkana�cie centymetr�w dolinkami oraz malutkimi kraterami. Lini� horyzontu widzia� z odleg�o�ci kilkunastu metr�w. Rees mia� wra�enie, i� przysiad� na czubku kopu�y. Pas ogl�dany przez warstw� chmur wok� gwiazdy przypomina� szereg tocz�cych si� po niebie skrzy�, kt�re holowa�y kabiny i warsztaty, dokonuj�c w ci�gu pi�ciu minut pe�nego obrotu. Rees cz�sto rozwa�a� kolejno�� wydarze�, kt�re doprowadzi�y do powstania tego krajobrazu. Aktywno�� gwiazdy musia�a si� zako�czy� przed wieloma stuleciami, zosta�o po niej powoli wiruj�ce j�dro z rozgrzanego do bia�o�ci metalu. W oceanie ciep�a utworzy�y si� wysepki zakrzep�ego �elaza, kt�re zderza�y si� i stopniowo zlewa�y ze sob�. Nast�pnie wok� �elaza wykszta�ci�a si� pow�oka, kt�ra w miar� up�ywu czasu robi�a si� coraz grubsza i ch�odniejsza. W trakcie tego procesu p�cherzyki powietrza ulega�y zatrzymaniu, przez co w kuli powsta�y wg��bienia i tunele i odt�d mog�y j� penetrowa� istoty ludzkie. Na koniec ci�kie od tlenu powietrze pokry�o l�ni�ce �elazo patyn� br�zowego tlenku. Zapewne j�dro gwiazdy ju� ca�kowicie wystyg�o, ale Rees lubi� sobie wyobra�a�, �e czuje na powierzchni lekki �ar, resztki gwiezdnego ognia. Nagle wysoko w g�rze rozleg� si� j�k. Co� b�yszcz�cego poszybowa�o w powietrzu i niezbyt mocno uderzy�o w zardzewia�� powierzchni� mniej wi�cej metr od krzes�a Reesa, zostawiaj�c �wie�y, o p�toracentymetrowej szeroko�ci krater, kt�ry nie dymi� z powodu silnego przyci�gania gwiazdy. Z g�ry zacz�y teraz spada� z sykiem kolejne minipociski. J�dro gwiazdy dudni�o od wstrz�s�w. Deszcz. Spadaj�c w warunkach grawitacji wynosz�cej pi�� g, zamienia� si� w grad paruj�cych kulek. Rees zakl�� i wyci�gn�� r�k� do p�yty kontrolnej. Krzes�o potoczy�o si� naprz�d. Na ka�dym wyboju i zag��bieniu zapiera�o mu dech w piersiach. Do najbli�szego wej�cia do kopalni wci�� brakowa�o mu kilku metr�w. Jak m�g� by� tak nieostro�ny, �eby samotnie schodzi� na powierzchni�, skoro istnia�o niebezpiecze�stwo spadni�cia deszczu. Grad stawa� si� coraz g�stszy, zasypuj�c wok� ca�� powierzchni�. Rees skurczy� si� i czeka� przykuty do krzes�a, a� deszcz go dosi�gnie. Wej�cie do kopalni mia�o kszta�t d�ugiego prostok�ta wyci�tego w zardzewia�ym �elazie. Krzes�o powoli toczy�o si� po �agodnej skarpie ku czelu�ciom gwiazdy. Wreszcie Rees spostrzeg�, �e ma nad g�ow� dach; odt�d nie grozi�y mu ju� deszczowe pociski. Odczeka� kilka minut, �eby uspokoi� mocno bij�ce serce, a potem ruszy� po p�ytkim, kr�tym zboczu. �wiat�o Mg�awicy znik�o, zast�pi� je bia�y odblask umiej�tnie rozstawionych lamp. Rees co pewien czas na nie zerka�. Nikt nie zna� zasady dzia�ania ku� wielko�ci pi�ci. Najwyra�niej �wieci�y tutaj od stuleci bez czyjegokolwiek dozoru i tylko gdzieniegdzie mo�na by�o zauwa�y� ciemny klosz. Rees mija� nie o�wietlone odcinki z dr�eniem. Jak zwykle wybiega� my�lami w przysz�o��. Zastanawia� si�, kiedy g�rnicy b�d� zmuszeni pracowa� bez przestarza�ych lamp. Po pi��dziesi�ciu metrach korytarza, kt�ry stanowi� jedn� trzeci� obwodu gwiazdy, Rees dotar� do szerokiej, cylindrycznej komory. Jej dach ko�czy� si� mniej wi�cej dziesi�� metr�w pod powierzchni� gwiazdy. �ciany z nierdzewnego metalu po�yskiwa�y w �wietle lamp. Tutaj by�o wej�cie do g��wnej cz�ci kopalni. Mi�dzy �cianami komory znajdowa�y si� koliste otwory kana��w prowadz�cych do serca gwiazdy. W korytarzach krety, specjalne koparki, ci�y i oczyszcza�y z domieszek �elazo, a nast�pnie przekazywa�y je na powierzchni� w �atwych do przerobu sztabach. Funkcja ludzi na dole polega�a na podejmowaniu decyzji, kt�re wykracza�y poza mo�liwo�ci koparek, na przyk�ad ustalali normy wydobycia albo sterowali ��obieniem nowych korytarzy wok� zepsutych krzese�. Zreszt� niewielu ludzi potrafi�o robi� co� wi�cej, aczkolwiek niekt�rzy g�rnicy, na przyk�ad Roch, gustowali w pijackich przechwa�kach, dotycz�cych bohaterskich wyczyn�w w warunkach ekstremalnej grawitacji. Z jednego kana�u dochodzi� zgrzytliwy pomruk. Rees obr�ci� krzes�o. Po chwili do o�wietlonej komory bardzo powoli wjecha�a maszyna, kt�r� g�rnicy nazywali kretem. Kret by� cylindrem z metalu o matowej powierzchni, d�ugim na oko�o pi�� metr�w. Porusza� si� na sze�ciu naoliwionych k�kach. Na dziobie maszyny montowano rozmaite narz�dzia tn�ce oraz podobne do r�k szczypce, kt�re zag��bia�y si� w gwiezdne �elazo. W tylnej cz�ci kreta znajdowa� si� obszerny kosz zawieraj�cy kilkana�cie sztabek �wie�o pozyskanego surowca. - Status! - przywita� si� Rees. Kret zatrzyma� si� i cienkim, oboj�tnym g�osem, kt�ry wydobywa� si� gdzie� ze �rodka poocieranego korpusu, udzieli� �atwej do przewidzenia odpowiedzi: - Powa�na awaria czujnika pomiarowego. Reesowi cz�sto wydawa�o si�, �e gdyby wiedzia�, co oznacza ten kr�tki komunikat, poj��by zagadk� otaczaj�cego go �wiata. Z dzioba kreta wysun�o si� rami�, kt�re si�gn�o do koszy w tylnej cz�ci maszyny i wyci�gn�o sztaby �elaza wielko�ci g�owy, a potem uk�ada�o jedn� na drugiej na pod�odze komory. Rees przez kilka minut patrzy� na prac� urz�dzenia. Wok� narz�dzi na dziobie, osi k� i zaczep�w koszy znajdowa�y si� wyra�ne �lady po spawaniu, r�wnie� pow�oka kreta mia�a siatk� d�ugich, cienkich naci��, kt�re wskazywa�y, w jakich miejscach dawno temu oderwano poszczeg�lne mechanizmy. Rees spod p�przymkni�tych powiek obserwowa� szeroki, cylindryczny korpus maszyny. Co przytwierdzono kiedy� do wg��bie� na kad�ubie? W przeb�ysku intuicji wyobrazi� sobie, �e silniki, kt�re utrzymuj� Pas na w�a�ciwej orbicie, s� przymocowane do kreta. W umy�le Reesa poszczeg�lne cz�ci porusza�y si� dooko�a, ��czy�y i roz��cza�y ze sob� w najbardziej niewiarygodny spos�b. Czy kiedy� silniki naprawd� stanowi�y cz�� korpusu kreta? Czy by� to dawniej rodzaj maszyny lataj�cej, kt�r� przystosowano do pracy na dole? Mo�e do owych wg��bie� pasowa�y inne urz�dzenia? Urz�dzenia, kt�rych od dawna nie u�ywano i obecnie Rees nie umia� nawet ich sobie wyobrazi�, na przyk�ad wspomniane przez kreta �czujniki pomiarowe�. Ogarn�o go uczucie wdzi�czno�ci dla kret�w. Stanowi�y zagadk�, w przygn�biaj�cym wszech�wiecie Reesa reprezentowa�y jedyny element dziwno�ci i inno�ci, i tylko one by�y po�ywk� dla jego wyobra�ni. Mniej wi�cej sto szycht temu po raz pierwszy zacz�� dopuszcza� do siebie my�l, �e by� mo�e gdzie indziej istniej� zupe�nie odmienne �wiaty. Sta�o si� to pod wp�ywem kreta, kt�ry nieoczekiwanie zapyta� go, czy uwa�a, �e powietrzem Mg�awicy oddycha si� trudniej. - Krecie! - przywo�a� maszyn�. Z dzioba kreta wysun�o si� gadaj�ce metalowe rami�. Po chwili skierowa�o na Reesa kamer�. - Dzisiaj niebo wydawa�o si� troch� czerwie�sze. - Transfer sztab �elaza odbywa� si� w sta�ym tempie, ale ma�y obiektyw pozosta� w tej samej pozycji. Na dziobie zacz�o pulsowa� czerwone �wiate�ko. - Prosz� poda� dane spektrometru. - Nie wiem, o czym m�wisz - odpar� Rees. - A nawet gdybym ci� rozumia�, to i tak nie mam spektrometru. - Prosz� okre�li� ilo�ciowo dane wej�ciowe. - Nadal nie rozumiem - cierpliwie odpowiedzia� Rees. Maszyna milcza�a przez kilka sekund. - W jakim odcieniu czerwieni jest niebo? - Nie wiem. - Rees zawaha� si�, gdy� brakowa�o mu w�a�ciwego okre�lenia. - Czerwone. Ciemniejsze. Nie tak czerwone jak krew. - Prosz� skalibrowa�. - Obiektyw zaja�nia� szkar�atnym blaskiem. - Nie, nie tak jasne. - Rees wyobra�a� sobie, �e spogl�da na niebo. Po�wiata na obiektywie tworzy�a spektrum od karmazynu do ciemnego, krwistego odcienia. - Troch� w ty� - rzuci�. - Tak. My�l�, �e to w�a�nie ta barwa. - Obiektyw pociemnia�. Szkar�atna lampka na dziobie zacz�a �wieci� sta�ym, intensywnym blaskiem. Reesowi przypomnia�o si� ostrzegawcze �wiate�ko na urz�dzeniu wyci�gowym i poczu�, �e cierpnie mu sk�ra. - Krecie, co oznacza to �wiate�ko? - Ostrze�enie - zabrzmia� matowy g�os maszyny. - Degeneracja �rodowiska zagra�aj�ca �yciu. Wskazany dost�p do wyposa�enia pomocniczego. - Niech ci� cholera, krecie, co powinni�my zrobi�? - Rees zrozumia� s�owo �zagra�aj�ca�, ale co oznacza reszta odpowiedzi? O jakie wyposa�enie pomocnicze chodzi? Nie doczeka� si� jednak odpowiedzi. Maszyna cierpliwie kontynuowa�a roz�adowywanie kosza. Rees obserwowa� j�, targany niespokojnymi my�lami. Usi�owa� u�o�y� ca�o�� z element�w ostatnich wydarze�. Z powodu implozji ludziom �y�o si� ci�ko, a teraz, je�li Rees dobrze zrozumia� wypowied� kreta, okazywa�o si�, �e czerwie� nieba zwiastuje zag�ad� ca�ej rasy, jak gdyby sama Mg�awica by�a ogromn� latarni� informuj�c� o niepoj�tym zagro�eniu. Znowu mia� poczucie, �e jest uwi�ziony i ci��y�o mu to bardziej ni� przyci�ganie gwiezdnego j�dra. Wiedzia�, �e nikt nie podzieli jego zatroskania. By� tylko g�upiutkim dzieciakiem, jego niepok�j opiera� si� na domys�ach, oderwanych faktach, kt�re tylko cz�ciowo dawa�o si� uzasadni�. Czy b�dzie jeszcze dzieckiem, kiedy nadejdzie koniec? W wyobra�ni Reesa pojawi�y si� apokaliptyczne sceny: przygasaj�ce gwiazdy, g�stniej�ce chmury, brak powietrza w p�ucach. Musia� wr�ci� na powierzchni� Pasa, koniecznie chcia� zdoby� dodatkowe informacje. W ca�ym wszech�wiecie istnia�o tylko jedno miejsce, do kt�rego m�g� si� uda�. Tratwa. Nale�a�o tam dotrze� za wszelk� cen�. Wytyczywszy sobie nowy cel, nie ca�kiem jasny, ale sk�aniaj�cy do dzia�ania, Rees obr�ci� krzes�o w stron� rampy, kt�ra prowadzi�a do wyj�cia. ROZDZIA� 2 Drzewo by�o drewnian�, obficie ulistnion� machin� o szeroko�ci pi��dziesi�ciu metr�w. Zwolniwszy rotacj�, powoli opu�ci�o si� w kierunku studni grawitacyjnej j�dra gwiazdy. Pallis, pilot drzewa, wisia� poni�ej s�katego pnia, uczepiwszy si� go r�kami i nogami. Za plecami mia� j�dro gwiazdy i znajduj�c� si� w �rodku kopalni�. Spojrza� krytycznym okiem na zas�oni�ty przez listowie dym, kt�ry k��bi� si� nad g�rnymi ga��mi. Warstwa dymu nie by�a zbyt gruba, tote� Pallis widzia� �wiat�o gwiazd. Dotkn�� r�kami najbli�szej ga��zi i poczu� lekkie dr�enie. Nawet tutaj, u nasady konar�w, drzewo niespokojnie dygota�o. Jego dzia�aniem rz�dzi�y dwie zasady: pr�bowa�o unika� zab�jczej grawitacji gwiazdy i ucieka�o przed cieniem dymnego ob�oku, kt�ry popycha� je w stron� studni grawitacyjnej. Zr�czny pilot musia� zachowywa� idealn� r�wnowag�, drzewo powinno kr��y� z zachowaniem wymaganej w danych warunkach odleg�o�ci. Teraz wiruj�ce ga��zie m��ci�y powietrze, dlatego drzewo podskoczy�o w g�r� co najmniej o metr. Niewiele brakowa�o, a Pallis oderwa�by si� od niego. Z listowia wy�oni�a si� chmara malutkich, przypominaj�cych k�eczka skoczk�w. Zacz�y brz�cze� wok� m�czyzny, staraj�cego si� utrzyma� r�wnowag�. Wszystko przez tego cholernego ch�opaka... Rozw�cieczony Pallis p�ynnymi ruchami podci�gn�� si� przez listowie na g�rn� cz�� drzewa. Ob�ok dymu i pary wisia� kilka metr�w nad jego g�ow�, docieraj�c w�skimi smu�kami a� do konar�w. Wilgotny opa� zosta� zu�yty co najwy�ej w po�owie mis paleniskowych. Govera, jego asystenta, nie by�o nigdzie wida�. Owin�wszy palcami n�g listowie, Pallis ca�kowicie si� wyprostowa�. Wed�ug standard�w Mg�awicy by� w do�� podesz�ym wieku, gdy� prze�y� pi��dziesi�t tysi�cy szycht, ale brzuch mia� nadal p�aski i twardy jak pie� jednego z drzew ukochanej floty i wielu m�czyzn zl�k�oby si� na widok g�stej siateczki blizn, pokrywaj�cych jego twarz, ramiona oraz r�ce i czerwieniej�cych w chwilach gniewu. To by�a jedna z takich chwil. - Gover! Na ko�ci, co ty wyrabiasz?! - Nad jedn� z mis paleniskowych obok kraw�dzi drzewa pojawi�a si� szczup�a twarz. Gover po�piesznie zsun�� si� po platformie z listowia. Na w�skich plecach podskakiwa� plecak. Pallis sta� z za�o�onymi r�koma i napina� bicepsy. - Gover - powiedzia� �agodnie - pytam ci� jeszcze raz: co ty, u licha, wyrabiasz? - Sko�czy�em - wymamrota�. Gover otar� wierzchem d�oni nos, lekko rozchylaj�c nozdrza. Po chwili cofn�� �wiec�c� r�k�. - Sko�czysz, kiedy ja ci to zakomunikuj�. Nie wcze�niej. - Pallis pochyli� si� nad m�odzie�cem. Gover pr�bowa� unikn�� wzroku pilota. Nic nie odpowiedzia�. - Pos�uchaj - dorzuci� Pallis, wbijaj�c palec w torb� m�odzie�ca. - Wci�� nosisz po�ow� swojego przydzia�u drewna na opa�. Paleniska wygasaj�. Sp�jrz, w jakim stanie jest zas�ona dymna. Wi�cej dziur ni� w twoim cholernym podkoszulku. Przez ciebie moje drzewo nie wie, w jakim kierunku si� porusza�. Czujesz, jak dr�y? Pos�uchaj, Gover. O ciebie nie dbam wcale, ale zale�y mi na moim drzewie. Je�li jeszcze raz mu zaszkodzisz, to wyrzuc� ci� przez kraw�d�. Przy odrobinie szcz�cia zostaniesz zjedzony przez Ko�ciej�w na kolacj�, a ja sam sprowadz� drzewo z powrotem na Tratw�. Zrozumia�e�? - Gover wisia� przed nim apatycznie, skubi�c r�bek wystrz�pionego podkoszulka. Pallis przed�u�a� napi�cie, w ko�cu sykn��: - A teraz jazda st�d! Gover w pop�ochu rzuci� si� do najbli�szego kot�a i zacz�� wyci�ga� z plecaka szczapy drewna. Niebawem �wie�e k��by dymu zasili�y uszczuplon� chmur� i dr�enie drzewa usta�o. Pallis dusi� si� ze z�o�ci, obserwuj�c niezdarne ruchy ch�opca. Fakt, mia� ju� wielu kiepskich pomocnik�w, ale dawniej wi�kszo�� z nich pragn�a si� uczy�. Przynajmniej pr�bowa�a. I stopniowo, w miar� up�ywu ci�kich szycht, z tych m�odych ludzi wyrastali odpowiedzialni m�czy�ni i kobiety, zahartowani psychicznie i fizycznie. Nie dotyczy�o to nowej generacji. Pallis odbywa� z Goverem trzeci lot, ale ten ch�opak tak samo zawadza� i oci�ga� si� z robot�, jak wtedy, gdy po raz pierwszy przydzielono go do drzew. Pallis najch�tniej przekaza�by g�wniarza z powrotem do sekcji naukowej. Z niepokojem zerka� na czerwone niebo. Spadaj�ce gwiazdy wygl�da�y jak rz�d czubk�w szpilek, kurcz�cych si� w miar� oddalania. Otch�anie Mg�awicy przypomina�y ciemnopurpurow� kloak�. Pallis zastanawia� si�, czy jego konsekwentna pogarda dla wsp�czesnej m�odzie�y nie jest tylko objawem starzenia? A mo�e ludzie naprawd� si� zmienili? No c�, nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e otaczaj�cy go �wiat bardzo si� zmieni�. Pogodne, b��kitne niebo i powiewy rze�kiego wiatru sta�y si� teraz jedynie wspomnieniem; powietrze zmieni�o si� w mulisty dym, kt�ry zdawa� si� oddzia�ywa� negatywnie r�wnie� na oddychaj�cych nim ludzi. Jeszcze jedna kwestia ca�kowicie pewna. Drzewo Pallisa �le reagowa�o na pos�pne otoczenie. M�czyzna westchn��. Usi�owa� otrz�sn�� si� z ponurych my�li. Przecie� gwiazdy nadal spada�y bez wzgl�du na to, jaki kolor przybiera�o niebo. �ycie sz�o naprz�d, a on musia� wykonywa� swoj� robot�. Delikatne wibracje, kt�re wyczuwa� bosymi stopami, sugerowa�y, �e drzewo jest teraz prawie stabilne i kr��y na skraju studni grawitacyjnej j�dra gwiazdy. Gover cicho porusza� si� mi�dzy misami paleniskowymi. Do diab�a, ten ch�opak potrafi� pracowa�, gdy si� go zmusi�o, i ten fakt dra�ni� Pallisa najbardziej. - W porz�dku, Gover. Chc�, �eby� utrzymywa� t� warstw�, gdy ja opuszcz� drzewo. Pas ma niewielk� powierzchni�, zorientuj� si�, je�li pokpisz spraw�. Zrozumia�e�? Gover skin�� g�ow�, nie patrz�c na pilota. Pallis zsun�� si� z listowia. My�lami by� ju� przy trudnych negocjacjach, na kt�re pod��a�. Szychta Reesa dobieg�a ko�ca. Znu�ony wygramoli� si� z odlewni. Ch�odne powietrze osusza�o mu pot na czole. Czepiaj�c si� lin i dach�w, dotar� do swojej kabiny. Na miejscu uwa�nie obejrza� d�onie i ramiona. Kiedy jeden ze starszych robotnik�w upu�ci� �elazn� szufl�, Rees ledwie zd��y� odskoczy� od gradu stopionych bry�ek metalu. Cz�� bry�ek wbi�a si� jednak w cia�o i wypali�a ma�e rany, kt�re... Nad Pasem pojawi� si� cie�. Rees poczu� na plecach powiew wiatru. Spojrza� w g�r� i owion�� go przenikliwy ch��d. Na tle karmazynowego nieba drzewo wygl�da�o wspaniale. Tuzin promieni�cie rosn�cych konar�w wraz z li�ciast� otoczk� obraca� si� z majestatycznym spokojem. Pie� przypomina� wielk�, drewnian� czaszk�, kt�ra omiata spojrzeniem powietrzny ocean. To szansa na ucieczk� z Pasa. Drzewa dostawcze by�y jedynym znanym �rodkiem komunikacji mi�dzy Pasem a Tratw�, dlatego po implozji w odlewni Rees postanowi�, i� zabierze si� nast�pnym drzewem w podr� na Tratw�. Zacz�� gromadzi� zapasy �ywno�ci: pakowa� suszone mi�so, nape�ni� buk�aki wod�. Podczas szycht przeznaczonych na sen cz�sto nie m�g� zasn�� i gdy rozmy�la� o prowizorycznych przygotowaniach, na jego czole pojawia�a si� cienka warstwa potu. Zastanawia� si�, czy starczy mu odwagi na podj�cie decyduj�cego kroku. Teraz nadesz�a ta chwila. Gapi�c si� na wspania�e drzewo, Rees usi�owa� pozna� swoje emocje. Wiedzia�, �e nie nale�y do bohater�w i troch� si� obawia�, �e strach sparali�uje go niczym sie�. Nie czu� jednak l�ku. Ust�pi� nawet dokuczliwy b�l r�k. Rees odczuwa� tylko podniecenie. Przysz�o�� ogranicza�a si� do pustego nieba, kt�re z pewno�ci� mog�o pomie�ci� nadzieje m�odzie�ca. Szybko wzi�� zawini�tko zjedzeniem, a nast�pnie wspi�� si� na zewn�trzn� �cian� pomieszczenia. Z pnia drzewa zwisa� sznur, kt�ry ci�gn�� si� pi��dziesi�t metr�w w kierunku Pasa, i ociera� si� o orbituj�ce kabiny. Opu�ci� si� na nim m�czyzna w b�yszcz�cym kombinezonie. By� pokiereszowany, stary i muskularny, troch� podobny do pilotowanego przez siebie drzewa. Sprawia� wra�enie pewnego siebie. Zignorowa� wpatrzonego we� Reesa i nie oci�gaj�c si�, wskoczy� do jakiej� kabiny, �eby ruszy� w drog� po Pasie. Rees przytrzyma� si� jedn� r�k� swego pomieszczenia. Rotacja Pasa systematycznie unosi�a kabin� w kierunku zwisaj�cego sznura. Uczepi� si� liny, kiedy od drzewa dzieli� go zaledwie metr. Bez wahania opu�ci� Pas. Jak zawsze pod koniec zmiany w barze �U Kwatermistrza� by�o bardzo t�oczno. Pallis czeka� na zewn�trz, obserwuj�c, jak rury i pude�kowate kabiny Pasa kr�c� si� wok� j�dra gwiazdy. Po d�u�szej chwili pojawi�a si� Sheen, nios�ca dwie okr�g�e czarki z alkoholem. Wycofali si� do wzgl�dnie cichego zak�tka przy instalacji rurowej i w milczeniu wznie�li naczynia. Na moment spojrzeli sobie w oczy. Nieco zdezorientowany Pallis odwr�ci� wzrok. Ten unik wprawi� go w zak�opotanie. A niech to ko�ci. Przesz�o�� min�a. S�czy� trunek, usi�uj�c nie wykrzywia� twarzy. - Ten alkohol robi si� coraz lepszy - stwierdzi�. - Przykro mi, �e nie mo�emy zrobi� nic lepszego. - Kobieta lekko unios�a brwi. - Bez w�tpienia masz bardziej wyrafinowany gust... - Do diab�a, Sheen, nie pojedynkujmy si�. - Z gard�a Pallisa wydoby�o si� westchnienie. - Tak, na Tratwie jest maszyna do produkcji alkoholu. Tak, to, co wytwarza, smakuje o wiele lepiej ni� te przerobione szczyny i wszyscy o tym wiedz�. Ale ten napitek naprawd� troch� si� poprawi�. Ju� dobrze? Czy teraz mo�emy przyst�pi� do interes�w? Oboj�tnie wzruszy�a ramionami i poci�gn�a �yk alkoholu. Pallis patrzy� na jej w�osy, b�yszcz�ce w rozproszonym �wietle, i kolejny raz ogarn�o go po��danie. Do diab�a, musi z tego wyrosn��. Min�o chyba pi�� tysi�cy szycht od czasu, gdy spali razem, spl�t�szy cia�a w hamaku, a Pas cichutko toczy� si� wok� swej gwiazdy... To by� przelotny romansik: ot, dwoje zm�czonych ludzi decyduj�cych si� na jednorazowy seks. Teraz tamta za�y�o�� tylko utrudnia�a Pallisowi normalne wykonywanie obowi�zk�w s�u�bowych. Podejrzewa� zreszt�, �e to g�rnicy pchn�li Sheen w jego ramiona, wiedz�c, jakie robi na nim wra�enie, i maj�c nadziej�, i� wzmocni ich pozycj� podczas negocjacji. Nie przebierali w �rodkach i gra z up�ywem czasu robi�a si� coraz bardziej brutalna. Usi�owa� skoncentrowa� si� na s�owach kobiety. - Dlatego nasza produkcja spada. Nie jeste�my w stanie wywi�za� si� z umowy. Gord twierdzi, �e odlewnia zostanie oddana do u�ytku dopiero za pi��dziesi�t szycht. I tak si� przedstawia sprawa... - Sheen umilk�a i rzuci�a Pallisowi wyzywaj�ce spojrzenie. M�czyzna odwr�ci� wzrok i niech�tnie rozejrza� si� po Pasie. W szeregu kabin odlewnia przypomina�a wypalon�, rozpadaj�c� si� ran�. Przez chwil� wyobrazi� sobie, co si� dzia�o w czasie katastrofy: �ciany ulega�y wybrzuszeniu, z szufli wylewa�o si� roztopione �elazo... Zadr�a�. - Przykro mi, Sheen - powiedzia� z wolna. - Naprawd� mi przykro, ale... - Ale nie zostawisz nam pe�nej zap�aty - przerwa�a mu zgry�liwie. - Do jasnej cholery, to nie ja ustalam regu�y. Mam na g�rze drzewo wype�nione towarami. Jestem got�w da� wam r�wnowarto�� �elaza, kt�re dostarczycie, wed�ug uzgodnionej stawki. - Pallis, nienawidz� �ebra� - sykn�a przez zaci�ni�te z�by. - Nie masz poj�cia, jak bardzo tego nienawidz�. Ale potrzebujemy towaru. - Sheen nie spuszcza�a wzroku z czarki. - Nasz system kanalizacyjny zupe�nie si� rozpada, mamy chorych i umieraj�cych. - Daj spok�j, Sheen - powiedzia� ostrzej, ni� zamierza�. Wys�czy� alkohol. - Potrzebujesz naszego metalu, cz�owieku z Tratwy. Nie zapominaj o tym. - Kobieta unios�a g�ow� i obserwowa�a go. - Sheen, przecie� wiesz, �e dysponujemy innym �r�d�em. - Pallis wzi�� g��boki oddech. - Pierwsza Za�oga odkry�a dwa gwiezdne j�dra na orbitach wok� Rdzenia... - Pami�tasz, �e druga kopalnia ju� nie dzia�a, prawda, Pallis? - Kobieta cicho si� za�mia�a. - Jeszcze nie wiemy dok�adnie, co si� z ni� sta�o, ale uda�o nam si� uzyska� przynajmniej informacj�, dlatego nie pr�buj si� bawi� w �adne gierki. - Sheen, ta rozmowa jest bez sensu. - Pallis mia� wra�enie, �e wstyd rozsadza go od �rodka jak ba�ka. Czu�, jak jego twarz czerwienieje, a blizny tworz� fioletow� siateczk�. Wiedzieli. Przynajmniej uda�o si� nam ewakuowa� jedyn� pomocnicz� kopalni� Mg�awicy, zanim gwiazda spad�a zbyt blisko. Przynajmniej pod tym wzgl�dem zachowali�my si� honorowo, chocia� nie starczy�o nam honoru, by unikn�� k�amstw, kt�re mia�y na celu utrzymanie przewagi nad lud�mi. - Ja po prostu wykonuj� swoj� robot� i nie mam wp�ywu na ca�� spraw�. Daj� ci jedn� szycht�, aby� zdecydowa�a, czy przyjmiesz moje warunki. Potem opuszcz� Pas, bez wzgl�du na to, co postanowisz, i jeszcze jedno, Sheen, my mo�emy z �atwo�ci� wykorzysta� �elazny z�om, ale wasze jedzenie i picie nie da si� spo�y� ponownie. - Mam nadziej�, cz�owieku z Tratwy, �e twoje ko�ci zostan� wyssane. - Sheen przygl�da�a mu si� beznami�tnie. Pallisowi opad�y r�ce. Odwr�ci� si� i powoli ruszy� do najbli�szego miejsca, z kt�rego m�g� skoczy� na lin� drzewa. G�rnicy wspinali si� jeden po drugim na drzewo. Ka�dy d�wiga� na plecach �elazne p�yty. Pod czujnym okiem pilota p�yty by�y umocowywane w du�ych odst�pach do obr�czy drzewa. Nast�pnie g�rnicy zeszli na Pas ob�adowani beczu�kami z �ywno�ci� i �wie�� wod�. Ukryty w listowiu Rees nie rozumia�, dlaczego tak wiele beczu�ek pozostawiono wewn�trz drzewa. Siedzia� na d�ugiej ponad p� metra ga��zi i zas�ania� si� li��mi, uwa�aj�c, by nie rozci�� sobie d�oni ostrym jak n� wyst�pem p�du. Nie mia� poj�cia, ile czasu up�yn�o od chwili, gdy si� tam wgramoli�, ale roz�adunek drzewa na pewno trwa� kilkana�cie szycht. Rees walczy� z senno�ci�. Wiedzia�, �e nikt nie zauwa�y jego nieobecno�ci w pracy przynajmniej przez kilka szycht. Pomy�la� z lekkim smutkiem, �e minie jeszcze wi�cej czasu, nim kto� zacznie go szuka�. Teraz mia� ju� za sob� �wiat Pasa. Je�li czeka�y go niebezpiecze�stwa, przynajmniej by�y one innego rodzaju ni� dotychczasowe. Jak dot�d dokucza� mu tylko g��d i pragnienie. Katastrofa wydarzy�a si� wkr�tce po znalezieniu kryj�wki w listowiu. Jeden z robotnik�w Pasa potkn�� si� o jego zawini�tko z �ywno�ci�, i my�l�c, �e nale�y ono do znienawidzonej za�ogi Tratwy, podzieli� si� prowiantem z pozosta�ymi g�rnikami. Rees mia� szcz�cie. Nie zosta� przez nich odkryty. Teraz jednak nie posiada� zapas�w i nie potrafi� my�le� o niczym innym, jak tylko o burczeniu w brzuchu. Wreszcie roz�adunek zosta� zako�czony i gdy pilot uruchamia� drzewo, Rees zapomnia� o g�odzie. Pallis zwin�� sznur i zawiesi� go na haku wbitym w pie�. Wizyta dobieg�a ko�ca. Sheen przesta�a si� odzywa� i przez kilka szycht znosi� ponure milczenie. Pokr�ci� g�ow� i poczu� ulg� na my�l o powrotnym locie. - Dobra, Gover, ruszaj w drog�! Kiedy sko�cz� zwija� t� lin�, ty masz ju� skierowa� miski na sp�d drzewa, nape�ni� je i rozpali� w nich ogie�. A mo�e wolisz poczeka� na nast�pne drzewo? Gover zabra� si� do pracy ca�kiem �wawo. Wkr�tce pod drzewem pojawi�a si� chmura dymu, kt�ra zas�oni�a Pas i jego gwiazd�. Pallis znajdowa� si� obok pnia. R�ce i stopy pilota wyczuwa�y biel podkorowej warstwy drzewa. Mia� wra�enie, �e przenika pot�ne ro�linne my�li i reakcje na zalegaj�c� w dole ciemno��. Pie� wyra�nie szumia�, konary m��ci�y powietrze, listowie trz�s�o si� i szele�ci�o, a ma�e skoczki miota�y si�, zdezorientowane nag�� zmian� pr�dko�ci powietrza. Potem nast�pi�o budz�ce rado�� szarpni�cie i wielka obrotowa platforma unios�a si� nad gwiazd�. Pas i jego cz�owiecza niedola skurczy�y si� do rozmiar�w py�ku, kt�ry powoli spada� w kierunku Mg�awicy. Pallis uczepi� si� lataj�cego drzewa r�kami i nogami i by�o mu dobrze jak nigdzie indziej. Jego zadowolenie trwa�o mniej wi�cej p�torej zmiany. Przeszukiwa� drewnian� platform�, a zarazem melancholijnie spogl�da� na gwiazdy, sun�ce przez powietrze. Wyczu� zak��cenia lotu. Och, nie by�y do�� powa�ne, �eby wytr�ci� Govera z cz�stych drzemek, ale do�wiadczonemu Pallisowi wyda�y si� zapowiedzi� niebezpiecze�stwa. Przycisn�� ucho do wysokiej na kilka metr�w �ciany drzewa, pie� warkota� wewn�trz komory pr�niowej, usi�uj�c ujednostajni� rotacj� drzewa. Wygl�da�o na to, �e �adunek zosta� nier�wnomiernie roz�o�ony. To by�o jednak niemo�liwe... Przecie� Pallis osobi�cie nadzorowa� rozmieszczenie towaru, kt�ry musia� jednakowo obci��a� wn�trze drzewa. Gdyby fachowiec przeoczy� du�� nier�wnowag�, r�wnie dobrze m�g�by zapomnie�, jak si� oddycha. Wobec tego, co si� dzieje? Zniecierpliwiony Pallis burkn�� co� do siebie. Oderwa� si� od pnia i pow�drowa� na kraw�d� drzewa. Zacz�� ogl�da� umocowane pakunki, metodycznie sprawdzaj�c ka�d� p�yt� i beczu�k�, jednocze�nie przypomina� sobie za�adunek drzewa. Gwa�townie przystan��. Jedna z beczu�ek z prowiantem by�a uszkodzona, jej plastykowa obudowa p�k�a w dw�ch miejscach, a w �rodku brakowa�o po�owy zawarto�ci. Pallis szybko sprawdzi� stoj�cy obok pojemnik z wod�. On r�wnie� zosta� rozbity i opr�niony. Pilot poczu� sw�j gor�cy oddech. - Gover! Gover, chod� tutaj! - Ch�opak zbli�y� si� powoli, na jego szczup�ej twarzy malowa� si� grymas strachu. Pallis sta� nieruchomo, czekaj�c, a� Gover znajdzie si� w jego zasi�gu. Uderzy� pomocnika praw� r�k� i chwyci� za rami�. Ch�opak wi� si� i sapa�, ale nie by� w stanie wydosta� si� z pot�nego u�cisku. Prze�o�ony pokaza� uszkodzone pojemniki. - Co ty na to? - Pilocie, ja tego nie zrobi�em. - Gover by� w szoku. - Nie by�bym taki g�upi... auu! - Pallis wepchn�� g��biej kciuk w przegub Govera, �eby sprawi� wi�cej b�lu. - My�lisz, �e chowa�em to �arcie przed g�rnikami po to, aby� ty m�g� sobie napcha� swoj� bezu�yteczn� g�b�? Ty ma�y ko�ciany palancie, teraz dam ci szko��. Kiedy wr�c� na Tratw�, b�d� rozpowiada� wszystkim, jakim jeste� �garzem, z�odziejem, gn�j... - Nagle umilk�, gniew gdzie� si� ulotni�. Ilo�� prowiantu zabrana z pojemnik�w z pewno�ci� nie mog�a doprowadzi� do utraty przez drzewo r�wnowagi. A co do Govera, hm, w przesz�o�ci nieraz przy�apywano go na kradzie�ach, k�amstwach i jeszcze gorszych wyst�pkach, ale teraz mia� racj�: tylko sko�czony g�upiec powa�y�by si� na co� podobnego. Pallis niech�tnie pu�ci� rami� ch�opca. Gover rozciera� nadgarstek, z wyrzutem spogl�daj�c na szefa. Pallis drapa� si� w brod�. - Hm, skoro nie wzi��e� tych rzeczy, Gover, kto to zrobi�? Jak my�lisz? Niech to ko�ci, chyba mieli pasa�era na gap�! Pallis szybko kucn�� i zacz�� chodzi� na czworakach po drewnianym konarze. Zamkn�� oczy i stara� si� wyczu�, gdzie jest �r�d�o leciutkiego dr�enia. Je�li brak r�wnowagi nie wyst�powa� na kraw�dzi, to gdzie nale�a�o go szuka�? Gwa�townie wyprostowa� si� i niemal p�dem pokona� �wier� drogi wok� kraw�dzi, chwytaj�c si� listowia d�ugimi palcami n�g. Zatrzyma� si� na kilka sekund i kolejny raz opl�t� ga��� ramionami. Nast�pnie, nieco wolniej, skierowa� si� ku �rodkowej cz�ci drzewa i zatrzyma� w po�owie drogi do pnia. W listowiu znalaz� ma�e gniazdo. Przez skupisko li�ci Pallis dostrzeg� strz�pki wyp�owia�ej odzie�y, pukiel rozczochranych, czarnych w�os�w i zwisaj�c�, bezw�adn� r�k�. Doszed� do wniosku, �e jest to r�ka ch�opca lub m�odego m�czyzny, chocia� pokrywa�y j� liczne zgrubienia i niewielkie rany. Pallis wyprostowa� si�. - No c�, uczniu, oto przyczyna niewywa�enia �adunku. Mi�ej szychty, szanowny panie! Czy chcia�by pan teraz skonsumowa� �niadanko? - Gniazdo eksplodowa�o. Z pl�taniny konar�w wylecia� r�j skoczk�w, a po chwili przed Pallisem stan�� ch�opiec z zaspanymi oczami i wykrzywion� ze strachu twarz�. - Na ko�ci, to� to szczur z kopalni. - Gover przysun�� si� do Pallisa. Pallis spogl�da� to na jednego, to na drugiego ch�opca. Wydawa�o si�, �e s� w tym samym wieku, ale Gover by� dobrze od�ywiony i kiepsko umi�niony, podczas gdy �ebra przybysza stercza�y jak u modela na lekcji anatomii, zniszczone r�ce �wiadczy�y o wykonywaniu ci�kiej pracy, a musku��w m�g� mu pozazdro�ci� niejeden m�czyzna. Pasa�er na gap� mia� si�ce pod oczami. Pallis przypomnia� sobie o niedawnej implozji w odlewni i zastanawia� si�, jakie okropno�ci widzia� ten m�ody g�rnik. Teraz jednak ch�opiec buntowniczo wypi�� pier� i zacisn�� pi�ci. - Co robimy, pilocie? Zrzucamy go Ko�ciejom? - Gover za�o�y� r�ce i szyderczo si� u�miechn��. - Gover, czasami budzisz we mnie obrzydzenie - warkn�� Pallis. - Ale... - Pomocnik zdziwi� si�