7281
Szczegóły |
Tytuł |
7281 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7281 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7281 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7281 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Stephen Baxter
Statki Czasu
Prze�o�y� Edward Szmigiel
(The Time Ships)
Data wydania oryginalnego 1995
Data wydania polskiego 1996
Mojej �onie Sandrze
I pami�ci H.G.
OD WYDAWCY
Za��czon� relacj� dosta�em od w�a�ciciela ma�ego antykwariatu mieszcz�cego si� tu�
przy Charing Cross Road w Londynie. Ksi�garz powiedzia� mi, �e znalaz� jaw formie
r�kopisu w nie opatrzonym etykietk� pudle, po�r�d kolekcji ksi��ek, kt�re otrzyma� w spadku
po �mierci przyjaciela; wiedz�c o moim zainteresowaniu dziewi�tnastowieczn� beletrystyk�
spekulatywn�, antykwariusz przekaza� mi r�kopis jako ciekawostk�, m�wi�c: "Mo�e co� pan
z tego zrobi."
Tekst napisany by� na maszynie na zwyk�ym papierze, ale dopisana o��wkiem notatka
potwierdza�a, �e zosta� przepisany z orygina�u, kt�ry "skre�lono r�cznie na tak starym
papierze, �e pokruszy� si� i by� nie do uratowania". Orygina� ten, o ile w og�le istnia�, zagin��.
Nie ma informacji ani o autorze, ani o pochodzeniu r�kopisu.
Ograniczy�em poprawki redakcyjne do wyg�adzenia tekstu, zamierzaj�c jedynie
wyeliminowa� niekt�re b��dy i powt�rzenia w r�kopisie, kt�ry najwyra�niej spisano w
po�piechu.
Jak mamy go potraktowa�? U�ywaj�c s��w Podr�nika w Czasie, musimy "uzna� go
za k�amstwo... lub proroctwo... S�d�cie, �e d�ugo rozmy�laj�c nad przeznaczeniem naszej
rasy, w ko�cu sp�odzi�em t� fikcj�...". Nie posiadaj�c innych dowod�w, musimy uwa�a� to
dzie�o za fantazj� - lub te� wymy�lny figiel - ale je�li w relacji zawartej na tych stronach jest
cho�by jedno ziarnko prawdy, to zaskakuj�ce, nowe �wiat�o pada nie tylko na jedno z naszych
najs�ynniejszych dzie� fikcji literackiej (o ile to by�a fikcja!), lecz r�wnie� na natur� naszego
wszech�wiata i miejsca, kt�re w nim zajmujemy.
Poni�ej przedstawiam relacj� bez dalszych komentarzy.
Stephen Baxter stycze�, 1995
PROLOG
W pi�tek rano, po powrocie z przysz�o�ci obudzi�em si� p�no, wynurzaj�c si� z
bardzo g��bokiego, pozbawionego sn�w stanu u�pienia.
Wsta�em z ��ka i rozsun��em zas�ony. S�o�ce jak zwykle wznosi�o si� leniwie na
niebie i przypomnia�em sobie, jak szybko przeskakiwa�o po nim w przyspieszonej
perspektywie Podr�nika w Czasie! Teraz jednak wydawa�o si�, �e zn�w znalaz�em si� we
wlok�cym si� czasie, jak owad uwi�ziony w �ciekaj�cej �ywicy.
Za oknem wzmog�y si� ha�asy poranka w Richmond: t�tent ko�skich kopyt, turkot k�
na kocich �bach, trzaskanie drzwiami. Pluj�cy dymem i iskrami tramwaj parowy przetacza�
si� niezdarnie wzd�u� Petersham Road, a w powietrzu unosi�y si� krzyki domokr��c�w
przypominaj�ce mewie piski. Stwierdzi�em, �e moje my�li oddalaj� si� od niesamowitych
podr�y w czasie i wracaj� do przyziemnych spraw: przejrza�em tre�� naj�wie�szego wydania
"Pall Mall Gazette" oraz notowania na gie�dzie i z nadziej� oczekiwa�em, �e by� mo�e
poranna poczta przyniesie "American Journal of Science", kt�ry b�dzie zawiera� moje
rozwa�ania na temat odkry� A. Michelsona i E. Morleya dotycz�cych pewnych osobliwych
w�a�ciwo�ci �wiat�a, przedstawionych w tym czasopi�mie przed czterema laty, w roku 1887...
I tak dalej! Szczeg�y codziennego �ycia st�oczy�y si� w mojej g�owie i na zasadzie
przeciwno�ci wspomnienie o mojej podr�y w przysz�o�� zacz�o si� wydawa� fantazj�, a
nawet absurdem. Kiedy to teraz przemy�la�em, wyda�o mi si�, �e ca�e to do�wiadczenie mia�o
w sobie co� z halucynacji, nieomal �e snu: by�o tam poczucie pospiesznego spadania,
niejasno�ci wszystkiego, co by�o zwi�zane z podr�owaniem w czasie, i na koniec moje
wej�cie w koszmarny �wiat roku Pa�skiego 802 701. Wp�yw zwyk�ych spraw na nasz�
wyobra�ni� jest doprawdy niezwyk�y. Stoj�c tak w pi�amie, lekka niepewno��, kt�ra w ko�cu
nasz�a mnie zesz�ej nocy, powr�ci�a i zacz��em pow�tpiewa� w istnienie samego wehiku�u
czasu - pomimo bardzo wyra�nych wspomnie� dw�ch lat mojego �ycia, kt�re sp�dzi�em
po�r�d �rubek i nakr�tek przy jego konstrukcji, nie m�wi�c ju� o dw�ch poprzednich
dekadach, podczas kt�rych z anomalii zaobserwowanych przeze mnie w trakcie studi�w nad
optyk� fizyczn�, wy�uska�em teori� podr�y w czasie!
Wr�ci�em my�lami do rozmowy z przyjaci�mi przy kolacji poprzedniego wieczora -
jakim� cudem tamte kilka godzin wydawa�y si� teraz znacznie wyra�niejsze od wszystkich
dni, kt�re sp�dzi�em w �wiecie przysz�o�ci - i przypomnia�em sobie ich r�norodne reakcje na
moj� relacj�: wszyscy ucieszyli si� z dobrej opowie�ci, a towarzyszy�y temu wyrazy
wsp�czucia lub prawie �e drwiny, zale�nie od temperamentu poszczeg�lnych os�b.
Przypomnia�em sobie tak�e nieomal powszechny sceptycyzm. Tylko jeden ze s�uchaczy, m�j
bliski przyjaciel, kt�rego na tych stronach nazw� Pisarzem, wydawa� si� przyjmowa� moje
chaotyczne opisy z obc� innym doz� zrozumienia i zaufania.
Stoj�c przy oknie, przeci�gn��em si� i w�tpliwo�ci co do moich wspomnie� dozna�y
wstrz�su! B�l w plecach by� nadto prawdziwy, ostry i pal�cy, tak samo zreszt� jak pieczenie
w mi�niach n�g i ramion: protest mi�ni ju� niezbyt m�odego cz�owieka, kt�rego zmuszono,
wbrew jego zwyczajom, do wysi�ku.
- No c� - spiera�em si� g�o�no ze sob� - je�li twoja podr� w przysz�o�� by�a
naprawd� snem, w ca�o�ci, ��cznie z t� nieweso�� noc�, kiedy walczy�e� z Morlokami w lesie,
to sk�d si� wzi�y te b�le i cierpienia? Czy�by� hasa� po swoim ogrodzie w jakim�
lunatycznym delirium?
I wtedy w�a�nie zobaczy�em rzucon� bez ceregieli w k�t pokoju niewielk� kupk�
rzeczy: by�o to ubranie, kt�re ca�kowicie znosi�em podczas wyprawy w przysz�o��, i kt�re
nadawa�o si� teraz tylko do wyrzucenia. Dostrzeg�em plamy od trawy i �lady od nadpalenia;
kieszenie by�y rozdarte i przypomnia�em sobie, jak Weena wykorzysta�a te p�aty materia�u
jako improwizowane wazy, kt�re wype�ni�a wyblak�ymi kwiatami z przysz�o�ci. Oczywi�cie,
nie by�o but�w - poczu�em dziwny �al z powodu wygodnych, starych pantofli, kt�re
bezmy�lnie zabra�em ze sob� we wrog� przysz�o��, zanim porzuci�em je na pastw�
niewyobra�alnego losu! - i na dywanie le�a�y brudne, pokrwawione resztki moich skarpet.
W jaki� spos�b to w�a�nie istnienie tych skarpet - tych komicznych, poszarpanych
skarpet! - przekona�o mnie, bardziej ni� wszystko inne, �e nie postrada�em jeszcze zmys��w,
�e m�j lot w przysz�o�� nie by� wcale snem.
Uzna�em, �e musz� wr�ci� do czasu; musz� zebra� dowody, �e przysz�o�� jest tak
realna jak Richmond roku 1891, �eby przekona� kr�g moich przyjaci� i rywali w badaniach
naukowych, a tak�e usun�� ostatnie �lady w�asnego zw�tpienia.
Kiedy powzi��em to postanowienie, nagle zobaczy�em s�odk�, pust� twarz Weeny, tak
�yw�, jakby sta�a tam przede mn�. Moje serce rozdar�y smutek i poczucie winy z powodu
w�asnej impulsywno�ci. Weena, elojska kobieta-dziecko, pod��y�a za mn� do Pa�acu z
Zielonej Porcelany przez g��biny powstaj�cego na nowo lasu tamtej odleg�ej doliny Tamizy i
zgubi�a si� podczas zamieszania zwi�zanego z po�arem oraz napa�ci� potwornych Morlok�w.
Zawsze by�em m�czyzn�, kt�ry najpierw dzia�a, a dopiero potem zaczyna racjonalnie
my�le�! W moim kawalerskim �yciu ta sk�onno�� nigdy jeszcze nie postawi�a w powa�nym
niebezpiecze�stwie nikogo z wyj�tkiem mnie samego, teraz jednak, w bezmy�lno�ci i
nierozwa�nym po�piechu, narazi�em biedn�, ufn� Ween� na przera�aj�c� �mier� w mrokach
Ciemnej Nocy Morlok�w.
Moje r�ce by�y splamione krwi�, i to nie tylko posok� tych paskudnych,
zdegenerowanych podludzi, Morlok�w. Postanowi�em, �e musz� si� zrehabilitowa� - jak
tylko potrafi� - za moje obrzydliwe potraktowanie biednej, ufnej Weeny.
By�em bardzo zdecydowany. Moje przygody, fizyczne i intelektualne, jeszcze nie
dobieg�y ko�ca!
Kaza�em pani Watchets przygotowa� k�piel i niezdarnie wszed�em do wanny.
Pomimo poczucia konieczno�ci szybkiego dzia�ania nie spieszy�em si�, dogadzaj�c swoim
biednym, zmaltretowanym ko�ciom; z zainteresowaniem zauwa�y�em pokryte p�cherzami i
bliznami stopy oraz lekko poparzone r�ce.
Po k�pieli pospiesznie ubra�em si�. Pani Watchets przygotowa�a mi �niadanie. Z
zapa�em dobra�em si� do jajek, grzyb�w i pomidor�w, ale stwierdzi�em, �e trudno mi
prze�kn�� bekon i kie�baski: kiedy ugryz�em gruby p�at mi�sa, jego pe�ne soli i t�uszczu soki
przepe�ni�y mnie pewnym wstr�tem.
Przypomnieli mi si� Morlokowie i mi�so, kt�re na moich oczach konsumowali
podczas swoich obrzydliwych uczt! Przypomnia�em sobie r�wnie�, �e moje do�wiadczenia
nie os�abi�y przecie� apetytu na baranin� podczas kolacji poprzedniego wieczora, ale by�em
wtedy znacznie g�odniejszy. Czy to mo�liwe, �e swego rodzaju szok i niepewno��, kiedy
dochodzi�em do siebie po niefortunnych wypadkach, jeszcze teraz przebija�y si� przez
pok�ady mojego umys�u?
Obfite �niadanie jest jednak moim zwyczajem, jestem bowiem przekonany, �e
porz�dna dawka pepton�w, dostarczona z samego rana do arterii, niezb�dna jest do
skutecznego dzia�ania energicznej ludzkiej maszyny. A dzisiejszy dzie� m�g� by� najbardziej
wymagaj�cy w moim �yciu. Dlatego odsun��em na bok skrupu�y i doko�czy�em jedzenie,
prze�uwaj�c z determinacj� bekon.
Po sko�czeniu �niadania za�o�y�em lekki lecz trwa�y letni garnitur. Jak mi si� zdaje,
wspomnia�em moim towarzyszom przy kolacji poprzedniego wieczora, �e podczas mojej
w��cz�gi w czasie sta�o si� dla mnie jasne, i� zima zosta�a usuni�ta ze �wiata roku Pa�skiego
802 701 - czy to wskutek naturalnej ewolucji, geogonicznego planowania, czy te�
przekszta�ce� samego S�o�ca, nie potrafi�em powiedzie� - tak wi�c w przysz�o�ci nie
powinienem potrzebowa� zimowych p�aszczy i szali. W�o�y�em kapelusz, �eby os�oni� moje
blade, angielskie czo�o przed s�o�cem przysz�o�ci i poszuka�em najmocniejszych but�w.
Chwyci�em ma�y plecak i zacz��em przetrz�sa� mieszkanie, pl�druj�c szafy i komody
w poszukiwaniu przedmiot�w, kt�re uwa�a�em za potrzebne podczas mojej drugiej podr�y;
ku wielkiej trwodze biednej, cierpliwej pani Watchets, kt�ra - jestem pewien - ju� dawno
uzna�a, i� jestem niepoczytalny! Zgodnie ze swoj� natur� pali�em si� do wyjazdu, jednak
postanowi�em nie post�powa� tak impulsywnie jak za pierwszym razem, kiedy przeby�em
osiem tysi�cy wiek�w z zabezpieczeniem nie lepszym od pary pantofli i jednego pude�ka
zapa�ek.
W�o�y�em do plecaka wszystkie zapa�ki, jakie zdo�a�em znale�� w domu - w�a�ciwie
wys�a�em Hillyera do sprzedawcy wyrob�w tytoniowych, aby zakupi� wi�cej pude�ek.
Spakowa�em kamfor� oraz �wieczki i odruchowo w�o�y�em kawa�ek mocnego szpagatu na
wypadek, gdybym w sytuacji awaryjnej musia� spreparowa� nowe �wieczki. (A propos, nie
mia�em za bardzo poj�cia, jak to zrobi�, ale w jasnym �wietle tego optymistycznego poranka
nie w�tpi�em w swoje zdolno�ci do improwizacji.)
Zabra�em bia�y spirytus, kilka tabletek chininy i rolk� banda�u. Nie mia�em broni -
w�tpi� zreszt�, czy bym j� wzi��, nawet gdybym takow� po siada�, bo na c� bro�, gdy
amunicja do niej si� wyczerpie? - ale wsun��em do kieszeni sk�adany n�. Zapakowa�em
kilka narz�dzi: �rubokr�t, klucze o r�nych rozmiarach, ma�� pi�� z zapasowymi ostrzami, jak
r�wnie� asortyment wkr�t�w i pr�t�w z niklu, mosi�dzu i kwarcu. Postanowi�em sobie, �e
�aden b�ahy wypadek mog�cy przydarzy� si� wehiku�owi czasu nie postawi mnie w
krytycznej sytuacji w jakiej koi wiek zwichrowanej przysz�o�ci z powodu braku kawa�ka
mosi�dzu: pomimo przelotnego zamiaru zbudowania nowego wehiku�u czasu, gdy m�j
orygina� zosta� skradziony przez Morlok�w w roku 802 701, nie dostrzeg�em w podupad�ym
�wiecie naziemnym �adnego dowodu, �e m�g�bym znale�� materia�y do naprawienia cho�by
p�kni�tej �ruby. Oczywi�cie Morlokowie zachowali pewne umiej�tno�ci w zakresie
mechaniki, ale nie u�miecha�a mi si� perspektywa prowadzenia negocjacji z tymi
wyp�owia�ymi robakami z powodu kilku �rub.
Znalaz�em mojego kodaka i wygrzeba�em urz�dzenie b�yskowe. W aparacie
znajdowa�a si� nowa rolka z setk� negatywowych klatek na zwoju papieru. Przypomnia�em
sobie, jak piekielnie drogi wydawa� si� ten sprz�t, kiedy go kupowa�em podczas podr�y do
Nowego Jorku - kosztowa� ponad dwadzie�cia pi�� dolar�w - ale gdybym wr�ci� ze zdj�ciami
przysz�o�ci, ka�da z tych dwucalowych klatek filmowych by�aby cenniejsza od
najwspanialszych obraz�w.
Wreszcie zada�em sobie pytanie, czy jestem gotowy? Zwr�ci�em si� do biednej pani
Watchets o porad�, cho�, oczywi�cie, nie powiedzia�em jej, dok�d zamierzam si� wybra�. Ta
zacna kobieta - flegmatyczna, konserwatywna i wyj�tkowo nie�adna, ale o wiernym i
spokojnym sercu - zajrza�a do mojego wypchanego plecaka i unios�a wysoko jedn� ze swoich
wielkich brwi. Nast�pnie posz�a do mojego pokoju i wr�ci�a ze skarpetkami i bielizn� na
zmian� oraz - mia�em ochot� j� za to poca�owa�! - moj� fajk�, kompletem przetyczek i
s�oikiem tytoniu, kt�ry sta� na gzymsie kominka.
Ze zwyk�� dla siebie gor�czkow� niecierpliwo�ci� i bezgraniczn� ufno�ci� w dobr�
wol� i zdrowy rozs�dek innych, zdany wy��cznie na w�asn� przeci�tn� inteligencj�, by�em w
ko�cu przygotowany do powrotu w czas.
Trzymaj�c plecak pod jedn� pach� i kodaka pod drug�, poszed�em do laboratorium,
gdzie czeka� m�j wehiku� czasu. Kiedy dotar�em do palarni, zaskoczony zobaczy�em, �e mam
go�cia. By�a to jedna z os�b, kt�re mnie odwiedzi�y poprzedniego wieczora, prawdopodobnie
m�j najbli�szy przyjaciel
- Pisarz, o kt�rym ju� wcze�niej wspomina�em. Sta� na �rodku pokoju w �le
dopasowanym garniturze, jego krawat by� zawi�zany bardzo niewprawnie, a r�ce dynda�y
nieporadnie. Zn�w przypomnia�em sobie, �e z kr�gu przyjaci� i znajomych, kt�rych
zaprosi�em po to, aby byli pierwszymi �wiadkami moich wyczyn�w, to w�a�nie ten powa�ny
m�odzieniec s�ucha� mnie z najwi�ksz� uwag�, a w jego milczeniu wyczuwa�o si�
zrozumienie i fascynacj�.
Odczu�em nies�ychan� rado�� na jego widok i wdzi�czno�� za to, �e przyszed�, �e nie
unika� mnie jako ekscentryka, tak jak niekt�rzy mogliby to robi� po moim wyst�pieniu
poprzedniego wieczora. Roze�mia�em si� i, ob�adowany plecakiem oraz aparatem
fotograficznym, wysun��em �okie�; Pisarz u�cisn�� go z powag�.
- Jestem strasznie zaj�ty - odezwa�em si�. - Chodzi o t� maszyn�, kt�ra jest w
laboratorium.
Przyjrza� mi si� dok�adnie; wydawa�o mi si�, �e w jego bladoniebieskich oczach wida�
jak�� rozpaczliw� ch�� prze�amania niewiary.
- Czy nie jest to czasem jaka� mistyfikacja? Czy�by� rzeczywi�cie podr�owa� w
czasie?
- Rzeczywi�cie i naprawd� podr�uj� - odpar�em, wytrzymuj�c jego spojrzenie tak
d�ugo, jak tylko potrafi�em, poniewa� chcia�em, �eby da� si� przekona�.
By� niskim, przysadzistym m�czyzn�, mia� wysuni�t� doln� warg�, szerokie czo�o,
kud�ate baczki i do�� brzydkie uszy. By� m�ody - przypuszczam, �e w wieku oko�o
dwudziestu pi�ciu lat, dwadzie�cia lat m�odszy ode mnie - a jednak jego proste i g�adkie
w�osy ju� zaczyna�y si� przerzedza� nad czo�em. Chodzi� spr�ystym krokiem i wida� w nim
by�o pewn� energi� - podenerwowanie, jak u pulchnego ptaka - ale zawsze wygl�da�
niezdrowo: wiem, �e od czasu do czasu cierpia� na krwotoki spowodowane kopni�ciem w
nerki podczas gry w pi�k� no�n�, kiedy pracowa� jako nauczyciel w jakiej� zapomnianej przez
Boga prywatnej szkole w Walii. I dzi� jego niebieskie oczy, cho� zm�czone, jak zawsze by�y
m�dre i wyra�a�y trosk� o moj� osob�.
M�j przyjaciel pracowa� jako nauczyciel - w tamtym czasie naucza�
korespondencyjnie - lecz mimo to by� marzycielem. Podczas naszych przyjemnych
czwartkowych kolacji w Richmond zwyk� snu� domys�y na temat przysz�o�ci i przesz�o�ci i
dzieli� si� z nami swoimi naj�wie�szymi przemy�leniami dotycz�cymi znaczenia nieweso�ej,
bezbo�nej koncepcji Darwina oraz najr�niejszych innych rzeczy. Marzy� o mo�no�ci
osi�gni�cia doskona�o�ci przez ras� ludzk�; wiedzia�em, �e jest dok�adnie takim typem
cz�owieka, kt�ry pewnie ca�ym sercem pragnie, aby moje opowie�ci o podr�ach w czasie
okaza�y si� prawd�!
Przypuszczam, �e "Pisarzem" nazywam go z �yczliwo�ci, gdy� o ile by�o mi
wiadomo, opublikowa� jedynie kilka nieporadnych artyku��w spekulatywnych w
czasopismach szkolnych i tym podobnych periodykach; nie mia�em jednak w�tpliwo�ci, �e
dzi�ki b�yskotliwo�ci wyrobi sobie s�aw� w �wiecie literackim i, co wa�niejsze, on te� w to
nie w�tpi�.
Cho� pali�em si� do wyjazdu, przystan��em na chwil�. W�a�ciwie pisarz m�g�by by�
�wiadkiem mojej nowej wyprawy; przysz�o mi teraz do g�owy, �e by� mo�e ju� zamierza
spisa� moje wcze�niejsze przygody w jakim� g�rnolotnym stylu w celu ich opublikowania.
C�, mia�by moje b�ogos�awie�stwo!
- Potrzebuj� tylko p� godziny. - Obliczy�em, �e wystarczy jeden ruch d�wigni mojej
machiny, abym wr�ci� dok�adnie w to samo miejsce i czas, bez wzgl�du na to, jak wiele czasu
postanowi� sp�dzi� w przysz�o�ci lub przesz�o�ci. - Wiem, dlaczego przyszed�e�, to strasznie
mi�o z twojej strony. Jest tu kilka czasopism. Je�li zechcesz zosta� na lunch, dam ci niezbite
dowody na istnienie podr�y w czasie, ��cznie z konkretnymi przedmiotami. Czy darujesz mi,
�e ci� teraz opuszcz�?
Zgodzi� si�. Skin��em mu g�ow� i bez dalszych ceregieli ruszy�em korytarzem do
laboratorium.
Tak wi�c opu�ci�em �wiat roku 1891. Nigdy nie przywi�zywa�em si� za bardzo do
ludzi i nie lubi� kwiecistych m�w po�egnalnych, gdybym jednak wiedzia�, �e ju� nigdy nie
zobacz� Pisarza - przynajmniej osobi�cie - przypuszczam, i� zachowa�bym si� troch� bardziej
wylewnie.
Wszed�em do laboratorium. Wygl�da�o tam troch� jak w warsztacie �lusarskim. Do
sufitu przyczepione by�o urz�dzenie parowe, kt�re za pomoc� sk�rzanych pas�w nap�dza�o
rozmaite maszyny do toczenia metali; na ustawionych woko�o sto�ach znajdowa�y si�
mniejsze tokarki, maszyna do t�oczenia blach, prasy, spawarka do spawania acetylenowego,
imad�a i tym podobne narz�dzia. Na stole warsztatowym le�a�y metalowe cz�ci i rysunki, a
porzucone owoce mojej pracy wala�y si� na zakurzonej pod�odze, gdy� z natury nie grzesz�
schludno�ci�; przyk�adowo pod nogami znalaz�em teraz niklowy pr�t, kt�ry op�ni� moj�
pierwsz� wypraw� w czas - �w pr�t okaza� si� dok�adnie o jeden cal za kr�tki i musia�em go
przerobi�.
Nasz�a mnie refleksja, �e wiele czasu z dwudziestu lat mojego �ycia sp�dzi�em
w�a�nie w tym pomieszczeniu. Dawniej by�a tam cieplarnia, kt�ra wychodzi�a na ogr�d.
Zbudowano j� na szkielecie z cienkich, pomalowanych na bia�o pr�t�w z kutego �elaza i
kiedy� roztacza� si� stamt�d �adny widok na rzek�, ale ju� dawno temu zabi�em okna deskami,
�eby zapewni� sobie r�wnomierne �wiat�o i zabezpieczy� si� przed w�cibskimi s�siadami.
R�ne narz�dzia i urz�dzenia majaczy�y w tych oleistych ciemno�ciach i przypomnia�y mi
teraz wielkie maszyny, kt�re widzia�em w jaskiniach Morlok�w. Zastanawia�em si�, czy
przypadkiem ja sam nie wykazuj� chorobliwych objaw�w Morloka! Postanowi�em, �e po
powrocie zerw� deski i na powr�t roz�wietl� ten pok�j, czyni�c go miejscem �wiat�a Eloj�w,
a nie mroku Morlok�w.
Podszed�em do wehiku�u czasu.
Masywna machina spoczywa�a przekrzywiona przy p�nocno-zachodniej �cianie
warsztatu - tam, gdzie w chwili odleg�ej od tera�niejszo�ci o osiemset tysi�cy lat zawlekli j�
Morlokowie, pr�buj�c z�apa� mnie w pu�apk� w piedestale bia�ego sfinksa. Zaci�gn��em
maszyn� z powrotem do po�udniowo-wschodniego naro�nika laboratorium, do miejsca, gdzie
j� zbudowa�em. Nast�pnie pochyli�em si� i w p�mroku rozpozna�em cztery chronometryczne
tarcze, kt�re odmierza�y drog� maszyny przebywaj�cej niezmienny ci�g dni historii; teraz
oczywi�cie wszystkie wskaz�wki ustawione by�y na zerze, gdy� machina wr�ci�a do
w�asnego czasu. Obok rz�du tych tarcz znajdowa�y si� dwie d�wignie, kt�re nap�dza�y besti�:
jedna kierowa�a pojazd w przysz�o��, druga - w przesz�o��.
Wyci�gn��em r�k� i odruchowo pog�aska�em d�wigni� przysz�o�ci. Spl�tana masa
metalu i ko�ci s�oniowej drgn�a jak �ywa istota. U�miechn��em si�. Maszyna przypomina�a
mi, �e ju� nie jest z tej ziemi, z tej czasoprzestrzeni! Ze wszystkich materialnych
przedmiot�w wszech�wiata, z wyj�tkiem tych, kt�re ze sob� zabra�em, jedynie ta machina
by�a o ca�e osiem dni starsza od swojego �wiata: dlatego, �e sp�dzi�em tydzie� w erze
Morlok�w, a wr�ci�em do dnia wyjazdu.
Po�o�y�em plecak i aparat na pod�odze w laboratorium i powiesi�em kapelusz na
drzwiach. Pami�taj�c o tym, �e Morlokowie grzebali przy maszynie, zabra�em si� do jej
sprawdzenia. Nie zawraca�em sobie g�owy �cieraniem rozmaitych br�zowych plam i
kawa�k�w trawy oraz mchu, kt�re nadal tkwi�y przyklejone do por�czy maszyny; nigdy nie
zwraca�em uwagi na drobiazgi zwi�zane z wygl�dem. Jedna por�cz by�a jednak zgi�ta, wi�c
j� wyprostowa�em, sprawdzi�em �ruby i naoliwi�em kwarcowe pr�ty.
Podczas tej pracy przypomnia�em sobie haniebn� panik�, kiedy odkry�em, �e wehiku�
wpad� w r�ce Morlok�w, i przenikn�a mnie fala g��bokiego uczucia do brzydkiej machiny.
Wehiku� by� odkryt� klatk� skonstruowan� z niklu, mosi�dzu, kwarcu, hebanu i ko�ci
s�oniowej. By� do�� skomplikowany - mniej wi�cej tak, jak mechanizm zegara ko�cielnego - a
po�rodku tej ca�ej maszynerii znajdowa�o si� rowerowe siode�ko, kt�re wydawa�o si� zupe�nie
niestosowne. Kwarc i kryszta� g�rski, zalane plattnerytem, migota�y na obrze�ach konstrukcji,
przez co wehiku� sprawia� wra�enie nierealnego i krzywego.
Oczywi�cie, to wszystko by�oby niemo�liwe, gdyby nie w�a�ciwo�ci dziwnej
substancji, kt�r� nazwa�em "plattneryt". Przypomnia�em sobie, jak to w przypadkowy spos�b
wszed�em w posiadanie pr�bki tego materia�u: pewnej nocy, dwadzie�cia lat temu, jaki� obcy
zjawi� si� u moich drzwi i poda� mi paczuszk� z t� substancj�. Nazywa� si� Plattner, by�
masywny, sporo lat starszy ode mnie, z dziwn�, szerok� g�ow� o posiwia�ych w�osach i
ubrany w str�j w dziwacznych kolorach d�ungli. Poleci� mi zbada� siln� substancj�, kt�r�
przekaza� mi w szklanej fiolce. C�, substancja przele�a�a na p�ce ponad rok, podczas gdy ja
zajmowa�em si� bardziej konkretn� prac�. Ale wreszcie w kt�re� nudne niedzielne popo�udnie
zdj��em fiolk� z p�ki...
I moje w�asne odkrycie doprowadzi�o w ko�cu do... tego!
To w�a�nie wlany do kwarcowych pr�t�w plattneryt stanowi� paliwo nap�dowe
wehiku�u czasu i umo�liwi� jego wyczyny. Pochlebiam sobie jednak my�l�c, �e to w�a�nie
po��czenie mojego analitycznego intelektu i si�y wyobra�ni pozwoli�o odkry� i wykorzysta�
w�a�ciwo�ci tej nadzwyczajnej substancji, podczas gdy kto� mniej uzdolniony z pewno�ci�
m�g�by zaprzepa�ci� sposobno��.
Poniewa� dziedzina moich bada� by�a tak niezwyk�a, nie chcia�em publikowa�
wynik�w bez eksperymentalnej weryfikacji. Obieca�em sobie, �e bezpo�rednio po powrocie,
posi�kuj�c si� zdj�ciami i dowodami rzeczowymi, przedstawi� moje badania w artykule do
"Philosophical Transactions"; b�dzie to s�awny dodatek do siedemnastu referat�w na temat
fizyki �wiat�a, kt�re ju� tam zamie�ci�em. Pomy�la�em sobie, �e to b�dzie zabawne, gdy dam
referatowi jaki� nieciekawy tytu�, na przyk�ad "Kilka refleksji na temat nienormalnych
w�a�ciwo�ci chronologicznych minera�u o nazwie �plattneryt�", a w �rodku ujawni�
sensacyjn� wiadomo�� o mo�liwo�ci podr�owania w czasie!
Wreszcie sko�czy�em sprawdzanie wehiku�u. Ponownie nasun��em kapelusz nisko na
czo�o, podnios�em plecak oraz aparat i umocowa�em je pod siode�kiem. Potem nagle co�
jeszcze przysz�o mi do g�owy, podszed�em wi�c do kominka w laboratorium i wzi��em
pogrzebacz, kt�ry tam sta�. Zwa�y�em ten du�y przedmiot w r�ku - m�g� si� okaza�
przydatny! - i umie�ci�em go w ramie maszyny.
Usiad�em na siode�ku i po�o�y�em r�k� na bia�ych d�wigniach startowych. Machina
drgn�a, jak zwierz� czasu, kt�rym si� sta�a.
Rozejrza�em si� po laboratorium, dostrzegaj�c jego przyziemny charakter, i zdziwi�em
si�, �e oboje tak bardzo tu teraz nie pasujemy, mimo �e oboje w pewnym sensie byli�my
dzie�mi tego miejsca: ja w moim stroju badacza-amatora oraz maszyna tchn�ca innym
�wiatem i poznaczona plamami oraz zadrapaniami z przysz�o�ci. Kusi�o mnie, �eby prze�o�y�
start. C� by szkodzi�o sp�dzenie jeszcze jednego dnia, tygodnia, roku, we w�asnym,
wygodnym stuleciu? M�g�bym nabra� si� i wyleczy� rany. Czy zn�w post�powa�em
pochopnie, podejmuj�c to nowe ryzyko?
Us�ysza�em kroki na korytarzu, odg�os przekr�canej klamki. To na pewno Pisarz
przyszed� do laboratorium.
Nagle powzi��em decyzj�. Nawet je�li pozostan� d�u�ej w tym nudnym, skostnia�ym
dziewi�tnastowiecznym czasie, to i tak nie nabior� ani troch� wi�cej odwagi, a poza tym
po�egna�em si� z wszystkimi, na kt�rych mi zale�a�o.
Pchn��em d�wigni� w skrajne po�o�enie. Dozna�em zn�w tego samego dziwnego
uczucia wirowania, kt�re pojawia si� przy wyruszaniu w podr� w czasie, a potem
do�wiadczy�em wra�enia bezradnego spadania g�ow� naprz�d. Chyba nawet krzykn��em
g�o�no pod wp�ywem tego nieprzyjemnego uczucia. Zdaje mi si�, �e us�ysza�em brz�k szk�a;
by� mo�e szyba �wietlika wlecia�a do �rodka wskutek zasysania powietrza. Przez u�amek
sekundy widzia�em go w drzwiach: upiorn�, niewyra�n� sylwetk� Pisarza, kt�ry sta� zjedna
r�k� uniesion� w moim kierunku, schwytany w pu�apk� czasu!
Potem znikn��, rozp�yn�� si� w p�dzie mojego lotu. Otaczaj�ce mnie �ciany
laboratorium rozmaza�y si� i jeszcze raz olbrzymie skrzyd�a dnia i nocy zatrzepota�y jak
szalona karuzela wok� mojej g�owy.
KSI�GA PIERWSZA
CIEMNA NOC
1. PODRӯOWANIE W CZASIE
Istniej� trzy wymiary przestrzeni, w kt�rych cz�owiek mo�e si� swobodnie porusza�.
Czas jest niczym innym, jak tylko po prostu czwartym wymiarem: identyczny z pozosta�ymi,
je�li chodzi o wszystkie wa�ne cechy charakterystyczne, z wyj�tkiem tego, �e nasza
�wiadomo�� zmuszona jest podr�owa� w nim z r�wnomiern� pr�dko�ci�, tak jak stal�wka
mojego pi�ra po tej kartce.
W trakcie moich bada� nad osobliwymi w�a�ciwo�ciami �wiat�a snu�em domys�y, �e
gdyby tylko mo�na by�o manipulowa� czterema wymiarami czasoprzestrzeni - wstawiaj�c,
powiedzmy, d�ugo�� w miejsce trwania - w�wczas cz�owiek m�g�by spacerowa� korytarzami
historii tak �atwo, jak wzi�� taks�wk� do West Endu!
Kluczem do dzia�ania wehiku�u czasu by� plattneryt umieszczony w szkielecie
maszyny; dzi�ki plattnerytowi machina mog�a obraca� si� w niezwyk�y spos�b, wkraczaj�c w
now� konfiguracj� w strukturze czasoprzestrzeni. Dlatego �wiadkowie odlotu wehiku�u czasu
- jak na przyk�ad Pisarz - widzieli, jak przed znikni�ciem z historii maszyna wiruje z zawrotn�
szybko�ci�; i dlatego kieruj�cy - czyli ja - niezmiennie doznawa�em zawrot�w g�owy
spowodowanych si�� od�rodkow� i si�� Coriolisa, przez co czu�em, jakbym by� spychany z
wehiku�u.
Pomimo jednak tych wszystkich skutk�w wirowanie spowodowane dzia�aniem
plattnerytu diametralnie r�ni�o si� od wirowania b�ka lub powolnego obrotu Ziemi. Uczuciu
wirowania przeczy�o z�udzenie, �e podczas przechodzenia przez czas kieruj�cy siedzi
nieruchomo na siode�ku - by�a to rotacja, kt�ra wynosi�a maszyn� poza sam� czasoprzestrze�.
Podczas przeskok�w dni i nocy znikn�� otaczaj�cy mnie rozmazany zarys
laboratorium i znalaz�em si� na wolnym powietrzu. Ponownie przechodzi�em przez tamten
przysz�y okres, w kt�rym, jak si� domy�li�em, laboratorium uleg�o zniszczeniu. S�o�ce
przemyka�o po niebie jak kula armatnia, wt�aczaj�c wiele dni w jedn� minut�, i o�wietla�o
niewyra�ny szkielet otaczaj�cego mnie rusztowania. Rusztowanie wkr�tce znikn�o i otacza�o
mnie teraz otwarte zbocze pag�rka.
Moja pr�dko�� wzros�a. Migotanie dni i nocy stopi�o si� w ciemny b��kit zmierzchu i
ujrza�em Ksi�yc, wiruj�cy poprzez swoje fazy jak dzieci�cy b�k. Gdy podr�owa�em tak
coraz szybciej, przypominaj�ce armatni� kul� S�o�ce zla�o si� w �uk �wiat�a, kt�ry by�
rozci�gni�ty w przestrzeni, �uk, kt�ry ko�ysa� si� na niebie w g�r� i d�. Wok� mnie szybko
zmienia�a si� pogoda: cykle �nie�nej bieli zast�powanej przez wiosenn� ziele� wyznacza�y
pory roku. Wreszcie, z jeszcze wi�ksz� pr�dko�ci�, wszed�em w nowy, spokojny bezruch, w
kt�rym tylko coroczne rytmy samej Ziemi - przechodzenie paska s�o�ca pomi�dzy skrajnymi
punktami jego przesile� - pulsowa�y jak bicie serca ponad zmieniaj�cym si� krajobrazem.
Nie jestem pewien, czy w mojej pierwszej relacji opisa�em dziwn� cisz�, w kt�rej
zawieszony jest cz�owiek podczas podr�owania w czasie. �piew ptak�w, odg�os turkotu k�
w oddali, tykanie zegar�w, nawet delikatne oddechy tworzywa samego domu, tworz�
z�o�one, nie zauwa�ane t�o naszego �ycia. Teraz jednak, kiedy by�em wyrwany z czasu,
towarzyszy�y mi jedynie odg�osy w�asnego oddechu oraz ciche piski wehiku�u czasu, kt�ry
skrzypia� pod moim ci�arem jak rower. Doznawa�em niezwyk�ego uczucia osamotnienia -
jakby mnie rzucono w j �ki� nowy, dziki wszech�wiat, przez kt�rego �ciany widzia�o si� nasz
�wiat niczym przez brudne okna, ale w tym nowym wszech�wiecie by�em jedyn� �yw� istot�.
Dezorientacja po��czy�a si� z uczuciem przyprawiaj�cego o zawr�t g�owy spadania, kt�re
towarzyszy wej�ciu w przysz�o�� i poczu�em md�o�ci oraz przygn�bienie.
Teraz jednak cisza zosta�a przerwana przez nie wiadomo sk�d dochodz�cy niski
pomruk, kt�ry zdawa� si� wype�nia� moje uszy; by� to szum, kt�ry przypomina� odg�osy
jakiej� ogromnej rzeki. Zauwa�y�em to ju� podczas mojej pierwszej podr�y; nie mia�em
pewno�ci co do przyczyny, ale wydawa�o mi si�, �e musi to by� skutek mojego
niestosownego przechodzenia przez majestatyczny post�p czasu.
Ale� si� myli�em! Tak jak wielokrotnie wcze�niej, kiedy pochopnie wysuwa�em
hipotezy.
Przyjrza�em si� uwa�nie czterem tarczom chronometrycznym, stukaj�c w nie
paznokciem, aby si� upewni�, czy funkcjonuj�. Wskaz�wka drugiej tarczy, kt�ra odmierza�a
ilo�� dni w tysi�cach, ju� zacz�a si� przesuwa�.
Tarcze te - wierne, nieme s�ugi - przerobione by�y z manometr�w kot�owych.
Mierzy�y pewne napr�enia �cinaj�ce w kwarcowym pr�cie zalanym plattnerytem, napr�enia
wywo�ane przez skr�canie wyst�puj�ce podczas podr�y w czasie. Tarcze liczy�y dni - nie
lata, miesi�ce, lata przest�pne lub ruchome �wi�ta! - i zaprojektowane by�y w ten spos�b
celowo.
Gdy tylko zaj��em si� praktycznymi aspektami podr�owania w czasie, a zw�aszcza
potrzeb� pomiaru po�o�enia mojej machiny, strawi�em wiele czasu na pr�bach zbudowania
praktycznego chronometru zdolnego do pokazywania zwyk�ych miar czasu: stuleci, lat,
miesi�cy i dni. Niebawem stwierdzi�em, �e to zadanie zajmie mi wi�cej czasu, ni� pozosta�e
prace zwi�zane z wehiku�em razem wzi�te!
Straci�em cierpliwo�� do osobliwo�ci naszego antycznego systemu kalendarzowego,
kt�ry wyr�s� z historii niew�a�ciwych ustale�: pr�b ujednolicenia pory siania i zimowego
przesilenia, si�gaj�cych pocz�tk�w zorganizowanych spo�ecze�stw. Nasz kalendarz to
historyczny nonsens, kt�rego nawet nie usprawiedliwia dok�adno�� - przynajmniej w
kosmologicznych skalach czasowych, kt�rym zamierza�em rzuci� wyzwanie.
Napisa�em z zapa�em do "The Times", proponuj�c reformy, kt�re pozwoli�yby nam
funkcjonowa� w�a�ciwie i bez niejasno�ci w skalach czasowych o autentycznej warto�ci dla
nowoczesnego naukowca. Przede wszystkim, nawo�ywa�em, odrzu�my ten ca�y bezsensowny
ba�agan z latami przest�pnymi. Rok ma oko�o trzysta sze��dziesi�t pi�� i jedn� czwart� dnia i
to w�a�nie ta �wiartka jest przyczyn� tej ca�ej niedorzecznej farsy zwi�zanej z latami
przest�pnymi. Zaproponowa�em dwa alternatywne systemy gwarantuj�ce likwidacj� tego
absurdu. Mogliby�my wzi�� dzie� jako podstawow� jednostk� i ustali� regularne miesi�ce
oraz lata w oparciu o wielokrotno�ci dni: wyobra�cie sobie trzystudniowy rok licz�cy dziesi��
miesi�cy, ka�dy z�o�ony z trzydziestu dni. Oczywi�cie, wraz z takim podzia�em roku cykl p�r
roku szybko by zosta� zachwiany, ale - w cywilizacji tak rozwini�tej jak nasza - z pewno�ci�
niewielki by�by z tego powodu k�opot. Royal Observatory w Greenwich mog�oby na przyk�ad
publikowa� co roku biuletyny podaj�ce daty r�nych pozycji s�onecznych - punkt�w
r�wnonocy i tak dalej - tak jak w 1891 wszystkie biuletyny podawa�y daty ruchomych �wi�t
ko�cio�a katolickiego.
Z drugiej strony, gdyby za podstawow� jednostk� przyj�� cykl p�r roku, w�wczas
powinni�my ustali� nowy dzie� jako dok�adny u�amek - powiedzmy, jedna setna - roku. To
by naturalnie oznacza�o, �e doba, nasze okresy �wiat�a i ciemno�ci, snu i czuwania,
wypada�aby w r�nych godzinach ka�dego nowego dnia. Ale co z tego? Argumentowa�em, �e
wiele nowoczesnych miast funkcjonuje ju� zgodnie z dwudziestoczterogodzinnym
harmonogramem. A je�li chodzi o ludzi, prowadzenia prostego dziennika nietrudno si�
nauczy�; z pomoc� odpowiednich rejestr�w cz�owiek musia�by planowa� pory snu i czuwania
z zaledwie kilkudniowym wyprzedzeniem.
Na koniec zaproponowa�em, �e powinni�my my�le� przysz�o�ciowo, nastawi� si� na
dzie�, kiedy ludzka �wiadomo�� wyzwoli si� z dziewi�tnastowiecznego zainteresowania
wy��cznie tera�niejszo�ci�, i rozwa�y�, jak sytuacja mo�e wygl�da�, gdy b�dziemy musieli
ogarn�� umys�em dziesi�tki tysi�cleci. Wyobra�a�em sobie nowy kalendarz kosmologiczny
oparty na precesji ekwinokcj�w - to znaczy powolnym opadaniu osi naszej planety pod
nier�wnym wp�ywem grawitacji S�o�ca i Ksi�yca - cyklu, kt�ry trwa dwadzie�cia tysi�cy
lat. Maj�c wielki rok takiego rodzaju, mogliby�my odmierza� swoje przeznaczenie dok�adnie
i jednoznacznie, teraz i zawsze.
Argumentowa�em, �e taka korekta mia�aby symboliczne znaczenie wykraczaj�ce poza
wzgl�dy praktyczne - by�by to odpowiedni spos�b na zaznaczenie �witu nowej ery, wszyscy
ludzie dowiedzieliby si� bowiem, �e rozpocz�a si� nowa Era Naukowego My�lenia.
Zbyteczne dodawa�, �e moje pomys�y zlekcewa�ono, pomijaj�c obra�liwe odpowiedzi
w pewnych kr�gach prasy popularnej, kt�re postanowi�em zignorowa�.
Tak czy owak, po tym wszystkim zrezygnowa�em z pr�b skonstruowania chronometru
opartego na kalendarzu i powr�ci�em do prostego odliczania dni. Zawsze dobrze sobie
radzi�em z liczbami i nie mia�em trudno�ci, by w my�li zamienia� dni na lata. Podczas
pierwszej podr�y dotar�em do dnia 292 495 934, kt�ry - uwzgl�dniaj�c lata przest�pne -
okaza� si� dat� w roku Pa�skim 802 701. Wiedzia�em, �e teraz musz� porusza� si� naprz�d,
a� na moich tarczach poka�e si� dzie� 292 495 940 - dok�adnie ten sam, kiedy w p�omieniach
lasu straci�em Ween� oraz wiele szacunku do samego siebie!
M�j dom znajdowa� si� w szeregowcu usytuowanym na Petersham Road - na odcinku
poni�ej Hill Rise, troch� powy�ej rzeki. Poniewa� dom by� ju� od dawna zniszczony,
znalaz�em si� na otwartym stoku. Za moimi plecami wznosi�a si� skarpa Richmond Hill, masa
osadzona w geologicznym czasie. Drzewa rozkwita�y i przemieni�y si� w kikuty - ich
wielowieczny �ywot przemkn�� w ci�gu kilku uderze� mojego serca. Z Tamizy zrobi� si�
pasek srebrnego �wiat�a, wyg�adzony w trakcie mojej podr�y przez czas, i rzeka przebija�a
sobie nowe koryto: wydawa�a si� wi� po�r�d krajobrazu niczym olbrzymia, powolna
d�d�ownica. Nowe budowle wznosi�y si� jak k��by dymu: niekt�re nawet wyrasta�y szybko
wok� mnie, na terenie mojego starego domu. Zdumiewa�y mnie rozmiary i estetyka tych
budynk�w. Mostu Richmond z moich czas�w ju� dawno nie by�o, ale zobaczy�em nowy,
d�ugi na jak�� mil� �uk, kt�ry bez �adnego podparcia przecina� powietrze i bieg� na drug�
stron� Tamizy; wie�e wznosi�y si� w kierunku migocz�cego nieba, d�wigaj�c olbrzymie masy
na swoich smuk�ych przew�eniach. Chcia�em wyj�� kodaka i sfotografowa� te u�udy, ale
wiedzia�em, �e rozmazane wskutek podr�y przez czas zjawy by�yby zbyt niedo�wietlone, by
wyj�� na zdj�ciach. Wydawa�o mi si�, �e architektonika, kt�r� tu zobaczy�em, o tyle przerasta
dziewi�tnastowieczne mo�liwo�ci, jak wielkie gotyckie katedry budowle Rzymian lub
Grek�w. Z pewno�ci�, duma�em, w tej przysz�ej erze cz�owiek wyzwoli� si� do pewnego
stopnia od nieub�aganej grawitacji. Bo jak inaczej mo�na by wznie�� te wspania�e, wysokie
budowle?
Niebawem jednak wielki �uk nad Tamiz� zaplamiony by� ju� br�zem i zieleni�:
kolorami bezwzgl�dnego, niszcz�cego �ycia i - wydawa�o mi si�, �e w oka mgnieniu - �uk
p�k� na �rodku i run��, pozostawiaj�c po sobie dwa go�e kikuty na brzegach. Przekona�em si�,
�e tak jak wszystkie dzie�a cz�owieka, nawet te wielkie budowle by�y tylko chimerami
skazanymi na nietrwa�o�� w por�wnaniu z chtoniczn� cierpliwo�ci� l�du.
Poczu�em si� niezwykle odseparowany od �wiata, wyobcowany wskutek mojej
podr�y w czasie. Przypomnia�em sobie ciekawo�� i o�ywienie, kt�re mnie nasz�y, kiedy po
raz pierwszy zobaczy�em te cuda przysz�ej architektury; przypomnia�em sobie, jak przez
chwil� gor�czkowo snu�em domys�y na temat osi�gni�� tych przysz�ych ras ludzi. Teraz
by�em m�drzejszy, wiedzia�em, �e bez wzgl�du na te wielkie osi�gni�cia ludzko�� pod
wp�ywem nieub�aganej presji ewolucji nieuchronnie cofnie si� w rozwoju, pogr��y si� w
stanie dekadencji i degradacji Eloj�w oraz Morlok�w.
Zdumiewa�o mnie to, jak bardzo my, ludzie, nie jeste�my lub nie chcemy by�
�wiadomi samego up�ywu czasu. Jak�e kr�tkie jest nasze �ycie! I jak niewiele znacz�
wypadki, kt�re przytrafiaj� si� naszym maluczkim postaciom, gdy spojrze� na to z
perspektywy wielkiego marszu historii. Znaczymy mniej ni� j�tki, jeste�my bezradni w
obliczu nieugi�tych si� geologii i ewolucji - si�, kt�re dzia�aj� nieub�aganie, a jednak tak
wolno, �e w codziennym �yciu nie jeste�my nawet �wiadomi ich istnienia!
2. NOWA WIZJA
Wkr�tce wyszed�em z Wieku Wielkich Budowli. Nowe domy i rezydencje, mniej
ambitne, lecz nadal olbrzymie, pojawi�y si� wok� mnie niczym �wiat�a w ca�ej dolinie
Tamizy i w oczach Podr�nika w Czasie sta�y si� nieprzezroczyste, co zwi�zane jest z
d�ugowieczno�ci�. Odnios�em wra�enie, �e �uk s�o�ca, przesuwaj�cy si� po ciemnoniebieskim
niebie, pomi�dzy skrajnymi punktami przesile�, zrobi� si� ja�niejszy i fala zieleni rozla�a si�
po Richmond Hill i zaw�adn�a Ziemi�, wyp�dzaj�c br�z oraz biel zimy. Jeszcze raz
wkroczy�em w er�, w kt�rej klimat by� sprzyjaj�cy dla ludzko�ci.
Ogarn��em wzrokiem krajobraz, kt�ry w efekcie mojej szybko�ci sta� si� statyczny;
tylko najd�u�sze zjawiska trwa�y dostatecznie d�ugo, bym zd��y� je zauwa�y�. Nie widzia�em
ludzi, zwierz�t, a nawet przesuwaj�cej si� chmury. Tkwi�em zawieszony w dziwacznym
bezruchu. Gdyby nie oscylowanie s�onecznej wst�gi i ciemny, nienaturalny b��kit nieba
b�d�cy mieszanin� barwy dnia i nocy, m�g�bym pomy�le�, �e siedz� samotnie w jakim�
parku pod koniec lata.
Wed�ug wskaza� tarcz jeszcze nie przeby�em jednej trzeciej cz�ci mojej wielkiej
podr�y - cho� oddali�em si� od w�asnego stulecia ju� o �wier� miliona lat - a jednak
wydawa�o si�, �e wiek, w kt�rym cz�owiek stawia� budowle na Ziemi, dobieg� ju� ko�ca.
Planeta przemieni�a si� w ogr�d, w kt�rym przyszli Eloje b�d� wie�� swoje pr�ne,
sielankowe �ycie; wiedzia�em te�, �e protoplasci Morlok�w musz� ju� by� uwi�zieni pod
ziemi� i pewnie teraz dr��� swoje ogromne, zapchane maszynami jaskinie. Niewiele si�
zmieni w ci�gu p�milionowego odcinka, kt�ry mia�em jeszcze do przebycia, wyj�wszy
dalsz� degradacj� ludzko�ci i to�samo�� ofiar milion�w male�kich, strasznych tragedii, kt�re
od tej chwili b�d� wyznacza� los cz�owieka...
Jednak�e - co zauwa�y�em, odrywaj�c si� od tych chorobliwych spekulacji -
nast�powa�a jaka� zmiana, kt�ra powoli uwidacznia�a si� w krajobrazie. Zaniepokoi�em si�,
bo nie by�o to zwi�zane z normalnym ko�ysaniem si� wehiku�u czasu. Co� si� zmieni�o - by�
mo�e co� w �wietle.
Nie wstaj�c z siode�ka, spojrza�em na drzewa-widma, p�askie ��ki wok� Petersham,
rami� cierpliwej Tamizy. Potem unios�em g�ow� ku wyg�adzonemu przez czas niebu i
wreszcie u�wiadomi�em sobie, �e to s�oneczna wst�ga znieruchomia�a. Ziemia nadal wirowa�a
wok� w�asnej osi dostatecznie szybko, by nasza gwiazda podczas ruchu sprawia�a wra�enie
rozmazanej, a kr���ce gwiazdy by�y niewidoczne, ale wst�ga s�onecznego �wiat�a ju� nie
przesuwa�a si� tam i z powrotem mi�dzy punktami przesile�: tkwi�a tak nieruchomo, jakby
by�a betonow� konstrukcj�.
Md�o�ci i zawroty g�owy powr�ci�y do mnie w pe�nym p�dzie. Musia�em chwyci�
por�cze maszyny i prze�kn��em �lin�, staraj�c si� zapanowa� nad w�asnym cia�em.
Trudno odda� wstrz�s, jaki wywo�a�a u mnie ta prosta zmiana w moim otoczeniu!
Najpierw by�em zszokowany zuchwa�� ingerencj� techniczn� zwi�zan� z likwidacj� cyklu p�r
roku. Pory roku na Ziemi bra�y si� z przechylenia osi obrotu planety w stosunku do
p�aszczyzny jej orbity. Teraz wydawa�o si�, �e na Ziemi ju� nie b�dzie p�r roku. Natychmiast
u�wiadomi�em sobie, �e mog�o to oznacza� tylko jedno: najwyra�niej nachylenie osi planety
zosta�o skorygowane.
Spr�bowa�em wyobrazi� sobie, jak mo�na by�o tego dokona�. Jakie wielkie maszyny
musia�y zosta� zainstalowane na biegunach? Jakie podj�to �rodki bezpiecze�stwa, aby w
trakcie tego procesu powierzchnia Ziemi nie obluzowa�a si�? By� mo�e, snu�em domys�y,
zastosowano jakie� ogromne urz�dzenie magnetyczne, kt�re sterowa�o j�drem planety.
Zaniepokoi�a mnie jednak nie tylko skala tej planetarnej in�ynierii: jeszcze bardziej
przera�a� mnie fakt, �e nie zaobserwowa�em tej regulacji p�r roku podczas mojego
pierwszego wypadu w czas! Jak to mo�liwe, �e przegapi�em tak ogromn� i g��bok� zmian�?
Przecie� jestem wyszkolonym naukowcem, moja praca polega na obserwacji.
Przetar�em twarz i spojrza�em na zawieszon� na niebie s�oneczn� wst�g�, kt�ra
rzuca�a mi wyzwanie, bym uwierzy� w jej bezruch. Od jej jaskrawo�ci piek�y mnie oczy i
wydawa�o mi si�, �e wst�ga robi si� jeszcze ja�niejsza. Z pocz�tku zastanawia�em si�, czy to
nie wytw�r mojej wyobra�ni lub defekt wzroku. Opu�ci�em g�ow�, o�lepiony, ocieraj�c
r�kawem �zy i mrugaj�c, �eby si� pozby� z oczu chaotycznych plamek �wietlnych.
Chocia� nie jestem prymitywem ani tch�rzem, to jednak, siedz�c tam i widz�c dow�d
ogromnych wyczyn�w przysz�ych ludzi, poczu�em si� jak dzikus z pomalowanym, nagim
cia�em i ko��mi we w�osach, kt�ry kuli si� przed bogami na jaskrawym niebie. Poczu�em, jak
nieopisany strach o w�asne zdrowie psychiczne wynurza si� z g��bin mojej �wiadomo�ci i
chwyci�em si� kurczowo wiary, �e - jakim� cudem - po prostu nie zauwa�y�em tego
osza�amiaj�cego zjawiska astronomicznego podczas mojego pierwszego przej�cia przez te
lata. Jedyna alternatywna hipoteza przera�a�a mnie do samego dna mojej duszy: zak�ada�a, �e
nie by�em w b��dzie podczas mojej pierwszej podr�y; �e regulacja osi Ziemi rzeczywi�cie
tam nie zaistnia�a - �e uleg� zmianie sam bieg historii.
Nieomal �e wieczny kszta�t stoku pozosta� niezmieniony - morfologia staro�ytnego
l�du pozosta�a nietkni�ta przez ewoluuj�ce �wiat�o na niebie - zobaczy�em jednak, �e fala
zieleni, kt�ra wcze�niej zala�a l�d, teraz wycofa�a si� pod wp�ywem o�lepiaj�cego blasku
rozja�nionego S�o�ca.
Do mojej �wiadomo�ci dotar�o teraz odleg�e migotanie nad g�ow� i podnios�em wzrok,
os�aniaj�c r�k� oczy. Migotanie pochodzi�o od s�onecznej wst�gi na niebie - lub tego, co
przedtem ni� by�o, gdy� u�wiadomi�em sobie, �e jakim� cudem zn�w jestem w stanie �ledzi�
ruch S�o�ca, kiedy na kszta�t kuli armatniej przelatywa�o po niebie, zataczaj�c swoje
codzienne ko�o; jego ruch ju� nie by� dla mojego oka zbyt szybki i odkry�em, �e powodem
migotania jest cykliczna zmiana dnia i nocy.
Z pocz�tku my�la�em, �e moja maszyna musi traci� pr�dko��, kiedy jednak spojrza�em
na tarcze, zobaczy�em, �e wskaz�wki poruszaj� si� tak �wawo jak dotychczas.
Jednolite, per�owoszare �wiat�o rozp�yn�o si� i gwa�towne zmiany dni i nocy sta�y si�
wyra�ne. Gor�ce, jasne, ��te s�o�ce prze�lizgiwa�o si� po niebie, zmniejszaj�c szybko�� z
ka�d� pokonywan� trajektori� �ukow� i wkr�tce u�wiadomi�em sobie, �e p�on�ca gwiazda
potrzebuje wielu stuleci na wykonanie jednego pe�nego obrotu wok� Ziemi.
Wreszcie S�o�ce zatrzyma�o si� i spocz�o na zachodnim horyzoncie - gor�ce,
bezlitosne i niezmienne. Rotacja Ziemi usta�a; teraz planeta obraca�a si� z jedn� stron�
zwr�con� nieustannie do S�o�ca!
Dziewi�tnastowieczni naukowcy przewidzieli, �e wp�yw p�yw�w S�o�ca i Ksi�yca w
ko�cu doprowadzi do tego, i� rotacja Ziemi zostanie zablokowana przez S�o�ce, tak jak
Ksi�yc zmuszony by� tkwi� zwr�cony jedn� stron� do Ziemi. Sam by�em tego �wiadkiem,
gdy po raz pierwszy odkrywa�em przysz�o��. Mia�o si� to jednak zdarzy� nie pr�dzej ni� za
wiele milion�w lat. A ja zasta�em nieruchom� Ziemi� po up�ywie zaledwie p� miliona lat!
Jeszcze raz uprzytomni�em sobie, �e to efekt ingerencji ludzkiej r�ki -
odziedziczonych po ma�pie palc�w, kt�re po wielu stuleciach mia�y u�cisk godny bog�w.
Niezadowolony z pochylenia osi swojego �wiata, cz�owiek zwolni� pr�dko�� obrotu samej
Ziemi, likwiduj�c w ko�cu odwieczny cykl dni i nocy.
Rozejrza�em si� po nowej, angielskiej pustyni. Kraina zosta�a ogo�ocona z trawy,
kt�r� zast�pi�a wysuszona glina. Tu i �wdzie dostrzeg�em �lady jakich� odpornych krzew�w-
przypominaj�cych kszta�tem oliwki - kt�re usi�owa�y prze�y� pod bezlitosnym s�o�cem.
Pot�na Tamiza, kt�ra przesun�a swoje koryto o jak�� mil�, zw�zi�a si� do takiego stopnia,
�e ju� nie widzia�em odblasku jej w�d. Wcale nie uwa�a�em, �e te najnowsze zmiany wysz�y
krainie na lepsze: w �wiecie Morlok�w i Eloj�w przynajmniej zachowane zosta�y
najistotniejsze cechy angielskiego krajobrazu, na kt�ry sk�ada�y si� ziele� i woda; kiedy teraz
o tym my�l�, jawi mi si� to niczym odholowanie Wysp Brytyjskich do tropiku.
Wyobrazi�em sobie biedn� planet�, kt�rej jedna strona pogr��ona jest na zawsze w
�wietle s�onecznym, a druga - ci�gle pozostaje odwr�cona od S�o�ca. Na r�wniku, w centrum
strony dziennej musia�o by� dostatecznie ciep�o, by cz�owiekowi przypala�a si� sk�ra. I
powietrze musia�o ucieka� z przegrzanej s�onecznej strony, by w postaci wielkich wiatr�w
pop�dzi� w kierunku ch�odniejszej p�kuli i przemieni� si� tam w tlenowo-azotowy �nieg nad
skutymi lodem oceanami. Gdybym teraz zatrzyma� machin�, by� mo�e zosta�bym str�cony
przez te wielkie wiatry, ostatnie wydechy p�uc planety! Proces m�g� dobiec ko�ca tylko
wtedy, gdy strona dzienna b�dzie wysuszona, bezwietrzna i ca�kowicie pozbawiona �ycia, a
ciemna strona pogrzebana pod cienk� skorup� zamro�onego powietrza.
Z narastaj�c� zgroz� u�wiadomi�em sobie, �e nie mog� teraz wr�ci� do domu! Aby
zawr�ci�, musia�bym zatrzyma� wehiku�, a gdybym to zrobi�, zosta�bym nagle wyrzucony w
krain� pr�ni i spiekoty, r�wnie pos�pn� co powierzchnia Ksi�yca. Ale czy mia�em odwag�
kontynuowa� w�dr�wk� w nieznan� przysz�o�� i �ywi� nadziej�, �e gdzie� w otch�ani czasu
znajd� �wiat, w kt�rym m�g�bym zamieszka�?
Obecnie nabra�em pewno�ci, �e co� jest nie tak z moimi spostrze�eniami, lub
wspomnieniami, z podr�owania w czasie. Mog�em bowiem wyobrazi� sobie, �e podczas
mojej pierwszej wyprawy w przysz�o�� przeoczy�em likwidacj� p�r roku - cho� trudno mi
by�o w to uwierzy� - nie mog�em si� jednak pogodzi� z tym, �e nie zauwa�y�em zmniejszenia
szybko�ci obrotu Ziemi.
Nie by�o co do tego �adnych w�tpliwo�ci: podr�owa�em przez wydarzenia
zdecydowanie r�ne od tych, kt�rych by�em �wiadkiem w trakcie mojej pierwszej wyprawy.
Z natury jestem cz�owiekiem skorym do rozmy�la� i na og� potrafi� w mig
sformu�owa� kilka hipotez, ale w tym momencie dozna�em takiego szoku, �e nie potrafi�em
zliczy� do trzech. Czu�em si� tak, jakby moje cia�o nadal brn�o w czas, lecz m�zg pozosta� w
tyle, gdzie� w kleistej przesz�o�ci. Wydawa�o mi si�, �e wcze�niej odznacza�em si� odwag�,
bo mia�em �wiadomo��, ba, pewno��, i� cho� kierowa�em si� ku niebezpiecze�stwu, by�o to
w gruncie rzeczy niebezpiecze�stwo, z kt�rym ju� kiedy� si� zetkn��em. Teraz nie mia�em
poj�cia, co mnie czeka w tych korytarzach czasu!
Zaabsorbowany tymi chorobliwymi my�lami, u�wiadomi�em sobie, �e na niebie ci�gle
zachodz� zmiany - jak gdyby burzenie naturalnego porz�dku rzeczy jeszcze nie zasz�o do��
daleko! S�o�ce robi�o si� coraz ja�niejsze. I - trudno by�o stwierdzi� to na pewno, gdy� blask
by� tak o�lepiaj�cy - wyda�o mi si�, �e ulega teraz zmianie sam kszta�t gwiazdy. S�o�ce
rozmazywa�o si� na niebie, tworz�c eliptyczn� plam� �wiat�a. Zastanawia�em si�, czy jakim�
cudem nie wiruje szybciej i tym samym nie zosta�o sp�aszczone przez rotacj�...
A potem - ca�kiem niespodziewanie - S�o�ce eksplodowa�o.
3. W MROKU
Kule �wiat�a wybuchn�y z biegun�w gwiazdy niczym olbrzymie flary. W ci�gu kilku
uderze� serca S�o�ce otoczy�o si� jaskrawym p�aszczem �wiat�a. �ar i blask zn�w zala�y
zmaltretowan� Ziemi�.
Krzykn��em i ukry�em twarz w d�oniach, nadal jednak dociera�o do moich oczu
�wiat�o powi�kszonego S�o�ca, przedzieraj�c si� nawet przez moje palce i odbijaj�c od
niklowych oraz mosi�nych cz�ci wehiku�u czasu.
A potem, tak szybko jak si� zacz�a, burza �wietlna usta�a - jaka� skorupa zamkn�a
si� wok� S�o�ca, jak gdyby olbrzymie usta po�yka�y gwiazd� - i zanurzy�em si� w ciemno�ci!
Opu�ci�em r�ce i znalaz�em si� w kompletnej czerni, niezdolny nic zobaczy�, cho�
plamki �wietlne nadal ta�czy�y mi w oczach. Czu�em pod sob� twarde siode�ko wehiku�u
czasu i kiedy wyci�gn��em r�k�, znalaz�em powierzchnie czo�owe ma�ych tarcz; machina
nadal si� ko�ysa�a, brn�c przez czas. Zacz��em si� zastanawia� - obawia�! - czy nie utraci�em
wzroku.
Wezbra�a we mnie rozpacz, czarniejsza od ciemno�ci na zewn�trz. Czy moja druga
wielka przygoda w czasie mia�a si� sko�czy� tak szybko, tak haniebnie? Wyci�gn��em r�k�,
szukaj�c po omacku d�wigni steruj�cych, a m�j rozgor�czkowany m�zg zacz�� wymy�la�
plany, w kt�rych t�uk�em szklane os�ony chronometrycznych tarcz i, by� mo�e za
po�rednictwem dotyku, kierowa�em si� do domu.
...A potem odkry�em, �e nie jestem �lepy: co� widzia�em.
Pod pewnymi wzgl�dami by� to jak dot�d najdziwniejszy aspekt ca�ej podr�y - tak
dziwny, �e z pocz�tku wcale nie odczuwa�em strachu.
Przede wszystkim zobaczy�em b�yskawic� w ciemno�ci. By� to niewyra�ny, rozleg�y