7261
Szczegóły |
Tytuł |
7261 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7261 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7261 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7261 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
JAMES LUCENO
AGENCI CHAOSU II. ZMIERZCH JEDI
Orginalny tytu�: Agents of Chaos II. Jedi Eclipse
Wydanie PL: Amber 2001
Wydanie USA: Ballantine Books 2000
Przek�ad: Aleksandra Jagie�owicz
Dla Carmen, Carlosa i Dmitra - 13 lat p�niej
Rozdzia� 1
Na planecie Gyndine wstawa� �wit, cho� mog�o to nie by� oczywiste dla kogo� znajduj�cego si� na jej powierzchni. Wstaj�ce s�o�ce by�o ledwie widoczne; wygl�da�o jak wyblak�a tarcza, przes�oni�ta ci�kimi k��bami dymu buchaj�cego z p�on�cych las�w i budynk�w. Odg�osy bitwy odbija�y si� grzmotem od otaczaj�cych wzg�rz, a gor�cy wiatr zamiata� opustosza�� r�wnin�. Mroczna ciemno��, przecinana tylko o�lepiaj�cymi b�yskami �wiat�a, zapanowa�a nad dniem.
Sztucznego �wiat�a dostarczali wojownicy i machiny wojenne; przemierza�y spieczon� ziemi�, przecina�y wzburzone niebo, kr��y�y na orbicie nad szale�stwem. Statki wrog�w i sprzymierze�c�w przebija�y si� poprzez o�owiane chmury, uparcie �cigaj�c si� wzajemnie i wzbogacaj�c pos�pn� muzyk� walki o d�wi�czne kontrapunkty. Na wsch�d od ogarni�tej wojn� stolicy padaj�ce z nieba promienie energetyczne bezlito�nie wbija�y si� w powierzchni�. Rozpo�ciera�y si� niczym w��cznie jaskrawego �wiat�a s�onecznego lub zbiera�y w o�lepiaj�ce kotary, zabarwiaj�ce horyzont na czerwono, jakby �wit zamar� w bezruchu.
Pociski z gor�cego kamienia, wystrzeliwane przez posuwaj�ce si� wrogie kontyngenty, spada�y deszczem na szcz�tki miasta, dziurawi�c ocala�e jeszcze wie�e i przewracaj�c wypatroszone przez ogie� budynki. K�sy roztrzaskanego ferrobetonu i pokr�cone kawa�y plastali spada�y na usiane kraterami ulice i zawalone gruzem alejki. Kilku cywil�w desperacko szuka�o schronienia, inni, sparali�owani strachem, skupili si� w grupki w poczernia�ych od ognia, pustych dziurach, kt�re niegdy� by�y wystawami sklepowymi i wej�ciami do budynk�w. W niekt�rych dzielnicach dzia�a jonowe i ostatnie baterie turbolaser�w odpowiada�y sinoniebieskim ogniem na zmasowany atak artylerii. Jednak tylko w okolicach ambasady Nowej Republiki pociski wroga by�y skutecznie odbijane przez pospiesznie zaimprowizowane pole si�owe.
Wielotysi�czny i wielorasowy t�um k��bi� si� niebezpiecznie blisko energetycznej �ciany, t�oczy� si� wok� ogrodzenia i napiera�, by jak najszybciej dosta� si� do �rodka. Na obrze�ach grupy kr�ci�y si� roboty, oszo�omione, a� nadto �wiadome losu, kt�ry je czeka w opanowanym przez napastnika mie�cie.
Gdyby ogrodzenie z paralizatorami by�o jedyn� przeszkod� dziel�c� ogarni�ty panik� t�um od bezpiecznej przystani, prawdopodobnie wszyscy wdarliby si� ju� na teren ambasady. Jednak ogrodzenia pilnowa� dodatkowo szereg uzbrojonych po z�by �o�nierzy Nowej Republiki, nale�a�o si� te� liczy� z samym polem si�owym. Parasol energii musia�by wpierw zosta� zdezaktywowany, aby mo�na by�o bezpiecznie go przekroczy�, a to nast�powa�o tylko wtedy, gdy kolejny statek ewakuacyjny wznosi� si� w niebo na spotkanie z transporterami zakotwiczonymi w lokalnej przestrzeni.
Twarze barwy popio�u os�aniano szmacianymi maskami przed truj�cym powietrzem. Czekaj�cy na ewakuacj� mieszka�cy Gyndine robili wszystko, �eby prze�y�. Obronnym gestem otaczali ramionami plecy przera�onych dzieci lub kurczowo przyciskali do piersi n�dzne t�umoki, zawieraj�ce ich osobiste rzeczy. B�agali �o�nierzy, pr�bowali nawet przekupstwa, obrzucali ich przekle�stwami i gro�bami. Stra�nicy, kt�rym nakazano milczenie, mieli ponure, �ci�gni�te twarze i nie rozdawali ani krzepi�cych spojrze�, ani s��w otuchy. Tylko ich oczy zadawa�y k�am pozornej nieczu�o�ci; strzela�y wok� jak taurille lub b�agalnie kierowa�y si� ku jedynej osobie, kt�ra mog�aby ulec pogr�kom i pro�bom.
Leia Organa Solo pochwyci�a w�a�nie jedno takie spojrzenie, rzucone w jej stron� przez �o�nierza ustawionego w pobli�u miejsca, kt�re sta�o si� bunkrem komunikacyjnym. W tej kobiecie z warstw� brudu na twarzy, z w�osami �ci�gni�tymi pod czapk� z daszkiem, nikt z t�umu nie rozpozna�by niedawnej bohaterki Sojuszu Rebeliant�w i g�owy pa�stwa. Po prostu niebieski jak niebo kombinezon bojowy z bufiastymi r�kawami, na kt�rych widnia� emblemat SENKI - senackiej komisji do spraw uchod�c�w - sprawia�, �e ka�dy widzia� w niej najlepsz� szans� na ratunek, jedyn� osob�, kt�ra mog�a ich uwolni�. Nie mog�a podej�� do ogrodzenia nawet na par� metr�w, by zaraz nie zacz�y si� ku niej wyci�ga� r�ce z p�acz�cymi dzie�mi, naszyjnikami modlitewnych paciork�w czy pospiesznymi wiadomo�ciami do ukochanych os�b poza planet�.
Nie mia�a odwagi nikomu spojrze� w oczy, by nie odczytano z jej twarzy nadziei czy �lad�w jej w�asnej rozpaczy. Aby utrzyma� cho� cz�ciowo r�wnowag� ducha, czerpa�a otuch� z Mocy. Zbyt cz�sto jednak kr��y�a niespokojnie pomi�dzy bunkrem a kraw�dzi� tarczy, czekaj�c na informacj�, �e w�a�nie wyl�dowa� kolejny statek ewakuacyjny i czeka na pasa�er�w.
Krok w krok za ni� chodzi� wierny Olmakh, z kt�rego wrodzone okrucie�stwo czyni�o raczej napastnika ni� ochroniarza. Malutki Noghri przynajmniej wydawa� si� czu� w�r�d tego chaosu jak u siebie w domu, podczas gdy C-3PO, kt�rego normalny blask przy�mi�a sadza i popi�, by� doprawdy przera�ony. Zw�aszcza �e ostatnio l�k robota protokolarnego koncentrowa� si� nie tyle na w�asnym bezpiecze�stwie, ile na znacznie wi�kszym zagro�eniu, jakie Yuzzhanie stanowili dla ca�ego mechanicznego �ycia, kt�re zazwyczaj jako pierwsze pada�o ich ofiar� po podbiciu kolejnej planety.
Pot�na eksplozja zako�ysa�a permabetonow� p�yt� pod stopami Leii i z serca miasta unios�a si� wiruj�ca kula pomara�czowego ognia. Gor�cy wicher ch�osta� kropelkami rozpalonego deszczu, szarpa� czapk� i kombinezon Leii. Mikroklimatyczne burze, wygenerowane przez wymiany energetyczne i po�og�, przez ca�� noc przetacza�y si� przez r�wnin�. Grad miesza� si� z popio�ami unoszonymi ze zrujnowanej powierzchni Gyndine; ch�osta� twarze i ods�oni�te cz�ci cia�a, pokrywaj�c je b�blami jak deszcz kwasu. Nawet przez izolowane podeszwy wysokich do kolan but�w Leia czu�a nienormalne gor�co pod�o�a.
Kiedy us�ysza�a g�o�ny, sycz�cy d�wi�k, okr�ci�a si� na pi�cie i spojrza�a na tarcz� w sam� por�, aby ujrze�, jak unosi si� w g�r� w falach zniekszta�ce�.
- Statek odlecia� - zameldowa� �o�nierz z bunkra ��czno�ciowego, przyciskaj�c obiema r�kami za du�e s�uchawki he�mofonu. - Dwa nast�pne ju� s� w szybie.
Leia podnios�a wzrok w mroczne niebo. Ob�y, obrysowany odblaskiem �wiate� startowych statek uni�s� si� na repulsorach i wystrzeli� w g�r� na kolumnie b��kitnego �wiat�a, eskortowany przez tuzin X-skrzyd�owc�w. Za nimi ruszy�a, zaczajona do tej pory u st�p wzg�rz, eskadra koralowych skoczk�w.
Leia odwr�ci�a si� do stra�nik�w strzeg�cych ogrodzenia z paralizatorami.
- Wpu�ci� nast�pn� grup�!
Ci, kt�rzy stali na czele t�umu - �ci�ni�ci rami� przy ramieniu, twarz przy twarzy - ludzie, Sullustanie, Bimmsowie i inni, przepychali si� przez bram� ambasady. Korzystaj�c z opuszczonej tarczy, wystrzeliwane przez wroga pociski, do tej pory odbijane, teraz zasypywa�y budynek jak ogniste meteory. Jeden z nich uderzy� we wschodnie skrzyd�o ambasady, zbudowanej jeszcze w czasach imperialnych, wzniecaj�c po�ar.
Leia popycha�a energicznie uchod�c�w w stron� wahad�owca czekaj�cego w strefie l�dowania.
- Szybciej! - wo�a�a. - Szybciej!
- W��czamy tarcze - przekaza� ten sam ��czno�ciowiec z bunkra. - Wszyscy cofn�� si�.
Leia zacisn�a z�by. Te chwile by�y najgorsze.
�o�nierze przy bramie zamkn�li kordon i rozejrzeli si� wok� w poszukiwaniu wygaszaczy pola. W odpowiedzi t�um rzuci� si� do przodu, buntuj�c si� przeciwko niesprawiedliwej - jego zdaniem - arbitralno�ci rozkazu. Najbli�ej stoj�ce istoty, obawiaj�c si�, �e przez jedn� lub dwie osoby strac� szans� na ratunek, pr�bowa�y przepchn�� si� lub prze�lizn�� pomi�dzy �o�nierzami, podczas gdy ci z ty�u pchali z ca�ej si�y, pr�buj�c posun�� si� cho� par� metr�w. Leia wiedzia�a, �e ich wysi�ek jest daremny, ale t�um nie chcia� si� rozej��, mimo wszystko wierz�c, �e si�y Nowej Republiki zdo�aj� utrzyma� naje�d�c�w w ryzach, dop�ki ostatni cywil i ostatni niezdolny do walki nie opu�ci planety.
- Pani Leio - odezwa� si� C-3PO. Zbli�a� si� pospiesznie ze wzniesionymi r�kami i rozjarzonymi fotoreceptorami - Pole deflektorowe s�abnie! Je�li szybko nie odlecimy, z ca�a pewno�ci� zginiemy.
Jak wielu innych dzisiaj, pomy�la�a Leia.
- Odlecimy ostatnim statkiem - powiedzia�a - nie wcze�niej. Do tej pory zr�b co� u�ytecznego: spisuj nazwiska i gatunki.
C-3PO jeszcze wy�ej podni�s� r�ce i podrepta� w jej stron�. Nagle si� zatrzyma�.
- A co b�dzie z nami?
Leia westchn�a ze znu�eniem. Sama te� si� nad tym zastanawia�a. Bombardowanie rozpocz�o si� dwa dni wcze�niej, gdy flotylla yuzzha�ska niespodziewanie pojawi�a si� w s�siednim systemie Ci-carpous, startuj�c z pozycji w przestrzeni Hurt�w. Podj�to bez�adn� pr�b� ufortyfikowania sto�ecznego sektora, ale zar�wno flota, jak i si�y zadaniowe by�y zaanga�owane w obron� g��wnych system�w w Koloniach i J�drze. Nowa Republika niewiele mog�a wi�c zaoferowa� odleg�ym, mniej znanym �wiatom, takim jak Gyndine, nawet pomimo w�asnej orbitalnej stoczni.
Z tej samej przyczyny nag�y atak Yuzzhan wydawa� si� mie� niewiele sensu i logiki - je�li nie liczy� rozsiewanego wok� zamieszania. W obliczu niedawnego upadku kilku �wiat�w �rodkowych Rubie�y uznano Gyndine, po�o�on� daleko od tamtych obszar�w, za idealn� stacj� tranzytow� dla uchod�c�w. Wiele spo�r�d istot szturmuj�cych teraz ogrodzenie zosta�o tu przywiezionych z Ithory, Ob-roa-skai, Ord Mantell i innych opanowanych przez nieprzyjaciela planet. Nagle sta�o si� jasne, �e Yuzzhanie z r�wn� ochot� �cigaj� uchod�c�w, jak po�wi�caj� ofiary lub masakruj� roboty. Zdawa�o si�, �e atak na Gyndine jest tylko swoist� metod� udowodnienia, �e tak samo �atwo przychodzi im zatruwanie �wiat�w, jak zdobywanie ich w obecnym kszta�cie.
G�os oficera ��czno�ciowego szybko po�o�y� kres zadumie Leii.
- Pani ambasador, mamy odczyt z sondy polowej. Leia zawaha�a si�, schyli�a g�ow� i wesz�a do bunkra, gdzie grupka kobiet i m�czyzn zbi�a si� wok� pomniejszonego, za�mionego siatk� szum�w hologramu. Potrzebowa�a d�u�szej chwili, by zorientowa� si�, co w�a�ciwie widzi. Jednak nawet wtedy nie mog�a do ko�ca pogodzi� si� z prawd�.
- Co, w imi�...
- Ogniodmuchy - powiedzia� kto�, jakby wyprzedzaj�c jej zdumienie. - Powiadaj�, �e Yuzzhanie zatrzymali si� na Mimban, �eby te bestie mog�y nape�ni� si� gazem bagiennym.
Nogi Leii zadr�a�y tak, �e musia�a usi���. Dopiero wtedy zas�oni�a d�oni� usta. Z porannej zorzy, jak zwiastun nowego, przera�aj�cego �witu, wy�oni� si� legion olbrzymich, wyd�tych jak p�cherze stworze�, st�paj�cych na sze�ciu kr�pych nogach. Ka�de mia�o wi�zk� gi�tkich tr�bek, rzygaj�cych strumieniami galaretowatego ognia.
- Metan i siarkowod�r prawdopodobnie mieszaj� si� z jak�� substancj� zawart� w ich wn�trzno�ciach, by wytwarza� ten p�ynny ogie� - zauwa�y�a kobieta przy regulatorze holoprojektora, bardziej zaintrygowana, ni� przera�ona. - Wydychaj� r�wnie� aerozole antylaserowe.
Jeszcze jeden przyk�ad potwor�w wygenerowanych przez wroga z pomoc� in�ynierii genetycznej. Trzydziestometrowej wysoko�ci Ogniodmuchy nie tyle w�drowa�y, co unosi�y si� nad ziemi�, niczym lu�no uwi�zane, l�ejsze od powietrza balony, obracaj�c w popi� wszystko i wszystkich na swej drodze.
Leia prawie czu�a od�r tej jatki.
- Czymkolwiek s�, maj� grube pow�oki - zauwa�y� ��czno�ciowiec. - Nic s�abszego od promienia turbolasera nie da im rady.
Oddzia�y gyndi�skie, nie mog�c powstrzyma� marszu �mierciono�nych b�bli, zacz�y opuszcza� okopane pozycje i ca�ymi gromadami wraca�y do miasta. Pozostawi�y za sob� uszkodzony sprz�t: czo�goroboty, poczernia�e od ognia machiny wojenne, nawet kilka przewr�conych, bezg�owych maszyn krocz�cych AT-AT, kt�re upad�y na ziemi�, niezdolne do utrzymania si� na nogach.
- Wycofuj� si� - ostro zauwa�y�a Leia. - Kto da� rozkaz odwrotu?
Zaledwie wypowiedzia�a te s�owa, ju� ich po�a�owa�a. Oficerowie, kt�rzy do tej pory nawet jej si� nie przyjrzeli, teraz niepewnie spogl�dali po sobie. Czy mo�e wini� �o�nierzy, �e si� wycofuj�, skoro ca�a Nowa Republika nie robi nic innego od pocz�tku inwazji: wycofuje si� w kierunku J�dra, jakby zag�szczenie w nim gwiezdnych system�w mog�o zapewni� ochron�? Kto teraz potrafi powiedzie�, co jest s�uszne, a co ha�bi�ce?
Leia bez s�owa opu�ci�a bunkier. W wej�ciu natkn�a si� na wstrz��ni�tego C-3PO.
- Pani Leio, dotar�y do mnie przera�aj�ce wie�ci!
Leia ledwie go s�ysza�a. Przez te kilka chwil, kt�re sp�dzi�a w bunkrze, bitwa dotar�a ju� do przedmie�� stolicy. T�um by� jeszcze bardziej niespokojny i rozko�ysany ni� do tej pory; napiera� coraz mocniej. Leii wydawa�o si�, �e przez wyrw� w zabudowie widzi podskakuj�ce kszta�ty yuzzha�skiego ogniodmucha.
- Podobno obywatele Gyndine uznali, �e umy�lnie dyskryminuje pani osoby, kt�re niegdy� podziela�y przekonania imperialne.
Leia otwar�a ze zdziwienia usta, jej br�zowe oczy zab�ys�y gniewem.
- To absurd. Czy im si� wydaje, �e potrafi� na oko odr�ni� by�ego zwolennika Imperatora? Nawet zreszt� gdybym umia�a...
C-3PO konspiracyjnie zni�y� g�os:
- Tak si� sk�ada, �e to oskar�enie ma pewne potwierdzenie statystyczne, pani. Z pi�ciu tysi�cy os�b, ewakuowanych do tej pory, przewa�aj�cy procent stanowi� mieszka�cy �wiat�w, kt�rych wcze�niejsza lojalno�� wobec Sojuszu Rebeliant�w jest niezaprzeczalna. Jednak jestem przekonany, �e to zjawisko spowodowane jest niczym innym, jak tylko...
Wyja�nienia C-3PO uton�y w og�uszaj�cej eksplozji. Wy�adowania elektryczne zata�czy�y dziko po kraw�dziach kopu�y i tarcza znik�a. Jednocze�nie czujniki wzd�u� ogrodzenia zamigota�y i zgas�y. Po t�umie przebieg�o przera�one westchnienie.
- Trafili w generator pola - j�kn�� C-3PO. - Jeste�my zgubieni!
T�um ruszy� naprz�d i �o�nierze zacie�nili szeregi. Rozleg� si� przejmuj�cy pisk w��czanej broni.
C-3PO zacz�� cofa� si� w stron� bramy ambasady.
- Zgniot� nas!
Olmakh z profesjonaln�, ale gro�n� zwinno�ci� przesun�� si� tak, by znale�� si� u boku Leii. Mia�a w�a�nie poleci� mu, �eby si� nie wtr�ca�, kiedy jeden z �o�nierzy spanikowa� i wystrzeli� z broni sonicznej wprost w otaczaj�cy go t�um, powalaj�c kilka tuzin�w uchod�c�w. Reszta w panice rozpierzch�a si� we wszystkich kierunkach.
Leia bez namys�u podbieg�a do �o�nierza i wyj�a mu bro� z bezw�adnych d�oni.
- Mamy ratowa� tych ludzi, a nie rani�!
Odrzuci�a bro� i otar�a d�oni� czo�o, niechc�cy zsuwaj�c czapk�. D�ugie w�osy rozsypa�y si� jej na ramiona. Przeciskaj�c si� w kierunku bunkra, chwyci�a pierwszy komunikator, jaki nawin�� si� jej pod r�k�, i za��da�a widzenia z komendantem si� zadaniowych.
- Ambasador Organa Solo, tu komandor Hanka - odezwa� si� zwi�le g��boki bas.
- Potrzebujemy wszystkich mo�liwych statk�w, komandorze... natychmiast. Si�y Yuzzhan Vong wkroczy�y do miasta.
Hanka odpowiedzia� dopiero po d�u�szej chwili.
- Przykro mi, pani ambasador, ale tu te� mamy pe�ne r�ce roboty. Kolejne trzy statki wojenne wroga wysz�y z nadprzestrzeni po drugiej stronie ksi�yca. Musz� pani wystarczy� te statki, kt�re s� na powierzchni. Prosz� si� �adowa� i ucieka�. I radz� pani zabra� si� jednym z nich.
Leia kciukiem wy��czy�a komunikator i z rozpacz� spojrza�a na t�um.
Jak mam wybiera�? - my�la�a gor�czkowo. Jak?
Burza meteor�w z koralu yorik zasypa�a ambasad� i otaczaj�ce budynki. Podpala�y wszystko, czego dotkn�y. Piekielny �ar spowodowa� eksplozj� zbiornik�w paliwa w pobli�u strefy l�dowania, kt�re rozrzuci�y szeroko od�amki pow�ok. Prawa strona twarzy Leii nagle zap�on�a b�lem, bo co� przeora�o jej policzek. Instynktownie podnios�a d�o�, dotykaj�c rany czubkami palc�w; stwierdzi�a, �e roz�arzony do bia�o�ci od�amek momentalnie przy�eg� ran�.
- Pani Leio, pani jest ranna - zawo�a� C-3PO, ale odprawi�a go ruchem r�ki, zanim zd��y� jej dotkn��. K�tem oka spostrzeg�a, �e dwaj �o�nierze wlok� w jej kierunku muskularnego, �ylastego m�czyzn�. Twarz wi�nia pod mi�kkim beretem by�a spuchni�ta i posiniaczona.
- Co znowu? - zapyta�a.
- Pod�egacz - odpar� ni�szy z �o�nierzy. - Us�yszeli�my, jak opowiada w t�umie, �e wybieramy samych lojalnych wobec Republiki. �e wszyscy, kt�rzy maj� jak�kolwiek imperialn� przesz�o��, mog� go co najwy�ej poca�owa� w...
- Rozumiem, sier�ancie - przerwa�a mu Leia.
Przez chwil� przygl�da�a si� wi�niowi, zastanawiaj�c si�, co w�a�ciwie popchn�o go do rozpowiadania takich k�amstw. Ju� mia�a otworzy� usta, �eby przem�wi�, gdy zaalarmowa�o j� ciche poci�ganie nosem. Olmakh.
Podesz�a bli�ej i uwa�nie spojrza�a pod�egaczowi w oczy. Unios�a w g�r� palec wskazuj�cy prawej r�ki. Olmakh wyda� z siebie niskie warkni�cie. Wi�zie� zrozumia� intencj� Leii i cofn�� si�, co spowodowa�o tylko wzmocnienie uchwytu przez trzymaj�cych go �o�nierzy. Oczy Leii zw�zi�y si�, gdy stwierdzi�a, �e si� nie myli. Wcisn�a palec wprost w twarz m�czyzny, w miejsce, gdzie prawe nozdrze zawija si� w policzek.
Ku os�upieniu �o�nierzy cia�o m�czyzny zacz�o si� otwiera� i jakby zwija�; w miejsce jego twarzy pojawi�a si� inna, pe�na dumy i b�lu, ozdobiona jaskrawymi wzorami i zawijasami. Podobna do ludzkiej twarzy maska, kt�ra ust�pi�a pod dotkni�ciem Leii, znik�a na piersi m�czyzny, pod lu�n� bluz�. Wida� by�o przez ubranie, jak zsuwa si� coraz ni�ej, by wreszcie wyp�yn�� z mankiet�w jego spodni jak blady syrop i uformowa� ka�u�� na pod�odze.
�o�nierze odskoczyli z przera�eniem, a sier�ant wyci�gn�� miotacz i wystrzeli� kilkakrotnie w stron� �ywej ka�u�y. Uwolniony z uchwytu Yuzzhanin tak�e cofn�� si� o krok i rozdar� bluz� na piersi, ods�aniaj�c kamizelk�, r�wnie �yw�, jak przed chwil� maska ooglith. Z utkwionym w Leii spojrzeniem bezrz�sych oczu uni�s� g�ow� i wyda� z siebie mro��cy krew w �y�ach okrzyk wojenny.
- Do-ro�ik vong pratte! �mier� naszym wrogom!
- Na ziemi�! Padnij! - wrzasn�a Leia do zgromadzonych.
Olmahk poci�gn�� j� na ziemi�, zanim jeszcze pierwsze chrz�szcze udarowe wyrwa�y si� z piersi Yuzzhanina. D�wi�k przypomina� nieco strzelanie kork�w z butelek wina musuj�cego, ale te pogodne d�wi�ki by�y punktowane okrzykami b�lu �o�nierzy i cywil�w, kt�rzy nie us�yszeli lub zlekcewa�yli rozkaz Leii. W promieniu dziesi�ciu metr�w wszystkie �ywe istoty pada�y jak drzewa od wichury.
Leia poczu�a, �e Olmakh podnosi si� z niej. Zanim unios�a g�ow�, Noghri zd��y� ju� z�bami rozerwa� krta� Yuzzhanina. Wok� niej na ziemi le�eli ranni, krzycz�c i zwijaj�c si� z b�lu. Inni zataczali si� i przyciskali d�onie do rozdartych brzuch�w, wielokrotnie z�amanych ko�czyn, zmia�d�onych �eber i zmasakrowanych twarzy.
- Zabierzcie ich do stacji opatrunkowej! - poleci�a Leia.
Pociski z koralu yorik bombardowa�y nadal ambasad� i stref� l�dowania, gdzie grupka z�o�ona z tuzina �o�nierzy nadzorowa�a l�dowanie ostatniego statku ewakuacyjnego.
T�um ju� dawno przebi� si� przez bram�, ale pa�ki parali�uj�ce i bro� soniczna powstrzymywa�y wi�kszo�� przed dotarciem do statku. Leia chwiejnym krokiem ruszy�a tak�e w tym kierunku. Olmakh depta� jej po pi�tach. Zauwa�y�a po drodze C-3PO, kt�rego p�yta piersiowa, tu� nad okr�g�ym sprz�g�em zasilania i do�adowania, by�a mocno wygi�ta, pewnie atakiem jednego z chrz�szczy.
- Wszystko w porz�dku? - zapyta�a.
Gdyby m�g�, pewnie by zamruga�.
- Dzi�ki tw�rcy, �e nie mam serca!
Ca�a tr�jka kierowa�a si� w stron� statku, gdy nagle w pole ich widzenia wku�tyka� antyczny AT-ST, z jednej strony poczernia�y od sadzy i ociekaj�cy p�ynem hydraulicznym, z oderwanym miotaczem granat�w. Lekka opancerzona skrzynia wspiera�a si� na dw�ch zginaj�cych si� do ty�u nogach. Terenowy transporter zwiadowczy zatrzyma� si� ze zgrzytem i brz�kiem, po czym run�� �podbr�dkiem� do przodu na permabetonow� p�yt� l�dowiska. Tylny w�az otworzy� si� niemal natychmiast i uwolni� chmur� czarnego dymu. W �lad za ni� z w�azu wype�zn�� m�ody m�czyzna, kaszl�cy, ale poza tym bez widocznych obra�e�.
- Wurth Skidder - oznajmi�a Leia, krzy�uj�c r�ce na piersi. - Powinnam ci� by�a rozpozna� po takim wej�ciu.
Jasnow�osy m�odzieniec o ostrych rysach poderwa� si� na nogi i odrzuci� dymi�c� szat� Jedi.
- Yuzzhanie prze�amali nasze linie obrony, pani ambasador. Walka przegrana - u�miechn�� si�, o dziwo, rado�nie. - Chcia�em, �eby pani wiedzia�a o tym pierwsza.
Leia wiedzia�a od Luke�a, �e Skidder jest na Gyndine, ale teraz zobaczy�a go po raz pierwszy. Mia�a ju� z nim k�opoty osiem miesi�cy temu, podczas kryzysu rhomamoolia�skiego, kiedy za�atwi� kilka gwiezdnych osaria�skich my�liwc�w pilotowanych przez Rodian, �eby tylko przeszkodzi� jej �wczesnej misji dyplomatycznej. Wtedy uzna�a, �e jest nierozs�dny, bezczelny i zadufany w sobie, ale Luke twierdzi�, �e bitwa na Ithorze i odniesione tam rany zmieni�y Skiddera na lepsze. Bez w�tpienia dlatego, �e marzy� tylko o tym, aby jego miecz �wietlny by� stale w robocie.
- Troch� za p�no na te nowiny, Wurth - oznajmi�a. - Ale zd��y�e� akurat na ostatni lot.
Skinieniem g�owy wskaza�a mu stref� l�dowania. - Brat nigdy by mi nie wybaczy�, gdybym nie odwioz�a ci� bezpiecznie na Coruscant.
Skidder wykona� skomplikowany, dworski uk�on i wyci�gn�� do niej r�k�.
- Jedi za wszelk� cen� unika sprzeczek - powiedzia�. Przez chwil� wytrzyma� jej wzrok. - Kodeks Jedi milczy wprawdzie o konieczno�ci wykonywania rozkaz�w cywil�w, ale us�ucham ci�, z szacunku dla twojego dostojnego brata.
- �wietnie - odpar�a sarkastycznie. - Postaraj si� tylko na pewno dosta� na pok�ad.
Kto� klepn�� j� w rami�. Obejrza�a si�.
- Pani ambasador, trzymamy miejsca dla pani, pani ochroniarza i robota - zaraportowa� oficer. - Ale musi pani ju� i��. Pose� Nowej Republiki jest ju� na pok�adzie i otrzymali�my rozkaz odlotu.
Skin�a g�ow� na znak, �e zrozumia�a, ale odwr�ci�a si� w kierunku Skiddera. Zobaczy�a, jak biegnie w stron� bramy ambasady.
- Skidder! - krzykn�a, przyk�adaj�c d�onie do ust jak tub�.
Zatrzyma� si�, odwr�ci� w jej stron� i wykona� r�k� gest, kt�ry cho� raz przypomina� prawdziwy wyraz szacunku.
- Mam jeszcze jedn� ma�� spraw� do za�atwienia! - odkrzykn��. Leia gniewnie zmarszczy�a brwi i zn�w odwr�ci�a si� do oficera.
Patrzy�a to na niego, to na rosn�cy t�um, kt�ry ju� zgromadzi� si� u st�p rampy wej�ciowej do statku.
- Statek na pewno pomie�ci jeszcze kilka os�b.
Usta oficera zacisn�y si� w w�sk� kresk�.
- Mamy ju� komplet, pani ambasador. - Pod��y� za jej wzrokiem, ogarn�� spojrzeniem t�um i odetchn�� g��boko. - Ale prawdopodobnie wci�niemy jeszcze ze cztery osoby.
Leia z wdzi�czno�ci� dotkn�a jego ramienia i oboje poszli w kierunku rampy. Za barykad� �o�nierzy, na samym przedzie kolejki uchod�c�w, sta�a grupka ogoniastych istot o podobnych do kolc�w w�osach i aksamitnym futerku, ubranych w barwne, cho� wytarte kurtki i sarongowe sp�dnice.
Rynowie, zdumia�a si� Leia. Gatunek, do kt�rego nale�a� nowy przyjaciel Hana, Droma.
- Czworo - przypomnia� oficer i Leia szybko policzy�a Ryn�w. - Cz�� b�dzie musia�a zosta�.
Sze�cioro, �ci�le m�wi�c. I tak czw�rka Ryn�w to lepsze ni� nic. Wcisn�a si� pomi�dzy dw�ch barczystych �o�nierzy przy samej rampie i skin�a na istoty w kolejce.
- Was czworo - powiedzia�a, pokazuj�c palcem ka�dego po kolei. - Szybko!
Rozleg�y si� okrzyki ulgi i rado�ci. Wybrana czw�rka odwr�ci�a si�, �eby wymieni� u�ciski z tymi, kt�rzy zostan�. Kto� z ty�u poda� jednej z samic ciep�o owini�te dziecko.
- Melismo, je�li odnajdziesz Drom�, powiedz mu, �e tu jeste�my - powiedzia� kto�.
Leia poderwa�a si� i rozejrza�a woko�o, szukaj�c osoby, kt�ra wypowiedzia�a to imi�, ale nie mia�a czasu rozgl�da� si� w�r�d Ryn�w. �o�nierze w�a�nie zacz�li cofa� si� w g�r� rampy i zgarn�li Lei� ze sob�.
- Czekajcie! - zawo�a�a, zatrzymuj�c si� nagle, by nie popchn�li jej dalej. - Skidder. Gdzie jest Skidder? Mo�e ju� wsiad�?
Wychyli�a si� do przodu, �eby spojrze� na drug� stron� zrujnowanego l�dowiska i zauwa�y�a go, jak biegnie w kierunku statku, ci�gn�c za sob� kobiet�, a na lewym ramieniu trzyma d�ugow�ose dziecko. Lei� zamurowa�o. Mo�e Skidder rzeczywi�cie si� zmieni�.
- Maj� si� znale�� na pok�adzie - poinstruowa�a oficera dy�urnego. Przerwa�a w p� s�owa, kiedy zrzucony przez koralowego skoczka pocisk wbi� si� w permabeton zaledwie kilka metr�w od rampy. - Mo�ecie to zrobi� cho�by �y�k� do but�w.
Rozdzia� 2
�mier� �ciga�a wahad�owiec a� na kraw�d� przestrzeni. Plu�a ogniem z do�u, razi�a wyrzucanymi przez my�liwce pociskami, okr��a�a dovin basalami zamkni�tymi w okr�tach wojennych, zakotwiczonych tu� pod polem otaczaj�cym Gyndine. Eskorta X-skrzyd�owc�w musia�a wypala� sobie drog� pomi�dzy rojami skoczk�w koralowych, �ci�gaj�c po drodze fregat�; a� pi�ciu pilot�w po�wi�ci�o �ycie, usi�uj�c bezpiecznie doprowadzi� uciekinier�w do celu.
Leia siedzia�a w zat�oczonym kokpicie i obserwowa�a zaci�t� bitw�, zastanawiaj�c si�, czy zdo�aj� dotrze� na czas do transportera. Statek, kt�ry wystartowa� przed �witem, nie mia� tyle szcz�cia. Ob�y wrak leniwie dryfowa� w z�ocistym s�o�cu z przebit� w kilku miejscach pow�ok�, rozsiewaj�c wok� szcz�tki i resztki atmosfery.
Gdziekolwiek zwr�ci�a oczy, statki Nowej Republiki i Yuzzhan Vong zasypywa�y si� nawzajem promieniami laser�w i pociskami, podczas gdy bombowce wroga atakowa�y uko�nym lotem, rozpo�cieraj�c skrzydlate wyrostki i l�ni�c szkar�atem ran na koralu. W wi�kszej odleg�o�ci od planety wida� by�o nowo przyby�e jednostki, o kt�rych wspomnia� komandor Hanka. Dwa statki mia�y podobne do namiot�w kad�uby wykonane z jakiego� p�prze�roczystego materia�u, z kt�rych wystawa� ponad tuzin rozwidlonych ramion, jak dendryty z kokonu uwitego przez ogromnego owada. Trzeci najbardziej przypomina� zbitek sklejonych ze sob� b�bli lub ziaren skrzeku gotowych do wyklucia.
W przedziale pasa�erskim wahad�owca uchod�cy z Gyndine rozmawiali przyciszonymi g�osami. Nad nimi unosi� si� zapach strachu, kt�ry dra�ni� nozdrza Leii. Kr��y�a w�r�d nich, gdy kad�ub statku przesz�o znajome dr�enie. Z ulg� pozna�a, �e weszli w promie� �ci�gaj�cy. W chwil� p�niej wahad�owiec zosta� �agodnie, niemal czule wprowadzony do doku transportera.
Nawet jednak tam dosi�g�a ich �mier�.
Podczas procedury opuszczania pok�adu para koralowych skoczk�w, kt�re jakim� cudem oszuka�y tarcz� energetyczn� transportera, w samob�jczym ataku wpad�a ze �wistem do doku. Podskakiwa�y chwil� na pok�adzie i eksplodowa�y wreszcie na po�piesznie wzniesionych os�onach. Zgin�o kilku uchod�c�w i cz�onk�w za�ogi, ze trzydziestu odnios�o obra�enia.
Dwie adiutantki Leii, kt�re pozosta�y na pok�adzie transportera, teraz pospieszy�y w jej kierunku. Leia podnios�a si� z usianego od�amkami koralu pok�adu i jasno da�a im do zrozumienia, �e nie �yczy sobie, by odsuwa�y jej w�osy z twarzy.
- Zajmujecie si� moj� fryzur�, kiedy ludzie potrzebuj� natychmiastowej pomocy medycznej? - warkn�a.
- Ale pani policzek... - zaprotestowa�a jedna z kobiet, wyra�nie speszona.
Leia zapomnia�a ju� o ranie od szrapnela. Jej d�o� odruchowo powt�rzy�a poprzedni gest, ko�cami palc�w przesuwaj�c po nabrzmia�ej kraw�dzi szramy. Westchn�a ze znu�eniem i usiad�a na pod�odze.
- Przepraszam.
Bez s�owa pozwoli�a opatrzy� ran�. Nagle zda�a sobie spraw� z w�asnego zm�czenia.
- Nie pami�tam, kiedy ostatnio spa�am - stwierdzi�a, gdy Olmakh i C-3PO znale�li si� w zasi�gu jej g�osu.
- Sze�� minut temu min�o pi��dziesi�t siedem godzin, prosz� pani - poinformowa� j� C-3PO. - Oczywi�cie, czasu standardowego. Je�li pani woli, przelicz� ten czas na inne jednostki czasu, ale w tym przypadku...
- Nie teraz, Threepio - przerwa�a mu s�abym g�osem. - W�a�ciwie dlaczego nie mia�by� wzi�� k�pieli olejowej, zanim zastygn� ci wszystkie ruchome cz�ci?
C-3PO przechyli� g�ow� i zrobi� ruch, jakby chcia� wzi�� si� pod boki.
- Ale� dzi�kuj�, pani Leio. Ju� si� zaczyna�em obawia�, �e nie us�ysz� tych s��w nigdy wi�cej.
- A ty m�g�by� zmy� z podbr�dka krew Yuzzhanina - zauwa�y�a, zwracaj�c si� do Olmakha.
Noghri wymamrota� co� zaczepnie, ale skin�� g�ow� i odszed� w �lad za C-3PO.
Pi��dziesi�t siedem godzin, pomy�la�a Leia.
M�wi�c szczerze, nie mia�a chwili spokojnego snu, odk�d Han ponad miesi�c temu opu�ci� Coruscant. Nie by�o jednego dnia, �eby nie my�la�a, co w tej chwili robi; cho� podobno poszukiwa� Roi, swego dawnego mentora, kt�ry zosta� pojmany przez Yuzzhan w czasie ataku na stacj� orbitaln� Ord Mantell, �Ko�o Fortuny�. Mia� r�wnie� zamiar odnale�� rozproszonych cz�onk�w rodziny swojego nowego przyjaciela, Ryna. Leia zacz�a si� zastanawia�, czy to mo�liwe, aby Droma wspomniany na Gyndine by� tym samym Droma, z kt�rym teraz w��czy� si� Han?
Od czasu do czasu dociera�y do niej raporty, �e �Sok� Milenium� zosta� namierzony w tym czy innym systemie, ale Han jeszcze nie kontaktowa� si� z ni� osobi�cie.
Nie by� sob� od czasu �mierci Chewbacki. Zreszt� nikt nie by� taki sam od tego czasu - a sta�o si� to na pocz�tku inwazji Yuzzhan i to prawie na ich oczach. To naturalne, �e Han d�u�ej od innych prze�ywa �mier� Chewiego, ale nawet Leia by�a zaskoczona kierunkiem, jaki obra� - lub w jakim popchn�� go bezimienny �al. Do tej pory by� weso�ym nicponiem, teraz w jego charakterze pojawi�a si� gniewna powaga. Anakin by� pierwsz� ofiar� gniewu ojca; potem ju� wszyscy wok� jeden po drugim padali jego ofiar�.
Fachowcy m�wi� o etapach �a�oby, zupe�nie, jakby ludzie rutynowo przechodzili od jednego do drugiego. Ale u Hana wszystkie te etapy jakby przemiesza�y si� ze sob� - gniew, negacja, rozpacz. Tylko jako� nie nadchodzi�o pogodzenie si� ze strat�. Stan Hana bardzo Lei� martwi� - bardziej ni� cokolwiek innego. Co prawda, on zawsze got�w by� zaprzeczy� wszystkiemu, i to nie przebieraj�c w s�owach, ale �al spowodowa� powr�t dawnego Hana, samotnika Solo, kt�ry starannie strzeg� swego odosobnienia, trzymaj�c na odleg�o�� wyci�gni�tego ramienia ka�dego, kto twierdzi, �e nie troszczy si� o nikogo opr�cz w�asnej osoby i kto pozwala, by dreszcz emocji zast�pi� wszelkie inne uczucia.
Kiedy Droma - inny awanturnik - po raz pierwszy wszed� w orbit� zainteresowa� Hana, Leia obawia�a si� najgorszego. Potem jednak, gdy pozna�a Ryna nieco lepiej, poczu�a pewn� ulg�. Nie m�g� zast�pi� Chewiego - bo kt�by m�g�? - ale przynajmniej da� Hanowi mo�liwo�� nawi�zania nowej przyja�ni. Je�li Han to zaakceptuje, to mo�e znajdzie drog� powrotn� do starych, wypr�bowanych i szczerych zwi�zk�w. Tylko czas poka�e, co stanie si� z Hanem, ich ma��e�stwem, Yuzzhanami i Now� Republik�.
Z paskiem powoduj�cej sw�dzenie syntetycznej sk�ry na policzku uda�o jej si� wreszcie pozby� adiutantek. Pow�drowa�a w stron� przedzia�u pasa�erskiego, gdzie grupki uchod�c�w roz�o�y�y si� ju� na p�ycie pod�ogi. Pomimo szalej�cej wok� bitwy tu panowa�a atmosfera swobodnego luzu. Leia zauwa�y�a wys�a�ca Nowej Republiki na Gyndine i podesz�a do niego. Pose�, m�czyzna przystojny i pe�en dystynkcji, siedzia� na pod�odze i trzyma� si� za g�ow�.
- Obiecywa�em, �e wywieziemy wszystkich - mrukn�� pos�pnie pod jej adresem. - Zawiod�em ich. - Potrz�sn�� g�ow�. - Zawiod�em. Leia pocieszaj�co pog�adzi�a go po ramieniu.
- Kawaler Medalu Honorowego w bitwie pod Kashyyk, znany z przyk�adnej s�u�by w czasie kryzysu yevetha�skiego, dawny cz�onek Rady Senatu przyw�dczyni Nowej Republiki... - urwa�a i u�miechn�a si�. - Niech pan zachowa swoje wyrzuty dla Yuzzhan. Pan zrobi� wi�cej, ni� wydawa�o si� mo�liwe.
Posz�a dalej, chwytaj�c strz�pki rozm�w, kt�re g��wnie skupia�y si� na niepewnej przysz�o�ci, plotkach o okropno�ciach oboz�w dla uchod�c�w lub krytyce pod adresem rz�du i si� zbrojnych Nowej Republiki. Ucieszy�a si�, �e Rynowie znale�li dla siebie kawa�ek miejsca, dop�ki nie stwierdzi�a, �e zostali zepchni�ci w najciemniejszy k�t przedzia�u i �e nikt z uchod�c�w nie raczy� zbli�y� si� do nich na odleg�o�� metra.
Aby do nich dotrze�, musia�a przeby� kr�t� drog� pomi�dzy, poprzez, a nieraz nawet ponad grupkami rodzin i przypadkowych towarzyszy. Podesz�a do samicy Ryn�w, kt�ra trzyma�a dziecko.
- Kiedy wchodzili�cie na statek, s�ysza�am, jak kto� wspomina imi� Droma. Czy to popularne imi� u przedstawicieli waszego gatunku? Pytam dlatego, �e przypadkiem znam jednego Ryna o tym imieniu... s�abo, ale znam.
- To m�j bratanek - odpowiedzia� jedyny samiec spo�r�d grupy. - Nie widzieli�my go od czasu, gdy Yuzzhanie zaatakowali Ord Mantell. Siostra Dromy by�a jedn� z tych, kt�rym pani... kt�rzy zostali na Gyndine - pokaza� na niemowl�. - To jej dziecko.
- Och, nie - j�kn�a Leia, bardziej do siebie ni� do nich. Zaczerpn�a tchu i wyprostowa�a si�. - Wiem, gdzie jest tw�j bratanek.
- A wi�c jest bezpieczny?
- W pewnym sensie. Jest z moim m�em. Szukaj� was.
- C� ironia losu - odpar� samiec. - A teraz zostali�my podzieleni jeszcze bardziej.
- Kiedy tylko dotrzemy na Ralltiir, postaram si� skontaktowa� z m�em.
- Dzi�kuj�, ksi�niczko - odezwa�a si� samica imieniem Melisma, zaskakuj�c j� kompletnie.
- Ambasador - poprawi�a.
U�miechn�li si� wszyscy.
- Dla Ryn�w zawsze pozostanie pani ksi�niczk� - powiedzia� samiec.
S�owa te jednocze�nie nape�ni�y j� ciep�em i zmartwi�y. Rynowie nie znale�liby si� na Gyndine, gdyby nie przenios�a ich tam z Bilbringi. A co stanie si� z t� sz�stk�, kt�r� by�a zmuszona pozostawi� na pewn� �mier� lub niewol�? Czy w oczach siostry Dromy by�a ksi�niczk�, czy dezerterem? Pochlebne s�owa brzmia�y szczerze, ale mog�a to by� kolejna ironia losu.
Sz�a w kierunku mostka, gdy rozbrzmia� alarm �wszyscy na miejsca�. Zanim dotar�a do centrum dowodzenia, statkiem wstrz�sa�y ju� pot�ne eksplozje, wystawiaj�c na pr�b� si�� jego tarcz.
- Ambasador Organa Solo! - zawo�a� komandor Ilanka ze swojego obrotowego fotela, gdy przez owalne okno zala�a ich fala fioletowego �wiat�a. - Dobrze, �e w og�le mamy pani� na pok�adzie. Je�li si� nie myl�, wsiad�a pani na statek ewakuacyjny jako ostatnia.
- Jak wygl�da nasza sytuacja? - zapyta�a, ignoruj�c jego sarkazm.
- Okre�li�bym j� jako rozpaczliw� z tendencj� w kierunku beznadziejnej. Poza tym wszystko jest w najlepszym porz�dku.
- Mamy mo�liwo�� skoku?
- Komputer nawigacyjny w�a�nie pracuje nad wsp�rz�dnymi - odezwa�a si� nawigatorka od swojej konsoli.
- A skoczki koralowe w�a�nie nas goni� - doda� wojskowy pilot. Leia spojrza�a na ekran celowniczy, kt�ry pokazywa� ponad dwadzie�cia tr�jk�tnych kszta�t�w z du�� pr�dko�ci� zbli�aj�cych si� do statku. Obejrza�a si� na Gyndine i zn�w pomy�la�a o tysi�cach pozostawionych w�asnemu losowi. Nagle przypomnia�a sobie, �e nie widzia�a Wurtha Skiddera ani na pok�adzie wahad�owca, ani w czasie spaceru po transporterze. Ju� mia�a go wezwa� przez interkom, kiedy na mostku pojawi� si� oficer ze statku ewakuacyjnego. Pami�ta� Skiddera i rozkazy Leii.
- Ale kiedy m�wi�a pani, �e maj� si� znale�� na pok�adzie, my�la�em, �e chodzi tylko o matk� i dziecko, a nie o ich wybawc�. - Spojrza� na Lei� pokornie. - Prosz� mi wybaczy�, pani ambasador, ale on nie mia� najmniejszej ochoty wej�� na pok�ad. Kto to taki?
- Kto�, kto uwa�a, �e w pojedynk� zdo�a zbawi� galaktyk� - mrukn�a.
Na Gyndine, wzd�u� granicy dnia z noc� i daleko w g��b ciemnej strony planety zacz�y wykwita� eksplozje. Orbitalna stocznia znik�a w ognistej plamie wybuchu. Leii na sam widok zakr�ci�o si� w g�owie i musia�a oprze� si� o przegrod�. Eksplozje budzi�y w niej okropne wspomnienia, ale r�wnie� przywodzi�y wizje tego, co wkr�tce nast�pi. Od strony komputera nawigacyjnego rozleg� si� d�wi�czny sygna�. - Koordynaty nadprzestrzenne odebrane i ustawione - oznajmi�a pani nawigator.
Statek zadygota�. Plamki gwiazd wyd�u�y�y si�, jakby przesz�o�� dokonywa�a desperackiego wysi�ku, by prze�cign�� przysz�o��, i transporter skoczy�.
Wurth Skidder, przycupni�ty w cieniu p�on�cego budynku ambasady, obserwowa� wznosz�ce si� w niebo ostatnie transportery wojskowe. Tysi�ce miejscowych �o�nierzy z Gyndine zawr�ci�y do bram kompleksu, wiedz�c, �e nie maj� ju� szansy na ewakuacj� statkiem Nowej Republiki. Kilku jednak si� to uda�o, na przyk�ad grupce oficer�w z politycznymi powi�zaniami na Coruscant i w innych �wiatach J�dra.
W mie�cie wrza�y jeszcze zaci�te walki, ale wi�kszo�� �o�nierzy wojsk naziemnych, skoro tylko zdali sobie spraw� z tego, �e ostatnia nadzieja na ocalenie ulecia�a wraz z ostatnim statkiem, odrzuci�a samopowtarzalne miotacze i zdar�a mundury w nadziei, �e Yuzzhanie lepiej b�d� traktowa� cywil�w.
Wr�g jednak nie wdawa� si� w takie subtelno�ci, gdy przychodzi�o do sk�adania ofiary bogom. Zdarza�o si� nawet, �e mundur - a nawet inny dow�d walecznego ducha - decydowa� o lito�ciwie szybkiej �mierci, jak� Yuzzhanie przewidywali dla tych, kt�rzy dor�wnywali ich wojennym idea�om, zamiast nieko�cz�cych si� m�czarni, jakie gotowali innym wi�niom. Skidder s�ysza� plotki o wi�niach, kt�rzy byli �ywcem �wiartowani i poddawani sekcji, o ca�ych �adowniach je�c�w wystrzeliwanych w serce gwiazdy, by zapewni� przewag� Yuzzhanom.
Jak gdyby naje�d�cy potrzebowali jeszcze pomocy bog�w.
Balony z gazem, zion�ce ogniem paskudztwa, kt�re podpali�y lasy Gindine i zmieni�y jeziora we wrz�ce kot�y, zebra�y si� na wschodnich obrze�ach stolicy. Zapalaj�ce g�owice szturmowe nie spowodowa�aby wi�kszych szk�d. Jednostki piechoty Yuzzhan - jaszczurowate humanoidy rasy Chazrack - post�powa�y za ogniodmuchami w charakterze sprz�taczy, oczyszczaj�c teren z ostatnich ognisk oporu. Niebo poja�nia�o nieco, ale je�li nawet odrobina �wiat�a przedostawa�a si� przez dym i sk��bione chmury, t�umi�y j� l�duj�ce statki.
Jeden z nich - niczym namiot poprzebijany zakrzywionymi pr�tami - wisia� teraz nad terenem ambasady. Skidder w�a�nie zmieni� pozycj�, aby lepiej mu si� przyjrze�, gdy p�achta pow�oki rozwar�a si� nagle, uwalniaj�c z tuzin lub wi�cej ogromnych, pod�u�nych, naje�onych szczecin� kszta�t�w, kt�re spad�y prosto na ziemi�. Skidder nie zorientowa� si�, �e to �ywe istoty, dop�ki nie zobaczy� bioluminescencyjnych plamek ocznych, drgaj�cych antenek i setek par wyposa�onych w przyssawki n�g, kt�re wyros�y z segmentowych cia�.
Obserwowa� je z nieskrywanym podziwem. Potrafi�y porusza� si� nie tylko do przodu i do ty�u, ale r�wnie� na boki. Zacz�y to zreszt� robi� od razu; stworzy�y wok� terenu ambasady �ywe ogrodzenie i powoli zacie�nia�y je, zmuszaj�c wszystko i wszystkich do zawr�cenia na �rodek.
Widok tych stworze� wystarczy�, aby zasia� strach w sercach najdzielniejszych nawet istot, ale Skidder mia� po swojej stronie Moc i nie�atwo go by�o onie�mieli�. Stwory by�y wielkie, ale on sam te� mia� niejednego asa w r�kawie. M�g� uwolni� si� jednym skokiem, gdyby tylko chcia�. A potem nietrudno by�oby mu ukry� si� przed okiem Yuzzhan. M�g� uciec poza miasto, z dala od zgliszczy, i szuka� ocalenia w innej cz�ci kontynentu, jak to zrobi�o wielu mieszka�c�w Gyndine, gdy us�yszeli o zagro�eniu atakiem. Wurth Skidder jednak nie by� tch�rzem, a ju� z ca�� pewno�ci� nie by� dezerterem.
Sam fakt, �e tak niewielu je�c�w Yuzzhan prze�y�o, aby opowiedzie� o swoich prze�yciach w niewoli, powodowa�, �e czym pr�dzej nale�a�o wys�a� w ich r�ce kogo�, kto b�dzie bardziej zainteresowany wygraniem wojny ni� zrozumieniem wroga, jak to pr�bowa� uczyni� caamasja�ski senator Elegos A�Kla, kt�ry zgin�� m�cze�sk� �mierci�, nie uko�czywszy misji.
Danni Quee, pracownica naukowa ExGalu, schwytana wkr�tce po przybyciu Yuzzhan na lodowy �wiat Helska 4, opowiedzia�a Skidderowi o ostatnich dniach innego je�ca, towarzysza Jedi i bliskiego przyjaciela Skiddera, Miko Reglii. Quee opisa�a tortury psychologiczne, jakim Yuzzhanie i mackowaty yammosk - tak zwany koordynator wojenny - poddali spokojnego i skromnego Mika w nadziei, �e go z�ami�. Opowiedzia�a mu te� o �mierci Mika w czasie ich ucieczki.
Zemsta by�a sprzeczna z kodeksem Jedi - w ka�dym razie z tym kodeksem, kt�rego naucza� mistrz Skywalker. Zdaniem Skywalkera, ��dza zemsty wiod�a prost� drog� ku ciemnej stronie. Ale byli i inni rycerze Jedi, w oczach Skiddera r�wnie pot�ni jak Skywalker, kt�rzy cz�ciowo odst�pili od nauk mistrza. Na przyk�ad mistrz Jedi Kyp Durron. Jeszcze na Yavinie 4, w przeddzie� inwazji Yuzzhan Vong, kr��y�y szeptem g�oszone opinie, �e ciemno�� nale�y zwalcza� ciemno�ci�. A Yuzzhanie byli najczarniejsz� ciemno�ci� od czas�w Imperatora Palpatine�a.
Skidder mia� w sobie do�� samokrytycyzmu, �eby stwierdzi�, �e cz�ciowo kierowa�o nim pragnienie pokazania Skywalkerowi i pozosta�ym, �e nie jest ju� tym zapalczywym dzieciakiem, lecz rycerzem Jedi, gotowym z�o�y� na szali swoje �ycie, po�wi�ci� si� w razie konieczno�ci dla wielkiej sprawy.
Wynurzy� si� z cienia.
Ogromne, podobne do insekt�w stworzenia, kt�re zrzuci� statek, zdo�a�y ju� zap�dzi� wszystkich do �rodka. Niekt�re zacz�y si� zwija� tworz�c pier�cienie; otacza�y nimi wi�ni�w i wykorzystywa�y liczne, wyposa�one w przyssawki odn�a, aby powstrzyma� �mia�k�w przed przeskoczeniem przeszkody.
Skidder odrzuci� sw�j miecz, kt�ry skonstruowa�, aby zast�pi� ten stracony na Ithorze; pozby� si� te� wszystkiego, co mog�oby go zidentyfikowa� jako rycerza Jedi. Starannie wybra� dogodn� chwil�. Gdy jedno ze stworze� przybli�y�o si�, popychaj�c przed sob� ze dwadzie�cia uwi�zionych istot, Skidder rzuci� si� naprz�d i do��czy� do uciekaj�cej grupy, zanim stw�r zdo�a� zamkn�� sw�j pier�cie� - ku wielkiemu zaskoczeniu Ryn�w, w kt�rych grupie si� znalaz�.
Stw�r, powo�any do �ycia za pomoc� in�ynierii genetycznej, zamkn�� kr�g, ��cz�c �eb z ogonem. Skidder znalaz� si� nagle nos w nos z samic� Ryn�w, kt�rej sko�ne oczy pe�ne by�y strachu. Si�gn�� i uj�� jej d�o� o d�ugich palcach.
- Uspok�j si� - rzek� w basicu. - Pomoc w�a�nie nadesz�a.
Rozdzia� 3
- Prowadzi si� �wietnie, jak zawsze zreszt� - stwierdzi� dumnie Han, gdy �wie�o pomalowany na matow� czer� �Sok� Millenium� pozostawi� za sob� soczyst� ziele� i purpur� lasu.
- Wystarczy warstwa farby, �eby� od razu poczu� si� niezwyci�ony - odpar� Droma, marszcz�c brwi. - Kto by pomy�la�? Han skorygowa� nieco parametry nap�du �Soko�a�.
- Nast�pny przystanek Sriluur. Kto� kiedy� opisa� go jako �r�d�o wszystkich cuchn�cych wichr�w wiej�cych przez galaktyk�, ale...
- Uwa�asz, �e po prostu by� zbyt uprzejmy - doko�czy� Droma. Han spojrza� koso na Ryna, kt�ry wydawa� si� absurdalnie ma�y w wielkim fotelu, niegdy� nale��cym do Chewbacki.
- Czy ja ci� nigdy nie ostrzega�em, �eby� tego nie robi�? W ka�dym razie nie martw si�. By�em na Sriluurze wi�cej razy, ni� m�g�bym zliczy�. I pozw�l sobie powiedzie�, �e omijanie imperialnych kr��ownik�w by�o znacznie trudniejsze ni� omijanie statk�w wojennych Yuzzhan.
- To Han Solo bywa� na Sriluurze - z naciskiem przypomina� Droma. - Je�li nie zamierzasz ujawnia� swej prawdziwej to�samo�ci, pozostaniesz tylko jeszcze jednym parszywym w��cz�g� kosmicznym w �wie�o pomalowanym statku i z �yczeniem �mierci w sercu.
Han skrzywi� si�, poskroba� mocno posiwia�y zarost na podbr�dku i spr�bowa� si� przejrze� w najbli�szej z transparistalowych p�yt kokpitu.
- Przesta� si� martwi� - przedrze�nia� go Droma. - Broda wygl�da nie�le. Ale nawet ona nie uchroni nas przed podejrzeniami, je�li zaczniemy wypytywa� o statki jenieckie Yuzzhan.
- Mo�e i nie, ale Sriluur wart jest ryzyka. Weequayowie raczej nie s� najmilsz� ras� w galaktyce, ale doskonale potrafi� nadstawia� uszu. A je�li ktokolwiek potrafi mi co� powiedzie� na temat Roi lub cz�onk�w twojego klanu, z pewno�ci� b�d� to oni.
Droma nerwowo szarpn�� w�sa.
- Miejmy nadzieje, �e zdo�asz to wyrazi� swoimi feromonami.
Han lekcewa��co machn�� r�k�.
- Porozumiewaj� si� w ten spos�b tylko mi�dzy swoimi. Zawsze doskonale sobie radzi�em w basicu. - Zmarszczy� lekko brwi. - Ciekaw jestem, jak si� zabierzesz do odgadywania, co Weequay ma zamiar powiedzie�.
- Wypachnie�.
- Co?
- Co Weequay ma zamiar wypachnie�.
Han wypchn�� j�zykiem policzek i powoli skin�� g�ow�, po czym przerzuci� kilka prze��cznik�w w komputerze nawigacyjnym.
- Mo�e b�dziemy mieli szcz�cie na Sriluurze i uda nam si� usi��� w burzy piaskowej - rzuci� niedbale.
- Dodatkowa os�ona dla statku?
- Nie - warkn�� Han. - Chcia�bym si� przekona�, ile potrzeba piachu, �eby zatka� to perpetuum mobile, kt�re s�u�y ci za usta.
Droma skrzywi� si� i westchn�� znacz�co.
- Podejrzewam, �e nie podoba ci si� pomys� zapuszczania si� tak g��boko w przestrze� Hutt�w... a czy Yuzzhanie tam s�, czy ich nie ma, to ju� bez znaczenia. C�, mi�dzy Rynami a Huttami nie ma wielkiej mi�o�ci. Wielu z nas by�o niewolnikami na ich dworach, dostarczaj�c im rozrywki. Niekt�rzy z moich przodk�w byli zmuszani przez klan Desil-jic�w, �eby im przepowiada� przysz�o��. A kiedy przepowiednie si� nie sprawdza�y, zbiry Hutta zabija�y Ryna lub rzuca�y go na po�arcie nadwornemu potworowi.
- Co prawda, to prawda - odpar� Han. - Ale masz moje s�owo, �aden Hutt nie zdo�a nas powstrzyma� przed odnalezieniem twojego klanu. Wkr�tce odnajdziesz ca�� swoj� rodzin�.
- A potem zajmiemy si� twoj� - mrukn�� Droma.
Han rzuci� mu w�ciek�e spojrzenie.
- M�g�by� to bli�ej wyja�ni�?
Droma odwr�ci� si� w jego stron�.
- Na przyk�ad ty i Leia. Gdyby nie ja, by�by� teraz przy niej. Mam tylko nadziej�, �e znajdzie w sobie do�� serca, by mi wybaczy�.
Han zacisn�� wargi.
- Nie masz nic wsp�lnego z tym, co mi�dzy nami zasz�o. Niech mnie, to nawet nie ma nic wsp�lnego ze mn� i z Lei�. To sprawa pomi�dzy mn� a... - machn�� r�k� w stron� gromady gwiezdnej za szyb� - tamtymi.
Droma milcza� przez chwil�, wreszcie powiedzia� sentencjonalnie:
- Nawet przyjaci� nie mo�na ochroni� przed przeznaczeniem, Han.
- Nie opowiadaj mi o przeznaczeniu - warkn�� Han. - Nic nie jest sta�e... na pewno nie te gwiazdy, a jeszcze pewniej nie to, co dzieje si� z nami w �yciu. - Zacisn�� pi�ci. - Widzisz, to w�a�nie kszta�tuje moje przeznaczenie.
- A jednak nawet ty pakujesz si� w sytuacje, kt�rych sam by� nie wymy�li�.
- Na przyk�ad to, �e jestem teraz z tob�. - Droma zmarszczy� czo�o.
- Traci�em ju� przyjaci� i ukochane osoby w tragicznych okoliczno�ciach i pr�bowa�em robi� dok�adnie to samo, co teraz ty.
- A co ja takiego robi�? - Han podni�s� na niego wzrok.
- Usi�ujesz st�umi� wspomnienie tragedii, pokonuj�c j� na pi�ci. Wype�niasz sobie �ycie po brzegi, nawet je�li ci� to nara�a na niebezpiecze�stwo. Grzebiesz b�l serca pod tak� warstw� gniewu, jak� tylko zdo�asz zgromadzi�, nie zauwa�aj�c, �e zasypujesz mi�o�� i wsp�czucie w tej samej mogile. �yjemy dla mi�o�ci, Han. Bez niej r�wnie dobrze mo�emy odrzuci� wszystko.
Wbrew sobie my�li Hana pod��y�y ku Leii na Gyndine, ku Jainie, lataj�cej z Eskadr� �obuz�w, ku Anakinowi i Jacenowi w��cz�cymi si� nie wiadomo gdzie z Jedi. Przez u�amek sekundy zastanowi� si�, czym by�by teraz bez nich, a wtedy gniewne s�owa i oskar�enia, kt�rymi ich obrzuca� od czasu �mierci Chewiego, przeszy�y mu serce jak ognisty miecz. Gdyby co� im si� sta�o... zacz�� w my�li i poczu� nagle, jak otwiera si� pod nim ogromna, czarna otch�a�, obracaj�c w gruz wszystko, w co wierzy�. Si�� woli oderwa� si� od mrocznych rozwa�a�.
- Przez wiele lat doskonale radzi�em sobie bez mi�o�ci, Dromo. W�a�nie mi�o�� sprawia, �e wszystko zaczyna si� stacza�. To prawie tak, jakby wsysa�a ci� studnia grawitacyjna albo chwyta� promie� �ci�gaj�cy. Zbli�ysz si� za bardzo i ju� nie ma ucieczki.
Droma skin�� g�ow� ze zrozumieniem.
- A zatem pierwszym twoim b��dem by�a przyja�� z Chewbacc�. Lepiej by by�o, gdyby� si� trzyma� na dystans. Teraz nie rozpacza�by� tak bardzo.
- Przyja�� z nim nie by�a b��dem.
- Ale gdyby� przez wszystkie te lata utrzyma� swoje zapory, nigdy nie zbli�y�by� si� do niego a� tak bardzo.
- Okay, podj��em to ryzyko. Ale to by�o wtedy.
- Pozw�l, �e ci zasugeruj� tw�j b��d. Nie przewidzia�e�, �e zginie i teraz jeste� w�ciek�y, �e wyzby�e� si� tarcz ochronnych.
- Masz racj�. Powinienem by� zachowa� wi�ksz� czujno��.
- No wi�c przyjmijmy, �e zrobi�e� wszystko, co mog�e�, a i tak ponios�e� pora�k�. Czy teraz te� by� tak rozpacza�? Czy te� fakt, �e zrobi�e� wszystko, co by�o w twojej mocy, uspokoi�by ci� na tyle, �e ju� by� go nie �a�owa�?
- Oczywi�cie, �e bym go �a�owa�.
- No wi�c na kogo jeste� w�ciek�y? Na siebie za rzeczy, kt�rych nie zrobi�e�, czy na los, �e uda�o mu si� ciebie zaskoczy�?
Han z trudem prze�kn�� �lin�.
- Wiem tylko tyle, �e drugi raz ju� nie pope�ni� tego b��du. B�d� przygotowany na wszystko, co