7260

Szczegóły
Tytuł 7260
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7260 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7260 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7260 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Stanis�aw Lem Zak�ad doktora Vliperdiusa Sta�o si� to przez dentyst�, kt�ry na�o�y� mi metalowe korony. Sprzedawczyni, do kt�rej u�miechn��em si� w kiosku, wzi�a mnie za robota. Przekona�em si� o tym dopiero w kolejce podziemnej, roz�o�ywszy gazet�. By� to �Kurier Bezludny�. Nie przepadam za tym pismem, nie �ebym mia� jakie� anty-elektryczne uprzedzenia, ale nazbyt schlebia ono gustom czytelnik�w. Ca�� pierwsz� stron� zajmowa�a sentymentalna historia pewnego matematyka, kt�ry zakocha� si� w maszynie cyfrowej. Przy tabliczce mno�enia jeszcze si� jako� trzyma�, ale kiedy dosz�o do rozwi�zywania r�wna� nieliniowych entego stopnia, pocz�� nami�tnie �ciska� jej klawisze, powtarzaj�c: �Najdro�sza! Nigdy ci� nie opuszcz�!� itp. Zniesmaczony, zajrza�em do dzia�u towarzyskiego � ale by�y tam tylko monotonne wyliczenia, kto, kiedy i z kim skonstruowa� potomstwo. Kolumn� literack� otwiera� wiersz zaczynaj�cy si� od zwrotki: �C� to za robot pi�kny i m�ody, I c� to za robotniczka, Ona mu z dzbana daje pentody A on jej � wtyczki z koszyczka�. Dziwnie mi to jako� przypomina�o sk�din�d znane poezje, ale nie mog�em sobie przypomnie� ich autora. By�y tam jeszcze w�tpliwej jako�ci dowcipy na temat ludzi, o gnomistykach, specach od krasnoludk�w, o pochodzeniu skrzat�w od krasnala jaskiniowego i podobne brednie. Poniewa� mia�em jeszcze przed sob� p� godziny jazdy, wzi��em si� do studiowania drobnych og�osze� � jak wiadomo i w lichym pi�mie bywaj� one dzia�em cz�sto ciekawym. Ale i tu czeka�o mnie rozczarowanie. Kto� chcia� odst�pi� serwobrata, kto� wyucza� korespondencyjnie kosmonautyki, kto� inny og�asza� si�, �e rozbija na poczekaniu j�dro atomowe. Z�o�y�em gazet�, by j� wyrzuci� i wzrok m�j pad� wtedy na spory anons w ramce: �Zak�ad doktora Vliperdiusa � leczenie chor�b nerwowych i psychicznych�. Wyzna� musz�, �e problematyka demencji elektrycznej zawsze mnie poci�ga�a. Pomy�la�em sobie, �e wizyta w podobnym sanatorium mog�aby niejedno przynie��. Nie zna�em osobi�cie Vliperdiusa, ale nazwisko nie by�o mi obce: opowiada� mi o nim profesor Tarantoga. To, co przyjdzie mi na my�l, zwyk�em realizowa� natychmiast. Po powrocie do domu zatelefonowa�em wi�c do sanatorium. Doktor Vliperdius zrazu wyra�a� zastrze�enia, ale gdym si� powo�a� na naszego wsp�lnego znajomego, Tarantog�, zmi�k�. Wyprosi�em wizyt� w dniu nast�pnym, bo by�a to niedziela i mia�em przed po�udniem sporo wolnego czasu. Jako� po �niadaniu pojecha�em za miasto, gdzie w okolicy s�ynnej z ma�ych jezior znajdowa� si� malowniczo po�o�ony w starym parku zak�ad psychiatryczny. Vliperdius � jak mi powiedziano � oczekiwa� mi� w gabinecie. Budynek wype�nia�o s�o�ce, bo �ciany by�y po nowoczesnemu z aluminium i szk�a. Na sufitach widnia�y barwne panneau z igraj�cymi robotami. Ponurym nie da�oby si� nazwa� tego szpitala; z niewidzialnych sal dochodzi�y d�wi�ki muzyki, przechodz�c przez hali zauwa�y�em chi�skie �amig��wki, barwne albumy i rze�b� przedstawiaj�c� �mia�y akt rob�tki. Doktor nie ruszy� si� z miejsca za obszernym biurkiem, ale okaza� mi wiele uprzejmo�ci: jak si� dowiedzia�em, czyta� i zna� doskonale niejedn� z mych ksi��ek podr�niczych. Niew�tpliwie by� nieco staromodny, nie tylko w manierach, bo zupe�nie po staro�wiecku by� przymocowany do pod�ogi, jak jaki� archaiczny Eniak. By� mo�e nie pow�ci�gn��em zdziwienia, widz�c jego �elazne n�ki, bo rzek�, �miej�c si�: � Wie pan, ja tak oddany jestem mej pracy, mym pacjentom, �e nie odczuwam najmniejszej potrzeby opuszczania zak�adu! Wiem, jak czuli bywaj� psychiatrzy na punkcie swej specjalno�ci, a tak�e, jak razi ich postawa przeci�tnego cz�owieka, doszukuj�cego si� egzotyki i monstrualno�ci w umys�owych aberracjach, bardzo wi�c ostro�nie wy�uszczy�em moj� pro�b�. Doktor odchrz�kn��, zamy�li� si�, zwi�kszy� sobie napi�cie anodowe i powiedzia�: � Je�li panu na tym zale�y... ale my�l�, �e si� pan rozczaruje. Obecnie nie ma ju� sza�owych robot�w, panie Tichy, to stare dzieje. Stosujemy terapi� nowoczesn�. Metody minionego stulecia � to glejowanie przewod�w, by g��wna rura zmi�k�a, u�ywanie d�awik�w i innych narz�dzi tortur � nale�� ju� do historii medycyny. Hm. Jak by to panu najlepiej zademonstrowa�? Mo�e p�jdzie pan po prostu do parku i zaznajomi si� tam bezpo�rednio z naszymi kuracjuszami. S� to osoby nader subtelne i kulturalne. � Mam nadziej�, �e wszelka � ehm � awersja � jaki� nierozs�dny l�k w obliczu drobnych dewiacji s� panu obce...? Zapewni�em, �e tak w�a�nie jest, zaczem Vliperdius przeprosi�, �e nie mo�e niestety towarzyszy� mi podczas przechadzki, wskaza� drog� i poprosi�, abym zaszed� jeszcze do niego w drodze powrotnej. Zeszed�em po schodach, min��em szerokie werandy i znalaz�em si� na �wirowanym podje�dzie. Wok� roztacza� si� park pe�en kwiatowych klomb�w i wyszukanych palm. W g��bi po sadzawce p�ywa�o stadko �ab�dzie, pacjenci karmili je, inni oddawali si� na kolorowych �aweczkach grze w szachy b�d� pogaw�dkom towarzyskim. Szed�em wolno przed siebie, gdy kto� zawo�a� mnie po nazwisku. Odwr�ci�em si� i stan��em oko w oko z najzupe�niej obcym mi indywiduum. � Tichy! To pan!? � powt�rzy� �w osobnik, podaj�c mi r�k�. U�cisn��em j�, darmo usi�uj�c sobie przypomnie�, kto te� to mo�e by�. � Widz�, �e pan mnie nie poznaje. Jestem Prolaps... pracowa�em w �Almanachu Kosmicznym�... � Ach prawda! przepraszam � wyb�ka�em. Oczywi�cie by� to Prolaps, ten poczciwy linotyp, kt�ry drukowa� wszystkie bez ma�a moje ksi��ki. Bardzo go ceni�em, byt prawdziwie niezawodny. Uj�� mnie poufale pod rami� i ruszyli�my cienist� alej�. Plamy �wiat�a i cienia o�ywia�y pogodne oblicze mego towarzysza. Rozmawiali�my dobr� chwil� o nowo�ciach wydawniczych; wyra�a� si� jak zawsze precyzyjnie, z w�a�ciw� sobie przenikliwo�ci�, by� w doskona�ej formie intelektualnej. Nie zauwa�y�em w nim ani �ladu nienormalno�ci. Ale kiedy�my doszli do ma�ej altanki i siedli na kamiennej �awie, zni�aj�c g�os do konfidencjonalnego szeptu, spyta�: � Ale co pan tu w�a�ciwie robi?... Czy pana te� podmieniono...? � Wie pan, przyszed�em tu z w�asnej woli, bo... � Jasne! Ja te�! � wpad� mi w s�owa. � Kiedy zdarzy� mi si� ten wypadek, zwraca�em si� zrazu do policji, ale rych�o poj��em, jakie to daremne. Znajomi doradzili mi Vliperdiusa � odni�s� si� do mojej sprawy zupe�nie inaczej! Prowadzi poszukiwania i pewien jestem, �e ju� wkr�tce znajdzie... � Przepraszam, co takiego? � spyta�em. � No, jak�e? Moje cia�o. � Aha... ach, tak... � skin��em kilka razy g�ow�, staraj�c si� opanowa� odruch zaskoczenia. Ale Prolaps niczego nie zauwa�y�. � Pami�tam doskonale ten dzie�, 26 czerwca � m�wi�, nagle zas�piony. � Siadaj�c do sto�u, aby przeczyta� gazet�, zabrz�cza�em. Zwr�ci�o to moj� uwag�, no bo niech�e pan sam powie, kt�ry cz�owiek siadaj�c brz�czy!? Macam nogi � dziwnie twarde, r�ce � to samo, obstuka�em si� i nagle zrozumia�em, �e mnie zamieniono! Kto� dopu�ci� si� niecnego fa�szerstwa � zacz��em szuka� po ca�ym mieszkaniu, ani �ladu, musieli wynie�� chy�kiem w nocy... � To znaczy... co wynie��? � Przecie� m�wi�em! Moje cia�o. Moje naturalne cia�o, wszak widzi pan, �e TO � postuka� si� po piersi, a� zadzwoni�a � jest sztuczne... � A, oczywi�cie! Nie zorientowa�em si�... jasne... � Czy pan mo�e te�...? � spyta� z pewn� nadziej� w g�osie. Nagle chwyci� moj� r�k� i uderzy� ni� w kamienn� tafl� sto�u, przy kt�rym siedzieli�my, tak �e j�kn��em. Pu�ci� j� rozczarowany. � Przepraszam, zdawa�o mi si�, �e b�yszczy � mrukn��. Zrozumia�em ju�, �e ma si� za cz�owieka, kt�remu skradziono cia�o, i jak to zwykle chorzy, kt�rzy bardzo lubi� mie� wok� siebie towarzyszy niedoli, spodziewa� si�, �e i mnie to samo si� przydarzy�o. Rozciera�em pod sto�em st�uczon� r�k�, staraj�c si� zmieni� temat rozmowy, ale on zacz�� teraz z lubo�ci� i rozrzewnieniem opisywa� uroki dawnej swojej cielesno�ci, rozwodzi� si� nad blond grzywk�, jak� rzekomo posiada�, nad at�asowo�ci� policzk�w, nawet nad katarem � nie wiedzia�em, jak si� od niego odczepi�, bo czu�em si� coraz bardziej g�upio. Ale Prolaps sam wybawi� mi� z niezr�cznego po�o�enia. Zerwa� si� bowiem raptownie, krzykn��: O, zdaje si�, �e ONO tam idzie!! � i pop�dzi� na prze�aj przez trawniki za jak�� niewyra�n� sylwetk�. Siedzia�em jeszcze, pogr��ony w my�lach, kiedy kto� odezwa� si� zza moich plec�w: � Przepraszam, mo�na? � Ale� prosz� bardzo... � odpar�em. Przyby�y usiad� i obj�� mnie nieruchomym spojrzeniem, jakby chcia� mi� zahipnotyzowa�. D�ugo patrzy� na moj� twarz i na r�ce z wyrazem rosn�cej �a�o�ci. Nareszcie zajrza� mi g��boko w oczy z takim bezmiernym politowaniem, a zarazem z tak� s�odycz�, �e zmiesza�em si�. Nie wiedzia�em, co to ma oznacza�. Milczenie mi�dzy nami narasta�o, usi�owa�em je przerwa�, ale nie mog�em znale�� �adnego oboj�tnego zdania, aby rozpocz�� rozmow�: wzrok jego wyra�a� bowiem ju� zbyt wiele i zarazem nazbyt ma�o. � Biedaku... � rzek� cicho, z niewymown� czu�o�ci� w g�osie � jak�e ci wsp�czuj�.,. � Kiedy bo... wie pan,.. w�a�ciwie... � zacz��em, by odgrodzi� si� jakimikolwiek s�owami od niepoj�tego nadmiaru lito�ci, jak� mnie otoczy�. � Prosz� nic nie m�wi�, rozumiem wszystko. Wi�cej, ni� s�dzisz. Wiem i to, �e masz mnie za wariata. � Ale sk�d�e znowu � usi�owa�em zaprzeczy�, ale przerwa� mi stanowczym ruchem. � W pewnym sensie jestem wariatem � rzek� prawie majestatycznie. � Jak Galileusz, Newton, jak Giordano Bruno. Gdyby pogl�dy moje by�y tylko rozumowe... ba! Ale wa�niejsze bywaj� uczucia. Jak�e lituj� si� nad tob�, ofiaro Wszech�wiata! C� to za nieszcz�cie, co za pu�apka bez wyj�cia � �y�... � Zapewne, �ycie bywa k�opotliwe � zacz��em szybko, znalaz�szy wreszcie jaki� punkt zaczepienia � wszelako, jako fenomen poniek�d naturalny... � Ot� to! � przygwo�dzi� moje ostatnie s�owo � naturalny! Czy jest co� lichszego od Natury? Uczeni, filozofowie pr�bowali zawsze wyja�nia� Natur�, nieszcz�niku, podczas kiedy nale�y j� znie��! � W ca�o�ci...? � spyta�em, mimo woli zafascynowany tak radykalnym postawieniem sprawy. � Tylko tak! � odpar� kategorycznie. � Prosz� spojrze� na to. Delikatnie, jak jak� g�sienic�, godn� obejrzenia, ale zarazem obrzydliw� (wstr�t �w stara� si� poskromi�), podni�s� moj� d�o� i trzymaj�c j� mi�dzy nami, jak dziwny okaz, ci�gn�� cicho, lecz z naciskiem: � Jakie to wodniste... jakie ciapkowate... grz�skie... Bia�ka! Ach, te bia�ka... Serek, kt�ry porusza si� jaki� czas � my�l�cy nabia� � tragiczny produkt mleczarskiego nieporozumienia, chodz�ca bylejako��... � Przepraszam, ale... Nie zwraca� na moje s�owa najmniejszej uwagi. Schowa�em szybko pod st� d�o�, kt�r� pu�ci�, jakby nie by� d�u�ej w stanie znie�� jej dotyku, po�o�y� mi za to r�k� na g�owie. By�a niesamowicie ci�ka. � Jak mo�na! Jak mo�na produkowa� co� takiego! � powtarza�, zwi�kszaj�c nacisk na moj� czaszk�, �e odczu�em b�l, ale nie �mia�em protestowa�. � Jakie� guzki, dziurki... kalafiorki � �elaznym dotykiem tr�ca� m�j nos i uszy � i to ma by� istota rozumna? Ha�ba! Ha�ba, powiadam! ! Wiele warta jest Natura, kt�ra po czterech miliardach lat wytwarza CO� TAKIEGO!? Tu odtr�ci� moj� g�ow�, a� rozchwieruta�a si� i zobaczy�em wszystkie gwiazdy. � Dajcie mi jeden, jedyny miliard, a zobaczycie, co stworz�!! � Zapewne, niedoskona�o�� ewolucji biologicznej... � zacz��em, lecz nie da� mi doj�� do s�owa. � Niedoskona�o��!? � parskn��. � Wybi�rki! Tandeta! Sko�czone partactwo! Kiedy nie umie si� zrobi� czego� porz�dnie, nie nale�y tego robi� wcale! � Nie chcia�bym niczego usprawiedliwia� � rzuci�em szybko � ale Natura robi�a, uwa�a pan, z tego, co mia�a do dyspozycji. W pierwotnym oceanie... � P�ywa�o �miecie!! � doko�czy� tak g�o�no, �e drgn��em. � Czy nie tak? Gwiazda wybuch�a, powsta�y planety, a z odpadk�w, kt�re nie nadaj� si� do niczego, ze zlepk�w i resztek powsta�o �ycie! Dosy�! Do�� tych p�katych s�o�c, idiotycznych galaktyk, uduchowionego �luzu � dosy�! � Jednak�e atomy... � zacz��em. Nie da� mi doko�czy�. Widzia�em ju� piel�gniarzy zbli�aj�cych si� trawnikiem: zwabi�y ich krzyki mego interlokutora. � Gwi�d�� na atomy! � hukn��. Uj�li go z dw�ch stron pod pachy. Da� si� podnie��, ale patrz�c na mnie � szed� bowiem ty�em, niby rak � wo�a�, a� rozlega�o si� po ca�ym parku: � Nale�y inwoluowa�! S�yszysz, blada zupo koloidowa!? Zamiast odkry�, trzeba robi� zakrycia, zakrywa� coraz wi�cej, by nie zosta�o nic, ty kleju na ko�ciach wieszany! Tak trzeba! Tylko przez regres ku progresowi! Uniewa�nia�! Uwstecznia�! Znosi�! Przyroda � won! Precz z Natur�! Preeeecz!!! Jego s�abn�ce okrzyki dochodzi�y mnie z coraz wi�kszej dali, i zn�w cisz� przepi�knego po�udnia wype�ni�o bzykanie pszcz� i wonie kwiat�w, Pomy�la�em, �e doktor Vliperdius przesadzi� jednak, m�wi�c o zaniku sza�owych robot�w. Wida� nie zawsze skutkowa�y nowe metody terapeutyczne. Samo jednak prze�ycie, wys�uchany przed chwil� a nie przebieraj�cy w s�owach paszkwil na Natur�, wyda�y mi si� warte tych paru siniak�w i guza na g�owie. Dowiedzia�em si� p�niej, �e robot �w, by�y analizator harmonicznych szereg�w Fourriera, stworzy� w�asn� teori� bytu, kt�ra polega� ma na gromadzeniu odkry� przez cywilizacj�, a� dochodzi do ich takiego nadmiaru, �e nie ma innego wyj�cia, jak tylko ich kolejne zakrywanie. W ten spos�b, po pe�nym dokonaniu dzie�a, nie ma miejsca nie tylko na cywilizacj�, ale i na Kosmos, kt�ry j� wyda�. Nast�puje totalna likwidacja post�powa i ca�y cykl zaczyna si� od pocz�tku. On sam uwa�a� si� za proroka drugiej, zakrywczej fazy rozwoju. Zamkni�to go w zak�adzie Vliperdiusa na ��danie rodziny, kiedy od rozbierania znajomych i krewnych przeszed� do demonta�u os�b trzecich. Opu�ciwszy altan�, jaki� czas przygl�da�em si� �ab�dziom. Obok mnie jaki� dziwak rzuca� im poci�te kawa�ki drutu. Powiedzia�em, �e �ab�dzie nie jadaj� tego. � Nie zale�y mi na tym, by go jad�y � odpar�, kontynuuj�c sw� czynno��. � Ale mog� si� ud�awi�, by�aby szkoda � rzek�em. � Nie ud�awi� si�, bo drut tonie. Jest ci�szy od wody � wyja�ni� rzeczowo. � Wi�c po co pan go rzuca? � Bo lubi� karmi� �ab�dzie. Temat zosta� wyczerpany. Kiedy�my odeszli od sadzawki, zawi�za�a si� rozmowa. Jak si� okaza�o, mia�em do czynienia ze s�ynnym filozofem, tw�rc� ontologii nico�ci, inaczej neantologii, kontynuatorem dzie�a Gorgiasza z Leontinoi � profesorem Urlipanem. Profesor d�ugo i szeroko opowiada� mi o najnowszym rozwini�ciu swej teorii. Wed�ug niego nie istnieje nic, nawet on sam. Nico�� bytu jest doskonale wsobna. Fakty pozornego istnienia tego i owego nie maj� najmniejszego znaczenia, poniewa� rozumowanie, zgodne z brzytw� Ockhama, biegnie tak: pozornie istnieje jawa, czyli realno��, i sen. Ale hipoteza jawy jest niekonieczna. Istnieje wi�c sen. Ale sen wymaga �ni�cego. Ot�, postulowanie kogo�, kto �ni, jest zn�w hipotez� niekonieczn�, bo czasem bywa, �e we �nie �ni si� inny sen. Ot�, wszystko jest snem, kt�ry �ni si� nast�pnemu snowi i tak w niesko�czono��. Poniewa� � to punkt najwa�niejszy � ka�dy nast�pny sen jest mniej realny od poprzedniego (sen graniczy bezpo�rednio z realno�ci�, natomiast sen �niony we �nie graniczy z ni� po�rednio, przez sen, trzeci z kolei przez dwa sny, i tak dalej) � wi�c granic� tego ci�gu jest zero. Ergo, w ostatniej instancji �ni si� nikomu � zero, ergo istnieje tylko nico��, to jest: nie ma nic. Doskona�a �cis�o�� wywodu wprawi�a mnie w zachwyt. Nie rozumia�em tylko, czemu profesor Urlipan znajduje si� w tym miejscu. Jak si� okaza�o, nieszcz�sny filozof zwariowa� � sam mi to wyzna�. Szale�stwo jego polega�o na tym, �e przesta� wierzy� w sw� doktryn� i miewa� chwile, w kt�rych zdawa�o mu si�, �e troch� jednak jest. Doktor Vliperdius mia� go z tego ob��du wyleczy�. Potem zwiedzi�em oddzia�y szpitalne. Zapozna�em si� z pewn� starozakonn� maszyn� cyfrow�, kt�ra cierpia�a na uwi�d starczy i nie mog�a si� doliczy� dziesi�ciu przykaza�. By�em i na oddziale elektrostenik�w, gdzie lecz� natr�ctwa � jeden z pacjent�w bezustannie rozkr�ca� si�, czym si� tylko da�o, i wci�� odbierano mu narz�dzia, kt�re ukrywa�. Pewien m�zg elektryczny, pracownik astronomicznego obserwatorium, przez trzydzie�ci lat modeluj�cy gwiazdy, mia� si� za Sigm� Wieloryba i wci�� grozi�, �e lada chwila wybuchnie jako Supernowa. Tak wypada�o mu z oblicze�. By� tam te� jeden, kt�ry b�aga�, aby go przerobiono na magiel elektryczny, gdy� mia� do�� uduchowionej egzystencji. � U maniak�w by�o weselej, grupa ich siedzia�a przy �elaznych ��kach i graj�c na siatkach jak na harfach, �piewa�a ch�rem �Hej przelecia� robot, wyda� cichy chrobot, ma�e �rubki na nim zadr�a�y�, jak r�wnie� �Ja my�la�am, �e to koty, co za pierwsze id� p�oty, a to roboty, roboty� i tak dalej. Oprowadzaj�cy asystent Vliperdiusa opowiedzia� mi, �e w zak�adzie przebywa� niedawno pewien ksi�dz-robot, kt�ry nosi� si� z zamiarem za�o�enia zakonu cyberyk�w, ale tak mu si� ju� polepszy�o pod wp�ywem kuracji wstrz�sowej, �e wr�ci� do w�a�ciwego swego zaj�cia � sporz�dzania bilans�w bankowych. Kiedy wraca�em ju� z m�odym asystentem, spotka�em w korytarzu chorego, kt�ry ci�gn�� za sob� wy�adowany ci�ko w�zek. Osobnik �w przedstawia� osobliwy wygl�d, ca�y by� bowiem powi�zany sznurkami. � Nie ma pan przypadkiem m�otka? � spyta�. � Nie. � Szkoda. Boli mnie g�owa. Wda� si� ze mn� w rozmow�. By� to robot-hipochondryk. Na skrzypi�cym w�zku wozi� kompletny zestaw cz�ci wymiennych. Po dziesi�ciu minutach wiedzia�em ju�, jak �upie go podczas burzy w krzy�ach, jak wszystko cierpnie mu przy telewizorze i jak iskrzy mu si� w oczach, kiedy kto� niedaleko g�aszcze kota. By�o to do�� monotonne, opu�ci�em go wi�c szybko i uda�em si� do dyrektora zak�adu. By� jednak zaj�ty, dlatego poprosi�em sekretark�, aby z�o�y�a mu moje uszanowanie, i uda�em si� do domu. ?????????? �????????� � http://artefact.lib.ru 1 ?????????? �????????� � http://artefact.lib.ru