7260
Szczegóły |
Tytuł |
7260 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7260 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7260 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7260 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Stanis�aw Lem
Zak�ad doktora Vliperdiusa
Sta�o si� to przez dentyst�, kt�ry na�o�y� mi metalowe korony. Sprzedawczyni, do
kt�rej u�miechn��em si� w kiosku, wzi�a mnie za robota. Przekona�em si� o tym
dopiero
w kolejce podziemnej, roz�o�ywszy gazet�. By� to �Kurier Bezludny�. Nie
przepadam za
tym pismem, nie �ebym mia� jakie� anty-elektryczne uprzedzenia, ale nazbyt
schlebia
ono gustom czytelnik�w. Ca�� pierwsz� stron� zajmowa�a sentymentalna historia
pewnego matematyka, kt�ry zakocha� si� w maszynie cyfrowej. Przy tabliczce
mno�enia
jeszcze si� jako� trzyma�, ale kiedy dosz�o do rozwi�zywania r�wna� nieliniowych
entego
stopnia, pocz�� nami�tnie �ciska� jej klawisze, powtarzaj�c: �Najdro�sza! Nigdy
ci� nie
opuszcz�!� itp. Zniesmaczony, zajrza�em do dzia�u towarzyskiego � ale by�y tam
tylko
monotonne wyliczenia, kto, kiedy i z kim skonstruowa� potomstwo. Kolumn�
literack�
otwiera� wiersz zaczynaj�cy si� od zwrotki:
�C� to za robot pi�kny i m�ody,
I c� to za robotniczka,
Ona mu z dzbana daje pentody
A on jej � wtyczki z koszyczka�.
Dziwnie mi to jako� przypomina�o sk�din�d znane poezje, ale nie mog�em sobie
przypomnie� ich autora. By�y tam jeszcze w�tpliwej jako�ci dowcipy na temat
ludzi, o
gnomistykach, specach od krasnoludk�w, o pochodzeniu skrzat�w od krasnala
jaskiniowego i podobne brednie. Poniewa� mia�em jeszcze przed sob� p� godziny
jazdy,
wzi��em si� do studiowania drobnych og�osze� � jak wiadomo i w lichym pi�mie
bywaj�
one dzia�em cz�sto ciekawym. Ale i tu czeka�o mnie rozczarowanie. Kto� chcia�
odst�pi�
serwobrata, kto� wyucza� korespondencyjnie kosmonautyki, kto� inny og�asza� si�,
�e
rozbija na poczekaniu j�dro atomowe. Z�o�y�em gazet�, by j� wyrzuci� i wzrok m�j
pad�
wtedy na spory anons w ramce: �Zak�ad doktora Vliperdiusa � leczenie chor�b
nerwowych i psychicznych�.
Wyzna� musz�, �e problematyka demencji elektrycznej zawsze mnie poci�ga�a.
Pomy�la�em sobie, �e wizyta w podobnym sanatorium mog�aby niejedno przynie��.
Nie
zna�em osobi�cie Vliperdiusa, ale nazwisko nie by�o mi obce: opowiada� mi o nim
profesor
Tarantoga. To, co przyjdzie mi na my�l, zwyk�em realizowa� natychmiast.
Po powrocie do domu zatelefonowa�em wi�c do sanatorium. Doktor Vliperdius zrazu
wyra�a� zastrze�enia, ale gdym si� powo�a� na naszego wsp�lnego znajomego,
Tarantog�,
zmi�k�. Wyprosi�em wizyt� w dniu nast�pnym, bo by�a to niedziela i mia�em przed
po�udniem sporo wolnego czasu. Jako� po �niadaniu pojecha�em za miasto, gdzie w
okolicy s�ynnej z ma�ych jezior znajdowa� si� malowniczo po�o�ony w starym parku
zak�ad
psychiatryczny. Vliperdius � jak mi powiedziano � oczekiwa� mi� w gabinecie.
Budynek
wype�nia�o s�o�ce, bo �ciany by�y po nowoczesnemu z aluminium i szk�a. Na
sufitach
widnia�y barwne panneau z igraj�cymi robotami. Ponurym nie da�oby si� nazwa�
tego
szpitala; z niewidzialnych sal dochodzi�y d�wi�ki muzyki, przechodz�c przez hali
zauwa�y�em chi�skie �amig��wki, barwne albumy i rze�b� przedstawiaj�c� �mia�y
akt
rob�tki.
Doktor nie ruszy� si� z miejsca za obszernym biurkiem, ale okaza� mi wiele
uprzejmo�ci: jak si� dowiedzia�em, czyta� i zna� doskonale niejedn� z mych
ksi��ek
podr�niczych. Niew�tpliwie by� nieco staromodny, nie tylko w manierach, bo
zupe�nie po
staro�wiecku by� przymocowany do pod�ogi, jak jaki� archaiczny Eniak. By� mo�e
nie
pow�ci�gn��em zdziwienia, widz�c jego �elazne n�ki, bo rzek�, �miej�c si�:
� Wie pan, ja tak oddany jestem mej pracy, mym pacjentom, �e nie odczuwam
najmniejszej potrzeby opuszczania zak�adu!
Wiem, jak czuli bywaj� psychiatrzy na punkcie swej specjalno�ci, a tak�e, jak
razi ich
postawa przeci�tnego cz�owieka, doszukuj�cego si� egzotyki i monstrualno�ci w
umys�owych aberracjach, bardzo wi�c ostro�nie wy�uszczy�em moj� pro�b�. Doktor
odchrz�kn��, zamy�li� si�, zwi�kszy� sobie napi�cie anodowe i powiedzia�:
� Je�li panu na tym zale�y... ale my�l�, �e si� pan rozczaruje. Obecnie nie ma
ju�
sza�owych robot�w, panie Tichy, to stare dzieje. Stosujemy terapi� nowoczesn�.
Metody
minionego stulecia � to glejowanie przewod�w, by g��wna rura zmi�k�a, u�ywanie
d�awik�w i innych narz�dzi tortur � nale�� ju� do historii medycyny. Hm. Jak by
to panu
najlepiej zademonstrowa�? Mo�e p�jdzie pan po prostu do parku i zaznajomi si�
tam
bezpo�rednio z naszymi kuracjuszami. S� to osoby nader subtelne i kulturalne. �
Mam
nadziej�, �e wszelka � ehm � awersja � jaki� nierozs�dny l�k w obliczu drobnych
dewiacji s� panu obce...?
Zapewni�em, �e tak w�a�nie jest, zaczem Vliperdius przeprosi�, �e nie mo�e
niestety
towarzyszy� mi podczas przechadzki, wskaza� drog� i poprosi�, abym zaszed�
jeszcze do
niego w drodze powrotnej.
Zeszed�em po schodach, min��em szerokie werandy i znalaz�em si� na �wirowanym
podje�dzie. Wok� roztacza� si� park pe�en kwiatowych klomb�w i wyszukanych
palm. W
g��bi po sadzawce p�ywa�o stadko �ab�dzie, pacjenci karmili je, inni oddawali
si� na
kolorowych �aweczkach grze w szachy b�d� pogaw�dkom towarzyskim. Szed�em wolno
przed siebie, gdy kto� zawo�a� mnie po nazwisku. Odwr�ci�em si� i stan��em oko w
oko z
najzupe�niej obcym mi indywiduum.
� Tichy! To pan!? � powt�rzy� �w osobnik, podaj�c mi r�k�. U�cisn��em j�, darmo
usi�uj�c sobie przypomnie�, kto te� to mo�e by�.
� Widz�, �e pan mnie nie poznaje. Jestem Prolaps... pracowa�em w �Almanachu
Kosmicznym�...
� Ach prawda! przepraszam � wyb�ka�em. Oczywi�cie by� to Prolaps, ten poczciwy
linotyp, kt�ry drukowa� wszystkie bez ma�a moje ksi��ki. Bardzo go ceni�em, byt
prawdziwie niezawodny. Uj�� mnie poufale pod rami� i ruszyli�my cienist� alej�.
Plamy
�wiat�a i cienia o�ywia�y pogodne oblicze mego towarzysza. Rozmawiali�my dobr�
chwil�
o nowo�ciach wydawniczych; wyra�a� si� jak zawsze precyzyjnie, z w�a�ciw� sobie
przenikliwo�ci�, by� w doskona�ej formie intelektualnej. Nie zauwa�y�em w nim
ani �ladu
nienormalno�ci. Ale kiedy�my doszli do ma�ej altanki i siedli na kamiennej
�awie, zni�aj�c
g�os do konfidencjonalnego szeptu, spyta�:
� Ale co pan tu w�a�ciwie robi?... Czy pana te� podmieniono...?
� Wie pan, przyszed�em tu z w�asnej woli, bo...
� Jasne! Ja te�! � wpad� mi w s�owa. � Kiedy zdarzy� mi si� ten wypadek,
zwraca�em
si� zrazu do policji, ale rych�o poj��em, jakie to daremne. Znajomi doradzili mi
Vliperdiusa � odni�s� si� do mojej sprawy zupe�nie inaczej! Prowadzi
poszukiwania i
pewien jestem, �e ju� wkr�tce znajdzie...
� Przepraszam, co takiego? � spyta�em.
� No, jak�e? Moje cia�o.
� Aha... ach, tak... � skin��em kilka razy g�ow�, staraj�c si� opanowa� odruch
zaskoczenia. Ale Prolaps niczego nie zauwa�y�.
� Pami�tam doskonale ten dzie�, 26 czerwca � m�wi�, nagle zas�piony. � Siadaj�c
do sto�u, aby przeczyta� gazet�, zabrz�cza�em. Zwr�ci�o to moj� uwag�, no bo
niech�e
pan sam powie, kt�ry cz�owiek siadaj�c brz�czy!? Macam nogi � dziwnie twarde,
r�ce �
to samo, obstuka�em si� i nagle zrozumia�em, �e mnie zamieniono! Kto� dopu�ci�
si�
niecnego fa�szerstwa � zacz��em szuka� po ca�ym mieszkaniu, ani �ladu, musieli
wynie��
chy�kiem w nocy...
� To znaczy... co wynie��?
� Przecie� m�wi�em! Moje cia�o. Moje naturalne cia�o, wszak widzi pan, �e TO �
postuka� si� po piersi, a� zadzwoni�a � jest sztuczne...
� A, oczywi�cie! Nie zorientowa�em si�... jasne...
� Czy pan mo�e te�...? � spyta� z pewn� nadziej� w g�osie. Nagle chwyci� moj�
r�k� i
uderzy� ni� w kamienn� tafl� sto�u, przy kt�rym siedzieli�my, tak �e j�kn��em.
Pu�ci� j�
rozczarowany.
� Przepraszam, zdawa�o mi si�, �e b�yszczy � mrukn��.
Zrozumia�em ju�, �e ma si� za cz�owieka, kt�remu skradziono cia�o, i jak to
zwykle
chorzy, kt�rzy bardzo lubi� mie� wok� siebie towarzyszy niedoli, spodziewa�
si�, �e i
mnie to samo si� przydarzy�o.
Rozciera�em pod sto�em st�uczon� r�k�, staraj�c si� zmieni� temat rozmowy, ale
on
zacz�� teraz z lubo�ci� i rozrzewnieniem opisywa� uroki dawnej swojej
cielesno�ci,
rozwodzi� si� nad blond grzywk�, jak� rzekomo posiada�, nad at�asowo�ci�
policzk�w,
nawet nad katarem � nie wiedzia�em, jak si� od niego odczepi�, bo czu�em si�
coraz
bardziej g�upio. Ale Prolaps sam wybawi� mi� z niezr�cznego po�o�enia. Zerwa�
si�
bowiem raptownie, krzykn��: O, zdaje si�, �e ONO tam idzie!! � i pop�dzi� na
prze�aj
przez trawniki za jak�� niewyra�n� sylwetk�. Siedzia�em jeszcze, pogr��ony w
my�lach,
kiedy kto� odezwa� si� zza moich plec�w:
� Przepraszam, mo�na?
� Ale� prosz� bardzo... � odpar�em.
Przyby�y usiad� i obj�� mnie nieruchomym spojrzeniem, jakby chcia� mi�
zahipnotyzowa�. D�ugo patrzy� na moj� twarz i na r�ce z wyrazem rosn�cej
�a�o�ci.
Nareszcie zajrza� mi g��boko w oczy z takim bezmiernym politowaniem, a zarazem z
tak�
s�odycz�, �e zmiesza�em si�. Nie wiedzia�em, co to ma oznacza�. Milczenie mi�dzy
nami
narasta�o, usi�owa�em je przerwa�, ale nie mog�em znale�� �adnego oboj�tnego
zdania,
aby rozpocz�� rozmow�: wzrok jego wyra�a� bowiem ju� zbyt wiele i zarazem nazbyt
ma�o.
� Biedaku... � rzek� cicho, z niewymown� czu�o�ci� w g�osie � jak�e ci
wsp�czuj�.,.
� Kiedy bo... wie pan,.. w�a�ciwie... � zacz��em, by odgrodzi� si� jakimikolwiek
s�owami od niepoj�tego nadmiaru lito�ci, jak� mnie otoczy�.
� Prosz� nic nie m�wi�, rozumiem wszystko. Wi�cej, ni� s�dzisz. Wiem i to, �e
masz
mnie za wariata.
� Ale sk�d�e znowu � usi�owa�em zaprzeczy�, ale przerwa� mi stanowczym ruchem.
� W pewnym sensie jestem wariatem � rzek� prawie majestatycznie. � Jak
Galileusz,
Newton, jak Giordano Bruno. Gdyby pogl�dy moje by�y tylko rozumowe... ba! Ale
wa�niejsze bywaj� uczucia. Jak�e lituj� si� nad tob�, ofiaro Wszech�wiata! C�
to za
nieszcz�cie, co za pu�apka bez wyj�cia � �y�...
� Zapewne, �ycie bywa k�opotliwe � zacz��em szybko, znalaz�szy wreszcie jaki�
punkt
zaczepienia � wszelako, jako fenomen poniek�d naturalny...
� Ot� to! � przygwo�dzi� moje ostatnie s�owo � naturalny! Czy jest co�
lichszego od
Natury? Uczeni, filozofowie pr�bowali zawsze wyja�nia� Natur�, nieszcz�niku,
podczas
kiedy nale�y j� znie��!
� W ca�o�ci...? � spyta�em, mimo woli zafascynowany tak radykalnym postawieniem
sprawy.
� Tylko tak! � odpar� kategorycznie. � Prosz� spojrze� na to.
Delikatnie, jak jak� g�sienic�, godn� obejrzenia, ale zarazem obrzydliw� (wstr�t
�w
stara� si� poskromi�), podni�s� moj� d�o� i trzymaj�c j� mi�dzy nami, jak dziwny
okaz,
ci�gn�� cicho, lecz z naciskiem:
� Jakie to wodniste... jakie ciapkowate... grz�skie... Bia�ka! Ach, te bia�ka...
Serek,
kt�ry porusza si� jaki� czas � my�l�cy nabia� � tragiczny produkt mleczarskiego
nieporozumienia, chodz�ca bylejako��...
� Przepraszam, ale...
Nie zwraca� na moje s�owa najmniejszej uwagi. Schowa�em szybko pod st� d�o�,
kt�r�
pu�ci�, jakby nie by� d�u�ej w stanie znie�� jej dotyku, po�o�y� mi za to r�k�
na g�owie.
By�a niesamowicie ci�ka.
� Jak mo�na! Jak mo�na produkowa� co� takiego! � powtarza�, zwi�kszaj�c nacisk
na
moj� czaszk�, �e odczu�em b�l, ale nie �mia�em protestowa�. � Jakie� guzki,
dziurki...
kalafiorki � �elaznym dotykiem tr�ca� m�j nos i uszy � i to ma by� istota
rozumna?
Ha�ba! Ha�ba, powiadam! ! Wiele warta jest Natura, kt�ra po czterech miliardach
lat
wytwarza CO� TAKIEGO!?
Tu odtr�ci� moj� g�ow�, a� rozchwieruta�a si� i zobaczy�em wszystkie gwiazdy.
� Dajcie mi jeden, jedyny miliard, a zobaczycie, co stworz�!!
� Zapewne, niedoskona�o�� ewolucji biologicznej... � zacz��em, lecz nie da� mi
doj��
do s�owa.
� Niedoskona�o��!? � parskn��. � Wybi�rki! Tandeta! Sko�czone partactwo! Kiedy
nie umie si� zrobi� czego� porz�dnie, nie nale�y tego robi� wcale!
� Nie chcia�bym niczego usprawiedliwia� � rzuci�em szybko � ale Natura robi�a,
uwa�a pan, z tego, co mia�a do dyspozycji. W pierwotnym oceanie...
� P�ywa�o �miecie!! � doko�czy� tak g�o�no, �e drgn��em. � Czy nie tak? Gwiazda
wybuch�a, powsta�y planety, a z odpadk�w, kt�re nie nadaj� si� do niczego, ze
zlepk�w i
resztek powsta�o �ycie! Dosy�! Do�� tych p�katych s�o�c, idiotycznych galaktyk,
uduchowionego �luzu � dosy�!
� Jednak�e atomy... � zacz��em. Nie da� mi doko�czy�. Widzia�em ju� piel�gniarzy
zbli�aj�cych si� trawnikiem: zwabi�y ich krzyki mego interlokutora.
� Gwi�d�� na atomy! � hukn��. Uj�li go z dw�ch stron pod pachy. Da� si�
podnie��,
ale patrz�c na mnie � szed� bowiem ty�em, niby rak � wo�a�, a� rozlega�o si� po
ca�ym
parku:
� Nale�y inwoluowa�! S�yszysz, blada zupo koloidowa!? Zamiast odkry�, trzeba
robi�
zakrycia, zakrywa� coraz wi�cej, by nie zosta�o nic, ty kleju na ko�ciach
wieszany! Tak
trzeba! Tylko przez regres ku progresowi! Uniewa�nia�! Uwstecznia�! Znosi�!
Przyroda �
won! Precz z Natur�! Preeeecz!!!
Jego s�abn�ce okrzyki dochodzi�y mnie z coraz wi�kszej dali, i zn�w cisz�
przepi�knego
po�udnia wype�ni�o bzykanie pszcz� i wonie kwiat�w, Pomy�la�em, �e doktor
Vliperdius
przesadzi� jednak, m�wi�c o zaniku sza�owych robot�w. Wida� nie zawsze
skutkowa�y
nowe metody terapeutyczne. Samo jednak prze�ycie, wys�uchany przed chwil� a nie
przebieraj�cy w s�owach paszkwil na Natur�, wyda�y mi si� warte tych paru
siniak�w i
guza na g�owie. Dowiedzia�em si� p�niej, �e robot �w, by�y analizator
harmonicznych
szereg�w Fourriera, stworzy� w�asn� teori� bytu, kt�ra polega� ma na gromadzeniu
odkry� przez cywilizacj�, a� dochodzi do ich takiego nadmiaru, �e nie ma innego
wyj�cia,
jak tylko ich kolejne zakrywanie. W ten spos�b, po pe�nym dokonaniu dzie�a, nie
ma
miejsca nie tylko na cywilizacj�, ale i na Kosmos, kt�ry j� wyda�. Nast�puje
totalna
likwidacja post�powa i ca�y cykl zaczyna si� od pocz�tku. On sam uwa�a� si� za
proroka
drugiej, zakrywczej fazy rozwoju. Zamkni�to go w zak�adzie Vliperdiusa na
��danie
rodziny, kiedy od rozbierania znajomych i krewnych przeszed� do demonta�u os�b
trzecich.
Opu�ciwszy altan�, jaki� czas przygl�da�em si� �ab�dziom. Obok mnie jaki� dziwak
rzuca� im poci�te kawa�ki drutu. Powiedzia�em, �e �ab�dzie nie jadaj� tego.
� Nie zale�y mi na tym, by go jad�y � odpar�, kontynuuj�c sw� czynno��.
� Ale mog� si� ud�awi�, by�aby szkoda � rzek�em.
� Nie ud�awi� si�, bo drut tonie. Jest ci�szy od wody � wyja�ni� rzeczowo.
� Wi�c po co pan go rzuca?
� Bo lubi� karmi� �ab�dzie.
Temat zosta� wyczerpany. Kiedy�my odeszli od sadzawki, zawi�za�a si� rozmowa.
Jak
si� okaza�o, mia�em do czynienia ze s�ynnym filozofem, tw�rc� ontologii nico�ci,
inaczej
neantologii, kontynuatorem dzie�a Gorgiasza z Leontinoi � profesorem Urlipanem.
Profesor d�ugo i szeroko opowiada� mi o najnowszym rozwini�ciu swej teorii.
Wed�ug
niego nie istnieje nic, nawet on sam. Nico�� bytu jest doskonale wsobna. Fakty
pozornego istnienia tego i owego nie maj� najmniejszego znaczenia, poniewa�
rozumowanie, zgodne z brzytw� Ockhama, biegnie tak: pozornie istnieje jawa,
czyli
realno��, i sen. Ale hipoteza jawy jest niekonieczna. Istnieje wi�c sen. Ale sen
wymaga
�ni�cego. Ot�, postulowanie kogo�, kto �ni, jest zn�w hipotez� niekonieczn�, bo
czasem
bywa, �e we �nie �ni si� inny sen. Ot�, wszystko jest snem, kt�ry �ni si�
nast�pnemu
snowi i tak w niesko�czono��. Poniewa� � to punkt najwa�niejszy � ka�dy nast�pny
sen
jest mniej realny od poprzedniego (sen graniczy bezpo�rednio z realno�ci�,
natomiast sen
�niony we �nie graniczy z ni� po�rednio, przez sen, trzeci z kolei przez dwa
sny, i tak
dalej) � wi�c granic� tego ci�gu jest zero. Ergo, w ostatniej instancji �ni si�
nikomu �
zero, ergo istnieje tylko nico��, to jest: nie ma nic. Doskona�a �cis�o�� wywodu
wprawi�a
mnie w zachwyt. Nie rozumia�em tylko, czemu profesor Urlipan znajduje si� w tym
miejscu. Jak si� okaza�o, nieszcz�sny filozof zwariowa� � sam mi to wyzna�.
Szale�stwo
jego polega�o na tym, �e przesta� wierzy� w sw� doktryn� i miewa� chwile, w
kt�rych
zdawa�o mu si�, �e troch� jednak jest. Doktor Vliperdius mia� go z tego ob��du
wyleczy�.
Potem zwiedzi�em oddzia�y szpitalne. Zapozna�em si� z pewn� starozakonn� maszyn�
cyfrow�, kt�ra cierpia�a na uwi�d starczy i nie mog�a si� doliczy� dziesi�ciu
przykaza�.
By�em i na oddziale elektrostenik�w, gdzie lecz� natr�ctwa � jeden z pacjent�w
bezustannie rozkr�ca� si�, czym si� tylko da�o, i wci�� odbierano mu narz�dzia,
kt�re
ukrywa�.
Pewien m�zg elektryczny, pracownik astronomicznego obserwatorium, przez
trzydzie�ci lat modeluj�cy gwiazdy, mia� si� za Sigm� Wieloryba i wci�� grozi�,
�e lada
chwila wybuchnie jako Supernowa. Tak wypada�o mu z oblicze�. By� tam te� jeden,
kt�ry
b�aga�, aby go przerobiono na magiel elektryczny, gdy� mia� do�� uduchowionej
egzystencji.
� U maniak�w by�o weselej, grupa ich siedzia�a przy �elaznych ��kach i graj�c
na
siatkach jak na harfach, �piewa�a ch�rem �Hej przelecia� robot, wyda� cichy
chrobot, ma�e
�rubki na nim zadr�a�y�, jak r�wnie� �Ja my�la�am, �e to koty, co za pierwsze
id� p�oty, a
to roboty, roboty� i tak dalej.
Oprowadzaj�cy asystent Vliperdiusa opowiedzia� mi, �e w zak�adzie przebywa�
niedawno pewien ksi�dz-robot, kt�ry nosi� si� z zamiarem za�o�enia zakonu
cyberyk�w,
ale tak mu si� ju� polepszy�o pod wp�ywem kuracji wstrz�sowej, �e wr�ci� do
w�a�ciwego
swego zaj�cia � sporz�dzania bilans�w bankowych. Kiedy wraca�em ju� z m�odym
asystentem, spotka�em w korytarzu chorego, kt�ry ci�gn�� za sob� wy�adowany
ci�ko
w�zek. Osobnik �w przedstawia� osobliwy wygl�d, ca�y by� bowiem powi�zany
sznurkami.
� Nie ma pan przypadkiem m�otka? � spyta�.
� Nie.
� Szkoda. Boli mnie g�owa.
Wda� si� ze mn� w rozmow�. By� to robot-hipochondryk. Na skrzypi�cym w�zku wozi�
kompletny zestaw cz�ci wymiennych. Po dziesi�ciu minutach wiedzia�em ju�, jak
�upie
go podczas burzy w krzy�ach, jak wszystko cierpnie mu przy telewizorze i jak
iskrzy mu
si� w oczach, kiedy kto� niedaleko g�aszcze kota. By�o to do�� monotonne,
opu�ci�em go
wi�c szybko i uda�em si� do dyrektora zak�adu. By� jednak zaj�ty, dlatego
poprosi�em
sekretark�, aby z�o�y�a mu moje uszanowanie, i uda�em si� do domu.
?????????? �????????� � http://artefact.lib.ru
1
?????????? �????????� � http://artefact.lib.ru