7250

Szczegóły
Tytuł 7250
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7250 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7250 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7250 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Stanis�aw Lem Powt�rka Zdarzy�o si�, �e na dw�r kr�la Hipolipa Sarmandzkiego przyby�o dwu misjonarzy konwertyst�w, aby g�osi� wiar� prawdziw�. Hipolip nie by� podobny do innych kr�l�w. W ca�ej Galaktyce nie u�wiadczysz drugiego monarchy tyle my�l�cego co on. Ju� p�drakiem igra� z�otymi m�d�kami i budowa� samodumki wolnomy�lne, a tak s�ucha� m�drc�w, �e gdy miano go koronowa�, chcia� uciec przez okno z sali tronowej i uleg� dopiero argumentowi, �e inny mo�e by� gorszy. Mniema�, �e dobre rz�dy to nie takie, kt�re chwal� lub gani�, lecz takie, kt�rych nikt nie dostrzega. Ho�dowa� filozofii eksperymentalnej, w kt�rej o prawdzie decyduje to, co da si� zrobi�, a nie to, co da si� powiedzie�. Bez l�ku mogli wi�c obaj ojcowie konwerty�ci stan�� przed Hipolipem. Miary nie by�o ich radosnej zgrozie, gdy poj�li, �e kr�l nie to, �eby o Bogu � o �adnej religii jeszcze nie s�ysza�. Wiedzieli, �e b�d� g�osi� s�owo bo�e in partibus infidelium, ale �eby a� tak! Hipolip mia� umys� w kwestiach wiary bia�y jak nie zapisana karta, tote� zacni misjonarze a� nogami przebierali z ochoty nawracania. Zaraz te� powiadomili go o Stw�rcy Wszechmog�cym, kt�ry w sze�� dni stworzy� �wiat, by odpocz�� w si�dmym, o chaosie, co lata� przedtem nad wodami, o prarodzicach, ich upadku, wygnaniu z raju i o ponownym przyj�ciu zbawiennym, o mi�o�ci i �asce � a kr�l wzi�� ich z sali audiencyjnej do prywatnych apartament�w i doskwiera� im drastycznymi pytaniami, odpowiadali mu wszak�e z cierpliw� wyrozumia�o�ci�, rozumiej�c, �e nie s� z kacerstwa, lecz z niewiedzy. Zafrapowany rewelacjami, jakie przysz�o mu pierwszy raz s�ysze�, kilkakrotnie kaza� sobie powtarza� rzecz o stworzeniu �wiata, bo go wprost odurza�a nowo�ci�. Wci�� pyta�, czy Ojcowie ca�kiem s� pewni tego, �e B�g stworzy� �wiat, by go zasiedli�? Czy nie mog�o by� tak, �e celowa� Stworzeniem gdzie� dalej, a mieszka�cy bo�ego gmachu zal�gli si� w nim pok�tnie, mimochodem? Mia��e naprawd� ich B�g na osobliwej uwadze, gdy bra� si� do dzie�a? A oni, pow�ci�gaj�c zgorszenie, wywo�ane bezgraniczn�, wi�c i bezgrzeszn� naiwno�ci�, por�czyli mu, �e B�g dla stworze� swych �wiat stworzy�, jako i� b�d�c mi�o�ci�, nic nie mia� na oku opr�cz ich szcz�cia. Wiadomo�� o tak silnych afektach Stw�rcy dla Stworzonych wywar�a olbrzymie wra�enie na Hipolipie. Pewne trudno�ci powsta�y przy kwestii Szatana, albowiem kr�l zachowa� si� w roli nawracanego do�� niekonwencjonalnie. Nie temu si� dziwowa�, �e Pan go toleruje, lecz temu, �e si� nim Ko�ci� brzydzi. � To� z nim jak z kanalizacj� � rzek� � przykre to, lecz niezb�dne. Gdyby nie by�o Szatana, musia�by B�g sam dogl�da� piekie�, co �le by si� rymowa�o z jego niesko�czon� dobroci�. Zawsze� por�czniej wydelegowa� kogo� do tak delikatnych spraw. Bo przy tym, jak jest, bez piek�a ani rusz, toby trzeba od samego pocz�tku inaczej �wiat projektowa�. Wi�c powinien Ko�ci� oficjalnie uzna� nieodzowno�� szata�sk�. Ale w ko�cu pokonali jako� z�otou�ci Ojcowie zastrze�enia kr�lewskie, wyprowadzali my�l nawracanego na czyst� wod� i Hipolip w dwudziestym dziewi�tym dniu nauk przyj�� dobr� nowin�, pop�aka� si� nawet ze wzruszenia, a dwaj misjonarze, te� przej�ci, ofiarowali mu twardo oprawny tom Zakonu, udzielili b�ogos�awie�stw i ruszyli ku nowym mozo�om. A kr�l zamkn�� si� na trzy tygodnie w swych apartamentach, rady nie wzywa�, pos�ucha� nie udziela�, raz tylko pos�a� po stolarza, bo si� oberwa� pod nim szczebel drabiny bibliotecznej. A� wyszed� jednego ranka do ogrodu, nowym okiem patrz�c na najmniejsz� trawk�, jako na bo�e dzie�o, a wr�ciwszy do pa�acu, kaza� s�a� zaraz samego Ontologa Kr�lewskiego jako pos�a po s�awnych konstruktor�w omnigeneryk�w Trurla i Klapaucjusza, �eby si� przed nim stawili � ale to natychmiast! Przybyli wi�c obaj, zdyszani, bo tak ich pili� dostojny pose�, sk�onili si� przed tronem i czekali pa�skich s��w, przy czym Klapaucjusz szturchn�� Trurla pod �ebro, przypominaj�c, co mu k�ad� do g�owy na wyjezdnym � �eby si� nie wyrywa� jak filip z konopi, ale ka�de s�owo obr�ci� trzy razy w umy�le, nim si� odezwie. A najlepiej, �eby siedzia� cicho. On, Klapaucjusz, bierze ju� ca�� audiencj� na siebie. � Witam was, moi mili, i dzi�kuj� za rych�e przybycie � rzek� Hipolip, prosz�c siada�. � S�uchajcie pilnie, bo wielkie rzeczy mam na uwadze i si�a od was w nich zale�y! Niedawno nawiedzi�o mnie dwu zagwiezdnik�w, od kt�rych pos�ysza�em, �e Kosmos to nie bezpa�ska rzecz, bo ma Autora. Jest nim B�g, osoba, jak mi zar�czono, nader sympatyczna, w kt�r� uwierzy�em bez zastrze�e�, czego i wam �ycz�. Jutro wydam edykt, kt�rego moc� ka�dy z mych poddanych otrzyma w kasetowym wydaniu Pismo �wi�te, lecz nie w tej sprawie was wezwa�em. Ju� wiem, �e �wiat nie jest wsobny ani odsiebny, lecz zosta� sporz�dzony przez wytw�rc� osobi�cie � jako mieszkanie dla istot, r�wnie� przez onego wykonanych. Tak wi�c B�g zrobi� swoje, my�l� tedy, �e i ja winienem swoje zrobi�. Przybysze, kt�rym zawdzi�czam nawr�cenie, namawiali mnie najgor�cej, �ebym si� odt�d najpierw troszczy� o w�asne zbawienie, czego wys�ucha�em bez przerywania, bo� by�oby niegrzecznie, ale swoje wiem. Ja nie taki, �ebym najpierw o sobie my�la�. O ile� wszystek byt wa�niejszy jest ode mnie! Jemu wi�c chc� po�wi�ci� odt�d reszt� mych dni. Znam, mo�ci Trurlu, twoje dzie�o �De Impossibilitate Felicitationis Satiandae En � tium Sapientium�, lecz nie poruszy�o mnie szczeg�lnie, bo i czemu, my�la�em, niekiepsko ma si� bytowa� w kiepskim �wiecie? To� ostatni� rzecz�, na jak� gotowym by� przysta�, nim w Boga uwierzy�em, by�a zwr�cona ku nam doskona�o�� kosmicznej budowli! My�la�em sobie wszak�e, �e skoro to si� samo wszystko nagrza�o, rozkr�ci�o i wzlecia�o, to nie mo�na mie� do nikogo pretensji o ewentualne mankamenty, a tym samym nie ma w defektach bytu �adnego problemu. Teraz jednak, skoro wierz�, ju� d�u�ej my�le� tak nie mog�! Zmieni�a si� posta� rzeczy! Wierz� tedy, nie w�tpi�, �e Stw�rca jest niesko�czenie mi�y, �e nam sprzyja bez granic, �e chcia� jak najlepiej, b�d�c perfekcjonist�, ale nie wierz�, �e nie mo�na by�o tego lepiej zrobi�! � Czy WKMo�� da�e� to do poj�cia swym preceptorom duchowym? � spyta� Klapaucjusz z dyplomatycznym oci�ganiem. � Co? Nie. Najpierw, bom nie chcia� ich dotkn��, a potem, bo nie widzia�em sensu w komunikowaniu im takich obiekcji. To� to s� biegli do spraw teologii, a nie technologii, mnie za� idzie tylko o t� stron� bytu. Nie m�wi�em im nic, tym bardziej �e nie zamierzam brn�� w ja�owe krytykanctwo, lecz jako rzecznik eksperymentalnej filozofii chc� zakasa� r�kawy. Wyznaj�, przemkn�o mi zrazu, by podreperowa� Stworzonych, bo to i materia�owo nie bardzo przyzwoici, i czynno�ciowo, �eby ju� nie wspomnie� o stanie przeci�tnej inteligencji, alem wspomnia� zaraz twoj� rozpraw�, panie Trurlu. Ty� nie rusza� �wiata, a jedynie lokator�w chcia�e� remontowa�: wybacz mi, zacny panie, to� postawi�e� rzecz na g�owie. Do mieszkania lokator�w przykrawa� � kto s�ysza� takie rzeczy? Zadanie opiewa odwrotnie! Chc� wyprodukowa� byt alternatywny. � Kr�l pragnie zosta� neokosmicznym inwestorem, a nas wzi�� na generalnych wykonawc�w? � Dobrze� to uj��, panie Klapaucjusza Wiem, �e wykona� nowy �wiat to nie to samo, co now� wialni�, lecz nie l�kam si� trudno�ci obiektywnych. Gdyby stworzenie Uni � versum by�o r�wnie �atwe jak ulepienie garnka, ani sam bra�bym si� do niego, anibym was nie trudzi�. � Wybacz, WKMo�� � rzek� Klapaucjusz � ale niejasne mi, jak, podaj�c si� wierz�cym w Boga, chcesz skonstruowa� �wiat sprzeczny z tenorem twojej wiary. � Dlaczego sprzeczny? � zdziwi� si� Hipolip. � Inny, nie sprzeczny. Ty widzisz w moim zamy�le sprzeczno��? � Tak mniemam. � Mylisz si� i zaraz ci wyklaruj� omy�k�. Czy wierzysz w istnienie lataj�cych aparat�w? � Wierz�, bo� istniej�, panie. � A w algebr� wierzysz? � I ona istnieje. Wierz�. Wszak�e mo�na si� o tych istnieniach przekona� namacalnie lub czynno�ciowo! � Ej, ej � u�miechn�� si� kr�l � widz�, z jakiej ma�ki chcesz mnie za�y�, ale nic z tego. Wierzysz tak�e i w to, czego nie do�wiadczy�e� i nigdy nie do�wiadczysz. Na przyk�ad w istnienie liczb tak wielkich, jakich z pewno�ci� nigdy si� nie doliczysz, oraz s�o�c, kt�rych nigdy nie ujrzysz. Nieprawda�? � Istotnie. � A widzisz. Ow�, czy od tego, �e w to wszystko wierzysz, ju� by� nie m�g� zbudowa� niebywa�ej machiny lataj�cej lub wykoncypowa� nowej algebry? Czy istniej�ca algebra uniemo�liwia ci wymy�lenie innej? � Nie, panie. Lecz sam m�wisz, �e B�g sporz�dzi� �wiat z mi�o�ci do stworzenia. Wi�c konstruuj�c inny, tym samym odtr�casz bo�� mi�o��. � N�go conse�uentiam! Nic podobnego. Dajmy na to, �e rodzic postawi� ci dom. Czy z tego, �e chcesz obok wznie�� inny, wynika, jakoby� przesta� szanowa� ojca lub a� wzgardzi� jego mi�o�ci�? Co ma piernik do wiatraka? Nie widz� zwi�zku mi�dzy m� budowlan� intencj� a mi�o�ci� Najwy�szego. Chyba ci� przekona�em? � Odtr�casz przecie dar, doskona�y pod�ug twej wiary. Czy nie tak? � Dlaczego a� odtr�cam? Czy powiedzia�em, �e si� chc� wyprowadzi� z tego �wiata? Pragn� dokona� pewnej pr�by, to wszystko. Poza tym nie zapominaj, �e i ja jestem cz�ci� Stworzenia, a z siebie nie zamierzam zrezygnowa�. Klapaucjusz sk�oni� si� w milczeniu, a widz�c, �e Trurl otwiera usta, zr�cznie kopn�� go w kostk�. Kr�l, kt�ry nie spostrzeg� tego, rzek�: � Przejd�my wi�c do wytycznych! Jeszcze jako infantowi m�wili mi preceptorzy, �e �wiat jest sobie, a my, cho� w nim, te� sobie. Ani on dba o nas umy�lnie, ani nam umy�lnie szkodzi, bo nie zosta� frontem do nas wzniesiony. Je�li to i spi�arnia, to na pewno nie dla myszy postawiona, cho� z niej profituj�. Lecz skoro nie przeznaczona dla nich, to i nie dziwota, �e p�ki zbyt wysokie, �e si� mo�na utopi� w garnku mleka i �e trafiaj� si� po k�tach substancje niejadalne. � A jak z �apk� na myszy, WKMo��? � nie wytrzyma� Trurl. Hipolip u�miechn�� si�. � My�lisz: diab�a? To, panie Trurlu, ekstremista, bez kt�rego si� nie obej��! Diabe� w bo�ym dziele rym jest, czym regulator w maszynie parowej: rozlecia�aby si� bez niego! Uwa�asz? W pewnym wy�szym sensie plus wsp�pracuje z minusem, a ch�d dop�ty r�wnomierny, dop�ki impulsy przeciwstawne si� r�wnowa��. Ale mo�e p�niej lub kiedy indziej o tym pogadamy. Przekonano mi�, �e jest Kto� niesko�czenie dobry, kto wystawi� nam kosmiczne kwatery, pilnuj�c, by jak najakuratniej by�y zwr�cone frontem ku lokatorom. Wszystko jest w bo�ym dziele dla jego mieszka�c�w, wszystko pasuje tedy jak ula�, precyzyjnie wymierzone, bo celowe, a je�li co� gniecie, pije, dr�czy lub nawet �upi ze sk�ry, to te� jest przejaw krojczej �yczliwo�ci bo�ej, tyle �e maluczki lokator nie od razu umie si� w tym wyzna�. Teologowie mu pomog�: byt wprawiony w materi� jest segregatorem dydaktycznym, czyli w�a�nie wialni�, odsiewaj�c� ziarno od plewy. Poniewa� uwielbiam wprost nauk�, urz�dzenie �wiata jako wszechnicy z egzaminami konkursowymi wprost nadzwyczaj mi si� uwidzia�o. Wszak�e, ledwie opu�cili mnie dobrzy ojcowie, zauwa�y�em z niepokojem, �e nie tylko ten �wiat, lecz w og�le ka�dy da si� uzna� za dar wszechmi�o�ci. Wystawcie sobie �wiat, w kt�rym wszystko boli. Kto tam pomy�li literk�, st�knie, a kto ca�y alfabet, ju� niemal kona. Nawet kiedy o Bogu pomy�li, to te� jakby ze� pasy darli. Niechaj skowycz� tam, a� si� od tego trz�s� s�o�ca i �ar leci im �usk� z przepalonych bok�w. I c�? Czy nie mo�na chwali� i takiego �wiata, powiadaj�c, �e ten b�l �yczliwy, bo nagli do raju, a przy okazji uprzytamnia piekielne przykro�ci, wi�c odstr�cza od grzechu? I czy� w og�le mo�na pomy�le� �wiat tak potworny, �eby ju� nikt a nikt nie by� w stanie nazwa� go skutkiem niesko�czonej �yczliwo�ci Stw�rcy? A gdyby to nawet szczere piek�o by�o, te� da si� utrzymywa�, �e to jedynie makieta, a prawdziwe piek�o jest gdzie indziej i o wiele gorsze. Udowodnij mi, prosz�, �e tak nie jest! A zatem widzicie, �e mo�na wprawi� teodyce� w ka�dy typ �wiata i g�osi�, �e kto ufa Bogu nawet wtedy, gdy ze� od tej ufno�ci wi�ry lec�, tym zarabia najpewniej na �wiat�o�� wiekuist�. Ow� pochwa�y, co do wszystkiego pasuj�, nie nazbyt wiele s� warte... � Czy kr�l i to m�wi� swym ojcom duchownym? � S�owom kr�lewskim nale�y przys�uchiwa� si� z uwag�, m�j panie. Powiedzia�em, co mi przysz�o do g�owy po odje�dzie zacnych ojc�w. My�l� sobie, �e nasz �wiat nie jest jedyny. Pewne dane po temu mo�na znale�� w Pi�mie. We�my chocia�by s�d ostateczny. Ostateczny, a wi�c po nim ju� nic ciekawego jako radykalnie nowego nie nast�pi. Jak�e po ko�cowym bilansie nie mia�by Pan ju� niczego nigdy przedsi�bra�? To nie do wiary. Prawdziwy tw�rca nie zadowoli si� jedn� kreacj�. Oczywi�cie, �wiaty nie ca�kiem udane to dla� trudny dylemat. Zachowa� �le i unicestwi� niedobrze, bo w�a�ciwie jakim prawem? Zdaje si�, �e pr�bowa� zrazu pewnych usprawnie�, tak zwanymi cudami, ale potem da� im spok�j... � Czy WKMo�� s�ysza� o kacerstwie i herezji? � C�e� si� tak przypi�� do mnie z pytaniami? My�la�by kto, �e stoj� ju� na s�dzie biskupim. Owszem, s�ysza�em o apostazjach, ale one id� zawsze z niech�ci ku Stw�rcy, a ja, na odwr�t, chc� mu pospieszy� z pomoc�. � Panie � rzek�, pochrz�kuj�c, Klapaucjusz � znajdujemy si� wewn�trz nader delikatnej a wr�cz dra�liwej egzegezy teologicznej. Obawiam si�, �e kr�l nie tych, co nale�a�o, wezwa� bieg�ych... � Mylisz si�. Przecie� ani nie odst�puj� od wiary, ani nie my�l� jej reformowa�. Nie zmierzam ku apostazie, lecz ku genezie. � Ale bo � zacz�� Trurl, lecz Klapaucjusz nast�pi� mu na nog� i sk�oni� si� kr�lowi, m�wi�c: � A wi�c dobrze! Jakie Universum �yczy sobie WKMo��? � To w�a�nie nale�y obmy�li�! Pod�ug teolog�w dwa ograniczniki umie�ci� B�g w swym dziele. Jeden na zewn�trz Stworzonych, a drugi � w nich samych. B�g wszystko s�yszy, lecz nie odpowiada. Dawniej pono konwersowa�, lecz jako� przesta�. Tak zatem bezpo�rednia ��czno�� z Bogiem jest jednokierunkowa. Druga zapora ma subtelniejsze zastawki. B�g to taki in�ynier, kt�ry, sporz�dzaj�c innych in�ynier�w, ju� na rajzbrecie tak ich ograniczy�, �eby nie mogli z nim wsp�zawodniczy� stw�rczo. To m�wili mi moi nauczyciele, wyda�o mi si� wszak�e owo ograniczenie tak dziwne, �em pr�bowa� zbi� ich z tego panta�yku, lecz stali przy swoim. A wszak wsp�zawodnictwo nie musi wyp�ywa� z niskich pobudek. Wynalazca nowego leku nie stwarza go po to, �eby usun�� w cie� wynalazc� leku istniej�cego, lecz by skuteczniej zwalczy� cierpienie. Dlaczego wi�c kreator nowego �wiata mia�by go obmy�la� przeciw kreatorowi �wiata ju� gotowego? Pod�ug misjonarzy Hog podejrzewa ka�dego, kto chce wej�� z nim w szranki kreacyjne, o brzydkie uroszczenia. �e to nie idzie mu o �wiat niekiepski, lecz o tron niebieski, s�dz� jednak, �e B�g jest osob� daleko skromniejsz� i dlatego w�a�nie bardziejujmuj�c�, ni� chc� teologowie. Jak wiadomo, dzie�o m�wi o budowniczym wi�cej ni� jego chwalcy. Je�li obejrze� uwa�nie �wiat, wida�, �e zosta� stworzony nader dyskretnie, wr�cz anonimowo. A czy� nie mo�na by�o umie�ci� w ka�dej trawce znak�w firmowych? Nie ok�lnik�w � og�lnik�w, nie komentarzy (wszak Pismo to komentarz do Stworzenia), lecz oryginalnych znak�w, po�wiadczaj�cych wprost autentyzm bo�ego autorstwa! Pr�bowa�em sugerowa� bo�� skromno��, jako przyczyn� anonimowo�ci kosmicznej, przyprawiaj�cej teolog�w o ci�g�e migreny. B�g zatai� swe autorstwo tak �wietnie, jakby go wcale nie by�o � i gdzie� by to spowodowa� przypadek? Schowa� si�, bo chcia� si� schowa�! To mi si� podoba! Tak� dyskrecj� rozumiem! Ale mnie zakrzyczeli. Pod�ug nich B�g daje nam �wiatem szko�� z mi�o�ci, a schowa� si�, �eby da� nam zupe�n� wolno��. Dop�ki ogrodnik na widoku, nikt nie pcha si� na jab�o�. No, ale jednak tego, kto by u�ywa� tej wolno�ci, ile wlezie, diabli wezm�. Jaka� w�tpliwa mi w tym pedagogika. Dawa� po to, �eby nie brali � c� to za dawanie? A je�eli bior� nie z niegodziwo�ci, lecz z rozp�du? Je�eli nie s� wolni jak �ywio�, lecz jak wybita o�ka, kt�ra lata na wszystkie strony, bo taki maj� obluzowany charakter? Tak pyta�em patr�w, a oni na to, �e kto zadaje takie pytania, ten szaleje b�d� grzeszy, czyli ba�wan lub �otr, co si� za� tyczy Pana Boga, zawsze wie lepiej. Mo�e by�. Powiedzmy. Pana Boga nie tykam, ale od was nie przyjm� podobnych usprawiedliwie�. M�wi� to wam z g�ry, �eby potem nie by�o jakich� nieporozumie�. Daj� wam plenipotencj�, stwarzajcie �mia�o, lecz nie byle jak! Wszystko ma by� wykonane solidnie, z optymizacj� ci�g��, a nie uchybow�... pojmujecie chyba, do czego pij�? Uchybowym optymizatorem jest Szatan jako regulator � instygator, bo najpierw instyguje do z�ego, a potem nadstawia otch�a�. Prosi�bym unikn�� takiego ekstremizmu. � Je�li zebra� s�owa WKMo�ci, to takie powstaj� wytyczne � rzek� Klapaucjusz. � Skoro B�g zablokowa� ��czno��, to my j� otworzymy. Skoro by� autorytarnym centralist�, to trzeba kreacji demokratycznie zdecentralizowanej. Demokracja za� oznacza r�wno��. Ka�dy mieszkaniec naszego Universum b�dzie m�g� pod�ug zachcenia stwarza� sobie �wiaty, jakie mu si� spodobaj�. Czy tak? � Uchowaj Bo�e! � zawo�a� Hipolip. � Zupe�nie nie tak! Jak�ebym m�g� zacz�� demokratyczn� kreacj� od wydawania wam �cis�ych rozkaz�w? Nie by�a�by to contradictio in adiecto? Dziwi� ci si�, panie Klapaucjuszu, �e� m�g� tak o mnie pomy�le�. Nie uwa�am te�, �e B�g ze wszystkim zakorkowa� przed nami �wiatostw�rstwo, bo� pod�ug tej my�li nie m�g�bym si� bra� do roboty. Nie nalegam te� zbytnio na ��czno��, bo pierwej zaludnijcie mi ten nowy �wiat, a zobaczymy, czy jest tam z kim gada�. Duch duchowi nie r�wny, moi panowie, wy, co�cie ich kopy sporz�dzali, dobrze o tym wiecie. Nie sztuka da� dost�p do siebie byle sfuszerowanej istocie gwoli reklamacjom i pretensjom. Sztuka nie fuszerowa�! � To ju� nie wiem � wyb�ka� Klapaucjusz. � WKMo�� dajesz nam zupe�n� projektow� swobod�? Mamy sporz�dzi� byt doskona�y pod�ug naszego uznania? Ehem, jakby rzec... uczciwszy majestat i uszy, b�dzie to duumvirat, a nie triunwirat, skoro my mamy zrobi� wszystko, a najja�niejszy pan nic. � Co znowu? Jak�e nic? � za�mia� si� kr�l. � Wszak to ja b�d� decydowa� o tym, czy si� wam Stworzenie uda�o! Zreszt� nie sko�czy�em. W szczeg�y wchodzi� nie my�l�, ja na waszym miejscu wypr�bowa�bym rozmaite prototypy, a potem wszystko najlepsze zwi�za�bym w jeden supe�, ale to ju� wasza rzecz. Ot, czego chc� najpierw: aby�cie wprowadzili sprawiedliwo�� w trwanie! Jego nieodwracalno�� to, powiedzmy wyra�nie, skandal. Cokolwiek raz si� sta�o, ju� si� nie odstanie. Komu bli�ni zrujnowa� doczesno��, ten w rekompensacie otrzyma �wiat�o�� wiekuist�. Lecz przecie� jutrzejsza kie�basa nie nasyci wczorajszego g�odu, nawet je�liby mia�a by� niesko�czonej d�ugo�ci. Nie takiej pragn� arytmetyki, bo nie widzi mi si� dodawanie, w kt�rym przysz�a perfekcja z nawi�zk� anuluje przesz�� paskud�. Nieodwracalno�� czasu � oto naczelna nielojalno�� bytu! Wszak wiadomo, �e kto zaczyna �y�, sam sobie szkodzi nieobyciem w bycie, a kto ko�czy, ten wprawdzie ju� wie, co do czego i jak, lecz na og� za p�no. Bo�y za�wiat to taka stacja ostatniej obs�ugi, na kt�rej niczego si� nie naprawia, a tylko segreguje: mi�dzy anio�y lub do smo�y. No, a tej strony rzeczy, �e z�o mo�e by� skutkiem nieub�aganej natury czasu, jako� nie bierze si� pod uwag�. We�cie si� do czasu � m�wi� wam. Kto raz upadnie, b�dzie to m�g� anulowa�, a je�li si� za pierwszym nawrotem nie poprawi, to po dwudziestym czy po setnym znudzi si� albo i wy � dobrzeje. � Tak! Mo�na zrobi� Universum anizotropowe! � zakrzykn�� Trurl, kt�ry nie by� ju� w stanie d�u�ej milcze�. � �wiat anizotropowy ze wstecznym biegiem czasu, w��czanym w szczeg�lnych miejscach, zwanych osobliwymi punktami continuum! � Czemu tak? � zainteresowa� si� kr�l. � Bo tym sposobem uniezale�ni si� w�adztwo nad czasem od stopnia technicznego rozwoju � wyja�ni� Trurl, promieniej�c, �e na to wpad�. � B�dzie to w�asno�� tego �wiata r�wnie powszechna, jak w naszym powszechne jest ci��enie! A co znaczy �powszechne�? Demokratyczne! � Rozumiem. Nie�le to wygl�da. Kiedy poka�ecie mi prototyp? � Bodaj we dwa tygodnie, panie. Co? Jak my�lisz? � spojrza� Trurl na koleg�. Klapaucjuszowi nie w smak by�a tak raptowna decyzja, ale do�� mia� audiencji, skin�� wi�c tylko g�ow�. Wracaj�c, k��cili si� zawzi�cie. Do upad�ego spierali si� te� podczas roboty, lecz terminu dotrzymali. W um�wionym dniu przybyli na dw�r kr�lewski, ci�gn�c ma�� dwuk�k�, zawalon� aparatami i narz�dziami. Na samym wierzchu sta�y skrzynie, po��czone kablem. Zaraz przybieg� kr�l i w sali audiencyjnej, po�r�d z�oce�, sp�owia�ych sztandar�w i herb�w dynastycznych, poustawiali na pod�odze aparaty. Klapaucjusz dokr�ca� �rubki, a Trurl gada� jak naj�ty: � W tym wi�kszym pudle jest zasilanie, a w mniejszym �wiat! Takute�ki, jakim zapowiedzia� najja�niejszemu panu: anizotropowy, z punktami osobliwymi, w kt�rych mo�na przerzuca� biegi, a dost�p do tych punkt�w jest r�wny i powszechny... Umy�lili�my te�, panie, wykona� kilka os�b, kt�re w przysz�o�ci pos�u�� nam do pr�bowania nast�pnych uniwers�w... Wol� maj� woln�, ka�dy robi to, co mu si� �ywnie podoba, nie dajemy im nastawie�, nie zaw�amy ich w niczym, �eby mo�na by�o polega� na autentyczno�ci ich zachowania... Oczywi�cie, �aden z tych osobnik�w pr�bnik�w nie mo�e by� idealnie taki sam w ka�dym �wiecie, bo� radykalna przer�bka ontologii narusza te� fizjologi�, zadba si� wszak�e o zachowanie inwariancji jako to�samo�ci, w przeciwnym razie bowiem niemo�liwe by�oby por�wnywanie esencji z egzystencj� w tych wszystkich �wiatach... � A jak mo�na tam zajrze�? � pyta� kr�l, patrz�c na gorliw� krz�tanin� Klapaucjusza i wci�� przeszkadzaj�c, bo mu si� nogi pl�ta�y w porozrzucanych przewodach. � Na razie u�yjemy prowizorki. Zak�adamy na egzystoskop pseudokryszta�, laserowy sygna� wzmacnia kaskadowo na wyj�ciu, no i zwyczajnie ju�, rzutnikiem, gdzie b�d�... a cho�by na t� �cian�... � Mo�na! � rzek� Klapaucjusz, wstaj�c. Trurl przytrzymywa� w gar�ci s�abo kontaktuj�c� wtyczk�, bo nie mia� pod r�k� ta�my izolacyjnej, i tak zacz�a si� projekcja. Alabastrowe p�yty mi�dzy pilastrami por�owia�y, wp�yn�� na nie obraz, zrazu nieco rozmazany i chwiejny, ale zaraz si� wyostrzy�. I widzieli, jak pewien feuda�, niejaki Marlipont, wyruszaj�c na wypraw� krzy�ow�, zaleca� ma��once dochowanie wierno�ci, b�d�c za� z natury podejrzliwcem, zamkn�� j� w naro�nej baszcie zamczyska i jeszcze za jej okutymi d�wierzami posadzi� zaufanego s�ug� z mieczem. Dla wi�kszej pewno�ci zleci� przyku� onego s�ug� za nog� do muru pod wykuszem, by nie m�g� zej�� z posterunku. Klucz wrazi� pod pancerz, w zanadrze, molestacje s�ugi cho� o beczk� piwa s�odowego pomin�� milczeniem, wsiad� na ko� i pogna� za kurzaw� szyk�w. Jeszcze kurz si� nie po�o�y�, jak Kr�lin Szcz�dry, jego s�siad, kt�ry b�d�c libertynem, nie poci�gn�� na wypraw�, j�� si� wspina� po bluszczu na baszt�, w kt�rej urodziwa Cewinna feuda�owa Marliponcka prz�d�a mech, bo len jej wyszed�, a nie mog�a pos�a� za nowym, b�d�c uwi�zion�. Mniej wi�cej na wysoko�ci drugiej kondygnacji oberwa� si� bluszcz s�abo wro�ni�ty mi�dzy g�azy i run�� wraz z Kr�linem libertynem na kamienisty podw�rzec, od czego niedosz�y amant obie nogi z�ama�. Z najwi�kszym trudem, ale i po�piechem poczo�ga� si� Kr�lin, j�cz�c z b�lu i kln�c w �ywy kamie�, ku fosie, gdzie go wierni pacho�kowie z ko�mi czekali, kaza� si� im u�o�y� w kolebce mi�dzy dwoma jucznymi i gna� z kopyta do sadyby Trzeszczypa�a Suwy, starca, kt�ry mia� w pieczy wioskow� temporni�. Przybywszy do niego, najpierw pro�b� usi�owa� go sk�oni� nieszcz�sny junak, by prze�o�y� d�wigni� wstecz, a kiedy �w nie chcia�, zas�aniaj�c si� rozkazem marliponckim, Kr�lin po�o�y� na niechlujnym zydlu worek twardy od dukat�w, uciu�anych na t� ewentualno��, od czego Suwa zaniewidzia� i podtrzymywany z bok�w przez s�ugi m�g� Kr�lin wej�� pod daszek, os�aniaj�cy czasowni�, gdzie stercza�y lewary. Cofn�� g��wny i zaraz mu si� nogi zros�y, bo odwr�conym trybem z poniedzia�ku pechowego wpad� w pozaprzesz�� niedziel�. Da� lekko do przodu, lecz nie nazbyt raptownie, z takim pomy�leniem, �eby bluszcz zd��y� si� pierwej porz�dnie rozwin��, wi�c przyspieszaj�c trwanie, poziera� w okna, czy deszcze padaj�, nader korzystnie wp�ywaj�ce na korzeniowy system ro�lin. W sze�� minut odczekawszy roztropnie dobre dwa tygodnie, da� czasowi zwyczajny bieg i co ko� wyskoczy pomkn�� ku wie�ycy. Bluszcz okrzep�y doskonale wpi� si� korzonkami w szpary g�az�w, w oknie nie by�o nikogo, nu� tedy Kr�lin do li�ciastych pn�czy i na g�r�. Chybn�� w okno. Cewinna jak raz czesa�a w�osy przed srebrn� gotowalni�, wi�c j� zaszed� z ty�u i wzi�� w obj�cia. Dro�y�a si�, ale bez przesady. Gdy ich z��czy� u�cisk, zahurgota�y na kamiennych schodach �elazne kroki m�a, kt�ry wr�ci� si� niespodzianie, bo by� zapomnia� prosi� �on� o przepasanie szarf� na wojackie szcz�cie, skoro wszyscy inni mieli takie szarfy. Nie zd��y� Kr�lin dopa�� okna, jegiery przeszkodzi�y, gdy wszed� m�� zbrojny i na tyle bystry, �e ju� chyl�c si� w drzwiach, by nie rozbi� �ba o nadpro�e, wy � zgrzyta� szablisko z pochwy. Bezbronny Kr�lin poda� mu ty�, za bluszcz, i jak tylko pr�dko m�g�, obsuwa� si�, ma��onek Cewinny za�, rycz�c niczym baw�, przepcha� z najwi�kszym trudem i zgrzytaniem zakut� pier� przez wyzior okienny i jak nie pocznie ci��, siec, r�ba� bluszczowe sploty. Zaraz pu�ci�y i Kr�lin run�� jak kamie�. Lec�c, do�� mia� przytomno�ci dzielny, cho� pechowy zalotnik, by co tchu krzykn�� Cewinnie: niechaj sama nast�pnym razem pami�ta o szarfie! Teraz gorzej posz�o Kr�linowi, bo odwr�ci�o lec�cego na przyporach i g�ow� hukn�� w podw�rzec, od czego si� uszkodzi� na rozumie. Zipia� jeszcze, wi�c zn�w cisn�li go s�udzy do przezornie narychtowanej kolebki i wpierw cwa�em, potem rysi� pomkn�li do starego Trzeszczypa�a. Zanim Marlipont, �omocz�c wewn�trz baszty niczym oberwany kamie� m�y�ski, wypad� na dw�r, rycz�c: �Konia!! Kr�lestwo za konia!!� � w temporni poci�gn�� Kr�lin omdlewaj�c� prawic� w�a�ciwy lewar, i to tak rozpaczliwie, �e przelecia� wstecz z kwietnia w stycze�. Zimno by�o czeka� w nie opalanej temporni na wypraw� krzy�ow�, da� wi�c ma�� naprz�d po same idy marcowe i zn�w do bluszczu. Mo�e Cewinna dos�ysza�a, co wo�a� amant lec�cy z baszty na �eb, a mo�e Marlipont zrezygnowa� tym razem z szarfy, do��, �e gdy stan�� Kr�lin naprzeciw swej z�otow�osej, cicho by�o na schodach, jakby i stary s�uga u�wierk� ju� z g�odu. Przecie� rozwa�ny Kr�lin zasun�� rygle, nim otwar� ramiona mi�ej. Nami�tna, zapami�ta�a by�a ich mi�o�� w baszcie, nie s�yszeli puszczyk�w ani nawet burzy, co przegrzmia�a pod p�noc. Kr�lin zerwa� si� z zorz�, przerzuci� bez s�owa nogi przez parapet, szust po bluszczu na podw�rzec, w siod�o i cwa�em do temporni. Pokrzywy wok� jak las, w �rodku cicho, lecz okaza� przezorno��: przytrzymuj�c nie dopi�te hajdawery, poraczkowa� ku wr�tni, �ypi�c na wsze strony � i s�usznie, bo nad uchem hukn�� mu samopa�, zastawiony w tym czasie przez niewiadomego. Wtedy dopiero kopn�� drzwi i do lewara. Uczyni� ze �witu zmierzch poprzedniego dnia, ustawi� d�wigni� po�rodku i nu� si� krz�ta�. Zadzierzgn�� p�tliczk� na wy�wiechtanej r�koje�ci, i to pod blatem sto�u, sznur na krokiew, z krokwi przez dziur� w dachu na kalenic�, z kalenicy pod okap, tu uwi�za� drugi koniec sznura do pustego wiadra, wiadro pod dziuraw� rynn�, jeszcze �mieci nagarn��, przytrzasn�� nimi sznur id�cy od lewara, plun�� w gar�cie, na siod�o i galopem do baszty. Najmocniej dziwi� si� temu po�r�d widz�w kr�l jegomo��. � Na c� on taki? Albo mu nast�pny dzie� z noc� gorszy? � Zwa�, mi�o�ciwy panie, �e on zwyk�y wstecznych czas�w, jak wszyscy tam! � wyja�ni� przyst�pnie Trurl. � Tote� wie, �e cofn�� si� dla repetycji mi�ych chwil nic nie kosztuje, natomiast nie wypr�bowana przysz�o�� mo�e kry� w sobie niewiadome k�opoty! � A co z tym wiadrem? � Zapami�ta�, �e deszcz pada� nad ranem! Gdy zn�w, to znaczy jeszcze raz, lunie o przed�wicie, wiadro nape�ni si�, poci�gnie sznur i lewar, przez co samo si� wszystko powt�rzy... � Wida�, �e bywa�y czasowiec! � wtr�ci� Klapaucjusz. � Zamaskowa� sznur! Gdyby kto tam nawet i wszed�, mo�e nie zauwa�y... Tymczasem noc mi�osna mia�a si� zn�w ku ko�cowi i zbiera�o si� na deszcz, a� tu ha�as kopyt i szcz�k or�a wyrwa�y ze snu kochank�w. Skoczy� Kr�lin boso ku oknu i widzi, �e �le: na dole kupa zbrojnych, sze�ciu Marliponckich szwagr�w, co mieli da� baczenie na maj�tek i na Cewinn�, a przyci�gn�li, bo ich dobra o dwie�cie staja�, wi�c ju� w s�siedniego powiatu temporni. Co robi�? Chyba wyziorem armatnim obsun�� si� prost� w fos�... Wymkn�� si� strwo�onej Cewinnie, wczepi� gar�cie w t�gie sploty listowia i jecha� ju� na d�, a� zawrzasn�� z b�lu. Patrzy, a to nie noc, lecz dzie�, on nie na g�rze, lecz na g�azach z po�amanymi nogami, a nad nim Marlipont w blachach ryczy: � A �otrze, a zdrajco, oczajduszo! My�la�e� mi� przechytrzonym, ali� tak mi daleko do temporni jak tobie, cudzo��co! Czekaj, teraz ja ci� popieszcz�! � Na jego znak nios� pa�ub� �elazn�, kowan�, stawiaj�, otwieraj�, a w �rodku gwo�dziami ca�a wybijana � oj, bardzo �le! Kr�lin dobrze zna ten instrument! Usilnie wypatruje deszczu � pierwsze krople padaj�, ale tyle tego co kot nap�aka�... Ju� go wzi�li za kark, za ciasnoch�, pchaj� go pacho�kowie do �elaznego wn�trza, a tam �wieki jak brzytwy, niech jeno zatrzasn�, a... Hukn�� grom i leje jak z cebra. � Nic to! Nie zwa�a�, psubraty! Pr�dzej tam, nie certoli� si�, zamkn��, ryglowa�! � komenderuje Marlipont, a z�by �wiec� mu przez krat� przy�bicy. Oberwanie chmury! �eby tylko sznur ca�y by� � Kr�lin uda� s�abo��, wali si�, leci drabantom przez r�ce, mozol� si�, ju� pierwsze ostrza poczu� plecami, wrzasn�� � i rymn�� jak d�ugi. Mrok i cisza. Deszcz si�pi. Obmaca� boki: ca�e. Nogi: prostszych nie znajdziesz. Gdyby nie wiadro � pomy�la� � by�oby ju� po mnie. Durny� ten Marlipont! Nie by� ciekawy, co za sznur, sk�d, nic, dzi�ki ci, Panie, �e� mu rozumu nie da�... Co teraz? Gdzie ja? Tam fosa. Mur. Baszta. Cewinna? Nie do niej teraz! Szalony z w�ciek�o�ci Marlipont musia� pogna� do temporni, wi�c za nim, �eby nie zd��y�. Najwi�kszym p�dem pu�ci� si� Kr�lin, ale niebawem postrzeg�, �e jako� coraz wolniej bie�y. Co jest!? Kroki ma�e jakie�. Mocny Bo�e � nogi si� skurczy�y! Poszuka� w�s�w na twarzy � nie ma! Ani chybi Marlipont ju� w temporni i nie to, �eby tydzie�, nie �eby mu rok uj��, ale dobry dziesi�tek lat, mleko pod nosem, teraz b�dzie mi� szuka�, aby jak szczeni� utrupi�... Wi�c jak! Co robi�? Na wie�, wetrze� si� w bos� dzieciarni�, pod�y stan, niemow�, g�uptaka uda�? A nie pozna, nie wy�owi m�� zazdro�nik? Stary on, to mu teraz b�dzie dopiero na trzydziesty sz�o! Bieg� jednak, wci�� w stron� temporni, a� zobaczy� �un�. Wie� si� pali�a. Jeszcze sobie sprawdza� na palcach, ile� to lat liczy teraz Cewinna, Cewinka raczej. Dwana�cie...? To u ojca, margrabiego Hamsterbandzkiego, lalkom krynolinki szyje... Ale� �una! �eby tylko tempornia nie... Ju� by� w op�otkach. Pali si� cha�upa Trzeszczypa�owa, kmiecie w �witkach ci�gn� dobytek ku polom? Oj, nie dobytek, to zbrojni pobici, ho�ota im buty �ci�ga... Rabuje, jak zwykle na pobojowisku... Pokotem le��. Kto zacz? Dlaboga, barwy Marlipontowe, a tam z ognia wypada sam Marlipont, bezor�ny, spieszony, bez misiurki, rwie, a� blachami dzwoni, bo za nim konny szwagier i drugi te�, z mieczem w r�ku! To tak... wida� im si� maj�tno�� zwidzia�a, z opieki uczynili zajazd... wszak�e tylko kiep tak sobie fortun� koryguje, nie rycerz Chronosa... �ci�gn�� Kr�lin susz�ce si� gacie, jubki kmiece z p�otu, do studni, z wiadra je obchlusn��, na �eb ciekn�ce szmaciska, i do temporni, co ju� buzowa�a. Osmoli�o mu brwi, �ar zatchn��, a tu drzwi jakby od �rodka podparte � niedobrze! Smyrgn�� w op�otki, dzieciak zawsze uwinie si� pr�dzej od doros�ego, wyrwa� pierwszemu le��cemu kr�cic� zza pasa, proch na panewce jest? Jest! Przyskoczy� do okienka, z tej strony dyle tylko dymi�y; ali� po strzesze pierwsze b��kitne p�omyki lataj�, podni�s� si� na palcach, wejrza� do �rodka, tam Suwa z gard�em poder�ni�tym, z nogami na drzwiach, przez to nie pu�ci�y... Nie mia� innego sposobu. Wycelowa� w p�on�c� r�koje�� lewara. �eby ino nie za wielki impet, bo do ty�a cofn�, �e sczezn� i nie b�dzie mnie na �wiecie, ach, diabli nadali! Tyle pomy�la�, gdy wygarn��. Huku ju� nie pos�ysza�. Le�a� na wznak, patrz�c w nieobjemne, chmurno szarzej�ce niebo. Wiatr szumia�, cicho by�o i pusto. Ba� si� ruszy�. Je�lim osesek, to jak�e do d�wigni dolez�? To by�a jego pierwsza my�l. Dotkn�� twarzy. Zn�wem go�ow�s, ale z�by w g�bie s�. Dobre i to. Nie mleczne aby? Nie m�g� si� doliczy� trzonowc�w j�zykiem. � Saperlipopette! � spr�bowa� rzec g�o�no. Wysz�o � a wi�c nie srajdam! Skoczy� na r�wne nogi i ku temporni. O niej my�la�, nie o sobie, nie wiedzia�, czy mu osiem, czy czterna�cie lat! Musia� le�� ku d�wigni po sto�ku (by� jednak impet w kuli!), ucapi� si� r�koje�ci obur�cz, ma�o, napar� ca�ym sob� do przodu � i wrzasn�� od zaskoczenia, bo a� hukn�� ciemieniem w strop, nie zeskoczywszy w por� ze sto�ka, rosn�c... Zmaca� najpierw guz na g�owie, potem wargi: nie masz czasomierza nad zarost! Dobrze jest, w�s si� sypie! Zatrzyma� czas w �rodku nocy. �eby� to mo�na �wier�wiecze cofn��, tam gdzie Marlipont i szwagrowie jeszcze od ziemi nie odro�li, oj, by�oby cudnie... Lecz wtedy nie to, �e zniemowlej� sam, ale wprost znikn�, jakby nigdy mnie na �wiecie nie by�o. Oj, szkoda, go�ymi r�kami wybra�bym ich z ko�ysek. Do przodu te� nie Iza da� nadto, bo i Cewinna zmatronieje i nie wiadomo, czy nie stoi kto tam w przysz�o�ci nad lewarem, wznosz�c miecz do ci�cia � zdarza�o si� i takie! Nie wiedzia�, co czyni�, a tu kto� j�� si� dobija� do drzwi. By�y zaparte dylem, wi�c krzyczy tam basem na jakich� swoich, �eby duchem taran nie�li! Cofn�� wi�c pr�dko Kr� � �lin czas o tydzie� i znowu ju� nikogo nie ma. Jam pan czasu, ale nie mog� si� st�d ruszy� na krok, to mi pi�kne panowanie! Z�apa� Kozak Tatarzyna... Jak�e, mie� temporni� za wi�zienie do ko�ca dni lub tam i sam hu�ta� si� z plusquamperfectum w futurum? Impossibile est! To� wnet tu z g�odu u�wierkne! A tu znowu kto� maca zasuw� od zewn�trz i szept si� niesie: �Pu�� mi�y, to ja, Cewinn�!� Przywi�za� ostro�ny Kr�lin sznurek do r�koje�ci i pilnie zerka w szpar�. Je�li nie ona, poci�gn�, nim tamten wypali przez deski, a niechby nawet, to wal�c si� trupem, sznur szarpn�, nazad pchn� byt i zmartwychwstan�! Rozmaicie z tym bywa. Nieraz, gdy bieda przyci�nie i stoisz, wzi�wszy lewar na siebie, a� czas furkoce, gnaj�c wstecz, pod nogami, po k�tach, u �cian wy�aniaj� ci si� skr�cone trupy, o�ywaj� w odwr�conej agonii, drapi� pazurami dyle zakrwawione i czezn� jak dym, � gdy sta� tak raz, dwu �miertelnie sczepionych ze sob� wywali�o si� z czasu i hukn�li go w bok, �e o ma�o nie wypu�ci� r�koje�ci. Nie, to naprawd� Cewinn�. Wpu�ci� j�, skoczy�a mu na pier�: �Ratuj! Zr�b co�; �eby go nie by�o, �eby si� nie urodzi�, patrzaj, jak mnie bije!� Pokazuje siniaki na ramionach, szramy... Najpierw kaza� jej przynie�� sobie krztyn� jad�a, cho� j�czmienny placek, przyda�aby si� i gom�ka sera... ledwie wysz�a, zamieraj�cy t�tent, chrapanie osadzanego wierzchowca, znowu? To si� dopiero w�ciek�, poznaj�c g�os Marliponta, na czele pogoni za umk�� Cewinn�, wi�c cofn�� czas o rok � musia�! Ju� znowu ni strawy, ni napitku. Manewrowa� i tak, i siak, a� znalaz� si� w okr��eniu � bo to i szwagrowie, i Marlipont ze sw� zgraj�, i sam burgrabia, i �ebracy, i donosiciele kr�lewscy, i oficerstwo garnizonu fortecznego (ciury armaty zataczaj�!), i jacy� miastowi z najemnymi, co chcieli anulowa� interes ze zbo�em, i zb�je, hurma narodu koczuje wok� temporni, bior� go na przetrzymanie, ju� starc�w �ci�gaj�, zbroj� ich, a zarazem na przeciwny wypadek maluch�w gromad� musztruj�, ucz� muszkietami obraca�, tak z obu czasowych stron bior� w potrzask nieszcz�snego Kr�lina! Starcom ty�em nie umknie, a smarkaczom � przodem. I wo�aj�: �Okr��ony� wa��, parol, na parol rycerski wychod��, bo si� boj�, �eby lewarom czego� nie uczyni� w desperacji � i to si� trafia. W samej rzeczy, maj�c do wyboru dyby (a tamci o to si� ju� wadzili, czy ma i�� w miejskie dyby, czy w burgrabiowe, czy do Marlipontowego loszku, czy do szwagr�w) lub nico��, ha�b� albo honorowy kres, wybra� dzielny, nie dopieszczony kochanek Cewinny straszniejsze, wznios�e wyj�cie. Da� ca�� wstecz, pierwej wszak�e przytroczy� sznurem lewar do belki w k�cie: zgin�, ali�ci czas dalej b�dzie mkn�� wstecz, wszystkich w niebyt wraz ze sob� wtr�c�! Znik� pr�dzej ni� ob�oczek mg�y na wichrze, a z nim i tamci. Dopiero gdy w dawniejszych wiekach sznur zerla�, d�wignia sama wr�ci�a do �rodkowego po�o�enia. A ju� puszcza rozros�a si� wok� temporni, okamgnieniem stan�� nieprzebyty las, �ubry czochra�y si� o w�gie�, sz�y miesi�ce, odbity od stada w�ochaty nosoro�ec wlaz�, rycz�c, wywaliwszy spr�chnia�e drzwi, i jak dym sczez�, gdy bodn�� lewar rogiem � zamiast d�bowego matecznika z rzadka na mokradle rododendrony i paprotniki nagozal��kowe, najwyra�niej epoka zwana karbonem: ni ludzkich osad, ni samej temporni, nic, jeno punkt osobliwy, nad kt�rym t�czowo dr�a�o i gi�o si� powietrze... Trurl wy��czy� rzutnik, �ci�ga� przewody, a kr�l, nic nie m�wi�c, usiad� na tronie, ale wida� by�o, �e nie nazbyt zbudowany t� projekcj�. Klapaucjusz odchrz�kn��. � Nie chc�c nu�y� WKMo�ci, w trzy s�owa ujm� rzecz. Proces, jaki WKMo�� widzia�, jest typowy. Intryga by�a b�aha, lecz czy taka, czy inna, zawsze zmierza ku podobnemu fina�owi. Dzia�ania antagonist�w zawsze �ci�gaj� si� na coraz kr�tszym promieniu ku centrum, jakim jest punkt osobliwy, czyli miejsce, z kt�rego mo�na zawiadywa� biegami czasu. Je�li zasi�g pojedynczej temporni uczyni� wielkim, je�li tym samym ma�o ich na planecie, to ma�o b�dzie te� i o�rodk�w walki. Je�li zasi�g ma�y, centr�w sporo i odpowiednio te� ognisk star� wi�cej. Nic to jednak nie zmienia w istocie rzeczy. Mo�na uczyni� tak, by zwrotniczy czasu nie zostawa� sam zagarni�ty przez wywo�an� zmian�. Lecz i to niczego nowego nie wnosi. Wtedy bowiem osobnik, co znalaz� si� w czasowni jako ostatni, zostaje zmuszony do ucieczki w przesz�o�� nader zamierzch��, a poniewa� w�adztwo nad czasem nie mo�e by� oboj�tne �adnym ludziom, logika konfliktu zniewala go uj�� w er� zupe�nego bezludzia. Tym samym ulega on wytr�ceniu z historii i nie bierze wi�cej udzia�u w walkach o czasowni�. Je�li na planecie znajduje si� tylko jeden punkt osobliwy, powstaje na niej jedno mocarstwo, n�kane ruchami od�rodkowymi oraz centralnym zmaganiem o zaw�adni�cie sterem czasu, przy czym zalecenia najm�drszych os�b sprowadzaj� si� do tego, by uczyni� punkt osobliwy niedost�pnym dla nikogo, na przyk�ad poprzez wt�oczenie go eksplozjami w g��b planetarnej skorupy. Je�li za� wprowadzi� zamiast punkt�w osobliwych czasownictwo pod postaci� chronomocji, powstaj� chronoklazmy, eskapady, wyprawy �upie�cze, pojawia si� konkwistadorstwo temporalne i chroniczny gangsteryzm, jako te� pr�by monopolizowania chromocyjnych technik, zawsze nieskuteczne, bo� co jedni odkryli, inni potrafi� te� pr�dzej czy p�niej powt�rzy�. Gdy za� wzi�� na rozruch nowo�ytno��, przychodzi do wojen w czasie. My�l strategiczna w tym, �eby okr��y� przeciwnika od strony przysz�o�ci i spycha� go na dno rozwoju � w przesz�o�� � czyli zn�w zaczyna si� regres. Kto ma w r�ku czas, ten ma w�adz�, wi�c toczy si� o ni� walka, pot�gowana wykrywaniem nowych taktyk ataku i obrony w czasowym wymiarze... � Jak widz�, odwracalny czas to �r�d�o nowych bied, nie korzy�ci � rzek� zas�piony Hipolip. � Czy nie macie na to �adnej rady? � Pr�bowali�my ograniczania ruch�w w czasie d�awikami akceleracyjnymi i innymi zabezpieczeniami, panie � rzek� Trurl � ale wtedy pierwszym celem zainteresowanych jest likwidacja owych ogranicze�. � No, dobrze. A je�li wzi�� cywilizacj� o bogatej kulturze duchowej z wysokim standardem etycznym, liberaln�, humanitarn� i pluralistyczn�? � Tak� mo�emy zaprogramowa� od r�ki, mi�o�ciwy panie � powiedzia� Klapaucjusz. � Nie robili�my tego w przekonaniu, �e to tak�e nic nie da, lecz je�eli taka jest wola kr�lewska, prosimy patrze�... Trurlu? Wezwany ponaciska� sprawnie klawisze, prze�o�y� kilka wtyczek, podkr�ci� amplifikator i westchn��. � Gotowe. � Kt�ra macierz? � Czas jako funkcja zmian sta�ej grawitacyjnej. Blask pad� na alabastrowe p�yty. Trurl wyostrzy� obraz. Cresslin pochyli� si� nad sto�em. � To ona? � spyta�, patrz�c na seri� migawkowych zdj��. � Tak. Genera� poprawi� sobie machinalnie rozporek. � Sewinna Morribond. Nie poznajesz jej? � Nie. Mia�a wtedy dziesi�� lat. � Musisz pami�ta�, �e ona nie poda ci �adnych szczeg��w technicznych. Masz wydosta� od niej tylko wiadomo�ci, czy oni maj� ju� chrond�, czy nie. Czy jest w stanie gotowo�ci operacyjnej. � B�dzie wiedzia�a? Pan tego pewien? � Tak. On nie jest papl�, ale przed ni� nie ma tajemnic. Ka�da rzecz mu dobra, byle m�g� j� zatrzyma�. Prawie trzydzie�ci lat r�nicy! � Kocha go? � Nie s�dz�. Raczej imponuje jej. Pochodzisz z tych samych stron co ona, to dobrze. Wspomnienia dzieci�stwa. Nie nadskakuj zbytnio. Zaleca�bym rezerw�, m�ski urok. Ty to umiesz. Cresslin milcza�. Jego twarz przypomina�a skupieniem twarz chirurga nad polem operacyjnym. � Dzi� zrzut? � Dzi�, ka�da godzina jest droga. � Czy my mamy operacyjn� chrond�? Genera� chrz�kn�� niecierpliwie. � Tego nie mog� ci powiedzie� i dobrze o tym wiesz. Na razie trwa r�wnowaga: oni nie wiedz�, czy my j� mamy, a my � czy oni. Gdyby ci� dostali... � Wypruj� mi flaki, �eby si� dowiedzie�? � Pojmujesz chyba. Cresslin wyprostowa� si�, jakby ju� zna� na pami�� twarz kobiety ze zdj��. � Jestem got�w. � Pami�taj o szklaneczce! Nawet nie odpowiedzia�. Nie s�ysza� ju� s��w genera�a. Spod metalowych lej�w la� si� na zielone sukno sto�u blask jarzeni�wek. Drzwi otwar�y si� jak kopni�te, wpad� adiutant z ta�m� w r�ku, dopinaj�c na sobie mundurow� kurtk�. � Generale, koncentracja wok� Hassy i Doepping! Zamkn�li wszystkie drogi. � Zaraz. Cresslin, wie pan ju� wszystko. Tak? � Tak. � Powodzenia. D�wig stan��. Murawa odsun�a si� i wr�ci�a na swoje miejsce. W wo� mokrych li�ci wchodzi� zapach dra�ni�cy, a prawie mi�y � azotk�w. Nagrzewaj� pierwszy stopie� � pomy�la�. Latarki w r�kach dalej stoj�cych wychwytywa�y z mroku oka sieci maskuj�cej. � Anakolut? � Avocado. � Prosz� za mn�. Siad� w ciemno�ciach za kr�pym oficerem z go�� g�ow�. Czarny cie� �mig�owca otwar� si� w mroku jak paszcza. � D�uga droga? � Siedem minut. Nocny b�k wzbi� si� hucz�c, splantowa�, �mig�o jeszcze p�dzi�o, a ju� stali, niewidzialna trawa �askota�a go po nogach, zamiatana mechanicznym wiatrem. � Do rakiety. � Do rakiety, tak jest. Nic nie widz�. Jestem o�lepiony. � Poprowadz� pana za r�k� (kobiecy g�os!). W tym jest smoking. Prosz� si� przebra�. Potem na�o�y pan ten pokrowiec. � Na nogi te�? � Tak. Skarpetki i lakierki w tym futerale. � Mam skaka� boso? � Nie boso. W tych skarpetkach. Potem zwin�� je razem ze spadochronem. Pami�ta pan? � Tak. Pu�ci� t� ma��, mocn� kobiec� d�o�. Przebiera� si� w ciemno�ci. Z�oty kwadrat. Papiero�nica? Nie, zapalniczka. Szpara �wiat�a. � Cresslin! � Jestem. � Got�w? � Got�w. � Do rakiety, za mn�! � Do rakiety. Tak jest. Jeden ostry promie� o�wietla� schody, aluminiowe, srebrne. Ich szczyt topnia� w mroku. Jakby mia� wst�pi� pieszo do gwiazd. Otwarta klapa. Po�o�y� si� na wznak. Jego l�ni�cy plastykowy kokon szumia�. Lepi� mu si� do ubrania, do r�k. � 30, 29, 28, 27, 26, 25, 24, 23, 22, 21, 20. Uwaga: 20 do zera 16, 15, 14, 13, 12, 11, uwaga: za siedem sekund start. Cztery, trzy, dwa, jeden, zero. Poniewa� oczekiwa� grzmotu, ten, kt�ry go uni�s�, wyda� mu si� s�aby. L�ni�cy p�cherzem plastyk rozp�aszcza� si� na nim jak �ywy. Cholera, zakrywa usta, no! Z trudem odgarn�� b�oniaste zwoje, z�apa� dech. � Uwaga pasa�er. 45 sekund do szczytu balistycznej. Czy mam ju� liczy�? � Nie. Prosz� od dziesi�ciu. � Dobrze. � Uwaga pasa�er. Apogeum balistycznej. Cztery warstwy chmur, cirrostratus i cirrocumulus. Pod ostatni� widoczno�� 600. Na czerwie� w��cz� e�ektor. Spadochron pasa�era? � W porz�dku. Dzi�kuj�. � Uwaga pasa�er. Druga ga��� balistycznej, pierwsza warstwa chmur, cirrostratus. Druga warstwa chmur. Temperatura minus 44. Na dole plus 18. Uwaga, pi�tna�cie do wyrzutki. Najazd na cel, zero na sto, boczne odchylenie w normie, wiatr NN2 6 metr�w na sekund�, widoczno�� 600, dobra. Uwaga. Powodzenia! Wyrzutka! � Do widzenia � rzek�, odczuwaj�c groteskowo�� tych s��w, wypowiedzianych do cz�owieka, kt�rego nigdy nie widzia� i nie mia� zobaczy�. Wypad� w mrok, wystrzelony, w twarde od p�du powietrze. �wista�o mu wok� g�owy, kozio�kowa�. Naraz poderwa�o go z lekkim trzaskiem, podjecha� g�ow� wysoko, jakby kto� zacz�� go wy�awia� z mrok�w niewidzialn� w�dk�. Spojrza� wzwy� � czasza spadochronu by�a niedostrzegalna. Dobra robota. Spada�, nie wiedz�c, jak szybko. Co� majaczy�o pod nogami. Tak jasno? Diabli! Byle nie to jeziorko. Jedna szansa na tysi�c, ale co mo�na... Doszed� go miarowy, lekki szmer, gdy nogami dotkn�� faluj�cej powierzchni. To by�o zbo�e. Znurkowa� w nim. Nakry�a go czasza spadochronu. Skulony odpi�� szelki, zacz�� zwija� mszysty, dziwaczny materia�, w dotyku podobny do paj�czej gazy. Zwija� go i zwija� � to by�o najbardziej mozolne. Bodaj p� godziny. Na razie mie�ci� si� w chronogramie. Ju� w�o�y� te lakierki, czy jak? Lepiej ju�. Plastyk odbija �wiat�o. Zacz�� rwa� na sobie t� os�on�, mi�kk� jak tomofan, jak gdyby samego siebie rozpakowywa�. Nocny upominek. Prezent. Lakierki, chusteczka, no�yk, wizyt�wki. Gdzie szklaneczka? Serce mu zabi�o, lecz palce ju� j� znalaz�y. Nie widzia� jej, chmury pokrywa�y ca�e niebo. Ale potrz�sn�� ni� i wyczu� chlupot. W �rodku by� wermut. Nie zdar� z niej hermetyzuj�cej b�onki. Na to b�dzie czas, mo�na potkn�� si�, wyla�. W�o�y� szklaneczk� na powr�t do kieszeni, upchn�� zwini�ty spadochron w futerale, w�o�y� tam te skokowe, mi�siste skarpety, podarty plastykowy kokon. Podobno nic nie mo�e si� od tego zapali�. Ale gdyby? Czy nie lepiej wyle�� z tego zbo�a? Instrukcja wie lepiej. Odnalaz� na zgrubia�ym dnie futera�u uchwyt, w�o�y� we� palec, szarpn��, jakby otwiera� puszk� piwa, rzuci� futera� w to wygniecione przez upadek miejsce w zbo�u i czeka�. Nic, troch� dymu. Ani p�omienia, ani iskier, ani blasku. Niewypa�? Si�gn�� r�k� na o�lep i omal nie krzykn��, bo nie by�o tam ju� twardo nabitego futera�u, pe�nego tkaniny, linek � kupka ciep�ych, ale nie parz�cych szcz�tk�w jak zw�glone wiechcie papieru. Dobra robota. Poprawi� na sobie smoking, muszk� i wyszed� na drog�. Szed� poboczem do�� szybko, ale nie nazbyt, �eby si� nie spoci�. Drzewo, ale jakie? Lipa? Chyba jeszcze nie. Jesion. Na pewno? Nie wida�. Kapliczka ma by� za czwartym. Kamie� milowy. Zgadza si�. Kapliczka wychyn�a z nocy pobielon� �cian�. Po omacku szuka� drzwi. Uchyli�y si� lekko. Czy nie za lekko? A je�li nie zaciemniono okien? Postawi� na kamiennej pod�odze zapalniczk�, nacisn��. Czysty bia�y blask wype�ni� zamkni�t� przestrze�, b�ysn�� w poszarza�ych z�oceniach o�tarzyka, w szybie, zaklejonej od zewn�trz czym� ciemnym. Przejrza� si� w tej szybie z najwi�ksz� uwag�, okr�caj�c si�, kolejno sprawdzaj�c ramiona, r�kawy, wy�ogi smokinga, patrz�c z boku, czy nie przylgn�� gdzie� skrawek plastykowej folii. Poprawi� chusteczk� w kieszonce, podnosi� si� na palcach jak aktor przed wyst�pem, oddychaj�c spokojnie, czu� s�ab� wo� wygaszonych �wiec, jakby pali�y si� niedawno. Zamkn�� zapalniczk�, zn�w w mroku, wyszed�, st�paj�c ostro�nie po kamiennych stopniach, i rozejrza� si�. By�o pusto. Obrze�a chmur biela�y miejscami, ksi�yc nie m�g� si� przedrze�, by�o uczciwie ciemno. Ko�cem j�zyka, ju� krocz�c miarowo asfaltem, dotkn�� korony z�ba m�dro�ci. Ciekawe, co w niej jest. Oczywi�cie nawet nie chronda, nawet nie jej zdalny zapalnik. Ale trucizny te� nie mo�e tam by�, przez sekund� widzia� to, co �dentysta� k�ad� pinsetk� do z�otego pude�eczka korony, nim zala� j� cementem. Grudka mniejsza od groszku, jak ulepiona z kolorowego maczku cukrowego dzieci. Nadajnik? Ale� nie mia� mikrofonu. Nic. Dlaczego nie dali trucizny? Widocznie nie by�a potrzebna. Dom wychyn�� w oddali zza k�py drzew, o�wietlony, gwarny, muzyka nios�a si� w ciemny park. Na gazonach dr�a� poblask okien. Na pi�trze naturalnie �wiece, w kandelabrach z profitkami. Teraz liczy� s�upki ogrodzenia, przy jedenastym zwolni�, stan�� w