7234
Szczegóły |
Tytuł |
7234 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7234 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7234 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7234 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Stephen King
Nocny przyp�yw
Prze�o�y�: MICHA� WROCZY�SKI
Kiedy ju� ch�opak umar� i wiatr rozwia� wo� palonego cia�a, wr�cili�my na pla��.
Corey mia� ze
sob� radiomagnetofon, jeden z tych tranzystor�w wielko�ci walizki, kt�ry wymaga
chyba ze
czterdziestu baterii. Odbiornik nie by� mo�e najlepszy, ale za to bardzo g�o�ny.
Coreyowi przed A6
powodzi�o si� bardzo dobrze, lecz teraz nie mia�o to ju� najmniejszego
znaczenia. Nawet ten olbrzymi
radiomagnetofon znaczy� niewiele i by� w zasadzie tylko �adnie wygl�daj�cym
�mieciem. W eterze
zosta�y dwie stacje, kt�re mogli�my z�apa�. Jedn� z nich - WKDM w Portsmouth -
prowadzi� jaki�
zwariowany prezenter, kt�ry dosta� hopla na punkcie religii. Odtwarza� p�yt�
Perry'ego Como,
odmawia� modlitw�, puszcza� p�yt� Johnny'ego Raya, czyta� psalmy (ka�dy ko�czy�
s��wkiem "sela",
tak jak robi� to James Dean w filmie Na wsch�d od Edenu), a p�niej jeszcze co�
wykrzykiwa�. Takie
tam r�ne g�upoty. Pewnego dnia od�piewa� nawet ochryp�ym, matowym g�osem
Pogrzebow�
wi�zank� kwiat�w, czym przyprawi� mnie i Needlesa o wybuch histerycznego
�miechu.
Stacja Massachusetts by�a lepsza, ale mogli�my �apa� j� tylko w nocy. Zajmowa�y
si� ni� jakie�
dzieciaki. My�l�, �e przej�y nadajniki WRKO albo WBZ, kiedy wszyscy pracownicy
odeszli lub
umarli. Nadawali ca�y czas dowcipy, jak WDOPE, KUNT, WA6 czy inne rozg�o�nie.
Naprawd�
�mieszne - mo�na by�o p�ka� ze �miechu. Wracaj�c na pla��, s�uchali�my w�a�nie
Massachusetts.
Trzyma�em Susie za r�k�; przed nami szli Kelly i Joan, a Needles skry� si� ju�
za pag�rkiem i nie by�o
go wida�. Na samym ko�cu wl�k� si� Corey ze swym radiem. Z g�o�nik�w dobiega�o
Angie Stones�w.
- Czy kochasz mnie? - zapyta�a Susie. - Chc� wiedzie� tylko to: czy mnie
kochasz?
Susie nieustannie domaga�a si� takich zapewnie�. By�em jej pluszowym
misiaczkiem.
- Nie - odpar�em.
Bardzo szybko ty�a i je�li po�yje wystarczaj�co d�ugo, co by�o ma�o
prawdopodobne, jej cia�o stanie
si� t�uste i sflacza�e. Ju� teraz bardziej przypomina�a beczk�.
- Jeste� wstr�tny - powiedzia�a i zakry�a d�oni� twarz.
W blasku po��wki ksi�yca, kt�ra od godziny ju� �wieci�a na niebie, zal�ni�y
lekko jej lakierowane
paznokcie.
- Znowu b�dziesz si� maza�? - Zamknij si�!
Najwyra�niej jednak zamierza�a ponownie wybuchn�� p�aczem. C�, jej sprawa.
Weszli�my na wzg�rze i tam przystan��em. Zawsze w tym miejscu przystawa�em.
Przed A6 by�a to
pla�a publiczna. Tury�ci, piknikowicze, ryj�ce nosami w piasku bachory, grube i
rozd�te jak worek
babcie ze spieczonymi s�o�cem ramionami. Papierki po cukierkach i patyki po
lizakach, pi�kni ludzie
pieszcz�cy si� na roz�o�onych kocach. Wymieszane zapachy spalin z pobliskiego
parkingu, morskich
wodorost�w i olejku do opalania marki "Coppertone".
Teraz jednak wszystkie te brudy i syfy znikn�y. Ocean po- ch�on�� je od
niechcenia, tak jak
cz�owiek poch�ania gar�� cracker jacks�w. Nie by�o ju� ludzi, kt�rzy by wr�cili
i ponownie za�miecili
pla��. Zostali�my tylko my; ale nas by�o za ma�o, �eby narobi� a� takiego
ba�aganu. Poza tym
kochali�my pla�� - czy� to nie dla niej z�o�yli�my t� ofiar�? Nawet Susie, ta
ma�a suka. Susie z
grubym ty�kiem wbitym w wi�niowe dzwony.
Woko�o rozci�ga�y si� wydmy i bia�y piasek znaczony jedynie lini� przyp�yw�w -
spl�tanymi
p�kami wodorost�w i kawa�kami drewna. W k�uj�cym blasku ksi�yca przedmioty
rzuca�y ostre,
wyra�ne cienie barwy atramentu, a po�wiata otacza�a wszystko. Opuszczona wie�a
ratownika, stoj�ca
jakie� dwadzie�cia metr�w od budynku z prysznicami, stercza�a w niebo bia�ym
szkieletem niczym
ko�cisty palec.
I przyp�yw, nocny przyp�yw, wzbijaj�cy w powietrze rozbryzgi piany, klekocz�ce
nieustannie o
brzegi przyl�dka fale, bezkresne morze. Jeszcze zesz�ej nocy te bia�e grzywacze
znajdowa�y si�
zapewne w po�owie drogi z Anglii.
- Angie Stones�w - zagrzmia� g�os w radiu Coreya. - T� p�yt�, odprysk dobrych
czas�w jak z at�as�w,
wygrzeba�em dla was w magazynie wytw�rni. Nazywam si� Bobby. To noc Freda, ale
Fred z�apa�
gryp�. Jest ca�y spuchni�ty.
Susie zachichota�a, a na rz�sach trzepota�y jej pierwsze �zy. Ruszy�em troch�
szybciej w stron�
pla�y, �eby si� nieco uspokoi�a.
- Poczekaj! - zawo�a� Corey. - Bernie? Ej, Bernie, zaczekaj! Ch�opak w radio
zacz�� czyta� jakie�
�wi�skie limeryki. W pewnej chwili z t�a dobieg� g�os dziewczyny, kt�ra
zapyta�a, gdzie jest piwo.
Co� tam jej odpowiedzia�, a my ju� byli�my na pla�y. Obejrza�em si�, �eby
zobaczy�, co robi Corey.
Zje�d�a� jak zwykle na plecach po piasku i wygl�da� tak absurdalnie, �e na
chwil� zrobi�o mi si� go
�al.
- Biegnijmy - odezwa�em si� do Susie. - Po co?
Klepn��em j� w ty�ek, a� pisn�a. - To nam dobrze zrobi. Pobiegli�my.
P�dzi�a za mn�, dysza�a mi w plecy jak ko� i wo�a�a, �ebym zwolni�, ale ja ju�
wcale o niej nie
my�la�em. Wiatr gwizda� mi w uszach i odwiewa� w�osy z czo�a. Pe�n� piersi�
ch�on��em s�one
powietrze; ostre i cierpkie. Grzmia� przyp�yw. Fale wygl�da�y jak pokryte pian�
szk�o. Zrzuci�em
gumowe sanda�y i pogna�em boso po piasku, nie zwracaj�c uwagi na stercz�ce tu i
tam ostre muszle.
Krew kipia�a mi w �y�ach...
W mroku przede mn� wy�oni� si� sza�as. W �rodku czeka� ju� Needles. Na zewn�trz
stali Kelly i
Joan, trzymali si� za r�ce i patrzyli na bezkresn� wod�. Upad�em na ziemi�,
zacz��em si� toczy�, a�
nalaz�o mi piasku za koszul�. Chwyci�em Kelly'ego za nogi. Upad� na mnie i
wytarza� mi twarz w
piachu. Joan wybuchn�a �miechem.
Rozradowani, zerwali�my si� na nogi. Susie dawno ju� przesta�a biec i wlok�a si�
noga za nog� w
nasz� stron�. Corey prawie j� dogoni�.
- Ogie� - odezwa� si� Kelly.
- Naprawd� s�dzisz, �e nie k�ama� m�wi�c, �e przyjecha� tu a� z Nowego Jorku? -
zapyta�a Joan.
- Nie wiem.
Nie wydawa�o mi si� to istotne. Kiedy go znale�li�my, siedzia� za kierownic�
wielkiego lincolna, by�
p�przytomny i bredzi�. G�ow� mia� rozd�t� do rozmiar�w pi�ki footballowej, a
jego szyja wygl�da�a
jak ogromny serdel. Z�apa� Kapitana Tripsa i nied�ugo m�g� sobie po�y�.
Zawlekli�my go zatem na
Punkt, sk�d rozci�ga� si� przepyszny widok na ca�� pla��, i spalili�my ch�opaka.
M�wi�, �e nazywa si�
Alvin Sackheim. Ca�y czas wzywa� swoj� babci�. My�la�, �e to Susie jest t�
babci�. Strasznie j� to
roz�mieszy�o, B�g jeden wie dlaczego. Susie zreszt� potrafi� �mieszy�
najdziwniejsze rzeczy.
Na to, �eby spali� ch�opaka, wpad� Corey, ale wszystko zacz�o si� od �artu. W
szkole Corey
przeczyta� multum ksi��ek o czarach i czarnej magii. Stoj�c w mroku obok
lincolna Alvina Sackheima
�ypn�� na nas chytrze okiem i o�wiadczy�, �e je�li z�o�ymy ofiar� mrocznym
bogom, to mo�e duchy
uchroni� nas od A6.
Oczywi�cie nikt nie wierzy� w te bzdury, ale zacz�li�my rozmawia� o tym coraz
bardziej powa�nie.
By�o to co� nowego i w ko�cu postanowili�my p�j�� za rad� Coreya. Przywi�zali�my
ch�opaka do
statywu pot�nej lunety stoj�cej w punkcie widokowym -je�li wrzuci�o si�
dziesi�� cent�w, w
pogodny dzie� mo�na by�o przez ni� dostrzec nawet Portland Headlight.
Przywi�zali�my go paskami
od spodni, a potem rozbiegli�my si� w poszukiwaniu suchego chrustu i kawa�k�w
wyrzuconego przez
ocean drewna - zupe�nie jakby�my si� bawili w ciep�o i zimno. Alvin Sackheim
przez ca�y czas
mamrota� co� do swojej babci. Susie szybko od- dycha�a i b�yszcza�y jej oczy.
Najwyra�niej wszystko
to bardzo j� ekscytowa�o. Kiedy znale�li�my si� na dole, po drugiej stronie
wydmy, pochyli�a si� nade
mn� i zacz�a mnie ca�owa�. Mia�a na ustach zbyt du�o szminki i smakowa�a jak
t�usty talerz.
Odepchn��em j�. Wtedy w�a�nie zacz�a stroi� fochy.
Wr�cili�my na g�r� i ob�o�yli�my Alvina suchymi ga��ziami
i chrustem do wysoko�ci klatki piersiowej. Needles podpali� stos zapalniczk�
"Zippo". Ga��zie w
jednej chwili zap�on�y jasnym ogniem. Na koniec, tu� przed tym, jak zaj�y mu
si� w�osy, ch�opak
zacz�� krzycze�. �mierdzia�o wieprzowin� po chi�sku na s�odko.
- Bernie, masz papierosa? - zapyta� Needles. - Za tob� le�y z pi��dziesi�t
karton�w.
Wyszczerzy� z�by i pacni�ciem d�oni zabi� komara, kt�ry usiad� mu na ramieniu.
- Nie chce mi si� rusza�.
Poda�em mu zapalonego papierosa i usiad�em. Needlesa spotka�em w Portland, dok�d
wybra�em si�
pewnego dnia z Susie. Siedzia� na kraw�niku przed State Theatre i na wielkiej,
starej gitarze Gibsona,
kt�r� gdzie� ukrad�, wygrywa� melodie Leadbelly'ego. D�wi�k ni�s� si� po ca�ej
Congress Street,
zupe�nie jakby Needles gra� w sali koncertowej.
Do sza�asu dowlok�a si� wreszcie ci�ko zdyszana Susie. .
- Jeste� wstr�tny, Bernie.
- Daj spok�j, Susie. Zmie� p�yt�, bo ta zaczyna trzeszcze�. - Skurwysyn. G�upi,
nieczu�y skurwysyn.
�achrnyta.
- Spadaj albo podbij� ci oko, Susie - odpar�em. - Uwa�aj, bo si� doigrasz.
Zn�w zacz�a p�aka�. W tym jednym by�a naprawd� dobra. Zbli�y� si� Corey i
pr�bowa� j� obj��.
Uderzy�a go �okciem w krocze, a on naplu� jej w twarz.
- Zabij� ci�!
Z krzykiem i p�aczem ruszy�a na niego, wymachuj�c r�kami jak wiatrak. Corey
cofn�� si�, prawie
upad�, a potem wzi�� ogon pod siebie i zacz�� ucieka�. Susie p�dzi�a za nim, z
ust p�yn�� jej potok
najordynarniejszych przekle�stw. Needles odchyli� g�ow� i wybuchn�� �miechem.
Poprzez huk
przyp�ywu dochodzi�y do nas ciche d�wi�ki radia Coreya.
Kelly i Joan odeszli. Widzia�em ich sylwetki nad sam� wod�; spacerowali obj�ci
ramionami.
Wygl�dali jak z plakatu biura podr�y: OCZEKUJE WAS BAJKOWA ST. LORCA. Ale tak
w�a�nie
by�o. Stanowili wdzi�czn� par�.
- Bernie? - Co?
Siedzia�em, pali�em i rozmy�la�em o Needlesie, kt�ry bawi� si� swoj� zapalniczk�
"Zippo". Unosi�
przykrywk�, krzesa� k�kiem iskr� i zapala� male�ki ognik - jak jaskiniowiec
pos�uguj�cy si�
krzemieniem i hubk�.
- Z�apa�em - powiedzia� Needles.
- Tak? - popatrzy�em na niego. - Jeste� pewien?
- Jestem. Boli mnie g�owa. Boli mnie brzuch. Trudno mi sika�. J- Mo�e to tylko
grypa z Hongkongu.
Susie te� j� przechodzi�a. Ca�y czas wo�a�a o Bibli�.
Roze�mia�em si�. Dzia�o si� to jeszcze wtedy, kiedy byli�my na uniwersytecie -
mniej wi�cej
tydzie� przed zamkni�ciem uczelni i miesi�c przed tym, jak zacz�to wywrotkami
wywozi� cia�a,
oblewa� je benzyn� i pali� we wsp�lnych grobach.
- Popatrz.
Pstrykn�� zapalniczk� i przysun�� ognik do szcz�ki. Ujrza�em pierwsze tr�jk�tne
plamki i lekk�
opuchlizn�. No tak, to by�a A6.
- Masz racj� - powiedzia�em.
- Ale nie czuj� si� najgorzej - m�wi�. - Znaczy si� umys�owo. Ale ty te� ci�gle
o tym my�lisz.
- Wcale nie - sk�ama�em.
- My�lisz. Tak samo jak ten ch�opak dzisiaj wieczorem. Te� bez przerwy o tym
my�lisz. Je�li si� nad
tym wszystkim dobrze zastanowi�, to wy�wiadczyli�my mu �ask�. Nie s�dz� nawet,
�eby zdawa� sobie
spraw� z tego, co si� dzieje.
- Zdawa�, zdawa�.
Needles wzruszy� ramionami i przekr�ci� si� na bok.
- To i tak ju� nie ma znaczenia.
Palili�my, a ja patrzy�em na bij�ce o brzeg pla�y fale. Needles z�apa� Kapitana
Tripsa. A wi�c
wszystko zaczyna�o si� od nowa. By� ju� p�ny sierpie� i za kilka tygodni
nadejd� pierwsze ch�ody.
Trzeba si� powoli przenosi� gdzie� pod dach: Zima. A na Bo�e Narodzenie trup -
by� mo�e my
wszyscy b�dziemy ju� trupami. W frontowym pokoju czyjego� mieszkania, z drogim
radiomagnetofonem Coreya stoj�cym na regale wype�nionym egzemplarza- mi Reader �
Digest
Condensed Books. S�abe zimowe s�o�ce malowa� b�dzie wzory okiennych ram na
dywanie.
Obraz by� taki sugestywny; �e zadr�a�em... Nikt przecie� nie powinien my�le� o
zimie w sierpniu.
To tak, jakby kto� odwiedza� w�asny gr�b.
Needles roze�mia� si�.
- A widzisz? Ca�y czas o tym my�lisz. C� mia�em mu odpowiedzie�? Wsta�em.
- Poszukam Susie.
- Bernie, by� mo�e jeste�my ostatnimi lud�mi na Ziemi. Czy przysz�a ci kiedy� do
g�owy taka my�l?
W widmowym �wietle ksi�yca, z podkr��onymi oczyma i bia�ymi; nieruchomymi
palcami jak
o��wki ju� teraz sprawia� wra�enie p�trupa.
Stan��em nad sam� wod� i rozejrza�em si�. Nie zobaczy�em nic z wyj�tkiem
b�d�cych w
nieustannym ruchu garb�w fal z delikatnymi lokami piany na grzbietach. Powietrze
dr�a�o od grzmotu
bij�cego w brzegi morza - wi�kszego ni� ca�y �wiat; zupe�nie jakbym trafi� w sam
�rodek burzy z
piorunami. Zamkn��em oczy i ko�ysa�em si� na bosych stopach. Piasek by� zimny,
mokry i twardy.
Nawet je�li jeste�my ostatnimi lud�mi, to co z tego? Bez nas �wiat r�wnie�
b�dzie toczy� si� w�asnym
torem a� do chwili, kiedy ksi�yc przestanie przyci�ga� masy w�d w ziemskich
oceanach.
Na pla�� wtoczyli si� Corey i Susie. On cz�apa� na czworakach, a ona jecha�a na
nim na oklep jak na
mustangu i wpycha�a mu co chwila g�ow� pod nadbiegaj�ce fale. Corey parska� i
chlapa� na wszystkie
strony. Oboje byli przemoczeni do nitki. Pobieg�em i popchn��em Susie nog�.
Corey pluj�c wod� i
be�kocz�c co� pod nosem natychmiast sobie poszed� - wci�� na czworakach.
- Nienawidz� ci�! - wrzasn�a Susie w moj� stron�.
W bladej twarzy jej usta by�y czarnym p�ksi�ycem i wygl�da�y jak wej�cie do
weso�ego
miasteczka. Kiedy by�em dzieckiem, matka prowadza�a nas do Harrison State Park,
gdzie znajdowa�
si� lunapark. Bram� stanowi�a olbrzymia g�owa klowna i do �rodka wchodzi�o si�
przez jego usta.
- Daj spok�j, Susie. Wstawaj - powiedzia�em, wyci�gaj�c do niej r�k�.
Po kr�tkim wahaniu chwyci�a j� i podnios�a si�. Do bluzki i cia�a poprzylepia�y
si� jej ziarna
mokrego piasku.
- Nigdy mnie tak nie traktuj, Bernie. Nigdy...
- Och, daj spok�j!
Nie by�a wcale jak szafa graj�ca, kt�ra nie zagra, je�li nie wrzuci si�
dziesi�ciocent�wki. Poszli�my
pla�� w kierunku kompleksu rekreacyjnego. Facet, kt�ry zajmowa� si� pla��, mia�
na pi�trze
niewielkie mieszkanko. By�o w nim ��ko. Susie nie zas�ugiwa�a wprawdzie na
��ko, ale Needles
mia� racj�. Nic ju� nie mia�o znaczenia. W tej grze nikt nie liczy� punkt�w.
Na g�r� budynku prowadzi�y zewn�trzne schodki. Przystan��em przy nich na chwil�,
�eby popatrze�
przez wybite okno na znajduj�ce si� w sklepie zakurzone towary, kt�rych nawet
nikt nie pofatygowa�
si� ukra�� - stojaki z podkoszulkami (na przodzie mia�y rysunek nieba i fal oraz
napis "Anson
Beach"), l�ni�ce bransolety barwi�ce nadgarstki na zielono ju� drugiego dnia,
tandetne kolczyki, pi�ki
pla�owe, zabrudzone widok�wki, paskudnie pomalowane gliniane madonny, plastikowe
wymiociny
(Jak prawdziwe! Wypr�buj na w�asnej �onie!), race i zimne ognie na Czwartego
Lipca, kt�rego nikt
ju� nie b�dzie �wi�towa�, r�czniki pla�owe ze zmys�owymi dziewczynami w bikini
stoj�cymi po�r�d
setek nazw s�ynnych kurort�w, chor�giewki (Pami�tka z Parku i Pla�y Anson),
balony i kostiumy
k�pielowe. W frontowej cz�ci zabudowa� mie�ci� si� r�wnie� bar szybkiej obs�ugi
z wielkim
napisem: SPR�BUJ NASZEGO CIASTA Z MI�- CZAKAMI.
Kiedy jeszcze chodzi�em do szko�y �redniej, sp�dza�em wiele czasu na pla�y
Anson. Dzia�o si� to
sze�� lat przed A6. Kr�ci�em w�wczas z dziewczyn� imieniem Maureen. By�a du�a i
przepysznie
zbudowana. Nosi�a kostium k�pielowy w r�ow� krat� i zawsze m�wi�em jej, �e
wygl�da w nim jak
owini�ta obrusem. Szli�my na molo, pod go�ymi stopami czuli�my gor�ce deski i
nagrzany piasek.
Nigdy nie spr�bowali�my ciasta z mi�czakami.
- Na co patrzysz?
- Na nic. Chod�.
Dr�czy� mnie koszmar. �ni�em o Alvinie Sackheimie. Siedzia� wyprostowany za
kierownic�
l�ni�cego, ��tego lincolna i m�wi� o swojej babci. Pozosta� z niego tylko
zw�glony szkielet i
sczernia�a, rozd�ta g�owa. Cuchn�� spalenizn�. Gada� i gada�, i po pewnym czasie
nie potrafi�em
zrozumie� ani jednego s�owa. Obudzi�em si� zlany potem. Z trudem �apa�em oddech.
Susie spa�a z nogami przerzuconymi przez moje uda; bia�a i spasiona. Zegarek
wskazywa� trzeci�
pi��dziesi�t, ale nie chodzi�. Za oknem ci�gle jeszcze panowa� mrok. Hucza�
przyp�yw - jego punkt
kulminacyjny. A to znaczy�o, �e jest czwarta pi�tna�cie. Niebawem wstanie �wit.
Zsun��em si� z ��ka
i pomaszerowa�em do drzwi. Morska bryza przyjemnie ch�odzi�a mi rozpalone cia�o.
Na przek�r
wszystkiemu wcale nie chcia�em umiera�.
Przeszed�em w k�t pokoju i wzi��em puszk� piwa. Pod �cian� sta�y trzy czy cztery
kartony
budweissera. Ciep�ego, bo nie by�o pr�du. Mnie, w przeciwie�stwie do wi�kszo�ci
ludzi, nie
przeszkadza, je�li piwo jest ciep�e. Po prostu troch� bardziej si� pieni. Piwo
to piwo. Wyszed�em na
schody, usiad�em na stopniu, otworzy�em puszk� i zacz��em pi�.
Tak oto ca�a rasa ludzka zosta�a zmieciona z powierzchni Ziemi. I to nie przez
bro� atomow�, nie
przez wojn� biologiczn� czy zanieczyszczenie �rodowiska; nie, nic z tych
przera�aj�cych rzeczy. Po
prostu grypa. Chcia�bym zamontowa� gdzie� olbrzymi� tablic� - mo�e na Bonneville
Salt Flats.
Spi�owy Skwer. Ka�dy bok liczy�by sze�� kilometr�w d�ugo�ci. Na u�ytek kosmit�w,
kt�rzy w
przysz�o�ci wyl�duj� na Ziemi, napisa�bym wielkimi literami: PO PROSTU GRYPA.
Cisn��em pust� puszk� za balustrad�. Upad�a z g�uchym brz�kiem na ci�gn�cy si�
wok� budynku
chodnik. W oddali widnia� majacz�cy na piasku czarny tr�jk�t sza�asu.
Zastanawia�em si�, czy
Needles �pi. Zastanawia�em si�, czy ja zasn��bym na jego miejscu.
- Bernie?
Sta�a w drzwiach ubrana w moj� koszul�. Jak�e� jej nie znosi�em. By�a spocona
jak �winia.
- Ju� mnie nie lubisz, Bernie?
Nic nie odpowiedzia�em. Czasami by�o mi przykro z powodu tego wszystkiego. Nie
zas�ugiwa�a na
mnie bardziej ni� ja na ni�.
- Czy mog� usi��� obok ciebie? - Nie zmie�cisz si�.
Wyda�a zd�awiony, przypominaj�cy czkawk� d�wi�k i zamierza�a wr�ci� do pokoju.
- Needles z�apa� A6.
Zatrzyma�a si� w p� kroku i popatrzy�a na mnie. Twarz mia�a nieruchom�.
- Bernie, nie �artuj. Zapali�em papierosa.
- Przecie� on nie mo�e... On ju�...
- Tak, przeszed� ju� A2. Gryp� Hongkong. Podobnie jak ty, jak ja, jak Corey, jak
Kelly i Joan.
- Wiec to znaczy, �e nie jest... - Uodporniony?
- Tak. To znaczy, �e i my mo�emy to z�apa�.
- Nie wiem, mo�e k�ama�, �e przechodzi� A2. Po to, �eby�my mu pozwolili p�j�� z
nami - odpar�em.
Na twarzy Susie pojawi�a si� ulga.
- Jasne, �e tak. Na jego miejscu te� bym sk�ama�a. Nikt nie chce �y� samotnie...
- zawaha�a si�. -
Wracasz do ��ka?
- Za chwil�.
Znikn�a w mieszkaniu. Nie musia�em jej m�wi�, �e A2 nie stanowi �adnej
gwarancji odporno�ci na
A6. Sama o tym dobrze wiedzia�a. Po prostu wymazywa�a ten fakt ze �wiadomo�ci.
Siedzia�em i
obserwowa�em przyp�yw. Osi�gn�� apogeum. Przed laty Anson by�o skromnym
o�rodkiem, gdzie
uprawiano windsurfing. Na tle nieba majaczy� wynios�y Punkt. Czasami my�la�em,
�e jest to
stanowisko obserwacyjne, ale naturalnie ponosi�a mnie wyobra�nia. Czasami Kelly
zabiera� na Punkt
Joan. Ale nie s�dz�, �aby zrobi� to tej nocy.
Wtuli�em twarz w d�onie; czu�em dok�adnie ziarnist� faktur� sk�ry. Wszystko
ko�czy�o si� tak
szybko i tak n�dznie-nie by�o w tym odrobiny godno�ci.
A przyp�yw bi� w brzegi przyl�dka, bi� i bi�. Bez ko�ca. Czysty i tubalny.
Latem, po sko�czeniu
szko�y �redniej, tu� przed rozpocz�ciem studi�w, przyjecha�em tutaj z Maureen, a
z po�udniowo- -
wschodniej Azji nadci�ga�a ju� A6, �eby spowi� �wiat swoim �miertelnym ca�unem.
By� lipiec,
jedli�my pizz�, s�uchali�my radia, kt�re Maureen ze sob� wzi�ta, smarowa�em jej
plecy olejkiem do
opalania, ona smarowa�a moje, powietrze by�o gor�ce, piasek jasny, a s�o�ce
niczym p�on�ce szk�o.
KONIEC
Skanowa�: Mando
www.StephenKing.one.pl
Nocna zmiana � Nocny przyp�yw
www.StephenKing.one.pl