7217

Szczegóły
Tytuł 7217
Rozszerzenie: PDF

Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby pdf był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

 

7217 PDF Ebook podgląd online:

Pobierz PDF

 

 

 


 

Zobacz podgląd 7217 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 7217 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.

7217 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:

 

J.G. BALLARD Fabryka bezkresnych sn�w Urodzony w 1930 roku w Szanghaju pisarz angielski, zaliczany do klasyk�w wsp�czesnej literatury �wiatowej. Ma w swoim dorobku ponad dwadzie�cia powie�ci i zbior�w opowiada�. W Polsce jest znany mi�dzy innymi z powie�ci Wyspa (Czytelnik, 1982), Imperium s�o�ca (Czytelnik, 1990; ksi��ka sfilmowana przez Stevena Spielberga w 1988 r.), Delikatno�� kobiet (Alfa, 1996), Kraksa (Amber, 1997), Zatopiony �wiat (Rachocki i S-ka, 1998), Wie�owiec (Rachocki i S-ka, 2000) oraz wyboru opowiada� Ogr�d czasu (Wydawnictwo Literackie, 1983). J.G. BALLARD FABRYKA BEZKRESNYCH SN�W Prze�o�y� Maciej Swierkocki 1 PRZYLOT HELIKOPTER�W Przede wszystkim, dlaczego w og�le ukrad�em ten sa- molot? Czy gdybym wiedzia�, �e zaledwie dziesi�� minut po starcie z londy�skiego lotniska p�on�ca maszyna spadnie do Tamizy, wgramoli�bym si� mimo wszystko do kokpitu? By� mo�e ju� wtedy �ywi�em niejasne przeczucia tych dzi- wacznych zdarze�, kt�re mia�y nast�pi� kilka godzin po moim ocaleniu. A teraz stoj� w centrum wyludnionego, nadrzecznego miasteczka. Widz�, jak m�j poszarpany kombinezon lotni- czy odbija si� w szybach pobliskiego supermarketu, i do- skonale pami�tam moment, kiedy wszed�em do niestrze�o- nego hangaru na lotnisku. Siedem dni temu umys� mia�em tak ch�odny i spr�ony, jak jego stalowy dach nad moj� g�o- w�. Zapinaj�c pasy w fotelu pilota, wiedzia�em, �e wszyst- kie niepowodzenia i falstarty, jakie spotka�y mnie w �yciu, ust�puj� nareszcie najprostszej, a zarazem najbardziej ta- jemniczej ze wszystkich czynno�ci - lataniu! Nad wytw�rni� filmow� kr��� helikoptery. Wkr�tce w centrum handlowym wyl�duj� policjanci, kt�rzy na pewno chc� mnie przes�ucha� w sprawie znikni�cia ca�ej ludno�ci Shepperton. Chcia�bym widzie� ich zdumienie, gdy si� do- wiedz�, w jak niezwyk�y spos�b odmieni�em to spokojne miasto. Sp�oszone g�osem helikopter�w ptaki wzbijaj� si� w po- wietrze i wiem, �e pora ju� rusza�. Ptaki pochodz� ze wszyst- kich zak�tk�w globu i otaczaj� mnie ca�ymi tysi�cami - s� w�r�d nich flamingi, fregaty, soko�y i dalekomorskie alba- trosy, jak gdyby uciek�y z ptaszarni dobrze zaopatrzonego zoo. Przysiadaj� na portyku stacji benzynowej i walcz� o miejsce na ciep�ych dachach porzuconych aut. Kiedy opie- ram si� o skrzynk� pocztow�, by obci�gn�� poszarpany kom- binezon lotniczy, harpiowata orlica, strzeg�ca list�w, kt�re nigdy nie opuszcz� tej skrzynki, rzuca si� na moje r�ce, jakby zapomnia�a, kim jestem, i chcia�a przyjrze� si� bli�ej sa- motnemu pilotowi, kt�ry spokojnie zst�pi� z wiatrem na opuszczone ulice. Ca�y pasa� handlowy wype�niaj� barba- rzy�sko upierzone kakadu, ary i szkar�atne ibisy, tworz�c jakby �ywy tren, kt�rym mam ochot� przewi�za� si� w pa- sie. W ci�gu kilku ostatnich chwil, kiedy sprawdza�em, czy nie zostawi�em sobie �adnego z moich bli�nich, centrum Shepperton zmieni�o si� w spektakularn� ptasiarni�, w ol- brzymi rezerwat powietrzny, rz�dzony przez kondory. I tylko kondory zostan� ze mn� a� do samego ko�ca. Dwa z tych wielkich s�p�w przygl�daj� mi si� z betonowe- go dachu samochodowego parkingu. Koniuszki ich skrzy- de� kryj� plamy grzybicy, a mi�dzy pazurami l�ni ropa gni- j�cych cia�, niczym rozk�adaj�ce si� z�oto w szponach pra- cowitego finansisty. Podobnie jak inne ptaki, sprawiaj� wra- �enie, �e w ka�dej chwili mog� mnie zaatakowa�, rozdra�- nione hukiem helikopter�w i �wie�o zabli�nion� ran� na mojej piersi. Pomimo takich ma�omiasteczkowych facecji wola�bym zosta� tu d�u�ej i doj�� do �adu z tym, co mi si� przydarzy- �o, a tak�e pogodzi� si� z wa�nymi dla nas wszystkich kon- sekwencjami, si�gaj�cymi daleko poza granice tego mia- steczka, po�o�onego pi�tna�cie mil na zach�d od Londynu. Ulice wok� mnie milcz�, zalane popo�udniowym �wiat�em. Przy furtkach ogrodowych le�� zabawki, porzucone w po- �piechu przez dzieci, gdy ucieka�y st�d godzin� temu, a je- den z moich bli�nich zapomnia� zakr�ci� trawnikowy spry- skiwacz, kt�ry obraca si� teraz niezmordowanie, tworz�c ci�g niepokalanych t�cz nad ozdobnym stawem na skraju ogrodu, jak gdyby chcia� schwyta� w sw� p�tl� jak�� wid- mow� ryb� i wyci�gn�� j� z g��bi. -Pani St. Cloud!... Ojcze Wingate!...-Ju� za nimi t�sk- ni�: za wdow�, kt�ra pr�bowa�a finansowa� moj� szko�� latania, i za ksi�dzem, kt�ry znalaz� moje ko�ci w korycie rzeki. - Miriam!... Doktor Miriam!... - To m�oda lekarka, kt�- ra mnie reanimowa�a, gdy omal nie uton��em. Ale wszyscy mnie ju� opu�cili. Skin��em na ptaki, by pod��a�y za mn�, i ruszy�em naprz�d przez pasa�. Na nad- rzecznej pla�y jest kryj�wka, gdzie b�d� m�g� przeczeka�, dop�ki helikoptery nie odlec�. Spojrza�em po raz ostatni ku jaskrawej, tropikalnej ro�linno�ci, tworz�cej na tle nieba jedyny w swoim rodzaju profil miasta Shepperton. Dach supermarketu i stacji benzynowej pokrywaj� g�sto orchi- dee i paprocie, na wystawie sklepu z artyku�ami metalowy- mi i w oknie wypo�yczalni telewizor�w pieni� si� kar�owa- te palmy o z�bkowanych li�ciach, a stateczne niegdy� ogro- dy porastaj� mangowce i magnolie, zmieniaj�c ciche mia- steczko, w kt�rym rozbi�em si� zaledwie tydzie� temu, w zau�ek jakiego� zaginionego miasta w Amazonii. Helikoptery nadlatuj� bli�ej. Klekocz� tam i z powro- tem nad wyludnionymi ulicami wok� wytw�rni film�w. Za�ogi przez lornetki przypatruj� si� uwa�nie pustym do- mom. Chocia� mieszka�cy miasteczka ju� odeszli, wci�� czuj� ich obecno�� w moim ciele. W szybie wystawowej sklepu z akcesoriami elektrycznymi widz�, �e moja sk�ra l�ni jak sk�ra archanio�a, roz�wietlona snami wszystkich tutejszych gospody� domowych, sekretarek, aktor�w i ka- sjer�w bankowych, kt�rzy �pi� we mnie, bezpieczni w sy- pialnych salach moich ko�ci. Przy wej�ciu do parku stoj� pomniki, kt�re wznie�li dla mnie ci ludzie, nim wyruszyli w sw�j ostatni lot. Z dobro- duszn� ironi� zbudowali mi kapliczki w formie miniaturo- wych piramid ze zmywarek do naczy� i telewizor�w, a z gramofon�w wznie�li kioski, przyozdobione s�onecznika- mi, dyniami i nektarynkami. By�y to najw�a�ciwsze przed- mioty, jakie mogli znale�� mieszka�cy przedmie�� Londy- nu, by u�wi�ci� swoje uczucia do mnie, a ka�da taka kon- strukcja zawiera strz�p mojego kombinezonu albo jak�� ma�� cz�� samolotu - pami�tki wsp�lnych lot�w po niebie nad Shepperton i po nap�dzanej ludzkimi si�ami maszynie, o zbudowaniu kt�rej marzy�em ca�e �ycie, a kt�r� oni po- mogli mi skonstruowa�. Jeden z helikopter�w znajduje si� tu� za mn�. Wykonu- je niepewne okr��enie nad centrum miasteczka. Pilot i na- wigator spostrzegli ju� moj� sk�r�, po�yskuj�c� mi�dzy drze- wami. Cho� s� bardzo przej�ci, r�wnie dobrze mogliby porzuci� maszyn� w powietrzu. Wkr�tce nie zdo�aj� zli- czy� opuszczonych miast. Wzd�u� doliny Tamizy, w ca�ej Europie i obu Amerykach, w Azji i w Afryce opustoszej� dziesi�tki tysi�cy miasteczek podobnych do tego, gdy lu- dzie zgromadz� si�, by odby� sw�j pierwszy, nap�dzany cz�owiecz� moc� lot. Teraz ju� wiem, �e tamte ciche, poro�ni�te szpalerami drzew drogi to pasy startowe, kt�re czekaj�, a� wzbijemy si� w niebo, kt�rego poszukiwa�em przed siedmioma dnia- mi, wkraczaj�c lekkim samolotem w przestrze� powietrz- n� tego ma�ego miasteczka nad Tamiz�. Tu m�j samolot spad�, a ja uszed�em zar�wno �mierci, jak i �yciu. 2 KRADN� SAMOLOT Zesz�ego roku nawiedza�y mnie sny o lataniu. Przez ca�e lato sprz�ta�em samoloty na londy�skim lot- nisku. Mimo ci�g�ego ha�asu i milion�w turyst�w, wcho- dz�cych i wychodz�cych z budynk�w terminali, by�em zu- pe�nie sam. Otacza�y mnie parkuj�ce wok� odrzutowce, a ja chodzi�em z odkurzaczem w�r�d rz�d�w pustych foteli, usuwaj�c podr�ne �mieci, resztki posi�k�w, niewykorzy- stane �rodki uspokajaj�ce i antykoncepcyjne, a tak�e wspo- mnienia przylot�w i odlot�w, kt�re przywodzi�y mi na my�l wszystkie moje nieudane pr�by osi�gni�cia w �yciu czego- kolwiek. Maj�c dwadzie�cia pi�� lat zrozumia�em, �e ostatnie dziesi�� lat mojego �ycia to strefa lawinowa. Jakikolwiek wytyczy�bym sobie kurs, jakkolwiek uwa�nie usi�owa�bym i�� za kolejnym wskazaniem strza�ki kompasu, wpada�em od razu na najbli�szy mur. Nie wiedzie� czemu czu�em, �e nawet b�d�c sob�, odgrywam jedynie rol�, kt�ra powinna przypa�� w udziale komu� innemu. Natomiast zakamark�w jakiej� niewidzialnej rzeczywisto�ci dotyka�em tylko dlate- go, �e kompulsywnie wciela�em si� w inne postaci. Naj- cz�ciej przebiera�em si� za pilota, wk�adaj�c bia�y kombi- nezon lotniczy, kt�ry znalaz�em w szafce. Nim uko�czy�em siedemna�cie lat, wyrzucono mnie z przynajmniej sze�ciu szk�. Zawsze by�em leniwy i agre- sywny, a tak�e sk�onny uwa�a� �wiat doros�ych za co� w rodzaju nudnej konspiracji, z kt�r� nie chcia�em mie� nic wsp�lnego. W dzieci�stwie dozna�em obra�e� w wypadku samochodowym, w kt�rym zgin�a moja matka, i odt�d m�j lewy bark wystawa� nieco ku g�rze, a ja, wyolbrzymiwszy wkr�tce t� cech�, nada�em jej znami� bojowego zuchwal- stwa. Koledzy szkolni ma�powali mnie, ale nie zwraca�em na nich uwagi. Uwa�a�em si� za przedstawiciela nowego gatunku uskrzydlonego cz�owieka. Pami�ta�em o wygwiz- danym przez t�um albatrosie Baudelaire'a i o tym, �e ptak nie m�g� chodzi� wy��cznie ze wzgl�du na ci�ar swoich skrzyde�. Wszystko pobudza�o moj� wyobra�ni� na najdziwniej- sze sposoby, a w bibliotece szkolnej, dzi�ki nadgorliwemu nauczycielowi biologii, odkry�em prawdziwe bogactwo roz- maitych dewiacyjnych mo�liwo�ci. Na przyk�ad w s�owni- ku antropologicznym znalaz�em pewien cudaczny, cho� wzruszaj�cy, rytua� p�odno�ci, podczas kt�rego cz�onkowie aboryge�skiej wsp�lnoty kopi� d� na pustyni i kolejno kopuluj� z ziemi�. Poruszony do g��bi t� wizj�, b��ka�em si� tu i tam jak otumaniony, a kiedy� o p�nocy usi�owa�em osi�gn�� orgazm podczas stosunku z ukochanym przez wszystkich szkolnym boiskiem do krykieta. Znaleziono mnie w blasku latarek, pijanego, na zgwa�conej murawie, w oto- czeniu butelek po piwie. Dziwne, ale mnie to zdarzenie wyda�o si� znacznie mniej osobliwe ni� zdj�temu zgroz� dyrektorowi szko�y. Wydalili mnie ze szko�y, czym si� w�a�ciwie w og�le nie przej��em. Wkroczywszy w wiek dojrzewania, by�em ju� pewien, �e kt�rego� dnia osi�gn� co� nadzwyczajnego, czym zadziwi� nawet samego siebie. Zna�em moc moich sn�w. Po �mierci matki wychowywa�a mnie czasem jej mieszkaj�ca w Toronto siostra, czasem za� m�j ojciec, po- ch�oni�ty swoj� praktyk� lekarsk� wzi�ty chirurg okulista, kt�ry nigdy mnie w�a�ciwie nie uzna�. Prawd� m�wi�c, sp�- dza�em tyle czasu na pok�adach transatlantyckich odrzutow- c�w, �e ca�a moja formalna edukacja sprowadza�a si� do wy�wietlanych podczas lotu film�w. Po roku sp�dzonym na Uniwersytecie Londy�skim wy- rzucili mnie z akademii medycznej - gdy pewnego razu roz- cina�em w laboratorium anatomicznym klatk� piersiow�, nabra�em nieoczekiwanie przekonania, �e w zw�okach wci�� tli si� �ycie. Sterroryzowa�em s�abszego koleg� studenta, �eby pom�g� mi oprowadzi� trupa po laboratorium i spr�- bowa� przywr�ci� go do �ycia. Wci�� jestem poniek�d pe- wien, �e mog�o si� nam uda�. Nigdy nie by�em przywi�zany do ojca i wyobra�a�em sobie cz�sto, �e m�j prawdziwy rodziciel to jeden z pierw- szych ameryka�skich astronaut�w, �e zosta�em pocz�ty z nasienia dojrza�ego w przestrzeni mi�dzygwiezdnej i �e je- stem istot� mesjaniczn�, przeszczepion� niejako w �ono matki z ci�arnego kosmosu. Gdy ojciec mnie wydziedzi- czy�, zacz��em chaotyczny i bardzo stromy slalom. Odrzu- cony pilot najemnik, niespe�niony nowicjusz u jezuit�w, niewy dawany autor utwor�w pornograficznych (sp�dzi�em niejeden podniecaj�cy weekend, wykr�caj�c numery pu- stych biur w ca�ym Londynie i dyktuj�c automatycznym se- kretarkom swoje niezwyk�e fantazje seksualne, kt�re nicze- go niepodejrzewaj�ce maszynistki przepisywa�y potem swo- im szefom) - a jednak mimo wszystkich niepowodze� �y- wi�em nadal niezachwian� wiar� w siebie: mesjasza, po- zbawionego jeszcze przes�ania, kt�ry pewnego dnia u�o�y jednak jak�� niespotykan� to�samo�� z kawa�k�w wybra- kowanej uk�adanki. Przez p� roku pracowa�em w awiarium w londy�skim zoo. Ptaki doprowadza�y mnie do sza�u swym nieustannym �wierkaniem i �wiergoleniem, ale nauczy�em si� od nich bardzo wiele, a moja obsesja latania dzi�ki sile w�asnych mi�ni zacz�a si� w�a�nie wtedy. Raz aresztowa�a mnie po- licja, poniewa� zbytnio ha�asowa�em w pobli�u zoo, na placu zabaw dla dzieci, gdzie sp�dza�em wi�kszo�� wolnego cza- su. Pewnego deszczowego popo�udnia na pi�� minut za- w�adn�� mn� kompleks Szczuro�apa* i naprawd� uwierzy- �em, �e zdo�am poprowadzi� dwadzie�cioro dzieci, ich zdu- mione matki, kilka przebiegaj�cych nieopodal ps�w, a na- wet ociekaj�ce wod� kwiaty do jakiego� raju, kt�ry - o ile tylko uda�oby mi si� go odnale�� - le�a� nie dalej ni� kilka- set jard�w st�d. Przed gmachem s�du, w kt�rym zosta�em uniewinniony przez sympatycznego s�dziego, zaprzyja�ni�em si� z by�� stewardess�, pracuj�c�jako barmanka w hotelu na londy�- skim lotnisku , a skazan� niedawno za uprawianie nierz�du w pobli�u Terminalu Lotniczego Zachodniego Londynu. By�a to ognista i mi�a dziewczyna, znaj�ca mn�stwo nie- zwyk�ych opowie�ci na temat �ycia seksualnego na mi�- dzynarodowych lotniskach. Poruszony jej wizjami, o�wiad- czy�em si� bezzw�ocznie i zamieszka�em u niej, w pobli�u lotniska Heathrow. By�em ju� op�tany ide� budowy samo- lotu nap�dzanego si�� ludzkich mi�ni. Planowa�em pierw- szy przelot dooko�a �wiata, wyobra�aj�c sobie, �e jestem Lindberghiem i Saint-Exuperym lot�w tak� maszyn�. Co- dziennie chodzi�em na lotnisko, �eby obserwowa� samolo- * Szczuro�ap - wed�ug niemieckiej legendy, Szczuro�ap z Hameln najpierw wywabi� z miasta szczury, graj�c na fujarce, a potem, po- niewa� rajcy nie sp�acili nale�no�ci, wyprowadzi� z miasta dzieci do jaskini, kt�ra si� za nimi zamkn�a (przyp. t�um.) ty, wzbijaj�ce si� pod niebo z tysi�cami pasa�er�w na po- k�adach. Ogarnia�a mnie zazdro��, �e ich na wskro� zwy- czajne �ycie pokrzy�owa� ten niewiarygodny sen o locie. Sny o lataniu nawiedza�y mnie teraz coraz cz�ciej. Po kilku tygodniach przebywania na tarasie widokowym zna- laz�em prac� jako czy�ciciel samolot�w. W po�udniowej cz�- �ci lotniska znajdowa� si� teren przeznaczony dla lekkich maszyn. Ca�y wolny czas sp�dza�em w hangarach parkin- gowych, siedz�c za sterami zniszczonych wiatrem, ale ele- ganckich samolot�w, przypominaj�cych skomplikowane symbole, kt�re otwiera�y w moim m�zgu wszelkie mo�li- we zamki. Kt�rego� dnia zaakceptowa�em logik� moich sn�w i postanowi�em wystartowa� sam. Tak rozpocz�o si� moje prawdziwe �ycie. Jednak bez wzgl�du na kieruj�ce mn� wtedy pobudki, to, co wydarzy�o si� owego ranka, zaniepokoi�o mnie do g��bi. Przypatruj�c si� mojej narzeczonej, kt�ra ubiera�a si� w sypialni, poczu�em nag�� potrzeb� wzi�cia jej w ramio- na. S�u�bowy str�j dziewczyny ozdobiony by� motywami lotniczymi i zawsze lubi�em patrze�, jak zak�ada ten grote- skowy kostium. Ale kiedy przygarn��em j� do piersi, zro- zumia�em, �e nie powoduje mn� uczucie dla niej, lecz ch�� zgruchotania jej istnienia. Dos�ownie. Pami�tam, �e pod nogi spad�a nam lampka nocna, kt�r� dziewczyna str�ci�a, m��c�c powietrze r�k�. Bi�a mnie po twarzy zaci�ni�tymi pi�ciami, a ja sta�em przy ��ku, przyciskaj�c j� do piersi i dusz�c. Dopiero kiedy osun�a si� na ziemi� u moich st�p, poj��em, �e o ma�o jej nie zabi�em, w najmniejszym stop- niu nie odczuwaj�c jednak nienawi�ci czy z�o�ci. P�niej, gdy siedzia�em ju� w kokpicie cessny, podeks- cytowany pokas�ywaniem silnika, zanim z hukiem o�y�, dotar�o do mnie, �e nie zamierza�em jej skrzywdzi�, jedno- cze�nie jednak przypomnia�em sobie niemy strach na twa- rzy siedz�cej na pod�odze dziewczyny i nabra�em pewno- �ci, �e p�jdzie na policj�. Omijaj�c o w�os stoj�cy obok odrzutowiec, wzbi�em si� w powietrze z jednego z pas�w startowych na parkingu. Wiele razy widzia�em, jak mecha- nicy uruchamiaj� silniki, i cz�sto m�czy�em ich, by pozwa- lali mi sobie towarzyszy�, gdy ko�owali wok� hangar�w. Kilku z nich by�o wykwalifikowanymi pilotami, wi�c po- wiedzieli mi wszystko, co powinienem wiedzie� o urz�dze- niach sterowniczych i regulacji silnika. Dziwne, ale kiedy znalaz�em si� wreszcie w powietrzu, przelatuj�c nad par- kingami samochodowymi, fabrykami plastiku i zbiornika- mi otaczaj�cymi lotnisko, nie mia�em najmniejszego poj�- cia, jaki wybra� kurs. I tak wiedzia�em, �e wkr�tce zostan� uj�ty i oskar�ony o kradzie� cessny oraz usi�owanie mor- derstwa na mojej narzeczonej. Poniewa� zapomnia�em unie�� klapy, nie uda�o mi si� wzbi� wy�ej ni� na pi��set st�p, ale i tak zawsze podnieca- �y mnie nisko lataj�ce samoloty. Mniej wi�cej pi�� mil na po�udnie od lotniska silnik zacz�� si� grza�, a po kilku se- kundach stan�� w p�omieniach, wype�niaj�c kabin� rozpa- lonym dymem. Pode mn� le�a�o ciche nadrzeczne miastecz- ko, kt�rego centrum handlowe i prowincjonalne ulice, po- ro�ni�te szpalerami drzew, wcisn�y si� w szerokie zakole rzeki. Zobaczy�em te� wytw�rni� filmow� i operator�w, kr�c�cych si� za kamerami na murawie. Pod wymalowan� na p��tnie atrap� zakamuflowanego hangaru sta�o kilkana- �cie przedpotopowych dwup�atowc�w, a aktorzy ubrani w sk�rzane stroje lotnicze z czas�w pierwszej wojny �wiato- wej unosili gogle, by spojrze� na mnie w g�r�, gdy szybo- wa�em nad nimi, ci�gn�c za sob� olbrzymi pi�ropusz dymu. Jaki� cz�owiek stoj�cy na platformie wie�cz�cej metalow� wie�� pomacha� mi megafonem, jak gdyby chcia�, bym za- gra� w jego filmie. P�on�cy olej, kt�ry wype�ni� kabin�, parzy� mi r�ce i twarz. Postanowi�em posadzi� samolot na rzece i utopi� si�, zamiast sp�on�� �ywcem. P� mili dalej, za kortami teniso- wymi i parkiem otoczonym usch�ymi wi�zami, zobaczy- �em na trawiastym zboczu wiej sk� rezydencj � w stylu tudo- ria�skim. Kiedy samolot przelatywa� nad parkiem, zaj�y mi si� buty. Paruj�cy glikol wtargn�� w nogawki moich spodni. Parzy� mnie w nogi i grozi� ugotowaniem j�der. Po obu stro- nach kabiny p�dzi�y wierzcho�ki drzew. Podwozie �ci�o kruche g�rne ga��zie usch�ych wi�z�w, a wtedy w�r�d drzew eksplodowa�a chmura szpak�w, niczym szrapnel z pocisku. Si�a uderzenia by�a tak du�a, �e dr��ek sterowy wyszarpn�� mi si� z r�k, a ja w ostatniej chwili krzykn��em co� na spo- tkanie wznosz�cej si� ku mnie rzeki. Rozpadaj�cy si� w powietrzu samolot, kt�rego ogon utkwi� mi�dzy konarami, run�� do wody. Gor�ce drobiny buchaj�cego przez kad�ub py�u wodnego i pary uderzy�y mnie w twarz. Poczu�em szarpni�cie pas�w i uderzy�em g�ow� o drzwi kabiny, ale nie dozna�em b�lu, jak gdyby moje cia�o nale�a�o w rze- czywisto�ci do pasa�era. By�em jednak pewien, �e ani na chwil� nie straci�em przytomno�ci. Samolot zacz�� natychmiast ton��. Gdy pr�- bowa�em rozpi�� pas, szamocz�c si� z nieznan� mi dot�d klamr�, kabin� wype�ni�a kipi�ca, czarna woda, wiruj�c �a- komie wok� mego brzucha. Zrozumia�em, �e utopi� si� za kilka sekund. I wtedy nawiedzi�a mnie pewna wizja. 3 WIZJA Podtrzymywany przez skrzyd�a samolot spoczywa� nie- ruchomo na wodzie. Z zalanego silnika unosi�a si� ogrom- na chmura pary, sun�ca w kierunku brzegu. Dzi�b maszyny pochyli� si� do przodu, a rzeka bezceremonialnie ochlapy- wa�a sp�kan� szyb� tu� przed moim nosem. Poluzowa�em klamr�, zwalniaj�c� zacisk pasa i zacz��em mocowa� si� z drzwiami kabiny, gdy moj� uwag� przyku�a rozgrywaj�ca si� na wprost mnie scena. Zdawa�o mi si�, �e widz� olbrzymie iluminowane malo- wid�o, rozja�nione zar�wno wzburzon� wod�, jak i moc- nym �wiat�em, przes�czaj�cym si� przez powierzchni� p��t- na. Kiedy wypchn��em drzwi kabiny pod przeciwny pr�d, najbardziej zdumia�a mnie niebywa�a wyrazisto�� szczeg�- ��w. Przede mn�, na trawiastym zboczu, wznosi�a si� cz�- �ciowo drewniana rezydencja w stylu tudoria�skim. Przy- gl�da�o mi si� kilka os�b, jakby upozowanych przez mala- rza na zwyk�ym, banalnym pejza�u. �adna z tych os�b nie rusza�a si�, jak gdyby zmro�ona widokiem p�on�cego sa- molotu, kt�ry run�� z popo�udniowego nieba i spad� u ich st�p do wody. Cho� nigdy przedtem nie by�em w tym miasteczku -jak przypuszcza�em, s�dz�c po obecno�ci wytw�rni filmowej, by�o to Shepperton - wydawa�o mi si�, �e rozpoznaj� ich twarze, i �e s� to aktorzy odpoczywaj�cy w przerwie mi�- dzy kolejnymi uj�ciami. Najbli�ej sta�a m�oda ciemnow�o- sa kobieta, ubrana w bia�y kitel laboratoryjny. Bawi�a si� w zamy�leniu z trojgiem ma�ych dzieci na pokrytej p�atkami piany murawie. Byli to dwaj ch�opcy i dziewczynka-przy- cupn�li razem na hu�tawce jak ma�pki na ga��zi, u�miecha- j�c siew nadziei na rozpocz�cie jakiej� gry, kt�r� pr�bowa- �a zaaran�owa� dla nich ta m�oda kobieta. Dzieci przygl�- da�y mi si� chytrze kosymi spojrzeniami, jak gdyby przez ca�y dzie� czeka�y, a� m�j samolot specjalnie dla nich wy- l�duje w wodzie. Mniejszy ch�opiec mia� na nogach klamry ortopedyczne i pogwizdywa� od czasu do czasu na swoje ci�kie stopy, chc�c je zach�ci�, �eby wierzga�y w powie- trzu. Drugi ch�opczyk, przysadzisty mongo� z wielk� g�o- w�, szepta� co� �adnej dziewczynce o bladych policzkach i tajemniczym spojrzeniu. Wy�ej, w oknie na pi�trze rezydencji, sta�a urodziwa ko- bieta w �rednim wieku. Mia�a nieobecn� twarz wdowy i, jak s�dzi�em, by�a matk� dziewczyny w bia�ym kitlu. W jednej r�ce podtrzymywa�a brokatow� zas�on�, a w drugiej zapomnianego papierosa, jakby zaniepokojona, czy moje gwa�towne przybycie nie �ci�gnie jej na dno wraz ze mn�. Kobieta krzykn�a co� do dobiegaj�cego sze��dziesi�tki bro- datego m�czyzny, siedz�cego na w�skiej pla�y, dziel�cej mnie od brzegu. By� chyba archeologiem, bo siedzia� w oto- czeniu sztalug, wiklinowego kosza i laboratoryjnych tacek, wci�ni�ty mocnym, acz oty�ym cia�em w krzese�ko tury- styczne. Koszul� przemoczy�a mu woda, kt�r� ochlapa� go samolot, ale on wpatrywa� si� uporczywie w co�, co przy- ku�o jego uwag� na pla�y. Ostatnim z siedmiu �wiadk�w by� mniej wi�cej trzydzie- stoletni m�czyzna, ubrany jedynie w k�piel�wki. Sta� na ko�cu przystani z kutego �elaza, wcinaj�cej si� w rzek� spo�r�d nadbrze�nych hotelik�w, stoj�cych za rezydencj�. M�czyzna malowa� wagonik miniaturowego diabelskiego ko�a, stanowi�cego cz�� weso�ego miasteczka, wzniesio- nego dla dzieci na tej rozsypuj�cej si�, edwardia�skiej przy- stani. M�czyzna znieruchomia� z p�dzlem w d�oni i z nie- zm�conym spokojem przygl�da� mi si� swobodnie przez rami�, che�pi�c si� jasn� czupryn� i efektown�, muskular- n� budow� cia�a filmowego atlety. Woda si�ga�a mi ju� do piersi. Wciska�a si� do �rodka przez zalane tarcze instrument�w deski rozdzielczej. Spo- dziewa�em si�, �e kt�ry� ze �wiadk�w wypadku przyjdzie mi z pomoc�, ale wszyscy stali niczym aktorzy czekaj�cy na sygna� re�ysera, a ich sylwetki jarzy�y si� w wibruj�cym �wietle, przesycaj�cym powietrze. Rezydencj�, weso�e mia- steczko na przystani i hoteliki na nabrze�u otacza� silny, ostrzegawczy blask, jak gdyby ju� tylko kilka ostatnich mi- krosekund dzieli�o je od jakiego� nies�ychanego nieszcz�- �cia. By�em niemal pewien, �e w miasteczku rozbi� si� ogromny odrzutowiec albo �e lada chwila poch�onie je nu- klearna katastrofa. Za przedni� szyb� wirowa�a rzeka, chlustaj�c ciemn� pian� w sp�kane szk�o. W ostatniej chwili spostrzeg�em, �e archeolog wstaje i wyci�ga swe silne ramiona w kierunku wody, usi�uj�c wydoby� mnie z samolotu si�� woli, jakby nagle zda� sobie spraw� z odpowiedzialno�ci wobec mnie. Prawe skrzyd�o znikn�o pod powierzchni� wody i szarp- ni�ta pr�dem cessna przewr�ci�a si� na bok. Uwolniwszy si� z pasa, odepchn��em drzwi i wygramoli�em si� z zala- nej kabiny na podp�rk� lewego skrzyd�a. Wspi��em si� na kad�ub i sta�em na nim w poszarpanym kombinezonie lot- niczym, kiedy samolot pogr��a� si� w wodzie, wci�gaj�c w g��bin� moje sny i nadzieje. 4 KTO� PR�BUJE MNIE ZABI� Le�a�em na mokrej trawie u st�p rezydencji. Wok� mnie przepychali si� ludzie, jak podczas pijackiej burdy, ale m�oda kobieta w bia�ym kitlu kaza�a im si� cofn��. - Doktor Miriam! - Widz�, �e jeszcze nie umar�! Odsu�cie si�! - Dziew- czyna odgarn�a niesforne w�osy, wpadaj�ce jej do oczu, i przykl�k�a przy mnie, k�ad�c nerwow�, ale siln� d�o� na mojej klatce piersiowej, gotowa wt�oczy� zn�w �ycie w moje serce. - Dobry Bo�e... Chyba nic ci nie b�dzie. Pomimo autorytatywnego tonu, m�oda kobieta wydawa- �a si� wci�� czym� oszo�omiona, jak gdyby nie by�a pewna, czy mimo wszystko �yj�. Za jej plecami sta�a tamta druga, starsza kobieta, kt�r� widzia�em przedtem w oknie rezy- dencji. Wpatrywa�a si� we mnie z przera�aniem, jakby to ona, a nie ja, wysz�a ca�o z wypadku. Mia�a na sobie je- dwabn� bluzk�, poplamion� olejem silnikowym, i sznur pere� na szyi. W lewej d�oni trzyma�a zapomnianego papie- rosa, chc�c mo�e napi�tnowa� przemoczonego lotnika, kt�ry przed chwil� wydosta� si� z trudem na traw�. Kobieta wyci�gn�a r�k� i potrz�sn�a mnie ze z�o�ci� za rami�. - Kim jeste�? - Pani St. Cloud! Zrobi mu pani krzywd�!... M�czyzna w liberii szofera chcia� j� uspokoi�, ale ko- bieta przypad�a do mnie, zdezorientowana, jak gdybym ukrad� jej co� warto�ciowego. - Mamo! - M�oda lekarka str�ci�a d�o� starszej pani z mojego ramienia. - Zginie, je�eli b�dzie jeszcze musia� bi� si� z tob�! Przynie� mi z domu torb�! Otaczaj�cy mnie ludzie cofn�li si� niech�tnie, ods�ania- j�c spokojne niebo. Intensywne �wiat�o znikn�o, a diabel- skie ko�o kr�ci�o si� na tle chmur niczym przyjazna manda- la. Czu�em si� silny, ale dziwnie stary, jak gdybym uko�- czy� w�a�nie niebywale d�ugi rejs. Dotkn��em ramienia le- karki, chc�c doda� jej otuchy. Zastanawia�em si�, jak j� uprzedzi� o nadci�gaj�cej katastrofie, kt�ra spotka wkr�tce miasteczko. Lekarka poklepa�a mnie uspokajaj�co po policzku. Dra- matyczna aura mojego przybycia najwyra�niej zrobi�a na niej g��bokie wra�enie. Spogl�daj�c na t� oszo�omion� m�o- d� kobiet�, poczu�em pot�ny przyp�yw wdzi�czno�ci. Chcia�em pog�adzi� cia�o lekarki i przytkn�� usta do jej pier- si. Przez chwil� niemal wierzy�em, �e staram si� o jej r�k� i �e wybra�em ten ekstrawagancki spos�b ukazania si�, by si� o�wiadczy�. Dziewczyna, chyba zdaj�c sobie z tego spraw�, u�miech- n�a si� i u�cisn�a mi d�o�. - Wszystko w porz�dku? Musz� przyzna�, �e przestra- szy�e� mnie jak jasna cholera... Widzisz mnie? S�yszysz? Ile palc�w widzisz? Dobrze. A teraz powiedz, czy w samo- locie by� kto� jeszcze? Mo�e pasa�er? - Ja... - Postanowi�em nic nie m�wi�, bez �adnego okre- �lonego powodu. Widok kokpitu cessny by� pust� stref� w moim m�zgu. Ju� nie pami�ta�em siebie siedz�cego za ste- rami. - Nie... By�em sam. - Zdaje si�, �e nie masz co do tego ca�kowitej pewno�ci. Kim ty w og�le jeste�? Wygl�dasz, jakby� m�g� o tym za- pomnie� w ka�dej chwili. - Blake... Jestem pilotem, uprawiaj�cym akrobacje lot- nicze. M�j samolot stan�� w p�omieniach. -I owszem... Chwyci�em j� za rami� i usiad�em. Wilgotn� traw� pla- mi� olej z mojego kombinezonu. Mia�em zw�glone buty, ale moje stopy na szcz�cie nie by�y spalone. S�dz�c po twarzach otaczaj�cych mnie ludzi - ogrodnika, szofera i dwojga staruszk�w, kt�rzy widocznie prowadzili dom - zro- zumia�em, �e w ich mniemaniu utopi�em si�, byli wi�c ca�- kowicie zdetonowani moim rzekomym zmartwychwsta- niem. Ludzie stali te� na obu brzegach rzeki. W�r�d drzew grali tenisi�ci z rakietami w r�kach, a kilku ch�opc�w rzu- ca�o w wod� grudy ziemi, kt�rych chlupot przypomina� im upadek samolotu. Cessna znikn�a tymczasem w nurcie rzeki, niesiona mrocznym pr�dem. Z pla�y dostojnym krokiem nadchodzi� archeolog. Jego koloratka i bujna broda by�y mokre. Oddycha� ci�ko, wpa- truj�c si� niecierpliwie w splamion� olejem muraw�-przy- pomina� jakiego� prze�ladowanego proroka morskiego, kt�- ry zszed� na l�d w poszukiwaniu odst�pcy ze swojej trz�d- ki. Zmierzy� mnie dziwnie rozczarowanym spojrzeniem. Do- my�li�em si�, �e wskoczy� do wody, by wyci�gn�� mnie na brzeg, ale podobnie jak inni s�dzi�, �e nie �yj�, i w�a�nie zamierza� odda� mi ostatni� pos�ug�. - Ojcze Wingate... On odzyska� przytomno��. - Doktor Miriam podpar�a mnie ramieniem. - Uwa�am, �e ten cud zawdzi�czamy tobie. - Widz�, Miriam. - Ksi�dz nie ruszy� si�, �eby podej�� bli�ej, jakby mia� si� przede mn� na baczno�ci, poniewa� mierzi� go m�j powr�t mi�dzy �ywych. - No c�, dzi�ki Bogu... Ale teraz pozw�l mu odpocz��. �wiat�o przygas�o, a potem nagle znowu poja�nia�o. Twarz ksi�dza rozp�yn�a si�, a jej twarde, sparta�skie rysy �cieka�y w powietrzu w grymasie z�o�ci. Zupe�nie wyzuty z si� wspar�em si� na doktor Miriam i przytuli�em g�ow� do jej �ona. Czu�em na ustach ucisk obcych ust. Wargi mia�em spuch- ni�te, poniewa� rozci��em je o w�asne z�by, a para niezna- nych, ale pot�nych r�k posiniaczy�a mi pier� - ktokolwiek aplikowa� mi sztuczne oddychanie, czyni� to zbyt silnie, wbija� mi bowiem palce mi�dzy �ebra, jakby chcia� mnie zabi�. Poprzez g��boki blask o�wietlaj�cy rzek�, przypomi- naj�c� teraz krajobraz ksi�ycowy, pozbawiony cienia, wi- dzia�em, �e ksi�dz przygl�da mi si� niezwykle natarczy- wie, by� mo�e usi�uj�c rzuci� mi wyzwanie. Pr�bowa� mnie reanimowa� czy zabi�? Wiedzia�em jednak zarazem, �e wcale nie straci�em przy- tomno�ci. Przypomnia�em sobie, �e zszed�em z kad�uba samolotu i pop�yn��em energicznie do brzegu, a potem kto� wyprowadzi� mnie na piasek. Spojrza�em ku g�rze na nie- bo, balansuj�ce na kraw�dzi tego samego wyrazistego bla- sku, kt�ry widzia�em przedtem z kokpitu cessny. Doktor Miriam podtrzymywa�a mi g�ow� na kolanach, przyciska- j�c nerwowo palce do moich skroni, a ja w�a�nie mia�em j� ostrzec przed katastrof�. Niebo nagle przeja�ni�o si�. Doktor Miriam przypatry- wa�a mi si� z namys�em, jak gdyby�my byli kochankami, od dawna znaj�cymi wzajemnie swoje cia�a. Czu�em za- pach jej silnych ud i widzia�em nieoczekiwanie brudne sto- py w sanda�ach. Nieumyte w�osy lekarka przewi�za�a z ty�u g�owy wyblak�� wst��k�. Przez bluzk�, rozchylon� wsku- tek braku guzika, widzia�em �lady dzieci�cych zadrapa� na jej lewej piersi. Chcia�em j� obj��, tutaj, pod go�ym nie- bem, na trawie, na oczach tego agresywnego ksi�dza. By- �em pewien, �e podnieci�a j� gwa�towno�� mojego wypad- ku, i �a�owa�em, �e to nie jej z�by pokaleczy�y mi usta. Lekarka ockn�a si� i zacz�a �ciera� mi olej z twarzy perfumowan� chusteczk�. W ka�dej chwili mog�a pojawi� si� miejscowa policja, przyci�gni�ta przez t�um gapi�w na brzegu. Ponad spokojnym nurtem rzeki przygl�da�y mi si� setki ludzi. Wsta�em, wspieraj�c si� na hu�tawce, czemu przypatry- wa�a si� ze swojej grz�dy tr�jka dzieci. Wybuchn�y histe- rycznym �miechem, kiedy zrzuci�em z n�g zw�glone buty. M�j kombinezon lotniczy zwisa� w strz�pach wok� bio- der. Brakowa�o prawego r�kawa i nogawki, kt�re urwa�em, uciekaj�c z cessny. Odwracaj�c si� plecami do ksi�dza, powiedzia�em: - Musz� st�d i��. Jestem instruktorem w szkole pilota- �u. Powinni wiedzie�, gdzie spad� m�j samolot. - My�la�am, �e wykonujesz akrobacje lotnicze. - W pewnym sensie. Jestem pilotem, uprawiaj�cym akro- bacje lotnicze. - Chc�c unikn�� jej zaciekawionego spoj- rzenia, zapyta�em: - Co jest twojej matce? Zachowuje si� jak ob��kana... - Przestraszy�e� j�, delikatnie m�wi�c. Zaczekaj chwi- l�. - Sta�a na wprost mnie, obmacuj�c moje posiniaczone �ebra i brzuch, jak nauczycielka, badaj�ca dziecko, kt�re skaleczy�o si� na placu zabaw. Krew z moich obtartych knyk- ci splami�a jej d�onie. Znowu odczu�em silny poci�g seksu- alny, b�d�cy cz�ci� nerwowej ulgi, jakiej dozna�em, stwier- dziwszy, �e jednak �yj�. Pod g�rn� warg� Miriam widnia�a niewielka opuchlizna, jak gdyby lekarka rozgniot�a sobie usta, ca�uj�c si� z kochankiem. - Zanim odejdziesz, chc� ci zrobi� prze�wietlenie g�o- wy. Pi�� minut temu byli�my przekonani, �e... Nie doko�czy�a, nie tyle z szacunku dla mnie, ile dla duchownego, kt�ry post�pi� kilka krok�w bli�ej, ale nadal si� do nas nie przy��czy�. Jego niewzruszone spojrzenie upewni�o mnie, �e podejrzewa, i� nie jestem wykwalifiko- wanym pilotem. Doktor Miriam wycisn�a wod� z mojego kombinezo- nu. - Ojcze Wingate, kto jest patronem akrobat�w lotniczych i instruktor�w pilota�u? Na pewno jest taki �wi�ty. - Jasne, �e tak. Miriam, zostaw tego biedaka w spokoju. - A zwracaj�c si� do mnie, ksi�dz doda�: - Nie co dzie� spadaj� nam z nieba m�odzi m�czy�ni. - Tym bardziej mi go szkoda. - Lekarka odwr�ci�a si� i uciszy�a dzieci, kt�re biega�y teraz wok� hu�tawki. Ch�opiec w klamrach ortopedycznych wydawa� radosne okrzyki, przedrze�niaj�c m�j g�os. - Jamie, dlaczego jeste� okrutny? Pomy�la�em, �eby szturchn�� ch�opaka, ale w tej chwili ksi�dz dotkn�� mojego ramienia, bo podszed� wreszcie do mnie i wpatrywa� si� w moj� twarz w skupieniu, jak gdyby chcia� zliczy� chrz�stki w kt�rym� ze swoich staw�w. - Zanim odejdziesz. Czujesz si� ju� dobrze, prawda? Mu- sisz mie� niebywa�� si�� woli... Dos�ownie o�y�e� nam na r�kach. Pomimo nabo�nego tonu ksi�dza wiedzia�em, �e nie poprosi mnie, �ebym po��czy� si� z nim w dzi�kczynnej modlitwie. M�j rzekomy powr�t z martwych najwyra�niej wstrz�sn�� porz�dkiem i zasadami jego wszech�wiata. By� mo�e to on usi�owa� reanimowa� mnie na pla�y i po wielu latach, sp�dzonych w sukniach duchownych, wstydzi� si� uzna�, �e najprawdopodobniej dokona� cudu. Widz�c z bliska jego pot�nie zbudowane cia�o i ramio- na, dr��ce jeszcze pod wp�ywem pow�ci�ganych emocji, z �atwo�ci� potrafi�em sobie wyobrazi�, �e postanowi� wyci- sn�� ze mnie �ycie i pos�a� mnie z powrotem na tamt� stro- n�, nim sytuacja wymknie si� spod kontroli. Chcia� mnie sprowokowa� i celowo dawa� wyraz podejrzeniom, kt�re wype�z�y mu na twarz. Nasz�a mnie pokusa, �eby wzi�� si� z nim za bary, rzuci� si� na ksi�dza posiniaczonym cia�em i powali� go na splamion� olejem traw�. Dotkn��em warg, zastanawiaj�c si�, czy to ksi�dz przy- wr�ci� mnie do �ycia owym aktem oralnego gwa�tu. Czyje� pot�ne ramiona wycisn�y mi powietrze z p�uc, a s�dz�c po �ladach, jakie pozostawi�y nieznajome usta i d�onie, musia� to by� m�czyzna co najmniej mojej postury. Ksi�dz by� w takim wieku, �e m�g�by by� moim ojcem, ale, cho� nosi� koloratk�, wyr�nia� si� agresywn� budow� rugbisty. Spojrza�em na kr�g twarzy i szpaler ludzi na przeciw- leg�ym brzegu. Je�li to nie ksi�dz, to kto inny spo�r�d sied- miu �wiadk�w m�g� mnie reanimowa�? Mo�e doktor Mi- riam albo jej zbzikowana matka? Pani St. Cloud wy�oni�a si� po chwili z rezydencji. Splamione olejem per�y tworzy- �y zat�uszczony �a�cuch na szyi kobiety. Wci�� ba�a si� do mnie podej��, jak gdyby spodziewa�a si�, �e samoistnie stan� w p�omieniach i zniszcz� jej i tak ju� zdewastowany trawnik. Ostatni �wiadek wypadku, blondyn maluj�cy diabelskie ko�o, porzuci� rdzewiej�c� przysta� i ruszy� pla�� ku nam. Szed� niespiesznie po p�ytkiej wodzie, boso, wystawiaj�c przede mn� na pokaz niemal ca�kowicie obna�one cia�o. W beztroskiej taplaninie kry� si� powa�ny cel - m�czyzna bowiem na nowo ustanawia� w ten spos�b swe prawa do tych w�d, kt�re chwilowo przej��em w posiadanie. Pomacha� doktor Miriam dyskretnym, konspiracyjnym gestem by�ego kochanka, czekaj�c, a� lekarka poprosi, by wszed� na muraw�. Poniewa� jednak Miriam nie zwraca�a na niego uwagi, m�czyzna niby mimochodem, acz chy- trze, wskaza� uschni�te wi�zy nad naszymi g�owami. Podnios�em wzrok i ujrza�em fragment ogona cessny, zwisaj�cy spomi�dzy g�rnych ga��zi drzew. Jak przyszpi- lony do nieba, trzepota� si� z boku na bok, niby flaga sygna- lizuj�ca moj� obecno�� policyjnym zwiadowcom. - Stark... zawsze mia� bystry wzrok. - Doktor Miriam uj�a mnie za rami� opieku�czym ruchem. - Chod�my, Blake. Powinni�my st�d i��. Znajd� ci w klinice jakie� ubranie. Id�c w�wczas jej �ladem po trawniku, wyczuwa�em tyl- ko obecno�� milcz�cego t�umu, kt�ry przygl�da� mi si� z obu brzeg�w rzeki, i spojrzenia tenisist�w, siedz�cych na murawie z rakietami w r�kach. Ich twarze wydawa�y mi si� niemal wrogie. Widziane w tym dziwnym �wietle spokojne miasteczko, w kt�rym spad�em, otacza�a wyra�nie z�owro- ga atmosfera, jak gdyby wszyscy ci pozornie flegmatyczni mieszka�cy byli w rzeczywisto�ci aktorami, wynaj�tymi przez tutejsz� wytw�rni� film�w, aby odgrywa� swoje role w misternie uknutym spisku. Byli�my ju� na wysoko�ci sportowego samochodu dok- tor Miriam, stoj�cego na podje�dzie za domem. Pani St. Cloud, kr���ca ca�y czas po ganku, poda�a c�rce torb� le- karsk�. - Miriam?... - Na lito�� bosk�, mamo. Nic mi si� nie stanie. - Tole- rancyjnie potrz�saj�c g�ow�, doktor Miriam otworzy�a dla mnie drzwi samochodu. Sta�em boso w powalanych olejem strz�pach kombine- zonu i nagle nabra�em pewno�ci, �e pani St. Cloud nie po- biegnie do telefonu w chwil� po moim odje�dzie. Ta pod- starza�a wdowa nigdy w �yciu nie widzia�a nikogo, kto po- wr�ci�by z martwych. Wpatrywa�a si� we mnie, trzymaj�c si� r�k� za gard�o, jakbym by� jej synem, o kt�rego istnie- niu zapomnia�a przez roztargnienie. Ale mimo to nie mia�em najmniejszego zamiaru prze- ci�ga� powitania, bo z takiego czy innego powodu jedno z nich pr�bowa�o mnie zabi�. 5 POWR�T Z MARTWYCH Czy powinienem by� bardziej strzec si� Miriam St. Clo- ud? Ju� w drodze do kliniki wydawa�o mi si� dziwne, �e tak skwapliwie zaufa�em m�odej lekarce. Niewiele bardziej do�wiadczona od studentki, siedzia�a za kierownic� w swo- im bia�ym kitlu, z poplamionymi traw� stopami, stroj�c powa�ne miny. By�a wci�� przej�ta, zadawa�a sobie niepo- trzebny k�opot, �eby si� mn� zaopiekowa�, i podejrzewa- �em nawet, �e mo�e spr�bowa� mnie zawie�� na miejsco- wy komisariat policji. Kilka razy przystawali�my pod drze- wami, by dogoni�y nas dzieci, kt�re p�dzi�y przez park, po- hukuj�c i pokrzykuj�c rado�nie, jakby w nadziei, �e zdu- mione buki przerw� pe�ne namaszczenia milczenie. Z r�k� za fotelem doktor Miriam rozgl�da�em si� uwa�nie, czy nie nadje�d�a policja. Gdyby w pobli�u pojawi� si� radiow�z, by�em got�w wyrwa� jej kierownic� i wypchn�� lekark� na traw�. Mi�dzy drzewami dygota�o s�o�ce. W�r�d ptak�w i li�ci zapanowa� niepok�j, jak gdyby �ywio�y zak��conego po- po�udnia usi�owa�y ukonstytuowa� si� na nowo. - Czy nie powinna� wr�ci� do matki? - zapyta�em. - Jej jeste� chyba bardziej potrzebna ni� mnie. - Zdenerwowa�e� j�. Nie spodziewa�a si�, �e dojdziesz do siebie tak szybko. Od dw�ch lat po �mierci ojca siedzi przez ca�y czas w oknie, tak jakby ojciec gdzie� tu ci�gle by�. Kiedy nast�pnym razem b�dziesz zmartwychwstawa�, lepiej r�b to powoli, krok po kroku. - Ja nie zmartwychwsta�em. - Wiem o tym... - Z�a na siebie, �cisn�a mnie za r�k�. Podoba�a mi si� ta m�oda lekarka, ale irytowa�y mnie jej lekcewa��ce aluzje do mojej �mierci, pobrzmiewaj�ce nut- k� prosektoryjnego poczucia humoru, kt�rego przejaw�w nie mia�em ochoty s�ucha�. Zreszt�, nie licz�c rozbitych ust i posiniaczonych �eber, czu�em si� zadziwiaj�co dobrze. Przypomnia�em sobie, �e pop�yn��em energicznie do brze- gu, kiedy cessna zacz�a pode mn� ton��, a p�niej zemdla- �em na p�yci�nie, raczej wskutek doznanej ulgi ni� rzeczy- wistego zm�czenia. Ksi�dz wyci�gn�� mnie na traw�, i wtedy w ca�ym tym zamieszaniu pr�bowa� mnie reanimowa� ja- ki� szaleniec albo niedouczony, prowincjonalny entuzjasta zasad pierwszej pomocy. Aby unikn�� kolejnych nieporo- zumie�, zdecydowa�em, �e im szybciej znikn� z Shepper- ton, tym lepiej. Przed wyjazdem musia�em jednak zdoby� ubranie. - W klinice dostaniesz garnitur na zmian�, cho� twoi uczniowie ze szko�y pilota�u mog� ci� w nim nie pozna�. - Po chwili Miriam doda�a kawalarskim tonem: - Celowo staram si� by� tajemnicza. Boj� si�, �eby� nie wyskoczy� z samochodu. - Je�li tylko garnitur nie nale�a� do jakiego� nieboszczyka. Tw�j ksi�dz nie by�by zadowolony, �e po raz drugi tego popo�udnia kto� kusi opatrzno��. - Ty wcale nie kusi�e� opatrzno�ci, Blake - ci�gn�a da- lej Miriam oboj�tnym g�osem, starannie dobieraj�c s�owa. - W klinice ludzie w�a�ciwie nie umieraj�, mamy tam tylko dziennych pacjent�w. Wierz mi, ciesz� si�, �e nie by�o ci� w�r�d naszych pierwszych podopiecznych. Mamy w klini- ce oddzia� geriatryczny. Tych troje dzieci przebywa tam czasowo na badaniach specjalistycznych, bo nikt inny nie chcia� ich przyj��. Przepraszam, �e si� tak wyg�upia�y, ale zanim trafi�y do nas, by�y okrutnie maltretowane. Lekarka wskaza�a trzypi�trowy budynek za parkingiem kliniki. Na tarasie, na w�zkach inwalidzkich, siedzieli sze- regiem pacjenci, starsi ludzie, kiwaj�cy g�owami w stron� s�o�ca. Od�yli natychmiast na widok mojego poszarpane- go kombinezonu, po czym zacz�li pokazywa� mnie palca- mi i sprzecza� si� mi�dzy sob�. Przypuszcza�em, �e widzieli, jak cessna spad�a w drzewa nad rzek�. Czekali�my na parkingu, �eby dzieci mog�y nas dogo- ni�. Nie zdaj�c sobie sprawy, �e bacznie j� obserwuj�, dok- tor Miriam opar�a si� o pierwszy lepszy samoch�d i wyd�u- ba�a p�atek brudu zza paznokcia kciuka. Z jakiego� bli�ej nieokre�lonego powodu, by� mo�e na skutek gor�cego �wia- t�a, odbitego od b�yszcz�cej karoserii i mojego na wp� na- giego cia�a, poczu�em si� nagle op�tany t� m�od� kobiet�, sp�kanym lakierem na jej paznokciach u n�g, plamami od trawy na pi�tach, odurzaj�cym zapachem jej ud i pach, a nawet tajemnymi pozosta�o�ciami funkcji fizjologicznych jakiego� pacjenta na jej bia�ym kitlu. Strzepn�a brud spod paznokcia na traw�, jak gdyby zwracaj�c parkowi cz�� szczodrobliwej natury, przelewaj�cej si� nieustannie poprzez pory jej cia�a. Uzna�em, �e brudne stopy lekarki i otaczaj�- ca j� aura niechlujstwa nie s� skutkiem braku dba�o�ci o higien�, lecz wynikaj� z ca�kowitego zaanga�owania we wszelkie najpospolitsze zjawiska natury. Wiedzia�em, �e leczy pacjent�w ok�adami z ziemi i �liny, kt�re miesza w swoich silnych d�oniach, a nast�pnie rozgrzewa mi�dzy udami. Zauroczony zapachem dziewczyny, chcia�em j� po- si��� jak ogier, kryj�cy przesycon� ��k� klacz. - Blake?... - Przygl�da�a mi si� nie bez sympatii, jak gdyby wiedzia�a, �e nie jestem zwyczajnym pilotem, i ca�- kiem �wiadomie pozwala�a sobie odczuwa� do mnie po- ci�g erotyczny. Kiedy przybieg�y dzieci, schyli�a si� i u�ci- ska�a je serdecznie po kolei, u�miechaj�c si� ze stoickim spokojem, gdy lepkie palce dziewczynki b��dzi�y po jej ustach. Dziewczynka by�a �lepa. Poj��em teraz, dlaczego tych troje upo�ledzonych dzieci trzyma�o si� razem: ��czy�y w ten spos�b rozmaite sprawno�ci. Najbystrzejsza z ca�ej tr�jki by�a w�a�nie dziewczynka o czujnej, wyrazistej twarzy i �wa- wym, ciekawskim nosku. Wi�kszy z dw�ch ch�opc�w, kt�- ry prowadzi� j� ostro�nie mi�dzy stoj�cymi na parkingu sa- mochodami, przysadzisty mongo� o masywnym czole, przy- pominaj�cym schron przeciwlotniczy, by� jej oddanym jak pies przewodnikiem, pozostaj�cym zawsze w zasi�gu r�ki. Pomrukiwa� nieustannie pod nosem, komentuj�c wszystko dooko�a i przedstawiaj�c zapewne swojej niewidomej to- warzyszce obraz przychylnego, przyjaznego �wiata, rodem jak ze snu. Trzecie dziecko, drobny ch�opczyk o w�osach w kolorze piasku, wpatrywa� si� w niebo przymru�onymi oczami z niezwyk�ym podekscytowaniem, jak gdyby w ka�dej sekun- dzie odkrywa� na nowo czyst� rado�� ze wszystkiego, co dzieje si� wok� niego. Gdy patrzy� na wype�niony s�o�- cem park, ka�dy listek i ka�dy kwiat zdawa� mu si� obiecy- wa� niezwyk�� rozkosz. Klamry ortopedycznej, przykutej do prawej nogi, u�ywa� niczym osi, wok� kt�rej obraca� si� z niejakim wdzi�kiem. Patrzy�em, jak uciekaj� i rozbiegaj� si� woko�o, wsiada- j�c i wysiadaj�c z kolejnych samochod�w. Spodoba�a mi si� ta samowystarczalna tr�jca i zapragn��em im pom�c. Przypomnia�em sobie kompleks Szczuro�apa. Kto wie, mo�e gdzie� w tym parku kryje si� jaki� miniaturowy raj, jakie� sekretne kr�lestwo, gdzie niewidomej dziewczynce m�g�- bym przywr�ci� wzrok, ch�opcu z pora�eniem m�zgowym silne nogi, mongo�owi za� inteligencj�. - O co chodzi, Rachel?... - Doktor Miriam schyli�a si�, �eby s�ysze� jej szept. - Rachel bardzo chcia�aby si� dowiedzie�, jak wygl�- dasz. Nie uda�o mi si� jej ca�kiem przekona�, �e nie jeste� osobistym wys�annikiem archanio�a Micha�a. Zr�czne d�onie dziewczynki, odznaczaj�ce si� szczeg�l- n� gibko�ci� w przegubach, kre�li�y ju� w powietrzu zarysy mojej twarzy. Podobnie jak obaj ch�opcy, zdawa�a si� wkra- cza� w rzeczywisto�� jak gdyby z boku. Wzi��em j� na r�ce i przygarn��em do piersi, cz�ciowo dlatego, by utwierdzi� si� w przekonaniu, �e jej drobne r�ce nie mog�y posinia- czy� moich �eber. Dysza�a mi w twarz w�t�ym oddechem, a jej palce przebiega�y po moich policzkach i czole jak zelek- tryzowane �my, kt�re cisn�y mi si� do nozdrzy i ust. Kiedy dotkn�y warg, odczu�em ostry b�l niemal jak przyjemno��. Trzyma�em j� mocno, przyciskaj�c uda dziewczynki do mojego brzucha. Mongo� szarpa� mnie za nadgarstki. Pod jego przeci��o- nym czo�em widzia�em zaniepokojone oczy. Dziewczynka krzykn�a przera�liwie, odsuwaj�c gwa�townie niewidom� twarz od moich ust. - Blake! Zostaw j�! - Doktor Miriam wyrwa�a mi dziec- ko z r�k. Spojrza�a na mnie przeci�gle, zdumiona i niepew- na, czy zawsze zachowuj� si� w ten spos�b. Pi��dziesi�t jard�w dalej szed� przez park ojciec Win- gate. Przystan�� pod drzewami, trzymaj�c w silnych d�o- niach turystyczne krzese�ko i wiklinowy kosz. Przygl�da� mi si�, niczym zbieg�emu przest�pcy. Zrozumia�em, �e wi- dzia�, kiedy chwyci�em dziewczynk� w ramiona. Doktor Miriam postawi�a dziecko na ziemi. - David, Jamie... Zabierzcie j� st�d. Dziewczynka odesz�a, chwiej�c si� na nogach, bezpiecz- na w zasi�gu opieku�czego wzroku mongo�a, kt�ry najwy- ra�niej nie by� pewien, czy rzeczywi�cie przerazi�em Ra- chel. Potem dzieci pobieg�y razem do parku, a d�onie dziew- czynki kre�li�y w powietrzu profil jakiej� niesamowitej twarzy. - Kogo zobaczy�a? - S�dz�c po jej gestach, kogo� w rodzaju dziwacznego ptaka. Doktor Miriam stan�a mi�dzy mn� i dzie�mi, na wszel- ki wypadek, gdyby wpad�o mi do g�owy, by za nimi pobiec. R�ce ci�gle dr�a�y mi z wysi�ku, jaki w�o�y�em w u�cisk dziecka. Wiedzia�em, �e doktor Miriam dobrze zdaje sobie spraw� z seksualnego szale�stwa, jakie mnie na moment ogarn�o, i spodziewa si� chyba, �e zaraz zaci�gn� j� na tylne siedzenie najbli�szego samochodu. Czy broni�aby si� bardzo zawzi�cie? Trzyma�a si� blisko mnie, kiedy wcho- dzili�my do kliniki. Ba�a si�, �e m�g�bym zaatakowa� jed- n� z jej podopiecznych, kt�re w�a�nie wsuwa�y si� do po- czekalni, pow��cz�c nogami. Ale gdy byli�my ju� w jej gabinecie, celowo odwr�ci�a si� do mnie plecami, jakby si� porusza�a, �ebym obj�� j� w pasie. Wci�� by�a odurzona emocjami, kt�re wzbudzi�o w niej moje awaryjne l�dowanie. Zachowywa�a si� skromnie, ale jej d�onie nie przestawa�y mnie dotyka�, kiedy s�ucha�a mojego serca i p�uc. Przygl�da�em si� jej niemal jak we �nie, gdy przyciska�a moje ramiona do aparatu rentgenow- skiego. Wytworny pieprzyk, niczym pi�kny nowotw�r po- ni�ej lewego ucha, urzekaj�ce czarne w�osy, kt�re zgarn�a z czo�a, �eby nie przeszkadza�y, niespokojne oczy, sterowa- ne jej wysokim czo�em, b��kitna �y�ka na skroni, pulsuj�ca jakim� kapry�nym uczuciem... chcia�em powoli bada� wszystkie te miejsca, smakowa� wo� jej pach, na zawsze zachowa� odstaj�cy p�atek sk�ry z jej wargi, kt�ry zawie- si�bym sobie w fiolce na szyi. Nie tylko nie by�em obcy tej kobiecie, lecz czu�em, �e znam j� od lat. Zgodnie z obietnic� przynios�a mi ubranie na zmian� i patrzy�a, jak si� przebieram, przygl�daj�c si� otwarcie mo- jemu nagiemu cia�u i na wp� wzwiedzionemu penisowi. Wci�gn��em spodnie i marynark� z czarnego samodzia�u - dostarczony z pralni chemicznej str�j duchownego albo ka- rawaniarza, wyposa�ony w niezwyk�e kieszenie, przezna- czone na jaki� sekretny r�aniec albo datki od nieutulonych w smutku �a�obnik�w. Kiedy wr�ci�a z wywo�anymi zdj�ciami rentgenowski- mi, wr�czy�a mi dwa buty tenisowe. - B�d� wygl�da� jak grabarz, kt�ry wyskoczy� sobie spo- kojnie pobiega�. - Czeka�em, a� lekarka dok�adnie obejrzy fotografie mojej czaszki. - Studiowa�em przez rok medy- cyn�. Kto ma prawo w�asno�ci do tych zdj��? Mog� okaza� si� cenne. - My. Prawdopodobnie s� cenne. Ale dzi�ki Bogu, nic tu nie ma. Chcesz wr�ci� do samolotu? Zatrzyma�em si� przy drzwiach, ucieszony, �e Miriam pragnie mnie znowu zobaczy�. Unika�a mojego wzroku, de- likatnie pocieraj�c palcami o palce, jak gdyby pie�ci�a dawne wspomnienia mojej sk�ry. Czy jednak nie by� to z jej strony nieu�wiadomiony podst�p? Zdawa�em sobie spraw�, �e ��- cz� m�od� lekark� ze swoj� ucieczk� z cessny. Ciekawe, na ile moje zainteresowanie t� kobiet� by�o egoistyczne, jak dozgonna mi�o�� zauroczonego pacjenta? Ale tak czy owak chcia�em j� przestrzec przed niebezpiecze�stwem, zagra- �aj�cym miasteczku. Cho� groteskowa, wizja nadci�gaj�- cego holocaustu przybra�a w mojej g�owie kszta�t niewzru- szonej pewno�ci. By� mo�e w skrajnie krytycznych chwi- lach wykraczamy poza p�aszczyzny powszedniej czasoprze- strzeni i potrafimy uchwyci� b�ysk wszystkich zdarze�, kt�re mia�y miejsce w przesz�o�ci i w przysz�o�ci. - Zaczekaj, Miriam. Zanim p�jd�... Czy w Shepperton wydarzy�a si� kiedy� jaka� powa�na katastrofa? Eksplozja w fabryce albo upadek rejsowego odrzutowca? Kiedy przecz�co potrz�sn�a g�ow�, spogl�daj�c na mnie z nieoczekiwanym zainteresowaniem lekarza, wskaza�em przez okno na spokojne niebo i przepe�niony �agodnym �wiat�em lata park, gdzie bawi�y si� upo�ledzone dzieci, biegaj�ce w ko�o z wyci�gni�tymi ramionami. Na�ladowa- �y samolot. - Zaraz po tym wypadku ogarn�o mnie przeczucie, �e wydarzy si� jaka� katastrofa... Mo�e wr�cz tragedia nukle- arna. Na niebie pojawi� si� przejmuj�cy blask, intensywne �wiat�o. Chod� ze mn�... - Chcia�em wzi�� j� pod rami�. - Zaopiekuj� si� tob�. Po�o�y�a mi d�onie n

O nas

PDF-X.PL to narzędzie, które pozwala Ci na darmowy upload plików PDF bez limitów i bez rejestracji a także na podgląd online kilku pierwszych stron niektórych książek przed zakupem, wyszukiwanie, czytanie online i pobieranie dokumentów w formacie pdf dodanych przez użytkowników. Jeśli jesteś autorem lub wydawcą książki, możesz pod jej opisem pobranym z empiku dodać podgląd paru pierwszych kartek swojego dzieła, aby zachęcić czytelników do zakupu. Powyższe działania dotyczą stron tzw. promocyjnych, pozostałe strony w tej domenie to dokumenty w formacie PDF dodane przez odwiedzających. Znajdziesz tu różne dokumenty, zapiski, opracowania, powieści, lektury, podręczniki, notesy, treny, baśnie, bajki, rękopisy i wiele więcej. Część z nich jest dostępna do pobrania bez opłat. Poematy, wiersze, rozwiązania zadań, fraszki, treny, eseje i instrukcje. Sprawdź opisy, detale książek, recenzje oraz okładkę. Dowiedz się więcej na oficjalnej stronie sklepu, do której zaprowadzi Cię link pod przyciskiem "empik". Czytaj opracowania, streszczenia, słowniki, encyklopedie i inne książki do nauki za free. Podziel się swoimi plikami w formacie "pdf", odkryj olbrzymią bazę ebooków w formacie pdf, uzupełnij ją swoimi wrzutkami i dołącz do grona czytelników książek elektronicznych. Zachęcamy do skorzystania z wyszukiwarki i przetestowania wszystkich funkcji serwisu. Na www.pdf-x.pl znajdziesz ukryte dokumenty, sprawdzisz opisy ebooków, galerie, recenzje użytkowników oraz podgląd wstępu niektórych książek w celu promocji. Oceniaj ebooki, pisz komentarze, głosuj na ulubione tytuły i wrzucaj pliki doc/pdf na hosting. Zapraszamy!