7202
Szczegóły |
Tytuł |
7202 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7202 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7202 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7202 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
KAROL MAY
PANOWIE NA GREIFENKLAU
TYTU� ORYGINA�U DIE HERREN VON GREIFENKLAU II
T�UMACZENIE: EWA KOWYNIA
GODZINA NAJWY�SZEGO SZCZʌCIA
By� wiecz�r. Hugo von Greifenklau mia� go�ci. Przyszed� z wizyt� jego krewny, genera� Kunz von Eschenrode.
Ida, synowa Hugona siedzia�a obok niego, cicha i czym� zmartwiona. Podczas, gdy jej prawa r�ka mechanicznie prowadzi�a ig��, my�li w�drowa�y ku dzieciom, przebywaj�cym we Francji, sk�d tylko z rzadka otrzymywa�a wiadomo�ci. Francja; to s�owo zawiera�o w sobie ca�e cierpienie jakie by�o udzia�em jej �ycia. Tam znikn�� przecie� bez �ladu Gebhard, jej m��.
Do Idy nie dociera�o �adne s�owo z o�ywionej rozmowy obydw�ch m�czyzn.
Rozmawiali o minionych chwilach, o prze�yciach z czas�w wojny i nie by�o niczym dziwnym, gdy w ko�cu rozmowa zesz�a na aktualn�, coraz bardziej napi�t� sytuacj� polityczn�.
��On znowu zaczyna! � powiedzia� Greifenklau. � Napoleon III wpad� w tarapaty i chce si� z nich wykaraska� dzi�ki wojnie.
��Rzeczywi�cie, istniej� pewne obawy.
��Obawy? Czy�by�my mieli si� czego� obawia�?
��Na wojnie r�nie bywa.
��Francuz gor�czkuje, trzeba mu upu�ci� krwi. Wcze�niej nie da spokoju.
��Niestety cyrulik, kt�ry mu upu�ci krwi sam musi ponie�� ofiar�.
��Zawsze tak by�o. Wtedy te� musieli�my przelewa� krew. I kto ponosi� za to win�? Mo�e my?
Genera� von Eschenrode potrz�sn�� wolno g�ow�.
��My�lisz, �e Napoleon? � zapyta�.
��Oczywi�cie!
��Mam inne zdanie.
��Co? Inne zdanie? Chcesz go broni�?
��Podchodz� do tego z innego punktu widzenia.
��Tak, tak; z innego punktu widzenia! Z jakiego to, je�li mo�na wiedzie�?
Gdy rozmowa schodzi�a na Napoleona. Hugo stawa� si� bardzo gwa�towny, chocia� nie my�la� o nim wcale a� tak �le. I genera� wiedzia� o tym doskonale.
��Z rzeczowego punktu widzenia � u�miechn�� si�.
��Czy�bym ja nie by� rzeczowy?
��Nie.
��Jestem ju� wystarczaj�co stary, aby m�c spokojnie obserwowa� i osadzi�. Uwa�am, �e jestem tak samo rzeczowy, jak ty.
��Za bardzo ;o wtedy prze�y�e�, zbyt wiele wycierpia�e� i znios�e�. Dlatego nawet teraz, po wielu latach krew si� w tobie burzy, gdy my�lisz o tamtych czasach. I na dodatek oceniasz je niesprawiedliwie.
��My�l�, �e mnie znasz. Nie b�dziemy si� przecie� k��ci�, tym bardziej o Bonapartego. Nie jest tego wart. Nie by� nikim innym, jak tylko rabusiem i wielkim�
��Ta ocena mog�aby dotyczy� obecnego cesarza Francuz�w Napoleona III, kt�ry jest tylko marn� imitacj� swego stryja. Tamten by� wielkim w�adc� � wpad� mu w s�owo genera� � i jeszcze wi�kszym dow�dc�. Gdyby� si� postara� oceni� tamte niezwyk�e czasy na zimno i obiektywnie, to zacz��by� inaczej my�le� o Napoleonie.
��Jak?
��Nazwa�em tamte czasy niezwyk�ymi.
��Dalej!
��A wi�c musia�y pojawi� si� tak�e niezwyk�e zjawiska.
��Tak jest!
��I niezwykli ludzie.
��Tu tak�e przyznaj� ci racj�.
��I do nich nale�a� Napoleon. By� dzieckiem swojego czasu.
��Jak ka�dy inny cz�owiek.
��By� mo�e, a raczej na pewno nieodrodnym synem rewolucji.
��Czy przynosi mu to zaszczyt?
��Je�li nie zaszczyt, to z ca�� pewno�ci� usprawiedliwienie, Nikt nie ma wp�ywu na czas i miejsce urodzenia. Musisz przecie� przyzna�, �e rewolucja by�a nieuniknionym skutkiem panuj�cych w�wczas stosunk�w.
��Je�li o to chodzi, to si� z tob� zgadzam. Powietrze by�o zatrute, nad �wiatem unosi�a si� zaraza: musia� nast�pi� wstrz�s.
��A wi�c znajdujesz wyt�umaczenie dla rewolucji?
��Mo�e nie wyt�umaczenie, ale przyczyn�.
��To to samo. Co ma przyczyn� do istnienia, ma tak�e do tego prawo.
��Niech ci b�dzie. Nie jestem drobiazgowy.
��A wi�c skoro znajdujesz dla rewolucji wyt�umaczenie, musisz tak�e umie� wyt�umaczy� jej najwi�kszego i najbardziej uzdolnionego syna, jakim by� Napoleon.
��Przemawiasz jak profesor!
��Powiedz lepiej, �e jak adwokat. Broni� oskar�onego.
��On ci za to ju� nie zap�aci!
��Nie oczekuj� zap�aty, czyni� to tylko z poczucia sprawiedliwo�ci. Bonaparte mia� wiele wad, ale jednak mamy mu par� rzeczy do zawdzi�czenia. Wichura jak� wywo�a�, wywia�a wiele zepsucia.
��Na jak d�ugo? Gnicie rozpoczyna si� od pocz�tku.
��Nie on ponosi za to odpowiedzialno��. A poza tym, Napoleon by� ju� wtedy powalonym lwem. Mia� zwi�zane r�ce, Anglia zadr�czy�a go na �mier�. Ale pokonanego wroga, kt�ry znosi swoje nieszcz�cie z godno�ci�, musi si� szanowa�.
��M�wisz ca�kiem do rzeczy.
��I nie mam w tym racji?
��Co dotyczy ostatniej uwagi to na pewno.
��Powiadam, �e nie tylko go szanuj�, ale go podziwiam.
��Oho!
��Jest wielu Niemc�w, kt�rzy kochaj� ojczyzn� i bardzo �le wspominaj� tamte czasy, a mimo to m�wi� z du�ym podziwem o Napoleonie.
��Ach tak, a kim s� ci dobrzy ludzie?
��Znam wystarczaj�co du�o niemieckich poet�w, kt�rzy swe dzie�a po�wi�cili wielkiemu cesarzowi.
��Na przyk�ad?
��Henryk Heine.
��To renegat.
��By� mo�e, ale znasz jego Grenadier�w!
��Nie.
��Heine opisuje wierno�� sk�onn� do niesko�czonych ofiar i �arliwo�� �o�nierzy Napoleona, stoj�cych do ko�ca przy swoim wodzu.
��To obowi�zek ka�dego �o�nierza.
��Oczywi�cie! Wiem to tak samo dobrze, jak ty. Ale mimo to s� pewne r�nice. Prusacy kochali swojego starego Fryca�
��Mam nadziej�.
��Ale to by�o� hm, jak to najlepiej wyrazi�? Ale tam by�o bardzo du�o swojsko�ci. Gdy tymczasem mi�o�� �o�nierzy francuskich by�a bezwarunkowa i �lepa, uwielbiali cesarza jak b�stwo. Nie ma na to lepszego okre�lenia, trafia w samo sedno.
��I tak� mi�o�� opisuje Heine?
��Tak. Opowiada o dw�ch francuskich grenadierach, kt�rzy �miertelnie zm�czeni wracaj� z zasypanej �niegiem Rosji, gdzie przebywali w niewoli. W Niemczech dowiaduj� si�, �e Francja zosta�a pokonana i �e cesarz zosta� pojmany. To ich za�amuje. Jeden z nich m�wi:
� Tak ci�ko mi bracie! I stara mnie rana znowu pali.
��No i co z tego? Starego wiarusa bol� czasem rany, kt�re mu zadano.
��Poeta chce powiedzie�, �e stara rana otworzy�a si� tak, �e grenadier mo�e si� wykrwawi�. Drugi odpowiada:
� Pie�� nasza sko�czona, ja �mierci si� tak�e nie boj�, lecz w domu daleko jest dziecko i �ona, beze mnie pogin� oboje.
��To zrozumia�e i rozs�dne. M�czyzna musi dba� o rodzin�.
��Ale drugi �o�nierz wcale tak nie my�li, tylko odpowiada:
� A co mi tam �ona! A co mi tam dzieci! Mam inne pragnienia w tej doli! Niech w g�odzie na �ebry w�druj� po �wiecie, m�j cesarz, m�j cesarz w niedoli!
��A to ci dopiero�! � zamrucza� stary zawadiaka.
��Odwagi i mi�o�ci grenadiera do swojego wodza poeta nie m�g� lepiej wyrazi�, jak tylko tymi strofami:
� Pos�uchaj mnie bracie,
mam pro�b� niema��,
gdy �mier� mnie znienacka oniemi,
to zabierz ze sob� do Francji me cia�o,
w francuskiej pogrzeba� ka� ziemi.
Niech krzy� m�j
��m� legi� � na wst��ce czerwonej
na sercu po�o�� mi dumnie,
do r�ki niech dadz� karabin skrwawiony
i szpad� opasz� mnie w trumnie.
Chc� le�e� i s�ucha� w samotnym kurhanie,
jak szyldwach snem nigdy nie zdj�ty,
a� kiedy� pos�ysz� z daleka dzia� granie
i r��cych rumak�w t�t�ty.
Przeleci m�j Cesarz przez gr�b m�j na koniu,
miecz wko�o zachrz�ci � zap�onie�
Ja zerw� si� zbrojny i stan� na b�oniu,
w Cesarza � w Cesarza obronie!*
Genera� sko�czy�, Greifenklau nie odzywal si� tak�e.
��A tych starych wojak�w kto pokona�? � powiedzia� w ko�cu.
��Oczywi�cie wy!
��Tak my! I dok�adnie tak samo zniszczymy ich nast�pc�w!
���ycz� sobie z ca�ego serca, aby� mia� racj�. Ale Francja jest silniejsza ni� my�lisz.
��Ja id� na wojn�!
��Oszala�e�! W twoim wieku?
��Jeszcze p�ynie we mnie gor�ca krew. Id� na wojn�! Mam nadziej�, �e za granic� spotkam si� z kim�, z kim mam do wyr�wnania stare, bardzo stare rachunki.
��My�lisz o kapitanie Richemonte? By�oby chyba lepiej, gdyby� pozostawi� to m�odszym od siebie, cho�by Richardowi.
��M�odszym? Powiadam ci, �e gdy tylko pomy�l� o tym cz�owieku czuj� si� jak dwudziestolatek. Biada mu, je�li b�dzie mia� to nieszcz�cie i dostanie si� w moje �apy!
Stary Greifenklau podni�s� si� z miejsca. Jego oczy rzuca�y b�yskawice, d�onie zwin�y si� w pi�ci. Widok siwego wojownika sprawi�, �e genera� uwa�a� za najlepsze zmieni� temat rozmowy.
Do pokoju wszed� s�u��cy.
���askawy panie, jaka� pani �yczy sobie m�wi� z panem!
��Teraz? Powiedzia�a jak si� nazywa?
��Powie panu osobi�cie.
��To ciekawe, znamy j�?
��Tak!
��Ach, znamy j�? A zatem przypuszczalnie chodzi o niespodziank�! Cz�owieku, a c� ty masz za min�? �miejesz si� od ucha do ucha. Wszyscy �wi�ci, czy�by to by�a Emma�
��Emma! � zawo�a�a Ida von Greifenklau, kt�ra ju� na wspomnienie imienia Richarda ockn�a si� z zadumy i od tej pory uwa�nie �ledzi�a tok rozmowy.
��Tak, to ona! � zabrzmia�o od drzwi i Emma tuli�a si� na przemian to do matki, to do dziadka.
Hugo von Greifenklau przycisn�� j� do piersi i ca�y czas g�aska� po g�stych w�osach.
��Bardzo si� przestraszyli�cie? Dziadku, mam nadziej�, �e to ci nie zaszkodzi?
��Nie. Moje stare ko�ci s� jeszcze w stanie znie�� podobn� rado��. Ale pozw�l mi usi���!
Emma zaprowadzi�a dziadka z powrotem na sof�, a potem przywita�a si� z wujem genera�em.
��Przyjecha�a� dopiero teraz? � zapyta� Greifenklau.
��Tak, przed pi�tnastoma minutami.
��Ale chyba nie sama? Gdzie jest Madelon?
��Jest tak�e tutaj i na dodatek par� innych os�b, kt�re jeszcze poznacie.
��Dobrze, �e ju� wr�ci�a�. Z pewno�ci� wybuchnie wojna, a tam i wko�o Ortry b�dzie wkr�tce niebezpiecznie. A gdzie podziewa si� Richard? Czy tak�e przyjecha�?
��Chcesz go zobaczy�?
��Oczywi�cie! Tylko nie odgrywajcie przed nami �adnego teatru! Wsta� i podszed� do drzwi. Matka podniecona pod��y�a za nim. Ale Emma wyprzedzi�a ich i otworzy�a drzwi.
Do pokoju wszed� doktor M�ller.
Wszyscy a� zaniem�wili ze zdziwienia na jego widok.
��Richard! Chyba si� nie myl�? � krzykn�� dziadek. � Ach, tak, jeste� w przebraniu. Wejd� m�j ch�opcze!
Padli sobie w ramiona. Potem Richard przywita� si� z matk�. Starzec przygl�da� si� uwa�nie wnukowi.
��A wi�c� garbus! S�uchaj, da si� zdj�� ten garb?
��Natychmaist!
��I t� czarn� peruk�?
��O ju� jej nie ma!
M�ller zdj�� j� i rzuci� na pod�og�, jeden ruch pod surdutem i sprz�czka zosta�a zwolniona. Teraz tak�e garb le�a� na pod�odze.
��Ale ta ciemna twarz! Wygl�dasz jak po�udniowiec!
��To niestety jest sok z orzecha w�oskiego i nie tak �atwo mi b�dzie pozby� si� go.
��A twoja broda, twoja wspania�a broda! Szkoda jej, m�j ch�opcze!
��Och, uro�nie! Ale przecie� musz� jeszcze przywita� si� z wujem!
Hugo von Greifenklau poci�gn�� za sznurek dzwonka i poleci� s�u��cemu przynie�� wina i przygotowa� kolacj�. Gdy s�u��cy zamierza� ju� odej�� starzec zatrzyma� go.
��St�j cz�owieku! Co ty za miny dzisiaj stroisz. Jeszcze nigdy nie widzia�em ci� w takim stanie. Wygl�dasz, jak wiecz�r wigilijny. Co ci jest?
��To rado�� �askawy panie.
��Z czego?
��Ja tak�e mam go�ci.
��Ach tak! Kto to jest?
��Fritz.
��Jaki Fritz? Chyba nie ten wachmistrz?
��Ten sam!
��Gdzie� si� podziewa?
��W przedpokoju.
��Do �rodka z nim!
Wszed� Fritz Schneeberg, jeszcze w stroju zbieracza zi�. Hugo roze�mia� si� i wyci�gn�� do niego r�k�.
��Witamy wachmistrzu, witamy! To pa�skie przebranie?
��Wedle rozkazu, panie rotmistrzu.
��A wi�c niech je pan szybko zdejmie! Zje pan z nami kolacj�.
��Tak, masz racj� dziadku � powiedzia� Richard. � Mam mu wiele do zawdzi�czenia. Bardzo si� nam wszystkim przys�u�y�.
Tak�e genera� wyci�gn�� r�k� do wachmistrza, a Fritz obrzuci� go szczeg�lnym spojrzeniem. Potem wyszed� z pokoju i po chwili wr�ci� w swym mundurze u�ana.
��Tak jest dobrze! Prosz� usi��� tu ko�o nas. Tam s� cygara, a tu wino. Prosz� sobie nala�, wachmistrzu! Wkr�tce wina donios�, co powinno si� chyba spodoba� naszym podr�nikom. A po kolacji musicie nam wszystko opowiedzie�, jestem ciekaw waszych prze�y�.
Richard chrz�kn��.
��B�dzie lepiej, je�li nie b�dziemy d�ugo czeka�.
��Dlaczego?
��Nie mam czasu, jeszcze dzisiaj musz� si� zameldowa� w jednostce i ca�kiem mo�liwe, �e ju� jutro b�d� musia� opu�ci� Berlin. Dlatego by�oby lepiej, �eby to co mamy do om�wienia za�atwi� od razu.
��No, to strzelaj, m�j ch�opcze!
��A wi�c, odnie�li�my sukces nie tylko w zwi�zku z naszymi wojskowymi zadaniami, ale tak�e w sprawach osobistych.
��Odnosi si� to do naszej rodziny?
��Tak. Zw�aszcza je�eli chodzi o wujka Eschenrode.
��O mnie? � zapyta� zdumiony genera�. � Przecie� nie mia�em nic wsp�lnego z waszym pobytem we Francji.
��Ale ten pobyt, mia� bardzo du�o wsp�lnego z tob�. Poniewa� chodzi o� lwi z�b.
Richard wym�wi� to s�owo bardzo wolno mocno je akcentuj�c. Genera� zerwa� si� z miejsca.
��Czy dobrze ci� rozumiem? Lwi z�b?
��Tak.
��M�w, m�w pr�dko!
��Fritz natrafi� na �lad �wiadcz�cy o tym, �e jeden z tych z�b�w jest w naszym zasi�gu.
��To prawda? Ale jak�, ale gdzie natrafi� na ten �lad?
Eschenrode znajdowa� si� w stanie najwy�szego podniecenia. Wyci�gn�� chustk� i otar� ni� czo�o. Usiad� i mechanicznie si�gn�� po szklank� z wod�.
��Nie zapominaj jednak wuju, �e nie ma jeszcze �adnych pewnych podstaw. � ci�gn�� Richard � Sytuacja nie jest na tyle jasna, aby twierdzi� cos nieodwo�alnie. Musimy najpierw wszystko dok�adnie sprawdzi�. A wiec zachowajmy na razie spok�j!
��Dobrze, b�d� spokojny, co ze zrozumia�ych wzgl�d�w nie przyjdzie mi �atwo. By�a przecie� mowa jedynie o �ladzie. A zatem, gdzie si� na niego natkn�li�cie?
��W Ortry. Jeden z z�b�w ju� mamy. Fritz� go� ma!
��Pan, wachmistrzu? � zdumia� si� Eschenrode. � Prosz� mi go pokaza�.
Twarz Fritza by�a kredowobia�a. Jego r�ka widocznie dr�a�a, kiedy si�ga� do kieszeni, aby wyci�gn�� z�b i poda� go genera�owi. Ten chwyci� go gwa�townie.
��To on! � krzykn�� g�o�no, rzuciwszy na� zaledwie jedno spojrzenie � O m�j Bo�e!
Chcia� otworzy� z�b, ale jego r�ce dr�a�y bardziej ni� r�ce wachmistrza. Min�a d�uga chwila zanim zawarto�� z�ba ujrza�a �wiat�o dzienne. Stary Greifenklau nie powiedzia� ani s�owa wci�gu ostatnich minut, ale w napi�ciu wpatrywa� si� w twarz genera�a. Teraz zapyta�:
��Czy to rzeczywi�cie jeden z tych z�b�w?
��Tak, tak! To prawy� z prawej �uchwy� powiesi�em go� mojemu pierworodnemu. Richard, szybko m�w wszystko co wiesz. U kogo znaleziono ten z�b?
��U jednego ca�kiem biednego �ajdaka.
��Od kiedy jest on w posiadaniu tego z�ba?
��Od wczesnego dzieci�stwa.
��A ile lat ma teraz?
��Dok�adnie tyle samo, ile teraz mieliby obydwaj ch�opcy.
��Wielkie nieba! Znacie jego nazwisko?
��Oczywi�cie
��Gdzie mieszka?
��Tu w Berlinie.
��Od kiedy?
��Och, od bardzo dawna. Wszyscy go bardzo dobrze znamy.
��Kim jest?
��Wachmistrzem u�an�w gwardii.
��Jak? A wi�c w twoim regimencie?
��Tak, nawet w moim szwadronie.
Fritz w czasie ca�ej rozmowy siedzia� mi�dzy nimi, a z jego twarzy odp�yn�a krew.
Genera� skoczy� na r�wne nogi. Wpatrywa� si� w Richarda, jak kto� duchem nieobecny, ale nie powiedzia� ani s�owa. Stary Greifenklau uderzy� pi�ci� w st�, a� zadr�a�y stoj�ce na mm kieliszki.
��Bo�e, nie opuszczaj mnie! Nie� to nie jest przecie��
��No, co takiego? � zapyta� Richard u�miechaj�c si�.
��To dotyczy wachmistrza twojego szwadronu?
��Tak.
��W twoim szwadronie jest tylko jeden jedyny wachmistrz.
��Oczywi�cie.
��Tak wi�c� niech to wszyscy diabli, prawie nie chc� w to uwierzy� Tak wi�c Fritz Schneeberg jest tym podejrzanym wachmistrzem?
��Tak jest!
��I w�a�cicielem z�ba?
��Oczywi�cie.
��Mia� go przy sobie od pocz�tku swojego �ycia. Do kata i do licha. Eschenrode, generale, kolego i przyjacielu. Ten Fritz jest jednym z twoich chwat�w!
Eschenrode ca�y czas nie by� w stanie wykrztusi� ani s�owa. Gapi� si� na Fritza, podnosi� to znowu opuszcza� r�ce. W ko�cu Richard zlitowa� si� nad nim i da� Fritzowi silnego kuksa�ca pod �ebra.
��Zr�b co�! � szepn�� przy tym.
Wtedy Fritz wsta�, spojrza� niepewnie na genera�a i wyj�ka� stoj�c na baczno��:
��Prosz� o wybaczenie ekscelencjo, ja� ja�
W genera�a wst�pi�o �ycie. Wyda� radosny okrzyk, ruszy� w stron� Fritza i porwa� go w ramiona.
��M�j synu, m�j synu!
Wi�cej nie by� w stanie powiedzie�, ale te s�owa zawiera�y cala, czu�o��, jaka istnieje na �wiecie.
��Ekscelencjo, a je�li si� pan myli�
��Nie, nie myl� si� m�j ch�opcze! Czuj� to! Musisz mi tyle opowiedzie�, ale zostawmy to na p�niej. Teraz natychmiast idziemy do matki!
��Kunz, oszala�e�? � w��czy� si� Hugo von Greifenklau.
��Oszala�em? Dlaczego?
��Na tobie samym zrobi�o to takie wra�enie, �e ledwie si� trzymasz na nogach, a jak dopiero zareaguje na to twoja �ona!
��Masz racj�. Ale czy mam prawo odmawia� jej� ach to wszystko jest jak bajka!
��Najpierw przygotuj j� ostro�nie. Podawaj kropl� po kropli, aby mog�a to spokojnie znie��. Teraz siadaj i uczcijmy nareszcie t� wiadomo��, re�skim winem! Prosit! Mamy tyle do om�wienia.
��Wi�cej ni� my�lisz, dziadku! � powiedzia�a Emma.
��Co? Czy�by jeszcze co� le�a�o wam na sercu?
��Zapytaj Richarda.
��No, ch�opcze?
��Tak, jest jeszcze par� rzeczy, kt�re was uciesz� � powiedzia� powoli Richard rzucaj�c ostro�nie spojrzenie na matk�, kt�ra przez ca�y czas sta�a ko�o niego nie m�wi�c ani s�owa.
��No, m�w ch�opcze! � ponagla� dziadek.
��Opowiadano mi mianowicie � z oci�ganiem zacz�� Richard od nowa � o pewnym obcym cz�owieku, kt�ry przed laty, w g�rach le��cych za Sedanem mia� poszukiwa� skarb�w. By� Niemcem.
��I my�lisz, �e m�wiono o moim Gebhardzie, � Ida zaj�kn�a si� � �e m�wiono o waszym ojcu, Richardzie?
��Nie tylko tak my�l�, ale jestem tego pewien.
��Ale przecie� go zamordowano, nieprawda�?
��By� taki zamiar.
��Kto mia� to zrobi�?
��Richemonte.
��Ach! Znowu ten szubrawiec! � Hugo zazgrzyta� z�bami. � Wszcz�li b�jk�?
��Tak.
��I m�j Gebhard musia� si� podda�? � wykrztusi�a Ida.
��Podda� si�, tak. Florian zosta� zabity.
��Dobry, wierny Florian! A Gebhard?
Hugo von Greifenklau s�ysz�c te s�owa uni�s� si� z miejsca, wspar� na stole zaci�ni�te pi�ci i spojrza� na wnuka takim wzrokiem, jakby chcia� przebi� stalow� kurtyn�.
��Ojciec zosta� ci�ko ranny.
��Pozosta� przy �yciu? M�w!
��Tak.
��O m�j Bo�e! � matka opad�a na krzes�o.
��Dlaczego zatem nie wr�ci� do domu?
��Kapitan Richemonte uwi�zi� go.
Hugo von Greifenklau uni�s� zaci�ni�te pi�ci do g�ry.
��Bo�e w niebiosach, pozw�l, abym spotka� tego szatana!
��Jeszcze otrzyma zap�at� � powiedzia� Richard g�o�no i zdecydowanie.
��Ale tw�j ojciec! M�w ch�opcze! �yje jeszcze?
��Przypuszczam, �e tak.
��Sp�jrz na mnie! Czy wygl�dam jak stara baba, kt�ra mo�e si� za�ama� pod wp�ywem jakiej� smutnej wiadomo�ci?
��Nie.
��A wi�c m�w ch�opcze! Tak�e twoja matka we�mie si� w gar��, prawda? Nienawidz� wykr�t�w i owijania w bawe�n�! Do diab�a, chc� zna� prawd� i to szybko! �yje czy nie?
���yje.
Ci�kie westchnienie unios�o pier� starego rotmistrza. Emma stal� ko�o matki i uspokajaj�co j� obejmowa�a.
���yje � rzek� poruszony do g��bi Hugo.
��Gdzie? Jest jeszcze uwi�ziony?
��Nie. By�em u niego z Fritzem. Uwolnili�my go!
��I gdzie si� teraz podziewa?
��W drodze� tutaj.
��To nieprawda. Richardzie. Znam twoj� twarz. Naprz�d! Wyrzu� to z siebie! Ukryli�cie go gdzie� tutaj!
Chodzi� wzd�u� sto�u, mocno i szybko, jak m�ody cz�owiek.
��Tak, ojciec jest tutaj � wykrzykn�a Emma i przytuli�a si� do matki, ca�uj�c j� w policzek.
��Gdzie on jest, gdzie?
��Czeka w pokoju obok.
OJCIEC I SYN
Tak�e gruby malarz przyby� do Berlina. Swe pierwsze kroki skierowa� najpierw do domu, a zaraz potem pod numer szesnasty na tej samej ulicy. Tam wspi�wszy si� na czwarte pi�tro w oficynie, zadzwoni� do drzwi.
Da�y si� s�ysze� cz�api�ce kroki, a nast�pnie g�os starego Untersberga zapyta�:
��Kto tam?
��To ja, malarz Schneffce.
Drzwi otworzy�y si� tylko na tyle, na ile pozwala� �a�cuch. Stary zerkn�� przez szpar�.
��Jest pan sam?
��Tak.
��A wi�c prosz� wej��!
Malarz wszed� i stary zanikn�� za nim drzwi, przywo�uj�c swego doga do ochrom. Pok�j znajdowa� si� dok�adnie w takim samym stanie, jak przed wyjazdem malarza. Stary chyba sko�czy� dopiero co kolacj�, bo na stole sta� talerz z resztk� suchego chleba i kr��kiem sple�nia�ego sera.
Untersberg wskaza� malarzowi krzes�o i przez jaki� czas obserwowa� go bez s�owa.
��A zatem by� pan we Francji? � zacz�� po chwili.
��Tak.
��Widzia� pan tego m�odego Berteu?
��Tak.
��I rozmawia� pan z nim?
��Nawet du�o.
��Du�o? Ach tak. Mia� pan po temu okazj�?
��Sam j� stworzy�em. Udawa�em, �e zamierzam rysowa� zamek, gdy wiem nadszed� on i powiedzia�, �e posiada par� obraz�w, kt�re chcia�by odnowi� i czy ja m�g�bym si� tego podj��.
��I pan si� zgodzi�?
��Oczywi�cie! A przy okazji nale�ycie go wypyta�em.
��Wiedzia� co�?
��Zrobi� si� tak ufny, �e powiedzia� mi wszystko, co mu le�a�o na sercu.
��Co mianowicie?
��O nadchodz�cej wojnie.
��A c� on mo�e o tym wiedzie�?
��Bardzo du�o.
��Na co umar� jego ojciec?
��Zad�awi� si� ko�ci�.
��Czy zwierzy� si� synowi z czego� przez �mierci�?
��Nie.
��Jest pan pewien?
��Najzupe�niej. Jad� akurat kotlety wieprzowe, gdy nagle ko�� wpad�a mu do gard�a. Pi�� minut p�niej ju� nie �y�.
��To dobrze. A jak poza tym sp�dzi� pan czas?
��Odnowi�em w Berteu jego obrazy, ogl�da�em zamek i zwiedza�em okolic�.
��Nale�y teraz do hrabiego Perreta?
��Tak.
��Co pan robi jutro?
��B�d� odpoczywa� po podr�y.
��Prosz� przyj�� do mnie! Poszukamy tego document du divorce.
��Dobranoc!
��Dobranoc! A wi�c przyjdzie pan jutro?
��Ale niezbyt wcze�nie � powiedzia� gruby malarz id�c w stron� drzwi.
��A to dlaczego?
��Musz� i�� do panny K�hler.
Untersberg chwyci� go gwa�townie za rami�.
��Do panny K�hler? � spyta� marszcz�c brwi.
��Tak.
��Jak ma na imi�?
��Madelon, to dama do towarzystwa hrabiny von Hohental.
��Czego pan od niej chce?
��Mam j� malowa�.
��Co? Malowa�? Dam� do towarzystwa?
��Tak.
��Czy�by mia�a pieni�dze, �eby panu zap�aci�?
��Namaluj� j� za darmo.
��Czy pan oszala�?
��Nie, ale zakocha�em si�.
��Panie, jest pan zwyk�ym k�amc�! Gdy rozmawiali�my przed pa�sk� podr�, by� pan ju� zakochany.
��Cz�sto mi si� to zdarza.
��M�wi� pan wtedy o damie do towarzystwa hrabiny von Eschenrode.
��Przypominam sobie.
��A teraz okazuje si�, �e jest dam� do towarzystwa pani von Hohental.
��Ale� to nie ta sama!
��Nie?
��Nie. Z tamt� nic nie wysz�o, by�a biedna i prostego pochodzenia. Ale z t� Madelon K�hler to zupe�nie co innego.
��Jak to? Jest bogata?
��I to bardzo! I nie tylko to!
��A co jeszcze?
��Jest tak�e bardzo wytworna.
Untersberg za�mia� si� szyderczo.
��Wytworna?
��Och, do niedawna sama nie wiedzia�a nic na temat swego szlacheckiego pochodzenia.
��Szlacheckie pochodzenie? Jaka� tam K�hler?
��To fa�szywe nazwisko, kt�re jej matka nosi�a ostatnio. W�a�ciwie nazywa si� Madelon de Bas�Montagne.
Stary a� si� skurczy� na krze�le i westchn�� przeci�gle.
��Co panu jest? � zapyta� malarz. � Nie czuje si� pan dobrze?
��Tak widocznie zjad�em za du�o, a m�j �o��dek jest przecie� tak samo stary, jak ja. Ale nie potrzebuje si� pan o mnie troszczy�. Niech pan m�wi dalej panie Schneffke! Gdzie pan pozna� t� Madelon?
��W Malineu.
��By�a tam?
��Tak. Przyjecha�a ze swoj� siostr� Nanon na pogrzeb starego Berteu, kt�ry by� ich opiekunem. To chyba s� te dziewczyny, o kt�re mia�em si� dowiedzie�?
��Tak, wprawdzie zamierza�em to przed panem ukry�, jednak pan to odgad�.
��Co takiego?
���e mia�em na my�li w�a�nie je!
��Dlaczego to pana tak obchodzi?
��Zna�em Berteu. Czasami pisa� do mnie i wspomina� przy Urn swe pasierbice. Par� miesi�cy przed �mierci� zakomunikowa� mi, �e mo�e mi wyjawi� pewn� tajemnic�, kt�ra ma wielk� warto�� dla obu dziewcz�t. A potem nagle nadesz�a wiadomo��, �e umar�. Dlatego pos�a�em tam pana, aby si� dowiedzie�, czy nie powiedzia� czego� swemu synowi, o czym ja w�a�ciwie powinien si� dowiedzie�.
Schneffke nie mia� wprawdzie zamiaru wyjawia� staremu ju� dzisiaj tego wszystkiego, co wysz�o na jaw. Ale teraz uzna�, �e b�dzie lepiej od razu przy st�pi� do ataku.
��Hm! � mrukn�� zamy�lony. � Swojemu synowi Berteu nie powiedzia� nic, ale mimo to tajemnica ujrza�a �wiat�o dzienne.
��Jak�e to?
��Tego nie mog� powiedzie�.
��O co tu chodzi?
��Jak ju� m�wi�em nazwisko dziewcz�t nie brzmi K�hler, tylko Bas�Montagne. S� c�rkami pewnego francuskiego barona.
��Jak pan mo�e to udowodni�?
��Za pomoc� ich metryk urodzenia.
��Ma pan dost�p do tych dokument�w?
��Tak, zosta�y znalezione na zamku Malineau.
��Gdzie by�y schowane?
��W bibliotece, w jakiej� ksi��ce � sk�ama� Schneffke.
��Ale� na tej podstawie nie mo�na przecie� twierdzi�, �e dotycz� akurat ich.
��Jeszcze jak! Wraz z nimi znaleziono list ich matki. To musia�a by� bardzo nieszcz�liwa kobieta.
��Dlaczego?
��By�a Niemk� i po�lubi�a barona Gastona de Bas�Montagne wbrew woli jego ojca. I ten pr�bowa� j� zniszczy�. Gdy jego syn uda� si� w podr�, zmusi� j�, aby rzuci�a go. Wyjecha�a wi�c z dwojgiem dzieci, zostawiaj� list do m�a i te�cia, w kt�rym ��da�a rozwodu.
Untersberg ponownie g��boko westchn��.
��Nie czuje si� pan dobrze? � spyta� z przej�ciem Schneffke. � Mam panu przynie�� jakie� lekarstwo?
��Niech mi pan da spok�j! Prosz� m�wi� dalej!
��A wi�c, gdy m�ody baron wr�ci� z podr�y, ojciec ok�ama� go m�wi�c, �e �ona zdradza�a go i uciek�a z innym. Syn wzi�� to sobie tak bardzo do serca, �e sam przepad� bez �ladu. Od tej pory nikt o nim nie s�ysza�.
��Przepad�� przepad�! � znowu westchn�� stary.
��Co panu jest? Boli cos pana?
��Nie, ale to co pan m�wi jest takie straszne.
��Ale przecie� nie mo�e dotyczy� w najmniejszym stopniu pana.
��Nie, ale przecie� ja tak�e mam uczucia.
��Tak, jest pan szlachetnym cz�owiekiem. Gdyby stary baron by� takim cz�owiekiem jak pan, wtedy ta biedna kobieta nie zasia�aby tak potraktowana i nikt by jej nie przegna�. Biedny, dobry becgue�fleur!
Stary poruszony do g��bi zerwa� si� z miejsca.
��A c� to znowu! Co to za s�owa! Czy pan chocia� wie co to znaczy?
��To pieszczotliwe imi� tej kobiety � powiedzia� Schneffke beztrosko. � M�ody baron nazywa� j� tak stale� swoim ma�ym koliberkiem. Musia� j� bardzo kocha�.
Stary schowa� twarz w d�oniach.
��Pan jest chory, panie Untersberg.
��Nie. Pan umie tak przekonywuj�co opowiada�.
��Tak pan s�dzi? Tak, strasznie mi �al tej biednej kobiety. Musia�a umrze� osamotniona, odepchni�ta i tak niesprawiedliwie os�dzona. Wie pan, jak j� sobie wyobra�am?
��No jak?
��Mog� wzi�� ten kawa�ek papieru?
��Niech pan bierze!
Malarz usiad� przy stole, wzi�� o��wek i zacz�� rysowa�. Stary przygl�da� si� mu z napi�ciem. Nie min�o nawet dziesi�� minut, gdy rysunek zosta� uko�czony.
��Niech pan spojrzy, tak j� sobie wyobra�ani. Taka musia�a by�, gdy mia�a niespe�na dwadzie�cia lat i by�a szcz�liwa.
Untersberg spojrza� na rysunek.
��Panie, o wszyscy �wi�ci! To ona, tak to ona! � krzykn��. � Tak, tak, tak wygl�da�a!
��Co? � zdziwi� si� Schneflke. � To pan j� zna�?
��Nie.
��Ale� pan przecie� sam powiedzia�, �e to ona.
��No, jest pan zdolnym malarzem i musia� pan trafi� w samo sedno. Widzia� j� pan?
��Nie.
��I tak znakomicie odda� pan podobie�stwo?
��To nic dziwnego. Kaza�em sobie opowiedzie� o niej. Znam jej charakter, usposobienie, cechy� czeg� potrzebuje jeszcze dobry malarz?
��Jak to?
��Czy wie pan co� o studiowaniu twarzy? A wi�c to jest tak: przy odrobinie wprawy mo�na z rys�w twarzy odgadn�� cechy charakteru cz�owieka. Je�li kogo� ujrz� wiem od razu czy jest gwa�towny czy delikatny, zdecydowany czy oci�a�y. Widzi pan, to proste. Musi by� zatem tak�e odwrotnie, prawda? Niech pan mi powie, jak kto� post�puje, a ja panu powiem jak wygl�da?
Stary raptownie wsta�.
��A wi�c, skoro opisze si� panu kogo�, jest pan w stanie go narysowa�?
��Tak.
��Nawet wtedy, gdy nie b�dzie to kobieta, a m�czyzna?
��Oczywi�cie.
��Czy nie opisano panu tak�e owego barona Gastona?
��Troch�.
��Odwa�y si� go pan narysowa�?
��Tak, ale nie za pierwszym razem!
��Czy nie zechcia�by pan spr�bowa�?
��O nie! Ju� i tak wystarczaj�co d�ugo niepokoi�em pana.
��Och prosz� nic sobie z tego nie robi�. Naprawd� pana o to prosz�!
��Nie m�g�bym nawet, gdybym chcia�.
��Dlaczego nie?
��Aby m�g� spr�bowa�, musia�bym mie� kredki. Nie mam ich przy sobie.
��To niech pan po nie idzie! Szybko!
��Nie rozumiem pana. Nalega pan, jakby to by�a spraw a �ycia i �mierci.
��Niech pan idzie! � upiera� si� stary, popychaj�c malarza do drzwi. Gdy Untersberg zosta� sam, na jego twarzy pojawi� si� nowy wyraz.
Wzi�� do r�ki narysowan� przez Schneffkego g�ow� i ogl�da� j� z nieopisan� nienawi�ci� w oczach.
��Doprowadzi�em ci� do n�dzy, a twoje potomstwo cierpie� b�dzie jeszcze bardziej! � sykn�� przez zaci�ni�te z�by. � Lecz jego musz� odzyska�! Jego, mojego syna! Je�li ten malarz rzeczy wi�cie uchwyci podobie�stwo, to go odnajd� przez og�oszenie.
Wybuchn�� ochryp�ym �miechem. Mog�oby si� zdawa�, �e jest szalony.
W Malineau Schneffke widzia� portret barona Gastona. Wiedzia�, �e bez trudu narysowa�by go zwyk�ym o��wkiem, ale podczas wymiany zda� ze starym podj�� decyzj�, �e przyprowadzi do niego jego syna, Deephilla. Musia� wi�c znale�� jaki� pretekst, aby wyj�� od niego i wpad� na pomys� z kredkami. I teraz schodz�c po schodach kr�ci� g�ow� i mrucza� co� do siebie.
���e ten stary ma bzika, wiedzia�em zawsze, ale �e a� tak wielkiego, tego si� nie spodziewa�em. My�l�, �e gdy przyprowadz� mu jego syna to albo zwariuje do ko�ca albo zmieni si� nie do poznania. Z pewno�ci� ani jedno, ani drugie mu nie zaszkodzi. Deephill zdziwi si� bardzo, gdy jeszcze dzisiaj wiecz�r zobaczy swojego starego zrz�d�.
Schneffke poszed� do hotelu, w kt�rym zatrzyma� si� Deephill. Mieszka�a z nim Nanon. W przeciwie�stwie do niej. Madelon nie mia�a serca opuszcza� tak nagle swej pani.
Hrabina by�a niezmiernie poruszona faktem, �e Madelon dowiedzia�a si� nie tylko o swoim pochodzeniu, ale tak�e, �e odnalaz�a ojca i ucieszy�a si� bardzo wiadomo�ci� s�ysz�c, �e dziewczyna nie zamierza opuszcza� jej natychmiast i pozostanie a� do czasu, gdy jej stosunki rodzinne zostan� w pe�ni wyja�nione.
Nanon rozpakowywa�a jeszcze swoje rzeczy, w�r�d kt�rych by� tak�e portret jej ojca odnaleziony przez grubego malarza, u klucznika Malaca na zamku w Malineau. Zanios�a go Deep�ullow.
��To tw�j portret, ojcze. Szkoda, �e nie mamy tak�e portretu matki!
��Tak, moje dziecko. Wprawdzie doskonale pami�tam jej rysy, ale by�bym bardzo rad m�c ogl�da� j� nie tylko w wyobra�ni. A ty i Madelon pami�tacie j� pewnie bardzo ma�o.
��Czy�by nie istnia� �aden jej portret?
��O tak i to nawet bardzo dobry i cenny. Namalowany zosta� przez wybitnego malarza.
��Dok�d m�g� zaw�drowa�?
��Niestety ona go�
Rozleg�o si� pukanie do drzwi i do pokoju wszed� Schneffke.
��Nie przeszkadzam? Prosz� mi wybaczy�, moi pa�stwo.
��Nigdy pan nie przeszkadza, drogi panie Schneffke � odpowiedzia� Deephill �ciskaj�c d�o� malarza.
��Mi�o to s�ysze�. Ach, portret! Odgaduj� temat rozmowy pa�stwa.
��Naprawd�?
��M�wili�cie o tej, kt�ra by�a w posiadaniu tego obrazu.
��Rzeczywi�cie.
��Moje przyj�cie stoi w �cis�ym zwi�zku z t� osob�.
��Jak to?
��Z pewno�ci� sam si� pan domy�li�, �e moje pierwsze kroki po przybyciu do Berlina, skierowa�em do pa�skiego ojca.
��By� pan u mojego ojca? Opowiada� mu pan o mnie?
��Nawet mi to do g�owy nie przysz�o. Je�li chcemy si� czego� od niego dowiedzie�, na przyk�ad jak to zrobi�, �e uda�o mu si� rozdzieli� pana i pa�sk� �on�, musimy to zrobi� znienacka.
��A wi�c ca�y czas pan s�dzi, �e m�j ojciec ponosi tu win�?
��Nie ulega w�tpliwo�ci. To on zmusi� pa�sk� �on� do opuszczenia pana.
��Ale jak? Grozi� jej?
��Mo�liwe. Ale przede wszystkim odwo�a� si� do jej dobrego serca. Udowodni� jej, �e ten mezalians splami� dobr� krew jego rodu. Doprowadzi� do tego, �e uwierzy�a nie tylko w to, i� przynosi panu ha�b�, ale tak�e, �e niszczy widoki na pa�sk� przysz�o�� i ca�e �ycie. Nie dawa� jej chwili wytchnienia, a� w ko�cu wyczerpana ust�pi�a, a on osi�gn�� sw�j cel.
��Ale przecie� powinna by�a zostawi� mi jak�� wiadomo��, ba musia�a to zrobi�! Jedn� linijk�, jedn� jedyn� linijk�!
��Zrobi�a to.
��Nic o tym nie wiem.
��On zabra� list od niej.
��Bo�e! Sk�d pan to wie?
��Przez przypadek. List, kt�ry napisa�a wtedy do pana, istnieje jeszcze.
��Gdzie jest?
��Tu w Berlinie. U tego samego cz�owieka, kt�ry posiada tak�e ten obraz, chocia� o tym nie wie, jest u pa�skiego ojca.
��Chod�my do niego, szybko, szybko!
Deephill chwyci� kapelusz, p�aszcz i by� ju� gotowy do wyj�cia, ale Schneffke zagrodzi� mu drog�.
��Stop! Nie tak pr�dko, panie baronie! Nale�y jeszcze o czym� wspomnie�.
��Co tu jest jeszcze do dodania? Nic, zupe�nie nic! Ca�ej reszty mo�na si� dowiedzie� od mojego ojca, przecie� sam pan to powiedzia�!
��Niczego, ale to zupe�nie niczego si� pan nie dowie.
��Oho!
��M�wi�em ju� panu, �e on dopuszcza do siebie tylko mnie.
��Jest w stanie odtr�ci� w�asnego syna?
��To bardzo, do niego podobne. Ja sam wpuszcz� pana do niego.
��Wbrew jego woli?
��Za jego zgod� lub bez niej. Chod�my. Jednak z pocz�tku nie mo�e si� pan mu pokaza�. Poczeka pan przed drzwiami, dop�ki panu nie otworz�.
��Zgoda!
��Mo�liwe, �e gdy pana rozpozna, b�dzie chcia� mnie wyrzuci� z pokoju, ale prosz� si� na to nie zgodzi�.
��Dlaczego?
��B�dzie si� wszystkiego wypiera�, a ja jestem w stanie udowodni� mu wszystko, co zrobi� panu i pa�skiej �onie, musz� wi�c zosta�.
��Chod�my ju�!
��Nie powiesz mi ani s�owa? � spyta�a Nanon.
��Przebacz mi moje dziecko! Jednak wiem, �e czujesz dok�adnie to samo co ja, musz� tam i�� i przekona� si� o niewinno�ci twojej matki!
Deephill z trudem hamowa� sw�j niepok�j i niecierpliwo��. Wspi�wszy si� na ostatni podest schod�w w domu starego. Schneffke powiedzia�:
��Niech pan zaczeka tutaj, w rym ciemnym k�cie dop�ki pana nie opuszcz�. Tu nie zobaczy pana, gdy otworzy drzwi.
Zapuka� do drzwi i po chwili s�ycha� by�o cz�api�ce kroki zbli�aj�ce si� do drzwi.
��Kto tam?
��Schneffke.
��Nareszcie!
Stary otworzy� drzwi i zamkn�� je natychmiast po wej�ciu malarza.
��Nie by�o pana ca�� wieczno�� � z�o�ci� si�.
��Szuka�em w�a�ciwych kredek.
��Ju� dobrze. Tu jest papier.
Schneffke wyci�gn�� kredki, usiad� przy stole i zacz�� rysowa�. Stary sta� za nim, �ledz�c uwa�nie ka�dy ruch jego r�ki.
Hieronim wystawi� go na tortury rysuj�c tak d�ugo, jak tylko si� da�o, sam zarys g�owy.
��Twarz! Twarz! � nalega� Untersber.
��Wszystko w swoim czasie.
Teraz przysz�a kolej na czo�o, nos i usta. Gdy sko�czone by�o jedno oko stary krzykn��:
��Wielkie nieba, to on! W�a�nie taki by�, dok�adnie taki!
��Niech�e pan zaczeka!
Untersberg sta� za nim z uniesion� do polowy r�k� got�w chwyci� rysunek w swoje szpony, natychmiast po ostatnim poci�gni�ciu kredki. Jego najgor�tsze pragnienia posiadania portretu swojego syna zosta�o spe�nione w ci�gu kilku minut.
��No � powiedzia� Schneffce i w sta�. � Oto g�owa. S�dzi pan zatem, �e uchwyci�em podobie�stwo?
��Znakomicie! Dawa� to tu!
Oczy starego wpatrywa�y si� nieruchomo w kawa�ek papieru, jak gdyby chcia� go przewierci� wzrokiem.
��To jest moje, � powiedzia� ochryple � nie oddam panu tego. Natychmiast to schowam, natychmiast.
Pospieszy� do s�siedniego pokoju. Pies pod��y� za nim. By�o to na r�k� malarzowi. Skoczy� w stron� drzwi i otworzy� je.
��Pr�dko, pr�dko!
��Gdzie on jest? � spyta� Deephill.
��W drugim pokoju. Niech pan si� schowa za piecem!
Ledwie Deephill Bas�Montagne zd��y� si� ulokowa� w niewygodnej kryj�wce wr�ci� stary. Zamkn�� za sob� drzwi do s�siedniego pokoju nie zwracaj�c uwagi na to, �e zostawi� tam psa.
��Jest pan zadowolony z rysunku? � u�miechn�� si� Schneffke.
��Tak, tak � odpowiedzia� Untersberg markotnie, patrz�c przy tym badawczo na pytaj�cego.
��Mi�o mi.
Untersberg stal na �rodku pokoju nic nie m�wi�c.
��Chce pan zatrzyma� ten portret?
��Niech pan mi powie. � spyta� stary bez ogr�dek � poniewa� ten rysunek wywo�a� we mnie szereg r�nych wspomnie�, czy jest on rzeczywi�cie jedynie wynikiem pa�skiej zdolno�ci wyobra�ania sobie?
��Nie � odpar� sucho Schneffke.
��Ach!
��Nie. Ka�dy rysunek jest odbiciem rzeczywisto�ci. Tak te� by�o i w tym przypadku.
��Widzia� pan ju� kiedy� kogo� takiego?
��Tak. W Thionville.
��Bardzo by� podobny?
��Bardzo. Tylko tamten m�czyzna by� starszy; ni� ten przeze mnie narysowany.
��Kim by�?
��Bankierem z Ameryki P�nocnej. Nazywa� si� Deephill, po francusku Bas�Montagne, po niemiecku Untersberg.
Stary cofn�� si�, jakby go uk�si�a �mija.
��Cz�owieku, czy to prawda?
��Rzadko k�ami�.
��Gdzie jest teraz ten cz�owiek?
��Tutaj � rozleg�o si� zza pieca.
Untersberg przera�ony odwr�ci� si� w tamt� stron�. Zdawa�o si�, �e oczy wyjd� mu z orbit wargi mu dr�a�y, palce uniesionych w g�r� r�k �apa�y nerwowo powietrze, jakby chcia�y co� zatrzyma�, co ci�gle im si� wymyka�o.
��Gaston! � krzykn��.
Na twarzy Deephilla nie pojawi�a si� najmniejsza nawet oznaka rado�ci z powodu spotkania z ojcem.
��Gaston! Sk�d si� tu wzi��e�?
��To wszystko o czym pomy�la�e� na m�j widok? Czy�by� my�la� tylko o ryglach, za kt�rymi tkwisz od lat? Nie my�lisz o niczym wa�niejszym?
��Och! My�l�! Chod� do mnie.
Wyci�gn�� do niego r�ce.
��Zostaw to! � odtr�ci� go zimno Deephill. � Najpierw musimy wyja�ni� to i owo mi�dzy nami.
Stary baron spogl�da� to na jednego to na drugiego. Jego usta dr�a�y, na jego twarzy pojawia� si� raz wyraz rado�ci, raz wyraz przera�enia.
��Nie rozumiem ci�! � wyrzuci� z siebie.
��Nauczysz si� rozumie� mnie. Przypominasz sobie jeszcze ten dzie�, w kt�rym znikn�a moja �ona?
��Tak.
��Wiesz dlaczego?
��Oczywi�cie, poniewa� ci� oszuka�a!
��K�amiesz! Wtedy uwierzy�em w jej win�, ale teraz ju� w to nie wierz�. Nie by�o mowy o ucieczce.
��A jak chcesz nazwa� inaczej jej wyjazd?
��Wynikiem twoich kr�tactw.
��Gastonie, nie poznaj� ci�! Skoro jednak ju� mnie podejrzewasz, to musisz przedstawi� na to dowody!
��Dobrze! Gdzie masz ten list, kt�ry zostawi�a dla mnie?
��Nie wiem nic o �adnym li�cie.
��Panie Schneffke, pa�ska kolej.
��A c� ten ma z tym wsp�lnego?
Schneffke sta� dot�d spokojnie obok swego krzes�a, a teraz podszed� do jednego z obraz�w przedstawiaj�cych kolibry, kt�ry kiedy� odnawia� i za kt�rym ukrywa� wraz z portretem Amely jej obydwa listy. Zdj�� go ze �ciany, wyj�� z ram i wyci�gn�� kobiecy portret.
��Najuprzejmiej prosz� moi panowie, czy zechcieliby�cie tu podej��?
��Do stu tysi�cy diab��w! � krzykn�� stary. � Becque�fleur!
Rzuci� si� w stron� malarza, chc�c wyrwa� mu obraz, lecz Deephill go uprzedzi�. Chwyci� ojca za rami� i posadzi� na krze�le.
��Siadaj tutaj i sied� spokojnie, zanim nie sko�czymy! To jest obraz Amely, kt�rego tak d�ugo i daremnie szuka�em. Sk�d si� tu wzi��?
��Mog� panu powiedzie� � w��czy� si� Schneffke. � On sam go tam schowa�, ale potem zapomnia� o tym.
��Co panu przysz�o do g�owy? � �achn�� si� Untersberg.
��Czy�by nie poszukiwa� pan jakiego� document du divorce, panie Bas�Montagne?
��Klon Dieu! � westchn�� ci�ko stary, a jego twarz przybra�a znowu b��dny wyraz.
��I Amely nie napisa�a czasem do pana listu, zanim wyjecha�a?
��O niczym nie wiem!
��Mam na my�li ten oto list.
Otworzy� jedno z pism i zacz�� odczytywa� te kilka bezlitosnych linijek, kt�re biedna kobieta skre�li�a, wyra�aj�c wymuszon� na niej przez starego zgod� na rozw�d z Gastonem.
Ledwie malarz zd��y� sko�czy� czyta�, stary skoczy� ze swojego miejsca.
��To, to, to jest to! Dawa� to tu!
Lecz jego syn usadzi� go ponownie na miejscu.
��Prosz� ci�, aby� siedzia�! Nie zgadzam si�, aby� swoim dotykiem sprofanowa� te rzeczy!
Nast�pnie zwr�ci� si� do Schneffkego, a w jego glosie s�ycha� by�o niezwykle napi�cie.
��Rzeczywi�cie jest tak jak pan czyta�? Prosz� pokaza�!
Wzi�� list do r�ki i wpatrywa� si� uwa�nie w ka�d� linijk� i ka�de s�owo.
��Jej wyrok �mierci � wyszepta�. � Kocha�a mnie, musia�a ode mnie odej�� i umrze� przez to. Bo�e, m�j Bo�e! Ale dlaczego?
Podni�s� g�ow� i przerazi� si� widoku, jaki przedstawi� sob� ojciec. Jego oczy wygl�da�y jak martwe, a blade wargi mamrota�y:
��To on, to on, ten document du divorce.
��Wielki Bo�e! � mrukn�� malarz. � I to jest pa�ski ojciec.
��Przera�aj�ce! � j�kn�� Deephill. � Niech pan pomy�li, jak musia� j� dr�czy� zanim doprowadzi� do napisania tego listu! Ka�de ze s��w ocieka �zami.
��Ju� wtedy by�em g��boko poruszony, gdy czyta�em go po raz pierwszy.
��Kiedy to by�o?
��W dniu mojego wyjazdu do Francji.
��Jak si� dosta� do pa�skich r�k?
Schneffke opowiedzia� wszystko.
��I nic pan, temu tutaj nie powiedzia�?
��Nie. Bo ju� wtedy podejrzewa�em, �e Madelon jest jedn� z tych dziewcz�t. Oczywi�cie nie mog�em nawet marzy� o tym, �e tak szybko spotkam pana. Schowa�em zatem obraz i oba listy z powrotem na miejsce, aby zrobi� z nich u�ytek we w�a�ciwym czasie.
��Powiedzia� pan �oba listy�. By�y zatem dwa?
��Tak. M�wi�em ju� o tym wcze�niej w hotelu, �e pa�ska �ona zostawi�a jeden list dla pana.
��Rzeczywi�cie! Ma go pan? � spyta�, nie kryj�c zniecierpliwienia Amerykanin.
��Niech pan s�ucha! I dopiero teraz po raz pierwszy Gaston us�ysza� przepe�nione b�lem s�owa po�egnania swojej Amely, napisane do niego, m�a, kt�ry pozwoli� si� tak bardzo oszuka� swemu ojcu.
Baron zerwa� si� z krzes�a i wielkimi krokami przemierza� pok�j. Teraz zatrzyma� si� i jego otwarte oczy wpatrywa�y si� w starego ze zgroz�. Potem powiedzia� chrapliwie:
��Amely; moja biedna, niewinna Amely! Nagle za�amuj�c r�ce przyst�pi� do ojca:
��I ty o wszystkim wiedzia�e�!? Ty sam zniszczy�e� nasze szcz�cie! Pozwoli�e� zmarnowa� si� tej kobiecie i nawet nie zatroszczy�e� si� o swoje wnuczki! Dla ciebie mog�yby nawet umrze� lub zej�� na z�� drog�!
Pot�nym wysi�kiem woli stary zebra� si�y. Podni�s� si� wolno z krzes�a.
��Ja mia�em si� o nie troszczy�? Dlaczego? To dzieci Niemki.
��To dzieci mojej ukochanej Amely!
��Co mnie mo�e obchodzi� twoja kobieta? Nigdy nie uwala�em jej za swoj� synow�!
��Ale jej dzieci b�dziesz musia� uzna�!
��Nigdy! Nigdy!
��A wi�c nie mam ju� ojca. Chod�my, panie Schneffke!
Deephill odwr�ci� si� do drzwi, ale nie zd��y� uj�� nawet pan krok�w, gdy us�ysza� swoje imi� wo�ane boja�liwym tonem. Ogl�dn�� si�. Untersberg wyci�gn�� do niego praw� r�k�, jakby chcia� syna zatrzyma�.
��Dok�d idziesz Gastonie? Czy przyjdziesz jeszcze?
��Gdy raz tylko znajd� si� za tymi drzwiami, nigdy wi�cej nie przest�pi� progu twojego mieszkania.
G�os syna brzmia� bezbarwnie i obco.
��Gastonie, naprawd� chcesz opu�ci� swojego ojca?
��Nie mam ju� ojca!
I znowu zamierza� wyj�� z pokoju. Stary dziwak z pr�dko�ci�, o kt�r� nie mo�na go by�o podejrzewa� rzuci� si� za nim i chwyci� za rami�.
��Gaston! � j�kn��.
��Zostaw mnie!
��Gastonie, ch�tnie ci uwierz�, �e znios�e� bardzo du�o. Ale czy wiesz, �e i ja przez ca�y ten czas tak�e niewypowiedzianie cierpia�em?
S�owa te trafi�y w czu�e miejsce duszy Deephilla. By� tak oddany prze�ywaniu w�asnego nieszcz�cia, �e nigdy mu nawet na my�l nie przysz�o, i� sprawca wszystkich nieszcz��, dr�czony wyrzutami sumienia, co by�o najgorsz� zemst�, p�dzi� nad wyraz smutny �ywot. Ojciec, gdy tak przed nim sta� wzbudza� raczej wsp�czucie ni� wstr�t. Ale Deephill nie chcia�, aby wsp�czucie wzi�o g�r�.
Stary uni�s� prosz�co obie r�ce i ci�gn�� dalej:
��Tak bardzo za tob� t�skni�em, m�j ch�opcze, rok za rokiem szuka�em ci� i ty chcesz mnie porzuci�!
��Przecie� sam tego chcesz. Czy� nie powiedzia�e� przed chwil�, �e nigdy nie uznasz swoich wnuczek?
Untersberg nie odpowiedzia�. Na jego twarzy malowa�y si� sprzeczne uczucia. Stare uprzedzenia toczy�y ostatni� ci�k� walk� z mi�o�ci� do swego jedynego syna.
Po d�ugiej chwili podni�s� g�ow�.
��A je�li� je�li uznam twoje dzieci, czy wtedy� wtedy�
Nie sko�czy� pytania, tylko niezwykle przej�ty spojrza� na syna.
��Och, je�li by� si� przem�g�, by�by to dla mnie znak, �e �a�ujesz tego co zrobi�e� � powiedzia� Deephill powa�nie. � W takim wypadku spr�buj� zapomnie� o wszystkim i postaram si� traktowa� ci� znowu jak ojca.
Ci�kie westchnienie unios�o pier� starego. Jego oczy wype�ni�y si� �zami, a g�os jego dr�a�, gdy wyci�gaj�c r�ce do syna rzek�:
��I spr�buj� wszystko naprawi� och. Gastonie, nie zostawiaj mnie tylko znowu samego, tak strasznie samego�
* * *
Gdy wyszli na ulic�, Deephill zatrzyma� si� i zada� Schneffkemu pytanie:
��Czy dzisiaj wieczorem jest pan zaj�ty?
��Nie.
��A wi�c zapraszam do mnie! Dzi� musz� mie� ko�o siebie ludzi, kt�rzy odczuwaj� wraz ze mn� moje szcz�cie.
��A na co mi pana szcz�cie? Przy�l� do pana kogo�, komu przyniesie ono wi�cej po�ytku ni� mnie.
��O kim pan m�wi?
��Cierpliwo�ci i� dobranoc!
Hieronim Aureliusz skr�ci� szybko za r�g, a kiedy ju� mu nic wi�cej nie grozi�o ze strony Deephilla i jego szcz�cia, zwolni� kroku i poszed� do mieszkania hrabiego von Greifenklau. Cz�onkowie rodziny byli w jak najlepszych nastrojach, gdy s�u��cy zameldowa� przybycie go�cia.
��O tej porze? � zdziwi� si� Hugo. � Kto to jest?
��Kaza� si� zameldowa� jako malarz natury Hieronim Aurelisz Schneffke.
��Ach, nasz grubas! � roze�mia� si� Richard. � Niech wejdzie.
Gdy malarz ukaza� si� w drzwiach uj�� go pod rami� i wprowadzi� do pokoju.
��Oto moi drodzy, jest nasz przyjaciel i malarz, kt�remu zawdzi�czamy odnalezienie ojca!
Hugo wyci�gn�� do Schneffkego r�k�.
��Witamy z ca�ego serca! Prosz� usi��� i cieszy� si� z nami ze szcz�cia, kt�re tylko panu zawdzi�czamy!
��Ch�tnie. Ale przedtem musz� spe�ni� moj� misj�.
��Misj�?
��Tak, do wachmistrza Scheeberga.
��Prosz�? My�li pan pewnie o wachmistrzu von Eschenrode?
Usta grubasa wykrzywi�y si� w szerokim u�miechu.
��A zatem nasz pudding dojrza� ju� dzisiejszego wieczoru?
��Tak.
��Z czym pan przychodzi, drogi przyjacielu? � spyta� Fritz.
��Z tymi Bas�Montagne posz�o wszystko g�adko, baron odnalaz� swojego ojca.
��Ach, doprawdy? Jest pan cudotw�rc�!
��Przy okazji zosta�o ustalone, �e pani Amely jest niewinna i �e w zwi�zku z tym obie siostry s� bez skazy. A co najwa�niejsze: nie ma �adnych w�tpliwo�ci, �e s� naprawd� c�rkami barona Deephilla albo raczej ameryka�skiego bankiera Bas�Montagne albo, jak pan tam chce nazywa� swego przysz�ego te�cia. No, prosz� si� nie czerwieni�, zielona rze�ucho ��kowa! Ale do rzeczy, baron Deephill wr�ci� w�a�nie od swojego ojca do panny Nanon. S� sami, w b�ogim nastroju i je�li pan wachmistrz Schneeeb� chcia�em powiedzie� von Eschenrode�
Fritz zamacha� r�kami przerywaj�c potok s��w malarza.
��Dzi�kuj� panu, drogi Schneffke i p�jd� za pa�sk� wskaz�wk�. Nikt nie b�dzie mi mia� za z�e, �e wychodz�. Wracam za niespe�na p� godziny!
M�wi�c to przypasa� szabl� i pospieszy� w stron� drzwi,
��Za niespe�na p�l godziny? No, no! � wyrazi� w�tpliwo�� Hieronim Aurelisz Schneflke i zatar� z zadowolenia d�onie.
W ALGIERZE
Gdy znajdziecie si� w Algierze i z ulicy Bab el Qued skr�cicie w ulic� Kasbah, a potem za pierwszy r�g po prawej, znajdziecie si� ko�o najs�awniejszej kawiarni tego starego miasta rabusi�w. Z zewn�trz nie przedstawia�a si� zbyt atrakcyjnie. Jest sczernia�a od staro�ci. Wydaje si�, jakby zaraz mia�a si� zawali�, a wej�cie jest tak niskie i w�skie, jak drzwi do chaty.
Za nimi znajduje si� d�ugi ciemny korytarz, kt�rym dochodzi si� do du�ego patio na �wie�ym powietrzu, ze wszystkich stron otoczonego wspania�ymi arkadami. Pod nimi znajduj� si� ma�e, przytulne zwr�cone na patio komnatki, ci�gn�ce si� wko�o dziedzi�ca.
Po�rodku dziedzi�ca szemrze fontanna, ocieniona g�stym listowiem pot�nej sykomory. Podczas, gdy cudzoziemcy gaw�dz� i pal� pod arkadami, krajowcy odziani w swe szerokie, bia�e szaty, �pij� sw�j czibuk � jak mawia Maur � i wychylaj� jedn� fili�ank� kawy po drugiej. Przys�uchuj� si� przy tym deklamacji Hakawati, kt�ry przenosi ich do Damaszku i dalej, wyczarowuj�c im przed oczyma fantastyczne obrazy z tysi�ca i jednej nocy. Tak by�o i tym razem.
Ale nie zawsze s� to ba�nie. Hakawati opowiada tak�e o Mahomecie i prorokach, o kalifach, o wielkim Salami ed dinie, kt�rego chrze�cijanie nazywaj� Saladynem, o Tariku zdobywcy, o hiszpa�skim kr�lestwie Maur�w. Opisuje staro�ytn� �wietno�� i wspania�o��, a tak�e rzeczywisto��.
Gdy odwiedzi� Mekk�, �wi�te miasto, opowiada o swej pielgrzymce; gdy zapu�ci� si� g��boko na pustyni� roztacza przed oczyma s�uchaj�cych tajemnice pustym. M�wi o samumie, o d�inach, z�ych duchach, o lwie � panu pustyni, a podczas gdy m�wi i opowiada, ujmuje to w kszta�t poetyckiej, kwiecistej prozy.
W�a�nie kiedy Hakawati ci�gn�� jedn� ze swych opowie�ci na dziedziniec wszed� nowy go��. Zatrzyma� si� na progu i rozejrza� wko�o. Gdy okaza�o si�, �e jest ten kt�rego szuka�, zbli�y� si� do niego.
��Sallam aleik! � pozdrowi� go��.
��Aleik sallam � odpowiedzia� pozdrowiony. � Ciesz� ci�, �e ci� widz�!
��Allach mnie ochroni�.
��Wolno spyta� gdzie by�e�?
��Opowiem ci.
��Chod� zatem.
Poprowadzi� go do jednego z pokoi wychodz�cych na dziedziniec. S�u��cy kaweebiego, w�a�ciciela kawiarni, przyni�s� tyto� i kaw�.