7178

Szczegóły
Tytuł 7178
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7178 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7178 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7178 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Richard Russo PO Z�EJ STRONIE DROGI Tytu� orygina�u MOHAWK Copyright C 1986 by Richard Russo (t�um. Bogumi�a Nawrot) 2003 Ale wiara, jak szakal, �eruje po�r�d grob�w i nawet z tych �miertelnych w�tpliwo�ci czerpie naj�ywotniejsz� nadziej�. Herman Melville, �Moby Dick� (prze�o�y� Bronis�aw Zieli�ski) Barbarze, Emily i Kate oraz Dickom LeVarnovi. Autor jest wdzi�czny za wsparcie Radzie Sztuki Pensylwanii i Uniwersytetowi Stanowemu Po�udniowego Connecticut. Specjalne podzi�kowania za wiar� i pomoc dla Jean Findlay, pani Richardowej LeVarn, Jima Russo, Kevina Mcllvoya, Roberta C. S. Downsa, Kjella Melinga, Kitty Florey, Ken Floreya i Grega Gottunga. Miasto Mohawk, podobnie jak jego mieszka�cy, istniej� jedynie w wyobra�ni autora. 1 Tylne wej�cie do baru Mohawk jest od strony alejki, przy kt�rej stoi gimnazjum. Kiedy Harry zdejmuje sztab� od wewn�trz i otwiera ci�kie drzwi. Szalony Bili ju� nerwowo czeka w ciemnoszarym p�mroku �witu. Niemo�liwo�ci� jest stwierdzi�, jak d�ugo chodzi� tam i z powrotem, nas�uchuj�c szcz�ku sztaby, ale dzi� wygl�da na bardziej zdenerwowanego ni� zazwyczaj. Szalony bil wsuwa g��biej r�ce do kieszeni i czeka, podczas gdy Harry uwa�nie mu si� przygl�da, pr�buj�c odgadn��, czy tej nocy Bili wpakowa� si� w jakie� tarapaty. Prawdopodobnie nie, stwierdza w ko�cu Harry. Bili jak zawsze jest rozmam�any, jego czarne portki s� pogniecione i zakurzone, wychodzi mu z nich wytarta zielona koszula w krat�, ale w jego wygl�dzie nie ma nic specjalnie podejrzane go. Harry si� cieszy, poniewa� dzi� rano p�niej otworzy� bar i nie ma czasu doprowadza� Szalonego Billa do porz�dku. Kiedy w ko�cu Harry odsuwa si� na bok, Bili w�lizguje si� do �rodka i siada na pierwszym z brzegu okr�g�ym sto�ku przy kontuarze po krytym laminatem. Harry mocuje ci�kie drzwi do �ciany zewn�trznej, �eby dostawcy mogli wchodzi� od zaplecza, a do �rodka wpad�o nieco �wie�ego powietrza. Przy okazji wleci kilka much z ulicy, ale sko�cz� na lepach, wisz�cych pod sufitem. Harry otwiera wielkie okna od frontu, tworz�c zimny przeci�g, kt�ry rozwiewa rzadkie w�osy Szalonego Billa. Bili ma trzydzie�ci par� lat, ale cieniutkie jak u dziecka w�osy wy chodz� mu ca�ymi gar�ciami i wygl�da niewiele m�odziej od Harry�ego, kt�remu prawie stukn�� pi�ty krzy�yk. - G�odny? - pyta Harry Szalony Bili kiwa g�ow� i uwa�nie przygl�da si� ro�nowi, na kt�rym skwierczy t�uszcz. Harry bierze wielk� torb� i wysypuje z niej kilka tuzin�w kie�basek, pokrywaj�c nimi ca�kowicie ruszt, a potem rozdziela je ko�cem �opatki, a� upodabniaj� si� do wielkich paluch�w. - To troch� potrwa - uprzedza. Szalony Bili wyra�nie nieco si� odpr�a. Pryskaj�cy sos uspokaja go, patrzy jak zahipnotyzowany na skwiercz�ce i podskakuj�ce kie� baski. T�uszcz zaczyna si� wytapia� i �cieka do korytka na brzegu rusztu. Szalony Bili, gdyby m�g�, nie dopu�ci�by do tego, bo lubi t�uszcz z kie�basek. Czasem, je�li Harry nie zapomni, przed oczyszczeniem ro�na sma�y Szalonemu Billowi jajka na nim. Ale Bili dostaje jajka tylko wtedy, kiedy ma pieni�dze, co mu si� rzadko zdarza. Bili na og� ma przy sobie tylko kilka moniak�w, ale przez ostatnie dziesi�� lat pierwszego dnia ka�dego miesi�ca do baru Mohawk przychodzi koperta, zawieraj�ca szeleszcz�cy banknot dziesi�ciodolarowy i karteczk� ze s�owami �Dla Williama Gaffneya�. Sk�d si� bierze, to jedyna prawdziwa zagadka w �yciu Harry�ego. Pocz�tkowo my�la�, �e pieni�dze przysy�a ojciec ch�opaka, ale to by�o, zanim pozna� Rory�ego Gaffneya. Harry spotka� prawie wszystkich, kt�rzy znaj� Szalonego Billa, i w taki czy inny spos�b ustali�, �e �aden z nich nie jest nadawc� listu. Pieni�dze po prostu si� pojawiaj� i ju�. Kiedy si� ko�cz�, Szalony Bili zawsze mo�e liczy� na to, �e Harry przed pojawieniem si� pierwszych go�ci zafunduje mu kaw� i jedn� z wczorajszych bu�ek. Ale szczodro�� Harry�epo ma swoje granice, rzadko rozdaje jedzenie, kt�re mc jest przeznaczone do wyrzucenia. Raz, dwa lata temu na Bo�e Narodzenie, Harry�ego ogarn�a chandra, wi�c �eby si� jej pozby�, przygotowa� dla Szalonego Billa obfite �niadanie - sok, jajka, szynk�, nale�niki, domowe frytki, grzank�, galaretk� i syrop klonowy. Bili wszystko �apczywie poch�on��, zaskoczony i wdzi�czny, a potem zwymiotowa� w alejce. Od tamtej pory Harry si� pilnuje, �eby nie pope�ni� tego sa mego b��du. - Chc�, �eby� dzi� rano wyrzuci� �mieci - m�wi Harry, odwracaj�c �opatk� kie�baski. Szalony Bili obserwuje ka�dy jego ruch jak pies czyhaj�cy na naj mniejsze potkni�cie. - S�ysza�e�? Szalony Bili wzdryga si� i patrzy na Harry�ego. - Powiedzia�em, �e chc�, �eby� wyni�s� �mieci. Dostaniesz za to kilka grzanek. - Tera? - Tak, teraz. Szalony Bili nie ma ochoty wyj�� - lubi obserwowa� kie�baski - ale zsuwa si� ze sto�ka i idzie na ty�y baru, gdzie Harry wystawi� kilka toreb z odpadkami. Muchy ju� je wyczu�y i kr��� wok� nich jak w�ciek�e. Szalony Bili wrzuca torby do pojemnika i wraca na sw�j sto�ek akurat w chwili, kiedy dwie zlotobr�zowe grzanki wyskakuj� z testera. Harry sk�po smaruje je mas�em i k�adzie na talerzyku przed Szalonym Billem. Korci go, �eby zapyta�, czy Bili wda� si� wieczorem w jak�� awantur�, ale ostatecznie rezygnuje. Gdyby tak by�o, od razu by zauwa�y�, bo Bili nie potrafi si� bi�. Zazwyczaj ka�dy, kto wszczyna b�jk�, rozkwasz� Billowi g�b�, a potem robi mu si� g�upio, poniewa� Szalony Bili, za miast wpa�� we w�ciek�o��, tylko stoi z opuszczonymi r�kami i ma tak� min�, jakby za chwil� mia� si� rozp�aka�. - Nie znalaz�e� sobie dziewczyny, co? Bili kr�ci g�ow�, ale przestaje �u� grzank�, by spojrze� na Harry�ego, ciekawego, czy Bili k�amie, czy w og�le jest zdolny do k�amstwa. - Obieca�em twojemu stryjowi, �e mu powiem, kiedy �ci�gniesz sobie na g�ow� jakie� k�opoty - ostrzega Harry. Ale Szalony Bili zn�w zajmuje si� grzank�, kt�r� prze�uwa w niezwyk�ym skupieniu, jakby si� ba� pope�ni� b��d. Rozlega si� stukanie do drzwi frontowych i Harry idzie otworzy�. Na progu le�y zwini�ty w rulon egzemplarz.. �Mohawk Republican� i Harry wraca z nim, upewniwszy si�, czy wczoraj nie zgad� prawid�owo numeru. �Republican� zna swoich czytelnik�w i codziennie drukuje trzycyfrow� liczb� w lewym g�rnym rogu na pierwszej stronie nad tytu�em sensacji dnia, kt�ry dzisiaj brzmi GARBARNIE WINNE WY�SZEMU WSKA�NIKOWI ZACHOROWALNO�CI NA RAKA. Harry przebiega wzrokiem pierwszy kr�tki akapit, informuj�cy o wniosku, jaki wyci�gni�to z baDan przeprowadzonych w okr�gu Mohawk. Stwierdzono, �e mieszka�cy powiatu s� trzy razy bardziej nara�eni na zachorowanie na raka, bia�aczk� i jeszcze kilka powa�nych chor�b ni� ludno�� innych region�w kraju. Pracownicy garbarni i zak�ad�w sk�rzanych oraz ci, co mieszkaj� w pobli�u Cayuga Creek, do kt�rej - jak si� podejrzewa - garbarnie Morelock. Hunter i Cayuga odprowadzaj� �cieki, s� dziesi�� do dwudziestu razy bardziej nara�eni na zapadni�cie na jedn� z chor�b, wymienionych na stronie sz�stej. Rzecznik prasowy garbarni zaprzecza, by w ci�gu ostatnich dwu dziestu lat zanotowano chocia� jeden przypadek zatrucia w�d. i uwa�a, �e ostatnie wyniki s� najprawdopodobniej b��dem statystycznym. Harry zostawia gazet� na kontuarze, �eby ka�dy, kto zechce, m�g� sprawdzi� wyniki pi�tkowych gonitw. Kie�baski s� gotowe. Przek�ada je z ro�na do metalowego pojemnika. Wrzuci je z powrotem na ruszt na minut�, by je podgrza�, kiedy klienci zaczn� sk�ada� zam�wienia. Co nie p�jdzie na �niadanie, wykorzysta do kanapek, sprzedawanych w ci�gu dnia. Wie z dok�adno�ci� do jednej, dw�ch kie�basek, ile ich b�dzie potrzeba. Bar sprawia mu niewiele niespodzianek, za co jest wdzi�czny. D�ug� �opatk� zgarnia t�uszcz do korytka, nim u�o�y na b�yszcz�cym ruszcie rz�dy plasterk�w bekonu. - S�uchaj no - m�wi do Szalonego Billa, zaj�tego wyjadaniem z talerzyka okruszk�w grzanek. - Nigdy nie pijesz bez szczeg�lnej okazji, prawda? Szalony Bili kiwa g�ow�. Harry wzrusza ramionami. Tak tylko zapyta�, lecz du�o by to t�umaczy�o. Harry nie mieszka� w Mohawk, kiedy Szalony Bili by� ch�opcem, ale ludzie gadaj�, �e dawniej Bili by� mniej wi�cej normalny. Boczek zaczyna skwiercze�. Harry�emu si� odbi�o. Wyciera r�ce o fartuch na brzuchu. Czuje si� tak jak zawsze w sobotni ranek, po nocnej popijawie. Przyszed� prosto do baru, nie k�ad�c si� spa�, i s�odkawy zapach sma��cego si� mi�sa sprawia, �e wszystko mu si� w �o��dku przewraca. Ale to nie jest teraz jego najwi�ksze zmartwienie. Wieczorem o�wiadczy� si� pewnej kobiecie. Harry kiedy pije, staje si� ma�o wybredny, je�li chodzi o kobiety, i niezmiennie proponuje im ma��e�stwo. Kobiety, z kt�rymi Harry si� zadaje w pi�tkowe wieczory, zazwyczaj m�wi� �tak�, i potem on musi si� wycofywa�. Dobrze chocia�, �e wiedz�, i� nie ma najmniejszego zamiaru si� z nimi �eni�, wi�c nie czuj� si� ura�one. M�wi� �tak�, poniewa� ostatecznie nigdy nic nie wiadomo, a ich �ycie obfituje w okazje, z kt�rych nic nie wynika. Wiedz�, �e Harry�emu niepotrzebna �ona, a mo�e lepiej by by�o, gdyby powa�nie za stanowi� si� nad o�enkiem. Kiedy� mog�y si� lepiej ustawi� ni� Harry, ale to by�o kilka kadencji prezydenckich temu. Nad ro�nem wisi kalendarz na rok 1966. Ktokolwiek go da� Harry�emu w zesz�ym roku, nie wr�czy� mu aktualnego na nowy rok. Miesi�ce si� nie zmieni�y, a Harry nie przywi�zuje wagi do tych kilku dni r�nicy. - Nie daj si� usidli� �adnej babie - mruczy pod nosem. - Tera? - Ani teraz, ani nigdy Harry widzi, jak Bili przygl�da si� wczorajszym czerstwym bu�kom, le��cym pod szklanym kloszem. Wr�cza Billowi jedn�, a pozosta�e wy rzuca. Faceci z piekarni b�d� za kilka minut. Harry przek�ada bekon na drug� stron�. Zza �ciany dobiega tupot n�g na schodach, widomy znak, �e zako�czy�a si� ca�onocna partyjka pokera na pierwszym pi�trze. To z kolei oznacza, �e Harry b�dzie mia� zaraz klient�w. Kiedy otwieraj� si� drzwi frontowe i wchodzi kilku m�czyzn. Szalony Bili szykuje si� do wyj�cia, ale Harry k�adzie mu d�o� na ramieniu i Bili z powrotem siada na sto� ku. Zazwyczaj Harry nie chce, �eby si� tu kr�ci�, kiedy zaczynaj� si� schodzi� normalni go�cie, ale wie, �e akurat ci nie s� wybredni. W tej chwili ledwo si� trzymaj� na nogach. Zaj�wszy miejsca przy kontuarze, dwaj m�czy�ni o przekrwionych oczach zamawiaj� solidne �niadanie - szynk�, jajka, domowe frytki, grzanki, kaw� - a dwaj tylko kaw�. Harry nie musi pyta�, kto wygra�. John, prawnik, zazwyczaj wygrywa i kurczowo si� trzyma swych wygranych do czasu wyjazdu do Las Vegas, gdzie zazwyczaj wybiera si� dwa razy w roku. Wtedy na og� g�r� jest Vegas. Jeden z tych, kt�rzy nic nie jedz�, wyci�ga kupon zak�ad�w w wy�cigach konnych. Drugi bierze �Mohawk Republican� Harry�ego i otwiera na wiadomo�ciach sportowych. - Jaki by� wczoraj numerek? - pyta kto�. - Czterysta dwadzie�cia jeden - odpowiada burkni�ciem Harry. - Przez trzy lata nie trafi�em ani razu. - No to co? Ja prawie r�wnie d�ugo si� nie ciupcia�em. - Mog� ci za�atwi� ciupcianko, je�li dowiesz si� dla mnie, jaki b�dzie numerek - m�wi John, uwa�any za babiarza. On jedyny wygl�da stosunkowo �wie�o po zarwanej ca�ej nocy. - Co to za sztuka wyciupcia� kogo�? - odzywa si� inny. - Ale niekt�rzy wol� to robi� z dziewczynkami. Zaczynaj� si� mocowa� na niby. Szalony Bili ich obserwuje, nieco zaniepokojony symulowan� bijatyk�. Jeden z m�czyzn kiwa mu g�ow� na powitanie. - No chyba - rzuca Bili. - W�a�nie - m�wi m�czyzna i robi oko do Harry�ego. - No chyba. - No chyba - do��czaj� si� pozostali. - No chyba, Harry. - Odwalcie si�. - Harry �a�uje teraz, �e nie pozwoli� Billowi, szczerz�cemu �eby do nieznajomych, si� ulotni�, kiedy tego chcia�. Czasami wola�by, �eby Szalony Bili gdzie� sobie poszed� i ju� si� wi�cej nie pojawi�. W najlepszym razie jest balastem. Ale i tak Harry nie lubi, jak ludzie si� z niego na�miewaj�. - Ile czasu potrzeba, by usma�y� par� jajek? - chce wiedzie� praw nik. - Chyba powinny by� ju� gotowe. - No chyba - wt�ruj� ch�rem pozostali. M�czyzna studiuj�cy wiadomo�ci sportowe odchyla si� na sto�ku, �eby mie� widok na ulic�. - Trzymaj si� z dala od mojego wozu, ty grubasie. - Gaffney, policjant, przygl�da si� trzem nieprawid�owo zaparkowanym autom przy kraw�niku. Zgodnie z niedawnym zarz�dzeniem na Main Street nie wolno parkowa�. - Jak widz� mandat, trac� panowanie nad sob�. - Podejm� si� obrony twojej sprawy - m�wi mu John. - Nawet ty jeste� w stanie j� wygra� - zauwa�a kt�ry�. Harry nawet nie wygl�da przez okno. Zna Gaffneya i wie, �e policjant nie wypisze �adnych mandat�w, dop�ki nie ustali, czyje to samo chody Gaffney lubi pi� kaw� w barze i zostawia klient�w Harry�ego w spokoju. Otwieraj� si� drzwi i do �rodka wtacza si� pot�ny m�czyzna, ale o wygl�dzie poczciwca. Nie boj� si� go nawet ch�opcy, kt�rzy si� �ciga j� na rowerach na chodniku wzd�u� Main Street. Szalej� na swoich jedno�ladach za jego plecami, kiedy pilnuje �wiate� przy Four Corners, i znikaj�, zanim si� zd��y odwr�ci�. Tylko Gaffney traktuje siebie po wa�nie. Nosi swoj� trzydziestk� �semk� na prawym biodrze ni�ej, ni� zezwala regulamin. - Czo�em, ch�opaki. - Kiwa im na powitanie i zajmuje miejsce na drugim ko�cu kontuaru. - No chyba - m�wi kto�. Szalony Bili zn�w zrobi� si� nerwowy, kr�ci si� na swoim sto�ku i ani na chwil� nie spuszcza wzroku z policjanta. Mundury wywo�uj� w nim niepok�j, nawet je�li nosz� je znajomi. Szalony Bili nie ma szcz�cia do umundurowanych. - Czyj to mercury? - pyta Gaffney Sypie dwie p�askie �y�eczki cu kru do paruj�cej kawy, kt�r� postawi� przed nim Harry. - Murphy�ego - m�wi prawnik, dziabi�c widelcem sadzone jajka, a� rozlewa si� ��tko. - Za chwil� zejdzie, je�li sobie nie paln�� w �eb. - Przynajmniej m�g�by� mu zafundowa� �niadanie - odzywa si� jeden z pij�cych kaw�. - Proponowa�em mu. Powiedzia�, �e nie jest g�odny. - Mam nadziej�, �e jego dzieciaki te� nie. Przynajmniej w tym tygodniu. - W tym miesi�cu. - Nie on jeden si� sp�uka� - zauwa�a drugi z popijaj�cych kaw�, nie chc�c, by wszyscy okazywali wsp�czucie jedynie nieobecnemu Murphy�emu. - Tak, ale widzia�e� jego min�, kiedy przegra�? John rechocze na wspomnienie tej chwili, nie przestaj�c je�� jajek. - Cholera - m�wi z uznaniem. Kiedy Szalony Bili zsuwa si� ze swojego sto�ka jak skarcony pies i wymyka si� tylnymi drzwiami, Harry nie pr�buje go zatrzyma�. M�czy�ni patrz� za nim. Ten, kt�ry czyta� wiadomo�ci sportowe, z�o�y� gazet�. - Widocznie pije wod� z Cayuga Creek - m�wi. Wszyscy opr�cz Harry�ego wybuchaj� �miechem. - Co, do cholery, ma znaczy� to �no chyba�? - �Siema!� - wyja�nia Harry. - Sk�d wiesz? - pyta John. - Sprawdzi�e� w �.S�owniku p�g��wk�w�? - Znaczy �siema� i ju�. - Gaff, mo�esz rozstrzygn�� nasz sp�r - m�wi prawnik, nie podnosz�c g�owy znad talerza. - Przecie� jeste� jego stryjem. Gaffney robi si� ciemnoczerwony. Chocia� wygl�da na tyle samo lat co Szalony Bili, rzeczywi�cie jest jego stryjem. Niewiele os�b w Mohawk wie, jak Szalony Bili ma na nazwisko, wi�c on rzadko musi si� przyznawa� do pokrewie�stwa z nim. Teraz wszyscy si� dowiedz�. - Nawet wida� podobie�stwo, kiedy si� dobrze przyjrze� - odzywa si� kt�ra�. - Gaff, powiedz �no chyba�. - Dosy� tego! - ryczy Harry tak g�o�no, �e wszyscy podskakuj�, nie wy��czaj�c policjanta. Czerwona zazwyczaj twarz Harry�ego czerwienieje jeszcze bardziej, Harry wymachuje d�ug�, cienk� �opatk� niczym mieczem. Komu�, kto przypadkowo zajrza�by tu z ulicy, wyda�by si� raczej �mieszny ni� gro�ny, ale wszyscy, kt�rzy maj� cho� odrobin� oleju w g�owie i s� w zasi�gu jego �opatki, traktuj� go powa�nie. Napi�t� sytuacj� roz�adowuje prawnik. - Ostatniego wieczoru chyba zn�w si� o�eni�e�. Potem zawsze masz kaca moralnego. Mog� do po�udnia uniewa�ni� twoje ma��e�stwo, o ile nie zosta�o skonsumowane. - Skonsumowane? Przez Harry�ego? Wszyscy wybuchaj� �miechem i Harry opuszcza swoj� bro�. Nic sobie nie robi z ich �art�w, ale jeszcze mu z�o�� nie min�a. - To biedny �wirus. Dajcie mu spok�j, dobrze? - Jasne, Harry. No chyba. M�czy�ni p�ac� i wychodz�, Harry i Gaffney zostaj� sami. Wci�� jeszcze jest wczesna pora. Policjant czyta pierwsz� stron� �Republican�, podczas gdy Harry wrzuca na ruszt zawarto�� ma�ej torby z frytkami. Prawdopodobnie nie zobaczy Szalonego Billa do poniedzia�kowego ranka, i bardzo dobrze. Harry jest ciekaw, gdzie Bili si� podziewa, co porabia cafe dnie i noce. Nim policjant od�o�y� gazet�, frytki Harry�ego zrobi�y si� pod spodem br�zowe, ale wygl�daj� na zimne i s� nieapetyczne. Samochody zaparkowane przed barem znikn�y, z wyj�tkiem forda mercury. - Ten Murphy to tw�j klient? Harry m�wi, �e nie. Gaffney p�aci za kaw� i wychodzi. Harry widzi go, jak pochyla si� nad mercurym, by wypisa� na masce mandat. Harry przewraca frytki i rozgl�da si� po barze. Nie ma pretensji do losu ani nie pragnie posiada� wi�cej, ni� posiada. Bar to co� w sam raz dla niego. �a�uje, �e nie usma�y� Szalonemu Billowi paru jajek na t�uszczu z kie�basek, ale to w tej chwili jedyna rzecz, kt�ra nie daje mu spokoju. 2 Mam nadziej�, �e podczas naszej nieobecno�ci nic si� w domu nie stanie - o�wiadczy�a pani Grouse, kiedy jej c�rka Anna skr�ci�a w Oak. Starsza pani ubrana wyj�ciowo - w kremow� sukni� z paskiem - g�adzi�a materia� na kolanach d�o�mi w r�kawiczkach. Pani Grouse nie lubi�a je�dzi� samochodem i nie odmawia�a jedynie wtedy, kiedy wybiera�a si� do ko�cio�a albo z wizyt� do swej starszej siostry Milly, dok�d w�a�nie razem z c�rk� si� teraz udawa�y. Anna zjecha�a do kraw�nika. - Mamo, chcesz wr�ci� i jeszcze raz wszystko sprawdzi�? - Po co, moja droga? - Nie mam poj�cia. Ale je�li masz jakiekolwiek w�tpliwo�ci, wracaj my... bezwzgl�dnie. W przeciwnym razie przez ca�e popo�udnie b�dziesz na g�os wyra�a�a swoje obawy. - Bzdura. - Zgadzam si� - powiedzia�a Anna i w��czy�a si� do ruchu. Kiedy dojecha�y do najbli�szej przecznicy, pani Grouse stwierdzi�a: - Pozamyka�am wszystkie drzwi. - Tak, mamo. Pani Grouse nie spojrza�a na c�rk�. - Nie ma najmniejszego powodu pod s�o�cem, �eby� si� z�o�ci�a. Kiedy ojciec jest w szpitalu, odpowiedzialno�� za dom spada na mnie. Anna wiedzia�a, �e nie ma sensu ci�gn�� tej rozmowy. Jej matka czu�a si� odpowiedzialna za prawie wszystko, rzeczy wielkie i b�ahostki, i dzielnie d�wiga�a ten ci�ar na swych w�t�ych barkach. Kobiety toczy�y wojn�, odk�d na pocz�tku tygodnia Mather Grouse dozna� ataku i trafi� do szpitala. Od tamtej pory na zmian� czuwa�y przy nim w szpitalu, jednocze�nie prowadz�c t� sam� walk� podjazdow�, kt�ra trwa�a, jak daleko Anna si�ga�a pami�ci�. Nic dziwnego, �e Mather Grouse przedk�ada� towarzystwo swego wnuka Randalla nad obecno�� kobiet. - Randy trafi� numerek... - odezwa�a si� pani Grouse, kt�ra nigdy w �yciu nie powstrzyma�a si� przed g�o�nym wyra�aniem wszelkich w�tpliwo�ci. - Tak, mamo. Prosz�, nie zamartwiajmy si� wszystkim na �mier�. - O czym ty m�wisz? Po prostu powiedzia�am, �e,.. - S�ysza�am, co powiedzia�a�, mamo. Ale za kilka minut b�dziesz u swojej siostry i o wszystkim zapomnisz. Zapomnisz o istnieniu domu. Czy do tego czasu mog�yby�my zazna� nieco spokoju? Milly zbli�a si� do osiemdziesi�tki, jest prawie pi�tna�cie lat starsza od matki Anny, ale obie kobiety maj� bli�niacze charaktery. Nie istnia�a mi�dzy mmi szczeg�lnie bliska wi�, dop�ki nie umar�y cztery siostry, kt�re przysz�y na �wiat mi�dzy nimi. Od tamtej pory obie kobiety zacz�y od nowa pisa� swoj� przesz�o��, a� uwierzy�y, �e sp�dzi�y ka�dy dzie� swego dzieci�stwa wy��cznie w swoim towarzystwie, podczas gdy w rzeczywisto�ci p�tora dziesi�ciolecia, kt�re dzieli�o daty ich narodzin, uczyni�o z nich osoby stosunkowo obce. Ale odrzuca�y ten niewygodny fakt w imi� �ywych, snutych razem wspomnie�, kt�re nie mia�y nic wsp�lnego z rzeczywisto�ci�. Zdarza�o si�, �e staruszka Milly myli�a pani� Grouse z ich siostr� Grace, nie�yj�c� od dobrych dwudziestu lat. Na szcz�cie pani Grouse nie mia�a najmniejszych trudno�ci z prze stawieniem si� i z rado�ci� gra�a rol� zmar�ej siostry, aby tylko nie zdenerwowa� tej �yj�cej. Dla Anny by�o co� niesamowitego w tych �atwych metamorfozach matki w podobnych sytuacjach, ale nie komentowa�a tego. Naturalnie niekt�re wspomnienia si�str, szczeg�lnie te �wie�sze, mia�y solidniejszy zwi�zek z faktami historycznymi. To m�� Milly przyczyni� si� do przyjazdu Mathera Grouse�a do Mohawk wkr�tce po �lubie z matk� Anny. W tamtych czasach miasto sprawia�o wra�enie t�tni�cego �yciem i �wietnie prosperuj�cego, chocia� ju� by�o wida� oznaki upadku przemys�u sk�rzanego, ale nikomu nawet przez my�l nie przesz�o, �e tak b�dzie ju� zawsze. Wszystkie garbarnie i wytw�rnie r�kawiczek szuka�y ludzi do pracy, przynajmniej w sezonie, i Mather Grouse znalaz� zatrudnienie w tym samym zak�adzie, co m�� Milly. Kiedy sytuacja si� pogorszy�a, powszechnie zrzucano win� na Wielki Kryzys i zapewniano, �e nast�pi ponowny rozkwit, jak tylko gospodarka stanie na nogi. Po zbombardowaniu Pearl Harbor Mather Grouse zg�osi� si� na ochotnika do wojska, pewny, �e po wojnie b�dzie na niego czeka�a ta sama praca. Ale wojna wszystko odmieni�a. Aby uciec przed wysokimi c�ami na towary importowane, pozbawieni skrupu��w w�a�ciciele wytw�rni zacz�li sprowadza� do kraju jako �wyroby niewyko�czone� r�kawiczki, do kt�rych wystarczy�o przyszy� jeden guzik, by sta�y si� �produktem gotowym�. W ten spos�b trzymano w ryzach popyt na umiej�tno�ci krojczych z Mohawk. Ju� nigdy nie by�o wi�cej pracy ni� ch�tnych do jej podj�cia, a konkurencja na rynku zatrudnienia doprowadzi�a do spadku p�ac. Niewielu ludzi zdawa�o sobie spraw� z tego, co si� dzieje, a ci, kt�rzy wiedzieli, bali si� o tym g�o�no m�wi�. Jednak lata powojenne nie by�y najgorsze, przynajmniej dla obu si�str. Na zmian� sk�ada�y sobie wizyty, by wsp�lnie sp�dza� d�ugie po po�udnia, kiedy ich c�rki by�y w szkole, a m�owie w pracy. Cz�stuj�c si� wymy�lnymi wypiekami, podawanymi na szyde�kowych serwetkach plotkowa�y niewinnie na r�ne tematy, oblizuj�c palce lepkie od ciasteczek. Kt�ry spo�r�d krojczych dostawa� najlepsz� sk�r�, kt�remu grozi zwolnienie, je�li na wiosn� zabraknie roboty i temu podobne. Obie kobiety bardzo p�no zosta�y matkami i macierzy�stwo przysparza�o im wielu problem�w. Anna i matka troszczy�y si� o siebie nawzajem, ka�da na sw�j spos�b. Ale bardzo si� r�ni�y i odk�d Anna przesta�a by� ma�� dziewczynk�, nie zdarzy�o si�, by matka czy c�rka powiedzia�y, �e si� kochaj�. Milly od �mierci m�a, kt�ry zmar� ponad dziesi�� lat temu, mieszka�a z c�rk� i zi�ciem przy Kings Road, w jednej z niewielu cz�ci Mohawk, kt�ra si� nie zmieni�a od dawnych, dobrych czas�w, w dzielnicy, gdzie by�y prawdziwe pieni�dze. Chocia� dom Milly znajdowa� si� w tym samym rejonie miasta, co dom pa�stwa Grouse przy Mountain Avenue, s�siedztwo tego drugiego zaczyna�o zdradza� �uszcz�c� si� farb� i krzywymi, pop�kanymi chodnikami og�lny upadek miasta. Na wysadzonej drzewami Kings Road nic si� nie zmieni�o, a r�wniutkie, szerokie chodniki bieg�y prosto jak strzeli�. Domy sta�y daleko odjezdni. Ka�dy mia� sw�j w�asny, wypiel�gnowany trawnik i wysoki, przy strzy�ony �ywop�ot. Anna, chocia� cz�sto sk�ada�a tu wizyty, nie pami�ta�a, by kiedykolwiek widzia�a kogo� przy koszeniu trawy lub przycinaniu ga��zi. Si�dmy, �smy i dziewi�ty do�ek pola golfowego w Mohawk kry�y si� w�r�d dom�w przy Kings Road, �lepej uliczki, kt�rej mieszka�cy nie mieli wi�kszych zmartwie� w �yciu ni� podkr�cone pi�ki. Kiedy Anna zaparkowa�a na podje�dzie i wysiad�a, us�ysza�a z daleka trzask drzewa na polu golfowym i �agodne przekle�stwo, rzucone przez m�czyzn�, kt�ry - s�dz�c po tonie g�osu - nie mia� �adnych trosk materialnych. Diana Wood, kuzynka Anny, powita�a ich na progu, jej matka sta�a w g��bi. Milly i pani Grouse u�ciska�y si�, jakby od ich ostatniego spo tkania up�yn�o wiele miesi�cy, a nie dwa tygodnie. To, �e nie widywa�y si� codziennie, by�o wy��cznie win� �m�odych�. Di Wood wygl�da�a na zm�czon�. Po obejrzeniu na w�asne oczy nazbyt gor�cego powitania si�str obie z Ann� wymieni�y porozumiewawcze spojrzenia towarzyszek niedoli. - Jak si� czuje wujek Mather? - spyta�a Diana, kiedy znalaz�y si� w kuchni, gdzie starsze panie nie mog�y ich s�ysze�. - Maj� go jutro wypisa�. - Chcieli�my go odwiedzi�, ale w tym domu nigdy nie mo�na niczego zaplanowa�. Gdyby nie to, mama z pewno�ci� ju� by mu z�o�y�a wizyt�. - Tata nie spodziewa� si� odwiedzin. Nie lubi go�ci ani w domu, ani w szpitalu. Zreszt� wygl�dasz na wyko�czon�. Z kuchni mog�y widzie� salon, gdzie siostry siedzia�y na kanapce naprzeciwko siebie, dotykaj�c si� kolanami. Di Wood pokiwa�a g�ow�. - Umrzemy na d�ugo przed nimi - powiedzia�a p� �artem, p� serio. - Powinna� wyrwa� si� st�d, p�ki mo�esz. Jeste� jeszcze m�oda. Anna u�miechn�a si�, s�ysz�c te s�owa. - Za kilka miesi�cy sko�cz� trzydzie�ci pi�� lat. To znaczy, �e je�li do tej pory nie mia�am powodzenia, ani si� obejrz�, jak zostan� samotn� czterdziestolatk�. Jej kuzynka wyj�a z lod�wki glazurowan� szynk� i po�o�y�a j� na desce do krajania. Szynka prezentowa�a si� prze�licznie, ozdobiona wi�niami i plastrami ananasa. Anna i jej matka by�y zawsze elegancko podejmowane u Wood�w w niedzielne popo�udnia. Podawano szynk�, piecze� albo udziec jagni�cy i kilka wymy�lnych sa�atek. Poniewa� nie mog�y si� odpowiednio odwzajemni�, Anna wola�aby, �eby jej kuzynka si� tak nie trudzi�a. Milly w wi�kszym czy mniejszym stopniu by�a skazana na siedzenie w domu, odk�d ostatniej zimy z�ama�a nog� w bio drze. Ale Di utrzymywa�a, �e �pichcenie� sprawia jej przyjemno��. - Sp�jrz na mnie, je�li masz jakie� w�tpliwo�ci dotycz�ce powodzenia - powiedzia�a pogodnie. By�a to prawda. Diana nigdy nie nale�a�a do �licznotek, chocia� ja ko dwudziestokilkuletnia dziewczyna, wkr�tce po �lubie z Danem, odznacza�a si� krucho�ci� i delikatno�ci�, co ludzie zawsze podkre�lali, ubolewaj�c nad pospolito�ci� jej urody. Teraz mo�na j� by�o wzi�� za kobiet� pi��dziesi�cioletni�, a jej dawn� krucho�� zast�pi�a swego rodzaju solidno��. Wygl�da�a jak kobieta, kt�ra ca�e �ycie sp�dzi�a, czekaj�c w kolejce. - To wy z Danem powinni�cie si� gdzie� wyrwa� - powiedzia�a Anna, g��wnie, �eby zmieni� temat. - Twoja matka z ca�� pewno�ci� mo�e na weekend zosta� sama. Mog�yby�my zajrze� do niej z mam�. Spod elektrycznego no�a w r�ku Diany wychodzi�y cieniutkie, apetyczne plasterki szynki, ka�dy pos�usznie spada� na poprzedni. - W zesz�ym tygodniu mieli�my gdzie� wyjecha�. Nawet wynaj�li�my piel�gniark�. Ale kiedy mama si� o tym dowiedzia�a, urz�dzi�a tak� histeri�, �e nie odwa�yli�my si� jej zostawi� samej. - Powinni�cie wyjecha�. - Wiem - przyzna�a Annie racj� Diana. - Ale po jakim� czasie cz�owiekowi brakuje niezb�dnej si�y woli. Zreszt� i tak by�by to tylko pusty gest. Nie bawiliby�my si� dobrze. Pani Grouse i Milly trwaj� bez ruchu w salonie. Ich kolana si� stykaj�, kobiety siedz� przodem do siebie, oczy im b�yszcz�, kiedy one wymieniaj� si� b�ahymi informacjami. Obie maj� k�opoty ze s�uchem i s� zbyt skupione na sobie, by podejrzewa�, �e sta�y si� przedmiotem rozmowy w s�siednim pomieszczeniu. - Sp�jrz na nie. - Di si� u�miecha. - Zupe�nie, jakby poza swoim towarzystwem nie potrzebowa�y ju� niczego pod s�o�cem. Anna wiele by da�a, by zdoby� si� na podobne wsp�czucie i wielko duszno��, jakie okazuje jej kuzynka, ale nie jest to �atwe. Nie potrafi si� litowa� w obliczu si�y, a Milly, chocia� fizycznie s�aba, dzi�ki uporowi potrafi sprawi�, by wszystko dzia�o si� po jej my�li. Matka Anny te� odziedziczy�a up�r i determinacj�. Anna, przygl�daj�c si� swej matce, jest pewna, �e ameryka�ski Dziki Zach�d nie zosta� zdoby�y przez dzielnych m�czyzn, tylko przez ich nieugi�te, stanowcze �ony, o czym �wiadczy�a ich postawa, ich zaci�ni�te �eby, spotykane tylko u kobiet, czego ona, niestety, by�a pozbawiona. Di u�o�y�a pokrojon� szynk� na du�ym p�misku, bogato udekorowanym ga��zkami pietruszki. - Maj� szcz�cie, jak si� nad tym zastanowi� - m�wi. - Ka�dy po winien mie� chocia� jedn� istot� na �wiecie, kt�ra nale�y wy��cznie do niego. Kogo�, kim nie musi si� z nikim dzieli�. Annie wydaje si� nagle, �e zn�w pojawi�o si� mi�dzy nimi to, co zawsze, chocia� nigdy nie jest do ko�ca pewna, czy to co� istnieje naprawd�. Gdy tylko zaczyna odczuwa� niemal bolesn� za�y�o�� ze sw� kuzyn k�, u�wiadamia sobie obecno�� tego czego�. Zupe�nie jakby potrafi�y nawzajem czyta� w swoich my�lach i nie chcia�y dopu�ci� do zbytniej poufa�o�ci. - Mo�e by� mi pozwoli�a co� zrobi�. Pom�c w czym�. Di rozejrza�a si� po kuchni, jakby szukaj�c czego�, co mog�aby zleci� kuzynce, ale - chocia� z pewno�ci� musia�o by� wiele rzeczy do zrobienia - nic nie znalaz�a. - Mo�e posz�aby� przywita� si� z Danem? S�ysza�, jak zaje�d�a� samoch�d. Pomy�li, �e go lekcewa�ysz. - Naprawd� s�dzisz, �e m�czy�ni cierpi� na brak poczucia bezpiecze�stwa? Di u�miechn�a si� smutno i Anna zn�w poczu�a duchow� blisko�� / kuzynk�. - Tak utrzymuj�. - My�la�am, �e to dotyczy tylko nas. 3 Dan Wood wy�awia� li�cie na drugim ko�cu basenu, kiedy us�ysza�, jak przesuwaj� si� drzwi na taras, i uni�s� g�ow�. Anna stwierdzi�a, �e robota niezbyt mu idzie. Wia� wiatr i suche jesienne li�cie jakby co� ci�gn�o do spokojnej tafli wody. Nawet maj�c odkurzacz na d�ugiej r�czce, siedz�cy w w�zku inwalidzkim Dan nie m�g� dosi�gn�� �rodka basenu, gdzie wielobarwne li�cie tworzy�y grub� warstw�, przypomina j�c� kolorow� narzut� na faluj�cym ��ku wodnym. - S�dz�c po twojej minie - odezwa� si� Dan z u�miechem - zaraz mi powiesz, �e przegrywam t� szczeg�ln� bitw� z przyrod�. - Czemu sobie tym zawracasz g�ow�? - Sakramencki filtr si� zatka - powiedzia�. To, �e zakl��, �wiadczy�o o istniej�cej mi�dzy nimi blisko�ci. Diana nie uznawa�a grubia�skich st�w, a u�ywanie takiego j�zyka jeszcze potwierdza�o liczne w�tpliwo�ci Milly, dotycz�ce jej zi�cia, g�oszone bez skr�powania przez ostatnie dwadzie�cia kilka lat, z kt�rych wi�kszo�� sp�dzi�a pod dachem jego domu. Jednak przekle�stwa Dana zawsze by�y �agodne i wypowiadane cicho, nigdy te� nie kl��, kiedy by� naprawd� z�y, staj�c si� wtedy wyj�tkowo pow�ci�gliwy. Nie sprzeciwi� si�, kiedy Anna uwolni�a go od odkurzacza i zaj�a si� kobiercem li�ci na �rodku basenu, do kt�rego sama z ledwo�ci� si� ga�a, mimo �e si� wychyli�a. Przez jaki� czas z zadowoleniem obserwowa� j� przy pracy. - Gdyby to ode mnie zale�a�o, zala�bym tego gnoja cementem i by�oby po k�opocie. Na co jest komu potrzebny? - Di nigdy nie korzysta z basenu? - Czasami - powiedzia�, jakby to o�wiadczenie wcale nie kolidowa�o z jego generalnym stanowiskiem. - Powinienem by� spu�ci� wod� we wrze�niu. Wszystko przez to babie lato. - Podjecha� tam, gdzie by�o najg��biej, i podni�s� le��c� na trampolinie plastikow� torb� na skoszon� traw�. - Starsze panie siedz� w �rodku? - Nos w nos. - Sp�dz� tak ca�e popo�udnie. Jak si� czuje Mather? - Ju� nie mo�e si� doczeka�, kiedy go wypisz�. - Podobno zdoby�a� si� na heroiczny czyn. Anna strz�sn�a kilka li�ci, kt�re przyczepi�y si� do odkurzacza. - Porozmawiaj z moj� matk�, je�li chcesz mie� pe�ny obraz. Przysz�a z pracy do domu i zasta�a swego ojca ledwo �ywego. Chocia� mieli drugi tydzie� pa�dziernika, panowa� taki upa�, �e asfalt topi� si� na drogach, jak w lipcu i sierpniu. Mather Grouse potkn�� si� o krzes�o, to, o kt�re si� wspiera�, kiedy zabrak�o mu tchu, a potem osun�� si� na pod�og� i wisia�, niebezpiecznie zaklinowany mi�dzy krzes�em a �cian�, z jedn� nog� podwini�t�, a drug� stercz�c� prosto, jakby by�a w gipsie. Ze wzgl�du na upa� by� bez koszuli, sk�r� na ramionach mia� blad� i przezroczyst�. Kiedy wesz�a Anna, w�a�ciwie na nic nie patrzy�, oczy mia� szeroko otwarte z przera�enia, jak jeszcze nigdy, co sprawi�o, �e wyda� si� c�rce kim� obcym. Inhalator le�a� kilka centymetr�w obok wyci�gni�tej, dr��cej r�ki m�czyzny, jego oddech by� kr�tki, przy�pieszony, do p�uc dochodzi�o o wiele za ma�o tlenu. R�w nie dobrze m�g�by si� znajdowa� pod wod�. Pani Grouse te� by�a w pokoju, sta�a sparali�owana strachem kilka krok�w od m�a. Kiedy Anna wesz�a, tylko skin�a g�ow� w kierunku Mathera Grouse�a. Jedyne, co nale�a�o powiedzie�, powt�rzy�a kilka razy. - Karetka ju� jest w drodze. Wszystko b�dzie w porz�dku... w porz�dku. Karetka ju� jest w drodze. Anna przykl�kn�a obok ojca i pr�bowa�a skupi� na sobie jego uwag�. Ale oczy Mathera Grouse�a nie chcia�y zatrzyma� si� na �adnym punkcie, rozbiegane pod trzepocz�cymi powiekami, jego klatka piersiowa unosi�a si� z trudem przy ka�dym konwulsyjnym oddechu. Otwiera� szeroko usta. a potem zamyka� je, zupe�nie jak dziecinne kukie�ki. Kiedy Anna wzi�a inhalator i wsun�a go ojcu do ust. pani Grouse wzdrygn�a si� z przera�enia. - Nie! - krzykn�a. - Spalisz mu p�uca. Lekarz... zaraz tu b�dzie... - Mamo, on nie mo�e oddycha�. Umiera. - Klatka piersiowa m�czyzny unios�a si� z trudem, jakby ze z�o�ci�, na d�wi�k tego s�owa. - Lekarz... Nie zwracaj�c uwagi na matk�, Anna ws�ucha�a si� w oddech Mathera Grouse�a, kt�ry stawa� si� coraz s�abszy. W odst�pie kilku sekund dwa razy nacisn�a na inhalator. Pocz�tkowo ojciec nie zareagowa�, ale potem przytomniej spojrza� oczami, kt�re ju� zacz�y stawa� w s�up. Odci�gn�a go od �ciany i stara�a si�, by podpar� si� na nogach i r�kach. bo kiedy� wyzna�, �e w tej pozycji naj�atwiej mu oddycha�. Kiedy� za sta�a go na czworakach, z nisko zwieszon� g�ow�. By� taki zmieszany, �e przysi�g�, i� nigdy wi�cej nie przybierze tej pozy, wol�c - tak to uj�� - udusi� si� jak cz�owiek ni� upodobni� si� do zwierz�cia. Ale kiedy Anna ci�gn�a go za pasek i spodnie na siedzeniu, chyba zrozumia�, o co jej chodzi, i nawet pr�bowa� c�rce pom�c, podpieraj�c si� na r�kach. Uda�o mu si� raz porz�dnie zaczerpn�� powietrza, nim opu�ci�y go si�y i bezw�adnie opad� na dywan. - Pom� mi! - poleci�a Anna matce, kt�ra przygl�da�a si� temu cofaj�c si�, a� si� znalaz�a pod �cian� w drugim ko�cu pokoju. Pani Grouse si� wzdrygn�a, ale us�ucha�a c�rki. Przez jedn� straszliw� chwil�, kiedy uda�o im si� zn�w unie�� go na kolana, Anna si� ba�a, �e jej matka mia�a racj�, bo wydawa�o si�, �e ojciec zupe�nie przesta� oddycha�, a z jego piersi wydoby�o si� okropne rz�enie. Potem zacz�� kaszle� i wypluwa� ��t� wydzielin� z p�uc. Ale jednocze�nie po raz pierwszy odetchn�� g��boko i uczepi� si� tego jak ton�cy. Zanim przyjecha�a karet ka, z policzk�w cz�ciowo ust�pi�y mu sine plamy. Chwilowo nie opono wa�, by nadal podpiera� si� nogami i r�kami, najwyra�niej wdzi�czny, przynajmniej na razie, �e mo�e zwyczajnie istnie�. Nawet jako zwierz� - A wi�c - powiedzia�a Anna, �ci�gaj�c szczeg�lnie kolorowy li�� z odkurzacza - jestem w wielkiej nie�asce. Dan Wood, kt�ry s�ucha� opowie�ci z roztargnieniem, zacz�� wielk� �opatk� wk�ada� mokre li�cie do torby. - Wsp�czu�bym ci, ale jeste� wystarczaj�co du�a, by wiedzie�, �e nale�y s�ucha� matki. Za kogo ty si� uwa�asz, ratuj�c �ycie staruszkowi, kiedy wyra�nie ci tego zabroniono? - Widzisz, wcale mu nie uratowa�am �ycia. To zas�uga pogotowia ratunkowego. Ja mu tylko z�ama�am szcz�k�. - Aha. Zosta�o jeszcze du�o li�ci do wy�owienia, ale Anna nagle opad�a na le�ak i po�o�y�a sobie odkurzacz na kolanach. - Zabawne - powiedzia�a. - Kiedy by�am m�odsza i co� si� zacz�o psu� mi�dzy mn� i ojcem, marzy�am, �e go ratuj� z p�on�cego domu. Wiedzia�am, �e to g�upie, ale nie mog�am si� powstrzyma� od snucia ta kich fantazji. By� nieprzytomny, a ja wyci�ga�am go z p�omieni. Jeden B�g wie, gdzie by�a mama podczas ca�ej tej akcji ratowniczej. - Zgodnie z teori� Freuda, nie �y�a. - Och, przesta�. Dan uchyli� si� przed gar�ci� li�ci, kt�rymi w niego rzuci�a. - Tak czy inaczej, spe�ni�o si� moje marzenie. Wiesz, co zrobi�am, kiedy go zobaczy�am w szpitalu nast�pnego ranka? Przeprosi�am go za to, �e mu z�ama�am szcz�k�. - I w ten spos�b przyzna�a� racj� matce. Anna spojrza�a na niego uwa�nie, zaskoczona tonem jego g�osu, ale odwr�ci� wzrok. - Co masz na my�li? - Nic. Ciekaw jestem zdania Mathera o ca�ym tym wydarzeniu. - Zapomnia�e�, �e ma z�aman� szcz�k�? - Mmmm - mrukn�� Dan. - Powinna� zdoby� jedn� z takich tablic do rysowania dla dzieci. Tak�, na kt�rej pisze si� wiadomo��, potem przesuwa si� po plastikowej kartce i wszystko znika. D-Z-I-�-K-U-J-�, potem jeden ruch i czysta strona. Anna patrzy�a na niego ze z�o�ci�, p�ki jej nie przeprosi�. - Nie opowiadaj mi niczego, je�li nie chcesz us�ysze� mojego cholernego zdania - doda� po chwili. �a�owa�a, �e mu powiedzia�a. Mog�a si� domy�li� jego reakcji. - Mam jeszcze jedno marzenie: �e pewnego dnia obaj si� polubicie. Patrzyli sobie teraz prosto w oczy. - To jak moje marzenie, �e zn�w b�d� chodzi�. - C� w tym z�ego? - Wszystko. - Nie rozumiem, dlaczego nie mieliby�cie si� polubi� z moim ojcem. Kiedy si� nad tym zastanowi�, jeste�cie bardzo do siebie podobni. Na przyk�ad nie znam bardziej upartych os��w od was. - Nie licz�c Dallasa. - Naturalnie - zgodzi�a si�. M�wi� o jej by�ym m�u. - Zawsze z wyj�tkiem Dallasa. - No c�. - Dan si� u�miechn��. - Niezbyt mi si� podoba okre�lenie �uparty osio��. I nie lubi� twojego ojca. Nigdy go nie lubi�em i nigdy go nie polubi�. I nic nie mo�esz zrobi�, �ebym zmieni� zdanie. Anna jak zwykle nie mog�a si� powstrzyma� od u�miechu. Byli o krok od powa�nej scysji, a potem nagle niebezpiecze�stwo mija�o, jakby nigdy nie istnia�o - �niczym pierdni�cie z podmuchem wietrzy ku�, jak lubi� mawia� Dan. Potrafi� m�wi� najbardziej obra�liwe rzeczy, nie obra�aj�c nikogo. Rzadki dar, dosz�a do wniosku. Innym m�czyznom w jej �yciu jako� zawsze udawa�o si� obra�a� ludzi nawet wtedy, kiedy chodzili na paluszkach. - Tak czy inaczej - powiedzia� Dan - ciesz� si�, �e mu si� polepszy�o. - W�a�ciwie nie mo�na tak powiedzie�. Lekarze twierdz�, �e kolejny atak to jedynie kwestia czasu. Pomog�aby butla z tlenem w domu. - Jaki to problem? - Sama nie wiem. Ale powiedziano mi, �ebym si� nie wtr�ca�a. Matka si� upiera, �e ojciec jest zbyt dumny, ale podejrzewam, �e to raczej ona jest zbyt dumna. Sam wiesz, jaki ma stosunek do domu - pierwszy komplet pokrowc�w s�u�y do ochrony kanapy, drugi - do ochrony pokrowc�w. Butla z tlenem w salonie to jak przyznanie si� do tego, o czym si� nie m�wi na g�os. - Milly jest taka sama. Nie robimy nic bez jej zgody. Di bez konsultacji z ni� nie kupi nawet drobiazgu do naszej sypialni. Dan je�dzi� na w�zku wzd�u� basenu od jednej kupki li�ci do drugiej i zbiera� je do torby. Anna wiedzia�a, �e powinna mu pom�c, ale nagle poczu�a si� dziwnie oci�a�a i zosta�a tam, gdzie by�a, obserwuj�c m�czyzn�. Kiedy� my�la�a, �e Dan nigdy si� nie przyzwyczai do w�zka i jeszcze bardzo d�ugo po wypadku wci�� si� spodziewa�a, �e wstanie z niego i zacznie chodzi�, jak gdyby nigdy nic. Ale teraz jakby zr�s� si� z w�zkiem. Dawniej by� szczup�y, ostatnio zacz�� mu rosn�� brzuszek. Wiedzia�a, �e du�o pije, i chocia� go nie wini�a, kiedy sobie przypomina�a, jaki by� kiedy�, zawsze zbiera�o jej si� na p�acz. Poczu�a, �e teraz te� �zy zaczynaj� jej nap�ywa� do oczu i musia�a odwr�ci� twarz. - Kiedy� szuka�em r�nych drobiazg�w, by j� zdenerwowa� - powiedzia�. - Par� lat temu natkn��em si� na jedn� z tych obscenicznych figurek. Facecik mia� kutasa wielkiego jak noga. Kiedy si� poci�gn�o za sznurek, robi� nim nieprzyzwoite rzeczy. Podarowa�em go jej na urodziny, w pude�ku owini�tym kolorowym papierem. Pomys� by� zabawny i Annie szybko przesz�a ochota na p�acz. To wci�� by� ten sam Dan. - �a�uj�, �e tego nie widzia�am. - Nie ma czego. Poszarza�a na twarzy, a ja pomy�la�em: Oho. Diana by�a oczywi�cie zm�czona, a ja od tamtej pory staram si� by� grzecznym ch�opczykiem. Przypuszczam, �e nie ma powodu, by dokucza� staruszce. - Przypomnij mi to, kiedy one b�d� chcia�y dokucza� nam. Nim mia� okazj�, rozleg� si� �wist, co� uderzy�o najpierw o kafelki wok� basenu, a potem o metalow� szop�. Dan szybko podjecha� w�zkiem i podni�s� z ziemi pi�k� golfow�. - Niez�a - powiedzia�, trzymaj�c j� w g�rze, by Anna mog�a j� obejrze�. - Titleist. W�a�nie takiej mi brakowa�o. Otworzywszy drzwi do szopy, w�o�y� pi�k� do wiadra, w kt�rym musia�o ju� ich by� ze sto. - Kiedy przestan� je�dzi� na w�zku, zn�w zaczn� gra� w golfa - powiedzia�. - Szkoda, �e ludzie nie gubi� kij�w. - Zdecydowa�e� si� na operacj�? - A co mi tam. To tylko kwestia pieni�dzy, a je�li wierzy� temu konowa�owi, jest szansa. Uwa�asz, �e zwariowa�em? - Nie. Nic podobnego. - Ja te�. Moja te�ciowa m�wi, �e oszala�em. Ale poniewa� zamierza wszystko odziedziczy� po mnie, nie lubi, jak wydaj� pieni�dze. - Hej! - rozleg� si� g�os nale��cy do kogo� wystarczaj�co wysokiego, by m�g� zajrze� przez drewniany p�ot. - Czy nie wpad�a tu pi�ka golfowa? - Nie. - Dan u�miechn�� si� �obuzersko. - Akurat. - M�czyzna zmarszczy� czo�o, a potem mrukn��: - Nowiutki titleist. - A po co mi pi�ka golfowa? M�czyzna zauwa�y� w�zek inwalidzki i zblad�. - Jezu, najmocniej przepraszam. - Nie ma za co - powiedzia� Dan. - Prosz� kiedy� mnie odwiedzi�. Zjemy razem obiad. Kiedy m�czyzna znikn��, drzwi na taras si� otworzy�y i wysz�a przez nie Di. - Zn�w kradniesz pi�ki golfowe? - A co, nie wolno? - za�artowa� jej m��. - Co wi�cej, mam wsp�lnika. - B�g ci� ukarze. - Ju� mnie skara�. - Obiad na stole. Przyprowad� swojego wsp�lnika. - Diana rozejrza�a si� po ogrodzie. - A propos, niez�a robota. Odk�d Anna przesta�a czy�ci� basen, woda zn�w pokry�a si� br�zowymi li��mi. Kiedy drzwi si� zamkn�y za jej kuzynk�, nagle zauwa�y�a, �e zrobi�o si� ch�odno. Nie by�o nic gorszego od zimy w Mohawk i Anna nie by�a pewna, czy jest gotowa stawi� czo�o kolejnej. - Popchn�� ci�? - spyta�a. - Pod warunkiem, �e najpierw odwr�cisz w�zek. B�d� �askawa zwr�ci� uwag�, �e w tej chwili siedz� przodem do basenu. Anna podnios�a ci�ki worek, wype�niony li��mi, i po�o�y�a go Danowi na kolanach. W pobli�u drzwi by�y trzy du�e plastikowe pojemni ki na �mieci. Anna by�a ciekawa, czy Di musi je wszystkie sama dotaszczy� do kraw�nika. - Di wygl�da na kompletnie wyczerpan� - powiedzia�a, zanim skierowali si� w stron� domu. - Zawsze jest skonana. - Chcia�abym jej jako� pom�c. Ale zastanawiam si�, czy nie by�aby to ob�uda z mojej strony. - Nie s�dz�. - Gdyby wiedzia�a, my�lisz, �e do tej pory by nam wybaczy�a? - Tak. Ju� dawno temu. - Nie jestem pewna, czy zdoby�abym si� na wyznanie jej prawdy. Mo�e gdybym wiedzia�a na sto procent. Przez te wszystkie lata ani razu nie zapyta�a? - Nie zrobi�a najmniejszej aluzji - o�wiadczy�. - Nie wiem, co bym jej powiedzia�. Jest za dobra, by j� ok�amywa�. - Albo rani�. - Tak, albo rani�. W �rodku pani Grouse i Milly nie ruszy�y si� z miejsca. Je�li cokolwiek si� zmieni�o, to one same, bo obie siedzia�y teraz prosto i robi�y wra�enie silniejszych, jakby, kiedy tak styka�y si� kolanami, przeprowadzono im transfuzj�. Milly unios�a g�ow�, gdy w pokoju pojawili si� Anna i jej zi��. - Diano! - zawo�a�a. - Mamy umrze� z g�odu czy te� znajdzie si� w tym domu co� do jedzenia? - Jedzenie stoi na stole - rzuci� Dan od drzwi. - Je�li ja je widz� bez wstawania, przypuszczam, �e ty te� mo�esz je zobaczy�. Starsza pani zn�w odwr�ci�a si� do siostry. - Przez ca�y tydzie� nic nie wzi�am do ust - o�wiadczy�a. - Ale teraz mog�abym zje�� konia z kopytami. - Wiesz co, moja droga? - powiedzia�a pani Grouse. - Nie wiem dlaczego, ale te� zg�odnia�am. - Nie wiem dlaczego - mrukn�a Anna pod nosem. Sama, przeciwnie, nagle straci�a apetyt. 4 Dallas Younger g�o�no chrz�kn�� i przewr�ci� si� na drugi bok. Co� mu si� �ni�o i chcia� jeszcze pospa�, �eby si� przekona�, jak si� sko�czy sen. W przeciwnym razie b�dzie go to m�czy�o przez ca�y dzie�. Straci mn�stwo czasu na pr�by przypomnienia sobie szczeg��w szukania w nich podpowiedzi, p�ki ca�kowicie nie oprzytomnieje i w ko�cu zapomni o wszystkim. Dallas nigdy nie zwraca� najmniejszej uwagi na sny wy�nione do ko�ca, ale urywki nie dawa�y mu spokoju. Budzik na szafce nocnej lekko podskakiwa� i cichutko brz�cza�, jak zawsze, kiedy pozwala� mu d�ugo dzwoni�, nim go wy��czy�. Dallas otworzy� jedno oko i podejrzliwie spojrza� na zegarek, nie chc�c wie rzy�, przynajmniej jeszcze nie teraz, �e znowu zaspa�. Potem uderzy�a go okropna my�l i przesun�� j�zykiem po podniebieniu, wyczuwaj�c tam jedynie �luz�wk�. Nie chc�c da� wiary temu, co mu m�wi� j�zyk - tak na marginesie, czu� w ustach podejrzanie nieprzyjemny smak - wsun�� do ust palec wskazuj�cy i pomaca� nim. Nie by�o najmniejszych w�tpliwo�ci. Zn�w nie mia� sztucznej szcz�ki. Kiedy dobieg� go jaki� ha�as z korytarza, wyskoczy� z ��ka. To by �a trzecia sztuczna szcz�ka, stracona w ci�gu trzech miesi�cy, i teraz z pora�aj�c� jasno�ci� u�wiadomi� sobie, �e kto� musi mu je kra��, w�lizgiwa� si� do jego pokoju i wyjmowa� mu je, kiedy on jest pogr��ony we �nie. Najprawdopodobniej Benny D., uwa�aj�c to za �wietny kawa�. Nie nastr�czy�oby to wielkich trudno�ci, poniewa� Dallas sypia� z otwartymi ustami. By� to jeden z jego kilkunastu nawyk�w, o kt�re Anna zupe�nie irracjonalnie mia�a do niego pretensje, jakby m�g� na to cokolwiek poradzi�. Podbieg� do drzwi i otworzy� je na ca�� szeroko�� w sam� por�, by zobaczy�, jak jego s�siadka, pani Nicolella, zamkn�wszy na klucz swoje mieszkanie, co� chowa do torebki. Cokolwiek to by �o, Dallasowi Youngerowi troch� przypomina�o sztuczn� szcz�k�. Spojrza� podejrzliwie na kobiet�. Natomiast pani Nicolella, kiedy unios�a wzrok, zobaczy�a trzydziestosze�cioletniego nagiego m�czyzn�, kt�ry wygl�da�, jakby dopiero co si� obudzi� i mia� jakie� niecne zamiary. Zamiary wzgl�dem niej, wdowy w �rednim wieku, mieszkaj�cej samotnie, je�li nie liczy� wizyt c�rki, czyli praktycznie bior�c, zawsze. Dallas ze swojej strony jednocze�nie u�wiadomi� sobie dwie rzeczy: po pierwsze, �e nic na sobie nie ma, a po drugie, �e pani Nicolella nie jest z�odziejk� sztucznych szcz�k. Wymownie �wiadczy�a o tym jej mina. - Moja sztuczna szcz�ka - pr�bowa� si� t�umaczy� Dallas, maj�c k�opoty z wym�wieniem �sz�. - S�ucham? - zapyta�a pani Nicolella, zaskoczona, spodziewaj�c si� us�ysze� od nagiego m�czyzny co� zupe�nie innego. - Sztuczna szcz�ka - powt�rzy� Dallas. Tym razem uda�o mu si� to powiedzie� wyra�niej i w ten spos�b rozwia� przynajmniej jedn� w�tpliwo�� s�siadki. - Nic pan na sobie nie ma - zakomunikowa�a mu. Potem widz�c, �e wci�� wpatruje si� w jej torebk�, albowiem jego umys� uparcie nie przyjmowa� do wiadomo�ci, �e odg�osu, kt�ry zarejestrowa�, nie wyda�a chowana sztuczna szcz�ka, kobieta szeroko otworzy�a torebk�, by m�g� si� przekona� na w�asne oczy, �e nie ma tam jego z�b�w. Wr�ciwszy do swojego mieszkania, Dallas dokona� gruntownego przeszukania ca�ego lokum, z g�ry wiedz�c, �e na nic si� to nie zda. Zacz�� teraz my�le� bardziej racjonalnie i wcze�niejsze g��bokie prze�wiadczenie, �e kto� mu ukrad� sztuczn� szcz�k�, uzna� za bzdur�. Jego dwupokojowe mieszkanie �atwo by�o przetrz�sn��. Kiedy sprawdzi� w umywalce i kabinie prysznicowej, �ci�gn�� poduszki z wersalki i przesun�� d�o�mi wzd�u� szw�w, w�a�ciwie m�g� uzna� poszukiwania za uko�czone. Trzeba przyzna�, �e jego trudy nie by�y ca�kowicie bezowocne, bo znalaz�, mi�dzy innymi, obcinark� do paznokci, p�tora dolara drobnymi i ksi��k� Mickeya Spillane�a, kt�ra mia�a z�amany grzbiet i lu�no fruwaj�ce kartki. Ale nic, co cho�by troch� przypomina�o porcelanowe �eby. Spillane�a wyrzuci� do �mieci, doszed�szy do wniosku, �e mo�e kupi� nowy egzemplarz, gdyby ch�� uko�czenia lektury sta�a si� nie do opanowania. By�o to ma�o prawdopodobne, bo ten, w�a�nie odnaleziony, zapodzia� mu si� kilka miesi�cy temu, a on nawet tego nie zauwa�y�. Przypuszczalnie bardziej b�dzie go m�czy�o, jak zako�czy�by si� jego przerwany sen. Pogrzeba� w kieszeniach wszystkich ubra�, czystych i brudnych, wisz�cych w szafie obok drzwi wyj�ciowych, i znalaz� szereg ciekawych przedmiot�w, ale nie to, czego szuka�. Podda� si�, w�o�y� jedyn� czyst� koszul�, jak� znalaz� w szafie - ta akurat mia�a wyszyte na kieszonce �Cal� - i zapisa� sobie w my�lach, �e najwy�szy czas zrobi� pranie. Od dw�ch dni nosi� koszule z wyhaftowanymi imionami r�nych os�b, a to widomy znak, �e zaczyna�o mu wszystkiego brakowa�. W�a�ciwie tym razem strata sztucznej szcz�ki nie stanowi�a wielkiej tragedii, poniewa� wykaza� si� nietypow� dla siebie przezorno�ci�, zamawiaj�c zapasow�, kiedy ostatnio obudzi� si� bez z�b�w. Znalaz� j� w oryginalnym r�owym pude�ku w apteczce, schowan� za butelk� old spice�a, kt�ry dosta� na Gwiazdk� dwa lata temu, i mia� szczery zamiar go u�ywa�. W�o�y� sztuczn� szcz�k�, pasowa�a idealnie, nawet lepiej ni� stara. Zamiast odczuwa� z�o�� i zak�opotanie, ogarn�o go zadowolenie z siebie, �e tak przezornie zabezpieczy� si� na wypadek przykrej niespodzianki. Poniewa� i tak byt ju� sp�niony do pracy, postanowi� odwiedzi