7176

Szczegóły
Tytuł 7176
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7176 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7176 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7176 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Kim Stanley Robinson Antarktyka Prze�o�y� �ukasz Praski "Ten l�d wygl�da jak z bajki" - Roald Amundsen ROZDZIA� PIERWSZY LODOWA PLANETA Najpierw zakochujesz si� w Antarktydzie, a potem ona �amie ci serce. Naturalnie, z pocz�tku sprawia ci podobny zaw�d, jak wszystko inne na �wiecie - na przyk�ad, kiedy przyje�d�asz na l�d, by robi� co� niezwyk�ego, fascynuj�cego i romantycznego i odkrywasz, �e twoja pra- ca jest najnudniejszym zaj�ciem, jakie zdarzy�o ci si� wykonywa�: w najlep- szym razie przypomina prac� wo�nego, ale zwykle jest znacznie mniej cieka- wa. Albo gdy odkrywasz, �e McMurdo - miejsce, kt�rego surowe przepisy firmy nie pozwalaj� ci opuszcza� - przywodzi na my�l wysp� punkt�w us�u- gowych usytuowanych przy zje�dzie z dawno ju� nieu�ywanej autostrady, przeznaczonych dla podr�nych. Albo, co gorsza, kiedy poznajesz kobiet� i co� si� mi�dzy wami zaczyna, jedziesz z ni� na wakacje do Nowej Zelandii, podr�ujesz z ni� po Wyspie Po�udniowej i wiesz, �e to pierwsza kobieta, kt�r� naprawd� kochasz; po urlopie wracasz do Mac i spotykasz j�, a ona rzu- ca ci� zaraz po przyje�dzie, jakby wasza idylla w krainie kiwi nigdy nie mia- �a miejsca. Albo nied�ugo p�niej widujesz j� w miasteczku, jak w najlepsze ugania si� za facetami; albo, gdy dowiadujesz si�, �e ludzie nazywaj� ci� �sandwiczem", robi�c aluzj� do starego dowcipu kr���cego w�r�d kobiet z lo- d�w, �e przywie�� ze sob� ch�opaka na Antarktyd�, to tak, jakby przynie�� ka- napk� na przyj�cie ze szwedzkim bufetem. I to jest pierwszy zaw�d. Ale owo miejsce dostarcza jeszcze innych, typowo antarktycznych zawo- d�w, bardziej bezosobowych ni� zwyk�e, bardziej czystych, nieskalanych i zimnych. Na przyk�ad, kiedy p�n� zim� stoisz na p�askowy�u polarnym, przyj�wszy bez namys�u propozycj� wyjazdu z miasta, nie przejmuj�c si� ostrze�eniami o nudnej pracy, bo przecie� co mo�e by� gorszego od posady pracownika warsztatowo-polowego? A wi�c jedziesz w zamkni�tej kabinie pot�nego transportera, ci�gle my�l�c o swojej dziewczynie, dziesi�� tysi�cy st�p nad poziomem morza, otoczony ciemno�ci� d�ugiej nocy; i gdy siedz�c w �rodku spogl�dasz przez okna, niebo stopniowo rozja�nia si� brzaskiem godzinnego dnia, przechodz�c przez niewidzialne fazy, od usianej gwiazdami czarnej otch�ani do l�ni�cego barw� indygo sklepienia, wisz�cego nisko nad g�ow�; a na tle przejrzystego indygo wida� male�ki rogalik ksi�yca, kt�ry roz�wietla wielki ocean lodu, rozci�gaj�cy si� po horyzont we wszystkich kierunkach, blask ksi�yca skrzy si� na �niegu, b�yszczy na lodzie, a wszyst- ko oblewa ten sam odcie� indygo, jaki przybra�o niebo; panuje cisza i bez- ruch; tak czystego �wiat�a nie mo�na ujrze� nigdzie na ziemi, a ty ogl�dasz je samotnie, jedyny �wiadek, niczym ostatni mieszkaniec planety; pot�guje si� w tobie wra�enie niesamowitego pi�kna tej sceny, d�awi�c ci� i zaciskaj�c ci pier� jak pot�na klamra; ju� masz z�amane serce, bo si�a nacisku jest ogrom- na, bo �wiat jest wielk�, czyst� i pi�kn� przestrzeni� i dlatego, �e takie chwi- le s� niezwykle ulotne - nie spos�b wyobrazi� ich sobie wcze�niej ani przy- pomnie� sobie p�niej i nigdy nie mo�na ju� do nich wr�ci�. Masz z�amane serce, tak - czujesz to w chwili, gdy sobie u�wiadamiasz, �e na przek�r wszystkiemu zakocha�e� si� w tym miejscu. To wszystko przydarzy�o si� m�odemu cz�owiekowi - wygl�daj�cemu przez okna pierwszego ci�gnika w pierwszym tej wiosny konwoju Naziemnej Transpolarnej Linii Bieguna Po�udniowego - kt�rego przez kilka ostatnich tygodni nazywano �sandwiczem" albo Hrabi� de Sandwicz, Hrabi�, Ksi�ciem Hrabi� (z nale�n� tytu�owi intonacj�) i Ksi�ciem; potem, poniewa� r�norod- no�� przezwisk zacz�a si� wyczerpywa� i zdawa�a si� dotyka� jego czu�ego miejsca, wr�cono do dawnego przydomku, kt�ry nadano mu na Antarktydzie w zesz�ym roku: XL - bowiem taki rozmiar mia� jego jasnobr�zowy kombi- nezon Carhartta, co by�o uwidocznione na naszywce z przodu; a potem skr�- cono przezwisko do samego Iks. �Hej, Iks, trzeba od�nie�y� dach w ��czno- �ci, kopnij si� tam!" Po przej�ciach z kombinacjami �sandwicza" z rado�ci� powita� sw�j sta- ry przydomek, kt�ry w pewien spos�b wyra�a� jego nastr�j i po�o�enie - osa- motnionego, anonimowego cz�owieka, kt�ry r�wnie dobrze m�g� by� analfa- bet� i podpisywa� si� krzy�ykiem, pracownika warsztatowo-polowego, czyli, jak m�wiono, przynie� wynie� pozamiataj, cz�owieka bez nazwiska. Zreszt� sam u�ywa� tego przezwiska - �Hej, Ron, tu Iks, jestem na dachu ��czno�ci, �niegu ju� nie ma. Co jeszcze, odbi�r". -Nazywaj�c si� w ten spos�b, wed�ug klasycznej teorii Erika Eriksona, dawa� sygna�, �e si� odrodzi� i wzi�� sw�j los we w�asne r�ce. I tak �Iks" wr�ci� do powszechnego u�ytku i na powr�t sta� si� jego jedynym imieniem. M�w mi Iks. By� Iksem. Sznur ci�gnik�w NTLBP sun�� majestatycznie po pokrywie lodowej, dziesi�� pojazd�w jeden za drugim, kt�re porusza�y si� z pr�dko�ci� mniej wi�cej dwudziestu kilometr�w na godzin� - nie�le jak na taki teren. Pojazd, w kt�rym siedzia� Iks, posuwa� si� z chrz�stem po �ladach poprzednich trans- port�w NTLBP, znajduj�cych si� wy�ej ni� otaczaj�cy �nieg, poniewa� wiatr zd��y� ju� zdmuchn�� zaspy l�ejszego puchu. Pozosta�e ci�gniki, cz�ciowo widoczne z ma�ego tylnego okna wysokiej kabiny, wygl�da�y jak buldo�ery, kt�re zreszt� stanowi�y ich pierwowz�r. Wok� rozci�ga� si� tylko p�askowy� polarny. P�aski kr�g bieli, identyczny we wszystkich kierunkach; w �wietle gwiazd pofa�dowania terenu by�y s�abo widoczne, lecz o ich istnieniu �wiad- czy�o odbijaj�ce si� w nich �wiat�o ksi�yca. Zgodnie z ostrze�eniami �yczliwych ludzi, nie mia� tu nic do roboty. Sznurem pojazd�w sterowa� pilot automatyczny, kieruj�cy si� wskazaniami systemu GPS i raczej nic nie mog�o si� zepsu�. Gdyby jednak co� si� zdarzy- �o, Iks nie musia�by nawet kiwn�� palcem; pozosta�e ci�gniki jako� by sobie poradzi�y z awari�, a potem przylecia�by zesp� mechanik�w. Nie - Iks sie- dzia� tam, bo komu� wa�nemu na g�rze uroi�o si�, �e je�eli z McMurdo na biegun jedzie transport ci�gnik�w, to powinien mu towarzyszy� cho� jeden cz�owiek. To by� jedyny racjonalny pow�d. W rezultacie zosta� czym� w ro- dzaju amuletu dyndaj�cego na wstecznym lusterku samochodu. G�upia funk- cja. Lecz w ci�gu dw�ch sezon�w sp�dzonych w �wiecie lodu Iks wykonywa� mn�stwo g�upich zada� i zaczyna� ju� rozumie�, �e obecno�� wielu os�b na Antarktydzie ma niewiele wsp�lnego z racjonalno�ci�. Rozs�dne argumenty stanowi�y tylko racjonaln� podstaw� irracjonalno�ci, kt�r� by�a ch�� bycia tutaj. Sk�d si� bra�a ta ch��? Oto jest pytanie, tu tkwi zagadka. Iks przypusz- cza�, �e ka�dy mia� inne motywy � poszukiwanie, ch�� rozwini�cia skrzyde�, ucieczka, ulotnienie si� - a poza tym wszystkimi kierowa� ten sam impuls, kt�rym Mallory wyja�nia� swe postanowienie zdobycia Mount Everestu: bo istnieje. Bo istnieje! I wystarczy! I tak si� tam znalaz�. Sam na polarnym p�askowy�u Antarktydy, przemie- rzaj�cy zamarzni�t� p�yt� lodu grubo�ci dw�ch mil, pokrywaj�c� ca�y konty- nent, p�yt�, kt�ra magazynowa�a dziewi��dziesi�t pi�� procent �wiatowych zasob�w s�odkiej wody. Oczywi�cie, kiedy pierwszy raz mu o tym m�wiono, brzmia�o to fascynuj�co, bez wzgl�du na ostrze�enia. Gdy ju� tu si� znalaz�, zrozumia�, co ludzie mieli na my�li, m�wi�c o nudzie, ale na sw�j spos�b by- �o ciekawie - panowa�a interesuj�ca nuda, by tak to uj��. Jak praca operatora d�wigu towarowego, kt�rego od dawna nikt nie u�ywa, albo ogl�danie non stop zniszczonej kopii filmu �Scott na Antarktydzie". Nawet pogoda si� nie zmienia�a: Iks jecha� pod niebem usianym po�udniowymi konstelacjami, kt�- rych nie zasnuwa�a najmniejsza chmurka. W czasie granatowej godziny dnia, wyd�u�aj�cej si� co dzie� o kilka minut, od czasu do czasu pojawia� si� wiatr, kt�rego jednak Iks nie czu� i nie s�ysza� w zamkni�tej kabinie, widz�c jedynie tumany �niegu wzbijaj�ce si� z bia�ej ziemi. Raz czy dwa zamierza� zebra� si� i ruszy� na narciarski bieg prze�ajowy obok ci�gnika; zosta�o to regulaminowo zabronione, ale jak s�ysza�, bieg sta- nowi� najpopularniejsz� form� rozrywki ludzi z NTLBP. Jednak Iks by� kiep- skim sportowcem; jako nastolatek osi�gn�� wzrost sze�ciu st�p dziesi�ciu ca- li i straci� zdolno�� koordynacji takiego du�ego cia�a. Pr�bowa� narciarstwa na szlakach wytyczonych wok� Mac, lecz czyni� ma�e post�py; czasem kusi� go pomys� urozmaicenia w ten spos�b monotonii jazdy ci�gnikiem; jednak za- wsze przychodzi�a mu do g�owy my�l, co si� stanie, je�eli skr�ci kostk� albo w wyniku upadku straci przytomno�� - ci�gniki NTLBP oboj�tnie min� go i rusz� dalej, a on b�dzie musia� je dogania�, co na pewno si� nie uda. Postanowi� nie wypuszcza� si� na takie wyprawy. Monotonia wcale nie by�a z�a. Poza tym musia�by pokonywa� szczeliny lodowe, na kt�re mo�na by�o trafi� nawet na p�askowy�u, gdzie g�adki l�d ci�gn�� si� przez wiele mil. Wprawdzie wojska in�ynieryjne zlikwidowa�y wszystkie rozpadliny, kt�rych nie mia�y ochoty okr��a�, to znaczy rozwali�y je na kawa�ki, a potem spy- chaczami usypa�y w�skie drogi na zwa�ach pokruszonego lodu. W rezultacie powsta�y niebezpieczne przesmyki na Lodowcu Skeltona, kt�ry wznosi� si� od Morza Rossa do p�askowy�u na prawie trzydzie�ci kilometr�w i pokrywa�y go tak liczne szczeliny, �e nie mo�na by�o wytyczy� przeze� szlaku dla transpor- t�w NTLBP; pierwsze po��czenia przeci�y Lodowiec Szelfowy Rossa i wspi- na�y si� po �agodniejszym zboczu Lodowca Leveretta dalej na po�udnie. Jed- nak nied�ugo potem, kiedy transporty NTLBP zacz�y dzia�a� i sta�y si� niezb�dne przy budowie nowej stacji polarnej, Lodowiec Rossa zacz�� p�ka� i odp�ywa�, z wyj�tkiem miejsc, w kt�rych zosta� po��czony z kontynentem i Wysp� Rossa. Trasa Skeltona mog�a przebiega� przez pozosta�� cz�� szel- fu i tak co roku wojska in�ynieryjne wytycza�y j� na nowo, po czym odje�d�a- �y. Nocna wspinaczka Iksa na Skeltona, mi�dzy malowniczymi szczytami pa- sma Royal Society, by�a jak dot�d najbardziej emocjonuj�cym etapem podr�y: pojazd pokonywa� przesmyk za przesmykiem na zwa�ach lodowego gruzu, mijaj�c z lewej i prawej pola serak�w, przypominaj�ce bia�e ruiny kil- ku Manhattan�w. Ale to wydarzy�o si� wcze�niej, a gdy tylko dotar� do p�askowy�u, sko�- czy�y si� wszelkie emocje. Stacje paliwowe, kt�re mijali, by�y obs�ugiwane automatycznie; ci�gniki przystawa�y jeden za drugim obok zielonych, bania- stych pojemnik�w i po nape�nieniu bak�w rusza�y dalej. Gdyby od czasu ostatniej trasy na drodze pojawi�y si� nowe szczeliny, umieszczony w pierw- szym poje�dzie radar impulsowy na pewno by je odkry�, a system nawigacyj- ny podj��by odpowiednie dzia�ania, omijaj�c przeszkody albo zatrzymuj�c si� w oczekiwaniu na dalsze instrukcje. Zreszt� nic takiego si� nie zdarzy�o. Ostrzegano go jednak przed czym� takim i by� na to przygotowany. Po- za tym obecne zaj�cie niewiele r�ni�o si� od innych nie wymagaj�cych my- �lenia, kt�rymi Ron lubi� obarcza� swego pracownika warsztat�w o-polowego; tu Iksowi na szcz�cie nie grozi�o jego towarzystwo. Na pewno nie spotka te� nikogo, kogo nie mia�by ochoty zobaczy�. By� wi�c zadowolony. Du�o spa�. Robi� sobie ogromne �niadania, lunche i kolacje. Ogl�da� filmy. Czyta� ksi��ki; by� wiecznie nienasyconym czytelnikiem, a teraz m�g� siedzie� i czy- ta� ksi��k� za ksi��k� albo na wyrywki, popatruj�c w ekran, jakby szuka� w eterze odniesie�, niczym nadgorliwy student. Przerywa� jednak lektur� i spogl�da� przez okno na wielk� przestrze� lodu, kt�ry co dzie� stawa� si� d�u�szy i ja�niejszy. Cho� nie prze�y� niczego tak dojmuj�cego jak widok pi�knego nieba w kolorze indygo, z cieniutkim rogalikiem ksi�yca, przed �witem widzia� wiele pi�knych kolor�w. Nie m�g� przyzwyczai� si� do �wia- t�a tych kr�tkich godzin - by�o �ywe i aksamitnie g�adkie, wymykaj�c si� pr�bom opisu, bogate i przezroczyste, przypominaj�c mu bezustannie, �e jest na biegunie du�ej planety. Tej nocy nast�pi�a zmiana pogody. Gwiazdy na po�udniu znikn�y, wsch�d ksi�yca nie odby� si� o czasie, cho� ksi�yc sta� ju� na niebie i o�wie- tla� szczyty chmur, p�yn�ce na p�noc jak wielki koc przykrywaj�cy ziemi�; �adnych gwiazd, tylko niewyra�nie zarysowane p�dz�ce chmury; potem przez grub� izolacj� kabiny Iks us�ysza� gwizd wiatru, kt�rego podmuch uderzy� w ci�gnik. Poczu� nawet, jak pojazd nieznacznie zadr�a� na swych masyw- nych amortyzatorach. Burza! Mo�e nawet nielicha burza! Po chwili przez luk� mi�dzy chmurami wyjrza� ksi�yc, widoczny ju� prawie w po�owie; tajemniczy i przejmuj�cy, szybko przep�yn�� ponad chmu- rami i zn�w znikn��. Przez chmury przemkn�y jakie� czarne kszta�ty, jak nie- toperze. Iks zamruga� i przetar� oczy, pewien, �e ma przywidzenia. Z dachu pojazdu da�o si� s�ysze� pukanie. - Co jest, do cholery? - wychrypia� Iks. Prawie zapomnia�, jak si� m�wi. W tym momencie przedni� szyb� ci�gnika przykry�o co�, co wygl�da�o jak p�achta czarnej folii. Potem zosta�y zakryte boczne i tylne okna. Iks ujrza� palczast� r�kawic�, kt�ra przykleja�a brzegi plastikowych p�acht. Po chwili widzia� ju� tylko wn�trze kabiny. - Co jest, do cholery! - krzykn�� i podbieg� do drzwi, kt�re przypomina- �y drzwi do ch�odni z mi�sem. Przekr�ci� du�� klamk� i mocno pchn��. W drzwiach ci�gnik�w nie by�o zamk�w, jednak nie chcia�y pu�ci�. - Co jest, do cholery! - Iks czu� jak wali mu serce. - Hej! - zawo�a�, patrz�c na sufit kabiny. - Wypu��cie mnie! - Ale przez izolacj� nikt nie m�g� go us�ysze�. Poza tym, gdyby go nawet us�yszano... W�skimi schodkami zbieg� z kabiny do �adowni. 2 boku sporego po- mieszczenia znajdowa�y si� drzwi towarowe otwierane na zewn�trz, ale kie- dy odsun�� zasuwy, nacisn�� klamki i pchn��, te r�wnie� ani drgn�y. Nie by- �y tak grubo izolowane jak drzwi kabiny i gdy nadal mocno napiera�, mi�dzy nimi ukaza� si� w�ski pasek wietrznych ciemno�ci. Przy�o�y� oko do szpary i natychmiast poczu� ch��d: pi��dziesi�t stopni poni�ej zera i silny wiatr. Po- ni�ej miejsca, przez kt�re patrzy�, szczelin� przys�ania� plastik; zapewne foli� przyklejono do drzwi i to ona uniemo�liwia�a ich otwarcie. - Hej! - wrzasn�� przez szpar�. - Wypu��cie mnie! Co wy wyrabiacie! �adnej odpowiedzi. Mr�z �cina� mu twarz. Odsun�� si� i zamruga� ocza- mi, przypatruj�c si� szczelinie w drzwiach. Plastik musia� wi�c by� przykle- jony albo przyspawany do drzwi i pewnie tym samym materia�em unierucho- miono drzwi kabiny. Przypomnia� sobie o luku awaryjnym w dachu ci�gnika, dzi�ki kt�remu pasa�erowie mogli si� wydosta� z pojazdu, gdyby ten ugrz�z� w szczelinie lub wpad� do p�ywaj�cego lodu. Iks uwa�a� to zabezpieczenie za g�upie, ale te- raz wr�ci� biegiem na g�r�, z trudem ustawi� d�wigni� w pozycji �otwarte" i pchn�� klap� w�azu. Nic z tego. Zaci�a si�. Tkwi� zamkni�ty w pu�apce, z zas�oni�tymi oknami i przedni� szyb�. Wszystko sta�o si� w ci�gu dw�ch minut. �miechu warte, ale prawdziwe. Analizuj�c sytuacj�, zacz�� nak�ada� na siebie kolejne warstwy ubra�; spodnie i kurtk� z inteligentnego materia�u, izolowany kombinezon Carhart- ta, skafander z kapturem, r�kawice i dodatkowo r�kawice z jednym palcem. Je�eli zdo�a si� st�d wydosta�, wszystko na pewno mu si� przyda, ale p�ki co, zrobi�o mu si� okropnie gor�co. Zlany potem, w��czy� radio i ustawi� cz�sto- tliwo�� McMurdo. - Halo, McMurdo, McMurdo, transport sto trzy, wzywa Mac, czy mnie s�yszycie, odbi�r. - Czekaj�c na odpowied�, podszed� do schowka i ze skrzyn- ki z narz�dziami wyci�gn�� nowiusie�k� pi�k� do metalu. - Transport sto trzy, dzi�ki cudownej technice radiowej jeszcze raz uda- �o ci si� namiesza� w falach eteru i po��czy� si� z radiostacj� w McMurdo. Cze��, Iks, co tam u ciebie, odbi�r. - Niedobrze, Randi. Chyba zosta�em porwany! - Powt�rz, nie zrozumia�am ostatnich s��w, odbi�r. - M�wi�, �e zosta�em porwany. Odbi�r! - S�uchaj, Iks, mam jakie� zak��cenia. Zdaje si�, �e powiedzia�e� po- zdrawiamy? Kogo chcesz pozdrowi�? Odbi�r. - Po - rwa - ny. Kto� mnie zamkn�� w kabinie i zaklei� okna! Odbi�r! - Iks, m�wisz porwany? Co chcesz przez to powiedzie�, odbi�r? - Chc� powiedzie�, �e wok� szaleje burza, a przed chwil� kto� wyl�do- wa� na dachu mojego ci�gnika i zas�oni� wszystkie okna czarn� foli�. �adne drzwi nie daj� si� otworzy�, co� je trzyma od zewn�trz! Wr�c� na d� i jesz- cze raz spr�buj� przeci�� zas�on� na tylnych drzwiach, ale pomy�la�em sobie, �e najpierw skontaktuj� si� z tob� i powiem, jak jest. Zobaczcie przez sateli- ty, co to mo�e by�. Odbi�r! - B�dziemy musieli sprawdzi� zdj�cia satelitarne. Nie wiem, kto je teraz ma. Na razie nie ruszaj si�, zobaczymy, jak mo�emy pom�c. Nie r�b nic po- chopnie. - Tak, tak, tak - mrukn�� Iks, naciskaj�c guzik nadawania. - S�uchaj, Randi, p�jd� do tylnych drzwi i zobacz�, czy si� otworz�, a potem wr�c� i po- wiem ci, bez odbioru. Wr�ci� na ty� i jeszcze raz pchn�� drzwi. Zn�w zatrzyma�y si� na plasti- kowej blokadzie, ale tym razem wsun�� w szpar� pi�� i jak szalony zacz�� pi- �owa� foli�. By� to chyba utwardzony plastik, poza tym drzwi znacznie utrud- nia�y pi�owanie. Zanim zdo�a� przeci�� foli�, spoci� si� jak mysz, a kiedy wreszcie otworzy� drzwi, w twarz uderzy�o go powietrze jak fala ciek�ego azotu. - Au! - krzykn�� tylko, czuj�c, jak ka�dy wdech mrozi mu gard�o. Na- �o�y� kaptur i przytrzymuj�c si� drzwi, wyjrza� na zewn�trz. Oczy zasz�y mu �zami i niewiele widzia�. Najwa�niejsze, �e drzwi zosta�y otwarte. Uda�o mu si� wyrwa� z pu�ap- ki. Zobaczy�, �e nast�pny pojazd konwoju jedzie za nim, jak gdyby nigdy nic. Przypomina�o to karawan� mechanicznych s�oni. Nie by�o nikogo i nic szcze- g�lnego nie zobaczy�. Poza dudnieniem silnik�w, skrzypieniem ogromnych k� ci�gnik�w na suchym �niegu i gwizdem wiatru, nie by�o s�ycha� nic wi�- cej; mimo to w zimnym wietrze poczu� ch�odny powiew l�ku i wstrz�sa�y nim dreszcze. Powinien ubra� si� jeszcze cieplej. W kabinie s�ysza�, mimo zak��ce�, g�os Randi, z charakterystycznym nosowym akcentem ze �rodkowe- go zachodu: - Tu McMurdo, wzywam transport sto trzy, Iks, odezwij si�, co si� tam u ciebie dzieje? Meteorolodzy m�wi�, �e jeste� w warunkach pogodowych numer jeden, wi�c lepiej uwa�aj! M�wi� te�, �e na zdj�ciach satelitarnych nic nie wida�, bo warstwa chmur zas�ania Ziemi�. Iks, odezwij si�, odbi�r. Zamiast us�ucha� wezwania, wypu�ci� schodki i zbieg� na ubity, skrzy- pi�cy pod naciskiem but�w �nieg obok pojazdu. - Cholera. Pobieg� naprz�d i wskoczy� na drabink� zamocowan� poni�ej kabiny. No jasne, czarna folia na oknach. - Cholera! Szarpn�� foli�, a lodowaty wiatr pom�g� mu usun�� zas�on� z metalu i plastiku okien; kurczowo z�apa� p�acht�, by si� przekona�, �e ca�e wydarze- nie nie jest halucynacj�. Po chwili zawaha� si�, czuj�c irracjonaln� obaw�, �e m�g�by zeskoczy� nieszcz�liwie i co� sobie zrobi�, jak w swoich wizjach na temat wyczyn�w narciarskich. Bior�c pod uwag� kondycj�, wiedzia�, �e m�g� by� jednak o wiele szybszy od wolno tocz�cych si� ci�gnik�w; by�o te� za zimno, by zosta� tam, gdzie si� w tej chwili znajdowa�, wiatr przenika� przez jego ubranie i cia�o na wskro�, sprawiaj�c, �e ca�y dygota�. Zeskoczy� wi�c z drabinki i wyl�dowa� pewnie na ziemi. Zaczeka� a� jego sun�cy mozolnie pojazd minie go, po czym obieg� pozostawione przez niego �lady, by spojrze� do ty�u na reszt� konwoju. Sznur ci�gnik�w wydawa� si� kr�tszy. Policzy� je, dla pewno�ci wskazuj�c ka�dy pojazd palcem; tymczasem jego ci�gnik odda- li� si�, a gdy to zauwa�y�, wr�ci� do niego biegiem, wskoczy� do �rodka, dy- sz�c ci�ko, przestraszony i przemarzni�ty do ko�ci. Transport sk�ada� si� te- raz z dziewi�ciu pojazd�w. Detektor szczelin wyda� przenikliwy pisk i Valerie Kenning stan�a, opieraj�c si� na kijkach. Wysz�a przed grup� i obejrzawszy si� przez rami�, by dla pewno�ci sprawdzi�, czy wszyscy pod��aj� za ni�, wbi�a g��biej kijki w suchy �nieg Bezwietrznej Zatoki, czuj�c ostatni dotyk ciep�a na uchwy- tach, i wyj�a z kieszeni radar impulsowy. Spojrza�a na ekran, wystukuj�c przyciskami pe�ny obraz terenu. Pip, pip, pip; przed nimi znajdowa�a si� ca�- kiem spora szczelina. Wkraczali do strefy ci�nienia lodu, gdzie kiedy� Lodo- wiec Szelfowy Rossa napiera� na punkt Przyl�dka Crozier, i cho� jego si�a przesta�a ju� dzia�a�, panuj�ce tu napi�cie lodu wci�� by�o powodem powsta- wania nowych szczelin. Powoli zbli�y�a si� do szczeliny, by zobaczy� j� na w�asne oczy: �agod- ny uskok rysuj�cy si� na �niegu. Tej nie spos�b by�o nie zauwa�y�, ale istnia- �o wiele innych, niewidzialnych. Dlatego lubi�a sw�j detektor, podobnie jak �api�cy w baseballu lubi sw�j ochraniacz na twarzy. Teraz u�ywa�a go przede wszystkim do sprawdzania mo�liwo�ci przeprawy przez most �nie�ny. Apa- rat piszcza� w r�nych tonacjach - wy�sze i szybsze d�wi�ki nad drobnym �niegiem, a ni�sze i wolniejsze nad grubymi kawa�kami. Po jej lewej r�ce �nieg wype�niaj�cy szeroki pas szczeliny by� tak gruby i zbity, �e m�g�by unie�� Hagglunda. Val wypi�a si� z uprz�y sa�, wyci�gn�a kijki ze �niegu i wolno ruszy�a na nartach przez most, w tradycyjny spos�b d�gaj�c �nieg przed sob� jednym kijkiem, bardziej na szcz�cie ni� ze wzgl�d�w bezpie- cze�stwa; nauczy�a si� ju� wierzy� swemu radarowi, jak wszystkim innym maszynom, kt�rymi si� pos�ugiwa�a. Wr�ci�a �nie�nym mostem na drug� stron�, z powrotem przypi�a sanie, przeci�gn�a je przez rozpadlin� i przystan�a; czekaj�c na pozosta�ych, dr�a- �a od ch�odu. Wyci�gn�a aparat GPS, by spr�bowa� wyznaczy� szlak przez szczeliny, kt�re mieli jeszcze przed sob�. W 1911 roku trzem cz�onkom wy- prawy na Przyl�dek Crozier, tak zwanej �najgorszej wyprawy �wiata", drama- tyczna podr� przez ten teren zabra�a tydzie�; ale maj�c do dyspozycji GPS i najnowsze mapy lodu, grupa Valerie sk�adaj�ca si� z dwudziestu pi�ciu os�b mog�a pokona� ten dystans w ci�gu jednego dnia albo dw�ch, gdyby Arnold za bardzo zwalnia� tempo. Do wiosennego powrotu s�o�ca na Przyl�dek Crozier pozosta�y dwa dni i o tej rannej godzinie g�rne partie Mount Erebusa k�pa�y si� w jaskrawor�- �owej po�wiacie, kt�ra odbijaj�c si� na b��kicie �niegu zacienionych zboczy, przybiera�a przer�ne fioletowe i lawendowe odcienie. Tymczasem poranne niebo mieni�o si� jasnymi, cho� pozbawionymi s�o�ca, pastelowymi barwami: plamami b��kit�w, fiolet�w, r��w, chwilami nawet zieleni; w dokuczaj�cym coraz bardziej ch�odzie Valerie ch�on�a cisz� martwego krajobrazu, kt�ra za- raz powinna si� wype�ni� gwarem uczestnik�w wyprawy. Jako przewodnicz- ka, Val mia�a znacznie mniej okazji do samotnego podziwiania pejza�y, ni�- by sobie �yczy�a. Po chwili do��czy�a do niej reszta i Valerie wr�ci�a do pracy, upewnia- j�c si�, czy wszyscy szcz�liwie przejechali �nie�nym mostem; gaw�dzi�a z nimi z bezustann� weso�o�ci�, nale��c� do jej s�u�bowych obowi�zk�w, po- kazuj�c im szczyt Erebusa, kt�ry otuli�a pierzasta chmura, upodabniaj�c si� do wielkiej porcji r�owej waty cukrowej, trzyna�cie tysi�cy st�p nad nimi. Wi- dok ten zaj�� ich przez chwil�, kiedy czekali na Arnolda. By�o jednak za zim- no, by d�ugo czeka�, a wiele os�b na pewno zd��y�o ju� si� spoci�, chocia� Val kilkakrotnie ostrzega�a, by do tego nie dopu�cili. Lecz nawet w ubraniach uszytych z najnowszych, inteligentnych materia��w, ci ludzie nie umieli sobie radzi� ze sterowaniem temperatur�. W czasie jazdy na nartach przegrzewali si�, a ich pot przesi�ka� przez kilka warstw ubra�, kt�rych polimerowe mi- krostruktury by�y mniej lub bardziej przepuszczalne i zale�nie od tego, jak im by�o gor�co, wilgo� bez problemu prrzenika�a przez rozgrzan� tkanin�, a� pojawia�a si� na skafandrach, gdzie natychmiast zamarza�a. Grupka pod- opiecznych Valerie wygl�da�a jak zagajnik choinek, z kt�rych przy ka�dym ruchu osypywa� si� �nieg. W ko�cu do��czy� do nich bia�y jak widmo Arnold i pokona� �nie�ny most; nie daj�c mu ani chwili na odpoczynek, ruszyli dalej przez labirynt szczelin w lodzie. Mimo �e podr�owali przez Bezwietrzn� Zatok�, poczuli na twarzach silny podmuch wiatru. Val zaczeka�a na Arnolda, dysz�cego ci�- ko jak ko�. Bia�a chmura jego oddechu przypomina�a k��by kurzu. Potrz�- sn�� g�ow� i cho� nie widzia�a jego twarzy ukrytej pod goglami i kominiark�, kt�r� powinien by� zdj��, poniewa� okropnie si� poci�, mog�aby przysi�c, �e si� u�miecha. - Tamci ludzie - powiedzia� tonem, kt�ry �wiadczy�, �e ma na my�li Wilsona, Bowersa i Cherry-Garrarda, trzech cz�onk�w pierwszej wyprawy na Przyl�dek - musieli by� chyba stukni�ci. - A co powiesz o nas? Arnold za�mia� si� g�o�no. - Nie jeste�my m�drzejsi od nich. czarne niebo bia�e morze Wsz�dzie l�d pod rozgwie�d�onym niebem. W ciemno�ci pod stopami bia�a ziemia. Bia�a g�ra przebijaj�ca szczytem czarne niebo, otulona lodem, niewyra�nie rysuj�ca si� w przy�mionym �wietle. Lodowa planeta, po�o�ona zbyt daleko od S�o�ca, by rozkwit�o tu �ycie; by� mo�e S�o�ce by�o jedn� z ja�niejszych gwiazd na niebie. �nieg przesypuj�cy si� po ziemi jak piasek, zbyt zimny, by m�g� do czegokolwiek przylgn��. Tytan, mo�e Tryton albo Pluton. �adnego �ycia. Lecz oto u st�p czarnych urwistych ska� wpadaj�cych do bia�ego lodu ni- k�y b�ysk elektryczno�ci. Sp�jrzcie z bliska: oto �r�d�o d�wi�ku. K�pka czar- nych przedmiot�w, zbitych w jedn� mas�. Porusza si� niezgrabnie. Czarne gruszki w bia�ych krawatach. Gruszki po nawietrznej stronie grupki schowa- �y si� z ty�u; sko�czy�y swoj� zmian� i mog�y ju� si� wycofa�, by ogrza� w gromadzie. Zbi�y si� ciasno, szukaj�c ciep�a, po kolei bior�c na siebie ude- rzenia lodowatego wiatru. Kosmici. Oczywi�cie, by�y to pingwiny cesarskie. Niekt�re odbi�y si� nieco od grupy, kt�ra pojawi�a si� na bia�ej scenie - wygl�da�y tak samo jak pingwiny z rysunk�w Mary Poppins. Znika�y w czarnych szczelinach, nurkuj�c w cie- plejszej od powietrza wodzie o temperaturze minus dwa stopnie Celsjusza, zmieniaj�c si� z rybo�ernych ptak�w w ptasie ryby, jak na rysunku Eschera. W�a�nie pingwiny byty przyczyn�, dla kt�rej przyby�a tu grupa Valerie. Jej klienci nie interesowali si� w�a�ciwie pingwinami, ale interesowa� si� ni- nii Edward Wilson. W 1911 roku zastanawia� si�, czy pingwinie embriony nie stanowi� brakuj�cego ogniwa w ewolucji, wierz�c, �e pingwiny s� prymi- tywnymi ptakami w rozumieniu ewolucji. By� w b��dzie, ale nie istnia� inny spos�b, by to stwierdzi�, jak tylko zbadanie jaj pingwin�w cesarskich, znie- sionych w �rodku antarktycznej zimy. Druga wyprawa Roberta Scotta w ocze- kiwaniu wiosny zimowa�a na Przyl�dku Evansa, po drugiej stronie Wyspy Rossa, by ponowi� pr�b� zdobycia bieguna po�udniowego. Wilson przekona� swego przyjaciela Scotta, aby pozwoli� mu zabra� Birdie Bowersa i Apsleya Cherry-Garrarda na wypraw� wok� po�udniowego brzegu wyspy; chodzi�o 0 zebranie do cel�w naukowych kilku jaj pingwin�w cesarskich. Val bardzo dziwi�o, �e Scott pozwoli� i�� trzem m�czyznom, zwa�yw- szy, �e mogli zgin�� i tym samym zagrozi� powodzeniu wyprawy. Ale taki by� Scott. Podejmowa� mn�stwo dziwacznych decyzji. Tak wi�c Wilson, Bo- wers i Cherry-Garrard poci�gn�li dwoje ci�kich sa� wok� wyspy, tak jak lu- bili: bez nart czy rakiet, odziani w we�n� i brezent, �pi�c w �piworach ze sk�- ry renifera, w brezentowych namiotach, przedzieraj�c si� przez p�ywaj�ce p�yty lodu Bezwietrznej Zatoki w nieustannych ciemno�ciach, przy tempera- turze wahaj�cej si� mi�dzy minus czterdzie�ci a minus siedemdziesi�t pi�� stopni Fahrenheita: najni�szych temperaturach, jakich kiedykolwiek do�wiad- czy� cz�owiek w ci�gu tak d�ugiego czasu. Po trzydziestu sze�ciu dniach wr�- cili wycie�czeni do bazy na Przyl�dku Evansa z trzema nietkni�tymi jajami pingwina cesarskiego w r�kach; cierpienia i zachwyt, jakich doznali w drodze 1 o kt�rych tak pi�knie opowiedzia� Cherry-Garrard w swojej ksi��ce sprawi- �y, �e na zawsze zapisali si� w historii jako uczestnicy najgorszej wyprawy �wiata. Grupa Valerie wpad�a w sza� fotografowania pingwin�w, a profesjonalna ekipa filmowa rozpakowa�a sprz�t i zacz�a filmowa�. Pingwiny przygl�da�y si� im podejrzliwie, skrzecz�c coraz g�o�niej. Najm�odsze pokolenie cesar- skich nadal wygl�da�o jak futrzane kulki, kt�rym grozi�o niebezpiecze�stwo ze strony kr���cych nad nimi drapie�nych wydrzyk�w. Ptaki pr�bowa�y nurko- wa�, ale silny wiatr znosi� je na p�nocny kraniec przyl�dka, w stron� kolonii pingwin�w Adeli. Jak zwykle na Przyl�dku Crozier mocno wia�o. Podopieczni Val sko�czyli robi� zdj�cia i wyra�nie nie mieli ochoty zo- sta� tu d�u�ej, by obserwowa� pingwiny; wiatr by� zbyt dokuczliwy. Nawet stroje, kt�re Arnold nazywa� skafandrami kosmicznymi, nie chroni�y przed tak silnym wiatrem. Szybko wi�c zgromadzili si� wok� Val. George powiedzia� jej, �e mieli te� nadziej� wspi�� si� na Ostrog� Igloo, �eby w md�ym �wietle antarktycznego po�udnia poszuka� kamiennej chatki pozostawionej przez Wil- sona, Bowersa i Cherry-Garrarda. - Jasne - odpar�a Val, po czym zaprowadzi�a ich do miejsca le��cego u st�p ostrogi, gdzie zwykle urz�dzano obozowisko i powiedzia�a im, by we- szli na g�r� i rozejrzeli si�, p�ki jeszcze co� wida�. Ona mia�a rozbi� namiot i do��czy� do nich p�niej. George Tremont, szef wyprawy, kt�ra wcale nie pod��a�a �ladami poprzednich ekspedycji, ale by�a samodzielnym przedsi�- wzi�ciem, naradza� si� z Arnoldem, swoim producentem, z operatorem i resz- t� ekipy. Musieli zdecydowa�, czy b�d� filmowa� teraz, by na gor�co uchwy- ci� moment poszukiwania kr�gu kamieni, czy nakr�c� to jutro, sami odtwarzaj�c ca�� scen�. Val nie mia�a cierpliwo�ci do takich spraw. Jej GPS podawa� tylko wsp�rz�dne �kamiennego schroniska Wilsona", jak nazywa�y to miejsce no- wozelandzkie mapy, uczestnicy wyprawy mogli wi�c wspi�� si� na wyst�p skalny i od razu znale�� obiekt, o kt�ry im chodzi�o. Ale nie: mia�o si� sta� inaczej. George i reszta chcieli sfilmowa� odnalezienie kamiennego igloo bez pomocy jakichkolwiek urz�dze�. Zak�adali pewnie, i� telewidzowie oka- �� si� takimi nieukami, �e nie przyjdzie im do g�owy, dlaczego nie u�yli GPS. Valerie w�tpi�a w owe za�o�enia, ale zachowa�a to dla siebie, skupia- j�c si� na rozbijaniu jednego z du�ych, wieloosobowych namiot�w. Co jaki� czas podnosi�a wzrok na band� wspinaj�c� si� po skale z kamer�, ale bez GPS. Komedia. Rozstawiwszy namiot i zabezpieczywszy sanie, wesz�a na kraw�d� mag- mowej ska�y. Oko�o pi�ciuset st�p nad poziomem p�ywaj�cego lodu zbocze by�o niemal p�askie, a potem jeszcze kilka razy wznosi�o si� i obni�a�o, by po- ��czy� si� z masywem Mount Terror, m�odszym bratem Erebusa. Tak jak si� spodziewa�a, znalaz�a swoj� grup� w rozsypce, wci�� szukaj�c� kamiennej chaty. Pod koniec granatowoszarego dnia takie b��dzenie po skale mog�o by� niebezpieczne; Przyl�dek Crozier by� prawdziwym labiryntem, z mn�stwem ska� magmowych, rozdzielaj�cych przechylone i porozcinane szczelinami lo- dowe stoki, kt�re schodzi�y do morza p�ywaj�cego lodu. Kiedy Mear i Swan po raz pierwszy odtwarzali �najgorsz� wypraw� �wiata" w 1986 roku, w ciemno�ciach zgubili w�asny namiot i szukali go przez kilka godzin. Przy- padkiem potkn�li si� o niego; gdyby tak si� nie sta�o, nie by�oby ich ju� w�r�d �ywych. Lecz teraz mo�na by�o sobie pozwoli� na takie w�dr�wki i zabaw� w �ciep�o-zimno". Operatorzy kamer skakali wko�o, pr�buj�c nie wchodzi� sobie nawzajem w kadr i rejestrowali wszystko na superczu�ych filmach; na ekranie b�dzie wida� wi�cej ni� go�ym okiem. Poza tym ludzie mieli w kie- szeniach kurtek w�asne aparaty GPS, gdyby wi�c nawet kto� si� zawieruszy�, Val mog�a go namierzy� swoim detektorem. Byli zatem do�� bezpieczni. A jednak poszukiwacze zacz�li przypomina� trup� mim�w, odgrywaj�- cych numer pod tytu�em �Zimne zniech�cenie". Prawda by�a taka, �e kamien- ne igloo, kt�re pozostawili tu trzej poszukiwacze, mog�o si�ga� najwy�ej ko- lan doros�ego cz�owieka, a poza tym igloo, jak i tablic�, umieszczon� tu przez Nowozelandczyk�w, przysypa�y �nie�yce zesz�ej dekady; chocia� wi�kszo�� �niegu wiatr zmi�t� do morza, to jednak do�� dok�adnie zasypa� czarne gruzy, zmieniaj�c ca�e zbocze w czarno-bia�y melan�, w kt�rym w zapadaj�cych ciemno�ciach trudno by�o cokolwiek rozr�ni�. Ka�de wi�ksze bia�e wznie- sienie mog�o by� kamienn� chatk�, czarne zreszt� te�. Tak wi�c podopieczni Val b��dzili tu i tam, nawo�uj�c si�, gdy kto� na- trafi� na jak�� kupk� �niegu albo kamieni. Paru z nich pr�bowa�o czyta� swo- je egzemplarze �Najgorszej wyprawy �wiata" przy �wietle latarki, szukaj�c w tek�cie jakiej� wskaz�wki. Val s�ysza�a, jak narzekaj� na niejasne opisy Cherry-Garrarda, poniewa� nie by�y one zbyt dok�adne, zwa�ywszy, �e m�o- dy Cherry cierpia� na powa�n� kr�tkowzroczno��, a nie m�g� nosi� swych mocnych okular�w, bo bez przerwy pokrywa�y si� szronem. W�r�d wielu wa�nych aspekt�w wyprawy pojawi� si� wi�c tak�e ten, �e jeden z trzech po- dr�nik�w, zdecydowany o niej opowiedzie�, by� w�a�ciwie �lepy. Skrzy�o- wanie Homera z Ismaelem. Val przysiad�a na niskiej skale obok dw�ch filmowc�w, kt�rzy na chwi- l� przestali kr�ci� i pod��czyli r�kawice do grzejnika akumulatorowego, a po- tem zacz�li naciera� tabliczki czekolady w nadziei, �e przed jedzeniem cho� troch� je rozmro��. �miali si� z George'a, kt�ry w�a�nie przegl�da� ksi��k� sir Edmunda Hillary'ego �No Lattitude for Error", zawieraj�c� relacj� o pierw- szym odkryciu chatki, czterdzie�ci sze�� lat po jej zbudowaniu. Hillary i jego towarzysze testowali nowe pojazdy g�sienicowe, kt�rymi mieli przeby� Lo- dowiec Skeltona i dotrze� do bieguna. Kr�cili si� na Przyl�dku Crozier, po- dobnie jak teraz podopieczni Val, r�wnie� maj�c tylko ksi��k� Cherry-Garrar- da. Prze�ywali te� to samo, poniewa� w�wczas opis Cherry-Garrarda by� jedynym przewodnikiem po okolicy, a nie mieli do dyspozycji GPS i innych aparat�w. Tak wi�c Hillary k��ci� si� z towarzyszami nad ka�d� linijk� ksi��- ki, tak samo jak teraz grupa Val, ale w odr�nieniu od nich byli naprawd� za- wiedzeni. W ko�cu Hillary sam odkry� chat�. Jednak opis odkrycia w jego ksi��ce te� nie jest zbyt jasny, jak gdyby chytry podr�nik nie chcia� ujawnia� szczeg�owego szlaku wyprawy. Twier- dzi, jak og�osi� teraz George, �e chatka znajdowa�a si� na samym brzegu urwi- ska i na siodle. - �Wietrzna i niego�cinna, jak sobie tylko mo�na wyobrazi� w tej oko- licy!" - przeczyta� George podniesionym g�osem. - Powinni�my to sfilmowa� - zauwa�y�a Geena. - Elka kr�ci - rzek� spokojnie Elliot. Sir Edmund Hillary okaza� si� r�wnie pomocny, jak Cherry-Garrard. Val przysz�o do g�owy, �e kto� powinien jeszcze zajrze� do odpowiednich frag- ment�w ��ladami Scotta" Meara i Swana, poniewa� ci dwaj, kt�rzy nie�wia- domie dali pocz�tek ca�emu biznesowi podr�niczo-przygodowemu, tak�e znale�li chatk� w epoce przed GPS, a w dodatku zamie�cili w ksi��ce ca�- kiem dobre zdj�cie. Ale przypomnia�a sobie, �e ksi��ka jest wielko�ci sporej ceg�y i prawdopodobnie nikomu by si� nie chcia�o jej d�wiga�. W ka�dym ra- zie na ciemnym, skalnym wyst�pie nie mog�a im teraz pom�c �adna ksi��ka. Elliot wyrazi� g�o�no jej my�l. - Klasyczny przypadek niew�a�ciwie dobranej mapy. - Mapa mog�aby jednak pom�c. Nie s�dz�, �eby znale�li chatk� bez GPS. - Musi gdzie� tu by�. W ko�cu si� o ni� potkn�. - Jest ju� za ciemno. Wichura stawa�a si� coraz bardziej dokuczliwa. Ludzie zacz�li chodzi� plecami do wiatru, wszystko jedno w kt�r� stron� szli. Jego podmuchy by�y te� coraz g�o�niejsze; wiatr j�cza� i �ka� w�r�d skalnych za�om�w. - Za�o�� si�, �e znajd�. - Stoi. - Nie mog� uwierzy�, �e obozowali w takim odkrytym miejscu. - Chcieli by� bli�ej pingwin�w. - Ale mimo wszystko... Rzeczywi�cie, pomy�la�a Valerie. Ona nigdy by nie rozbi�a obozu tu, na odkrytej grani; by�o to ostatnie miejsce na Przyl�dku Crozier, jakie by jej przysz�o do g�owy. Wilson wiedzia�, �e b�dzie tu nara�ony na ciosy wiatru, o czym nawet wspomina� w dzienniku. Lecz postanowi� zaryzykowa�, bo te� si� ba�, �e w ciemno�ciach mo�e zgubi� ob�z, a chcia�, �eby mieli dok�d wr�- ci� po zako�czeniu wyprawy na pingwiny. No dobrze, ale by�y przecie� inne miejsca �atwe do zlokalizowania w ciemno�ciach. Wzniesienie schroniska tu- taj kosztowa�o ich niemal �ycie. Co dziwniejsze, Cherry-Garrard opisuje, �e chatka znajdowa�a si� w os�oni�tym miejscu p�ki skalnej i to chroni�o j� przed uderzeniami wiatru; wyja�nia r�wnie�, �e p�niejsze odkrycia aerody- namiki, o kt�rych Wilson nie m�g� wiedzie�, udowodni�y, i� os�oni�ta cz�� zbocza stanowi�a wysoko wyniesion� stref� pr�ni i dlatego, gdy wiatr osi�- gn�� stopie� dziesi�ty, bez trudu zdmuchn�� dach. Poniewa� jednak schroni- sko sta�o dok�adnie na grzbiecie skalnym, jak zauwa�y� Hillary (Val by�a pra- wie pewna, �e widzi je w siodle na dole - du�y garb �niegu mi�dzy innymi garbami), nie wiadomo, co mia� na celu Cherry - czy chcia� usprawiedliwi� z�� ocen� Wilsona, czy te� przez sw� �lepot� rzeczywi�cie nie wiedzia�, gdzie naprawd� byli. - Wygl�da na to, �e na konto wyprawy Scotta mo�emy zapisa� jeszcze jeden g�upi ruch - powiedzia� Elliot. - Mo�e to zara�liwe - rzek�a Geena. - Lokalna choroba. - Na po�udnie od czterdziestego r�wnole�nika - zaintonowa� Elliot - nie ma �adnego prawa. Pod pi��dziesi�tym - nie ma Boga. Poni�ej sze��dzie- si�tego - nie ma rozs�dku. - A na po�udnie od siedemdziesi�tego - doda�a Geena - zanika inteli- gencja. Val niewiele mog�a powiedzie� w obronie wyprawy Scotta. Przecie� kil- ka tuzin�w ludzi �azi�o we wszystkie strony wok� owalnej skalnej �ciany, w lodowatym wietrze, mog�c w ka�dej chwili, w ci�gu dziesi�ciu sekund, zajrze� do GPS i znale�� poszukiwany obiekt, o kt�ry w tym momencie jeden z poszukiwaczy w�a�nie si� potkn��! Ale Val milcza�a. Zrobi�o si� zimniej. - Och, to �a�enie ��ladami" - narzeka�a Geena. - Kto� chce gor�cej cze- kolady? - A ja to lubi� - odpar� Elliot, bior�c od niej termos. - Dodajesz do zwy- k�ego materia�u historyczne zdj�cia, to wspania�e. - Uwa�aj, gor�ce. - Pracowa�em przez jaki� czas dla ��lad�w". Byli wtedy baudziej popu- larni jako ��ladami przekl�tych". Ich klienci zwykle strasznie kl�li po po- wrocie. By�em te� wolnym strzelcem w �Klasycznych Wyprawach w Prze- sz�o��", kt�re przewodnicy nazywali �G�upimi Wyprawami w Przesz�o��", bo ustalaj�cy trasy zawsze wybierali najgorsze ekspedycje w historii, czasem z oryginalnym sprz�tem i jedzeniem. - �artujesz. - Sk�d. Ale zwr�� uwag�, �e ju� wypadli z bran�y. - Podr�e dla masochist�w - nowy gatunek, wci�� niedoceniany. - Na pewno si� przyjmie. Ka�da podr� to rodzaj masochizmu. Ludzie s� zdolni do wszystkiego. Filmowa�em ju� przepraw� Hannibala przez Alpy, na s�oniach - drog� Marco Polo z W�och do Chin, na wielb��dzie - marsz Scotta na biegun - odwr�t Napoleona spod Moskwy. - Zdj�� kominiark� i na- pi� si� prosto z termosu. - By�o zimniej ni� tu. - No prosz�. Mia�am kiedy� cha�tur� ze �Skazanymi na powt�rki", kie- dy szli�my tras� Stanleya, kt�ry szuka� Livingstone'a. Ludzie m�wili, �e te- raz droga by�a bardziej niebezpieczna ni� wtedy. - Skazani na powt�rki? - No, wiesz - ci, kt�rzy za dobrze znaj� histori�, s� skazani na jej powta- rzanie. - Ach, tak. Ale niekt�rych z wypraw nie da si� powt�rzy�, cho�by nie wiem co, bo po pierwsze od pocz�tku by�y niemo�liwe. - Jasne. S�ysza�am, �e wyprawa statkiem ��ladami Shackletona" sko�- czy�a si� katastrofalnie. Val poczu�a skurcz w �o��dku. W�a�nie ona prowadzi�a t� wypraw� i nie chcia�a o niej m�wi� ani my�le�. Zobaczy�a, jak Elliot ostrzegawczo pokazuje j� Geenie kciukiem. Cicho, tu siedzi przewodnik, ani s�owa o tam- tym! Bo�e, ale� pow�d do s�awy. Val prowadzi�a wszystkie wyprawy ��la- dami..." na Antarktydzie, od marszu �mierci Mawsona, do szalonej mor- skiej zimowej ekspedycji Borchgrevinka, a nawet fikcyjne, jak z �R�kopisu znalezionego w butelce" Poego (w��czaj�c wir w finale) albo z �Sur" Le Guin (to ostatnie ko�czy�o si� wzruszaj�cym spotkaniem z autork�, kt�rej kobiety dzi�kowa�y za pomys� i jednocze�nie podsuwa�y w�asne, logiczne uzupe�nienia tekstu. Le Guin obieca�a je uwzgl�dni� robi�c poprawki). Val prowadzi�a te bardzo niebezpieczne wyprawy, odtwarzaj�c niemal wszyst- kie wczesne ekspedycje antarktyczne - i za co j� zapami�tano? Oczywi�cie, za fiasko. Nagle z do�u dolecia�y g�o�ne okrzyki. George i Ann-Marie stali obok �nie�nego garbu, kt�ry Val wcze�niej uzna�a za prawdopodobn� lokalizacj� chatki. - Kurtyna w g�r� - og�osi� Elliot i d�wign�� torb� z kamer�. - Mam na- dziej�, �e to male�stwo jest na tyle ciep�e, �eby zachowa� ostro��. George poleci� Elliotowi, Geenie i innym operatorom filmowa� siebie i Ann-Marie, jak odgrywaj� ponowne odkrycie schroniska, wydaj�c okrzyki, kt�re by�y jednak bardzo ciche w por�wnaniu z rado�ci� uczestnik�w pierw- szej wyprawy. P�niej wycofali si� do namiotu-jadalni i zjedli najbardziej ra- dosny posi�ek w trakcie tej eskapady, a tymczasem Val rozstawia�a reszt� namiot�w. Potem wszyscy zasn�li, sp�dzaj�c d�ugie nocne godziny w przy- tulnych, ultraciep�ych �piworach, na doskonale izolowanych materacach. Z pierwszym brzaskiem granatowego �witu wr�cili na ska�� i zabrali si� do pracy przy �nie�nym kopcu, usuwaj�c l�d i �nieg za pomoc� dmuchaw i na- rz�dzi przypominaj�cych miniaturowe m�oty pneumatyczne, podczas gdy in- ni budowali na skale ma�e, drewniane schronisko; poniewa� przybyli tu, by �naprawi�" prac� Edmunda Hillary'ego, kt�ry razem ze swymi towarzysza- mi zabra� st�d wszystkie rzeczy grupy Wilsona. Kamienne schronisko by�o niewielkim owalem niedbale u�o�onych ka- mieni, kt�re z trudem m�g�by unie�� cz�owiek. Kiedy� ch�opcy mieli krzep�. �ciany w najwy�szych punktach dochodzi�y do wysoko�ci trzech albo czte- rech kamieni. Wn�trze mia�o wymiary o�miu st�p na pi��. Dawni ch�opcy byli wi�c drobni. Postawili sanie na d�u�szej osi owalu, rozci�gn�wszy na nich zielon� p�acht� brezentu i po�o�yli jej brzegi na ziemi, jak daleko si�ga- �a, po czym przycisn�li je kamieniami, a dach pokryli kamieniami i bry�ami �niegu, a� uznali, �e nie spos�b ju� zbudowa� mocniejszej konstrukcji. Ich zdaniem by�a pancerna. Ma�y otw�r w �cianie po zawietrznej s�u�y� im jako wej�cie, za kt�rym rozbili namiot Scotta, os�oni�ty w ten spos�b od wiatru. Val przypuszcza�a, �e chcieli mie� lepsze schronienie; przyczyna, dla kt�rej Wilson rozbi� namiot, nadal pozostawa�a dla niej zagadk�. W ka�dym razie nale�a�o przyzna�, �e schronisko by�o cholernie mocne; niszczycielska si�a wiatru nie zdo�a�a usun�� brezentu, szatkuj�c go tylko na strz�py. Tak jak podczas poprzednich pobyt�w, Val ukl�k�a i zacz�a grzeba� w �niegu okry- waj�cym szczeliny w �cianach. Znalaz�a kawa�ki brezentu, kt�re zmieni�y barw� z zielonej na bia��. - Rany! Przygl�daj�c si� strz�pkom materia�u pomy�la�a, �e ma du�o uznania dla tamtych trzech m�czyzn. Jakby w ma�ym muzeum w Zermatt patrzy�a na sprz�t, kt�rego u�ywa�a grupa Whympera w pierwszej pr�bie zdobycia Mat- terhornu: lina jak sznur do bielizny, lekkie, sk�rzane buty, z nabijanymi �wie- kami podeszwami... Dawni Brytyjczycy podbijali �wiat, u�ywaj�c kiepskiego, harcerskiego sprz�tu. Jak te zbiela�e strz�pki brezentu mi�dzy jej palcami. Prawdziwy kawa�ek przesz�o�ci. Nie, mieli przecie� sporo innych, wi�kszych, prawdziwych kawa�k�w przesz�o�ci, kt�re mogli po�o�y� na miejsce. Wilson i jego towarzysze opu�ci- li schronisko w po�piechu. Najpierw burza zdmuchn�a ich namiot, a potem p��cienny dach; p�niej przez dwa dni le�eli w �piworach w g�stej �nie�ycy, przy temperaturze minus pi��dziesi�t stopni i gwi�d��cym w ciemno�ciach lo- dowatym wietrze, cho� bez namiotu ich los by� ju� przes�dzony i nie mieli szans dotrze� na Przyl�dek Evansa. Gdy wiatr os�ab� na tyle, �e mogli wsta�, zacz�li kr��y� w ciemno�ciach i jakim� cudem znale�li namiot u st�p ska�y, wci�ni�ty mi�dzy dwa g�azy, jak z�o�ony parasol. Zanie�li go do zrujnowane- go obozowiska, zapakowali to, co mogli znale�� na sanie i natychmiast umkn�li, rozpaczliwie chc�c ratowa� �ycie. Tak rozpocz�� si� trzeci i najci�- szy etap �najgorszej wyprawy". �pi�c, ci�gn�li sanie po w�asnych �ladach i spali w �piworach, kt�re zmieni�y si� w worki z lodem, niewiele cieplejsze ni� antarktyczne powietrze. Kiedy wi�c Hillary dotar� tu czterdzie�ci sze�� lat p�niej, znalaz� mn�- stwo porozrzucanego sprz�tu. Pozbiera� go, za�adowa� na pojazdy g�sienico- we i zawi�z� do bazy Scotta na drugim ko�cu Wyspy Rossa; w ko�cu wszyst- ko trafi�o do Nowej Zelandii, gdzie ulokowano ca�y sprz�t w r�nych muzeach. Cherry-Garrard, kt�ry jeszcze �y�, napisa� z Anglii, akceptuj�c wy- wiezienie odzyskanego sprz�tu, chocia� zrobiono to bez pytania go o zgod�, ale zapewne czu�, �e mia� tu niewiele do powiedzenia. Val podejrzewa�a, �e nie zamierza� k��ci� si� z byle powodu; pewnie chcia� te� nade wszystko z�o- �y� ho�d swoim nie�yj�cym towarzyszom - nie zdaj�c sobie sprawy, �e jego ksi��ka jest wspanialszym pomnikiem ni� najlepsze muzealne eksponaty i co roku b�dzie stanowi� inspiracj� dla wielu ludzi, by przyje�d�ali na Przyl�dek Crozier. I odnajdywali w miejscu obozowiska tylko pust� kamienn� skorup�. George Tremont uwa�a�, �e usuni�cie pozostawionego tu sprz�tu by�o rodzajem zbezczeszczenia grobu. George by� Nowozelandczykiem i podczas kr�cenia filmu w bazie Scotta i kilku wizytach na Przyl�dku Crozier nabra� przekonania, i� wszystkie przedmioty zabrane z obozowiska - �zrabowane", jakby powiedzia� prywatnie po paru kieliszkach ciep�ego drambersa, ze �zde- wastowanego i spl�drowanego schroniska" - nale�y zwr�ci� na miejsce. W innych punktach �wiata, w barze przychodz� do g�owy podobne pomys�y, ale nazajutrz, na trze�wo, ulatniaj� si�. Lecz w Antarktydzie by�o co�, co pod- syca�o obsesje, kt�re przeradza�y si� w idee fixe, zmieniaj�ce ludzkie �ycie i karier�. Niekt�rzy nazywali to lodowym za�lepieniem. Roger Swan, na przy- k�ad, siedz�c w uczelnianym kinie, gdzie wy�wietlano �Scotta na Antarkty- dzie", postanowi� po�wi�ci� swoje �ycie na odtworzenie ekspedycji Scotta, co by�o do�� nieoczekiwan� reakcj� na histori� o pa�mie dramatycznych cier- pie�; ale tak zrodzi�a si� jego obsesja, kt�ra da�a pocz�tek ruchowi ��lad�w". Z George'em sta�o si� co� podobnego na punkcie historii Przyl�dka Cro- zier. Przez dziesi�� lat pracowicie przekonywa� wiele autorytet�w - dziesi�� d�ugich lat by� bohaterem biurokratycznej �Iliady" i �Odysei" razem wzi�- tych - przekonywa� mi�dzy innymi Sp�k� Dziedzictwa Antarktycznego No- wej Zelandii (do kt�rej wst�pi� i zosta� jej prezesem jeszcze przed przedsta- wieniem swojego planu), Komisj� Zarz�du Miejsc Historycznych, kt�ra by�a cz�ci� Komisji Badawczej Rossa, Towarzystwo Antarktyczne Nowej Zelan- dii, Komisj� Traktatu Antarktycznego do spraw Zabytk�w oraz ogromn� licz- b� towarzystw, agencji rz�dowych, wydzia��w uniwersyteckich i zarz�d�w muze�w na ca�ym �wiecie. Zgoda Muzeum Kanterberyjskiego w Christchurch by�a poprzedzona d�ug� bitw�, poniewa� to oni posiadali wi�ksz� cz�� eks- ponat�w; zgoda wymaga�a wstawiennictwa samego ksi�cia Walii, ale potem przekonywanie kolejnych instytucji stawa�o si� coraz prostsze, w miar� jak r�s� kr�g wywieraj�cych presj� na ma�e muzea Nowej Zelandii, kt�re nie chcia�y uczestniczy� w �wi�tej krucjacie. Nawet sir Edmund Hillary napisa� w ko�cu list z poparciem dla przeniesienia na miejsce sprz�tu pierwszej wy- prawy, wykazuj�c podobnie dobr� wol�, jak wcze�niej Cherry-Garrard. W ko�cu George'owi uda�o si� sprowadzi� z powrotem wszystkie rzeczy i zdoby� pozwolenie na zbudowanie ma�ego, drewnianego schroniska, w kt�- rym z�o�ono sprz�t, zlokalizowanego nieopodal (lecz �poza zasi�giem obiek- tyw�w", jak zauwa�y� Elliot) i stylizowanego na stary barak z przyrz�dami meteorologicznymi na Wzg�rzu Windvane, ponad chatk� na Przyl�dku Evan- sa po drugiej stronie wyspy. Nowe schronisko zbudowano w Christchurch, po czym zosta�o zdemon- towane, by w ten spos�b przetransportowa� je na miejsce, teraz wi�c, mimo zimna i ciemno�ci, mo�na by�o zmontowa� budynek w kilka godzin. Po usta- wieniu schroniska oraz umocnieniu go stosami kamieni, podobnymi do tych na skale, rozradowana grupa zesz�a do obozu i zacz�a wci�ga� na g�r� sanie wype�nione starym sprz�tem. Val pomaga�a im, do�wiadczaj�c przy tym szczeg�lnych emocji. Wszystkie owe przedmioty wci�ga�o t� sam� drog� trzech m�czyzn, kt�rzy przybyli tu pierwsi; potem zabra� je st�d Hillary, pierwszy zdobywca Mount Everestu, p� wieku p�niej. Teraz nie�li je na miejsce, z Elliotem, Geen� i kilkoma innymi operatorami, kt�rzy filmowali ka�dy krok, a Arnold, Geor- ge i Ann-Marie krzyczeli rozgor�czkowani, by kadrowali obraz z r�nych k�- t�w. To by�o okropne. Ale z drugiej strony ci�ar �adunku, kt�ry wpija� jej si� w ramiona uprz꿹 sa�... Po chwili jeden z ci�gn�cych po�lizn�� si� i przez moment wydawa�o si�, �e pierwsze sanie mog� zsun�� si� po zboczu i ude- rzy� w nast�pne. George, Arnold i kilku innych (zw�aszcza ci, kt�rzy ci�gn�- li drugie sanie) a� krzykn�li ze strachu. Doprawdy, �mieszne. Mimo to, co� w tym by�o... Wygl�dali jak pielgrzymi. Val pomy�la�a, �e by� mo�e w piel- grzymkach z natury jest co� �miesznego, co� �enuj�cego i teatralnego. A mo- �e nie mia�o to �adnego znaczenia. Wreszcie bezpiecznie dowie�li wszystkie �wi�te relikwie na ska��. Geo- rge i jego pomocnicy poszli instalowa� sprz�t w drewnianym schronisku-mu- zeum. Budynek naprawd� wygl�da� jak wi�ksza replika baraku na Wzg�rzu Windvane i gdy sprz�t zostanie tu ustawiony, zabezpieczy go szk�o. Sporo ludzi przyjedzie podziwia� historyczne przedmioty tu, na miejscu; wpraw- dzie nie tylu, ilu by zwiedzi�o muzea w Nowej Zelandii, ale dla tych, kt�rzy przyjad�, b�dzie to znaczy� o wiele wi�cej. George walczy� o to dziesi�� lat i Val zacz�a go rozumie�. Wobec szale�stwa przygody i podr�y do najbar- dziej niedost�pnych miejsc, pod��anie �ladami �najgorszej wyprawy �wiata" b�dzie zawsze popularne. Czyli na pewno zobaczy to sporo ludzi. Kiedy wszystko by�o gotowe, Val i inni poszli popatrz