716

Szczegóły
Tytuł 716
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

716 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 716 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

716 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Joe Alex Gdzie przykaza� brak dziesi�ciu Przed pagod� star� w Moulmein, tam gdzie morza senny brzeg, birma�ska siedzi dziewczyna i wiem, �e wspomina mnie; bo �wi�tynny dzwon przyzywa, gdy wiatr w palm korony dmie: "Wr�� tu, wr��, �o�nierzu z Anglii, wr�� tu, wr�� do Mandalay!" Wr�� tu, wr�� do Mandalay, gdzie flotylli dawnej cie�: czy nie s�yszysz szmeru wiose� od Rangoon po Mandalay? Na szlaku do Mandalay lataj�ca ryba mknie, a �wit wybucha jak burza sponad Chin i niebo tnie! Jej sp�dnica by�a ��ta i zielony czepek jej, imi� mia�a Supi_jo_lat jak kr�lowa Tihibei. Pierwszy raz j� zobaczy�em, gdy kurzy�a faj� bia�� chrze�cija�skie poca�unki marnuj�c na bo�ka cia�o: Plugawe, gliniane cudo, zwane wielkim bogiem Budd�. Du�o dba�a o te bogi, gdy ca�owa�em jej nogi! Na szlaku do Mandalay... Gdy mg�a wsta�a z p�l ry�owych, a s�o�ce schodzi�o wolno, wyjmowa�a swoje banjo i �Piewa�a "KUlla_lo_lo!" z policzkiem na mym policzku i r�k� na mym ramieniu spogl�da�a na parowce i hathis z pniami w strumieniu. S�onie ci�gn� pnie na z�o�e w �liskim, szlamistym bajorze, gdzie cisza wisi tak ci�ko, �e cz�owiek m�wi� nie mo�e. Na szlaku do Mandalay... Ale to ju� odp�yn�o, dawno min�� ju� ten dzie�; nie kursuj� autobusy z banku a� do Mandalay. Tu w Londynie wiem, co znaczy tam przes�u�y� dziesi�� lat: "Kiedy raz ci� Wsch�d zawo�a, na nic p�niej ca�y �wiat". Na nic p�niej ca�y �wiat: Czosnek pachnie tam jak kwiat, jest s�o�ce, palmy, a w g�rze g�os �wi�tynnych dzwon�w gra na szlaku do Mandalay... Chory jestem od zdzierania zel�wek o twardy bruk, a przekl�ta s�ota Anglii budzi febr�, zwala z n�g. Cho� od CHelsea, a� do Strandu, kucht tuziny za mn� gnaj� i gadaj� o mi�o�ci, ale o czym to gadaj�? Sine, krowie pyski maj�. Bo�e, o czym to gadaj�? Mam smuklejsz�, s�odsz� pann� w pi�kniejszym, ziele�szym kraju: Na szlaku do Mandalay... P�yn�� chc� na wsch�d, za Suez, gdzie jest dobrem ka�de z�o, gdzie przykaza� brak dziesi�ciu i pi� mo�na, a� po dno. Bo �wi�tynny dzwon przyzywa i tam tylko by� ju� chc� - przed pagod� star� w Moulmein, tam gdzie morza senny brzeg, na szlaku do Mandalay, gdzie flotylli dawnej cie�; nasi chorzy tam le�eli, gdy�my szli na Mandalay! Na szlaku do Mandalay lataj�ca ryba mknie, a �wit wybucha jak burza sponad Chin i niebo tnie! Rudyard Kipling (Wiersz, kt�rego Joe Alex nauczy� si� na pami��, b�d�c bardzo m�odym cz�owiekiem. Po wielu latach us�ysza� go ponownie z ust emerytowanego genera�a_majora Johna Somerville'a, Komandora Orderu �a�ni i Komandora Orderu Cesarstwa Indii. Nie wiedzia� jeszcze w�wczas, �e niewiele godzin minie, a b�dzie powtarza� ten utw�r do znu�enia, strofa po strofie, przeczuwaj�c, �e st�d w�a�nie mo�e wytrysn�� �w promyk �wiat�a, kt�ry rozja�ni kr�t� i naje�on� zasadzkami �cie�k� prowadz�c� do zdemaskowania jednego z najprzebieglejszych morderc�w w dziejach Wielkiej Brytanii.) Rozdzia� 1~ Biada tym, kt�rzy pisz� ksi�g�... Joe Alex siedzia� przy stole i znm�czonymi, zrozpaczonymi oczyma wpatrywa� si� w kartk� papieru nawini�t� na wa�ek ma�ej, p�askiej maszyny Olivetti, kt�ra s�u�y�a mu wiernie od tylu ju� lat. Przeci�gn�� powoli palcem po napisie LETTERA 22 po�rodku grzbietu maszyny. Ani py�ku. Higgins zadba� nawet o to. Poczciwy, szcz�liwy Higgins, zna� swoje obowi�zki i przywileje, porusza� si� r�wnomiernie w �ci�le uregulowanym �wiecie swej pracy i wypoczynku, m�g� ka�dego wieczora powiedzie� sobie usypiaj�c: Oto min�� jeszcze jeden doskonale przepracowany dzie� mojego �ycia! Alex westchn��, wsta�, wykr�ci� kartk� z maszyny i przyjrza� si� jej marszcz�c brwi z tak skupion� uwag�, jak gdyby poza cyferk� "2" stoj�c� po�rodku u g�ry znajdowa�y si� na niej s�owa, do kt�rych przyk�ada� ogromne znaczenie. Ale na kartce nie by�o ani jednego s�owa. Wkr�ci� j� na powr�t i usiad�. To musia�o przecie� min��. Spojrza� na zegarek. Dziesi�ta. Wsta� dzi� o pi�tej rano. O p� do szustej usiad� do maszyny. Cztery i p� godziny... Zerkn�� na le��c� obok maszyny kartk� oznaczon� cyfr� "1". I ona by�a niemal pusta. U g�ry - po�rodku - znajdowa�y si� dwa napisane rozstrzelonym drukiem wyrazy: Joe Alex Nieco ni�ej cztery nast�pne, uj�te cudzys�owem: "Gdzie przykaza� brak dziesi�ciu" Tytu� ksi��ki nie by� z�y. Pochodzi� z jakiego� wiersza. Z jakiego wiersza? Joe potrz�sn�� g�ow�. By� przekonany, �e zna ten wiersz, ale wszystko dzisiaj zawodzi�o: �atwo�� pisania, kompozycja, nawet pami��. Pozosta� tylko ten fragment. Gdzie przykaza� brak dziesi�ciu... - A mo�e, po prostu, nie chce mi si� pisa�? - powiedzia� p�g�osem. - Mo�e za wiele napisa�em ju� tych ksi��ek, w kt�rych wy�awiam moich jak�e zdolnych morderc�w z �atwo�ci�, z jak� moi rozs�dni znajomi �owi� pstr�gi w Szkocji o tej porze roku? Mo�e to ju� koniec? Je�eli ten przekl�ty talencik porzuci� mnie nagle, b�d� musia� zaj�� si� czym� prawdziwym. Ale czym? Nic innego nie umiem. Kiedy� umia�em przeprowadza� bombowce przez ogie� artylerii przeciwlotniczej. Ale to by�o bardzo dawno, tak dawno, �e sam ju� w to przesta�em wierzy�. M�g�bym ewentualnie wst�pi� do Scotland Yardu. Przyj�liby mnie przecie�. ZOsta�bym policjantem. Jestem ju� przecie� czym� w rodzaju detektywa honoris causa. By�bym podkomendnym Bena Parkera i przychodzi�bym punktualnie o �smej do pracy. Nie, nie m�g�bym przychodzi� punktualnie do pracy. NiE umiem budzi� si� na ��danie. Wszystko, tylko nie to. Umilk�. Przymkn�� oczy i przeci�gn�� si�. Nie napisa� dzi� nic, a by� tak zm�czony, jak po dwudziestoczterogodzinnym pisaniu non stop. A przecie� jeszcze wczoraj wszystko mia� doskonale u�o�one w g�owie. Pomys� tej powie�ci przyszed� nagle i skrystalizowa� si� w ci�gu p� godziny. Joe by� pewien, �e b�dzie to jedna z jego najlepszych ksi��ek. Chocia� czytelnik otrzyma od autora wszystkie fakty nie os�oni�te i wyra�ne, nie odgadnie. Nie odgadnie, p�ki Joe Alex, tw�rca i bohater w�asnych powie�ci, nie powie mu, kto zabi�. P�niej nagle wszystko si� zamaza�o, zblad�o, znikn�o. Pozosta� tylko nagi, banalny szkielet konstrukcji, kt�ry nie dawa� si� oblec w s�owa. Nie m�g� wykrzesa� z siebie nawet pierwszego zdania. Mimowolnie zerkn�� w stron� aparatu telefonicznego. Gdyby Ben zadzwoni�. Bo�e, jak by to by�o dobrze, gdyby nagle Ben zadzwoni�. "Czy to ty, Joe? S�uchaj, nie chcia�bym ci przerywa� pracy, ale jestem w tej chwili w Carltonie. Zabito maharad�� Aszampuru! Pok�j zamkni�ty od wewn�trz, okna te�, stra� przyboczna sta�a ca�� noc przed drzwiami apartamentu... a jednak zosta� zabity! Czy m�g�by� zajrze� tu na chwil�?" Czy m�g�by? Zerwa�by si� z krzes�a i zjecha� po por�czy w d�, a potem pogna�by samochodem przez zat�oczone poranne ulice Londynu i zahamowa�by gwa�townie przed wspania�ym wej�ciem do hotelu. Agenci w cywilu rozpoznaliby go od razu. "Tak, prosz� pana. Pan Parker oczekuje pana. Jest na miejscu wypadku. Apartamenty drugiego pi�tra". Niestety, telefon milcza� i nie by�o najmniejszej szansy, �e zadzwoni w�a�nie w tej chwili. Nikt nie zabija� maharad��w na zam�wienie. Cho� Joe wierzy� w nieprawdopodobne zbiegi okoliczno�ci, nie wierzy� w cuda. Powoli zwr�ci� oczy ku maszynie. Po�o�y� palce na klawiaturze. Musz� spr�bowa� - pomy�la�. - Jedno, dwa, trzy zdania i wszystko pop�ynie jak zwykle. Wiem przecie�, co chc� napisa�. Czy tak �atwa rzecz by�a kiedy� tak trudna dla kogokolwiek? Uderzy� palcem w liter� "J". Potem "o", p�niej "e". "Joe... Alex..." By� przes�dny i zawsze umieszcza� w pierwszym zdaniu ka�dej ze swych ksi��ek w�asne nazwisko... Ale tym razem nie napisa� ani jednego s�owa wi�cej i cho� nie wiedzia� o tym jeszcze w tej chwili, wiele czasu mia�o up�yn�� przed napisaniem nast�pnego s�owa. Zawaha� si�. - Lecz oto wchodzi kobieta i na jej widok usycha delikatny krzew boskiego natchnienia... - powiedzia� �wie�y, dziewcz�cy g�os w progu. - Zdaje si�, �e bardzo przeszkadazam, prawda? Nie odwracaj�c si� od sto�u, aby nie dostrzeg�a jego radosnego u�miechu, Joe powiedzia� ponuro: - "Biada tym, kt�rzy pisz� ksi�g� d�o�mi swymi, a p�niej powiadaj�: rzecz t� zes�a� Allach! - aby mogli uzyska� za ni� zap�at� niewielk�. Biada im za to, co d�onie ich wypisa�y, i biada ich zap�acie". - Co to takiego? - Koran, moja najlepsza Karolino. Sura pierwsza, czyli Krowa. Werset �smy: "Rosn� w zatwardzia�o�ci serca swego". Odwr�ci� si� nagle wraz z krzes�em, wsta� i przytuli� j� do siebie. - Przesta�, na mi�o�� bosk�! - powiedzia�a p�g�osem. - Czesa�am si� przez p� godziny, a za sekund� b�d� rozczochrana tak, �e nawet tw�j dyskretny Higgins zacznie znacz�co spogl�da� w k�t pokoju i chrz�ka�, kiedy wejdzie. A mam przeczucie, �e wejdzie za chwil�, �eby mi zaproponowa� fili�ank� herbaty. Wyswobodzi�a si� �agodnie i po�o�y�a r�kawiczki na stole, ale natychmiast unios�a je i pochyli�a si� nad kartk� oznaczon� cyfr� "1". - Gdzie przykaza� brak dziesi�ciu! Zaczynasz now� powie��? - Jak widzisz, moja kochana... - Joe westchn��. - Ale b�agam ci�, nie m�wmy o tym. M�wmy o tym, co ci� tu sprowadzi�o. Nie przypominam sobie, �eby� kiedykolwiek przest�pi�a pr�g tego mieszkania o dziesi�tej rano. - Poniewa� o dziesi�tej rano wszyscy albo prawie wszyscy doro�li ludzie w Londynie pracuj�. Je�eli nie ma mnie o tej porze w Instytucie, pracuj� w domu. Zreszt�, czy s�ysza�e� kiedy�, �eby m�ode damy sk�ada�y wizyty u samotnych m�czyzn przed po�udniem? - Subtelno�ci chronologiczne nie s� moj� najsilniejsz� stron� - powiedzia� Joe rozk�adaj�c bezradnie r�ce. - Szczerze m�wi�c, nie widz� pwodu, dla k�trego popo�udnie albo wiecz�r mia�yby... Nie doko�czy�. Na progu rozleg�o si� ciche chrz�kni�cie. - Czy poda� fili�ank� herbaty, miss Beacon - zapyta� Higgins i zwr�ci� pytaj�ce spojrzenie nie ku niej, lecz ku Alexowi. - Tak! - odpowiedzia� Joe niemal z entuzjazmem. - Panna Beacon wypije herbat� razem ze mn�. Czy zjesz co�? - zwr�ci� si� do Karoliny. - Jestem po �niadaniu. Tylko herbat�, je�eli nie sprawi ci to k�opotu. - Tak jest, prosz� panienki. Drzwi zamkn�y si� cicho. - Czy nie poprosisz mnie, �ebym usiad�a? - Karolina rozejrza�a si�. Oczy jej przesun�y si� po obu wspania�ych fotelach, kt�re Robert Adam zaprojektowa� ongi dla skromnego, cho� nie�miertelnego stolarza Tomasza Chippendale. - To �wi�tokradztwo siada� na tym - powiedzia�a potrz�saj�c jasn� g��wk�. - Przecie� one ci�gle jeszcze maj� oryginalne obicia! Powinny by� w muzeum. - Hm... - Joe posadzi� j� w jednym z foteli i usiad� naprzeciw, przysun�wszy bli�ej stolik intarsjowany male�kimi postaciami skrzydlatych sfinks�w. - Zawsze wydaje mi si�, �e meble w muzeum s� smutne. TE cudowne gabineciki o legionach szufladek, w kt�rych nikt ju� nigdy niczego nie ukryje, te puste gotyckie skrzynie posagowe, pozbawione posagu i macierzanki, te sto�y d�bowe, na k�tre �aden pijany szlachcic nie rozleje ju� wina, stoj�ce za przegrod� z pluszowych sznurk�w, s� prawie tak rozpaczliwe, jak monety wystawiane na widok publiczny w szklanych, wybitych pluszem gablotkach. Moneta nie powinna by� nieruchoma! Powinna dzwoni� w sakiewce, pada� na lad�, przechodzi� z r�k do r�k, ewentualnie l�dowa� wraz z innymi monetami na dnie skrzyni jakiego� staruszka, aby po jego �mierci spadkobierca m�g� przewr�ci� �w kufer i zach�ysn�� si� widokiem migotliwego, rozbiegaj�cego si� po pod�odze skarbu. Ale ta mumifikacja przedmiot�w, kt�re by�y w ci�g�ym u�ytku, i przeniesienie ich do ponurych sal pod stra� ponurych wo�nych, kt�rzy sami ich nie tkn� i innym na to nie pozwol�, jest paskudztwem. Powiadam ci szczerze, ile razy jestem w jakimkolwiek muzeum, gdzie abstrakcyjna istota, zwana spo�ecze�stwem, nagromadzi�a to, co nale�a�o do poszczeg�lnych ludzi, odczuwam niemal konieczno�� przesuni�cia czego� albo po prostu wsuni�cia kt�rego� z drobniejszych eksponat�w do kieszeni! - Prze�liczne poranne rozmy�lania wroga przest�pc�w numer jeden! - powiedzia�a Karolina powa�nie. - Mog�abym zarobi� co najmniej sto funt�w, gdybym sprzeda�a ten tw�j monolog kt�remu� z nieocenionych reporter�w naszych pism codziennych: Joe Alex m�wi: "Sam mam ochot� kra��!" - na pierwszej stronie, oczywi�cie. Ale mam nadziej�, �e nie robisz tego? - Niestety! - Joe znowu roz�o�y� r�ce. - Spo�ecze�stwo z�ama�o mi kr�gos�up, kiedy by�em jeszcze niemowl�ciem. Jestem istot� bardzo odleg�� usposobieniem od naszych renesansowych przodk�w. Pow�ci�gam z �atwo�ci� ka�de pragnienie. Zauwa�y�a� przecie�, �e nie poca�owa�em ci� dzisiaj ani razu. - Na mi�o�� bosk�... - Karolina zerkn�a na drzwi. - On zaraz wejdzie. - Wiem. I to w�a�nie r�ni mnie od naszych praojc�w, kt�rzy nie kr�puj�c si� obecno�ci� pazi�w, giermk�w, adiutant�w, spowiednik�w, pacho�k�w i dziewek s�u�ebnych brali ukochane kobiety w ramiona i... - S�uchaj - przerwa�a Karolina pospiesznie, nie odrywaj�c oczu od drzwi. - Zanim przyst�pisz do kompromitowania mnie w oczach s�u�by, mo�e b�dziesz na tyle uprzejmy, �e zechcesz zapyta� o pow�d mojej wizyty tutaj. - Nie musz�... - Joe u�miechn�� si� pogodnie. - Najbardziej zdyscyplinowana inteligencja epoki nie musi nikogo o nic pyta�. Czy chcesz, �ebym ci powiedzia�, co ci� sprowadza? Dzi� rano otrzyma�a� pierwsz� poczt� list ekspres, w kt�rym nadawca prosi� ci� o natychmiastowe skomunikoanie si� ze mn� w bardzo wa�nej dla niego sprawie. Dlatego nie posz�a� do Instytutu i przyjecha�a� tutaj. W li�cie nadawca nie doni�s� ci o �adnym straszliwym wydarzeniu, nic si� nie sta�o, ale osoba nadawcy wzbudza twoje zaufanie albo szacunek i dlatego postanowi�a� od razu wype�ni� jego �yczenie. Karolina spojrza�a na niego niemal z przera�eniem. - Joe, jak to?... Jak mog�e� wiedzie�?... Przecie�... - M�g�bym otoczy� si� g�stym mrokiem tajemnicy i zachowa� tw�j jak�e stosowny podziw jeszcze przez kilka minut, ale sprawa jest zbyt prosta dzi�ki prze�licznemu kostiumowi, kt�ry w�o�y�a� na t� okazj�. Jest on wykonany z cieniutkiej we�ny i �akiet jego ma dwie kieszonki. W jednej jest list. Ale kiesze� jest p�ytka i list wystaje nieco. Nawet z tej odleg�o�ci widz� s�owo: "Express", podkre�lone dwa razy czerwonym o��wkiem. Poniewa� masz na kolanach torebk�, wi�c wydawa�oby si�, �e list powinien znajdowa� si� w torebce. Ale przecie� jeste� tylko kobiet� i jad�c tutaj chcia�a� go jeszcze raz przeczyta�, �eby przygotowa� si� do rozmowy ze mn�. Czyta�a� w taks�wce i wsun�a� list do kieszeni wysiadaj�c z auta. Je�eli chodzi o pozosta�e moje uwagi, to wiem, �e nic z�ego nikomu si� jeszcze nie sta�o, bo jeste� w doskona�ym humorze. Gdyby� otrzyma�a list z tragiczn� wiadomo�ci�, wesz�aby� tu z dyskretnym dostoje�stwem i m�wi�aby� powa�nie i lekko przyciszonym g�osem ju� od progu. Znam ci� przecie�, moja panieneczko. Wbrew pozorom jeste� osobom powa�n�. Nadawca tego listu jest kim� szanownym i wzbudzaj�cym tw�j szacunek, bo przyjecha�a� od razu. GDyby to by�a jaka� dawna znajoma, powiedzmy, kole�anka szkolna, kt�ra wie, �e... no, �e ��czy ci� przyja�� z Joe Alexem, zaczeka�aby� do godziny trzeciej po po�udniu, to jest do chwili, kiedy mieli�my si� spotka� w Carltonie. To wszystko. - Rzeczywi�cie wygl�da to bardzo prosto, chocia� jeden szczeg� jest niezupe�nie dok�adny - powiedzia�a Karolina nieco zawiedzionym g�osem. - Okazuje si�, �e nie jeste� jasnowidzem. - Ale� jestem! Na tym w�a�nie polega moja przewaga nad lud�mi, kt�rzy nie bior� pod uwag� wszystkiego... - Joe wypi�� pier� i uderzy� palcem w miejsce, gdzie powinno by�o znajdowa� si� serce. - Co prawda, nar�d m�j, kt�ry wiesza� girlandy order�w na Beatlesach, nie zaszczyci� mnie po wojnie �adnym odznaczeniem, ale je�li Jej Kr�lewska Mo�� zechce ustanowi� kiedy� medal za spostrzegawczo��, mog� ci powiedzie� w sekrecie, �e wiem, na czyjej piersi zawi�nie. - Jeste� urzekaj�co skromny. - Oczywi�cie, �e jestem. Czy spotka�a� kiedykolwiek cz�owieka, kt�ry nie pope�ni� ani jednej omy�ki podczas ca�ej swojej kariery? - Nie... - Karolina potrz�sn�a g�ow�, �miej�c si�. - Nie spotka�am i nie s�dz�, �ebym go kiedykolwiek... - Mylisz si�! - przerwa� jej. Wsta�. - Masz go przed sob�! Niestety, osoby b�d�ce obiektami moich jak�e precyzyjnych wniosk�w przewa�nie nie �yj� albo odsiaduj� kary wi�zienia tak gigantyczne, �e trudno przypuszcza�, aby�my mogli si� z nimi porozumie� przed up�ywem dwudziestego wieku. Dlatego, z braku �wiadk�w, musisz mi wierzy� na s�owo. A je�li nie wierzysz, zapytaj Bena. Bardzo niech�tnie, z du�ym wahaniem, ale powie ci on dok�adnie to samo co ja: nie by�o do tej pory ani jednej zagadki, kt�rej nie rozwi�za�bym do ko�ca. Ani jednej, Karolino! Zakr�ci� si� na pi�cie i usiad�. - Czy wiesz, dlaczego wyg�osi�em ten ma�y panegiryk na w�asn� cze��? - Prawdopodobnie sprawia ci to po prostu przyjemno�� - powiedzia�a z niewinnym wyrazem twarzy. - Istniej� ludzie, kt�rzy nade wszystko lubi� wychwala� siebie i swoje zalety. Oczywi�cie nie wspominaj� przy tym nigdy o wadach. To mog�oby im troch� popsu� t� niewinn� przyjemno��. - W�a�nie! - Joe wskaza� d�oni� st�. - Czy wiesz, �e wsta�em dzisiaj niemal przed �witem i nie napisa�em dot�d ani jednego s�owa? Nie, przepraszam, napisa�em, zdaje si�, dwa s�owa. - Widocznie dobry B�g zadba� o to, �eby� nie by� wszechstronnie bezb��dny. Nie przejmuj si�, Joe. Ja, na przyk�ad, nie umiem gotowa�. Ile razy pr�bowa�am sobie w �yciu co� ugotowa�, zawsze okazywa�o si�, �e kto� musi zrobi� to po raz drugi, bo rzecz nie nadaje si� do jedzenia. Widocznie u ciebie tak jest z pisaniem - doda�a pogodnie. - Ale mo�e pozwolisz mi powiedzie�, dlaczego przeszkodzi�am ci teraz w tym najmilszym z zaj��. - Przepraszam, zupe�nie zapomnia�em, �e mo�e ci� w �yciu interesowa� co� pr�cz mnie. Wszed� Higgins, nios�c herbat�. Kiedy znikn��, Karolina ostro�nie pog�aska�a dzbanuszek, nad kt�rym unosi� si� male�ki ob�oczek paruj�cego mleka. - Niestety, jestem ofiar� mojego zawodu. Czy Higgins nigdy nie st�uk� �adnego z tych cud�w? Przecie� to S~evres, jeden z najwcze�niejszych, je�eli znam si� na tym chocia� troch�. - O ile wiem, Higgins nie t�ucze porcelany. Dlaczego mia�by j� t�uc? - Och, po prostu dlatego, �e jest bezcenna. Mnie dr�a�yby palce przy myciu tego. Na �wiecie istnieje jeszcze w tej chwili pi�� albo sze�� podobnych dzbanuszk�w tej klasy z tego okresu. On naprawd� powinien by� w muzeum, a przynajmniej nie powiniene� u�ywa� go na co dzie�. Sp�jrz na te ptaki! To chyba najdelikatniejszy wz�r, jaki widzia�am w �yciu. - Jeste� odrobin� egzaltowana i chocia� wszystko we mnie cofa si� przed t� my�l�, to jednak uczciwo�� ka�e przyzna�, �e jest w tobie co� ze starej panny! - Joe uni�s� dzbanuszek. - Ile mleka? - Troszeczk�. O, tyle. Stare panny te� musz� dba� o lini�. Dzi�kuj�. Si�gn�a do kieszeni, wyj�a z niej list i bez s�owa poda�a mu ponad stolikiem. P�niej wsypa�a cukier do fili�anki i zacz�a miesza� powoli, w milczeniu, przygl�daj�c si� spod d�ugich rz�s czytaj�cemu m�czy�nie. "Droga Karolino - zacz�� czyta� Joe p�g�osem - chocia� wiem, �e listy pochodz�ce od ludzi tak starych, jak ja, mog� si� wydawa� nu��ce osobom tak m�odym i pe�nym �ycia, jak Ty, pozwalam sobie jednak skorzysta� z tego, �e jestem bratem Twojego zmar�ego dziadka, i chc� poprosi� Ci� o pewn� przys�ug�. Cho� od kilku ju� lat nie opuszczam mojej samotni, odwiedza mnie jednak wiele ludzi... (przy okazji pragn� raz jeszcze podzi�kowa� Ci za Twoje ostatnie odwiedziny, kt�re wnios�y powiew m�odo�ci do mojego domu, ple�niej�cego ju� powoli r�wnocze�nie ze swym w�a�cicielem) - i niekt�rzy z nich powtarzaj� mi londy�skie plotki. Kilkakrotnie obi�o mi si� o uszy nazwisko Joe Alex, kt�re bywa ��czone z Twoim, cho� w spos�b jak najbardziej dyskretny. Nie my�l, �e list ten ma na celu zwr�cenie Ci uwagi na te plotki. Od dni mojej m�odo�ci wiele si� zmieni�o w �wiecie i nie chcia�bym zabiera� g�osu w sprawach, kt�rych ju� najprawdopodobniej nie rozumiem. Zreszt�, jestem nie tylko emerytowanym genera�em, ale i emerytowanym libera�em, i wydaje mi si�, �e kobiety wsp�czesne s� szcz�liwsze ni� ich babki. Wywalczy�y�cie sobie wolno��, a stary, odchodz�cy od �ycia cz�owiek nie powinien zabiera� g�osu w tych sprawach." - Bardzo rozs�dne... - mrukn�� Joe - chocia� mia�em cich� nadziej�, �e tw�j dziadek b�dzie ci� nak�ania� do ma��e�stwa. Ostatnio wiele my�la�em o tym i musz� z ca�� odpowiedzialno�ci� stwierdzi�, �e... - Czytaj dalej! - powiedzia�a Karolina pospiesznie. Alex niech�tnie przeni�s� wzrok na papier zapisany drobnym, wyra�nym, nieco dr��cym charakterem pisma. "Je�li wspomnia�em Mr. Alexa ju� na pocz�tku tego listu i je�li pozwoli�em sobie ujawni�, �e wiem o ��cz�cej WAs przyja�ni, to uczyni�em tak tylko dlatego, gdy� doszed�em do wniosku, �e jest to cz�owiek, z kt�rym chcia�bym si� spotka� w najbli�szym czasie. Niestety ani wiek, ani stan zdrowia nie pozwalaj� mi na podr� do LOndynu. Dlatego prosz� Ci�, Karolino, aby�, o ile to mo�liwe, nak�oni�a Mr. Alexa do odwiedzenia mnie. Oczywi�cie, nie musz� chyba dodawa�, �e tak�e Twoja obecno�� b�dzie dla mnie jak zawsze prawdziw� rado�ci�. Gdyby� zdecydowa�a si� pom�wi� z Mr. Alexem o moim zaproszeniu, b�d� tak dobra i powiedz mu, �e jestem gor�cym wielbicielem jego ksi��ek i mam je wszystkie u siebie na podr�cznej p�eczce w sypialni. Dalej tak�e, �e znam z gazet histori� jego niezwyk�ych sukces�w na polu kryminologii..." - Czy mam powt�rzy� powoli i dobitnie to ostatnie zdanie? - powiedzia� Joe spuszczaj�c skromnie oczy. - Nie trzeba. Dziadek John jest, jak ju� wiesz z tego listu, emerytowanym genera�em. Wiemy przecie�, co czytaj� najch�tniej zawodowi wojskowi wszystkich kraj�w. Ale czytaj dalej. "Sprawa, kt�r� chcia�bym poruszy� w rozmowie z mor. Alexem, jest natury �ci�le poufnej i nie nadaje si� do powierzenia korespondencji. Zreszt� przekonany jestem, �e dla wyja�nienia jej konieczny by�by przyjazd Mr. Alexa do Mandalay House. Oczywi�cie, zdaj� sobie spraw�, �e Tw�j znajomy jest zapewne bardzo zaj�tym cz�owiekiem, a je�li nie interesuje go rze�ba indyjska, nie znajdzie tu zbyt wiele atrakcji pr�cz p�ywania w zatoce i �owienia ryb z pok�adu mojej motor�wki, co tak�e mo�e wydawa� mu si� niezbyt ciekawe, je�li nie jest rybakiem. Ale wierz mi, moja ma�a Karolino, �e bardzo mi zale�y na jego przyje�dzie tutaj i dlatego w�a�nie zwracam si� do Ciebie, a nie do Mr. Alexa bezpo�rednio. Nazwisko moje zapewne nic by mu nie powiedzia�o. Natomiast, znaj�c Ciebie od czas�w, gdy nosi�em Ci� na plecach na brzeg morza (czy pami�tasz te r�owe muszelki i naszyjnik, kt�ry Ci zrobi� z nich Chanda?), wiem, �e b�d� m�g� polega� na Twoim takcie i uporze..." - Pan genera� ma s�uszno��... - mrukn�� Alex - przynajmniej je�li chodzi o to drugie. - Doko�cz, b�agam! - Karolina wsta�a i obesz�a stolik - a p�niej porozmawiamy. Mam zamiar wykaza� tu jak najwi�cej taktu, a jak najmniej uporu. Kiedy soko�czysz, powiem ci, co my�l� o tym li�cie i jego nadawcy. - Zgoda. Zaraz b�dzie koniec. Gdzie to ja przerwa�em? Tutaj. "...na Twoim takcie i uporze. Jakakolwiek by�aby decyzja Mr. Alexa, prosz� Ci� bardzo o jak najszybsz� odpowied�. Mo�e dodaj tylko, �e problem, kt�ry mia�by tu do rozstrzygni�cia, m�g�by go zainteresowa�. MNie interesuje on tak bardzo, �e pozwoli�em sobie zanudzi� Ci� tym przyd�ugim listem. Pozdrawiam Ci� jak najserdeczniej i prosz� o przekazanie moich pozdrowie� Twojej drogiej Matce. Kochaj�cy Ci� zawsze tak samo, Tw�j dziadek John Somerville." Alex uni�s� g�ow�. - John Somerville? - powiedzia� oddaj�c list dziewczynie. - Wydaje mi si�, �e znam to nazwisko. Nie mog� go sobie tylko umiejscowi� w pami�ci. Zaraz, chwileczk�... Pisze o rze�bie w Indiach. Czy mo�e to ten sam cz�owiek, kt�ry napisa� "Po�udniowoindyjskie br�zy", "Pomniki w Sanchi" i... Czekaj... jak�e si� ta ksi��ka nazywa?... Ju� wiem! "Lew w dawnej rze�bie indyjskkiej"? - Napisa� oko�o dwudziestu ksi��ek dotycz�cych wszystkich niemal szk� i okres�w rze�by indyjskiej, nie licz�c artyku��w w prasie specjalistycznej. MI�dzy innymi jest autorem rozpraw, kt�re wymieni�e�. Ale naprawd� nie mog� poj��, sk�d ty... Obszed� stolik i poca�owa� j� delikatnie w czo�o. - Bo jest mi to w tej chwili potrzebne. Gdybym chcia� napisa� o nas ksi��k�, zacz��bym j� od s��w: "Karolinie, kt�ra by�a osob� zr�wnowa�on� i ho�duj�c� ustalonym, �eby nie u�y� s�owa utartym, pogl�dom na �wiat i ludzi, Joe Alex zawsze wydawa� si� istot� tak pe�n� uroczych cho� czasem niesamowitych niespodzianek, �e przywi�zanie jej do tego genialnego i jak�e skromnego cz�owieka ros�o z ka�dym rokiem, a� wreszcie poj�a w spos�b ostateczny, �e �ycie bez niego, cho�by przez kr�tki okres czasu, by�oby dla niej niewys�owionym cierpieniem, przeplecionym dramatycznymi b�yskawicami b�lu. A gdy upewni�a si�, �e uczucie jej dla tej najbardziej zdumiewaj�cej osobowo�ci i najdoskonalej zdyscyplinowanej inteligencji naszej epoki nie mo�e ulec zachwianiu, otoczy�a ciep�ymi ramionami szyj� umi�owanego i �zy rado�ci trysn�y wezbranym potokiem z jej rozkochanych oczu..." - Jak ci si� to podoba? Mo�e troch� za wiele ekspresji w opisie dzia�a�, ale doskonale ukazuuje my�li i uczucia bohaterki, prawda? - Jestem wstrz��ni�ta. Jeszcze jedno takie zdanie, a mo�esz by� pewien, �e wezbrane potoki �ez trysn� z moich oczu i b�d� p�yn�y d�u�ej, ni� przypuszczasz. Nie jestem tylko pewna, czy b�d� to �zy rado�ci. B�agam, przesta� na chwil� b�aznowa�, Joe, i powiedz mi w paru prostych zdaniach, co mam odpowiedzie� genera�owi somerville? Joe, kt�ry od chwili wyg�oszenia swej przera�aj�cej tyrady �mia� si� cicho, spowa�nia� nagle. - Zanim odpowiem, musz� ci� o co� zapyta�. - Oczywi�cie. Na pewno masz mas� pyta�. Przecie� nie wiesz nic o... - Chwileczk�. Wspomnia�a�, �e jeden szczeg� z tych, kt�re wymieni�em, m�wi�c o nadawcy listu, nie jest zupe�nie dok�adny. Co mia�a� na my�li? - Och... - Karolina zawaha�a si�. - Powiedzia�e�, �e osoba nadawcy wzbudza moje zaufanie i szacunek... - A czy tak nie jest? Mam wra�enie, �e genera� Somerville nie jest chyba m�odym cz�owiekiem. - No, ale nie jest to przecie� r�wnoznaczne z zaufaniem i szacunkiem. - Czy chcesz powiedzie�, �e nie uwa�asz stryja swojej matki za cz�owieka uczciwego? - W innych okoliczno�ciach stara�abym si� zmieni� temat rozmowy, ale je�li dziadek John sam chce, �eby� go odwiedzi�, nie mog� by� nieszczera. Powiniene� wiedzie� jak najwi�cej o tej sytuacji, a ochrona czci rodzinnej te� ma swoje granice, je�eli we�miemy pod uwag�, �e... - ...�e m�wisz do cz�owieka, kt�ry niemal... dla kt�rego... to znaczy... wiesz, co chc� powiedzie�: �e jeste� dla mnie mo�e nawet wi�cej ni� cz�onkiem rodziny. - Wiem - Karolina unios�a oczy ku niebu. Roze�mia�a si�. Ale i ona spowa�nia�a nagle. - W�a�nie dlatego, Joe, �e jeste� jedn� z najbli�szych mi w �wiecie os�b, nie chcia�abym... - urwa�a. Potem niemal niedostrzegalnie wzruszy�a ramionami. - Ale je�eli dziadek John sam o to prosi, jestem ci winna kilka zda� wyja�nienia. Ot�, bardzo go zawsze lubi�am, lubi� go nadal. BY� dla mnie bardzo dobry, kiedy by�am ma�a. Ale... - ZNowu zawaha�a si�. - Mo�esz pomy�le�, �e s�d m�j jest zanadto subiektywny. Bo, widzisz, dziadek John nie jest w moim przekonaniu cz�owiekiem przyzwoitym... przynajmniej, je�li chodzi o nas... o moj� mam� i ojca. Zaczerpn�a g��boko powietrza i Joe dostrzeg�, �e zaczerwieni�a si�. Udaj�c, �e szuka zapa�ek, odwr�ci� si�, podszed� do biurka i zacz�� porusza� na nim cicho i bezsensownie papierami. Karolina m�wi�a dalej. - Nigdy nie byli�my zamo�ni, ale kiedy m�j ojciec zosta� ci�ko ranny na wojnie w tysi�c dziewi��set czterdziestym roku, a potem ju� nie m�g� naprawd� doj�� do siebie, i zosta�, praktycznie bior�c, zupe�nym inwalid� z niewielk� rent�, sytuacja nasza pogorszy�a si� znacznie i by�aby zupe�nie krytyczna, gdyby nie moja mama i jej ogromna energia. Wyobra� sobie, �e ta kobieta, kt�ra nie mia�a �adnego zawodu, wyuczy�a si� b�yskawicznie tajnik�w kosmetyki i za�o�y�a ma�y salonik pi�kno�ci na prowincji, dzi�ki kt�remu potrafi�a p�niej wykszta�ci� mnie i zapewni�a istnienie na jakim takim poziomie sobie i ojcu. Ale nie o mojej mamie chc� m�wi�, chocia� ca�a ta sprawa jest z ni� zwi�zana. Ot� w ci�gu najbardziej krytycznego okresu, kiedy wyczerpa�y si� ju� pieni�dze otrzymane od rz�du jako rekompensata za trwa�e inwalidztwo ojca, matka z trudem zdobywa�a �rodki na najbardziej konieczne wydatki i sytuacja wygl�da�a beznadziejnie. Wtedy, stoj�c w obliczu absolutnej ostateczno�ci i nie maj�c innego wyj�cia, napisa�a do dziadka Johna, kt�ry jest przecie� jej rodzonym stryjem. Musz� doda� od razu, �e dziadek John jest cz�owiekiem bardzo bogatym. Jak zdoby� swoj� fortun�, o tym za chwil�, ale najpierw doko�cz� to, co mam do powiedzenia o tamtej sprawie. Ot�, mama nie chcia�a oczywi�cie �adnej darowizny. Prosi�a go tylko, czy nie m�g�by nam po�yczy� pewnej ilo�ci pieni�dzy. Nie pami�tam ju� dok�adnie, ile jej by�o potrzeba, ale wiem, �e nie wchodzi�a w gr� wielka suma. Chcia�a po�yczy� te pieni�dze na pewien stosunkowo kr�tki okres czasu i obr�ci� je na urz�dzenie tego w�a�nie zak�adu kosmetycznego, o kt�rym ci ju� wspomina�am. W bud�ecie dziadka Johna pozycja ta by�aby niemal niedostrzegalna, a dla nas stanowi�a kwesti� �ycia i �mierci. Nadal w pro�bie tej nie widz� niczego niestosownego, zwa�ywszy czas wojny, tak bliskie pokrewie�stwo, nasz� bied� i ogromny maj�tek Somerville'a. Opisa�a mu zreszt� dok�adnie ca�� sytuacj�... - I jak mo�na przypuszcza� z tego, co powiedzia�a� na wst�pie, staruszek odm�wi�, tak? - Nie tylko odm�wi�, ale do�� dobitnie odpisa�, �e nie on wypowiedzia� wojn�, wi�c nie do niego nale�y ponoszenie jej finansowych skutk�w. Do��czy� jeszcze do tego stwierdzenia kilka rad i uwag, zamykaj�cych si� mniej wi�cej w tym, �e tylko samodzielno�� w �yciu jest co� warta, �e nie nale�y liczy� na niczyj� pomoc i prosi� o ni�, bo �adowanie pieni�dzy w s�abeuszy, kt�rzy sami sobie nie mog� da� rady w �yciu, jest nonsensem, a silni potrafi� zdoby� konieczne �rodki bez niczyjej pomocy i dopn� swego celu. - Kr�tko m�wi�c, twardy wiktoria�ski charakter tw�rcy imperium i �o�nierza niez�omnego tak�e w sprawach finansowych. - Kr�tko m�wi�c, paskudnie z mam� post�pi�. Nie pami�tam tych czas�w, ale mama opowiada�a mi, �e przez tydzie� p�aka�a w ukryciu, prosz�c Boga, �eby ojciec, kt�rego nerwy by�y wtedy w fatalnym stanie, tego nie zauwa�y�. A p�niej... P�niej jako� sobie poradzi�a bez pomocy genera�a Somerville'a. Joe u�miechn�� si� niemal niedostrzegalnie. - To znaczy, �e dziadek John, je�eli wolno mi go tak nazywa�, mia� troch� s�uszno�ci w ocenie swojej bratanicy, chocia� trudno twierdzi� na podstawie jego uczynku, �e jest on wzorem cn�t chrze�cija�skich. - Na pewno nie jest! - Karolina tak�e mimowolnie u�miechn�a si�. - Mama wysz�a zwyci�sko z tej pr�by i nie ma powodu, �eby rozpami�tywa� wady jej krewnych. Ale dziadek John nie jest cz�owiekiem tak jednoznacznym jak by si� wydawa�o. Ot� w postscriptum do tego listu, w kt�rym odm�wi� mamie wszelkiej pomocy finansowej, zaprosi� mnie do siebie na nie okre�lony przeci�g czasu! - Nie rozumiem. By�a� jeszcze wtedy malutk� dziewczynk�. - No w�a�nie. Napisa�, �e chocia� nie s�dzi, aby finansowanie amatorskich salon�w kosmetycznych by�o jego g��wnym pos�annictwem, rozumie trudno�ci, z jakimi mama si� boryka. Sytuacja taka musi, jego zdaniem, wp�yn�� negatywnie na jej opiek� nade mn� i na moj� edukacj�. Dlatego zaproponowa�, �ebym przenios�a si� chwilowo do niego, i obieca�, �e ze swej strony otoczy mnie jak najlepsz� opiek� i zrobi wszystko, �ebym wyros�a na "dzielnego cz�owieka". - A twoja mama?... - Mama zgodzi�a si�. Nie mia�a zreszt� innego wyj�cia. �ycie w Anglii, tu� po wojnie nie by�o �atwe. Chocia� rozstanie ze mn� prze�yli bardzo oboje, ona i ojciec, pojecha�am. I zosta�am u dziadka Johna, przez sze�� lat, p�ki rodzice nie stan�li na mocnym gruncie. Urwa�a i u�miechn�a si�. - Okaza�o si� zapewne, �e emerytowany genera� nie jest wcale takim z�ym dziadkiem, jak by mo�na by�o sobie wyobrazi�, s�dz�c po sposobie, w jaki potraktowa� pro�b� twojej matki? - Tak. Szczerze m�wi�c, by�y to chyba najrado�niejsze lata w moim �yciu. Ogromny, stary dom z w�asn� pla�� nad ciep�� zatok�. Wieliki ogr�d, oran�eria pe�na podzwrotnikowych krzew�w i, nade wszystko, dziadek John, kt�ry okaza� si� dla samotnej czteroletniej dziewczynki, od��czonej nagle od rodzic�w, najciekawszym dziadkiem �wiata. By� zupe�nie zdumiewaj�cy. Zabiera� mnie wsz�dzie z sob�, m�wi� mi o rze�bach, o technice wytapiania br�zu, o obr�bce kamienia, o historii Indii i o swoich czterdziestu latach pobytu w tym kraju. Oczywi�cie, sprowadzi� dla mnie guwernantk� Francuzk� i w og�le by�am wychowywana jak ksi�niczka. Musz� ci powiedzie�, Joe, �e ile razy wspominam ten okres, na kt�ry przesta�am ju� patrze� oczyma dziecka, wydaje mi si�, �e w�a�nie pobyt u dziadka Johna zrobi� ze mnie archeologa. Posz�am stamt�d w �wiat z ciekawo�ci� i szacunkiem dla dawnych artyst�w i z pragnieniem penetrowania przesz�o�ci. Nie wspominam ju� o tym, �e dziadek John nauczy� mnie tej odrobiny sanskrytu, kt�ra p�niej tak mi si� przyda�a, a guwernantka zmusi�a mnie po dramatycznych bojach do opanowania francuskiego, �aciny i pocz�tk�w greki. - Kr�tko m�wi�c, dziadek John jest �wi�tym MIko�ajem twojego �ycia. - Niezupe�nie. Kiedy mama zabra�a mnie z powrotem do siebie, t�skni�am do dziadka i jego domu. Przypominam sobie, �e p�aka�am po nocach, staraj�c si� oczywi�cie, �eby nikt tego nie dostrzeg�, bo z kolei nie chcia�am robi� przykro�ci rodzicom. Ale to pr�dko min�o. Dzieci �atwo zapominaj�. PIsywa�am do dziadka, a on do mnie. Raz do roku odwiedza�am go na dzie� lub dwa z mam�, zreszt� robi� to nadal. Ale nie mog� powiedzie�, �eby zaciekawi� go kiedykolwiek m�j los od chwili, gdy usuni�to mnie z orbity jego wp�yw�w. Nigdy potem nie przejawi� zbytniego zainteresowania moj� osob� i grzecznie, ale bez entuzjazmu kwitowa� wiadomo�ci o moich post�pach w nauce, a w ko�cu o przyj�ciu do Instytutu i tych paru ma�ych sukcesach, jakie mia�am dotychczas. Z chwil� kiedy opu�ci�am jego dom, sta� si� tak samo obcy, jak by� przedtem. Nie znaczy to, oczywi�cie, �e jeste�my w z�ych stosunkach. Mo�e by�yby one nawet lepsze, gdybym posz�a za jedyn� rad�, kt�r� mi da�, gdy by�am na studiach. Chcia�, �ebym si� zaj�a archeologi� Indii. Niestety, Indie nie interesowa�y mnie nigdy w tym stopniu, co kraje basenu Morza �r�dziemnego. - Zwa�ywszy fakt, �e on sam jest autorytetem w jednej z dziedzin sztuki tego kraju, mo�na go chyba rozgrzeszy�, prawda? - powiedzia� Joe. - Tak, na pewno. Ale dziadek John niedwuznacznie sugerowa� mi, �e got�w jest pokrywa� koszta moich studi�w i utrzymania, nie m�wi�c ju� o egzotycznych podr�ach na Wsch�d, je�eli po�wi�c� si� sztuce indyjskiej i dam mu s�owo, �e nie zdradz� nigdy tej dziedziny. Chcia� we mnie widzie�, jak s�dz�, wiernego pomocnika i dziedzica jego idei. Kiedy odm�wi�am, nie by�o ju� mowy o �adnej pomocy. Mo�e po prostu zapomnia�? Jest bardzo stary. Min�� ju� dziewi��dziesi�tk�, �ci�le m�wi�c, ma dziewi��dziesi�t jeden lat. - Pi�kny wiek! - Kiedy go zobaczysz, nie uwierzysz w to. Umys� ma tak bystry, jak mia� Bernard Shaw, gdy by� jego r�wie�nikiem. Porusza si� szybko i m�wii z niezm�con� logik�. Ma nawet bardzo specyficzne, starcze poczucie humoru. Jak gdyby bawi�a go nieuchronno�� nadchodz�cej �mierci. Cz�sto przera�a tym nie znaj�cych go dobrze rozm�wc�w. - Wszystko to brzmi bardzo sympatycznie... - Na pewno. Ale je�eli dodam, �e zbiory jego pochodz� w po�owie z rabunku, a w po�owie z �ap�wek, wy�udzonych od tych nieszcz�snych Hindus�w i Birma�czyk�w w czasach, gdy mia� co� do powiedzenia na obszarze znajduj�cym si� pod jego komend� wojskow�, to sprawa b�dzie si� przedstawia�a nie tak zabawnie. Sam zreszt� otwarcie o tym m�wi. Jest starym kawalerem i te kamienne, br�zowe, poz�acane i srebrne figury zast�puj� mu rodzin�. Twierdzi, �e jest to najpi�kniejszy z rodzaj�w mi�o�ci, bo ukochane jego istoty nie starzej� si� nigdy, nie robi� przeciw niemu intryg i nie zazna� od nich nigdy niczego, pr�cz rado�ci. Tyle, je�li chodzi o pos�gi i pos��ki, natomiast w stosunku do ludzi nie ma �adnych skrupu��w. Pojecha� do INdii przed laty jako ubogi m�ody oficer i powr�ci� bardzo bogatym cz�owiekiem. Kiedy zapyta�am go, b�d�c dziewczynk�, jak to by�o mo�liwe, odpowiedzia� mi: "Pami�taj, Karolinko, je�eli cz�owiek ma w �yciu jak�� wielk� nami�tno��, powinien wszystko dla niej zrobi�. Kto chce zadowoli� r�wnocze�nie kr�la, Boga, rodzin�, w�asne sumienie i swoj� wielk� pasj�, zawsze przegrywa i ginie w rozpaczy. �wiat ten wymy�lony zosta� dla silnych. Tylko silni mog� by� dobrzy... p�niej..." Znowu urwa�a i doko�czy�a z u�miechem: - Ale obawiam si�, �e w przypadku dziadka Johna to "p�niej" jeszcze nie nast�pi�o. Jest tak samo samotny, oderwany od ludzi i oboj�tny wobec �wiata, jakim by� zawsze. A szkoda... Wydaje mi si�, �e mog�abym bardzo kocha� tego staruszka. - A mnie si� wydaje, �e w pewien spos�b kochasz go... - Joe podszed�, uj�� jej g�ow� w d�onie i zmusi�, �eby spojrza�a mu w oczy. - Na dnie serca masz �al, Karolino, �e tw�j dziadek John, samotny, stoj�cy nad grobem cz�owiek, nie uwa�a ci� za oczko w g�owie. Wydawa�oby si�, �e to niemal jego obowi�zek, prawda? Ma tak� �liczn�, mi�� i promienn�, m�od� krewn�, zna j� od dziecka i... Nic. Ale je�eli pomy�limy, �e nie chcia�a� po�wi�ci� si� ulubionemu przedmiotowi jego zainteresowa�, to... - W ko�cu mam prawo post�powa� tak, jak zechc�! - Wi�c nie odmawiaj tego prawa genera�owi Somerville. - Widz�, �e albo przedstawi�am go w zbyt r�owych barwach, albo siebie mimowolnie w zbyt ciemnych. Ale zrozumiesz wszyst ko, kiedy go poznasz. Wracaj�c do tematu... - My�l�, �e nie ma potrzeby wraca� do tematu twoich odwiedzin tutaj. Ta ksi��ka... - wskaza� biurko - tylko zyska na tym, je�eli przez kilka dni nie b�d� widzia� maszyny do pisania. Wielki dom, pe�en rze�b, wielokrotnie starszych ni� tw�j stary dziadek, a pomi�dzy nimi snuje si� zapewne siwy hinduski s�u��cy, kt�ry od p� wieku nie opu�ci� swego pana ani na jeden kr�tki dzie�. Zawsze uwielbia�em takie idylliczne obrazki i uczucia. Jest tam, oczywi�cie, stary hinduski s�u��cy, prawda? - Sk�d wiesz? - O Bo�e! - Joe westchn��. - Przecie� wiem nawet, jak ma na imi� Chanda, prawda? No, tak... Bo c� by innego mia� znaczy� ten passus w li�cie m�wi�cy o naszyjniku z muszelek, kt�ry wykona� dla ciebie Chanda. - Zapomnia�am o li�cie. - A ja nie, bo Joe Alex nie zapomina o niczym... pr�cz herbaty. Jest ju� zupe�nie zimna. Czy mo�e by� co� gorszego ni� zimna herbata, Karolino? - Mo�e by� - odpowiedzia�a wznosz�c oczy ku niebu. - Nadmierna skromno��. Ale nie martw si�, tobie to nie grozi. Joe ze wstr�tem odstawi� fili�ank�. - Czy tw�j dziadek John ma telefon? - Oczywi�cie. - Jestem pewien, �e pami�tasz numer, a je�li nie, to na pewno jest on zanotowany w tym ma�ym czarnym notesiku, kt�ry spoczywa w twojej torebce. Podaj mi ten numer. Wydaje mi si�, �e powinna� uprzedzi� genera�a Somerville'a o naszym przyje�dzie. - Kiedy chcesz wyruszy�? - Gdzie dok�adnie le�y ta posiad�o��? - W Devonshire, pomi�dzy Torquay i Teingmouth. - Wspaniale Devon! Jedyny ciep�y zak�tek naszej ponurej, romantycznej ojczyzny. Nic dziwnego, �e tw�j dziadek osiad� tam po czterdziestu latach pobytu w Indiach. W Szkocji, a nawet w Londynie, jego stare ko�ci dawno pr�chnia�yby ju� chyba w rodzinnym grobowcu. Devon! Znakomicie! Wiesz, jak by si� zaczyna� drugi rozdzia� powie�ci o nas? - "Joe Alex i jego urocza jasnow�osa przyjaci�ka wypoczywali na pla�y. Stoj�ce w zenicie s�o�ce g�adzi�o mi�o�nie ich gibkie, opalone cia�a, a Pr�d Zatokowy, nios�cy od zamierzch�ych tysi�cleci ciep�e wody Meksyku ku brzegom tego skrawka zimnego Albionu, liza� mi�o�nie ich stopy. W g�rze, wysoko ponad le��cymi, ko�ysa� si� nieruchomy albatros. Patrzyli na� spod przymru�onych powiek i �nili na jawie. Rado�� obojga kochank�w by�a niczym nie zm�cona, gdy nagle... - zawiesi� g�os na u�amek sekundy - powia�o ch�odem i mroczny cie� przes�oni� sp�o�ce. To stuletni niemal s�uga genera�a, kt�ry podszed� bezszelestnie, jak gdyby brunatne jego stopy unosi�y si� w powietrzu ponad piaskiem, pochyli� si� nad le��cymi i wyszepta� ochryple: - Sahib Genera� prosi, aby�cie zechcieli spo�y� z nim misk� ry�u i fili�ank� bambusowej zupy". Pi�knie, prawda? - Czy powiedzia�e� "ich gibkie cia�a", Joe? - Tak. - W�a�nie. Chcia�am ci zwr�ci� uwag�, �e zaczynasz troch� ty�. A numer telefonu, o kt�ry prosi�e�, jest nast�puj�cy: Devonshire, Teingmouth 48_#88, "Mandalay HOuse". Joe podszed� do aparatu. - Czy�by?... - mrukn��. - Wi�c tyj�? No c�. M�czyzna w �rednim wieku nie mo�e wiecznie wygl�da� jak osiemnastoletni ch�opiec. Zawr�ci� nagle. - Porozmawiajmy jeszcze chwil�. Trzeba, �eby to nie by�o nazbyt spontaniczne. Genera� nie powinien przypuszcza�, �e p�dzimy do niego bez tchu, prawda? Rozdzia� 2~ ZasztyletowaA� go jednym z eksponat�w Spojrza� na Karolin�, kt�ra nie przestawa�a si� u�miecha�. - Czy sam chcesz z nim porozmawia�? - Nie - Joe potrz�sn�� g�ow�. - Chcia�bym, �eby genera� Somerville doceni� nie tyle moj� gotowo�� us�u�enia mu, ile twoj� dobr� wol� w tej sprawie. My�l�, �e b�dzie lepiej, je�eli ty z nim pom�wisz. Powiedz, prosz�, �e chocia� jestem cz�owiekiem nies�ychanie zapracowanym, dla kt�rego ka�da godzina posiada l�ni�c� wag� dukatowego z�ota, to ejdnak uleg�em twoim pro�bom i... - W g�osie moim b�d� t�umione �zy wzruszenia. - Karolina ze zrozumieniem pokiwa�a jasn� g��wk�. - B�d� z trudem formu�owa�a zdania. Ale mo�e ustalmy najpierw termin naszego przyjazdu? Czy mam powiedzie� staruszkowi, �e nie wiesz, kiedy znajdziesz czas i ile tych dukatowych godzin mo�esz mu po�wi�ci�? Czy mo�e okre�limy, kiedy ma nas oczekiwa�? - Oczywi�cie. Pomimo pewnej kwiecisto�ci stylu, kt�ra maskuje prawdziw� intencj� autora, s�dz�, �e genera� Somerville chcia�by si� ze mn� zobaczy� jak najpr�dzej. Tak to przynajmniej zrozumia�em. Dla cz�owieka dziewi��dziesi�cioletniego czas znaczy chyba wi�cej ni� dla nas. Zreszt�, je�li w gr� wchodzi sprawa. kt�ra naprawd� mnie interesuje, do�wiadczenie m�wi mi, �e z regu�y przybywam za p�no albo w ostatniej chwili. Zapytaj genera�a, czy chcia�by nas widzie� ju� jutro... - zawaha� si�. - Gdyby�my rano wyruszyli samochodem i pojechali przez Salisbury i Exeter. Podr� trwa�aby chyba nie wi�cej ni� cztery, pi�� godzin, prawda? Karolina w milczeniu potwierdzi�a ruchem g�owy. Joe ci�gn�� dalej: - Powinni�my tam zajecha� na lunch. Dorzuciwszy godzin� na nieprzewidziane wydarzenia, jak burze, mg�y, dziury w d�tkach i inne rado�ci automobilisty, mo�emy ustali� g�rn� granic� przyjazdu do Mandalay HOuse na drug� po po�udniu. Ale tw�j dziadek na pewno lubi zdrzemn�� si� po lunchu, tak �e p� godziny odchylenia od tej granicy w jedn� lub w drug� stron� nie zrobi mu r�nicy. Kiedy otworzy s�dziwe oczka, Joe Alex, archanio� z mieczem ognistym w d�oni, b�dzie sta� nad jego fotelem rozgl�daj�c si� z niepor�wnan� uwag� w poszukiwaniu wrog�w imperium. A wi�c o drugiej, zgoda? Karolina roz�o�y�a r�ce. - Je�eli dziadek John marzy o poznaniu ciebie, a ty marzysz o spotkaniu z nim, moja zgoda nie gra �adnej roli. Mimo �e przeja�d�ka Rolls Royce'em nad morze posiada w sobie co� z marzenia stenotypistki, nie mam �adnych zastrze�e�. O kt�rej wyruszymy? - O dziewi�tej, je�li nie masz nic przeciwko temu - Joe podszed� do p�ki i wyj�� z niej gruby tom oprawionych w p��tno map samochodowych. - Wydawa�o mi si� zawsze, �e Rolls Royce jest najprzyzwoitszym samochodem na �wiecie. Czy by�aby� zadowolona, gdybym kupi� Jaguara? - Oczywi�cie! - Nabra�a g��boko powietrza w p�uca. - "Czerwony Jaguar po�yka� przestrze� �wiszcz�c z�owrogo jak pocisk! Niesko�czona ta�ma szosy nawija�a si� na szpul� k�. Dziewcz� przymkn�o oczy i opar�o g�ow� na ramieniu ukochanego, kt�ry siedzia� nieruchomo za kierownic�, wpatrzony stalowymi, przymru�onymi oczyma w drog�. Jak purpurowa po�yskliwa b�yskawica w�z przelatywa� przez wsie i miasteczka, a cel podr�y zbli�a� si� nieuchronnie z ka�d� sekund�. Na ko�cu drogi czeka�a ich walka na �mier� i �ycie. A mo�e tylko �mier�? Ale Karolina nie l�ka�a si�. RAmi�, na kt�rym opar�a sw� �liczn� dziewcz�c� g��wk�, promieniowa�o si�� i spokojem. Jaguar mkn�� nieustraszenie, nie zwalniaj�c na widok owiec, kur, kobiet, dzieci i samotnych policjant�w. Wszystko rozbiega�o si� w pop�ochu na jego widok, a stworzenia, kt�re nie zd��y�y umkn��, wpada�y bezg�o�nie pod ko�a lub trwa�y przez chwil� na masce wozu, rozbite na atomy, zanim nie zdmuchn�� ich kosmiczny niemal wicher p�du. Lecz Jaguar prowadzony przez Joe Alexa �elazn� d�oni� (w zamszowej r�kawiczce!) nie zna� przeszk�d. Nic nie mog�o go powstrzyma�..." - Co to jest, na mi�o�� bosk�?! - zapyta� Joe odejmuj�c d�onie od skroni. - Trzeci rozdzia� twojej powie�ci o nas - odpowiedzia�a skromnie panna Becon. - Je�eli sobie �yczysz, mog� natychmiast zaimprowizowa� rozdzia� czwarty, pod tytu�em "Bogactwo uderza do g�owy". Powiedz, Joe, co ci� sk�oni�o do kupienia Rolls Royce'a? Przecie� to okropne, �eby zwyk�y, normalny cz�owiek mia� taki samoch�d! - Masz s�uszno��. Ale ja nie jestem zwyk�ym cz�owiekiem. Kiedy by�em ch�opcem, nie chcia�em by� ani marynarzem, ani stra�akiem, ani lordem. Nie chcia�em nawet by� lotnikiem. Chcia�em mie� Rolls Royce'a, czarnego, wielkiego Rolls Royce'a o nienowoczesnej linii, absolutnie cichego, absolutnie doskona�ego, ogromne, wysokie auto, do kt�rego mo�na wsi��� nie zdejmuj�c z g�owy cylindra, auto mog�ce osi�gn�� nieograniczon� szybko�� bez utraty dostojnego wygl�du. Albowiem, moja najlepsza Karolino, nie lubi� rzeczy szybko przemijaj�cych i psuzj�cych si� �atwo. Przyk�adem niech b�dzie: a) ten Rolls, b) moja mi�o�� do ciebie, kt�ra... - Rozumiem - Karolina wsta�a. - Joe, jeste� jednym z nielicznych ludzi na �wiecie, kt�rzy zawsze dzia�aj� mi na nerwy. W �wietle tego, co powiedzia�e� w tej chwili, nie rozumiem zupe�nie, dlaczego od lat... - ...kochasz mnie? Tak? Ba, jeste� na to skazana, tak jak ja jestem skazany na ciebie. Do�ywotnio i bez apelacji. - Ka�dy wi�zie� mo�e mie� nadziej�... �e... - Nie my, moja najdro�sza! Nie my! Bo my si� naprawd� kochamy. Ty kochasz mnie, chocia� jeste� przekonana, �e moje ksi��eczki to co� absolutnie poni�aj�cego godno�� inteligentnego cz�owieka. Natomiast Rolls Royce'a, kt�ry od dw�ch tygodni sta� si� jedynym i ulubionym ogierem w mojej mechanicznej stajni, uwa�asz za dow�d mojego niebotycznego snobizmu. A ja tylko spe�ni�em to, o czym marzy�em od dziecka. I by�bym mia� tego Rollsa o wiele wcze�niej, gdyby nie obawa o�mieszenia si� przed tob�. Ale kiedy doszed�em do wniosku, �e i tak nie przestaniesz mnie kocha�, otworzy�em drzwi salonu automobilowego, przymkn��em oczy i powiedzia�em: "Prosz� mi pokaza� ostatni model..." - Nie doko�czy�. Wzi�� j� na r�ce i uni�s� w g�r�, a potem postawi� na stole i odszed� o krok, przygl�daj�c si� jej uwa�nie. - Jeste� najpi�kniejsza w �wiecie! - powiedzia� z przekonaniem. - O kt�rej mam jutro zajecha� po ciebie? - O dziewi�tej! Czy mo�esz mnie zdj�� st�d? - W takim razie zosta� tam jeszcze chwileczk�. - Przeszed� w drugi koniec pokoju. - Cudowna! Najzgrabniejsza, czaruj�ca, inteligentna, mi�a i zakochana we mnie do szale�stwa od lat!... Zaraz, zaraz, ile to ju� lat?... - zacz�� liczy� na palcach: - rok, dwa, trzy, osiem, dziesi��... Karolina zeskoczy�a lekko na dywan. - Musz� ju� i��! Kiedy doliczysz do stu, zobaczysz, �e jednak czas troch� ci si� d�u�y przy mnie. Wi�c o dziewi�tej? - A Instytut? - zapyta� Joe niewinnie, przestawszy liczy�. - Co Instytut? - zatrzyma�a si� z r�k� na klamce. - Zawsze sp�niasz si� na spotkania ze mn�, ile razy masz co� wa�nego do za�atwienia w tej czcigodnej instytucji. Mo�na przypu�ci�, �e je�eli co� podobnego zdarzy si� jutro rano, zadzwonisz do mnie kwadrans przed dziewi�t� i powiesz, �e w�a�nie nadszede� nowy transport tabliczek krete�skich, kt�re musisz odwija� do po�udnia i nikomu nie mo�esz odst�pi� tego arcywa�nego zaj�cia! Tak, jakby brudne skorupki, le��ce od paru tysi�cy lat w ziemi, nie mog�y pole�e� sobie spokojnie jeszcze przez kilka godzin w tych �licznych skrzyneczkach, w kt�rych przewozicie je tylko po to, �eby po miesi�cach czyszczenia, sklejania i sylabizowania dowiedzie� si�, �e jaki� Johnos Smithos, �yj�cy przed potopem w Knossos albo w Phaistos, z�o�y� za glinianym pokwitowaniem amfor� wina i worek ziarna na ofiar� bogini, co dla ni�ej podpisanego Joe Alexa, czekaj�cego na ciebie zwykle przy tego rodzaju okazjach samotnie w restauracji i u�miechaj�cego si� przepraszaj�co do coraz bardziej zdenerwowanych kelner�w, jest tylko jeszcze jednym dowodem, ile wycierpie� musi cz�owiek zakochany w dziewczynie maj�cej naukowe hobby. - B�d� tak dobry i przesta� okre�la� moj� prac� jako hobby - powiedzia�a panna Beacon lodowatym g�osem. - Poza tym, chocia� zapewne ci� to nie zainteresuje, chcia�abym ci zwr�ci� uwag� na r�nic� pomi�dzy obowi�zkami cz�owieka odpowiedzialnego za w�asno�� spo�eczn�, jak� s� wykopaliska i obiekty muzealne, a obowi�zkami cz�owieka, kt�ry... kt�ry nie ma �adnych obowi�zk�w! - Przepraszam - Joe podszed� do niej i wzi�� j� za r�ce. - Czy wiesz, �e twarz twoja posiada, obok stu innych, bardzo �licznych, jeden wyraz, kt�ry lubi� najbardziej: wyraz ura�onej godno�ci. - Zatrzyma�e� mnie tylko po to, �eby mi o tym powiedzie�? - Nie. Zatrzyma�em ci�, bo um�wili�my si�, �e to ty b�dziesz rozmawia�a z genera�em Somerville. A bardzo trudno b�dzie ci z nim rozmawia�, je�eli wyjdziesz st�d, zanim po��czysz si� z Mandalay HOuse. - Zupe�nie zapomnia�am... - Karolina ruszy�a w stron� aparatu. - Zrozumia�e. Jeste� przepracowana. My, kt�rzy nie miewamy �adnych obowi�zk�w, mamy doskona�� pami��. O ile mnie ta pami�� nie myli, to... Karolina nigdy nie dowiedzia�a si�, co tkwi�o w niezawodnej pami�ci Joe Alexa. Na progu rozleg�o si� ciche,. znajome chrz�kni�cie. - Pan Beniamin Parker chcia�by zobaczy� si� z panem. Karolina od�o�y�a s�uchawk�, podesz�a do okna i wyjrza�a, odsuwaj�c kotar�. Nad dachami LOndynu sta�o zamglone lipcowe s�o�ce na bezchmurnym niebie. - Wejd�, Ben! Wejd�! - Joe ruszy� ku drzwiom, ale zast�Pca szefa Wydzia�u Kryminalnego Scotland Yardu znajdowa� si� najwyra�niej tu� za plecami Higginsa, bo wszed� do pokoju, zanim �w najdoskonalszy z doskona�ych m�g� si� wycofa�. - Dobrze, �e ci� zasta�em - powiedzia� �ciskaj�c d�o� gospodarza. - BArdzo chcia�em si� z tob� zobaczy�, a raczej, szczerze m�wi�c, nie tylko z tob�, ale tak�e i z pann� Beacon. Przed godzin� dzwoni�em do niej do domu, a p�niej do INstytutu, al