7125
Szczegóły |
Tytuł |
7125 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7125 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7125 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7125 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
JANET EVANOVICH
PO TRZECIE DLA DRAKI
(Prze�o�y�a: MACIEJKA MAZAN)
AMBER 1998
Rozdzia� 1
W Trenton zapanowa� stycze�. Ze stalowosinego jak kolba pistoletu nieba sp�ywa�o zab�jczo zimne powietrze i osiada�o na samochodach i chodnikach. W biurach firmy Vincenta Pluma atmosfera by�a r�wnie beznadziejna, a ja poci�am si� jak ruda mysz, nie z gor�ca, lecz ze strachu.
- Nie mog� - powiedzia�am kuzynowi Vinniemu. - Jeszcze nigdy nie odrzuci�am zlecenia, ale tego klienta nie mog� przyj��. Oddaj go Rangerowi. Albo Bamesowi.
- Nie dam Rangerowi czego� takiego - odpar� na to Vinnie. - To co� w sam raz dla ciebie. Zachowuj si� jak zawodowiec. Jeste� �owc� nagr�d. Od pi�ciu pieprzonych miesi�cy. O co ten krzyk?
- To wujek Mo! Nie mog� go aresztowa�. Wszyscy mnie wykln�. Matka mnie wyklnie. Najlepsza kole�anka mnie wyklnie.
Vinnie wcisn�� swoje szczup�e, zwinne cia�ko w fotel za biurkiem i opar� g�ow� na sk�rzanym zag��wku.
- Mo nie zjawi� si� na procesie. To znaczy, �e jest zgni�kiem. I tylko to si� liczy.
Wznios�am oczy do g�ry tak gwa�townie, �e omal ca�kiem si� nie odwr�ci�y.
Moses Bedemier, znany powszechnie jako wujek Mo, zacz�� sprzedawa� lody i tanie cukierki pi�tego czerwca 1958 roku i sprzedaje je do dzi�. Jego sklep stoi na skraju Miasteczka, mieszkalnej dzielnicy Trenton, gdzie domy i umys�y s� dumne ze swojej ciasnoty, ale serca na og� bywaj� otwarte na o�cie�. Urodzi�am si� tu i wychowa�am, i cho� mieszkam teraz o jakie� p� kilometra od granic Miasteczka, nadal ��czy mnie z nim niewidzialna p�powina. Szarpi� ni� od lat, ale jako� nigdy nie uda�o mi si� przerwa� cholerstwa.
Moses Bedemier jest szacownym obywatelem Miasteczka. Czas zniszczy� zar�wno jego, jak i linoleum w sklepie, oboje pokry� licznymi zmarszczkami i nieco ukruszy�, a przez trzydzie�ci z g�r� lat jarzeniowe �wiat�a wypali�y ich kolory. ��ta ceglana fasada i metalowy szyld tak�e ponios�y nieuniknione straty. Chrom i laminat na sto�kach i ladzie straci�y blask. Wszystko to nie ma najmniejszego znaczenia, poniewa� w naszej dzielnicy wujek Mo ma status zabytku historycznego.
A ja, Stephanie Plum - sze��dziesi�t dwa kilo �ywej wagi, metr sze��dziesi�t dziewi�� wzrostu, br�zowe w�osy, b��kitne oczy - �owca nagr�d jak si� patrzy, w�a�nie otrzyma�am zadanie zawleczenia szacownego ty�ka wujka Mo do pud�a.
- I co on takiego zrobi�? - spyta�am. - Dlaczego go w og�le aresztowali?
- Jecha� siedemdziesi�tk� w strefie ograniczenia szybko�ci do pi��dziesi�ciu kilometr�w. Z�apa� go funkcjonariusz Gazik... lepiej znany jako funkcjonariusz Benny Gaspick, kt�rego dopiero wypu�cili z akademii policyjnej. Jest tak przera�liwie zielony, �e nie wpad�o mu do g�owy, �eby wlepi� wujkowi karne punkty i zapomnie� o sprawie.
- Za przekroczenie szybko�ci nie wp�aca si� kaucji.
Vinnie wspar� o kraw�d� biurka szpic buta z patentowanej sk�ry. M�j kuzyn jest seksualnym szale�cem, szczeg�lnie czu�ym na punkcie ciemnosk�rych m�odzie�c�w z kolczykami w sutkach i kobiet o stercz�cych piersiach, w�a�cicielek czternastowiecznych narz�dzi tortur. W czasie wolnym od tych zaj�� prowadzi firm� por�czycielsk�, co oznacza, �e po�ycza ludziom pieni�dze na kaucj� ustanowion� przez s�d. Kaucja s�u�y do stworzenia nieprzyjemnej ekonomicznie sytuacji dla podejrzanego w razie, gdyby zechcia� opu�ci� miasto. Po jej wp�aceniu podejrzany wychodzi z pud�a, dzi�ki czemu mo�e spa� we w�asnym ��ku do czasu procesu. Cena za skorzystanie z us�ug Vinniego wynosi pi�tna�cie procent kaucji i nie ulega zmianom bez wzgl�du na werdykt s�du. Je�li zwolniony za kaucj� nie zjawi si� na rozprawie, s�d zatrzymuje pieni�dze Vinniego. Nie tylko te pi�tna�cie procent. Ca�� okr�glutk� sumk�, pe�n� kaucj�. Vinnie jest wtedy �rednio zadowolony.
I tutaj w�a�nie zaczyna si� moja rola. Odnajduj� zwolnionego za kaucj�, kt�ry oficjalnie jest ju� przest�pc�, i oddaj� go w r�ce sprawiedliwo�ci. Je�li odnajd� winnego niestawiennictwa w przyzwoicie kr�tkim czasie, s�d zwraca Vinniemu fors�. Za �apanie zbieg�w otrzymuj� dziesi�� procent kaucji, za� Vinnie zostaje z zyskiem pi�ciu procent.
Przyj�am t� prac� w akcie rozpaczy, kiedy straci�am posad� sprzedawczyni damskiej bielizny u E. E. Martina. Mia�am jeszcze do wyboru obs�ugiwanie pakowarki w fabryce tampon�w. Odpowiedzialne zadanie, ale jako� nie czu�am powo�ania.
W�a�ciwie nie wiem, dlaczego ci�gle pracuj� dla Vinniego. Podejrzewam, �e ma to co� wsp�lnego z nazw�. �owca nagr�d. Nie�le brzmi. A poza tym nie musz� nosi� w pracy pasa do po�czoch.
Vinnie u�miechn�� si� oble�nie, jak zwykle. Najwyra�niej rozkoszowa� si� histori�, kt�r� zamierza� mnie uszcz�liwi�.
- Ot� funkcjonariusz Gaspick, z�erany �lep� ��dz� zostania Najbardziej Znienawidzonym Glin� Roku, zacz�� poucza� wujka Mo o zasadach bezpiecze�stwa na drodze. Poucza� go, poucza�, Mo wi� si� jak piskorz, a� wreszcie Gaspick dostrzeg� w kieszeni jego kurtki czterdziestk� pi�tk�.
- I Mo odpowiada za noszenie ukrytej broni.
- Bingo.
Noszenie ukrytej broni jest w Trenton chlebem powszednim. Zezwole� na bro� udziela si� tu jak z �aski, przewa�nie jubilerom, s�dziom i kurierom. Przy�apanie na noszeniu ukrytej broni r�wna si� z jej nielegalnym posiadaniem i jest wykroczeniem. Bro� si� konfiskuje, wyznacza si� kaucj�, a biedny w�a�ciciel jest przegrany jak cholera.
Oczywi�cie nie przeszkadza to, �e prawie po�owa mieszka�c�w Jersey ukrywa bro�. Pistolety sprzedaje si� byle gdzie, dziedziczy po rodzinie, po�ycza od s�siad�w i przyjaci� i kupuje z drugiej, trzeciej lub czwartej r�ki od i przez obywateli niespecjalnie zorientowanych w przepisach o posiadaniu broni. Logika m�wi, �e skoro rz�d wydaje licencje na posiadanie broni, mo�na rzeczon� bro� nosi� w torebce. W ko�cu po co mie� pistolet, skoro nie mo�na go nosi� w torebce. A je�li nie mo�na nosi� broni w torebce, to prawo jest do luftu. Za� w Jersey nikt nie zawraca sobie g�owy prawem, kt�re jest do luftu.
Nawiasem m�wi�c, ja tak�e mia�am ukryt� bro�. A rozmawiaj�c w Vinniem widzia�am kabur� umocowan� na kostce jego nogi. Poliestrowe spodnie wybrzusza�y si� w tym miejscu znacz�co. Przy czym da�abym g�ow�, �e jego bro� jest w dodatku niezarejestrowana.
- Oskar�enie nie jest powa�ne - powiedzia�am. - Nie warto z tego powodu nie stawia� si� w s�dzie.
- Mo pewnie zapomnia�, �e ma rozpraw� - odpar� Vinnie. - Mo�e wystarczy tylko, �eby� mu przypomnia�a.
Ano w�a�nie, pomy�la�am. Mo�e to jednak nie a� taka katastrofa. Dochodzi�a dziesi�ta. Mog�abym podskoczy� do sklepu i pogada� z Mo. W gruncie rzeczy, im d�u�ej o tym my�la�am, tym bardziej upewnia�am si�, �e wszystko b�dzie dobrze. Mo nie mia� powod�w, �eby unika� stawienia si� w s�dzie.
Zamkn�am za sob� drzwi gabinetu Vinniego i okr��y�am Connie Rosolli. Connie jest kierowniczk� biura i anio�em str�em Vinniego. Ma do niego tyle samo szacunku, co do koziego bobka, ale pracuje dla niego od lat i chyba pogodzi�a si� z faktem, �e i dla kozich bobk�w jest miejsce na bo�ym �wiecie.
Tego dnia Connie umalowa�a sobie usta cyklamenow� szmink�, a paznokcie lakierem w tym samym kolorze. W�o�y�a te� bia�� bluzk� w wielkie czarne grochy. Lakier wygl�da� fajnie, ale bluzka nie le�a�a dobrze na kim�, kto sze��dziesi�t procent masy cia�a skupia w klatce piersiowej. Na szcz�cie w Trenton ma�o kto przejmuje si� sprawami mody.
- Chyba tego nie wzi�a�? - odezwa�a si� do mnie tonem wskazuj�cym, i� tylko najgorszy padalec m�g�by chcie� przysporzy� wujkowi Mo cho� odrobin� b�lu.
Nie poczu�am si� obra�ona. Wiem, gdzie mieszka Connie. My�limy w ten sam spos�b.
- Pytasz, czy porozmawiam z Mo? Tak, porozmawiam z Mo.
Czarne brwi Connie zbieg�y si� w jedn� kresk� - �ywy obraz �wi�tego oburzenia.
- Ten dure� niepotrzebnie go aresztowa�. Wszyscy wiedz�, �e wujek Mo muchy by nie skrzywdzi�.
- Nosi� ukryt� bro�.
- Wielkie mi przest�pstwo.
- To jest przest�pstwo!
Znad katalog�w ukaza�a si� g�owa Luli.
- Co to za wujek Mo?
Lula jest by�� prostytutk�, zatrudnion� jako urz�dniczka. Niedawno zg�osi�a si� do programu resocjalizacyjnego, co poci�gn�o za sob� ufarbowanie w�os�w na blond, rozprostowanie ich i ponowne zakr�cenie w pier�cionki. Po tej transformacji Lula wygl�da jak wielka, gruba, czarna Shirley Temple.
- Moses Bedemier - wyja�ni�am. - Prowadzi sklep z cukierkami na Ferris Street. Bardzo popularna osoba.
- Aha. Chyba go znam. Tak co� pod sze��dziesi�tk�? �ysy na czubku g�owy? Mn�stwo w�trobianych plam? I ma nos, co wygl�da jak penis?
- Hm. Nigdy nie zauwa�y�am tego nosa.
Vinnie da� mi akta wujka Mo, sk�adaj�ce si� z po��czonych spinaczem protoko�u aresztowania, umowy o wp�aceniu kaucji oraz fotografii. Wzi�am zdj�cie i spojrza�am na nie.
Lula zerkn�a mi przez rami�.
- Aha. To on. Stary Penisowy Nochal.
Connie wyprysn�a z krzes�a.
- Chcesz mi wm�wi�, �e wujek Mo by� klientem? Nic z tego, nie wierz�!
Lula zmru�y�a oczy i wysun�a doln� warg�.
- S�uchaj no, siostro.
- Bez obrazy - doda�a szybko Connie.
- Ha - powiedzia�a Lula opieraj�c d�o� na biodrze.
Zaci�gn�am suwak kurtki i omota�am szyj� szalikiem.
- Jeste� pewna, �e znasz wujka Mo? - zwr�ci�am si� do Luli.
Jeszcze raz przyjrza�a si� fotografii.
- Ci�ko powiedzie�. Wiesz, jacy ci biali staruszkowie s� do siebie podobni. Mo�e powinnam p�j�� razem z tob� i osobi�cie przyjrze� si� go�ciowi.
- Nie! To nie jest dobry pomys�.
- Uwa�asz, �e nie dam sobie rady z tymi pierdo�ami?
Lula nie zapisa�a si� jeszcze na program resocjalizacji j�zyka.
- Oczywi�cie, �e dasz sobie rad� - zapewni�am j�. - Chodzi tylko o to, �e ta sprawa jest jakby... delikatna.
- A co tam - odrzek�a Lula wbijaj�c si� w kurtk�. - Ju� ja to za�atwi�, bardzo delikatnie.
- Tak, ale...
- Poza tym mo�esz potrzebowa� pomocy. Przypu��my, �e go�� nie p�jdzie z tob� po dobroci. B�dzie ci potrzebna du�a, postawna kobieta - na przyk�ad ja - �eby go przekona�.
Lula i ja spotka�y�my si� podczas mojego pierwszego zadania. Ona zarabia�a na ulicy, a ja by�am kompletnie zielona. Niechc�cy wpl�ta�am j� w spraw�, nad kt�r� pracowa�am, i w rezultacie pewnego pi�knego poranka znalaz�am j� na moich schodkach przeciwpo�arowych, posiniaczon� i zakrwawion�.
Lula uwa�a, �e uratowa�am jej �ycie. Ja twierdz�, �e narazi�am j� na niebezpiecze�stwo. Mia�am okazj� wyr�wna� nasze rachunki, ale Lula jakby si� do mnie przywi�za�a. Nie posun� si� tak daleko, by twierdzi�, �e czci mnie jak bohaterk�. Jest mniej wi�cej tak jak w tych chi�skich historiach, kiedy ratuj�c komu� �ycie stajesz si� jego w�a�cicielem... nawet, je�li tego nie chcesz.
- Nie b�dziemy nikogo przekonywa� - oznajmi�am. - To wujek Mo. Sprzedaje dzieciom cukierki.
Lula zawiesi�a na ramieniu torebk�.
- Dam sobie rad� - zapewni�a i ruszy�a za mn�. - Ci�gle je�dzisz tym starym buickiem?
- Tak. M�j lotus jest jeszcze w sklepie.
Prawd� m�wi�c, lotus znajdowa� si� wy��cznie w moich snach. Par� miesi�cy temu ukradli mi jeepa, a matka, w niefortunnym porywie dobrych ch�ci, podarowa�a mi buicka wuja Sandora. K�opoty finansowe i brak silnej woli spowodowa�y, �e od tej pory ogl�dam �wiat zza kierownicy potwornie wielkiego b��kitnego gruchota i zastanawiam si�, co z�ego zrobi�am, �e zas�u�y�am na taki los.
Podmuch wichru za�omota� szyldem delikates�w Fiorellego o �cian� biura Vinniego. Podnios�am ko�nierz i zacz�am grzeba� w kieszeniach w poszukiwaniu r�kawiczek.
- Przynajmniej buick jest w dobrym stanie - pouczy�am Lul�. - W ko�cu to si� liczy, no nie?
- Ha - odrzek�a na to Lula. - Tak m�wi� wszyscy, kt�rzy nie maj� fajnych w�zk�w. A radio? Ma radio? Dolby stereo?
- Nie ma dolby stereo.
- Moment. Chyba nie spodziewasz si�, �e b�d� je�dzi� po mie�cie bez dolby stereo. Musz� si� podkr�ci�, �ebym mia�a ochot� dobra� si� mu do ty�ka. Otworzy�am samoch�d.
- Nie b�dziemy si� nikomu do niczego dobiera�. B�dziemy rozmawia� z wujkiem Mo.
- Jasne - mrukn�a Lula sadowi�c si� wygodnie. Rzuci�a na radio spojrzenie pe�ne obrzydzenia. - Ju� to kiedy� s�ysza�am.
Min�am jedn� przecznic� i skr�ci�am w lewo, w kierunku Miasteczka. Niewiele mo�na zrobi�, �eby rozweseli� styczniowy krajobraz. Mrugaj�ce �wiate�ka i czerwone plastykowe Miko�aje by�y ju� schowane, a wiosna ci�gle jeszcze pozostawa�a w sferze marze�. �ywop�oty wygl�da�y jak sterty brzydkich burych patyk�w, mr�z wywabi� z trawnik�w ostatnie wspomnienie o kolorze, a z ulic znik�y dzieci, koty, czy�ciciele samochod�w i rycz�ce radia. Szczelnie zamkni�te okna i drzwi broni�y dom�w przed zimnem i mrokiem.
Nawet sklep wujka Mo wydawa� si� zimny i odpychaj�cy.
Lula wyjrza�a przez okno od mojej strony.
- Nie chc� ci psu� zabawy - powiedzia�a - ale co� mi si� zdaje, �e go�� jest nieobecny.
Zatrzyma�am samoch�d przy kraw�niku.
- Niemo�liwe. Wujek Mo nigdy nie zamyka sklepu. Nie zamkn�� go od pi��dziesi�tego �smego.
- Wiesz co ci powiem? Teraz zamkn��.
Wyskoczy�am z Wielkiego B��kitu, podesz�am do drzwi i zajrza�am do �rodka. �wiat�o by�o zgaszone i nigdzie nie widzia�am wujka Mo. Nacisn�am klamk�. Zamkni�te. Zapuka�am do drzwi g�o�no i energicznie. Nic. Jasna cholera.
- Pewnie zachorowa� - powiedzia�am do Luli.
Sklep sta� na rogu, z wej�ciem od Ferris Street i bokiem przy King. Wzd�u� Ferris Street ci�gn�� si� d�ugi szereg schludnych bli�niak�w, wiod�c do samego serca Miasteczka. Natomiast ulica King by�a �wiadectwem ci�kich czas�w. W wi�kszo�ci bli�niak�w mieszka�y liczne rodziny. Na pr�no by tu szuka� wykrochmalonych firaneczek Marthy Washington. Prywatno�ci broni�y zawieszone w oknach prze�cierad�a i porwane rolety, a tak�e nieprzyjemna �wiadomo��, i� nie jest si� tu mile widzianym.
- Przez okno tego domu naprzeciwko wygl�da jaka� straszna staruszka - zauwa�y�a Lula.
Spojrza�am na wskazany dom na Ferris i zadr�a�am.
- To pani Steeger. Uczy�a mnie w trzeciej klasie.
- Pewnie by�o fajnie.
- Najd�u�szy rok w moim �yciu.
Do tej pory dostaj� konwulsji, kiedy musz� co� podzieli�.
- Powinny�my z ni� porozmawia� - powiedzia�am.
- Aha - zgodzi�a si� Lula. - Taka w�cibska starucha na pewno wie mas� rzeczy.
Poprawi�am torebk� na ramieniu i pomaszerowa�y�my do drzwi pani Steeger.
Drzwi otwar�y si� na tyle, bym mog�a oceni�, �e pani Steeger nie zmieni�a si� przez te wszystkie lata. Nadal by�a chuda jak deska i mia�a such� twarz z ma�ymi oczkami, spogl�daj�cymi czujnie spod brwi, kt�re wygl�da�y tak, jakby narysowano je br�zow� kredk�. W zesz�ym roku pani Steeger owdowia�a. Na rok przedtem przesz�a na emerytur�. Teraz mia�a na sobie br�zow� sukienk� w bia�e kwiatuszki, po�czochy oraz praktyczne buty. Okulary zwisa�y z szyi na �a�cuszku. W�osy, mocno skr�cone, ufarbowa�a na br�zowo. Nie wygl�da�a na osob� przyzwyczajaj�c� si� do �ycia na wolniejszych obrotach.
Wr�czy�am jej wizyt�wk� i przedstawi�am si� jako agentka firmy por�czycielskiej.
- Co to znaczy? - zainteresowa�a si� pani Steeger. - Czy to organizacja policyjna?
- Niezupe�nie. Pracuj� dla Vincenta Pluma.
- A. - Pani Steeger przetrawi�a informacj�. - Jeste� �owc� nagr�d.
Powiedzia�a to tym samym tonem, jakiego u�ywa si� wobec handlarzy narkotyk�w i innych zwyrodnialc�w. Przekrzywi�a brod� w spos�b zwiastuj�cy pocz�tek akcji dyscyplinarnej, a wszystko w jej postawie �wiadczy�o, �e mo�e bym dosz�a do czego�, gdybym sumienniej pracowa�a nad dzieleniem.
- Co to ma wsp�lnego z Mosesem? - spyta�a.
- Zosta� aresztowany za wykroczenie i nie pojawi� si� na rozprawie. Agencja Pluma wp�aci�a za niego kaucj�, wi�c musz� odnale�� Mo i pom�c mu ustali� dat� nowej rozprawy.
- Mo nie skrzywdzi�by nawet muchy - oznajmi�a pani Steeger.
�wi�te s�owa.
- Czy wie pani, gdzie mog� go zasta�? - spyta�am.
Wyprostowa�a si� jeszcze o p� centymetra.
- Nie. I uwa�am, �e powinna� si� wstydzi�, skoro nie potrafisz znale�� sobie innego zaj�cia, ni� prze�ladowanie dobrych ludzi, takich jak Moses Bedemier.
- Ja go nie prze�laduj�. Chc� mu tylko pom�c ustali� nowy termin rozprawy.
K�amie, k�amie, powiem mamie - ukr�ci�a mnie pani Steeger. - W trzeciej klasie by�a� ma�� k�amczuch� i pozosta�a� ni�. Zawsze chcia�a� przemyci� gum� na lekcje.
No to bardzo dzi�kuj� - powiedzia�am. - Mi�o by�o pani� spotka� po tylu latach.
TRZASK. Pani Steeger zamkn�a drzwi.
- Trzeba by�o sk�ama� - odezwa�a si� Lula. - Nigdy niczego si� nie dowiesz, je�li b�dziesz m�wi� prawd�. Trzeba by�o jej powiedzie�, �e pracujesz w komisji gier i zak�ad�w, a Mo wygra� kup� pieni�dzy.
- Mo�e innym razem.
- Mo�e innym razem otworzymy drzwi i przetrzepiemy suce ty�ek. Zgromi�am Lul� strasznym spojrzeniem.
- To tylko sugestia - powiedzia�a.
Stan�am przed innymi drzwiami i mia�am w�a�nie zapuka�, kiedy pani Steeger znowu wystawi�a g�ow�.
- Szkoda zachodu - rzuci�a. - Whiteheadowie s� na Florydzie. Harry zawsze bierze urlop w zimie. Wr�c� za dwa tygodnie.
TRZASK. G�owa znikn�a.
- Nie szkodzi - poinstruowa�am Lul�. - Zapukamy do drzwi numer trzy. Drzwi numer trzy otworzy�a Dorothy Rostowski.
- Dorothy?
- Stephanie?
- Nie wiedzia�am, �e tu mieszkasz.
- B�dzie ju� rok.
Trzyma�a na biodrze dziecko, drugie siedzia�o przed telewizorem. Pachnia�a bananami i tanim winem.
- Szukam wujka Mo - powiedzia�am. - My�la�am, �e znajd� go w sklepie.
Dorothy prze�o�y�a dziecko na drugie biodro.
- Nie ma go od dw�ch dni. Nie szukasz go dla Vinniego, co?
-W�a�ciwie...
- Mo nie skrzywdzi�by nawet muchy.
- Tak, ale...
- Szukamy go, bo wygra� na loterii - wtr�ci�a Lula. - Chcemy mu odkopsn�� kup� szmalu.
Dorothy prychn�a z niesmakiem i zatrzasn�a drzwi.
Spr�bowa�y�my jeszcze w domu obok Dorothy, jednak z tym samym skutkiem. Mo nie pojawi� si� w sklepie od dw�ch dni. Nie dowiedzia�y�my si� nic wi�cej, wyj�wszy nieproszon� sugesti�, i� powinnam poszuka� innego zaj�cia.
Zapakowa�y�my si� do buicka i znowu przyjrza�y�my si� umowie o wp�aceniu kaucji. Mo poda� adres zamieszkania na Ferris 605. To oznacza�o, �e mieszka� nad sklepem.
Wyci�gn�y�my szyje i spojrza�y�my w cztery okna na pi�terku.
- Co� mi si� zdaje, �e Mo da� nog� - powiedzia�a Lula.
Istnia� tylko jeden spos�b, �eby to sprawdzi�. Wysiad�y�my z samochodu i pow�drowa�y�my na ty�y ceglanego budynku. Schody prowadzi�y na ganek na pi�trze. Wspi�y�my si� po nich i zapuka�y�my do drzwi. Nic. Nacisn�y�my klamk�. Zamkni�te. Zajrza�y�my przez okna. Czy�ciutko. Ani �ladu Mo. �adnego �wiat�a.
- A mo�e Mo tam umar� - rzuci�a nagle Lula. - Albo zachorowa�. Mo�e mia� zawa� i le�y w �azience na pod�odze.
- Lula, my si� tu nie w�amiemy.
- To by by� humanitarny gest.
- Nielegalny.
- Czasami humanitarne gesty bywaj� kontrowersyjne.
Us�ysza�am jakie� kroki i spojrza�am w d�; u st�p schod�w sta� policjant. Steve Olmney. Chodzili�my razem do szko�y.
- Co jest? - spyta�. - Dostali�my zg�oszenie od pani Steeger, �e jakie� podejrzane typy kr�c� si� i rozpytuj� o wujka Mo.
- To pewnie ja - przyzna�am si�.
- Gdzie jest Mo?
- Chyba nie �yje - powiadomi�a go Lula. - Chyba trzeba b�dzie sprawdzi�, czy nie le�y w �azience z zawa�em serca.
Olmney wspi�� si� po schodach i zapuka�.
- Mo? - rykn��. Zbli�y� nos do drzwi. - Nie �mierdzi trupem. - Spojrza� w okna. - Nie widz� zw�ok.
- Nie pojawi� si� na rozprawie - powiedzia�am. - Przy�apali go na noszeniu ukrytej broni i nie pojawi� si� w s�dzie.
- Mo nie skrzywdzi�by nawet muchy - orzek� Olmney.
Zd�awi�am krzyk.
- Mo nie pojawi� si� w s�dzie.
- Pewnie zapomnia�. Mo�e pojecha� na wakacje. A mo�e jego siostra ze Staten Island si� rozchorowa�a. Powinna� z ni� pogada�.
Pomys� nie by� najgorszy.
Jeszcze raz wr�ci�y�my do buicka i jeszcze raz przeczyta�am umow� o wp�aceniu kaucji. Rzeczywi�cie, Mo mia� siostr� i nawet poda� jej adres.
- Powinny�my si� rozdzieli� - powiedzia�am do Luli. - Ja sprawdz� siostr�, ty obserwuj sklep.
- Ju� ja go poobserwuj� - obieca�a. - Mysz si� nie prze�li�nie.
Przekr�ci�am kluczyk w stacyjce i zacz�am wycofywa� samoch�d.
- Co zrobisz, je�li zobaczysz Mo?
- Z�api� tego ma�ego skurczybyka za jaja i wcisn� go do baga�nika.
- Nie! Nie masz uprawnie� do dokonywania aresztowa�. Je�li zobaczysz Mo, natychmiast si� ze mn� skontaktuj. Zadzwo� na kom�rk� albo na pagera.
Poda�am jej oba numery.
- Pami�taj: nie wciska� nikogo do baga�nika!
- Dobra - zgodzi�a si� Lula. - Trudno.
Podwioz�am j� do biura i ruszy�am w kierunku autostrady. Zbli�a�o si� po�udnie i korki jeszcze si� nie zacz�y. Dotar�am do portu i stan�am w kolejce do mostu na Staten Island. Prowadz�ca do rogatki droga by�a w obie strony zapchana gruchotami prze�artymi sol� i brz�cz�cymi na nieuniknionych kraterach, wilczych do�ach i wielopoziomowych j�zorach asfaltu, sk�adaj�cych si� na most.
Wcisn�am si� w sznur samochod�w i stan�am, przytulona do Hurtowej Sprzeda�y Warzyw Pertucciego i ci�ar�wki z napisem NIEBEZPIECZE�STWO MATERIA�Y WYBUCHOWE. Czekaj�c przyjrza�am si� mapie. Siostra Mo mieszka�a mniej wi�cej po�rodku wyspy, w dzielnicy bardzo podobnej do Miasteczka.
Zap�aci�am za przejazd i powlok�am si� dalej, wdychaj�c mieszank� wyziew�w diesla i innych tajemniczych ingrediencji, kt�re sta�y mi w gardle. Po niespe�na p� kilometra przystosowa�am si� do ska�enia �rodowiska i w znakomitym samopoczuciu dotar�am do domu siostry Mo na Crane Street. Umiej�tno�� adaptacji to jedna z wielkich zalet wszystkich urodzonych i wychowanych w Jersey. Zanieczyszczone powietrze i brudna woda nic nam nie robi� i tyle. Jeste�my jak tu ryba z p�ucami. Przenie�cie nas w inne �rodowisko, a wykszta�cimy dowoln� cz�� cia�a, potrzebn� do prze�ycia. Chcecie pos�a� cz�owieka w stref� opad�w radioaktywnych? We�cie kogo� z Jersey. Nic mu nie b�dzie.
Siostra Mo mieszka�a w bladozielonym bli�niaku z �aluzjami w oknach i bia�o-��tymi aluminiowymi markizami. Zatrzyma�am samoch�d i zacz�am si� wdrapywa� po dw�ch biegach cementowych schodk�w a� do cementowego podestu. Zadzwoni�am i raptem stan�am twarz� w twarz z kobiet� podobn� jak dwie krople wody do moich w�asnych krewnych ze strony Mazur�w. Dobre, krzepkie, w�gierskie plemi�. Czarne w�osy, czarne brwi i rzeczowe b��kitne oczy. Wygl�da�a na jakie� pi��dziesi�t lat i nie by�a specjalnie zachwycona moim widokiem.
Wr�czy�am jej wizyt�wk�, przedstawi�am si� i wyja�ni�am, �e szukam Mo.
Jej pierwsz� reakcj� by�o zaskoczenie, a potem niedowierzanie.
- Agent firmy por�czycielskiej - przeczyta�a. - I co to niby znaczy? Co to ma wsp�lnego z Mo?
Przedstawi�am jej skr�con� wersj� wypadk�w.
- Na pewno Mo nie zjawi� si� tylko przez zapomnienie, ale musz� mu przypomnie�, �eby ustali� now� dat� rozprawy.
- Nic nie wiem na ten temat - oznajmi�a. - Nie widujemy si� specjalnie cz�sto. Zawsze siedzi w sklepie. Mo�e niech pani idzie do sklepu.
- Nie ma go w sklepie od dw�ch dni.
- To do niego niepodobne.
Nic tu nie by�o podobne do Mo.
Spyta�am, czy maj� innych krewnych. Powiedzia�a, �e nie, nie bliskich krewnych. Spyta�am o inne mieszkanie albo letni domek. Powiedzia�a, �e nic jej o tym nie wiadomo.
Podzi�kowa�am i wr�ci�am do buicka. Przyjrza�am si� okolicy. Sennie. Siostra Mo zabarykadowa�a si� w domu. Pewnie zastanawia si�, co do cholery dzieje si� z Mo. Oczywi�cie zawsze istnia�a mo�liwo��, �e go kryje, ale m�j instynkt �owcy podpowiada�, �e tak nie jest. Wydawa�a si� szczerze zaskoczona, kiedy jej powiedzia�am, �e Mo nie stoi dzi� za kontuarem i nie sprzedaje gumisi�w.
Mog�abym poobserwowa� jej dom, ale taki zabieg jest nudny i czasoch�onny, a w tym przypadku nie wiedzia�am, czy wysi�ek si� op�aci.
Poza tym zacz�am doznawa� dziwnego przeczucia. Odpowiedzialni ludzie, jak Mo, nie zapominaj�c datach rozpraw. Odpowiedziami ludzie, jak Mo, martwi� si� takimi sprawami. Nie �pi� po nocach. Radz� si� prawnik�w. I odpowiedzialni ludzie, jak Mo, nie zwijaj� interesu nie wywiesiwszy przynajmniej kartki w oknie. Mo�e Lula ma racj�. Mo�e Mo nie �yje albo le�y nieprzytomny w �azience. Wysiad�am z samochodu i ponownie skierowa�am kroki do drzwi siostry Mo. Otworzy�y si�, zanim zd��y�am zapuka�. Na czole siostry rysowa�y si� dwie cienkie zmarszczki.
- Co� jeszcze?
- Niepokoj� si� o Mo. Nie chc� pani denerwowa�, ale boj� si�, �e mo�e by� chory, zbyt s�aby, �eby podej�� do drzwi.
- W�a�nie my�la�am o tym samym.
- Ma pani klucz do jego mieszkania?
- Nie, i o ile mi wiadomo, nie ma go nikt opr�cz Mo. On jest takim, rozumie pani, samotnikiem.
- Czy zna pani jakich� jego przyjaci�? Czy ma dziewczyn�?
- Przykro mi. Nie jeste�my ze sob� a� tak blisko. Mo jest dobrym bratem, ale jak powiedzia�am, to samotnik.
Po up�ywie godziny znalaz�am si� w Miasteczku. Przejecha�am przez Ferris i zatrzyma�am si� za samochodem Luli.
- Jak idzie? - spyta�am.
Lula garbi�a si� za kierownic� czerwonego firebirda.
- Wcale nie idzie. Jezu, jaka nuda. Mo�na dosta� �pi�czki.
- Nikt nie przyszed� po cukierki?
- Jedna mamu�ka z dzieckiem. Koniec.
- Zagl�da�a na ty�y domu?
- Gdzie tam. Spojrza�a przez drzwi i posz�a sobie.
Zerkn�am na zegarek. Wkr�tce sko�cz� si� lekcje. Pojawi si� masa dzieciak�w, ale dzieciaki mnie nie interesowa�y. Interesowali mnie doro�li, kt�rzy zjawiliby si� tu na przyk�ad po to, �eby podla� kwiatki albo wyj�� poczt�.
- Nie ruszaj si� st�d - rozkaza�am. - Porozmawiam z s�siadami.
- Nie ruszaj si�, ha ha. Zamarzn� przecie�. Tu nie Floryda, wiesz?
- Wydawa�o mi si�, �e chcesz by� �owc� nagr�d. To w�a�nie robi� �owcy nagr�d.
- Mog�abym si� ostatecznie zgodzi�, czemu nie, pod warunkiem, �e na koniec b�d� mog�a kogo� zastrzeli�, ale na to przecie� nie ma gwarancji. S�ysz� tylko: tego nie r�b, tamtego nie wolno. Nie mog� nawet zamkn�� sk�rkojada w baga�niku.
Przesz�am na drug� stron� ulicy i porozmawia�am z nast�pn� tr�jk� s�siad�w Odpowiedzi nie wykracza�y poza standard. Nie mieli poj�cia, gdzie podziewa si� Mo i s�dzili, �e mam niez�y tupet, skoro nazywam go przest�pc�.
W czwartym domu drzwi otworzy�a nastolatka. By�y�my ubrane niemal identycznie. Martensy, d�insy, flanelowa koszula na podkoszulek, zbyt mocno pomalowane oczy, masa br�zowych k�dziork�w. Tylko �e ona by�a szczuplejsza o jakie� dziesi�� kilo i m�odsza o pi�tna�cie lat. Nie zazdro�ci�am jej m�odo�ci, ale nawiedzi�y mnie w�tpliwo�ci odno�nie tego tuzina p�czk�w, kt�re kupi�am w drodze powrotnej i kt�re nawet teraz wo�a�y do mnie z tylnego siedzenia samochodu.
Poda�am jej wizyt�wk�. Otworzy�a szeroko oczy.
- �owca nagr�d! - powiedzia�a. - Super!
- Znasz wujka Mo?
- No pewnie, �e znam. Wszyscy znaj� wujka Mo. - Pochyli�a si� i zni�y�a g�os. - Co� zmalowa�? �ciga go pani?
- Nie zjawi� si� na rozprawie o wykroczenie. Chc� mu przypomnie�, �eby ustali� now� dat�.
- Kurcz�, ale fajnie. A jak go pani znajdzie, nat�ucze go pani i zamknie w baga�niku?
O co chodzi z tymi baga�nikami?
- Nie! Chc� tylko z nim porozmawia�.
- Na pewno zrobi� co� okropnego. Na pewno �ciga go pani za kanibalizm.
Za kanibalizm? Facet sprzedawa� cukierki. Na co mu paluszki od r�k i n�g? Ta dziewuszka mia�a nieskazitelny gust w doborze obuwia, ale w jej g��wce dzia�y si� przera�aj�ce rzeczy.
- Wiesz o Mo co�, co mog�oby mi pom�c? Czy mia� tu jakich� przyjaci�? Widzia�a� go ostatnio?
- Par� dni temu widzia�am go w sklepie.
- Mog�aby� przeprowadzi� dla mnie rozpoznanie? M�j numer jest na wizyt�wce. Je�li zobaczysz Mo albo co� podejrzanego, zawiadom mnie.
- To prawie tak, jakbym by�a �owc� nagr�d?
- Prawie.
Truchtem wr�ci�am do Luli.
- W porz�dku - oznajmi�am. - Mo�esz wraca� do biura. Znalaz�am posi�ki. Ta dziewczynka b�dzie si� dla nas rozgl�da�.
- I bardzo dobrze. To ju� zaczyna�o by� nudne.
Pojecha�am w �lad za Lula do biura i zadzwoni�am do mojej kole�anki Normy, kt�ra pracuje w Wydziale Pojazd�w Mechanicznych.
- Mam nazwisko - powiedzia�am. - Potrzebny mi samoch�d i rejestracja.
- Jakie nazwisko?
- Moses Biedemier.
- Wujek Mo?
- We w�asnej osobie.
- Nie dam ci informacji o wujku Mo!
Wcisn�am jej bajeczk� o prze�o�eniu rozprawy, co zaczyna�o mnie naprawd� m�czy�.
W s�uchawce rozleg� si� klekot klawiszy komputera.
- Je�li dowiem si�, �e wujkowi Mo spad� przez ciebie cho�by jeden w�os, nigdy w �yciu nic ci nie powiem.
- Nie zamierzam zrobi� mu krzywdy - zapewni�am j�. - Nigdy nikomu nie robi� krzywdy.
- A ten go��, kt�rego zabi�a� w sierpniu? A wtedy, jak spali�a� dom pogrzebowy?
- Dasz mi t� informacj� czy nie?
- Ma hond� civic rocznik dziewi��dziesi�ty drugi. Niebiesk�. Masz czym pisa�? Przeczytam rejestracj�.
- O� ty w �yciu - odezwa�a si� Lula zagl�daj�c mi przez rami�. - Co� mi si� zdaje, �e mamy nowe tropy. Poszukamy tego samochodu?
- Tak. A potem poszukamy klucza do mieszkania Mo. Wszyscy si� martwi�, �e staruszek tkwi zamkni�ty w domu. Je�li nie ma si� godnych zaufania s�siad�w, chowa si� klucz w pobli�u. Pod progiem, pod kamieniem, pod wycieraczk�.
Nie zamierza�am si� w�amywa�, ale gdybym znalaz�a klucz...
- Nie jad�am obiadu - oznajmi�a Lula. - Bez obiadu nie pracuj�.
Wyci�gn�am torb� p�czk�w i zabra�y�my si� do roboty.
- Dobra, musz� lecie� - powiedzia�am po paru minutach otrz�saj�c z koszuli cukier puder i �a�uj�c, �e nie poprzesta�am na dw�ch p�czusiach.
- Jad� z tob� - poderwa�a si� Lula. - Ale tym razem to ja prowadz�. Mam w samochodzie stereo wielkie jak sukinsyn.
- Tylko nie przekraczaj szybko�ci. Nie chc�, �eby nas zgarn�� funkcjonariusz Gaspick.
- Ho ho. Nosisz ukryt� bro� tak jak wujek Mo?
Nie w tej chwili. Moja trzydziestka �semka le�a�a sobie spokojnie w domu, na stole w kuchni, w br�zowej bary�eczce na ciastka. Cholernie boj� si� broni.
Wcisn�y�my si� do czerwonego firebirda Luli i pogrzmia�y�my w stron� Ferris przy �omocie rapu, od kt�rego trz�s�y si� szyby w okolicznych oknach.
- Przycisz troch�! - rykn�am po jakim� czasie. - Serce mi nawala!
Lula macha�a r�kaw powietrzu.
- Um pa pa paaa.
- Lula!
Zerkn�a na mnie z ukosa.
- Co� m�wi�a�?
Przyciszy�am radio.
- Zaraz og�uchniesz.
- Ha - powiedzia�a Lula.
Przejecha�y�my przez Ferris wypatruj�c b��kitnych hond civic, ale wok� sklepu nie zauwa�y�y�my ani jednej. Objecha�y�my s�siednie ulice. Ani jednej b��kitnej hondy. Zatrzyma�y�my si� na rogu Ferris i King i przesz�y�my zau�kiem za sklepem, zagl�daj�c do wszystkich gara�y. W dalszym ci�gu ani jednej b��kitnej hondy. Pojedynczy gara�, znajduj�cy si� na ko�cu ma�ego podw�rka sklepu z cukierkami, by� pusty.
- Prysn��, sk�rkojad - oznajmi�a Lula. - Zak�adam si�, �e siedzi teraz w Meksyku i p�ka ze �miechu na my�l, �e p�tamy si� po jego podw�rku i zagl�damy mu do gara�u.
- A co si� sta�o z teori� o trupie w �azience?
Lula mia�a na sobie w�ciekle r�ow� puchow� kurtk� i botki do kolan z bia�ym sztucznym misiem. Podnios�a ko�nierz kurtki i zajrza�a na tylny ganek.
- Wtedy znalaz�yby�my jego samoch�d. A gdyby faktycznie odwali� kit�, ju� by�my to poczu�y.
To samo sobie pomy�la�am.
- Oczywi�cie m�g� si� zamkn�� w ch�odni z lodami - doda�a. - Wtedy nic by�my nie poczu�y, bo by zamarz�. Ale tak si� chyba nie sta�o, poniewa� musia�by wyj�� wszystkie lody, �eby si� zmie�ci�, a ju� zajrza�y�my przez okno i nie widnia�y�my kupy pude� z rozpuszczonymi lodami. Oczywi�cie Mo m�g�by najpierw je zje��.
Gara� wujka Mo by� drewniany, kryty dach�wk�, ze staro�wieckimi podw�jnym drewnianymi drzwiami, stoj�cymi otworem. Wjazd znajdowa� si� od strony zau�ka, ale by�o te� boczne wej�cie, prowadz�ce na kr�tki cementowy chodnik, kt�ry bieg� na ty�y sklepu.
W �rodku panowa�y st�ch�e ciemno�ci; wzd�u� �cian pi�trzy�y si� opakowania po paluszkach, serwetkach, syropie Hershey�a i oleju samochodowym. W k�cie le�a�y gazety, oczekuj�ce na odniesienie do punktu skupu.
Mo jest osob� popularn� i prawdopodobnie ufn�, ale pozostawienie otworem gara�u, w kt�rym znajduj� si� zapasy towar�w, wyda�o mi si� oznak� nadmiernej wiary w ludzk� natur�. Mo�liwe, �e wyje�d�a� w po�piechu i nie mia� g�owy do zamykania drzwi. A mo�e nie zamierza� wr�ci�. A mo�e zmuszono go do wyjazdu, a porywacze mieli ciekawsze rzeczy do za�atwienia, ni� pilnowanie drzwi gara�u.
Ze wszystkich mo�liwo�ci ta ostatnia podoba�a mi si� najmniej.
Wyci�gn�am z torebki latark� i poda�am j� Luli, nakazuj�c, by poszuka�a w gara�u klucza do domu.
- Je�li chodzi o klucze do domu, jestem jak pies my�liwski - zapewni�a. - Nie martw si� o klucz. W�a�ciwie ju� go znalaz�am.
Pani Steeger spiorunowa�a nas zza firanki wzrokiem. Pomacha�am jej z u�miechem, a ona znikn�a. Pewnie z�apa�a za telefon, �eby znowu wezwa� policj�.
Pomi�dzy sklepem i gara�em znajdowa�o si� ciasne podw�reczko, raczej nie u�ywane w celach rozrywkowych. Ani �ladu bujanych �aweczek, grilli, rdzewiej�cych na deszczu krzese�ek. Chodnik, zdzicza�a trawa i ubita ziemia. Podesz�am do tylnego wej�cia sklepu i zajrza�am do kub��w, stoj�cych pod ceglanym murem. Wszystkie by�y pe�ne �mieci, porz�dnie zapakowanych w czarne plastikowe torby. Obok znajdowa�y si� puste kartonowe pud�a. Przemkn�am na paluszkach pomi�dzy kub�ami i pud�ami, rozgl�daj�c si� za ukrytym kluczem. Nie znalaz�am niczego. Pomaca�am pod progiem tylnych drzwi sklepu. Wspi�am si� po schodkach i przesun�am d�oni� pod balustrad� ma�ego ganeczku. Jeszcze raz zapuka�am i spojrza�am w okna.
Lula wysz�a z gara�u i przemaszerowa�a przez podw�rko. Wdrapa�a si� po schodkach i dumnie poda�a mi klucz.
- Dobra jestem, co?
Rozdzia� 2
W�o�y�am klucz w zamek yale i drzwi si� otworzy�y.
- Mo? - rykn�am.
Cisza.
Rozejrza�y�my si�. Zero policji. Zero dzieci. Zero w�cibskich s�siad�w. Nasze spojrzenia spotka�y si� i zgodnie w�lizn�y�my si� do mieszkania. Pospiesznie obesz�am mieszkanie, by si� upewni�, �e Mo nie le�y martwy w �azience, sypialni, kuchni czy salonie. W lod�wce znajdowa�o si� jedzenie, a w szafie ubrania.
By�o czysto i schludnie. Mo nie mia� automatycznej sekretarki, wi�c nie mog�am ods�ucha� wiadomo�ci. Przeszuka�am szuflady, ale nie znalaz�am notesu z numerami. Nie znalaz�am te� pospiesznie zapisanych notatek odno�nie rezerwacji samolotu albo pokoju w hotelu. Nie znalaz�am nawet reklam�wek Disney Worldu.
Ju� mia�am zej�� i przeszuka� sklep, kiedy na tylnym ganku pojawi� si� Carl Costanza. Carl jest jednym z moich ulubionych policjant�w. Razem byli�my u komunii, mi�dzy innymi.
- Powinienem si� domy�li� - powiedzia� staj�c z rozstawionymi nogami, wsparty na pasie z broni�. - Powinienem si� domy�li�, �e to ty.
- Musz� lecie� - wtr�ci�a pospiesznie Lula przemykaj�c lekko po schodach. -Widz�, �e chcecie sobie spokojnie porozmawia�. Nie b�d� przeszkadza�.
- Lula! - wrzasn�am. - Nie wa� si� odje�d�a� beze mnie!
Lula ju� znika�a za rogiem.
- Zdaje si�, �e z�apa�am katar i nie chc� was zarazi�.
- No - powiedzia� Carl. - Mog� spyta�, o co chodzi?
- Chodzi ci o to, �e znalaz�y�my si� w mieszkaniu wujka Mo?
Carl skrzywi� si� bole�nie.
- Nie opowiesz mi chyba jakiej� idiotycznej bajki?
- Mo nie zjawi� si� w s�dzie. Przysz�am go poszuka�, a drzwi sta�y otworem. Pewnie wiatr je otworzy�.
- Aha.
- No i zacz�y�my si� niepokoi�. A je�li Mo jest chory? Mo�e upad� w �azience, uderzy� si� w g�ow� i straci� przytomno��?
Carl uni�s� obie r�ce.
- Do��. Nie chc� ju� s�ysze� ani s�owa. Sko�czy�a� tutaj?
- Tak.
- Znalaz�a� Mo na pod�odze w �azience?
- Nie.
- To teraz pewnie wracasz do domu?
- Tak
Carl jest fajny, ale pomy�la�am, �e w�amywanie si� do sklepu Mo pod jego nosem by�oby jednak prowokowaniem losu, wi�c zamkn�am drzwi i upewni�am si�, �e zamek si� zatrzasn��.
Kiedy stan�am na ulicy, okaza�o si�, �e Lula znikn�a razem ze swoim czerwonym firebirdem. Podkuli�am ogon i pow�drowa�am do domu moich rodzic�w, by wy�ebra� od nich podwiezienie.
Rodzice mieszkaj� w g��bi dzielnicy, w w�skim bli�niaku, kt�ry w takie zimne dni pachnie jak czekoladowy pudding. Daje to efekt identyczny jak Lorelei, wabi�ca �piewem �eglarzy, kt�rzy nast�pnie rozbijali si� na ska�ach.
Min�am trzy przecznice i skr�ci�am w Green. Przera�liwy mr�z k�sa� mnie w stopy i d�onie, a uszy bola�y tak, �e omal nie odpad�y. Mia�am na sobie kurtk� z gorteksu z grub� flanelow� podpink�, czarny golf i dres z nadrukiem mojej alma mater, college�u Douglass. Nakry�am g�ow� kapturem i zaci�gn�am sznur�wki. Wygl�da�am idiotycznie, ale przynajmniej uratowa�am uszy.
- Jaka mi�a niespodzianka - powiedzia�a matka, staj�c w drzwiach. - Mamy na obiad pieczone kurcz�. I mas� sosu. Tak jak lubisz.
- Nie mog� zosta�. Mam co� do zrobienia.
- Co do zrobienia? Masz randk�?
- Nie mam randki. Mam co� do zrobienia w zwi�zku z prac�.
Babcia Mazurowa wyjrza�a z kuchni.
- Jejciu, masz spraw�. Kto to jest tym razem?
- Nie znacie. To ma�a sprawa. Tak naprawd� robi� to z uprzejmo�ci.
- S�ysza�am, �e stary Tom Gates zosta� aresztowany za plucie w kolejce po zasi�ek. Szukasz Toma Gatesa? - ucieszy�a si� babcia.
- Nie. To nie Tom Gates.
- To mo�e ten facet, o kt�rym pisali dzi� w gazecie? Ten, kt�ry wci�gn�� motocyklist� za krawat przez okno samochodu.
- To by�o nieporozumienie - wyja�ni�am. - Pok��cili si� o miejsce do zaparkowania.
- No to kogo szukasz? - chcia�a wiedzie� babcia.
- Mosesa Bedemiera.
Matka prze�egna�a si�.
- Jezus Maria, �cigasz wujka Mo! - Unios�a r�ce. - Ten cz�owiek jest �wi�ty!
- Nie jest �wi�ty. Aresztowali go za posiadanie ukrytej broni i nie zjawi� si� w s�dzie. Teraz musz� go odnale�� i wyznaczy� mu nast�pny termin rozprawy.
- Posiadanie ukrytej broni! - matka przewr�ci�a oczami. - Co za kretyn aresztowa� takiego dobrego cz�owieka za posiadanie ukrytej broni?
- Funkcjonariusz Gaspick.
- Nie znam �adnego Gaspicka.
- Jest nowy.
- Tak to zawsze bywa z nowymi - oznajmi�a babcia. - Nie wiadomo, co im strzeli do g�owy. Zak�adam si�, �e kto� podrzuci� t� bro� wujkowi Mo. Wszyscy wiedz�, �e Mo muchy by nie skrzywdzi�.
Zacz�o mnie nudzi� s�uchanie o Mo i muchach. Zamiast tego zastanowi�am si�, kim w�a�ciwie jest nasz wspania�y wujek Mo. Wygl�da�o na to, �e wszyscy go znaj�, ale nikt nie zna go naprawd�.
Matka patrzy�a na mnie jak na zbrodniark�.
- I jak ja si� wyt�umacz�? Co ja powiem ludziom?
- �e wykonuj� swoj� prac�.
- Prac�! Prac� dla tego nicponia, naszego kuzyna. Ju� nie wystarczy, �e latasz jak kot z p�cherzem i strzelasz do ludzi, teraz musisz �ciga� wujka Mo, jakby by� jakim� przest�pc�.
- Zastrzeli�am tylko jednego cz�owieka! A wujek Mo jest przest�pc�. Z�ama� prawo.
- Oczywi�cie nie jest to prawo, o kt�re si� specjalnie martwimy - wtr�ci�a babcia beztrosko.
- Czy Mo mia� kiedy� �on�? - spyta�am. - Ma jak�� przyjaci�k�?
- Ale� sk�d!
- Dlaczego: ale� sk�d? Co� z nim jest nie tak?
Matka i babcia spojrza�y na siebie. Najwyra�niej nigdy nie my�la�y o tym w ten spos�b.
- Mo jest jakby ksi�dzem - zawyrokowa�a wreszcie babcia. - Tak, jakby po�lubi� sklep.
O kurcz�. �wi�ty Mo, wstrzemi�liwy w�a�ciciel sklepu z cukierkami... znany te� jako Stary Penisowy Nos.
- Ale bawi� to on si� umie - pospieszy�a czym pr�dzej babcia. - Raz s�ysza�am, jak opowiada� taki kawa� o �ar�wce. Oczywi�cie nic spro�nego. On by nigdy sobie na to nie pozwoli�. To prawdziwy d�entelmen.
- Wiecie co� o nim? Chodzi do ko�cio�a? Gdzie� nale�y?
- No, nie wiem - wyzna�a babcia. - Znam go tylko ze sklepu.
- Kiedy rozmawia�a� z nim po raz ostatni?
- Jaki� miesi�c temu. Wst�pi�y�my na loda w drodze powrotnej z zakup�w. Pami�tasz, Ellen?
- To by�o przed Bo�ym Narodzeniem - powiedzia�a matka.
Zach�ci�am je gestem do dalszej pracy umys�owej.
- I?
- I wygl�da� zwyczajnie - podj�a matka. - Mo�e troch� bardziej wy�ysia� i zrobi� mu si� wi�kszy brzuszek. Mia� na sobie koszul� z napisem WUJEK MO na kieszonce, jak zawsze. To co z tym kurczakiem?
- Musz� pojecha� do Vinniego. Czy kto� mo�e mnie podwie��?
- A gdzie tw�j samoch�d? - zaciekawi�a si� natychmiast babcia. - Znowu ci ukradli?
- Stoi na parkingu Vinniego. To d�uga historia.
Matka wyj�a p�aszcz z szafy.
- Ja ci� podwioz�. I tak musz� jecha� do sklepu.
Zadzwoni� telefon. S�uchawk� podnios�a babcia
- Tak - powiedzia�a. - Tak. Tak. Tak. - Jej twarz zmarszczy�a si� w grymasie. - Zrozumia�am. No, czy to nie jest co� pi�knego - zwr�ci�a si� do nas odk�adaj�c s�uchawk�. - Dzwoni�a Myra Biablocki. Powiedzia�a, �e rozmawia�a z Emm� Rodgers i Emma powiedzia�a jej, �e s�ysza�a, i� Stephanie �ciga wujka Mo. Myra m�wi, �e wed�ug niej to smutne, kiedy nie ma si� nic do roboty, jak tylko n�ka� takiego dobrego cz�owieka jak Moses Bedemier.
- Kuzynka Maureen dosta�a w�a�nie prac� w fabryce guzik�w - poinformowa�a mnie matka. - Pewnie jeszcze maj� wolne miejsca.
- Nie chc� pracowa� w fabryce guzik�w. Bardzo lubi� moj� prac�.
Telefon zadzwoni� znowu i wszystkie spojrza�y�my na siebie.
- Mo�e to pomy�ka - podsun�a babcia.
Matka wymin�a j� i z�apa�a s�uchawk�.
- Tak? - Zacisn�a usta w cienk� linijk�. - Moses Bedemier nie stoi ponad prawem. Lepiej poznaj fakty, zamiast rozg�asza� plotki. A skoro ju� rozmawiamy, na twoim miejscu umy�abym okna zamiast traci� czas na rozmowy.
- To pewnie Eleanor z ko�ca ulicy - domy�li�a si� babcia. - Te� zauwa�y�am te okna.
�ycie w naszej dzielnicy jest proste. Ko�ci� katolicki rozgrzesza nas ze z�ych uczynk�w, brudne okna budz� powszechne zgorszenie, plotki nap�dzaj� �ycie i trzeba cholernie uwa�a�, kiedy si� krytykuje c�rk� wobec matki. Nawet, je�li zarzuty s� prawdziwe.
Matka od�o�y�a s�uchawk�, okr�ci�a szyj� szalem i wzi�a ze stolika w przedpokoju torebk� i kluczyki.
- Idziesz z nami? - rzuci�a do babci Mazurowej.
- Musz� obejrze� program w telewizji. Poza tym kto� musi odbiera� telefony.
Matka zadr�a�a.
- Bo�e, daj mi si��.
Po pi�ciu minutach sta�y�my przed biurem Vinniego.
- Zastan�w si� nad t� fabryk� - powiedzia�a. - S�ysza�am, �e dobrze p�ac�. I daj� premie. I ubezpieczenie.
- Zastanowi� si� - obieca�am. �adna z nas nie zwr�ci�a wi�kszej uwagi na to, co powiedzia�am. Obie patrzy�y�my na m�czyzn� opartego o m�j samoch�d.
- Czy to nie Joe Morelli? - spyta�a matka. - Nie wiedzia�am, �e nadal si� przyja�nicie.
- Nie przyja�nimy si� i nigdy si� nie przyja�nili�my - zaprotestowa�am, co by�o do pewnego stopnia k�amstwem. Stosunki pomi�dzy mn� i Morellim zmienia�y nat�enie od bliskich przyja�ni, przez przera�aj�co przyjazne, po bliskie morderstwa. Kiedy mia�am szesna�cie lat, to w�a�nie on odebra� mi cnot�, a w dwa lata p�niej chcia�am go rozjecha� buickiem ojca. Te dwa incydenty mocno zawa�y�y na og�lnej atmosferze naszych dalszych kontakt�w.
- Zdaje si�, �e czeka na ciebie.
Westchn�am g��boko.
- Ale mam szcz�cie.
Morelli by� obecnie policjantem. W cywilu. Bardzo dobry uk�ad, poniewa� Morelli ma w�skie biodra i twarde mi�nie i w lewisach wygl�da jak nie wiem co. W mundurze by tak nie wygl�da�. Jest ode mnie starszy o dwa lata, wy�szy o pi�� centymetr�w, ma cieniutk� blizn� przecinaj�c� praw� brew i or�a wytatuowanego na piersi. Ten orze� to pami�tka po przygodzie z marynark� wojenn�. Blizna jest bardziej wsp�czesna.
Wysiad�am z samochodu z fa�szywym u�miechem przyklejonym do ust.
- Jejciu, co za mi�a niespodzianka.
Morelli b�ysn�� z�bami.
- K�amczucha.
- Nie rozumiem, o co ci chodzi.
- Unika�a� mnie.
Unikanie by�o obop�lne. W listopadzie Morelli zn�w pojawi� si� w moim �yciu, a potem nagle... nic.
- By�am zaj�ta.
- Tak s�ysza�em.
Unios�am brew.
- Dwie skargi na podejrzanych osobnik�w jednego dnia plus bezprawne wej�cie na teren cudzej posiad�o�ci. Wyrabiasz norm�?
- Costanza ma d�ugi j�zyk.
- Mia�a� szcz�cie, �e trafi�a� na Costanz�. Gdyby to by� Gaspick, pewnie by� ju� dzwoni�a do Vinniego, �eby wp�aci� za ciebie kaucj�.
Stali�my na porywistym wietrze, kul�c si� i otulaj�c kurtkami.
- Mo�emy porozmawia� prywatnie? - spyta�am.
- Cholera. Nie lubi�, jak tak zaczynasz rozmow�.
- Z wujkiem Mo dzieje si� co� dziwnego.
- Jejku.
- Powa�nie!
- Dobra. Co masz?
- Przeczucie.
- Gdybym us�ysza� to od kogo� innego, ju� bym odje�d�a�.
- Mo nie zjawi� si� w s�dzie. Dosta�by grzywn� i po ptakach. To bez sensu.
- �ycie jest bez sensu.
- Szuka�am go. Nigdzie go nie ma. Jego samoch�d znikn��, ale drzwi gara�u zosta�y otwarte. Mia� tam r�ne towary. Nie chcia�by ich straci�. To mi si� nie podoba. Sklep stoi zamkni�ty od dw�ch dni. Nikt nie wie, gdzie Mo si� podziewa. Nawet jego siostra. Ani s�siedzi.
- Co znalaz�a� w mieszkaniu?
- Ubrania w szafie. Jedzenie w lod�wce.
- �lady walki?
- Sk�d.
- Mo�e wyjecha�, �eby co� przemy�le�. Ma adwokata?
- Odm�wi�.
- Zdaje si�, �e przedwcze�nie wyci�gasz wnioski.
Wzruszy�am ramionami.
- Mo�e, ale i tak to dziwne.
- Niepodobne do niego.
- No.
Z delikates�w Fiorellego wysz�a pani Turkevich z torb� pe�n� zakup�w.
Skin�am jej g�ow�.
- Zimno dzisiaj!
- Mmm - us�ysza�am w odpowiedzi.
- Hej, to nie moja wina! Wykonuj� swoj� prac�.
Morelli u�miechn�� si� szerzej.
- Ci�kie �ycie obro�c�w prawa, co?
- Ci�gle pracujesz w obyczaj�wce?
- W kryminalnej. Od jakiego� czasu.
- To awans?
- Raczej przeniesienie.
Jako� nie widzia�am Morellego w roli gliniarza z wydzia�u zab�jstw. Morelli lubi� by� w centrum wydarze�. Wydzia� zab�jstw zajmuje si� raczej prac� umys�ow�.
- Jeste� tu w jakiej� sprawie?
- Przechodzi�em obok. Pomy�la�em, �e sprawdz�, co u ciebie.
- Na przyk�ad w sprawie Mosesa Bedemiera?
- Musisz bardziej uwa�a�. Mo ma bardzo opieku�czych i bardzo ha�a�liwych s�siad�w.
Podnios�am ko�nierz i zacisn�am go wok� szyi.
- Nie rozumiem. Dlaczego wszyscy si� nad nim tak trz�s�?
Morelli wzruszy� ramionami.
- To pewnie jeden z tych, kt�rych trudno nie kocha�. Przyjaciel wszystkich ludzi.
- A mnie si� wydaje, �e nie przyja�ni si� z nikim. Jest bardzo skryty. Nie zwierza si� nawet siostrze. Moja babcia twierdzi, �e po�lubi� w�asny sklep. Jak ksi�dz.
- Wiele os�b pozwala, �eby praca zdominowa�a ich �ycie. To ameryka�ska tradycja.
Zapiszcza� pager Morellego.
- Jezu - powiedzia� Morelli. - Mam nadziej�, �e to co� strasznego. Mo�e dekapitacja albo trup na �mietniku. Wydzia� zab�jstw w Trenton jest jak dom starc�w.
Otworzy�am drzwi samochodu i usiad�am za kierownic�.
- Daj mi zna�, je�li to b�dzie co� o Mo.
Morelli mia� ju� w r�ku kluczyki od w�asnego samochodu. Jego czarna toyota sta�a dok�adnie za moim buickiem.
- Nie pakuj si� w k�opoty.
Odjecha�am, zastanawiaj�c si�, co dalej. Sprawdzi�am wszystkie informacje podane w umowie o wp�aceniu kaucji. Przeczesa�am ca�� okolic�, rozmawia�am z jedyn� siostr� Mo.
Po dziesi�ciu minutach jazdy znalaz�am si� na parkingu przed w�asnym mieszkaniem. W styczniu budynek i parking wygl�daj� przera�liwie zimno. Ceg�a i asfalt, nie os�oni�te letnimi li��mi. O�owiane niebo, tak ciemne, �e latarnie ju� zosta�y w��czone.
Wesz�am do windy i wcisn�am guzik drugiego pi�tra, zastanawiaj�c si�, co te� przeoczy�am podczas poszukiwa�. Zazwyczaj we wst�pnym dochodzeniu pojawia si� co� nowego... dziewczyna, hobby, ulubiona piekarnia albo sklep monopolowy. Dzisiaj nic si� nie pojawi�o.
Drzwi windy otworzy�y si�; przesz�am kr�tki korytarz, planuj�c, do kogo zaraz zadzwoni�.