7115
Szczegóły |
Tytuł |
7115 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7115 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7115 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7115 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
John Morressy
Kedrigern pokazuje, co potrafi
Prze�o�y�: Lech J�czmyk
Rok wydania oryginalnego 1991
Rok wydania polskiego 1997
Opowie�� o trzech czarownikach
4 �wiat to miejsce niebezpieczne i niepewne tak�e dla czarownik�w i ka�dy z nich do�wiadczy�
na w�asnej sk�rze, �e im ciszej o nim, tym lepiej. Poza konwentami lub posiedzeniami
cechu czarownicy nie obnosz� si� ze swoim statusem zawodowym. Spotykaj�c
si� w miejscach publicznych nawet si� nie witaj�, tylko odwracaj� oczy i w milczeniu
id� swoj� drog�.
To oznacza samotno��, nic wi�c dziwnego, �e Hithernils, skarbnik Cechu
Czarownik�w, znalaz�szy si� w sprzyjaj�cych okoliczno�ciach w towarzystwie kolegi,
skorzysta� z okazji. Normalnie Hithernils trzyma� si� w cieniu jak ma�o kto, ale teraz
odczuwa� bole�nie ci�ar samotno�ci i potrzeb� porozmawiania z kim�, kto potrafi zrozumie�
i oceni� to, co ma do powiedzenia. Prawd� m�wi�c pali� si�, �eby porozmawia�
o urokach: wraca� w�a�nie do domu po wykonaniu wielce skomplikowanego uroku na
zam�wienie pewnego szlachcica, wykonaniu z wielkim, dodajmy, powodzeniem. Po
serii pora�ek w ubieg�ych latach tym bardziej mia� ochot� pochwali� si� sukcesem.
Hithernils nie zna� osobi�cie czarownika, kt�ry by� jedynym pr�cz niego go�ciem
w zaje�dzie. Nieznajomy, mimo �e nosi� eleganck� siw� brod�, by� m�ody jak na czarownika,
gdzie� tu� po dwusetce. Mia� inteligentny wyraz twarzy, �mia�y spos�b bycia i dobrze
skrojone szaty. Hithernils chcia� go w�a�nie przywo�a�, kiedy ten sam podszed� do
jego sto�u i sk�oni� si� g��boko.
� Moje uszanowanie, mistrzu. Niecz�sto zdarza si� spotka� wybitnego przedstawiciela
starszyzny naszego Cechu w takich okoliczno�ciach. Pozw�l, mistrzu, �e z�o�� wyrazy
szacunku � powiedzia� nieznajomy �ciszonym g�osem.
� C�, dzi�kuj� ci, dobry cz�owieku, dzi�kuj� bardzo. W�a�nie mia�em zamiar... czy
zechcesz si� przysi���?
� B�dzie to dla mnie niezas�u�ony zaszczyt, mistrzu � odpowiedzia� nieznajomy
z uk�onem.
� Bynajmniej, drogi ch�opcze. Jak powiedzia�e�, zbyt rzadko ma si� okazj� do swobodnej
rozmowy na tematy zawodowe. Czasami cz�owiekowi dokucza samotno��.
� Takie ju� nasze powo�anie � powiedzia� nieznajomy i usadowiwszy si� naprze-
5
ciwko Hithernilsa doda�: � Bardziej samotne dla niekt�rych z nas ni� dla innych.
� A tak... samotno��. Barbarzy�cy, nerwowi dow�dcy armii, alchemicy... Cz�owiek
czasami czuje si� jak jaki�... wyrzutek.
� Wyrzutek � powt�rzy� nieznajomy i zamilk�, jakby rozwa�a� to s�owo. � Dobrze
powiedziane, mistrzu. Bardzo trafne okre�lenie. I jeszcze jeden pow�d, �eby uczci�
nasze spotkanie. Pozwolisz, mistrzu, �e zam�wi� dzban najlepszego wina, jakie ma nasz
gospodarz.
� Hm, no, nie wiem doprawdy, to b�dzie...
� To b�dzie dla mnie zaszczyt i przyjemno��. Przekonasz si�, mistrzu, �e nawet jak
na tw�j wykwintny gust jest to ca�kiem przyjemne winko, niewinne, nawet dziewicze za
pierwszym �ykiem, ale z drugim dnem, sugeruj�cym �wiatow� m�dro�� i mo�e odrobin�
swawolno�ci.
Hithernils wykona� nonszalancki w jego mniemaniu gest i spr�bowa� przybra� min�
konesera wina, kt�rym nie by�. Chc�c unikn�� niezr�cznej sytuacji postanowi� zmieni�
temat.
� A jak pozna�e�, przyjacielu, �e jestem starszym Cechu Czarownik�w?
� Wyczu�em w zwyk�y spos�b, �e jeste�, mistrzu, czarownikiem. Rzut oka na tw�j
medalion powiedzia� mi, �e jeste� cz�onkiem Cechu. Natomiast twoja postawa, osobowo��,
twoja aura, je�li wolno mi u�y� tego s�owa, przekona�a mnie, �e zajmujesz w nim
odpowiedzialn� pozycj�.
� Jeste� bardzo spostrzegawczy � powiedzia� Hithernils chowaj�c zdradliwy medalion.
� Rzeczywi�cie, jestem skarbnikiem Cechu.
� Mistrz Hithernils! Wiele o tobie s�ysza�em � zawo�a� nieznajomy tonem pe�nym
szacunku.
� Naprawd�? Mi�o to s�ysze�. A ty, m�j dobry cz�owieku? Dot�d nie znam twojego
imienia.
Spu�ciwszy wzrok nieznajomy uchyli� si� przed tym pytaniem.
� Moje imi� nie ma �adnego znaczenia, za to Cech Czarownik�w jest dla mnie �r�d�em
nieustaj�cej fascynacji � powiedzia� podnosz�c na Hithernilsa p�on�ce zachwytem
oczy. � I, przyznaj�, od dawna przedmiotem ambicji.
� Czy jeste� cz�onkiem Cechu?
� Przyj�cie do niego by�oby uwie�czeniem mojego �ycia. Jak dotychczas, mog�
tylko uczy� si�, pracowa� i mie� nadziej�, �e pewnego dnia, kiedy dowiod�, �e zas�uguj�
na ten zaszczyt... ale, powiedz mistrzu, jakie to uczucie, kiedy si� do Cechu nale�y?
Pochlebstwo uczyni�o Hithernilsa rozmownym, wino za� sprawi�o, �e sta� si� wr�cz
gadatliwy. Kiedy wiecz�r dobieg� do zamroczonego ko�ca i Hithernils niepewnie podni�s�
si� na nogi, by� zachrypni�ty od wielogodzinnego, prawie nieprzerwanego monologu,
podczas kt�rego przechwala� si� umiej�tno�ci� rzucania urok�w, bez umiaru
6 wymienia� nazwiska i robi� aluzje do wymagaj�cych najwy�szych kwalifikacji magicznych
przedsi�wzi�� o mro��cym krew w �y�ach stopniu zagro�enia. Wszystko to by�o
do�� nieszkodliwe, cho� nieco poni�ej godno�ci. Gorzej, �e odkry� przed zafascynowanym
znajomym r�wnie� tajemnice Cechu nie znane wi�kszo�ci jego cz�onk�w, a nawet
rzeczy, kt�rych �aden za nich, ��cznie z Hithernilsem w przytomniejszym stanie,
nie chcia�by zdradzi� nikomu z zewn�trz. I chocia� nie by� pewien, co opowiada� i jak
szczeg�owo, ale tego wieczoru zasn�� z niepokoj�cym uczuciem, �e powiedzia� du�o
wi�cej ni� nale�a�o.
Rano obudzi� si� w stanie fizycznego i psychicznego rozk�adu. Czu� si� tak, jakby
w jego g�owie odbywa�a sabat gromada wyj�tkowo nieokrzesanych czarownic. Smak
w ustach sugerowa�, �e ich rodziny sp�dzi�y tam noc i odesz�y nie sprz�tn�wszy po
sobie. Jego �o��dek wydawa� improwizowane burkni�cia i gulgoty. Wspomnienie
w�asnej niedyskretnej gadaniny dodawa�o do innych dolegliwo�ci poczucie wstydu.
Zapowiada� si� ci�ki dzie�.
Kiedy wreszcie z najwi�ksz� ostro�no�ci� dotar� do g��wnej izby zajazdu, czeka�a go
tam dobra wiadomo��. Jego wczorajszy znajomy wyjecha� o �wicie, nie musia� wi�c stawia�
mu czo�a. Hithernils otrzyma� te� sw�j rachunek. Poza innymi wydatkami obejmowa�
on r�wnie� cen� dw�ch dzban�w najlepszego wina. Kiedy otworzy� usta, �eby
zaprotestowa� przeciwko tej pozycji, karczmarz wskaza� doln� cz�� rachunku. Tam,
cho� chwiejn�, ale niew�tpliwie jego r�k� widnia�a autoryzacja. A pod ni� w�asnor�czny
podpis.
Zap�aci� bez s�owa i postanowi� nigdy nikomu nie wspomina� o tym przykrym incydencie.
Postanowienia dotrzyma�.
Tymczasem jego towarzysz z poprzedniego wieczoru imieniem Grizziscus by� w doskona�ym
humorze. Niebo zasnuwa�y chmury, d�� wiatr i si�pi� zimny deszcz, kt�ry czyni�
go�ciniec �liskim, ale w sercu Grizziscusa �wieci�o s�o�ce i �piewa�y ptaki. Nareszcie
�wiat by� pi�kny i wszystko wskazywa�o na to, �e b�dzie jeszcze pi�kniejszy.
Przez pi�� d�ugich lat, odk�d odm�wiono mu cz�onkostwa w Cechu Czarownik�w,
Grizziscus szuka� powodu tej odmowy. A� do ostatniego wieczoru bezskutecznie. Ale
teraz ju� wiedzia�. I nie tylko zna� imi� swojego prze�ladowcy, ale na dodatek dowiedzia�
si� tego w spos�b, kt�ry musia� wprawia� w zak�opotanie innego cz�onka Cechu
i to przedstawiciela starszyzny. Jest coraz lepiej, my�la�, jad�c w ch�odnym deszczu i nuc�c
weso�o.
Przyby� do domu na trzeci dzie�, przemoczony od st�p do g��w, zab�ocony od pasa
w d�, kaszl�c i poci�gaj�c nosem. W drzwiach czeka� na niego wierny s�uga z such�
szat� na r�ku, z pantoflami w jednej d�oni i naczyniem paruj�cego napoju w drugiej.
Grizziscus zdj�� buty, zrzuci� p�aszcz, kt�ry spad� z mokrym pla�ni�ciem na kamienn�
posadzk� i uwolni� si� od reszty przemoczonej odzie�y. Otulony w puszysty szlafrok
7
uj�� w obie d�onie czar� z piwn� polewk�, nape�ni� nozdrza zapachem napoju, a potem
poci�gn�� solidny �yk.
� Dowiedzia�em si� tego, czego chcia�em, Martin. To przez Belsheera � powiedzia�
po pierwszym �yku.
� Brawo, mistrzu.
� Ten g�upi, be�kotliwy staruch zorganizowa� kampani�, �eby mnie nie dopu�ci� do
Cechu. Naopowiada� im, �e w�a�ciwie to jestem alchemikiem i nastawi� ich przeciwko
mnie.
� Okropne, mistrzu. Gdyby� zechcia� usi��� wytr� ci stopy.
� Zapomnia�em, �e mam stopy, tak mi zdr�twia�y � powiedzia� czarownik siadaj�c
na �awie i wyci�gaj�c mokre, sine nogi. � Czy uwierzysz, �e nie dosta�em ani jednego
g�osu? Wszyscy wrzucili czarne ga�ki.
� To szokuj�ca wiadomo��, mistrzu. Skandaliczne zachowanie jak na inteligentnych
czarownik�w � m�wi� Martin wk�adaj�c mistrzowi pantofle.
� A najgorsze jest to, �e nigdy w �yciu nie widzia�em na oczy tego Belsheera ani on
mnie. � Grizziscus dopi� polewk� i odstawi� pust� czar� na pod�og�. Potem otar� usta,
zani�s� si� powolnym, gard�owym �miechem i doda�: � Ale wkr�tce to zmieni�.
Martin zamar� z drugim pantoflem w d�oni.
� Konfrontacja, mistrzu? Czy to rozs�dne, ryzykowa� otwarte starcie?
� M�j pantofel, Martinie � powiedzia� czarownik wskazuj�c odno�ny przedmiot.
� Nie b�dzie �adnej konfrontacji, �adnego pojedynku na czary. Mam co� innego w planie
dla... nazywajmy go w przysz�o�ci Be. Po prostu Be.
Rozgrzany i osuszony Grizziscus uda� si� prosto do swojej pracowni, �eby poszuka�
czego� odpowiedniego w swoich ksi�gach z zakl�ciami. Nie �pieszy� si� � po�wi�ciwszy
tyle czasu, �eby pozna� przyczyn� swojego upokorzenia, got�w by� poczeka� jeszcze
troch�, �eby znale�� odpowiedni� form� odp�aty.
Jak powiedzia� Martinowi, mia� pewne plany co do Belsheera, ale jak na razie tylko
bardzo og�lne. Belsheer mia� by� zakl�ty w stworzenie ma�e i groteskowe. Pozosta�o do
ustalenia, jak bardzo to co� ma by� ma�e i groteskowe.
Pierwszym krokiem by�o odnalezienie Belsheera i to w spos�b dyskretny. Lato prawie
ju� dobiega�o ko�ca, kiedy wreszcie Grizziscus ustali� miejsce pobytu Belsheera:
przebywa� on w zamku pewnego pomniejszego kr�lika, na kt�rego rzuci�a urok wied�ma,
a ten z g�upoty wynaj�� do odczynienia uroku alchemika. Alchemik, rzecz jasna,
tylko pogorszy� spraw� i do naprawienia szk�d wezwano Belsheera. Po wykonaniu zadania
wraca� wczesn� jesieni� do domu szlakiem dobrze znanym Grizziscusowi, kt�ry
tam w�a�nie postanowi� zacz�� sw� zemst�.
Droga by�a pusta, s�o�ce przygrzewa�o, ko�skie kopyta wybija�y r�wny uspokajaj�cy
rytm na ubitej powierzchni. Belsheer drzemi�c jecha� ostatnim d�ugim prostym odcin-
8 kiem drogi przed rozwidleniem, z kt�rego ju� blisko by�o do doliny w g�rach i domu.
Czu� si� doskonale. Wiele czasu up�yn�o, od kiedy ostatnio wzywano go do nag�ego
przypadku, a jeszcze wi�cej, odk�d odczyni� tak wielopi�trowe i wielostronne zakl�cie,
ale na szcz�cie wszystko posz�o jak z p�atka. Pami�� nadal mu dopisywa�a, jego czary
dzia�a�y, wci�� m�g� trafi� tam, gdzie chcia� bez przewodnika i dawa� sobie rad� na drodze.
Jak na cz�owieka w wieku pi�ciuset lat trzyma� si� doskonale. Byli czarownicy o po�ow�
od niego m�odsi, kt�rzy nie potrafiliby pom�c kr�lowi... jak mu tam, a nawet nie
wiedzieliby od czego zacz��.
Nie da si� ukry�, do�wiadczenie robi swoje. K�opot jedynie z tym, �e trzeba a� tyle
czasu, �eby je zgromadzi�, a kiedy ju� si� je ma, cz�owiek jest tak sztywny, obola�y i ma
tak kr�tk� pami��, �e pragnie jedynie siedzie� w fotelu przy ogniu i przegl�da� ksi��ki
z obrazkami.
Pomy�la� o swoim fotelu, kominku i domu. My�l by�a tak przyjemna, �e pogr��y� si�
w marzeniach, a potem zapad� w drzemk�. Ockn�� si� le��c na plecach, nie mog�c z�apa�
oddechu i maj�c nad sob� zaniepokojon� twarz jakiego� nieznajomego.
� Czcigodny mistrzu, czy nic ci nie jest? Nic sobie nie z�ama�e�? Nie zwichn��e�?
� pyta� nieznajomy kl�cz�cy przy jego boku.
Belsheer ostro�nie obmaca� sobie �ebra, potem ramiona i uda. Pokr�ci� g�ow�.
Porusza� stopami. Nic nie bola�o go bardziej ni� zwykle.
� Chyba spad�em z konia � powiedzia� w zamy�leniu.
� Okropny upadek, mistrzu. Ba�em si� najgorszego.
� Tylko mnie og�uszy�o, nic poza tym � powiedzia� Belsheer i uni�s� g�ow�.
Nieznajomy natychmiast podsun�� pod ni� rami�.
� Ostro�nie, mistrzu. Pozw�l, �e pomog� ci si� podnie�� � powiedzia�.
W�r�d st�kni�� i j�k�w Belsheer stan�� na nogi. Potar� doln� cz�� plec�w, potem
rami� i wyda� d�ugie westchnienie ulgi.
� Mog�o by� gorzej � stwierdzi�. Potem rozejrza� si� zdziwiony i spyta� nieznajomego.
� Czy my podr�owali�my razem? Nie przypominam sobie. Ale jestem pewien,
�e kto� by� ze mn�.
� Tylko tw�j ko�, mistrzu.
� A, tak. M�j ko�. Tak jest � powiedzia� Belsheer, po czym nagle podni�s� r�ce i zawo�a�:
� Gdzie jest m�j ko�?!
� Widocznie gdzie� odszed�. Zaczekaj tutaj, �askawy mistrzu, a ja go sprowadz�
� zaproponowa� nieznajomy prowadz�c Belsheera na trawiasty stok przy drodze, po
czym wsiad� na w�asnego konia i odjecha� kr�tkim galopem. Po chwili wr�ci� z drugim
wierzchowcem, kt�rego uwi�za� do drzewa. � My�l�, �e powiniene�, mistrzu, chwil�
odpocz��. Je�eli nie pogardzisz, podziel� si� z tob� moim chlebem i wod�.
� To bardzo uprzejme z twojej strony, m�ody cz�owieku. � Nieznajomy mia�
9
wprawdzie siw� brod�, ale dla Belsheera wszyscy byli m�odzi. Cho� obdarty i okryty
kurzem, zdradza� dobre wychowanie. Zapewne jaki� zbiednia�y szlachcic. � Co ci� tu
sprowadza? � spyta� Belsheer.
� Jestem bezdomnym w��cz�g�.
� M�ody cz�owiek z takimi manierami? To niesprawiedliwe.
� Jestem banit�, mistrzu. Stan��em przed s�dem lepszych ode mnie i zosta�em
uznany za niegodnego.
� Doprawdy? A kt� to s� ci �lepsi�? I kto im da� prawo krzywdzi� przyzwoitego
m�odego cz�owieka?
Wyra�nie zraniony tym wybuchem gniewu Belsheera nieznajomy uni�s� r�ce, �eby
go powstrzyma�.
� Niestety, dobry mistrzu, mieli do tego wszelkie prawo, gdy� s� wielkimi i pot�nymi
czarownikami. Ty sam nale�ysz do ich grona.
� Ja? Jakiego grona? O czym ty m�wisz?
� Czy� nie jeste� m�drym i czcigodnym Belsheerem, mistrzem sztuk tajemnych
i jednym z za�o�ycieli Cechu Czarownik�w?
Wci�� nieco og�uszony po upadku, Belsheer zachowa� jednak instynktown� ostro�no��.
� A je�eli jestem, to co? � spyta�.
� Nie zaprzeczaj swojej godno�ci, mistrzu. Wszyscy s�yszeli o Cechu Czarownik�w,
a s�ysze� o Cechu Czarownik�w to znaczy s�ysze� o wielko�ci i m�dro�ci Belsheera, mistrza
mistrz�w.
� My�l�, �e masz racj� � powiedzia� Belsheer po chwili namys�u. � Ale kim ty jeste�?
Nie znam ci�. Jak mog�em zdyskredytowa� kogo�, kogo nie znam?
� Nazywam si� Grizziscus � powiedzia� nieznajomy spuszczaj�c g�ow� i przymykaj�c
oczy.
Belsheer drgn�� lekko na d�wi�k tego imienia. W jego pami�ci mog�y si� pojawia�
od czasu do czasu drobne luki, ale uni� Grizziscusa odezwa�o si� w niej bardzo �ywo.
Ukrywszy jedn� d�o� za plecami po�piesznie otoczy� si� zakl�ciem ochronnym.
� Chyba pami�tam to imi�. Czy by�e� aplikantem? � spyta�.
� By�em. Nie otrzyma�em ani jednego g�osu � przyzna� g�ucho Grizziscus.
� Ani jednego, tak? � spyta� Belsheer po d�u�szym milczeniu.
� Ani jednego. Ale by�a to m�dra i sprawiedliwa decyzja � powiedzia� Grizziscus
unosz�c g�ow� i spogl�daj�c Belsheerowi prosto w oczy.
� Doprawdy?
� Tak! By�em pusty, powierzchowny, zab��kany, g�upi. U�ywa�em swoich mocy
w spos�b nieodpowiedzialny. Gdyby mnie przyj�to, m�g�bym przynie�� Cechowi
wstyd. Lepiej, �ebym si� b��ka� po drogach i bezdro�ach, odtr�cony przez wszystkich
10 banita, �ebrz�cy o kawa�ek chleba, ni� �eby cho�by najmniejszy cie� pad� na dobre imi�
Cechu � powiedzia� Grizziscus z uczuciem.
Sytuacja stawa�a si� w najwy�szym stopniu niezr�czna. Belsheer nie pami�ta� wszystkich
szczeg��w, ale wiedzia�, �e odegra� decyduj�c� rol� w odrzuceniu kandydatury
tego m�odzie�ca i to nie z najwa�niejszych powod�w. A teraz Grizziscus opiekuje si�
nim, wyra�a trosk� o dobre imi� Cechu i przyjmuje ca�� spraw� z bohaterskim stoicyzmem.
� Znosisz to bardzo dobrze � zauwa�y� Belsheer.
� Ja jestem niczym. Cech jest wszystkim.
Belsheer chrz�kn�� pomy�lawszy o Cechu i por�wnawszy jego zachowanie ze
szlachetnym przyk�adem tego m�odzie�ca. Przypomnia� sobie gniewn� rezygnacj�
Kedrigerna, poni�aj�c� afer� Quintrindusa, bezsensowne nudne posiedzenia, oburzaj�cy
ba�agan w finansach, kalumnie, plotki, sta�e wzajemne podgryzanie si� i poczu� si�
jak insekt.
� Wszystko mog�o by� inaczej � m�wi� Grizziscus w zamy�leniu. � Gdybym
mia� przewodnika, nauczyciela, kogo� ze starszyzny, kto wskaza�by mi w�a�ciw� drog�
i powstrzyma� m�odzie�cz� zapalczywo��, to na pewno nie zboczy�bym z w�a�ciwej
�cie�ki.
� Tak, to wielka szkoda � zgodzi� si� Belsheer kiwaj�c g�ow�.
� Nie jest jeszcze za p�no � powiedzia� Grizziscus podkre�laj�c ka�de s�owo
i wpatruj�c si� intensywnie w Belsheera.
� Nie, chyba nie. Na nauk� nigdy nie jest za p�no. Cz�owiek uczy si� ca�e �ycie.
� Ale nie bez kierownictwa m�drego czarownika. Powiedzmy, kogo� ze starszyzny
cechowej � powiedzia� Grizziscus powoli i wyra�nie, tym razem nieco g�o�niej.
� To by na pewno nie zaszkodzi�o � zgodzi� si� Belsheer.
� To by wszystko zmieni�o. Nauczy�bym si� stosowa� swoj� moc w�a�ciwie, zamiast
wykorzystywa� j� dla teleportacji na u�ytek drobnych tyran�w. Niestety jednak, pozbawiony
kierownictwa narobi�em wiele szk�d i teraz musz� p�aci�.
Belsheer spojrza� na niego z nowym zainteresowaniem.
� Dokonujesz wi�c przemieszcze� przestrzennych? � spyta�.
� Mam wrodzony talent do tej formy czar�w.
Belsheer zacz�� sobie przypomina� szczeg�y. Grizziscus teleportowa� pojedynczych
osobnik�w, wioski, �rednich rozmiar�w zamek, a raz, je�eli wierzy� s�uchom � ca��
armi� do odleg�ych zak�tk�w �wiata na zlecenie r�nych nieprzyjemnych lokalnych
kr�lik�w z dzikiej i bezprawnej p�nocy. Jego umiej�tno�ci zawodowe by�y najwy�szej
pr�by, ale etyka pozostawia�a wiele do �yczenia. M�wiono, �e porzuci� klienta w po�owie
zakl�cia, kiedy ofiara wykrzycza�a ofert� podw�jnego honorarium z wyp�at� od
r�ki. Takie zachowanie podwa�a�o autorytet ca�ego zawodu. Nie wolno go by�o tolero-
11
wa�, a tym bardziej nagradza�. Dlatego Belsheer u�y� ca�ej swojej elokwencji przeciwko
kandydaturze Grizziscusa, doprowadzaj�c do jej odrzucenia, a w konsekwencji do nies�awy
kandydata.
Teraz jednak zacz�� podejrzewa�, �e historie o wybrykach Grizziscusa mog�y by�
przesadzone lub nawet wyssane z palca. M�odzieniec niew�tpliwie mia� charakter.
W kontakcie osobistym robi� jak najlepsze wra�enie. Nie �ywi� urazy. Przyj�� kar� jak
na czarownika przysta�o. Urazy wybacza� i zapomina�. Ca�owa� r�d�k�. Mo�e zas�ugiwa�
na drug� szans�. M�dry stary czarownik m�g� wskaza� mu w�a�ciw� drog� i nauczy�
go zachowania godnego cz�onka Cechu. W zamian Grizziscus m�g�by nauczy�
dobrego starszego czarownika szczeg��w technik teleportacyjnych, ga��zi magii, kt�rej
Belsheer nigdy do ko�ca nie zg��bi�.
Belsheer wyprostowa� si� i spojrza� w oczy m�odszemu czarownikowi, a potem poklepa�
go po ramieniu ko�cist� d�oni�.
� M�ody cz�owieku, my�l�, �e b�d� m�g� ci pom�c � powiedzia� g��bokim, uroczystym
g�osem.
* * *
Grizziscus okaza� si� ch�tnym i poj�tnym uczniem, bardzo pomocnym w pracowni.
Po dw�ch miesi�cach nauki u Belsheera znalaz� nieocenionego cz�owieka imieniem
Martin, kt�ry s�u�y� obu czarownikom jako pomocnik do wszystkiego. Belsheer, kt�ry
zawsze mia� trudno�ci ze znalezieniem i utrzymaniem s�u�by by� zadowolony i pe�en
uznania. Z up�ywem miesi�cy go�ym okiem wida� by�o popraw� charakteru u Grizziscusa.
Wykonywa� drobne, po�yteczne zakl�cia dla miejscowych wie�niak�w nie ��daj�c
w zamian �adnej zap�aty. Id�c za przyk�adem swojego nauczyciela zawsze wymienia�
pe�ne tytu�y starszyzny cechowej, takie jak �Uwa�ny i Skrupulatny Sekretarz� czy
�Wielce Czcigodny i Pot�ny Cechmistrz�. On z kolei nauczy� Belsheera sztuki przemieszcze�
przestrzennych i pokaza� mu, jak przenie�� armi� polnych myszy do spichlerza
z�ego i sk�pego lokalnego feuda�a.
By� nie tylko grzeczny, szczodry i pe�en szacunku, ale r�wnie� troszczy� si� o swojego
mistrza. Pilnowa�, �eby starszy czarownik wysypia� si� nale�ycie i z pomoc� Martina
nak�oni� go do zdrowego od�ywiania si�. Nalega� nawet, �eby Belsheer wyjecha� na wakacje
do Doliny S�uchaczy Niewidzialnych M�drc�w.
S�uchacze by� to spokojny ludek, kt�ry sp�dza� �ycie na s�uchaniu pouczaj�cych i pocieszaj�cych
g�os�w z innego �wiata. Poniewa� nigdy nie by�o wiadomo, sk�d taki g�os
mo�e si� rozlec, s�uchano wszystkiego, co by�o pod r�k�: starych but�w, stog�w siana,
g�az�w, drzew, misek z owsiank� i wszystkiego innego. Przez lata nie dotar� do nich
�aden g�os, ale teraz m�wiono, �e S�uchacz imieniem Versel co� us�ysza�. Przes�ania,
jakie odbiera�, by�y niezrozumia�e, ale po latach kompletnej ciszy S�uchacze byli i tak
12 szcz�liwi.
� Powiniene� ich odwiedzi�, dobry mistrzu � powiedzia� Grizziscus, kiedy dotar�a
do nich ta wiadomo��. � Mo�e dzi�ki twojej m�dro�ci S�uchacze rozszyfruj� swoje komunikaty.
� Mo�liwe � powiedzia� Belsheer bez widocznego entuzjazmu. � Ale w tej dolinie
musi by� strasznie nudno. Wszyscy tylko siedz� i czego� s�uchaj�.
� Tego ci w�a�nie trzeba, mistrzu. Cichego, spokojnego zak�tka po wszystkich trudach
zwi�zanych z moj� edukacj�.
Belsheer pomy�la� nad tym i twarz mu si� rozja�ni�a.
� Mog�oby by� przyjemnie sp�dzi� kilka tygodni wygrzewaj�c si� w s�o�cu i s�uchaj�c
bochenka chleba.
� To najzdrowsza rzecz, jak� mo�esz zrobi�.
� Mog� nawet us�ysze� jaki� g�os. Niew�tpliwie, je�eli co� lub kto� usi�uje nawi�za�
kontakt, to by�oby zadowolone mog�c porozmawia� z czarownikiem.
� Bez w�tpienia. M�j drogi mistrzu, ty naprawd� musisz si� tam uda�.
I uda� si�, wyruszywszy wczesnym rankiem w dwa dni p�niej. Gdy tylko znikn�� im
z oczu, Grizziscus z tryumfalnym u�miechem zatar� d�onie.
� Idealnie. Absolutnie idealnie � powiedzia�. � Teraz zajm� si� bibliotek� Belsheera
i poszukam odpowiedniego zakl�cia, �eby si� na nim nale�ycie zem�ci�, kiedy wr�ci.
� Twoja cierpliwo�� mo�e s�u�y� za wz�r, mistrzu.
� Dzi�kuj�, Martin. Cierpliwo�� jest niezb�dn� cnot� m�ciciela. Podobnie jak pomys�owo��.
� Twoja pomys�owo��, mistrzu, rzuca na kolana.
� Dzi�kuj� ci, Martin. Jestem r�wnie� zwolennikiem czystej gry. Postanowi�em, �e
kiedy zaczaruj� tego starego z�o�liwego intryganta, podrzuc� mu trop umo�liwiaj�cy
wyzwolenie.
� Nieprawdopobna �askawo��, mistrzu. I niecodzienny pomys�, je�eli mog� zauwa�y�.
� Zdecydowanie mo�esz. A teraz musz� przyst�pi� do pracy. Zaw�zi�em swoje
opcje, ale nie podj��em jeszcze ostatecznej decyzji. Pod �adnym pozorem prosz� mi nie
przeszkadza�.
W trzy dni p�niej Grizziscus wy�oni si� z pracowni wym�czony i z czerwonymi
oczami, ale z u�miechem na twarzy. Rzuci� si� na jedzenie i picie, spa� jak kamie� przez
ca�� dob�, a potem zabra� si� za mniej wyczerpuj�ce zaj�cia, kt�rym po�wi�ca� si� przez
prawie cztery tygodnie. Pod koniec tego okresu przysz�a wiadomo��, po odczytaniu
kt�rej Grizziscus rozmy�la� przez ca�y dzie�, po czym poinformowa� Martina, �e nast�pnego
dnia z rana wyruszaj�, �eby spotka� powracaj�cego Belsheera w drodze.
� To ostro�no�� � wyja�ni�. � Belsheer jest starym intrygantem, ale nie g�upcem.
13
Prawie na pewno zabezpieczy� si� przed mo�liwo�ci� rzucenia na niego uroku w tym
domu. Nawet je�eli tego nie zrobi�, uwa�a�bym za nierozs�dne atakowa� go tutaj, w�r�d
jego ksi�g i w znajomym otoczeniu. Nie, najpierw go izoluj� i dopiero wtedy uderz�. Ten
list daje mi znakomit� okazj�.
� Czy masz jakie� szczeg�lne �yczenia, mistrzu?
� Przygotuj m�j najlepszy p�aszcz i buty. Sam te� ubierz si� elegancko. Musimy by�
w strojach godnych tego wydarzenia.
* * *
Belsheer podr�owa� metodycznie, trzymaj�c si� ustalonej trasy. Grizziscus i Martin
spotkali go na drodze o kilka godzin jazdy od karczmy Frunskera i Grizziscus pozdrowi�
go rado�nie.
� Co ty tu robisz? Kto pilnuje domu? � zapyta� Belsheer.
� Zabezpieczy�em dom i gospodarstwo ochronnym zakl�ciem, �askawy mistrzu
� odpar� Grizziscus. � �pieszy�em przynie�� ci dobr� nowin�.
� Jak� dobr� nowin�?
� Tw�j przyjaciel i towarzysz cechowy Tristaver �eni si�!
Belsheera zatka�o.
� Tristaver si� �eni?
� Z pi�kn� kr�low�, kt�r� uwolni� od paskudnego uroku. Sam �lub odby� si� bez
rozg�osu, ale teraz szcz�liwa para pragnie przyj�� wszystkich swoich drogich przyjaci�.
Zaproszenie przysz�o trzy dni temu i natychmiast wyruszyli�my, �eby ci�, mistrzu,
odszuka� � powiedzia� Grizziscus wydobywaj�c z zanadrza autentyczne zaproszenie.
Belsheer przeczyta� je z zaskoczeniem i przyjemno�ci�.
� To ci stary obwie�! My�la�em, �e nigdy si� nie ustatkuje. Trudno go by�o zasta�
w domu, stale gdzie� lata�. Najcz�ciej w postaci soko�a.
� Czy�by mistrz Tristaver potrafi� zmienia� sw� posta�?
� Wiem, �e potrafi zmienia� si� w ptaka. Nigdy nie widzia�em go w �adnej innej postaci.
Twierdzi, �e jak cz�owiek raz by� ptakiem, to ju� nie chce by� niczym innym. Jest
te� dobry w zakl�ciach mi�osnych.
� Rzadkie po��czenie specjalno�ci � zauwa�y� Grizziscus.
� Zakl�cia mi�osne zapewniaj� mu dostatnie �ycie. Nudne czary, ale jest na nie sta�y
zbyt. Ciekawe, czy w ten spos�b zdoby� te� swoj� kr�low�.
� Pos�aniec powiedzia� tylko, �e s� bardzo szcz�liwi.
Belsheer skin�� g�ow�.
� Tak, to wygl�da na czary. Brat Tristaver to porz�dny facet i w og�le, ale to nie jest
kto�, o kim marzy�aby pi�kna kr�lowa. � W zamy�leniu pog�adzi� brod� i po chwili
doda�: � Z drugiej strony mamy przypadek brata Kedrigerna. O�eni� si� z kr�low�...
14 czy z ksi�niczk�. W ka�dym razie koronowana g�owa. Podobno jest te� bardzo pi�kna.
Mo�e kr�lowe maj� do�� ma��e�stw z kr�lami.
� Mo�e tak w�a�nie jest.
� Tak. R�wnie� dziwny zbieg okoliczno�ci. Jedno z przys��w S�uchaczy m�wi �Kr�l,
kr�lowa i maselnica to weso�e b�oto i s�o�ce�.
Grizziscus spojrza� na niego skonfundowany.
� Co to znaczy, mistrzu?
� Na razie nikt nie wie, ale pracuj� nad tym.
Przed wieczorem przybyli do karczmy Frunskera, wzgl�dnie czystej i znanej z dobrego
jedzenia. Jedli obficie i w doskona�ym nastroju.
Piwo Frunskera niekt�rzy uwa�ali za najlepsze w okolicy. Czarownicy spr�bowali go
przy kolacji i ocenili pozytywnie, za��dali wi�c p�niej po dzbanie na g�ow�. Martin
wzi�� karczmarza na stron� i wci�gn�� go w d�ug� rozmow�, zostawiaj�c dw�ch czarownik�w
sam na sam. Belsheer �atwo uleg� namowom Grizziscusa i zam�wi� drugi, a potem
trzeci dzban. Kiedy wreszcie podtrzymywany przez swego ucznia wspina� si� po
schodach, by� ju� w stanie sennej dobroduszno�ci. Raczy� swojego towarzysza ca�kowicie
niezrozumia�ymi przys�owiami S�uchaczy, a na koniec z wielkim westchnieniem
zwali� si� na ��ko.
W tym momencie do��czy� do nich Martin, kt�ry na pytaj�ce spojrzenie Grizziscusa
odpowiedzia� skinieniem g�owy. Na znak swojego pana Martin stan�� w drzwiach zagradzaj�c
przej�cie.
� Pos�uchaj mnie, Belsheer � odezwa� si� Grizziscus g��bokim, z�owr�bnym g�osem.
� Jutro � wymamrota� Belsheer.
� Dzisiaj, stary intrygancie. Wys�uchaj mnie i poznaj cen�, jak� zap�acisz za moj�
ha�b�!
Belsheer usiad� mrugaj�c i ziewn��.
� O czym ty m�wisz? Wypi�e� za du�o piwa, m�j ch�opcze.
� Zazna�em zbyt wiele obelg, ha�by i poni�e�, wi�cej ni� czarownik mo�e znie��
i dlatego... � Grizziscus uni�s� r�k� i wskazuj�c zdumionego starca czarownika zaintonowa�:
Za ha�b�, jak� sprowadzi�e� na mnie.
Zemsta niechybnie na ciebie spadnie.
Ty, czyje imi� na Be si� zaczyna,
Pos�uchaj tego, kt�ry ci� zaklina:
Be, jak biedronka!
15
W zupe�nej ciszy w izbie b�ysn�o i na ��ku, gdzie przed chwil� siedzia� Belsheer,
pojawi�a si� biedronka rozmiar�w dojrza�ej, dorodnej brzoskwini.
Martin nie m�g� z siebie wydoby� s�owa. Grizziscus roze�mia� si� i klasn�� w d�onie,
biedronka drgn�a, zrobi�a kilka krok�w i przewr�ci�a si� na bok.
� Ostro�nie, mistrzu! � zawo�a� Martin. � To mo�e ugry��!
� Nie ma obawy. Bior�c pod uwag� ilo�� piwa, jakie wypi� Belsheer, ta biedronka b�dzie
spa� do po�udnia. Czy rozmawia�e� z karczmarzem?
� Uprzedzi�em go, �e mo�emy wyruszy� w nocy i zap�aci�em mu za wszystko. Nie
poka�e si� tu do jutra.
� Dobrze. Ka� przygotowa� konie. Wyje�d�amy natychmiast. � Grizziscus przyjrza�
si� biedronce i ze smutkiem pokr�ci� g�ow�. � Chcia�em zosta� godzin� lub dwie
i nacieszy� swoje oczy tym widokiem, ale ta biedronka �pi jak kamie�.
W drodze powrotnej do domu i przez kilka nast�pnych dni Grizziscus by� zachwycony.
Nieustannie wspomina� swoj� zemst� nad Belsheerem i za ka�dym razem Martin
nale�ycie wychwala� jego cierpliwo��, po�wi�cenie i zr�czno�� wykonania czaru. Po tygodniu
Grizziscus przeszed� w stan spokojnego zadowolenia, w kt�rym nie wspomina�
o swojej udanej zem�cie cz�ciej ni� dwa razy dziennie. W jaki� miesi�c po przemianie
swego nauczyciela zacz�� jednak popada� w zamy�lenie i jego nastr�j stawa� si� z dnia
na dzie� coraz bardziej ponury. Pewnego ranka w �rodku lata wyszed� ze swojej pracowni
zdecydowanym krokiem i przyzwa� Martina.
� Jutro wyruszamy do doliny Aniar. Przygotuj wszystko, co trzeba � powiedzia�.
� Tak jest, mistrzu. Czy d�ugo tam zabawimy?
Grizziscus zastanowi� si� przez chwil�.
� Mo�liwe. Musz� znale�� pewien szczeg�lny kwiat rosn�cy tylko w tej dolinie.
Stanowi on antidotum na urok, kt�ry rzuci�em na Belsheera.
Martin uni�s� lekko brwi.
� Czy�by mia� zosta� oduroczony, mistrzu?
Grizziscus u�miechn�� si� m�ciwie i pokr�ci� g�ow�.
� Absolutnie nie.
Grizziscus przemy�la� spraw� i postanowi� zmieni� sw�j pierwotny plan. Nie by�y to
przemy�lenia z tych, kt�re wi��� si� z wyrzutami sumienia, pokut� lub przebaczeniem.
Wprost przeciwnie. Zem�ciwszy si� na Belsheerze i stwierdziwszy, �e jest to przyjemne,
Grizziscus postanowi� przed�u�a� swoj� zemst� w niesko�czono��. �a�owa� jedynie, �e
uleg� dzieci�cej pokusie dania przeciwnikowi szansy.
W karczmie Frunskera celowo kilkakrotnie wspomnia� przy s�u�bie, �e celem jego
podr�y jest dolina Aniar. Nie by�a to prawda. By�a to wskaz�wka co do mo�liwo�ci
uwolnienia si� od uroku.
W pewnym lesie w dolinie Aniar, i nigdzie wi�cej na �wiecie, ro�nie pohukuj�cy b��-
16 kitny siedmiosi�, paso�ytnicze ziele, kt�rego kwiaty zawieraj� nektar odwracaj�cy zakl�cia
cz�owieka w owady i kolibry. Gdyby Belsheer okaza� si� wystarczaj�co bystry, �eby
pochwyci� wskaz�wk�, m�g�by si� uwolni� od uroku. Szansa by�a niewielka, ale zawsze
by�a i teraz Grizziscus �a�owa�, �e zostawi� staremu czarownikowi nawet tak nik�� mo�liwo��
wyzwolenia si� od zemsty. Dlatego postanowi� pojecha� do doliny, zniszczy� tam
wszystkie okazy pohukuj�cego b��kitnego siedmiosi�a i kontynuowa� sw�j plan.
Grizziscus w cicho�ci ducha wypowiedzia� wojn� Cechowi Czarownik�w. Zach�cony
�atwo�ci�, z jak� wprowadzi� w pole Hithernilsa, a potem Belsheera, postanowi� teraz
podj�� kroki przeciwko pozosta�ym cz�onkom. Wszyscy g�osowali przeciwko niemu
i dlatego wszyscy zas�ugiwali na kar�. Uwierzy�, �e mo�e pokona� ka�dego z nich: pysza�ka
Tristavera, asekuranta Axpada, opryskliwego Conhoona, nawet Kedrigerna
i dziekana sztuk tajemnych, wspania�ego Krillicana oraz ca�� reszt�. W swojej w�asnej
ocenie Grizziscus wszystkich ich przer�s� i zdeklasowa�. M�g� teraz udowodni� �wiatu,
�e potrafi ich przeczeka�, przechytrzy� i przeczarowa�.
Trzyma� sw�j wielki plan w tajemnicy, p�ki nie przybyli do doliny Aniar, gdzie
Martin rozbi� namioty i rozpali� ogie�, �eby przygotowa� kolacj�. Wtedy dopiero wy�o�y�
mu wszystko, delektuj�c si� ka�dym s�owem.
Martin s�ucha� w milczeniu co jaki� czas unosz�c brew.
� Ambitny plan � zauwa�y� na zako�czenie.
� Dla zwyk�ego czarownika by�oby to zadanie ambitne, ale ja ju� dowiod�em, �e
mog� si� z nimi r�wna� � powiedzia� Grizziscus.
� To prawda, mistrzu. Ale jednak... sam przeciwko wszystkim...
� Najwy�szy czas, �eby kto� im da� nauczk�. A kto zrobi to lepiej ni� ja?
� Rzeczywi�cie, mistrzu.
Grizziscus zachichota�.
� Nie mog� si� doczeka�, �eby zobaczy� ich miny, kiedy... � umilk�, pog�adzi� brod�
i zapatrzy� si� w ogie�. � To wymaga pewnego namys�u. Je�eli pozamieniam ich w gzy
albo robaki, nie b�d� m�g� zobaczy� ich min, a to po�owa przyjemno�ci. Zabrak�o mi
tego u Belsheera � powiedzia� z �alem w g�osie. Tego wieczoru do p�na siedzia� samotnie
pogr��ony w zadumie.
Nast�pnego ranka o �wicie Grizziscus i Martin byli na skraju lasu pokrywaj�cego
skierowany na wsch�d stok doliny. Tutaj i tylko tutaj mo�na by�o znale�� pohukuj�cy
b��kitny siedmiosi�. Ziele by�o niewielkie i trudne do wypatrzenia, ale o �wicie jego
otwieraj�ce si� kwiaty wydawa�y ciche pohukiwania, dzi�ki czemu mo�na je by�o odnale��.
Dwaj m�czy�ni zeszli z wierzchowc�w i usiedli oparci o pie� starego d�bu rosn�cego
na skraju polany w oczekiwaniu pierwszych promieni s�o�ca i charakterystycznych
odg�os�w.
17
* * *
W tej chwili, bez najmniejszego ostrze�enia, kiedy Grizziscus przeciera� oczy, a Martin
by� w po�owie ziewni�cia, na polanie pojawi� si� spowity w oleisty czarny dym i roztaczaj�cy
odra�aj�c� wo� jaki� ohydny stw�r.
Martin tylko raz rzuci� na niego okiem, wci�gn�� powietrze i odczo�ga� si� na drug�
stron� pnia, gdzie cicho i obficie zwr�ci� poranny posi�ek. Grizziscus zerwa� si� na
r�wne nogi.
� Co to ma znaczy�? Gdzie ja jestem? Kto �mia�? � zarycza�a potworna zjawa niskim,
lepkim g�osem.
� Jestem Grizziscus, najpot�niejszy z czarownik�w, a to jest dolina Aniar. A kto ty
jeste�?
� Jestem Wielk� Pe�zaj�c� Ohyd� z Moodymount i moja w�ciek�o�� jest bezgraniczna!
Musz� si� zem�ci�!
� Podoba mi si� twoje podej�cie do sprawy � powiedzia� Grizziscus. � Opowiedz
mi co� wi�cej.
W boku potwora ukaza�o si� wielkie okr�g�e oko, kt�re zimno przyjrza�o si� czarownikowi.
� Dlaczego? � spyta�a Ohyda.
� Bo jestem specjalist� od zemsty. Mo�e b�d� mia� jakie� sugestie.
Potw�r wyda� jaki� mokry, kleisty odg�os i otworzy� troje dodatkowych oczu, w tym
jedno na szypu�ce. Oczy wpatrywa�y si� przez chwil� w Grizziscusa, a potem znik�y
w cielsku Ohydy.
� Podczas walki z pewnym rycerzem i jego towarzyszami, spad� na mnie nagle
zdradziecki urok � powiedzia�a Wielka Pe�zaj�ca Ohyda.
� Za�o�� si�, �e nie po raz pierwszy.
� Nie, nie po raz pierwszy, ale to nie tw�j interes. Poza tym to chamska uwaga. � G�os
potwora by� niski i kleisty, ale co� w jego brzmieniu podpowiada�o Grizziscusowi, �e
rozmawia z istot� p�ci �e�skiej.
� Czy jeste� samic�? � spyta�.
� Rozmawiamy o moich k�opotach, nie o mojej p�ci.
� Jak sobie �yczysz � odpowiedzia� Grizziscus z dwornym gestem.
� Trwa�a w�a�nie �wawa i pobudzaj�ca apetyt potyczka, kt�ra zgodnie z moimi planami
powinna trwa� do chwili a� poczuj� prawdziwy g��d. Moi przeciwnicy sk�adali
si� na rozkosznie zr�wnowa�one menu: karze� na przek�sk�, krzepki rycerz jako danie
g��wne, pi�kna ksi�niczka na deser i paru innych na przegryzk�. W�a�nie mia�em wypu�ci�
czarny, cuchn�cy ob�ok, �eby ich zmyli� i przerazi�, kiedy zosta�em zdradziecko
przeniesiony w inn� przestrze�.
� Zakl�cie teleportacyjne? Czy widzia�e�, kto to zrobi�? Ohydny stw�r utoczy� nieco
18
podejrzanej cieczy z jednego boku i wyda� odra�aj�cy odg�os.
� Gdyby to nie by�o tak absurdalne, powiedzia�bym, �e zrobi�a to biedronka.
Ostatnia rzecz, jak� pami�tam...
Grizziscus zatoczy� si�, wpad� na pie� d�bu i wyrzuci� w g�r� ramiona, a potem zapia�
g�osem pe�nym w�ciek�o�ci i zawodu:
� To by� Belsheer! Ta biedronka to by� Belsheer.
� Nie kpij ze mnie. Nie ma czego� takiego jak biedronka rzucaj�ca uroki.
� Ot� jest co� takiego, ty g�upi potworze, i to moje dzie�o. Ta biedronka to zakl�ty
przeze mnie czarownik, kt�ry u�ywa moich w�asnych zakl��.
� To ty go zakl��e�?
� Ja.
� I to dzi�ki twojemu zakl�ciu znalaz�em si� w tym �wiecie?
� Tak. Wszystkiego, co wie na temat zakl�� teleportacyjnych, nauczy� si� ode mnie.
� Zatem ty zap�acisz za moje k�opoty � zahucza� odra�aj�cy stw�r wypuszczaj�c
dwie d�ugie kleiste macki, kt�re szybko oplot�y czarownika zas�aniaj�c mu usta i kr�puj�c
ramiona, co uczyni�o go ca�kowicie bezradnym. W boku potwora otworzy�a si�
paszcza, do kt�rej czarownik zosta� natychmiast wt�oczony. Otw�r zatrzasn�� si� i znik�,
a Wielka Pe�zaj�ca Ohyda znieruchomia�a.
Martin by� �wiadkiem ca�ego spotkania i mia� dosy�. Kiedy ostatnie oko potwora
zamkn�o si� i znik�o, Martin zacz�� si� wycofywa� trzymaj�c si� jak najbli�ej ziemi.
Dopiero kiedy dotar� do g�stej k�py brz�z, odwa�y� si� podnie�� do postawy skulonej.
Potwora nie by�o ju� wida� ani czu�. Martin po�pieszy� do koni, doprowadzi� je cichaczem
do ko�ca doliny, tam wsiad� na jednego z nich i odgalopowa� nie zatrzymuj�c si�
a� do zachodu s�o�ca.
Martin nale�a� do ludzi przewiduj�cych i Grizziscus polega� na nim w kwestiach
praktycznych. W podr�y to on zawsze dzier�y� kies�, a podczas tej wyprawy kiesa by�a
szczeg�lnie ci�ka, gdy� Grizziscus planowa� bankiet z okazji zniszczenia ostatniego
pohukuj�cego b��kitnego siedmiosi�a. Martin mia� przy sobie z�oto, kt�re mog�o mu
starczy� na d�ugi czas. Mia� r�wnie� torb� podr�n� swojego mistrza z zestawem podr�cznik�w.
Przy ich pomocy m�g�by pos�ugiwa� si� pewn� ilo�ci� prostych zakl��.
Im d�u�ej o tym my�la�, tym mniej mu si� ten pomys� podoba�. �ycie czarownika,
nawet pomniejszego i bardzo bezpretensjonalnego czarownika, kt�ry pragnie tylko
zarobi� na �ycie, by�o zbyt ryzykowne. Co tu du�o m�wi�, by�o wr�cz niebezpieczne.
Martin doszed� do wniosku, �e to nie jest dla niego. Wola� co� pewniejszego.
Kiedy tak le�a� patrz�c w gwiazdy przypomnia�a mu si� d�uga rozmowa, jak� odby�
z Frunskerem. Karczmarz kilkakrotnie wspomina� o ch�ci sprzedania gospody, wymienia�
nawet cen�. Martin si�gn�� za pazuch� i pomaca� kies�. By�a przyjemnie pulchna,
a ta pulchno�� oznacza�a z�oto.
�ycie karczmarza, to jest co� dla mnie, pomy�la�. Raz na jaki� czas ma�e zakl�cie, �eby
przep�oszy� pch�y, szczury i myszy. Oto ca�a magia potrzebna karczmarzowi. Westchn��
z zadowoleniem, odwr�ci� si� na bok i zapad� w sen z u�miechem na twarzy.
Moggropple po tamtej stronie lustra
21
Na dworze weso�o �piewa�y ptaki. Poranek by� s�oneczny, �niadanie przepyszne.
Ksi�niczka wygl�da�a uroczo, czary wychodzi�y.
Kedrigern sko�czy� trzeci� bu�eczk� i spojrza� na �wiat �askawym okiem z wysoko�ci
pe�nego �o��dka. Na talerzu zosta�a ostatnia bu�eczka. Pod wp�ywem nag�ego impulsu
Kedrigern zgarn�� z obrusa okruchy, wysypa� je na talerz obok bu�eczki i wsta� ze
s�owami:
� Moja droga, je�eli nie chcesz tej bu�eczki...
� Nie mog� ju�, Kedu�. Zjedz ty � powiedzia�a Ksi�niczka.
� Ja te� si� najad�em. Pomy�la�em, �e wyjd� na dw�r i pokarmi� ptaki.
� �wietny pomys� � powiedzia�a Ksi�niczka. � P�jd� z tob�.
Ptaki kr�ci�y si� po podw�rku poch�oni�te swoimi ptasimi sprawami podskakuj�c,
�wierkaj�c, dziobi�c, zerkaj�c na boki. Kiedy pierwsze okruchy posypa�y si� na ziemi�,
ptaki przezornie wzbi�y si� w powietrze, ale wkr�tce wr�ci�y i zabra�y si� do jedzenia.
� Ptaki to pi�kne stworzenia � zauwa�y� czarownik,
� Bardzo. I tak wdzi�cznie lataj� � doda�a Ksi�niczka.
� Tobie te� znakomicie to wychodzi, moja droga.
Ksi�niczka skromnie spu�ci�a wzrok.
� Dzi�kuj�.
W chwili, gdy Kedrigern rzuci� ostatni� gar�� okruch�w, z cichym ale wyra�nym
szcz�kiem wyl�dowa� nowy ptak, rozpraszaj�c reszt� stadka. Przybysz podskoczy�
w stron� czarownika, z�o�y� skrzyd�a i sk�oni� si�. By�o to zachowanie do�� niecodzienne
jak na ptaka i Kedrigern przyjrza� mu si� z uwag�.
Ptak by� wielko�ci sroki, ale nie by�a to sroka. Korpus mia� ze z�ota, skrzyd�a ze z�ota
i srebra, ogon ze srebra i elektronu. Jego oczy byty szmaragdami, czubek g�owy, ko�ce
skrzyde� i ogon mia� wysadzane szmaragdami i rubinami, dzi�b mia� z per�y, nogi
zdobione niello. Ma�e stworzenie po�yskiwa�o jak szkatu�ka z bi�uteri� w �wietle pochodni.
� Czy stoj� w obliczu mistrza Kedrigerna, s�awnego czarnoksi�nika z G�ry Cichego
22 Grzmotu? � spyta� ptak wysokim i cichym, ale bardzo wyra�nym g�osem.
� Tak jest, m�j dobry ptaku. Co mog� dla ciebie zrobi�? � odpar� Kedrigern.
Ptak szcz�kn�� kilkakrotnie raz po raz, przekrzywi� g�ow�, podskoczy� bli�ej i wyrecytowa�:
� Wiadomo�� dla mistrza Kedrigerna od jego starego druha Apontheya. �Wszed�em
w posiadanie magicznego kryszta�u o niezwyk�ych w�asno�ciach. Nie moja specjalno��.
By�bym wdzi�czny za twoj� ekspertyz�. Przybywaj, je�li mo�esz. Pozdrowienia,
Aponthey�.
� Czy to wszystko? � spyta� czarownik.
Ptak wykona� pe�ny obr�t g�ow�, potrz�sn�� ogonem i powiedzia�:
� To wszystko. Na odg�os �wierkni�cia b�d� got�w do przyj�cia twojej odpowiedzi,
panie. Mo�esz si� nie �pieszy�. Jestem urz�dzeniem mechanicznym i mog� czeka� przez
czas nieograniczony.
� Dobrze wychowane stworzonko � zauwa�y�a Ksi�niczka.
� ponthey zawsze by� skrupulantem � powiedzia� Kedrigern.
� Kto to jest Aponthey? Nigdy o nim nie wspomina�e�.
� To zdolny m�ody cz�owiek, bardzo utalentowany. Jest wynalazc�, zegarmistrzem...
geniuszem mechanicznym. Pracowa� przy s�ynnym �elaznym Cz�owieku z Rottingen.
� S�ysza�am o nim, ale nigdy go nie widzia�am.
� Teraz to pewnie tylko kupa zardzewia�ego szmelcu. Ale nie z winy Apontheya.
Jego dzie�em by� mechanizm wewn�trzny. Korpus robili miejscowi partacze i spaprali
robot�. Zreszt� Aponthey zawsze by� najlepszy w mniejszych rzeczach, takich jak ten
ptak.
� Jest wspania�y � powiedzia�a Ksi�niczka schylaj�c si�, �eby lepiej obejrze� ma�y
automat, kt�ry w�a�nie wy�wierka� swoj� gotowo�� do pracy. � I jak bogato zdobiony!
Co najmniej siedemna�cie kamieni.
� Aponthey zrobi� bardzo podobnego dla cesarza Bizancjum, istne cacko z kutego
z�ota i emalii. Dw�ch greckich z�otnik�w przyw�aszczy�o sobie ca�� s�aw�, ale to by�a
robota Apontheya. Majstersztyk, z tego co s�ysza�em. Siada� na z�otej ga��zi i �piewa�
o tym co min�o, co przemija i co nadejdzie. Dw�r przepada� za nim, ale cesarz twierdzi�,
�e nie daje mu spa�.
� Nie�atwo jest zadowoli� cesarza.
� Aponthey zabra� ptaka i zast�pi� go tuzinem mechanicznych biedronek. Lata�y
w szyku wykonuj�c ewolucje, wszystko po cichu. Cesarz by� zadowolony.
� Brawo dla Apontheya. A jak zamierzasz odpowiedzie� na jego pro�b�?
� Sam nie wiem, wprawdzie nie mam teraz �adnej pilnej pracy, ale wymaga�oby to...
� tu przerwa� i skrzywi� si�, a� wreszcie wydusi� znienawidzone s�owo � ... podr�y.
� Czy daleko jest do pracowni Apontheya?
23
� Wsz�dzie jest daleko, moja droga. Podr� to jest kurz, brud, upa� i niewygody, a na
ko�cu czeka rozczarowanie i dwa razy gorsza droga powrotna.
� Mo�na by pomy�le�, �e nie masz ochoty tam jecha� � powiedzia�a Ksi�niczka.
� W�a�ciwie to nawet mam ochot�. Zapowiada si� to wcale interesuj�co. Nie mia�em
do czynienia z magicznymi kryszta�ami od czasu naszych przepraw z kryszta�ami
Caracodissy. Pami�tasz, jak s�dz�.
� Pami�tam, pami�tam � potwierdzi�a Ksi�niczka ponuro.
� Zdradziecka rzecz, te magiczne kryszta�y, ale mog� by� u�yteczne. Dobre �r�d�o
informacji.
� Bezpieczniej polega� na plotkach i s�uchach � powiedzia�a Ksi�niczka.
� Teraz wygl�da, �e to ty nie masz ochoty jecha�.
� Ale� wprost przeciwnie. Jest doskona�a pora do podr�y. Mo�emy to uzna� za
ma�e wakacje.
� Uhum.
� Po drodze b�dziesz m�g� zbiera� r�ne zio�a. Zrobi� �wietne kanapki na drog�. Na
pewno mi�o ci b�dzie zobaczy� si� z Apontheyem, prawda?
� Tak � przyzna� niech�tnie Kedrigern.
� I jak to jest daleko, tak naprawd�?
� Oko�o trzech dni drogi w ka�d� stron�.
� Ale� to �adna odleg�o��! Powiedz ptakowi, �e jedziemy.
Kedrigern wzruszy� z rezygnacj� ramionami.
� Dobrze, moja droga. Skoro sobie tego �yczysz.
� Ty te� i oboje dobrze o tym wiemy.
Zwracaj�c si� do ptaka Kedrigern wyci�gn�� r�k� i powiedzia�:
� Ptaku, jestem got�w do odpowiedzi.
Ma�y automat rozwin�� skrzyd�a, g�adko wzbi� si� w powietrze i usiad� na lewej d�oni
czarownika.
� Prosz� m�wi� prostego do mojego dzioba i nie zbli�a� si� za bardzo � powiedzia�.
Kedrigern uni�s� rami� a� ptak znalaz� si� r�wno z jego ustami na odleg�o�� przedramienia.
� Czy tak b�dzie dobrze? � spyta�.
� Znakomicie. Prosz� nadawa�.
Kedrigern zajrza� w otwarty dzi�b i nagle poczu� si� bardzo g�upio, stoj�c tak na
swoim podw�rku i gadaj�c do mechanicznego ptaka. Zaraz jednak si� opanowa�, odchrz�kn��
i g�osem lekko tylko nienaturalnym powiedzia�:
� Jak si� masz, Aponthey? S�yszysz mnie? Tu Kedrigern. Mam nadziej�, �e jeste�
zdr�w. My tu mamy pi�kny poranek.
24 � Kryszta� � szepn�a Ksi�niczka z ponaglaj�cym gestem.
� A tak, kryszta�. Co do tego twojego kryszta�u, Aponthey. Przybywamy, �eby go
obejrze�. To znaczy moja �ona i ja. Wyruszamy jutro i za trzy dni powinni�my by� na
miejscu. Nie zabawimy d�ugo.
� Kedu�, nie mo�emy wpa�� jak po ogie�. A je�eli to jaka� powa�na sprawa?
� No dobrze. Nie zabawimy d�ugo, chyba �e to jaka� powa�na sprawa. Do widzenia,
Aponthey. Do zobaczenia za kilka dni.
Kedrigern sko�czy�, ptak zatrzasn�� dzi�b, z dziarskim �Dzi�kuj� wzbi� si� z d�oni
czarownika, po czym zatoczy� jeden kr�g i skierowa� si� na p�nocny zach�d.
� No i co teraz? � spyta� Kedrigern.
� Pakujemy si� � powiedzia�a Ksi�niczka i wzi�wszy go za r�k� poprowadzi�a do
domu.
* * *
Rezydencja Apontheya okaza�a si� by� oddalona o nieca�e trzy dni przyjemnej
jazdy. Drogi by�y suche i puste. Nie by�o ani zbyt gor�co, ani zbyt ch�odno. Co noc
Ksi�niczka i Kedrigern rozbijali ob�z na ��kach pe�nych kwiat�w i spali pod gwiazdami,
ko�ysani do snu powiewem nios�cym s�odkie zapachy lata. Rankiem uzupe�niali
swoje proste �niadanie �wie�ymi jagodami. Podr� by�a tak idylliczna, �e Kedrigern nie
znajdowa� powod�w do zrz�dzenia i musia� si� zadowala� przepowiedniami nieuniknionego
deszczu, ch�odu i bandyckich napad�w w drodze powrotnej. Chc�c poprawi�
mu humor Ksi�niczka zagadn�a go o ich gospodarza.
� W jakim domu mieszka Aponthey?
� Nic nadzwyczajnego. Jest to w�a�ciwie jedna wielka pracownia. Mo�e wyda� ci si�
nieco zagracona, ale na pewno b�dzie interesuj�ca. Zegary wszelkich rodzaj�w, kszta�t�w
i rozmiar�w, z figurami, kt�re wywijaj� r�kami, wierzgaj� nogami, przewracaj�
oczami i wyczyniaj� �ama�ce... rzeczy, kt�re tykaj�, dzwoni�, szcz�kaj� i brzd�kaj�...
straszny ha�as co godzina, kiedy wszystkie te zegary robi� swoje na raz.
� Musimy poprosi� o jaki� cichy pok�j.
� Aponthey pewnie takiego nie ma. Raczej trzeba b�dzie na noc zatyka� czym�
uszy.
� A jaki jest on sam?
� �ywe srebro. Tryska energi�. Ruchliwy jak pch�a, zawsze robi tuzin rzeczy na raz
i planuje nast�pne dwa tuziny.
� Mo�e by� do�� m�cz�cy.
� Wi�kszo�� jego energii poch�ania praca. Mimo to potrafi by� bardzo interesuj�cym
kompanem. Tak, moja droga � powiedzia� czarownik u�miechaj�c si� nostalgicznie
i kr�c�c g�ow� � jestem pewien, �e ci si� spodoba. Naprawd� czaruj�cy m�odzie-
25
niec.
� Jak daleko jeszcze do jego domu? Powiedzia�e� trzy dni i jeste�my ju� trzeci dzie�
w drodze.
� Powinni�my lada chwila by� na miejscu. Musimy tylko przejecha� przez ten las.
Dom Apontheya stoi po�rodku wielkiej polany. Zawsze lubi� mie� wok� siebie du�o
wolnej przestrzeni, �eby m�c... poczekaj chwil�.
� Czy co� si� nie zgadza? � spyta�a Ksi�niczka.
Kedrigern wskaza� czarny kamienny s�up dwukrotnie wy�szy od cz�owieka. Z jednej
strony by� wypolerowany i z tej strony na wysoko�ci g�owy mia� wykute stylizowane
A nad dziwnym wielobocznym symbolem.
� To nie powinno sta� tutaj, po�rodku lasu. To jest znak graniczny jego polany
� powiedzia� czarownik.
� Czy jeste� pewien? � spyta�a Ksi�niczka.
� Jak najbardziej. Sam narysowa�em ten znak kamieniarzowi. To ostrze�enie dla demon�w.
Przy mnie ustawiano ten s�up.
� Mo�e kto� go przeni�s�.
Jedyn� odpowiedzi� Kedrigerna by�o pe�ne zadumy mrukni�cie. Potem wyci�gn��
spod koszuli medalion i podni�s� go do oka, �eby spojrze� przez Otw�r Prawdziwego
Widzenia.
� Jest i dom � o�wiadczy�. � Te� go kto� przeni�s�, bo stoi w�r�d drzew. Nie podoba
mi si� to.
Droga by�a w�ska i zaro�ni�ta. Powoli przejechali w�r�d zaro�li do drzwi, przed kt�rymi
Kedrigern wstrzyma� konia.
� To tutaj � powiedzia�. � Aponthey dokona� pewnych przer�bek, ale to jest na
pewno jego dom. Tylko sk�d, u licha, on si� znalaz� tutaj, po�rodku lasu? Zsi�d� i zapukam...
o, jest jaki� s�u��cy. Zapytamy tego starca.
Z domu wyszed� pow��cz�c nogami stary cz�owiek. Sta� przez chwil� mrugaj�c i patrz�c
szklanym wzrokiem przed siebie, a� po chwili dostrzeg� par� je�d�c�w. Przygl�da�
im si� bez s�owa.
� Dobry dzie�, starcze. Czy Aponthey jest w domu? � spyta� Kedrigern z przyjaznym
gestem.
� On tego nie � zagadkowo odpowiedzia� staruch.
� Czego nie?
� Kto?
� Aponthey.
� Czego chcesz od Apontheya?
� To Aponthey chce czego� ode mnie. Jestem Kedrigern, czarownik, a to jest moja
�ona Ksi�niczka. Aponthey mnie zaprosi�.
26 � Kedrigern? Ty jeste� Kedrigern? Czarownik? � spyta� stary cz�owiek wysokim,
dr��cym g�osem. Zacz�� poklepywa� r�ne cz�ci swojej osoby a� wreszcie wyci�gn��
par� grubych szkie� i niezgrabnie za�o�y� je na nos upuszczaj�c przy tym lask�.
Uzbrojony w okulary podszed�, �eby obejrze� uwa�nie swoich go�ci i w ko�cu zapia�
rado�nie � Kedrigern! Kopa lat! Nic si� nie zmieni�e�, ty stary �otrze!
� Aponthey? � spyta� czarownik ostro�nie. Starzec wybuchn�� skrzekliwym �miechem.
� Nie pozna�e� mnie, co? Nigdy nie mia�e� pami�ci do twarzy. Zakl�cia, to jedyne
co pami�tasz.
� No c�, dawno si� nie widzieli�my.
� Prawie sze��dziesi�t lat � powiedzia� stary cz�owiek z satysfakcj�. Za�o�� si�, �e
nie pami�tasz naszej ostatniej...
� Ale� pami�tam, pami�tam! To by�o w mojej wie�y. Ty, Fraigus i paru innych przyszli�cie
z�o�y� mi �yczenia z okazji sto dziesi�tej rocznicy urodzin. Przeci�gn�o si� to
�adnych par� dni.
� Teraz nie urz�dza si� ju� takich przyj�� � zauwa�y� Aponthey. � Zreszt� mo�e to
i lepiej. � Przyjrza� si� Ksi�niczce i spyta�: � A to kto?
� Aponthey, przedstawiam ci moj� �on�. � Na s�owa Kedrigerna Ksi�niczka zrzuci�a
z ramion podr�n� peleryn� i rozprostowa�a swoje t�czowe skrzyde�ka, a nast�pnie
wolno unios�a si� z siod�a i wyl�dowa�a na ziemi u boku m�a.
� Ona lata � powiedzia� Aponthey �ciszonym g�osem. � Ma ma�e skrzyde�ka i lata!
Pi�kna robota. Kto j� zrobi�?
� Nikt jej nie zrobi�. Jest prawdziwa i jest moj� �on�.
� Jest prawdziwa?
� Mi�o mi ci� pozna�, Aponthey. Tyle o tobie s�ysza�am � powiedzia�a przemile
Ksi�niczka wyci�gaj�c d�o�.
� Jeste� prawdziwa i latasz � powt�rzy� cicho wstrz��ni�ty Aponthey.
� To s� magiczne skrzyde�ka, ale sta�e. Bardzo mocne i bardzo u�yteczne � powiedzia�a
Ksi�niczka z u�miechem i zatrzepota�a skrzyde