7077

Szczegóły
Tytuł 7077
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7077 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7077 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7077 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

GORDON R. DICKSON �O�NIERZU, NIE PYTAJ Dorsai tom 2 Prze�o�y�: Janusz Wojdecki Tytu� orygina�u: Soldier, ask not Data wydania polskiego: 1992 r. Data pierwszego wydania oryginalnego: 1967 r. �O�NIERZU, NIE PYTAJ, ni jutro, ni dzi�, Dok�d id� na wojn� sztandary. Do wa�ki z Anarchem co dzie� trzeba i��. Uderz i nie znaj w ciosach miary! I s�awa, i honor, i chwa��, i zysk - Igraszki miedziaka nie warte. Pe�� sw� powinno�� i nie z�ota b�ysk, Lecz �ycie swe postaw na kart�! Troska i krew, cierpienie a� po kres Przypad�y nam wszystkim w udziale. W pier� wroga wymierz obna�ony miecz, Nim padniesz w bitewnym zapale! Taki �o�nierzy nasz Pa�skich jest �os, Gdy staniem u podn�y Tronu, Ochrzczonym krwi� w�asn� rozka�e nam G�os, Wej�� samym do Bo�ego Domu. Rozdzia� 1 Menin aejede thea Pelejadec Achileos � tymi s�owami rozpoczyna si� Homerowa Iliada i zawarta w niej opowie�� sprzed trzech i p� tysi�ca lat. Oto jest opowie�� o gniewie Achillesa. A oto jest opowie�� o m o i m gniewie. O tym, jak ja, Ziemianin, stawi�em czo�o ludom dw�ch �wiat�w, �wiat�w zwanych Zaprzyja�nionymi, sam przeciwko poborowym, fanatycznym i czarno odzianym �o�nierzom Harmonii i Zjednoczenia. I nie jest to opowie�� o umiarkowaniu w gniewie. Gdy� i ja, jak Achilles, jestem Ziemianinem. Nie robi to na was wra�enia? Nie? Nie w dzisiejszych czasach, kiedy synowie m�odszych �wiat�w s� wy�si, silniejsi, bardziej uzdolnieni od nas ze �wiat�w starszych? Je�li tak, to jak�e ma�o wiecie o Ziemi i jej synach! Opu��cie swe m�odsze �wiaty i powr��cie na Ojczyst� Planet�, by cho� raz bodaj dotkn�� jej stop�. W dalszym ci�gu istnieje i w dalszym ci�gu si� nie zmienia. W dalszym ci�gu s�o�ce odbija si� w wodach Morza Czerwonego, kt�re rozst�pi�y si� przed synami Izraelowymi. Jak dawniej wiatr wieje pod Termopilami, gdzie Leonidas wraz z trzystu Spartanami powstrzyma� zast�py perskiego kr�la Kserksesa i zmieni� bieg historii. Tu ludzie walczyli ze sob�, tu umierali, tu si� mno�yli, byli chowani i tu wznosili budowle przez ponad pi�� tysi�cy lat, nim cz�owiek w og�le o�mieli� si� zamarzy� o waszych nowych �wiatach. Czy� nie s�dzicie, �e owe pi�� tysi�cleci, pokolenie za pokoleniem pod tym samym niebem i na tej samej ziemi, wycisn�o swe pi�tno na naszych duszach, krwi i ko�ciach? Niech sobie ludzie z Dorsaj b�d� wojownikami ponad wszelkie wyobra�enie. Niech sobie Exotikowie z Mary i Kultis b�d� odzianymi w togi cudotw�rcami, kt�rzy potrafi� wywr�ci� cz�owieka na nice i si�gn�� po odpowiedzi tam, gdzie nie si�ga filozofia. Niech sobie badacze nauk �cis�ych z Newtona i Wenus zg��biaj� obszary tak dalece nam, zwyk�ym �miertelnikom, niedost�pne, �e z trudno�ci� mo�emy si� dzi� z tymi naukowcami porozumie�. Lecz my � ludzie z Ziemi, cho� nudni, niscy i pro�ci � mamy w sobie co� wi�cej ni� tamci. Gdy� wci�� jeszcze stanowimy wzorzec pe�nej istoty ludzkiej, zasadniczy trzon, kt�rego oni s� zaledwie udoskonalonymi cz�ciami � po�yskuj�cymi, wypolerowanymi, ostry- mi jak brzytwa cz�ciami. I tylko cz�ciami. Je�li jednak nale�ycie do tych, kt�rzy jak m�j wuj Mathias Olyn uwa�aj�, �e zostali�my daleko w tyle, w�wczas odsy�am was do Enklawy, utrzymywanej przez Exotik�w w St. Louis, gdzie czterdzie�ci dwa lata temu wielki wizjoner, Ziemianin Mark Torre, pierwszy rozpocz�� budow� tego, co za sto lat od dzisiaj stanie si� Encyklopedi� Finaln�. Ju� za lat sze��dziesi�t oka�e si� ona zbyt pot�na, delikatna i skomplikowana jak na warunki panuj�ce na powierzchni Ziemi. Zaczniecie jej w�wczas szuka� na orbicie. A za sto lat stanie si� � lecz nikt nie wie na pewno, czym si� w�wczas stanie ani co zdzia�a. Teoria Marka Torre g�osi, �e Encyklopedia odkryje przed nami g��bi� �wiadomo�ci �jak�� dobrze ukryt� cz�stk� duszy podstawowego ziemskiego rodzaju ludzkiego � kt�r� mieszka�cy m�odszych �wiat�w utracili, b�d� kt�rej posi��� nie byli w stanie. Lecz sprawd�cie sami. Jeszcze dzi� pojed�cie do Enklawy St. Louis i do��czcie do pierwszej lepszej tury zwiedzaj�cych hale i pomieszczenia badawcze Projektu Encyklopedii, by w ko�cu znale�� si� w obszernej, po�o�onej centralnie sali Katalogu, gdzie pot�ne zakrzywione �ciany ju� zaczynaj� by� �adowane przes�ankami wiedzy stuleci. Gdy za sto lat od dnia dzisiejszego ca�a przestrze� tej wielkiej sfery zostanie w ko�cu na�adowana, po��cz� si� okruchy wiedzy, kt�rych do tej pory ludzki umys� nigdy po��czy� nie zdo�a�. A dysponuj�c t� wiedz� ostateczn� ujrzymy � co? G��bi� �wiadomo�ci? Ale powiadam wam, nie zaprz�tajcie tym sobie teraz g�owy. Po prostu odwied�cie Katalog � to wszystko, o co was prosz�. Odwied�cie go razem z reszt� zwiedzaj�cych. Sta�cie w samym �rodku i uczy�cie, co ka�e przewodnik. � Pos�uchajcie. Pos�uchajcie. Uciszcie si� i nat�cie s�uch. Pos�uchajcie � nic nie dos�yszycie. A w�wczas przewodnik zm�ci wreszcie niezno�n�, nieledwie dotykaln� cisz� i powie wam, dlaczego chcia�, by�cie s�uchali. Tylko jeden cz�owiek na wiele milion�w m�czyzn i kobiet w og�le s�yszy cokolwiek. Tylko jeden na wiele milion�w � spo�r�d zrodzonych na Ziemi. Lecz nikt � absolutnie nikt � spo�r�d wszystkich urodzonych na m�odszych �wiatach, kt�rzy kiedykolwiek przyszli tutaj pos�ucha�, nie us�ysza� ani odrobiny. Uwa�asz, �e to jeszcze niczego nie dowodzi? W takim razie, przyjacielu, mylisz si�. Gdy� w�r�d tych, kt�rzy us�yszeli � to, co by�o do us�yszenia � znalaz�em si� ja sam i to, co us�ysza�em, a �wiadcz� o tym moje czyny, zmieni�o bieg ca�ego mojego �ycia. Zdoby�em wiedz� o posiadanej mocy, kt�r� p�niej w swojej w�ciek�o�ci wykorzysta�em planuj�c zag�ad� lud�w dwu Zaprzyja�nionych �wiat�w. A wi�c nie �miejcie si� ze mnie, kiedy przyr�wnuj� sw�j gniew do gniewu Achillesa, samotnego w swej zaciek�o�ci po�r�d myrmido�skich okr�t�w pod murami Troi. Gdy� s� mi�dzy nami i inne zbie�no�ci. Nazywam si� Tam Olyn, a moi przodkowie pochodzili w wi�kszej cz�ci z Irlandii, lecz po to, by sta� si� tym, kim jestem, tak jak Achilles wzrasta�em na greckim Peloponezie. W cieniu g�ruj�cych nad Atenami ruin bia�ego Partenonu nasze dusze spos�pnia�y za spraw� wuja, kt�ry nie pozwoli� im rozwija� si� swobodnie w s�o�cu. Dusze � moja i mojej m�odszej siostry Eileen. Rozdzia� 2 By� to jej pomys� � mojej siostry Eileen � by owego dnia, korzystaj�c z mojej nowej przepustki podr�nej pracownika �rodk�w Przekazu, odwiedzi� Encyklopedi� Finaln�. W zwyk�ych okoliczno�ciach by� mo�e bym si� zastanowi�, dlaczego chcia�a si� tam wybra�. Ale w chwili kiedy to zaproponowa�a, perspektywa ujrzenia Encyklopedii tr�ci�a we mnie czu�� strun�, nisk� i mocn� niczym nieoczekiwane uderzenie gongu � poczu�em co�, czego nigdy dot�d nie dozna�em � co� na kszta�t strachu. Ale nie by� to zwyczajny strach, nic tak prostego. Uczucie nie by�o nawet do gruntu przykre. Po wi�kszej cz�ci przypomina�o pustk� i napi�cie poprzedzaj�ce zwykle moment poddania si� jakiej� wa�nej pr�bie. A jednak to by�o to � ale i w jaki� spos�b co� wi�cej. Uczucie, jakbym napotka� na swej drodze smoka. Trwa�o nie d�u�ej ni� sekund�. Ale sekunda wystarczy�a. I jako �e Encyklopedia dla zrodzonych na Ziemi reprezentowa�a teoretycznie wszelk� nadziej�, m�j wuj Mathias za� by� dla nas przyk�adem braku wszelkiej nadziei, skojarzy�em to uczucie z nim i z wyzwaniem, jakie stanowi� dla mnie przez wszystkie lata naszego �ycia pod jednym dachem. A to spowodowa�o, �e z miejsca zdecydowa�em si� tam p�j��, nie zwa�aj�c na jakiekolwiek inne dodatkowe wzgl�dy. Co wi�cej, wyprawa �wietnie si� nadawa�a do uczczenia sukcesu. Zwykle nie zabiera�em nigdzie Eileen ze sob� � ale w�a�nie podpisa�em sta�ow� umow� o prac� z Mi�dzygwiezdn� S�u�b� Prasow� w ich Jednostce Sztabowej tu, na Ziemi. I to zaledwie w dwa tygodnie po uko�czeniu Genewskiego Uniwersytetu �rodk�w Przekazu. To prawda, uniwersytet ten wyr�nia� si� w�r�d wszystkich uczelni tego rodzaju na czternastu zamieszkanych planetach z Ziemi� w��cznie, a indeks mych naukowych osi�gni�� by� najlepszy w ca�ej jego historii. Niemniej takie oferty pracy trafiaj� si� m�odym ludziom prosto po studiach raz na dwadzie�cia lat, je�li nie rzadziej. Tak wi�c nie zada�em sobie trudu, by wypyta� siedemnastoletni� siostr�, dla-czeg� to mianowicie chce, bym j� zabra� do Encyklopedii Finalnej w okre�lonym przez ni� dniu i godzinie. Tak jak dzisiaj to widz�, przypuszczam, �e musia�em sobie wyt�umaczy�, i� chcia�a jedynie, cho�by na jeden dzie�, wyrwa� si� z mrocznego domostwa wuja. Co ju� samo w sobie by�o dla mnie dostatecznym powodem. To w�a�nie Mathias, brat mojego ojca, przyj�� nas do siebie po �mierci naszych rodzic�w w wypadku samochodowym. I to w�a�nie on t�amsi� mnie i Eileen przez lata dorastania. Nie �eby kiedykolwiek nas dotkn��, przynajmniej w sensie fizycznym. Nie �eby dopu�ci� si� wobec nas jakiegokolwiek jawnego lub rozmy�lnego okrucie�stwa. Nie musia�. Wystarczy�o ofiarowa� nam najzamo�niejszy z dom�w, najwyborniejsze jedzenie, ubranie i opiek� � i dopilnowa�, by�my dzielili to wszystko z n i m, cz�owiekiem o sercu tak samo pozbawionym s�onecznego blasku, jak nale��ca do� kamienica bez okien, ciemna jak podziemna jaskinia, kt�ra nigdy nie widzia�a �wiat�a dziennego, i o duszy zimnej jak kamie� spoczywaj�cy na dnie tej jaskini. Jego bibli� by�y pisma tego starego dwudziestopierwszowiecznego �wi�tego, a mo�e diab�a, Waltera Blunta � kt�rego motto brzmia�o: NISZCZY�! � i kt�rego Bractwo Chantry da�o p�niej �ycie kulturze Exotik�w na m�odszych �wiatach Mary i Kultis. Nie mia�o znaczenia, �e Exotikowie odmiennie odczytywali pisma Blunta, upatruj�c ich przes�anie w. plewieniu chwastu tera�niejszo�ci pod upraw� kwiat�w przysz�o�ci. Nasz wuj Mathias nie si�ga� my�l� dalej ni� plewienie, co te� dzie� po dniu w swym mrocznym domu wbija� nam do g�owy. Ale do�� ju� o Mathiasie. By� doskona�o�ci�, je�li chodzi o brak nadziei i wiar�, �e m�odsze �wiaty ju� dawno zostawi�y nas, Ziemian, w tyle, na pastw� skarlenia i �mierci, niczym obumar�y cz�onek lub uleg�� atrofii cz�� cia�a. Lecz ani Eileen, ani ja nie potrafili�my dor�wna� mu w tej ch�odnej filozofii, mimo �e jako dzieci pr�bowali�my ze wszystkich si�. Tak wi�c ka�de z nas na sw�j spos�b rwa�o si� do ucieczki zar�wno od owej filozofii, jak od wuja, a szlaki tej ucieczki przywiod�y nas oboje do Enklawy Exotik�w w St. Louis i do Encyklopedii Finalnej. Z Aten do St. Louis polecieli�my wahad�owcem, a z St. Louis do Enklawy dotarli�my metrem. Airbus przywi�z� nas na dziedziniec Encyklopedii. Pami�tam, �e z jakiego� powodu wysiad�em ostatni. I kiedy stan��em w betonowym kr�gu, poczu�em zn�w owo g��bokie nag�e uderzenie gongu. Zamar�em jak cz�owiek wprawiony w trans. � Przepraszam � rozleg� si� za mn� g�os � pan nale�y do grupy zwiedzaj�cych, prawda? Zechce pan do��czy� do reszty. Jestem wasz� przewodniczk�. Odwr�ci�em si� gwa�townie i spojrza�em z g�ry w br�zowe oczy dziewczyny w b��kitnej szacie Exotik�w. Sta�a tam �wie�a jak blask s�o�ca padaj�cy na ni� � ale co� mi w jej wygl�dzie nie pasowa�o. � Nie jeste� z Exotik�w! � powiedzia�em nagle. Bo te� i nie by�a. Exotikowie od urodzenia mieli swe pochodzenie wypisane na twarzach. Ich oblicza by�y spokojniejsze ni� twarze innych ludzi. Ich oczy wpatrywa�y si� we wszystko z wi�ksz� przenikliwo�ci�. Byli jak Bogowie Po- 8 koju, zawsze siedz�cy z jedn� r�k� na u�pionym gromie, niby nie�wiadomi jego obecno�ci. � Jestem wsp�pracownic� � odpar�a. � Nazywam si� Liza Kant. I masz racj�. Nie jestem z prawdziwych Exotik�w. Nie wygl�da�a na zaniepokojon� moj� pr�b� wyja�nienia, dlaczego okrywa j� szata Exotik�w. By�a ni�sza od mojej siostry, wysokiej jak na Ziemiank�, ja te� jestem wysoki jak na Ziemianina. Eileen by�a jasn� blondynk�, natomiast ja mia�em ju� wtedy ciemne w�osy. Kiedy nasi rodzice zmarli, moja czupryna by�a tego samego koloru co w�osy Eileen, ale pociemnia�a w miar� up�ywu lat pod dachem Mathiasa. Ta dziewczyna, Liza, mia�a kasztanowe w�osy, zgrabn� sylwetk� i roze�mian� buzi�. Zaintrygowa�a mnie urod� i szat� � ale jednocze�nie nieco zirytowa�a. By�a taka pewna siebie. Dlatego te� nie spuszcza�em jej z oka, gdy zaj�a si� gromadzeniem os�b czekaj�cych na oprowadzenie po Encyklopedii. Gdy zwiedzanie ju� si� rozpocz�o, zjawi�em si� u jej boku i w przerwie wyk�adu wszcz��em z ni� rozmow�. Bez wahania opowiedzia�a mi o sobie. Urodzi�a si� na p�nocnoameryka�skim �rodkowym Zachodzie, niedaleko St. Louis. Do szko�y podstawowej i �redniej chodzi�a w Enklawie i tak sta�a si� zwolenniczk� filozofii Exotik�w. Zacz�a wi�c pracowa� w�r�d nich i �y� na ich spos�b. Pomy�la�em, �e szkoda na to tak atrakcyjnej dziewczyny i powiedzia�em jej to bez ogr�dek. � Dlaczego szkoda � odpar�a z u�miechem � skoro daj� w ten spos�b upust ca�ej nagromadzonej we mnie energii, i to w dobrej sprawie? Uzna�em, �e pewnie si� ze mnie �mieje. Nie podoba�o mi si� to � nawet w tamtych czasach nie lubi�em, by si� ze mnie �miano. � C� to za dobra sprawa? � zapyta�em najbardziej obcesowo, jak umia�em. � Kontemplacja w�asnego p�pka? Jej u�miech znikn�� i popatrzy�a na mnie dziwnym wzrokiem, tak dziwnym, �e zapami�ta�em to spojrzenie na zawsze. By�o to tak, jak gdyby dopiero teraz u�wiadomi�a sobie moje istnienie, niczym istnienie nieznajomego p�ywaka unoszonego noc� przez fale daleko od niewzruszonej opoki brzegu, na kt�rym sta�a. Wyci�gn�a r�k�, jakby chcia�a mnie dotkn��, ale zaraz j� opu�ci�a, przypomniawszy sobie, gdzie si� znajdujemy. � Jeste�my tu zawsze � odpar�a zagadkowo. � Pami�taj o tym. Jeste�my tu zawsze. Odwr�ci�a si� i powiod�a nas przez niezmontowany kompleks struktur tworz�cych Encyklopedi�. � Struktury te, po przeniesieniu w przestrze� oko�oziemsk� � prowadz�c nas dalej zwraca�a si� teraz do wszystkich � z�o�� si�, formuj�c kszta�t w przybli�eniu kulisty, na orbicie le��cej na wysoko�ci ponad stu pi��dziesi�ciu mil nad powierzchni� Ziemi. � Powiedzia�a nam, jakim ogromnym wydatkiem b�dzie przeniesienie na orbit� takiej konstrukcji w jednym kawa�ku. Potem wyt�umaczy- �a, dlaczego koszty te, chocia� niezmierne, by�y usprawiedliwione. Ot� w ci�gu pierwszych stu lat poczyniono du�e oszcz�dno�ci dzi�ki temu, �e budow� i �adowanie informacjami wykonano bardziej ekonomicznie na Ziemi. � Encyklopedia Finalna � m�wi�a � mia�a by� nie tylko magazynem fakt�w. Gromadzenie wiedzy to jedynie �rodek wiod�cy do celu � celem tym jest odkrycie i ustalenie zale�no�ci zachodz�cych pomi�dzy wszystkimi faktami. Ka�da porcja wiedzy mia�a by� ��czona z innymi porcjami za pomoc� drga� energetycznych przenosz�cych kod zale�no�ci, dop�ki po��czenia owe nie zostan� przeprowadzone w najwy�szym mo�liwym stopniu i dop�ki ogromna masa ��cz�cych si� ze sob� informacji, zebranych przez cz�owieka na temat jego wszech�wiata i niego samego, nie zacznie w ko�cu objawia� swego kszta�tu jako ca�o�ci w spos�b nigdy jeszcze przez cz�owieka nie widziany. Podj�cie budowy Encyklopedii przez Ziemian wi�za�o si� jeszcze z czym� innym, wa�niejszym. By�a to nadzieja ca�ej Ziemi � wszystkich ludzi na planecie z wyj�tkiem Mathiasa i jemu podobnych, kt�rzy stracili ju� wszelk� nadziej� � �e prawdziw� zap�at� za zbudowanie Encyklopedii b�dzie mo�liwo�� u�ycia jej jako narz�dzia do zbadania s�uszno�ci teorii Marka Torre. A teoria Marka Torre, jak wszyscy powinni�my wiedzie�, zak�ada�a istnienie w dziedzinie wiedzy cz�owieka o sobie samym ciemnej strefy, strefy, gdzie zawsze zawodzi� wzrok ludzki, tak jak postrzeganie wszelkich urz�dze� percepcyj-nych zawodzi w �lepej strefie, strefie, gdzie one same si� znajduj�. Encyklopedia Finalna � przewidywa� Torre � b�dzie mog�a zbada� t� �lep� stref� cz�owieka drog� wnioskowania z kszta�tu i masy ca�kowitej poznanej wiedzy. A w strefie tej � m�wi� Torre � znajdziemy co� � nieznan� jako��, umiej�tno�� lub si�� � co posiada tylko i wy��cznie podstawowy szczep ludzki z Ziemi, co�, co zosta�o odebrane lub nigdy nie by�o dane odpryskom rasy ludzkiej na m�odszych �wiatach, kt�re tylko pozornie prze�cign�y w szybkim tempie nasze rodzicielskie plemi� pod wzgl�dem si�y cia�a i umys�u. S�uchaj�c tego wszystkiego, przy�apa�em si� na tym, �e z jakiej� przyczyny rozpami�tuj� zagadkowe spojrzenie i dziwnie brzmi�ce s�owa, kt�re wcze�niej skierowa�a do mnie Liza. Rozgl�da�em si� po niezwyk�ych, wype�nionych lud�mi pomieszczeniach, gdzie nawet w czasie naszego zwiedzania bez przerwy toczy�y si� wszelkiego rodzaju prace, od budowlanych po laboratoryjne, i znowu zacz�o mnie ogarnia� to dziwne, nieco straszne uczucie. Nie tylko powr�ci�o, ale zagnie�dzi�o si� na dobre i j�o si� wzmaga�, a� poczu�em, �e ca�a Encyklopedia sta�a si� jednym wielkim �ywym organizmem, ze mn� w samym �rodku. Instynktownie wyda�em temu uczuciu walk�, gdy� zawsze najbardziej na �wiecie pragn��em w �yciu wolno�ci � tego, by �adna si�a ludzka czy mechaniczna nie mog�a mnie do niczego zmusi�. Lecz w dalszym ci�gu narasta�o we mnie i nie przesta�o narasta�, gdy dotarli�my wreszcie do sali Katalogu, kt�ra w kosmosie mia�a znale�� si� w samym centrum Encyklopedii. 10 Sala mia�a kszta�t ogromnej kuli, tak rozleg�ej, �e gdy do niej weszli�my, ca�a przeciwleg�a �ciana gin�a w mroku, migota�y jedynie s�abe �wietliki, sygnalizuj�ce doprowadzenie nowych fakt�w i ich skojarze� do czu�ego materia�u rejestruj�cego na wewn�trznej powierzchni, niesko�czonej powierzchni, kt�ra zakrzywiaj�c si� wok� nas stanowi�a jednocze�nie sufit, pod�og� i �ciany. Ca�e przestronne wn�trze tej ogromnej sferycznej sali by�o puste, nie licz�c ustawionych na rusztowaniach pochylni wychodz�cych do g�ry z otwor�w wej�ciowych i �mia�ym �ukiem si�gaj�cych ogromnej platformy zawieszonej w powietrzu w geometrycznym �rodku komory. Teraz Liza poprowadzi�a nas jedn� z pochylni w g�r�, a� doszli�my do platformy maj�cej nie wi�cej ni� sze�� metr�w �rednicy. �... Tu, gdzie teraz jeste�my � powiedzia�a Liza, gdy stan�li�my na platformie � znajduje si� to, co kiedy� znane b�dzie jako Punkt Przej�cia. W kosmosie wszystkie po��czenia przeprowadzone b�d� nie tylko naoko�o �cian sali Katalogu, ale r�wnie� doprowadzone do tego punktu centralnego. I stoj�c w tym w�a�nie punkcie przyszli zawiadowcy Encyklopedii spr�buj� wykorzysta� j� do sprawdzenia teorii Marka Torre i zobacz�, czy uda im si� wywie�� na �wiat�o dzienne wiedz� ukryt� w g��bi umys�u ziemskiego cz�owieka. Przerwa�a i okr�ci�a si�, by sprawdzi�, gdzie stoj� wszyscy uczestnicy wycieczki. � Prosz� si� �cie�ni� � rzek�a. Przez sekund� nasze oczy si� spotka�y � i nagle, bez �adnego ostrze�enia, fala uczu�, kt�re wywo�ywa�a we mnie Encyklopedia, wezbra�a pian�. Przenikn�o mnie zimne uczucie przypominaj�ce strach i stan��em nieruchomo jak s�up soli. � A teraz � kontynuowa�a, kiedy przysun�li�my si� bli�ej � prosz� was wszystkich o zachowanie przez sze��dziesi�t sekund absolutnego bezruchu oraz 0 nat�enie s�uchu. Po prostu zamie�cie si� w s�uch i zobaczymy, czy co� us�yszycie. Ucich�y rozmowy i zamkn�a si� wok� nas panuj�ca w komorze nieprzenikniona cisza. Owin�a nas szczelnie i nagle odezwa� si� w moim m�zgu dzwonek alarmowy. Nigdy dot�d nie cierpia�em na l�k wysoko�ci ani l�k przestrzeni, lecz oto teraz spad�a na mnie ob��dna �wiadomo�� wielkiej pustki pod platform� 1 ogromu otaczaj�cej nas przestrzeni. Poczu�em bicie serca i zawroty g�owy. � A co mamy us�ysze�? � odezwa�em si� g�o�no, nie dlatego �e mnie to interesowa�o, ale po to, by otrz�sn�� si� z zaczynaj�cych ogarnia� mnie mdl�cych sensacji. M�wi�c to sta�em prawie za plecami Lizy. Odwr�ci�a si� i spojrza�a na mnie. W jej oczach zn�w go�ci� cie� owego zagadkowego spojrzenia, kt�rym obrzuci�a mnie przedtem. � Nic � odpar�a. A potem zawaha�a si�, wci�� dziwnie na mnie patrz�c. � A mo�e... co�, chocia� szansa na to jest jak jeden do miliarda. Dowiesz si�, kiedy us�yszysz, a ja wyt�umacz� wszystko po up�ywie sze��dziesi�ciu sekund. 11 � Prosz�cym gestem po�o�y�a mi r�k� na ramieniu. � Teraz b�d� �askaw by� cicho ze wzgl�du na innych, nawet je�li sam nie chcesz pos�ucha�. � Och, pos�ucham � przyrzek�em. Odwr�ci�em si�. I nagle, ponad jej ramieniem, za nami, w oddali przy wej�ciu, kt�rym dostali�my si� do sali Katalogu, zobaczy�em moj� siostr�, ju� nie w naszej grupie. Z tej odleg�o�ci rozpozna�em j� tylko po jasnych w�osach i wysokim wzro�cie. Rozmawia�a z ciemnow�osym, szczup�ym m�czyzn�, ubranym na czarno, kt�rego, cho� sta� obok niej, nie mog�em pozna� z tak daleka. By�em zaskoczony, a w chwil� potem poirytowany. Obraz chudego m�czyzny w czerni by� dla mnie niczym policzek. Sam fakt, �e moja siostra opu�ci�a grup� po to, by porozmawia� z zupe�nie dla mnie obcym cz�owiekiem i to rozmawia� z takim przej�ciem, s�dz�c po widocznym spi�ciu sylwetki i drobnych ruchach r�k, wyda� mi si� niegrzeczno�ci�, urastaj�c� do rangi zdrady. W ko�cu to ona b�aga�a mnie o przyj�cie tutaj. W�osy stan�y mi d�ba na karku i wezbra�a we mnie fala zimnego gniewu. To �mieszne � z tej odleg�o�ci nawet cz�owiek obdarzony najlepszym s�uchem nie zdo�a�by pods�ucha� ich rozmowy, lecz przy�apa�em si� na tym, �e wysilam si�, by przenikn�� otaczaj�c� nas cisz� ogromnej komnaty, pr�buj�c dowiedzie� si�, 0 czym te� m�wi�. I w�wczas, najpierw z ledwo�ci�, a potem coraz lepiej, zacz��em s�ysze�. Co�. Nie g�os mojej siostry i nie g�os nieznajomego, kimkolwiek by�, ale jaki� dochodz�cy z daleka, chrapliwy g�os m�czyzny. M�wi� j�zykiem podobnym nieco do �aciny, lecz opuszcza� samog�oski i grasejowa�, co zmienia�o jego przemow� w pomruk podobny gwa�townemu przetaczaniu si� letniego gromu towarzysz�cemu b�yskawicy. G�os narasta�, staj�c si� nie tyle g�o�niejszy, co bli�szy � a potem us�ysza�em drugi g�os, odpowiadaj�cy pierwszemu. I jeszcze jeden g�os. I jeszcze jeden. I jeszcze jeden. Rycz�c, wrzeszcz�c, zbli�aj�c si� jak lawina, g�osy nagle opad�y mnie ze wszystkich stron, ich liczba w�ciekle narasta�a, podwajaj�c si� i potrajaj�c � wszystkie g�osy we wszystkich j�zykach ca�ego �wiata, wszystkie g�osy, jakie kiedykolwiek by�y na tym �wiecie � i jeszcze wi�cej. Jeszcze � i jeszcze � 1 jeszcze. Wrzeszcza�y mi do ucha paplaj�c, p�acz�c, �miej�c si�, przeklinaj�c, rozkazuj�c, t�umacz�c � lecz nie stapia�y si�, jak mo�na by si� spodziewa� po takiej mnogo�ci, w jeden pot�ny, ale przynajmniej nie rozbity na g�osy grom wywo�any rykiem wodospadu. Coraz bardziej wzmaga�y si�, lecz wci�� pozostawa�y rozdzielone. S�ysza�em wszystkie! Ka�dy z milion�w i miliard�w kobiecych i m�skich g�os�w krzycza� mi z osobna do ucha. I w ko�cu tumult ten uni�s� mnie jak pi�rko pochwycone przez czo�o huraganu, okr�ci� mn� gdzie� w g�rze i porwa� poza granice przytomno�ci we w�ciek�� 12 katarakt� nie�wiadomo�ci. Rozdzia� 3 Pami�tam, �e nie chcia�em si� obudzi�. Wydawa�o mi si�, �e wr�ci�em z dalekiej podr�y i przez d�u�szy czas by�em nieobecny. Lecz kiedy w ko�cu otwar�em z wielk� niech�ci� oczy, le�a�em na pod�odze komory, a Liza Kant pochyla�a si� nade mn�. Tylko ona � niekt�rzy z naszej grupy jeszcze nie zd��yli si� obr�ci�, by zobaczy�, co si� ze mn� sta�o. Liza unios�a moj� g�ow� z pod�ogi. � S�ysza�e�! � powiedzia�a przynaglaj�co �ciszonym g�osem, prawie na ucho. � Co takiego s�ysza�e�? � S�ysza�em? Potrz�sn��em g�ow� w oszo�omieniu, przypominaj�c sobie to wszystko i spodziewaj�c si� prawie tego, �e nieprzebrane morze g�os�w zatopi mnie po raz wt�ry. Lecz tym razem s�ycha� by�o tylko cisz�, a w powietrzu wisia�o pytanie Lizy. � Co s�ysza�em? � powt�rzy�em. � Ich. � Ich? Zmru�y�em oczy przeszyty jej spojrzeniem i nagle przeja�ni�o mi si� w g�owie. W jednej chwili przypomnia�em sobie moj� siostr� i zerwa�em si� na r�wne nogi, usi�uj�c z tej odleg�o�ci dojrze� wej�cie, obok kt�rego widzia�em Eileen stoj�c� z czarno ubranym m�czyzn�. Ale ani w wej�ciu, ani w jego okolicy nikt nie sta�. Nie by�o ani jej, ani jego. Nie by�o �adnego z nich. Pozbiera�em si� do kupy. By�em wstrz��ni�ty, rozbity i zupe�nie pozbawiony pewno�ci siebie przez kaskad� g�os�w, pod kt�r� mnie wepchni�to i kt�rej da�em si� ponie��. Tajemnica mojej siostry i jej znikni�cie odebra�y mi zdrowy rozs�dek. Zostawi�em Liz� bez odpowiedzi i pu�ci�em si� biegiem w d� pochylni, ku wej�ciu, gdzie po raz ostatni widzia�em Eileen rozmawiaj�c� z nieznajomym w czarnym ubraniu. Cho� by�em szybki i mia�em d�u�sze nogi, Liza by�a jeszcze szybsza. Nawet w swoich b��kitnych szatach mog�a i�� o lepsze z asami bie�ni. Dogoni�a mnie, wyprzedzi�a i stan�a w drzwiach, tarasuj�c je w chwili, gdy do nich dobieg�em. � Dok�d idziesz? � zawo�a�a. � Nie mo�esz odej�� � jeszcze nie teraz! Je�li co� s�ysza�e�, musz� zabra� ci� do Marka Torre. �yczy sobie rozmawia� 14 osobi�cie z ka�dym, kto kiedykolwiek co� us�yszy! Jej s�owa ledwo do mnie dociera�y. � Z drogi � burkn��em i odepchn��em j� niezbyt delikatnie na bok. Da�em nura do wej�cia i znalaz�em si� w okr�g�ym pomieszczeniu narz�- dziowni. Pracowali tam technicy w kolorowych bluzach, czyni�c niepoj�te rzeczy z nieprawdopodobnymi �ama�cami szk�a i metalu � ale ani �ladu Eileen i cz�owieka w czerni. Przenikn��em przez pok�j do znajduj�cego si� za nim korytarza. Ale i tu by�o pusto. Pobieg�em korytarzem i skr�ci�em w pierwsze napotkane drzwi na prawo. Kilku czytaj�cych i pisz�cych podnios�o na mnie wzrok znad sto��w i �awek i popatrzy�o ze zdumieniem, lecz Eileen ani nieznajomego nie by�o w�r�d nich. Spr�bowa�em w nast�pnym pokoju, a potem w jeszcze jednym, wsz�dzie bez powodzenia. Przy pi�tym pokoju Liza ponownie mnie dogoni�a. � St�j! � rozkaza�a. I tym razem chwyci�a mnie naprawd� z si�� zdumiewaj�c� jak na tak niepozorn� dziewczyn�. � Zatrzymasz si� wreszcie i pomy�lisz przez chwil�? Co si� sta�o? � Sta�o si�! � wrzasn��em. � Moja siostra... I w�wczas zatrzyma�em si� i ugryz�em w j�zyk. Nagle dotar�o do mnie, jak idiotycznie zabrzmia�oby, gdybym zdradzi� Lizie cel moich poszukiwa�. To, �e siedemnastoletnia dziewczyna od��cza si� od grupy i rozmawia z kim�, kogo nie zna jej starszy brat, nie jest najszcz�liwszym wyt�umaczeniem powodu szale�czej pogoni i p�niejszych gor�czkowych poszukiwa� � przynajmniej w dniu dzisiejszym obecnego stulecia. Nie mia�em bynajmniej zamiaru robi� Lizie wyk�adu na temat braku ciep�a w nieszcz�liwym okresie naszego dorastania, mojego i Eileen, w domu wuja Mathiasa. Stan��em bez s�owa. � Musisz p�j�� ze mn� � powiedzia�a nagl�co sekund� p�niej. � Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak strasznie, niewyobra�alnie rzadko kto� naprawd� co� s�yszy w Punkcie Przej�cia. Nie rozumiesz, jak wiele to teraz znaczy dla Marka Torre � dla Marka Torre we w�asnej osobie � znale�� kogo�, kto us�ysza�! Potrz�sn��em g�ow� w odr�twieniu. Nie mia�em ochoty nikomu opowiada�, przez co w�a�ciwie przeszed�em, a ju� najmniej, �eby badano mnie jak jaki� wybryk natury albo okaz do�wiadczalny. � Musisz! � powt�rzy�a Liza. � To bardzo wa�ne. Nie tylko dla Marka, dla ca�ego Projektu. Pomy�l! Nie uciekaj, prosz�! Zastan�w si� najpierw nad tym, co robisz! Trafi�o do mnie s�owo �zastan�w si�". Z wolna umys� mi si� przeja�ni�. To, co m�wi�a, by�o najprawdziwsz� prawd�. Powinienem zastanowi� si� zamiast goni� w pi�tk� jak cz�owiek niespe�na rozumu. Eileen i czarno ubrany nieznajomy mogli by� w kt�rymkolwiek z dziesi�tk�w pokoi oraz korytarzy � mogli ju� na- 15 wet opu�ci� Projekt i Enklaw�. Tak czy owak, c� m�g�bym powiedzie�, nawet gdybym ich dogoni�? Za��da�, by zdradzi� swoj� to�samo�� i zadeklarowa� swoje zamiary wzgl�dem mojej siostry? Prawdopodobnie dobrze si� sta�o, �e nie uda�o mi si� ich odnale��. Ponadto by�a jeszcze jedna sprawa. Ci�ko pracowa�em, by otrzyma� kontrakt, kt�ry podpisa�em przed trzema dniami, zaraz po opuszczeniu uniwersytetu. Kontrakt z Mi�dzygwiezdn� S�u�b� Prasow�. Lecz do ukoronowania moich ambicji mia�em jeszcze przed sob� dalek� drog�. Gdy� tym, czego pragn��em najbardziej � tak d�ugo i zawzi�cie, jak gdyby pragnienie to by�o wczepion� we mnie z�bami i pazurami �yw� istot� � by�a wolno��. Prawdziwa wolno��, jak� posiadaj� tylko cz�onkowie w�adz planetarnych � i jedna jedyna grupa zawodowa, czynni cz�onkowie Gildii Mi�dzygwiezdnej S�u�by Prasowej. Ci pracownicy, kt�rzy podpisali przysi�g� niezawis�o�ci i formalnie byli lud�mi bez w�asnego �wiata, co mia�o gwarantowa� bezstronno�� kierowanej przez nich S�u�by. �wiaty zamieszkane przez r�d ludzki by�y podzielone � tak jak podzieli�y si� dwie�cie z ok�adem lat temu � na dwa obozy, jeden utrzymuj�cy sw� ludno�� na ��cis�ych" kontraktach i drugi, wierz�cy w tak zwane kontrakty �lu�ne". Za �cis�ymi kontraktami opowiada�y si� Zaprzyja�nione �wiaty Harmonii i Zjednoczenia, Newton, Cassida i Wenus oraz Ceta � du�y i nowy �wiat okr��aj�cy Tau Ceti. Po stronie lu�nych znajdowa�a si� Ziemia, Dorsaj, Egzotyczne �wiaty Mary i Kultis, Nowa Ziemia, Freilandia, Mars i niewielki katolicki �wiat St. Marie. R�ni�cym je czynnikiem by� konflikt system�w ekonomicznych � dziedzictwo podzielonej Ziemi, kt�ra je pierwotnie skolonizowa�a. Gdy� w naszych czasach istnia�a tylko jedna waluta mi�dzyplanetarna � a by�a ni� moneta wysoce wyszkolonych umys��w. Konkurencja by�a ju� zbyt wielka, by pojedyncza planeta mog�a pozwoli� sobie na szkolenie w�asnych specjalist�w, szczeg�lnie w sytuacji, gdy inne �wiaty wydawa�y lepszych. Najdoskonalsza nawet edukacja na Ziemi i na jakimkolwiek innym �wiecie nie mog�a wyprodukowa� zawodowego �o�nierza, kt�ry m�g�by si� r�wna� z wytwarzanym na Dorsaj. Nie by�o lepszych fizyk�w od fizyk�w z Newtona ani psycholog�w nad tych z Exotik�w, ani poborowych oddzia��w zaci�nych r�wnie tanich i niebacznych na straty w ludziach, jak te z Harmonii i Zjednoczenia � i tak dalej. W rezultacie jeden �wiat szkoli� jeden rodzaj czy te� typ zawodowca i wymienia� jego us�ugi z tytu�u kontraktu z drugim �wiatem na kontrakt i us�ugi jakiegokolwiek innego typu zawodowca, kt�rego potrzebowa�. Podzia� mi�dzy oboma obozami by� sztywny, Na �lu�nych" �wiatach kontrakt cz�owieka nale�a� w cz�ci do niego samego. Nikt bez wyra�enia zgody nie m�g� by� wymieniony ani sprzedany na inny �wiat � z wyj�tkiem nag�ych przypadk�w i spraw najwy�szej wagi. Na ��cis�ych" �wiatach �ycie jednostki nale�a�o do w�adz � jej kontrakt m�g� by� sprzedany lub wymieniony ze skutkiem natychmiastowym. Gdy tak si� dzia�o, jednostka mia�a tylko jeden jedyny obowi�zek � 16 a mianowicie uda� si� do pracy tam, gdzie jej kazano. Tak wi�c na wszystkich �wiatach istnieli niewolni i wolni cz�ciowo. Na �wiatach lu�nych, do kt�rych, jak ju� wspomnia�em, nale�a�a Ziemia, ludzie mego pokroju byli wolni cz�ciowo. Ja jednak pragn��em pe�nej wolno�ci, takiej, jak� zapewnia jedynie cz�onkostwo Gildii. Raz przyj�ty do Gildii, zyska�bym t� wolno�� na zawsze. Gdy� kontrakt na moje us�ugi sta�by si� w�asno�ci� S�u�by Prasowej i tylko jej. �aden �wiat nie m�g�by mnie potem s�dzi� ani sprzeda� moich us�ug wbrew mojej woli jakiej� innej planecie, kt�rej akurat by�by d�u�ny nadwy�k� wykwalifikowanej si�y roboczej. To prawda, Ziemia, w odr�nieniu od Newtona, Cassi-dy, Cety i niekt�rych innych �wiat�w, dumna by�a z faktu, i� nigdy nie musia�a sprzedawa� na pniu swoich absolwent�w uniwersyteckich w zamian za specjalist�w z m�odszych �wiat�w. Lecz gdyby kiedykolwiek zasz�a taka potrzeba, Ziemia mia�aby do tego prawo na r�wni z wszystkimi innymi planetami � a kr��y�o wiele opowie�ci o takich przypadkach. Tak wi�c moje ambicje i g��d wolno�ci, podsycane we mnie przez lata sp�dzone pod dachem Mathiasa, mog�y by� zaspokojone tylko poprzez dostanie si� do S�u�by Prasowej. A mimo uniwersyteckich sukces�w, jakiekolwiek by by�y, wci�� mia�em przed sob� dalek�, trudn� i niepewn� drog�. Nie mog�em sobie pozwoli� na przeoczenie niczego, co by mi pomog�o w jej pokonaniu, a w�a�nie za�wita�o mi w g�owie, �e odmowa zobaczenia si� z Markiem Torre oznacza�aby odrzucenie szansy takiej pomocy. � Masz racj� � odpowiedzia�em Lizie � p�jd� si� z nim zobaczy�. Oczywi�cie, �e si� z nim zobacz�. Dok�d mam p�j��? � Zaprowadz� ci� � rzek�a. � Pozw�l tylko, �e najpierw zadzwoni�. Odsun�a si� ode mnie na odleg�o�� kilku krok�w i cicho powiedzia�a co� przez malutki telefon noszony na palcu serdecznym. Potem podesz�a, by zabra� mnie ze sob�. � Co z reszt�? � zapyta�em, przypomniawszy sobie o pozosta�ych uczestnikach naszej wycieczki pozostawionych w sali Katalogu. � Poprosi�am kogo�, by zaj�� si� nimi i oprowadzi� ich dalej � nie patrz�c na mnie odpowiedzia�a Liza. � T�dy. Wyj�ciem z holu wprowadzi�a mnie do ma�ego labiryntu �wietlnego. Pocz�tkowo mnie to zdziwi�o, ale wkr�tce zda�em sobie spraw�, �e Mark Torre, jak ka�dy cz�owiek na �wieczniku, musi by� bezustannie chroniony przed potencjalnie niebezpiecznymi pomyle�cami i maniakami. Z labiryntu przeszli�my do pustego pokoiku i tam si� zatrzymali�my. Pok�j ruszy� z miejsca � trudno mi powiedzie�, w kt�rym kierunku � a potem stan��. � T�dy � powt�rzy�a Liza, prowadz�c mnie ku jednej ze �cian. Pod dotykiem d�oni jeden z jej segment�w odchyli� si�, otwieraj�c nam drog� 17 do pokoju umeblowanego jak gabinet, lecz dodatkowo wyposa�onego w pulpit sterowniczy, za kt�rym siedzia� starszy m�czyzna. Pozna�em Marka Torre, gdy� cz�sto go widywa�em w wiadomo�ciach agencyjnych. Nie wygl�da� na sw�j wiek � przekroczy� ju� w tym czasie osiemdziesi�tk� � lecz twarz mia� poszarza�� ze zm�czenia i sprawia� wra�enie schorowanego. Ubranie wisia�o niczym worek na jego pot�nych ko�ciach, jak gdyby bardzo schud� ostatnimi czasy. Dwie doprawdy niezwyk�ych rozmiar�w d�onie spoczywa�y bezw�adnie na skrawku blatu przed klawiszami konsolety, a ich poszarza�e knykcie by�y spuchni�te i powi�kszone przez, jak si� p�niej dowiedzia�em, zapomnian� chorob� staw�w zwan� artretyzmem. Kiedy weszli�my, nie wsta� na powitanie, lecz gdy przem�wi�, g�os jego brzmia� zdumiewaj�co czysto i m�odo, oczy za� iskrzy�y si� ledwie t�umion� rado�ci�. Mimo to kaza� nam usi��� i czeka�, nim po kilku minutach otwar�y si� drugie drzwi i do pokoju wszed� m�czyzna w �rednim wieku, kt�rego wygl�d zdradza� pochodzenie z Exotik�w. By� to Exotik z krwi i ko�ci, o przenikliwych oczach barwy orzechowej i g�adkiej, pozbawionej zmarszczek twarzy pod kr�tko przyci�tymi bia�ymi w�osami, ubrany w takie same b��kitne szaty, jakie mia�a na sobie Liza. � Panie Olyn � powiedzia� Mark Torre � to jest Padma, Outbond Mary w Enklawie St. Louis. Wie ju�, kim pan jest. � Mi�o mi. Przywita�em si� z Padm�. U�miechn�� si�. � Pozna� pana to dla mnie zaszczyt, Tam Olyn � odpar� i usiad�. Jego jasne, orzechowe oczy w �aden spos�b nie sprawia�y wra�enia, by mi si� przygl�da�y � a jednak wprawia�y mnie w zak�opotanie. W Padmie nie by�o nic niezwyk�ego � i w tym w�a�nie ca�y k�opot. Jego spojrzenie, nawet spos�b siedzenia, zdawa�o si� sugerowa�, �e wie o mnie wszystko, czego tylko mo�na si� na m�j temat dowiedzie�, i zna mnie lepiej, ni�bym tego pragn�� ze strony kogo�, kogo nie znam r�wnie dobrze. Chocia� przez ca�e lata wyst�powa�em przeciwko wszystkiemu, co reprezentowa� m�j wuj, w tej chwili poczu�em, �e gorycz Mathiasa wobec narod�w m�odszych �wiat�w kie�kuje i we mnie. Zje�y�em si� na sam� my�l o rzekomej wy�szo�ci Padmy, Outbonda Mary w Enklawie St. Louis na Ziemi. Odwr�ci�em od niego wzrok i ponownie spojrza�em w bardziej ludzkie, ziemskie oczy Marka Torre. � Skoro ju� Padma jest tutaj � rzek� starzec ra�no, przechylaj�c si� ku mnie znad klawiszy pulpitu sterowniczego � powiedz nam, jak to wygl�da�o? Co s�ysza�e�? Potrz�sn��em g�ow�, gdy� nie spos�b by�o opisa�, jak to by�o naprawd�. Miliardy g�os�w m�wi�cych jednocze�nie, wszystkie jednakowo wyra�ne � to nie jest mo�liwe do wyja�nienia. � S�ysza�em g�osy � odpowiedzia�em. � M�wi�ce wszystkie naraz... ale 18 ka�dy oddzielnie. � Jak wiele g�os�w? � zapyta� Padma. Musia�em spojrze� na� znowu. � Wszystkie, jakie tylko istniej� � us�ysza�em swoj� odpowied�. Spr�bowa�em opisa� to dok�adniej. Padma skin�� g�ow�, lecz kiedy m�wi�em, spojrza�em na Marka Torre i ujrza�em, �e zn�w zatapia si� w fotelu, jakby odwraca� si� ode mnie z zak�opotaniem lub rozczarowaniem. � Tylko... g�osy? � powiedzia� na wp� do siebie, kiedy sko�czy�em opowiada�. � Jak to... tylko? � zdziwi�em si�, dotkni�ty do �ywego. � A co takiego mia�em us�ysze�? Co takiego ludzie s�ysz� zazwyczaj? � Za ka�dym razem jest inaczej � uspokajaj�co wtr�ci� g�os Padmy spoza pola mego widzenia. Ale za nic nie chcia�em na� spojrze�. Patrzy�em ca�y czas na Marka Torre. � Ka�dy s�yszy co innego. Na to zwr�ci�em si� w kierunku Padmy. � A co takiego pan s�ysza�? � rzuci�em wyzwanie. U�miechn�� si� z odrobin� smutku. � Nic, Tam � odpowiedzia�. � Tylko ludzie pochodz�cy z Ziemi w og�le s�yszeli cokolwiek � powiedzia�a ostro Liza, jak gdyby rzecz by�a oczywista. � A ty? � Ja? Oczywi�cie, �e nie � odpar�a. � Od samego pocz�tku istnienia Projektu nie przewin�o si� nawet p� tuzina os�b, kt�re kiedykolwiek co� us�ysza�y. � Mniej ni� p� tuzina � powt�rzy�em za ni�. � Dok�adnie pi�� � powiedzia�a. � Mark jest oczywi�cie jedn� z nich. Co do pozosta�ej czw�rki, to jedna nie �yje, a troje pozosta�ych � tu zawaha�a si�, przygl�daj�c mi si� natarczywie � si� nie nadawa�o. Brzmia�a teraz w jej g�osie zupe�nie inna nuta, nuta, kt�r� s�ysza�em po raz pierwszy. Ale ca�kiem o niej zapomnia�em, gdy nagle dotar�y do mnie liczby, kt�re Liza wymieni�a. Tylko pi�cioro ludzi w ci�gu czterdziestu lat! Jak cios w splot s�oneczny odebra�em wiadomo��, �e to, co zdarzy�o mi si� w sali Katalogu, nie by�o czym� bez znaczenia. I �e ta chwila z Markiem Torre i Padma r�wnie� nie by�a bez znaczenia, tak dla nich, jak i dla mnie. � Czy�by? � spyta�em i popatrzy�em na Marka Torre. Z wysi�kiem nada�em g�osowi swobodne brzmienie. � Co to w takim razie oznacza, kiedy kto� co� us�yszy? Nie odpowiedzia� mi wprost. Zamiast tego pochyli� si� do przodu, przy czym jego mroczne stare oczy za�wieci�y znowu tym samym blaskiem i wyci�gn�� do mnie ki�� swej du�ej prawej d�oni. � Podaj mi r�k� � powiedzia�. 19 Teraz ja z kolei wyci�gn��em r�k� i chwyci�em jego d�o�. �cisn�� mocno moj� r�k� i trzyma�, przypatruj�c mi si� przez d�ug� chwil�. Blask w jego oczach powoli przygasa�, a� w ko�cu nie zosta�o po nim ani �ladu. W�wczas pu�ci� mnie, z powrotem zapadaj�c si� w fotel jak cz�owiek pokonany. � Nic � powiedzia� t�po, odwracaj�c si� do Padmy. � W dalszym ci�gu... nic. Z pewno�ci� co� by poczu�... albo ja bym poczu�. � Mimo to � patrz�c na mnie spokojnie powiedzia� Padma � on s�ysza�. Przyszpili� mnie do oparcia krzes�a spojrzeniem orzechowych oczu Exotika. � Mark jest przygn�biony, Tam � powiedzia� � gdy� jedyne, czego do�wiadczy�e�, to g�osy, bez pr�by przes�ania czy porozumienia. � Jakiego przes�ania? � dopytywa�em. � Jakiego rodzaju porozumienia? � Co do tego � odpar� Padma � musia�by� nas sam obja�ni�. Popatrzy� na mnie tak promiennie, �e poczu�em si� niewyra�nie, jak jaka� sowa albo inny ptak, pochwycone smug� reflektora. Narasta�a we mnie fala gniewu i niech�ci. � Tak czy owak, nie rozumiem, co to ma wsp�lnego z panem � powiedzia�em. U�miechn�� si� nieznacznie. � Wi�ksza cz�� poparcia finansowego dla Projektu Encyklopedii pochodzi z funduszy Exotik�w. Powinno by� dla pana jasne, �e to nie jest nasz Projekt. To Projekt Ziemi. My jedynie poczuwamy si� do odpowiedzialno�ci za wszelkie prace zmierzaj�ce do zrozumienia cz�owieka przez cz�owieka, do poznania samego siebie. Co wi�cej, mi�dzy nasz� filozofi� a Marka istnieje zasadnicza sprzeczno��. � Sprzeczno��? � zapyta�em. Nawet wtedy, prosto po studiach, mia�em nosa do sensacyjnych wiadomo�ci i nos ten zmarszczy� si� w oczekiwaniu. Lecz Padma u�miechn�� si�, jakby czyta� w moich my�lach. � To �adna rewelacja � oznajmi�. � Podstawowa niezgodno�� istniej�ca mi�dzy nami od samego pocz�tku. M�wi�c kr�tko i w uproszczeniu, my na Exoti-kach wierzymy, �e cz�owieka mo�na udoskonali�. Natomiast nasz obecny tu przyjaciel Mark wierzy, �e cz�owiek z Ziemi � Cz�owiek Zasadniczy �jest ju� od dawna udoskonalony. Lecz dot�d nie by� w stanie swej doskona�o�ci odkry� i wykorzysta�. Popatrzy�em na niego. � Co to ma wsp�lnego ze mn�? � zapyta�em. � Iz tym, co s�ysza�em? � To kwestia tego, dla kogo mo�esz by� u�yteczny: dla niego czy dla nas � spokojnie odpowiedzia� Padma i w jednej sekundzie serce zmrozi� mi ch��d. Gdyby Exotikowie, lub kto� w rodzaju Marka Torre, z�o�yli ziemskiemu rz�dowi zapotrzebowanie na m�j kontrakt, m�g�bym z miejsca po�egna� si� z nadziej� dostania si� do Gildii S�u�by Prasowej. 20 � Dla nikogo z was, jak s�dz� � o�wiadczy�em tak beznami�tnie, jak tylko potrafi�em. � By� mo�e. Zobaczymy � odpar� Padma. Podni�s� r�k� ze wskazuj�cym palcem skierowanym do g�ry. � Czy widzisz ten palec, Tam? Spojrza�em na�, a kiedy tak patrzy�em � palec nagle ruszy� w moim kierunku, urastaj�c do nienaturalnych rozmiar�w i przes�aniaj�c sob� ca�y pok�j. Po raz drugi tego popo�udnia opu�ci�em tu i teraz �wiata realnego dla miejsca znajduj�cego si� poza granicami rzeczywisto�ci. Nagle znalaz�em si� w otoczeniu b�yskawic. W zupe�nych ciemno�ciach przerzucany by�em z k�ta w k�t uderzeniami piorun�w. Jak pi�k� odbija�y mnie na odleg�o�� lat �wietlnych z jednego kra�ca na drugi jakiego� niezmierzonego kosmosu, niby element czyich� tytanicznych zmaga�. Z pocz�tku zmaga� tych nie rozumia�em. Wreszcie powoli zacz�o mi �wita�, �e ca�a ta piorunowa m��cka by�a zaci�t� walk� na �mier� i �ycie o zwyci�stwo nad prastar�, ci�gle pog��biaj�c� si� ciemno�ci�, podj�t� w odpowiedzi na pr�b� zduszenia i zgaszenia b�yskawic. Nie by�a te� wcale walk� na o�lep. Teraz rozr�nia�em ju� w bitwie ciemno�ci i piorun�w zasadzki i podst�py, pora�ki i odwroty taktyczne, uderzenia i przeciwuderzenia. W�wczas w jednej chwili powr�ci�a mi pami�� o d�wi�kach wydawanych przez miliardy g�os�w. Jeszcze raz wezbra�y wok� mnie w rytmie b�yskawic, by da� mi klucz do tego widowiska. Nagle, tak jak prawdziwa b�yskawica na mgnienie oka rozja�nia okolic� na wiele mil dooko�a, przeb�ysk intuicji pokaza� mi, co dzia�o si� wok�. By�a to prowadzona od stuleci walka cz�owieka o utrzymanie przy �yciu swej rasy oraz utorowanie jej drogi w przysz�o��, nieustanna i za�arta wojna, kt�r� toczy� ten podobny zwierz�tom i podobny bogom � prymitywny i wyrafinowany � dziki i cywilizowany � ten z�o�ony organizm stanowi�cy rodzaj ludzki walcz�cy o przetrwanie i ruch do przodu. Do przodu i w g�r�, i jeszcze raz w g�r�, p�ki nie zostanie osi�gni�te niemo�liwe, p�ki wszystkie bariery nie zostan� z�amane, wszystkie bol�czki przezwyci�one, wszystkie umiej�tno�ci opanowane. P�ki nie zginie ciemno�� i wsz�dzie wok� nie stanie si� jasno��. Te w�a�nie odg�osy zmaga� ci�gn�cych si� przez setki stuleci s�ysza�em w sali Katalogu. Tych samych zmaga�, kt�re Exotikowie pr�bowali otoczy� sw� dziwaczn� magi� nauk psychologicznych i filozoficznych. W�a�nie po to, by je przynajmniej zaznaczy� na mapie minionych stuleci istnienia ludzko�ci, zaprojektowano Encyklopedi�, tak aby �cie�ka prowadz�ca w przysz�o�� cz�owieka mog�a by� wytyczona na drodze konkretnych oblicze�. To w�a�nie kierowa�o Padm� i Markiem Torre � i wszystkimi innymi, ze mn� w��cznie. Gdy� ka�da istota ludzka by�a poch�oni�ta wirem masy swych bli�nich zwartych w �miertelnym u�cisku, i nikt nie m�g� przej�� oboj�tnie obok tocz�cej si� walki na �mier� i �ycie. Ka�dy z nas �yj�cych w danym momencie bra� w niej 21 udzia� jako jej czynnik albo jako jej igraszka. Lecz pomy�lawszy o tym, nagle u�wiadomi�em sobie, �e nie jestem tylko igraszk� tej bitwy. By�em czym� wi�cej � si��, kt�ra mo�e wzi�� udzia� w walce, ewentualnym panem przebiegu jej dzia�a�. W�wczas po raz pierwszy uj��em w d�onie najbli�sze b�yskawice i j��em pr�bowa� wprawia� je w ruch, obraca� i kierowa� ich poruszeniami, naginaj�c je do mych w�asnych cel�w i pragnie�. Mimo to rzuca�o mn� wci�� jak pi�k� na odleg�o�ci nie daj�ce si� przewidzie�. Lecz nie by�em ju� statkiem bezwolnie miotanym po targanym sztormem morzu, raczej statkiem p�yn�cym ostro pod wiatr, wykorzystuj�cym jego si�� do halsowania. I w tej w�a�nie chwili ogarn�o mnie poczucie pot�gi i mocy. Gdy� b�yskawice by�y pos�uszne moim d�oniom, a ich bezw�adny przedtem ruch uk�ada� si� zgodnie z m� wol�. Przenika�o mnie owo nie daj�ce si� opisa� poczucie zawartej we mnie nieujarzmionej si�y. I wreszcie przysz�o mi do g�owy, �e nigdy nie by�em jednym z tych pomiatanych i poniewieranych przez los. Zawsze by�em je�d�cem i Mistrzem. I posiada�em dar kszta�towania, przynajmniej w cz�ci, wszystkiego, czego dotkn��em w bitwie ciemno�ci i b�yskawic. Dopiero wtedy u�wiadomi�em sobie wreszcie istnienie innych, podobnych mi ludzi. Tak samo jak ja byli je�d�cami i Mistrzami. Oni tak�e je�dzili na burzy, kt�r� stanowi�a pozosta�a cz�� walcz�cej masy ludzko�ci. W jednej sekundzie znajdowali�my si� w tym samym miejscu, w nast�pnej rozdziela�y nas niezmierzone eony. Ale widzia�em ich. I oni mnie widzieli. I sta�em si� �wiadomy faktu, �e wo�aj� do mnie, wzywaj�c, bym nie walczy� sam na w�asn� r�k�, lecz po��czy� si� z nimi we wsp�lnym wysi�ku doprowadzenia bitwy do jakiego� przysz�ego rozstrzygni�cia i do uporz�dkowania chaosu. Jednak�e ca�a moja natura buntowa�a si� we mnie przeciw ich wezwaniom. Zbyt d�ugo by�em pomiatany i upokarzany. Zbyt d�ugo by�em bezbronn� ofiar� b�yskawic. Dzi�, oddany dzikiej rado�ci uje�d�ania tam, gdzie dot�d mnie uje�d�ano, che�pi�em si� moj� pot�g�. Nie dba�em o wsp�lny wysi�ek, kt�ry m�g� w konsekwencji doprowadzi� do zawarcia pokoju. Pragn��em tylko, �eby upajaj�ce wirowanie i falowanie konfliktu sz�o jak furia pode mn�, dosiadaj�cym jego grzbietu. Dawniej ujarzmiony i zakuty w kajdany ciemno�ci przez mojego wuja, dzi� by�em wolny i by�em Mistrzem. Nic nie sk�oni mnie do powt�rnego za�o�enia kajdan�w. Rozpostar�em szeroko m� w�adz� nad b�yskawicami i poczu�em, �e w�adza ta staje si� coraz szersza i pot�niejsza, i jeszcze szersza, i jeszcze pot�niejsza. Nagle znalaz�em si� z powrotem w biurze Marka Torre. Mark przygl�da� mi si� z twarz� nieruchom� jak drewniana rze�ba. Liza tak�e spogl�da�a z poblad�� twarz� w moim kierunku. A na wprost mnie siedzia� Padma i patrzy� mi w oczy tak samo bez wyrazu jak poprzednio. � Nie � powiedzia� powoli. � Masz racj�, Tam. Nie przydasz si� nam do pomocy przy Encyklopedii. 22 Od strony Lizy da� si� s�ysze� nik�y d�wi�k, ciche sapni�cie, niemal nies�yszalny krzyk b�lu. Ale szybko zag�uszy�o go chrz�kni�cie Marka Torre, przypominaj�ce pomruk �miertelnie rannego nied�wiedzia, osaczonego, lecz ju� odwracaj�cego si�, by powsta� na tylne �apy i stan�� twarz� w twarz ze swymi prze�ladowcami. � Nie przyda si�? � zapyta�. Wyprostowa� si� za biurkiem i odwr�ci� do Padmy. Jego opuchni�ta prawa d�o� opad�a na st� �ci�ni�ta w du��, ziemi�cie szar� pi��. � On musi si� przyda�! Min�o ju� dwadzie�cia lat, odk�d po raz ostatni kto� co� us�ysza� w sali Katalogu � a ja si� starzej�! � S�ysza� tylko g�osy. Ale nie wzbudzi�o to w nim specjalnego entuzjazmu. Nic nie czu�e�, kiedy go dotkn��e� � odrzek� Padma. M�wi� z rezerw�, przyciszonym g�osem, s�owa wychodzi�y z jego ust jedno za drugim, jak �o�nierze na defiladzie. � A to dlatego, �e jest pusty w �rodku. Nie umie identyfikowa� si� ze swoimi bli�nimi. Ma ca�y potrzebny mechanizm, ale brak mu empatii � nie ma do��czonego �r�d�a zasilania. � Mo�esz go doprowadzi� do porz�dku! Niech to szlag! � G�os starego cz�owieka rozbrzmiewa� jak ko�cielne dzwony, lecz skrywa� przy tym chrypliw�, niemal p�aczliw� nut�. � Na Exotikach mo�esz go wyleczy�! Padma potrz�sn�� g�ow�. � Nie � odpar�. � Nikt nie jest mu w stanie pom�c opr�cz niego samego. Nie jest chory ani kaleki. Nie zd��y� si� tylko rozwin��. Musia� kiedy� za m�odu odwr�ci� si� od ludzi i zab��dzi� do ciemnej i odludnej doliny w�asnego umys�u. Z up�ywem lat dolina stawa�a si� coraz g��bsza, ciemniejsza i w�sza, a� dosz�o do tego, i� dzi� opr�cz niego nikt si� ju� w niej nie mo�e zmie�ci�, by pom�c mu si� wydosta�. �aden cz�owiek nie jest w stanie przeby� tej doliny i pozosta� przy �yciu � by� mo�e nawet on sam. Lecz dop�ki tego nie uczyni i nie opu�ci jej drugim ko�cem, nie nadaje si� ani dla ciebie, ani dla Encyklopedii, a wi�c i dla wszystkiego, co ona reprezentuje dla ludzi z Ziemi i sk�din�d. Nie tylko nie nadaje si�, ale nawet nie przyj��by od ciebie tej pracy, gdyby� mu j� ofiarowywa�. Sp�jrz tylko na niego! Przez ca�y ten czas nacisk jego spojrzenia, powolny i jednostajny spos�b wys�awiania si�, przypominaj�cy wrzucanie kamyczk�w do spokojnej acz bezdennej toni, trzyma�y mnie jak sparali�owanego, nawet wtedy gdy m�wi� o mnie jak o kim� nieobecnym. Lecz ledwie przebrzmia�y trzy ostatnie s�owa, wywierany przez niego nacisk usta� i zn�w odnalaz�em w sobie zdolno�� m�wienia. � Zahipnotyzowa�e� mnie! � rzuci�em si� na niego. � Wcale ci nie dawa�em zezwolenia, by mnie wprowadza� w... �eby mnie poddawa� badaniu psychoanalitycznemu. Padma potrz�sn�� g�ow�. � Nikt ci� nie zahipnotyzowa� � odpar�. � Po prostu otworzy�em ci okno 23 na twoj� w�asn� �wiadomo�� wewn�trzn�. I wcale ci� nie psychoanalizowa�em. � Co to w takim razie by�o? � ust�pi�em, nagle pe�en rozwagi. � Cokolwiek widzia�e� lub czu�e� � powiedzia� � by�a to twoja �wiadomo�� i uczucia, przet�umaczone na twoje w�asne symbole. A jak one wygl�da�y, nie mam poj�cia... ani sposobu, by si� o tym przekona�, je�li sam mi o tym nie powiesz. � Jak w takim razie dowiedzia�e� si� tego, cokolwiek by to by�o, co pomog�o ci podj�� decyzj�? � Od ciebie � odpowiedzia�. � Z twojego wygl�du, zachowania, g�osu, kiedy teraz do mnie m�wisz. Z tuzina innych nie�wiadomych sygna��w. To one powiedzia�y mi wszystko. Istota ludzka porozumiewa si� ca�ym swoim cia�em i jestestwem, nie tylko g�osem czy wyrazem twarzy. � Nie wierz� w to! � wybuchn��em i wtem moja w�ciek�o�� ostyg�a r�wnie nagle, jak powr�ci�a mi rozwaga razem z prze�wiadczeniem, �e z pewno�ci� istniej� jakie� podstawy do tego, by mu nie wierzy�, nawet je�li w tej chwili nie mog� sobie ich uzmys�owi�. � Nie wierz� w to � powt�rzy�em, spokojniej ju� i ch�odniej. � Za twoj� decyzj� z pewno�ci� przemawia co� wi�cej. � Tak � odpowiedzia�. � Rzeczywi�cie. Mia�em mo�no�� sprawdzenia na miejscu archiw�w. Twoje dane osobiste, tak jak dane ka�dego �yj�cego obecnie Ziemianina, s� ju� umieszczone w Encyklopedii. Przejrza�em je przed przyj�ciem. � Jeszcze � powiedzia�em nieub�aganie, gdy� poczu