707
Szczegóły |
Tytuł |
707 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
707 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 707 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
707 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Autor: STEFAN GRABI�SKI
Tytul: B��dny poci�g
(Legenda kolejowa)
Z TOMU DEMON RUCHU [1919]
Na dworcu w Horsku panowa� gor�czkowy ruch. Czas by� przed�wi�teczny, w
perspektywie par� dni wolnych od pracy, pora wymarzona. Peron mrowi� si� od
przyjezdnych i wyje�d�aj�cych. Miga�y podniecone twarzyczki kobiet, wi�y si�
barwne wst��ki kapeluszy, pstrzy�y szale podr�ne; tu przeciska� si� w�r�d
t�umu smuk�y cylinder wytwornego pana, tam zaczernia� sutann� duchowny; �wdzie
pod arkadami sinia�y poprzez ci�b� kolety wojskowych, obok szarza�y robotnicze
bluzy.
Wrza�o bujne �ycie i Uj�te w zbyt ciasne ramy dworca przelewa�o si� z szumem
poza jego brzegi. Chaotyczny gwar pasa�er�w, nawo�ywania tragarzy, gwizd
�wistawek, szum wypuszczanej pary zlewa�y si� w zawrotn� symfoni�, w kt�rej
traci�o si� siebie, oddawa�o zmala��, og�uszon� ja�� na fale pot�nego
�ywio�u, by ni�s�, ko�ysa�, odurza�...
S�u�ba pracowa�a intensywnie. Co chwila wynurza�y si� w�r�d zgie�ku to tu, to
tam czerwone kepi urz�dnik�w ruchu wydaj�cych rozkazy, usuwaj�cych z toru
roztargnionych, przeprowadzaj�cych bystrym i czujnym okiem poci�gi w chwili
odjazdu. Konduktorzy uwijali si� bez przerwy, przebiegaj�c nerwowym krokiem
d�ugie pierzeje wagon�w; blokmistrze - piloci stacji - spe�niali instrukcje
kr�tkie a sprawne jak tr�bki - has�a odlotu. Wszystko sz�o w tempie ra�nym,
odmierzonym na minuty, sekundy - wszystkich oczy odruchowo kontrolowa�y czas
na podw�jnej bia�ej tarczy zegara tam w g�rze.
Mimo to spokojny widz, stan�wszy na uboczu, dozna�by PO kr�tkiej obserwacji
sprzecznego z pozornym porz�dkiem rzeczy wra�enia.
Co� jakby wkrad�o si� w unormowany przepisami i tradycj� bieg czynno�ci;
jaka� nieokre�lona, cho� wa�ka zawada stan�a w poprzek regularno�ci
u�wi�conej ruchu.
Zna� to by�o w nerwowych nadzwyczaj gestach ludzi, j niespokojnych rzutach
oczu, wyczekuj�cym czego� wyrazie twarzy. Co� si� popsu�o we wzorowym dot�d
organizmie. Jaki� niezdrowy, niesamowity pr�d kr��y� po jego rozga��zionych
stokrotnie arteriach i przesi�ka� na powierzchni� w p�wiadomych wyb�yskach.
Gorliwo�� kolejarzy cechowa�a widoczna ch�� przezwyci�enia tajemnej rozterki,
kt�ra wn�ci�a si� ukradkiem W wyborny mechanizm. Ka�dy dwoi� si� i troi�, by
gwa�tem przydusi� denerwuj�c� zmor�, utrzyma� wymarzon� do automatyzmu
sforno�� pracy, �mudn�, lecz bezpieczn� r�wnowag� funkcji.
By�a to przecie� ich dziedzina, ich "rejon" uprawiany od wielu lat pilnej
praktyki, teren, kt�ry, zdawa�o si�, znali par excellence na wylot. Byli
przecie� przedstawicielami tej kategorii pracy, tego zakresu czynno�ci
�yciowych, gdzie dla nich, wtajemniczonych, nic nie winno by�o ' pozosta�
niejasnym, gdzie ich, reprezentant�w, jedynych wyk�adnik�w ca�ej
skomplikowanej sieci zaj��, nie mog�a, j nie powinna by�a zaskoczy�
jakakolwiek zagadka. Wszak�e wszystko od lat obliczone, zwa�one, odmierzone -
wszak�e wszystko, cho� z�o�one, nie przekracza�o ludzkich poj�� - wszak�e
wsz�dzie dok�adno�� umiaru bez niespodzianek, regularno�� powtarzaj�cych si�
zaj��, obliczonych i z g�ry!
Poczuwali si� tedy niejako do solidarnej odpowiedzialno�ci wobec zwartej masy
podr�nych, kt�rym nale�a�o zapewni� spok�j i bezpiecze�stwo zupe�ne.
Tymczasem wewn�trzna ich rozterka udziela�a si� publiczno�ci i p�yn�c od nich
fal� zdenerwowania, rozwodzi�a si� w nieokre�lone pr�dy nurtuj�ce pasa�er�w.
Gdyby przynajmniej chodzi�o o tzw. "przypadek", kt�rego wprawdzie nie mo�na
przewidzie�, lecz kt�ry daje si� potem, po momencie spe�nienia wydedukowa� z
tego, co poprzedza�o - zapewne wobec przypadku, i oni, zawodowcy, stawali
bezradni, cho� nie zrozpaczeni. Lecz tutaj chodzi�o o co� zupe�nie innego.
Zasz�o co� nieobliczalnego jak chimera, kapry�nego jak szale�stwo, i
przekre�li�o za jednym zamachem prastary uk�ad zdarze�.
Wi�c wstyd im by�o przed sob� i przed innymi poza obr�bem zawodu.
W obecnej chwili sz�o tedy przede wszystkim o to, by si� "sprawa" nie
rozesz�a, by si� "szeroka publiczno��" nie dowiedzia�a; nale�a�o do�o�y�
wszelkich mo�liwych stara�, by "dziwaczna historia" nie nabra�a rozg�osu w
dziennikach, by unikn�� za wszelk� cen� "skandalu".
Dot�d jako� rzecz pozosta�a w �cis�ej tajemnicy, zatrzymana cudem w wy��cznym
obr�bie dotycz�cego �rodowiska. Przedziwna i�cie solidarno�� po��czy�a tych
ludzi w wyj�tkowym wypadku: milczeli. Tylko wymowne spojrzenia oczu, specjalne
gesty i gra s��w dobranych u�atwia�y porozumienie. Dot�d "publiczno��" nie
wiedzia�a o niczym. Lecz ju� niepok�j s�u�by, nerwica funkcjonariuszy
przenosi�a si� z wolna i na ni�, przygotowuj�c gleb� podatn� pod zasiew
"zmory".
A "sprawa" by�a istotnie dziwaczn� i zagadkow�. Od pewnego czasu pojawi� si�
na liniach kolei pa�stwowych jaki� poci�g nie obj�ty powszechnie znanym
rejestrem, nie wci�gni�ty w poczet kursuj�cych parowoz�w, s�owem, intruz bez
patentu i aprobaty. Nie zdo�ano nawet okre�li�, do jakiej nale�a� kategorii i
z jakiej wyszed� fabryki, gdy� momentalnie kr�tki przeci�g czasu, przez jaki
dawa� si� za ka�dym pojawieniem obserwowa�, uniemo�liwia� jak�kolwiek w tym
wzgl�dzie orientacj�. W ka�dym razie, wnosz�c z nieprawdopodobnej wprost
chy�o�ci, z jak� przesuwa� si� przed oczyma zdumionych widz�w, musia� zajmowa�
bardzo wysoki stopie� w skali pojazd�w: by� to poci�g co najmniej b�yskawiczny.
Lecz rzecz� najbardziej niepokoj�c� by�a jego nieobliczalno��. Intruz
pojawia� si� to tu, to tam, nadchodzi� nagle ni st�d, ni zow�d, sk�d� z
odleg�ej przestrzeni linii kolejowej, przelatywa� z szata�skim szumem po
torach i znika� w dali; dzi� widziano go ko�o stacji M., nazajutrz wy�oni� si�
gdzie� w czystym polu poza miastem W., w par� dni p�niej przeszybowa� z
o�lepiaj�cym tupetem ko�o budki dr�nika w okolicy przystanku G.
Zrazu my�lano, �e szalony poci�g nale�y do istniej�cego etatu i tylko
opiesza�o�� lub pomy�ka urz�dnik�w ruchu nie zdo�a�a dot�d stwierdzi� jego
to�samo�ci. Zacz�y si� wi�c dochodzenia, sygnalizacje bez ko�ca, wzajemne
porozumiewania si� stacji - wszystko bez skutku: intruz po prostu drwi� sobie
z wysi�k�w funkcjonariuszy, wynurzaj�c si� zwykle tam, gdzie go si� najmniej
spodziewano.
Szczeg�lnie przygn�biaj�co dzia�a�a okoliczno��, �e nigdzie go nie mo�na by�o
przy�apa�, nigdzie dopa�� ni zatrzyma�. Urz�dzony kilkakrotnie w tym celu
po�cig na jednej z najwyborniejszych maszyn, uznanej w ca�ym tego s�owa
znaczeniu za ostatni wyraz wsp�czesnej techniki, zrobi� ohydne fiasko;
niesamowity poci�g wzi�� rekord bez zaj�knienia.
Wtedy zacz�a ludzi ogarnia� przes�dna obawa i g�ucha, t�umiona strachem
w�ciek�o��. Rzecz bowiem istotnie nies�ychana! Od lat szeregu kursowa�y wozy
wed�ug wytkni�tego z g�ry planu, kt�ry uk�adano w dyrekcjach, zatwierdzano w
ministeriach, realizowano w ruchu - od lat wszystko mo�na by�o obliczy�, mniej
wi�cej przewidzie�, a gdy zasz�a jaka� "pomy�ka" lub "przeoczenie", te
naprawi�, logicznie wyt�umaczy� - a� tu nagle nieproszony go�� w�lizguje si�
na tory, psuje porz�dek, wywraca na nice regulamin, wnosi w zgrany organizm
zaczyn nie�adu i rozstroju!
Ca�e szcz�cie, �e dot�d natr�t nie spowodowa� �adnej katastrofy. By� to w
og�le szczeg�, kt�ry zastanawia� od samego pocz�tku. Zawsze jako� przestrze�,
na kt�rej si� wynurza�, by�a w danej chwili woln�; szaleniec dot�d nie wywo�a�
zderzenia. Lecz mog�o to nast�pi� lada dzie�, tym bardziej �e z wolna zaczai
zdradza� w tym kierunku pewn� inklinacj�. Po jakim� czasie skonstatowano z
przera�eniem w jego ruchach pewn� d��no�� do wej�cia w bli�szy kontakt z
regularnie kursuj�cymi towarzyszami. O ile zrazu zdawa� si� unika� bliskiego
ich s�siedztwa, pojawiaj�c si� zawsze w znacznej odleg�o�ci za lub przed,
obecnie wyrasta� na szynach po up�ywie coraz to kr�tszych odst�p�w czasu za
plecyma poprzednik�w. Raz ju� przemkn�� obok ekspresu w drodze do O., tydzie�
temu ledwo wymin�� osobowy na przestrzeni mi�dzy S. a F., onegdaj cudem tylko
skrzy�owa� si� szcz�liwie z pospiesznym z W.
Dr�eli naczelnicy stacji na wiadomo�� o tych wyj�tkowych wymini�ciach, kt�re
nale�a�o zawdzi�cza� li tylko podw�jnej wst�dze tor�w i przytomno�ci
maszynist�w. Podobnie "cudowne ocalenia" zacz�y w ostatnich czasach zdarza�
si� coraz cz�ciej, przy czym szans� szcz�liwego wyj�cia ze spotkania
widocznie mala�y z dniem ka�dym.
Intruz z roli �ciganego przeszed� w czynn�, pchany jakby magnetycznym pop�dem
do tego, co regularne i w norm� uj�te, zacz�� grozi� bezpo�redni� destrukcj�
starego spraw porz�dku. Historia mog�a lada dzie� sko�czy� si� tragicznie.
Tote� i kierownik ruchu w Horsku od miesi�ca wi�d� �ycie nad wyraz przykre. W
ci�g�ej obawie przed niepo��dan� wizyt� czuwa� prawie bez przerwy, nie
opuszczaj�c dniem i noc� posterunku, kt�ry mu powierzono niespe�na od roku w
dow�d uznania "jego energii i niezwyk�ej spr�ysto�ci". A plac�wka by�a wa�na,
bo na stacji w Horsku przecina�o si� par� zasadniczych linii kolejowych i
ogniskowa� ruch ca�ej po�aci kraju.
Dzisiaj zw�aszcza, wobec niebywa�ego nap�ywu go�ci, praca w podobnie
napr�onej sytuacji by�a nader uci��liwa.
Zapada� powoli wiecz�r. Rozb�ys�y �wiat�a lamp elektrycznych, rzuci�y pot�ne
swe projekcje reflektory. W zielonych ogniach zwrotnic szyny l�ni� pocz�y
ponurometalicznym po�yskiem, gi�� si� zimnymi wst�gami �elaznych w�y.
Gdzieniegdzie w pomroce zape�gota� nik�y kaganek konduktora, b�ysn�� sygna�
dr�nika. W dali, hen, hen za dworcem, tam gdzie ju� gasn� szmaragdowe oczy
latar� kre�li� nocne swe znaki stacyjny semafor.
Oto w�a�nie wychodz�c z poziomu zatoczy� k�t 45� i ustawi� si� w linii
uko�nej: szed� poci�g osobowy z Brzeska.
Ju� s�ycha� zdyszany oddech lokomotywy, miarowy gruchot k�, ju� wida�
jasno��te okulary na przedzie.
Wtoczy� si� na stacj�... :
Z otwartych okien wychylaj� si� z�ote loki dzieci, ciekawe twarze kobiet,
powiewaj� przywitalne chusty...
�awa czekaj�cych na peronie posuwa si� gwa�townie kit wagonom, wyci�gni�te
ramiona d��� obustronnie ku spotkaniu...
Co to za ha�as tam z prawej?! Przera�liwe gwizdy �wistawek rozdzieraj�
powietrze. Naczelnik krzyczy co� ochryp�ym, dzikim g�osem.
- Precz! Cofn�� si�, uciekajcie! Pu�� kontrpar�! Wstecz! Wstecz!...
Nieszcz�cie!!
T�um rzuca si� zwartym naporem ku balaskom i �amie je... Ob��kane oczy
instynktownie patrz� w prawo, gdzie s�u�ba wyleg�a, i widz� spazmatyczne,
bezcelowo w�ciek�e wibracje latarek usi�uj�cych zawr�ci� poci�g jaki�, kt�ry;
ca�ym rozmachem naje�d�a z przeciwnej strony torem zaj�tym przez osobowy z
Brzeska. Wichur� gwizd�w przerzynaj� rozpaczliwe odezwy tr�bek i piekielna
wrzawa ludzi. Nadaremnie. Nieoczekiwany parow�z zbli�a si� z zawrotn�
chy�o�ci�; olbrzymie, zielone �lepia maszyny roztr�caj� ciemno�� upiornym
spojrzeniem, pot�ne t�oki obracaj� si� z bajeczn�, op�tan� sprawno�ci�...
Z tysi�ca piersi wyrywa si� okropn� trwog�, bezdenn� panik� nabrzmia�y okrzyk:
- To on! Ob��kany poci�g! Szaleniec! Na ziemi�! Ratunku! Na ziemi�! Giniemy!
Ratunku! Giniemy!
Jaka� gigantyczna, szara masa przelatuje nad pokotem cia�, popielata, mglista
masa z wykrojami okien na przestrza� - czu� wicher szata�skiego przeci�gu,
wiej�cy z tych otwartych nor, s�ycha� �opot rozwianych szale�czo �aluzji, zna�
widmowe twarze pasa�er�w...
Wtem dzieje si� co� dziwnego. Ob��kany poci�g zamiast zdruzgota� dosi�gni�tego
ju� drapie�nie towarzysza, przechodzi przeze� jak mg�a; przez chwil� wida�,
jak przesuwaj� si� przez siebie dwie pierzeje woz�w, ocieraj� bezg�o�nie
�ciany wagon�w, przenikaj� w paradoksalnej osmozie tryby i osie k� - jeszcze
sekunda i intruz, przesi�k�szy z b�yskawiczn� furi� przez sta�y organizm
poci�gu, sczeza i rozwiewa si� po drugiej stronie gdzie� w polu. Ucich�o...
Na torze przed stacj� stoi spokojnie nienaruszony osobowy z Brzeska. Wko�o
cisza bez kresu, bez dna. Tylko od ��k, tam w dali, idzie �ciszony po�wierk
konik�w, tylko po drutach, tam w g�rze, p�ynie mrukliwa gaw�da telegrafu...
Ludzie z peronu, s�u�ba, urz�dnicy przecieraj� ze snu oczy i spogl�daj� po
sobie zdumieni:
Prawda li to czy z�y majak?
Powoli wszystkich spojrzenia, wiedzione wsp�lnym impulsem, skupiaj� si� na
poci�gu z Brzeska. - Stoi wci�� g�uchy i milcz�cy. Tylko wewn�trz zapalone
lampy p�on� r�wnym, spokojnym �wiat�em, tylko w otwartych oknach igra lekko
wietrzyk firankami...
We wozach grobowa cisza; nikt nie wysiada, nikt nie wychyla si� z wn�trza.
Przez o�wietlone czworok�ty okien wida� pasa�er�w: m�czyzn, kobiety i dzieci;
wszyscy cali, nie uszkodzeni - nikt nie dozna� najl�ejszej kontuzji. Lecz stan
ich dziwnie zagadkowy...
Wszyscy w postawie stoj�cej, twarzami w kierunku, gdzie znikn�� upiorny
parow�z; jaka� si�a okropna zakl�a tych ludzi w jedn� stron� i trzyma w
niemym os�upieniu; jaki� pr�d silny przeora� zbiorowisko dusz i spolaryzowa�
na jedn� mod��; wyci�gni�te naprz�d r�ce wskazuj� cel jaki� nieznany, cel
pewnie daleki - podane przed si� cia�a, pochylone torsy w dal d��� zawrotn�, w
odleg�� gdzie�, mglist� krain� - a oczy... zeszklone op�ta�cz� trwog� i...
zachwytem oczy ton� w przestrzeni bez kra�c�w...
Tak stoj� i milcz�; musku� nie zadrgnie, nie spadnie powieka. Tak stoj� i
milcz�...
Bo przeszed� przez nich powiew przedziwny, bo tkn�o | ich wielkie ocknienie,
bo byli to ju� ludzie... ob��kani...
Wtem zabrzmia�y d�wi�ki mocne i znane, w codzienno�� bezpieczn� spowite -
udary j�drne jak serce, gdy o pier� zdrow� �omoce - miarowe d�wi�ki nawyku, od
lat to samo g�osz�ce...
- Bimbam... i przerwa - bimbam... bimbam...
Sygna�y sz�y...
Autor: STEFAN GRABI�SKI
Tytul: G�ucha przestrze�
(Ballada kolejowa)
Z TOMU DEMON RUCHU [1919]
Pomi�dzy Orszaw� a Byliczem zregulowano przestrze�. Sta�o si� to mo�liwym
dzi�ki zasypaniu mokrade� nad Wiersz� i przeprowadzeniu niwelacji pod tzw.
"Up�azikiem". Wskutek tego linia uleg�a znacznemu skr�ceniu, gdy� poci�g
zamiast omija� bagnisty teren w wielkim, silnie na p�noc wygi�tym �uku szed�
teraz po jego ci�ciwie, zmierzaj�c do celu prosto jak strza�a.
Skr�t okaza� si� ze wszech miar po��danym. Ruch kolejowy zyska� znacznie na
tempie, a okolica, dotychczas malaryczna z powodu bagiennych wyziew�w, wkr�tce
przybra�a charakter suchej, zdrowe] r�wniny, kt�ra wnet pokry�a si� bujn�
zielono�ci�.
Dawn� przestrze�, okr�n�, zwan� teraz "g�uch�", zamkni�to i izolowano. Do
rozebrania toru i usuni�cia obiekt�w kolejowych zamierza�a dyrekcja ruchu
przyst�pi� dopiero po pewnym czasie. Nie by�o z czym si� spieszy�; wiadoma
rzecz: zburzy� �atwo, zbudowa� trudniej...
Tymczasem w rok po oficjalnym zamkni�ciu starej linii zaszed� fakt dziwny i
niespodziewany.
Pewnego dnia zg�osi� si� u dyrektora odno�nego departamentu w Orszawie niejaki
Szymon Wawera, wys�u�ony inwalida kolejowy i emerytowany konduktor, z pro�b�,
by mu oddano pod opiek� wy��czon� z ruchu "g�uch� przestrze�". Gdy mu dyrektor
przedstawi�, �e jest to zupe�nie zbyteczne, bo p�tlic� w najbli�szych
miesi�cach rozbior�, i ze funkcja "budnika" w tych warunkach by�aby co
najmniej iluzoryczn�, je�li ju� nie wprost �mieszn�, o�wiadczy� Wawera, �e
b�dzie pilnowa� starego toru ca�kiem bezinteresownie.
- Bo prosz� pana naczelnika - t�umaczy� gor�co - w dzisiejszych ci�kich
czasach to i na szyny ludzie si� �akomi�. A szkoda by�aby wielka dla kolei,
panie naczelniku, wielka szkoda. Prosz� samemu obliczy�: tyle dobrego kutego
�elaza! Tor tam przesz�o 12 km d�ugi! Jest si� czym ob�owi�. A ja dopilnuj�
wiernie jak pies, panie naczelniku. Nie dam uszczkn�� ani jednego metra! Jakem
stary konduktor Wawera! Centusia za to nie chc�, ani z�amanego szel�ga. Cho�by
mi pan dyrektor sam pcha� do r�ki, nie wezm� nic. Ja tak tylko z mi�o�ci
wielkiej do zawodu i dla honoru chc� by� budnikiem na "g�uchej przestrzeni".
Dyrektor ust�pi�.
- Ha, je�li ju� tak koniecznie, i to bezinteresownie, pilnuj pan sobie tej
linii do czasu. A zatem - doda� z u�miechem lekkiej ironii, uderzaj�c go po
ramieniu - mianuj� pana od dzisiaj dr�nikiem "g�uchej przestrzeni".
Wawera ze �zami w oczach u�cisn�� d�o� zwierzchnika i wyszed� z biura
szcz�liwy jak nigdy.
Nazajutrz obj�� "s�u�b�". Zabra� ze sob� z Orszawy par� grat�w - mebelk�w,
po�ciel, troch� ksi��ek i naczy� kuchennych, i spakowawszy to chude
gospodarstwo na r�czny w�zek sprowadzi� si� na nowe mieszkanie, kt�rym mia�a
odt�d by� budka by�ego dr�nika wy��czonej z ruchu strefy. By� to budynek
niewielki, nadniszczony ju� przez ca�oroczne zaniedbanie, lecz w dziwnie
pi�knym otoczeniu.
Wci�ni�ta we wn�k� parowu, par� metr�w nad poziomem toru, budka wygl�da�a z
daleka pod swym daszkiem z czerwonego �upku jak zaczarowana chatka z bajki.
Ma�y lasek jod�owy wyros�y p�kolem na szczycie jaru ujmowa� j� w opieku�cze
ramiona i chroni� od wichr�w p�nocy. W wybite okna zagl�da�y z�ote g�owy
s�onecznik�w, przemyca� si� szerokolistny �opian - w rynnach powyginanych
fantastycznie l�g�y si� piskl�ta jask�ek. Przed domem w ogr�dku zaros�ym
zielskiem na g�ucho oddawa�a si� wiatrom na wol� samotna topola...
Wawera u wst�pu obj�� mi�osnym spojrzeniem now� sadyb� i �wawo zabra� si� do
porz�dkowania i naprawek.
A potrzebne ju� by�y bardzo, bo jego poprzednik opu�ci� posterunek jeszcze
przed rokiem, po zamkni�ciu przestrzeni, i budka zdana na �ask� losu
ucierpia�a ogromnie od niepogody i ludzkiej chciwo�ci. Lecz Wawera nie straci�
ducha i piorunem rzuci� si� do roboty.
Powstawia� wybite lub pokradzione szyby, za�ata� dziur� w dachu, naprawi�
wywalone z zawias�w drzwi. Po tych najkonieczniejszych reparacjach przysz�a
kolej na dalsze: rekonstrukcj� rozdrapanej prawie do cna pod�ogi i ustawienie
brakuj�cych prz�se� w ogrodzeniu. Zabra�o mu to par� dni czasu, bo musia�
wszystko robi� sam, ale humoru nie traci�, lecz owszem pogwizdywa� weso�o przy
pracy jak szczygie�. Gdzie� u schy�ku tygodnia, gdy ju� robota by�a na
uko�czeniu, przypl�ta� si� do� jaki� bezpa�ski pies i zamieszka� pust� bud�
ko�o drewutni za domem. Wawera ch�tnie przygarn�� go do siebie, uwa�aj�c
zjawienie si� zwierz�cia za dobr� wr�b� na przysz�o��.
Pierwsz� niedziel� na nowej plac�wce sp�dzi� Wawera na modlitwie i
rozmy�laniach. Wyci�gn�wszy si� po po�udniu na zboczu w�wozu opodal domu na
trawie, wlepi� oczy w majowy b��kit nieba i zapad� w d�ug� zadum�, z kt�rej
obudzi�y go dopiero g�osy dzwon�w wieczornych p�yn�ce z Orszawy...
Nazajutrz od rana rozpocz�� w�a�ciw� s�u�b� od przegl�du powierzonej sobie
przestrzeni.
P�tlica by�a do�� d�uga, bo przesz�o 12 km, i niemal od pocz�tku do ko�ca sz�a
g��bokim, w�skim parowem, kt�rego �ciany tworzy�y rozst�p szeroko�ci podw�jnej
wst�gi tor�w. Budka dr�nika wznosi�a si� mniej wi�cej w po�owie "g�uchej
przestrzeni", w miejscu gdzie �uk jej krzywizny wygina� si� najsilniej ku
p�nocy.
Rewia zaj�a Wawerze przesz�o pi�� godzin, bo prawa noga b�d�ca kikutem
poni�ej kolana przeszkadza�a mu znacznie w chodzeniu. W ko�cu jednak zbada�
dok�adnie lini� w jedn� i drug� stron� i zadowolony z rezultatu wr�ci� do
budki na posi�ek.
Ostatecznie przestrze� nie przedstawia�a si� najgorzej.
W jednym tylko miejscu brakowa�o kilku metr�w szyny, lecz to mo�na by�o jako�
nadsztukowa�.
Nie �wi�ci garnki lepi� - pomy�la�, kraj�c chleb i zapijaj�c go jak�� imitacj�
barszczu. - Ludzie wstawiaj� sobie z�by, czemu� bym ja nie potrafi� wstawi�
kilkumetrowego kawa�ka szyny?
I wstawi�. Gdzie� pod nasypem kolejowym, pod jakim� kamiennym mostkiem
wyszpera� par� zardzewia�ych ju� �elaznych sztab, oczy�ci�, przeku� w ogniu
przy nitach, przystosowa� do reszty i za�ata� szczerb� w torze do niepoznaki.
R�wnie g�adko posz�o z napraw� starej zwrotnicy i z wybitym okiem dwu latar�
"stacyjnych" opodal budki. Wkr�tce stawid�o funkcjonowa�o jak za dawnych
dobrych czas�w, a w nocy, pocz�wszy od godziny si�dmej, rozb�yskiwa�y latarnie
mi�ym, acz nik�ym troch� �wiat�em.
Wawera dumny by� ze swego dzie�a i rozmi�owanymi oczyma wodzi� po swojej
"stra�nicy", po torze czy�ciutko utrzymanym i po l�ni�cych relsach. Nie mia�
nic do zarzucenia swojej przestrzeni. Wszystko tu by�o jak i gdzie indziej, na
czynnych liniach. By� bo i tor podw�jny, i kr�tki tunel powy�ej budki, a nawet
blok, prawdziwy, w ca�ym tego s�owa znaczeniu blok z d�wigniami do przerzut�w.
Istnienie tego budyneczku o par� metr�w od sadyby dr�nika pasowa�o w�a�ciwie
plac�wk� na "przystanek". Jako� by�a tu rzeczywi�cie przed laty ma�a stacyjka,
przy kt�rej budnik spe�nia� r�wnocze�nie funkcje naczelnika. Podobno nawet
jeszcze na rok przed wy��czeniem p�tlicy zatrzymywa�y si� tu czasem poci�gi
towarowe na ma�� chwil�.
Wiadomo�� ta podnios�a ogromnie w oczach Wawery znaczenie jego posterunku i
donios�o�� zwi�zanych z nim zada�. Odt�d zacz�� traktowa� sw� budk� jako
przystanek i postanowi� uczyni� wszystko, a�eby utrzyma� go na wysoko�ci
przeznaczenia. Tote� otoczy� jak najtroskliwsz� opiek� blok i zawarte w nim
obiekty, kt�rych strzeg� jak oka w g�owie. Chc�c niejako umotywowa� wobec
siebie i drugich istnienie tego budynku i przywr�ci� mu dawn� racj� bytu,
powieli� tor przed blokiem o jedno odga��zienie szyn, kt�re niew�tpliwie
niegdy� musia�o tu istnie�, lecz p�niej jako zb�dne zosta�o usuni�te.
Poniewa� to ostatnie zadanie przechodzi�o ju� jego si�y i zdolno�ci
techniczne, uciek� si� do pomocy jednego z kolejowych kowali z ogrzewalni
stacyjnej w Byliczu, niejakiego Lu�ni, i pozyskawszy go paczk� przedniego
tytoniu, nam�wi� do przywr�cenia jego "stacji" jej dawnego wygl�du. Kowal
przeprowadzi� restytucj� odga��zienia wedle wskaz�wek dr�nika i odt�d zosta�
jego najserdeczniejszym przyjacielem.
W godzinach wieczornych, wolnych od pracy, przychodzi� Lu�nia w odwiedziny do
budnika i usiad�szy razem na belce pod blokiem lub na progu stacji, gaw�dzili
pod nieszp�r, �mi�c fajki.
Wtedy to w�r�d przyjacielskiej rozmowy, przy wt�rze zasypiaj�cych konik�w
polnych, rechocie bagiennych �ab, przysz�o do wzajemnych zwierze�.
Powoli wysz�o na jaw, �e Szymon Wawera nie zawsze by� w �yciu "sam jako ten
palec", �e mia� niegdy� m�od� i pi�kn� �on� i par� dziatek o g��wkach jasnych
jak len, jedwabistych. Hej, min�o szcz�cie, min�o niewrotne! �on� uwi�d�
spanoszony bogacz, dzieci �mier� zabra�a. Odt�d nikt go nie oczekiwa� w
pustym, zimnym domu, gdy powraca� z tury... Potem przyszed� karambol pod Wol�.
Straci� wtedy nog� i s�u�b�; musia� p�j�� na pensj�. A mia� jeszcze ochot� do
pracy, o, i jak� ochot�!... Lecz trudno - nie mo�na by�o inaczej. To przekl�te
kalectwo!
A zawsze go co� ci�gn�o do kolei. Nie m�g� si� z ni� rozsta� w �aden spos�b.
Przez par� lat po spensjonowaniu pracowa� jako pos�ugacz przy magazynach na
dworcu towarowym, staczaj�c beczki i bale po pomostach, potem, gdy noga
zacz�a odmawia� pos�usze�stwa, zarabia� z dnia na dzie� w ogrzewalni przy
dworcu w Zb�szynie jako pomocnik �lusarski. A zawsze przy kolei, zawsze w
pobli�u ukochanych wagon�w, maszyn i przestrzeni. Dalekie to jeszcze od
konduktorstwa, dalekie jak niebo od ziemi, ale przecie� - przynajmniej si�
cz�owiek ociera� o kolej.
O, bo nie masz to jak konduktorska dola! Jedzie sobie cz�owiek tak w
przestrze�, jedzie hen, daleko przed siebie, milami jedzie, stajami... �wiat
mu si� kr�ci, w dal �cieli, migaj� miasta w przelocie, mijaj� pola,
go�ci�ce... Konduktor tak jedzie, panowie, konduktor - cz�ek-tu�acz
wieczysty!...
Tak mija�y lata, p�yn�� czas niepowrotn� fal�... A� p� roku temu zas�yszawszy
przypadkiem w rozmowie co� o "g�uchej przestrzeni" mi�dzy Orszaw� a Byliczem
porzuci� ogrzewalni� i przeni�s� si� w te strony, by czuwa� nad opuszczon�
lini�.
I oto teraz zosta� budnikiem, co wi�cej, kierownikiem przystanku. Ludzie si�
podobno �miej� z niego, �e to "g�uchej" pilnuje przestrzeni i "przed wiatrem
broni". Niech si� tam �miej� zdrowi. On swoje wie tak�e. A rozdrapywa� wi�cej
toru nie pozwoli i porz�dek utrzyma. I oto zn�w s�u�y kolei, i wr�ci� do niej
jak syn marnotrawny w dom rodzica po latach. Dach nad g�ow� ma, stacj� i
przestrze� ma, dobra kolejowego dogl�da - czeg� mu wi�cej potrzeba?...
S�ucha� Lu�nia tych zwierze� z u�miechem na ustach, od czasu do czasu
przytakuj�c g�ow�. A gdy przyjaciel na chwil� zamilk� i wpatrzy� si� zamy�lony
gdzie� w perspektyw� toru, wyci�gn�� lulk� z z�b�w i zapyta�:
- To ty, Wawera, przysta�e� tu na budnika tak niby tego, jak by to powiedzie�,
niby z takiej t�skno�ci wielkiej do kolei, h�?
Wawera oderwa� oczy od szyn:
- A niby tak, kochany kowalu, a niby tak.
- Ale bo widzisz, Szymek, w�a�ciwie tak Bogiem a prawd� - ty siebie samego
tumanisz. Ty� tu w�a�ciwie niepotrzebny. Przecie to g�ucha przestrze� i
poci�gi t�dy od roku nie chodz�. Nie ma czego pilnowa�. Tego tam troch�
�elaziwa w szynach? A co tam komu po tym? A zreszt� cho�by i ukradli? Nie taka
zn�w wielka szkoda dla kolei. To tylko zabawka i tyle.
Wawerze jakby kto n� utopi� w serce. Spochmurnia�, zaci�� wargi i poderwa�
si� z miejsca:
- Kiedy tak, to id��e sobie precz st�d, do licha! No, s�ysza�e�?! Won st�d,
m�wi�, p�kim dobry! Kiedy� taki m�dry jak inni, to id� sobie pomi�dzy nich i
�miej si� ze mnie wraz z nimi. Ale dobrze mi tak, staremu durniowi! Po co by�o
otwiera� serce pierwszemu z brzegu? Oto masz i nagrod�. Naplu�o ci bydl� w
twarz i splugawi�o ci dusz�. Won st�d, powiadam, bo mnie popami�tasz!
Lu�nia zmiesza� si�, poczerwienia�, stropi� si� ogromnie. G�osem urywanym,
pe�nym skruchy i �alu zacz�� si� usprawiedliwia� i przeprasza�.
- No, no, stary, nie gniewaj si�, nie sierd� tak okrutnie. Ja, widzisz,
chcia�em co innego powiedzie�. Tylko nie wiedzia�em jak. Zwyczajnie cz�ek
prosty jestem, kowal. Ty - co innego: konduktor; wiele� �wiata zwiedzi�,
ksi��ki czytasz. Tylko, widzisz, nie mog�em sobie jako� tego wykalkulowa�, po
co ty w�a�ciwie zaszy�e� si� tutaj na stare lata. Ale teraz to widz�, niby tak
w sercu czuj�, dlaczego. Ty� inny cz�owiek jak inni.
Wawera spojrza� na� z ukosa, troch� z niedowierzaniem, lecz zna� ju�
przejednany:
- No tak, to co innego. Je�li sam przyznajesz, �e� g�upi i nie rozumiesz, to
ci ten raz jeszcze mog� wybaczy�. Bo, pos�uchaj, Lu�nia - doda�, zni�aj�c
tajemniczo g�os - jest ci tu i inna przyczyna, co mnie tu wi�zi i trzyma. A �e
jest - ja to czuj� najlepiej tu, g��boko w piersi - tylko jej nazwa� jeszcze
nie umiem po imieniu, tylko uchwyci� jej jeszcze nie potrafi� w c�gi s��w. Ale
ona jest, owa dziwna przyczyna - jest, jest na pewno.
Lu�nia patrzy� na przyjaciela rozszerzonymi od ciekawo�ci oczyma:
- Masz teraz na my�li nie jeno ow� t�skno�� do kolei?
- Nie, nie. To jest co� innego. Co�, co u mnie z ow� t�sknot� si� ��czy, ale
te� istnieje i beze mnie, samo dla siebie.
- Co to takiego, Wawera?
- Sza! To tajemnica! Tajemnica "g�uchej przestrzeni". Zamilkli obaj zdj�ci
nagle nieokre�lonym l�kiem, zatapiaj�c spojrzenia w mroczniej�c� ju� szyj�
parowu. W�r�d bezdennej ciszy sierpniowego wieczora nadp�yn�y nagle od toru
ciche, cho� wyra�ne szmery i szelesty. Jakie� seplenienia st�umione, jakie�
poszepty l�kliwe, poszcz�ki...
- S�yszysz, Lu�nia? - przerwa� milczenie budnik. - Szyny gwarz�...
- Zwyczajnie latem pod wiecz�r kurcz� si� od ch�odu i przeto szcz�kaj�.
- Szyny gwarz� - powt�rzy� Wawera, puszczaj�c mimo uszu obja�nienie kowala. -
Gaw�dz� sobie wieczorem po znojach dnia.
- Szyny gadaj� - powt�rzy� jak echo Lu�nia.
- Tak, tak - m�wi� dr�nik dziwnie rozmarzony. Czy my�lisz, �e one nie �yj�
jak my, ludzie, zwierz�ta lub drzewa?
Kowal spojrza� zaskoczony pytaniem.
- �yj�, Lu�nia, �yj�, jeno swoim w�asnym, odmiennym od innych stworze� �yciem.
To stanowczo ju� przekracza�o zakres poj�� kowala. Popatrzy� poczciwiec na
towarzysza jak na wariata, pokr�ci� g�ow� i splun�wszy od niechcenia w bok,
odsun�� si� troch� na prawo.
- A tor, my�lisz, nie �yje, co? - nast�powa� na� rozgrzany biernym oporem
Wawera. - A ten par�w, ta stacja z blokiem, a ta ca�a przestrze�, h�?
- G�ucha przestrze� - wtr�ci� p�g�osem Lu�nia.
- G�ucha, powiadasz? G�ucha i ci�gle g�ucha! To wy jeste�cie g�usi, wy, g�upi,
t�pi ludzie, kt�rzy s�ysze� nie chcecie g�osu Boga!
Kowal struchla�:
- Nic ju� nie wiem - be�kota� patrz�c p�przytomny na towarzysza. - Nic nie
rozumiem. Ale w Boga - to wierz�.
Dr�nik ze wzrokiem natchnionym, u�miechni�ty, promienny wskaza� r�k�
przestrze� nurzaj�c� si� ju� w mrokach wieczornych:
- Wszystko to �yje i wspomina.
Wspomina? - zagadn�� �ywo Lu�nia. - A co wspomina?
- To, co min�o. To, co tu by�o przed laty. Tak jak my, ludzie, wspominamy
przesz�o�� - doda� po chwili z g��bokim smutkiem w g�osie.
- To niby ta twoja przestrze� wspomina swoj� dawno��?
- Tak, Lu�nia, tak - nareszcie mnie zrozumia�e�.
Wspomina swoj� dawno��.
- Niby owe stare, dobre czasy...
- Tak, tak - gdy tu jeszcze panowa� ruch, gdy poci�gi przelatywa�y jak
b�yskawice, dudni�y g�ucho ko�a woz�w, przepruwa�y przestrze� gwizdy lokomotyw.
- To wspomina twoja przestrze�.
- O tym �ni ta moja przestrze�, �ni bez przerwy za dnia w s�o�cu i w d�ugie,
czarne, �lepe noce...
- A ty, Wawera, a ty?
- A ja wraz z ni� niby ta bratnia dusza.
- �nicie oboje, wspominacie?
- �nimy w ut�sknieniu wielkim i czekamy.
- Na co? Czego tu wygl�dacie?
- Spe�nienia tego, o czym �nimy.
- Daremne czekanie: dawno�� nie wraca.
- Kto ta wie, druhu stary, kto ta wie? Po to ja tu jestem, by j� wskrzesi�.
Powsta� z belki i podaj�c kowalowi r�k� na po�egnanie, doda� po chwili
milczenia:
- Czy my�lisz, �e wspominanie - to nic, to tylko takie sobie puste s�owo?
Zapu�ci� bystre spojrzenie w d�, na dno parowu, musn�� nim nasyp, tory i
zatrzyma� si� na zboczach w�wozu:
- Tu wsz�dzie �yj� te wspominki; wa��saj� si� dla oka ludzkiego niewidoczne
pomi�dzy �cianami tego jaru, t�uk� po tych szynach, w��cz� hen, po ca�ej
przestrzeni. Tylko trzeba umie� patrze� i s�ucha�.
- Wspominki dawnych lat?
- Wspominki - �lady niezatarte. Bo pomy�l, Lu�nia, pomy�l tylko, czy to
mo�liwe, by po tym wszystkim nie zosta�o nic!
- Niby po czym?
- Pomy�l tylko! Tyle lat, tyle dziesi�tk�w lat przeje�d�a�y t� gardziel�
poci�gi, nape�niaj�c j� �oskotem k�, grzechotaniem rels�w, tyle lat zbocza
tego parowu podawa�y sobie na przemian niby pi�ki rozbudzone echa. Dzie� w
dzie�, noc w noc rodzi�y si� i mar�y w tej w�skiej, ciasnej szyi wiry
powietrza, wiesza�y si� po szkarpach �achmany dym�w, tuli�y mgliste ich
smoczki do nasypu, kry�y pod sklepem tunelu...
- Co chcia�e� rzec, Wawera?
- Chcia�em rzec jeno, �e wspomnienia nie gin�. Dobranoc ci, Lu�nia, dobranoc!
I tak si� w ten wiecz�r rozstali...
Tymczasem min�o lato, zacz�a si� jesie�. Dr�nik wci�� wiernie str�owa� na
swojej przestrzeni. Czujny jak �uraw nie przeoczy� najmniejszej usterki na
linii. Je�li gdzie� przypadkiem obsun�a si� nawierzchnia, zaraz podsypywa�
�wie�ego szutru i zr�wnywa� z poziomem. Gdy w kt�r�� noc pa�dziernikow�
szalona ulewa podmuli�a tor, wy�eraj�c w nasypie znaczn� wyrw�, nazajutrz
budnik pracowa� przez ca�y dzie� bez wytchnienia, p�ki szkody nie usun��.
Umocni� w kilku punktach p�tlicy wychwierutane podk�ady, gdzie indziej
zast�pi� stare ju�, stoczone przez czerwy progi nowymi. Zielska i trawy na
torze nie znosi�: gdziekolwiek si� rzuci�o pomi�dzy szyny, plewi�
niemi�osiernie.
Tote� po up�ywie siedmiu miesi�cy jego "urz�dowania" wygl�da�y przestrze� i
przystanek wzorowo. W dal mkn�y wst�gi rels�w po nawierzchni posypanej �wirem
czy�ciutkim i mia�kim jak piasek, z lekkim chrz�stem przerzuca�y si�
naoliwione starannie d�wignie blokowe, wykonywa�o stawid�o swe zwroty g�adko i
sprawnie jak rumak w tresurze mane�u. Dwa razy na dzie� i raz w ci�gu nocy
odbywa� Wawera tzw. "�wiczenia" i "manewry", kt�re polega�y na szeregu
czynno�ci i ruch�w wykonywanych zwykle przez dr�nik�w w chwili przejazdu
poci�g�w przez ich plac�wki. Krokiem spr�ystym, krokiem starego weterana
wychodzi� budnik przed stacj�, bra� do r�ki sygna�, szerok�, czerwon� lub
zielon� tarcz� na bia�ym polu, i stawa� wyprostowany jak struna mi�dzy
zwrotnic� a budk�. Kiedy indziej puszcza� w ruch kolb� stawid�a lub �elazne
d�wignie na bloku i przerzuca� szyny na torze. Wieczorami zapala� zielony
sygna� za szybk� zwrotnicy i drugi, podobny lub bia�y, na semaforze daleko
przed przystankiem, opodal tunelu. Czasami na "nocny alarm" zmienia� �wiat�a
sygna��w, kt�re wtedy z daleka ju� ostrzega�y barw� rubinu...
A jednak mimo wszystko smutno by�o na przystanku. Mimo pozor�w ruchu i
sprawno�ci budnika wia�o od przestrzeni pustk� jak�� i martwot�. Bezwiednie
musia� to odczuwa� i Wawera, bo gdy na chwil� oderwa� si� od pracy i wzrokiem
b��dzi� po szynach, z oczu wygl�da�a mu t�sknota i jaka� g��boka zaduma.
Dlatego te� po kr�tkim spoczynku tym �arliwiej bra� si� do pracy.
Powoli, z biegiem miesi�cy, wytworzy� si� mi�dzy nim a przestrzeni�
nieuchwytny, cho� nader za�y�y zwi�zek. Wawera sta� si� z czasem jakby
uciele�nion� w kszta�cie cz�owieczym jej �wiadomo�ci�. Obcuj�c ze sw� stref�
niemal bez przerwy wch�on�� wszystkie drzemi�ce tu tajemnie �lady przesz�o�ci,
a wessawszy w siebie, oddawa� z powrotem wzmocnione t�sknot�, pulsuj�ce �yw�,
gor�c� krwi� kochaj�cego serca.
- Poczekaj, siostrzyczko - szepta� nieraz, topi�c pijane zadum� oczy w sin�
dal przestrzeni - poczekaj jeszcze troch�, go��bko! Doczekamy si� w ko�cu,
doczekamy.
I przypada� do toru, przyk�ada� ucho do ziemi i s�ucha�, s�ucha� z zapartym
tchem. Po chwili na twarzy jego ��tej, pomarszczonej rozlewa� si� przykry
wyraz rozczarowania, a z ust zwi�d�ych, zwiotcza�ych wyp�ywa�o s�owo
zniech�cenia :
- Jeszcze nie... Jeszcze za wcze�nie...
Nieraz wieczorami pod zorz� zachodu wlepia� godzina | mi ca�ymi ut�sknione
oczy w czerniej�c� z dala czelu�� tunelu i czeka� na co�, czeka� bez ko�ca...
A tymczasem przysz�y z�e wie�ci z miasta. Pewnego dnia przyni�s� Lu�nia
fataln� wiadomo��, �e dyrekcja ruchu w Orszawie zamierza najp�niej z wiosn�
przyst�pi� do rozebrania przestrzeni. Wawera zgryz� si� tym okrutnie i
przechorowa� si� ci�ko. Po up�ywie tygodnia d�wign�� si� wreszcie z ��ka,
lecz okropnie zmieniony. Ma�om�wny z natury, teraz zamkn�� si� w sobie
zupe�nie i absolutnie z nikim nie chcia� rozmawia�. Nawet Lu�ni zabroni�
wst�pu do siebie i z daleka zoczywszy nadchodz�cego, zawraca� go z drogi
gestem r�ki. Spos�pnia�, sponurza� i w oczach mia� jakie� dzikie, niedobre
�wiat�a...
A� dnia jednego, pod zmierzch, w burzliwy, listopadowy odwieczerz, podczas
"manewr�w" ze zwrotnic� nagle drgn��.
- Przys�ysza�o mi si� czy co? - mrukn�� wypuszczaj�c z r�k kolb� przyrz�du.
Naraz poja�nia�o mu w oczach. Strumie� nadludzkiej rado�ci przep�yn�� serce i
wstrz�sn�� nim ca�ym do posad. W�r�d wycia jesiennego wichru, w�r�d �wistu
zawieruchy po raz pierwszy us�ysz� �...
To ju� nie by�o z�udzenie, o nie! Stamt�d nadp�yn�o, stamt�d, od tunelu,
najwyra�niej w �wiecie! To by�o t o, tym razem niew�tpliwie t o!... O! Znowu!
Troch� bli�ej... S�odkie, kochane dudnienie! Drogi, nieoceniony �oskot, cudny,
rytmiczny �oskot!...
- Ta, ta, ta!... Ta, ta, ta!... To on! To on! Nie ulega�o ju� w�tpliwo�ci! I
wybieg� na spotkanie. Wiatr zerwa� mu czapk�, zdar� p�aszcz z ramion, targn��
nim z pasj�, nielito�ciwie... Nie zwa�a�. Z rozwianym w�osem, �nie�nobia�ym
w�osem, z wyci�gni�tymi przed si� entuzjastycznie r�koma s�ucha� dziwnego
odg�osu jak najcudniejszej muzyki...
- Ta, ta, ta... Ta, ta, ta... Ta, ta, ta... Ta, ta, ta... Lecz po chwili
umilk�o; i zn�w gwizda� tylko wiatr w w�ciek�ych przegonach, kwili�y wrony pod
o�owianym niebem...
Ze zwieszon� g�ow� powr�ci� dr�nik do swej budki...
Lecz odt�d, od pami�tnego wieczora, nadzieja jasna rozkwit�a mu w duszy i
do�ciga�a w spe�nienie. Bo oto z dniem ka�dym s�ysza� coraz wyra�niej, coraz
bli�ej, coraz dobitniej. Po chwili milk�o wprawdzie, g�uch�o gdzie�,
rozwiewa�o si�, lecz nazajutrz, o zmroku, w t� dziwn� godzin� przesi�u dnia z
noc� zn�w powraca�o mocniej ju�, g�o�niej, prawie namacalnie...
A� przysz�a godzina ziszczenia.
W jak�� noc grudniow�, noc �niegiem zawian�, gdy znu�ony czuwaniem schyli�
siw� g�ow� g��boko ku piersi, zabrzmia� sygna�...
Wawera zadr�a� i obudzi� si�:
- Co to?!
- Bimbam... - zabrzmia�o powt�rnie. - Bimbam... Sygnalizator gra�. Po raz
pierwszy od czasu obj�cia s�u�by us�ysza� budnik kucie m�otk�w...
Pokra�nia� ca�y, trz�s�cymi si� r�koma w�o�y� czapk�, zarzuci� szynel na
ramiona i porwawszy latark�, wybieg� przed budk�.
- Bimbam... - gra�o na s�upie.
- Id� ju�, id� - szepn��, s�aniaj�c si� na nogach ze wzruszenia.
Ca�� si�� woli opanowa� si�, spr�y� w s�u�bowej postawie i podni�s�szy wysoko
sygna� �wietlny do g�ry, czeka�.
- Ta, ta, ta... Ta, ta, ta... - dudnia�o na przestrzeni.
- Trach, trach, trach... Trach, trach, trach... - gruchota�y szyny.
Dr�nik zatopi� g�odne spojrzenie w gardziel tunelu...
- Ta, ta, ta!... Ta, ta, ta!...
Nareszcie zobaczy�. W wylocie czelu�ci za�wieci�a para oczu, para olbrzymich,
z�oto��tych �lepi�w i ros�a, ros�a, zbli�a�a si�...
Budnikowi lotem b�yskawicy przesz�a my�l przez g�ow�:
- Przejedzie czy stanie?
W tej chwili rozleg� si� zgrzyt gwa�townie zahamowanych k� i poci�g
zatrzyma� si� przed przystankiem. Wawera nie drgn��, nie ruszy� si� z miejsca.
Patrzy�...
Z wozu s�u�bowego wysiad� kierownik ruchu i zmierza� w stron� dr�nika. Ze
stopni wagon�w zeskoczy�o kilku konduktor�w, jaki� kontroler w s�u�bie i
podeszli ku niemu.
- Dobry wiecz�r, Wawera! - pozdrowi� wyci�gaj�c przyja�nie r�k� kierownik. -
Czeka�e� d�ugo na nas, m�j stary, co? No i nareszcie doczeka�e� si�.
Wawera �ciska� podan� d�o�! �zy s�odkie, �zy szcz�cia d�awi�y s�owa:
- Wedle rozkazu, panie kierowniku, na posterunku.
- Dobry wiecz�r, kolego! - witali go konduktorzy. - Witaj nam, stary druhu!
I otoczyli go ko�em. Kto� zabra� mu sygna� i przypi�� latark� do piersi, kto�
inny wcisn�� "klucz" konduktorski do r�ki.
- No, panowie - zabrzmia� dono�ny g�os kierownika. - Komu w drog�, temu czas!
Wawera, jedziesz naturalnie z nami?
- Po ciebie�my tu przyjechali - zagrzmia� zgodny ch�r koleg�w. - Do�� ci ju�
chyba dro�nikowania?
W piersi Wawery �ka�o co� ze szcz�cia bez miary. Spojrza� raz jeszcze przez
mg�� �ez na przystanek, na domek sw�j �niegiem zasuty, na topol� samotn� w
ogr�dku i ruszy� ku wozom:
- Ja z wami, koledzy - ja z wami na �mier� i na �ycie!
I wszed�szy na stopie� wagonu jak przed laty, podni�s� latark� w stron�
maszyny i krzykn�� gromkim g�osem:
- Jazda!
Poci�g ruszy� z przeci�g�ym gwizdem i potoczy� si� w przestrze�...
Nazajutrz, w mro�ny, grudniowy poranek, zasta� Lu�nia dr�nika przed budk� w
postaci s�u�bowej z wyci�gni�t� w g�r� r�k� i z zagas�� latark� w skostnia�ych
palcach.
- Wawera, co tobie? - zagadn��, wpatruj�c si� bystro w twarz przyjaciela z
zastyg�ym na ustach u�miechem. I dotkn�� jego ramienia. Wtedy budnik sztywny
jak k�oda zwali� mu si� pod nogi.
- Zamarz�! - szepn�� kowal bior�c zw�oki w ramiona - zamarz� na �mier� na
plac�wce.
I z�o�y� go ostro�nie w budce na tapczanie...
Wie�ci o zamierzonym rozbiorze przestrzeni okaza�y si� przedwczesne;
przetrwa�a jeszcze jedn� wiosn� i lato. Lecz m�wiono w okolicy, �e od �mierci
Wawery p�tlica jakby o�y�a. Zw�aszcza pod wiecz�r w�w�z rozbrzmiewa� echem
dziwnych odg�os�w. Dudni�y jakie� poci�gi, szcz�ka�y rozp�tane ko�a, oddycha�a
ci�ko uznojona maszyna. Sk�d� z przestrzeni nadp�ywa�y na skrzyd�ach wiatru
jakie� sygna�y, rozlega�y si� przeci�g�� skarg� gwizdy �wistawek, gra�y
pobudk� odjazdu niewidzialne tr�bki...
Ludzie omijali ch�tnie t� stron�, z l�kiem obchodz�c j� ko�em. Nawet ptactwo
sp�oszone niezwyk�ym �oskotem porzuci�o dziwny par�w i przenios�o si� w inne,
go�cinniejsze strony.
Dopiero gdy pod jesie� nast�pnego roku usuni�to szyny i rozebrano budk�
dr�nika, wszystko ucich�o i "g�ucha przestrze�" zamilk�a na zawsze.
Autor: STEFAN GRABI�SKI
Tytul: �lepy tor
Z TOMU DEMON RUCHU [1919]
W poci�gu osobowym zmierzaj�cym p�n� jesienn� por� do Gronia �cisk by�
ogromny; przedzia�y pozape�niane po brzegi, atmosfera parna, gor�ca. Z braku
miejsca zatar�y si� r�nice klas, siedziano i stano, gdzie si� uda�o, prawem
prastarego kaduka. Nad chaosem g��w pali�y si� lampy md�ym, przy�mionym
�wiat�em, kt�re sp�ywa�o z pu�ap�w wagonowych na twarze znu�one, profile
wymi�te. Dym tytoniu unosi� si� kwa�nym wyziewem, wyci�ga� pod d�ugi, siwawy
sznur w korytarzach, k��bi� tumanami w czelu�ciach okien. Jednostajny �omot
k� nastraja� nasennie, przytwierdza� monotonnym stukaniem drzemocie, kt�ra
rozpanoszy�a si� po wozach. Tak-tak-tak... Tak-tak-tak...
Tylko jeden z przedzia��w klasy III, w pi�tym wozie od ko�ca, nie poddawa� si�
og�lnemu nastrojowi; zesp� gwarny tu by�, rze�ki, o�ywiony. Uwag� podr�nych
opanowa� wy��cznie ma�y, garbaty cz�owieczek w mundurze kolejarza ni�szego
typu, kt�ry opowiada� co� z przej�ciem, podkre�laj�c s�owa gestykulacj� barwn�
i plastyczn�. Skupieni wko�o s�uchacze nie spuszczali ze� oczu; niekt�rzy
powstali z miejsc dalszych i zbli�yli si� do �awki �rodkowej, by lepiej
s�ysze�; paru ciekawych wychyli�o g�owy przez drzwi od s�siedniego przedzia�u.
Kolejarz m�wi�. W wyp�owia�ym �wietle lampy, drgaj�cej w podrzutach wozu,
porusza�a si� g�owa jego du�a, niekszta�tna, w wichurze siwych w�os�w, taktem
dziwacznym. Szeroka twarz za�amana nieregularnie na linii nosa to blad�a, to
nabiega�a purpur� w rytm krwi burzliwy: wy��czna, jedyna, zaci�ta twarz
fanatyka. Oczy �lizgaj�ce si� w roztargnieniu po obecnych gorza�y �arem my�li
upartej, od lat syconej. A jednak cz�owiek ten miewa� momenty pi�kne.
Chwilami, zdawa�o si�, znika� garb i szpetota rys�w, a oczy nabiera�y
szafirowego blasku, pijane natchnieniem, i posta� kar�a tchn�a szlachetnym,
porywaj�cym za sob� zapa�em. Za chwil� przeobra�enie gas�o, rozwadnia�o si� i
w gronie s�uchaczy siedzia� tylko zajmuj�cy, lecz potwornie brzydki narrator w
kolejowej bluzie.
Profesor Ryszpans, chudy, wysoki pan w jasnopopielatym kostiumie, z monoklem w
oku, przechodz�c dyskretnie przez zas�uchany przedzia�, nagle zatrzyma� si� i
spojrza� uwa�nie na m�wi�cego. Co� go zastanowi�o; jaki� zwrot wyrzucony z ust
garbusa przyku� go na miejscu. Opar� si� �okciem o �elazn� sztab� przegr�dki,
zacisn�� monokl i s�ucha�.
- Tak, moi pa�stwo - m�wi� kolejarz - w ostatnich czasach istotnie zag�szczaj�
si� zagadkowe zdarzenia w �yciu kolejowym. Wszystko to zdaje si� mie� sw�j
cel, zmierza ku czemu�, oczywi�cie, z nieub�agan� konsekwencj�.
Zamilk� na chwil�, zdmuchn�� popi� z fajeczki i zagadn��:
- A o "wagonie �miechu" nie s�ysza� nikt z szanownych go�ci?
- Istotnie - wmiesza� si� profesor - czyta�em przed rokiem co� o tym w
gazetach, lecz pobie�nie i nie przypisuj�c rzeczy �adnej uwagi; historia
zakrawa�a na dziennikarsk� plotk�.
- Gdzie tam, �askawy panie! - zaprzeczy� nami�tnie kolejarz, zwracaj�c si� w
stron� nowego s�uchacza. - �adna mi plotka! Prawda oczywista, fakt stwierdzony
zeznaniami naocznych �wiadk�w. Rozmawia�em z lud�mi, kt�rzy sami tym wagonem
jechali. Odchorowali jazd� po tygodniu ka�dy.
- Prosz� opowiedzie� nam dok�adniej - odezwa�o si� par� g�os�w - ciekawa
historia!
- Nie tyle ciekawa, ile weso�a - poprawi� karze�, potrz�saj�c lwi� sw�
czupryn�. - Oto kr�tko i w�z�owato wn�ci� si� rok temu pomi�dzy solidnych i
powa�nych towarzyszy jaki� krotochwilny wagon i grasowa� przez dwa tygodnie z
g�r� po liniach kolejowych ku uciesze i utrapieniu ludzi. Krotochwilno��
bowiem by�a podejrzanej natury i czasami wygl�da�a na z�o�liwo��. Ktokolwiek
wsiad� do wozu, wpada� od razu w nader pogodny nastr�j, kt�ry niebawem
przechodzi� w wybuja�� weso�o��. Jakby po za�yciu gazu rozweselaj�cego ludzie
wybuchali �miechem bez �adnego powodu, trzymali si� za brzuchy, gi�li do ziemi
w potokach �ez; w ko�cu �miech przybiera� gro�ny charakter paroksyzmu:
pasa�erowie ze �zami demonicznej rado�ci wili si� w konwulsjach bez wyj�cia,
jak op�tani rzucali si� po �cianach i rechocz�c jak stado bydl�t, toczyli z
ust pian�. Co par� stacji trzeba by�o wynosi� z wozu po kilku tych
nieszcz�liwych szcz�liwc�w, gdy� zachodzi�a obawa, �e w przeciwnym razie po
prostu p�kn� od �miechu.
- Jak�e reagowa�y na to organa kolejowe? - zapyta�, korzystaj�c z przerwy,
kr�py, o energicznym profilu in�ynier Znies�awski.
- Zrazu s�dzili ci panowie, �e wchodzi w gr� jaka� zaraza psychiczna, kt�ra z
jednego go�cia przenosi�a si� na innych. Lecz gdy podobne wypadki zacz�y si�
powtarza� Codziennie i zawsze w tym samym wozie, wpad� jeden Z lekarzy
kolejowych na genialny koncept. Przypuszczaj�c, �e w wagonie tkwi gdzie�
lasecznik �miechu, kt�ry ochrzci� napr�dce imieniem bacillus ridiculentus lub
te� bacillus gelasticus primitivus, podda� zapowietrzony w�z bezzw�ocznej
dezynfekcji.
- Cha, cha, cha! - hukn�� nad uchem niezr�wnanego causeura zawodowo
interesowany s�siad, jaki� lekarz z W. - Ciekaw jestem, jakiego te� u�y�
�rodka odka�aj�cego: lizolu czy karbolu?
- Pomyli� si� szanowny pan; �adnego z wymienionych.
Oblano nieszcz�sny wagon od dachu po szyny specjalnym przetworem wynalezionym
ad hoc przez wspomnianego doktora; by�a to tak nazwana przez wynalazc�:
lacrima tristis, czyli "�za smutnego".
- Chi, chi, chi! - krztusi�a si� w k�cie jaka� dama. - Co za z�oty z pana
cz�owiek! Chi, chi, chi! �ezka smutnego!
- Tak, �askawa pani - ci�gn�� niewzruszony garbus - bo wkr�tce po puszczeniu w
ponowny obieg uzdrowie�ca kilku podr�nych odebra�o sobie w nim �ycie
wystrza�em z rewolweru. Takie eksperymenta mszcz� si�, �askawa pani -
doko�czy� kiwaj�c smutno g�ow�. - Radykalizm w takich razach niezdrowy.
Na chwil� zapad�o milczenie.
- W par� miesi�cy potem - podj�� gaw�d� funkcjonariusz - rozesz�y si� po kraju
alarmuj�ce pog�oski o pojawieniu si� tzw. "wozu transformacyjnego" - carrus
transformans, jak go przezwa� jaki� filolog, podobno jedna z ofiar nowej
plagi. Pewnego dnia zauwa�ono dziwne zmiany w powierzchowno�ci kilkunastu
pasa�er�w, kt�rzy odbywali podr� w tym samym fatalnym wozie. Oto rodzina i
znajomi, oczekuj�cy na dworcu, nie mogli w �aden spos�b przyzna� si� do
witaj�cych ich serdecznie osobnik�w, kt�rzy wysiedli z poci�gu. Pani s�dzina
K., m�oda i powabna brunetka, ze zgroz� odepchn�a od siebie opas�ego
jegomo�cia z pot�n� �ysin�, kt�ry utrzymywa� uparcie, �e jest jej m�em. -
Panna W., �liczna 18letnia blondynka, dosta�a spazm�w w obj�ciach siwiutkiego
jak go��b i podagrycznego staruszka, kt�ry zg�osi� si� do niej z bukietem
azalii jako "narzeczony". Natomiast podesz�a ju� w leciech pani radczyni Z. z
mi�ym zdumieniem znalaz�a si� u boku eleganckiego m�odzie�ca, od�wie�onego
cudownie o lat z g�r� 40, radcy apelacyjnego i ma��onka.
W mie�cie na wiadomo�� o tym zrobi� si� kolosalny huczek; o niczym innym nie
m�wiono, jak tylko o zagadkowych metamorfozach. Po miesi�cu nowa sensacja:
zaczarowani panowie i panie powoli odzyskali pierwotny sw�j wygl�d, wracaj�c
do u�wi�conej losem powierzchowno�ci.
- Czy i tym razem odka�ano wagon? - zapyta�a z zad�ciem jaka� dama.
- Nie, �askawa pani - zaniechano tych �rodk�w ostro�no�ci. Owszem, dyrekcja
otoczy�a w�z szczeg�ln� pieczo�owito�ci�, gdy� okaza�o si�, �e kolej b�dzie
mog�a ci�gn�� ze� kolosalne zyski. Zacz�to bi� nawet specjalne bilety wst�pu
do cudownego wozu, tzw. bilety transformacyjne. Popyt naturalnie by� ogromny.
W pierwszej linii zg�asza� si� zacz�y ca�e kolumny staruszek, brzydkich wd�w
i starych panien, domagaj�c si� natarczywie karty jazdy. Kandydatki
dobrowolnie podbija�y cen�, p�aci�y w tr�j i czw�rnas�b, przekupywa�y
urz�dnik�w, konduktor�w, nawet tragarzy. We wozie, przed wozem i pod wozem
rozgrywa�y si� dramatyczne sceny, przechodz�ce niekiedy w krwawe bitki. Kilka
s�dziwych niewiast w jednej z utarczek wyzion�o ducha. Straszny przyk�ad nie
ostudzi� jednak ��dzy odm�odzenia; masakra trwa�a w dalszym ci�gu. W ko�cu
ca�ej tej awanturze po�o�y� kres sam cudowny w�z; oto po dwutygodniowej
transformacyjnej dzia�alno�ci nagle utraci� dziwn� sw� moc. Stacje przybra�y
wygl�d normalny; kadry roznami�tnionych staruszek i starc�w odp�yn�y z
powrotem w zacisza domowych ognisk i zapieck�w.
Zamilk� i w�r�d gwaru rozbudzonych g�os�w, �miech�w i dowcip�w na temat
poddany przez opowie�� wymkn�� si� chy�kiem z coup�.
Ryszpans szed� w �lad za nim jak cie�. Zaj�� go ten kolejarz w pocerowanej na
�okciach bluzie, wyra�aj�cy si� poprawniej ni� niejeden przeci�tny inteligent;
co� go ci�gn�o ku niemu, jaki� tajemniczy pr�d sympatii pcha� w stron�
oryginalnego kaleki.
Na korytarzu klasy I po�o�y� mu lekko r�k� na ramieniu:
- Przepraszam pana. Czy mog� prosi� o s��w par� rozmowy?
Garbaty u�miechn�� si� zadowolony.
- Owszem. Nawet wska�� panu miejsce, gdzie b�dziemy mogli swobodnie pogada�.
W�z ten znam na wylot.
I poci�gn�wszy profesora za sob�, skr�ci� w lewo, tam gdzie pierzeja
przedzia��w za�amuj�c si� przechodzi�a w kurytarzyk wiod�cy na platform�. Tu
wyj�tkowo nie by�o w tej chwili nikogo. Kolejarz wskaza� towarzyszowi �cian�
zamykaj�c� ostatnie coup�.
- Widzi pan ten ma�y gzemsik tu w g�rze? To jest zamaskowany zamek; skrytka
dla dostojnik�w kolei w wyj�tkowych wypadkach. Zaraz j� ogl�dniemy dok�adniej.
Odsun�� gzems, wydoby� z kieszeni konduktorski klucz i za�o�ywszy w otw�r,
przekr�ci�. Wtedy g�adko odwin�a si� w g�r� stalowa stora, ods�aniaj�c
malutki, wytwornie urz�dzony przedzia�.
- Prosz� do �rodka - zach�ci� kolejarz. Po chwili siedzieli na mi�kkich,
polstrowanych poduszkach, odci�ci od gwaru i �cisku zapuszczon� z powrotem
stor�.
Funkcjonariusz patrzy� na profesora z wyrazem oczekiwania na twarzy. Ryszpans
nie spieszy� z pytaniem. Zmarszczy� czo�o, zasadzi� mocniej monokl i pogr��y�
si� w zadum�. Po chwili zacz��, nie patrz�c na towar