7016
Szczegóły |
Tytuł |
7016 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7016 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7016 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7016 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
John Marco
Szakal z Nar
Ksi�ga pierwsza cyklu Tyrani i kr�lowie
Przek�ad Andrzej Sawicki
Tytu� orygina�u The Jackal of Nar
Wersja oryginalna 1999
Wersja polska 2002
Dla Deborah,
kt�ra jest �wiat�em mojego �ycia
Podzi�kowania
Jak w przypadku ka�dego z debiut�w i ta ksi��ka nie powsta�aby, gdyby nie pomoc
i wsparcie duchowe
kilku bardzo wa�nych dla mnie os�b. Chcia�bym im wszystkim z�o�y� gor�ce wyrazy
wdzi�czno�ci.
Przede wszystkim mojej �onie Deborah, kt�rej po�wi�ci�em t� ksi��k�. Jest moim
natchnieniem i jedyn�
mi�o�ci�.
Mojej rodzinie - mamie, tacie, Christine, Donnie i dziadkowi - za to, �e zawsze
przy mnie byli i niez�omnie
we mnie wierzyli. Dzi�kuj� ca�ej gromadce.
Mojemu wydawcy, Anne Lesley Groell, za jej dalekowzroczno�� i umiej�tno��
wspierania pocz�tkuj�cych
pisarzy.
Russellowi Galenowi i Danny'emu Barorowi za to, �e dzielili ze mn� wizj� tej
ksi��ki i pomogli mi j�
przekszta�ci� w rzeczywisto��.
Kristin Lindstrom, za to, �e uczestniczy�a w tym od pocz�tku.
Douglasowi Beekmanowi za wspania�� ok�adk�.
I na koniec mojemu drogiemu przyjacielowi i towarzyszowi w sztuce pisarskiej,
Tedowi Xidasowi, za to, �e
przekona� mnie, �e da si� to zrobi�. Bez niego ta ksi��ka po prostu by nie
powsta�a.
Raz jeszcze wszystkim dzi�kuj�.
Z Johnem Marco mo�esz si� spotka� w sieci na stronie
www.tyrantsandkings.com
Kalak
Z dziennika Richiusa Vantrana
�ni�em o wilkach.
Sen sta� si� teraz w�r�d nas rzadko�ci�. Niemal ka�dej nocy przychodzi�y bojowe
wilki, a my nauczyli�my
si� obawy przed snem, z kt�rego m�g� nas obudzi� ich przera�aj�cy g�os. Kaza�em
ludziom czuwa� na zmian� przy
ogniomiotach, tak, by przynajmniej niekt�rzy mogli wypocz��. Bestie zabi�y ju�
najlepszych ogniomistrz�w.
Zdumiewa mnie to, �e wiedz�, jak w nas ugodzi�. Ogniomioty wci�� jednak si�
sprawdzaj� i mamy jeszcze do��
kerosyny, by tak zosta�o przez kilka dni. Do tego czasu by� mo�e dotrze jazda
Gayle'a.
Wygl�da na to, �e Vorisa nie obchodzi, ilu z jego ludzi zginie. Drolowie nie s�
podobni do pozosta�ych
Triin�w. To fanatycy z ochot� id�cy na �mier�. Nie przera�aj� ich nawet
ogniomioty. Ich rozk�adaj�ce si� cia�a,
le��ce w stosach przed okopami, zaczynaj� ju� cuchn��. Je�eli wiatr szybko si�
nie zmieni, to wszyscy si�
pochorujemy od tego odoru. Naszych zabitych pogrzebali�my za okopami, tak �eby
nie gnili tu� obok. Drolowie
chyba nie dbaj� o swoich poleg�ych. Widzia�em, jak zostawiali swoich kompan�w na
pewn� �mier� w sytuacjach, z
kt�rych �atwo mogli ich wydosta� w bezpieczne miejsca. Nawet, kiedy si� ich
zrani, nie wydaj� g�osu, tylko
samotnie odpe�zaj� na ty�y, podczas gdy nasi �ucznicy spokojnie wybieraj� cele.
Kiedy umieraj�, te� czyni� to w
milczeniu. Lucyler twierdzi, �e to szale�cy i zdarzaj� si� momenty, kiedy trudno
mi w to nie uwierzy�. Ci�ko jest
nam, ludziom z Nar, zrozumie� Triin�w i ich post�pki, nawet z pomoc� Lucylera.
Nie jest przesadnie religijny,
bywaj� jednak chwile, kiedy staje si� nieprzenikniony jak ka�dy inny Drol. Mimo
wszystko, wdzi�czny mu jestem
za pomoc. Nauczy� mnie wielu rzeczy o swoim dziwnym narodzie. Dzi�ki temu nie
my�l� ju� o nich wy��cznie jak
o potworach. Je�eli kiedykolwiek uda mi si� wr�ci� do domu, je�eli ta przekl�ta
wojna domowa kiedy� si� sko�czy,
opowiem ojcu o Lucylerze i jego narodzie. Powiem mu, �e my, Narowie, zawsze
mieli�my b��dne poj�cie o
Triinach. Oni tak jak i my kochaj� swoje dzieci, a mimo swojej bia�ej sk�ry,
zranieni, te� brocz� czerwon� krwi�.
Nawet Drolowie.
Ta dolina sta�a si� dla nas pu�apk�. Nie powiedzia�em jeszcze tego ludziom, ale
nie sadz�, by uda�o nam si�
d�ugo odpiera� Drol�w od Ackle-Nye. Voris napiera zbyt ostro. Wie, �e brak ju�
nam si�. Je�eli wkr�tce nie
przyb�d� posi�ki, zostaniemy pokonani. Wys�a�em wiadomo�ci do ojca, musz� jednak
jeszcze doczeka� odpowiedzi,
a tak naprawd� nie spodziewam si� �adnej. Od kilku tygodni nie docieraj� do nas
fura�e, musieli�my wi�c zacz��
polowania, by mie� co je��. Psuj� si� nawet zbyt d�ugo przechowywane wojskowe
suchary. Musieli�my je wyrzuci�
daleko za okopy, by nie pozwoli� na mno�enie si� szczur�w w obozie. Im nie
przeszkadza, �e mi�so i suchary s�
st�ch�e, i nie n�kaj� nas, dop�ki s� syte. Zaczynamy jednak odczuwa� g��d, a w
dolinie nie ma a� tyle zwierzyny, by
nakarmi� ni� wszystkich. Mo�e ojciec nie wie, jak tragiczne jest nasze
po�o�enie... a mo�e przesta�o go to
obchodzi�. Tak czy inaczej, ju� wkr�tce stoczymy ostatni b�j w Ackle-Nye, i
b�dzie po wszystkim. Voris mnie
pobije.
Drolowie z tej doliny nadali mi przezwisko Kalak. Lucyler wyja�ni�, �e w j�zyku
Triin oznacza ono
�szakal�. Wykazuj� przy tym niema�� zuchwa�o��. S�ysz�, jak wo�aj� do mnie z
lasu, usi�uj�c rozw�cieczy� i
wywabi� z okop�w. Kiedy atakuj�, czyni� z tego przezwiska okrzyk bojowy; biegn�
na nas, wywijaj�c tymi swoimi
jiiktarami i co tchu w p�ucach wrzeszcz�c: �Kalak�. Wol� jednak ten okrzyk
bojowy od s�yszanego wcze�niej.
Przedtem wykrzykiwali imi� Vorisa, co mi przypomina�o o jego wiernych wilkach i
d�ugich, czekaj�cych nas
jeszcze nocach.
Podczas porannego ataku zabito Lonala. Nikt nie ma poj�cia, jakim sposobem Drol,
kt�ry go zabi�, zdo�a�
podej�� tak blisko do ogniomiotu, ale kiedy go zobaczy�em, by�o ju� za p�no.
Musia�em zaj�� si� dzia�em, a
wszystko sta�o si� tak szybko, �e nie zdo�a�em mu pom�c. �y� jeszcze chwil� po
tym, jak zadano mu morderczy
cios. Lonal straci� rami�; zosta�o na miejscu, podczas gdy jego samego odci�gano
na ty�y. Spostrzeg�em to dopiero,
gdy by�o ju� po wszystkim. Razem z Dinadinem pochowali�my go w okopie na ty�ach,
a Lucyler wym�wi� nad jego
zw�okami jakie� s�owa, kt�rych �aden z nas nie zrozumia�. Lonal lubi� Lucylera i
w�tpi�, by przej�� si� tym, �e nad
jego grobem s�owa modlitwy wym�wi� Triin. Obu nas trapi�a jednak my�l, �e nasz
przyjaciel zosta� zakopany
niczym ko�skie �cierwo, w odleg�ym zak�tku obcej doliny. Kiedy wr�cimy do dom�w,
powiem rodzicom Lonala,
jak zgin�� ich syn, nie rzekn� jednak niczego o tym, �e gnije w zbiorowym
grobie, ani tego, �e modlitw� nad jego
cia�em wyg�osi� Triin. Urazi�aby ich my�l, �e nad jego cia�em modli� si� jeden z
wrog�w, i fakt, i� nie by� Drolem,
nie mia�by dla nich znaczenia. Wszystko to zreszt� wywo�a�y mod�y Triin�w.
Giniemy przez ich modlitwy.
Dinadin ju� si� uspokoi�, cho� nigdy wcze�niej nie widzia�em go tak poruszonego
�mierci� przyjaciela. W
domu zawsze by� ha�a�liwy, rozw�j wydarze� sk�oni� go jednak do refleksji. Kiedy
pogrzebali�my Lonala,
powiedzia� mi, �e powinni�my zostawi� t� dolin� Triinom, by powyrzynali si�
wzajemnie. Wszyscy pope�niamy
czyny, kt�re przynosz� nam ujm� i o kt�rych nie b�dziemy opowiadali rodzicom,
gdy wr�cimy do dom�w. Mo�e
odpowiemy za nie przed naszym Bogiem. Dzi� pozwol� Dinadinowi na �al, jutro
jednak musz� przywo�a� go do
porz�dku. Zn�w stanie si� tym, kt�ry natchnie nasz oddzia� wol� walki, i b�dzie
nienawidzi� Drol�w, Vorisa i jego
wojownik�w.
A jednak nie umiem oprze� si� my�li, �e Dinadin ma racj�. S�ysz� rozmowy ludzi i
obawiam si�, �e ich
trac�. A najgorsze, �e nie wiem, co mam im rzec. Nawet ja nie mam poj�cia, o co
walczymy. Odpieramy ataki
wojownik�w z�ego cz�owieka tylko po to, by inny z�y cz�owiek m�g� nadal
utrzymywa� si� na tronie i tak zbyt
rozleg�ego Imperium. Ojciec na racj�, �e imperatorowi to miejsce jest do czego�
potrzebne... nikt jednak nie wie, do
czego. Jednak to my umieramy, podczas gdy on czeka otoczony luksusami swego
pa�acu. Nikt z naszych ludzi nie
uwierzy w to, �e walczymy w obronie s�usznej sprawy, a i Lucyler nie ufa swojemu
Daegogowi. Wie, �e dynastia
kr�l�w Lucel-Loru jest skazana na zag�ad�, a Drol�w i ich rewolucj� zmiecie
stary porz�dek. A jednak on i jego
lojali�ci walcz� za swego t�ustego kr�la, a my z Nar walczymy u ich boku, tylko
po to, by wzbogaci� kolejnego
despot�. Nienawidz�c Drol�w, w jednym przecie� przyznaj� im racj�: imperator
wysysa krew z ca�ego Triin.
Ale sza, m�j dzienniku... o takich sprawach powinienem milcze�. A dzi� w nocy
powinienem odpocz��. Ten
wiecz�r jest spokojny. S�ysz� odg�osy wydawane przez �yj�ce w dolinie
stworzenia, i te, kt�re wykrzykuj� w lasach
moje przezwisko... ale wcale mnie one nie przera�aj�. Przed snem mo�e mnie
powstrzyma� jedynie my�l o wilkach.
Wszyscy dzi� polegli zostali pogrzebani. Czuj� zapach t�uszczu pieczonych nad
ogniskami ptak�w, kt�re uda�o nam
si� schwyta�. Dobrze by�oby zapali� teraz fajk� alby wypi� puchar wina z Ackle-
Nye. Je�li nic mi nie zak��ci snu,
b�d� �ni� o obu tych przyjemno�ciach jednocze�nie.
Jutro za� zaczniemy od nowa i by� mo�e po raz ostatni. Je�eli Wilk tej doliny
wie, jak jeste�my s�abi, z
pewno�ci� zaatakuje nas z ca�� watah�. B�dziemy si� bronili, wykorzystuj�c jak
najlepiej nasze umiej�tno�ci i
�ywi�c nadziej�, �e w por� zjawi si� jazda Gayle'a, by ocali� nasze karki. W
dolinie s�abo s�ycha�, a je�d�cy nie
mog� si� tu porusza� zbyt szybko. Wola�bym, �eby na ratunek przyszli moi ludzie,
a nie zbiry tego �otrzyka. Je�eli
jednak to on mnie ocali, b�dzie si� tym che�pi� do ko�ca �ycia.
By� mo�e przetrwamy jutrzejszy dzie�; po�l� wtedy kolejn� wiadomo�� do ojca.
Powiem mu, �e nasze
prze�ycie zale�ne jest od rodu Gayle. Nie wiem, czy to wystarczy, by go
przekona�. Wiem, �e nie w smak jest mu
ca�a ta wojna, ale jestem tutaj i musi mnie ratowa�. Je�eli nie przyjd� �adne
inne oddzia�y, ca�a dolina wpadnie w
�apy Wilka. Przegrywamy t� wojn�, a powodem naszej �mierci mo�e si� sta� sp�r,
jaki wiedzie ojciec z
imperatorem. Musz� go przekona�, �e ta wojna warta jest walki.
Jeden
Richiusa obudzi� zapach kerosyny. Z dala us�ysza� znajomy okrzyk. Rozpozna� go,
zanim jeszcze zd��y�
otworzy� oczy. �O Bo�e, nie...�
W jednej chwili poderwa� si� na nogi. Wok� niego wznosi�y si� czarne �ciany
okopu. ��te palce nowego
dnia zaledwie musn�y horyzont. Richius zmru�y� oczy i rozejrza� si� wzd�u�
okopu. Gasn�ce ju� pochodnie rzuca�y
m�tn� po�wiat� na ludzi w ub�oconych uniformach. W g��bi, na ko�cu okopu, wida�
by�o grupk� t�ocz�cych si�
�o�nierzy. Richius ruszy� ku nim chwiejnym krokiem.
- Co si� sta�o, Lucylerze? - spyta� swego bia�osk�rego przyjaciela.
- To Jimsin - odpowiedzia� Lucyler. - Dopad�y go we �nie.
Richius przecisn�� si� przez kr�g zbrojnych. Po�rodku wi�o si� co�, co nawet nie
przypomina�o cz�owieka.
Kilku �o�nierzy bezskutecznie usi�owa�o unieruchomi� jego bez�adnie poruszaj�ce
si� cz�onki; Jimsin za� nie
przestawa� monotonnie wy�. Obok niego le�a�o wielkie, nieruchome cia�o wilka. W
ciele bestii zauwa�y�
kilkana�cie ran, kt�re zostawi�y �o�nierskie pchni�cia no�em.
- Dosta� w krta� - odezwa� si� jeden ze zbrojnych, ros�y, rudy m�czyzna o
twarzy ch�opca. Gdy Richius
pochyli� si� nad Jimsinem, �o�nierz przykl�k� obok.
- Uwa�ajcie - ostrzeg� ich kto� z boku. - Rana jest g��boka.
K�y wilka rozdar�y gard�o Jimsina, zostawiaj�c ran� a� do szcz�ki. Rozerwana
krta� ledwie si� trzyma�a i
porusza�a w miar� �wiszcz�cego oddechu rannego. Gdy Richius pochyli� si� nad
towarzyszem, w oczach Jimsina
pojawi� si� b�ysk zrozumienia i nadziei.
- Nie ruszaj si�, Jimsin - ostrzeg� go Richius. - Lucylerze, co tu si�, u licha,
sta�o?
- To moja wina - ponuro przyzna� zagadni�ty. - By�o ciemno. Bestia wpad�a do
okopu, zanim zdo�a�em j�
zobaczy�. Pozw�l, �e pomog�...
- Wracaj na g�r� - uci�� Richius. - Miej tam na nie oko. Wy wszyscy, precz, na
g�r�!
Ros�y rudzielec poda� Richiusowi zwil�ony banda�. Richius pospiesznie owin�� go
wok� brocz�cej krwi�
rany. Z rozerwanej krtani wydoby� si� zduszony j�k b�lu, a d�onie Jimsina
chwyci�y nadgarstki Richiusa, kt�ry
szarpn�� si�, by odzyska� swobod� ruchu. Nagle znieruchomia�. Nie m�g� przecie�
zwolni� nacisku na ran�.
- Nie, Jimsin. Dinadinie, pom� mi go opatrzy�.
Dinadin szybko oderwa� d�onie Jimsina. Uda�o mu si� je utrzyma�, podczas gdy
Richius obwi�zywa� ran�.
Okropny �wist s�ycha� by�o teraz ciszej, t�umi� go bowiem niezbyt czysty banda�.
K�tem oka Richius spostrzeg�, �e
Dinadin spogl�da w bok.
- Nadci�gaj�? - spyta�, przyspieszaj�c banda�owanie.
- Jeszcze nie - odpar� ponuro Dinadin.
Richius wiedzia�, �e kiepski humor Dinadina wywo�ywa�a �wiadomo��, �e pod koniec
dnia Jimsin mo�e
le�e� obok Lonala.
- O Bo�e! - wzdrygn�� si� nagle Richius. - On si� dusi!
Dinadin wci�� trzyma� Jimsina za r�ce. Usi�owa� utrzyma� towarzysza na ziemi i
patrzy�, jak z rany bucha
krew. Jimsin zn�w zaj�cza�, a z ka�dym d�wi�kiem na banda�u zakwita�a nowa plama
purpury. Gwizdy z jego
krtani nast�powa�y po sobie coraz szybciej. Spod jego powiek pop�yn�� strumie�
�ez.
- Pom� mu, Richiusie!
- Robi�, co w mojej mocy - odpar� ponaglony z rozpacz� w g�osie.
Je�eli zdejmie banda�, Jimsin niechybnie wykrwawi si� na �mier�. Je�li go
zostawi, ranny si� udusi.
Bezradnym gestem si�gn�� d�oni� i delikatnie pog�adzi� zalan� �zami twarz
umieraj�cego.
- Jimsinie - szepn�� cicho, nie wiedz�c nawet, czy ranny go s�yszy. - Przykro
mi, przyjacielu. Nie mam
poj�cia, jak ci pom�c.
- Co robisz? - wrzasn�� Dinadin, puszczaj�c d�onie Jimsina. - Nie widzisz, �e on
umiera? Zr�b co�!
- Przesta�! - j�kn�� Richius, pochylaj�c si� nad rannym, by mocniej go obj��.
Dinadin zacz�� rozwi�zywa� zakrwawiony banda�. Richius jednak odepchn�� go na
bok.
- Richiusie, do kata! On si� udusi!
- Zostaw to! - odpar� Richius rozkazuj�co. Ostry ton w jego g�osie zmusi�
Dinadina do odwr�cenia g�owy. -
Wiem, �e on kona. Nie przeszkadzajmy mu. Je�eli rozwi��esz banda�, po�yje tylko
kilka chwil d�u�ej. Chcesz tego?
Oczy Dinadina by�y szklane i m�tne, niczym oczy lalki. Cofn�� si� jak og�uszony,
a Richius skinieniem d�oni
wezwa� go bli�ej.
- Je�eli chcesz mu pom�c - zacz�� Richius - to trzymaj go, by si� nie rusza�.
B�d� przy nim, gdy b�dzie
kona�.
- Richiusie...
- To wszystko, Dinadinie. Wi�cej zrobi� nie mo�esz. Rozumiesz?
Dinadin wolno skin�� g�ow�. Obj�� Jimsina i mocno przytuli� do siebie. Richius,
zostawiaj�c dw�ch
�o�nierzy po��czonych braterskim u�ciskiem, odwr�ci� si�, by odszuka� Lucylera.
Mimo kiepskiej widoczno�ci w okopie z �atwo�ci� znalaz� Triina. Jego blada sk�ra
ja�nia�a z daleka, a bia�e
w�osy powiewa�y na wietrze niczym flaga rozejmu. Sta� na wci�ni�tych w �cian�
okopu deskach posterunku
obserwacyjnego. Uwa�nie wpatrywa� si� w widoczny w oddali, pogr��ony w ciszy
brzozowy lasek. Kiedy Richius
wspi�� si� i stan�� obok niego, drgn�� lekko i spyta�:
- Skona�?
- Prawie - odpowiedzia� Richius.
Lucyler pochyli� g�ow�.
- Jest mi ogromnie przykro - odezwa� si� znu�onym g�osem.
- Nie wi� siebie - skarci� go Richius. - To wina buntownik�w.
- Powinienem w por� dostrzec besti�.
- Jednego wilka w nocy? Nikt nie zdo�a�by go zobaczy�, Lucylerze. Nikt... nawet
ty.
Lucyler zamkn�� oczy.
- Dlaczego tylko jeden? - mrukn�� na po�y do samego siebie. - Voris nigdy nie
posy�a samotnych bestii...
- On chce nas z�ama�. Nie toczymy walki z lud�mi honoru, Lucylerze, o czym
zreszt� sam wiesz. Niech to
piek�o poch�onie! Sam mi to m�wi�e�! To Drolowie! Oni s� jak w�e.
- Richiusie, Voris nigdy przedtem nikogo nie oblega�. Nigdy. Oni s� gdzie�
tam... i nied�ugo przyjd�.
Richius kiwn�� g�ow�. Gdy przychodzi�o do oceny post�powania przeciwnik�w,
zawsze polega� na opinii
Lucylera. Nie by� Drolem, nale�a� jednak do ludu Triin, a proces�w chemicznych,
jakie przebiega�y w m�zgach
Triin�w, i ich sposobu my�lenia nie mogli rozszyfrowa� nawet najbardziej
inteligentni spo�r�d Nar�w. Mo�na to
by�o nazywa� instynktem, mo�na si� by�o powo�ywa� na pochodzenie, albo - jak to
czynili Drolowie - m�wi� o
�dotkni�ciu niebios�. Tak czy inaczej, Triinowie niekiedy wykazywali si�
niezwyk�ymi umiej�tno�ciami. A umys�
Lucylera by� ostry niczym brzytew - kiedy ten osobliwy Triin odczuwa� strach,
Richius nawet nie pr�bowa� si� z
nim spiera�.
Lucyler by� rodzajem daru, pomoc� przys�an� przez zaniepokojonego Daegoga, kt�ry
chcia� si� upewni�, �e
wojna o dolin� potoczy si� w�a�ciwym torem. By� jedynym Triinem w kompanii,
kt�ry nie urodzi� si� w Dring, ale
w Tatterak - niezbyt �yznym regionie Lucel-Loru, gdzie zes�ano Daegoga.
Z�o�ywszy przysi�g� wierno�ci wodzowi
Triin�w Lucyler otrzyma� od niego jedno zadanie - mia� zapewni� Richiusowi
zwyci�stwo. Cho� nie zawsze
zgadzali si� ze sob�, Richius czu� dozgonn� wdzi�czno�� dla Daegoga za to, �e
przys�a� mu Lucylera. Okaza� si�
najszybszym �ucznikiem i potrafi� dostrzec czerwone szaty Drola z odleg�o�ci
wi�kszej, ni� si�ga� sokoli wzrok.
Richius odwr�ci� si� w stron� okop�w. Dziesi�� jard�w za nimi ci�gn�� si� r�w
obsadzony przez ludzi
Barreta, kt�ry pozdrowi� dow�dc� machni�ciem r�ki. Za okopem ze swymi lud�mi
usadowi� si� Gilliam, a z ty�u,
we w�asnor�cznie wykopanym okopie zaj�li pozycje najmniej do�wiadczeni ludzie z
kompanii, dowodzeni przez
Ennadona.
Byli w kompanii tacy, kt�rym nie podoba�o si�, �e Richius usadowi� na ty�ach
niedo�wiadczonych rekrut�w.
Lucyler na przyk�ad argumentowa�, �e nowi jedynie w boju naucz� si� tego, co
powinni wiedzie� o wojnie. Richius
jednak nie widzia� w tym �adnego po�ytku. Z bolesn� ostro�ci� przypomina� sobie
pierwsze dni w Lucel-Lorze,
kiedy wojn� w dolinie dowodzi� pu�kownik Okyle. Wys�a� on Richiusa i tuzin
innych niedo�wiadczonych
m�odzik�w na zwiady do lasu. Okyle, jak Lucyler, by� pewien, �e bitwa jest
najlepsz� nauczycielk� wojennego
rzemios�a, to za�, i� Richius by� synem kr�la pogorszy�o tylko jego sytuacj�.
Okyle powiedzia� mu wprost, �e nie
b�dzie nikogo faworyzowa�. Zmieni� swoje nastawienie do nowych dopiero wtedy,
gdy z misji wr�ci� jedynie
Richius. Teraz jednak pu�kownik ju� nie �y�, a dowodzenie przej�� Richius. I
postanowi�, �e oszcz�dzi nowym
zgrozy, przez kt�r� jemu samemu kazano przej�� zbyt wcze�nie.
�Trzymaj ich na ty�ach, a b�d� bezpieczni - powiedzia� sobie, daj�c znak
Ennadonowi. - Niech najpierw
Ennadon nauczy ich tego, co musz� wiedzie�. Na walk� przyjdzie jeszcze czas...
A jednak...�
Je�eli Voris uderzy na nich z ca�� moc�, niewiele po�ytku przyniesie nowym fakt,
�e obsadzono nimi okopy
w g��bi. �aden nie znajdzie schronienia, jak dolina Dring d�uga i szeroka.
Zosta�o mu jeszcze mo�e z trzystu ludzi,
ale nie mia� poj�cia o tym, jakimi si�ami dysponuje Voris. Tysi�c wojownik�w?
Mo�e wi�cej? Nawet Lucyler nie
umia� tego odgadn��. Jedno wiedzieli z ca�� pewno�ci�: w�adca doliny mia� do��
si�, by ich zniszczy�.
�Ca�a nadzieja w ogniomiotach - my�la� Richius gor�czkowo. - Je�eli wystarczy
paliwa...�
Na obu kra�cach okopu, gdzie ludzie zbierali si� w niewielkie grupki, by
porozmawia� i wsp�lnie podzieli�
si� strachem, sta�y ju� na swoich pozycjach podgrzane ogniomioty. Z ich zawor�w
wylotowych unosi�y si� w�skie
smu�ki dymu, a w nik�ym �wietle brzasku ju� coraz s�abiej by�o wida� czerwone
zapalarki. Widok gotowych do
dzia�a� dwuosobowych za��g wywo�a� na usta Richiusa nik�y u�mieszek. Dzia�anie
tych machin mia�o zbawienne
skutki. Coraz szybciej malej�cy zapas kerosyny zmusza� ich do bardzo oszcz�dnego
u�ywania broni, rad by� jednak,
�e maj� cho� kilka sztuk. Naukowcy, kt�rzy obmy�lili ten or� w pracuj�cych na
rzecz wojny laboratoriach Nar,
przeszli samych siebie.
Ludzie z okop�w darzyli je niemal bosk� czci�. Triinowie z doliny, jak wojacy z
Aramooru, mieli strza�y,
oszczepy i dziwacznie wygl�daj�ce miecze, niczego jednak nie mogli przeciwstawi�
ogniomiotom. Nawet magii - a
obawa przed ni� od dawna powstrzymywa�a potencjalnych naje�d�c�w - kt�rej
istnienie trzeba jeszcze by�oby
udowodni�. Cho� wielu twierdzi�o - ba! wielu gotowych by�o przysi�c - �e w�dz
Drol�w, Tharn, by�
czarnoksi�nikiem, nikt z tych ludzi na w�asne oczy nie widzia� jego magicznych
popis�w, a Lucyler otwarcie
wyra�a� sw�j sceptycyzm. Wiara w �dotyk niebios� by�a tym, co r�ni�o Drol�w od
pozosta�ych Triin�w. I
cz�ciowo by�a odpowiedzialna za ich fanatyzm.
- Richiusie? - odezwa� si� Lucyler. - Czy powinienem pos�a� Dinadina do
ogniomiotu?
- Kally i Crodin dadz� sobie rad�.
- Dinadin jest najlepszym ogniomistrzem, kt�ry nam zosta�. A je�eli...
- Lucylerze, na Boga - przerwa� mu Richius. - Sp�jrz na niego. - Wskaza�
miejsce, gdzie w g��bi okopu
siedzia� Dinadin, wci�� obejmuj�cy cia�o Jimsina. - Chcesz mu to powiedzie�?
Lucyler nie odpowiedzia�. Z tr�jki przyjaci�, kt�rzy pozostali przy �yciu, on
by� najtwardszy. Mo�e
nale�a�o przypisa� to krwi Triin�w, a mo�e po prostu pozna� smak wojny
wcze�niej, ni� pozostali. Niezale�nie od
powodu, zawsze zachowywa� si� z powag�. Bywa�o jednak - jak w tej chwili - �e
jego rzeczowo�� i prostolinijno��
mocno irytowa�y Richiusa.
Dinadin te� si� zmieni�. Wci�� jeszcze wykonywa� rozkazy, ale w jego oczach tli�
si� op�r i rodzaj sm�tnej
dojrza�o�ci, jakich nie by�o w nich wcze�niej. Richius obieca� ojcu Dinadina, �e
o niego zadba i przywiedzie go z
powrotem z tego piek�a. Kt�rego� dni; mieli ponownie usi��� przy ognisku rodu
Lott i �mia� si�, wspominaj�c
lepsze dni.
- B�dzie got�w, wierz mi - zapewni� Richius rozm�wc� z udawan� pewno�ci� siebie.
- Mam tak� nadziej�. B�dzie nam potrzebny, je�eli...
Lucyler umilk� nagle, a jego oczy rozszerzy�o zdumienie. Richius przeni�s�
spojrzenie na brzozowy las.
Pomi�dzy spl�tanymi ga��zi� mi co� drgn�o. Zza drzew i ska� wy�oni� si� huragan
purpury. Na czele fali gna�y
plamki czerni z l�ni�cymi �lepiami.
Richius poczu�, �e jaka� zimna �apa skr�ca mu wn�trzno�ci w twardy w�ze�.
- Zapala� ogniomioty! - zawo�a�.
W g��bi okopu Kally uruchomi� swoje dzia�o. Ogniomiot j�kn��, o�ywaj�c, i
rzygn�� w powietrze chmur�
kerosyny. W nast�pnej sekundzie z paszczy dzia�a wyfrun�� p�omie�. Zaraz potem
Crodin uruchomi� drugi
ogniomiot, wyostrzaj�c pi�ropusz ognia w w�ski niczym w��cznia strumie�. W
okopach za nimi uruchomiono
pozosta�e dzia�a, pompuj�c w ich drugie paszcze kerosyn�, kt�ra wylatywa�a w
postaci p�omienia. Mimo ch�odu
poranka, Richius poczu� przez zbroj� �ar ognia.
- Chroni� ogniomioty! - wykrzykn��. - Nadchodz�!
To, co objawi�o mu si� niczym czerwona pow�d�, okaza�o si� fal� p�dz�cych ku nim
ludzi w szkar�atnych
szatach. Przed nacieraj�cymi gna�y wilki. Dziesi�tki wilk�w.
- Na Lorrisa i Pris - wyszepta� Lucyler. - Ju� po nas.
Za wilkami p�dzi�o mrowie wojownik�w, z kt�rych ka�dy wywija� jiiktarem o dwu
ostrzach. Lucyler
wyszczerzy� z�by.
- Chod�cie, psie syny! - zawo�a� i mocno szarpn�� �rodek swego jiiktara,
jednocze�nie silnie go przekr�caj�c.
Bro� rozdzieli�a si� w jego d�oniach, tworz�c dwa lekkie, d�ugie miecze.
Na ca�ym przedpiersiu okopu �o�nierze mocniej wparli nogi w ziemi�. W powietrzu
rozleg�o si� poj�kiwanie
ci�ciw i �wist strza�, kt�re poszybowa�y ku wilkom, przebijaj�c ich g�ste czarne
futro. Jedna ze strza� ugodzi�a
besti� w pysk, trafiaj�c j� prosto w rozd�te nozdrza. A jednak wilk nadal gna�
ku ogniomiotom - tak, jak wyszkoli�
go Voris.
�ucznicy z lewej flanki natychmiast zaj�li si� zgraj�. Kally, kt�rego twarz
znaczy�y smugi czerni od sadzy z
odrzutu, wymierzy� wylot swego dzia�a.
- Wi�cej paliwa! - rykn��.
Jego przyboczny przekr�ci� kurek na przewodzie zasilania. Kally nacisn�� spust.
Z wyloty rury ogniowej
trysn�a smuga ognia. P�omie� osmali� wilki i odrzuci� je w ty�. Przez ryk
p�omieni ogniomiotu przebi�o si�
niesamowite wycie. Dla uszu Richiusa d�wi�k ten zabrzmia� s�odko niczym muzyka.
Dinadin wspi�� si� na przedpiersie i zerkn�� w dal. Jego twarz wci�� jeszcze
by�a czerwona od p�aczu.
- Przekl�ci gogowie! - warkn��, si�gaj�c po strza�� do ko�czanu.
- Nie! - sykn�� Richius. - Nie tutaj! Id� do dzia�a.
- Ju� s� obsadzone...
- Do dzia�a, powiedzia�em!
Dinadin mrukn�� co� pod nosem, ale pos�usznie zsun�� si� z przedpiersia i
przecisn�� obok innych. Podczas
wilczych atak�w pierwsi zawsze gin�li ogniomistrze.
Okrzyk Lucylera zelektryzowa� wszystkich przed okopem. Triin wyci�gn�� jeden ze
swoich miecz�w,
wskazuj�c ciemn� mas�, kt�ra niczym gnana wichrem rwa�a w ich stron�. Wilk ze
strza�� w paszczy zdo�a� jako� si�
przedrze� przez ognist� zapor�. K�aki jego futra tli�y si� gdzieniegdzie,
zostawiaj�c za nim roziskrzony czerwony
�lad.
Bestia z wyciem skoczy�a. Z jego nozdrzy bucha�a krwawa piana. Lucyler krzykn��
i ci��, opadaj�c na jedno
kolano. Jego miecz zamigota� b�yszcz�cym �ukiem. Richius cofn�� si� o krok i
spad� z przedpiersia w okop. Poczu�
uderzenie, gdy napier�nik wbi� mu si� w �ebra. Przebity strza�� �eb wilka
chlupn�� w b�oto obok niego.
Richius szybko poderwa� si� na nogi i skoczy� ku najbli�szej drabinie. Zanim
jednak zdo�a� postawi� stop�
na pierwszym szczeblu, us�ysza� obok siebie dziki wrzask. Spojrzawszy w lewo,
zobaczy� Kally'ego, tak jak on
zrzuconego do okopu przez wilka. Na ogniomistrzu le�a�a bestia. Dinadin zd��y�
ju� zeskoczy� obok i, bior�c
rozmach, wali� wilka w �eb drzewcem swego �uku. Richiusa nie przerazi� jednak
los Kally'ego; zmrozi� go widok nie
obsadzonego ogniomiotu. Wilk zrzuci� z podstawy dzia�ko, kt�rego skierowany w
niebo wylot, niczym ogromna
ognista fontanna rzyga� w g�r� p�omieniem. Richius nie potrzebowa� wspina� si�
na przedpiersie, by wiedzie�, �e
wilki ju� odkry�y szczelin� w liniach obronnych Naren�w.
- Dinadinie! - rykn��. - Do dzia�a!
Dinadin spojrza� na niego z groz� wymalowan� na twarzy. Kally wci�� jeszcze si�
rusza�.
- No ju�! Zabierz si� za to przekl�te dzia�o! - powt�rzy� ochryple Richius.
Pewien by�, �e mimo ryku, jaki wydobywa� si� wylotu porzuconej broni, Dinadin go
us�ysza�. Jednak on raz
za razem zaciekle i bezu�ytecznie ok�ada� drzewcem wilczy �eb. Richius skoczy�,
odepchn�� Dinadina i z
rozmachem ci�� besti� w kark. Trysn�a fontanna krwi; mimo to �eb nie odpad�
ca�kowicie, trzyma� si� bowiem
korpusu na pasku sk�ry. Martwy wilk run�� na Kally'ego, kt�ry r�wnie�
znieruchomia�. Richius odwr�ci� si� i wbi�
w�ciek�y wzrok w Dinadina. M�odzieniec odpowiedzia� mu spojrzeniem, w kt�rym
strach szed� o lepsze ze
zmieszaniem. Richius chwyci� Dinadina za napier�nik i silnie nim potrz�sn��.
- Co z tob�! - wrzasn�� ochryple, ignoruj�c deszcz iskier, kt�ry obsypywa� ich
obu. - S�ysza�e�, �e ka�� ci
zaj�� si� dzia�em!
Dinadin milcza�. Po jego twarzy sp�ywa�y �zy, ��obi�c �cie�ki na pokrytych sadz�
policzkach. Richius
przesta� nim potrz�sa�.
- Dinadinie...
Ten milcza�.
- No... Dinadinie, we� si� w gar��. Musimy zaj�� si� dzia�em.
Oczy Dinadina w ko�cu o�y�y. Odskoczy� od Richiusa i zagrzmia�:
- Do diab�a z twoim dzia�em! Mia�em go zostawi�, by zdech�?
- Na �mier� Boga! - zakl�� Richius, przeciskaj�c si� obok Dinadina. - Dzia�o
jest wa�niejsze! Wiesz o tym
r�wnie dobrze, jak ja. - Zatrzyma� si�, os�aniaj�c przedramieniem twarz przed
p�omieniami.
- Richiusie, przesta�!
To by� Lucyler. Richius natychmiast pu�ci� dzia�o - i tak zreszt� nie m�g�
odblokowa� zaklinowanego
spustu. Triin szale�czo wywija� r�koma, wzywaj�c go ku sobie.
- W porz�dku, wyno�my si� st�d - mrukn�� Richius, odwracaj�c si� od ogniomiotu.
- Ten okop jest ju�
stracony.
Dinadin mia� tak� min�, jakby oskar�ono go o wszystkie zbrodnie �wiata.
- Richiusie...
- Zapomnij o tym - uci�� Richius, machni�ciem d�oni nakazuj�c odwr�t. Tu� przed
nimi w okop wskoczy�
Lucyler.
- Za wiele wilk�w! - zawo�a� Triin. - A za nimi id� wojownicy.
- Daj znak ch�opcom z drugiego okopu, by os�onili nasz odwr�t! - odkrzykn��
Richius. - Dinadinie, dopilnuj,
by wszyscy si� st�d wynie�li!
Na drugim ko�cu okopu Crodin z trudem odpiera� ogniem fal� wilk�w i pr�cych za
nimi wojownik�w.
Us�yszawszy rozkaz odwrotu odpowiedzia� Richiusowi radosnym u�miechem ulgi.
Richius i Lucyler przepchn�li si�
przez okop, zatrzymali obok niego i, wspinaj�c si� po drabinie, stan�li przy
jego paliwowym, Ellisie. Wszyscy
wok� pospiesznie opuszczali okop. Z lasu wci�� wylewali si� Drolowie. Na
wycofanie si� zosta�o tylko kilka
cennych chwil.
- Cro, przygrzej im ostatni raz i zmiatamy! - rzek� Richius, k�ad�c ju� d�o� na
kurku, by od��czy� przew�d
paliwowy. - Lucylerze, razem z Ellisem zabierzcie zbiornik. My chwycimy dzia�ko.
Lucyler obj�� ramionami zbiornik. To samo zrobi� Ellis, napr�aj�c mi�nie, by
unie�� ci�ar. W szeregach
nadbiegaj�cych Drol�w podni�s� si� wrzask: �Kalak!�
- Crodinie, przygotuj si� - zarz�dzi� Richius. - Ellis, daj wszystko, co mo�esz.
- Macie wszystko - st�kn�� Ellis, otwieraj�c zaw�r, kt�ry opr�ni� zbiornik do
pojemnika ogniomiotu.
Kerosyna z sykiem pop�yn�a przez rur�.
Crodin nacisn�� spust, wyzwalaj�c p�omie�, jakiego Richius nigdy przedtem nie
widzia�. Wszystko przed
nimi z hukiem stan�o w ogniu. Richius pad� na kolana, os�aniaj�c d�o�mi uszy.
Za nim, niczym dwa �cigane zaj�ce,
biegli ku drugiemu okopowi Lucyler i Ellis, unosz�c ze sob� zbiornik.
- Richiusie! - wrzasn�� Lucyler i obejrzawszy si�, pu�ci� pojemnik.
- Nie zatrzymujcie si�! - rykn�� Richius, machni�ciem d�oni nakazuj�c obu
uciekaj�cym dalszy bieg.
Z trudem d�wign�� si� na nogi. Lucyler i Ellis gnali ku swoim, czego nie
u�atwia� im ci�ki zbiornik, kt�ry
nie�li. �o�nierze z drugiego okopu zaciekle wypuszczali strza�y, by os�oni� ich
odwr�t.
- Chod�my, Richiusie! - ponagli� go Crodin, owijaj�cy rozgrzany ogniomiot
szmatami. Zd��y� ju�
poluzowa� zatrzaski, kt�re mocowa�y dzia�ko do desek pomostu przedpiersia.
Richius musia� jednak unie��
przew�d zasilaj�cy. Kln�c zacz�� gor�czkowo szuka� obejmy, kt�ra ��czy�a rur� z
dzia�kiem. Crodin szarpn�� luf�
ogniomiotu.
- Zostaw przew�d! - wrzasn��. - Poci�gniemy go za nami!
Richius chwyci� za dzia�ko ze swojej strony. Uni�s� ci�k� rur� pod ramieniem i
pogna� do drugiego okopu.
W �lad za nim bieg� Crodin, za kt�rym wl�k� si� przew�d zasilaj�cy. Barret by�
ju� na pomo�cie i wrzeszcza� co�,
wymachuj�c d�o�mi. Za nimi rozwiewa� si� dym zas�ony ogniowej, jak� stworzy�a im
ostatnia salwa Crodina.
�o�nierze Barreta zn�w wypu�cili we wroga strza�y.
Do przebiegni�cia zosta�o im ju� tylko kilka jard�w. Z okopu wysypali si�
�o�nierze, kt�rzy szybko pomogli
im wnie�� dzia�ko na pomost. Wyczerpany Richius run�� na deski obok Lucylera.
- Nic ci nie jest? - spyta�, obrzuciwszy dow�dc� szybkim spojrzeniem.
- Ustawcie dzia�ko po�rodku pozycji - wychrypia� Richius. - Postaw przy nim
Ellisa i Dinadina.
Crodin ju� ustawia� ogniomiot na nowym stanowisku, korzystaj�c z prowizorycznych
podk�adek, jakie Ellis
zbudowa� z dw�ch mieczy. Wbito je w deski, formuj�c liter� V, tak wi�c dzia�ko -
cho� do�� niepewnie - wygl�da�o
przez szczelin� w kszta�cie klina. Obok nich by� ju� Dinadin, kt�ry palcami
jednej d�oni zaciska� knykcie r�ki, kt�r�
mia� po�o�y� na spu�cie.
Richius spojrza� na pole bitwy. W odleg�o�ci dziesi�ciu jard�w wojownicy Drol�w
wspinali si� ju� na deski
pomostu pierwszego okopu i skakali w d�, gdzie znajdowali os�on�. Oczywi�cie
�ucznicy przeciwnika zabrali si�
do dzie�a. Na przedpolu gorza�y ognie - jedne ma�e, jak po�erane przez nie
trupy, inne wielkie niczym wozy. Nad
nimi unosi�y si� chmury b��kitnego dymu, nios�ce z sob� smr�d spalonych cia� i
kerosyny. Za pasmami dymu,
ognistym piek�em i chmur� unosz�cych si� nad nimi strza�, by� brzozowy las pe�en
szkar�atno odzianych Drol�w.
Crodin poprawi� ogniomiot w jego niezbyt pewnym jarzmie. Lucyler cofn�� si� o
krok i ocenia� dzie�o, a
Dinadin przy�o�y� palec do bezpiecznika broni. Dzia�ko zako�ysa�o si�, ale nie
spad�o.
- B�dzie dzia�a�o - zawo�a� Lucyler do Richiusa. - Niezbyt d�ugo, ale b�dzie.
- Musi wystarczy� - stwierdzi� szybko Richius. - Z trzema dzia�kami powinni�my
ich na jaki� czas
zatrzyma�.
�A co potem? - zada� sobie pytanie. - B�dziemy w nich ciska� kamieniami. Zaczyna
nam brakowa� paliwa.
Bez ogniomiot�w...
Nie teraz - skarci� sam siebie. - Jest jeszcze co� do zrobienia�.
- Dinadinie! - zawo�a�. - Przygotuj si�. Pierwszym strza�em daj im zdrowo do
wiwatu, a potem troch�
poluzuj...
Dinadin zd��y� si� ju� och�on��. Jego twarz sta�a si� szara. Skuli� si� za
dzia�kiem.
- Powoli i ostro�nie - ostrzeg� go Richius. - Dzia�ko nie jest ustawione
stabilnie, a nam brakuje paliwa.
Je�eli...
Przerwa� mu wrzask z tylnych okop�w. Odwr�ci� si�. Us�ysza� kolejny okrzyk,
wysoki i dziwnie radosny.
- Co...
Z g��bi doliny wy�oni�a si� gnaj�ca ku nim jazda. Na czele konnych, ledwie
widoczny na tle horyzontu,
powiewa� zielony proporzec. Z miejsca, w kt�rym sta�, Richius nie m�g� go
zobaczy�, wiedzia� jednak, �e jest na
nim wyszyty z�otem, ozdobny, wyci�gni�ty w galopie ko�. By� to sztandar
Talistanu, god�o rodu Gayle.
- Je�d�cy! - zawo�a� Crodin.
Richius skrzywi� si� lekko, a miano rywalizuj�cej rodziny zabrzmia�o w jego
ustach niczym nazwa choroby.
- Gayle.
- Richiusie, sp�jrz! - krzycza� Lucyler. - Ratunek!
- Na to wygl�da - bez entuzjazmu odpowiedzia� Richius.
Jazda by�a dostatecznie liczna, by zmie�� w nico�� dowoln� liczb� Drol�w. Ze
swego miejsca Richius
widzia�, �e Drolowie zd��yli ju� spostrzec, co w nich za chwil� uderzy. Fala
czerwieni jakby si� zawaha�a i
zwolni�a.
- Powinni�my uderzy�! - odezwa� si� zawsze niespokojny Dinadin. - Z tyloma
je�d�cami z �atwo�ci�
mo�emy ich roznie��!
Richius rzuci� mu ci�kie spojrzenie.
- Utrzymujemy nasze pozycje. - Odwr�ciwszy si� do Lucylera, doda�: - Chc�, by
wszyscy zostali w okopach.
Powinni�my unikn�� walki.
- To niemo�liwe! - �achn�� si� Lucyler. - Sp�jrz!
W g��bi doliny wznios�y si� k��by kurzu. Jazda rusza�a do ataku.
- O Bo�e! - j�kn�� Richius. - Oni naprawd� postanowili uderzy�!
Podni�s� r�ce w g�r� i da� znak swoim ludziom, by zwr�cili na niego uwag�.
- S�uchajcie! - zawo�a�. - Je�d�cy ruszaj� do ataku. My jednak wci�� jeszcze
mamy pozycj� do utrzymania.
Niech nikt nie wa�y si� opu�ci� okopu bez mojego rozkazu! Barret, upewnij si�,
�e wszyscy twoi ludzie stoj�, gdzie
im kazano. Dinadinie, sprawd�, czy to dzia�ko sprawuje si� jak nale�y, kiedy
Drolowie zorientuj� si�, co na nich
spadnie, mo�e zechc� poszuka� schronienia w naszych okopach.
- B�d� got�w - odpar� Dinadin, ustawiaj�c si� za ogniomiotem.
Je�d�cy szybko zmniejszali odleg�o�� dziel�c� ich od wrog�w. Drolowie, kt�rzy
zd��yli schroni� si� w
okopie, przykucn�li w nim, be�kocz�c co� w swojej mowie i wskazuj�c p�dz�c� na
nich jazd�. Proporzec
powiewaj�cy na czele oddzia�u by� ju� dobrze widoczny, a wyszyty na nim z�oty,
obleczony w zbroj� i gnaj�cy do
ataku rumak poruszany wiatrem jakby o�y�. Richius u�miechn�� si� lekko. Rywale
czy nie, ich wierzchowce
�wietnie si� prezentowa�y, a dosiadaj�cy ich je�d�cy w niczym nie ust�powali
je�dzie Aramooru. Jednak nie byli to
je�d�cy Aramooru.
Je�d�cy wydobyli miecze. Mia�y paskudne z�bate ostrza. Na g�owach mieli he�my
przypominaj�ce oblicza
demon�w.
Jazda Talistanu.
- Mia�e� racj� - szepn�� Lucyler. - Jestem pod wra�eniem.
Dinadin lekko si� skrzywi�.
- A jednak gwardzi�ci Aramooru s� lepsi, prawda, Richiusie?
- Owszem, ale niewiele... - niech�tnie przyzna� Richius.
Konie przesz�y w galop, a uderzenia ich kopyt wstrz�sn�y powietrzem.
Rozdzieliwszy si� na dwie grupy,
jazda op�yn�a okopy flankami. Nie zwolnili, nawet kiedy pierwsze szeregi
dopad�y do le��cych na ziemi cia�. Jazda
przesz�a po nich ze sprawno�ci� wynikaj�c� nieuchronnie z cz�stych �wicze� -
groby zosta�y zr�wnane z ziemi�, a
nad trupami rumaki po prostu przeskakiwa�y. Wkr�tce obie grupy niczym grzmi�ca
fala min�y linie okop�w,
gnaj�c na z�amanie karku ku Drolom.
Richiusowi zdarza�o si� ju� wcze�niej walczy� z konia i zna� moc, jak� mo�e
nada� broni cz�owiek siedz�cy
na gnaj�cym z pe�n� szybko�ci� bojowym rumaku. Uderzenie ca�kowicie og�uszy�o i
oszo�omi�o Drol�w.
Wojownicy z doliny, mimo i� liczni i znaj�cy przecie� wojenne rzemios�o, nie
umieli przeciwstawi� si� je�dzie.
Wyszli na otwart� przestrze�. Bestie, kt�rym przysz�o im stawi� czo�o, by�y
hodowane do walki. Nie okazywa�y
�adnego szacunku ludziom, jaki czu�y wobec nich konie wykorzystywane w paradach.
Nie zatrzymany szarpni�ciem
za wodze bojowy rumak nie zwraca� uwagi na stoj�ce naprzeciwko szeregi ludzi. W
jednej chwili kopyta koni
wdepta�y w ziemi� dziesi�tki wojownik�w.
Je�d�cy tymczasem opu�cili ostrza miecz�w na g�owy Drol�w, stercz�ce na
wysoko�ci ich pas�w. Jiiktary
star�y si� z obosiecznymi mieczami, a go�e pi�ci pancerzami, co Richius
obserwowa� z poczuciem skrajnej
niemocy. Chcia� wyskoczy� z okopu i, przy��czywszy si� do rzezi, wspom�c jako�
wybawc�w. Ale jak Dinadin i
inni obok niego sta� tylko i powtarza� rozkaz:
- Trzyma� pozycj�!
Jeden z je�d�c�w zatrzyma� si� i wolno ruszy� ku okopowi. By� wy�szy ni�
pozostali, rz�d jego konia
po�yskiwa� srebrem, a na szpec�cej przy�bic� he�mu g�bie demona l�ni�y liczne
klejnoty. W szeroki napier�nik mia�
wprasowany wizerunek z�otego rumaka, a u boku nie tkni�ty krwi� miecz. Gdy
podjecha� bli�ej, Lucyler wskaza� go
Richiusowi kiwni�ciem brody.
- Richiusie, czy to Gayle?
- We w�asnej osobie - przytakn�� zapytany.
Je�dziec zatrzyma� konia tu� przy okopie. Podni�s�szy przy�bic�, przez chwil�
przygl�da� si� okopowi i
obserwuj�cym go zza przedpiersia ludziom. W ko�cu jego czarna broda p�k�a,
ukazuj�c u�miech.
- Vantran?
- Tutaj! - Richius podni�s� spocon�, brudn� d�o�.
Gayle z Czarnej Kniei parskn�� �miechem.
- Ca�a dolina zna twoje imi�, Vantranie. Ale nie bardzo wygl�dasz na tego, o
kt�rym si� tyle m�wi.
- Baronie. - U�miech maluj�cy si� na twarzy Richiusa by� mocno wymuszony. -
Ciebie rozpozna�em bez
trudu.
- Ilu gog�w?
- Tylu, ilu widzisz, i znacznie wi�cej - odpowiedzia� Richius. - Voris zebra�
wszystkie si�y.
- To prawda. C�, Vantranie... Teraz to nasza sprawa. Zajmiemy si� nimi. - Gayle
opu�ci� przy�bic� he�mu i
zawr�ci� konia ku bitwie. Potem zawo�a�, odwracaj�c si� przez rami�: - A mo�e
oczy�ciliby�cie z robactwa i zn�w
zaj�li ten pierwszy okop, co?
Richius a� zgrzytn�� z�bami. Chcia� zawo�a� co� za Gayle'em, cisn�� za
zuchwalcem jak�� obelg�, ale tylko
zakl�� pod nosem. Ku swemu zdziwieniu, us�ysza�, �e stoj�cy obok Dinadin r�wnie�
klnie, kipi�c z gniewu.
- Ale� z niego dra�! - sykn��. - Richiusie, nie pozw�l si� tak traktowa�!
- Dinadinie, wiesz przecie�, �e on nie dba o to, kim jeste�my. To Talista�czyk,
a my pochodzimy z
Aramooru... i wi�cej mu o nas wiedzie� nie trzeba.
- Co teraz? - spyta� Lucyler, wa��c s�owa.
Richius zacisn�� d�o� na r�koje�ci miecza i westchn��.
- Teraz oczy�cimy z robactwa pierwszy okop.
Dwa
O przydatno�ci okop�w na polu bitwy Richius dowiedzia� si� od swego ojca.
Weteran wielu wojen, starszy
Vantran, korzysta� z row�w i jam podczas wojny z Talistanem. Cho� nie by�y
niezdobyte, tkwi�cym w nich ludziom
wydawa�y si� fortec�. Do okopu, kt�ry na przedpiersiu mia� pomosty dla
�ucznik�w, nie�atwo by�o dotrze� i prawie
nie spos�b by�o przez nie przej��. Tylko one utrzyma�y kompani� Richiusa przy
�yciu podczas niezliczonych natar�
Drol�w. A� do tej pory Drolom ani razu nie uda�o si� do nich nawet dotrze�.
Oczyszczanie pierwszego okopu okaza�o si� ci�k� prac�. Drolowie, nie chc�c
ucieka� ani dosta� si� do
niewoli, postanowili si� bi�, co zostawi�o Richiusowi jedn� tylko mo�liwo��:
nale�a�o do nich zej��. Wyda� rozkaz
uj�cia w d�onie miecz�w i tarcz i pos�a� ludzi na d�. Drol�w wyr�ni�to do nogi.
Kiedy ponure zaj�cie dobieg�o ko�ca, s�o�ce sta�o ju� wysoko nad ich g�owami.
Richius wydosta� si� z
okopu ot�pia�y od rzezi i pokryty krwi� Drol�w. Pole, niedawno jeszcze pe�ne
ludzi i wilk�w, us�ane by�o trupami.
Trupami Drol�w. Le�eli wsz�dzie, gdzie spojrza� - jedni w ca�o�ci, inni
poszatkowani na kawa�ki, jeszcze inni
wdeptani w ziemi� przez kopyta bojowych rumak�w. Pokrywaj�ce pole b�oto
zabarwi�o si� czerwieni�. Istoty,
niedawno jeszcze b�d�ce lud�mi lub wilkami, p�on�y tu i �wdzie; nad nimi unosi�
si� cuchn�cy dym, a powietrze
dodatkowo �mierdzia�o kerosyn�. Poza s�pami, na polu rzezi porusza�a si� jeszcze
jedna �ywa istota.
Gayle z Czarnej Kniei siedzia� na swoim koniu i uwa�nie ocenia� szkody, kt�re
jego je�d�cy zadali Drolom.
W �wietle zasnutego dymami poranka przy�bica jego he�mu ukszta�towana w twarz
demona l�ni�a z�owrogo. Przy
boku Gayle'a po�yskiwa� wci�� nie splamiony krwi� miecz. Spostrzeg� Richiusa i
zwr�ci� ku niemu g�ow�.
- Vantranie! - zawo�a�, uderzaj�c konia ostrog�. Pot�ny g�os Gayle'a zabrzmia�
spod he�mu, jak gdyby pan z
Czarnej Kniei m�wi� z dna metalowej beczki.
Vantran nie zwr�ci� na niego uwagi. D�wign�� si� na przedpiersie i pom�g� wsta�
Lucylerowi. Za Triinem
wyszed� Dinadin, kt�ry spojrzawszy na przedpole, wyda� tylko gwizd podziwu.
Gayle z Czarnej Kniei dotar� do
nich w tej samej chwili, w kt�rej Dinadin zszed� z drabiny.
- Widzisz, Vantranie? - Gayle wypi�� dumnie pier�. - Nie ma si� czym martwi�.
My�l�, �e za bardzo si�
przej�li�cie tymi Drolami z doliny.
- Doprawdy? - spyta� zgry�liwie Richius. - A sk�d ty o tym wiesz? Wygl�dasz
na... nietkni�tego.
Gayle zesztywnia� lekko. Jego ledwo widoczne przez szczeliny przy�bicy oczy
rozb�ys�y gniewem.
- I ja mam sw�j udzia� w tej rzezi - zapewni� Richiusa. - I zabij� jeszcze
wielu... je�eli ich znajdziemy.
Wi�kszo�� gog�w tch�rzliwie uciek�a do lasu. Pos�a�em ju� za nimi swoich ludzi.
- Co takiego? Nie kaza�em tego czyni�!
- Vantranie, nie ty wydajesz rozkazy moim ludziom - �achn�� si� Gayle. Demonia
przy�bica jego he�mu
przesun�a si� z g�ry na d�, kiedy mierzy� Richiusa spojrzeniem. - I
spojrzawszy na ciebie, Richiusie, nie s�dz�,
by� wpad� na pomys� ruszenia za nimi w po�cig.
- Wcale nie chc� ich �ciga�! - zagrzmia� Richius. - A ju� na pewno nie w ko�skim
siodle. Gdyby� zechcia�
zapyta�, rzek�bym ci bez ogr�dek, jaki to g�upi pomys�. Na tych le�nych
�cie�kach nie ma miejsca dla koni. Twoi
ludzie b�d� mieli szcz�cie, je�eli nie wpadn� w zasadzk�.
- Chcia�em zaczeka� z moj� propozycj�, a� sko�czycie - stwierdzi� Gayle. - To
ca�a uprzejmo��, jak�
zamierza�em wam okaza�. Nie b�d� si� powtarza�.
- Gayle, dow�dztwo zostaje przy mnie - nalega� Richius. - Dolina to moja domena.
Gayle z Czarnej Kniei skrzywi� si� pogardliwie.
- Przywiod�em tu moich je�d�c�w do walki i b�d� walczyli. Wy, je�eli chcecie,
mo�ecie si� kry� w swoich
dziurach, zostawiaj�c bitw� prawdziwym m�om.
- Ty arogancki o�le! W lesie nie mo�na si� bi� z ko�skiego grzbietu! Te lasy s�
pe�ne Drol�w. Je�eli tam
wjedziecie, spadn� wam na karki, zanim twoi je�d�cy zd��� wyci�gn�� miecze!
- Do��! - zagrzmia� Gayle. Unosz�c miecz, zawr�ci� jednocze�nie konia. - Nie
masz nade mn� w�adzy,
Vantranie. - Wbijaj�c ostrogi w boki konia, pogna� go galopem ku lasom.
- G�upiec! - zawrza� gniewem Richius. - On nie ma poj�cia o tym, z czym
przyjdzie mu si� zetkn��.
Ruszamy za nimi.
- A po co sobie nim zawraca� g�ow�? - spyta� Dinadin z gorycz� w g�osie. -
Dlaczego nie zostawi� go
Drolom?
- Bo nie chc�, by wywo�a� jeszcze wi�ksze zamieszanie.
Konie kompanii trzymano po drugiej stronie obozu, tu� za okopami. Nie by�o ich
wiele, ale koniuszy da� im
trzy wierzchowce. Richius, zapominaj�c o znu�eniu, wspi�� si� na siod�o.
- Zachowajmy cisz� - zwr�ci� si� do pozosta�ych. - Nie powinni�my uprzedza�
Drol�w o naszym nadej�ciu.
Szarpn�wszy wodze, ruszy� przed Lucylerem i Dinadinem przez cuchn�ce dymem pole
ku lasom. Cho�
wiedzia�, �e Talista�czycy mocno ich wyprzedzili, liczy� na to, �e szybko ich
znajd�.
Jechali przez t� cz�� doliny, w kt�rej las nie by� tak g�sty, jak gdzie
indziej, grunt za� okaza� si�
dostatecznie r�wny, by konie si� nie potyka�y. �cie�ki by�y jednak w�skie i
kr�te i trzej przyjaciele musieli uwa�a�
na to, gdzie ich wierzchowce stawiaj� kopyta. W tych lasach niejeden ko� po�ama�
sobie nogi, a Richius nie chcia�
dopu�ci� do �mierci �adnego z cennych zwierz�t.
Ku swej uldze do�� �atwo odnale�li �lady je�d�c�w. Mi�kka gleba doliny doskonale
zachowywa�a odciski
kopyt, i Lucyler bardzo �atwo wi�d� ich �cie�k�, kt�r� ci�kozbrojna jazda
zrobi�a w�r�d drzew. Jechali powoli,
czujnie nas�uchuj�c i nieustannie spogl�daj�c w las w poszukiwaniu czerwonych
szat lub b�ysku jiiktar�w. Widzieli
jednak jedynie zwyk�ych mieszka�c�w las�w - ptactwo i sarny, oraz rozmaite
futrzaste zwierz�ta, kt�re przebiega�y
im drog�. Jechali tak godzin�, a� Richius poczu� uk�ucie niepokoju.
- Do tej pory powinni�my si� ju� na nich natkn�� - stwierdzi�. - S�dz�, �e to
niemo�liwe, by przedarli si� a�
tak daleko.
- Trac� tylko czas - mrukn�� Lucyler. - Drolowie uszli g��boko w las. Ludzie
Gayle'a nigdy ich nie znajd�,
je�eli b�d� si� trzymali �cie�ki.
- Lepiej b�dzie, je�eli ich znajdziemy - odpowiedzia� Richius. - Niebezpiecznie
jest zostawia� ich samych.
- Nam grozi wi�ksze niebezpiecze�stwo - stwierdzi� Lucyler, rozgl�daj�c si�
dooko�a. Las by� tu bardziej
g�sty, a �cie�ka, kt�r� pod��ali, mniej widoczna. - Richiusie, powinni�my ju�
wraca�. Za daleko odbili�my od
obozu.
Richius uparcie potrz�sn�� g�ow�.
- Nie, jedziemy dalej. Musimy, je�eli mamy dogoni� Gayle'a.
- Ale po co? - sprzeciwi� si� Lucyler. - Je�d�cy potrafi� zadba� o swoje
bezpiecze�stwo.
- Lucylerze, mnie wcale nie chodzi o bezpiecze�stwo je�d�c�w.
Lucyler zrobi� zdziwion� min�, ale nie odpowiedzia�. Kiwn�� tylko g�ow� i bez
s�owa ruszy� za dow�dc� w
g��b lasu. Dinadin te� nie otwiera� ust, za co Richius czu� ogromn� wdzi�czno��.
Jechali tak przez d�u�szy czas, a�
w ko�cu Richius pierwszy przerwa� milczenie. W powietrzu dawa�o si� wyczu�
lekki, nieznajomy zapach. Aromat
tylko nieznacznie r�ni� si� od zwyk�ych le�nych zapach�w. By� tu jednak
niew�tpliwie i nape�nia� nozdrza
s�odkaw� woni� drewna.
- Co to za wo�?
Lucyler i Dinadin mocno poci�gn�li nosami.
- Niczego nie czuj� - pierwszy odpowiedzia� Dinadin.
- A ja tak. - Lucyler raz jeszcze wci�gn�� powietrze w nozdrza swego wyczulonego
nosa. - Ja czuj�. My�l�,
�e to dym.
Richius wci�� bada� powietrze.
- Lucylerze, czy s� tu w pobli�u jakie� wioski?
- Mog� by�. W dolinie jest ich par�... - Lucyler zn�w wci�gn�� powietrze w
nozdrza. - Ale zapach jest zbyt
mocny, jak na wo� domowych palenisk.
Z tym Richius musia� si� zgodzi�. Wo� by�a zbyt ostra. Teraz wyczuwa� j� i
Dinadin. M�odzieniec szarpn��
g�ow� w bok.
- Bo�e! - j�kn��, przys�aniaj�c nos przedramieniem. - Ale �mierdzi!
Richius spojrza� znacz�co na Lucylera.
- Wiesz, czym mi to pachnie?
- Czym?
- Gayle'em.
Pop�dzili konie. Richius zmusi� swego wierzchowca do galopu, licz�c na to, �e
zwierz� samo poradzi sobie z
niezbyt bezpiecznym terenem. Tu� za nim gnali Lucyler i Dinadin. Nied�ugo
przysz�o im czeka� na to, by wo�
zg�stnia�a w smr�d - ale znacznie wcze�niej z oczu pop�yn�y �zy. Ju� po chwili
us�yszeli huk podobny do
morskiego przyboju. Richius wiedzia�, �e to nie woda. �r�d�em ha�asu by� po�ar.
Vantran pogna� wierzchowca na
z�amanie karku, pe�en niedobrych przeczu�, i maj�c przed oczyma jeszcze gorsze
wizje, podsuwane mu przez
wyobra�ni�.
Nagle wypadli na otwart� przestrze�. Przed nimi le�a�o pole z gruntem pokrytym
czerwonymi bulwami.
Wszystkie, albo prawie wszystkie by�y wdeptane w ziemi� ko�skimi kopytami. Za
spustoszonym polem wida� by�o
zabudowania niewielkiej wioski. Budowle by�y typowe dla Triin�w - wzniesione z
drewna i papieru domki bez
ozd�b, pomi�dzy kt�rymi suszy�a si� rozwieszona na linach odzie�. Wiosk�
przecina�y w�skie, brukowane uliczki. I
wsz�dzie by�o pe�no je�d�c�w z Talistanu.
Richius wyra�nie ich widzia�. Niekt�rzy podpalali domki, przytykaj�c pochodnie
do ich dach�w, inni
sp�dzali wie�niak�w w niewielkie grupki, wyganiaj�c ich z chatek i obdzieraj�c z
ca�ego dobytku. Na kra�cach
wioski, gdzie ko�czy�y si� zabudowania i zaczyna�y pola, w powietrze wzbija�a
si� piekielna chmura czarnego
dymu. Je�d�cy ciskali w p�omienie, co si� tylko da�o: meble, odzie�, bro� i
rolnicze narz�dzia, a �ar�oczny ogie�
po�yka� wszystko.
- Bo�e... - j�kn�� Richius.
- Musimy ich powstrzyma�! - odezwa� si� oszo�omiony tym widokiem Lucyler i nie
czekaj�c na Richiusa,
pogna� konia ku wiosce. Dinadin z Richiusem ruszyli za nim. Szybko dotarli do
ogniska i zeskoczyli z koni. Zebrani
przy ogniu �o�nierze powitali ich chichotami.
- Co wy wyrabiacie? - zagrzmia� Richius.
Jeden z je�d�c�w, trzymaj�cy w r�kach rozpaczliwie wyrywaj�ce si� prosi�,
wyst�pi� przed reszt�.
- A co� ty za jeden?
- Richius Vantran z Aramooru - oznajmi� zapytany. - �o�nierzu, zada�em ci
pytanie.
�o�nierz odwr�ci� wzrok.
- Wi�c? - naciska� Richius. Wok� nich zacz�li si� zbiera� inni �o�nierze, piesi
i konni.
- To nie twoja sprawa - odpowiedzia� wreszcie zagadni�ty. - Nam rozkazy wydaje
baron Gayle.
Richius post�pi� krok naprz�d.
- Wszystko, co si� dzieje w tej dolinie, jest moj� spraw�, Talista�czyku. Gayle
z Czarnej Kniei nie ma tu nic
do gadania. A teraz odpowiadaj.
- Szukali�my Drol�w - odpar� �o�nierz nieufnie. - Pod��ali�my za nimi przez las,
ale gdzie� si� rozproszyli.
Baron Gayle rozkaza� przeszuka� wiosk�.
- I dlatego wioska p�onie?
- Pe�no tu buntownik�w - upiera� si� �o�nierz. - Trzeba j� zniszczy�.
Zanim Richius zd��y� otworzy� usta, przed niego wysun�� si� Lucyler.
- Tu nie ma ani jednego Drola. To zwyk�a rze�. Ci ludzie w niczym wam nie
zawinili.
- A to prosi�? - pyta� nieub�aganie Richius, wskazuj�c podbr�dkiem trzymane
przez �o�nierza zwierz�. - Te�
je spalicie?
- Zwierz�ta zabierzemy ze sob� - odpowiedzia� �o�nierz. - I wszelk� �ywno��,
jak� znajdziemy u tych
gog�w. Baron Gayle kaza� j� zanie�� do waszych okop�w i podzieli� si� ni� z
wami.
- Zostawcie to - uc