6986
Szczegóły |
Tytuł |
6986 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
6986 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 6986 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
6986 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Guy N. Smith
Trz�sawisko
�Serce wali�o jak m�ot. Za wszelk� cen� musi dosta� si� na g�r�. Ma�a, czarna
ksi��eczka powie mu co zrobi�. Wszystko co ktokolwiek chcia� wiedzie�, by�o w
niej zawarte.
Krok po kroku, powoli wchodzi� po schodach. Bo�e, co za b�l! Kr�ci�o mu si� w
g�owie. Wzrok mia� zm�cony. O�lep�. Rozs�dek odm�wi� mu pos�usze�stwa na sam�
my�l o tym. Po wszystkim, co zrobi�, przez co przeszed�, taki mia� by� koniec?
Potem ogarn�a go ciemno��, kompletna pustka..."
Prze�o�y�a Agnieszka Jankowska
PHANTOM PRESS INTERNATIONAL
GDA�SK 1991
Tytu� orygina�u: The Sucking Pit
Redaktor: Artur Kawi�ski
Opracowanie graficzne: Piotr Metlenga
Copyright � by Guy Smith 1975
� Copyrigh for the Polish Edition
by PHANTOM PRESS INTERNATIONAL 1991
Wydanie I
ISBN 83-85276-20-3
Druk z gotowych diapozytyw�w ZGK-5 zam. 9036
Rozdzia� I
Lis zatrzyma� si�, na szczycie stromego, poro�ni�tego lasem wzniesienia. Tylko
dr�enie zm�czonego cia�a pozwala�o odr�ni� go od jesiennych zrudzia�ych li�ci.
Wyczerpany ci�ko dysza�. S�ysza� tu� za sob� ujadanie podnieconych ogar�w. W
jego przestraszonych �lepiach pojawi� si� wyraz zaskoczenia. Psy nigdy przedtem
nie zapuszcza�y si� do tego lasu. Zawsze zatrzymywa�y si� wcze�niej, pos�uszne
g�osowi my�liwskiego rogu, kt�ry wzywa� je do powrotu.
Dzisiaj by�o inaczej. Wycie si� przybli�a�o. Lis patrzy� na trawiast� nieck�,
kt�ra rozci�ga�a si� przed nim. Jej szmaragdowozielone zbocza opada�y stromo w
d�, gdzie widnia�a p�aska, mi�kka i bagnista polana. Zazwyczaj unika� tego
miejsca, pami�taj�c ci�gle, jak niegdy� �cigany zaj�c pogr��y� si� w
chlupocz�cym b�ocie. Zna� jednak drog� przez bagno, kt�r� mo�na by�o bezpiecznie
przedosta� si� na przeciwleg�e zbocze i uj�� pogoni. Lis czu� �e, za chwil�
b�dzie musia� si� zdecydowa�, albo zostanie rozszarpany przez psy.
Zwleka� jeszcze chwil�. Sfora zbli�a�a si� coraz bardziej. Lis ujrza� wielkiego
przewodnika stada z pia-
na na pysku, w�sz�cego z nosem przy ziemi. Teraz m�g� ju� zobaczy� tak�e
pozosta�e psy. Nie wiedzia�, czy jest ich wi�cej, ale nie czeka� d�u�ej, by si�
o tym przekona�.
Zacz�� ostro�nie schodzi�. Psy z pewno�ci� go dostrzeg�y, nie by�o wi�c czasu do
stracenia. Grunt ugina� si� mi�kko pod jego ci�arem. Lis przy ka�dym kroku
zapada� si� na par� cali, lecz m�g� porusza� si� w miar� swobodnie. Min�� pas
kolczastej trawy oraz wierzby i zn�w znalaz� si� na twardszym pod�o�u. Obejrza�
si�. Dziewi�� ps�w miota�o si� na szczycie zbocza. Ich ujadanie nasili�o si�, i
po chwili przesz�o w pe�ne strachu wycie. Psy grz�z�y, szamocz�c si� i zapadaj�c
coraz g��biej. Lis zatrzyma� si� i przypatrywa� im przez kilka sekund. Ucieczka
i po�cig zako�czy�y si�. Potem us�ysza� przyt�umiony t�tent ko�skich kopyt na
grubym le�nym poszyciu i dostrzeg� migni�cie szkar�atu mi�dzy niskimi ga��ziami.
Nie oci�ga� si� d�u�ej.
- Ty cholerny g�upcze! - wrzasn�� w�a�ciciel sfory. Jego rumiana zwykle twarz
posinia�a z w�ciek�o�ci, kiedy z�orzeczy� pomocnikowi �owczego.
- Wiesz przecie�, �e nie mo�emy zapuszcza� si� poza Garderob� Diab�a. Wpakowa�e�
nas w niez�� kaba��. Miejmy nadziej�, �e wydostaniemy je st�d, zanim wpadniemy
na tego ob��ka�ca Lawsona.
- Jasne. Zwal wszystko na mnie - g�os drugiego z m�czyzn by� pe�en nieskromnego
oburzenia. Je�li co� idzie �le, zwal wszystko na pomocnika. To musi by� jego
wina. Ale, majorze, nie da�o rady ich zatrzyma�. Trop by� zbyt wyra�ny. To
musia� by� znowu ten diabelny lis. Stary chytrus wodzi nas za nos od czterech
sezon�w. Ja...
- Bo�e Wszechmog�cy! - major szarpn�� ostro smycz wielkiego, my�liwskiego psa,
ci�gn�c zwierz� do ty�u.
Ni�szy m�czyzna zsiad� jednak z konia i przygotowywa� si� do przyj�cia z pomoc�
dwu ostatnim psom, kt�re pogr��y�y si� ju� w bagnie po szyje. Ich udr�czone
wycie �wiadczy�o, �e w pe�ni rozumiej�, co ich czeka.
- Wracaj, ty g�upcze! - rozkaz wydany stentoro-wym g�osem, kt�ry w przesz�o�ci
wprawia� w dr�enie plutony �o�nierzy teraz osadzi� w miejscu pomocnika. - Nic
ich teraz nie uratuje. Zejd� tam, a nigdy nie wr�cisz. Nikt nie wydostaje si�
�ywy ze Ss�cego Do�u.
Tom Lawson, le�nik, by� jedynym niewidocznym dla my�liwych �wiadkiem ca�ego
wydarzenia. Sta� na tym samym pag�rku, gdzie lis z lekcewa�eniem odwr�ci� si� od
swych prze�ladowc�w. S�ysz�c g�os rogu przybieg� tu ze swego domu po�o�onego na
dalekiej
7
polanie. W masywnych, brudnych r�kach zaciska� dubelt�wk�. By� got�w si� m�ci�.
Nienawidzi� polowa� i wszystkich, kt�rzy brali w nich udzia�. Nienawidzi�
w�a�cicieli ziemskich i nad�tej arystokracji. Nawet Clive'a Rowlandsa, do
kt�rego nale�a� ten las i kt�ry by� jego pracodawc�. Z najwi�ksz� rado�ci�
przyj��by wiadomo��, �e sta� si� on kolejn� ofiar� Ss�cego Do�u. Naprawd� nic
nie ucieszy�oby go bardziej.
Grzej�c si� przy p�on�cym kominku w swym zacisznym domku rozmy�la� nad minionymi
wydarzeniami. W snuj�cych si� b��kitnych wst�gach dymu majaczy�y przed nim
obrazy przesz�o�ci. Widzia� znowu udr�czone i bezradne twarze dw�ch my�liwych,
kiedy patrzyli na swoje psy zapadaj�ce si� w Ss�cy D�. Kiedy ostatni pies
znikn�� z pola widzenia, zapanowa�a kompletna cisza, przerywana tylko bulgotem
bagna.
Obraz zmieni� si�. Teraz zobaczy� siebie samego, m�odszego o dziesi�� lat.
D�wiga� ci�ki niepor�czny, wypchany w�r. Worek poszybowa� w powietrzu, na
moment znieruchomia� w powietrzu, po czym z t�pym d�wi�kiem uderzy� w t�
nienaturalnie zielon� tafl� wody. Z bagna wydoby� si� kr�tki bulgot i t�umok
znikn�� na zawsze. Pokrwawiony, jutowy worek m�g� r�wnie dobrze nigdy nie
istnie�. Podobnie zreszt� jak okaleczony, podzielony na cz�ci ludzki korpus w
jego wn�trzu. Znikn��. Jednak niezupe�nie. Obraz Marii ci�gle do niego powraca�.
Czasami w snach, czasami
w ob�oku drzewnego dymu. Lawson pr�bowa� odp�dzi� wspomnienie, ale bez skutku.
Taka by�a cena zako�czonego �lubem romansu z cyga�sk� dziewczyn�. Nie m�g�
poradzi� sobie z jej temperamentem, a ona znalaz�a w miasteczku, to czego on nie
m�g� jej da�. By�o tam wielu m�odych ludzi, kt�rzy mogli zaspokoi� ��dze jej
cia�a. Lawson nie m�g� tego d�u�ej znosi�. Gdyby zapragn�li teraz jej wdzi�k�w,
musieliby szuka� w g��binach Ss�cego Do�u. W ka�dym razie tam w�a�nie powinni
si� wszyscy znale��.
Obraz ponownie si� zmieni�. Znowu on. Kolejne cia�o. Tym razem Bolton. Kiedy�
przystojniak. Ale nie teraz. Nie teraz, kiedy jego czaszka zosta�a rozr�bana
ciosem siekiery na dwie cz�ci, a m�zg rozprysn�� si� na koszuli i d�insach.
Teraz widzia� policyjne przes�uchanie. Udawa� ca�kowity brak zainteresowania,
wiedz�c bardzo dobrze, �e Ss�cy D� nie wyjawi jego sekret�w.
- Baba z wozu, koniom l�ej! - powiedzia� sier�antowi.
- Odesz�a suka, i nie chc� jej nigdy wi�cej widzie�. Boltona tak�e.
Zaakceptowali jego filozofi� i uwierzyli mu. Musieli. Bolton i Maria uciekli
razem. Ka�dego dnia kto� znika. Tylko nik�y procent zaginionych kiedykolwiek si�
odnajduje. W dzisiejszych czasach bardzo �atwo jest
znikn��. Nowe miejsce, kolejne nazwisko: Bolton, Smith, Jones, jakiekolwiek.
Cyga�ska krew le�nika kr��y�a teraz �ywiej w �y�ach, kiedy przypomnia� sobie to
wszystko. Wr�ci� do tera�niejszo�ci, do swego domu, przesi�kni�tego zapachem
dymu. Kryj�wka starego cz�owieka. Wygodna, bezpieczna schowana w sercu Lasu
Hopwas, dwustu-akrowej plantacji drzew iglastych, w �rodku przemys�owego o�rodka
Midland. Cichy zak�tek w morzu post�pu i mechanizacji. Jednak�e legenda tego
lasu by�a bardziej mroczna ni� uczynki Lawsona. Na przyk�ad, by� tu obszar zwany
Lasem Wisielc�w, gdzie, zgodnie z podaniami, Oliver Cromwell powiesi� stu
rojalist�w, zostawiaj�c cia�a na drzewach jako ostrze�enie dla ich zwolennik�w.
W wietrzne noce, je�li ws�uchiwa�e� si� uwa�nie, mog�e� us�ysze� skrzypienie
konopnych sznur�w ocieraj�cych si� o ga��zie, i sporadyczne, g�uche odg�osy,
kiedy kt�ry� z nich p�ka� pod ci�arem i cia�o spada�o na gruby dywan z li�ci.
Niewielu ludzi chodzi�o tamt�dy po zmroku.
Nie dalej ni� �wier� mili na po�udnie znajdowa�a si� Garderoba Diab�a - kolejne
miejsce unikane przez ludzi. Pono� w�a�nie tutaj Szatan zst�pi� na ziemi�, by
przybra� ludzk� posta�. Dziwne historie opowiadali pasterze, kt�rzy nocami
czuwali na s�siednich polanach. Zapuszczali si� tam Cyganie... i �Cygan" Law-
son, jak go wszyscy nazywali. Bandy w��cz�g�w cz�sto
10
wykorzystywa�y to miejsce na zimowe obozowisko, os�oni�te od wiatr�w przez
wysokie szkockie sosny. Oni si� nie bali. Byli przecie� uczniami Szatana...
Tom Lawson uci�� kawa�ek tytoniu z grubego, czarnego zwoju i nabi� fajk� z
wi�niowego drzewa. U�ywaj�c p�on�cej szczapy z ogniska zapali� tyto� i zaci�gn��
si� g��boko. Pozwoli� my�lom skupi� si� na Jenny. Widzia� j� tak wyra�nie, jakby
siedzia�a na krze�le naprzeciw niego. Regularne rysy twarzy, drobna posta�,
d�ugie ciemne w�osy spadaj�ce ci�k� kaskad� na plecy - nieskazitelne w ka�dym
calu. Mimo swego wieku poczu� podniecenie, ale szybko zwalczy� to uczucie. Nie
powinien my�le� o niej w ten spos�b. Nie o Jenny Lawson, c�rce jego starszego
brata. Niech Pan da jego duszy wieczny odpoczynek. Bob Lawson r�wnie� spoczywa�
w g��binach Ss�cego Do�u. Nie by�o to jednak dzie�o Cygan�w. Samob�jstwo.
Jeszcze jeden zaginiony, kt�ry nigdy nie powr�ci.
Jenny by�a osob�, o kt�r� Tom si� troszczy� i kt�r� kocha�, z wyj�tkiem mo�e
Corneliusa, przyw�dcy Cygan�w. Jenny w niczym nie przypomina�a wiejskich
dziewuch. By�a dobrze wychowana, wys�awia�a si� poprawnie; mo�e nawet by�a
dziewic�, mimo dwudziestu pi�ciu lat. Jenny zawsze przychodzi�a do niego w
odwiedziny przynajmniej raz w miesi�cu, cho�by nie mia�a ku temu �adnych
szczeg�lnych powod�w. Lawson nie mia� nic, co m�g�by jej pozostawi� po �mierci.
11
No, mo�e z wyj�tkiem ma�ej czarnej ksi��eczki, ale Jenny o tym nie wiedzia�a. Po
prostu go lubi�a. To by� jedyny pow�d odwiedzin. Ta my�l rozgrzewa�a serce.
Nawet serce Toma Lawsona.
Czas do ��ka. Wsta� i przeci�gn�� si� szeroko. Pok�j nagle zafalowa� mu przed
oczami. Oddech sta� si� ci�szy ni� zazwyczaj. Mo�e jest przepracowany. Mo�e
powinien troch� odpocz��. Nag�y b�l w piersi przerazi� go. Nigdy nie chorowa�.
Teraz poczu� na piersi �alazn� obr�cz zaciskaj�c� si� z ka�d� sekund�,
przygniataj�c� p�uca tak, �e nie m�g� zaczerpn�� oddechu. Ba� si� coraz
bardziej. Nigdy przedtem si� nie ba�... mo�e tylko Corneliusa. Ale to by�o co
innego.
Serce wali�o mu jak m�ot. Za wszelk� cen� musi dosta� si� na g�r�. Ma�a, czarna
ksi��eczka powie mu co zrobi�, podpowie drog� ratunku. Wszystko co ktokolwiek i
kiedykolwiek chcia� wiedzie�, by�o w niej zawarte. Krok po kroku, powoli,
wchodzi� po schodach. Bo�e, co za b�l! Kr�ci�o mu si� w g�owie. O�lep�. Gdzie s�
schody? Nie m�g� ich zobaczy�. Rozs�dek odm�wi� mu pos�usze�stwa na sam� my�l o
tym, co si� z nim dzia�o. Po wszystkim, co zrobi�, przez co przeszed�, taki mia�
by� koniec?
Potem ogarn�a go ciemno��, kompletna nico��...
12
Czerwony mini, podskakiwa� na wyboistej drodze biegn�cej pod wynios�ymi,
strzelistymi sosnami. Chocia� dochodzi�o ju� prawie po�udnie, mi�dzy drzewami
trwa� wieczny mrok i dziewczyna za kierownic� wzdrygn�a si� mimowolnie. Jenny
Lawson nigdy nie lubi�a Lasu Hopwas, nie znosi�a tej dwumilowej drogi
prowadz�cej od g��wnej szosy do domu wuja. Wyobra�nia podsuwa�a jej zawsze
obrazy dzikich zwierz�t przyczajonych w ciemnym poszyciu - mo�e kryj� si� tam
wilko�aki i wampiry! Przycisn�a mocniej peda� gazu. Przypu��my, �e samoch�d si�
zepsuje. Albo jeszcze gorzej, za��my �e zepsuje si� w drodze powrotnej, gdy
b�dzie ju� ciemno!
�a�owa�a, �e nie zdo�a�a przekona� Chrisa Latime-ra, by wybra� si� razem z ni�.
Nie by�o jednak na to sposobu. Chris nie lubi� wuja Toma i robi� wszystko, aby
obrzydzi� jej comiesi�czne wizyty u niego.
- Ten dom cuchnie - powtarza� jej za ka�dym razem. On wr�cz �mierdzi! Mo�e sobie
by� twoim wujkiem, Jenny ale z nim jest co� nie tak. Nie potrafi� ci wyja�ni�, o
co mi chodzi, ale... on jest typem faceta, kt�rego wyobra�am sobie siedz�cego w
najlepszej komitywie z diab�em, gdyby ten nagle si� pojawi�.
- Brednie! - to by�a jedna z niewielu rzeczy, o kt�re si� k��cili. Wujek Tom
jest taki sam jak inni. Po prostu �yje samotnie w �rodku lasu. My�lisz, �e jest
w nim co� dziwnego? Oczywi�cie, �e dom �mierdzi. Brakuje tam
13
po prostu kobiecej r�ki, kt�ra by si� o wszystko zatroszczy�a. Dlatego tam
chodz�, �eby o niego zadba�, przecie� nie ma nikogo wi�cej..A ty nie pr�buj mnie
zatrzymywa�!
Zawsze by�o tak samo. Przekonywali si�, nie mogli si� porozumie� i w ko�cu Jenny
jecha�a odwiedzi� wuja sama.
S�oneczny blask na le�nej polanie powita�a z ulg�. Podjecha�a przed frontowe
drzwi i wy��czy�a silnik. Cisza. To by�o tak niezwyk�e, �e a� zadr�a�a. Powinna
s�ysze� gruchanie le�nych go��bi, krakanie gawron�w. Nie by�o nawet szpaka
rezyduj�cego na kuchennym kominie. Martwa cisza.
Jenny wysiad�a z samochodu i zatrzasn�a drzwi. D�wi�k odbi� si� niesamowitym
echem na polanie i Jenny przez chwil� �a�owa�a, �e nie jest teraz u siebie w
domu, w ciep�ym ��ku z Chrisem.
- Wujku Tomie - zawo�a�a. - To ja, Jenny.
Cisza.
Pchn�a drzwi, kt�re rozwar�y si� skrzypi�c. Chcia�a zawo�a� ponownie, ale
natychmiast zrezygnowa�a z tego zamiaru, czuj�c si� jak intruz w obcym �wiecie.
Instynkt nakazywa� ucieka�, ale zignorowa�a wewn�trzny g�os. Przesz�a przez
pr�g. Wtedy go zobaczy�a.
Tom Lawson le�a� u podn�a schod�w, zwr�cony twarz� w jej kierunku. Rysy twarzy
zniekszta�ca� mu grymas agonii i Jenny w pierwszej chwili pomy�la�a, �e
14
jest ju� martwy. Ogarn�a j� nag�a s�abo��, ale opanowa�a si� z wysi�kiem. Wargi
Lawsona poruszy�y si� w bezg�o�nym szepcie.
- Wujku Tomie - patrzy�a na niego, czuj�c w g�osie kompletny chaos. - Lepiej...
lepiej pojad� i wezw� doktora.
- Czekaj - g�os Toma by� ledwo dos�yszalnym charczeniem. - Nie... nie id�. -
Jenny ukl�k�a przy nim, by lepiej s�ysze�. - To... niepotrzebne... teraz. Nie
warto. Na g�rze... przy moim... ��ku... czarna ksi��ka...
Tom Lawson umiera�. Nie by�o w�tpliwo�ci. Zrozumia�a to natychmiast.
Jenny zdecydowa�a, �e musi p�j�� po t� ksi��k�. Nigdy nie odm�wi�a �adnej
pro�bie wuja. Pe�na wahania, roztrz�siona, wesz�a na schody. Przypomnia�a sobie,
�e zawsze niech�tnie puszcza� j� na g�r� i zastanowi�a si�, dlaczego.
Tu zaduch by� jeszcze gorszy. Uderzy� w jej nozdrza z tak� si��, �e ogarn�y j�
md�o�ci. By� to od�r nie pranej d�ugo po�cieli, moczu... i czego� jeszcze.
W panuj�cym tu mroku, bo jedyne, zakratowane okno przepuszcza�o bardzo ma�o
dziennego �wiat�a, zobaczy�a ksi��k� le��c� obok zabrudzonych i zmi�tych
prze�cierade�. By�a troch� wi�ksza od przeci�tnego kieszonkowego notatnika.
15
Jenny chwyci�a j� skwapliwie. Chcia�a opu�ci� ten pok�j tak szybko, jak to
mo�liwe.
Nie wpad�a w panik�. W�a�ciwie czu�a si� nawet spokojniejsza teraz, kiedy by�a
pewna, �e to, co nieuniknione, ju� si� spe�ni�o. Sta�a i patrzy�a w d� na swego
martwego wuja. Twarz mia� spokojn�, a na wargach, nawet po �mierci, trwa� lekki
p�u�miech.
Jenny zapali�a papierosa i p�omie� zapalniczki o�lepi� j� w ciemno�ciach. Na
zewn�trz zapad� ju� zmierzch. Musia�a pomyli� si� patrz�c na zegarek w chwili
przyjazdu. Ostatecznie by�a tu najwy�ej godzin� i kwadrans. Mia�a sporo rzeczy
do zrobienia: trzeba zawiadomi� lekarza i policj�, dom nale�y uporz�dkowa�,
wysprz�ta�, zdezynfekowa�. Zapali�a naftow� lamp�. Od razu zrobi�o si�
przytulnie. Nigdy przedtem nie my�la�a w ten spos�b o tym miejscu. Przysz�o jej
do g�owy, �e w�a�ciwie w�adze mo�na zawiadomi� rano. Nikt nie lubi �eby zawraca�
mu g�ow� w niedziel�. Faktycznie nie ma potrzeby wraca� do miasta dzi�
wieczorem. Prawie spodoba�a si� jej my�l o pozostaniu tutaj. Wujek Tom by�by
zadowolony. By�a pewna, za wie o jej postanowieniu. Szkoda zas�ania� ten ostatni
u�miech pledem.
ROZDZIA� II
- Naprawd� sp�dzi�a pani tutaj noc, panno Law-son! - wykrzykn�� Clive Rowlands,
stoj�c na progu le�nego domku. - Tutaj? Sama? Z tym?...
Jenny Lawson, z papierosem przyklejonym do pe�nych, czerwonych warg, przygl�da�a
si� lekko oty�emu w�a�cicielowi Lasu Hopwas ze sceptycyzmem granicz�cym z
arogancj�. Dziesi�� lat temu, musia� by� nadzwyczajnie przystojnym m�czyzn�.
Jednak p�niej zacz�� ty� i musku�y szybko obros�y t�uszczem.
Przez chwil� nic nie odpowiada�a. By�o poniedzia�kowe popo�udnie. Policja ju�
odjecha�a, a pracownicy zak�adu pogrzebowego zabrali cia�o. Trzeba b�dzie zrobi�
sekcj� zw�ok, kt�ra op�ni pogrzeb o oko�o tydzie�. Jenny zamierza�a pozosta�
tutaj, w domu zmar�ego wuja, a� do pogrzebu. W�a�ciwie nie mia�a zamiaru wcale
st�d wyje�d�a�, na przek�r wszystkiemu, co m�g�by o tym powiedzie� Clive
Rowlands.
- Dlaczego nie? - Jenny spokojnie wytrzyma�a jego spojrzenie. - M�j wujek nie
skrzywdzi� mnie za �ycia, wi�c dlaczego mia�by to robi� po �mierci?
17
- Dobrze... Tak, oczywi�cie. Naturalnie. Rozumiem, co pani ma na my�li. W
porz�dku, prosz� zosta� tu troch�, panno Lawson. Tak d�ugo, jak pani zechce.
Wiem, �e musi pani przejrze� ca�y dobytek swego wuja. Na to potrzeba czasu...
- Dzi�kuj�, panie Rowlands - oboj�tnie odrzek�a Jenny. - Lecz teraz prosz� mi
wybaczy�, bo mam okropnie du�o pracy.
Drzwi zatrzasn�y si� przed nosem w�a�ciciela, zanim ten zdoby� si� na
jak�kolwiek odpowied�. Potrz�sn�� g�ow� oszo�omiony, wsiadaj�c do swego
landrovera. Te dzisiejsze dziewcz�ta! Bez odrobiny wychowania. Jednak Jenny
Lawson by�a ca�kiem niez�a!
Jenny w zamy�leniu patrzy�a na landrovera znikaj�cego w otaczaj�cym dom lesie.
Wi�c to by� Clive Rowlands. Nie najgorszy. M�g� si� do czego� przyda�, ale teraz
mia�a wa�niejsze sprawy na g�owie. By�o wiele rzeczy do przeczytania w tej
ma�ej, czarnej ksi��eczce. Mo�e by� to tylko bezsensowny be�kot starego
cz�owieka, a mo�e tkwi�o w tym co� wi�cej. Usiad�a obok okna, gdzie �wiat�o by�o
odpowiednie do czytania. Zacz�a powoli przewraca� strony.
Litery by�y w wi�kszo�ci drukowane, niezgrabne i na wp� zatarte, gdy� Tom
Lawson pisa� o��wkiem. By�a to masa chaotycznie pomieszanych zda�, kt�re
18
wydawa�y si� ca�kiem niezrozumia�e. Od czasu do czasu pojawia�o si� wspomniane
prawie ze czci� imi� Corneliusa. Nagle przyci�gn�� wzrok Jenny jeden osobliwy
ust�p. Zatytu�owany by�: �DLA CZAR�W I MOCY. WYWAR P�ODNO�CI"
Zacz�a czyta�: ,,by s t a � s i � silnym i pot�nym, zmieszaj krew je�a
i ryj�wki. Zagotuj. Wypij w czasie pe�ni ksi�yca. �adnego odzienia nie wolno ci
mie� na sobie
w czasie tego obrz�du".
O dziwo, pomys� ten nie wzbudzi� w niej odrazy. Raczej odwrotnie, spodoba� si�
jej. Nie b�dzie d�u�ej uprzejm� maszynistk� w biurze maklera. By�a kobiet�,
kt�ra pragn�a poczucia mocy. Jej charakter zmieni� si�, a ona przyjmowa�a to za
rzecz naturaln�. Mia�a wra�enie, jakby do tej pory nie �y�a naprawd�. Teraz
czu�a, �e wszystko si� zmienia. I by�o to mi�e uczucie. Jenny zda�a sobie
spraw�, �e w�a�nie teraz przypada pe�nia ksi�yca. Pomys� wypicia dziwnego
specyfiku przem�wi� do jej wyobra�ni. Dlaczego nie? Na sam� my�l o tym czu�a si�
przesycona nieznan� si��. Mo�e zyska jeszcze wi�ksz� moc. Tak czy owak, warto
spr�bowa�. By�y tylko dwa problemy. Potrzebowa�a je�a i ryj�wki. Wuj Tom z
�atwo�ci� z�apa�by je w pu�apk�. W szopie by�o pod dostatkiem side�. Jednak nie
wiedzia�a jak si� nimi pos�ugiwa�. Bardziej
19
prawdopodobne by�o, �e straci palec, nim z�apie potrzebne zwierz�. Jenny usiad�a
i zastanawia�a si� przez chwil�. Przypomnia�a sobie, �e w chwili przyjazdu
widzia�a stert� li�ci rozrzuconych przez �agodny, jesienny wiatr. Gdzie�
czyta�a, �e je�e zimuj� w stertach zesch�ych li�ci.
Jenny rzuci�a ksi��k� i pobieg�a do szopy, gdzie po�r�d innych narz�dzi znalaz�a
ogrodnicze wid�y. Potem metodycznie zacz�a przetrz�sa� li�cie. Rozwiewa�y si�
na wietrze zakwitaj�c przepi�knymi kolorami, ale my�li m�odej kobiety skupione
by�y tylko na przedmiocie jej poszukiwa�. Dziesi�� minut p�niej znalaz�a je�a,
kt�ry zwin�� si� w k��bek, kiedy zburzy�a jego zimowy dom i szturcha�a go
ostrymi wid�ami.
Oczy Jenny zap�on�y nienaturalnym, dzikim b�yskiem. Podnios�a wysoko wid�y,
trzyma�a je przez chwil� wysoko nad g�ow�, a potem spu�ci�a b�yskawicznie na
�epek bezbronnego zwierz�cia. Jasno-czerwona krew trysn�a na z�ociste li�cie.
Zwierz�tko szarpn�o si�, przewr�ci�o i znieruchomia�o.
- Och! - Jenny poczu�a satysfakcj� i rado��. Osi�gn�a sw�j cel, a zabijanie
sprawia�o jej rado��. Po raz pierwszy dozna�a uczucia w�adzy nad inn� istot�.
Bez odrazy chwyci�a je�a i odnios�a go do domu. Zadowolona, zanuci�a kr�tk�
melodyjk�.
K�ad�c ma�e cia�ko na desce do krojenia w kuchni, ucieszy�a si�, �e krwawienie
usta�o. To dobrze. Nie
20
mog�a sobie pozwoli� na strat� ani kropli tego drogocennego p�ynu. W zamy�leniu
obliza�a usta.
Jaki� ruch na zewn�trz przyci�gn�� jej uwag�. Przez brudne szyby okienne
zobaczy�a co� p�dz�cego w pop�ochu przez poszycie. Jakie� zwierz� skry�o si�
mi�dzy suchymi ga��ziami u st�p wysokiej sosny. Jenny zapali�a papierosa i
przygl�da�a si� dalej. Poruszy�o si� znowu. Potem je zobaczy�a. To by� Blackie,
kot Toma Lawsona. Trzyma� co� w pyszczku. Mysz? Za ma�a. Zreszt� zwierz�tko
mia�o za d�ugi nos. To by�a ryj�w-ka!
Serce Jenny za�opota�o z podniecenia. Kto� sta� gdzie� u jej boku i wspomaga� j�
we wszystkich posuni�ciach. Jenny otworzy�a drzwi, jej oczy zap�on�y
niesamowitym blaskiem.
- Blackie! - zawo�a�a. - Blackie! Chod� tutaj! No, chod�. Dobry kotek!
Kot spojrza� na ni� podejrzliwie. Zazwyczaj podbiega� spodziewaj�c si�
przysmaku. Ale nie teraz. Mia� sw�j przysmak i nie chcia� go straci�. Miaucz�c
zbieg� na otwart� przestrze� pod drzewami, wypu�ci� z pyska sw�j �up i z
upodobaniem si� mu przygl�da�. Podejdzie, kiedy zje.
- Och, sukinsynu! - s�owo to pad�o swobodnie z ust Jenny. B�yskawicznie skoczy�a
przez pok�j. W k�cie, oparta o kominek, sta�a stara, zardzewia�a strzelba jej
wuja. Nigdy przedtem jej nie u�ywa�a, ale
21
wydawa�o si� zupe�nie naturalne, �e teraz z niej skorzysta. Si�� otworzy�a lufy,
wepchn�a w nie naboje, zatrzasn�a zamek i pobieg�a z powrotem do drzwi
kuchennych. Bleckie siedzia� ci�gle w tym samym miejscu - nie tkn�� jeszcze swej
zdobyczy.
Jenny bez wysi�ku podrzuci�a strzelb� do ramienia i skierowa�a wylot lufy w
kierunku Blackiego. Kot znieruchomia� przygl�daj�c si� zaintrygowany. Zacisn�a
palec na spu�cie, sprawdzaj�c, czy poddaje si� lekko, a potem nacisn�a go. Si�a
odrzutu odepchn�a j� a� na drzwi wej�ciowe. Musia�a poczeka�, a� dym si�
rozwieje, by upewni� si�, na ile strza� by� celny. Agonalny koci wrzask
oznacza�, �e trafi�a. Strza� prawie oderwa� Blackiemu tylne �apy. Broczy� krwi�,
ale ci�gle jeszcze �y�. Jenny trafi�a po raz drugi. Teraz kot by� martwy. Jego
m�zg i wn�trzno�ci rozprys�y si� na sosnowych ig�ach.
Jennifer spokojnie podesz�a i podnios�a martw� ryj�wk�. By�a jeszcze ciep�a. To
dobrze. Krew b�dzie wy�mienicie �wie�a.
Nieco p�niej, kiedy rondel sycza� ju� i skwiercza� na otwartym ogniu, na
czystym, wieczornym niebie pojawi� si� okr�g�y ksi�yc. Najpierw by� ��ty,
potem srebrny, w miar� jak mija�y godziny. Jenny le�a�a na sofie ca�kowicie
naga. Bez ubrania czu�a si� o wiele 22
naturalniej i swobodniej. Jej d�onie b��dzi�y, po swym w�asnym g�adkim ciele, a�
w ko�cu palce dotkn�y g�stych jedwabistych w�os�w i ciep�ego, wilgotnego
krocza. Jej wra�liwo�� by�a wi�ksza ni� kiedykolwiek. Potrzebowa�a m�czyzny.
Prawdziwego m�czyzny. Nie ch�opi�cego Chrisa Latimera. Kogo�, kto by nad ni�
zapanowa�. Wzi�� j� tak, jak powinno si� bra� kobiet�.
Ostra, przenikliwa wo� przerwa�a tok jej my�li. Wywar by� gotowy. Jenny wsta�a i
odstawi�a rondel z paleniska. Mikstura bulgota�a. By�a g��boko czerwona. Ten
widok podnieci� Jenny kiedy wdycha�a unosz�cy si� dym, jej nozdrza rozdyma�y si�
dziko. Przypomnia�a sobie rol� gran� niegdy� w szkolnym przedstawieniu
�Macbetha". Lecz tym razem to by�a rzeczywisto��.
Wywar przestyg� ju� na tyle, �e mo�na go by�o wypi�. Jenny zlekcewa�y�a kubek,
kt�ry sobie wcze�niej przygotowa�a. Szkoda czasu na drobiazgi! Z�apa�a ostro�nie
stary rondel w obie r�ce, przechyliwszy g�ow� g��boko do ty�u, przez kilka
minut, g�o�no prze�ykaj�c, zach�annie pi�a przygotowany nap�j. Potem z
przekle�stwem odrzuci�a naczynie, �eby nie upa�� musia�a uchwyci� si� sto�u.
Ognisty p�yn roznieci� p�omie� w jej �y�ach. Snop ksi�ycowych promieni obla�
nagie cia�o Jenny, o�wietlaj�c krew, �ciekaj�c� z warg na ma�e, j�drne piersi i
z�by, wyszczerzone w dzikim grymasie.
23
Jenny splun�a mieszanin� krwi i �liny. M�czyzn! Chcia�a m�czyzn! Byli
jedynym, co mog�o zaspokoi� teraz jej g��d. Zacz�a ubiera� si�, my�le� nad
czym� usilnie.
* * *
Kiedy Jenny zaparkowa�a sw�j mini, ulice miasta by�y ju� niemal zupe�nie puste.
M�oda kobieta spojrza�a na zegarek. Trzydzie�ci minut po p�nocy. P�no, ale nie
za p�no.
Wysokie biurowce wywo�ywa�y w niej uczucie klaustrofobii. Czu�a si� jak zwierz�,
kt�re nieprzeparty g��d zmusi� do zapuszczenia si� w obce i wrogie �rodowisko.
Lecz w dzikim ost�pie nie znalaz�aby odpowiedniej ofiary. Teraz musia�a
koniecznie co� upolowa�.
Zaczai�a, si� w zau�ku ko�o kina �Odeon", - ciemnym, wietrznym przej�ciu
prowadz�cym na New Street. Zazwyczaj gromadzi�y si� tam prostytutki, tej nocy
pasa� by� pusty. Mo�e by�o zbyt p�no. Jenny postanowi�a, �e poczeka dziesi��
minut. Opar�a si� o �cian�, zapali�a papierosa i rozchyli�a sk�rzany p�aszcz.
Rozpi�a dwa g�rne guziki bluzki, ods�aniaj�c piersi. Pami�ta�a, co dawno temu
powiedzia� wujek Tom, by�a wraz z ojcem u niego z wizyt�: �Je�li chcesz, 24
�eby polowanie si� uda�o musisz u�y� w�a�ciwej przyn�ty".
G��wna ulica ton�a w �wietle latarni. Dw�ch zataczaj�cych si� pijak�w sz�o
przez New Street. Jenny cofn�a si� w cie�. Nie chcia�a pijanych. Policyjny
patrol. Cofn�a si� jeszcze bardziej w mrok.
O dziwo, nie czu�a nocnego ch�odu. Wydawa�o si�, jakby jej cia�o rozgrzewa�
wewn�trzny �ar, wulkan, kt�ry m�g� lada moment wybuchn��.
Po jakim� czasie �wiat�a zgas�y i ulica wydawa�a si� pusta. Mo�e powinna p�j��
do domu, ale po��danie zwyci�y�o zdrowy rozs�dek. Zosta�a.
Po kolejnych trzydziestu minutach znowu us�ysza�a kroki. By�y mocne i
zdecydowane. Potem zobaczy�a id�cego m�czyzn�. Mia� ponad sze�� st�p wzrostu, a
jego g�adka sk�ra b�yszcza�a w sztucznym �wietle jak czarny heban. Wysun�a si�
z cienia tak, by m�g� j� zobaczy�. Ich spojrzenia spotka�y si�.
- Ach! -jego westchnienie powiedzia�o jej wszystko.
- Dwa funty - warkn�a twardym g�osem. Nie odezwa� si�. Prowadzi�a go we wn�k�
obok tylnego wej�cia do jednego z magazyn�w.
Silne ramiona �cisn�y jej r�ce, a potem szerokie palce zacz�y szarpa� ubranie.
Tl�cy si� w jej wn�trzu ogie� wybuchn�� �ywym p�omieniem, kiedy ich cia�a
z��czy�y si� w g��bokiej ciemno�ci.
25
Pi�� minut p�niej rozdzielili si�. M�czyzna by� ca�kowicie wyczerpany. Za to
jej apetyt jedynie si� zaostrzy�. Tej nocy on nie b�dzie nadawa� si� ju� do
niczego. Jej cia�o pulsowa�o. �y�o. By�a nienasycona. Na podniebieniu czu�a
ci�gle smak krwi. Krew. Najwspanialszy nap�j. Eliksir �ycia.
Pospiesznie naci�gn�a ubranie. M�czyzna sta� i patrzy� na ni�, nie pr�buj�c
si� nawet ubiera�. By� nadal zafascynowany jej gibkim cia�em, kt�re nale�a�o do
niego tak kr�tko.
R�ce Jenny znalaz�y w kieszeni p�aszcza jaki� ma�y i ci�ki przedmiot. By� to
sk�adany n� - prezent od wuja Toma na osiemnaste urodziny. Delikatnie uwolni�a
ostrze, uwa�aj�c, by nie zrani� si� ostrym ko�cem.
- Chod� tutaj - szepn�a, opieraj�c si� o �cian�, pewna �e jej nie odm�wi.
Przysun�� si� jeszcze bli�ej. Jej bia�e z�by b�ysn�y w p�mroku.
- Poka� mi go jeszcze raz! - by�a ju� pewna sukcesu.
Musia� u�y� r�k do podtrzymania tego, co by�o dla niej �r�d�em przyjemno�ci. By�
dumny. �a�owa�, �e nie m�g� spe�ni� swego zadania ponownie, ale wypi� dzi� zbyt
wiele piwa. Oto ca�y problem. Odbiera m�czy�nie jego m�sko��.
- OK? - zaprezentowa� go w ca�ej okaza�o�ci.
Jej ruch by� prawie niezauwa�alny. Lekko wznios�a ostrze i spu�ci�a je jednym
p�ynnym, zamaszystym ruchem. Wytar�a je do czysta o fa�d� sp�dnicy, zanim
jeszcze ofiara zd��y�a krzykn��, a krew trysn�a na beton. Muskularne d�onie
m�czyzny pr�bowa�y powstrzyma� strumie�.
Jenny odwr�ci�a si� pogardliwie i znikn�a w ciemno�ci betonowej d�ungli.
Kiedy siedzia�a w samochodzie czekaj�c na zmian� �wiate� na rogu Corporatio
Street, zobaczy�a pierwszy policyjny samoch�d. Na skrzy�owaniu z Buli Street
zjecha�a na bok, by da� drog� ambulansowi. Za p�no. On umar�, zanim nadesz�a
pomoc.
- Naprawd�, panno Lawson - Patrick Tolson ze zdziwnieniem podni�s� brwi,
czytaj�c �wistek papieru, kt�ry Jenny pchn�a w jego stron� przez biurko. - To
jest naprawd� nieetyczne. Po pierwsze, by�a pani nieobecna przez trzy dni bez
powiadomienia nas o powodach. Potem wkracza pani tutaj ubrana w ten... ten str�j
i natychmiast wr�cza mi swoj� notatk�. Musz� pani przypomnie�, �e zgodnie z
umow� mo�e pani ��da� miesi�cznego wynagrodzenia. Dlatego musz� upiera� si�, by
pozosta�a pani do ko�ca miesi�ca. Nie chc� zmusza�, jednak to trzy dni.
Jednak...
- Nie ma �adnego �jednak" - g�os Jenny by� szorstki i wyzywaj�cy. Do Patricka
Tolsona w ca�ej
27
jego trzydziestoletniej karierze nikt nie zwraca� si� w ten spos�b. - Zapia� mi
za to, co zrobi�am. Nie pracuj� wi�cej, wi�c nie b�dziesz mi p�aci�. To
logiczne. Pieprz� ten kontrakt. W tej chwili jestem zbyt zaj�ta, by si� k��ci�.
Tolson by� zaszokowany, �e d�ugo jeszcze po wyj�ciu Jenny nie by� w stanie
wykrztusi� z siebie ani s�owa.
Kolejny wyst�p Jenny da�a w swoim mieszkaniu, gdzie po za�adowaniu kilku
osobistych rzeczy do samochodu, przedstawi�a przera�onej w�a�cicielce papierek
podobny do tego, kt�ry wr�czy�a Tolsonowi.
Ca�e jej cia�o pulsowa�o now� ochot� do �ycia. Kiedy wyje�d�a�a z miasta, jej
uwag� przyci�gn�� du�y afisz na s�upie: �BESTIALSKI MORD W MIE�CIE. POLICJA
POSZUKUJE MANIAKA SEKSUALNEGO".
U�miechn�a si� do siebie i zapali�a papierosa. �ycie by�o naprawd� pi�kne. A
mo�e by� jeszcze pi�kniejsze!
ROZDZIA� III
Orzeczenie koronera by�o formalno�ci�. ��mier� z przyczyn naturalnych". �adnych
problem�w dla Jenny Lawson. Nigdy nie lubi�a pogrzeb�w. Wzi�a w nim jednak
udzia�, ale w chwili, gdy spuszczano trumn� w otwarty d�, dyskretnie si�
wymkn�a. �a�obnik�w by�o tylko troje, ona oraz pa�stwo Row-lands. Nie chcia�a
wchodzi� z nimi w �adne kontakty... na razie.
Podczas ceremonii obserwowa�a Pat Rowlands. Ich sylewtki by�y podobne. Pat by�a
drobn�, utlenion� blondynk�, naprawd� �adn�, cho� wynios�y styl bycia szkodzi�
nieco jej urodzie. Typowa �ona wielkiego biznesmena. Reprezentacyjna lalka
pierwszej klasy. Prawdopodobnie do�� ozi�b�a w ��ku.
Jenny za�mia�a si�, jad�c z powrotem do domu. Bez w�tpienia spotkaj� si�
p�niej. By�oby g�upot� uprzedza� wypadki.
Smak krwi ci�gle trwa� w jej ustach, a ogie� kr��y� w �y�ach. Ma�a, czarna
ksi��eczka nie m�wi�a, na jak d�ugo wystarcza�a jedna porcja. Czy b�dzie
konieczne
29
sporz�dzenie nowego wywaru? Musi przejrze� j� gruntowniej. Trzeba przeczyta� j�
od deski do deski.
Zapad� zmierzch. Jenny zapali�a naftow� lamp�, zjad�a troch� zimnego mi�sa i
pieczonego grochu, a potem usadowi�a si� na sofie, przygotowuj�c si� do lektury.
Powoli studiowa�a kolejne strony. W wi�kszo�ci zawiera�y przepisy na leczenie
r�nych dolegliwo�ci. Zio�olecznictwo.
Nagle zamkn�a ksi��k�. Do jej uszu dobieg� nik�y d�wi�k. By� jeszcze daleki,
lecz si� zbli�a�. Rozpozna�a warkot samochodowego silnika, kt�ry pracowa� na
przyspieszonych obrotach, pokonuj�c piasek pokrywaj�cy Lady Walk. Potem zwolni�
wspinaj�c si� na strome zbocze. Przyhamowa� na zakr�cie. Wjecha� na polan�.
Cisza.
Jenny zapali�a papierosa. Kto to jest, u licha? Rowlands? Nie by�a gotowa na
spotkanie z nim.-, jeszcze nie.
Us�ysza�a trza�niecie drzwi samochodu, potem dwukrotne stukanie. To nie
Rowlands. On mocno wali� w drzwi. Nie ba�a si�, by�a po prostu ciekawa.
Odczeka�a jeszcze minut� albo dwie. Nigdy nie nale�y otwiera� zbyt gorliwie.
Mo�na si� znale�� w niekorzystnej sytuacji.
Pukanie ponowi�o si�. Ktokolwiek to by�, wiedzia�, �e jest w domu, bo w
livingroomie pali�o si� �wiat�o.
30
Podesz�a do drzwi, przekr�ci�a -klucz i nacisn�a klamk�. Potem otworzy�a
szeroko.
- Jenny!
- Chris! Chris Latimer. Co za niespodzianka!
- Dlaczego niespodzianka, Jen? Nie spodziewa�a� si� mnie? - zapyta� i wszed� do
pokoju. Jenny zamkn�a drzwi i posz�a za nim.
- Co ci� tu sprowadza, Chris? - spyta�a z udanym zdziwnieniem.
- Co mnie tu sprowadza? My�lisz, �e nie przyszed�bym po tym, co si� sta�o, Jen?
Przyjecha�bym wcze�niej, ale �Star" wys�a� mnie do Londynu na ca�y poprzedni
tydzie�. Pr�bowa�em dodzwoni� si� do ciebie do Tolsona. Nie wiedzieli, gdzie
jeste�. Domy�li�em si�. Dlaczego nie skontaktowa�a� si� ze mn�?
- Dlaczego mia�abym to zrobi�?
- Dlaczego! M�j Bo�e, Jen. Czy ty... - zrozpaczony Latimer z�apa� si� za g�ow�.
- Nie histeryzuj -jej oczy rozb�ys�y, a g�os by� jak smagni�cie batem. - Nie
jestem w�asno�ci� ani twoj� ani niczyj�. Postanowi�am zamieszka� tutaj i nie
widz� tu miejsca dla nikogo wi�cej. Nawet dla ciebie!
- Jen, pomy�l o wszystkim, co by�o mi�dzy nami. Ca�y rok ciu�ali�my pieni�dze,
by m�c si� pobra�.
- I co z tego? - przysun�a si� blisko i wyzywaj�c unios�a twarz ku g�rze. - Ja
wygra�am sw�j los. Jestem
31
szcz�liwa. Zamierzam zosta� tutaj i nie pozwol�, by jaki� sukinsyn pokrzy�owa�
mi plany! Latimer zaniem�wi� na moment.
- Chcesz tylko mojego cia�a - warkn�a. - Mia�e� je zbyt d�ugo. Da�am ci je za
�atwo. Nie odr�nia�am m�czyzn od ch�opc�w. Teraz odr�niam. I chc� m�czyzny!
W jego oczach b�ysn�a z�o��.
- Wi�c uwa�asz, �e nie jestem m�czyzn�! Zaraz ci poka��.
Pchn�� j� nagle na sof�. Zrywa� z siebie ubranie. Nie zauwa�y�, �e jej oczy
promieniuj� przebieg�o�ci� i ��dz�. R�ce mia�a tak�e zaj�te rozpinaniem guzik�w,
zrzucaniem bluzki, sp�dnicy i rajstop.
Latimer nie marnowa� czasu. Ich cia�a zwar�y si�. Zobaczymy, czy lubi
brutalno��. Prawdziw� brutalno��. Sofa skrzypia�a, trz�s�a si�. Jego oddech by�
coraz szybszy.
Potem �wiat�o lampy jakby przygas�o. Wydawa�o si�, �e powietrze w pokoju
och�adza si�. Jej cia�o wi�o si� pod nim jak w��. Wy�lizgn�a si� spod niego i
zepchn�a pod siebie. Twarz jej st�a�a, a si�y zdawa�y si� wzmaga�
dziesi�ciokrotnie. Chris Latimer zrozumia�, �e czy mu si� to podoba, czy nie,
jest wobec niej zupe�nie bezsilny. To nie by�a Jenny Lawson, kt�ra tyle razy w
przesz�o�ci dzieli�a jego ��ko, �agodna,
32
kochaj�ca i wra�liwa. To by�a szalona, w piekle zrodzona suka, kt�ra upaja�a si�
w�adz� i upokorzeniem m�czyzny.
Dwukrotnie jego cia�o dozna�o najwy�szej rozkoszy. Serce wali�o mu dziko, ale
by� ju� zupe�nie wyczerpany. Nie mia� si�y robi� tego wi�cej. A ona ci�gle
doprowadza�a go do sza�u. I wci�� szydzi�a z niego.
- Powiedzia�am, �e potrzebuj� m�czyzny! - uwolni�a si� od niego i splun�a
pogardliwie. - Musisz nim by�, ch�opcze. Inaczej nie masz tu czego szuka�.
Latimer usiad� z trudem. W g�owie mu wirowa�o i czu� md�o�ci. Si�gn�� po swoje
rzeczy i dr��cymi r�kami zacz�� si� ubiera�. Jenny nie mia�a najmniejszego
zamiaru wk�ada� na siebie czegokolwiek. Usadowi�a si� naprzeciw niego na starym,
drewnianym bujanym fotelu, z nogami roz�o�onymi i przewieszonymi przez por�cze.
Hu�ta�a si� w prz�d i w ty�, naigrywaj�c si� z niego niemi�osiernie. Jego wzrok
pobieg� ku mi�kkiej r�owo�ci jej krocza. Odwr�ci� g�ow�. By� wyczerpany.
Podszed� do drzwi i nacisn�� klamk�. Przez moment panowa�a cisza. Nie ufa�
swojemu g�osowi.
- Jen. - powiedzia� ze wzrokiem utkwionym w pod�odze. - Co� jest nie w porz�dku.
Co si� sta�o?
- Nie w porz�dku? - za�mia�a si� ostro, sadystycznie. - Nie w porz�dku? Wszystko
jest w porz�dku. Ze
33
mn�, oczywi�cie. Je�li cokolwiek nie jest w porz�dku, to tylko z tob�, m�j
ch�opcze. Id� i znajd� sobie mi��, �agodn�, ma�� dziewczynk�, kt�ra zechce
migdali� si� z tob� pod pierzyn�. Albo mo�e zap�a� komu�, �eby da� ci kilka
lekcji. Potem mo�esz przyj�� do mnie znowu. To ju� zale�y od ciebie. Tymczasem
nie kr�� si� tutaj i nie zawracaj mi g�owy.
- Nie zamierzam - odpar� odzyskuj�c troch� zimnej krwi. - Ale mam zamiar zbada�
t� spraw�. Osobowo�� cz�owieka nie zmienia si� przez jedn� noc. W tym tkwi co�
niedobrego i nie zostawi� tego w�asnemu losowi!
Potem wyszed�, prosto w jesienn�, wietrzn� noc. Ws�uchiwa�a si� w d�wi�k
oddalaj�cego si� samochodu. Zapanowa�a na powr�t cisza, przerywana tylko hukiem
sowy.
Jenny Lawson naci�gn�a szlafrok na swe nagie cia�o. Dorzuci�a kolejne polano do
gnia. Tryumfowa�a. Zwyci�y�a. Mia�a moc. Podnios�a ksi��k� i zabra�a si�
uwa�nie do lektury.
P� godziny p�niej ponownie us�ysza�a d�wi�k zbli�aj�cego si� pojazdu. Silnik
nie zakrztusi� si� nawet na piasku Lady Walk. Kierowca nie zmieni� tak�e biegu
wspinaj�c si� na stromy odcinek drogi. To by�a o wiele silniejsza maszyna -
landrover. Bez w�tpienia Clive Rowlands. U�miechn�a si� do siebie. Spodzie-
34
wa�a si� go od czasu pogrzebu. Ta konfrontacja musia�a si� kiedy� odby�. Lepiej
teraz ni� p�niej.
Znowu nie poruszy�a si�, kiedy rozleg�o si� stukanie do drzwi. Siedzia�a
zrelaksowana. Dopiero, gdy pojedyncze uderzenia przesz�y w niecierpliwy �omot,
zawo�a�a: - Prosz� wej��!
By� to rzeczywi�cie elegancko ubrany Clive Rowlands. Jenny nie zmieni�a pozycji
ani nie odezwa�a si�. Zauwa�y�a arogancki wyraz jego twarzy.
- Ach, Miss Lawson - zacz��, niepewny, czy usi���, ale mimo braku zaproszenia w
ko�cu zdecydowa� si� zaj�� miejsce. - Przyznam, �e jestem zdziwiony widz�c pani�
jeszcze tutaj.
- Doprawdy? - Jenny nie wykaza�a zainteresowania, zmuszaj�c go w ten spos�b do
przej�cia inicjatywy.
- To znaczy... tak - Clive Rowlands odwr�ci� wzrok - my�la�em, �e do tej pory
uporz�dkowa�a pani wszystkie sprawy wuja, posortowa�a jego rzeczy. I tak
dalej...
- Robi� to.
- Och... widz� - chwilowo zabrak�o mu s��w. Pauza. - Jego rzeczy ci�gle tu le��.
Zdaje mi si�, �e nic si� nie zmieni�o. Jest troch� czy�ciej, ale wi�kszo�� jego
szmat trzeba b�dzie chyba wywie�� lub spali�.
- Och, nie - g�os Jenny by� mi�kki i matowy. - Widzi pan panie Rowlands...
Clive... - drgn�� kiedy
35
us�ysza� swoje imi�. - Nie chc� pozbywa� si� niczego, co nale�a�o do wuja Toma.
Wi�c po prostu przenios�am moje w�asne rzeczy tutaj.
Rowlands otworzy� usta i poczerwienia�.
- Czy dobrze rozumiem? Pani nie ma zamiaru si� st�d wyprowadzi�?
- Dok�adnie tak - powiedzia�a, ��cz�c s�odycz pensjonarki z determinacj�
dojrza�ej kobiety. - Nie mam zamiaru si� st�d wyprowadza�. Nigdy!
- Zwariowa�a�! - podskoczy�. - By�em wobec ciebie bardzo tolerancyjny, ale
wszystko ma swoje granice. Nie zdajesz sobie sprawy, �e musz� znale�� innego
le�nika na miejsce twojego wuja? B�d� rozs�dna. Nie mog� budowa� domu dla nowego
cz�owieka, tylko dlatego, �e chcesz tu mieszka�. Poza tym musz� znale�� kogo� w
miar� szybko. Cyganie w��cz� si� po moim lesie. Tw�j wuj by� dla nich zbyt
tolerancyjny.
- Nie chcia�abym mieszka� tutaj za darmo - o�wiadczy�a nie�wiadomie bawi�c si�
paskiem od szlafroka, a� rozchyli� si� wystarczaj�co, by przyci�gn�� jego uwag�.
- Co masz na my�li? - spyta� ostro.
- Och, przecie� wiesz. - Jej piersi i uda by�y teraz ca�kiem odkryte. By�a pewna
siebie. - Mog�abym by� w pewnym sensie u�yteczna. M�g�by� wst�pi� w ka�dej
chwili, kiedy przyjdzie ci na to ochota. Zawsze bym tu by�a.
36
Clive Rowlands wiedzia�, �e Jenny zauwa�y�a nag�e wybrzuszenie w jego spodniach.
By� zak�opotany. Jego my�li pobieg�y do Pat. Towarzysko podniecaj�ca. Seksualnie
nudna. Pomy�la�, �e nie daje mu zadowolenia, a on ma tak wielkie potrzeby...
Serce mu bi�o, a puls przyspieszy�: spodoba� mu si� pomys� posiadania kochanki
tutaj, w &wym w�asnym lesie, z mo�liwo�ci� przyje�d�ania w ka�dej chwili i bez
skr�powania.
- To mo�na by zorganizowa� -jego wzrok znowu napotka� jej spojrzenie.
- Ale na jakich warunkach?
- Moich. - Jej otwarto�� podnieca�a go. Usiad� na sofie. Nagle jego r�ka
natrafi�a na wilgotn� plam� na materiale. Sch�a szybko w cieple pokoju, ale
minio wszystko rozpozna� j�.
- Co to jest? - spyta� z nut� rozczarowania, mo�e nawet obawy w g�osie.
- Przyjaciel. - Jenny nie zaj�kn�a si�, nie odwr�ci�a wzroku. - Odszed� godzin�
temu. Nie wr�ci.
- On... on... - Clive Rowlands poczu� nagle uk�ucie zazdro�ci. - Pozwoli�a� mu
na to?
- Tak - przyzna�a. - Ale to tylko ch�opiec. Ja chc� m�czyzny.
Wsta�a i przeci�gn�a si�, pokazuj�c mu to, co konieczne, by jej plan si�
powi�d�. Jeszcze raz u�y�a odpowiedniej przyn�ty. Odwr�ci�a si� i posz�a powoli
ku schodom. Wiedzia�, �e ma i�� za ni�. Zrobi� to.
37
Sypialnia by�a czysta, a pod prze�cierad�em by�o ciep�o i wygodnie. Clive
Rowlands poczu� pokus�, by zosta� na noc. M�g� zawsze znale�� usprawiedliwienie
swej nieobecno�ci w domu, a Pat nie by�aby naprawd� niezadowolona. Jednak
rozs�dek m�wi� mu, by dzia�a� rozwa�nie, krok po kroku. To nie by�a odpowiednia
chwila na pochopne decyzje.
Dawno nie zazna� takiej rado�ci. Z tak� dziewczyn�. Jej pocz�tkowa bezczelno��
zdawa�a si� znika� w chwilach, kiedy byli w ��ku. Wiedzia�a, czego potrzebuje
m�czyzna. Wiedzia�a tak�e, czego sama potrzebuje. Nie tak, jak Pat. Lecz teraz
by� troch� zm�czony.
- M�wi�am, �e potrzebuj� m�czyzny - po�o�y�a g�ow� na jego piersi. - Ale nigdy
nie my�la�am, �e znajd� go tak szybko.
Komplement nie przeszed� bez �ladu.
- Pat nie da�a ci zbyt wiele, prawda? - zamrucza�a.
- Ona jest w porz�dku - powiedzia�, nie chc�c si� zdradzi�.
- W porz�dku to nie znaczy, �e jest dobra. Kobiet� jest si� w stu procentach,
albo nie jest si� wcale.
Zdecydowa�, �e czas wraca� do domu. Pomog�a mu si� ubra�, a potem sama w�o�y�a
szlafrok.
- Dobrze - �cisn�a go za r�k�. - Wi�c zostaj� tutaj? Rowlands przytakn��.
38
- Wiesz dobrze, �e zostajesz. B�d� spokojna. B�d� do ciebie wpada�, wi�c na
lito�� bosk�, nie przychod� do mnie do domu, ani nie dzwo�.
- Mo�esz polega� na Jenny - jej oczy b�yszcza�y zielonkawo. Och, jeszcze jedno.
B�d� potrzebowa�a troch� got�wki od czasu do czasu. Wiesz, na gospodarstwo
domowe i generalne wydatki. Niedu�o. Ale musz� z czego� �y�.
Milcza� przez chwil�. Szanta�? Nie ona. Nie by�a tego typu osob�. Ka�dy
m�czyzna musi by� got�w ponosi� wydatki dla szcz�cia swojej kochanki. Nie
mo�na si� spodziewa�, �e b�dzie �y�a powietrzem. Wyci�gn�� portfel i wydoby�
kilka pomi�tych pi�cio-funtowych banknot�w.
- Masz tutaj dwadzie�cia funt�w.
- Dzi�kuj� - nacisn�a klamk�. - To powinno wystarczy� mi na dzie� lub dwa.
Po wyj�ciu Clive'a Rowlandsa, Jenny nie chcia�a ju� wraca� do ��ka. Senno��
opu�ci�a j� zupe�nie.
Osun�a si� na sof� i podnios�a ma��, czarn� ksi��eczk�. Ledwie przerzuci�a
kilka kolejnych stron, w wi�kszo�ci traktuj�cych znowu o zio�owych kuracjach,
ale dwie kartki by�y zlepione. Litery by�y w wi�kszo�ci zatarte, wi�c musia�a
zbli�y� si� do lampy, by mocje odczyta�. Zdo�a�a odcyfrowa� s�owa: �SS�CY Dӣ.
MIEJSCE - - - EMON- - - - - OWYCH.
39
CORNELIUS - - -" Miejsce cyga�skich... �czego"? Z pewno�ci� nie chodzi�o o
obozowisko. Znowu ten Cornelius. To musi by� imi� jednego z Cygan�w. Clive
Rowlands wspomina� o Cyganach. Wuj Tom pozwala� im obozowa� w Garderobie Diab�a
i zawsze kr�cili si� po Lesie Hopwas. Mo�e mogliby wyja�ni� t� zagadk�. Ale to
ju� nie tej nocy. Jenny ogarn�a senno��. Nie mia�a ochoty wraca� na g�r�, wi�c
zwin�a si� na sofie i zasn�a smacznie i g��boko. By�a ju� p�na noc.
Ucich�o hukanie sowy. Wkr�tce rozleg�o si� gruchanie pierwszego le�nego go��bia.
ROZDZIA� IV
Jenny obudzi�a si� po po�udniu. Bola�a j� g�owa. Mo�e powinna dok�adniej
przestudiowa� tamte zio�owe przepisy.
Wysz�a na zewn�trz, by odetchn�� �wie�ym powietrzem. Wok� panowa� spok�j. Mo�e
to wszystko by�o snem, te orgie i zab�jstwa? Lecz w jej �y�ach ci�gle pulsowa�
odmienny ogie� �ycia. By�a tak samo niewolnic� samej siebie, jak Clive Rowlands
by� jej niewolnikiem.
Postanowi�a pojecha� znowu do miasta. Ostatecznie mia�a troch� pieni�dzy do
wydania. Wzi�a torb� i otworzy�a drzwi samochodu. Trzeba wykorzysta� woln�
chwil� i wydosta� si� st�d na par� godzin.
Rozrusznik zaj�cza� par� razy, a potem zamar�. Akumulator wysiad�. Jenny zakl�a
i wr�ci�a do domu. No i koniec! Na dzisiaj przynajmniej. Clive Rowlands m�g�by
jej pom�c. Mo�e wr�ci dzi� wieczorem. Mia�a nadziej�, �e nie b�dzie przyje�d�a�
ka�dej nocy. Raz w tygodniu wystarczy. Dop�ki p�aci. Cho� nie by�
41
najgorszy, Jenny �a�owa�a, �e nie mog�a go zobaczy�, kiedy by� o dziesi�� -
pi�tna�cie lat m�odszy.
Pat Rowlands spogl�da�a �artobliwie na swego m�a przez st� �niadaniowy,
wygl�da� na zm�czonego. Nawet wi�cej. Na wyko�czonego. To spotkanie w
Stowarzyszeniu Kupc�w Drzewnych musia�o go naprawd� wyczerpa�. Z regu�y by� w
domu oko�o dwunastej, ale mo�e dzi� mieli wi�cej spraw na porz�dku dziennym.
- P�no wczoraj wr�ci�e�, prawda? - spyta�a, schrupawszy tosta.
- Mieli�my wiele pracy - odpar�, okazuj�c wi�cej zainteresowania �Financial
Times". - Inaczej ni� zwykle. Zwo�ali kolejne spotkanie na dzi� wiecz�r. Eksport
szybko wzrasta.
- Nie b�dziesz m�g� by� tam dzi� wiecz�r - sprzeciwi�a si�. - Czy�by� zapomnia�?
Mieli�my zamiar i�� na obiad do �Peel Arms". To nasza rocznica �lubu - o ile to
cokolwiek dla ciebie znaczy. Je�li ja cokolwiek dla ciebie znacz�! Traktujesz
mnie ostatnio jak jeszcze jeden mebel - g�os Pat zadr�a�. Clive Rowlands zakl��
w duchu.
- W porz�dku, w porz�dku - zamrucza�. - Pojedziemy do �Peel" na obiad, cho� mam
wra�enie, �e to ja jestem tu meblem. Za�atwione. OK?
42
Pat skin�a g�ow� i zacz�a sprz�ta� ze sto�u.
Jenny Lawson by�a w z�ym humorze. B�l g�owy nie opuszcza� jej przez ca�y dzie�,
zniech�caj�c do dalszego czytania notatnika Toma Lawsona. Mia�a powy�ej uszu
s�uchania radia. Wyspa�a si� do woli i nie mia�a wiele wi�cej do roboty. �ycie
na wsi nie by�o jednak tak ciekawe.
Jej my�li wr�ci�y do tego niezdarnego brutala, kt�rego pozbawi�a �ycia dwie noce
temu. Potem pomy�la�a o Clivie. Mo�e kt�rego� dnia i z nim post�pi podobnie.
U�miechn�a si� na sam� my�l o tym. Wyobrazi�a go sobie, oszala�ego z b�lu,
�ciskaj�cego kurczowo zakrwawione resztki swej m�sko�ci. Wrzeszcz�cego. Mo�e
jednak nie dojdzie do tego... jak d�ugo b�dzie jej us�ugiwa� i p�aci�! Zapad�
zmierzch. Zacz�a opada� mg�a. Pewnie p�niej zg�stnieje. No i co z tego? Nie
mog�a nigdzie pojecha�, bez nowego akumulatora. Je�li Rowlands przyjedzie dzi�
wieczorem, mo�e uda si� go nak�oni�, by pojecha� do czynnego ca�� dob� warsztatu
w Lichfield. Mo�e mu si� to nie podoba�, bo poczuje si� jak ch�opiec na posy�ki.
Ju� ona go ustawi! Zrobi, co mu ka��, albo nic od niej nie dostanie.
B�l g�owy nie ust�powa�. Mo�e roztropniej b�dzie nie zapala� lampy. Ciemno��
bardziej sprzyja wypoczynkowi. Lepiej czu�a si� podczas godzin nocnych, ni�
43
w ostrym �wietle dnia. Noc by�a por� kiedy mog�a sia� postrach.
Co� poruszy�o si� na zewn�trz. Jenny nadstawi�a uszu. Cisza. Prawdopodobnie
kr�lik. One zazwyczaj wychodz� w nocy, by si� po�ywi�. Znowu jaki� d�wi�k.
Kroki? Mg�a g�stnia�a. Przez okno, w �wietle wschodz�cego ksi�yca, Jenny
widzia�a jej snuj�ce si� pasma. Niespokojnie podesz�a do okna i wyjrza�a na
zewn�trz. Nic nie by�o wida�.
Nag�y trzask. Klamka si� poruszy�a. Chrobotliwie. Drzwi otworzy�y si� powoli.
Rowlands? Na zewn�trz nie by�o jego samochodu, a nie by� on typem cz�owieka,
kt�ry chodzi piechot�. Znowu prawie cisza. Ci�ki oddech. Dono�ny, astmatyczny.
Ktokolwiek to by�, by� ju� wewn�trz.
Jenny rozejrza�a si� za dubelt�wk�. Sta�a w drugim ko�cu pokoju. Ktokolwiek
wszed� przez drzwi kuchenne, zobaczy j� zanim zdo�a si�gn�� po bro� i nie
starczy czasu, by za�adowa� nab�j.
Ksi�yc wyszed� zza chmur. Jego �wiat�o wp�ywa�o przez zakratowane okno, do
pokoju i zalewa�o go srebrn� po�wiat�. I wtedy go zobaczy�a. By� ju� w living
roomie, cho� nie s�ysza�a, jak si� porusza�. Twarz mia� zwr�con� w jej kierunku.
Chcia�a krzykn��. By�a bliska zemdlenia. Tylko niezwyk�a si�a woli sprawi�a,
pozwoli�a zachowa� przytomno��.
44
- Frankenstein - przemkn�o jej przez g�ow�.
Ten nocny go�� z powodzeniem m�g� by� powinowatym tamtego monstrum. Mia� ponad
sze�� st�p wzrostu i smag�� cer�, wielk� strzech� kr�conych, czarnych w�os�w i
olbrzymie w�siska. W uszach podzwania�y ogromne z�ote kolczyki. Na szyi nosi�
pstrokat� czerwono-��t� chustk�..
Wyraz twarzy przybysza spowodowa�, �e Jenny skamienia�a. Nie mia�a si�y ani
krzykn��, ani ucieka�. Jego oczy wydawa�y si� jarzy� w �wietle ksi�yca jak dwa
olbrzymie rubiny, ocienione czarnymi, krzaczastymi brwiami. Jego nozdrza
rozdyma�y si� szeroko, a b�yszcz�ce z�by przypomina�y wilcze k�y. Przez chwil�
przypatrywa� si� jej w milczeniu, w taki sam spos�b, jak Blackie patrzy� na
upolowan� ryj�wk�.
- Gdzie jest Tom Lawson? -jego g�os by� g��boki, z dziwnym obcym akcentem.
Jenny otworzy�a usta, by udzieli� odpowiedzi, ale nie mog�a wykrztusi� s�owa.
Zaniem�wi�a. Kr�ci�o jej si� w g�owie i nie, mog�a skupi� my�li.
- Odpowiadaj,dziewczyno!-zagrzmia�,gniewnie. G��bokie bruzdy przeci�y szerokie
czo�o. - Odpowiadaj! Gdzie jest Tom Lawson?
- On... on... - Jenny musia�a zmusi� si�, by wydoby� s�owa ze �ci�ni�tego
gard�a. - On umar�.
45
- Umar�? - m�czyzna zrobi� krok w jej stron� i Jenny my�la�a przez chwil�, �e
ma zamiar j� uderzy�.
- Umar�? Powiedzia�a�, �e on umar�, dziewczyno?
- Tak jest - powiedzia�a Jenny pr�buj�c przyj�� jako� do siebie. - Mia� atak
serca tydzie� temu w niedziel�.
M�czyzna zadr�a�. Ukry� twarz w d�oniach. S�ycha� by�o tylko jego