6949

Szczegóły
Tytuł 6949
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

6949 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 6949 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

6949 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

TOM CLANCY NIED�WIED� I SMOK (THE BEAR AND THE DRAGON) T�umaczyli: Andrzej Zieli�ski i Andrzej Kamie�ski Wydanie oryginalne: 2000 Wydanie polskie: 2003 PODZI�KOWANIA Jak zawsze, pomogli mi przyjaciele: Roland z Kolorado, dzi�ki za lekcje angielskiego - niech si� dzieciaki dobrze sprawuj�; Harry, ch�opak z innego �wiata, dzi�ki za niespodziewane informacje; John G., moja brama do �wiata technologii; Charles, doskona�y nauczyciel i r�wnie dobry �o�nierz. Historia ciep�o wypowiada si� o m�drych, ale podziwia dzielnych. Edmund Morris Prolog Bia�y Mercedes Wszyscy jak zwykle �pieszyli si� do pracy i transformacja od marksizmu-leninizmu do chaotycznego kapitalizmu niewiele tu zmieni�a - no, mo�e teraz by�o troch� gorzej. Po szerokich ulicach Moskwy trudniej si� teraz je�dzi�o, bo prawie ka�dy m�g� tu mie� samoch�d, a milicjanci nie pilnowali ju� �rodkowych pas�w ruchu na szerokich prospektach, �eby cz�onkowie Biura Politycznego i Komitetu Centralnego mogli korzysta� z tych swoich prywatnych dr�g, jak niegdy� carscy ksi���ta w swoich trojkach. Teraz by�y to pasy do skr�tu w lewo i dla tych w ZI�-ach, i tych w prywatnych samochodach. W przypadku Siergieja Niko�ajewicza Go�owki by� to bia�y Mercedes 600, wielka limuzyna klasy S, z dwunastoma cylindrami niemieckiej mocy pod mask�. Niewiele by�o takich samochod�w w Moskwie; prawd� m�wi�c, jego Mercedes by� ekstrawagancj�, kt�rej powinien by� si� wstydzi�... ale si� nie wstydzi�. Mo�e i nie by�o ju� w tym mie�cie nomenklatury, ale stanowisko wci�� wi�za�o si� z przywilejami, a on by� przewodnicz�cym SWR . Jego mieszkanie te� by�o wielkie, na najwy�szym pi�trze wie�owca przy Kutuzowskim Prospekcie. By� to do�� nowy budynek, ca�kiem nie�le wyko�czony i wyposa�ony, a� po niemiecki sprz�t gospodarstwa domowego, kt�ry to luksus od dawna przys�ugiwa� wysokim przedstawicielom w�adz. Nie prowadzi� sam. Mia� od tego zwalistego Anatolija, by�ego oficera Specnazu, kt�ry nosi� pistolet pod kurtk� i kt�ry prowadzi� Mercedesa ostro, agresywnie, a przy tym piel�gnowa� go z wielk� pieczo�owito�ci�. Szyby w oknach by�y pokryte warstw� ciemnego plastiku, uniemo�liwiaj�c� przypadkowym gapiom zajrzenie do �rodka i by�y to okna grube, wykonane z poliw�glanowej �ywicy i obliczone na zatrzymanie wszystkiego, a� po pocisk kalibru 12,7 mm, a przynajmniej tak szesna�cie miesi�cy temu zapewnia� Go�owk� przedstawiciel handlowy koncernu. Opancerzenie sprawia�o, �e samoch�d by� o prawie ton� ci�szy od normalnego Mercedesa 600S, ale na silniku i zawieszeniu zdawa�o si� to nie wywiera� wi�kszego wra�enia. To rosyjskie ulice mia�y w ko�cu zniszczy� ten samoch�d. Uk�adanie r�wnej nawierzchni by�o sztuk�, kt�rej jego kraj jeszcze nie opanowa�, pomy�la� Go�owko, przewracaj�c strony swej porannej gazety. By�a to ameryka�ska "International Herald Tribune", jak zwykle dobre �r�d�o informacji, jako �e wydawa�y j� wsp�lnie "The Washington Post" i "The New York Times", dwie z najlepszych s�u�b wywiadowczych na �wiecie, cho� troch� zbyt aroganckie, jak na gust profesjonalist�w, takich jak Siergiej Niko�ajewicz i jego ludzie. Wst�pi� do wywiadu, kiedy ta s�u�ba znana by�a jeszcze jako KGB, Komitet Bezpiecze�stwa Pa�stwowego. Uwa�a�, �e by�a to najlepsza tego rodzaju organizacja, jak� kiedykolwiek widzia� �wiat, nawet je�li ostatecznie uleg�a rozpadowi. Go�owko westchn��. Gdyby Zwi�zek Radziecki nie upad� na pocz�tku lat 90., jako przewodnicz�cy by�by teraz pe�noprawnym cz�onkiem Biura Politycznego, mia�by prawdziw� w�adz� w jednym z dw�ch supermocarstw, by�by cz�owiekiem, pod kt�rego wzrokiem dr�eliby najsilniejsi, ale... Nie, co to ma za sens? - spyta� si� w my�lach. To wszystko by�o iluzj�, dziwn� u kogo�, dla kogo powinna si� liczy� tylko obiektywna prawda. Ta odwieczna, okrutna dychotomia. KGB zawsze zabiega� o sprawdzone fakty, ale potem informowa� o nich ludzi za�lepionych mrzonkami, a ci naginali prawd� na potrzeby swoich mrzonek. A kiedy prawda wysz�a w ko�cu na jaw, mrzonki nagle wyparowa�y jak ob�oczek pary na wietrze i rzeczywisto�� wdar�a si� jak powodziowa fala z rzeki, na kt�rej wiosn� pu�ci�y lody. I wtedy ci wspaniali towarzysze z Biura Politycznego, kt�rzy po�wi�cili �ycie w pogoni za mrzonk�, przekonali si�, �e ich teorie by�y ledwie cieniutkimi trzcinami, podczas gdy rzeczywisto�� macha�a sierpem i bynajmniej nie robi�a tego w interesie komunizmu. Ale z Go�owk� by�o inaczej. Jako specjalista od fakt�w, m�g� nadal uprawia� sw� profesj�, poniewa� rz�d wci�� ich potrzebowa�. Jego w�adza by�a teraz nawet wi�ksza ni� kiedy�, poniewa� - dobrze znaj�c otaczaj�cy �wiat i wiedz�c tak wiele o niejednej z jego wa�niejszych osobisto�ci - jak nikt inny m�g� doradza� swemu prezydentowi; mia� wi�c co� do powiedzenia w sprawach polityki zagranicznej, obrony i w sprawach wewn�trznych. Te ostatnie by�y teraz najtrudniejsze, nie to, co kiedy�. By�y te� teraz najbardziej niebezpieczne. Dziwne. Kiedy� wystarczy�o wypowiedzie� (cz�ciej krzykn��) s�owa "S�u�ba Bezpiecze�stwa!", a obywatele radzieccy zamierali w p� kroku, bo KGB budzi� najwi�ksz� groz� spo�r�d wszystkich instytucji poprzedniego re�imu, dysponuj�c w�adz�, o kt�rej Sicherheitsdienst Reinhardta Heydricha mog�a tylko marzy�, w�adz�, pozwalaj�c� aresztowa�, uwi�zi� i zabi� kogo tylko chciano, bez konieczno�ci t�umaczenia si� komukolwiek. Ale to tak�e nale�a�o ju� do przesz�o�ci. Teraz KGB by� podzielony i cz�� zajmuj�ca si� bezpiecze�stwem wewn�trznym by�a cieniem dawnej siebie, podczas gdy SWR - kiedy� Pierwszy Zarz�d G��wny - wci�� zbiera�a informacje, cho� nie mia�a ju� tej pot�gi, jaka wi�za�a si� z egzekwowaniem woli - niekoniecznie prawa - komunistycznego re�imu. Ale i tak m�j obecny zakres obowi�zk�w wci�� jest ogromny, pomy�la� Go�owko, sk�adaj�c gazet�. Byli zaledwie o kilometr od placu Dzier�y�skiego. Ten plac te� nie by� ju� taki, jak kiedy�. Znikn�� pomnik �elaznego Feliksa. Kiedy� na sam jego widok ciarki przechodzi�y po plecach tym, kt�rzy wiedzieli, kim by� cz�owiek, kt�rego pomnik z br�zu sta� samotnie na placu, ale dzi� i to by�o ju� tylko wyblak�ym wspomnieniem. Za to budynek, przed kt�rym kiedy� sta� ten pomnik, nie zmieni� si�. Mie�ci�a si� w nim kiedy� reprezentacyjna siedziba towarzystwa ubezpieczeniowego Rossija, a potem by� znany jako �ubianka - przera�aj�ca nazwa nawet w przera�aj�cym kraju, rz�dzonym przez J�zefa Wissarionowicza Stalina - z piwnicami pe�nymi cel i pomieszcze�, w kt�rych prowadzono przes�uchania. Wi�kszo�� tych funkcji przeniesiono z biegiem lat do Lefortowa, wi�zienia na wschodzie Moskwy, w miar� jak rozrasta�a si� biurokracja KGB - podobnie jak wszystkie biurokracje - wype�niaj�c ogromny budynek niczym nadymaj�cy si� balon, zajmuj�c ka�dy pok�j i ka�dy k�t, a� sekretarki i archiwi�ci zaj�li (przebudowane) pomieszczenia, w kt�rych kiedy� Kamieniew i Ord�onikidze byli torturowani na oczach Jagody i Berii. Ale Go�owko nie wierzy� w duchy. C�, rozpoczyna� si� nowy dzie�. Narada sztabu o 8.45, a potem rutynowe odprawy i dyskusje, obiad o 14.15 i, przy odrobinie szcz�cia, b�dzie ju� z powrotem w samochodzie, w drodze do domu par� minut po sz�stej, �eby przebra� si� na przyj�cie w ambasadzie francuskiej. Cieszy� si� ju� na jedzenie i wino, chocia� nie na konwersacj�. Jego uwag� zwr�ci� inny samoch�d. By� bli�niakiem jego w�asnego wozu, wielki Mercedes klasy S, tak samo bia�y, z szybami tak samo przyciemnionymi ameryka�skim plastikiem. Jecha� do�� szybko w ten s�oneczny poranek. Anatolij zwolni� i ustawi� si� za wywrotk�, jedn� z tysi�cy tych wielkich, brzydkich ci�ar�wek, wszechobecnych na ulicach Moskwy, jakby by�y tu dominuj�c� form� �ycia. Ta przed nimi mia�a skrzyni� wy�adowan� narz�dziami, a nie ziemi�. Sto metr�w dalej inna ci�ar�wka jecha�a powoli, jakby kierowca nie by� pewien, czy jedzie w�a�ciw� tras�. Go�owko przeci�gn�� si� na siedzeniu. Nie bardzo m�g� zobaczy�, co dzieje si� na ulicy przed ci�ar�wk�. T�skni� ju� do pierwszej fili�anki cejlo�skiej herbaty na swoim biurku, w tym samym gabinecie, w kt�rym kiedy� Beria... ...ta ci�ar�wka dalej z przodu. Na skrzyni �adunkowej le�a� jaki� m�czyzna. Teraz wsta�, a w r�kach trzyma�... - Anatolij! - powiedzia� Go�owko ostrym tonem, ale jego kierowca nie m�g� zobaczy�, co dzieje si� przed ci�ar�wk�, za kt�r� jechali. ...to by� granatnik przeciwpancerny RPG, w�ska rura z bulwiastym zako�czeniem. Celownik by� podniesiony, ci�ar�wka stan�a, m�czyzna na skrzyni przykl�kn�� na kolano, odwr�ci� si� i wymierzy� bro� w drugiego Mercedesa... ...tamten kierowca zobaczy� to i pr�bowa� zjecha� na bok, ale drog� mia� zablokowan� przez inne pojazdy i... ...nie by�o to specjalnie widowiskowe, zaledwie ma�y ob�ok dymu z tylnego ko�ca wyrzutni, ale bulwa na drugim ko�cu wyskoczy�a z rury, wbi�a si� w mask� tego drugiego bia�ego Mercedesa i eksplodowa�a. Uderzy�a tu� pod przedni� szyb�. Eksplozji nie towarzyszy�a kula ognia, tak ulubiona przez re�yser�w film�w akcji. By� tylko niezbyt jaskrawy b�ysk i szary dym, za to huk poni�s� si� po placu, a w baga�niku samochodu wyrwana zosta�a wielka dziura o poszarpanych kraw�dziach, co znaczy�o, �e wszyscy ludzie w tym poje�dzie byli ju� martwi. Go�owko wiedzia� o tym, nie musia� si� nawet zastanawia�. Potem zapali�a si� benzyna i samoch�d stan�� w p�omieniach, wraz z kilkoma metrami kwadratowymi asfaltu. Mercedes zatrzyma� si� prawie natychmiast, z oponami po lewej stronie posiekanymi przez eksplozj�. Kierowca ci�ar�wki przed Mercedesem Go�owki z ca�ej si�y wcisn�� peda� hamulca, Anatolij odbi� w prawo. Us�ysza� ju� huk, ale jeszcze nie... - O, cholera! - Teraz Anatolij zobaczy�, co si� sta�o i przyst�pi� do dzia�ania. Przy�pieszy� ostro, odje�d�aj�c w prawo i zawzi�cie kr�ci� kierownic�, wypatruj�c luk mi�dzy samochodami. Wi�kszo�� pojazd�w w polu widzenia zatrzyma�a si�; kierowca Go�owki przemyka� mi�dzy samochodami i w ci�gu nieca�ej minuty dotar� do bramy wjazdowej moskiewskiej centrali. Na plac wybiegali w�a�nie stamt�d uzbrojeni stra�nicy, wraz z posi�kami z wartowni tu� za bram�, niewidocznej z zewn�trz. Dow�dca tej grupy, porucznik, zobaczy� i rozpozna� samoch�d Go�owki, machni�ciem r�ki da� Anatolijowi zna�, �eby wje�d�a� i rozkaza� dw�m ze swoich ludzi, �eby towarzyszyli Mercedesowi do wej�cia. Czas przyjazdu by� teraz jedynym rutynowym aspektem rozpoczynaj�cego si� dnia. Go�owko wysiad�, a dwaj m�odzi �o�nierze wzi�li go mi�dzy siebie, staj�c tak blisko, �e dotykali jego ci�kiej jesionki. Anatolij te� wysiad�, z pistoletem w r�ku i z rozpi�t� kurtk�, z niepokojem w oczach spogl�daj�c do ty�u, za bram�. Szybko odwr�ci� g�ow�. - Zabierzcie go do �rodka! - Na ten rozkaz obaj szeregowi wzi�li Go�owk� pod r�ce i poprowadzili przez podw�jne mosi�ne drzwi, za kt�rymi zbierali si� ju� inni �o�nierze z ochrony. - T�dy, towarzyszu przewodnicz�cy - powiedzia� jaki� kapitan, wzi�� Siergieja Niko�ajewicza pod rami� i poprowadzi� do windy dla kierownictwa. Chwil� p�niej Go�owko chwiejnym krokiem wszed� do swojego gabinetu, dopiero teraz zaczynaj�c pojmowa� to, co zobaczy� zaledwie kilka minut wcze�niej. Oczywi�cie podszed� do okna, �eby wyjrze� na d�. Trzech milicjant�w bieg�o na miejsce zamachu. Chwil� potem pojawi� si� radiow�z, toruj�c sobie drog� mi�dzy stoj�cymi pojazdami. Kilku kierowc�w wysiad�o i pobieg�o do p�on�cego samochodu, prawdopodobnie w nadziei, �e uda im si� pom�c. Dzielni ludzie, pomy�la� Go�owko, ale pr�ny ich trud. Widzia� teraz wszystko lepiej, nawet z odleg�o�ci trzystu metr�w. Dach Mercedesa by� nienaturalnie rozd�ty, przedniej szyby nie by�o. Spogl�da� na dymi�cy wrak, kt�ry jeszcze par� minut temu by� luksusowym, potwornie drogim samochodem, zanim zosta� zniszczony przez jedn� z najta�szych broni, jak� kiedykolwiek dysponowa�a Armia Radziecka. Ktokolwiek by� w �rodku, zosta� natychmiast porozrywany na strz�py przez kawa�ki metalu, lec�ce z pr�dko�ci� prawie dziesi�ciu tysi�cy metr�w na sekund�. Czy tamci w og�le zorientowali si�, co si� sta�o? Raczej nie. Mo�e kierowca zd��y� co� zobaczy� i zdziwi� si�, ale w�a�ciciel samochodu na tylnym siedzeniu prawdopodobnie by� poch�oni�ty lektur� porannej gazety i zgin�� bez ostrze�enia. W tym momencie pod Go�owk� ugi�y si� nogi. To m�g� by� on... m�g� si� nieoczekiwanie dowiedzie�, czy istnieje �ycie pozagrobowe, pozna� jedn� z tych wielkich tajemnic �ycia, kt�r� dot�d niecz�sto zaprz�ta� sobie my�li... Ale kto w�a�ciwie by� celem tego zamachu? Jako przewodnicz�cy SWR, Go�owko nie wierzy� w przypadki, a w Moskwie nie by�o przecie� a� tylu bia�ych Mercedes�w 600 S. - Towarzyszu przewodnicz�cy? - odezwa� si� Anatolij spod drzwi gabinetu. - Tak, Anatoliju Iwanowiczu? - Dobrze si� czujecie? - Lepiej ni� tamten - odpowiedzia� Go�owko, odchodz�c od okna. Musia� usi���. Na mi�kkich nogach podszed� do swego obrotowego fotela. Usiad�, opar� si� obu d�o�mi o biurko i spojrza� na d�bowy blat ze stertami papier�w do przeczytania - zupe�nie zwyczajny widok, tyle �e ten dzie� wcale nie by� zwyczajny. Uni�s� wzrok. Anatolij Iwanowicz Szelepin nie by� cz�owiekiem boja�liwym. W Specnazie dos�u�y� si� stopnia kapitana, zanim jeden z �owc�w talent�w z KGB nie wypatrzy� go, oferuj�c miejsce w VIII Zarz�dzie "Wartowniczym". Anatolij z oferty skorzysta�, a zaraz potem KGB si� rozpad�. Szelepin by� kierowc� i ochroniarzem Go�owki od lat, nale�a� do jego oficjalnej rodziny, jak najstarszy syn, i by� oddany swojemu szefowi. Sko�czy� trzydzie�ci trzy lata, by� wysoki, inteligentny, mia� jasne w�osy i niebieskie oczy, teraz znacznie wi�ksze ni� zwykle, poniewa� - cho� spor� cz�� �ycia po�wi�ci� na nauk�, jak pos�ugiwa� si� przemoc� i radzi� sobie w warunkach przemocy - po raz pierwszy zetkn�� si� z ni� dzisiaj z bliska. Anatolij nieraz zastanawia� si�, co cz�owiek mo�e czu�, zabijaj�c, ale przez ca�� swoj� karier� nigdy nie my�la� o tym, �e to on mo�e straci� �ycie, a ju� na pewno nie w zasadzce, i to w zasadzce zorganizowanej tak blisko jego miejsca pracy. Siedz�c przy swoim biurku w przedpokoju gabinetu Go�owki, by� w zasadzie g��wnie jego osobistym sekretarzem. Ochranianie kogo�, kogo nikt nie �mia�by zaatakowa�, z czasem sta�o si� dla niego rutynowym zaj�ciem, co zreszt� by�o zupe�nie normalne. Ale teraz ten jego wygodny �wiat rozlecia� si� na kawa�ki, tak samo, jak �wiat jego szefa. Jak si� tego mo�na by�o spodziewa�, Go�owko pierwszy zacz�� my�le� racjonalnie. - Anatolij? - Tak, towarzyszu przewodnicz�cy? - Musimy si� dowiedzie�, kto tam zgin��, a potem ustali�, czy to nie mieli�my by� my. Zadzwo� na komend� g��wn� milicji i dowiedz si�, co robi�. - Natychmiast. - Przystojna m�oda twarz znik�a za drzwiami. Go�owko odetchn�� g��boko, wsta� i jeszcze raz wyjrza� przez okno. Pojawi� si� w�z stra�y po�arnej. Stra�acy polewali wrak samochodu, �eby st�umi� pojawiaj�ce si� tu i tam p�omienie. Czeka�a te� karetka pogotowia, ale Siergiej Niko�ajewicz wiedzia�, �e to tylko strata czasu. Przede wszystkim nale�a�o teraz dowiedzie� si�, jaki by� numer rejestracyjny tego samochodu i ustali� w�a�ciciela, a nast�pnie, na podstawie tych informacji, okre�li�, czy nieszcz�nik zgin�� zamiast Go�owki, czy te� mo�e mia� w�asnych wrog�w. Go�owko nie otrz�sn�� si� jeszcze z szoku. Pomy�la�, �e gniew przyjdzie mo�e p�niej i ruszy� do swej prywatnej �azienki, poczuwszy nagle, �e zaraz zsika si� w spodnie. Wygl�da�o to na odra�aj�cy przejaw s�abo�ci, ale Go�owko nie zazna� dot�d prawdziwego strachu i, podobnie jak wielu ludzi, mia� sk�onno�� do traktowania wydarze� w kategoriach filmowych. Aktorzy byli dzielni i stanowczy, niewa�ne, �e ich s�owa pochodzi�y ze scenariusza, a zachowania by�y wyre�yserowane. Tyle �e w niczym nie przypomina�o to dzisiejszych wydarze�, kiedy �mier� zajrza�a w oczy bez ostrze�enia. Komu mo�e zale�e� na mojej �mierci? - zastanawia� si�, spuszczaj�c wod�. Budynek ambasady ameryka�skiej, znajduj�cy si� kilka kilometr�w dalej, mia� p�aski dach, na kt�rym poustawiano najr�niejsze anteny radiowe, pod��czone do mniej lub bardziej skomplikowanych radioodbiornik�w, do kt�rych z kolei pod��czone by�y magnetofony, kt�rych szpule obraca�y si� powoli, �eby efektywniej wykorzystywa� ta�my. W pomieszczeniu z radioodbiornikami by�o kilkunastu ludzi, wojskowych i cywil�w. Wszyscy biegle znali rosyjski i pracowali dla ABN, Agencji Bezpiecze�stwa Narodowego z siedzib� w Fort Meade w stanie Maryland, mi�dzy Baltimore a Waszyngtonem. By�o jeszcze do�� wcze�nie, ale ci ludzie zawsze przychodzili do pracy przed rosyjskimi osobisto�ciami oficjalnymi, kt�rych ��czno�� monitorowali. Jednym z wielu urz�dze� w tym pomieszczeniu by� odbiornik, podobny do tych, kt�rych Amerykanie u�ywaj� do nas�uchu na cz�stotliwo�ciach policyjnych. Miejscowi gliniarze korzystali z tych samych pasm cz�stotliwo�ci i z radiotelefon�w dok�adnie tego samego typu, co ich ameryka�scy koledzy w latach 70. Nas�uch by� dziecinnie �atwy, poniewa� ��czno�� ta nie by�a szyfrowana. S�uchali wi�c, bo zdarza�o si� czasem, �e jaka� gruba ryba mia�a wypadek drogowy, ale g��wnie chodzi�o o to, �eby trzyma� r�k� na pulsie Moskwy, miasta, w kt�rym przest�pczo�� by�a coraz wi�kszym problemem. Lepiej, �eby personel ambasady wiedzia�, kt�rych dzielnic i jakich miejsc w rosyjskiej stolicy nale�y unika�. - Eksplozja? - odezwa� si� sier�ant, siedz�cy przy odbiorniku. - Pani porucznik, milicja melduje o eksplozji tu� obok moskiewskiej centrali SWR. - Jakiego rodzaju eksplozja? - Wygl�da na to, �e jaki� samoch�d wylecia� w powietrze. Na miejscu jest teraz stra� po�arna i pogotowie... - Sier�ant na�o�y� s�uchawki. - Okay, bia�y Mercedes, numer rejestracyjny... - Si�gn�� po notes i zapisa�. - Troje ludzi zabitych, kierowca i dwoje pasa�er�w... O, cholera! - Co takiego, Reins? - Siergiej Go�owko... - Sier�ant Reins siedzia� z przymkni�tymi oczami, przyciskaj�c r�k� s�uchawk� do ucha. - Czy on nie je�dzi bia�ym Mercedesem? - O, cholera! - zakl�a z kolei porucznik Wilson. Go�owko by� jednym z tych ludzi, kt�rych jej ludzie mieli na oku. - Jest w�r�d tych, kt�rzy zgin�li? - Jeszcze nie wiem... Jaki� nowy g�os... Kapitan w komendzie, w�a�nie powiedzia�, �e udaje si� na miejsce. Wygl�da na to, �e s� bardzo podekscytowani, pani porucznik. W eterze a� g�sto. Porucznik Susan Wilson ko�ysa�a si� na swoim obrotowym krze�le. Zg�osi� to, czy nie? W ko�cu nie zastrzel� jej przecie� za zg�oszenie czego� prze�o�onym, prawda? - Gdzie jest szef plac�wki? - W drodze na lotnisko, pani porucznik. Leci dzi� do Petersburga, pami�ta pani? - W porz�dku. - Odwr�ci�a si� do swojego biurka i podnios�a s�uchawk� bezpiecznego telefonu STU-6, zapewniaj�cego ��czno�� z Fort Meade. Jej plastikowy klucz szyfruj�cy znajdowa� si� w odpowiednim gnie�dzie, a aparat by� ju� po��czony i zsynchronizowany z takim samym telefonem w centrali ABN. Zg�osi�a si�, naciskaj�c klawisz #. - Centrum obserwacyjne - odezwa� si� g�os z drugiego ko�ca �wiata. - Tu plac�wka moskiewska. Mamy sygna�, �e Siergiej Go�owko m�g� w�a�nie zosta� zamordowany. - Przewodnicz�cy SWR? - Potwierdzam. Samoch�d, podobny do jego wozu, eksplodowa� na placu Dzier�y�skiego, w porze, kiedy Go�owko przyje�d�a zwykle do pracy. - Na ile to wiarygodne? - spyta� m�ski g�os w s�uchawce. Prawdopodobnie nale�a� do jakiego� oficera, pe�ni�cego dy�ur od jedenastej do si�dmej. Pewnie z Si� Powietrznych. Lotnicy zawsze dopytywali si�, czy to, co im si� przekazuje, jest "wiarygodne". - Prowadzimy nas�uch na cz�stotliwo�ci policyjnej, to znaczy na cz�stotliwo�ci moskiewskiej milicji. W eterze a� g�sto, m�j operator m�wi, �e wydaj� si� bardzo podekscytowani. - W porz�dku, mo�ecie nam to przes�a�? - Potwierdzam - odpowiedzia�a porucznik Wilson. - Wi�c czekamy. Dzi�ki za sygna�, teraz my si� tym zajmiemy. - W porz�dku, plac�wka moskiewska bez odbioru - us�ysza� major Bob Teeters. Od niedawna pracowa� w ABN. Przedtem by� niez�ym pilotem, z 2.100 godzinami za sterami C-5 i C-17, ale dozna� kontuzji lewego �okcia w wypadku motocyklowym i pewna sztywno�� w stawie po�o�y�a kres lotniczej karierze, ku jego wielkiej irytacji. Teraz odrodzi� si� jako szpieg, co by�o mo�e troch� bardziej interesuj�ce w sensie intelektualnym, ale przecie� nie mog�o zast�pi� latania. Machn�� r�k� na bosmana, daj�c mu znak, �eby przej�� po��czenie z Moskw�. Marynarz na�o�y� s�uchawki i uruchomi� edytor tekst�w w swoim komputerze. Doskonale zna� rosyjski i wiedzia�, do czego s�u�y komputer. Pisa� po angielsku, t�umacz�c nas�uch ��czno�ci radiowej rosyjskiej milicji, a tekst pojawia� si� r�wnie� na monitorze majora Teetersa. - Mam numer rejestracyjny, w�a�nie sprawdzam. - Dobrze, po�piesz si�. - Robi�, co mog�, towarzyszu. (W tle s�ycha� stukanie w klawiatur�. Czy Ruscy maj� ju� komputery do takich zada�?) - Mam, bia�y Mercedes, zarejestrowany na C.E. Awsyjenk�. (Nie jestem pewien pisowni) Prospekt Protopopowa 677, nr mieszkania 18A. - On? Znam to nazwisko! No to si� ciesz, pomy�la� major Teeters, temu Awsyjence to ju� wszystko jedno. Dobra, co dalej? Dow�dc� tej zmiany by� znowu marynarz, wiceadmira� Tom Porter. Pewnie pi� w�a�nie kaw� w swoim gabinecie w g��wnym budynku, ogl�daj�c telewizj�. Czas da� mu co� do roboty. Teeters zadzwoni� pod w�a�ciwy numer. - Admira� Porter. - Sir, tu major Teeters z centrum obserwacyjnego. W Moskwie co� si� dzieje. - Co takiego, majorze? - spyta� zm�czony g�os. - Ci z plac�wki moskiewskiej przypuszczali pocz�tkowo, �e kto� m�g� zabi� przewodnicz�cego Go�owk� z KG... chcia�em powiedzie�, z SWR. - I co dalej, majorze? - G�os w s�uchawce by� teraz troch� zaniepokojony. - Okaza�o si�, �e to prawdopodobnie nie on, sir. Jaki� Awsyjenko... - Teeters przeliterowa� nazwisko. - Dostajemy nas�uch ��czno�ci radiowej ich milicji. Nie sprawdzi�em jeszcze, kim jest ten Awsyjenko. - Co� jeszcze? - Sir, w tej chwili to ju� wszystko. Oficer operacyjny CIA Tom Barlow, trzeciorz�dny szpieg w obecnym uk�adzie, postanowi� nie rusza� si� z ambasady. Nie chcia� osobi�cie jecha� na plac Dzier�y�skiego, ale przynajmniej zadzwoni� do przyjaciela z moskiewskiego biura CNN. - Mike Evans. - Mike, tu Jimmy - powiedzia� Tom Barlow. Nie po raz pierwszy przedstawia� si� przez telefon w ten spos�b. Tamten wiedzia�, o co chodzi. - Plac Dzier�y�skiego. Zamordowano kogo� w Mercedesie. Sprawa wygl�da paskudnie i do�� spektakularnie. - Okay - odpar� reporter, robi�c kr�tk� notatk�. - Bierzemy si� za to. Barlow spojrza� na zegarek. �sma pi��dziesi�t dwie czasu miejscowego. Evans by� bardzo sprawnym reporterem, pracuj�cym dla bardzo sprawnego serwisu informacyjnego. Barlow uzna�, �e ekipa CNN powinna by� na miejscu za jakie� dwadzie�cia minut. Ich w�z transmisyjny mia� ��czno�� satelitarn� z central� CNN w Atlancie, a specjali�ci z Departamentu Obrony w Fort Belvoir w Wirginii przechwytywali ten sygna� i rozprowadzali do zainteresowanych za po�rednictwem satelit�w rz�dowych. Pr�ba zamachu na przewodnicz�cego Go�owk� musia�a zainteresowa� mn�stwo ludzi. Barlow w��czy� komputer Compaq, kt�ry mia� na biurku, i otworzy� plik z nazwiskami interesuj�cych CIA Rosjan. Kopie tego pliku znajdowa�y si� w wielu komputerach w Langley w stanie Wirginia i na klawiaturze jednego z nich na sz�stym pi�trze w Starej Centrali czyje� palce wystuka�y w�a�nie A-W-S-Y-J-E-N-K-O... Komputer zareagowa�, wy�wietlaj�c na monitorze komunikat: Zako�czono przeszukiwanie pliku. Nazwiska nie znaleziono. M�czyzna przy komputerze wyda� pomruk niezadowolenia. A wi�c to nazwisko pisa�o si� jako� inaczej. - Dlaczego to nazwisko wydaje mi si� znajome? - spyta�. - W komputerze go nie ma. - Czekaj - powiedzia�a kole�anka, pochylaj�c si� nad klawiatur�, �eby wprowadzi� inn� pisowni�. - Spr�buj tak... - Zn�w nic. Spr�bowali wi�c jeszcze inaczej. - Bingo! Dzi�ki, Beverly - powiedzia� oficer dy�urny. - O, tak, wiemy, kim jest ten facet. Rasputin. Pod�a kreatura. No i popatrz, jak sko�czy� - zachichota� oficer. - Rasputin? - spyta� Go�owko. - Ta prymitywna �winia? - Pozwoli� sobie na blady u�miech. - Ale komu mog�o zale�e� na jego �mierci? - Skierowa� to pytanie do swojego szefa ochrony, kt�ry - je�li w og�le by�o to mo�liwe - traktowa� ca�� spraw� jeszcze bardziej serio ni� przewodnicz�cy. Jego zadanie - ochrona przewodnicz�cego - zrobi�o si� w�a�nie znacznie bardziej skomplikowane. Na pocz�tek musia� powiedzie� Siergiejowi Niko�ajewiczowi, �e koniec z je�d�eniem bia�ym Mercedesem. Ten w�z za bardzo rzuca� si� w oczy. Nast�pnie nale�a�o spyta� uzbrojonych stra�nik�w na dachu budynku; dlaczego nie zauwa�yli na skrzyni �adunkowej wywrotki faceta z RPG, w odleg�o�ci zaledwie trzystu metr�w od budynku, kt�rego mieli strzec! �adnego ostrze�enia przez radio, dop�ki Mercedes Grigorija Filipowicza Awsiejenki nie wylecia� w powietrze. Poprzysi�g� sobie, �e nie daruje. - Kiedy on odszed� ze s�u�by? - spyta� Go�owko. - W dziewi��dziesi�tym trzecim, towarzyszu przewodnicz�cy - odpowiedzia� major Anatolij Iwanowicz Szelepin, kt�ry zd��y� to w�a�nie ustali�. Pierwsza wielka fala redukcji, pomy�la� Go�owko, ale wydawa�o si�, �e ten alfons nie�le sobie poradzi�, przechodz�c do prywatnego biznesu. Na tyle dobrze, �e je�dzi� Mercedesem 600... i na tyle dobrze, �eby zgin�� z r�ki wrog�w, kt�rych sobie narobi� po drodze... chyba �e nie�wiadomie odda� swe �ycie za kogo� innego. Trzeba to koniecznie ustali�. Przewodnicz�cy odzyska� ju� panowanie nad sob�, przynajmniej na tyle, �e zacz�� my�le�. Go�owko by� zbyt inteligentny, �eby pyta�: "Dlaczego kto� chcia�by pozbawi� mnie �ycia?". A� za dobrze zna� odpowied�. Ludzie na takich stanowiskach jak on, robili sobie wrog�w, czasem �miertelnych wrog�w... z kt�rych jednak wi�kszo�� by�a zbyt m�dra, �eby podj�� tak� pr�b�. Na tym szczeblu wendetta by�a czym� bardzo niebezpiecznym i dlatego nigdy do niej nie dochodzi�o. �wiat mi�dzynarodowego wywiadu by� nadzwyczaj senny i ucywilizowany. To prawda, �e ludzie wci�� gin�li. Ka�dy, przy�apany na szpiegowaniu dla obcego rz�du przeciw Mateczce Rosji, popada� w straszliwe tarapaty, tak�e pod rz�dami nowego re�imu - zdrada stanu wci�� by�a zdrad� stanu - ale zabija�o si� takich... Jak to okre�laj� Amerykanie? Z mocy prawa. Tak, w�a�nie tak. Ci Amerykanie i ich prawnicy. Je�li ci ostatni co� zaaprobowali, to znaczy, �e by�o to cywilizowane. - Kto jeszcze by� w tym samochodzie? - spyta� Go�owko. - Kierowca, by�y milicjant. Mamy nazwisko. I chyba jedna z jego kobiet, ale jeszcze jej nie zidentyfikowali�my. - Co wiemy o rozk�adzie dnia Awsiejenki? Dlaczego by� dzi� rano tam, gdzie by�? - Jeszcze tego nie wiemy, towarzyszu - odpowiedzia� major Szelepin. - Milicja nad tym pracuje. - Kto prowadzi spraw�? - Podpu�kownik Szablikow, towarzyszu przewodnicz�cy. - Jefim Konstantynowicz... tak, znam go. Jest dobry - powiedzia� Go�owko z aprobat�. - Przypuszczam, �e b�dzie potrzebowa� troch� czasu, co? - Bo to wymaga czasu - zgodzi� si� Szelepin. Wi�cej czasu, ni� trzeba go by�o, �eby wyko�czy� Rasputina, pomy�la� Go�owko. Dziwne jest to �ycie. Wydaje si� wieczne, a okazuje si� czym� tak ulotnym. A ci, kt�rzy je stracili, nie mog� przecie� powiedzie� nam, co dalej, prawda? Chyba �e kto� wierzy� w duchy, czy w Boga, albo w �ycie pozagrobowe; w wychowaniu Go�owki rzeczy te jako� zosta�y pomini�te. A wi�c mamy jeszcze jedn� wielk� tajemnic�, powiedzia� do siebie szef rosyjskich s�u�b wywiadowczych, kt�ry raz pierwszy w �yciu zetkn�� si� z t� problematyk� tak blisko. By�o to niepokoj�ce, ale okaza�o si�, �e nie tak przera�aj�ce, jak m�g�by to sobie wyobra�a�. Przewodnicz�cy zastanawia� si�, czy m�g�by to nazwa� odwag�. Nigdy przedtem nie zastanawia� si�, czy jest odwa�ny, z tego prostego powodu, �e nigdy nie stan�� w obliczu bezpo�redniego fizycznego zagro�enia. Nie, nie unika� go. Ale a� do dzi� nigdy nie by�o ono tak blisko. I kiedy min�� gniew, Go�owko by� nie tyle zdezorientowany, co zaciekawiony. Dlaczego to si� sta�o? Kto to zrobi�? Musia� znale�� odpowiedzi na te pytania, je�li nie chcia�, �eby mia�o si� to powt�rzy�. Wystarczy, �e raz wykaza� si� odwag�. Doktor Benjamin Goodley dotar� do Langley o godzinie 5.40, pi�� minut wcze�niej ni� zwykle. Praca pozostawia�a mu niewiele czasu na �ycie towarzyskie i doradca prezydenta do spraw bezpiecze�stwa narodowego uwa�a�, �e to nie fair. W ko�cu nie by� przecie� za stary, �eby znale�� sobie �on�, by� przystojny, mia� przed sob� �wietne perspektywy, zar�wno w sensie zawodowym, jak i w biznesie. No, mo�e nie w biznesie, pomy�la� Goodley, parkuj�c samoch�d w miejscu dla VIP-�w pod betonowym zadaszeniem ko�o budynku Starej Centrali. Je�dzi� Fordem Explorerem, poniewa� ten w�z dobrze si� sprawowa� na �niegu, a �nieg powinien wkr�tce spa��. Zima w ko�cu nadchodzi�a, a w Dystrykcie Columbia bywa�a zupe�nie nieprzewidywalna, zw�aszcza teraz, kiedy niekt�rzy z tych zwariowanych ekolog�w utrzymywali, �e globalne ocieplenie spowoduje wyj�tkowo mro�n� zim� w tym roku. Nie m�g� poj�� logiki tego rozumowania. Pomy�la�, �e mo�e warto pogada� z prezydenckim doradc� do spraw naukowych. Ten nowy by� ca�kiem niez�y i nawet potrafi� si� pos�ugiwa� jednosylabowymi s�owami. Goodley przeszed� przez punkt kontrolny przy drzwiach i skierowa� si� do windy. O 5.50 wszed� do centrum operacyjnego. - Cze��, Ben - przywita� go jeden z obecnych. - Dzie� dobry, Charlie. Dzieje si� co� ciekawego? - Mamy co�, co ci si� spodoba, Ben - obieca� Charlie Roberts. - Wielki dzie� w Mateczce Rosji. - O? - Goodley zmru�y� oczy. Par� rzeczy w Rosji bardzo go niepokoi�o, podobnie jak jego szefa. - Co si� tam sta�o? - Nic wielkiego. Kto� chcia� tylko sprz�tn�� Siergieja Niko�ajewicza. Goodley gwa�townie uni�s� g�ow�. - Co takiego? - To, co powiedzia�em, Ben. Waln�li z RPG, ale pomylili samochody i wyko�czyli kogo� innego, kogo znamy - no, znali�my - poprawi� si� Roberts. - Zacznij od pocz�tku. - Peggy, kaseta - rozkaza� Roberts swemu oficerowi dy�urnemu, machn�wszy r�k� w teatralnym ge�cie. - O rety! - odezwa� si� Goodley po pierwszych pi�ciu sekundach. - No wi�c kto to by�? - Nie uwierzysz. Grigorij Filipowicz Awsiejenko. - Nie znam tego nazwiska - przyzna� Goodley. - Prosz�. - Peggy poda�a mu papierow� teczk�. - To z czas�w, kiedy facet by� w KGB. Uroczy typ - doda�a z pogard�. - Rasputin? - spyta� Goodley, spogl�daj�c na pierwsz� stron�. - A, tak, co� o nim s�ysza�em. - Za�o�� si�, �e i szef te� co� s�ysza�. - B�d� to wiedzia� za dwie godziny - odpar� Goodley. - Co m�wi plac�wka moskiewska? - Szef plac�wki jest w Petersburgu na konferencji handlowej; to cz�� jego przykrywki. To, co mamy, dostali�my od jego zast�pcy. Na podstawie dotychczasowych informacji mo�na przyj��, �e albo Awsiejenko mocno si� narazi� rosyjskiej mafii, albo celem zamachu by� Go�owko, lecz tamci pomylili samochody. Jedno albo drugie. - Wyja�nienie zosta�o zako�czone wzruszeniem ramion. - Komu mog�oby zale�e� na zlikwidowaniu Go�owki? - Mo�e tamtejszej mafii? Strzelano z RPG, a przecie� nie mo�na tej broni kupi� tak po prostu w sklepie z narz�dziami, prawda? To by oznacza�o, �e zamachu dokona� prawdopodobnie kto� ze �wiata przest�pczego - ale kto mia� by� celem? Awsiejenko z pewno�ci� narobi� sobie powa�nych wrog�w, ale i Go�owko musi mie� wrog�w albo rywali. - Zn�w wzruszy�a ramionami. - Mo�na sobie wybra�. - Szef woli lepsze informacje - ostrzeg� Goodley. - Ja te�, Ben - odpar�a Peggy Hunter. - Ale to wszystko, co mam, a w tej chwili nawet ci cholerni Ruscy nie maj� wi�cej. - Nie da�oby si� jako� zajrze� im przez rami�? Dobrze by�oby wiedzie�, jak przebiega �ledztwo. - Attache prawny Mike Reilly jest podobno w do�� za�y�ych stosunkach z tamtejszymi gliniarzami. Sporej grupie za�atwi� przyj�cie na podyplomowe kursy policyjne w Akademii FBI w Quantico. - To mo�e za�atwimy z FBI, �eby kazali mu pow�szy�? Pani Hunter zn�w wzruszy�a ramionami. - Nie zaszkodzi. W najgorszym wypadku odm�wi�, a wtedy b�dziemy po prostu w tym samym punkcie, co teraz, prawda? Goodley skin�� g�ow�. - W porz�dku, b�d� doradza�, �eby to zrobi�. - Wsta� i ruszy� do drzwi. - No, przynajmniej szef nie b�dzie dzi� narzeka�, jaki nudny jest ten �wiat. - Zabra� ze sob� kaset� wideo z nagraniem CNN i uda� si� do samochodu. Zaczyna�o �wita�. Ruch na George Washington Parkway robi� si� coraz wi�kszy za spraw� ambitnych typ�w, udaj�cych si� wcze�nie do pracy. Prawdopodobnie to ludzie z Pentagonu, a przynajmniej wi�kszo��, pomy�la� Goodley, przeje�d�aj�c przez Key Bridge ko�o Wyspy Roosevelta. Potomak by� spokojny, g�adki niemal jak polany oliw�, albo jak woda za stawid�em m�yna. Wska�nik na desce rozdzielczej informowa�, �e temperatura na zewn�trz wynosi�a nieca�e siedem stopni. Prognoza pogody na ten dzie� zapowiada�a oko�o pi�tnastu stopni, niewielkie zachmurzenie i �agodne wiatry. W sumie ca�kiem przyjemny dzie�, jak na p�n� jesie�, tyle �e Goodley zdawa� sobie spraw�, �e ca�y ten dzie�, przyjemny czy nie, przesiedzi w biurze. Zaje�d�aj�c przed bram� spostrzeg�, �e w Bia�ym Domu dzie� te� rozpoczyna� si� wcze�nie. �mig�owiec Blackhawk w�a�nie startowa�, kiedy Goodley wjecha� na zarezerwowane dla siebie miejsce parkingowe. Przy Bramie Zachodniej uformowa�a si� ju� kolumna samochodowa, Na ten widok spojrza� na zegarek. Nie, nie by� sp�niony. Wysiad� z samochodu, zgarn�wszy papiery i kaset�, i po�pieszy� do �rodka. - Dzie� dobry, panie Goodley - pozdrowi� go uzbrojony stra�nik. - Cze��, Chuck. - Chocia� by� tu sta�ym bywalcem, musia� przej�� przez wykrywacz metali. Papiery i kaset� stra�nik sprawdzi� osobi�cie. Jakbym pr�bowa� wnie�� tu bro�, pomy�la�, troch� zirytowany, ale zaraz mu przesz�o. C�, par� razy by�o tu do�� gro�nie. Tych ludzi wyszkolono, �eby nie ufali nikomu. Po codziennej kontroli bezpiecze�stwa skierowa� si� na lewo, wbieg� po schodach, a potem zn�w na lewo do swojego gabinetu, gdzie jaka� dobra dusza - nie wiedzia�, czy to kto� z personelu, czy mo�e jeden z agent�w Tajnej S�u�by - zadba�a ju�, �eby z ekspresu do kawy wydobywa� si� zapach Gloria Jean's French Hazelnut. Nala� sobie fili�ank� i usiad� przy biurku, �eby uporz�dkowa� papiery i my�li. Zd��y� wypi� p� fili�anki, zanim uporz�dkowa� jedno i drugie, i ruszy� na trzydziestometrowy spacer. Szef ju� tam by�. - Dzie� dobry, Ben. - Dzie� dobry, panie prezydencie - odpowiedzia� doradca do spraw bezpiecze�stwa narodowego. - No, dobra, co nowego na �wiecie? - spyta� prezydent. - Niewykluczone, �e kto� pr�bowa� dzi� rano dokona� zamachu na Siergieja Go�owk�. - O? - Prezydent Ryan uni�s� wzrok znad fili�anki z kaw�. Goodley przedstawi� pokr�tce sytuacj�, po czym wsun�� kaset� do magnetowidu w Gabinecie Owalnym i nacisn�� klawisz PLAY. - O rany! - powiedzia� Ryan, patrz�c na stert� z�omu, kt�ra jeszcze niedawno by�a luksusowym samochodem. - Kto zgin��? - Niejaki Grigorij Filipowicz Awsiejenko, lat pi��dziesi�t dwa... - Znam to nazwisko, ale sk�d? - Lepiej znano go jako Rasputina. Prowadzi� kiedy� Szko�� Wr�belk�w w KGB. Ryan szerzej otworzy� oczy. - A, to ten skurwysyn! Okay, co o nim wiemy? - Zosta� zredukowany w 1993, czy co� ko�o tego, i najwyra�niej ustawi� si� w tym samym biznesie. Zdaje si�, �e zbi� troch� forsy, przynajmniej s�dz�c po samochodzie. W chwili zamachu by�a z nim jaka� m�oda kobieta, no i kierowca. Wszyscy zgin�li. Ryan skin�� g�ow�. W czasach Zwi�zku Radzieckiego w Szkole Wr�belk�w Rosjanie przez ca�e lata kszta�cili m�ode kobiety na prostytutki w s�u�bie ojczyzny, zar�wno w kraju, jak i za granic�, bo od niepami�tnych czas�w m�czyznom z pewn� s�abo�ci� do kobiet w ��ku cz�sto rozwi�zywa�y si� j�zyki. KGB zdoby� t� metod� niema�o tajemnic, a Wr�belki by�y te� pomocne w werbowaniu wsp�pracownik�w po�r�d cudzoziemc�w. Kiedy wi�c zamkni�to mu jego oficjalne biuro, Rasputin - nazywany tak przez Rosjan z racji umiej�tno�ci naginania kobiet do swej woli - po prostu robi� dalej swoje, tyle �e w nowych warunkach wolnego rynku. - To znaczy, �e Awsiejenko m�g� mie� w swoim biznesie wrog�w, kt�rym tak zalaz� za sk�r�, �e postanowili go zlikwidowa� i wcale nie musia� to by� zamach na Go�owk�? - S�usznie, panie prezydencie. Taka mo�liwo�� istnieje, ale nie mamy �adnych informacji, �eby j� potwierdzi�, albo wykluczy�. - Jak je zdob�dziemy? - Attache prawny naszej ambasady ma dobre stosunki z rosyjsk� milicj� - podsun�� doradca do spraw bezpiecze�stwa narodowego. - W porz�dku, zadzwo� do Dana Murraya z FBI. Niech jego cz�owiek pow�szy - powiedzia� Ryan. Zastanawia� si�, czy nie zadzwoni� do Go�owki osobi�cie - znali si� od ponad dziesi�ciu lat, chocia� podczas jednego z ich pierwszych spotka� pistolet Go�owki by� wymierzony prosto w twarz Jacka na jednym z pas�w startowych moskiewskiego lotniska Szeremietiewo - ale postanowi� tego nie robi�. Uzna�, �e nie powinien od razu okazywa� a� takiego zainteresowania. P�niej, je�li nadarzy si� okazja, b�dzie m�g� go spyta� o to zaj�cie. - W��cz w to tak�e Eda i MP z CIA. - Oczywi�cie. - Goodley zrobi� notatk�. - Co jeszcze? Goodley przewr�ci� kartk�. - Indonezja przeprowadza jakie� �wiczenia marynarki wojennej, kt�re troch� zainteresowa�y Australijczyk�w... - Ben kontynuowa� porann� odpraw� przez nast�pne dwadzie�cia minut, zajmuj�c si� g��wnie sprawami politycznymi, a nie wojskowymi, bo w ostatnich latach w�a�nie polityka zacz�a mie� dominuj�ce znaczenie dla bezpiecze�stwa narodowego. Nawet mi�dzynarodowy handel broni� skurczy� si� do tego stopnia, �e ca�kiem sporo kraj�w traktowa�o swe narodowe si�y zbrojne jako co� w rodzaju wizyt�wki, a nie jako powa�ny instrument rz�dzenia. - A wi�c �wiat jest dzi� w dobrej formie? - podsumowa� prezydent. - Na to wygl�da, sir, z wyj�tkiem tego incydentu w Moskwie. Kiedy doradca do spraw bezpiecze�stwa narodowego odszed�, Ryan spojrza� na sw�j rozk�ad dnia. Jak zwykle mia� bardzo ma�o wolnego czasu. Z rozk�adu wynika�o, �e praktycznie jedyne chwile, kiedy pozostanie w gabinecie sam, b�dzie musia� po�wi�ci� na zapoznanie si� z dokumentami na nast�pne spotkania, z kt�rych wiele zaplanowano z wielotygodniowym wyprzedzeniem. Zdj�� okulary do czytania - nienawidzi� ich - i przetar� oczy, przeczuwaj�c ju� poranny b�l g�owy, kt�ry mia� nadej�� za jakie� p� godziny. Jeszcze raz rzuci� okiem na kartk� z rozk�adem dnia, upewniaj�c si�, �e nie ma na niej pozycji l�ejszego kalibru. �adnych spotka� ze skautami z Wyoming, czy z jak�� Miss Pi�kno�ci z Imperia� Valley w Kalifornii, nic, na co mo�na by si� cieszy�. Tylko praca i praca. Niech to szlag trafi, pomy�la�. Prezydentura okaza�a si� seri� zaz�biaj�cych si� sprzeczno�ci. Najpot�niejszy cz�owiek �wiata m�g� robi� u�ytek ze swej w�adzy praktycznie tylko w nadzwyczajnych okoliczno�ciach, przy czym oczekiwano do niego, �e b�dzie si� stara� takich okoliczno�ci unika�. W rzeczywisto�ci prezydentura polega�a na negocjacjach, przede wszystkim z Kongresem; Ryan by� do tego nieprzygotowany, dop�ki szef jego kancelarii Arnold van Damm nie zaaplikowa� mu przy�pieszonego szkolenia. Na szcz�cie mn�stwo negocjacji Arnie prowadzi� osobi�cie, po czym przychodzi� do Gabinetu Owalnego powiedzie� prezydentowi, jaka jest jego (Ryana) decyzja i/lub opinie w jakiej� konkretnej sprawie, aby on (van Damm) m�g� nast�pnie wyda� komunikat lub z�o�y� o�wiadczenie w sali prasowej. Ryan przypuszcza�, �e w taki sam spos�b prawnicy traktowali wi�kszo�� swoich klient�w, dbaj�c o ich interesy najlepiej, jak umiej�, ale nie m�wi�c im, na czym te interesy polegaj�, dop�ki decyzje nie zapad�y. Arnie powtarza� wszem i wobec, �e prezydenta nale�y chroni� przed wszelkimi bezpo�rednimi negocjacjami, zw�aszcza z Kongresem. A Jack musia� przyzna�, �e mia� do czynienia z niespecjalnie wrogo nastawionym Kongresem. Co musieli prze�ywa� prezydenci, kt�rzy nie mieli takiego szcz�cia? I nie po raz pierwszy zada� sobie pytanie, co on tu, do diab�a, robi? Kampania wyborcza by�a wyekstrahowan� form� piek�a, bez wzgl�du na fakt, �e - jak to podkre�la� Arnie - dla Ryana by� to po prostu spacerek. Nigdy mniej ni� pi�� przem�wie� dziennie, cz�ciej a� dziewi��, za ka�dym razem w innym miejscu i do r�nych grup - ale zawsze to samo przem�wienie, zapisane w punktach na kartkach, kt�re trzyma� w kieszeni i tylko nieznacznie dostosowywane do warunk�w lokalnych przez pracuj�cy w gor�czkowym po�piechu personel na pok�adzie prezydenckiego samolotu, usi�uj�cy nie pogubi� si� w rozk�adzie dnia. Fascynuj�ce, �e nigdy nie przy�apa� ich na pomy�ce. Chc�c wprowadzi� jakie� zr�nicowanie, prezydent zmienia� kolejno�� kartek, ale mniej wi�cej po trzech dniach zacz�o to traci� sens. Tak, je�li istnia�o piek�o na Ziemi, to kampania polityczna by�a jego najbardziej namacaln� form�. S�uchanie siebie samego, powtarzaj�cego w k�ko to samo sprawia�o, �e umys� zaczyna� si� buntowa� i cz�owiek odczuwa� pragnienie wprowadzenia przypadkowych, zwariowanych zmian, kt�re mog�yby go rozbawi�. Ale co� takiego wywar�oby z�e wra�enie na publiczno�ci, a to by�o niedopuszczalne, poniewa� kandydat na prezydenta mia� by� automatem doskona�ym, a nie omylnym cz�owiekiem. Mia�o to i swoj� dobr� stron�. Przez dziesi�� tygodni na finiszu kampanii Ryan dos�ownie p�awi� si� w morzu uwielbienia. Og�uszaj�ce wiwaty t�um�w na parkingu w miejscowo�ci Xenia w Ohio, w centrum handlowym, w Madison Square Garden w Nowym Jorku, czy te� w Honolulu, Fargo, albo w Los Angeles - wsz�dzie by�o tak samo. Ogromne t�umy zwyk�ych ludzi, dla kt�rych John Patrick Ryan by� i nie by� jednym z nich... niby sw�j, co� w tym rodzaju - ale zarazem jaki� inny. Od swego pierwszego oficjalnego przem�wienia w Indianapolis, wkr�tce po obj�ciu prezydentury w tak dramatycznych okoliczno�ciach, zda� sobie spraw�, jak silnym narkotykiem jest taka admiracja i rzeczywi�cie, do�wiadczaj�c jej potem regularnie, doznawa� podobnego uniesienia, jak to, kt�re mog�aby zapewni� jaka� zabroniona u�ywka. A wraz z tym przysz�o pragnienie, �eby by� dla tych ludzi kim� doskona�ym, m�wi� do nich, jak nale�y sprawia� szczere wra�enie - a by� wobec nich szczery, tylko �e o wiele �atwiej by�oby to zrobi� raz, czy dwa razy, a nie trzysta jedena�cie, jak si� okaza�o na zako�czenie kampanii. Dziennikarze wsz�dzie zadawali te same pytania, notowali albo nagrywali te same odpowiedzi i drukowali je jako co� nowego we wszystkich lokalnych gazetach. W ka�dym mie�cie i miasteczku media chwali�y Ryana, a jednocze�nie martwi�y si� g�o�no, �e tak naprawd� te wybory wcale nie s� wyborami, z wyj�tkiem wybor�w do Kongresu, a tam Ryan narobi� zamieszania, udzielaj�c poparcia zar�wno demokratom, jak i republikanom, co umocni�o jego niezale�ny status, a tym samym stworzy�o gro�b� nara�enia si� wszystkim. Uwielbienie nie by�o oczywi�cie powszechne. Byli tacy, kt�rzy protestowali, kt�rzy wypowiadali si� w komentarzowych programach telewizyjnych, wytykaj�c mu jego przesz�o�� zawodow�, krytykuj�c drastyczne dzia�ania, jakie podj��, �eby powstrzyma� wywo�an� przez terroryst�w epidemi� wirusa Ebola, kt�ra w tamtym ponurym okresie stworzy�a tak wielkie zagro�enie dla narodu - "Tak, uda�o si� w tym konkretnym przypadku, ale..." - a zw�aszcza krytykuj�c jego polityk�, kt�ra, co Jack podkre�la� w swoich przem�wieniach, wcale nie by�a polityk�; lecz zwyczajnym zdrowym rozs�dkiem. Przez ca�y ten czas Arnie by� zes�a�cem niebios, zawczasu przygotowuj�c odpowiedzi na wszelkie mo�liwe obiekcje. Kto� powiedzia�: "Ryan jest bogaty". "M�j ojciec by� policjantem" - brzmia�a odpowied�. "Zapracowa�em na ka�dego centa, jakiego posiadam, a tak nawiasem m�wi�c (w tym momencie nale�a�o si� ujmuj�co u�miechn��) moja �ona zarabia teraz o wiele wi�cej ode mnie". Ryan nie ma poj�cia o polityce. "Polityka jest jedn� z tych dziedzin, o kt�rej ka�dy wie, czym jest, ale nikt nie potrafi sprawi�, �eby funkcjonowa�a prawid�owo. C�, ja mo�e i nie wiem, czym jest polityka, ale sprawi�, �eby funkcjonowa�a!" Ryan ma w gar�ci S�d Najwy�szy. "Prawnikiem te� nie jestem, przykro mi" - powiedzia� na dorocznym zje�dzie Ameryka�skiego Stowarzyszenia Adwokatury. "Ale znam r�nic� mi�dzy dobrem a z�em i s�dziowie S�du Najwy�szego te� j� znaj�". Maj�c do dyspozycji strategiczne rady Arnie'ego i teksty, przygotowane przez Callie Weston, Ryan odparowywa� ka�dy gro�ny cios i kontratakowa�, udzielaj�c w�asnych odpowiedzi, zwykle bez z�o�liwo�ci i z humorem, ale te� bez ogr�dek, z niez�omnym wewn�trznym przekonaniem kogo�, kto nie musi ju� zbyt wiele udowadnia�. Dzi�ki dobrym korepetytorom i niezliczonym godzinom, po�wi�conym na przygotowania, potrafi� si� w sumie zaprezentowa� jako Jack Ryan, zwyczajny facet. Ciekawe, �e najzr�czniejszego posuni�cia politycznego dokona� bez jakiejkolwiek pomocy z zewn�trz. - Dzie� dobry, Jack - powiedzia� wiceprezydent, otwieraj�c drzwi bez pukania. - Cze��, Robby. - Ryan uni�s� wzrok znad biurka i u�miechn�� si�. Przemkn�o mu przez g�ow�, �e Robby wci�� wygl�da troch� dziwnie w garniturze. Niekt�rzy ludzie byli urodzeni do noszenia munduru i Robert Jefferson Jackson do nich nale�a�. Teraz w klapie ka�dego cywilnego garnituru, jaki posiada�, mia� wpi�te z�ote skrzyd�a lotnictwa Marynarki. - K�opoty w Moskwie - powiedzia� Ryan, po czym w ci�gu kilku sekund na�wietli� sytuacj�. - Troch� to niepokoj�ce - skomentowa� Robby. - Niech Ben ci� w to wprowadzi ze szczeg�ami. Co masz dzi� w planie? - spyta� prezydent. - NDSB. - To by� ich prywatny szyfr: Nowy Dzie� Stare Bzdury. - Za dwadzie�cia minut, po drugiej stronie ulicy, mam posiedzenie Rady do spraw Przestrzeni Kosmicznej. A wieczorem musz� lecie� do Missisipi, jutro mam tam wyg�osi� przem�wienie na uniwersytecie stanowym. - B�dziesz pilotowa�? - spyta� Ryan. - Hej, Jack, jedyn� dobr� stron� tej cholernej roboty jest to, �e zn�w mog� lata�. - Jackson nie spocz��, dop�ki nie zdoby� licencji na VC-20B, kt�rym najcz�ciej lata� po kraju w ramach obowi�zk�w oficjalnych. Maszyna mia�a oznaczenie kodowe Air Force Dwa. Bardzo dobrze to wygl�da�o w mediach, a jednocze�nie by�o najlepsz� terapi� dla pilota my�liwskiego, kt�ry t�skni� do latania. Za to wojskowa za�oga Air Force Dwa musia�a by� nie�le poirytowana. - Ca�a reszta jest do dupy - doda� z przymru�eniem oka. - To by� jedyny spos�b, �eby ci za�atwi� podwy�k�, Robby. I przyzwoity dach nad g�ow� - przypomnia� Ryan przyjacielowi. - Zapomnia�e� o dodatku za latanie - odpar� emerytowany wiceadmira� Marynarki USA R. J. Jackson. Zatrzyma� si� przy drzwiach i odwr�ci� g�ow�. - Co ten zamach m�wi o sytuacji w Rosji? Jack wzruszy� ramionami. - Nic dobrego. Wydaje si�, �e wci�� nie potrafi� zapanowa� nad sytuacj�. - Chyba tak - zgodzi� si� wiceprezydent: - Problem w tym, jak, u diab�a, mo�emy im pom�c? - Nie znalaz�em jeszcze sposobu - przyzna� Jack. - A sami te� mamy do�� problem�w gospodarczych na horyzoncie. Sp�jrz tylko, co si� dzieje w Azji. - B�d� si� musia� podci�gn�� z tej cholernej ekonomii - przyzna� Robby. - Pogadaj z George'em Winstonem - podsun�� Ryan. - To wcale nie takie trudne, ale musisz si� nauczy� nowego j�zyka. Punkty bazowe, pochodne i tak dalej. George zna si� na tym ca�kiem dobrze. Jackson skin�� g�ow�. - Przyj��em do wiadomo�ci, sir. - Sir? Upad�e� na g�ow�, Rob? - Ca�y czas jeste� Naczelnym Dow�dc� Si� Zbrojnych, o wielki panie - powiedzia� mu Robby z kpi�cym u�miechem i akcentem znad dolnej Missisipi. - Moja by� tylko tw�j zast�pca, co oznacza, �e moja dostawa� ca�� brudn� robot�. - Potraktuj to jako zaj�cia na koled�u, Robby i dzi�kuj Bogu, �e mo�esz si� tego uczy� w takich komfortowych warunkach. Mnie nie by�o tak lekko... - Pami�tam, Jack. Nie zapominaj, �e by�em tu jako J-3. Zupe�nie nie�le sobie radzi�e�. Jak s�dzisz, dlaczego si� zgodzi�em, �eby� mi z�ama� karier�? - Chcesz mi powiedzie�, �e nie skusi� ci� pi�kny dom i s�u�bowy kierowca? Wiceprezydent pokr�ci� g�ow�. - I nie to, �e jestem pierwszym czarnym na tym stanowisku. - Po prostu nie mog�em odm�wi�, skoro prosi� sam prezydent, nawet, je�li to taki palant, jak ty. Cze��, stary. - Zobaczymy si� na lunchu, Robby - zawo�a� za nim Jack. - Panie prezydencie, dyrektor Foley na trzeciej linii - obwie�ci� interkom. Jack podni�s� s�uchawk� bezpiecznego telefonu i wcisn�� odpowiedni guzik. - Dzie� dobry, Ed. - Cze��, Jack, mamy troch� nowych wiadomo�ci z Moskwy. - Jak je zdobyli�my? - spyta� od razu Ryan, �eby m�c jako� zakwalifikowa� informacje, kt�re mia� za chwil� otrzyma�. - Nas�uch - odpowiedzia� dyrektor Centralnej Agencji Wywiadowczej. Oznacza�o to, �e informacje powinny by� wiarygodne. Informacjom wywiadowczym, uzyskiwanym z nas�uchu ufa�o si� najbardziej, poniewa� ludzie rzadko si� ok�amuj�, rozmawiaj�c przez radio, czy przez telefon. - Wydaje si�, �e nadali tej sprawie bardzo wysoki priorytet. Milicjanci rozmawiaj� bardzo swobodnie, porozumiewaj�c si� przez radio. - W porz�dku, co masz? - S� sk�onni przypuszcza�, �e by� to rzeczywi�cie zamach na Rasputina. Facet dzia�a� na du�� skal�, robi� wielkie pieni�dze na swoich... pracownicach - powiedzia� Ed Foley, staraj�c si� to uj�� delikatnie. - Pr�bowa� rozszerza� dzia�alno�� na inne dziedziny. Mo�e narazi� si� komu�, komu si� lepiej nie nara�a�. - Tak my�lisz? - spyta� Mike Reilly. - Michaile Iwanowiczu, nie jestem pewien, co o tym my�le�. Podobnie jak was, nie nauczono mnie wierzy� w przypadki - odpowiedzia� porucznik Oleg Prowa�ow z moskiewskiej milicji. Siedzieli w barze, przeznaczonym g��wnie dla cudzoziemc�w, o czym dobitnie �wiadczy�a jako�� podawanej tu w�dki.