6849
Szczegóły |
Tytuł |
6849 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
6849 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 6849 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
6849 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Diana Gabaldon
OBCA
Romans historyczny
(t�um. Zofia Zaubert)
2000
Nie by�o to miejsce, w kt�rym mo�na by zagin��. Przynajmniej na pierwszy rzut oka. Domek pani Baird nie r�ni� si� niczym od tysi�cy innych szkockich domostw z tysi�c dziewi��set czterdziestego pi�tego roku: spokojny i czysty, ze sp�owia�� tapet� w kwiatki, l�ni�cymi parkietami i bojlerem na monety w �azience. Sama pani Baird, przysadzista i dobroduszna, nie mia�a nic przeciw temu, �eby Frank zagraci� jej male�ki salonik w ga��zki r�yczek stertami ksi��ek i papierzysk, z kt�rymi zawsze podr�owa�.
Spotka�am pani� Baird w korytarzu przy drzwiach. Po�o�y�a mi na ramieniu pulchn� d�o� i dotkn�a moich w�os�w.
- Oj, pani i pan Randall, nie mo�e pani tak wyj��! Zaraz, zaraz, tu trzeba poprawi�. No! Teraz lepiej. Wie pani co? Kuzynka mi m�wi�a, �e znalaz�a nowy p�yn do trwa�ej ondulacji. Trzyma jak marzenie. Mo�e powinna pani go kupi�?
Nie mia�am serca powiedzie�, �e moje loki jasnobr�zowe i dziko rozwichrzone, to przekle�stwo natury, a nie resztki schodz�cej ondulacji. W�osy pani Baird, u�o�one w sztywne fale, nie zna�y takich szale�stw.
- Tak w�a�nie zrobi� - sk�ama�am. - Schodz� do wioski, �eby spotka� si� z Frankiem. Wr�cimy na podwieczorek. - I wymkn�am si� z domu, zanim gospodyni zdo�a�a odkry� jeszcze jakie� niedoskona�o�ci mojego zbyt swobodnego wygl�du. Po czterech latach, kt�re sp�dzi�am w armii jako piel�gniarka, cieszy�am si� ka�d� chwil� �ycia z dala od mundur�w, kitli, s�u�bowych przydzia��w. Codziennie ubiera�am si� w kolorowe bawe�niane sukienki, cho� zupe�nie si� nie nadawa�y do forsownych marsz�w przez wrzosowiska.
W�a�ciwie nie zamierza�am sp�dza� czasu na w�dr�wkach po okolicach. Bardziej zale�a�o mi na wysypianiu si� do p�na i d�ugich, leniwych popo�udniach w ��ku z Frankiem.
Jednak�e trudno by�o utrzyma� romantyczny nastr�j, kiedy za drzwiami niezmordowanie wy� odkurzacz pani Baird.
- To chyba najbrudniejszy chodnik w ca�ej Szkocji - zauwa�y� Frank tego ranka, kiedy le�eli�my w ��ku, przys�uchuj�c si� piekielnemu rykowi w korytarzu.
- Prawie tak brudny, jak my�li naszej gospodyni - zgodzi�am si�. - Mo�e jednak powinni�my byli pojecha� do Brighton?
Tego lata, zanim Frank obj�� katedr� profesora historii w Oksfordzie, zdecydowali�my sp�dzi� wakacje w szkockich g�rach. Szkocja ponios�a podczas wojny mniej strat ni� reszta Wielkiej Brytanii, a poza tym chcieli�my unikn�� radosnego zgie�ku, jakim t�tni�y tu� po wojnie bardziej popularne kurorty.
S�dz�, �e pod�wiadomie uznali�my to miejsce za symboliczne dla odnowienia naszego ma��e�stwa; osiem lat temu, przed wybuchem wojny, pobrali�my si� i sp�dzili�my w tych g�rach dwudniowy miesi�c miodowy. My�leli�my, �e b�dzie to spokojny zak�tek, w kt�rym ponownie odkryjemy si� nawzajem, nie zdawali�my sobie jednak sprawy, �e w Szkocji obok golfa i w�dkarstwa najpopularniejszym sportem s� plotki. Zw�aszcza gdy pada i nie mo�na si� zaj�� �owieniem czy golfem.
- Dok�d idziesz? - spyta�am, kiedy Frank usiad� na ��ku.
- Nie chcia�bym zawie�� naszej kochanej starowiny - oznajmi�. Zacz�� lekko podskakiwa� na wiekowym �o�u, kt�re skrzypia�o pod nim rytmicznie. Ryk odkurzacza zamilk� w u�amku sekundy. Po paru minutach podskakiwania Frank wyda� g�o�ny, teatralny j�k i upad� na plecy. Chichota�am bezradnie w poduszk�; za drzwiami trwa�o napi�te milczenie.
Frank zmarszczy� brwi.
- Mia�a� wydawa� ekstatyczne j�ki, a nie chichota� - napomnia� mnie szeptem. - Jeszcze pomy�li, �e nie jestem dobrym kochankiem.
- Trzeba by�o d�u�ej podskakiwa�, skoro spodziewa�e� si� ekstatycznych j�k�w. Dwie minuty zas�uguj� wy��cznie na chichot.
- Ma�a samolubna j�dza. Przyjecha�em tu odpocz��, nie pami�tasz?
- Leniuch. Nigdy si� nie doczekasz nowej ga��zi swojego drzewa genealogicznego, je�li nie zabierzesz si� do sprawy z wi�kszym przekonaniem.
Kolejnym powodem, dla kt�rego wybrali�my Szkocj�, by�o zami�owanie Franka do genealogii. Z jednego z niechlujnych �wistk�w, z kt�rymi si� nie rozstawa�, wynika�o, �e jaki� jego staro�ytny przodek mia� co� wsp�lnego z tym czy innym regionem Szkocji w po�owie osiemnastego - a mo�e siedemnastego wieku.
- Je�li stan� si� bezdzietnym s�kiem na moim drzewie genealogicznym, to tylko przez nasz� niezmordowan� gospodyni�. Poza tym jeste�my ma��e�stwem od o�miu lat. Ma�y Frank Junior b�dzie dzieckiem z prawego �o�a, nawet je�li poczniemy go bez �wiadka.
- Zak�adaj�c, �e w og�le go poczniemy - doda�am pesymistycznie. Przed wyjazdem do Szkocji prze�yli�my kolejne rozczarowanie.
- Przy takich ilo�ciach �wie�ego powietrza i zdrowego jedzenia? Nie mamy wyboru. Wczoraj na kolacj� by� sma�ony �led�. Na obiad marynowany. A zalatuj�cy z korytarza przenikliwy od�r zwiastowa�, �e na �niadanie dostaniemy �ledzia w�dzonego.
- Pora si� ubra�, chyba �e zamierzasz uszcz�liwi� pani� Baird kolejnym buduj�cym wyst�pem. Czy nie um�wi�e� si� na dziesi�t� z proboszczem?
Wielebny Reginald Wakefield, pastor w miejscowym probostwie, mia� przedstawi� Frankowi jakie� wstrz�saj�ce ksi�gi chrztu, nie wspominaj�c ju� o upojnej perspektywie wygrzebania z zaple�nia�ych piwnic depesz wojskowych lub innych �lad�w istnienia wspomnianego przodka.
- Jak mia� na imi� tw�j prapraprapradziadek? - spyta�am. - Ten, kt�ry utkn�� tu podczas kt�rego� powstania. Nie przypominam sobie. Willy czy Walter?
- Prawd� m�wi�c, Jonathan. - Frank przyjmowa� z rezygnacj� moj� zupe�n� oboj�tno�� w kwestiach rodzinnej historii, cho� zawsze czujnie reagowa� na najs�absz� oznak� zainteresowania, got�w powiadomi� mnie o wszystkich znanych mu faktach, od dnia dzisiejszego a� do pierwszych Randall�w. Tak�e teraz w jego oczach pojawi� si� b�ysk fanatycznego zaanga�owania. - Jonathan Wolverton Randall... Wolverton po wuju matki, niezamo�nym rycerzu z Sussex, cho� znano go pod do�� bu�czucznym przezwiskiem "Czarnego Jacka", jakie zyska� sobie w wojsku, prawdopodobnie wtedy, kiedy tu stacjonowa�. - Pad�am na ��ko i wyda�am z siebie przeci�g�e chrapni�cie. Frank m�wi� dalej, niezra�ony i pe�en zapa�u niczym na ukowiec podczas wyk�adu. - Kupi� patent oficerski w latach trzydziestych... osiemnastego wieku, ma si� rozumie�... i s�u�y� jako kapitan dragon�w. Z tych starych list�w, kt�re przys�a�a mi kuzynka May, wynika, �e radzi� sobie ca�kiem nie�le. Dobre zaj�cie dla drugiego syna w rodzinie; jego m�odszy brat tak�e podporz�dkowa� si� tradycji i zosta� wikarym, ale o nim nie dowiedzia�em si� jeszcze zbyt wiele. W ka�dym razie, diuk Sandringham bardzo ceni� Jacka Randalla za jego czyny w czasie powstania jakobit�w w czterdziestym pi�tym... to by�o drugie powstanie, oczywi�cie - doda�, niew�tpliwie z my�l�c najbardziej t�pym s�uchaczu na widowni, mianowicie o mnie. - No wiesz, ksi��� Charlie i tak dalej.
- Nie jestem ca�kiem przekonana, czy Szkoci zdaj� sobie spraw�, �e przegrali - wtr�ci�am, siadaj�c i przyst�puj�c do uporz�dkowania fryzury. - Wyra�nie s�ysza�am, jak barman w pubie nazwa� nas Sassenachami.
- Dlaczego mia�by tego nie robi�? - powiedzia� Frank ugodowo. - W ko�cu to s�owo oznacza tylko Anglika lub w najgorszym przypadku cudzoziemca.
- Wiem, co znaczy to s�owo. Nie podoba� mi si� ton, jakim zosta�o wypowiedziane. Frank szuka� w szufladzie paska.
- By� z�y, bo powiedzia�em, �e piwo jest s�abe. Wyja�ni�em mu, �e aby otrzyma� prawdziwe szkockie piwo, powinno si� wrzuci� do kadzi stary but, a produkt ko�cowy przecedzi� przez znoszon� bielizn�.
- Ha! Teraz rozumiem, dlaczego rachunek by� tak wysoki.
- Mo�e wyrazi�em si� nieco bardziej dyplomatycznie, ale tylko dlatego, �e w szkockim dialekcie nie istnieje s�owo oznaczaj�ce gacie.
Zaintrygowana si�gn�am po wspomniany szczeg� garderoby.
- Dlaczego? Czy w dawnej Szkocji nie nosi�o si� bielizny? Frank zarechota�.
- Nigdy nie s�ysza�a� tej starej piosenki, m�wi�cej, co Szkoci nosz� pod kiltami?
- Zak�adam, �e nie s� to ciep�e kalesonki - mrukn�am. - Mo�e wybior� si� dzi� na poszukiwanie jakiego� faceta w kilcie, a ty tymczasem zdybiesz proboszcza i odpytasz go w tej kwestii.
- Tylko nie daj si� aresztowa�, Claire. Dziekan college�u St. Giles nie by�by zachwycony.
Jednak, jak si� okaza�o, nie znalaz�am �adnego faceta w kilcie - ani na rynku, ani w otaczaj�cych go sklepach. Spotka�am za to mas� innych os�b, przewa�nie gospody� w typie pani Baird, zaj�tych codziennymi zakupami. Gada�y i plotkowa�y jedna przez drug�, a ich przysadziste, odziane w perkal sylwetki promieniowa�y przytulnym ciep�em; mur obronny chroni�cy przed zimn� porann� mg��.
Nie mia�am jeszcze w�asnego domu, nie musia�am wi�c kupowa� zbyt wiele, ale bawi�o mnie myszkowanie pomi�dzy znowu pe�nymi p�kami - z czystej rado�ci spogl�dania na dostatek. Prze�y�am d�ugie lata racjonowania produkt�w i obywania si� bez tak podstawowych rzeczy, jak myd�o i jajka - oraz jeszcze d�u�szy okres braku ma�ych przyjemno�ci w rodzaju perfum �L�Heure Bleu�.
Moje spojrzenie zatrzyma�o si� d�u�ej na wystawie pe�nej artyku��w gospodarstwa domowego. Haftowane �ciereczki i kapturki na imbryki, dzbanki i szklanki, sterta swojskich foremek do ciasta, komplet trzech wazon�w...
Jeszcze nigdy nie mia�am w�asnego wazonu. W czasie wojny mieszka�am w kwaterach piel�gniarek, najpierw w szpitalu Pembroke, potem w szpitalu polowym we Francji. Ale nawet przed wojn� nie zatrzymywali�my si� nigdzie na tyle d�ugo, by m�c kupi� taki przedmiot. Gdyby�my go mieli, wujek Lamb nasypa�by do niego skorup, zanim zd��y�abym si� zbli�y� z bukiecikiem stokrotek.
Quentin Lambert Beauchamp. �Q� dla student�w archeologii i przyjaci�, �doktor Beauchamp� dla naukowc�w, w�r�d kt�rych stale si� obraca�. Dla mnie pozostawa� zawsze wujkiem Lambem.
Jedyny brat mojego ojca i m�j jedyny �yj�cy krewny. Musia� si� mn� zaopiekowa�, kiedy mia�am pi�� lat, a moi rodzice zgin�li w wypadku samochodowym. Wybiera� si� na Bliski Wsch�d, ale od�o�y� t� podr� na jaki� czas, �eby zorganizowa� pogrzeb, pozby� si� posiad�o�ci moich rodzic�w i odes�a� mnie do przyzwoitej szko�y z internatem. Do kt�rej nie zgodzi�am si� p�j��.
Wujek Lamb nie cierpia� konflikt�w. Postawiony wobec konieczno�ci oderwania moich pulchnych paluszk�w od klamki samochodu i zaci�gni�cia mnie do szko�y za w�osy, westchn�� z irytacj�, wzruszy� ramionami i wyrzuci� za okno swoje pierwotne postanowienie razem z moim nowym s�omkowym kapeluszem.
- Paskudztwo - mrukn��, obserwuj�c weso�o podskakuj�cy kszta�t we wstecznym lusterku. - Nigdy nie lubi�em damskich kapeluszy. - Zerkn�� na mnie gro�nie. - Zapami�taj sobie - powiedzia� strasznym g�osem. - Pod �adnym pozorem nie wolno ci si� bawi� moimi perskimi figurkami grobowymi. Wszystkim innym, tylko nie tym, zrozumiano?
Skin�am g�ow� z zadowoleniem. I pojecha�am razem z nim na Bliski Wsch�d, do Po�udniowej Ameryki, w dziesi�tki miejsc na ca�ym �wiecie. Nauczy�am si� czyta� i pisa� na brudnopisach gazetowych artyku��w. Umia�am wykopywa� do�y pod latryny i gotowa� wod�, a tak�e wiele innych rzeczy niestosownych dla m�odej damy - a� wreszcie pozna�am przystojnego, ciemnow�osego historyka, kt�ry zjawi� si�, by zasi�gn�� rady wujka Lamba w kwestii francuskiej filozofii i jej odniesie� do egipskich praktyk religijnych.
Nawet po �lubie Frank i ja prowadzili�my w�drowne �ycie pomi�dzy konferencjami na kontynencie i wynajmowanymi mieszkaniami, a� wreszcie wojna rzuci�a go do centrum kszta�cenia kadry oficerskiej i pracownik�w wywiadu w M I6, a mnie na kursy dla piel�gniarek. Cho� nasz zwi�zek trwa� ju� osiem lat, nowe lokum w Oksfordzie mia�o si� sta� naszym pierwszym prawdziwym domem.
Wsadzi�am torebk� pod pach�, wmaszerowa�am do sklepu i kupi�am wazony.
Spotka�am si� z Frankiem na skrzy�owaniu High Street i Gereside Road. Uni�s� brwi na widok mojej zdobyczy.
- Wazony? - u�miechn�� si�. - Wspaniale. Mo�e wreszcie przestaniesz wk�ada� mi kwiaty mi�dzy strony ksi��ek.
- Nie kwiaty, tylko okazy. I to ty zaproponowa�e�, �ebym si� zaj�a botanik�. Dla zabicia czasu, skoro nie jestem ju� piel�gniark�- przypomnia�am.
- Rzeczywi�cie - skin�� g�ow� dobrodusznie. - Ale nie przewidzia�em, �e za ka�dym razem, kiedy otworz� s�ownik, na kolana b�dzie mi wypada� zielenina. Co to za suche �wi�stwo wsadzi�a� w Tuscuma i Banksa?
- Krwawnik. Dobry na hemoroidy.
- Przygotowujesz si� na nadej�cie mojej nieuniknionej staro�ci? Jeste� bardzo przewiduj�ca.
Weszli�my przez furtk�, �miej�c si�. Frank przystan�� na chwil�, �ebym pierwsza mog�a wej�� po w�skich schodkach do drzwi frontowych.
Nagle z�apa� mnie za rami�.
- Uwa�aj! O ma�o co nie wdepn�a�.
Zastyg�am ze stop� nad du��, ciemnoczerwon� plam� na g�rnym stopniu.
- Bardzo dziwne - powiedzia�am. - Pani Baird szoruje te schody ka�dego ranka, sama widzia�am. Co to mo�e by�?
Frank pochyli� si� i poci�gn�� lekko nosem.
- M�g�bym zaryzykowa� przypuszczenie, �e krew.
- Krew? - Cofn�am si� o krok. - Czyja? My�lisz, �e pani Baird mia�a wypadek? Nie wyobra�a�am sobie, �eby nasza nieskazitelnie porz�dna gospodyni mog�a dopu�ci� do tego, aby na schodach widnia�y plamy - chyba �eby wydarzy�a si� katastrofa.
Przez chwil� zastanawia�am si�, czy w salonie nie czai si� morderca z siekier�, kt�ry za chwil� wypadnie na nas z wrzaskiem mro��cym krew w �y�ach
Frank pokr�ci� g�ow�. Stan�� na palcach i zajrza� ponad �ywop�otem do s�siedniego ogr�dka.
- Nie s�dz�. Na schodkach Collins�w jest taka sama plama.
- Naprawd�? - Przysun�am si� do niego bli�ej, �eby poczu� si� bezpieczniej i mie� lepszy widok na ogr�dek s�siad�w. G�ry Szkocji nie wydawa�y mi si� szczeg�lnie odpowiednim polem dzia�alno�ci dla seryjnego mordercy. No, ale kto� taki raczej nie kieruje si� rozs�dkiem przy doborze miejsca... - To niezbyt przyjemne - zauwa�y�am niepewnie. S�siedni dom wydawa� si� wymar�y. - Jak s�dzisz, co si� sta�o?
Frank zmarszczy� brwi z namys�em, po czym klepn�� si� nagle po nodze.
- Chyba wiem! Poczekaj chwil�. - Pop�dzi� ku furtce i oddali� si� truchtem, zostawiaj�c mnie przed schodkami.
Po chwili wr�ci�. Promienia� zadowoleniem.
- Tak, ju� wiem. To mia�o miejsce w ka�dym domu.
- Co? Wizyta mordercy? - warkn�am, wytr�cona z r�wnowagi. Par� chwil sp�dzi�am przecie� sama w towarzystwie du�ej ka�u�y krwi. Frank parskn�� �miechem.
- Nie, rytualna ofiara. Fascynuj�ce! - Ukl�k� i zacz�� z zainteresowaniem bada� plam�.
Sk�adanie krwawych ofiar nie wyda�o mi si� du�o lepsze od wizyty maniakalnego mordercy. Przykucn�am obok Franka, marszcz�c nos wobec przenikliwego fetoru. Muchy jeszcze si� nie zlecia�y, ale nad ka�u�� kr��y�o ju� par� du�ych, powolnych komar�w.
- Jaka rytualna ofiara? - spyta�am. - Pani Baird jest chrze�cijank�, tak jak wszyscy s�siedzi. Tu nie ma druid�w.
Wsta�, otrzepuj�c spodnie z trawy.
- Tak ci si� wydaje, moja ma�a. Nie istnieje na tym padole miejsce, w kt�rym stare przes�dy i magiczne rytua�y splataj� si� z codziennym �yciem bardziej ni� w g�rach Szkocji. Ko�ci� to jedna sprawa, a druga to fakt, �e pani Baird wierzy w Stary Lud, podobnie jak wszyscy s�siedzi. - Wskaza� plam� czubkiem porz�dnie wypastowanego buta, - Krew czarnego koguta - wyja�ni� z zadowoleniem. - Te domy s� nowe, jak widzisz. Z prefabrykat�w.
Obrzuci�am go ch�odnym spojrzeniem.
- Je�li ci si� wydaje, �e to wszystko wyja�nia, jeste� w du�ym b��dzie. Co za r�nica, ile lat maj� te domy? I gdzie, na mi�o�� bosk�, podziali si� wszyscy?
- S�dz�, �e s� w pubie. Chod�my tam i sprawd�my. - Wzi�� mnie pod r�k� i wyprowadzi� przez furtk� na Gereside Road. - W dawnych czasach - ci�gn�� - a w�a�ciwie do nie dawna, istnia� tu zwyczaj zakopywania w fundamentach domu jakiego� zabitego stworzenia dla przeb�agania miejscowych duch�w ziemi. No wiesz: �Niech fundamenty po�o�y na swym pierworodnym, a na najm�odszym synu niech zbuduje bramy�. Obyczaj stary jak te g�ry.
Wzdrygn�am si�.
- W takim razie uwa�am, �e okazali si� ca�kiem przyzwoitymi i cywilizowanymi lud�mi, skoro zu�ytkowali do tego celu kuraki. Chcesz powiedzie�, �e skoro te domy s� zupe�nie nowe, nic nie zosta�o pod nimi zakopane i teraz ludzie naprawiaj� to niedopatrzenie?
- W�a�nie. - Frank wydawa� si� rozczulony moimi post�pami. Poklepa� mnie po plecach. - Zdaniem wikarego wielu tutejszych s�dzi, i� wojna zosta�a cz�ciowo spowodowana przez to, �e ludzie zapominaj� o swoich korzeniach i nie podejmuj� pewnych �rodk�w ostro�no�ci, na przyk�ad nie zakopuj� ofiar pod fundamentami albo nie pal� rybich o�ci w kominku... z wyj�tkiem �upaczy, oczywi�cie - doda�, rado�nie odp�ywaj�c na falach ulubionego tematu. - Nie wolno pali� o�ci �upacza... wiedzia�a� o tym? W przeciwnym razie nigdy si� ju� �adnego nie z�owi. O�ci �upacza nale�y zakopywa�.
- Zapami�tam na ca�e �ycie - obieca�am. - Powiedz mi jeszcze, co trzeba zrobi�, �eby nigdy wi�cej nie zobaczy� na oczy �ledzia, a wykonam to niezw�ocznie.
Pokr�ci� g�ow�, zatopiony w my�lach. Zdarza�y mu si� takie kr�tkie okresy zapomnienia, kiedy traci� ��czno�� z rzeczywisto�ci�, poch�oni�ty wyczarowaniem jakiej� informacji z pok�ad�w zalegaj�cych m�zg.
- O �ledziach nic mi nie wiadomo - odpar� z roztargnieniem. - Na myszy wiesza si� p�ki zi�. A co do trup�w pod fundamentami... w�a�nie st�d wzi�y si� te podania o duchach. Widzia�a� Mountgerald, ten du�y dom u wylotu High Street? Maj� tam ducha murarza, kt�rego z�o�ono w ofierze. Zdarzy�o si� to w osiemnastym wieku, czyli sprawa jest niemal aktualna - doda� z namys�em. - Legenda g�osi, �e z rozkazu w�a�ciciela domu najpierw wzniesiono jedn� �cian�, a z jej szczytu zrzucono na murarza kamienny blok... podejrzewam, �e wybrano najmniej sympatycznego go�cia. Pochowano go w piwnicy i na nim wzniesiono reszt� domu. Jego duch codziennie nawiedza miejsce, w kt�rym zosta� zabity, z wyj�tkiem rocznicy jego �mierci i czterech Dawnych Dni.
- Czego?
- To stare �wi�ta - wyja�ni�, wci�� zatopiony w odgrzebywanych wiadomo�ciach. - Hogmanay, czyli Nowy Rok, dzie� przesilenia letniego, Bekane i Zaduszki. Druidzi, lud kultury puchar�w dzwonowatych, pierwsi Piktowie i w og�le wszyscy przestrzegali �wi�t s�o�ca i ognia, przynajmniej o ile nam wiadomo. W ka�dym razie duchy maj� wolne podczas �wi�tych dni i mog� sobie fruwa�, gdzie si� im podoba, by czyni� dobro lub z�o, zgodnie z upodobaniami. - Potar� brod� z namys�em. - Zbli�a si� Bekane... to w czasie wiosennego zr�wnania dnia z noc�. Lepiej uwa�aj, kiedy b�dziesz przechodzi� ko�o cmentarza. - Oczy zamigota�y mu weso�o i zrozumia�am, �e trans dobieg� ko�ca.
Parskn�am �miechem.
- A zatem mamy tu kolekcj� s�ynnych miejscowych duch�w? Wzruszy� ramionami.
- Nie wiem. Przy najbli�szej okazji spytamy pastora.
Okazja nadarzy�a si� wkr�tce potem. Wraz z wi�kszo�ci� mieszka�c�w wioski pastor znajdowa� si� w pubie, gdzie oblewa� piwkiem po�wi�cenie dom�w.
By� nieco zawstydzony, �e przy�apali�my go na tak poga�skich praktykach, lecz usi�owa� bagatelizowa� ten fakt, twierdz�c, �e to tylko miejscowy zwyczaj z historyczn� tradycj�, podobnie jak celebrowanie dnia �wi�tego Patryka w Irlandii.
- Doprawdy fascynuj�ce - wyzna� g�osem naukowca, r�wnie charakterystyczny, jak �terr- uit!� drozda. Frank, reaguj�c na zew bratniej duszy, natychmiast rozpocz�� taniec godowy akademik�w i po chwili obaj tkwili ju� po uszy w archetypach i paralelach pomi�dzy starymi przes�dami i nowoczesnymi religiami. Wzruszy�am ramionami, utorowa�am sobie drog� do baru i wr�ci�am, dzier��c w obu r�kach po du�ej brandy.
Wiedz�c z do�wiadczenia, jak trudno jest odwr�ci� uwag� Franka od takich dyskusji, bez ceregieli uj�am jego r�k�, zacisn�am mu palce wok� n�ki kieliszka i zostawi�am samemu sobie.
Odnalaz�am pani� Baird na �aweczce pod oknem, gdzie popija�a sobie piwko ze starszym m�czyzn�, kt�rego przedstawi�a mi jako pana Crooka.
- To w�a�nie ten cz�owiek, o kt�rym pani Randall m�wi�am - oznajmi�a z oczami b�yszcz�cymi od alkoholu i o�ywienia. - Zna si� na wszelakich ro�linach. Pani Randall lubuje si� w rozmaitych zio�ach - wyja�ni�a swojemu towarzyszowi, kt�ry sk�oni� ku niej g�ow�, na po�y z grzeczno�ci, na po�y z powodu g�uchoty. - Wk�ada w ksi��ki i suszy.
- Tak? - Pan Crook uni�s� jedn� rozwichrzon� bia�� brew. - A ja mam prasy do ro�lin... takie prawdziwe, rozumie. Dosta�em od siostrze�ca, kiedy przyjecha� do mnie na wakacje. Nie mia�em serca mu powiedzie�, �e nie potrzebuj� czego� takiego. Zio�a wieszam na oknie, a potem trzymam w sakwie albo s�oju. Nie wiem, po co bym mia� je rozp�aszcza� na placki.
- Mo�e po to, �eby na nie popatrze� - wtr�ci�a uprzejmie pani Baird. - Pani Randall zrobi�a par� cudnych obrazk�w z malw i fio�k�w, m�wi� wam, �e tylko oprawi� w ramki i powiesi� na �cianie.
- Hmm... - Na pomarszczonej twarzy pana Crooka pojawi� si� wyraz zdradzaj�cy, i� taka sugestia wydaje mu si� do pewnego stopnia dopuszczalna. -No, skoro pani si� to przyda, mo�e pani sobie zabra� te prasy, a ja b�d� zadowolony. Wyrzuca� �al, a do niczego mi si� nie przydadz�.
Zapewni�am go, �e b�d� zachwycona, mog�c u�ywa� jego pras, a jeszcze bardziej mnie ucieszy, je�li mi poka�e, gdzie mog� znale�� jakie� niezbyt pospolite okazy ro�lin. Przez chwil� mierzy� mnie ostrym spojrzeniem, przekrzywiwszy g�ow� niczym stare ptaszysko, ale wreszcie chyba uzna�, �e moje zainteresowanie nie jest udawane. Zdecydowa�, �e mo�emy spotka� si� rano i wyruszy� na obch�d miejscowych zaro�li. Pami�ta�am, �e Frank zamierza� pojecha� na jeden dzie� do Invemess, by przejrze� akta tamtejszego ratusza, a ja z najwi�ksz� rado�ci� skorzysta�am z wym�wki, by mu nie towarzyszy�. Wszystkie te stare ksi�gi wygl�da�y jednakowo, przynajmniej dla mnie.
Wkr�tce potem Frank oderwa� si� od pastora i wr�cili�my do domu w towarzystwie pani Baird. Osobi�cie nie mia�am ochoty wspomina� o plamie krwi na schodkach, ale Frank nie prze�ywa� takich rozterek i rozpocz�� energiczne �ledztwo w kwestii korzeni tego zwyczaju.
- S�dz�, �e jest bardzo stary - zagai�, siek�c witk� chwasty w przydro�nych rowach. Kwit�y ju� srebrniki, a p�czki �arnowca zacz�y nabrzmiewa�; jeszcze tydzie� i wybuchn� kwiatami. - Pani Baird drepta�a energicznie obok nas, nie daj�c si� zostawi� w tyle. - Starszy, ni� ktokolwiek pami�ta. Jeszcze sprzed czas�w olbrzym�w.
- Olbrzym�w? - powt�rzy�am.
- No. Fionna i Feinna.
- Podanie ludowe - zauwa�y� Frank z przej�ciem. - Herosi. Prawdopodobnie wp�yw skandynawski. Do�� cz�sto spotykany na tych terenach. Niekt�re tutejsze nazwy wywodz� si� z j�zyka skandynawskiego, nie celtyckiego.
Przewr�ci�am oczami, spodziewaj�c si� kolejnego wyk�adu, ale pani Baird u�miechn�a si� �yczliwie i zach�ci�a Franka do kontynuowania tematu, twierdz�c, �e to prawda. Sama by�a na p�nocy i widzia�a kamie� Dw�ch Braci, kt�ry jest przecie� skandynawski.
- Norwegowie przybijali do tego brzegu setki razy pomi�dzy rokiem pa�skim pi��setnym i tysi�c trzechsetnym - o�wiadczy� Frank, spogl�daj�c z rozmarzeniem na horyzont. Pewnie widzia� ju� drakkary, wynurzaj�ce si� z k��b�w mg�y. - Wikingowie przywie�li ze sob� mn�stwo w�asnych mit�w. To dobry kraj dla legend. Zapuszczaj� tu korzenie.
W to mog�am uwierzy�. Zbli�a� si� zmrok, a wraz z nim burza. W niesamowitym, przesiewaj�cym si� przez chmury �wietle nawet ca�kowicie nowoczesne budynki wydawa�y si� r�wnie staro�ytne i gro�ne jak zmursza�y piktyjski kamie�, stoj�cy o trzysta metr�w st�d, na rozstajach, kt�re oznacza� od tysi�cy lat. W tak� noc dobrze jest si� znale�� w domu ze szczelnie zamkni�tymi okiennicami.
Zamiast jednak sp�dzi� mi�y wiecz�r w przytulnym saloniku pani Baird i dla rozrywki ogl�da� w magicznej latarni szkockie widoki. Frank postanowi� skorzysta� z zaproszenia pana Bainbridgea, handlarza nieruchomo�ci i znawcy miejscowych dziej�w. Pami�� o moim wcze�niejszym spotkaniu z panem Bainbridgeem jeszcze nie zblad�a, w zwi�zku z czym postanowi�am zosta� w domu z latarni� magiczn�.
- Postaraj si� wr�ci� przed burz� -powiedzia�am, ca�uj�c Franka. - pozdr�w ode mnie pana Bainbrigdea.
- Hmm. Tak, oczywi�cie - mrukn��, starannie unikaj�c mojego wzroku. W�o�y� p�aszcz i wyszed�, zabrawszy parasol ze stojaka przy drzwiach.
Zamkn�am za nim, ale tylko na klamk�, �eby m�g� wej�� bez przeszk�d. Wr�ci�am do salonu, my�l�c po drodze, �e Frank b�dzie pewnie udawa�, �e jest kawalerem, a pan Bainbridge z rado�ci� w��czy si� do tej mistyfikacji. W�a�ciwie nie mia�am mu tego za z�e.
Podczas naszej pierwszej wizyty u pana Bainbridgea z pocz�tku wszystko sz�o �wietnie. By�am stonowana, delikatna, inteligentna, lecz nie narzucaj�ca si�, starannie uczesana i dyskretnie elegancka - Idealna �ona Pana Profesora. A� do chwili, kiedy podano herbat�.
Spojrza�am na praw� r�k�, na wielki p�cherz, ci�gn�cy si� u nasady palc�w. W ko�cu to nie moja wina, �e pan Bainbrigde, wdowiec, zadowala� si� tanim blaszanym imbrykiem zamiast przyzwoitym naczyniem. I nic nie mog�am poradzi� na to, �e - pragn�c okaza� si� grzeczny - poprosi� mnie o nalanie herbaty. Nie wiedzia�am r�wnie�, �e os�ona na r�czce imbryka jest p�kni�ta i rozpalony do czerwono�ci metal wejdzie w bezpo�redni kontakt z moj� d�oni�. Nie - pomy�la�am. Upuszczenie imbryka by�o ca�kowicie usprawiedliwion� reakcj�, a upuszczenie go na kolana pana Bainbridgea to czysty przypadek; w ko�cu musia� gdzie� upa��. To m�j g�ruj�cy nad j�kiem pana Bainbridgea okrzyk �O �esz kurwa ma�!�, spowodowa�, �e Frank rzuci� mi �mierciono�ne spojrzenie nad sucharkami.
Pan Bainbrigde, oprzytomniawszy po wstrz�sie, zachowa� si� bardzo elegancko.
Zaj�� si� moj� d�oni� i zignorowa� wysi�ki Franka, kt�ry usprawiedliwia� m�j j�zyk faktem, �e niemal przez dwa lata pracowa�am w szpitalu polowym.
- Obawiam si�, �e moja �ona przej�a kilka... hmm... barwnych wypowiedzi od jankes�w i im podobnych - wykrztusi� z nerwowym u�miechem.
- Fakt - przy�wiadczy�am przez zaci�ni�te z�by, okr�caj�c sobie dok�adnie d�o� mokr� chustk�. - M�czy�ni na og� zachowuj� si� bardzo �barwnie�, kiedy wyci�ga si� z nich szrapnela.
Pan Bainbridge taktownie skierowa� konwersacj� na neutralny grunt historyczny. Oznajmi�, �e zawsze interesowa�y go historyczne odmiany tego, co okre�li� jako blu�nierstwa. Na przyk�ad, powiedzia�, �Gorblimey� to przekszta�cona wersja przekle�stwa �God blind me� - bodajby B�g mnie o�lepi�.
- Tak, oczywi�cie -potwierdzi� Frank, z wdzi�czno�ci� przyjmuj�c ratunek. - Bez cukru, Claire, dzi�kuj�. A co z �Gadzooks�? �Gad� to oczywi�cie God - B�g, ale �zooks�?
- C�, czasami wydaje mi si�, �e to zmienione szkockie s�owo �yeuk�. Oznacza wysypk�. To chyba ca�kiem prawdopodobne, prawda?
Frank skin�� g�ow�; jeden niesforny kosmyk, zupe�nie nie pasuj�cy do wizerunku po wa�nego naukowca, opad� mu na czo�o. Odgarn�� go automatycznie.
- Interesuj�ce... ta ewolucja wulgaryzm�w.
- nadal trwa - wtr�ci�am, ostro�nie bior�c szczypcami kostk� cukru.
- Tak? - zainteresowa� si� grzecznie pan Bainbridge. - Czy spotka�a si� pani z jakimi� ciekawymi odmianami podczas swojej... hm, wojennej kariery?
- Owszem: M�j ulubiony przyk�ad przej�am od pewnego jankesa. Nazywa� si� Williamson i pochodzi�, o ile mi wiadomo, z Nowego Jorku. Powtarza� to za ka�dym razem, kiedy zmienia�am mu opatrunek.
- I c� to by�o?
- �O Jezu, w mord�, Chryste" - powiedzia�am i zgrabnie upu�ci�am kostk� cukru wprost do fili�anki Franka.
Po spokojnym i niezbyt przykrym posiedzeniu z pani� Baird ruszy�am na g�r�, by przy gotowa� si� na przyj�cie Franka. Wiedzia�am, �e jego mo�liwo�ci ko�cz� si� na dw�ch szklaneczkach sherry, wi�c spodziewa�am si� go w ka�dej chwili.
Wiatr przybra� na sile, a powietrze w sypialni by�o tak naelektryzowane, �e a� strzela�o. Przeci�gn�am szczotk� po w�osach, kt�re r�wnie� trzaska�y sucho i zwija�y si� w dzikie k�dziory. Zdecydowa�am, �e dzi� obejd� si� bez stu poci�gni�� szczotk�. Przy takiej pogodzie powinno mi wystarczy� mycie z�b�w. Pasma w�os�w przyklei�y si� do policzk�w i nie chcia�y wr�ci� na swoje miejsce, kiedy usi�owa�am je odgarn��.
W dzbanku nie by�o wody; Frank wykorzysta� j�, przygotowuj�c si� na spotkanie z panem Bainbridgeem, a mnie nie chcia�o si� przynie�� nowej. Wzi�am butelk� �L�Heure Bleu� i nala�am spor� porcj� w zag��bienie d�oni. Szybko potar�am r�ce, zanim zapach zd��y� si� ulotni�, i przesun�am nimi po w�osach. Zmoczy�am szczotk� perfumami i przeczesa�am pasma w�os�w za uszami.
No. Teraz ju� lepiej - uzna�am, przegl�daj�c si� w piegowatym lustrze. Wilgo� podzia�a�a antyelektrostatycznie na w�osy, kt�re obecnie sp�ywa�y ci�kimi, l�ni�cymi falami po obu stronach mojej twarzy. Ulatniaj�cy si� alkohol pozostawia� bardzo przyjemny zapach. Frankowi to si� spodoba, pomy�la�am. Zawsze lubi� �L�Heure Bleu�.
Za oknem b�ysn�� piorun. Natychmiast potem rozleg� si� grzmot. �wiat�o zgas�o. Zacz�am grzeba� w szufladach, kln�c pod nosem.
Gdzie� widzia�am �wiece i zapa�ki; problemy z elektryczno�ci� by�y w Szkocji tak powszechne, �e �wiece sta�y si� niezb�dnym elementem wyposa�enia wszystkich tutejszych gospod i zajazd�w. Mieli je nawet w najbardziej eleganckich hotelach - aromatyzowane zapachem wiciokrzewu, tkwi�y w �wiecznikach z mro�onego szk�a, ozdobionych wisz�cymi �ezkami.
�wiece pani Baird wygl�da�y znacznie bardziej pospolicie, ale za to by�o ich mn�stwo. Znalaz�am tak�e trzy pude�ka zapa�ek. W takiej chwili nie zamierza�am grymasi�.
Przy �wietle nast�pnej b�yskawicy w�o�y�am �wiec� do b��kitnego ceramicznego �wiecznika na toaletce, po czym obesz�am ca�y pok�j, zapalaj�c inne, a� wreszcie ca�e pomieszczenie wype�ni�o si� �agodnym, migotliwym blaskiem. Bardzo romantyczne, pomy�la�am i przytomnie wy��czy�am �wiat�o, �eby nag�y rozb�ysk nie zniszczy� nastroju w niestosownym momencie.
�wiece zd��y�y si� wypali� mo�e o pi�� centymetr�w, kiedy nagle drzwi si� otworzy�y i Frank wpad� do �rodka na skrzyd�ach wiatru. Dos�ownie, poniewa� p�d powietrza, jaki ze sob� wni�s�, zdmuchn�� p�omienie z trzech najbli�szych knot�w.
Drzwi zatrzasn�y si� z hukiem, po kt�rym zgas�y trzy nast�pne �wiece. Frank stan�� nieruchomo, wpatruj�c si� w nagle pomrocznia�e wn�trze. Przeczesywa� d�oni� rozczochrane w�osy. Wsta�am i na nowo zapali�am �wiece, m�wi�c co� �agodnie o dziwnych manierach. Dopiero kiedy sko�czy�am i zwr�ci�am si� ku niemu, pytaj�c, czy ma ochot� na drinka, zauwa�y�am, �e jest blady jak kreda i najwyra�niej wstrz��ni�ty.
- Co si� sta�o? - zdziwi�am si�. - Zobaczy�e� ducha?
- W�a�ciwie - powiedzia� powoli - nie da�bym g�owy, czy tak nie by�o. - Si�gn�� nieprzytomnie po moj� szczotk� i uni�s� j�, chc�c si� uczesa�. Nag�y powiew �L�Heure Bleu� podra�ni� jego nozdrza. Zmarszczy� nos, od�o�y� szczotk� i wyci�gn�� z kieszeni grzebie�.
Wyjrza�am przez okno; wi�zy gi�y si� gwa�townie pod uderzeniami wiatru. Nie domkni�ta okiennica uderza�a gdzie� rytmicznie o �cian�. Za�wita�o mi, �e i my powinni�my je zamkn��, cho� widowisko na zewn�trz wygl�da�o nad wyraz interesuj�co.
- Troch� zbyt wietrznie jak na ducha - zauwa�y�am. - Wydawa�o mi si�, �e bardziej lubi� ciche, mgliste cmentarze.
Frank roze�mia� si� z zak�opotaniem.
- Co� mi si� zdaje, �e to wszystko przez opowie�ci Bainbridgea i przez sherry, kt�rej wypi�em ciut wi�cej, ni� powinienem. W�a�ciwie chyba nic si� nie sta�o. Teraz by�am ju� zaciekawiona.
- Wi�c co w�a�ciwie zobaczy�e�? - spyta�am, sadowi�c si� przed toaletk�. Ruchem g�owy wskaza�am butelk� whisky, a Frank natychmiast podszed�, by nala� nam drinka.
- Tylko jakiego� cz�owieka - zacz��, odmierzaj�c jedn� miark� dla siebie i dwie dla mnie. - Sta� na �rodku drogi.
- Przed naszym domem? - Roze�mia�am si�. - Wi�c to na pewno duch. Nie wyobra�am sobie, �eby ktokolwiek �ywy zechcia� wyj�� w tak� noc.
Frank przechyli� dzbanek nad swoj� szklank�. Rzuci� mi oskar�ycielskie spojrzenie, kiedy nie doczeka� si� nawet kropli wody.
- Nie patrz tak - powiedzia�am. - To ty wszystko zu�y�e�. Zreszt� mog� pi� tak, jak jest. - Poci�gn�am �yk, �eby to zademonstrowa�.
Frank najwyra�niej mia� ochot� pobiec do umywalni po wod�, ale zrezygnowa� i zacz�� opowiada�, popijaj�c alkohol niezwykle ostro�nie, jakby spodziewa� si� poczu� kwas pruski zamiast najlepszej s�odowej whisky Glenfiddich.
- Sta� tu� przy p�ocie ogr�dka. Wydawa�o mi si�... - zawaha� si� ze wzrokiem wbitym w kieliszek - �e spogl�da� w twoje okno.
- W moje okno? To niezwyk�e. - Nie zdo�a�am pohamowa� lekkiego dreszczu. Ruszy�am do okiennic, by je pozamyka�, cho� na to wydawa�o si� ju� nieco za p�no. Frank szed� za mn�, nie przestaj�c opowiada�.
- Tak, i ja te� ci� widzia�em. Czesa�a� w�osy i kl�a�, bo ci stawa�y d�ba.
- W takim razie ten facet mia� pewnie niez�� zabaw� - rzuci�am cierpko. Frank pokr�ci� g�ow�, cho� u�miechn�� si� i pog�adzi� mnie po g�owie.
- Nie, nie �mia� si�. Prawd� m�wi�c, wydawa� si� strasznie nieszcz�liwy. Nie widzia�em zbyt dobrze jego twarzy, ale by�o co� dziwnego w sposobie, w jaki sta�... Podszed�em do niego od ty�u, a kiedy si� nie odwr�ci�, spyta�em grzecznie, czy mog� mu w czym� pom�c. Z pocz�tku zachowywa� si� tak, jakby mnie nie s�ysza�, i w�a�ciwie chyba m�g� nie s�ysze� przez ten wiatr, wi�c spyta�em raz jeszcze i chcia�em dotkn�� jego ramienia... �eby mnie zauwa�y�, rozumiesz? Ale zanim zdo�a�em to zrobi�, odwr�ci� si� i odszed�.
- Niezbyt grzeczny, ale nie zachowywa� si� jak duch - zauwa�y�am, osuszaj�c szklaneczk�. - Jak wygl�da�?
- Wielki ch�op - oznajmi� Frank, marszcz�c brwi z namys�em. - Szkot, w kompletnym stroju, w��cznie ze sporranem i najpi�kniejsz� na �wiecie brosz� z p�dz�cym jeleniem. Chcia�em go spyta�, sk�d j� wzi��, ale znikn��, zanim zd��y�em otworzy� usta.
Podesz�am do biurka i nala�am kolejnego drinka.
- C�, wygl�d ca�kiem na miejscu jak na t� okolic�, prawda? Od czasu do czasu w wioskach widuje si� tak ubranych ludzi.
- Nie... - Frank nie wydawa� si� przekonany. - To nie jego ubranie by�o dziwne. Przechodzi� obok mnie niezwykle blisko, powinni�my otrze� si� o siebie przynajmniej r�kami... a tak si� nie sta�o. Zaintrygowany, odwr�ci�em si� i odprowadzi�em go wzrokiem. Szed� przez Gereside Road, ale zanim dotar� do zakr�tu... znikn��. Dopiero wtedy zrobi�o mi si� troch� niewyra�nie.
- Mo�e na chwil� straci�e� go z oczu, mo�e wszed� w cie� - zasugerowa�am. - Ko�o tego zakr�tu ro�nie du�o drzew.
- M�g�bym przysi�c, �e nie odwr�ci�em od niego wzroku ani na moment - mrukn�� Frank. Nagle podni�s� na mnie oczy. - Wiem! Przypomnia�em sobie, dlaczego wyda� mi si� taki dziwny, cho� wtedy nie zdawa�em sobie z tego sprawy.
- No? - Ten duch zaczyna� mnie troch� m�czy�. Chcia�am przej�� do bardziej interesuj�cych kwestii... takich jak ��ko.
- Wiatr wia� w�ciekle, ale fa�dy ubrania tego m�czyzny... kiltu i szala... w og�le si� nie porusza�y. Dopiero wtedy, kiedy zacz�� i��. Przez chwil� patrzyli�my na siebie.
- Taak - odezwa�am si� w ko�cu. - To troch� niesamowite.
Frank wzruszy� ramionami i u�miechn�� si� nagle.
- Przynajmniej b�d� mia� co opowiedzie� pastorowi, kiedy si� z nim spotkam. Mo�e to jaki� s�ynny miejscowy duch, a on wyjawi mi jego krwaw� histori�. - Zerkn�� na zegarek. - Ale teraz pora do ��ka.
- Ot� to - mrukn�am.
Przygl�da�am si� w lustrze, jak zdejmuje koszul�. Nagle przerwa� rozpinanie guzik�w.
- Spotyka�a� jakich� Szkot�w? - spyta� niespodziewanie. - W szpitalu polowym albo w Pembroke?
- Naturalnie - odpowiedzia�am, nieco zdumiona. - W szpitalu polowym w Amiens by�o paru Seaforth�w i Cameron�w, a p�niej, po Caen, mieli�my parti� Gordon�w. Do�� mili... przewa�nie. Bardzo filozoficznie podchodzili do �ycia, ale na widok zastrzyk�w zaczynali panikowa�. - U�miechn�am si� na wspomnienie jednego ze swoich pacjent�w. -Mieli�my takiego... stary wyga, kobziarz z Third Seaforths... nie pozwala� sobie zrobi� zastrzyku, zw�aszcza w po�ladek. Ca�ymi godzinami znosi� najbardziej dokuczliwy b�l, zanim si� zgodzi�, aby kto� podszed� ze strzykawk�, a nawet wtedy usi�owa� nas sk�oni�, �eby�my zrobili mu zastrzyk w rami�, cho� mia� by� domi�niowy. - Parskn�am �miechem, przypomniawszy sobie kaprala Chisholma. - Powiedzia�: �Je�li mam le�e� na brzuchu z go�ym ty�kiem, to chc�, �eby dziewczyna by�a pode mn�, nie za mn�, w dodatku ze szpilk� do kapeluszy!�.
Frank u�miechn�� si� z odrobin� skr�powania, jak zwykle przy moich wojennych opowie�ciach.
- Nie przejmuj si� - pocieszy�am go. - Nie opowiem tego na herbatce w pokoju profesorskim.
U�miech sta� si� pogodniejszy; Frank stan�� przy toaletce i poca�owa� mnie w czubek g�owy.
- Nie martw si� - powiedzia�. - Cia�o pedagogiczne b�dzie tob� zachwycone, bez wzgl�du na opowie�ci, jakimi ich uraczysz. Mmm... �licznie pachn� ci w�osy.
- Naprawd�?
W odpowiedzi jego d�onie ze�lizn�y si� mi po ramionach i zamkn�y si� na moich piersiach, przykrytych tylko cienk� nocn� koszul�. Widzia�am w lustrze jego g�ow�, opart� podbr�dkiem na czubku mojej.
- Ca�a jeste� �liczna - szepn�� ochryple. - W �wietle �wiec wygl�dasz jeszcze pi�kniej. Masz oczy jak sherry w krysztale, a twoja sk�ra l�ni niczym ko�� s�oniowa. Czarownica p�omieni �wiec, to ty. Mo�e na sta�e od��czymy pr�d?
- B�dzie trudno czyta� w ��ku - zauwa�y�am. Serce zacz�o mi bi� szybciej.
- Znam ciekawsze rzeczy, kt�re mo�na robi� w ��ku - wymamrota�.
- Na przyk�ad? - Wsta�am i zarzuci�am mu r�ce na szyj�.
P�niej, kiedy le�eli�my przytuleni do siebie za zaryglowanymi okiennicami, unios�am g�ow� z jego ramienia i spyta�am:
- Dlaczego nie spyta�e� mnie wcze�niej? O to, czy mia�am do czynienia ze Szkotami. Musia�e� wiedzie�, �e tak. Przez szpitale polowe przewijaj� si� najr�niejsi ludzie. Poruszy� si� i delikatnie przesun�� d�oni� po moich plecach.
- Mmm... Wiesz, kiedy zobaczy�em tego go�cia na zewn�trz, przysz�o mi do g�owy, �e to mo�e by�... - zawaha� si� i przytuli� mnie odrobin� mocniej. - No, wiesz, �e to mo�e jaki� tw�j pacjent. Dowiedzia� si�, �e tu b�dziesz, i przyszed� ci� odwiedzi�... No, takie tam rzeczy.
- Dlaczego wi�c nie wszed� do domu i nie poprosi� o spotkanie? - spyta�am rzeczowo.
- Mo�e - rzuci� Frank niedbale - nie chcia� natkn�� si� na mnie.
Podnios�am si� na �okciu i spojrza�am na niego. Zostawili�my zapalon� jedn� �wiec�, wi�c widzia�am go do�� dobrze. Odwr�ci� g�ow� i przygl�da� si� z nadzwyczaj oboj�tn� min� oleodrukowi ksi�cia Charliego, kt�rym pani Baird uzna�a za stosowne udekorowa� nasz pok�j.
Chwyci�am Franka za brod� i odwr�ci�am jego g�ow� ku sobie. Spojrza� na mnie z udanym zdziwieniem.
- Sugerujesz, �e z tym m�czyzn� na zewn�trz ��czy� mnie jaki�... jaki�... - zawaha�am si�, szukaj�c odpowiedniego s�owa.
- Romans? - podsun�� uczynni�.
- Romantyczny zwi�zek? - doko�czy�am.
- Nie, absolutnie nie - zapewni� bez przekonania. Uwolni� twarz z mojego uchwytu i chcia� mnie poca�owa�, ale teraz to ja odwr�ci�am g�ow�. Przyci�gn�� mnie ku sobie i zmusi�, �ebym po�o�y�a si� obok niego. - Ja tylko... Widzisz, Claire, przecie� min�o sze�� lat. Spotkali�my si� tylko trzy razy, ostatnim razem zaledwie na jeden dzie�. Nie by�oby niczym dziwnym, gdyby�... chc� powiedzie�, �e wszyscy wiedz�, i� lekarze i piel�gniarki �yj� w ci�g�ym stresie i... no, po prostu... ja tylko... no, zrozumia�bym, gdyby co�, hm, spontanicznego...
Przerwa�am mu to mamrotanie, wyszarpuj�c si� z jego obj��, i wyskoczy�am z ��ka.
- Uwa�asz, �e ci� zdradzi�am? - rzuci�am. - Je�li tak, mo�esz w tej chwili opu�ci� ten pok�j. I w og�le ten dom! Jak �miesz zarzuca� mi co� podobnego? Pieni�am si� z w�ciek�o�ci. Frank usiad� i wyci�gn�� r�k�, chc�c mnie uspokoi�. - Nie dotykaj mnie! - warkn�am. - Powiedz tylko, naprawd� uzna�e�, �e mia�am p�omienny romans z jakim� pacjentem, poniewa� obcy m�czyzna przypadkiem spojrza� w moje okno?
Frank wsta� i wzi�� mnie w ramiona. Nadal by�am sztywna niczym �ona Lota, ale nie rezygnowa�. G�adzi� moje w�osy i ramiona, tak jak lubi�am.
- Nie, wcale tak nie my�l� - zaprzeczy� gorliwie. Przyci�gn�� mnie bli�ej, a ja nieco si� rozlu�ni�am, cho� nie na tyle, by go obj��. Po d�ugiej chwili wyszepta� mi we w�osy: - Nie... wiem, �e nigdy by� nie zrobi�a czego� takiego. Chcia�em tylko powiedzie�, �e nawet gdyby... Claire, to dla mnie bez r�nicy. Kocham ci� ponad wszystko. I nigdy nie przestan� ci� kocha�. - Uj�� moj� twarz w d�onie; by� wy�szy ode mnie zaledwie o par� centymetr�w, dzi�ki czemu m�g� bez trudu patrzy� mi prosto w oczy. - Wybaczysz mi? - szepn��. Jego oddech, nios�cy s�aby zapach whisky, musn�� ciep�em moj� twarz, a wargi, pe�ne i kusz�ce, znalaz�y si� niebezpiecznie blisko.
Kolejny b�ysk z zewn�trz obwie�ci� nag�y wybuch burzy, a deszcz zab�bni� g�o�no o dach�wki.
Powoli obj�am Franka w pasie.
- Niezmierzone jest mi�osierdzie - zacytowa�am. - Spada jako �agodna rosa z niebios...
Frank roze�mia� si� i uni�s� wzrok; na suficie powsta�y ciemne zacieki, nie obiecuj�ce nam spokojnej nocy.
- Je�li to ma by� pr�bka twojego mi�osierdzia, to nie chcia�bym by� �wiadkiem zemsty. - Jakby w odpowiedzi na jego s�owa rozleg� si� huk grzmotu, pot�ny niczym wystrza� z mo�dzierza. Oboje parskn�li�my �miechem, znowu uspokojeni.
Dopiero potem, ws�uchuj�c si� w jego miarowy, g��boki oddech, zacz�am si� zastanawia�. Jak powiedzia�am, nie istnia� �aden dow�d niewierno�ci. Mojej. Ale Frank mia� racj�: sze�� lat to bardzo d�ugo.
Zgodnie z umow�, pan Crook zg�osi� si� dok�adnie o si�dmej nast�pnego ranka.
- c�, pojedziemy zbiera� ros� z kacze�c�w, go��beczko? - spyta� ze staro�wieck� galanteri�. Przyprowadzi� motocykl, tak stary jak on sam. Po obu stronach tej ogromnej machiny znajdowa�y si� zgrabnie przymocowane prasy do ro�lin.
Nasza wyprawa okaza�a si� leniwym spacerkiem po cichych ��kach, jeszcze bardziej spokojnych przez kontrast z grzmi�cym rykiem motocykla pana Crooka. Starszy pan rzeczywi�cie doskonale zna� si� na okolicznej ro�linno�ci. Nie tylko wiedzia�, gdzie mo�na znale�� poszczeg�lne okazy, ale wyja�nia� mi r�wnie�, jakie przypad�o�ci lecz� i jak mo�na przygotowa� preparaty. �a�owa�am, �e nie przynios�am notesu, �eby zapisywa� ka�de s�owo, ale s�ucha�am z nat�eniem jego starczego, skrzypi�cego g�osu i stara�am si� utrwala� wszystkie informacje w pami�ci, uk�adaj�c ro�liny w masywnych prasach.
Zatrzymali�my si� na drugie �niadanie u podn�y dziwacznego wzg�rza z p�asko �ci�tym szczytem. By�o zielone jak wszystkie inne, mia�o takie same turnie i skalne wyst�py, a jednak wyr�nia�o si� jednym szczeg�em: na zboczu wi�a si� wydeptana �cie�ka, znikaj�ca niespodziewanie w granitowej pieczarze.
- Co jest tam w g�rze? - spyta�am, machn�wszy kanapk� z szynk� w kierunku owego miejsca. - Troch� za wysoko na pikniki.
- Aa... - Pan Crook zerkn�� ku szczytowi. - To Craigh na Dun, go��bko. Mia�em ci to pokaza�, jak zjemy.
- Tak? Jest tam co� ciekawego?
- A jak�e - potwierdzi�, lecz powstrzyma� si� przed bardziej szczeg�owymi opisami. Oznajmi�, �e zrozumiem, kiedy zobacz�.
Mia�am w�tpliwo�ci, czy starszy pan zdo�a wdrapa� si� po tak stromym zboczu, ale wszystkie obawy wywietrza�y mi z g�owy, kiedy okaza�o si�, �e z trudem za nim nad��am, zipi�c i sapi�c. Wreszcie poda� mi powykr�can� d�o� i wci�gn�� na szczyt wzg�rza.
- Jeste�my na miejscu - machn�� r�k� z gospodarsk� dum�.
- Ale� to Stonehenge! - zawo�a�am z zachwytem. - Miniaturowe Stonehenge!
Ze wzgl�du na wojn� przez par� lat nie odwiedzali�my doliny Salisbury, ale razem z Frankiem widzieli�my Stonehenge tu� po �lubie. Podobnie jak inni tury�ci, b��kali�my si�, przej�ci podziwem, pomi�dzy ogromnymi g�azami, gapili�my si� na Kamienny O�tarz (�gdzie dawni druidowie sk�adali ofiary z ludzi�, wed�ug okre�lenia przewodnika, oprowadzaj�cego w�osk� wycieczk�, kt�rej uczestnicy pos�usznie fotografowali do�� zwyczajnie wygl�daj�c� stert� gruzu).
Ta sama skrupulatno��, kt�ra zmusza�a Franka go do wieszania krawat�w na wieszaku w taki spos�b, by ich ko�ce znajdowa�y si� na r�wnym poziomie, sprawi�a, �e kaza� nam Obej�� okr�g i odmierzy� krokami odleg�o�� mi�dzy dziurami Z i Y oraz policzy� progi w Kr�gu Sarsen, le��cym na obrze�u monstrualnych g�az�w.
Po trzech godzinach znali�my ju� liczb� dziur Y i Z (pi��dziesi�t dziewi��, je�li to kogo� interesuje; mnie nie), ale w dalszym ci�gu wiedzieli�my o przeznaczeniu tej konstrukcji r�wnie ma�o, jak wszyscy archeolodzy, amatorzy i zawodowcy, kt�rzy od pi�ciuset lat pe�zaj� pomi�dzy owymi kamieniami.
Teorii oczywi�cie nie brakuje. �ycie pomi�dzy akademikami nauczy�o mnie, �e dobrze sformu�owana teoria jest zazwyczaj lepsza ni� �le sformu�owany fakt.
�wi�tynia. Stos ofiarny. Obserwatorium astronomiczne. Miejsce egzekucji (st�d b��dnie nazwany �Kamie� Ofiarny�, przewr�cony na bok i na wp� zagrzebany). Targ na �wie�ym powietrzu. To ostatnie podoba�o mi si� najbardziej. Ju� widzia�am megalityczne gosposie, jak przechadzaj� si� z koszykami, krytycznie przygl�daj� si� nowemu transportowi dzbank�w z czerwonej gliny i sceptycznie wys�uchuj� nawo�ywa� piekarzy i sprzedawc�w bursztynowych paciork�w oraz �opat z jeleniej ko�ci.
Jedyny dow�d stoj�cy w sprzeczno�ci z t� hipotez� stanowi�y cia�a znalezione pod Kamiennym O�tarzem oraz spalone szcz�tki w dziurach Z. Grzebanie zw�ok na targu wydawa�o mi si� nieco niehigieniczne - chyba �e by�y to cia�a kupc�w oskar�onych o oszukiwanie na wadze.
W miniaturowym Stonehenge na szczycie wzg�rza nie zauwa�y�am �adnych �lad�w poch�wk�w. M�wi�c �miniaturowy�, mam na my�li jedynie to, i� kamienie w kr�gu wygl�da�y na mniejsze od tych z prawdziwego Stonehenge. Ka�dy z nich by� dwukrotnie wi�kszy ode mnie i odpowiednio szeroki.
Pods�ucha�am, jak jaki� przewodnik ze Stonehenge wyja�ni�, i� kamienne kr�gi s� rozsiane po ca�ej Wielkiej Brytanii i Europie. Jedne s� w lepszym stanie, inne w gorszym, nie kt�re r�ni� si� nieco po�o�eniem lub kszta�tem, ale nikt nie potrafi odgadn�� przeznaczenia i pochodzenia �adnej z tych tajemniczych budowli.
Pan Crook sta�, dobrotliwie u�miechni�ty, kiedy myszkowa�am pomi�dzy kamieniami, od czasu do czasu zatrzymuj�c si�, by delikatnie dotkn�� tego lub owego, ca�kiem jakby mog�o to zrobi� wra�enie na monumentalnych g�azach.
Niekt�re z nich by�y poznaczone c�tkami lub paskami w rozmytych kolorach. Inne l�ni�y p�atkami miki, kt�re odbija�y radosny blask porannego s�o�ca. Wszystkie zdecydowanie odr�nia�y si� od skalnego pod�o�a. Ten, kto zbudowa� �w kr�g - bez wzgl�du na jego przeznaczenie - najwyra�niej uwa�a� swoje dzie�o za tak istotne, i� zada� sobie trud sprowadzenia budulca z kamienio�om�w, odpowiedniego ukszta�towania materia�u i przeniesienia na okre�lone miejsce. Ukszta�towania - ale w jaki spos�b? Przeniesienia - jak i z jakiej niewyobra�alnej odleg�o�ci?
- M�j m�� by�by zauroczony - powiedzia�am, dzi�kuj�c panu Crookowi za wycieczk�. - P�niej go tu przyprowadz�.
Zgarbiony staruszek poda� mi rycersko rami�, kt�re z wdzi�czno�ci� przyj�am, rzuciwszy okiem na stromo schodz�c� w d� �cie�k�. Uzna�am, �e mimo podesz�ego wieku z pewno�ci� poradzi sobie lepiej ode mnie.
Po po�udniu pop�dzi�am ku wiosce, �eby odebra� Franka z plebanii. Rado�nie wci�ga�am w p�uca upajaj�c� wo� wrzosu, sza�wi i janowca, zaprawion� dymem z komin�w i zapachem sma�onego �ledzia. Wioska przycupn�a w ma�ej kotlince u st�p jednej z niebosi�nych g�r, wyrastaj�cych stromo z wrzosowiska. Rozsiane wzd�u� drogi chatki wygl�da�y bardzo �adnie. Powojenny dobrobyt objawi� si� g��wnie pod postaci� �wie�ej warstwy farby na �cianach. Nawet plebania, licz�ca sobie co najmniej sto lat, pyszni�a si� jaskrawo��tymi ozdobami wok� spaczonych okiennych framug.
Drzwi otworzy�a mi gospodyni pastora - wysoka, �ylasta kobieta z potr�jnym sznurkiem sztucznych pere� na szyi. Us�yszawszy moje nazwisko, zaprosi�a mnie do �rodka i poprowadzi�a d�ugim, w�skim i ciemnym korytarzem, na kt�rego �cianach wisia�y rz�dy z��k�ych rycin przedstawiaj�cych s�ynne osobisto�ci lub ukochanych krewnych obecnego pastora. Cho� r�wnie dobrze mog�y to by� wizerunki cz�onk�w rodziny kr�lewskiej. Tak niewiele dawa�o si� dostrzec w mroku.
Jakby prawem kontrastu w gabinecie pastora o�lepia�o �wiat�o, lej�ce si� do �rodka przez ogromne okna, si�gaj�ce od pod�ogi do sufitu. Stoj�ce przy kominku sztalugi z nie doko�czonym obrazem, przedstawiaj�cym czarne klify na tle wieczornego nieba, t�umaczy�y pow�d istnienia okien, kt�re najwyra�niej zosta�y przebite na d�ugo po wybudowaniu domu.
Frank i niski, za�ywny m�czyzna w koloratce grzebali rado�nie w stercie pogniecionych papierzysk na biurku po drugiej stronie pokoju. Frank ledwie na mnie spojrza�, ale pastor grzecznie pospieszy� ku mnie z twarz� rozja�nion� uprzejmym u�miechem.
- Witam pani�! - zakrzykn��, energicznie potrz�saj�c moj� d�oni�. - Ciesz� si�, �e zn�w si� spotykamy. Przysz�a pani w sam� por�, by us�ysze� nowiny!
- Jakie nowiny? - Oszacowa�am rodzaj papieru i czcionki le��cych na biurku dokument�w i dosz�am do wniosku, �e wspomn