6819
Szczegóły |
Tytuł |
6819 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
6819 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 6819 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
6819 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Jack Higgins
HIENA
Prze�o�y�a Ma�gorzata Socha
PHANTOM PRESS INTERNATIONAL GDA�SK 1993
Tytu� orygina�u Eye ofthe Storm
Redaktor Aleksandra D�bki
Foto
� Young Artists
Projekt i opracowanie Agnieszka W�jkowska
Copyright � 1992 by Septembertide Publishing B.V. � Copyright for the Polish edition by PHANTOM PRESS INTERNATIONAL GDA�SK 1993
Printed and bound in Germany
Wydanie I
ISBN 83-7075-521-6
Wiej� wiatry niebios. Czy�cie swoj� powinno��. Niech B�g b�dzie z wami.
Wiadomo�� zakodowana, radio irackie, Bagdad, stycze� 1991
Pami�ci mego dziadka Petera Bella, Atak mo�dzierzowy na Downing Street 10, podczas spotkania sztabu wojennego o dziesi�tej rano we wtorek, 71utego 1991, przeszed� do historii. Nigdy nie zosta� ca�kowicie wyja�niony. By� mo�e by�o to tak...
Rozdzia� I
Zapad� zmrok, gdy Dillon wy�oni� si� z zau�ka i zatrzyma� na rogu. Jak na stycze� w Pary�u, by�o wyj�tkowo zimno, pada� deszcz ze �niegiem. Dillon mia� na sobie dwurz�dow� kurtk�, czapk� z daszkiem, d�insy i wysokie buty; wygl�da� zupe�nie jak marynarz z jednej z rzecznych barek, przebywaj�cy na przepustce. Nie by� jednak marynarzem.
Zapali� papierosa i przez moment sta� w cieniu, spogl�daj�c na drug� stron� wybrukowanego rynku, w kierunku o�wietlonej ma�ej kawiarenki. Po chwili cisn�� niedopa�ek, wepchn�� d�onie g��boko w kieszenie i ruszy� przed siebie.
Dw�ch m�czyzn, stoj�cych w ciemnej bramie, obserwowa�o go. Jeden z nich szepn��:
- To musi by� on.
Zrobi� krok naprz�d, ale drugi m�czyzna przytrzyma� go.
- Zaczekaj, a� wejdzie.
Dillon, maj�c zmys�y niezwykle wyczulone przez lata �ycia pe�nego niebezpiecze�stw, by� �wiadomy ich obecno�ci, lecz nie da� tego po sobie pozna�. Zatrzyma� si� przy wej�ciu, w�o�y� lew� d�o� pod kurtk� i namaca� walthera, wetkni�tego za pasek spodni, nast�pnie otworzy� drzwi i wszed� do �rodka.
Po tej stronie rzeki lokale takie jak ten wygl�da�y podobnie: kilka sto��w i krzese�, bar z cynkowym blatem, za nim rz�d butelek przed pop�kanym lustrem. Wej�cie na zaplecze przes�ania�a o-zdobna kotara.
Barman, stary m�czyzna z siwymi w�sami, ubrany w kurtk� z alpaki z postrz�pionymi r�kawami i w koszul� bez ko�nierzyka, od�o�y� gazet� i wsta�.
- S�ucham pana?
11
Dillon rozpi�� kurtk� i po�o�y� czapk� na barze. Nie by� wysoki, mia� nie wi�cej ni� sto sze��dziesi�t pi�� centymetr�w wzrostu. By� blondynem. Barman nie zauwa�y�, jaki kolor mia�y jego oczy, ale by�y tak zimne, �e m�czyzna zadr�a� przestraszony. Wtedy Dillon u�miechn�� si�. Zmiana by�a zdumiewaj�ca, nagle te oczy wyra�a�y �yczliwo��. Odezwa� si� doskona�ym francuskim.
- Znalaz�oby si� co� takiego jak butelka szampana?
Starzec spojrza� zdziwiony.
- Szampan? Pan chyba �artuje. Mam jedynie dwa gatunki wi
na. Czerwone i bia�e.
Postawi� na barze po butelce. By�o to kiepskie wino, a butelki mia�y nakr�tki zamiast kork�w.
- W porz�dku - odpar� Dillon. - Mo�e by� bia�e. Poprosz�
szklank�.
Za�o�y� czapk� i usiad� pod �cian� przy stole, sk�d m�g� obserwowa� zar�wno wej�cie, jak i zaplecze. Otworzy� butelk�, nala� troch� wina do szklanki i spr�bowa�.
- Kiedy by�o winobranie? W zesz�ym tygodniu? - spyta� bar
mana.
- S�ucham? - Starzec by� wyra�nie zak�opotany.
- Niewa�ne. - Zapali� papierosa, opar� si� wygodnie i czeka�.
M�czyzna stoj�cy tu� za kotar� i wygl�daj�cy przez szpar� przekroczy� pi��dziesi�tk�. By� �redniego wzrostu, a na jego twarzy malowa�a si� rezygnacja. Futrzany ko�nierz ciemnego p�aszcza postawi� dla ochrony przed zimnem. Ze z�otym rolexem na r�ce wygl�da� na ciesz�cego si� powodzeniem biznesmena, kt�rym by� w pewien spos�b, poniewa� pracowa� jako attache handlowy w radzieckiej ambasadzie w Pary�u. By� tak�e pu�kownikiem w KGB. Nazywa� si� Josef Makiejew.
M�odszy, ciemnow�osy m�czyzna w eleganckim we�nianym p�aszczu, nazywa� si� Michael Aroun. Spogl�daj�c koledze przez rami�, wyszepta� po francusku:
- Zabawne. To nie mo�e by� nasz cz�owiek. Nie wygl�da na to.
- Powa�ny b��d, kt�ry pope�ni�o wielu, Michaelu - odrzek�
Makiejew. - Czekaj i patrz.
Kiedy otwarto drzwi, zabrz�cza� dzwonek. Razem z deszczem do �rodka wesz�o dw�ch m�czyzn, tych samych, kt�rzy czekali w bramie, kiedy Dillon przemierza� rynek. Jeden z nich mia� ponad metr osiemdziesi�t, brod� i okropn� blizn� ko�o prawego
12
oka. Drugi by� ni�szy; obaj mieli na sobie dwurz�dowe kurtki i drelichy. Wygl�dali na takich, co sprawiaj� k�opoty. Stan�li przy barze. Barman wystraszy� si�.
- Spokojnie - powiedzia� m�odszy. - Chcemy si� tylko napi�.
Olbrzym odwr�ci� si� w kierunku Dillona.
- Wygl�da na to, �e mamy ju� drinka. - Podszed� do sto�u i wy
pi� zawarto�� szklanki Dillona. - Nasz przyjaciel nie ma nic prze
ciw temu, prawda?
Nie wstaj�c z miejsca, Dillon lew� stop� kopn�� brodacza w kolano. M�czyzna upad� ze zduszonym krzykiem, chwytaj�c si� sto�u. Dillon poderwa� si�. Brodacz usi�owa� si� podnie��, a jego przyjaciel wyj�� r�k� z kieszeni, otwieraj�c r�wnocze�nie n� o w�skim ostrzu. Dillon uni�s� d�o� z waltherem.
- �apy na bar. Jezu, ludzie tacy jak wy nigdy si� niczego nie na
ucz�, prawda? A teraz postaw t� kup� gnoju na nogi i zje�d�ajcie
st�d, p�ki jestem w dobrym humorze. A propos, bAdziecie musieli
zuo�yS wizytA na ostrym dy�urze w najbli�szym szpitalu. Chy
ba przestawi�em mu rzepkA.
Ni�szy m�czyzna podszed� do kumpla i podni�s� go z trudem. Stali tak przez chwil�, a brodacz krzywi� si� z b�lu. Dillon podszed� do drzwi i otworzy� je. Pada� deszcz.
Kiedy wychodzili, powiedzia�:
- �ycz� dobrej nocy. -1 zamkn�� drzwi.
Trzymaj�c walthera w lewej d�oni, zapali� papierosa zapa�k� le��c� na barze i u�miechn�� si� do przera�onego barmana.
- Nie denerwuj si�, tatu�ku, to nie twoja sprawa - rzuci�, opie
raj�c si� o blat. - Dobra, Makiejew, wiem, �e tu jeste�, poka� si�!
- zawo�a� po angielsku.
Zza kotary wyszli Makiejew i Aroun.
- M�j drogi Sean, jak mi�o zn�w ci� widzie�.
- Czy� to nie dziwne? - powiedzia� Dillon, a w jego g�osie za
brzmia� ulsterski akcent. - Najpierw pr�bujesz mnie zg�adzi�,
a nast�pnie jeste� s�odziutki i beztroski.
- To by�o konieczne, Sean - odrzek� Makiejew. - Musia�em
przekona� przyjaciela. Poznajcie si�.
- Nie musz� - odpar� Dillon. - Napatrzy�em si� na jego zdj�cie.
Je�eli nie ma go na finansowych stronach gazet, mo�na go znale��
w rubryce towarzyskiej. Michael Aroun - jeden z najbogatszych
ludzi na �wiecie, prawda?
- Niezupe�nie, panie Dillon. - Aroun wyci�gn�� r�k�.
13
Sean zignorowa� ten gest.
- Pomi�my uprzejmo�ci. Powiedz temu za kotar�, �eby wy
szed�.
- Rashid, wyjd�! - zawo�a� Michael. - To tylko m�j pomocnik
- wyja�ni� Dillonowi.
Zza zas�ony wyszed� m�ody m�czyzna o ciemnej, skupionej twarzy. Nosi� sk�rzan� kurtk� z podniesionym ko�nierzem, r�ce trzyma� w kieszeniach.
Sean rozpoznawa� zawodowca na pierwszy rzut oka.
- Nie graj w bilard kieszonkowy. - Zrobi� ruch waltherem.
Rashid u�miechn�� si� i wyj�� r�ce z kieszeni. - Dobrze - powie
dzia� Dillon. - W takim razie wychodz�.
Odwr�ci� si� i otworzy� drzwi. Makiejew zatrzyma� go:
- Sean, b�d� rozs�dny. Chcemy tylko pogada�. Jest robota.
- Przykro mi, Makiejew, ale nie podobaj� mi si� twoje interesy.
- Nawet za milion, panie Dillon? - zapyta� Aroun.
Sean zatrzyma� si� i odwr�ci�, patrz�c na niego zimno, po czym u�miechn�� si�, znowu pe�en ogromnego uroku.
- W funtach czy dolarach? - zapyta� i wyszed� w deszcz.
Kiedy trzasn�y drzwi, Michael powiedzia�:
- Stracili�my go.
- Nie ca�kiem - odpar� Josef. - On jest dziwny, zapewniam ci�.
- Zwr�ci� si� do Rashida. - Czy masz przy sobie telefon?
- Tak, pu�kowniku.
- Dobra. Id� za nim i nie spuszczaj go z oczu. Je�li si� gdzie�
zatrzyma, zadzwo�. B�dziemy przy Alei Victora Hugo.
Rashid wyszed� bez s�owa. Aroun wyj�� portfel, a z niego banknot tysi�cfrankowy, kt�ry po�o�y� na barze.
- Jeste�my bardzo wdzi�czni - powiedzia� do oszo�omionego
barmana, nast�pnie odwr�ci� si� i wyszed� za Makiejewem.
Usiad� za kierownic� czarnego mercedesa i powiedzia� do Rosjanina:
- On nawet si� nie zawaha�.
- Ciekawy facet, ten Sean Dillon - rzek� Josef, gdy ruszyli. -
Pierwszy raz wzi�� pistolet do r�ki dla IRA w siedemdziesi�tym
pierwszym. Dwadzie�cia lat, Michaelu, i ani razu nie widzia� wi�
zienia od �rodka. Zapl�tany by� w spraw� Mountbattena. Potem
sta� si� niewygodny dla swoich ludzi i przeni�s� si� do Europy. Jak
ci m�wi�em, pracuje dla ka�dego. Dla OWP, Czerwonych Brygad
14
w Niemczech, dla ETA. Na ich zlecenie zabi� hiszpa�skiego genera�a.
- AdlaKGB?
- Oczywi�cie te�. Pracowa� wiele razy. Zawsze u�ywamy naj
lepszych, a Sean Dillon w�a�nie jest taki. M�wi po angielsku i ir-
landzku, p�ynnie po francusku i niemiecku, zna nie�le arabski,
w�oski i rosyjski.
- I nikt go nie z�apa� przez te dwadzie�cia lat? W jaki spos�b
m�g� mie� takie szcz�cie?
- Poniewa� ma wspania�y dar udawania, przyjacielu. Jest ge
niuszem, mo�na by rzec. Jako m�ody ch�opak przeni�s� si� z ojcem
z Belfastu do Londynu, gdzie dosta� stypendium Kr�lewskiej
Szko�y Teatralnej. Pracowa� nawet w Teatrze Narodowym, kiedy
mia� dziewi�tna�cie czy dwadzie�cia lat. Nigdy nie zna�em nikogo,
kto m�g�by tak zmienia� osobowo�� i wygl�d. Rzadko si� chara
kteryzuje, chocia� przyznaj�, �e przy pomocy makija�u osi�ga je
szcze lepsze efekty. Dillon jest legend�, o kt�rej nie wspominaj�
s�u�by bezpiecze�stwa wi�kszo�ci pa�stw, poniewa� nie wiedz�,
jak naprawd� wygl�da.
- A Brytyjczycy? S� ekspertami, je�eli w gr� wchodzi IRA.
- Nawet Brytyjczycy go nie znaj�. Jak powiedzia�em, nigdy go
nie aresztowano i w przeciwie�stwie do wielu innych z IRA, nigdy
nie stara� si� o rozg�os. W�tpi�, czy s� jakie� jego zdj�cia, opr�cz
nielicznych z okresu m�odo�ci. ,
- A z czas�w, gdy by� aktorem?
- Tak, ale to by�o dwadzie�cia lat temu, Michaelu.
- S�dzisz, �e podejmie si� tej sprawy, je�eli zaoferujemy mu
do�� du�e pieni�dze?
- Nie, pieni�dze nigdy nie by�y dla niego najwa�niejsze.
Wa�na jest robota. Jak ci to powiedzie�? To cz�owiek, kt�rego
�ywio�em jest dzia�anie. Zaproponujemy mu now� rol�, kt�r�
mo�e gra� na ulicy. - Mercedes w��czy� si� do ruchu przy �uku
Triumfalnym. - Zobaczymy. Poczekajmy na wiadomo�ci od Ra-
shida.
W tej w�a�nie chwili kapitan Ali Rashid znajdowa� si� nad Se-kwan�, na ko�cu ma�ego mola. Pada� coraz wi�kszy deszcz ze �niegiem. W Notre Dam� pali�y si� �wiat�a i wydawa�o si�, �e katedra znalaz�a si� za z�ocist� zas�on�. Rashid obserwowa� Dillona,
15
skr�caj�cego z w�skiego mola w stron� odleg�ego budynku stoj�cego na palach. Poczeka�, a� wejdzie do �rodka, i wtedy ruszy�.
Wok� starego, drewnianego domu cumowa�y barki i rozmaite �odzie. Nad drzwiami widnia� napis �Czarny Kot". Rashid ostro�nie zajrza� przez okno. Mie�ci� si� tu bar, a w nim sta�o kilka sto��w, przy kt�rych ludzie jedli i pili. M�czyzna siedz�cy na sto�ku pod �cian� gra� na akordeonie. Dillon sta� przy barze i rozmawia� z m�od� kobiet�.
Rashid cofn�� si� i zatrzyma� przy por�czy. Na przeno�nym telefonie wystuka� numer do mieszkania Arouna i w tym momencie us�ysza� trzask odbezpieczanego pistoletu, i poczu� jego luf� w prawym uchu.
- A teraz, synu, zadam ci par� pyta� - powiedzia� Sean. - Kim
jeste�?
- Nazywam si� Rashid - odpowiedzia� m�ody m�czyzna. -
Ali Rashid.
- Dla kogo pracujesz? OWP?
- Nie, panie Dillon. Jestem kapitanem armii irackiej, wyzna
czonym do ochrony pana Arouna.
- AMakiejew?
- Powiedzmy, �e on jest po naszej stronie.
- Sprawy w Zatoce tak si� maj�, �e potrzebujecie kogo� po
swojej stronie. - W telefonie rozleg� si� s�aby g�os. - No, odpo
wiedz mu.
- Rashid, gdzie on jest? - zapyta� Makiejew.
- Przed kawiarenk� nad rzek�, blisko Notre Dam� - odpowie
dzia� Rashid. - Z luf� walthera wetkni�t� w moje ucho.
- Daj mi go - odpowiedzia� Josef.
Rashid poda� telefon Dillonowi.
- No i co, stary draniu?
- Milion, Sean. W funtach, je�li wolisz.
- I co mia�bym zrobi� za te pieni�dze?
- Zadanie twego �ycia. Porozmawiamy, gdy Rashid przywie
zie ci� tutaj.
- Nie - rzek� Dillon. - Wsad� dup� w samoch�d i sam przyjed�
po nas.
- Oczywi�cie - odrzek� Makiejew. - Gdzie jeste�cie?
- Lewy brzeg rzeki, naprzeciw Notre Dam�, na molo przy
�Czarnym Kocie". Czekamy.
Wsun�� pistolet do kieszeni i odda� telefon Rashidowi.
16
- Przyjedzie?
- Oczywi�cie. - Sean u�miechn�� si�. - A teraz wejd�my do
�rodka i napijmy si� w spokoju.
W salonie na pierwszym pi�trze budynku przy Alei Yictora Hugo, kt�rego okna wychodzi�y na Lasek Bulo�ski, Josef Makiejew od�o�y� s�uchawk� telefonu i podszed� do tapczanu, aby wzi�� le��cy tam p�aszcz.
- To by� Rashid? - zapyta� Aroun.
- Tak. Jest razem z Dillonem nad rzek�. Jad� ich zabra�.
- Pojad� z tob�.
Makiejew w�o�y� p�aszcz.
- Nie ma potrzeby, Michaelu. Zosta� tutaj. To nie potrwa d�ugo.
Wyszed�. Aroun wyj�� papierosa ze srebrnej papiero�nicy, zapali� i w��czy� telewizor. Akurat trafi� na wiadomo�ci, nadawano bezpo�redni� relacj� z Bagdadu, informuj�c� o ataku bombowc�w Brytyjskich Si� Powietrznych. To go rozz�o�ci�o. Wy��czy� odbiornik, nala� sobie brandy i usiad� przy oknie.
Michael Aroun mia� czterdzie�ci lat i by� interesuj�cym cz�owiekiem. Urodzi� si� w Bagdadzie z matki Francuzki i ojca Irakijczyka, oficera armii. Babka by�a Amerykank�, po niej jego matka odziedziczy�a dziesi�� milion�w dolar�w i kilka dzier�aw naftowych w Teksasie.
Matka umar�a, gdy Aroun uko�czy� prawo na Harvardzie, i zostawi�a mu wszystko. Ojciec, emerytowany genera� armii irackiej, szcz�liwie sp�dza� stare lata w domu rodzinnym w Bagdadzie, w�r�d swoich ksi��ek.
Jak wi�kszo�� wielkich biznesmen�w, Aroun nie odebra� wykszta�cenia ekonomicznego, nie mia� poj�cia o planowaniu finansowym czy zarz�dzaniu interesami. Jego ulubionym powiedzonkiem, jednym z najcz�ciej przytaczanych, by�o: �Kiedy potrzebuj� ksi�gowego, kupuj� go".
Przyja�� z Saddamem Husajnem wynika�a z faktu, �e iracki prezydent by� popierany w swoich pierwszych poczynaniach politycznych przez ojca Arouna, wa�nego cz�onka partii Baath. To pozwoli�o Michaelowi zaj�� uprzywilejowan� pozycj�, dzi�ki kt�rej czerpa� korzy�ci z eksploatacji p�l naftowych w Iraku. �Po pierwszym miliardzie przestajesz liczy�" - to inne z jego ulubionych powiedzonek. A teraz stan�� twarz� w twarz z katastrof�. Nie do��, �e obiecane bogactwa kuwejckich p�l naftowych ucieka�y mu
sprzed nosa, to jeszcze z�o�a irackie wysycha�y w rezultacie silnych nalot�w powietrznych Koalicji, kt�re niszczy�y kraj.
Nie by� g�upi. Wiedzia�, �e gra si� sko�czy�a, a nawet nigdy nie zacz�a, i marzenia Saddama Husajna s� przesz�o�ci�. Jako biznesmen zna� si� na ryzyku i wiedzia�, �e Irak nie ma du�ych szans w wojnie l�dowej, kt�ra w ko�cu musi nast�pi�.
Osobi�cie by� daleki od bankructwa. Posiada� wci�� pola naftowe w USA, a fakt, �e by� zar�wno obywatelem francuskim, jak i irackim, stanowi� problem dla w�adz ameryka�skich. Poza tym mia� swoje posiad�o�ci w wielu stolicach �wiata. Ale nie o to chodzi�o. Z�o�ci� si�, gdy w��cza� telewizor i widzia�, co dzia�o si� w Bagdadzie ka�dej nocy, gdy� mimo egoizmu by� patriot�. Wa�nym powodem by� r�wnie� fakt, �e jego ojciec zosta� zabity w nalocie bombowym, w trzeci� noc wojny.
Aroun nosi� w sobie pewn� tajemnic�. W sierpniu, kr�tko po zaj�ciu Kuwejtu przez si�y irackie, zosta� wezwany do Saddama Husajna. Siedz�c teraz wieczorem ze szklaneczk� brandy w d�oni, patrz�c na deszcz padaj�cy na Lasek Bulo�ski, przypomnia� sobie tamto spotkanie.
Odbywa�y si� �wiczenia lotnicze, a on jecha� wojskowym land roverem przez ciemne ulice Bagdadu. Kierowc� by� m�ody kapitan wywiadu, Rashid. Pozna� go ju� wcze�niej; by� to jeden z oficer�w szkolonych przez Brytyjczyk�w w Sandhurst. Aroun pocz�stowa� go angielskim papierosem, sam te� zapali�.
- Jak my�lisz, zrobi� jaki� ruch?
- Amerykanie czy Brytyjczycy? - Rashid by� ostro�ny. - Kto
wie? Na pewno b�d� przeciwdzia�a�. Wygl�da na to, �e Bush zaj��
zdecydowane stanowisko.
- Nie, mylisz si� - powiedzia� Michael. - Spotka�em si� z nim
twarz� w twarz dwa razy na przyj�ciach w Bia�ym Domu. On jest,
jak to m�wi� nasi ameryka�scy przyjaciele, mi�kkim facetem.
Rashid wzruszy� ramionami.
- Jestem �o�nierzem, panie Aroun, i by� mo�e widz� wszystko
inaczej. To jest twardy facet, by� pilotem marynarki wojennej i wi
dzia� wiele akcji. Zestrzelono go nad Morzem Japo�skim, ale prze
�y� i zosta� odznaczony. Nie lekcewa�y�bym takiego go�cia.
Aroun zmarszczy� brwi.
- Ale� przyjacielu, armia ameryka�ska nie przyb�dzie z dru-
18
giej p�kuli ziemskiej, �eby broni� jakiego� ma�ego arabskiego pa�stewka.
- A co zrobili Brytyjczycy w czasie wojny o Falklandy? -
przypomnia� mu Rashid. - W Argentynie nie spodziewali si� takiej
reakcji. Oczywi�cie, wszystko dzi�ki determinacji Thatcher.
- Przekl�ta baba - odpar� Michael, poprawiaj�c si� na siedze
niu. Kiedy wje�d�ali przez bram� pa�acu prezydenckiego, nagle
ogarn�o go przygn�bienie.
Pod��a� za Rashidem przez marmurowe korytarze. M�ody oficer prowadzi� z pochodni� w d�oni. By�o to dziwne i niesamowite wra�enie, i�� tak za nik�ym blaskiem �wiat�a, po posadzce odbijaj�cej ich kroki echem. Przy drzwiach, przed kt�rymi w ko�cu si� zatrzymali, stali wartownicy. Rashid otworzy� je i weszli do �rodka.
Husajn by� sam, siedzia� w mundurze za ogromnym biurkiem, a jedyne �wiat�o dawa�a ocieniona lampa. Pisa� co�. Wolno i uwa�nie spojrza� na nich, po czym u�miechn�� si�, odk�adaj�c pi�ro.
- Michael! - Obszed� biurko i u�cisn�� Arouna jak brata. -Jak
si� czuje ojciec?
- Jest we wspania�ej kondycji, prezydencie.
- Pozdr�w go ode mnie. Ty r�wnie� wygl�dasz dobrze, Mi-
chaelu. Pary� ci s�u�y. - Znowu si� u�miechn��. - Zapal, je�li
chcesz. Wiem, �e lubisz. Niestety, lekarze zalecili mi, abym rzuci�
palenie.
Powr�ci� za biurko, a Aroun usiad� naprzeciw, �wiadomy tego, �e Rashid stoi pod �cian�, w ciemno�ci.
- W Pary�u by�o mi�o, ale w tych trudnych chwilach moje
miejsce jest tutaj.
Saddam pokr�ci� g�ow�.
- Nieprawda, Michaelu. Mam wielu �o�nierzy, ale tylko kilku
ludzi takich jak ty. Jeste� bogaty, s�awny, przyjmowany przez naj
wy�sze warstwy spo�ecze�stw i rz�dy wsz�dzie na �wiecie. Co
wi�cej, dzi�ki twojej �wi�tej pami�ci matce, jeste� tak�e obywate
lem francuskim. Chc�, �eby� by� w Pary�u.
- Ale dlaczego, panie prezydencie? - spyta� Aroun.
- Poniewa� pewnego dnia mog� potrzebowa�, aby� zrobi� co�
dla mnie i dla swojego kraju. Co�, co tylko ty mo�esz zrobi�.
- Mo�e pan na mnie ca�kowicie polega�, wie pan o tym - od
rzek� Michael.
19
Husajn wsta� i podszed� do najbli�szego okna, otworzy� okiennice i wyszed� na taras. Syrena, odwo�uj�ca nalot, d�wi�cza�a p�aczliwie nad miastem, tu i �wdzie zacz�ty si� zapala� �wiat�a.
- Ci�gle mam nadziej�, �e nasi przyjaciele w Ameryce i Anglii
pozostan� w domach, ale je�li nie... -Wzruszy� ramionami. -Wtedy
my b�dziemy musieli ich zaatakowa�. Pami�taj, Michaelu, Koran na
ucza, �e wi�cej prawdy jest w jednym mieczu ni� w tysi�cu s��w.
Przerwa�, a po chwili ci�gn�� dalej, wci�� spogl�daj�c na miasto:
- Jeden snajper w ciemno�ciach, Michaelu, z brytyjskiego
SAS lub z jakiej� organizacji izraelskiej, i co za wspania�y czyn -
�mier� Saddama Husajna!
- Niech B�g broni - odpar� Aroun.
Saddam odwr�ci� si� do niego.
- Jak B�g chce, Michaelu. Rozumiesz jednak, o co mi chodzi?
To samo mo�na odnie�� do Busha albo do Thatcher. Dow�d, �e
moje rami� si�ga wsz�dzie. Czy potrafi�by� zorganizowa� co� ta
kiego w razie potrzeby?
Aroun nigdy w �yciu nie by� tak podniecony.
- Oczywi�cie, panie prezydencie. Wszystko mo�na zrobi�, gdy
stoj� za tym odpowiednie pieni�dze. To by�by prezent ode mnie dla
pana.
- Dobrze. - Saddam skin�� g�ow�. - Natychmiast powr�cisz do
Pary�a. B�dzie ci towarzyszy� kapitan Rashid, on zna szczeg�y
szyfr�w, kt�rych b�dziemy u�ywa� w audycjach radiowych. Ten
dzie� mo�e nigdy nie nadej��, Michaelu, ale je�li nadejdzie... -
Wzruszy� ramionami. - Mamy przyjaci� w odpowiednich miej
scach. - Zwr�ci� si� do Rashida. - Ten pu�kownik KGB z radziec
kiej ambasady w Pary�u...
- Josef Makiejew, panie prezydencie.
- Tak. - Husajn zwr�ci� si� do Arouna. - Jest niezadowolony
ze zmian w Moskwie. Pomo�e, ju� wyrazi� swoj� gotowo��. -
U�cisn�� Michaela jak brata. � Teraz odejd�. Mam du�o pracy.
�wiat�a wci�� nie zapalono i Aroun potkn�� si� w ciemnym korytarzu, pod��aj�c za blaskiem pochodni Rashida.
Po powrocie do Pary�a pozna� Makiejewa, ale celowo utrzymywa� ich znajomo�� wy��cznie na stopie towarzyskiej. Spotykali si� g��wnie na przyj�ciach w ambasadzie. Saddam Husajn mia� racj�. Rosjanin by� zdecydowanie po ich stronie, ch�tny uczyni� wszy-
20
stko, co sprawi�oby k�opoty Stanom Zjednoczonym lub Wielkiej Brytanii.
Wie�ci z kraju by�y z�e. Zorganizowano tak gigantyczn� armi�! Kto m�g� si� tego spodziewa�? I potem, we wczesnych godzinach rannych, siedemnastego stycznia, rozpocz�a si� wojna powietrzna, a nad Irakiem ci�gle jeszcze wisia�a gro�ba ataku l�dowego.
Dola� sobie brandy, wspominaj�c rozpaczliw� w�ciek�o�� na wie�� o �mierci ojca. Nigdy nie by� religijny, gdy jednak mija� meczet w jakiej� bocznej uliczce Pary�a, wst�powa�, aby si� pomodli�. To niczego nie zmienia�o i uczucie bezsilno�ci nadal go parali�owa�o. A� wreszcie nadszed� ranek, gdy Ali Rashid przybieg� do salonu z karteczk� w d�oni, blady i podekscytowany.
- Przyszed� sygna�, na kt�ry czekali�my, panie Aroun. W�a�nie
us�ysza�em w radiu audycj� z Bagdadu.
Wiej� wiatry niebios. Czy�cie swoj� powinno��. Niech B�g b�dzie z wami.
Michael gapi� si� na kartk� zdziwiony, r�ce mu dr�a�y.
- Prezydent mia� racj�. Dzie� nadszed� - powiedzia� chrapli
wie.
- Tak jest - rzek� Rashid. - Czy�my swoj� powinno��. Mamy
zadanie do wykonania. Porozumiem si� z Makiejewem i um�wi�
na spotkanie.
Dillon sta� przy oknie i patrzy� na Lasek Bulo�ski, gwi�d��c cicho jak�� dziwn� melodi�.
- Agenci nieruchomo�ciami nazywaj� to doskona�� lokalizacj�
- rzek� do Arouna.
- Czy mog� pocz�stowa� pana drinkiem, panie Dillon?
- Kieliszek szampana nie by�by z�y.
- Co pan woli? - zapyta� Aroun.
- Ach, pan jest tym, kt�ry ma wszystko - rzek� Dillon. - Do
skonale, poprosz� kruga, ale nie musi by� z dobrego roku.
- Cz�owiek z wyrobionym smakiem, jak widz�. - Michael ski
n�� na Rashida, a ten otworzy� boczne drzwi i wyszed�.
Sean odpi�� kurtk�, wyj�� papierosa i zapali�.
- Potrzebujecie wi�c moich us�ug, jak powiedzia� ten stary lis.
- Wskaza� na Makiejewa, grzej�cego si� przy kominku. - Robota
�ycia za milion funt�w. C� mia�bym zrobi�?
Rashid powr�ci� z krugiem w wiaderku i trzema kieliszkami na tacy. Postawi� wszystko na stole i zacz�� otwiera� butelk�.
21
- To musi by� co� specjalnego - wyja�ni� Aroun. - Co�, co po
kaza�oby �wiatu, �e Saddam Husajn mo�e uderzy� wsz�dzie.
- Potrzebuje tego, biedny stary �ajdak - odpar� weso�o Dillon.
- Zatem sprawy nie maj� si� dobrze. - Kiedy Rashid sko�czy� na
pe�nia� kieliszki, Irlandczyk doda�: - A co z tob�, synu? Nie przy
��czysz si� do nas?
Rashid u�miechn�� si�, a Aroun powiedzia�:
- Pomimo szkolenia w Winchester i Sandhurst, kapitan Rashid
pozostaje religijnym muzu�maninem. Nie pije alkoholu.
- Za twoje zdrowie. - Sean uni�s� kieliszek. - Szanuj� ludzi
z zasadami.
- To musia�oby by� co� wielkiego, Sean, nie ma sensu zadowa
la� si� drobnostk�. Nie m�wimy o za�atwieniu pi�ciu brytyjskich
spadochroniarzy w Belfa�cie - odezwa� si� Makiejew.
- Chcecie Busha, prawda? - Dillon u�miechn�� si�. - Prezy
dent Stan�w Zjednoczonych z kul� w czaszce?
- Czy to jest takie nieosi�galne? - zapyta� Michael.
- Teraz tak, m�j drogi - odrzek� Sean. - George Bush nie u-
wzi�� si�jedynie na Saddama Husajna, on jest zawzi�ty na Arab�w
w og�le. To bzdury, oczywi�cie, ale w�a�nie tak to widzi wielu fa
natyk�w arabskich, takie ugrupowania, jak Hezbollah, OWP czy te
dzikusy z Gniewu Allaha. Oni mogliby przyczepi� sobie bomb� do
paska i zdetonowa� j�, gdy prezydent �ciska�by kolejn� d�o� w t�u
mie. Znam takich. Wiem, jak my�l�. Pomaga�em szkoli� ludzi
z Hezbollahu w Bejrucie. Pracowa�em te� dla OWP.
- My�lisz, �e teraz nikt nie dostanie si� blisko Busha?
- Poczytaj gazety. Ka�dy, kto jest cho�by troch� podobny do
Araba, nie wychodzi teraz na ulic� w Nowym Jorku i w Waszyng
tonie.
- Pan w najmniejszym stopniu nie wygl�da na Araba - zauwa
�y� Aroun. - Ma pan jasne w�osy.
Dillon potrz�sn�� g�ow�.
- Prezydent Bush ma najlepsz� ochron� na �wiecie, zapewniam, pier�cie� z �elaza. Nie wychodzi z domu, gdy wrze w Zatoce, zapami�tajcie to sobie.
- A jego sekretarz stanu, James Baker? - spyta� Michael. - On
bezustanie podr�uje pomi�dzy zwa�nionymi krajami w Europie.
- Tak, ale jest pewien problem. B�dziesz wiedzia�, �e by�
w I^ondynie lub Pary�u dopiero po jego wyje�dzie, bo poka�� to
w telewizji. Nie, Amerykan�w mo�ecie sobie darowa�.
22
Zapad�a cisza, Michael milcza� przygn�biony. Pierwszy przem�wi� Makiejew.
- W takim razie daj nam dow�d swego zawodowstwa, Sean.
Gdzie jest najs�absza ochrona przyw�dc�w pa�stwowych?
Dillon g�o�no si� roze�mia�.
- S�dz�, �e na to pytanie mo�e odpowiedzie� wasz cz�owiek
z Winchester i Sandhurst.
W tym momencie Rashid u�miechn�� si�.
- Ma pan racj�. Brytyjczycy s� chyba najlepsi na �wiecie w taj
nych operacjach. Sukces ich Special Air Service'u m�wi sam za
siebie, ale w innych dziedzinach... - Pokr�ci� g�ow�.
- Ich najwi�kszym problemem jest biurokracja - wyja�ni� Dil
lon. - Wywiad brytyjski dzia�a w dw�ch g��wnych sekcjach. Na
zywaj� je MI-5 i MI-6. MI-5 - dok�adnie DI-5, specjalizuje si�
w kontrwywiadzie w kraju. Druga dzia�a g��wnie za granic�. Jest
jeszcze Oddzia� Specjalny w Scotland Yardzie, kt�ry dokonuje
aresztowa�. Posiada on tak�e brygad� antyterrorystyczn�. Wresz
cie jest sporo jednostek wywiadu wojskowego. Wszyscy zaczyna
j� by� aktywni, gdy co� jest nie tak, panowie.
Rashid dola� mu szampana.
- Chce pan powiedzie�, �e dlatego �le chroni� swoich przy
w�dc�w? Czy na przyk�ad kr�low�?
- Daj spok�j - powiedzia� Sean. - Obecnie jest inaczej ni� kil
ka lat temu, gdy kr�lowa obudzi�a si� w Pa�acu Buckingham i uj
rza�a intruza siedz�cego na ��ku. To by�o tak dawno - sze�� lat te
mu -w�wczas IRA chcia�a dopa�� Margaret Thatcher i ca�y gabi
net brytyjski w hotelu �Brighton", podczas konferencji partii
torys�w. - Odstawi� kieliszek i zapali� kolejnego papierosa. - Bry
tyjczycy s� bardzo staromodni. Lubi�, �eby policjant mia� mundur,
bo wtedy wiedz�, kto to jest, i nie lubi�, �eby im m�wi�, co maj�
robi�. To odnosi si� tak�e do Rady Ministr�w, kt�ra przechadza si�
po ulicach z dom�w w Westminsterze do siedziby parlamentu.
- Szcz�liwie dla nas - zauwa�y� Makiejew.
- Zgadza si� � przytakn�� Dillon. � Cackaj� si� nawet z terro
rystami, do pewnego stopnia, oczywi�cie. Nie tak jak wywiad fran
cuski. Jezu, ch�opaki z Action Service rozszarpaliby mnie, a m�j
ty�ek posadziliby na krzes�o elektryczne, zanim spostrzeg�bym, co
si� dzieje. Ale je�li pope�ni� b��d, trzeba go wykorzysta�.
- Co masz na my�li? - zapyta� Makiejew.
- Masz dzisiejsz� popo�udni�wk�?
23
- Oczywi�cie, ju� j� czyta�em - odpar� Aroun. - Ali, le�y na
moim biurku.
Kiedy Rashid powr�ci� z egzemplarzem Paris Soir, Dillon poleci� mu:
- Strona druga. Czytaj g�o�no. To was na pewno zainteresuje.
Nala� sobie szampana, podczas gdy Rashid zacz�� czyta�.
- �Pani Margaret Thatcher, by�a premier Wielkiej Brytanii, za
trzyma si� na noc w Choisy jako go�� prezydenta Mitterranda. Ra
no b�d� kontynuowa� rozmowy. Margaret Thatcher wyjedzie
o drugiej po po�udniu na lotnisko wojskowe w Valenton, sk�d sa
molotem RAF-u odleci do kraju."
- Niewiarygodne, prawda? Pozwolili na wydrukowanie czego�
takiego. Gwarantuj�, �e jutro g��wne dzienniki londy�skie prze
drukuj� to.
Zapanowa�a ci�ka cisza, kt�r� przerwa� Michael.
- Nie sugeruje pan chyba...?
Dillon zwr�ci� si� do Rashida:
- Macie na pewno jakie� mapy drogowe. Przynie� je.
Ali szybko wyszed�.
- Dobry Bo�e, Sean, nawet ty nie... -j�ka� si�Makiejew.
- A dlaczego nie? - zapyta� ch�odno Dillon i zwr�ci� si� do
Arouna: - M�wi� powa�nie, chcecie czego� wielkiego. Czy Mar
garet Thatcher odpowiada wam, czy po prostu �artujemy?
Zanim Michael zd��y� odpowiedzie�, wr�ci� Rashid z mapami drogowymi. Rozpostar� jedn� na stole i m�czy�ni pochylili si� nad ni�. Jedynie Makiejew zosta� przy kominku.
- Choisy - wskaza� Sean. - Czterdzie�ci osiem kilometr�w od
Pary�a. Tu jest lotnisko w Valenton, zaledwie jedena�cie kilome
tr�w dalej. - Czy macie map� o wi�kszej skali?
- Tak. - Ali roz�o�y� nast�pn�.
- Dobrze - rzek� Dillon. - Tylko jedna droga ��czy Choisy
z Valenton, a tu, pi�� kilometr�w od lotniska, znajduje si� skrzy�o
wanie tor�w kolejowych. Miejsce jest doskona�e...
- Na co? - zapyta� Aroun.
- Na zasadzk�. S�uchajcie, wiem, jak to si� odbywa. Jeden sa
moch�d, najwy�ej dwa i eskorta. Sze�ciu policjant�w na motocy
klach.
- O Bo�e! -szepn�� Michael.
- No dobrze. B�g ma tu bardzo ma�o do powiedzenia. To si�
24
musi uda�. Szybko, prosto, jak to Brytyjczycy zwykli m�wi�: pestka.
Aroun popatrzy� na Josefa, a ten wzruszy� ramionami.
- On m�wi powa�nie, Michaelu. Powiedzia�e�, czego by�
chcia�, wi�c teraz zdecyduj si�.
Aroun wzi�� g��boki oddech.
- W porz�dku.
- Dobrze - spokojnie odpar� Dillon. Si�gn�� na biurko po notes
i d�ugopis i co� szybko napisa�. - Tu jest numer mojego konta
w Zurichu. Przeleje pan milion funt�w jutro rano.
- Z g�ry? - zdziwi� si� Rashid. - Czy nie jest pan zbyt pewny
swego?
- Nie, synu, to wy raczej wymagacie za wiele. Zasady si� zmie
ni�y. Po szcz�liwej realizacji oczekuj� nast�pnego miliona.
- Niech pan pos�ucha - zacz�� Ali, lecz Aroun powstrzyma� go
ruchem d�oni.
- Panie Dillon. Za t� sum� to dobry interes. Co teraz mo�emy
dla pana zrobi�?
- Potrzebuj� pieni�dzy w celach operacyjnych. Domy�lam si�,
�e trzyma pan du�e ilo�ci tego brudnego towaru w domu?
- Bardzo du�e. - Michael u�miechn�� si�. - Ile panu potrzeba?
- Ma pan, powiedzmy, dwadzie�cia tysi�cy dolar�w?
- Oczywi�cie. - Aroun skin�� na Rashida, kt�ry oddali� si�
w drugi koniec pokoju i odchyli� obraz, ods�aniaj�c sejf. - A co ja
mog� zrobi�? - zapyta� Makiejew.
- Pami�tasz stary magazyn na Rue de Helier, z kt�rego korzy
stali�my kiedy�? Masz jeszcze klucz?
- Oczywi�cie.
- Dobrze. Mam tam troch� rzeczy, ale do tej roboty chcia�bym
lekki pistolet maszynowy, Heckler & Koch lub M60. Albo co� po
dobnego. - Spojrza� na zegarek. - �sma. Chcia�bym to mie� do
dziesi�tej. Zgoda?
- Oczywi�cie - powt�rzy� Makiejew.
Rashid wr�ci� z ma�� teczk�.
- Tu jest dwadzie�cia tysi�cy. Banknoty studolarowe.
- Mo�na je w jaki� spos�b rozpozna�? � spyta� Dillon.
- Nie - odpowiedzia� Michael.
- Dobrze. Zabieram te� mapy.
Podszed� do drzwi, otworzy� je i zacz�� schodzi� po kr�conych schodach. Aroun, Rashid i Makiejew pod��yli za nim.
25
- To naprawd� wszystko, panie Dillon? - upewnia� si� Micha-
el. - Czy co� jeszcze mamy dla pana zrobi�? Nie b�dzie pan po
trzebowa� naszej pomocy?
- Kiedy jej potrzebuj�, korzystam z us�ug kryminalist�w - od
par� Sean. - Kanciarze, pracuj�cy dla pieni�dzy, s� zwykle bardziej
godm zaufania ni� politycznie motywowani gorliwcy. Nie zawsze,
ale w wi�kszo�ci przypadk�w. Nie martwcie si�, dam zna� w razie
czego. Id�.
Ali otworzy� drzwi, do �rodka wlecia� deszcz ze �niegiem i Dillon naci�gn�� czapk�.
- Cholerna noc.
- Jeszcze jedno, Dillon - powiedzia� Rashid. - Co b�dzie, je�e
li si� nie uda? To znaczy, pan b�dzie mia� milion z g�ry, a my...
- Nie my�l o tym, synu. Zapewni� wam inny odpowiedni cel.
Jest jeszcze nowy brytyjski premier, John Major. Przypuszczam,
�e jego g�owa b�dzie r�wnie odpowiednia dla waszego szefa
w Bagdadzie.
Wyszed� w deszcz i zatrzasn�� za sob� drzwi.
Rozdzia� II
Zatrzyma� si� przed �Czarnym Kotem" ju� po raz drugi tej nocy. Knajpa by�a wyludniona, jedynie jaka� para siedzia�a w rogu przy stole, trzymaj�c si� za r�ce, a przed nimi sta�a butelka. Cicho gra� akordeon, a muzyk r�wnocze�nie rozmawia� z barmanem. Obaj byli znani jako bracia Jobert, gangsterzy drugiej kategorii z paryskiego p�wiatka. Ich dzia�alno�� zosta�a ograniczona, w momencie gdy Pierre, ten za barem, straci� lew� nog� w wypadku samochodowym po napadzie z broni�.
Kiedy drzwi otworzy�y si� i Dillon wszed� do �rodka, drugi z braci, Gaston, przerwa� gr�.
- Och, monsieur Rocard. Ile� to czasu...?
- Gaston! - Sean u�cisn�� jego d�o� i zwr�ci� si� do barmana. -
Pierre!
- Widzi pan, ci�gle pami�tam t� irlandzk� melodi�. - Pierre za
gra� kilka takt�w.
- Doskonale - rzek� Dillon. - Prawdziwy z ciebie artysta.
M�odzi podnie�li si� zza stolika i wyszli. Pierre wyj�� p� butel
ki szampana z barowej lod�wki.
- My�l�, �e napijesz si� szampana, przyjacielu? Nic specjalne
go; jeste�my biedni.
- Czy mam krzycze� na ca�y bar? - spyta� Dillon.
- A o co chodzi? - zapyta� Pierre.
- Chc� wam zaproponowa� ma�� robot�. - Sean skin�� w stron�
drzwi. - Dobrze by by�o, gdyby�cie zamkn�li.
Gaston postawi� akordeon na barze, podszed� do drzwi, zamkn�� je i zaci�gn�� �aluzje; potem znowu usiad� na sto�ku.
- Tak, przyjacielu?
- To mo�e by� du�a forsa, ch�opcy. - Dillon otworzy� teczk�,
27
wyj�� jedn� z map i pokaza� rz�d banknot�w studolarowych. -Dwadzie�cia tysi�cy amerykaliskich. Dziesi�� teraz i dziesi�� po sko�czonej robocie.
- M�j Bo�e! - wykrzykn�� przestraszony Gaston, a Pierre pa
trzy� ponuro.
- Co to za robota?
Dillon w odpowiedzi roz�o�y� na barze map� drogow�.
- Zosta�em wynaj�ty przez Union Corse - powiedzia�, �wiado
mie wymieniaj�c najgro�niejsz� organizacj� kryminaln� we Fran
cji - aby zaj�� si� niedu�ym problemem. Sprawa, kt�r� mo�na na
zwa� wsp�zawodnictwem w interesach.
- Ach, rozumiem � odrzek� Pierre. � I pan ma to wyeliminowa�?
- W�a�nie. Osoby, kt�re mnie interesuj�, b�d� przeje�d�a� dro
g� w kierunku Valenton, jutro, zaraz po drugiej. Zamierzam zli
kwidowa� je tutaj na skrzy�owaniu.
- W jaki spos�b? - zapyta� Gaston.
- To bardzo prosta zasadzka. Wci�� siedzicie w interesie samo
chodowym, prawda? Kradzione samochody, ci�ar�wki?
- Powinien pan wiedzie�. Przecie� kupowa� pan od nas na r�
ne okazje - odpar� Pierre.
- Kilka furgonetek. Nie oczekuj� zbyt wiele.
- A co potem?
- W nocy pojedziemy w to miejsce. - Spojrza� na zegarek. -
O jedenastej. To zabierze godzin�.
Pierre potrz�sn�� g�ow�.
- Niech pan pos�ucha, to mo�e by� powa�na sprawa. Za stary
jestem na strzela nin�.
- Co� podobnego! - powiedzia� Sean. - Ilu zabi�e� w OAS?
- Wtedy by�em m�odszy.
- No c�, to odnosi si� do nas wszystkich. Nie b�dzie �adnej
strzelaniny. Wy dwaj wejdziecie i wyjdziecie tak szybko, �e nie zo
rientujecie si� nawet, co si� dzieje. Drobnostka! - Wyj�� kilka pa-
kiecik�w banknot�w studolarowych z teczki i po�o�y� na barze. -
Dziesi�� tysi�cy. No wi�c jak - wchodzicie?
Chciwo��, jak zwykle, zwyci�y�a. Pierre b�yskawicznie zgarn�� pieni�dze.
- Tak, przyjacielu, wchodzimy.
- W takim razie wr�c� tu o jedenastej.
Dillon zamkn�� teczk� i wyszed�.
Gaston zatrzasn�� za nim drzwi.
28
- Co o tym my�lisz?
Pierre nala� dwa koniaki.
- My�l�, �e nasz przyjaciel Rocard jest du�ym k�amc�.
- Ale jest tak�e bardzo niebezpieczny - odpar� Gaston. - Co
wi�c robimy?
- Poczekamy, zobaczymy. - Pierre podni�s� kieliszek. -Salut!
Drog� do magazynu na Rue de Helier Sean przeby� pieszo, klucz�c uliczkami, od czasu do czasu wtapiaj�c si� w ciemno��, �eby sprawdzi�, czy nikt go nie �ledzi. Ju� dawno nauczy� si�, �e podstaw� wszystkich grup politycznych s� frakcje i informatorzy, co by�o prawdziwe zw�aszcza w odniesieniu do IRA. Z tego powodu, jak powiedzia� Arounowi, wola� korzysta� z us�ug zawodowych kryminalist�w. �Kanciarze pracuj� dla pieni�dzy" - mawia�. Niestety, nie zawsze to si� sprawdza�o. Teraz te� zauwa�y� co� dziwnego w zachowaniu Pierre'a.
Podw�jne drzwi magazynu mia�y zamek. Otworzy� go i wszed� do �rodka. Sta�y tam dwa samochody, limuzyna Renault i ford es-cort, a tak�e przykryty p�acht� motocykl policyjny BMW. Sprawdzi�, czy wszystko w porz�dku, po czym wszed� po drewnianych schodach na strych. To nie by�a jego jedyna kryj�wka. Mia� te� bark� na rzece, ale u�ywa� jej rzadko.
W ma�ym saloniku na stole le�a�a brezentowa torba z napisem �Zam�wiono". U�miechn�� si� i rozsun�� suwak. Wewn�trz spoczywa� najnowszy model pistoletu maszynowego Ka�asznikow. Statyw by� z�o�ony, lufa zdj�ta dla �atwiejszego transportu. Obok znajdowa�o si� du�e pud�o z ta�mami naboj�w i drugie podobne. Otworzy� szuflad� w kredensie, wyj�� z�o�one w kostk� prze�cierad�o i wsadzi� do torby. Zasun�� suwak, sprawdzi�, czy ma za paskiem walthera, i z torb� w r�ce zszed� po schodach.
Zamkn�� wej�cie i ruszy� wzd�u� ulicy, opanowuj�c podniecenie. By�o to najwspanialsze uczucie na �wiecie � pocz�tek gry! Skr�ci� w g��wn� ulic�. Kilka minut p�niej zatrzyma� taks�wk� i kaza� si� zawie�� do �Czarnego Kota".
Wyjechali z Pary�a furgonetkami Renault, dok�adnie takimi samymi, z tym �e jedna by�a czarna, a druga bia�a. Gaston prowadzi�, Dillon siedzia� obok, za nimi jecha� Pierre. By�o bardzo zimno, pada� �nieg z deszczem. M�wili niewiele. Sean opar� si� i zamkn�� oczy.
29
Niedaleko od Choisy furgonetka wpad�a w po�lizg.
- Chryste Wszechmog�cy! - krzykn�� Gaston, zmagaj�c si�
z kierownic�.
- Spokojnie, to nie pora na wpadanie do rowu - uspokoi� go
Dillon. - Gdzie jeste�my?
- W�a�nie przejechali�my zakr�t. Ju� nied�ugo.
�nieg pokrywa� �ywop�oty, ale droga by�a czysta.
- Cholerna noc. Niech pan popatrzy - powiedzia� Gaston.
- Pomy�l o tych �licznych banknotach - odpar� Sean. - To po
winno ci pom�c.
Przesta�o pada�, chmury ods�oni�y sierp ksi�yca. Pod nimi, u st�p wzg�rza, pali�o si� czerwone �wiat�o na przeje�dzie kolejowym. Po jednej stronie sta� stary budynek -jego okna by�y zabite deskami, a podw�rko pokryte �niegiem.
- Zatrzymaj si� tutaj - poleci� Dillon.
Gaston wykona� polecenie i wy��czy� silnik. Podjecha� Pierre w bia�ym renaulcie, niezgrabnie wysiad� z kabiny i do��czy� do nich.
Dillon spojrza� na oddalone o kilkana�cie metr�w skrzy�owanie i pokiwa� g�ow�.
- Doskonale. Daj kluczyki.
Gaston poda� mu je. Irlandczyk otworzy� tylne drzwi i wydoby� torb�. M�czy�ni przygl�dali si�. Sean rozpi�� suwak, wyj�� ka�a-sznikowa, wprawnie za�o�y� luf�, a potem umie�ci� pistolet tak, aby by� skierowany do ty�u. Nape�ni� magazynek.
- Wygl�da naprawd� gro�nie - rzek� Pierre.
- Ma siedmiomilimetrowe pociski plus pociski smugowe
i przeciwpancerne - odpar� Dillon. - Zabija doskonale. Widzia
�em kiedy�, jak taki jeden rozbi� w perzyn� land rovera z brytyjski
mi spadochroniarzami.
- No tak -skomentowa� Pierre, a gdy Gaston zamierza� co� do
da�, ostrzegawczo po�o�y� d�o� na jego ramieniu. - Co jest w tym
drugim pudle?
- Dodatkowa amunicja.
Dillon wyj�� z torby prze�cierad�o, przykry� nim karabin i zamkn�� drzwi na klucz. Usiad� za kierownic�, zapali� silnik i odjecha� furgonetk� kilka metr�w, po czym ustawi� j� pod k�tem do skrzy�owania. Wysiad� i zamkn�� drzwi na kluczyk. Chmury znowu zakry�y ksi�yc, deszcz ze �niegiem pada� coraz mocniej.
- Zostawia to pan tak tutaj? - zapyta� Pierre. - A je�li kto�
sprawdzi?
30
_ Je�li kto� sprawdzi? - powt�rzy� Sean, ukl�k� przy tylnym kole, wyj�� z kieszeni n� i wbi� go w opon�. Rozleg� si� syk powietrza i ko�o gwa�townie osiad�o.
Gaston pokiwa� g�ow�.
- Sprytnie. Ten, kto si� zainteresuje, pomy�li, �e awaria.
- A co z nami? - spyta� Pierre. - Co my mamy robi�?
- To proste. Gaston przyjedzie bia�ym renaultem o drugiej po
po�udniu. Blokuje drog� na skrzy�owaniu, nie tory kolejowe, tylko
drog�, zamyka samoch�d, zostawia go i wynosi si� st�d. - Zwr�ci�
si� do Pierre'a. - Ty jedziesz za nim, zabierasz go i walicie prosto
do Pary�a.
- A pan? - zapyta� wy�szy z braci.
- Ja ju� tu b�d�, czekaj�c na furgonetk�. Wr�c� sam. A teraz je
dziemy z powrotem do Pary�a. Mo�ecie podrzuci� mnie do �Czar
nego Kota" i na tym koniec. Wi�cej mnie nie zobaczycie.
- A reszta pieni�dzy? - spyta� Pierre, siadaj�c za kierownic� re
naulta.
- Dostaniecie j�, nie martwcie si� - odrzek� Dillon. - Zawsze
dotrzymuj� s�owa i tego samego oczekuj� od innych. To sprawa
honoru, przyjacielu. Ruszajmy ju�.
Znowu opar� si� wygodnie i zamkn�� oczy. Pierre spojrza� na brata, w��czy� silnik i ruszyli.
By�o wp� do drugiej, gdy dojechali do �Czarnego Kota". Obok klubu znajdowa� si� gara�. Gaston otworzy� drzwi i Pierre wjecha� do �rodka.
- Id� ju�- powiedzia� Dillon.
- Nie wejdzie pan? - zapyta� Pierre. - Gaston mo�e potem
odwie�� pana do domu.
Sean u�miechn�� si�.
- Nigdy w �yciu nikt nie odwozi� mnie do domu.
Odszed� i skr�ci� w boczn� uliczk�.
- Za nim, nie zgub go.
- Dlaczego? - zapyta� Gaston.
- Chc� wiedzie�, gdzie mieszka. To �mierdzi, Gastonie, �mier
dzi jak zepsuta ryba, ruszaj wi�c.
Dillon szed� szybko, skr�caj�c z uliczki w uliczk�, jak zwykle, ale Gaston, z�odziej od dzieci�stwa i znawca takich metod, szed� za nim w odpowiedniej odleg�o�ci. Irlandczyk zamierza� wr�ci�
31
do magazynu przy Rue de Helier, ale zatrzyma� si� na rogu, aby zapali� papierosa. Obejrza� si� i zauwa�y� ruch - to Gaston nurkowa� w jak�� bram�.
Wystarczy�o mu samo podejrzenie. Przez ca�y wiecz�r czu�, �e co� jest nie tak. Skr�ci� w lewo, zawr�ci� w stron� rzeki i przeszed� chodnikiem wzd�u� rz�du obsypanych �niegiem ci�ar�wek. Wszed� do ma�ego hoteliku, najta�szego z mo�liwych, wykorzystywanego przez prostytutki i zatrzymuj�cych si� na noc kierowc�w.
Bardzo stary recepcjonista ubrany by� w p�aszcz i szalik. Od�o�y� ksi��k� i przetar� wilgotne oczy.
- S�ucham pana?
- Kilka godzin temu przywioz�em �adunek z Dijon. Zamierza
�em wr�ci� tej nocy, ale mam k�opoty z ci�ar�wk�. Potrzebuj�
��ka.
- Trzydzie�ci frank�w.
- �artuje pan - odpowiedzia� Sean. - Wyjd� st�d o brzasku.
Stary wzruszy� ramionami.
- Dobra, ma pan numer osiemna�cie za dwadzie�cia frank�w,
ale po�ciel nie by�a zmieniana.
- A kiedy to robicie? Raz w miesi�cu? - Dillon wzi�� klucz, za
p�aci� i wszed� na g�r�.
Pok�j wygl�da� obrzydliwie, tak jak si� tego spodziewa�, nawet w rozproszonym �wietle z zewn�trz. Sean zamkn�� drzwi, w ciemno�ciach ostro�nie podszed� do okna i wyjrza�. Dostrzeg� Gasto-na, odchodz�cego wzd�u� chodnika.
- Och, kochany - szepn��.
Zapali� papierosa i po�o�y� si� na ��ku ze wzrokiem utkwionym w sufit.
Pierre, siedz�c przy barze w �Czarnym Kocie" i czekaj�c na powr�t brata, wertowa� dla zabicia czasu Paris Soir. Nagle zauwa�y� wzmiank� o spotkaiuu Margaret Thatcher z Mitterandem. Przeszy� go dreszcz i przera�ony przeczyta� notatk� ponownie. W tym momencie do �rodka wpad� Gaston.
- Co za noc! Jestem przemarzni�ty na ko��. Nalej mi koniaku.
- Prosz�. - Pierre nala� troch� do kieliszka. - Przeczytaj sobie
interesuj�cy smako�yk w Paris Soir.
Gaston wzi�� gazet� i za krztusi� si� koniakiem.
- M�j Bo�e, ona nocuje w Choisy!
- I wylatuje z lotniska w Yalenton. Wyje�d�a z Choisy o dru-
32
giej. De czasu zabierze jej dotarcie do przejazdu kolejowego? Dziesi�� minut?
- Och Bo�e, nie! -j�kn�� Gaston. -1 my w tym maczamy pal
ce. To wykracza poza nasz� dzia�k�, Pierre. Je�eli to si� zdarzy, na
ulice wylegn� wszystkie gliny.
- Ale to si� nie zdarzy. Wiedzia�em, �e sukinsyn przychodzi
z czym� niedobrym. Z nim zawsze jest co� nie tak. �ledzi�e� go?
- Tak, kluczy� ulicami, a potem wyl�dowa� w tej pchlej dziurze
przy rzece, kt�r� prowadzi stary Francois. Widzia�em przez okno.
_ Wzdrygn�� si�. -1 co teraz zrobimy? - Prawie szlocha�. - To ko
niec, Pierre. Zamkn� nas na amen.
- Nie, nie zamkn� - odpar� Pierre. - Nie, je�eli go powstrzyma
my. B�d� nam wdzi�czni. Kto wie, mo�e dostaniemy nagrod�. Jaki
jest numer telefonu do inspektora Savary'ego?
- On na pewno jest ju� w ��ku.
- Na pewno, idioto. Przytulony do swej starej, tak jak przysta�o
na dobrego detektywa. Po prostu b�dziemy musieli go obudzi�.
Zadzwoni� telefon, inspektor Jules Savary obudzi� si� przeklinaj�c. By� sam, poniewa� jego �ona pojecha�a na tydzie� do Lyonu, do matki. Mia� ci�ki wiecz�r. Dwa napady z broni� w r�ku i napa�� na tle seksualnym na kobiet�. W�a�nie zd��y� usn��. . Podni�s� s�uchawk�.
- Savary.
- To ja, inspektorze, Pierre Jobert.
Jules spojrza� na stoj�cy przy ��ku zegarek.
- Na mi�o�� bosk�, Jobert, jest druga trzydzie�ci.
- Wiem, inspektorze, ale mam dla pana co� super.
- Jak zwykle, ale to mo�e poczeka� do rana.
- Nie s�dz�, inspektorze. Proponuj�, �eby zosta� pan najs�yn
niejszym glin� we Francji. Taka gratka trafia si� raz w �yciu.
- M�w.
- Chodzi o Margaret Thatcher. Zatrzyma�a si� na noc w Choisy,
wyje�d�a do Valenton o drugiej. Mog� panu opowiedzie� o pewnym
facecie, kt�ry chce dopilnowa�, aby nigdy tam nie dojecha�a.
Inspektor poczu�, �e opuszczaj� go resztki senno�ci.
- Gdzie jeste�? W �Czarnym Kocie"?
- Tak-odpowiedzia� Jobert.
- B�d� za p� godziny.
Rzuci� s�uchawk�, wyskoczy� z ��ka i zacz�� si� ubiera�.
33
Dok�adnie w tej samej chwili Dillon zdecydowa� si�. Fakt, �e Gaston go �ledzi�, oznacza� nie tylko to, �e bracia chcieli co� o nim wiedzie�. Musia�o by� co� jeszcze.
Wyszed�, zamykaj�c drzwi na klucz, znalaz� tylne schody i ostro�nie zszed�. Na dole znajdowa�y si� drzwi, przez kt�re wydosta� si� na podw�rko na ty�ach hotelu. Alejka wychodzi�a na ulic�. Przeci�� j�, przeszed� wzd�u� linii zaparkowanych ci�ar�wek, po czym wybra� jedn�, stoj�c� jakie� pi�tna�cie metr�w od hotelu. Wyj�� n� i pomajstrowa� przy bocznym okienku. Chwil� p�niej by� ju� w �rodku. Usiad� wygodnie, podni�s� ko�nierz, wsadzi� r�ce do kieszeni i czeka�.
By�o wp� do czwartej, gdy pod hotel podjecha�y cztery nie oznakowane samochody. Wysiad�o z nich o�miu m�czyzn, wszyscy bez mundur�w, co by�o interesuj�ce.
�Za�o�� si�, �e to Action Service" - pomy�la�.
Z ostatniego samochodu wysiad� Gaston Jobert. M�czy�ni przez chwil� rozmawiali, po czym weszli do hotelu. Sean pomy�la� zadowolony, �e przeczucie go nie myli�o. Wysiad� z ci�ar�wki, przeszed� na drug� stron� i uda� si� w kierunku magazynu przy Rue de Helier.
Francuska Secret Service, przez lata powszechnie znana jako SDECE, zmieni�a pod rz�dami Mitterranda nazw� na Direction Generale de la Securite Exterieure, DGSE, w celu poprawienia reputacji podejrzanej, nieczystej i bezwzgl�dnej organizacji o kompletnie zszarganej opinii. Tylko niewiele organizacji wywiadowczych na �wiecie osi�ga�o tak dobre rezultaty w owej pracy.
Dawniej Secret Service podzielona by�a na pi�� sekcji i wiele departament�w; najlepsza czy te� najgorsza, w zale�no�ci od punktu widzenia, by�a Sekcja Pi�ta, powszechnie znana jako Action Service, odpowiedzialna za zlikwidowanie OAS.
Pu�kownik Max Hernu by� w to wszystko mocno zaanga�owany, tropi� OAS tak bezlito�nie jak nikt inny, pomimo i� s�u�y� jako spadochroniarz w Indochinach i Algierii. By� to sze��dziesi�-ciojednoletni, elegancki, siwow�osy m�czyzna. Siedzia� teraz w swoim biurze na pierwszym pi�trze, w kwaterze g��wnej DGSE przy Boulevard Mortier. By�a pi�ta rano i Hernu, w okularach w rogowej oprawie, przegl�da� le��cy przed nim na biurku raport. Nocowa� w wiejskim domku sze��dziesi�t kilometr�w od Pary�a
34
i dopiero co przyjecha�. Inspektor Savary przygl�da� mu si� z szacunkiem.
Hernu zdj�� okulary.
- Nienawidz� tej pory dnia. Przywodzi mi na my�l Dien Bien
phu i czekanie na koniec. M�g�by mi pan nala� jeszcze kawy?
Savary wzi�� jego kubek i podszed� do elektrycznego czajnika.
- Co pan o tym s�dzi?
- Wierzy pan we wszystko, co m�wi� ci bracia Jobert?
- Absolutnie, sir, znam ich od lat. Du�y Pierre by� w OAS i s�
dzi, �e to dodaje mu klasy, ale tak naprawd� s� rzezimieszkami
drugiej kategorii. Kradn� samochody.
- To wi�c przekracza ich kompetencje?
- Zdecydowanie. Przyznali si�, �e dawniej sprzedawali temu
Rocardowi samochody.
- Kradzione?
- Tak.
- Chyba m�wi� prawd�. Te dziesi�� tysi�cy dolar�w m�wi za
nich. A ten Rocard... Jest pan do�wiadczonym policjantem, inspe
ktorze. Ile lat na ulicy?
- Pi�tna�cie, sir.
- Prosz� przedstawi� mi swoj� opini�.
- Opis tego cz�owieka jest ciekawy, poniewa� bracia twierdz�,
�e on w�a�ciwie nie ma wygl�du. Jest ma�y, oko�o metra sze��dzie
si�t pi��, kolor oczu nieokre�lony, jasne w�osy. Gaston m�wi, �e
gdy spotkali go po raz pierwszy, pomy�la�, �e to jakie� zero. A po
tem facet za�atwi� w pi�� sekund jakiego� go�cia dwa razy wi�
kszego od siebie.
- Dalej. - Hernu zapali� papierosa.
- Pierre m�wi, �e jego francuski jest za dobry.
- Co ma na my�li?
- On sam nie wie, ale czuje, �e co� nie jest w porz�dku.
- �e nie jest Francuzem?
- W�a�nie. I jeszcze dwa fakty. Zawsze gwi�d�e jak�� �miesz
n� melodi�. Gaston z�apa� j�, bo gra na akordeonie. Rocard powie
dzia� mu, �e to piosenka irlandzka.
- Interesuj�ce.
- Kiedy montowa� pistolet maszynowy na tyle wozu w Valen-
ton, powiedzia� ch�opakom, �e to ka�asznikow, ale nie na zwyk�e
kule, tylko na pociski smugowe i przeciwpancerne. Powiedzia�, �e
35
widzia�, jak taki zmi�t� land rovera pe�nego brytyjskich �o�nierzy. Pierre nie chcia� go pyta�, gdzie to by�o.
- Czuje si� tu IRA, co, inspektorze?
- Nasi ludzie poszperali w kartotekach. Przegl�daj� je teraz Jo-
bertowie.
- Wspaniale. - Hernu wsta� i tym razem sam dola� sobie kawy.
- Co pan s�dzi o tym, �e nie by�o go w hotelu? Czy�by zosta� za
alarmowany?
- By� mo�e, lecz niekoniecznie - odrzek� Jules. - Zawodowiec
usi�uj�cy zrobi� skok swego �ycia. Mo�e jest po prostu przesadnie
ostro�ny, tylko po to, aby upewni� si�, �e nikt nie b�dzie go �ledzi�
a� do miejsca przeznaczenia. Jednak ani troch� nie ufa�bym Jober-