6739
Szczegóły |
Tytuł |
6739 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
6739 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 6739 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
6739 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Anthony Burges
Mechaniczna Pomara�cza
Cz�� pierwsza
1
- To co teraz, ha?
By�em ja, to znaczy Alex, i trzech moich kumpli, to znaczy Pete, Georgie i Jo�op, a Jo�op to znaczy po nastojaszczy Jo�op, i siedzieli�my w Barze Krowa zastanawiaj�c si�, co zrobi� z tak pi�knie rozpocz�tym, a wiecz�r by� chujnia mrok zi�b zima sukin kot cho� suchy. W Barze Krowa dawali mleko z czym�, to by�a taka melina, a mo�e wy ju� nie pami�tacie o braciszkowie moi, co to by�y za meliny, bo wszystko si� teraz tak bystro zmienia i wszyscy raz dwa zabywaj�, gazet si� te� wiele nie czyta. Wiec w tym pabie sprzedawali mleko z dodatkiem czego� jeszcze. Na spirtne nie mieli pozwolenia, ale jeszcze nie wyszed� ukaz, re nielzia robi� tych nowych sztuczek, co je dobawiali do regularnego mleczka, wi�c mog�e� sobie w nim kaza� na przyk�ad welocet albo syntemesk, albo drenkrom, albo jeszcze jeden czy drugi taki maraset, �e mia�e� od niego rozkoszne, ujutne pi�tna�cie minut sam na sam podziwiaj�c Pana Boga i Wsiech Jego Anio��w i �wi�tych w lewym bucie i do lego b�yski wybuchy na ca�y m�zg, no po prostu horror szo�! Albo mog�e� pi� mleko z �yletami w �rodku, tak si� u nas m�wi�o, �e si� cz�owiek od niego naostrzy i jest got�w na niemno�ko tego brudnego, co to dwadzie�cia w jedno, i jak raz to pili�my tego wieczora, od kt�rego zaczn� opowie��.
W karmanach mieli�my spore dziengi, wi�c je�li chodzi o zachwat szmalcu, to nie by�o potrzeby flekowa� �adnego dziada w ciemnej uliczce i patrze�, jak on si� ma�e we krwi, kiedy my liczymy urobek i dzielimy na czterech, ani te� robi� ultra kuku jakiej� starej siwej babuli w sklepie, a potem si� udala� z rechotem i z bebechami jej kasy. Ale, jak to m�wi�, sama forsa nie daje szcz�cia.
Wszyscy czterej byli�my jak z �urna�a wyci�ci, to znaczy wed�ug tamtej mody, czarne bardzo obcis�e rajtki z tak zwanym auszpikiem czyli odlewk� dopasowan� w kroku, pod rajtkami, jako os�ona i zarazem jako taki wz�r, kt�ry by�o wida� w odpowiednim �wietle, u mnie w kszta�cie paj�ka, Pete mia� grab� (to znaczy r�k�), Georgie bardzo elegancki kwiat, a ten bidny stary Jolop mia� na odlewce taki bardzo na huzia ryj (to znaczy mord�) pajaca, bo on w og�le nie ocze� chwyta� i by� niew�tpliwie z nas czterech najg�upszy. Nast�pnie mieli my wci�te pid�aki bez klap, tylko te ogromne wypchane ramiona (po naszemu: plecza), taka jak gdyby zgrywa, �e kto� mo�e po nastojaszczy mie� takie szerokie bary. No i opr�cz tego, braciszku mieli�my te nie sawsiem bia�e halsztuki, co wygl�da�y jak piure z kartoszki z takim jakby deseniem od widelca. Kud�y mieli�my nie za d�ugie i buty w sam raz takie do kopania.
- To co teraz, ha?
Przy barze siedzia�y w kupie trzy dziule, ale nas by�o czterech i mieli�my t� pryncypialno��, �e jeden za wsiech, wsie za jednego. Te trzy psiczki te� by�y jak z �urna�a, mia�y peruki na baszkach, fioletow�, zielon� i pomara�czow�, a ka�da w cenie, no, ja bym powiedzia�, przynajmniej trzy albo czterotygodniowy zarobek takiej dziuszki, no i makija� pod kolor (to znaczy t�cza wok� oczu i usto rozmalowane bardzo szeroko). Dalej mia�y czarne, d�ugie, zupe�nie proste kiece, a na nich przy grudkach wpi�te srebrnego koloru znaczki, na kt�rych by�y imiona bojk�w: Joe, Mike i tak dalej. A to mia�o znaczy�, �e niby z tymi malczykami si� przedzioba�y, zanim im stukn�o czterna�cie lat. Krugom �ypa�y na nas i ju� mi sie prawie zachcia�o ba�akna� (normalnie k�cikiem ust), �eby zrobi� we trzech niemno�ko seksu, a bidnego starego Jo�opa sp�awi�, bo do tego wystarczy kupi� mu p� litra bia�ego, tyle �e z syntemeskiem i szlus, ale to by by�o nie fer. Bo Jo�op by� wyj�tkowo nieatrakcyjny no i taki, jak si� nazywa�, ale w walce to by� brudas po prostu horror szo�! i bardzo zr�czny w butach.
- To co teraz, ha?
Ten cz�onio, co siedzia� ko�o mnie, bo tam by�o d�ugie wygodne siedzenie z pluszu wzd�u� ca�ych trzech �cian, to by� ju� nie�le w trakcie, oczy mia� szklane i tylko z niego bulgota�y takie s�owa w rodzaju: - Arystotele morele �e mu cieczka rododendron to ju� farfoklem prima bulba. - Rzeczywi�cie by� daleko w tym kraju, no wprost na orbicie, i ja wiedzia�em, jak to jest, bo te� pr�bowa�em tego jak ka�dy, ale na ten raz jako� mi sie poduma�o, �e to tch�rza robota, braciszkowie moi. G�otn��e� sobie tego mleka i le�ysz, i dostajesz takiej prydumki. ze wszystko co ci� otacza, ju� jakby przesz�o. To znaczy wszystko widzisz dooko�a o kej, bardzo wyra�nie, stoliki, lampy, stereo, dziobki i ma�ysz�w, ale wszystko jak gdyby ju� by�o i nie jest. I jeste� jakby zahipno na sw�j but albo pazur, co popadnie, i r�wnocze�nie jakby ci� kto wzi�� za kark i trz�cha� niby koszk�. Tak ci� trz�sie i trz�sie, a� niczewo nie zostanie. Ju� straci�e� imi�, p�y� i samego siebie i masz to w rzopie, i czekasz, kiedy ci si� ten but czy pazur zacznie robi� z�ty, a potem jeszcze bardziej ��ty i jeszcze. Potem �wiat�a zaczynaj� si� wzrywa� jak bombatomba i ten but czy pazur, czy ociupinka b�ocku na brzegu nogawki, co by nie by�o, zmienia si� w ogromne ogromne miejsce, wi�ksze od ca�ego �wiata, i jak raz masz si� znale�� ry�o w ry�o z Panem Bogiem, kiedy to si� nagle urywa. Zn�w jeste� tu i taki wi�cej mizgl�cy, bu�ka ci si� wykrzywia do bu-hu-huu. Wi�c to jest fajne, ale tch�rzliwe. Nic po to nas wywalili na �wiat, �eby�my si� obszczali z Bogiem. Takie sztuczki to mog� z cz�owieka wypru� ca�� ikr� i wszystko co dobre.
- To co teraz, ha?
Stereo by�o wkluczone i zdawa�o si�, �e g�os tej syngierki lata po ca�ym barze, do sufitu i apia� w d� od �ciany do �ciany. To Berti Laski chrypia�a taki bardzo starychowski kawa�ek pod tytu�em: Opalasz mi farb�. Jedna z trzech fifek przy barze ci�gle wypacza�a brzuch i wci�ga�a go w rytmie tej tak zwanej muzyki. Czu�em, jak te �ylety w mleku zaczynaj� mnie rypa� i teraz ju� by�em got�w na niemno�ko tego co to dwadzie�cia w jedno. Wiec da�em skowyt: - Aut aut aut raus! - jak psiuk i �omot tego cz�onia, co siedzia� ko�o mnie i by� tak daleko i co� bulgota�, w s�uch czyli w ucho, horror szo�! ale on da�e nie poczu� i wci�� posuwa� swoje: - Telefonczyk mu tward �e laz jak bulbetle go bang tara bum. - Ale jeszcze poczuje, kiedy ocknie si� i stamt�d wr�ci.
- Raus a dok�d? - spyta� Georgie.
- A tak byle si� przej�� - powiedzia�em - i lukn��, co si� hapnie i oka�e, o braciszkowie moi.
Wi�c wytoczyli my si� w te wielk� zimow� noc i paszli po Marghanita Road, i skr�camy w Boothby Avenue i widzimy jak raz to, co nam by�o nu�no, ma�y figiel na otwarcie wieczoru. Szed� sobie taki trz�s�cy si� stary drewniak w typie jakby psora, w oczkach na klufie i z ryjem odkrytym na zimny wozduch nocny. Mia� knigi pod pach� i zafajdany parasol i wyszed� zza rogu od Publo Bibloteki, z kt�rej wtedy ju� ma�o kto korzysta�. W og�le po zmroku nigdy si� nie trafia�o du�o tych bur�uj�w starego typu, no bo wci�� za ma�o policji a my, r�wne malczyki, w mie�cie i pod bokiem, tak �e ten chryk w typie psora by� sam jeden na pustej ulicy. Wiec my podchodzimy do niego bardzo grzecznie i ja m�wi�:
- Przepraszam, braciszku.
On si� na to niemno�ko spukn��, widz�c, �e my czterej podchodzimy tak spokojnie i grzecznie i z u�miechem, ale powiada: -Tak? O co chodzi? - takim bardzo gromkim, profesorskim g�osem, jakby chcia� nam pokaza�, �e nie ma pietra. A ja do niego:
- Widz�, �e masz ksi��ki pod pach�, braciszku. To zaiste rzadka przyjemno�� w naszych czasach spotka� kogo�, kto jeszcze czyta, braciszku.
- O! - powiedzia�, ca�y si� trz�s�c. - Ach tak? O! naturalnie! - I tak patrzy� po kolei na wszystkich czterech, znajduj�c si� jakby w samym �rodeczku kwadratu z samych u�ybek i uprzejmo�ci.
- No w�a�nie - odrzek�em. - I by�bym niezmiernie ciekaw, braciszku, czy by�by� tak dobry pokaza� mi, jakie to mianowicie ksi��ki masz pod pach�. Nic na �wiecie nie sprawia mi tyle rado�ci co dobra i czysta ksi��ka, braciszku.
- Czysta - powt�rzy�. - Czysta, e? - I na to Pete grabn�� mu te trzy ksi��ki i bystro je rozda�. Poniewa� nas by�o trzech, potoczyli�my ka�dy po jednej, pr�cz Jo�opa. Moja nosi�a tytu� Podstawy krystalografii, wi�c otwar�em j� i powiadam: Znakomite, po prostu �wietne!
- i przewracam kartki. I nagle m�wi� jakby zaszokowanym g�osem:
- A c� to takiego? Co to za ohydne s�owo, rumieni� si�, kiedy na to patrz�. Zawiod�em si� na tobie, bracie, s�owo daj�.
- Ale� to - wykrztusi� - to... to...
- No - odezwa� si� Georgie - to ju� jest wed�ug mnie zupe�ne �wi�stwo. Tu jest takie s�owo, kt�re si� zaczyna na p, i drugie na ch. - Mia� knig� pod tytu�em Cuda i tajemnice p�atka �niegu.
- O! - wkluczy� si� stary bidny Jo�op, zagl�daj�c przez rami� do ksi��ki, kt�r� trzyma� Pete, i jak zwykle przesoli�. - Tu jest napisane, co on z ni� zrobi�, i jest obrazek i w og�le. - No - powiedzia� - ty to jeste� naprawd� stary i oble�ny ptak sracz.
- Stary cz�owiek, bracie, i �eby w twoim wieku - powiedzia�em i zaczynam drze� t� moj� knig�, a tamci swoje, przy czym Pete i Jo�op urz�dzaj� zawody w przeci�ganiu Systemu romboedralnego. Stary psor na to podnosi wrzask: - Ale� to nie moje ksi��ki, to dobro publiczne, ale� to czysta z�o�liwo�� i wandalizm! - albo co� w tym rodzaju. I pr�buje nam odebra� te ksi��ki, co by�o po prostu, no, wzruszaj�ce. - Oj, zas�u�y�e� sobie, bracie - powiadam - na ma�� nauczk�. -Ta ksi��ka o kryszta�ach by�a bardzo solidnie oprawiona i trudna do podarcia w kawa�ki, bo naprawd� stara i z czas�w, kiedy rzeczy si� robi�o na trwa�e, ale jako� mi si� uda�o powyrywa� kartki i kida� je gar�ciami jak p�atki �niegu, tylko du�e, na tego chryka, co ci�gle dar� mord�, a potem tamci zrobili to samo, a Jo�op tylko ich obta�cowywa� jak b�azen, bo te� i by�. - Prosz� ci� bardzo - zawo�a� Pete. - Na, masz tu swojego dorsza z kornfleku, ty brudny czytaczu �wi�stw i paskudztwa.
- Ty stary, oble�ny chryku, ty! - powiedzia�em. I zacz�li�my dopiero z nim igra�. Pete go trzyma� za graby, a Georgie zahaczy� i rozpachn�� jap�, i wtedy Jolop wyj�� mu protezy, g�rn� i doln� szcz�k�. Rzuci� je na chodnik, a ja normalnie pod but, chocia� okaza�y si� kurwa twarde, z jakiego� nowego plajstyku. Drewniak wzi�� si� co� gulgota�, u�ch y�ch o�ch, wi�c Georgie pu�ci� to jego rozdziawione japsko i tylko razik mu przysun�� t� swoj� pi�ch� w pier�cionkach, to ten stary chryk normalnie st�kn�� i od razu krew, co� pi�knego, braciszkowie moi, po prostu horror szo�! Wi�c ju� tylko zwlekli�my z niego �achy, a� do majki i d�ugich gaci (bardzo starychowskich, Jo�op zdycha� ze �miechu), po czym Pete kopn�� go fajnie w brzucho i pu�cili�my go. Polaz� tak jakby ku�tykaj�c, bo to nie by� prawdziwy mocny kop, i robi�c: - O! o! o! - i nie wiedz�c dok�d i co jest co, a my�my si� dali w chichot, a potem poszperali my w jego karmanach, tymczasem Jo�op nas obta�cowywal z tym zafajdanym parasolem, ale du�o�my nie znale�li. Kilka starych list�w, niekt�re datowane a� gdzie� w latach 1960-tych, z takimi s�owami jak: M�j najdro�szy najdro�szy, i tym podobny szajs, i k�ko z kluczami, i stare ciekn�ce pi�ro. Jo�op zaprzesta� ta�c�w z parasolem i oczywi�cie musia� wzi�� si� do czytania w glos jednego listu, jakby chcia� dokaza� wobec pustej ulicy, �e potrafi czyta�. - Moje kochanie! - wyg�asza� tym strasznie wysokim g�osem. - B�d� my�la�a o tobie, kiedy ty si� znajdziesz daleko st�d, i mam nadziej�, �e nie zapomnisz w�o�y� co� ciep�ego, je�li b�dziesz wychodzi� noc�. - I za�mia� si� bardzo gromko: ho ho ho! udaj�c, �e wyciera sobie tym rzopsko. Dobra powiedzia�em. - Ko�czymy z tym, braciszkowie moi. - W sztanach tego chryka znalaz�o si� tylko ciut ciut szmalu (to znaczy forsy), najwy�ej trzy golce, wi�c ustroili�my z t� jego drobn� parszyw� monaliz� normalnie razbros, bo to by�a kurza kasza w por�wnaniu z tym kasabubu, co�my ju� mieli przy sobie. Potem �e�my potrzaskali parasol i z ciuchami te� zrobili razrez i rzucili je na dmuch wiatru, o braciszkowie, i sko�czyli�my z tym belfrowatym chrykiem. Ja wiem, �e�my nic wielkiego zn�w nie zdzia�ali, ale to by� tylko pocz�tek wieczoru i ja ci� prze pieprz� prasza� ani twoich za to nie b�d�. �ylety w mleku z dobawk� ju� ci�y jak trza i w og�le horror szo�.
Teraz pierwsza rzecz to uskuteczni� ma�e filantro, �eby z jednej strony spu�ci� niemno�ko szmalcu i przez to mie� lepsz� motywacj� do zachwatu w jakim� tam sklepie, a z drugiej kupi� sobie zawczasu alibi, wi�c poszli�my do Ksi�cia Nowego Jorku na Amis Avenue i w tym cichym zak�tku naturalnie siedzia�y ze trzy albo cztery stare babule i ci�gn�y t� swoj� czarn� z mydlinami na koszt AZ (czyli Akcji Zasi�k�w). Wi�c my �adujemy si� jako ci dobrzy malysze, u�miechaj�c si� do wszystkich na dobry wiecz�r w ko�ci�ku, cho� te stare pomarszczone chryczki wpad�y od razu w dygot, a� im si� stare �ylaste grabki zatrz�s�y na szklanach i mydliny zacz�y chlapa� na st�. - Zostawcie nas, ch�opcy, w spokoju! - prosi jedna z mord� ca�� jak mapa od tej tysi�cletniej staro�ci. - My jeste�my biedne staruszki. - A my tylko kaliami b�ysk b�ysk b�ysk w u�miechu, siadamy i na dzwonek, iczekamy na obra. Jak podszed�, ca�y w nerwach i tr�c sobie szufle o brudny fartuch, zakazali�my ka�dy po weteranie, czyli rum z wi�niakiem, to by�o wtedy modne, a niekt�rzy jeszcze lubili w tym psiuk limonu, to by� styl kanadyjski. A ja powiadam:
- Daj co� po�ywnego tym biednym, starym babulkom. Dla ka�dej du�ego szkota i co� na wynos. - I sypn��em ca�� kiesze� monalizy na st� i tamci trzej te�, o braciszkowie moi. Wi�c te ci�ko spukni�te stare chryczki zaraz dosta�y ka�da jeden podw�jny z�otogniak i same ju� nie wiedzia�y, co robi� i co ba�akn��. Jedna wydusi�a z siebie: - Dzi�kuj�, ch�opcy - ale wida� by�o, �e czekaj�, co wrednego si� teraz hapnie. Wsio taki dano im po butli Yank General, to jest taki koniak, na wynos i do tego zakaza�em im jeszcze po tuzinie czarnej z mydlinami z dostaw� do domu na drugi dzie�, �eby ka�da z tych �mierdz�cych starych fif zostawi�a w barze sw�j adres. Za ostatek szmalu wykupili�my, o braciszkowie moi, wszystkie te paje z mi�sem, serki na krakersach, precelki, chrupki i batony czekoladowe, ile ich tylko mieli w pabie, i to te� dla tych babulek. A nast�pnie powiedzieli�m: - Wr�cimy tu za minutk�. - I te stare pudernice wci�� powtarza�y: - Dzi�kujemy wam, ch�opcy! - i: - Niech was B�g pob�ogos�awi, ch�opcy! - a my�my wyszli bez jednego centa w karmanach.
- A� si� cz�owiek czuje charoszy, nie? - powiada Pete. A stary bidny Jo�op wida� �e niezupe�nie ponia�, ale nic nie ba�akn��, bo si� cyka� �eby�my go zn�w nie nazywali durak i cudowne dziecko bez baszki. No wi�c przeszli my za r�g na Attlee Avenue i ten sklepik ze s�odyczami i tabakiem by� jeszcze otwarty. Nie ruszali�my ich prawie od trzech miesi�cy i ca�a dzielnica by�a taka wi�cej spokojna, wi�c uzbrojone szpiki i patrole ma�o si� tam pokazywa�y w tych czasach, a bardziej na p�nocnym brzegu. Naci�gn�li my swoje maski, to by�a sawsiem nowa sztuczka, naprawd� wundcr bar, jak odrobione! twarze historycznych osobisto�ci (jak si� kupowa�o, to podawali nazwiska) i m�j by� Disraeli, Pete mia� Elvisa Presleya, Georgie kr�la Henryka VIII, a stary bidny Jo�op wzi�� poet� nazwiskiem Pebe Shelley. No przebranie jak drut, w�osy i w og�le, z jakiego� bardzo fajnego plajstyku, tak �e da�y si� zwija�, jak nie by�y ju� potrzebne, i schowa� w bucie: no i weszli�my we trzech. Pete zosta� na dworze za czasowego, cho� tak prawd� powiedziawszy to nie by�o czego si� ba�. I ledwo �e�my postawili nog� w sklepie, od razu lu na starego, a ten Slouse to by�a taka gromadna kucza jakby galaretki z portwajnu i z miejsca si� kapn�� i bryzg na zaplecze, gdzie mia� telefon i nawierno te� swoj� fest naoliwion� armat� i w niej sze�� wrednych pestek. Wi�c Jo�op obskoczy� ten kontuar bystro jak ptak, tylko paczki ryjk�w prysn�y na wszystkie strony i ruchn�a wielka, p�asko wyci�ta dziobka szczerz�ca z�by do klient�w i wywieszaj�ca do nich grudziska dla reklamy jakiej� tam nowej marki rakotwor�w. Potem by�o widno ju� tylko jakby wielk� kul�, co si� wtoczy�a za firank� w g��b sklepu, a byli to stary Jo�op i Slouse, �e tak powiem, w zmaganiach na �mier� i �ycie. Potem da�o si� s�ysze� sapanie i charkot i wierzganie za t� firank� i �ubudu przewracaj�ce si� graty i twojama� i wreszcie szk�o brzd�k brzd�k zgrzyt. Tymczasem mama Slouse, jego zakonna fifa, sta�a jakby zamro�ona za lad�. Wida� by�o, �e narobi morderczego wrzasku, jak da si� jej szans�, wi�c obskoczy�em bystro ten kontuar i grabn��em j�, a to by� te� kawa� cia�a horror szo�, ca�a pachn�ca i z grudziskami wypi�tymi jak banie i buja� si�! Po�o�y�em jej grab� na ryju, �eby nie wrzasn�a �mier� i pogrom na cztery wiatry niebieskie, a ta damulka suka jak mnie k�chnie ca�� g�b�, wredziocha, to ja wrzasn��em zamiast niej, i jak si� rozdar�a za milicj�! No, to wtedy ju� musia�em jej zrobi� po nastojaszczy stuk odwa�nikiem, a potem doprawi� �omem do odkrywania skrzynek, i tu si� ju� pokaza�a czerwie�, ta stara dru�ka. To�my j� rozci�gn�li na pod�odze i ustroili razrez darcie kiecek, dla �artu, i tak z lekka a niemno�ko buta, �eby przesta�a j�cze�. I widz�c j� tak roz�o�on� z grodziskami na wierzchu pomy�la�em sobie, �e mo�e by tak? ale nieh to zostanie na potem. Wobec tego wygarn�li�my kase i urobek tej nocy pokaza� si� ca�kiem horror szo�, i wzi�li�my ka�dy po kilka paczek co najlepszych rakotwor�w, no i poszli�my sobie, o braciszkowie moi.
- Ale co by� gromadny i ci�ki, to by�, ten skurwysyn - powtarza� w k�ko Jo�op. Nie ponrawi� mi si� jego wygl�d: by� brudny i taki zmi�toszony, jak u mu�yka, co si� z kim� harata�, i oczywi�cie tak w�a�nie by�o, ale nie powinno si� nigdy na to wygl�da�! Po halsztuku jakby mu kto� depta�, mask� mia� rozdart� i ry�o usmotruchane w brudzie z pod�ogi, wi�c wzieli my go w boczn� uliczk� i doprowadzili co nieco do porz�dku, pluj�c w halsztuki, �eby z niego zetrze� to b�oto. Czego my by�my nie zrobili dla naszego Jo�opa. Byli�my z powrotem pod Ksi�ciem Nowego Jorku w try miga i wed�ug mego zegarka to nie trwa�o wi�cej ni� dycha minut. Te stare babule jeszcze siedzia�y przy czarnej z mydlinami przy szkotach, co�my je im zafundowali, wi�c my do nich: - No, dziewuszki. to co sobie ka�emy? - A one zn�w: - Jak to �adnie z waszej strony, ch�opcy, niech B�g was b�ogos�awi, ch�opcy! - i my na dzwonek i kelnera, teraz to ju� by� inny, zakazali�my piwsko z rum bumem, bo si� nam po nastojaszczy chcia�o pi�, braciszkowie, i co tylko chcia�y te stare pudernice. Potem m�wi� do tych babuszek: - My�my wcale st�d nie wychodzili, no nie? Byli�my tu przez ca�y czas, prawda? - A te bystro si� po�apa�y i m�wi�:
- Tak jest, ch�opcy. Nie spu�ci�y�my was ani na chwile z oka. Panie Bo�e wam b�ogos�aw - i pij�.
Nie �eby to by�o a� takie wa�ne. Chyba z p� godziny min�o, zanim si� pojawi� jaki� znak �ycia ze strony polucyjniak�w, i to te� wesz�o raptem dw�ch bardzo m�odych szpik�w, ca�kiem jcszcze r�owych pod tym wielkim he�mem. I jeden pyta:
- Wy co� mo�e wiecie o tym, co si� sta�o dzi� wiecz�r w sklepie u Slouse'a?
- My? - powiadam niewinnie. - A co si� sta�o?
- Kradzie� i pobicie. Dwie osoby w szpitalu. A gdzie wy�cie dzisiaj byli?
- Ten wasz wredny ton mi si� nie podoba - odrzek�em. - Mam gdzie� wasze insynuacje. To �wiadczy, �e macie zbyt podejrzliwy charakter, moi mali braciszkowie.
- Oni byli tu przez ca�y wiecz�r, ch�opcy - zacz�y wykrzykiwa� te stare babulki. - Panie Bo�e ich b�ogos�aw! Nie ma na ca�ym �wiecie lepszych ni� oni ch�opc�w, tacy mili, tacy uczynni! Byli tu przez ca�y czas. Nikt nie widzia�, �eby si� st�d ruszyli na krok.
- My si� tylko pytamy - powiedzia� ten drugi gliniarczyk - Wype�niamy swoje obowi�zki, jak wszyscy. Ale jeszcze �ypn�li na nas wrednie i z pogr�k�, zanim si� zmyli. Kiedy ju� byli przy wyj�ciu zrobili�my mi taki ma�y koncert na wardze: biribiri bibibi. Ale je�eli o mnie chodzi, to jednak by�em ciut rozczarowany, �e tylko tak si� to odbywa i co za czasy. Tak naprawd� to nie ma z czym walczy�. Wszystko �atwe jak ca�uj mnie w rzopsko. No, ale jeszcze noc by�a m�oda.
2
Kiedy wyszli�my z Ksi�cia Nowego Jorku, w �wietle padaj�cym z d�ugiej witryny g��wnego baru zobaczyli�my starego, be�kocz�cego rz�cha czyli te� ochlapusa, co wyrykiwa� �wi�skie pie�ni swych ojc�w i przy tym odbija�o mu si� bbe bbe, jakby taka �wi�ska orkiestra w tych jego �mierdz�cych, zgni�ych bebechach. Jak raz to, czego nigdy nie mog�em znie��. Po prostu �cierpie� ja nie m�g� widoku, jak mu�yk ca�y upa�kany i schlany i bekaj�cy zatacza si�, w jakim by nie by� wieku, ale zw�aszcza kiedy to by� po nastojaszczy drewniak, jak ten tutaj. Sta� tak jakby rozp�aszczony na �cianie i jego �achy to by�o jedno wielkie plugastwo, wymi�te i rozmem�ane i ca�e w b�ocku i w �ajnie i w paskudztwie. No to wzi�li�my go i przy�o�yli fest par� �omot�w, a ten wci�� sobie �piewa�. Ta pie�� by�a o taka:
Owszem, wr�c� do ciebie, moja mila,
Jak ty ju� nie b�dziesz �y�a.
Ale kiedy Jo�op mu kilka razy przy�o�y� pi�ch� w to brudne ��opackie ry�o, przesta� wy� i zacz�� wrzeszcze�: - No, jazda, za�atwcie mnie, wy tch�rzliwe skurwi�ta, ja ju� i tak nie chc� �y� w takim cuchn�cym �wiecie. - Wi�c kaza�em Jo�opowi, �eby si� troch� wstrzyma�, bo czasem ciekawi�o mnie, co takie stare pr�chno ma do powiedzenia o �yciu i o �wiecie. Zapyla�em: - O! A co w nim tak cuchnie?
Krzykn��: - Ten �wiat jest �mierdz�cy, bo pozwala, �eby m�odzi tak traktowali starych, jak wy w tej chwili, i nie ma ju� prawa ani porz�dku. Rycza� na ca�e gard�o i wymachiwa� grabami, i rzeczywi�cie co do s��w to radzi� sobie zupe�nie horror szo�, tylko mu nie w por� wychodzi�o to hyp hyp z kiszek, jakby co� lata�o w nim po orbicie, albo jak gdyby jaki� wyj�tkowy chamajda wtr�ca� si� i ha�asowa�, wi�c ten stary chryk mu jakby wygra�al pi�ciami i wrzeszcza�: - To ju� nie jest �wiat dla starego cz�owieka i datego ja si� was wcale nie boj�, wy p�taki, bo jestem taki zalany, �e nawet nie poczuj� b�lu, jak mnie b�dziecie bi�, a je�li mnie zabijecie, to jeszcze lepiej, bo ja wol� ju� nie �y� - To my rykn�li ze �miechu, a potem obszczerzali�my tylko z�by nie odzywaj�c si�, i on wreszcie powiedzia�: - Co to w ogole za taki �wiat? Ludzie na Ksi�ycu i ludzie kr��� wok� Ziemi, jak te muszki ko�o lampy, a nie zwraca si� ju� uwagi na ziemskie prawo i porz�dek.
Wi�c r�bcie sobie najgorsze, co potraficie, wy tch�rzliwe i brudne chuligani�ta. - I zrobi� nam koncert na wardze: prrr biribiri bibibi! tak jak my tym m�odym gliniarzom, i zn�w zacz�� �piewa�:
Ojczyzno, w bitwie moje m�stwo
Da�o ci pok�j i zwyci�stwo.
Wi�c my�my w�adowali mu po nastojaszczy �omot, u�miechaj�c si� ca�� g�b�, ale on ci�gle �piewa�. To si� go podci�o, a� ruchn�� ci�ko na p�ask i rzygn�o z niego ca�ym kub�em wymiocin z piwska. To by�o paskudne i szmucyk, wiec wzi�li�my go pod but, wszyscy po kolei, no i wtedy ju� krew czyli jucha, nie pie�� i nie rzygowiny, pop�yn�a mu z brudnego starego ryja. No i poszli�my w swoj� stron�.
Billyboy i jego pi�ciu kumpelk�w nawin�li nam si� przy miejskiej elektrowni. W tych czasach, o braciszkowie moi, gangi ��czy�y si� zwykle po czterech czy pi�ciu, jak do samochodu, bo czterech to by�a w gablocie udobna liczba, a sze�ciu to ju� g�rna granica. Czasem gangi si� wi�za�y ze sob�, tworz�c jakby ma�e armie do wielkiej nocnej wojny, ale przewa�nie �uczsze by�o kr��y� w niedu�ej liczbie. A ten Billyboy to by�o co� takiego, �e mdli�o mnie na sam widok tej t�ustej a obszczerzonej mordy, i wsiegda czu� od niego by�o ten smr�d bardzo zje�cza�ego oleju, co to si� na nim w k�ko i w k�ko sma�y, nawet kiedy by� odziany w swoje najlepsze ciuchy, jak siejczas. Przy�ypali nas w tej samej chwili, kiedy my�my ich przy�ypali, i zacz�o si� jakby takie bardzo spokojne kapowanie jedni na drugich. To b�dzie po nastojaszczy, to b�dzie jak trza, to b�dzie n�, cepki, brzytew, a nie jaka� tam pi�cha i but. Billyboy i jego kumple przekr�cili to czym akurat byli zaj�ci, bo w�a�nie si� gotowali, �eby wykona� co� na m�odej a p�aksiwej dziuszce, kt�r� sobie zgarn�li, nie starszej ni� dziesi�� lat, dar�a si� na ca�y glos, ale ciuchy jeszcze mia�a na sobie, sam Billyboy dzier�y� j� za jedn� grabul�, a jego przychwost Leo za drug�. Pewnie byli jak raz na etapie �wi�skiego s�owa i gotuj�c si� do nast�pnego czyli niemno�ko ultra kuku. Jak tylko nas zobaczyli z daleka, od razu pu�cili te ma�� psiczk� z jej bu-hu-hu, bo tam, sk�d j� wzi�li, jest przecie� takich ile chc�c, i zaraz uciek�a, tylko jej te cienkie bia�e giczki miga�y w mroku, ci�gle robi�c to: - O! o! o! - A ja powiedzia�em u�ybaj�c si� bardzo szeroko i po przyjacielsku: - No, kogo ja widz�, to ten zat�uszczony �mierdz�cy cap Billyboy we w�asnej �a�obie. Jak si� masz, ty glu glu butlo najta�sza zje�cza�ego oleju po frytkach? No to chod� i we� po dzbukach, je�li masz w og�le dzbuki, ty wa�achu z galarety odlany, ty! - I zacz�o si�.
By�o nas czterech na ich sze�ciu, jak ju� zaznaczy�em, tylko �e stary bidny Jo�op, niezale�nie od swego jo�opstwa, by� wart ich trzech co do zaciek�o�ci i w brudnej robocie. Nosi� takie do�� horror szo� cepki czyli �a�cuch, owini�ty dwa razy w pasie i odwin�� go i zacz�� �licznie macha� po g�azach czyli oczach. Pete i �or�yk mieli ostre jak trza no�e, a co do mnie, to pos�ugiwa�em si� star�, fajn� i po prostu mordercz� brzytw�, kl�r� teraz ju� potrafi�em operowa� i miga� artystycznie i wr�cz horror szo�. I tak �e�my si� zra�ali po ciemku, stary Ksi�yc z lud�mi, co go obsiedli, w�a�nie wschodzi� i gwiazdy te� miga�y ostro jak no�e, kt�rym pilno si� w��czy�. I uda�o mi si� chlasn�� t� brzytw� z g�ry na d�, z przodu, przez ciuchy jednego z kumpli Billyboya, no bardzo bardzo zr�cznie, nawet nie zadrasn�wszy cia�a pod odzie�� i ten drug Billyboya nagle znalaz� si� w walce otwar�y niby str�czek grochu, z go�ym brzuchem i z jajami na wierzchu, no i bardzo si� zdenerwowa� i zacz�� tak macha� i wrzeszcze�, a� przesta� uwa�a� i da� wej�cie poczciwemu Jo�opowi z jego cepkami jak w��: w-h-h-hiiiisz-sz! tak �e Jo�op go zacepi� po samych patrzalkach i ten drug Billyboya sp�yn�� potykaj�c si� na o�lep i wyj�c, �e ma�o sobie serca nie wypru�. Dla nas wszystko dalej sz�o horror szo� i ju� wkr�tce przychwost Billyboya wala� si� nam pod nogami, o�lepiony przez cepki Jo�opa i czo�ga� si� w k�ko i wy� jak zwierz�, ale jeszcze raz wzi�� fest but w czaszk� i by� aut aut i aut.
Z naszej czw�rki Jo�op, jak zwykle, tak na wygl�d wyszed� najgorzej, to znaczy mia� ca�e ry�o we krwi i ciuchy upaprane i razrez ale poza nim wszyscy zachowali�my spok�j i zdrowie. A teraz ten t�usty �mierdziel Billyboy, tego ja chcia�em dosta�! no i ta�cz� wok� niego z brzytw� niby jaki� golarz na statku podczas wielkiego sztormu i pr�buj� dopa�� go na par� odlicznych ci�� w to paskudne oleiste ry�o. Billyboy mia� n�, taki d�ugi spr�ynowiec, tylko �e by� ciut za wolny i ci�ki w ruchach, �eby m�g� naprawd� zrobi� komu� wredzioch�. I z prawdziw� satysfakcj�, braciszki, odta�czy�em ja przed nim walczyka - w lewo dwa trzy, w prawo dwa trzy - i ciachn��em go w lewy i w prawy policzek, tak �e dwie firanki krwi sp�yn�y jakby w te samej chwili, z. ka�dej strony jego t�ustej, �wi�skiej, oleistej mordy jedna w �wietle zimowych gwiazd. Ciek�a ta jucha jak czerwone p�achty, ale wida� by�o, �e on nawet nie poczu�, tylko pcha� si� na mnie jak brudny i t�usty nied�wied�, i wci�� tylko d�ga� tym no�em i d�ga�.
Potem us�yszeli my syreny i ju� by�o wiadomo, �e to gliniarze p�dz� z armatami wytkni�tymi przez okna z woz�w i gotowi do strza�u. Ta p�aksiwa dziulka da�a im zna�, oczywi�cie, bo alarmowa budka stali niedaleko za elektrowni�. - Ja ci� rych�o dostan�, nie b�j si�! - zawo�a�em - ty capie �mierdz�cy! Utn� ci te dzbuki jak nic. - I pobiegli, z wolna i zdyszani, na p�noc ku rzece, tylko przychwost Leo zosta� charcz�c na ziemi, a my poszli�my w swoj� stron�. Tu� za rogiem by�a alejka, ciemna, pusta i na obie strony otwarta, wi�c tam odsapn�li�my, najpierw pr�dko dysz�c, potem coraz wolniej i w ko�cu normalnie. Jakby�my le�eli u st�p dw�ch ogromnych g�r, to by�y bloki mieszkalne, i w oknach wszystkich �yliszcz migota�o jakby niebieskie pl�saj�ce �wiat�o. Na pewno ti wi. Dzisiaj by� tak zwany program �wiatowy, czyli ka�dy na �wiecie ogl�da� jedno i to samo, kto tylko zechcia�, a przewa�nie to wpychle w �rednim wieku ze �rednich klas. Jaki� tam wielki s�awny szutniak albo czarny syngier si� wyg�upia i wszystko to jest odbite w przestrzeni od sputnik�w ti wi, braciszkowie moi. Odczekali�my dysz�c i s�yszeli�my, jak te wyj�ce poli mili cyjniaki .przelatuj� na wsch�d, wi�c ju� kej o kej. Tylko bidny stary Jo�op wci�� �ypa� na gwiazdy i planety i Ksi�yc z g�b� tak rozdziawion� jak rybionek, co nigdy jeszcze nie widzia� tych rzeczy, i wreszcie powiada:
- Ciekawe, co tam na nich jest. Co te� mo�e by� tam w g�rze na takich dingsach?
Szturgn��em go fest pod �ebro i m�wi�: - Ech, ty g�upi skurwlu. Nie my�l o tym. Na pewno takie samo �ycie jak tu, �e kto� daje no�em, i drugi bierze. A na razie noc jest m�oda, wi�c ruszmy si� wreszcie, o braciszkowie. - Tamci na to rykn�li �miechem, ale stary bidny Jo�op tylko si� na mnie tak serio wytrzeszczy� i apia� zadar� oczy na gwiazdy i Ksi�yc. No i poszli my sobie alejk�, a �wiatowy program b��kitnia� z obu stron. Teraz by� nam potrzebny w�z, wi�c skr�cili my z alejki w lewo i okaza�o si�, �e jeste�my na Priestly Place, bo rzuci�a nam si� w g�azy ta wielka figura z br�zu, jaki� staro�ytny poeta z g�rn� warg� jak ma�pa i z faj� wetkni�t� w obwis�y ryj. Id�c dalej na siewier doszli my do parszywego starego Filmodromu, kt�ry si� �uszczy� i sypa�, bo ju� prawie nikt tam nie zagl�da� opr�cz takich malczyk�w jak ja i kumple, a i to tylko na zgie�k albo razrez, albo troch� tego ryps wyps ryps wyps po ciemku. Z afisza na froncie, o�wietlonym par� upstrzonych przez muchy reflektor�w, mo�na by�o wyczyta�, �e leci jak wykle taki western, gdzie anio�owie s� po stronie szeryfa z Usa, co r�bie z sze�ciostrza�owca do koniokrad�w z piek�a rodem na padbor, jak to na huzia produkowa� w tych czasach nasz Gosfilm. Pod kinem zaparkowane wozy nie by�y zn�w takie wunder bar, przewa�nie stare zafajdane gabloty, ale znalaz� si� jeden Durango 95 i pomy�la�em, �e to si� nada. Georgie mia� na k�ku tak zwany wsiotwieracz i w�adowali�my si�: Jo�op i Pete na zadnie, jak lordowie pykaj�c sobie z rakotwor�w, a ja wkluczylem stacyjk� i da�em zap�on i warkn�o nawet zupelnie horror szo�, z tym fajnym ciep�ym wibro i pomrukiem, co to czuje si� w kiszkach. Potem na but i cofn�li�my si� klasycznie, i nikt nas nie przy�ypa�.
Poigrali�my sobie ciut po tak zwanym Centrum, strasz�c drewniak�w i babulki na przej�ciach, goni�c zygzakiem koszki i te pe. A p�niej szos� na zach�d. Nie by�o wielkiego ruchu, wi�c wciska�em gir� normalnie w dech� prawie �e na wylot i Durango 95 siorba� drog� jak makaron. Wkr�tce by�y ju� tylko zimowe drzewa i mrok, braciszkowie moi, taki wiejski mrok, i raz przejecha�em po czym� du�ym i z warcz�cy z�bat� paszcz� nagle w reflektorach, potem skrzykn�o i glamzn�o pod nami i stary Jo�op na zadku ma�o sobie �ba nie odrechota�: ho ho ho! A potem przyuwa�yli�my jakiego� ma�ysza z dziuszk� pod drzewem na lib lib i przystan�li my, i wznie�li okrzyk na ich cze��, a potem dali�my obojgu wycisk, ale tak niemno�ko i od niechcenia, tylko �eby si� pop�akali, i zn�w pajechali. Co teraz by�o nam potrzebne, to normalnie wizyta z zaskoczenia. To dopiero podnieca, to jest co�! do �miechu i do �omotu w ultra gwa�t. Wreszcie dotarli my do takiego osiedla i zaraz za nim by�a jakby ma�a osobna dacza z kawa�kiem ogrodu. Ksi�yc ju� wzeszed� na balszoj i ten domek widno by�o dok�adnie jak w dzie�, kiedy odpu�ci�em gaz i po hamulcach, a ci trzej chichrali si� jak z uma szed�szy, i widzieli�my nazw� na furtce: DOMCIU... co za ponura nazwa. Wylaz�em z wozu i kaza�em kumplom �ciszy� ten u�miech i zachowa� powag�, odkry�em t� malutk� furtk� i podszed�em do drzwi od frontu. Zapuka�em delikatnie i nikt si� nie zjawi�, wi�c zapuka�em ciut mocniej i na ten raz us�ysza�em kroki, potem odci�ganie zasuwy, potem drzwi si� troszeczk� uchyli�y, mo�e na cal, tak �e zobaczy�em oko patrz�ce na mnie, a drzwi by�y zakryte na �a�cuch. - Kto tam? - G�os by� jakiej� fifki, tak na ucho s�dz�c do�� m�odej dziulki, wi�c odezwa�em si� bardzo wytwornym g�osem jak prawdziwy d�entelmen:
- Bardzo pani� przepraszam, jest mi tak przykro, �e pa�stwa niepokoj�, ale wyszli�my na spacer i m�j przyjaciel nagle zas�ab� z takimi objawami, �e teraz le�y na szosie nieprzytomny i rz�zi. Czy by�aby pani tak dobra pozwoli� mi skorzysta� ze swego telefonu i zadzwoni� na pogotowie?
- U nas nie ma telefonu - powiedzia�a ta fifa. - Bardzo mi przykro. Musi pan niestety i�� do kogo� innego. - Z wn�trza tego malutkiego �yliszcza wci�� by�o s�ycha� klak klak klakot-i-klak klak i klak klak klak-klak czyjej� maszyny do pisania, a potem zapad�a cisza i rozleg� si� g�os tego mudaka: - O co chodzi, kochanie?
- To czy by�aby pani tak dobra - powiedzia�em - da� mu �yk wody? To jest co� w rodzaju omdlenia. Tak wygl�da, jakby straci� przytomno��.
Fifka si� zawaha�a i powiada: - Prosz� zaczeka�. - I odesz�a, a moi trzej kumple wysiedli z auta i przemkn�li si� do mnie horror szo� po cichutku, wci�gaj�c maski, potem ja naci�g naci�g swoj� i wystarczy�o ju� tylko wsun�� grab� i odhaczy� �a�cuch, po tym jak uda�o mi si� zmi�kczy� t� psioch� swym d�entelme�skim g�osem, tak �e nie domkn�a z powrotem drzwi, jak powinna, skoro my�my byli ci nocni nieznajomi. I wpadli�my z rykiem we czterech, przy czym Jo�op gra� jak zwykle szutniaka, podskakuj�c i wykrzykuj�c brudne s�owa, i faktycznie by� to fajniutki ma�y domek, musz� przyzna�. Z rechotem wbiegli�my do pokoju, gdzie si� pali�o �wiat�o, i ta psiczka si� tam jakby kuli�a w sobie, i by�a to fajna m�oda rze�ucha z takimi grudkami, �e horror szo�! i z ni� by� ten cz�onio, ten jej zakonnik czyli �lubny, te� dosy� m�ody w oczkach w rogowej oprawie, a na stole maszyna do pisania i wsz�dzie porozkidane mn�stwo bumagi, ale by� te� jeden stosik porz�dnie u�o�ony, jakby to, co on ju� wystuka�, czyli ze zn�w taki w typie inteligenta od ksi��ek, w typie tego, co�my z nim kilka godzin temu poigrali, tylko �e ten tutaj by� pisarz, nie czytacz. W ka�dym razie rzek�:
- Co to ma znaczy�? Kim jeste�cie? Jak �miecie wchodzi� do mojego domu bez pozwolenia? - A g�os mu si� tylko trz�s� i grabki te�. Wi�c powiadam:
- Nie l�kaj si�. Je�li trwog� masz w sercu, bracie, oto ci� zaklinam, zb�d� si� jej co rychlej. - Potem Georgie i Pete poszli zajrze� do kuchni, a Jo�op sta� przy mnie z rozdziawionym ryjem czeka� na rozkaz. - A to, co to jest? - zapyta�em, bior�c ze sto�u plik maszynopisu, a ten w rogowych pinglach m�wi trz�s�c si�:
- To w�a�nie chcia�bym us�ysze�. Co to jest takiego? Czego tu chcecie? Wyno�cie si�, zanim was wyrzuc�. - Wi�c bidny stary Jo�op w masce jako Pebe Shelley tak si� ob�mia�, �e wprost rycza� jak zwierz�.
- To jest ksi��ka - powiadam. - Piszesz t� ksi��k�. - Tu zmieni�em g�os na taki wi�cej niekulturny. - Bo ja zawsze mia�em szaconek dla tych, co to piszom ksi��ki. - Spojrza�em na pierwsz� stron� i tam by� tytu�: MECHANICZNA POMARA�CZA. Wi�c powiedzia�em: - Co za g�upi tytu�. Kto w og�le s�ysza� o mechanicznej pomara�czy? - I przeczyta�em kusoczek takim bardzo uniesionym g�osem jak na kazaniu: - Pr�ba narzucenia cz�owiekowi, istocie, kt�ra te� ro�nie i zdolna jest do s�odyczy, aby si� w ko�cowym okr��eniu rozp�ywa� soczy�cie u brodatych warg Boga, pr�ba narzucenia, powiadam, praw i warunk�w odpowiednich dla mechanicznego stworu, przeciw temu wznosz� miecz mego pi�ra... - Na to Jo�op da� koncert na wardze i ja si� te� musia�em roze�mia�. Potem zacz��em drze� te kartki na kawa�eczki i razbros po pod�odze, i ten cz�onio pisarz jakby oszala� i rzuci� si� na mnie, szczerz�c te ��te zagryzione kafle i z pazurami, jakby mnie chcia� rozszarpa�. To by� sygna� dla starego Jolopa i on wszed� do akcji z u�ybk� na ryju i robi�c uch uch i a! a! a! w drygaj�ce ry�o tego mudaka, �up �up, z lewej pi�chy i zn�w praw�, tak �e nasz ukochany stary czerwony kumpel, wino czerwone z kranu z beczki wsz�dzie jednakowe, jakby z jednej wielkiej wytw�rni, pola�o si� i splami�o ten czysty, prze�liczny dywan i strz�py ksi��ki, kt�r� ja wci�� dar�em razrez! razrez! A tymczasem dziulka, jego wierna i kochaj�ca zakonnica, sta�a jak przymarzni�ta do kominka i zacz�a wreszcie tak z lekka niemno�ko pokrzykiwa�, jakby do taktu Jo�opowi przy tej jego robocie. Potem z kuchni przyszli Georgie i Pete, obaj co� �wykaj�c na ca�ego, chocia� w maskach, nie sprawia�o to wcale k�opotu, Georgie z zimnym udkiem czego� tam w �apie i z po�ow� bu�y przykrytej bry�� mas�a w drugiej, a Pete z butl� piwa z pieni�cym si� �bem i z pot�n� grud� czego� w rodzaju ciasta ze �liwkami. Zrobili ho ho ho widz�c jak stary Jolop obta�cowuje pisarza i daje z piachy, a� si� ten mudak pisarz rozp�aka�, jakby dzie�o jego �ycia posz�o na marne i bu-hu-huu t� wykrzywion� w prostok�t bardzo krwaw� bu�k�, ale to by�o takie ho ho ho zd�awione od �arcia i by�o widno k�sy tego, co jedli. To mi si� nie spodoba�o, bo �wi�skie i szmucyk, wi�c powiedzia�em:
- Won z tym �arciem. Wcale wam nie pozwoli�em je��. Z�apcie tego mudaka, �eby wszystko widzia� i nie m�g� si� wyrwa�. - Wi�c cisn�li t� t�ust� piszcz� na st�, mi�dzy fruwaj�ce bumagi, i pocz�apali do pisarza, kt�rego rogowe pingle by�y ju� potrzask trzask, ale jeszcze si� trzyma�y, a stary Jo�op go furt obta�cowywa� i w dr��czk� wprawia� ozd�bki na gzymsie kominka (a� je zmiot�em i ju� si� nie mog�y trz���, o nie, braciszkowie moi) w igraszkach z tym autorem Mechanicznej pomara�czy, robi�c mu ca�y ryj na fioletowo i ociekaj�co, niby jaki� bardzo szczeg�lny rodzaj soczystego owocu. - Ju� dobra, Jo�op - odezwa�em si�. -- Teraz ta druga rzecz, panie Bo�e dopom�. - Wi�c on z�apa� si� z ty�u za dziuszk�, kt�ra ci�gle ach ach acha�a w takim bardzo horror szo� rytmie na cztery, wykr�ci� jej grabki do ty�u, tymczasem ja obdziera�em z niej to tamto i owo, a ci bez przerwy ho ho ho! i faktycznie to si� okaza�y bardzo horror szo� i fajne grudki, co spojrza�y na mnie tymi r�owymi �lipkami, o braciszkowie, jak �ci�ga�em rajtki i szykowa�em si�, �eby jej zapchn��. A ju� zapychaj�c s�ysza�em okrzyki b�lu i ten krwawy mudak pisarz, co go trzymali Pete i Georgie, ma�o si� im nie wyrwa�, rycz�c jak psych najbrudniejsze ze s��w, jakie znam, i na dobawk� jeszcze inne, co sam wyduma�. Jak ju� by�em fertyk, to przysz�a kolej na Jo�opa i on sobie posun�� jak bydlak z chrapaniem, wyciem i charkotem, na co ta jego maska Pebe Shelley wcale nie zwraca�a uwagi, a ja trzyma�em. Potem zmiana, Jo�op i ja �e�my dzier�yli tego zafajdanego cz�onia, co w�a�ciwie si� ju� nawet nie rzuca�, tylko mamla� jakie� rozlaz�e s�owa, jak w tym kraju mo�oczni z dobawk�, a �or�yk i Pietia robili swoje. Potem si� zrobi�o tak raczej cicho, a nas rozsadza�a jakby nienawi��, no to rozwalili�my, co jeszcze by�o do rozwalenia, maszyn�, lamp�, fotele, a Jo�op (to typowe dla tego Jo�opa) odla� si� i zgasi� ogie� w kominku i chcia� nasra� na dywan, bo papieru by�o do�� na tym pojebowisku, ale ja powiedzia�em stop. I: - Aut aut aut aut! raus! - da�em skowyt. Ten cz�onio i jego psiocha byli tak jakby nieobecni, z�achani w krwi i ledwie wydaj�cy jakie� odg�osy. Ale prze�yj�.
Wsiedli�my do wozu i pozwoli�em, �eby Georgie wzi�� kierownic�, bo sam czu�em si� niemno�ko wymi�ty, i ruszyli�my z powrotem do miasta, rozje�d�aj�c po drodze jakie� dziwne i piszcz�ce paskudztwa.
3
Tak i dojechali my nazad do miasta, braciszkowie, tylko nie ze wszystkim, bo ju� prawie na okrainie, przy tak zwanym Kanale Przemys�owym, widzimy, �e strza�ka paliwa jakby oklap�a, jak te nasze he he he strza�ki, a maszyna kaszle khe khe khe. No i nie zmartwienie, bo stacja kolejki miga�a sino �ysk aut lysk aut zaraz tam niedaleko. Rozchodzi�o si� tylko o to, czy zostawi� w�z do zgarni�cia polucyjniakom, czy w tym naszym nastrojeniu na wred i zab�j pichn�� go fest i w te zagwia�dzioch�, a� chlupnie, p�ki wiecz�r nie umar�. To my si� raz dwa zdecydo na to drugie i wysiedli�my, i z hamulca, i dopchn�li�my go we czterech na brzeg tej �mierd�gi niby syrop zmieszany z feka�em ludzkim, a potem r-r-raz go pych i po-o-szed�! Musieli�my bystro uskoczy�, �eby ta paskuda nam nie chlupn�a na ciuch, ale on tylko spl-l-luw-sz-sz i potem glolp! i paszol do dna i fajnie. - �egnaj mi, stary towarzyszu! - zawo�a� Georgie, a Jo�op zn�w uraczy� nas wielkim rechotem: - Chu chu chu chu. - Potem ruszyli�my na stacj�, �eby ujecha� ten jeden przystanek do Centrum, jak nazywali �rodeczek miasta. Zap�acili my grzecznie za bilety i czekali jak d�entelmeni spokojnie na peronie, stary Jo�op dokazywa� przy automatach, bo mia� w karmanach pe�no drobnej monalizy i w razie czego by� got�w rozda� te czekoladki biednym i g�oduj�cym, cho� nie by�o takich pod r�k�, a potem si� wtarabani� stary ekspres torpedo i my do niego, a wygl�da� prawie �e pusty. Aby zaj�� si� na te trzy minuty jazdy, powyg�upiali�my si� z tak zwan� tapicerk�, po niemno�ku wydzieraj�c sobie do�� fajnie flaki z siedze�, a Jo�op wzi�� i przy�a�cuszy� w okno, �e szk�o bryzg i odmigota�o w ten zimowy wozduch, ale byli�my ju� tak wi�cej zrypani i wymi�toszeni, i spluci po tym wieczorze, bo si� upu�ci�o niemno�ko tej energii, o braciszkowie moi, tylko Jo�op, takie to ju� by�o szutniackie zwierz�, ci�gle ta zgrywa i radocha, tylko �e na wygl�d ca�y uszargany i zanadto �mierdz�cy od potu, i to te� by�a jedna rzecz u starego Jo�opa wsiegda dla mnie przeciwna.
Wysiedli�my w Centrum i wolno suniemy zn�w do Baru Krowa, a co i raz wszyscy uaaaa w rozziew i tylne plomby do ki�yca, gwiazd i do latami, bo jeszcze byli�my malczykami, co rosn�, i w dzie� chodzi�o si� do szko�y, a w Krowie okaza�o si� jeszcze gorzej zat�oczone ni� przedtem. Ale ten cz�onio, co przedtem ca�y czas bulgota�, b�d�c na cyku, na bia�ym i syntemesku albo czym� tam, wci�� zasuwa� to samo: - �obu za u�kamartwej �e nie drosz�o hej hoglatonicznie pogoda z wietrz�. - Musia� to ju� by� jego trzeci albo czwarty kurs tego wieczora, bo mia� ten nieludzko blady wygl�d jakby nie cz�owiek a rzecz i jakby ry�o mia� po nastojaszczy wyr�ni�te z kawa�ka kredy. Jak mu si� chcia�o sp�dzi� tyle czasu na haju, to ju� faktycznie powinien wzi�� osobny pokoik na ty�ach, a nie siedzie� tu na du�ej sali, bo tu zawsze jakie� malczyki ustroj� sobie z nim, niemno�ko ubawu, chocia� nie za ostro, bo w starej Krowie zawsze maj� utajonych gdzie� fest �amignat�w, kt�rzy dadz� rad� ka�dej rozr�bce! Mimo to Jo�op wcisn�� si� ko�o tego cz�onia i wydaj�c ten sw�j szutniacki wrzask, a� pokaza� w gardle dynda�ki, �gn�� go w stop� swoim wielkim, ub�oconym buciorem. Ale ten cz�onio, braciszkowie, w og�le nic nie s�ysza�, bo ju� by� ponad cia�em.
Wok� nas tankowa�y i doi�y, i dokazywa�y przewa�nie nastole (po naszemu nastolami nazywa�o si� seksolatki), ale by�o te� nieco takich wi�cej drewniak�w, mu�yki i fifki te� (ale �adnych bur�uj�w) �miali si� i ba�akali przy barze. Po fryzjerce i lu�nych ciuchach (przewa�nie wielkie swetry jakby ze sznurka) da�o si� pozna�, �e przyszli z pr�b w studio ti wi, zaraz za rogiem. Ich dziule mia�y te o�ywione bardzo ryje i szerokie, ogromne usta, czerwone �e horror szo�, z mn�stwem z�b�w, i �miecha�y si� i niczewo nie troszczy�y si� o z�o �wiata. A potem p�yta na stereo d�wi�k�a i zgas�a (by� to Johnny �iwago, ten ruski kocur, a wykonywa� Ty�ko raz na dwa dni) i w tej jakby picredyszce, w kr�tkim ma�czaniu, zanim wpad�a nast�pna, kt�ra� z tych fifek - bardzo krasiwa i z wielkim ustem w u�ybce, chyba w latach ju� lak nie�le trzydziestych - nagle da�a si� w �piew, nie wi�cej ni� p�tora taktu, jakby za przyk�ad czego� tam, o czym wsie ba�akali, i to by�o jakby na chwil�, o braciszkowie moi, jaki� wielki ptak wlecia� do tej mo�oczni i poczu�em, jak mi ka�dy jeden male�ki w�osek na ciele staje d�ba i dreszcze po mnie polaz�y do g�ry jak powolne ma�e jaszczurki, a potem apia� w d�. Bo pozna�em, co ona �piewa. To ten kawa�ek z opery Friedricha Gitterfenstera Das Bettzeug, gdzie ona to pieje z poder�ni�tym ju� gard�em, a s�owa s�: Mo�e tak i lepiej. W ka�dym razie a� mn� zatrz�s�o.
Ale stary Jo�op, jak tylko us�ysza� ten kusoczek �piewu niby k�s czerwonego od �aru mi�sa chla�ni�ty na talerz, z miejsca rypn�� jedno z tych swoich chamstw, na ten raz tr�bk� z warg, po czym sobacze wycie, po czym dwoma paluchami podw�jny sztos w g�r�, po czym wywrzask i w rechot. To ja si� poczu�em ca�y w gor�czce i jakby mnie rozpalona krew zach�ysn�a, na s�ych i na widok tej wulgarni Jo�opa i m�wi�: - Ty skurwlu. Ty brudny zapluty nieokrzesany skurwlu. - Georgie siedzia� mi�dzy mn� a tym hadkim Jo�opem, si�gn��em przez niego i pi�chn��em Jo�opa w usto. Jo�op si� zdziwi�, japsko mu si� otwar�o i siedzia� ocieraj�c sobie blut grab� z ry�a, w oszo�omieniu �ypi�c to jak mu cieknie czerwone, to zn�w na mnie.
- Czego mi to za co zrobi�e�? - spyta� jak to on, po ciemniacku. Ma�o kto zakapowa�, co zrobi�em, a kto widzia�, ten nie uwa�a�. Stereo by�o znowu wkluczone i gra�o co� bardzo rzygotliwego na elektroniczn� gitar�.
Odba�akn��em mu:
- Za to, �e jeste� skurwlem bez wychowania i bezjednej malejszej kroszki poj�cia, jak si� zachowywa� publicznie, o ty braciszku m�j.
Jo�op na to �ypn�� na mnie z�boro�no z�ym okiem i gada:
- W takim razie ja nie lubi�, �e to zrobi�e�. I nie jestem ju� tw�j braciszek i nie mam �yczenia - Wyj�� z karmana wielki, zaglucony tasztuk i przytyka� go sobie zbieraj�c t� sp�ywaj�c� czerwie�, ci�gle zdziwiony, przy gladaj�c si� temu i marszcz�c, jakby mu si� widzia�o, �e krew to dla innych mu�yk�w, a tylko nie dla niego. Ca�kiem jakby wy�piewywa� t� krew, �eby nadrobi� swoje wychamienie si�, kiedy tamta dziula �piewa�a muzyk�. Ale ta fifa chichra�a si� teraz ha ha ha przy barze ze swoimi dru�kami, jej czerwone usta by�y w ruchu i kafle b�yska�y, nawet nie zauwa�y�a brudnej wulgarni Jo�opa. Tak po nastojaszczy to mnie Jo�op oskorbi�.
Powiedzia�em: - Jak tego nie lubisz, a na tamto nie masz �yczenia, to wiesz, co zrobi�, m�j ma�y braciszku. - A na to Georgie ostrym tonem, tak �e spojrza�em:
- O kej. Nie zaczynajmy.
- Dla Jo�opa to czysty zysk - powiadam. - Jo�op nie mo�e by� przez ca�e �ycie wci�� jak ma�y rybionek. - I �ypn��em ostro na �or�yka. Teraz Jo�op si� odezwa�, a czerwone mu ju� troch� mniej ciek�o:
- Co za prawo naturalne on ma, �e mu si� zdaje, �e mo�e mi dawa� rozkazy albo w ry�o, jak mu si� spodoba? Akurat, jajco! to mu powiem! Jeszcze mog� mu cepkami oczy wypu�ci�, u mnie to tyle co lukn��!
- Uwa�aj - powiedzia�em tak cicho, jak by�o mo�ebne przy tym stereo miotaj�cym si� po �cianach i suficie, i z tym cz�oniem na trypie, co siedzia� przy Jo�opie i teraz ju� gromko posuwa� swoje: - Iskrzy bli� si�, ultroptymalutka! - Powiedzia�em: - Bacznie uwa�aj, o Jo�opie m�j, azali jednym z �ywych na tym �wiecie pragniesz pozosta�.
- Jaja - rzek� jadowicie Jo�op - wielkie ci jajka �majka, o! Nie mia�e� prawa tak robi�. Mog� si� z tob� zej�� na cepie, na n�, na brzytew, kiedy tylko zechcesz, a nie b�dziesz mnie bez powodu szturga� i to czysta prawda i recht, �e nie b�d� na to pozwala�.
- N� i podaj czas - odwark�em.
Pete si� wmiesza�: - Ojej, przesta�cie ju� wy dwaj, ma�ysze! Jeste�my kumple, nie? Kumple si� nie maj� tak chowa�. Luknijcie, tam ju� paru malczykom ryje si� tak obluzowa�y, �e rechocz� z nas, jakby si� nabijali. Musimy si� trzyma� jeden za drugiego.
- Jo�op musi - odrzek�em - nauczy� si�, gdzie jest jego miejsce. Recht?
- Zaraz - powiada Georgie. - Co to za mowa o miejscu. Pierwsze s�ysz� o uczeniu si�, gdzie czyje miejsce.
Pete odezwa� si�: - Jak ju� ma by� po prawdzie, Alex, to nie powiniene� da� Jo�opowi tej lufy, one nie by�a s�uszna. Powiem to jeden raz i kropka. M�wi� ci to z ca�ym szacunkiem, ale jakby� mnie tak do�o�y�, to by� mi za to odpowiada�. Wi�cej nie powiem. - I utopi� ry�o w stakanie z mlekiem.
Czu�em, jak ro�nie we mnie w �rodku razdraz, ale stara�em si� to ukry� m�wi�c spokojnie: - Musi by� jeden wo�aty. Dyscyplina by� musi. Recht? - �aden nie odkaza� ani s�owa, nawet baszk� nie kiwn��. Mnie w �rodku wezbra� jeszcze gorszy razdraz, a po wierzchu spok�j.
- Ja - powiedzia�em - dowodz� wami od dawna. Wszyscy jeste�my kumple, ale kto� musi dowodzi�. Recht? Recht? - Wszyscy tak jakby kiwn�li, ale z pow�ci�giem. Jo�op osuszy� sobie resztk� juchy. To on si� odezwa�.
- Recht, recht. No i fajno fajn. Mo�e wszystkie s� troch� ustawszy. Lepiej ju� nie gada�. - By�em zaskoczony i da�e memno�ko spukni�ty, �e Jo�op nagle tak umno zaba�aka�. Jo�op dobawi�: - A tera bojki najlepiej do kojki, czyli �e suniemy na chat�, recht? - By�em naisto pora�ony. Tamci dwaj kiwn�li, �e recht recht recht. Wi�c m�wi�:
- Ty ponia�, Jo�op, o co by� ten stuk w usto. Muzyka, panimajesz. Mnie zawsze odbija, kiedy dziuszka �piewa, a jakie� wpychle przeszkadza. No i tak wysz�o.
- To idziem do nory i w kimono - powiada Jo�op. - Jak dla malczyk�w, co rosn�, to by�a do�� d�uga noc. Recht? - Recht recht, kiwn�li tamci dwaj. Wi�c ja na to:
- Po mojemu to czas i�� na chat�. Jo�op to niep�ocho przyduma� - Jakbyimy si� nie spotkali w dzie�, o braciszkowie, to co, zawtra w tym samym czasie i miejscu?
- Owszem - powiada Georgie. - Da si� zrobi�.
- Ja si� mo�e niemno�ko sp�ni� - m�wi Jo�op. - Wsio taki w tym samym miejscu i prawie w tym samym czasie, natyrlik. - Ci�gle sobie przy tym obcieral usto, chocia� jucha mu ju� nie ciek�a. - No i - powiada - mam nadziej�, �e zawtra �adna psiocha tu nie b�dzie �piewa� - I da� to swoje wielkie ho ho ho ho ho, po szutniacku, jak to Jo�op. Wygl�da�o na to, �e jest za g�upi nawet �eby si� fest oskorbi�.
Wi�c rozeszli my si�, a mnie si� czka�o brrr-l-hep? od tej zimnej koli, co j� wydoi�em. Brzytew do grdyk mia�em pod r�k� na wypadek, jakby kumple Billyboya czekali ko�o bloku, albo w og�le kt�ra b�d� z innych band, jaczejek czy gang�w, co i raz bywa�o w borbie. Ja po�ywa�em na chacie ze starzykami, by�o to �yliszcze w Bloku Municypalnym 18A, mi�dzy Kingsley Avenue i Wilsonsway. Do g��wnego wej�cia dotar�em bez k�opotu, chocia� jak podchodzi�em, to w rynsztoku wala� si� jeden malczyk i