6719

Szczegóły
Tytuł 6719
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

6719 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 6719 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

6719 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

TERRY PRATCHETT NA GLINIANYCH NOGACH (FEET OF CLAY) Prze�o�y�: Piotr W. Cholewa Wydanie oryginalne: 1996 Wydanie polskie: 2004 By�a ciep�a, wiosenna noc, kiedy jaka� pi�� hukn�a o drzwi tak mocno, �e wygi�y si� zawiasy. M�czyzna otworzy� i wyjrza� na ulic�. Znad rzeki unosi�a si� mg�a, a noc by�a chmurna. R�wnie dobrze m�g�by stara� si� zobaczy� co� przez bia�y aksamit. Ale potem mia� wra�enie, �e dostrzega jakie� kszta�ty tu� poza granic� wylewaj�cego si� na ulic� �wiat�a. Wiele kszta�t�w, obserwuj�cych go uwa�nie. Zdawa�o mu si�, �e by�a tam nawet sugestia bardzo s�abych �wietlnych punkcik�w... Nie m�g� si� jednak myli� co do kszta�tu wyrastaj�cego tu� przed nim. By� wielki, ciemnoczerwony i przypomina� ulepion� przez dziecko figurk� cz�owieka z gliny. Oczy mia� jak dwie jarz�ce si� g�ownie. � Tak? Czego tu szukasz o tej porze? Golem wr�czy� mu tabliczk�, na kt�rej by�o napisane: S�YSZELI�MY, �E POTRZEBUJESZ GOLEMA. Oczywi�cie, golemy przecie� nie m�wi�, prawda? � Ha! Potrzebuj�, tak. Ale �eby mnie by�o sta�, to ju� nie bardzo. Rozgl�da�em si� troch�, ale zab�jcze ceny ostatnio za was bior�... Golem star� litery z tabliczki i napisa�: JAK DLA CIEBIE, STO DOLAR�W. � Jeste� na sprzeda�? NIE. Golem odsun�� si� ci�ko. W kr�g �wiat�a wkroczy� inny. To tak�e by� golem � m�czyzna nie mia� w�tpliwo�ci. Ale nie przypomina� tych niezgrabnych bry� gliny, jakie czasem widywa�. L�ni� jak �wie�o wypolerowany pos�g, wyrze�biony perfekcyjnie, a� po szczeg�y odzie�y. Podobny by� troch� do kt�rego� z kr�l�w miasta ze starego portretu, z wynios�� postaw� i w�adcz� fryzur�. Mia� nawet w�sk� koron� uformowan� na g�owie. � Sto dolar�w? � zapyta� podejrzliwie m�czyzna. � A co z nim jest nie w porz�dku? Kto go sprzedaje? WSZYSTKO JEST W PORZ�DKU. DOSKONA�Y W KA�DYM SZCZEG�LE. DZIEWI��DZIESI�T DOLAR�W. � Wygl�da na to, �e kto� chce si� go szybko pozby�... GOLEM MUSI PRACOWA�. GOLEM MUSI MIE� W�A�CICIELA. � No tak, zgadza si�. Ale s�yszy si� r�ne historie... Jak popadaj� w szale�stwo, pracuj� za du�o i takie tam. NIE JEST SZALONY. OSIEMDZIESI�T DOLAR�W. � Wygl�da... na nowego. � M�czyzna stukn�� w b�yszcz�c� pier�. � Ale nikt przecie� nie robi ju� golem�w i w�a�nie przez to cena przekracza mo�liwo�ci rodzinnej firmy... � Przerwa� nagle. � Czy�by kto� znowu je produkowa�? OSIEMDZIESI�T DOLAR�W. � S�ysza�em, �e kap�ani ju� wiele lat temu zakazali produkcji golem�w. Mo�na si� wpakowa� w bardzo powa�ne k�opoty. SIEDEMDZIESI�T DOLAR�W. � Kto go zrobi�? SZE��DZIESI�T DOLAR�W. � Czy sprzedaje je Albertsonowi? Albo Spadgerowi i Williamsowi? I tak ci�ko jest z nimi konkurowa�, maj� pieni�dze, �eby zainwestowa� w now� wytw�rni�... PI��DZIESI�T DOLAR�W. M�czyzna obszed� golema dooko�a. � I cz�owiek potem widzi, jak jego firma si� sypie z powodu nieuczciwego zani�ania cen, chcia�em powiedzie�... CZTERDZIE�CI DOLAR�W. � Religia owszem, �wietna sprawa, ale co prorocy mog� wiedzie� o profitach? Hm... � Spojrza� na skrytego w cieniu bezkszta�tnego golema. � Zdaje si�, �e napisa�e� w�a�nie �trzydzie�ci dolar�w�? TAK. � Zawsze lubi�em hurtowe zakupy. Zaczekaj chwil�. � Znikn�� w g��bi domu i po chwili wr�ci� z gar�ci� monet. � B�dziecie je sprzedawa� tamtym draniom? NIE. � Doskonale. Powiedz swojemu szefowi, �e robienie z nim interes�w to prawdziwa przyjemno��. No, wchod� do �rodka, s�oneczko. Bia�y golem wszed� do fabryki. M�czyzna rozejrza� si� nerwowo i podrepta� za nim. Zamkn�� drzwi. G��bsze cienie poruszy�y si� w mroku. Zabrzmia� cichy syk. Po chwili, ko�ysz�c si� lekko na boki, wielkie i ci�kie kszta�ty odesz�y. Nied�ugo potem, za rogiem, jaki� �ebrak z nadziej� wyci�gn�� r�k� po ja�mu�n� i ze zdumieniem odkry�, �e nagle sta� si� bogatszy o ca�e trzydzie�ci dolar�w1. �wiat Dysku obraca� si� na tle migocz�cego t�a kosmicznej przestrzeni; wirowa� delikatnie na grzbietach czterech ogromnych s�oni stoj�cych na skorupie Wielkiego A�Tuina, gwiezdnego ��wia. Kontynenty dryfowa�y powoli, okryte uk�adami pogodowymi, kt�re same kr�ci�y si� powoli przeciwko nurtowi, jak ta�cz�cy walca, kt�rzy wiruj� w kierunku przeciwnym do kierunku ta�ca. Miliardy ton geografii przetacza�y si� po niebie. Ludzie patrz� z g�ry na takie rzeczy jak geografia czy meteorologia nie tylko dlatego, �e stoj� na jednej i s� moczeni przez drug�. Obie nie wygl�daj� na prawdziwe nauki2. Ale geografia to tylko fizyka, spowolniona i z kilkoma wetkni�tymi w ni� drzewami, a meteorologia pe�na jest osza�amiaj�co modnego chaosu i z�o�ono�ci. Natomiast lato nie jest tylko czasem. Jest r�wnie� miejscem. Lato jest ruchliw� istot�, kt�ra na zim� lubi przenosi� si� na po�udnie. Nawet na �wiecie Dysku z jego male�kim, orbituj�cym s�o�cem, przemykaj�cym ponad wiruj�cym �wiatem, pory roku przemieszcza�y si� z wolna. W Ankh-Morpork, najwi�kszym z miast �wiata, lato odpycha�o wiosn�, a samo by�o szturchane w plecy przez jesie�. Geograficznie rzecz bior�c, w granicach samego miasta r�nice nie by�y wielkie, cho� p�nym latem brudna piana na rzece cz�sto mia�a pi�kny szmaragdowy kolor. Wiosenne mgie�ki sta�y si� mg�ami jesiennymi, kt�re � zmieszane z oparami i dymami z dzielnicy magicznej i z warsztat�w alchemik�w � zdawa�y si� zyskiwa� w�asne, dusz�ce i g�ste �ycie. A czas p�yn��. Jesienna mg�a lgn�a do czarnych o p�nocy szyb. Stru�ka krwi ciek�a po stronicach rozerwanego na po�owy tomu esej�w religijnych. Nie trzeba by�o tego robi�, pomy�la� ojciec Tubelcek. Kolejna my�l sugerowa�a, �e i jego nie trzeba by�o uderza�. Ale ojciec Tubelcek nigdy nie przejmowa� si� zbytnio takimi sprawami. W ko�cu cz�owiek mo�e wyzdrowie�, ksi��ka nie. Wyci�gn�� dr��c� d�o�, pr�buj�c zebra� kartki, ale zn�w opad� nieruchomo. Pok�j wirowa� wok� niego. Otworzy�y si� drzwi i zabrzmia�y kroki ci�kich st�p na pod�odze. A przynajmniej kroki jednej ci�kiej stopy i szuranie. Krok. Szur. Krok. Szur. Ojciec Tubelcek z wysi�kiem skupi� wzrok. � Ty? � wychrypia�. Przytakni�cie. � Zbierz... te... ksi��ki. Stary kap�an przygl�da� si�, jak tomy zosta�y zebrane i u�o�one w stosy � palcami ca�kiem nieodpowiednimi do tego zadania. Przybysz znalaz� w�r�d rozrzuconych rzeczy g�sie pi�ro, starannie napisa� co� na skrawku papieru, potem zwin�� go i delikatnie umie�ci� mi�dzy wargami ojca Tubelceka. Umieraj�cy kap�an spr�bowa� si� u�miechn��. � My tak nie dzia�amy � wymamrota�; niewielki zwitek ko�ysa� si� niczym ostatni papieros. � My... tworzymy... w�asne... s... Pochylona posta� przygl�da�a mu si� jeszcze chwil�, a potem bardzo ostro�nie pochyli�a si� wolno i zamkn�a mu oczy. Komendant Stra�y Miejskiej Ankh-Morpork, sir Samuel Vimes, marszcz�c brwi, przyjrza� si� swemu odbiciu w lustrze i rozpocz�� golenie. Brzytwa by�a dla niego mieczem wolno�ci. Golenie � aktem buntu. W ostatnich czasach kto� przygotowywa� mu k�piel (codziennie! � trudno uwierzy�, �e ludzka sk�ra to wytrzymuje). Kto� szykowa� mu ubranie (i to jakie ubranie!). I kto� gotowa� mu posi�ki (i to jakie posi�ki! � przybiera� na wadze, zdawa� sobie z tego spraw�). I nawet kto� czy�ci� mu buty (takie buty! � nie jakie� byle co z tekturowymi podeszwami, ale solidne, dobrze dopasowane buty z prawdziwej b�yszcz�cej sk�ry). By� kto�, kto robi� za niego prawie wszystko, ale pewne rzeczy m�czyzna powinien za�atwia� sam, a jedn� z nich by�o golenie. Wiedzia�, �e lady Sybil tego nie aprobuje. Jej ojciec nigdy w �yciu sam si� nie ogoli�. Mia� do tego odpowiedniego cz�owieka. Vimes protestowa�, �e zbyt wiele lat patrolowa� noc� ulice, by pozwala� komukolwiek operowa� ostrzem w pobli�u w�asnego gard�a. Jednak prawdziwym powodem, powodem niewypowiedzianym, by�o to, �e nienawidzi� samej idei �wiata podzielonego na gol�cych i golonych. Albo tych, co nosz� b�yszcz�ce buty, i tych, co zdrapuj� z nich b�oto. Za ka�dym razem, kiedy widzia�, jak Willikins sk�ada jego ubranie, musia� t�umi� przemo�ny odruch, by kopn�� w b�yszcz�cy ty�ek kamerdynera jako obrazy dla godno�ci cz�owieka. Brzytwa sun�a p�ynnie po nocnej szczecinie. Wczoraj byli na jakim� oficjalnym przyj�ciu. Nie przypomina� sobie, o co chodzi�o. Mia� wra�enie, �e ca�e �ycie sp�dza na takich imprezach. Figlarnie rozchichotane kobiety i ha�a�liwi m�odzi ludzie, kt�rzy chyba stali na ko�cu kolejki, kiedy wydawano podbr�dki, i dla nich zabrak�o. Jak zwykle, wraca� przez mgliste ulice w paskudnym nastroju. Zauwa�y� �wiat�o pod kuchennymi drzwiami, us�ysza� rozmowy i �miechy, wi�c wszed�. By� tam Willikins, a tak�e staruszek, kt�ry pali� w piecu, i g��wny ogrodnik, i jeszcze ch�opak, kt�ry czy�ci� �y�ki i rozpala� w kominkach. Grali w karty. Na stole sta�y butelki piwa. Przysun�� sobie krzes�o, rzuci� kilka �art�w i poprosi�, �eby jemu te� rozda�. Byli... serdeczni. W pewnym sensie. Ale w miar� post�p�w gry u�wiadamia� sobie, jak �wiat krystalizuje si� wok� niego. Ca�kiem jakby sta� si� k�kiem z�batym w szklanym zegarze. Nikt si� nie �mia�. Zwracali si� do niego �prosz� pana� i stale odchrz�kiwali. Wszystko sta�o si� bardzo... ostro�ne. Wreszcie wymamrota� jakie� przeprosiny i wyszed�. W po�owie korytarza zdawa�o mu si�, �e us�ysza� komentarz, a po nim... c�, mo�e tylko �miech. Ale m�g� to by� ironiczny chichot. Brzytw� ostro�nie manewrowa� wok� nosa. Ha... Jeszcze par� lat temu kto� taki jak Willikins z trudem by go tolerowa� w kuchni. I kaza�by mu przed wej�ciem zdj�� buty. Wi�c takie teraz jest twoje �ycie, komendancie sir Samuelu, my�la� Vimes. Dla ja�niepa�stwa � by�y gliniarz, kt�ry w�eni� si� w arystokracj�, ale ja�nie pan dla ca�ej reszty... Zmarszczy� brwi, patrz�c na swe odbicie w lustrze. Zacz�� w rynsztoku, to prawda. A teraz doszed� do trzech posi�k�w dziennie, dobrych but�w, ciep�ego ��ka noc� i � je�li ju� o tym mowa � tak�e �ony. Dobra stara Sybil... Chocia� ostatnio zaczyna rozmowy o zas�onach, ale sier�ant Colon m�wi�, �e to si� �onom zdarza, chodzi o co� biologicznego i jest absolutnie normalne. Prawd� m�wi�c, by� do�� przywi�zany do swoich starych, tanich but�w. Podeszwy mia� w nich tak cienkie, �e m�g� przez nie odczyta� ulic�. Potrafi� nawet w ciemno�ci pozna�, gdzie si� znalaz�. Co tam... Lustro do golenia Sama Vimesa by�o troch� nietypowe � lekko wypuk�e, przez co odbija�o wi�cej ni� p�askie lustra. I dawa�o doskona�y widok na przybud�wki i ogrody za oknem. Hm... przerzedzaj� si� u g�ry... � my�la�. Wyra�nie wy�sze czo�o. Mniej w�os�w do czesania, ale z drugiej strony wi�cej twarzy do mycia... Co� mign�o w lustrze. Vimes odsun�� si� w bok i pochyli�. Lustro rozpad�o si� na kawa�ki. Gdzie� za wybitym oknem rozleg� si� tupot biegn�cych st�p, potem trzask i krzyk. Vimes wyprostowa� si�. Wy�owi� z miski najwi�kszy od�amek lustra i opar� go o czarne drzewce wbitego w �cian� be�tu. Sko�czy� si� goli�. Potem zadzwoni� na kamerdynera. Willikins zmaterializowa� si� prawie natychmiast. � Prosz� pana... Vimes wyp�uka� brzytw�. � Po�lij ch�opaka do szklarza, dobrze? Wzrok kamerdynera przemkn�� do okna, a potem do strzaskanego lustra. � Oczywi�cie, prosz� pana. A rachunek znowu odes�a� do Gildii Skrytob�jc�w? � Z pozdrowieniami ode mnie. A skoro ju� p�jdzie, niech zajrzy na skwer Pi�taka i Si�dmaka, i kupi mi nowe lustro. Ten krasnolud wie, jakie lubi�. � Tak, prosz� pana. Przynios� miot�� i szufelk�, prosz� pana, i sprz�tn� tu natychmiast. Czy mam poinformowa� ja�nie pani� o zaj�ciu? � Nie. Zawsze twierdzi, �e to moja wina, bo ich zach�cam. � Oczywi�cie, prosz� pana � zgodzi� si� Willikins. I si� zdematerializowa�. Sam Vimes osuszy� twarz r�cznikiem i zszed� na d�, do pokoju porannego. Z szafki wyj�� now� kusz�, kt�r� Sybil podarowa�a mu w prezencie �lubnym. By� przyzwyczajony do typowych stra�niczych kusz, w krytycznych sytuacjach maj�cych paskudny zwyczaj strzelania do ty�u, ale ta by�a z warsztatu Burleigh i Wr�cemocny, robiona na miar�, z g�adk� orzechow� kolb�. Podobno nie istnia�a lepsza bro�. Nast�pnie wybra� cienkie cygaro i wyszed� do ogrodu. Jakie� ha�asy dochodzi�y z szopy dla smok�w. Vimes wszed� do �rodka i zamkn�� za sob� drzwi. Opar� o nie kusz�. Skamlania i piski zabrzmia�y g�o�niej. Niewielkie stru�ki ognia wznosi�y si� nad grubymi �cianami zagr�d l�gowych. Vimes pochyli� si� nad najbli�sz�. Podni�s� �wie�o wyklut� dragonetk� i po�askota� j� w gard�o. Kiedy w podnieceniu zion�a ogniem, zapali� cygaro i zaci�gn�� si� z satysfakcj�. Wydmuchn�� pier�cie� dymu w stron� postaci wisz�cej pod sklepieniem. � Dzie� dobry � powiedzia�. Cz�owiek wygina� si� gor�czkowo. Dzi�ki zadziwiaj�cej sprawno�ci zdo�a� zahaczy� stop� o belk�, ale nie potrafi� si� podci�gn��. O spadaniu lepiej by�o nie my�le� � kilkana�cie ma�ych smoczk�w zebra�o si� pod nim, podskakiwa�o nerwowo i wypuszcza�o p�omienie. � Eee... Dzie� dobry � odpowiedzia� wisz�cy cz�owiek. � Zn�w mamy pi�kn� pogod� � zauwa�y� Vimes, podnosz�c wiadro z w�glem. � Cho� podejrzewam, �e po po�udniu podniesie si� mg�a. Rzuci� smokom niewielki w�gielek. Przepycha�y si�, by go zdoby�. Wybra� kolejny. M�ody smok, kt�ry po�kn�� w�gielek, mia� teraz wyra�nie d�u�szy i gor�tszy p�omie�. � Przypuszczam � odezwa� si� m�ody cz�owiek � �e nie zdo�am pana przekona�, by pozwoli� mi pan zej��? Nast�pny smok po�kn�� troch� w�gla i odbi�o mu si� kul� ognist�. M�ody cz�owiek wygi�� si� rozpaczliwie, by jej unikn��. � Zgaduj � zaproponowa� Vimes. � Po rozwa�eniu sytuacji mam wra�enie, �e wyb�r dachu nie by� m�drym posuni�ciem � stwierdzi� skrytob�jca. � Prawdopodobnie � zgodzi� si� Vimes. Kilka tygodni temu sp�dzi� dobre par� godzin, podpi�owuj�c belki i starannie uk�adaj�c dach�wki. � Powinienem zeskoczy� z muru i wykorzysta� krzaki pod murem. � By� mo�e � przyzna� Vimes. W krzakach za�o�y� pu�apk� na nied�wiedzie. Chwyci� gar�� w�gla. � Pewnie mi nie zdradzisz, kto ci� wynaj��? � Obawiam si�, �e to zupe�nie niemo�liwe, prosz� pana. Zna pan zasady. Vimes pos�pnie skin�� g�ow�. � W zesz�ym tygodniu doprowadzili�my przed Patrycjusza syna lady Selachii. Tak, ten ch�opak musi si� jeszcze nauczy�, �e �nie� nie oznacza �tak, bardzo prosz�. � Mo�liwe, prosz� pana. � Potem by�a ta sprawa z synem lorda Rusta. Nie mo�na strzela� do s�u��cych za to, �e postawili buty na odwr�t. To nieeleganckie. B�dzie musia� nauczy� si� odr�nia� prawo od lewa, tak jak my wszyscy. I prawo od bezprawia tak�e. � S�ucham uwa�nie, prosz� pana. � Wydaje si�, �e osi�gn�li�my impas. � W samej rzeczy, prosz� pana. Vimes wymierzy� bry�� w�gla w zielonobr�zowego smoka, kt�ry pochwyci� j� zr�cznie w powietrzu. Robi�o si� coraz gor�cej. � Nie rozumiem tylko, dlaczego wszyscy pr�bujecie albo tutaj, albo w moim biurze. Przecie� du�o chodz� po mie�cie, prawda? Mogliby�cie mnie chyba zastrzeli� na ulicy. � Co? Jak pospolici mordercy? Vimes pokiwa� g�ow�. Skrytob�jcy mieli sw�j honor, cho� czarny i wypaczony. � Ile by�em wart? � Dwadzie�cia tysi�cy, prosz� pana. � Powinno by� wi�cej. � Zgadzam si�. Je�li skrytob�jca zdo�a powr�ci� do gildii, b�dzie wi�cej, pomy�la� Vimes. W�asne �ycie ceni� bowiem ca�kiem wysoko. � Zastan�wmy si�. � Vimes obejrza� koniec cygara. � Gildia bierze pi��dziesi�t procent. Zostaje dziesi�� tysi�cy. Skrytob�jca przez chwil� rozwa�a� jego s�owa, potem si�gn�� do pasa i niezbyt zgrabnie cisn�� w stron� Vimesa sakiewk�. Vimes chwyci� j�, po czym si�gn�� po kusz�. � Wydaje mi si� � stwierdzi� � �e gdyby cz�owiek mia� teraz spa�� mi�dzy smoki, zdo�a�by pewnie dotrze� do drzwi z powierzchownymi tylko oparzeniami. Gdyby by� szybki. Jeste� szybki? Nie doczeka� si� odpowiedzi. � Oczywi�cie, musia�by nie mie� innego wyj�cia � ci�gn�� komendant. Umocowa� kusz� na stole do karmienia i wyci�gn�� z kieszeni sznurek. Jeden koniec przywi�za� do gwo�dzia, drugi do ci�ciwy. Potem odsun�� si� i zwolni� spust. Ci�ciwa drgn�a lekko. Skrytob�jca, wisz�c g�ow� w d�, wstrzyma� oddech. Vimes zaci�gn�� si� kilka razy cygarem, a� jego koniec sta� si� prawdziwym piek�em. Wyj�� je z ust i opar� o sznurek, tak �e musia�o si� wypali� jeszcze tylko o u�amek cala dalej, by sznurek si� zatli�. � Drzwi zostawiam otwarte � oznajmi�. � Nigdy nie by�em cz�owiekiem nierozs�dnym. Z zaciekawieniem b�d� obserwowa� twoj� karier�. Rzuci� smokom reszt� w�gla i wyszed�. Zapowiada� si� kolejny, pe�en wydarze� dzie� w Ankh-Morpork. A przecie� dopiero si� zacz��. Kiedy Vimes dotar� do domu, us�ysza� �wist, stuk i tupot kogo� biegn�cego bardzo szybko w stron� dekoracyjnego stawu. U�miechn�� si�. Willikins czeka� ju� z jego p�aszczem. � Prosz� pami�ta�, �e o jedenastej ma pan spotkanie z jego lordowsk� mo�ci�, sir Samuelu. � Tak, tak � potwierdzi� Vimes. � A o dziesi�tej ma pan zajrze� do herold�w. Ja�nie pani wyra�nie to przypomnia�a. Dok�adniej, prosz� pana, u�y�a sformu�owania �Powiedz mu, �eby nie pr�bowa� znowu si� wykr�ca�. � Dobrze, dobrze... � Ja�nie pani tak�e bardzo prosi�a, prosz� pana, �eby spr�bowa� pan nikogo nie zirytowa�. � Przeka� jej, �e spr�buj�. � A pa�ska lektyka czeka przed drzwiami, prosz� pana. Vimes westchn��. � Dzi�kuj�. W ogrodowej sadzawce siedzi cz�owiek. Wy��w go i pocz�stuj herbat�. Wydaje si�, �e to obiecuj�cy m�odzieniec. � Oczywi�cie, prosz� pana. Lektyka... No tak, lektyka. Prezent �lubny od Patrycjusza. Vetinari wiedzia� przecie�, �e Vimes kocha chodzi� po ulicach miasta. Jakie to dla niego typowe, �e da� w prezencie co�, co na chodzenie nie pozwala. Czeka�a przed wyj�ciem. Obaj nosiciele wyprostowali si� na jego widok. Sir Samuel Vimes, komendant Stra�y Miejskiej, zn�w si� zbuntowa�. Mo�e naprawd� musi korzysta� z tego dra�stwa, ale... Spojrza� na przedniego nosiciela i kciukiem wskaza� mu drzwiczki lektyki. � Wsiadaj � poleci�. � Ale� prosz� pana... � Mamy pogodny ranek. � Vimes zdj�� p�aszcz. � Sam b�d� prowadzi�. Najdro�si mamo i tato... Kapitan Marchewa ze Stra�y Miejskiej Ankh-Morpork mia� dzi� dzie� wolny. Sp�dza� go rutynowo. Najpierw jad� �niadanie w jakim� dogodnym barze. Potem pisa� list do domu. Listy do domu zawsze sprawia�y mu troch� problem�w. Listy od rodzic�w zawsze by�y ciekawe, pe�ne statystyk wydobycia i ekscytuj�cych informacji o nowych sztolniach i obiecuj�cych �y�ach minera��w. On za to musia� im pisa� o morderstwach i innych podobnych sprawach. Przez chwil� gryz� koniec o��wka. Miniony tydzie� znowu by� ciekawy [napisa�]. Kr�c� si� ci�gle niby mucha z niebieskim ty�em, Nie Ma Co! Otwieramy nowy komisariat na Flaku, co jest dogodne dla Mrok�w, wi�c teraz mamy ju� nie mniej ni� 4 licz�c na Si�str Dolly i przy D�ugim Murze, a ja jestem jedynym Kapitanem wi�c bez przerwy, jestem na nogach. Osobi�cie t�skni� za czasami, kiedy byli�my tylko ja, Nobby i sier�ant Colon ale mamy w ko�cu Wiek Nietoperza. Sier�ant Colon odchodzi na emerytur� pod koniec miesi�ca, m�wi �e pani Colon chce �eby, kupi� farm� i m�wi jeszcze, �e nie mo�e si� doczeka� wiejskiego spokoju i Bycia Blisko Natury. Jestem pewien �e �yczyliby�cie, mu szcz�cia. M�j przyjaciel Nobby ci�gle jest Nobbym tylko bardziej ni� przedtem. Marchewa z roztargnieniem wzi�� z talerza niedojedzony barani kotlet i wsun�� go pod st�. Rozleg�o si� mla�ni�cie. Zreszt� wracaj�c do rzeczy, jestem te� pewien �e wspomina�em wam, o Ch�opakach z Kablowej, chocia� dalej stacjonuj� przy Pseudopolis Yard, ludzie nie lubi� kiedy stra�nicy nie nosz� mundur�w ale, komendant Vimes m�wi �e przest�pcy, te� nie nosz� mundur�w, wi�c niech ich l*cho porwie. Przerwa�. Wiele m�wi� na temat kapitana Marchewy fakt, �e po prawie dw�ch latach sp�dzonych w Ankh-Morpork wci�� czu� si� niepewnie, u�ywaj�c takich s��w jak l*cho. Komendant Vimes twierdzi, �e musimy mie� tajnych policjant�w, skoro pope�niane s� tajne przest�pstwa... Znowu przerwa�. Kocha� sw�j mundur. Nie mia� innego ubrania. Sam pomys� stra�nika w przebraniu by�... no, by� nie do pomy�lenia. Kojarzy� si� z piratami �egluj�cymi pod fa�szyw� bander�. Albo ze szpiegami. Po chwili zn�w zacz�� pilnie stawia� litery. ...a komendant Vimes wie o czym m�wi, jestem pewien. Uwa�a �e to nie jest ta staro�wicka policyjna robota kiedy si�, �apa�o tych biednych oferm�w za gupich �eby uciec!! W ka�dym razie to oznacza du�o wi�cej pracy i nowe twarze w stra�y. Czekaj�c, a� w my�lach uformuje si� nowe zdanie, Marchewa wzi�� z talerza kie�bask� i opu�ci� j� poni�ej kolan. Znowu co� mlasn�o. Kelner zakrz�tn�� si� przy nim. � Mo�e jeszcze dok�adk�, panie Marchewa? Na koszt firmy. Ka�da restauracja i jad�odajnia w Ankh-Morpork proponowa�a Marchewie darmowe posi�ki, z pe�n� satysfakcji �wiadomo�ci�, �e zawsze b�dzie nalega�, by zap�aci�. � Nie, doprawdy... By�o bardzo dobre. Tutaj prosz�... dwadzie�cia pens�w i reszty nie trzeba. � A jak tam ta m�oda dama? Nie widzia�em jej dzisiaj. � Angua? Och, jest... kr�ci si� tu i tam, wie pan. Na pewno jej powt�rz�, �e pan o ni� pyta�. Krasnolud z zadowoleniem pokiwa� g�ow� i odszed�. Marchewa starannie dopisa� jeszcze kilka linijek, po czym zapyta� bardzo cicho: � Czy ten w�zek z koniem wci�� stoi przed piekarni� Stalosk�rki? Co� pod sto�em zaskomla�o. � Naprawd�? To dziwne. Wszystkie dostawy sko�czy�y si� ju� przed godzin�, a m�k� i �wir przywo�� dopiero po po�udniu. Wo�nica siedzi na ko�le? Ciche szczekni�cie. � I ko� jest troch� za dobry jak na w�zek dostawczy. No i wiesz, normalnie wo�nica chyba za�o�y�by mu worek z obrokiem. Poza tym mamy ostatni czwartek miesi�ca, czyli u Stalosk�rki dzie� wyp�at. � Marchewa od�o�y� o��wek i grzecznie pomacha� r�k�, by zwr�ci� uwag� kelnera. � Mo�na prosi� o kubek kawy �o��dnej, panie �widro? Na wynos. W Muzeum Chleba Krasnolud�w w Zau�ku B�kowym pan Hopkinson, kustosz, by� nieco podekscytowany. Pomijaj�c wszelkie inne wzgl�dy, w�a�nie zosta� zamordowany. W tej chwili jednak uwa�a� to jedynie za irytuj�cy i niezbyt istotny szczeg�. Zosta� zat�uczony na �mier� bochenkiem chleba. Jest to wydarzenie rzadkie, nawet w najgorszych ludzkich piekarniach, jednak�e chleb krasnolud�w ma niezwyk�e w�a�ciwo�ci jako bro� zaczepna. Krasnoludy uwa�aj� piekarstwo za element sztuki wojennej. Kiedy wypiekaj� kamienne ciasteczka, nie jest to metafora. � Popatrz tylko na to wgniecenie! � rzek� oburzony Hopkinson. � Ca�kiem zniszczy� sk�rk�! I PA�SK� CZASZK� TAK�E, zauwa�y� �mier�. � No tak � zgodzi� si� Hopkinson tonem cz�owieka, kt�ry uwa�a, �e czaszki mo�na dosta� po tuzinie za pensa, ale dobrze wie, jaka jest warto�� muzealna dobrego chleba. � Co jest z�ego w zwyczajnej pa�ce, pytam? Czy nawet m�ocie? M�g�bym mu dostarczy� takich narz�dzi, gdyby tylko poprosi�. �mier�, kt�ry z natury sam mia� osobowo�� obsesyjn�, zrozumia�, �e stan�� przed mistrzem. Zmar�y pan Hopkinson m�wi� piskliwym g�osem i nosi� okulary na kawa�ku czarnej tasiemki � jego duch mia� teraz na nosie ich widmowy odpowiednik � a te cechy zawsze oznaczaj� umys� nakazuj�cy odkurza� dolne powierzchnie mebli i uk�ada� spinacze wed�ug rozmiar�w. � To naprawd� fatalnie � stwierdzi�. � W dodatku bardzo niewdzi�cznie si� zachowa�, bior�c pod uwag�, �e udzieli�em im pomocy z piekarnikiem. Naprawd� uwa�am, �e powinienem z�o�y� skarg�. PANIE HOPKINSON, CZY W PE�NI ZDAJE PAN SOBIE SPRAW� Z FAKTU, �E JEST PAN MARTWY? � Martwy? � pisn�� kustosz. � O nie, w �aden spos�b nie mog� by� martwy. Nie w tej chwili. To bardzo nieodpowiedni moment. Nie skatalogowa�em nawet bu�eczek szturmowych. A JEDNAK. � Nie, nie. Bardzo mi przykro, ale to niemo�liwe. Musisz zaczeka�. Nie mam czasu na tego rodzaju nonsensy. �mier� by� zaskoczony. Wi�kszo�� os�b, kiedy mija� wst�pny szok, z pewn� ulg� przyjmowa�a fakt w�asnego zgonu. Przestawa�o im ci��y� pod�wiadome brzemi�. Spada� kosmiczny but. Najgorsze ju� si� sta�o i mogli � metaforycznie oczywi�cie � zacz�� nowe �ycie. Bardzo nieliczni traktowali zdarzenie jak zwyk�� niedogodno��, kt�ra zostanie usuni�ta, je�li tylko b�d� dostatecznie d�ugo si� skar�y�. D�o� pana Hopkinsona przenikn�a przez blat sto�u. � Och! WIDZI PAN? � To bardzo niepo��dane w tej chwili. Czy m�g�by� ustali� bardziej odpowiedni termin? TYLKO PO KONSULTACJI Z PA�SKIM MORDERC�. � Mam wra�enie, �e ca�a sprawa jest fatalnie zorganizowana. Chc� z�o�y� skarg�. W ko�cu p�ac� podatki. JESTEM �MIERCI�, NIE PODATKAMI. PRZYCHODZ� TYLKO RAZ. Cie� pana Hopkinsona zacz�� si� rozwiewa�. � Chodzi mi o to, �e zawsze stara�em si� planowa� wszystko z wyprzedzeniem, rozs�dnie... UWA�AM, �E NAJLEPSZ� METOD� JEST PRZYJMOWANIE W �YCIU TEGO, CO SI� ZDARZY. � Mam wra�enie, �e to brak odpowiedzialno�ci... DLA MNIE ZAWSZE TO DZIA�A�O. Lektyka zatrzyma�a si� przed Pseudopolis Yard. Vimes zostawi� nosicieli, �eby j� zaparkowali, a sam ruszy� szybkim krokiem, wk�adaj�c po drodze p�aszcz. Pami�ta� czasy � wydawa�o si�, �e to zaledwie wczoraj � kiedy komenda stra�y by�a prawie pusta. Stary sier�ant Colon drzema� na krze�le, a przy piecyku suszy�o si� pranie kaprala Nobbsa. A potem nagle wszystko si� zmieni�o... Sier�ant Colon czeka� na niego z notesem. � Mam tu meldunki z komisariat�w, sir � oznajmi�, biegn�c truchtem obok Vimesa. � Co� szczeg�lnego? � Takie troch� dziwne zab�jstwo, sir. W jednym z tych starych dom�w przy Bezprawnym Mo�cie. Jaki� stary kap�an. Nie znam szczeg��w. Patrol zawiadomi� tylko, �e trzeba si� temu przyjrze�. � Kto go znalaz�? � Funkcjonariusz Wizytuj, sir. � O bogowie... � Tak jest, sir. � Postaram si� zajrze� tam jeszcze przed po�udniem. Co� jeszcze? � Kapral Nobbs jest chory, sir. � To wiem. � To znaczy, zwolni� si� z powodu choroby, sir. � Tym razem nie z powodu pogrzebu babci? � Nie, sir. � Nawiasem m�wi�c, ile ich ju� by�o w tym roku? � Siedem, sir. � Dziwna rodzina, ci Nobbsowie. � Tak, sir. � Fred, nie musisz ci�gle zwraca� si� do mnie �sir�. � Mamy go�cia, sir. � Sier�ant zerkn�� znacz�co na �aw� w g��wnej sali. � Przyszed� w sprawie posady dla alchemika. Krasnolud u�miechn�� si� nerwowo. � Dobrze � rzuci� Vimes. � Przyjm� go w swoim gabinecie. � Wyj�� spod p�aszcza sakiewk� skrytob�jcy. � Wp�a� to na Fundusz Wd�w i Sierot, Fred, dobrze? � Jasne. O... dobra robota, sir. Jeszcze par� takich wp�at, a b�dziemy mogli sobie pozwoli� na nowe wdowy. Sier�ant Colon wr�ci� do swojego biurka, dyskretnie otworzy� szuflad� i wyj�� ksi��k�, kt�r� w�a�nie czyta�. Nazywa�a si� �Ch�w zwierz�t�. Tytu� troch� go zaniepokoi� � nie rozumia�, po co chowa� zwierz�ta, skoro potem i tak trzeba ich szuka� w celu hodowania, ale w ko�cu s�ysza�o si� r�ne historie o dziwactwach mieszka�c�w wsi. Okaza�o si� jednak, �e ksi��ka m�wi o tym, w jaki spos�b byd�o, �winie i owce powinny si� krzy�owa�. Teraz zastanawia� si�, gdzie dosta� ksi��k� o tym, jak nauczy� je czyta�. Na g�rze Vimes pchn�� ostro�nie drzwi swojego gabinetu. Gildia Skrytob�jc�w gra�a wed�ug zasad, trzeba to draniom przyzna�. Zabicie kogo� przypadkowego uznawane by�o za dow�d fatalnych manier. Pomijaj�c wszystko inne, nikt za to nie p�aci�. Dlatego pu�apki w gabinecie nie wchodzi�y w rachub�, gdy� zbyt wiele os�b codziennie wchodzi�o tam i wychodzi�o. Mimo to uzna�, �e ostro�no�� nigdy nie zawadzi. Doskonale sobie radzi� z pozyskiwaniem bogatych wrog�w, kt�rych sta� na wynaj�cie skrytob�jcy. Skrytob�jcy wystarczy mie� szcz�cie tylko raz, ale Vimesowi musia�o sprzyja� ci�gle. W�lizn�� si� do pokoju i wyjrza� przez okno. Lubi� pracowa� przy otwartym, nawet w ch�ody. Lubi� s�ucha� odg�os�w miasta. Ale ka�dy, kto pr�bowa�by wspi�� si� do niego lub zsun�� z g�ry, trafi�by na rozmaite przeszkody w stylu lu�nych dach�wek, ruchomych uchwyt�w i zdradzieckich rynien. Dodatkowo Vimes kaza� w dole zainstalowa� na murze kolczaste por�cze. By�y �adne, ozdobne, ale przede wszystkim kolczaste. Na razie wygrywa�. Zabrzmia�o niepewne stukanie. Jego �r�d�em by�y kostki krasnoludziego kandydata do pracy. Vimes wprowadzi� go, zamkn�� drzwi i usiad� za biurkiem. � No wi�c... � zacz��. � Jeste� alchemikiem. �lady kwasu na d�oniach i brak brwi. � Zgadza si�, sir. � To do�� niezwyk�e spotka� w tym fachu krasnoluda. Wasi ludzie na og� tyraj� w ku�ni wuja albo robi� co� w tym rodzaju. Aha, wasi ludzie, zauwa�y� krasnolud. � Nie mia�em talentu do metalu. � Krasnolud bez talentu do metalu? To wyj�tkowe zjawisko. � Do�� rzadkie, sir. Ale by�em ca�kiem niez�y z alchemii. � Nale�ysz do gildii? � Ju� nie, sir. � A jak odszed�e�? � Przez dach, sir. Ale jestem prawie pewien, �e wiem, co zrobi�em �le. Vimes odchyli� si� w krze�le. � U alchemik�w stale eksploduj� r�ne rzeczy. Nigdy nie s�ysza�em, �eby z tego powodu kogo� wyrzucili. � To dlatego, �e jeszcze nikt nie wysadzi� rady gildii, sir. � Jak to? Ca��? � Wi�kszo��. A przynajmniej wszystkie �atwo od��czane elementy. Vimes zauwa�y�, �e odruchowo wysuwa szuflad� biurka. Zamkn�� j� stanowczo i zaj�� si� papierami na blacie. � Jak si� nazywasz, ch�opcze? Krasnolud prze�kn�� �lin�. Najwyra�niej obawia� si� tego pytania. � Ty�eczek, sir. Vimes nawet nie podni�s� g�owy. � A rzeczywi�cie, mam to wpisane. To znaczy, �e pochodzisz z region�w g�rskich �berwaldu, tak? � No... tak, sir � odpar� nieco zdziwiony Ty�eczek. Ludzie rzadko kiedy potrafili rozr�ni� klany krasnolud�w. � Nasza funkcjonariusz Angua te� stamt�d pochodzi � stwierdzi� Vimes. � Chwileczk�... Tutaj jest napisane, �e na imi� masz... nie mog� odczyta� pisma Freda... tego... Nie by�o rady. � Cudo, sir � oznajmi� Cudo Ty�eczek. � Cudo, tak? Mi�o wiedzie�, �e podtrzymuje si� dawne tradycje nadawania imion. Cudo Ty�eczek. Dobrze. Na twarzy Vimesa nie pojawi� si� nawet najl�ejszy grymas rozbawienia. Ty�eczek przygl�da� si� uwa�nie. � Tak jest, sir. Cudo Ty�eczek � powiedzia�. I nadal nie dostrzeg� cho�by dodatkowej zmarszczki. � Ojcu by�o Weso�y. Weso�y Ty�eczek � doda� tak, jak kto� m�g�by szturcha� j�zykiem chory z�b, �eby sprawdzi�, kiedy pojawi si� b�l. � Naprawd�? � A... jego ojciec mia� na imi� Klep. Klep Ty�eczek. Ani �ladu, ani cienia u�miechu... Vimes odsun�� tylko formularz. � No c�... Zarabiamy tutaj na �ycie, Ty�eczek. � Tak jest, sir. � Nie wysadzamy r�nych rzeczy w powietrze, Ty�eczek. � Oczywi�cie, sir. Nie wszystko wysadzam w powietrze. Cz�� si� tylko roztapia. Vimes zab�bni� palcami o biurko. � Wiesz co� na temat martwych cia�? � Doznali tylko niezbyt mocnego wstrz�su, sir. Vimes westchn��. � Pos�uchaj, wiem, jak to jest by� glin�. To zwykle chodzenie i rozmowy. Ale o wielu sprawach nie mam poj�cia. Trafiasz na miejsce zbrodni i znajdujesz szary proszek na pod�odze. Co to takiego? Ja nie wiem. Ale wy tam znacie si� na mieszaniu substancji w miskach, wi�c mo�ecie to wykry�. A mo�e ofiara nie ma na ciele �adnych �lad�w przemocy. Czy kto� j� otru�? Wychodzi na to, �e potrzeba nam kogo�, kto wie, jaki kolor powinna mie� w�troba. Kogo�, kto zajrzy do popielniczki i powie mi, jakie pal� cygara. � Cienkie Panatelle Pantweeda � odpar� odruchowo Ty�eczek. � Wielcy bogowie! � Zostawi� pan paczk� na stole, sir. Vimes spojrza� na st�. � No dobrze, czasami odpowied� jest �atwa � przyzna�. � Ale czasami nie jest. Czasami nie wiemy nawet, czy pytanie by�o w�a�ciwe. � Wsta�. � Nie mog� powiedzie�, �e lubi� krasnoludy, Ty�eczek. Ale nie lubi� te� trolli ani ludzi, wi�c chyba wszystko jest w porz�dku. Poza tym jeste� jedynym kandydatem. Trzydzie�ci dolar�w miesi�cznie, pi�� dolar�w na koszta kwatery, nie spodziewaj si� okre�lonego czasu pracy, s� takie mityczne stworzenia zwane nadgodzinami, tylko nikt jeszcze nie widzia� ich �lad�w, je�li funkcjonariusze trolle nazw� ci� �wirojadem, wylatuj�, je�li ty ich nazwiesz kamulcami, ty wylatujesz, jeste�my tu jak jedna wielka rodzina, a kiedy p�jdziesz z interwencj� na par� domowych awantur, Ty�eczek, z pewno�ci� zauwa�ysz podobie�stwo, pracujemy zespo�owo i zwykle regu�y tworzymy po drodze, a w wi�kszo�ci przypadk�w nie wiemy nawet, jakie jest prawo, wi�c mo�e by� ciekawie, formalnie jeste� kapralem, ale nie pr�buj wydawa� rozkaz�w prawdziwym policjantom, jeste� przyj�ty na miesi�czny okres pr�bny, w pierwszej wolnej chwili zostaniesz przeszkolony, a teraz znajd� ikonograf i spotkamy si� przy Bezprawnym Mo�cie za... no, mo�e lepiej za godzin�. Musz� si� rozm�wi� w sprawie tego przekl�tego herbu. Na szcz�cie martwe cia�a rzadko kiedy staj� si� bardziej martwe. Sier�ancie Detrytus! Zabrzmia�a seria trzask�w, jakby co� ci�kiego przesuwa�o si� korytarzem, po czym w drzwiach stan�� troll. � Ta-jest! � To kapral Ty�eczek. Kapral Cudo Ty�eczek, kt�rego ojciec by� Weso�ym Ty�eczkiem. Dajcie mu odznak�, odbierzcie przysi�g�, poka�cie, gdzie co jest. S�ucham, Ty�eczek? � Postaram si� by� godnym munduru, sir. � �wietnie � rzek� energicznym tonem Vimes. Spojrza� na Detrytusa. � Przy okazji, sier�ancie, otrzyma�em meldunek, �e troll w mundurze przybi� za uszy do muru jednego z opryszk�w Chryzopraza. Wiecie co� o tym? Troll zmarszczy� swe wielkie czo�o. � A jest w tym meldunku, �e sprzedawa� slab trollowym dzieciakom? � Nie. Pisz�, �e zamierza� czyta� literatur� religijn� swojej drogiej starej matce. � Czy T�ucze� zezna�, �e widzia� odznak� tego trolla? � Nie. Twierdzi za to, jakoby �w troll zagrozi�, �e wbije mu j� tam, gdzie s�o�ce nie dochodzi. Detrytus sm�tnie pokiwa� g�ow�. � To kawa� drogi tylko po to, coby zniszczy� dobr� odznak�. � Nawiasem m�wi�c � doda� Vimes � mieli�cie szcz�cie, sier�ancie. Od razu zgadli�cie, �e to T�ucze�. � To by�o ol�nienie, sir � wyja�ni� Detrytus. � Pomy�la��em: taki �ajdak, co to dzieciakom sprzedaje slab, zas�uguje na przybicie za uszy, sir, i nagle... bingo. Taka my�l wpad�a mi do g�owy. � Tak w�a�nie pomy�la�em. Cudo Ty�eczek spogl�da� to na jedn�, to na drug� nieruchom� twarz. Obaj stra�nicy patrzyli sobie w oczy, ale s�owa zdawa�y si� dochodzi� z dystansu, jak gdyby obaj czytali niewidzialny scenariusz. Po chwili Detrytus wolno pokiwa� g�ow�. � Musia� si� kto� podszy�, sir. Bardzo �atwo jest dosta� takie he�my jak nasze. �aden z moich trolli by czego� takiego nie zrobi�. To przecie brutalno�� policji, sir. � Mi�o mi to s�ysze�. Ale tak dla porz�dku sprawdzicie szafki funkcjonariuszy trolli. Krzemowa Liga Przeciw Znies�awieniom zaj�a si� t� spraw�. � Ta-jest, sir. A jak wykryj�, �e to kt�ry� z moich trolli, to spadn� na tego trolla jak tona tych prostok�tnych rzeczy do budowy. � Bardzo dobrze. Do roboty, Ty�eczek. Detrytus si� tob� zajmie. Ty�eczek zawaha� si�. To wszystko by�o niesamowite. Ten cz�owiek nie wspomnia� nawet o toporach ani o z�ocie. Nie powiedzia� nawet nic w rodzaju: �W stra�y zajdziesz wysoko�. Ty�eczka troch� wyprowadzi�o to z r�wnowagi. � Ehm... M�wi�em panu, jak si� nazywam, sir? � Tak. Mam to zapisane. Cudo Ty�eczek, tak? � Eee... Tak. Zgadza si�. Bardzo dzi�kuj�, sir. Vimes s�ucha�, jak odchodz� korytarzem. Potem starannie zamkn�� drzwi i zarzuci� sobie p�aszcz na g�ow�, �eby nikt nie us�ysza�, jak si� �mieje. � Cudo Ty�eczek! Cudo bieg� za trollem o imieniu Detrytus. Komenda zaczyna�a si� wype�nia�. I stawa�o si� jasne, �e stra� zajmuje si� najrozmaitszymi sprawami, z kt�rych wiele wi��e si� z krzykiem. Dwa umundurowane trolle sta�y przed biurkiem sier�anta Colona, trzymaj�c mi�dzy sob� trzeciego, troch� mniejszego. Trzeci troll wygl�da� na przygn�bionego, mia� baletowy kostium i par� przyklejonych na plecach tiulowych skrzyde�. � ...si� sk�ada, �e wiem: w�r�d trolli nie ma �adnej tradycji wr�ki z�buszki � m�wi� Colon. � A ju� zw�aszcza takiej, kt�ra nazywa si�... � spojrza� w papiery � Gliniany Dzwoneczek. Mo�e wi�c po prostu okre�limy to jako kradzie� z w�amaniem, bez licencji Gildii Z�odziei? � To uprzedzenia rasowe nie pozwalaj� trollom mie� swojej wr�ki z�buszki � wymamrota� Gliniany Dzwoneczek. Jeden z trolli stra�nik�w opr�ni� na biurko worek. Na dokumenty posypa�y si� r�ne elementy srebrnej zastawy. � A to wszystko znalaz�e� u dzieci pod poduszkami, tak? � spyta� Colon. � Bogom dzi�kuj� za ich dobre serduszka... Przy s�siednim biurku zm�czony krasnolud dyskutowa� z wampirem. � Prosz� pos�ucha�, to nie by�o morderstwo � t�umaczy�. � Przecie� jest pan ju� martwy, tak? � Wbi� je we mnie! � By�em tam i rozmawia�em z kierownikiem. Twierdzi, �e to by� wypadek. Zapewnia, �e nie ma nic przeciwko wampirom. Przenosi� po prostu trzy pude�ka HB z gumk� i potkn�� si� o brzeg pa�skiego p�aszcza. � Nie rozumiem, dlaczego nie mog� ju� tam pracowa�. � No wie pan... W fabryce o��wk�w? Detrytus spojrza� z g�ry na Ty�eczka i u�miechn�� si� szeroko. � Witaj w wielkim mie�cie, Ty�eczek � rzek�. � Ciekawe imi�. � Tak? � Wi�kszo�� krasnolud�w nazywa si� jako� tak... Ska�omiot albo Wr�cemocny. � Naprawd�? Detrytus nie wg��bia� si� w subtelne szczeg�y wzajemnych kontakt�w, lecz nawet do niego dotar�o rozdra�nienie w g�osie krasnoluda. � Ale imi� masz dobre � stwierdzi�. � Co to jest slab? � zainteresowa� si� Cudo. � Chlorek amonu wymieszany z radem. Daje mrowienie w g�owie, ale rozpuszcza trollowy m�zg. Du�y problem w g�rach, a jakie� dranie robi� to w mie�cie i pr�bujemy wykry�, sk�d si� bierze. Pan Vimes pozwala mi prowadzi� spo�eczn� akcj�... � Detrytus skoncentrowa� si� � u�wia... dam... ja... j�c�. M�wi� ludziom, co si� dzieje z tymi bandytami, co sprzedaj� slab dzieciakom. Skin�� r�k� na wielki, do�� prymitywnie wymalowany plakat na �cianie. Napis g�osi�: Slab? Po prostu powiedz: �Aarrgharrghprosz�nienienie-nieUGH�. Otworzy� jakie� drzwi. � To jest stary wychodek, co go ju� nie u�ywamy, mo�esz tu miesza� r�ne takie, tylko tutaj jest miejsce. Ale musisz najpierw tu wyczy�ci�, bo pachnie jak w toalecie. Otworzy� inne. � A tutaj jest szatnia. Dostaniesz sw�j ko�ek i reszt�, a tam masz takie panele, coby si� za nimi przebiera�, bo wiemy, �e�cie wy, krasnoludy, s� skromne. To niez�e �ycie, jak tylko nie os�abniesz. Pan Vimes jest w porz�dku, ale troch� dziwak w pewnych sprawach, ci�gle powtarza r�ne takie, �e to miasto jest jak tygiel i szumowiny wyp�ywaj� na wierzch. I inne te�. Zaraz ci wydam he�m i odznak�, ale najpierw... � otworzy� du�� szafk� na drugim ko�cu pomieszczenia; mia�a na drzwiczkach napis �DTRyTUS� � ...musz� schowa� gdzie� ten m�ot. Dwie postacie wybieg�y z Krasnoludziej Piekarni Stalosk�rki (�Chleb na ostro�), wskoczy�y na w�zek i krzykn�y, �eby natychmiast rusza�. Wo�nica zwr�ci� ku nim poblad�� twarz i wskaza� drog� przed sob�. Siedzia� tam wilk. Ale nie zwyczajny wilk. Mia� jasne futro, kt�re przy uszach by�o niemal tak d�ugie, by sta� si� grzyw�. Poza tym wilki na og� nie siedz� spokojnie na �rodku ulicy. W dodatku ten warcza�. D�ugim, gard�owym warkotem. By� to akustyczny odpowiednik skracaj�cego si� lontu. Ko� sta� jak skamienia�y, zbyt wystraszony, by zosta� na miejscu, ale o wiele za bardzo przera�ony, �eby si� ruszy�. Jeden z pasa�er�w w�zka ostro�nie si�gn�� po kusz�. Warkot zabrzmia� g�o�niej. Cz�owiek jeszcze bardziej ostro�nie cofn�� r�k�. Warkot znowu przycich�. � Co to jest? � Wilk! � W mie�cie? A czym si� �ywi? � Naprawd� musia�e� o to pyta�? � Dzie� dobry, panowie � odezwa� si� Marchewa, do tej chwili opieraj�cy si� o mur. � Wygl�da na to, �e mg�a znowu si� podnosi. Poprosz� licencje Gildii Z�odziei. Obejrzeli si�. Marchewa z radosnym u�miechem zach�caj�co pokiwa� g�ow�. Jeden z m�czyzn zacz�� poklepywa� si� po kieszeniach, teatralnie demonstruj�c roztargnienie. � Ach... No wi�c... hm... Rano wychodzili�my z domu w po�piechu, musia�em zapomnie�... � Paragraf drugi, zasada numer jeden statutu Gildii Z�odziei stwierdza, �e cz�onkowie musz� nosi� swoje karty podczas wszelkich czynno�ci natury profesjonalnej � przypomnia� Marchewa. � Nawet nie wyj�� miecza � sykn�� najg�upszy z trzyosobowego gangu. � Nie musi. Ma na�adowanego wilka. Kto� pisa� co� w mroku; jedynym d�wi�kiem by�o skrzypienie pi�ra. Dop�ki drzwi nie otworzy�y si� ze zgrzytem. Pisz�cy obejrza� si� szybko, niczym ptak. � To ty? M�wi�em ci, �eby� nigdy tu nie wraca�. � Wiem, wiem, ale idzie o to przekl�te co�! Linia produkcyjna stan�a, a to wysz�o i zabi�o tego kap�ana! � Kto� to widzia�? � W tej mgle wczoraj w nocy? Nie przypuszczam, ale... � A zatem nie jest to, ah-ha, sprawa wielkiej wagi. � Nie? Przecie� one nie powinny zabija� ludzi. No... � M�wi�cy zawaha� si�. � Przynajmniej nie rozbijaj�c im g�owy. � Zrobi� to, je�li takie dostan� polecenie. � Ale ja mu nie kaza�em! A co si� stanie, je�li zwr�ci si� przeciwko mnie? � Swojemu panu? Nie mo�e by� niepos�uszny s�owom w swojej g�owie. Przybysz usiad� ci�ko i pokr�ci� g�ow�. � Tak, ale kt�rym s�owom? Nie wiem, sam nie wiem, to ju� za wiele, on ca�y czas si� kr�ci w pobli�u... � I przysparza ci solidnych zysk�w... � Tak, rzeczywi�cie, ale ca�a reszta, ta trucizna, nigdy bym... � Cicho b�d�. Odwiedz� ci� znowu dzi� wieczorem. Przeka� pozosta�ym, �e mam odpowiedniego kandydata. I je�li spr�bujesz znowu tutaj przyj��... Ankhmorporskie Kr�lewskie Kolegium Heraldyczne okaza�o si� zielon� bram� w murze przy ulicy Mokociej. Vimes poci�gn�� sznurek dzwonka. Co� brzd�kn�o po drugiej stronie muru i natychmiast wybuch�a kakofonia hukni��, warkni��, gwizd�w i tr�bienia. � Spok�j, ma�y! � zawo�a� jaki� g�os. � Couchant! Powiedzia�em: couchant! Nie, nie rampant. I dostaniesz kostk� cukru, jak b�dziesz grzeczny. William! Przesta� natychmiast! Postaw go! Mildred, pu�� Grahama! Zwierz�ce g�osy przycich�y nieco i kto� podszed� do bramy. Ma�a furtka w skrzydle wr�t uchyli�a si� odrobin�. Vimes zobaczy� calowej szeroko�ci pasek bardzo niskiego m�czyzny. � Tak? Jeste� dostawc� mi�sa? � Komendant Vimes � przedstawi� si� Vimes. � Mam um�wione spotkanie. Zwierz�ta znowu podnios�y wrzaw�. � Co? � Komendant Vimes! � wrzasn�� Vimes. � Aha. No to lepiej wejd�, panie. Wrota rozwar�y si� i Vimes wkroczy� do �rodka. Zapad�a cisza. Kilkadziesi�t par oczu spogl�da�o na Vimesa z wyra�n� podejrzliwo�ci�. Niekt�re z nich by�y ma�e i czerwone, niekt�re wielkie i wystaj�ce tu� nad powierzchni� b�otnistej sadzawki zajmuj�cej du�� cz�� dziedzi�ca. Niekt�re patrzy�y z grz�d. Dziedziniec by� pe�en zwierz�t. Ale nawet one mocno odczuwa�y zapach dziedzi�ca pe�nego zwierz�t. A wi�kszo�� by�a wyra�nie bardzo stara, co wcale owego zapachu nie poprawia�o. Bezz�bny lew otworzy� paszcz� na Vimesa. Lew biegaj�cy, a przynajmniej le��cy swobodnie, by� zjawiskiem niezwyk�ym, cho� nie a� tak niezwyk�ym jak fakt, �e wykorzystywa� go jako poduszk� podstarza� gryf, �pi�cy ze wszystkimi czterema szponami w g�rze. By�y tu je�e, siwiej�cy leopard i wylinia�e pelikany. W sadzawce zafalowa�a zielona woda, a para hipopotam�w wynurzy�a si� na powierzchni� i ziewn�a. Nic tu nie siedzia�o w klatce i nic nie usi�owa�o zjada� niczego innego. � Och, za pierwszym razem to zaskakuje ludzi, jak i ciebie, panie � rzek� staruszek. Mia� drewnian� nog�. � Ale jeste�my tu ca�kiem szcz�liw� rodzink�. Vimes odwr�ci� si� i odkry�, �e patrzy na ma�� sow�. � Bogowie � powiedzia�. � To przecie� morpork, prawda? Staruszek u�miechn�� si� rado�nie. � Widz�, �e znasz, panie, nasz� heraldyk�. � Zachichota�. � Przodkowie Daphne przybyli tu a� z jakich� wysp po drugiej stronie Osi. Tak by�o. Vimes wyj�� swoj� odznak� Stra�y Miejskiej i obejrza� wyt�oczony na niej herb. Staruszek zajrza� mu przez rami�. � To nie ona, naturalnie � stwierdzi�, wskazuj�c sow� siedz�c� na Ankh. � To by�a jej prababka, Olive. Morpork na Ankh, rozumiesz, panie? To akurat tak zabawne, �e bardziej w tym miejscu by� nie mo�e. Przyda�by si� nam dla niej partner, szczerze m�wi�c. I samica hipopotama. Jego lordowska wysoko�� uwa�a, �e mamy przecie� dwa hipopotamy, i to si� zgadza. Ja tylko uwa�am, �e to nie jest naturalne dla Rodericka i Keitha, chocia� nie chcia�bym nikogo os�dza�, po prostu nie powinno tak by�, tyle tylko m�wi�. Zaraz, jak brzmi twe imi�, panie? � Vimes. Sir Samuel Vimes. �ona um�wi�a mnie na spotkanie. Staruszek zn�w zachichota�. � No tak � rzek�. � Zwykle tak si� dzieje. Ca�kiem szybko, mimo drewnianej nogi, poprowadzi� go�cia mi�dzy paruj�cymi stosami wielogatunkowych odchod�w do budynku po drugiej stronie dziedzi�ca. � Przypuszczam, �e dobrze to dzia�a na ogr�d � zauwa�y� Vimes, pr�buj�c podtrzyma� rozmow�. � Wypr�bowa�em na swoim rabarbarze. � Staruszek otworzy� drzwi. � Ale ur�s� wysoki na dwadzie�cia st�p, a potem nast�pi� spontaniczny samozap�on. Uwa�aj, panie, gdzie chodzi� wyvern, ostatnio chorowa� na �o��dek... Och, co za pech. Ale to drobiazg, wykruszy si� bez �ladu, jak tylko wyschnie. Wejd�, panie. Hol okaza� si� r�wnie mroczny i cichy, jak dziedziniec pe�en �wiat�a i ha�as�w. Unosi� si� w nim suchy, grobowy zapach starych ksi��ek i ko�cielnych wie�. W g�rze � kiedy oczy przyzwyczai�y si� ju� do ciemno�ci � Vimes zauwa�y� wisz�ce sztandary i proporce. By�o te� kilka okien, ale wpadaj�ce przez paj�czyny i martwe muchy �wiat�o mia�o szar� barw�. Staruszek zamkn�� drzwi i zostawi� go samego. Vimes patrzy� z okna, jak wraca, utykaj�c, i podejmuje prac�, kt�r� by� zaj�ty przed jego przybyciem. Polega�a ona na uk�adaniu �ywej tarczy herbowej. Na dziedzi�cu sta�a wielka tarcza. Przybito do niej kapusty � prawdziwe kapusty. Staruszek powiedzia� co�, czego Vimes nie us�ysza�. Ma�a sowa sfrun�a ze swojej grz�dy i wyl�dowa�a na wielkim ankh przyklejonym do szczytu tarczy. Dwa hipopotamy wysz�y z sadzawki i zaj�y pozycje po obu stronach. Staruszek ustawi� przed tarcz� sztalugi i za�o�y� na nie p��tno. Chwyci� p�dzel i palet�. � Hop-la! � zawo�a�. Hipopotamy stan�y na artretycznych tylnych �apach, a sowa roz�o�y�a skrzyd�a. � Wielcy bogowie! � mrukn�� Vimes. � Zawsze mi si� wydawa�o, �e oni to wszystko wymy�laj�... � Wymy�laj�, panie? Wymy�laj�? � rozleg� si� g�os za jego plecami. � Szybko wpadliby�my w k�opoty, gdyby�my spr�bowali cokolwiek wymy�la� my, biedacy... Tak. Vimes obejrza� si�. Nast�pny niski staruszek wyr�s� mu za plecami; mruga� z zadowoleniem przez grube okulary. Pod pach� ni�s� kilka zwoj�w. � Przepraszam, panie, �e nie wyszed�em ci na spotkanie do bramy, ale w tej chwili jeste�my bardzo zaj�ci. � Wyci�gn�� woln� r�k�. � Croissant Rouge Pursuivant. � Eee... Jest pan ma�ym czerwonym rogalikiem? � zdumia� si� Vimes. � Nie, nie. Nie. To znaczy �czerwony p�ksi�yc� i jest moim tytu�em. To bardzo stary tytu�. Jestem heroldem. A ty, panie, jeste� zapewne sir Samuelem Vimesem, tak? � Tak. Czerwony P�ksi�yc zajrza� do zwoju. � Dobrze... dobrze... Co my�lisz, panie, o �asicach? � �asicach? � Mamy kilka wolnych �asic, rozumiesz, panie. Wiem, �e nie s� zwierz�tami heraldycznymi w �cis�ym sensie, ale wydaje si�, �e jest kilka na sk�adzie. Prawd� m�wi�c, pewnie je w ko�cu wypuszcz�, chyba �e zdo�am kogo� nam�wi�, by je adoptowa�, a to bardzo zirytuje Pardessusa Chataina Pursuivanta. Kiedy jest zirytowany, zamyka si� w swojej szopie. � Pardessus... Masz na my�li tego staruszka na dziedzi�cu? Ale... dlaczego on... My�la�em, �e wy... No przecie� herb to tylko symbol. Nie musicie malowa� go z natury. Czerwony P�ksi�yc wyra�nie si� oburzy�. � C�, gdyby�my chcieli zmieni� ca�e to przedsi�wzi�cie w kpin�, to przypuszczam, �e istotnie mogliby�my wymy�la� herby. Tak jednak nie mo�na. W ka�dym razie... nie �asice? � Osobi�cie wola�bym w og�le zrezygnowa� � zapewni� Vimes. � A ju� na pewno z �asic. Moja �ona twierdzi, �e smoki by... � Na szcz�cie taka mo�liwo�� si� nie pojawi � odezwa� si� jaki� g�os w mroku. Nie by� to rodzaj g�osu, kt�ry dobrze jest s�ysze� w o�wietleniu. By� suchy jak kurz. Brzmia�, jakby dochodzi� z ust, kt�re nigdy nie zazna�y rozkoszy �liny. Brzmia� martwo. I by� martwy. Z�odzieje przed piekarni� rozwa�yli dost�pne mo�liwo�ci. � Mam r�k� na kuszy � odezwa� si� najbardziej przedsi�biorczy z ca�ej tr�jki. � Masz? � upewni� si� najrozs�dniejszy. � A ja mam serce w gardle. � Ooo � doda� trzeci. � A ja mam s�abe serce, naprawd�. � Tak, ale chodzi�o mi o to, �e... On nawet nie ma miecza. Je�li za�atwi� wilka, wy dwaj powinni�cie sobie szybko z nim poradzi�. Mam racj�? Jedyny rozs�dny przyjrza� si� kapitanowi Marchewie. L�ni�ca zbroja. L�ni�ce mi�nie nagich ramion. Nawet kolana l�ni�y. � Wydaje mi si�, �e znale�li�my si� w impasie, inaczej m�wi�c, w sytuacji patowej � stwierdzi� kapitan Marchewa. � A je�eli rzucimy pieni�dze? � To z pewno�ci� pomo�e. � I pozwolisz nam odej��? � Nie. Ale takie zachowanie b�dzie przemawia�o na wasz� korzy�� i z pewno�ci� zabior� g�os w waszej obronie. Ten odwa�ny z kusz� obliza� wargi, zerkaj�c to na Marchew�, to na wilka. � Je�li go na nas poszczujesz, ostrzegam, �e kto� mo�e zgin��! � Tak, to mo�liwe � p