6691
Szczegóły |
Tytuł |
6691 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
6691 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 6691 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
6691 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Ryszard
Kapu�ci�ski
autoportret reportera
wyb�r i wst�p Krystyna Str�czek
Wydawnictwo Znak � Krak�w 2003
Zam�wienia: Dzia� Handlowy, 30-105 Krak�w, ul. Ko�ciuszki 37
Bezp�atna infolinia: 0800-130-082
Zapraszamy do naszej ksi�garni internetowej: www.znak.com.pl
Wst�p
Okazuje si�, �e niekt�re ksi��ki dojrzewaj� jak owoce. Kiedy nastanie pora zbior�w, wystarczy je po prostu zerwa�. Tak w�a�nie by�o z Autoportretem reportera. Wszystko zacz�o si� od pewnej w�oskiej publikacji. Ukaza�a si� ona pod nazwiskiem Ryszarda Kapu�ci�-skiego, a zawiera�a trzy rozmowy z Autorem oscyluj�ce wok� tematu dziennikarstwa. Pierwotny pomys� Wydawnictwa Znak polega� na wydaniu tej niewielkiej ksi��eczki uzupe�nionej wywiadami polskimi. W ten spos�b mia�a trafi� na polski rynek wydawniczy jeszcze na nim nieobecna, a bardzo po��dana pozycja: swoisty kurs dziennikarstwa wed�ug Ryszarda Kapu�ci�skiego. Niestety, po wnikliwej analizie w�oska ksi��ka okaza�a si� ma�o przydatna dla czytelnika niemieszkaj�cego na P�wyspie Apeni�skim. Ale ziarno zosta�o zasiane...
Autor Cesarza udzieli� tak wielu wywiad�w, �e gdyby je zgromadzi� w jednym miejscu, powsta�by zapewne kolejny obiekt widoczny z Ksi�yca. Wyzwanie to podj�� zreszt�, chc�c nie chc�c, sam Kapu�ci�ski, najpierw zasypywany pro�bami o rozmow� (cz�sto: �na ka�dy temat"), a nast�pnie opublikowanymi ju� konwersacjami.
Czasem tylko wspomina o kolejnych paczkach tekst�w po du�sku, grecku czy wietnamsku, kt�re kto� mu przes�a�, przekaza�, da� w prezencie... Kapu-�ci�ski nazywa to �wygadywaniem" ksi��ek. Z ogromu udzielonych przez niego wywiad�w da�oby si� wykroi� ich kilka. S� to jego �nieistniej�ce", �potencjalne" utwory. �Tylko - macha r�k� pisarz - komu chcia�oby si� te sterty t�umaczy� i czyta�?" Pytanie!
Pewnego lutowego dnia Ryszard Kapu�ci�ski wr�czy� mi spory plik kartek maszynopisu. Cz�� tego zbioru stanowi�y teksty t�umaczone z czasopism zagranicznych, ogromn� wi�kszo�� za� - publikacje polskie: wywiady oraz kilka wyk�ad�w. Cho� te 1100 stron, czyli zapis ponad 100 rozm�w, to tylko niewielki procent og�lnej ich liczby, jednak w miar� post�p�w lektury stawa�o si� coraz bardziej jasne, �e jest to rzecz bezcenna: nie tylko wypowiedzi s�awnego reportera na temat jego w�asnego zawodu, ale i niezwyk�a opowie�� o samym Kapu�ci�skim. O jego nami�tno�ci podr�owania, o wyj�tkowo�ci uprawianego przeze� repor-terstwa, o konieczno�ci ryzykowania �ycia dla warto�ci wy�szych, o samotno�ci i l�ku towarzysz�cym reporterom, o trudzie pisania i jarzmie s�awy. Wy�ania� si� z tych tekst�w autoportret cz�owieka, kt�remu �ycie nie szcz�dzi�o przykro�ci, kt�rego dzieci�stwo up�ywa�o po�r�d tu�aczki, ch�odu i g�odu i kt�ry ten nie�atwy start umia� przeku� w si�� empatii. Sta�a si� ona jego kapita�em w�r�d ub�stwa Trzeciego �wiata, kart� przetargow� w momentach �miertelnego zagro�enia, wreszcie - mandatem zezwalaj�cym na ostry os�d wsp�czesnego �wiata medi�w. Zdarzy�o si�, �e �w znany na ca-�ym �wiecie pisarz, reporter-misjonarz, ze swej podr�y wr�ci� z jedn� par� d�ins�w, patelni� i... skrzyni� ksi��ek. Wiele m�wi�cy baga�.
W trakcie czytania zacz�a si� krystalizowa� koncepcja nowej ksi��ki. W rezultacie z nieznacznie zmodyfikowanych strz�p�w kilkudziesi�ciu wybranych rozm�w i wyk�ad�w powsta� Autoportret reportera w pi�ciu ods�onach. Ksi��ka ta - uzyskawszy aprobat� Autora -trafia w�a�nie do r�k Czytelnik�w.
* Krystyna Str�czek
Powiem tak, jak by�o. Mnie w szkole fascynowa�a jedna rzecz � pi�ka no�na. By�em bramkarzem w reprezentacji szko�y. Potem w �Legii", w dru�ynie junior�w. Ca�e dnie sp�dza�em na boisku. To by�a moja pasja, najwi�ksza nami�tno��. Teraz nie pami�tam ju�, dlaczego napisa�em kiedy� wiersz i wys�a�em do redakcji, kt�ra go wydrukowa�a. I to zadecydowa�o o tym, co robi� dzisiaj. Pisanie wierszy zacz�o si� spontanicznie, bez �adnych marze�, oczekiwa�. Pisa�em wiersze, ale wszystkie bardzo z�e. By�em wtedy pod wp�ywem Ma-jakowskiego, ale udawa�o mi si� na�ladowa� tylko jego �schodki". Wiersze by�y najcz�ciej okoliczno�ciowe i to w�a�nie one wprowadzi�y mnie do dziennikarstwa, jeszcze w czasach szkolnych. Gdy tworzono redakcj� �Sztandaru M�odych", zaproponowano mi prac�. Powiedzia�em, �e musz� zrobi� matur�, poczekano wi�c na mnie. Dos�ownie nast�pnego dnia po zdaniu wszystkich egzamin�w zacz��em pracowa� w redakcji. To, �e zosta�em dziennikarzem, zawdzi�czam poezji, nie najlepszej, ale za to mojej. A marzy�em, �eby gra� w reprezentacji Polski na pozycji bramkarza,
Urodzi�em si� na Polesiu. Jestem w og�le wykorzenionym cz�owiekiem. Z mojego rodzinnego miasteczka, Pi�ska, rozpocz��em w�dr�wk�. Jako dziecko w�drowa�em ca�� wojn�. Ci�gle uciekali�my: najpierw z Pi�ska na stron� niemieck�, a potem przed Niemcami. Zacz��em moje w�drowanie, maj�c lat siedem, i w�druj� do dnia dzisiejszego.
Kiedy� cz�sto mnie pytano - a zdarza si� to i teraz -czy nie zamierzam emigrowa�. A ja odpowiadam: przecie� ju� wyemigrowa�em. M�j dom jest gdzie indziej, w innym pa�stwie. Ja musz� podr�owa�, musz� je�dzi�. Kiedy posiedz� w jakim� miejscu, niekoniecznie w Polsce, gdziekolwiek, zaczynam si� nudzi�, zaczynam by� chory, musz� jecha� dalej. Strasznie jestem ciekaw �wiata. Zawsze ubolewa�em, �e jeszcze nie by�em tu i tam.
Reporterska ciekawo�� �wiata to rzecz charakteru. S� ludzie, kt�rych �wiat w og�le nie interesuje. W�asny �wiat uwa�aj� za ca�y �wiat. I to te� trzeba ceni�. Konfucjusz
powiedzia�, �e �wiat najlepiej poznawa�, nie wychodz�c ze swojego domu. Jest w tym jaka� prawda. Nie trzeba koniecznie podr�owa� w przestrzeni. Mo�na odbywa� podr�e w g��b w�asnej duszy. Poj�cie podr�y jest bardzo rozci�gliwe i zr�nicowane.
S� jednak ludzie, kt�rzy musz� poznawa� �wiat w ca�ej jego r�norodno�ci - stanowi to cz�� ich natury. Takich ludzi nie jest wielu.
S� r�ne podr�e. Wi�kszo�� ludzi - statystyki m�wi�, �e a� dziewi��dziesi�t pi�� procent - wyje�d�a po to, aby odpocz��. Chc� mieszka� w luksusowych hotelach na skraju pla�y i smacznie je��. A czy to b�d� Wyspy Kanaryjskie, czy Fid�i, jest dla nich spraw� drugorz�dn�. M�odzi ludzie ch�tnie podr�uj� wyczynowo, podejmuj� na przyk�ad pr�by przejechania Afryki z p�nocy na po�udnie albo przep�yni�cia Dunaju kajakiem. Nie interesuj� ich ludzie spotkani po drodze, ich celem jest sprawdzenie si� i satysfakcja z pokonywania trudno�ci. Niekt�re podr�e wynikaj� z charakteru pracy lub z przymusu - przemieszczanie si� pilot�w samolot�w i uchod�c�w to tak�e swoisty rodzaj podr�owania. Dla mnie najcenniejsze s� podr�e reporterskie, etnograficzne, antropologiczne, kt�rych celem jest lepsze poznanie �wiata, historii, przemian, kt�re si� dokonuj�, a potem dzielenie si� zdobyt� wiedz�. Wymagaj� one skupienia i uwagi, ale dzi�ki nim mog� lepiej zrozumie� �wiat i rz�dz�ce nim prawa.
Im lepiej zna si� �wiat, tym bardziej ro�nie w nas poczucie jego nieznajomo�ci i przekonanie o jego ogromi�, i to nie przestrzennym, ale o bogactwie kulturowym, tak olbrzymim, �e nie da si� go zewidencjonowa�. W czasach Jamesa Frazera, kiedy pisa� Z�ot� ga���, kiedy wielu antropolog�w XIX wieku my�la�o, �e na �wiecie �yje okre�lona liczba plemion czy narod�w, pr�ba ich klasyfikacji czy opisu by�a jeszcze mo�liwa. Dzisiaj mamy �wiadomo��, �e kulturowo�� �wiata jest niesko�czona w swoim ogromie, w swoim bogactwie. My�l�, �e po przesz�o czterdziestu pi�ciu latach do�� intensywnego je�d�enia �wiata w�a�ciwie nie znam, cho� o wiele lepiej go znam ni� ci, kt�rzy niewiele je�dzili.
Moj� g��wn� ambicj� jest pokaza� Europejczykom, �e nasza mentalno�� jest bardzo eurocentryczna, �e Europa, a raczej jej cz��, nie jest jedyna na �wiecie. �e Europa jest otoczona przez niezmiern� i wci�� wzmagaj�c� si� r�norodno�� kultur, spo�ecze�stw, religii i cywilizacji. �ycie na planecie, na kt�rej jest coraz wi�cej wzajemnych powi�za�, wymaga tej �wiadomo�ci i dostosowania si� do radykalnie nowych warunk�w globalnych.
W przypadku podr�y reporterskiej nie ma mowy o jakiejkolwiek turystyce. Podr� reporterska wymaga ci�kiej pracy i wielkiego przygotowania teoretycznego. Zdobycia wiedzy o terenie, na kt�ry si� jedzie. Podr� ta nie zna relaksu. Odbywa si� w pe�nej koncentracji, skupieniu. Musimy mie� �wiadomo��, �e miejsce, do kt�rego dotarli�my, by� mo�e jest nam dane tylko raz w �yciu. Nigdy tu nie wr�cimy, a mamy godzin�, �eby je pozna�. Przez godzin� musimy wszystko
zobaczy�, zapami�ta�, us�ysze�, utrwali� nastr�j, sytuacj�, atmosfer�.
Reporterska podr� po �wiecie, je�li wyjecha� poza kr�g Europy i USA, jest podr� ci�k�, nieraz mordercz�, bo �wiat jest �le komunikacyjnie zorganizowany. Reportera czeka ogromny wysi�ek logistyczny, fizyczny i intelektualny. Podr� reporterska wyczerpuje i wycie�cza. W czasie ostatniej podr�y do Afryki straci�em dziesi�� kilogram�w. Podczas ostatniej podr�y do Azji - sze�� kilo. Je�li kto� dowie si�, �e reporter by� w Kongo, i m�wi: a, ja te� tam by�em i zwiedza�em, to m�wi o dw�ch r�nych rzeczach. To jest zupe�nie inny typ do�wiadczenia i percepcji �wiata. Dlatego reporterskie podr�owanie wymaga pewnej nadwy�ki emocjonalnej, wymaga pasji. Opr�cz pasji nie ma innego powodu, �eby to robi�. St�d ludzi uprawiaj�cych powa�ny reporta� w skali �wiatowej jest niewielu. Za to wielu takich, kt�rzy po pewnym czasie m�wi�: do��, wycofuj� si�, robi� co innego. Z grupy reporter�w je�d��cych po �wiecie w latach sze��dziesi�tych pozosta�em tylko ja. Inni s� dyrektorami sieci telewizyjnych, stacji radiowych, redaktorami naczelnymi wydawnictw i gazet. To ju� s� ludzie osiadli. Trudno mie� o to pretensje, taka jest specyfika tej profesji. Mo�na j� por�wna� do zawodu pilota oblatywacza: wykonuje si� go tylko do pewnego czasu.
Kto panu towarzyszy w podr�ach?
Towarzysz� mi moje my�li i nikt wi�cej. Prosz� si� nie dziwi�. Gwoli przyk�adu opowiem o moim koledze, Amerykaninie, kt�rego spotka�em kilka dni te-mu
w Berlinie. Ot� pisuje on przewodniki turystyczne i prosz� sobie wyobrazi� - zwalcza turystyk�.
Pisze przewodniki i zwalcza turystyk�?
Tak. W�a�nie w swych przewodnikach zwalcza turystyk�. Zwalcza turystyk� zbiorow�. Dlatego �e, jak s�usznie twierdzi, kiedy si� jest w grupie, nic si� nie widzi, bo zajmuje si� grup�. Za to propaguje turystyk� indywidualn�, twierdz�c, �e jakakolwiek inna osoba rozprasza. S�usznie uwa�a, �e poznawanie �wiata jest wysi�kiem. To nie jest �adna przyjemno��, ale wysi�ek wymagaj�cy pewnego skupienia, pewnej koncentracji, pewnego d��enia do poznawania innych ludzi, kultur itd. To mo�e robi� tylko cz�owiek, kt�ry jest na tym wysi�ku skupiony. Musi wi�c by� sam; wszelka praca tw�rcza wymaga skupienia i samotno�ci. Wiersze si� pisze, kiedy si� jest samemu, obrazy maluje, kiedy si� jest samemu. I je�eli w ten spos�b ujmowa� poznawanie �wiata, to w czasie podr�y te� trzeba by� samemu.
Pisz� �z je�d�enia". Nie jestem �wymy�laczem". Nie opisuj� jakiego� wyobra�anego czy w�asnego �wiata. Opisuj� �wiat, kt�ry realnie istnieje.
Czy kiedykolwiek to, co pan wcze�niej napisa�, podlega jakiej� weryfikacji? Je�li pan na przyk�ad wraca w okre�lone rejony �wiata?
Oczywi�cie, to musi si� zmienia�. To przecie�, co si� ponownie obserwuje - te� ju� bywa inne. �wiat jest tak �ywym i dynamicznym organizmem, �e nawet samo ogl�danie jego zmian jest pasjonuj�ce. Gdy przyje�d�
si� do jakiego� kraju po dziesi�ciu czy po dwudziestu latach nieobecno�ci - i widzi si�, �e ju� niemal wszystko jest nowe, to tym bardziej uzasadniona jest ta ustawiczna pokusa, ustawiczna pr�ba, by pokazywa� �wiat w ruchu, w jego w�asnej akcji, w trakcie jego ustawicznej wielkiej przemiany, kt�ra szczeg�lnie teraz - na prze�omie tysi�cleci - jest czasem ogromnego przyspieszenia. Bardzo trudno jest to �ledzi�, bo du�o rzeczy dzieje si� r�wnocze�nie. A te niesko�czone ilo�ci p�l: ludzkiego do�wiadczenia, ludzkiego poznania - wymagaj� od czynnego obserwatora nieustannej czujno�ci, otwarcia si�, ch�ci, ciekawo�ci przede wszystkim. My�l� nawet, �e podstawowym kryterium tego typu dzia�a� i takiego pisania jest w�a�nie ciekawo��. Mia�em wielu koleg�w, kt�rzy w pewnym momencie stracili zainteresowanie tym, co ogl�dali. I w tym momencie przestali pisa�. Tak d�ugo, jak b�dzie mnie to interesowa�, a wi�c jak d�ugo b�d� mia� przekonanie, �e powinienem i chc� o tym napisa� - tak d�ugo b�d� stara� si� to robi�.
Jestem historykiem z wykszta�cenia, ale w historii fascynuje mnie to, jak si� ona tworzy, jak reaguj� ludzie. A �eby o takiej historii pisa�, oczywi�cie trzeba by� w �rodku wydarze�, bo potem i z zewn�trz to wszystko inaczej wygl�da. A ja mam siln� potrzeb� empatii, musz� to prze�ywa� razem z tymi lud�mi, to mi jest w jaki� spos�b potrzebne.
Studiuj�c, mia�em teoretycznie do wyboru karier� pedagogiczn� albo akademick�, ale mnie - jako urodzonego reportera - fascynowa�o ju� wtedy samo dzia-nie
si� historii. Historia, kt�ra si� tworzy, kt�r� mo�emy obserwowa�, w kt�rej sami mo�emy uczestniczy�. I tak� histori� by�y narodziny Trzeciego �wiata. Po�owa naszego wieku, lata pi��dziesi�te zaznaczone historyczn� konferencj� w Bandungu w 1955 roku, kt�r� si� przyjmuje jako moment narodzin Trzeciego �wiata, moment narodzin pewnej kultury, pewnej samo�wiadomej sytuacji. Pierwsza moja podr� do Azji w 1956 i p�niejsze podr�e do Afryki u�wiadomi�y mi, �e jestem �wiadkiem niezwyk�ego wydarzenia, kt�re jest jednym z najwa�niejszych moment�w historii XX wieku. Zwykle m�wi si� o historii dw�ch wojen �wiatowych czy historii system�w totalitarnych, nazizmu i komunizmu, a ma�o podkre�la si� fakt, �e XX wiek to mi�dzy innymi narodziny Trzeciego �wiata, nowej mapy polityczno-geo-graficznej ludzko�ci. Mia�em szcz�cie, �e by�em �wiadkiem tego historycznego fenomenu, historii, kt�ra si� staje, kszta�tuje, typu historii nieksi��kowej, nieakade-mickiej.
Literaturze �atwiej jest zajmowa� si� rzeczami stabilnymi, wielka literatura zawsze by�a opisywaniem spo�ecze�stw stabilnych. Przyk�adem cho�by Buddenbro-okowie Tomasza Manna: jest dom, w tym domu panuj� okre�lone obyczaje, stosunki mi�dzy osobami s� znane. Tu nie mo�e wydarzy� si� nic nadzwyczajnego, nie mo�e by� �adnej niespodzianki. Autor siada za biurkiem i spokojnie opisuje ten mieszcza�ski, u�o�ony i zhierarchizowany �wiat.
Pisz�cy o wsp�czesno�ci ma natomiast do czynienia z domem wariat�w, w kt�rym rozpocz�� si� bunt
pacjent�w, wybuch� po�ar, zala�o piwnic�, a sytuacja zmienia si� co pi�� minut. Dlatego opisywanie tera�niejszo�ci jest bardzo trudne, ale dla autora zmierzenie si� z tym wyzwaniem to tym wi�ksza pokusa i ambicja. Mo�na oczywi�cie uzna�, �e problem nie istnieje, �e nasze czasy nie r�ni� si� od innych, bo mocarstwa powstawa�y i upada�y od zawsze, mo�na te� odci�� si� od rozwa�a� na ten temat i zaj�� pobocznymi nurtami rzeczywisto�ci. My�l� jednak, �e pr�ba uchwycenia momentu wej�cia w now� faz� rozwoju ludzko�ci, pr�ba udowodnienia istnienia takiego fenomenu i opisania go jest czym� wa�nym i zarazem fascynuj�cym, czym�, czemu warto si� po�wi�ci�.
Dzisiaj ka�da ksi��ka o wsp�czesno�ci mo�e by� tylko tekstem otwartym, pierwszym tomem jakiego� nieistniej�cego cyklu. Nast�pne tomy b�dzie dopisywa� historia, a ich autorami mog� by� zupe�nie inni ludzie. Musimy si� pogodzi� z tym, �e publikujemy ksi��ki niedoko�czone.
Pisz�c o wsp�czesno�ci, musimy mie� zatem �wiadomo�� niedoskona�o�ci naszych pisarskich instrument�w, musimy nieustannie zastanawia� si�, w jaki spos�b wzbogaci� nasz warsztat, aby by� zdolny odda� rzeczywisty sens dziej�cej si� historii. Pracuj�c nad Imperium, wiedzia�em, �e musz� si� z tymi problemami zmierzy�. Nie chodzi�o mi o to, �eby po prostu napisa� ksi��k�, i nawet nie o to, �eby by�a lepsza czy gorsza. Mia�em �wiadomo��, �e chodzi o spraw� znacznie wi�ksz� - o nasz spos�b my�lenia, o granice naszej wyobra�ni,
O mo�liwo�� pokuszenia si� o przybli�on� odpowied�
na pytanie, jakimi drogami rozwoju p�jdzie �wiat.
Pisz�c, zawsze stykamy si� z zagro�eniem sp�aszczenia przesz�o�ci, rozmywania historii, kt�ra jest przecie� nies�ychanie r�norodnym procesem, ��cz�cym wiele element�w. Je�eli patrzymy na� z dalszej perspektywy czasowej, to istnieje niebezpiecze�stwo, �e zobaczymy to wszystko sp�aszczone i wyr�wnane. I wtedy te najr�niejsze elementy - nadzwyczajne i p�askie, i dobre,
z�e - utworz� pewn� przeci�tn�. I dlatego najbli�sze
�ycia, rzeczywisto�ci wydaje mi si� pisanie o danym
momencie, takim, jakim on jawi� si� nam w�wczas, kiedy si� dzia�, a nie takim, jakim si� go widzi z perspektywy, powiedzmy, kilku dziesi�tk�w lat. W innym przypadku zgubimy jego specyfik�, koloryt, sens. I tak na
przyk�ad - sensem polskiego Sierpnia by�o to, �e wydarzenia na Wybrze�u sta�y si� niezwyk�ym odbiciem
od szarzyzny lat siedemdziesi�tych, to znaczy od p�a-sko�ci, poni�enia, robolstwa, rozpicia. Pojecha�em do
stoczni na strajk i co widz�? Tych samych stoczniowc�w, kt�rych mog�em ogl�da� dwa tygodnie wcze�niej,
ale nagle przemienionych w anio�y. Nie pij�, nie kradn�,
wszyscy sobie pomagaj�, I to jest pi�kny moment.
Bardzo ceni� francusk� szko�� Annales. Nale�� do mi�o�nik�w Blocha, Braudela, Febvre'a i reprezentowanego przez nich sposobu my�lenia, polegaj�cego na pr�bach budowania obrazu ca�o�ci ze szczeg��w i wydobywaniu z dziej�w element�w trwaj�cych przez d�ugie okresy, niezmiennych. O wydobywanie tych element�w chodzi�o mi
r�wnie� przy pisaniu Imperium. Nie ma ju� komunizmu, nie ma Gorbaczowa, wkr�tce mo�e nie by� Jelcyna, ale ta babcia, kt�r� gdzie� tam na Syberii odnajduj�, jej drewniany domek, bieda, kt�ra tam panuje, i spos�b my�lenia babci, jej mentalno��, jej pr�by znalezienia �adu wewn�trznego, spokoju i odporno�ci na przeciwno�ci losu - to by�o zawsze, jest i my�l�, �e jeszcze d�ugo b�dzie.
Tymczasem �rodki masowego przekazu stworzy�y wizj� �wiata bardzo politycznego, chaotycznego i zupe�nie oderwanego od �d�ugiego trwania", czyli od instytucji spo�ecznych, postaw, mentalno�ci i k�opot�w zwyk�ych ludzi, kt�rzy stanowi� dziewi��dziesi�t dziewi�� procent ka�dego spo�ecze�stwa.
Dlaczego jestem pisarzem? Dlaczego tyle razy ryzykowa�em �ycie, podchodzi�em tak blisko do umierania? Czy po to, �eby z�o�y� sprawozdanie z tajemnic losu lub zarobi� na pensj�? Moja praca to powo�anie, to misja. Nie podda�bym si� tym niebezpiecze�stwom, gdybym nie czu�, �e jest to co� niezwykle wa�nego, �e dotyczy historii, nas samych - tak, �e czu�em si� zmuszony przez to przej��. To wi�cej ni� dziennikarstwo.
}ok t� misj� zdefiniowa�?
Misja to co� takiego, czego owoce wychodz� poza nas samych. Nie robimy tego tylko po to, by kupi� samoch�d lub zbudowa� will�. Robimy to dla innych.
Czyli wierzymy, �e istnieje dobro wsp�lne...
Ono niew�tpliwie istnieje w ka�dym spo�ecze�stwie i jest zasadniczym obowi�zkiem, cho� nigdy nie jest to odczucie masowe. Jest jednak pewna liczba ludzi, kt�-rzy s� obdarzeni tak� - m�wi�c j�zykiem religii - �ask� albo darem czynienia czego�, co wykracza poza ich partykularne �ycie.
Do tego, �eby uprawia� dziennikarstwo, przede wszystkim trzeba by� dobrym cz�owiekiem. �li ludzie nie mog� by� dobrymi dziennikarzami. Jedynie dobry cz�owiek usi�uje zrozumie� innych, ich intencje, ich wiar�, ich zainteresowania, ich trudno�ci, ich tragedie. I natychmiast, od pierwszej chwili, sta� si� cz�ci� ich
Ot� najcz�ciej okre�li�bym swoj� profesj� jako bycie t�umaczem. Tylko t�umaczem nie z j�zyka na j�zyk - ale z kultury na kultur�. Jeszcze w 1912 roku Bronis�aw Malinowski zwr�ci� uwag�, �e �wiat kultur nie jest �wiatem hierarchicznym (by�o to w�wczas blu�nier-stwo dla wszystkich eurocentryk�w), �e nie ma kultur wy�szych i ni�szych, �e wszystkie s� r�wne, tylko po prostu - r�ne.
Jest to tym bardziej prawdziwe dzi�, w naszym wie-lokulturowym �wiecie, tak bardzo zr�nicowanym, ale
w kt�rym poszczeg�lne kultury coraz silniej s� ze sob�
powi�zane i wzajem si� przenikaj�. Rzecz w tym, �eby
mi�dzy kulturami uda�o si� stworzy� stosunki nie zale�no�ci i podleg�o�ci, ale porozumienia i partnerstwa.
Tylko w�wczas jest szansa, aby w naszej rodzinie cz�o
wieczej nad wszystkimi wrogo�ciami i konfliktami g�r�
bra�y zgoda i �yczliwo��. Na swoim male�kim, mikroskopijnym odcinku chcia�bym si� do tego przyczyni�
i oto - dlaczego pisz�.
Czy pisze pan po to, �eby zmieni� �wiat, czy te� kieruje panem ciekawo��?
To nie jest czysto techniczna, pozbawiona uczu� ciekawo��. W naszej polskiej tradycji najwi�ksi pisarze s� romantykami. W powa�nym reporta�u nale�y by� odrobin� romantycznym. Nie mo�na traktowa� literatury jako czysto technicznej profesji.
Wielka nier�wno�� jest teraz wpisana w struktur� ludzko�ci. Nie mamy obecnie �rodk�w i nie b�dziemy ich pr�dko mieli, by t� nier�wno�� przezwyci�y�. Nikt si� do tego nie przyzna, ale ludzie nie wierz�, �e ka�dy mo�e �y� na wzgl�dnie przyzwoitym poziomie. Nasze historyczne do�wiadczenie pokazuje, �e tylko cz�� ludzko�ci mo�e wie�� takie �ycie. Zatem teraz, pod koniec XX wieku, wiemy, i� w wiek XXI wkroczymy wraz z niesprawiedliwo�ci�. I pisanie o tym jest, moim zdaniem, obowi�zkiem tego, kto podr�uje i widzi obie strony medalu.
Trzy lata temu pojecha�em z Wysokim Komisarzem ds. Uchod�c�w, �eby obejrze� obozy dla uchod�c�w na granicy Sudanu i Etiopii, i prze�y�em co� szalenie dramatycznego. Pojechali�my do najbardziej straszliwych miejsc, jakie mo�na sobie wyobrazi�. Ludzie dostawali dziennie trzy litry wody, co mia�o starczy� na mycie, gotowanie, pranie, picie. Jedli p� kilo kukurydzy dziennie, �adnego mi�sa, �adnych warzyw. Setki, tysi�ce ludzi umiera�o.
Wr�cili�my do Addis Abeby. Nast�pnego dnia polecia�em do Europy. Wyl�dowa�em w Rzymie. To by� letni wiecz�r. Na Piazza Navone k��bi�y si� t�umy ludzi, wok� pe�no restauracji, ludzie cieszyli si� �yciem, muzyk�, jedzeniem. A we mnie tkwi�o to, co zobaczy�em przed moim odlotem. W tym wszystkim mo�na ujrze� dramat wsp�czesnego �wiata. Ci ludzie z Piazza nigdy nie dowiedz� si�, jak �yj� ich bracia i siostry zaledwie dwa lub trzy tysi�ce kilometr�w dalej. Zrobi�em mas� zdj��. Tamci ludzie to tylko szkielet i sk�ra. Trzydziesto-latkowie, ale wygl�dali na sze��dziesi�cio-siedemdziesi�cioletnich starc�w. I umierali. Kobiety z tego obozu ubrane by�y w worki po kukurydzy, worki z ONZ. �ycie w dw�ch tak odmiennych �wiatach stwarza, jak s�dz�, moralne zobowi�zanie do tego, by o tym m�wi�.
Moj� pierwsz� podr� odby�em do Indii, Pakistanu i Afganistanu w 1956 roku, a wi�c ju� od ponad czterdziestu lat podr�uj� do tych kraj�w. Mieszka�em w nich bez przerwy przez ponad dwadzie�cia lat - nie mo�na przecie� pozna� innych cywilizacji i kultur przy okazji trzydniowej lub tygodniowej wizyty. Kiedy zacz��em pisa� o tych miejscach, gdzie wi�kszo�� ludzi �yje w n�dzy, zda�em sobie spraw�, �e to jest w�a�nie ten temat, kt�remu chc� si� po�wi�ci�. Pisa�em r�wnie� z powod�w etycznych, mi�dzy innymi dlatego, �e ubodzy na og� s� cisi. N�dza nie p�acze, n�dza nie ma g�osu. N�dza cierpi, ale cierpi w milczeniu. N�dza si� nie buntuje. Z buntem biedak�w spotkacie si� tylko wtedy, gdy �ywi� oni jakie� nadzieje - buntuj� si�, kiedy wierz�, �e uda si� co� poprawi�. Na og� si� myl�, lecz tylko nadzieja jest w stanie poderwa� ludzi do dzia�ania. A g��wn� cech� �wiata, w kt�rym od zawsze panuje n�dza, jest brak nadziei. Je�li jeste� biednym rolnikiem w jakiej� zagubionej hinduskiej wiosce, w�wczas
nie ma dla ciebie nadziei. Ludzie wiedz� to doskonale. Wiedz� od niepami�tnych czas�w.
Ci ludzie nigdy si� nie zbuntuj�, wi�c potrzebuj� kogo�, kto za nich przem�wi. To jeden z obowi�zk�w moralnych, jakie spoczywaj� na tych, kt�rzy pisz� o tej nieszcz�liwej cz�ci rodziny ludzkiej. Bo oni s� naszymi bra�mi i siostrami. Lecz, na nieszcz�cie, s� bra�mi i siostrami, kt�rzy �yj� w n�dzy. Kt�rzy nie maj� g�osu.
W moim przekonaniu, biegu historii nie da si� zmieni�. Nie jest to zatem kwestia, czy nale�y zaakceptowa� wojny, czy nie, lecz by ograniczy� ich okrucie�stwo. Jestem jednak pisarzem, nie politykiem, i moim zadaniem jest spowodowa�, by ludzie zostali wys�uchani, zw�aszcza przez tych, kt�rzy nie chc� s�ucha�, w szczeg�lno�ci polityk�w.
A czy pana interesuj� zmiany �dora�ne", to znaczy czy wyobra�a pan sobie siebie jako kogo� w rodzaju korespondenta wojennego?
Ja ci�gle jestem po trosze korespondentem wojennym. Niedawno mia�em propozycj�, aby pojecha� do Kosowa. Tylko �e ja niestety nie znam Ba�kan�w, nie znam j�zyka, nie znam ich historii i kultury, a uwa�am, �e w tym zawodzie jest potrzebna specjalizacja. Jad� wi�c na kolejn� wojn�, ale tak�, o kt�rej mam co� do powiedzenia. A wi�c znam jej przesz�o��, znam jej sytuacj�. Je�li to si� dzieje na przyk�ad w Afryce... to takie wyjazdy s� naturalne. O, nawet w tym roku wr�ci�em z wojny! By�em na takiej, kt�ra od czterdziestu lat toczy si� w Sudanie, cho� niewielu ludzi o niej wie. Bo
tak europocentryczne jest nasze my�lenie, �e gdy co� wybucha w Europie, to wszyscy o tym wiedz�, tymczasem na �wiecie jest wiele wojen, kt�re trwaj� wiele, wiele lat, a dla �wiadomo�ci �wiata s� to wci�� �niezauwa�one" lub �zapomniane" wojny... A to jest dla mnie jedna z funkcji, kt�re w dalszym ci�gu pe�ni�.
Odczuwam silny zwi�zek z Polesiem. Ten temat jest we mnie, ale jeszcze mnie nie przywo�uje. Wci�� s�ysz� wo�anie z dalekich region�w naszego �wiata. By� mo�e kiedy�, gdy nie starczy mi ju� si� na odleg�e �wiaty, si�gn� po to, co tu� obok, za miedz�...
Tekst nazywa� si� To te� jest prawda o Nowej Hucie. Naszej gazecie uda�o si� umie�ci� m�j artyku�, kt�ry by� - powiedzmy - bardzo krytyczny. Nowa Huta by�a zamierzona jako nasz pokazowy �triumf ekonomiczny". Pracowa�em tam jako student, zna�em straszne warunki �ycia i pracy. W momencie kiedy artyku� si� ukaza�, zrobi� si� wielki szum, musia�em si� skry�...
Skry� si�, jak to?
Tak, robotnicy, kt�rzy byli mymi przyjaci�mi, chronili mnie. Szum w ka�dym razie trwa� d�ugo. W ko�cu wyznaczono komisj� do zbadania moich stwierdze�, kt�ra potwierdzi�a wszystko, co powiedzia�em, i... przyznano mi Z�oty Krzy� Zas�ugi. Mia�em lat dwadzie�cia trzy.
To prze�ycie mnie podbudowa�o. Dowiedzia�em si�, �e pisanie to ryzyko - i �e w istocie rzeczy pisanie polega nie na tym, co si� publikuje, ale na konsekwencjach. Kiedy zamierza si� opisywa� rzeczywisto��, wtedy pisanie wp�ywa na rzeczywisto��.
Nied�ugo po tym, jak mnie przywr�cono do �ask, poprosi�em o wyjazd za granic�. Chcia�em pozna� �wiat.
Zapytano mnie, gdzie chc� jecha�. Powiedzia�em, �e chcia�bym zobaczy� co� innego i egzotycznego.
Na przyk�ad...
Na przyk�ad Czechos�owacj�...
Czechos�owacj�?
Tak, bo Czechos�owacja to by� ju� dla mnie du�y �wiat. Ale redakcja wys�a�a mnie do Indii.
Czy �Sztandar M�odych" wysy�a� ju� kiedy� korespondenta za granic�?
Nigdy. By�em pierwszy. Trzeba zda� sobie spraw�, �e dla mojej generacji �wiat daleki jakby nie istnia�. Indie, Afryka - to by� �wiat bajek. Po Indiach pojecha�em do Pakistanu i Afganistanu. Moje reporta�e spodoba�y si�. Pos�ano mnie nast�pnie na Daleki Wsch�d, do Japonii i Chin, gdzie przez jaki� czas by�em koresponden-tem-rezydentem swojej gazety, nast�pnie pojecha�em do Afryki.
Te podr�e i �ycie w r�nych cz�ciach naszej planety by�y w�wczas - w erze jeszcze przedtelewizyjnej - odkrywaniem prawdy niezwyk�ej: �e nie jeste�my sami na �wiecie, �e nale�ymy do wielkiej rodziny cz�owieczej, kt�ra jest liczna - i coraz liczniejsza, a tak�e - wie-lokulturowa, wieloj�zyczna, wielorasowa.
W�a�nie: rodzina cz�owiecza. Mniej wi�cej w tym czasie, kiedy zaczyna�em swoje odkrywanie �wiata, mia�o miejsce wydarzenie g�o�ne i wa�ne. W Muzeum Sztuki Wsp�czesnej w Nowym Jorku zosta�a otwarta w 1955 roku wystawa pod tytu�em �Rodzina cz�owiecza". Zesp� pod kierunkiem wielkiego fotografika Edwarda Steichena wybra� z ponad dw�ch milion�w
zdj�� pi��set trzy fotografie ilustruj�ce �ycie mieszka�c�w naszej planety. Zdj�cia pokazuj� wsp�lnot� naszego losu, wsp�lnot� prze�y�, uczu� i do�wiadcze� naszych braci i si�str �yj�cych pod wszystkimi stopniami d�ugo�ci i szeroko�ci geograficznej. Cz�owiek jest jeden, m�wi� autorzy wystawy, i �wiat jest jeden. My wszyscy jeste�my �wiatem.
Jeste�my przyzwyczajeni my�le� o niewielkich grupach: o rodzinie, o plemionach, o spo�ecze�stwach. W XIX wieku my�la�o si� kategoriami narodu, regionu lub kontynentu. Ale nie mamy ani narz�dzi, ani do�wiadcze�, kt�re pozwoli�yby nam my�le� w skali globalnej - �eby zobaczy�, w jaki spos�b inne obszary naszej planety wp�ywaj� na nas i w jaki spos�b my wp�ywamy na nie. Innymi s�owy - bardzo trudno jest nam zrozumie�, �e ka�dy z nas jest jednostk� po��czon� z innymi lud�mi, �e prowadzi do nas wiele nici i ��czy, kt�re rozga��ziaj� si� w ka�dym kierunku. Wielu osobom trudno jest zaakceptowa� tak� rzeczywisto��, tote� prze�ywamy tak wiele napi��, depresji i stres�w.
Mieszka�em na tamtych kontynentach, wi�c to w�a�nie stara�em si� wyt�umaczy� - �e prze�ywamy w tej chwili wielk� rewolucj�, �e wszyscy bierzemy w niej udzia�. �e musimy zrozumie� t� now� sytuacj� i dostosowa� si� do niej.
Mo�e my�lenie rodzi si� w ruchu? Zmiana miejsca, ludzkich twarzy to rzeczy, kt�re wywieraj� na mnie du�y wp�yw i sk�aniaj� do rozmy�la�. Przeczuwaj�c w sobie
instynktownie taki mechanizm, chcia�em je�dzi�, podr�owa�. Wiedzia�em, �e musz� za to zap�aci� jak�� cen�. By�a ni� praca w agencji prasowej. W polskich warunkach tylko PAP mia� pieni�dze na wysy�anie korespondenta za granic�.
Sytuacja, w kt�rej si� znalaz�em, mia�a w sobie pewn� zasadnicz� sprzeczno��. Z jednej strony, podr�uj�c z kraju do kraju, z kontynentu na kontynent - odkrywa�em �wiat przebogaty, fascynuj�cy, jeszcze wczoraj nie znany mi i nawet nie przeczuwany, a z drugiej - instrument przekazu, kt�rym dysponowa�em, a wi�c depesza prasowa, by� z konieczno�ci takim powierzchownym i p�ytkim skr�tem, �e gubi�y si� w nim ca�e bogactwo, inno�� i pe�nia tamtego �wiata. Ot� w�a�nie z tego niedosytu, z poczucia u�omno�ci i bana�u, jakim jest dziennikarstwo agencyjne (ale prac� w agencji op�aca�em swoje podr�e), zacz��em pisa� ksi��ki. Ka�da z tych ksi��ek to niejako drugi tom pewnej ca�o�ci, pewnego tryptyku, kt�rego tom pierwszy to zalegaj�ce gdzie� w archiwach agencji PAP moje serwisy informacyjne z Azji, Afryki i Ameryki �aci�skiej.
W prasie, w telewizji - relacje na og� d��� do skr�tu. W chwili kiedy mo�esz zapisa� co najwy�ej dwie strony, nie ma miejsca na ca�e bogactwo odcieni. Musisz skondensowa� wszystko w jednej obserwacji, w jednym zdaniu. Nie mo�esz sobie pozwoli� na szczeg�y, chyba �e jeste� pisarzem. Je�li jeste� dziennikarzem-pisa-rzem, mo�esz sobie pozwoli� na ca�e bogactwo opinii i do�wiadcze�. M�wi�c o �yciu codziennym, dzienni-karz musi na og� dokonywa� dramatycznych wybor�w, dostosowywa� si� do bolesnych ogranicze�, kt�re ka�� mu zacie�nia� wielowymiarow� rzeczywisto�� do kr�tkiego i uproszczonego opisu.
�aden dziennikarz, kt�ry pracuje dla gazety lub telewizji, nie musi prze�ywa� okropie�stw kondycji korespondenta agencji prasowej. Pewnego dnia napisz� o nich, o tych anonimowych tw�rcach wydarze�, tych ofiarach informacji, pracuj�cych dzie� i noc w najgorszych warunkach. Ale ja podj��em si� tej pracy dobrowolnie, wiedzia�em bowiem, �e pracuj�c dla agencji prasowej, zobacz� wi�cej rzeczy i spotkam wi�cej ludzi, kt�rzy ch�tniej udzielaj� wywiad�w korespondentowi agencyjnemu ni� jakiemukolwiek innemu.
Tak wi�c pracuj�c dla agencji, mog�em podr�owa�. Polska, b�d�c krajem biednym, nie mo�e pozwoli� sobie na wielu korespondent�w zagranicznych. Poproszono mnie wi�c, �ebym by� korespondentem z ca�ego kontynentu afryka�skiego. Mog�em pojecha�, gdzie chcia�em, bo taka by�a moja praca. Cz�sto mnie pytaj�, jak to by�o mo�liwe, �ebym m�g� tyle zobaczy� jako dziennikarz. Osobi�cie by�em �wiadkiem dwudziestu siedmiu rewolucji. Dok�adnie tego w�a�nie wymaga�a moja praca. By�em �odpowiedzialny" za pi��dziesi�t kraj�w. By�em wprost �nadziany" opowiadaniami.
Jaki rodzaj opowiadania nie daje si� sprzeda� w gazecie?
Otoczenie, klimat i atmosfera ulicy, plotki kr���ce
po mie�cie, tysi�ce element�w stanowi�cych istot� wydarzenia
o kt�rym napisane jest zaledwie sze��set s��w w porannej gazecie.
Czasami krytyczna reakcja na moje ksi��ki jest zabawna: Kapu�ci�ski nigdy nie podaje dat ani nazwisk ministr�w lub zapomina o porz�dku wydarze�! A to jest w�a�nie to, czego unikam. Je�eli takich odpowiedzi si� szuka, mo�na p�j�� do miejscowej biblioteki, tam si� znajdzie odpowied� na wszystkie te pytania - gazety z danego okresu, bibliografi�, s�owniki.
Porozmawiajmy wi�c o tym, czym jest zaw�d korespondenta.
To jest taki typ dziennikarstwa, kt�ry wymaga pewnych predyspozycji zar�wno fizycznych, jak i psychicznych. Kiedy czasem pytaj� mnie studenci, co trzeba zrobi�, �eby zosta� korespondentem zagranicznym, m�wi�, �e trzeba spe�nia� osiem warunk�w jednocze�nie: zdrowie fizyczne, odporno�� psychiczna, ciekawo�� �wiata, znajomo�� j�zyk�w, umiej�tno�� podr�owania, otwarto�� wobec innych ludzi, kultur, i trzeba mie� pasj�, a przede wszystkim stara� si� my�le�. Jest to zaw�d wyniszczaj�cy. Wielu ludzi uprawia go tylko przez pewien okres �ycia, bo nie wytrzymuj�.
Czym kieruje si� korespondent, jad�c na tereny obj�te wojn�?
My�l�, �e jest grupa reporter�w, kt�rych fascynuje sytuacja konfliktu i napi�cia. Tych ludzi to inspiruje, o�ywia ich wyobra�ni�. Wymagaj� mocnych bod�c�w. W�a�nie sytuacje konfliktowe s� pe�ne takich bod�c�w. Do tego przecie� nikt nie zmusza. Ryzyko �mierci jest
zawsze tu� obok. Zwykle robi si� badania w zespole redakcyjnym, kto ma jakie do�wiadczenie albo kto po prostu jest zainteresowany tym, aby tam pojecha�. I zawsze znajd� si� ludzie, kt�rych to b�dzie fascynowa�. Z r�nych przyczyn. Jest do tego potrzebna jaka� dyspozycja psychiczna.
Prosz�, aby skomentowa� pan wypowied�jednego z ameryka�skich wydawc�w, �e �aden, nawet najlepszy reporta� nie jest wart �mierci dziennikarza...
Z humanitarnego, etycznego punktu widzenia, jest to opinia bardzo s�uszna, ale tylko teoretycznie. W praktyce wykonywanie bardzo wielu zawod�w zwi�zane jest z ryzykiem. Pilot nara�ony jest tak�e na �mier�, ale nie mo�na wyobrazi� sobie �wiata, w kt�rym z tego powodu zamiera komunikacja lotnicza. Opinia, �e nie warto ryzykowa�, jest bardzo szlachetna, ale ma�o realistyczna.
Pan lubi ryzyko?
Ja nie ryzykuj� dla ryzyka. Moj� ambicj� jest by� na pierwszej linii wydarze�, frontu. Nie my�l� wtedy o ryzyku, nie my�l�, �e mog� straci� �ycie. Robi� wszystko, by si� tam dosta�, cena nie gra roli. Potem dopiero przychodz� refleksje, �e mog�em stamt�d ju� nie wr�ci�,
Wszyscy si� boj�. Ludzie r�ni� si� tylko tym, w jakim stopniu potrafi� ten l�k opanowa�. My�l�, �e jest to zdolno��, kt�ra z wiekiem mo�e s�abn��. Ja te� si� boj�, kiedy jestem w starym, rozklekotanym samolocie l�duj�cym na lotnisku, gdzie strzelaj�. Ale wsiad�em do tego samolotu z pe�n� �wiadomo�ci�, �e b�d� do niego
strzelali. �mier� mam wkalkulowan� w swoje �ycie korespondenta. Jad�c do Angoli, za�o�y�em, �e raczej stamt�d ju� nie wr�c�. Ale to nie wystarczy�o, bym si� cofn�� i zmieni� decyzj�. Wi�c widocznie jest co� silniejszego we mnie ni� l�k, strach przed �mierci�,
Ten, kto m�wi, �e si� nie boi, k�amie. Boj� si� wszyscy, nawet je�li tego nie okazuj�. R�nice s� tylko takie, �e jedni potrafi� zapanowa� nad strachem i funkcjonuj� w miar� normalnie mimo ryzyka �mierci, a inni nie s� w stanie tego zrobi�.
Ale prosz� nie pomy�le�, �e upodoba�em sobie zagro�enie. Nie jestem samob�jc�! Obowi�zkiem reportera jest by� tam, gdzie dzieje si� co� wa�nego, i zdawa� z tego relacj�. Czuj� si� troch� jak misjonarz - w tym, co robi�, jest i po�wi�cenie, i pasja. To jedyna mo�liwa postawa w regionach, kt�re staj� si� sceneri� dramatycznych, cz�sto krwawych wydarze�. W przeciwnym razie nie da�oby si� tam d�ugo wytrzyma�.
Nigdy nie spotka�em cynicznego reportera. To zbyt trudny zaw�d dla cynik�w, wymaga wielkiego po�wi�cenia i zaanga�owania. Za same pieni�dze nikt tego nie b�dzie robi�.
Zaw�d korespondenta wojennego wykonuje si� dobrowolnie, nikt do tego nie zmusza. Rocznie na �wiecie ginie ponad stu dziennikarzy. Ale utrapienie tego zawodu to nie tylko l�k przed �mierci�, to tak�e codzienna mord�ga, zmaganie si� z chorobami, to sytuacje, kiedy nie ma co je��, nie
ma co pi�, nie wiadomo, jak si� wydosta� z zagro�onych miejsc. Cz�owiek si� na to decyduje, bo ma wol� i pragnienie, �eby by� na miejscu, ale musi si� te� liczy� z tym, �e wpadnie w dramatyczne sytuacje. Wierz� w szcz�cie i los, bo bardzo wielu koleg�w, z kt�rymi pracowa�em, dziennikarzy z mojego pokolenia, zgin�o, a ja �yj�.
Jak to mo�liwe, �e pan wci�� jeszcze �yje?
Po prostu mia�em szcz�cie. : .
To na pewno, ale chyba jeszcze co� poza tym?
Szcz�cie przede wszystkim. Przecie� naprawd� pami�tam sytuacje, w kt�rych ludzie padali pod kulami wok� mnie i ja te� powinienem by� dosta� kul�. Wi�c w tym sensie by�o to po prostu dzikie szcz�cie.
Ale jest te� sprawa do�wiadczenia, do�wiadczenia wojennego, a ja przecie� mam je od dzieci�stwa. Wojna �wiatowa zacz�a si�, gdy mia�em siedem lat, i ca�e dzieci�stwo sp�dzi�em na wojnie. Je�li ma si� tak ugruntowan� wiedz� o wojnie, �atwiej jest prze�lizgiwa� si� mi�dzy liniami frontu, aby prze�y�. Lecz powstaj� te� w�wczas ca�kiem irracjonalne sytuacje i szczerze m�wi�c, nie umiem znale�� racjonalnej odpowiedzi na to pytanie.
Czasem bywa�em w tak beznadziejnych okoliczno�ciach, �e zaczyna�em si� modli�: Bo�e, spraw, abym jeszcze tym razem zdo�a� uj�� z �yciem, a obiecuj� Ci, �e ju� nigdy wi�cej nie b�d� si� tak nara�a�!
A potem zn�w pan tam wraca�!
Pa�stwo socjalistyczne, wysy�aj�c swojego korespondenta, narzuca�o mu sw�j system warto�ci, stawia�o swoje zadania.
Jaka gra toczy�a si� mi�dzy systemem a cz�owiekiem, kt�ry ten zaw�d wykonywa�?
To bardzo skomplikowane sytuacje, bardzo si� zmieniaj�ce, i nie ma �adnej sztywnej regu�y w tej dziedzinie. Ja mog� m�wi� tylko o sobie. Zajmowa�em si� problematyk� Trzeciego �wiata - tu naciski ideologiczne ze strony w�adzy by�y du�o mniejsze ni� na przyk�ad na korespondenta w Moskwie czy w Pradze. Je�li pisa�em o sytuacji w Rwandzie czy w Czadzie, to w�adzy nie zagra�a�o to w �adnym wypadku. Najcz�ciej urz�dnicy nie wiedzieli, gdzie te kraje w og�le le��. Mia�em wi�c jakby swoje podw�rko, z marginesem swobody na tej zasadzie, �e nikt si� tym nie interesowa�, nie mieli�my tam �adnych wielkich interes�w ani wielkich spraw. Poza tym w systemie pracy agencyjnej mieli�my dwa kana�y informowania: pierwszy to tak zwana wersja oficjalna, a drugi - szereg biuletyn�w, kt�re nie by�y oficjaln� publikacj�, do kt�rych mo�na by�o pisa� ca�� prawd�. To centrala decydowa�a, czy dan� informacj� przekaza� do prasy oficjalnej, czy tylko do biuletynu specjalnego. Cho� cz�ciej ni� cenzor oficjalny w Warszawie by�em sam dla siebie cenzorem, bo pracowa�em w sytuacji konfliktowej, maj�c do wyboru, czy b�d� pisa� prawd� i zostan� wyrzucony nie przez Warszaw�, ale przez miejscowy re�im, czy b�d� ogranicza� pisanie prawdy, bo wa�niejsze jest dla mnie w tym momencie pozosta� w tymmiejscu d�u�ej.
Idea�em jest oczywi�cie ca�kowita niezale�no��, lecz �ycie dalekie jest od idea�u. Dziennikarz podlega wielu presjom, by pisa� w spos�b, w jaki chce pracodawca. Nasz zaw�d to ci�g�a walka pomi�dzy marzeniami, pragnieniem niezale�no�ci a rzeczywistymi sytuacjami, kt�re zmuszaj� nas do respektowania interes�w, pogl�d�w i oczekiwa� naszego wydawcy.
W krajach, w kt�rych istnieje cenzura, walczy si� o to, �eby w mo�liwie najwi�kszym stopniu wyrazi� to, co si� pragnie. W krajach, w kt�rych panuje wolno�� s�owa, wolno�� dziennikarza ograniczaj� interesy dziennika, dla kt�rego pracuje. W wielu przypadkach dziennikarz, zw�aszcza m�ody, musi i�� na daleko id�ce kompromisy i ucieka� si� do wyrafinowanej strategii, �eby unikn�� bezpo�redniego starcia. Ale nie zawsze jest to mo�liwe i z tego w�a�nie powodu dochodzi do tylu prze�ladowa�. Prze�ladowania te niew�tpliwie r�ni� si� od znanych sk�din�d gwa�townych metod -przybieraj� form� zwolnie�, faktycznego odsuni�cia na margines �ycia zawodowego, gro�by natury ekonomicznej. Og�lnie rzecz bior�c, jest to zaw�d, kt�ry wymaga ci�g�ej walki i czujno�ci.
Trudno powiedzie�, czy w jakim� kraju sytuacja jest lepsza czy gorsza ni� wjakim� innym. Te sprawy s� p�ynne, zmieniaj� si� w kr�tkim czasie. W ka�dym razie zdobycie ka�dego kawa�ka niezale�no�ci wymaga walki.
Ka�dy z nas po ilu� tam latach pracy i ilu� tam podr�ach ma w swoim �yciorysie przynajmniej jedenosobi�cie prze�yty przypadek prze�ladowania, depor
tacji z jakiego� kraju, zatrzymania, konfliktu policj� lub z w�adzami, kt�re mog� na przyk�ad odm�wi� wizy i zastosowa� setki �rodk�w, �eby tylko utrudni� nam�ycie. [
Dziennikarzowi zawsze towarzyszy dylemat, gdzie znale�� granic� pomi�dzy zaanga�owaniem a opisywaniem. Jak sobie z tym radzi�?
Reporta� wojenny ma swoj� specyfik�. Stopie� zaanga�owania autora jest ogromny. Aby pisa� o wojnie, sam musi si� w sytuacji wojny znajdowa�. A wojna to stan walki, stan konfliktu, i wobec tego si�� rzeczy nie jest on obserwatorem, gdzie� z dalekiej trybuny, ale sam jest ofiar� tego konfliktu. Nie mo�e by� inaczej, z definicji zupe�ny obiektywizm jest wykluczony. Chodzi tu po prostu o w�asn� sk�r�. Ka�dy dziennikarz przywozi z takiej wyprawy nie tylko notes pe�en informacji, ale cz�sto jest po prostu fizycznie poturbowany. Fizycznie i psychicznie poraniony, ze szramami. Jest - nawet gdyby nie chcia� - wojownikiem.
Czyli nie tylko sprawozdawc�, ale tak�e �olnierzem?
Cz�sto musi by� nim w sensie zupe�nie dos�ownym. Nawet sam nie strzelaj�c, bo tego nie nale�y robi�, ale pomagaj�c tym, kt�rzy walcz� o swoje i jego �ycie. Bywaj� sytuacje bardzo dramatyczne i teoretyzowanie w tej dziedzinie jest rzecz� nies�ychanie trudn�. Uczestnicz�c w wojnie, mamy do czynienia z mn�stwem problem�w, na kt�re trzeba szybko reagowa� i znajdowa� rozwi�zania. Wedle w�asnego sumienia, wedle w�asnej odporno�ci psychicznej na l�k, wed�ug w�asnego rozumienia kultury, poczucia smaku itd.
Cz�sto reporter opowiada si� po kt�rej� ze stron konfliktu. Emocjonalnie, ale i fizycznie, poprzez swoj� obecno��. Jak pan to ocenia?
Cz�sto b�d�c po jednej stronie konfliktu, trudno przenie�� si� na drug� stron�, bo od razu jest si� traktowanym jak szpieg. Maj�c w paszporcie konkretn� wiz�, nie mo�na mie� wizy strony przeciwnej. Wybory te nie wynikaj� z tego, �e kto� opowiada si� bardziej za jedn� albo za drug� stron�, ale jedynie z sytuacji technicznej. Na przyk�ad czasami mo�na pojecha� tylko tam, gdzie w danej chwili mo�na si� dosta�. Decyzja nie musi wynika� z za�o�e� ideowych czy etycznych, bywa, �e wyb�r dokonuje si� poza dziennikarzem.
Nie ma literatury absolutnej, nigdy nie da si� czego� doskonale, w pe�ni opisa�. Zawsze b�dziemy mie� do czynienia tylko z przybli�eniami. W literaturze warto�� mierzy si� aproksymacj�, to znaczy umiej�tno�ci� �zbli�enia si� do" I jest to proces, kt�ry nigdy nie b�dzie uwie�czony pe�nym sukcesem. Skala tego przybli�enia jest skal� talentu. My�l�, �e w tym sensie znale�� mo�na w literaturze wiele scen czy opis�w, kt�re jak gdyby przybli�aj� nas do tego nieosi�galnego idea�u. Ale wszyscy, kt�rzy byli na wojnie b�d� wojn� prze�yli, wiedz�, �e w�a�ciwie wojny nie da si� opisa�.
Czy jedn� z przeszk�d nie jest i to, �e skazani jeste�my na nieuchronn� jednostronno�� widzenia, �e zawsze jest si� po jakiej� stronie f rontu? A przecie� chcia�oby si� przekroczy� w�asny punkt widzenia, otrzyma� wiedz� pe�n�, zobaczy� wojn� jednocze�nie oczami ofiary i kata...
To nie jest mo�liwe z dw�ch wzgl�d�w. Po pierwsze, je�li chodzi o reportera, mo�e on by� zawsze tylko po jednej stronie. Gdy znalaz�em si� podczas wojny w Angoli, pytano mnie: �Czy by� pan r�wnie� po stronie UNITA?". - Nie, bo nikt by mnie tam po prostu nie wpu�ci�! To problem czysto techniczny. Po drugie
jednak, gdy jest si� na wojnie, sama sytuacja powoduje, i� cz�owiek jest tak emocjonalnie pobudzony, �e si�� rzeczy uto�samia si� z t� stron�, po kt�rej si� znalaz�. Jednym s�owem, relacja z wojny musi zak�ada� pewien subiektywizm, pewn� stronniczo��. Trzeba si� tylko stara� unika� za�lepienia, fanatyzmu. Jednak pe�ny obiektywizm relacji reportera jest w praktyce niemo�liwy.
Nie ma czego� takiego jak obiektywizm. Obiektywizm to jest kwestia sumienia tego, kt�ry pisze. I sam powinien sobie udzieli� odpowiedzi na pytanie, czy to, co pisze, jest bliskie prawdy, czy nie. Ale to s� rzeczy bardzo indywidualne, ich nie da si� uog�lni�.
Ka�dy z nas widzi histori� i �wiat w odmienny spos�b. Gdyby ka�dy z nas uda� si� teraz do miejsca, gdzie co� si� dzieje, i gdyby�my to chcieli opisa�, otrzymaliby�my ca�kowicie r�ne wersje tego samego wydarzenia, ka�dy opisa�by je na sw�j spos�b. Komu uwierzy�, jakie s� kryteria? Mam siostr�, o rok m�odsz� ode mnie, kt�r� bardzo kocham. Mieszka w Kanadzie, widzieli�my si� dwa albo trzy lata temu. Od dawna mam zamiar napisa� ksi��k� o naszym dzieci�stwie w ma�ym miasteczku na Bia�orusi, gdzie razem wzrastali�my, gdzie zawsze byli�my ze sob� bardzo zwi�zani. Przygotowuj�c si� do tej pracy, poprosi�em j�, �eby�my wsp�lnie odkurzyli nasze wspomnienia z okresu drugiej wojny �wiatowej. Najpierw ona opowiedzia�a mi, co pami�ta z tych lat, potem ja opowiedzia�em jej o moich wspomnieniach. I c� - pomimo �e w dzieci�stwie trzymali�my si� zawsze razem, okaza�o si�, �e teraz ka�de z nas pami�ta ca�kowicie r�ne rzeczy. Wci�� zadawa�em jej pytania, czy pami�ta pewne epizody, a ona odpowiada�a, �e nie. I to samo si� dzia�o, kiedy ona zadawa�a mi jakie� pytania.
Przypadek ten pokazuje, jak trudna jest praca z innymi. Nie dlatego, �e chc� nas oszuka�, lecz dlatego, �e nasza pami�� funkcjonuje wybi�rczo. Przeprowadzaj�c wywiady z r�nymi osobami, uzyskamy r�ne opowie�ci o tym samym wydarzeniu. We�my eksperyment, jaki przeprowadzi�a wielka pisarka meksyka�ska Ele-na Poniatowska. W niedawnej historii Meksyku wydarzy� si� tragiczny fakt: w 1968 roku w mie�cie Meksyk dosz�o do masakry kilkuset student�w na placu Tlatelolco. Poniatowska napisa�a ksi��k� zatytu�owan� w�a�nie�Noc na Tlatelolco" kt�ra stanowi w�a�ciwie czyst�, pozbawion� komentarzy kronik� tej tragedii. Kronik� opowiedzian� przez kilkaset os�b, kt�re w tym wydarzeniu uczestniczy�y. Ta ksi��ka doskonale pokazuje g��wny problem tych, kt�rzy uprawiaj� dziennikarstwo: opowie�ci �wiadk�w ca�kowicie si� od siebie r�ni�. Lecz Poniatowska napisa�a ksi��k�, kt�ra ma pi��set stron, a czasami trzeba opowiedzie� ca�� histori� czytelnikom gazety na trzech stronach albo zrealizowa� minutowy reporta� dla radia lub telewizji. Selekcja rzeczy, o kt�rych trzeba napisa�, zale�y wy��cznie od intuicji, od talentu i od zasad etycznych. Mo�emy m�wi� nieprawd� nie dlatego, �e chcemy k�ama�, lecz dlatego, �e mamy niedoskona�� pami��, niekompletne wspomnienia lub zak��cone emocje.
> Ostatni problem wynika ze zmian, jakie zbiegiem czasu zachodz� w naszej postawie i naszych wspomnieniach. Pomi�dzy wydarzeniem, o kt�rym zebrali�my materia�, a chwil�, kiedy zabieramy si� do pisania, up�ywa niekiedy bardzo wiele czasu, a wtedy okazuje si�, �e nasze wspomnienia bardzo si� zmieni�y.
Kisch, kt�ry by� klasykiem reporta�u, powiedzia�, �e dla niego czasami opis trudno�ci zwi�zanych z dotarciem do miejsca wydarze� by� du�o ciekawszy od samego tematu. Z tego punktu widzenia reporta� si� sko�czy�. Nie sko�czy� si� natomiast reporta� autorski, polegaj�cy na tym, �e autor zg��bia problem, filtruje go przez w�asn� osobowo��, szlifuje. Na to zawsze b�dzie zapotrzebowanie.
Czy tak jak dawniej wyrusza pan w �wiat z d�ugopisem i notesem?
Tak. Zabieram jeszcze aparat fotograficzny i minimum ubra�. Reporter nie zostawia nigdzie swojego baga�u, bo ci�gle idzie przed siebie. Rzadko zawraca. Ca�y sw�j dobytek musi nosi� przy sobie. Ka�dy przedmiot jest balastem. Im l�ejszy baga�, tym dalej mo�na dotrze�.
Je�eli trafia si� co�, co uznaj� za wydarzenie, to po prostu jad�. Nie zastanawiam si� nad tym. Potem bywa, �e gdy znajduj� si� w sytuacji, w kt�rej mog� mi za moment obci�� g�ow�, my�l� sobie: g�upi jestem, po co si� tu pcha�em. Ale to wszystko potem. Je�dzi�em przecie� niejednokrotnie w takie miejsca, z kt�rych my�la�em, �e
po prostu mog� nie wr�ci�. A przecie� nie umia�em si� temu oprze�, bo to jest instynkt, fascynacja wydarzeniem, �e musz� je zobaczy�, musz� je prze�y�, w nim by�. Tak by�o i z polskim Sierpniem. Akurat wr�ci�em z Iranu, z rewolucji ira�skiej. Pisa�em Szachinszacha, a tu zacz�y si� strajki. By�em przekonany, �e wszyscy tam pojad�, tymczasem pojecha�o niewielu. Bo dziennikarstwo w PRL-u nie by�o dziennikarstwem inicjatywy prywatnej, w�asnej. Jak dziennikarza wys�ali, jak go skierowali, jak mu kazali jecha�, no to jecha�. A poniewa� �adna redakcja wtedy nie my�la�a, �eby kogo� wysy�a�, bo to wszystko, co si� tam dzia�o, przecie� nie by�o po linii, wi�c t�oku nie by�o. Ja natychmiast wsiad�em w poci�g. Najpierw zreszt� pojecha�em do Szczecina. Mia�em tam znajomych, rodzin�. Bo przecie� by�a jeszcze kwestia dostania si� na strajk, nie by�o to proste. Mimo to jako� si� tam dosta�em. Ale gdy dosz�y do nas wiadomo�ci, �e decyduj�ce sprawy b�d� si� dzia�y w Gda�sku, wsiad�em w poci�g, pusty zreszt�, bo kraj by� przecie� wtedy sparali�owany, i tym pustym poci�giem dojecha�em do Gda�ska. Poszed�em do stoczni, a tam wpuszczali tylko �po uwa�aniu". Wpuszczali kogo�, kogo uwa�ali, �e mog� wpu�ci�. Bardzo czujni byli, bardzo uwa�ni, masy os�b nie wpu�cili. Mnie wpu�cili.
Prze�ywanie okresu polskiej rewolucji, solidarno�ciowej burzy charakteryzuj�cej te miesi�ce, by�o zbyt intensywne, absorbuj�ce i ciekawe, �eby mo�na by�o o tym napisa�, �eby by� na to czas. Nie potrafi� pisa� i r�wnocze�nie robi� czego� innego. Pisanie jest dla
m