6638
Szczegóły |
Tytuł |
6638 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
6638 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 6638 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
6638 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Andrzej Ziemia�ski
ACHAJA Tom 2
Fabryka S��w
Lublin 2002
Wydanie I
Wydawnictwo Fabryka S��w
Spis tre�ci
ROZDZIA� 1
ROZDZIA� 2
ROZDZIA� 3
ROZDZIA� 4
ROZDZIA� 5
ROZDZIA� 6
ROZDZIA� 7
ROZDZIA� 8
ROZDZIA� 9
ROZDZIA� 10
ROZDZIA� 11
ROZDZIA� 12
ROZDZIA� 13
ROZDZIA� 14
ROZDZIA� 15
ROZDZIA� 16
ROZDZIA� 17
ROZDZIA� 1
Wi�kszo�� cia� z�o�ono w jednym miejscu. Naci�gni�to na nie resztki, kt�re
pozosta�y z woz�w. Nie by�o ani oleju ani oliwy, ca�e zapasy zosta�y spalone,
wi�c �o�nierze p� dnia znosili chrust na pogrzebowy stos. Sirius, z min� jakby
szed� na �ci�cie, rzuci� p�on�c� pochodni�. Nie wystarczy�o. Trzeba by�o
podpala� z wielu stron. Achaja w nowej, tym razem do�� skromnej sukience sta�a z
boku, obserwuj�c cia�a przebranych w �achmany rycerzy, u�o�one jedno przy drugim
na drodze. Nie uznano ich za godnych ca�opalenia na wsp�lnym stosie. Dziewczyna
odzyska�a swoj� sakiewk� ze z�odziejskim �upem i wygranymi z drugiego dnia w
Syrinx. Dobre i to. Sk�ra, z kt�rej zosta�a zrobiona, by�a ledwie nadpalona -
dobrze j� ukry�a pod pod�og� wozu. Sk�d� z oddali rozleg� si� d�wi�k rogu.
�o�nierze grupkami odbiegali od stosu, gromadz�c si� przy koniach. Teraz byli
czujni.
- Kto, psiama�, si� o�miela? - rykn�� Sirius.
Zaan u�miechn�� si� zimno.
- To ja�nie pan rycerz Vieese - mrukn��. - Jedzie kondolencje z�o�y�. A naprawd�
zorientowa� si�, jak posz�o jego ludziom, czemu nie wr�cili na um�wione
spotkanie.
- To za�atwmy ich.
- Nie. To ci�gle ten sam Zakon. Wyst�pimy przeciw nim jawnie, to i oni jawnie
wyst�pi�.
- Przecie�, psiama�, wyst�pili!
- Nieeeee... Ci tutaj - wskaza� na trupy pod swoimi stopami - to tylko rabusie.
Co z tego, �e w kolczugach.
- Ty zawsze, �eby nic nie robi�.
Zaan u�miechn�� si� szerzej. Ale ten u�miech nie by� przez to ani o ton
cieplejszy.
- A czyja m�wi�, �eby nic nie robi�? - D�u�sz� chwil� drapa� si� w policzek. -
Oni zrobili gruby b��d. B��d w sztuce. Nie s�dzili, �e b�dziemy mieli kogo�
takiego jak lua�ska dziwka.
- Nie nazywaj jej dziwk�.
- Dobra. Ja jej mog� nawet pomnik ze z�ota odla�.
Sirius wierci� si�, obserwuj�c coraz bli�szy poczet.
Wreszcie nie wytrzyma�.
- Dlaczego pope�nili b��d? - spyta�.
- Widzisz, ju� nie musimy udawa�, �e mi�dzy nami zgoda. �e nie zauwa�amy ich
knowa�. A oni musz�. To� nie wyst�pi� jawnie przeciw ksi�ciu Troy, bo jaki krzyk
by si� podni�s�. Owszem, zabi�, zg�adzi� wszystkich �wiadk�w, ilu by ich by�o...
Tak, to ich metoda. Ale teraz? My mo�emy naplu� im w twarz i nie ba� si�, �e
kogo� obrazimy. Wiemy, czego chc�. Nie od dzi� zreszt�. A oni b�d� musieli to
�cierpie�. Nie uderz� jawnie si��, p�ki my nie uderzymy.
- Dobra. - Sirius powesela� nagle, jakby spotka�o go wielkie szcz�cie. - Dobra.
Napluj� im w twarz.
- Szlag! Nie dos�ownie. Powiem ci, co robi�.
- Nie. Ty tylko st�j i patrz.
Ksi��� wyrwa� si� i skoczy� do przodu.
- Halo! Panie Vieese - krzykn��. - Rycerzu! - I cicho doda�: - Kurwa twoja ma�.
Ci z �o�nierzy, kt�rzy stali blisko, zarechotali, szturchaj�c si� �okciami.
Vieese ponagli� konia, wysforowuj�c si� przed �wit�. Nawet z oddali wida� by�o,
�e na widok Siriusa i cia� le��cych na drodze zwar� szcz�ki z w�ciek�o�ci.
Tymczasem ksi��� nie ust�powa�.
- Bywaj! - krzykn��. - Panie rycerzu. A zsiadajcie mi zaraz z konia, przywita�
si� chcia�em.
Vieese wstrzyma� konia i... przymykaj�c oczy, zsiad�.
- S�ysza�em, �e wasza ksi���ca mo�� chory.
- Ano... Imaginujcie sobie, zb�jcy na mnie napadli.
A nie masz lepszego medykamentu ni� g�owy �ci�cie przed wieczorem, prawda? -
Sirius perorowa� w najlepsze, Zaan odwraca� g�ow�, Vieese zgrzyta� z�bami. -
Ale... Widz� przy wa�ci m�ode rycerstwo, w liczbie kilkorga.
- Zaan, s�ysz�c to prostackie wyra�enie i b��dy w wypowiedzi, a� ugi�� ramiona.
- Czy� nie godzi si�, by r�wnie� zsiedli i przybli�yli, �eby nauki pobiera�?
Czy� nie po to wodzisz ich z sob�?
- Oni mog�... - Vieese nie wiedzia�, co wymy�li�. - Oni za ma�o znaczni, despekt
mog�...
- Ja zapraszam! - warkn�� ksi��� takim tonem, �e nie czekaj�c na rozkaz dow�dcy,
pi�tka m�odych rycerzy Zakonu zeskoczy�a z koni i zbli�y�a si� nieco.
- No i widzicie, panie Vieese... Jak wam tam? Tytu�u zapomnia�em.
- Rycerzu zakonny.
- O, w�a�nie. To chcia�em powiedzie�: Vieese, snycerzu zakonny. Oooo...
przepraszam - zakpi� Sirius, a wielu z �o�nierzy Kr�lestwa Troy zas�ania�o usta,
�eby si� nie roze�mia�. - Co wa�� my�lisz o tych zb�jach? - Wskaza� trupy,
kt�rym spod �achman�w wystawa�y kolczugi. M�odzi rycerze Zakonu wiedzieli
r�wnie�, �e patrz� na swoich martwych koleg�w. Ich d�onie niebezpiecznie
balansowa�y przy g�owniach mieczy.
- To... niegodziwcy - szepn�� Vieese.
- Co? Nie dos�ysza�em.
- To niegodziwcy.
- No nieeee... Czy was tam, wybaczcie, w Zakonie ucz� odpowiada� ksi���tom
jednym tylko s�owem, czy ca�ym zdaniem, co?
- Ca�ym zdaniem, ksi���. - Vieese, gdyby m�g�, po�kn��by sw�j w�asny miecz.
- No, to m�w. G�o�no.
- To... - Vieese odchrz�kn�� i wyrzek� naprawd� g�o�no: - To s� niegodziwcy.
Sirius zwr�ci� si� do m�odych rycerzy Zakonu. - I co? Nauki pobrali�cie? No,
odpowiadaj jeden z drugim, jak pytam!
- Tttt... tak, panie!
- A wszystko zrozumieli�cie?
- Tak, panie.
- A dobrze zrozumieli�cie?
Rycerz, kt�ry odpowiada�, dos�ownie s�ania� si� na nogach z w�ciek�o�ci.
- Tak, panie.
- No, to lekcji powt�rka - powiedzia� Sirius. - Nie wszystko uda si� zapami�ta�
za pierwszym razem. - Zwr�ci� si� do Vieesego: - A szubrawymi mordercami ich nie
nazwiecie, panie rycerzu?
- To jasne.
- G�o�niej i pe�nym zdaniem! - krzykn�� ksi���. - Tak, by wszyscy moi �o�nierze
s�yszeli! Im te�, psiama�, nale�y si� nauka!
Vieese prze�kn�� �lin�. Jego szcz�ki ma�o nie p�k�y, tak mocno je zaciska�. Co�,
jakby bielmo, zakry�o mu oczy.
- To...
- G�o�niej!
- To szubrawi mordercy! - krzykn�� Vieese, unikaj�c jak ognia wzroku swoich
m�odych rycerzy.
- No! - Sirius u�miechn�� si� ciep�o. - A jak nazwiecie ich mocodawc�w?
- To� pewnie nie mieli �adnych mocodawc�w, panie.
- O zdanie nie pytam! - rykn�� Sirius. - Je�li maj� swoich mocodawc�w, psiama�,
to jak ich nazwiecie?!
Vieese patrzy� na czubki swoich but�w.
- Niegodziwcami, zapewne - szepn��.
- No nie... Tu nie salon w pa�acu. Znacie chyba jakie� bardziej dosadne
okre�lenie.
- To... to...
- To chuje - doko�czy� za niego Sirius. I wrzasn��: - G�o�no i pe�nym zdaniem
prosz�!
- Mocodawcy tych... zb�j�w... - Vieese prze�kn�� �lin�. Potem rozlu�ni�
ko�nierz. Potem podrapa� si� w szyj�. Potem strz�sn�� niewidzialny py�ek z
r�kawa. Potem wyczy�ci� nos. Potem przetar� oko. Potem podrapa� si� w brod�.
Potem...
- No?!!!
- Mocodawcy tych zb�j�w to chuje!
Sirius roze�mia� si� g�o�no. Kilku �o�nierzy nie wytrzyma�o. Rzucili si� w las,
niby to za piln� potrzeb�. Ale ksi�ciu nie by�o do��. Podszed� do m�odych
rycerzy.
- Wyci�gn�li�cie nauk�? - spyta�. - Wszystko zrozumieli�cie?
- Tttt... tak, panie.
- A dobrze zrozumieli�cie?
Jeden z nich, najbardziej narwany, nie wytrzyma�. Jawnie si�gn�� do r�koje�ci
miecza.
- Hej, �miesz miecza maca� w mojej obecno�ci? - krzykn�� ksi��� kpi�co. -
Cz�owieku! Sto kusz w ciebie mierzy.
�o�nierze bez �adnego rozkazu wyci�gn�li kusze i wymierzyli w trz�s�cego si� z
w�ciek�o�ci m�odzika. Mieli prawo. Nikt przy ksi�ciu g�owni miecza maca� nie
b�dzie. M�odzik parskn�� i zagryz� wargi a� do krwi.
- No, co? - pastwi� si� Sirius. - Zrozumia�e� mnie? Tamten nie odpowiada�,
wlepiaj�c wzrok w ziemi�. Sirius zdenerwowa� si� nagle.
- M�w, jak mnie zrozumia�e�! Kto s� ci zb�jcy?
- Tttt... to... - M�ody rycerz spojrza� na Vieesego szukaj�c ratunku, ale ten
odwraca� wzrok. Za to sto kusz mierzy�o w niego i w ka�dej chwili mog�o zamieni�
go w wielkiego je�a z drewnianymi kolcami. - To s�...
- Co?
M�odzik spurpurowia� na twarzy. Wyra�nie nie m�g� wzi�� g��bszego oddechu.
- G�o�no prosz�. O ksi���cy majestat chodzi.
- To s� niegodziwi mordercy! - krzykn�� ch�opak w rozpaczy. - To psy!
Sirius pokiwa� g�ow�.
- Masz racj�, synu - powiedzia�, cho� niezbyt r�ni� si� od niego wiekiem. - Ale
wiesz... Wracaj�c do mojej bajki... Ja bym nigdy koleg�w tak nie nazwa�.
Szczeg�lnie martwych. M�wi� przyk�adowo, oczywi�cie.
Odwr�ci� si� i podszed� do rycerza, kt�rzy spod przymkni�tych powiek patrzy� na
cia�a.
- C�, ka�da przyjemno�� ma swoje granice. �egna� si� nam przysz�o.
Vieese spojrza� na niego z nadziej�. - No. - Ksi��� u�miechn�� si� naprawd�
przyja�nie. - Odlejmy si� przed drog�.
- S�ucham?
- Panie rycerzu. Powt�rz�: tu nie salon w pa�acu. Tu sami m�czy�ni wok�,
rycerze i �o�nierze. I jedna tylko kobieta, bo inne zb�jcy bohaterscy wybili.
Nie czas na salonowe s�owa, nie czas na etykiet�. Odlejmy si� przed drog�.
Sirius rozkraczy� si� i zacz�� sika� na le��ce cia�a.
- Nigdy nie pozwoli�bym sobie na taki despekt, nawet wobec zb�jc�w - wyja�ni�. -
Ale wobec morderc�w bezbronnych kobiet? I dla nauki m�odego rycerstwa? Got�w
jestem po�wi�ci� swoj� ksi���c� powag�.
Vieese zamkn�� oczy. Mi�nie szcz�k uwydatnia�y si� na policzkach. My�la�, �e
przeczeka. Myli� si�.
- A teraz wy, panie rycerzu.
- Aaaaaa... ale ja... nie chc�...
- �al ich wam?
- Nie, nie... ja... sika� nie potrzebuj�.
- A to �aden problem. Piwa! - rykn�� Sirius na swoich �o�nierzy. I odwr�ci� si�
do zmartwia�ego Vieesego.
- Specjalnie dla mnie sprowadzane z p�nocnych krain. Znacie, panie, P�noc? Tam
te� rycerstwo go�ci�ce przemierza - zakpi�. - La� ca�y dzbanek, nie b�d�
przecie� �a�owa� - warkn�� na �o�nierzy, kt�rzy podtoczyli anta�ek.
- Ale... ja nie mog�... My nie pijemy alkoholu.
- Moim pocz�stunkiem gardzisz, panie rycerzu? Pocz�stunkiem ksi�cia? Gardzisz?!
Vieese, rad nie rad, wychyli� dzbanek, usi�uj�c jak najwi�cej rozla� na sw�j
kaftan.
- Ju�? Chce si� wam? - zainteresowa� si� ksi���.
- Nie? Nast�pny dzbanek.
�o�nierze skwapliwie spe�nili rozkaz. Vieese chwia� si� na nogach. Rzeczywi�cie
nie pi� dot�d nigdy w �yciu. Zrozumia� jednak, �e albo umrze tu na go�ci�cu,
albo spe�ni zachciank� ksi�cia. Podszed� do cia� ludzi, kt�rych sam wys�a� na
zab�jcz� misj�, i...
Ksi��� Sirius wskoczy� na konia podczas tej czynno�ci.
- �egnam, panie Vieese. A wy - krzykn�� do m�odzik�w - naprawd� wyci�gnijcie z
tego nauk�. Bo mo�ecie by� nast�pni - roze�mia� si�. - W sikaniu, oczywi�cie.
Setka �o�nierzy, Sirius, Achaja i Zaan ruszyli, nie zaszczycaj�c spojrzeniem
rycerza, kt�ry znajdowa� si� w wyj�tkowo g�upiej sytuacji. Nawet jak na niego,
nawet jak na Zakon. Ani przesta� w po�owie, ani kontynuowa�.
- I jak? - Nie wytrzyma� ksi��� i podjecha� do Zaana, kiedy tylko poczet znikn��
im z oczu.
- Dobrze.
- Nie b�dziesz mnie poprawia�? Wytyka� b��d�w? Zaan u�miechn�� si� smutno i
pokiwa� g�ow�.
- Tym razem nie. M�j panie, ksi��� Kr�lestwa Troy.
Achaja jecha�a kilkana�cie krok�w dalej i s�ysza�a ca�� rozmow�. Nie mog�a da�
po sobie pozna�, ale... Ona powiedzia�aby na jego miejscu: �Wielki Ksi���
Kr�lestwa Troy�. Po trzykro� wielki! Tak wielki, �e nie wymy�lono jeszcze s��w
na okre�lenie tej wielko�ci! Pokaza� psom, gdzie ich miejsce. Pokaza�, gdzie
zbrodnia, a gdzie honor. To przywilej, ale i �wi�ty obowi�zek w�adzy, kt�ra
powinna ustala� hierarchi� czyn�w, pokaza� wszem i wobec, gdzie miejsce
wszystkich rzeczy, kt�re wa�ne, a kt�rym sczezn�� w pyle, na go�ci�cu.
Jechali mimo nocy, trakt prosty jak strzeli�, bia�e p�yty, kt�rym go wy�o�ono, w
�wietle gwiazd odcina�y si� jasno od czerni pokrywaj�cej wszystko wok�. Na
granicy spotkali wojskowy zagon. Zaan zamieni� kilka s��w z dow�dc�. Nad ranem
przys�ano prowincjonalnego prefekta, kt�ry, przera�ony wydarzeniami, spisa�
wszystkie zeznania. Prefekt jeszcze tej samej nocy uda� si� na miejsce zbrodni,
j�kn�� na widok cia� w kolczugach i pos�a� umy�lnego do prefektury miejskiej.
Prefekt miejski przeczyta� papiery, skl�� podw�adnego i uda� si� na miejsce
napa�ci. Zobaczy� cia�a... J�kn�� i wys�a� komplet dokument�w do g��wnej
prefektury w Syrinx. Tam dow�dca umia� czyta� mi�dzy wierszami. J�kn�� wi�c, nie
ruszaj�c si� z miejsca. Ale podj�� decyzji r�wnie� nie potrafi�. Teczk�, kt�ra
tymczasem zd��y�a znacznie pogrubie�, odes�a� wprost do pa�acu. Szef tak zwanych
�s�u�b� by� najbardziej inteligentnym cz�owiekiem z nich wszystkich. J�kn�� ju�
na sam widok teczki, nawet jej nie otwieraj�c. Papiery przedstawiono cesarzowi.
Ten przeczyta� je skrupulatnie.
Jak r�wnie� inne papiery dotycz�ce zaj�cia, kt�rych nie by�o w teczce. Nie
j�cza�, bo nie by� matk� w po�ogu, ale cesarzem Luan. �Spali�! - rozkaza�
kr�tko. - Vieesego przeprosi� za to, �e widzia� zb�jc�w, ale tak, �eby musia�
odpowiedzie� na pi�mie i �eby musia�... pot�pi� morderc�w�. Nie cierpia� Troy,
nienawidzi� ksi�cia Siriusa, ale jego metoda wyra�nie mu si� spodoba�a.
Popatrzy� na os�upia�ego szefa dyplomacji i doda�: �A co mi b�d� moich wrog�w na
drogach mordowali? Od tego ja jestem przecie�!� D�ugo nie m�g� doj�� do siebie.
�Przecie� immunitet da�em, kt�ry pogwa�cili, psy! Niech wi�c teraz Vieese skamle
jak pies!�
Rycerz Zakonu Vieese nie mia� lekkiego �ycia. Nawiasem m�wi�c, szef dyplomacji
nie do ko�ca zrozumia� intencje cesarza wyra�one s�owem �spali�, a pyta� nie
�mia�. Spalono wi�c zar�wno teczk�, cia�a �zb�jc�w�, jak i prowincjonalnego
prefekta.
Orszak ksi�cia, sk�adaj�cy si� teraz z samych konnych, bez woz�w si�� rzeczy,
napotka� pierwszy patrol armii Arkach w dwa dni po opuszczeniu Luan. Dwie
dziewczyny z mieczami, na koniach, zast�pi�y im drog�. Prawd� wi�c by�o, �e tam
baby wojuj�.
Kilkunastoletnia raptem dziewczyna obci�gn�a sk�rzan� sp�dniczk� na udach, by
nie dawa� zbyt niepowa�nej perspektywy wra�ym �o�nierzom.
- St�j! Kto idzie? - krzykn�a.
- To� my jedziemy - odkrzykn�� Zaan - nie idziemy, moja pani.
- Dam ja ci krotochwile, pacanie. - Urwa�a nagle, widz�c sto kusz w r�kach stu
�o�nierzy. - No, kto tam? - Zagryz�a wargi. - Przecie� grzecznie pytam.
- Ksi��� Sirius, syn Wielkiego Ksi�cia Oriona, z poselstwem.
- O, �esz ty. Jest jeszcze jaki� gwiazdozbi�r, kt�rego nie wymieni�e�?
- My z Kr�lestwa Troy. A tam imiona w�adc�w od gwiazd wzi�te.
- Ha! - krzykn�a. - A u nas to od kr�w, co? - Usi�owa�a zakpi�, ale nie jej
by�o mierzy� si� z Zaanem.
- C�, wsp�czu� tylko. Ale to nie wasza chyba wina, pani?
- Kpisz?
- Gdzie�bym �mia�.
�o�nierze chichotali, zas�aniaj�c usta ku�akami. �o�nierz by�a coraz bardziej
w�ciek�a.
- I my�lisz, �e ci� zaraz do naszej kr�lowej zaprowadz�, co?
- Hm. Nie s�dz�, �eby wasza kr�lowa tu �zaraz� w krzakach na nas czeka�a. Wi�c
pokornie pojedziemy dalej.
- Gadanie! - rozsierdzi�a si� zupe�nie. - Pewnie grabi� przyjechali�cie. M�w
prawd�! Co?
- C�. Je�li armia Arkach ucieknie przed stu zaledwie �o�nierzami, to owszem,
mo�emy co� zagrabi� przy okazji. Ale p�ki co woleliby�my spotka� si� na dworze.
- Kpisz? - przerwa�a mu ponownie dziewczyna.
- No teraz tak - wyzna� szczerze.
- No! - Panna na koniu nie bardzo wiedzia�a, co powiedzie�. Jej towarzyszka
r�wnie� nie zdradza�a nadmiaru inteligencji. By�a m�oda, piegowata i �liczna.
- No! - Poci�gn�a nosem. - Ani mi si� wa�!
Zaan, zrezygnowany, machn�� r�k�.
- Mogliby�my zobaczy�... eeee... kogo� bardziej kompetentnego?
- No! - Dziewczyna zastanawia�a si� d�u�sz� chwil�. - Powiem dow�dcy. Co?
- No! - odpowiedzia� Zaan, przedrze�niaj�c j� bez lito�ci. - Powiedz. Co?
- Kpisz?
- Eeeeee... Teraz nie.
Dziewczyna uspokoi�a si� wyra�nie. �o�nierze Troy, sami wszak nie b�d�cy
wyrafinowanymi intelektualistami, o ma�o nie pospadali z koni. Przynajmniej ci,
kt�ry zatrzymali si� w pobli�u. Wyra�nie oburzy�o to t� drug�.
- Ty, czego si� tak gapisz?! - krzykn�a, obci�gaj�c kr�tk� sp�dniczk� jak
przedtem kole�anka. - Taki mam mundur! Zarazo!
- Przepraszam - Stropiony winowajca odwr�ci� wzrok. Pozostali �o�nierze nie
odwr�cili. Widok �o�nierzy w sp�dniczkach ledwie zakrywaj�cych po�ladki,
rozkraczonych na koniach, nie by� powszedni w Kr�lestwie Troy.
- Ja my�l� tak... - odezwa�a si� pierwsza.
- Niech bogom b�d� dzi�ki - mrukn�� Zaan. - Kto� tu jednak my�li.
- Kpisz? Co?
- Nie!
- No! - Poci�gn�a nosem. - Jed�cie do zajazdu. Dzie� drogi st�d. A ja powiem
dow�dcy i po was przyjad�, co?
- No! - odpar� Zaan.
Nawet najodporniejsi �o�nierze zacz�li teraz chichota�. Tylko Sirius u�miecha�
si� promiennie. Panna strasznie mu si� podoba�a. Ta jednak fukn�a na nich jak
kotka:
- I bez �adnych mi takich - warkn�a. - Ja powiem, �e chcecie grabi�, jak
m�wili�cie!
- No! - krzykn�o ch�rem kilkunastu �o�nierzy. Nawet Zaan �Kamienna twarz�
roze�mia� si� na wyst�p swoich podkomendnych. Jedynie Achaja nie wytrzyma�a:
- Nie daj si� robi� w konia, siostro! - krzykn�a.
- Nie jestem twoj� siostr�! - warkn�a �o�nierz Arkach na koniu. Potem jednak
jaka� my�l zmarszczy�a �liczne brwi. - Ach... M�j tato, co uciek�... Pojecha� do
Troy, co?
�o�nierze zawyli z okrutnej uciechy. Achaja za�ama�a r�ce. Zaan nie m�g�
utrzyma� si� na koniu. Jedynie Sirius mrugn�� do niej i ruchem g�owy wskaza�
pobliskie krzaki ale nie zrozumia�a, o co mu chodzi. Dziewczyna rozgl�da�a si� z
coraz bardziej wojownicz� min�.
- Jed�cie tam. - Wskaza�a r�k� kierunek. - A ja do dow�dcy. No. - Zbli�y�a si�
do Achai. - A ty jak b�dziesz widzie� tat�... Pozdr�w ode mnie.
�o�nierze o ma�o si� nie poprzewracali. Achaja westchn�a ci�ko. Zaan ukry�
twarz w d�oniach. Nawet Sirius zas�oni� oczy.
- No! I �eby mi spok�j by�! - krzykn�a, zawracaj�c konia. - Nie grabi�, zarazy,
niczego! Sama sprawdz�!
Kto� naprawd� spad� z siod�a. Trzeba go by�o podnie��, bo uderzy� g�ow� w
wystaj�cy korze�. �o�nierze rechotali tak, �e rannego upuszczono dwa razy.
Uspokoili si� dopiero du�o p�niej, kiedy obie wojowniczki znikn�y na lesistym
zboczu g�ry. Ruszyli dalej drog�, a w�a�ciwie b�otnistym szlakiem. Szcz�cie w
nieszcz�ciu, �e nie mieli ju� woz�w. Nie da�oby si� przepcha� ich tym traktem.
Po d�u�szej chwili do Zaana podjecha� setnik.
- Panie. Mo�e ob�z rozbijemy? - zapyta�. - Konie zdro�one, �o�nierze zm�czeni
okrutnie.
- Wola�bym jecha� dalej. Mamy straszne op�nienie.
- Tak, panie. Ale �o�nierze zdro�eni.
- M�wi�e�, �e konie.
Sirius podjecha� do nich. S�ysza� ca�� dyskusj�. Nie by� cz�owiekiem mno��cym
problemy. Uni�s� si� w strzemionach i krzykn�� do ty�u:
- Ch�opaki, przed nami ca�e Arkach le�y! Wiecie, co mam na my�li?
�Zdro�eni� �o�nierze ruszyli naprz�d z zupe�nie nowym zapa�em.
Nie bardzo wiadomo, co mia�a na my�li �liczna i z pewno�ci� dzielna �o�nierz
Arkach, m�wi�c, �e od zajazdu dzieli ich dzie� drogi. Zaraza jedna wie, o jak�
szybko�� podejrzewa�a obcych. Mo�e chodzi�o o galop? Ale przecie� �aden ko� na
�wiecie nie wytrzyma galopu przez ca�y dzie�! Pozbawiony tabor�w oddzia� musia�
jecha� na po�y b�otnist�, na po�y kamienist� drog� wij�c� si� w�r�d coraz
wy�szych g�r a� dwa dni. Niewielka karczma, przylepiona do lesistego stoku nad
zakolem g�rskiej rzeki, poprawi�a im jednak humory.
Sirius podjecha� do dow�dcy oddzia�u.
- Rozbijcie ob�z pod lasem. Spr�bujcie kupi� owsa dla koni, bo skapiej� w tych
g�rach na samej trawie. Gdzie� tam jest wioska. - Wskaza� dymy ci�gn�ce si� nad
najbli�szym wzg�rzem. - I �adnych rozr�b z miejscowymi! Prawie nie znamy tego
kraju.
�o�nierz zasalutowa�, przyk�adaj�c pi�� do he�mu. Sirius skin�� na Zaana i
Achaj�.
- S�uchajcie, to g�rale. - Podjecha� do ��obu przy karczmie i zeskoczy� z konia.
- Za�o�� si�, �e maj� tu gorza�k�.
Zaan z trudem rozprostowa� ko�ci.
- Rozs�dniej by�oby wzi�� paru �o�nierzy dla eskorty.
- Przecie� mamy. - Ch�opak roze�mia� si� i wskaza� na Achaj�. - Jakby� to
powiedzia�? Jednoosobowy odpowiednik dwunastu rycerzy Zakonu! Cha, cha...
- Ona miecza nie ma.
- Jak przyjdzie co do czego, dam jej sw�j. - Ksi��� pchn�� w�skie drzwi. - A
poza tym... Po co jej miecz? Dw�ch za�atwi�a go�ymi r�kami.
Wkroczyli do ciemnego, zadymionego wn�trza karczmy. Kilkunastu ch�op�w okupowa�o
dwa sto�y pod oknem. Pozosta�e dwa by�y puste.
- �oj, go�cie! - Chudy jak patyk gospodarz leniwie wyszed� zza okopconego czym�
szynkwasu. - Ja�nie pany jedzo? Pijo?
- Pijo! Pijo! - zakpi� Sirius. - �eby ci jeno gorza�ki sta�o!
- O! Patrzajcie! Zagraniczne fircyki, a gadajo jak prawdziwe m�czyzny!
Usiedli przy stole w najciemniejszym k�cie. Gospodarz postawi� przy nich garniec
gorza�ki i trzy kubki.
- Na z�b co� b�dzie? - spyta�. - Czy r�kawem zak�sicie?
- R�kawem? Mamy �re� ubranie?
Gospodarz roze�mia� si� na ca�y g�os. Nie by�o w nim ani krzty uni�ono�ci.
W�a�ciwie s�owa, kt�re wypowiada�, mo�na by uzna� nawet za obra�liwe. Ale nie w
jego przypadku. Jaka� zawadiacka fantazja i humor, dos�ownie �miej�ce si� oczy,
sprawia�y, �e chyba ka�dy lubi� go od pierwszego wejrzenia.
- Jak r�kawem? Nie wiecie? - Nala� sobie z dzbanka do kubka, kt�ry przed chwil�
postawi� przed Zaanem. Goln�� do dna, przy�o�y� r�k� do ust i chuchn�� mocno we
w�asny r�kaw. - Ot i tak - powiedzia�, odstawiaj�c kubek na miejsce.
- Nie, nie. Woleliby�my co� jednak zje�� - mrukn�� Zaan, patrz�c na sw�j mokry
kubek. - Co macie?
- Ano to mamy. - Zacz�� wylicza� na palcach: - Tak� ryb�, co nie p�ywa, a lata,
z m�rz dalekich, albo tr�b� s�onia pieczon� na ro�nie, albo jeszcze takie ma�e
ptaszki z kraj�w za siedmioma g�rami - mniejsze ni�li muchy, nie wiada jak je,
psiekrwie, po�apali, �eby tu dostawi�, albo...
- A kotlet wieprzowy jest? Gospodarz roze�mia� si� znowu.
- Tak po prawdzie to jest tylko kotlet wieprzowy. - Uk�oni� si� przed Siriusem.
M�ody przybysz z dalekich stron, mimo wspania�ego stroju by� jednak, o dziwo,
normalnym klientem. - Rano, co prawda, to on si� jeszcze nazywa� kotlet barani.
Ale dla jasnego pana to ja go mog� nazwa� kotletem wieprzowym. A jak jasny pan
ma �yczenie, to ja go mog� przemianowa� nawet na kotlet z ludziny, cha, cha,
cha...
Sirius roze�mia� si� r�wnie�.
- Dawaj! - krzykn��. - Cokolwiek to jest. Zb�jcy nas atakowali po drodze, wozy
popalili, ludzi nar�n�li. Teraz to ju� niestraszny nam nawet kotlet barani, co
zmienia nazw�.
Nape�ni� kubki gorza�k� z dzbanka i podni�s� sw�j do ust.
- No, co? Pierwsz� kolejk� zak�simy r�kawem.
Goln�� jak gospodarz, do dna. Zaan r�wnie� poradzi� sobie ze swoj� porcj�, a
Achaja jak g�upia chcia�a p�j�� za ich przyk�adem. By�a gdzie� w po�owie kubka,
kiedy zrozumia�a, �e, po pierwsze, bezbarwny p�yn wcale nie jest winem, po
drugie, pali i dusi, a po trzecie, �e je�li go nie powstrzymywa�, sam znajduje
sobie wyj�cie na zewn�trz t� sam� drog�, kt�r� si� go wlewa�o. Parskn�a jak
ko�, wypluwaj�c wszystko z ust wprost na st� i walcz�c rozpaczliwie o
odzyskanie oddechu.
- Oj, jasna panienka nie wprawiona. - Gospodarz przyni�s� w�a�nie misk� z
baranin� na zimno. - Oj tak. Mocna nasza gorza�ka. Krzepka!
Sirius i Zaan �miali si� cicho. Dziewczyna sarka�a i pomstowa�a, usi�uj�c pozby�
si� z ust ohydnego smaku. W�o�y�a do ust najwi�kszy kawa� baraniny, ale dopiero
to zatka�o j� zupe�nie. Wbi�a z�by w mi�so i nie wiedzia�a co dalej - by�o tak
twarde, �e ani zgry�� go do ko�ca, ani co gorsza, wyj�� z�by z powrotem. Sirius
szturchn�� Zaana, usi�uj�c zachowa� cho� troch� powa�n� min�. Obaj wiedzieli
sk�d�, co nale�y robi� w takich wypadkach. Odkrajali no�ami malutkie kawa�ki,
kt�re nale�a�o najpierw potrzyma� w usta� dla zmi�kczenia, a dopiero potem
normalnie prze�u�. Achaja, dusz�c si�, rozpaczliwie walczy�a ze swoj� porcj�.
Si�� rzeczy wi�c przy ich stole zapanowa�a cisza. Mo�na by�o za to pos�ucha�, co
m�wi� ch�opi wok�:
- I wiecie, kumie - perorowa� najwy�szy z nich, wymachuj�c sk�rzanym kubkiem dla
podkre�lenia efektu. - I ta, psiama�, ja�nie pani oficyjer, nawet, psiama�, z
konia nie zlaz�a, tylko m�wi, �eby przej�cie da� dla wojska! Przez moje pole,
psiama�, kumie, normalnie, no! Przez moj� ojcowizn�! Cztery tuziny wojska tam,
normalnie, by�o albo mo�e i sto razy wi�cej!
- I co zrobili�cie?
- No jak, co? M�wi�, psiama�, po moim trupie! A ona, �e wykup da.
Ch�opi si� roze�mieli, jakby powiedzia� co� �miesznego.
- A ja na to, �e nie b�d� mi pola depta�, bo dopiero com je sia�. Hajda w las!
M�wi�...
- I co? Poszli lasem?
- No, co ty? - Ch�op spojrza� zdziwiony, jakby ducha zobaczy�. - To� lasem by
nie przeszli, tam stromizna taka.
- No? No i co zrobi�y wojaczki?
- No ona, �e wykup. A ja, co mi b�dzie cen� urz�dow� dawa�a? To� siew by�, a w
sianokosy ile zbo�e b�dzie sta�o, pytam, wie ona? No, to m�wi�, po moim trupie,
krzywdy mojej nie b�dzie! No! No i tak gadali�my i gadali�my... A� wreszcie
m�wi, �e da cen� z rynku. Nooooo... Ja m�wi�, inna rozmowa. Pini�dz za zbo�e
tyle, co na rynku stoi, a nie po urz�dzie. No to m�wi�, moja strata niech
b�dzie, bior� pini�dz, m�wi�, i przechod�cie. No to mi papier napisa�a, �e
tiralir� szli, nie g�siego. Tak tam sta�o! W�jt odczyta�, cho� powoli mu sz�o. I
m�wi, �e pini�dza nie da, bo za du�o ju� raz�w wojsko tiralir� idzie bez pola i
w kasie pusto.
- Kto m�wi? Pani oficyjer czy w�jt?
- No w�jt, przeca, ten kiep durnowaty! M�wi, �e pini�dza nie ma, bo wojsko miast
g�siego, to tego... no, �le chodzi. Musi wi�cej sprytnych ch�op�w w okolicy
papier wykupowy mu da�o. A co? Co ma by�? Nasza strata?
- I co? Da� pini�dz?
- Co mia� nie da�? - Ch�op roze�mia� si� gard�owo.
- Rzek�em, �e kura czerwonego w stodole mu puszcze jak nie da. Da�!
Pozostali roze�mieli si� r�wnie�. Zaanowi nie mie�ci�o si� w g�owie, �e mog�o
gdzie� istnie� pa�stwo, w kt�rym oficer musia� t�umaczy� si� przed ch�opem. Ba!
Jeszcze rynkow� cen� za zbo�e musia� p�aci� za to, �e zniszczy� mu zasiewy na
polu. To nie mie�ci�o si� w g�owie.
- No - odezwa� si� drugi ch�op. - Ten nasz w�jt to okropnie g�upi.
- Ano! - zakrzykn�a reszta. - Prawd� gadacie! Racja! Racja!
- A jeszcze g�upszy to ten ekunom, co spis robi�, nie?
- Prawda! Oj, g�upi by�.
- Ale g�upszego ni�li nasz pan szlachcic ze dwora to nie znajdziesz ju�.
- �garstwo! - krzykn�� kto� z drugiego sto�u. - G�upsza od niego nasza
ksi�niczka!
- Nieprawda! �garstwo!
- Kto mi, �e nieprawd� m�wi�?!
- G�upszy dw�r kr�lewski! - odkrzykni�to z pierwszego sto�u. - A najg�upsza
kr�lowa!
- Prawda! Eeeeee... znacie si�! Sami�cie g�upi! Prawd� gada! G�upia ona!
Zaan, roztrz�siony, nachyli� si� nad swoim sto�em.
- S�uchajcie - szepn��. - To jaka� prowokacja! Nie mo�e by�, �eby si� ch�opi
pan�w nie bali.
Sirius i Achaja, sami przestraszeni tym, co s�yszeli, rozgl�dali si�
podejrzliwie.
- To prowokacja - szepn�� Zaan, usi�uj�c zakry� usta.
- Chc�, �eby�my przytakn�li i wtedy nas zakuj� w �elazo, pow�d maj�c. To dzicz
jaka�!
- Wystarczy, �e nie zaprzeczymy g�o�no - Sirius m�wi� r�wnie cicho. - Bogowie!
Psiama�. Ale po co im ta propagacja, skoro usiec ju� na drodze mogli?
- Pewnie powodu potrzebuj�. Do kronik, czy ja wiem zreszt� po co? - Zaan
rozejrza� si� wok�. - S�uchajcie, wychodzimy?
Achaja skin�a g�ow�. Ju� chcia�a wsta�, ale przerwa�o jej wej�cie nowego
go�cia. Zna� by�o szlachcica po ubraniu, ciut lepszym ni� ch�opskie, i po
walni�ciu drzwiami, tak �e o ma�o z o�cie�y nie wylecia�y.
- O! - Przybysz zauwa�y� najciekawsze dla niego towarzystwo w k�cie. - Panowie -
Dopiero teraz dostrzeg� dziewczyn�. - O p... przepraszam! Pa�stwo! - Zerwa�
czapk� z g�owy i uk�oni� si� szeroko. - Zw�lcie si� dosi���. Lepiej w kompaniji
wieczerza� ni�li samemu.
- A zapraszamy, zapraszamy. - Zaan wskaza� mu miejsce na �awie. - Co prawda
szli�my ju�...
- Ju�? To� gorza�ka jeszcze w dzbanku! Strawa w misie le�y!
- No tak. Ale ch�opi gadaj� takie rzeczy...
- A kto by tam ch�op�w s�ucha�! - Szlachcic przysiad� si�, chc�c uk�oni� si�
jednocze�nie Achai, ale zobaczy� jej tatua�, zmieni� kierunek i z rozp�du
sk�oni� si� przed Siriusem.
- Ale - Zaan nie wiedzia�, czy ten r�wnie� nie jest prowokatorem - ale m�wili,
�e wasza kr�lowa... nie �miem powt�rzy� kalumni.
- M�wili, �e g�upia, co? - Szlachcic zajrza� do garnka, rozejrza� si� za kubkiem
i z przepraszaj�cym u�miechem po�yczy� kubek Zaana. - To� g�upia ona jak but, po
prawdzie.
Nala� sobie i �ykn��, ocieraj�c usta d�oni�.
- Bo widzicie, panowie przybyszowie z krain, czy sk�d tam. Kraj u nas taki:
ch�opi g�upi, szlachta g�upia, dow�dztwo armii g�upie, kap�ani g�upi
przera�liwie, magnaci g�upi, dw�r g�upi, ksi�niczki to ju� nie powiem, bo
gdybym rzek�, �e g�upie, to bym komplement powiedzia�, a kr�lowa... To sami
wiecie. U nas to tylko pija�stwo, �apownictwo i g�upota straszliwa wsz�dzie.
Nasz kraj pewnie b�dzie najgorszy ze wszystkich!
Zaan oniemia�, Sirius otworzy� usta i tak ju� pozosta�, Achaja wyba�uszy�a oczy.
- G�upek na g�upku, powiadam - ci�gn�� szlachcic.
- Same os�y i barany.
- Hmmm... - Zaan desperacko usi�owa� zmieni� temat - bo my z Syrinx jedziemy, od
samego cesarza Luan...
- A tak, tak, s�ysza�em o nim - Szlachcic potar� brod�.
- To te� pono� g�upek pierwszej wody.
Sirius zrozumia� nagle instynktownie i roze�mia� si�. Achaja te� zrozumia�a. Co�
zaszkli�o si� w jej oczach, kiedy s�ucha�a dalszej cz�ci wypowiedzi.
- Ale wracaj�c do nas, to jest jak m�wi�: prywata, �apownictwo, pija�stwo i
g�upota. Popatrzcie na ch�op�w. Ten kraj...
- Popatrzy�am na ch�op�w - przerwa�a mu dziewczyna. - Ten kraj to jedyny, jaki
znam, gdzie jest wolno��. Wolno�� dla wszystkich! Wolno�� dla ka�dego! - Czu�a,
�e co� ciep�ego zbiera jej si� pod powiekami. - To najpi�kniejszy kraj, jaki
m�g� si� komukolwiek cho�by przy�ni�! Nigdzie nie ma tak, �eby wej�� do jakiej�
zaplutej knajpy blisko granicy i zobaczy� co� tak �licznego, co�, co sprawia, �e
przybysze zaczynaj� si� wstydzi� i ba�. Ba� nie napa�ci, ale tego, co w nich
samych od dawna zakorzenione. Pos�uchaliby�cie przera�onego milczenia w Luan.
Pos�uchaliby�cie us�u�nej ciszy w Troy. A tu? Ten g�upi, tamten g�upi. G�o�no,
bez strachu. Powiedzcie w zaje�dzie cesarskim, �e w�adca Luan jest g�upi, i
spr�bujcie zachowa� g�ow� na karku przez czas d�u�szy ni� oddech! Mo�e si� uda
przez chwil�. Pod warunkiem, �e si� szybko schylicie. Mo�e �wiszcz�ca klinga
przynajmniej za pierwszym razem przeleci ponad wami.
Szlachcic sk�oni� lekko g�ow� przed Achaja.
- Pi�kne s�owa powiedzieli�cie, panienko. Rad wielcem ich wys�ucha�. -
Zmarszczy� brwi. - Ale pozw�lcie. Swojego zdania nie zmieni�. - Przygryz� wargi
i potar� brod�, jakby nad czym� si� zastanawia�. - Nie, nie. To� ch�opi naprawd�
kretyni, a rz�dz� nami idioci!
Wstawali w�a�nie, kiedy drzwi otworzy�y si� znowu. Tym razem stan�a w nich...
Ach! Pijany Sirius o ma�o nie wywr�ci� si� z wra�enia. Pi�kna pani �o�nierz
mia�a na sobie sk�rzan� sp�dniczk�, tak kr�tk�, �e ledwie, naprawd�, ledwie j�
zakrywa�a. B�yszcz�ce nagolenice sprawia�y wra�enie dopiero co wypolerowanych,
sk�rzana kurtka nabijana �wiekami si�ga�a jej do pasa, do kt�rego przytroczy�a
kr�tki miecz i n�. Przy r�kawach kurtki wisia�y d�ugie fr�dzle, kt�re, je�li
poruszy�a r�k�, pl�ta�y si� z w�osami. Dziewczyna mia�a bowiem d�ugie, czarne
w�osy zaplecione w ca�e mn�stwo cieniutkich warkoczyk�w, ale tak sprytnie, �e
zwisa�y jej jedynie po lewej stronie g�owy, si�gaj�c kszta�tnych bioder.
Kiedy wzrok przyzwyczai� si� do mroku panuj�cego we wn�trzu gospody, rozejrza�a
si� i podesz�a do sto�u zajmowanego przez przybysz�w.
- Przepraszam za despekt. Czy w�r�d go�ci jest...
- Chodzi ci o mnie, prawda? - Zaan podni�s� r�k� i przedstawi� si� uprzejmie.
�o�nierz stan�a na baczno��, salutuj�c otwart� d�oni� do czo�a, i krzykn�a na
ca�y g�os:
- Melduje si� porucznik Harmeen! Armia Arkach, s�u�ba rozpoznania i
zaopatrzenia, trzecia kompania garnizonu w Mai Lee!!!
- Aaaaaa... - Zaan nie by� zbyt trze�wy. - Mo�e si�dziesz... Tfu, przepraszam!
Zechce pani spocz��?
Sirius wytrze�wia� w znacznym stopniu. Wskaza� jej zydel naprzeciw, roj�c sobie,
�e je�li usi�dzie na nim kobieta w tak kr�tkiej sp�dniczce, to b�dzie mia�
�liczn� perspektyw�. Pani oficer zawiod�a go jednak. Zrobi�a spr�ysty krok do
przodu, usiad�a sztywno, z prostymi plecami, jakby kij po�kn�a, noga przy
nodze, �e klingi mi�dzy uda nie da�oby si� wcisn��.
- Dzi�kuj�!
- Przys�a� pani� Biafra? - indagowa� Zaan.
- Genera� Biafra, szef s�u�by rozpoznania i zaopatrzenia, jest naszym naczelnym
dow�dc�!
- Spocznij! - roze�mia� si� Sirius. Znalaz� nareszcie metod�. �okciem, niby
niechc�cy, str�ci� kubek na ziemi� i schyli� si� pod st�, �eby m�c sobie
popatrze�. Dziewczyna przyklei�a nog� do nogi tak, a� napr�y�y si� wszystkie
mi�nie jej kszta�tnych ud. Jednak reszt� cia�a nie wykona�a �adnego ruchu,
nawet nie opu�ci�a wzroku.
- Oooooo... Bogowie - Podni�s� si� i szepn�� konfidencjonalnie do Zaana: - Tak
jak w Troy. Nie nosz� �adnej bielizny.
- Spotkam, mam nadziej�, pana Biafr�? - powiedzia� Zaan, b�agaj�c wszystkich
bog�w, by nie us�ysza�a cichej uwagi ksi�cia.
- Tak jest! Prosz� pana!
- Czy mogliby�my porozmawia� mniej oficjalnie?
- Tak jest! Prosz� pana!
- Hmmm... No to zacznijmy.
- Tak jest! Prosz� pana!
- Bogowie... Czy mog�oby by� bez tego �tak jest!� i �pana� i nawet �prosz� na
dodatek? Sk�d te dziwne stopnie, na przyk�ad? Setnik�w u was nie ma?
- To reforma genera�a Biafry. Mia�a na celu sprowadzenie pu�apu dowodzenia do
szczebla kompanii i plutonu, je�li chodzi o oficer�w, a nawet do szczebla
dru�yny, je�li chodzi o podoficer�w, prosz� pa... - Panna najwyra�niej nie
wiedzia�a, czym zast�pi� tradycyjn� formu��, wi�c po chwili zako�czy�a
spr�ystym: - I ju�!
- Kotku - mrukn�� Sirius - mog�aby� to powiedzie� bardziej po ludzku?
- Nie jestem kotkiem! Prosz� pana! - krzykn�a, ci�gle wyprostowana na zydlu, z
nog� przy nodze, jakby by�y zesznurowane. - Jestem oficerem armii Arkach!
Porucznikiem, dow�dc� plutonu �B� trzeciej kompanii s�u�by rozpoznania i
zaopatrzenia, garnizonu w Mai Lee!
- O, �esz ty - Sirius z rezygnacj� machn�� r�k�. - Kurza twarz.
- Nie m�wi�em? - wtr�ci� pijany szlachcic, kt�ry towarzyszy� im przy wieczerzy.
- U nas ka�dy to idiota.
Dziewczyna zmru�y�a swoje �liczne oczy. Gdyby mog�a, najch�tniej nadzia�aby go
na sw�j kr�tki miecz.
Zaan chcia� co� powiedzie�, ale szlachcic chwyci� go za r�k�.
- Da� jej w�dki - mrukn��.
Zaan rozejrza� si� za gospodarzem, jednak przy szynkwasie nie by�o nikogo.
Po�wi�ci� wi�c znowu w�asny kubek, nape�ni� go z dzbana i poda� kobiecie.
- Mam nadziej�, �e nie odm�wi pani i b�dzie nam towarzyszy�. Wszak ju� koniec
s�u�by na dzisiaj.
Harmeen wzi�a od niego kubek i wypi�a do dna jak, nie przymierzaj�c, Sirius. W
przeciwie�stwie do Achai, nie pozna� by�o po niej �adnych ujemnych skutk�w
prze�kni�cia pal�cej trucizny.
- Jeszcze raz. - Szlachcic opanowa� swoj� w�asn�, chwiej�c� si� g�ow� i mrugn��
porozumiewawczo. - Dawaj!
Zaan ponownie nape�ni� kubek.
- Chcia�em zaproponowa�, �eby�my...
Dziewczyna bez s�owa przyj�a naczynie i strzeli�a drug� kolejk� w trakcie jego
wypowiedzi, czym zreszt� bardzo go skonfundowa�a. Jej g��bokie, prawie czarne
oczy roz�wietli� lekki blask. Nie musia�a niczym zak�sza�. W ko�cu by�a
�o�nierzem.
- Czy... - Zaan nie m�g� znale�� s��w. - Kiedy spotkamy si� z Biafr�?
- Nie wiem, panie. Otrzyma�am rozkaz, �eby wygl�da� poselstwa. Jakby do
spotkania dosz�o, mia�am list umy�lnym s�a� do stolicy i eskortowa�. Reszta nie
moja rzecz.
- A kr�lowa?
- Wszak przyjmie tak dostojnych go�ci. Biafra ciekaw r�wnie�, inaczej zadania
mojego bym nie otrzyma�a.
- S�usznie.
- I jeszcze... Chcia�am przeprosi� za te dwie idiotki, kt�re napotkali�cie
pierwszego dnia. One s�... - doda�a wyja�niaj�co - z kawalerii.
- Prosz�?
- To kawalerzystki. A w tej formacji to wa�ne tylko, by �o�nierz umia�a odr�ni�
�eb konia od zadu z ogonem i �eby usiad�a twarz� we w�a�ciwym kierunku.
Zaan u�miechn�� si� lekko.
- Tak, panie. - Dziewczyna podchwyci�a jego u�miech. - Dowcipy o inteligencji
naszej jazdy to tutejsza specjalno��.
- A jaka formacja jest najlepsza?
- Rozpoznanie i zaopatrzenie. A� dziw, �e nie zauwa�yli�cie, panie, tego sami. -
Zmusi�a Zaana do �miechu. Wbrew pozorom by�a naprawd� inteligentna. - Piechota
jest do chrzanu. Ca�kiem niez�e s� dywizje g�rskie, dobrze m�wi� te� o
elitarnych pu�kach.
- A m�g�bym us�ysze� jak�� krotochwil� o je�dzie?
- Dlaczego w kawalerii konie maj� numery, a �o�nierze imiona? Poniewa� gdyby
by�o inaczej, dow�dca m�g�by si� pomyli� i kaza� wierzchowcom uje�d�a�
dziewczyny.
By�a naprawd� inteligentna! Zaanowi nie bardzo wypada�o si� roze�mia� z,
delikatnie m�wi�c, dwuznacznego dowcipu. Szlachcic rechota�, Sirius nie
zrozumia�, a Zaan musia� si� wi� w niby to uprzejmym u�miechu, lawiruj�c mi�dzy
obra�eniem kobiety jako tej, kt�ra opowiedzia�a dowcip, a obra�eniem oficera,
gdyby okaza� uciech� z czego� takiego. Przechytrzy�a go na s�owa. Dopiero za
chwil� jednak mia�a da� prawdziwy pokaz m�stwa armii Arkach.
Ksi��� Sirius nie m�g� usiedzie� spokojnie na miejscu. Dziewczyna strasznie mu
si� podoba�a. Wierci� si� i kr�ci�. Po chwili postanowi� powt�rzy� numer z
kubkiem. Niby przypadkiem str�ci� �okciem kolejne naczynie. A kiedy na pod�odze
wyl�dowa� z hukiem dzban, znowu wsadzi� g�ow� pod st�, niby, �eby go podnie��.
Harmeen odrzuci�a dumnie g�ow�.
- Nie zrzucajcie naczy� niepotrzebnie, bo je pot�uczecie. - Ci�gle siedzia�a
wyprostowana na baczno��, z kolanem przy kolanie, kompletnie nieruchoma. - Je�li
wam taka ciekawo��, panie... to patrzcie! - Maj�c na sobie kr�ciutk� sp�dniczk�
i nic pod spodem... nagle rozstawi�a szeroko nogi! Szybko i spr�y�cie, jakby to
by�a cz�� wojskowej komendy. - Patrzcie! Je�li honor pozwala.
Sirius wyprysn�� spod sto�u. By� czerwony jak burak. Bogowie! Doprowadzi�a
�wiatowca i �wintucha do tego, �e dosta� rumie�c�w. To on nie wiedzia� teraz, co
zrobi� z oczami. Spu�ci� nie m�g�, patrze� w sufit by�o nieuprzejmie, a spojrze�
jej w twarz si� ba�. Zaan zacz�� si� �mia�, szlachcic uni�s� brwi zaskoczony, a
Achaja najch�tniej zasalutowa�aby pani porucznik. Armia Kr�lestwa Arkach, nie
bacz�c na straty, odnios�a w tym starciu zdecydowane zwyci�stwo.
Zaan szybko nape�ni� wszystkie kubki z garnca, kt�ry czeka� na podor�dziu.
- Pij� za okazane w boju m�stwo i zdecydowanie �o�nierzy plutonu �B� trzeciej
kompanii s�u�by rozpoznania i zaopatrzenia, garnizonu w Mai Lee!
- Do dna! - rykn�� szlachcic. Wypi� i zwali� si� pod st�. Siriusowi te�
niewiele brakowa�o, ale przygoda znacznie go otrze�wi�a.
- No dobrze, chod�my wreszcie spa� - mrukn�� Zaan. - Jak tak dalej p�jdzie,
pluton �B� rozsiecze mi moralnie stu �o�nierzy eskorty.
Achaja dogoni�a go, kiedy wchodzi� na schody.
- Panie...
Odwr�ci� si� skupiony. - Ja... Ja tu zostaj�!
- Tu? W tej karczmie?
- W tym kraju. Przygryz� wargi.
- S�uchaj, tajemnicza dziewczyno, kt�ra nie chce nam zdradzi� nawet swego
imienia. Bardzo nam zale�y, �eby� zosta�a z nami. Bardzo chcieliby�my, �eby�
wr�ci�a z ksi�ciem do Troy. - Nie�wiadomie wbi� ostatni gw�d� do trumny swojego
pomys�u.
- Nie mog�. Naprawd� nie mog�.
- Rozmawiali�my o tym par� razy. Nie wiem, czemu jeste� taka uparta. - Dotkn��
palcem tatua�u na jej policzkach. - Ochronimy ci� przed skutkami tego, my...
Postanowi�a powiedzie� mu prawd�. Cho� cz�� prawdy.
- Ja poza tym, �e jestem kurw� i niewolnic�, jestem jeszcze... zdrajczyni�.
- Bogowie! Kogo zdradzi�a�?
- Troy.
- Ty? Taka silna? Niemo�liwe.
U�miechn�a si� smutno.
- Czasami po prostu za bardzo boli. Czasami tak boli, �e robisz to, co ka�� ci
wrogowie, a oni potrafi� zadawa� prawdziwy b�l. Gdyby mi wtedy kazali,
zrobi�abym wszystko, ��cznie z zabiciem w�asnej matki, gdybym tak� mia�a.
Wiesz... Wiecie, panie... Ja ju� chyba nie mam �adnych z�udze�. - U�miechn�a
si� znowu. - A przynajmniej tak mi si� wydawa�o do chwili, a� zaatakowali nas
rycerze. - Opu�ci�a g�ow�. - Chc� mie� ju� tylko spok�j.
Po�o�y� jej r�k� na ramieniu. Chcia� powiedzie� co� jeszcze, ale zrezygnowa�.
- Id� - powiedzia�a, cofaj�c si� powoli.
- Nie chc�, �eby� mnie �le zrozumia�a. Nie jest to odp�ata za prac�, ale gdyby�
potrzebowa�a pieni�dzy...
- Dzi�kuj�. - Potrafi�a doceni� to, �e stara� si� by� delikatny. - Mam, ile mi
trzeba.
- Dziewczyno, we� chocia� konia!
U�miechn�a si� i skin�a g�ow�. Potem odwr�ci�a si� i wybieg�a z karczmy wprost
w obj�cia ch�odnej, iskrz�cej si� gwiazdami nocy.
Zaan d�ugo sta� na schodach, patrz�c na zatrza�ni�te drzwi karczmy. Lekko
przygryz� wargi. Kiedy po d�u�szej chwili podszed� do niego kompletnie pijany
Sirius, zauwa�y� tylko co�, co w pewnych okoliczno�ciach mo�na by�oby wzi�� za
u�miech.
- Posz�a?
- Tak.
- I... wyp... wypu... wypu�ci�e� j�?
- Mhm.
- Sssssss... ssss... sssczemu? Kssssssi�niczk� z niej zrobi�. Ozzzzz�oci�.
- Nie, Sirius. Nie.
Sirius opar� si� o niego, a w�a�ciwie zwis� mu w ramionach.
- Oooo... osso chodzi?
- Widzisz - Zaan znowu zerkn�� na zamkni�te drzwi karczmy - po pierwsze, ona
sama wyp�ynie, tak czy tak. Po drugie, ja si� szybko dowiem o niej wszystkiego.
I lepiej nam to pos�u�y.
- Do ssssczego?
- Id� si� prze�pij, Sirius.
Nikt z czekaj�cych przy swoich koniach �o�nierzy plutonu �B� nie zwr�ci� uwagi
na Achaj�. Kto� jednak wybieg� z ty�u gospody, trzaskaj�c drzwiami. Nie m�g� to
by� Sirius, bo by� zbyt pijany. Achaja odwr�ci�a si�.
- Czekaj - powiedzia�a cicho Harmeen. - Przepraszam, stali�cie tak blisko...
Troch� s�ysza�am.
- Czy to oznacza dla mnie k�opoty?
Pani porucznik zaprzeczy�a ruchem g�owy.
- Po prostu zmarzniesz w tej kiecce, siostro. Noce tu ch�odne jak szlag.
- Wiesz, kim jestem i nazywasz mnie siostr�?
- Nie mnie ciebie s�dzi�. Komu nie zadano b�lu, niech trzyma g�b� zawart� na
skobel - u�miechn�a si�. - Chod�. Je�li chcesz spokoju, ten kraj, p�ki co,
nadaje si� do tego jak �aden inny.
- Wiem - powiedzia�a Achaja.
Harmeen podesz�a do swojego konia. Wyj�a z juk�w sk�rzane spodnie, buty i
ciep�� kurtk�.
- Jak daleko zamierza�a� dojecha� w tych twoich sanda�kach i przewiewnej kiecce?
Do pierwszego kataru czy do zapalenia p�uc? - Roze�mia�a si�. - Przebieraj si�.
- Tu?
- Jest ciemno. A w pobli�u same baby. - Wskaza�a na sw�j oddzia�. - Wybacz
jedno, to wojskowa kurtka. Musz� zerwa� swoje dystynkcje i odznaki pu�ku.
Achaja rozebra�a si� szybko i wci�gn�a obcis�e sk�rzane spodnie na szelkach. Co
za szcz�cie, �e w tym wojsku s�u�y�y kobiety - szelki nie tylko nie ociera�y
jej niczego, ale wr�cz by�y przystosowane do jej cia�a.
- Masz troch� szerszy ty�ek ni� ja - mrukn�a Harmeen - i wi�ksze piersi, ale
powinno pasowa�.
Narzuci�a kr�tk�, podbit� ciep�ym barankiem kurtk� wprost na go�e cia�o. Potem
w�o�y�a ciep�e buty. - Dzi�ki! Harmeen lekko skin�a g�ow�.
- Na drogach w miar� bezpiecznie, ale jakby� chcia�a kord...
- Dzi�ki, poradz� sobie.
- Wiem, wygl�dasz na tak�, co sobie poradzi. S�uchaj, nie jed� go�ci�cem, to
droga do stolicy. Jak chcesz spokoju, maj�c... mmmm... to co� na twarzy...? Jed�
do ludzi mniej �wiatowych. Najlepiej na wy�yn�, do g�rali. Oni nie z tych, co
dziel� w�os na czworo. No i powodzenia!
Achaja odwi�za�a swojego konia i wskoczy�a na siod�o. - S�uchaj... - wstrzyma�a
si� jeszcze. - Dlaczego to robisz?
- Po prostu mi mi�o, �e kto� wybra� m�j kraj, bo uwa�a, �e tu b�dzie wolny.
- A powa�nie?
- A powa�nie, to wiesz, wzi�li mnie do wojska, kazali zabija�. Ale je�li tylko
wolno, je�li regulamin wyra�nie tego nie zabrania, to mo�na czasem by� tak�e...
cz�owiekiem - zakpi�a delikatnie.
Achaja roze�mia�a si� na ca�y g�os. - Dzi�ki ci, cz�owieku! - krzykn�a,
spinaj�c konia. - Lubi� tw�j kraj! Uwielbiam go po prostu.
ROZDZIA� 2
Wzniesienie nie by�o takie zn�w wysokie. Ko� jednak zgrza� si� i spoci�. Mia�a
nadziej�, �e nie przewieje go zimny wiatr. Unios�a si� w strzemionach i
rozejrza�a wok�. U�miechn�a si� do siebie. Dolina by�a pi�kna. Na jej dnie
le�a�o niewielkie, niesamowicie niebieskie jezioro, otoczone przez las, kt�ry
ust�powa� miejsca jedynie wiosce po�o�onej nad rw�cym strumieniem. Dalej by�y
ju� tylko o�nie�one szczyty g�r. Ruszy�a w d� powoli, �eby zwierz� mog�o
odpocz��. Wjecha�a mi�dzy �wierki i sosny, by�o cicho. Okolica wydawa�a si�
zapomniana przez bog�w i ludzi. Atmosfera tchn�a spokojem.
Pierwsze zacz�y szczeka� psy, na d�ugo zanim wjecha�a mi�dzy drewniane
zabudowania. Potem rozwrzeszcza�y si� dzieci. Na ko�cu kilka kobiet pojawi�o si�
w oknach. Wida� obcy nie zagl�dali tu cz�sto. Achaja wybra�a najwi�ksz� cha�up�,
po�o�on� troch� na uboczu, najwyra�niej nale��c� do jednego z bogatszych
gospodarzy. Zsiad�a z konia i podesz�a do p�otu. - Panie! - krzykn�a.
Drzwi otworzy�y si� prawie natychmiast. Wida� i ta rodzina obserwowa�a zza okien
niecodziennego przybysza. Ukaza� si� w nich ros�y g�ral w l�ni�co bia�ej koszuli
i do�� upapranych portkach.
- Jakiego pana chcecie tu naj��, a?
- No... To pan jest gospodarzem?
- Ja gospodarz. - Skin�� energicznie g�ow�. - Ale jaki ze mnie pan? Jeszcze
czego.
- A parobka potrzebujecie? - Achaja zmieni�a form�.
- Parobczaki zawsze potrzebne. Jeno czy zdatne i co chco za robot�? - Ch�op
potar� brod�. - A wiela ich masz?
Achaja u�miechn�a si�. Najwyra�niej bra� j� za po�rednika.
- Nie zrozumieli�cie mnie. Ja si� chc� do pracy naj��.
- Tu?
- Tu.
- �oj, �esz ty... A na co mnie dziewka? C�rk� mam, �on� mam, to cha�up� obrobio.
A i zie�ciowe pomagajo.
- Silna jestem.
- �e z wojska cie wypu�cili? - Popatrzy� na jej str�j. - Mieczem robi� nie to
samo, co cepem, ma�a. Oj, bidne wy, dziewuchy z wojska. Najpierw s�u�y� trza
dziesi�� lat, a potem daj� kuso sakiewk� i rad� se jedna z drugo sama. Bidne wy,
zaprawd�. Jak domu ni ma, rodzicieli ni ma, to co wy poczniecie? Pracy ni ma, ni
ma i zarobku. A jaki kawaler zechce �o�nierza bra�, �eby mu w �o�nicy
rozkazywa�a? I co we wianie wniesiecie? Ot, kapot� wojskowo i pludry... i kunia.
Ale wasz ku� do kawaleryji jeno zdatny, w g�rach zara si� zziaja, na nic on tu!
Ani do wozu przyprz�c, ani do p�uga. - Machn�� r�k�. - A� tu dojecha�a� za
praco? Gdzie indziej te� cie nie chcieli? Niczym si� na s�u�bie nie wyr�ni�a�,
co? To i morg�w odprawy nie dali. Eeeee... Co by i mogli da�, jeno by si�
spekulanty upas�y, to� sama na sp�achetku i tak by� nie gospodarzy�a, czym?
Go�ymi r�kami?
- Nie by�am w wojsku - przerwa�a jego przyd�ug� wypowied�. Nie by�o sensu
t�umaczy�, �e tak w�a�ciwie to by�a, ale nie w tym, kt�re ch�op mia� na my�li. -
Silna jestem! We�cie mnie, co?
- Eeeee... Na co mi baba? Chod�, zjedz co�, przenocuj w stodole i jutro jed�
dalej.
Z cha�upy wysz�a jego �ona. Stara ju�, ale jeszcze silna.
- Ty co? Chora jeste�? - Wskaza�a na ogolon� g�ow� Achai. - M�r jaki�?
- Nie.
- A na twarzy co masz? - Przejecha�a sobie palcem po policzkach w tych
miejscach, gdzie dziewczyna mia�a tatua�.
Achaja skrzywi�a si�, zrezygnowana.
- By�am kurw�! - Odwr�ci�a si� i przerzuci�a wodze nad g�ow� konia. - A na ty�ku
mam jeszcze lepsze. By�am te� niewolnic�.
- O, �esz ty... - Ch�op z�apa� si� za g�ow�.
Achaja wskoczy�a na konia i ju� mia�a rusza�, kiedy baba krzykn�a za ni�:
- St�j. A zsiadaj�e!
Zawaha�a si�. Potem pos�usznie zeskoczy�a z powrotem na ziemi� i podesz�a do
p�otu. Gospodyni otworzy�a jej furtk�.
- No chod��e, chod�.
- Tera do uczciwej roboty chce si� bra� - sarkn�� ch�op. - A przedtem co?
- Cichaj, stary! Nie s�ysza�e�? Pewnie zmusili, z tymi, co w niewoli wszystko
przecie mo�na uczyni�.
- Tyj� chcesz pod dach? J�?
- Cichaj, stary. - Nawet nie patrzy�a na m�a. - Silna? To drzewa nar�b. -
Wskaza�a siekier� zawieszon� na gwo�dziu i kilka sporych pniak�w.
Achaja uwi�za�a konia i podesz�a bli�ej. Bez wysi�ku zarzuci�a sobie na rami�
najwi�kszy bal i swobodnie rzuci�a pod �cian�, obok siekiery.
- O, �esz ty - j�kn�� ch�op. - O, �esz ty!
Dziewczyna chwyci�a siekier� i zacz�a r�ba�. Nie mia�a o tym poj�cia, ale
wali�a tak mocno, �e wi�ry lata�y po ca�ym podw�rzu.
- Ty! St�j! St�j! Siekier� z�amiesz! - krzykn�� ch�op. I doda� pod adresem �ony:
- Nic nie umie.
- Ale silna jak w�. Prawd� gada�a.
- Eeeeeee...
- Dobra! Chod��e tu dziecko. - Gospodyni skin�a na ni� palcem. - Tu, do
cha�upy.
Wida� stary nie mia� nic do gadania. Achaja wesz�a do niezbyt wielkiego, ale
stosunkowo jasnego wn�trza. Wszystkie sprz�ty, tkaniny, ba, ca�y dom przecie�,
musia�y zosta� wykonane si�ami miejscowych, a pewnie samego gospodarza i jego
rodziny. Dziewczyna nigdy nie by�a w ch�opskiej cha�upie.
- No - powiedzia�a gospodyni. - Rozdziewaj�e si�, dziecko, bo mi si� zgrzejesz.
- Nie, nie... ja...
- G�r nie znasz, ma�a. Zara ci� niemoc we�mie.
- Nie, ja... Ja nie mam nic pod spodem. - Dotkn�a swojej kurtki.
- O, �esz ty! - Gospodarz pacn�� si� d�oni� w czo�o. - Widzia�a�?
- Cichaj, stary. Co, nawet koszuli nie masz? Zara ci dam co� od c�rci.
Zacz�a grzeba� w skrzyni pod �cian�. Ale nie trwa�o to d�ugo. Chyba nikt tutaj
nie mia� wielkiej ilo�ci rzeczy.
- No to rozdziewaj si�, dziecko, a ty stary, odwracaj�e si�... aaaaaa... abo i
nie. Stary� ju�, to se patrzaj. Chocia� se pikn� rzeczy obaczysz. Tyle twego.
Achaja wzi�a g��bszy oddech i �ci�gn�a kurtk�. Stary patrzy�, a oczy robi�y mu
si� coraz wi�ksze. A niech tam. Przypomnia�a sobie wyst�p Harmeen w karczmie.
�ci�gn�a spodnie. Stary o ma�o nie zemdla�. W�o�y�a szerok� koszul� do kolan i
wzorzyst� sp�dnic�, kt�r� rzuci�a jej gospodyni.
- G�odna�? - Zakrz�tn�a si� przy kuchni. - P�ki ciep�o, b�dziesz spa�a na
sianie, w stodole, potem si� obaczy. A bacz na parobczak�w, by kt�ry nie
wych�do�y� w nocy, po �picy. Pilnowa� musisz i... i zawi�� sobie jak� chustk� na
g�owie. Nie mo�e by�, �eby kobieta tak po wsi chodzi�a. Tfu!
- No. - Achaja, ubrana w sp�dnic�, nareszcie wyda�a si� gospodarzowi prawdziw�
dziewczyn�. - Za robot� dwa br�zowe co ka�de dziesi�� dni dostaniesz. No i
jad�o, i spanie, ma si� rozumie�. Ale robota to u mnie grunt!
Wieczorem reszta licznej rodziny