Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Zobacz podgląd pliku o nazwie 658 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
]tytu�: "Inwazja Opoponaks�w"
autor: John Brosman
tytu� orygina�u: "The Opoponax Invasion"
prze�o�y�: Pawe� Ziemkiewicz
korekta:
[email protected]
* * *
Rozdzia� I
- Czy by� pan ju� wcze�niej kobiet�, panie Pryce? - zapyta�a techmedka z Body Chopu. Pryce nie dos�ysza�, zaj�ty studiowaniem swojego nowego cia�a w wielkim hololustrze w pokoju rekonwalescencyjnym. - Przepraszam? - spyta� z roztargnieniem. Techmedka powt�rzy�a pytanie, zamykaj�c pokryw� cylindrycznego pojemnika z aparatur� medyczn�.
- Nie - odpowiedzia� - nigdy. Dlaczego pani pyta? By� zadowolony z pracy, jak� wykona�o Body Chop. Kobieta, kt�r� widzia� w hololustrze, by�a szczup�a, elegancka... po prostu doskona�a. Jej twarz te� mu odpowiada�a. Kszta�tne rysy. Nawet do�� atrakcyjna, ale nie przyci�gaj�ca nadmiernej uwagi. Jej cia�o nie by�o wyzywaj�ce. Gdyby j� zobaczy� na ulicy lub pla�y, nie spojrza�by na ni� ponownie. Odwr�ci� si� i zerkn�� przez rami�. Ty� te� w porz�dku. Techmedka przygl�da�a mu si� z za�o�onymi r�koma.
- Poniewa� bez w�tpienia b�dzie pan mia� emocjonalne problemy podczas poznawania swojej nowej osobowo�ci. Nigdy dot�d nie u�ywa� pan kobiecego cia�a, panie Pryce. Teraz jest pan kobiet�. Ma pan kobiecy m�zg, a to wi��e si� z �e�skimi hormonami. Nie b�dzie pan my�la� jak m�czyzna. - Bzdura - roze�mia� si�. Postuka� si� w g�ow�. - Tutaj wci�� jestem sob�. Michaelem Vincentem Prycem.
- Mo�e pan tak uwa�a�, ale w ko�cu przekona si� pan, �e jednak nie. Na przyk�ad, by� pan heteroseksualnym m�czyzn�. Jak� pan czuje reakcj� seksualn� na widok tego cia�a?
- C�... Nie wyrzuci�bym jej z ��ka - roze�mia� si�. - Powa�nie. Co pan czuje? Popatrzy� na siebie.
- To doskonale normalne, m�ode, godne po��dania kobiece cia�o.
- Ale czy go pan po��da?
- Nie - przyzna� wreszcie. Znowu si� roze�mia�. - To znaczy, �e nie jestem lesbijk�. U�miechn�� si� znacz�co do techmedki o surowej twarzy. Nie wypowiedziane pytanie brzmia�o: A ty? Nie odpowiedzia�a u�miechem.
- Przepraszam - powiedzia� i podszed� do kozetki, na kt�rej le�a�o nowe ubranie. Zacz�� si� ubiera�. Nagle zmarszczy� czo�o i spyta�:
- Czy b�d� cierpia� z powodu r�nych kobiecych dolegliwo�ci? No wie pani, okresu i tym podobnych.
- Oczywi�cie, �e nie. Pod sk�r� lewego przedramienia zosta� wszczepiony syntetyczny hormon. Wystarczy na rok. Powstrzymanie miesi�czki czyni pana tak�e niep�odnym.
- Dobrze wiedzie�, ale nie b�d� potrzebowa� innych us�ug - powiedzia� ze �miechem. - To b�dzie bardzo wstrzemi�liwa kobieta. Dzi�kuj� za pani trosk�, jednak moja obecna kobieco�� jest wy��cznie czasowa. Chc� pozosta� w tym stanie tylko do czasu rozwik�ania moich problem�w.
- Skoro pan tak s�dzi - w jej g�osie zabrzmia�a nuta pow�tpiewania. - Powinien pan jednak wiedzie�, �e z pewno�ci� dozna pan emocjonalnych zaburze� w okresie przyzwyczajania si� do swego nowego cia�a... - przerwa�a na chwil�. - A w pa�skim... zawodzie to mo�e by� niebezpieczne. Wci�gn�� koszulk� i popatrzy� na kobiet�.
- A jaki jest ten m�j zaw�d?
- Kiedy rozpocz�to prace nad przebudow� pa�skiego cia�a, pana bionantech wzbudzi� spore zainteresowanie. Wcze�niej nikt nigdy nie widzia� czego� takiego.
- Oczywi�cie pr�bowali�cie go zbada�? - spyta� zak�adaj�c rajstopy w czarno-bia�� kratk�.
- Oczywi�cie. I stwierdzili�my, �e zmieniono jego podstawow� struktur�. Zmiany zachodz� na poziomie atomowym, najwyra�niej losowo, cho� jako system zachowuje ci�g�o��. Dlatego zacz�y si� spekulacje na pa�ski temat. Niekt�rzy s�dz�, �e pan jest Nim. Osobi�cie zawsze uwa�a�am, �e to tylko mit.
- Kto to jest ON?
- No, wie pan. Duch. Duch Maszyny. Czy pan nim jest?
- Jestem Michaelem Vincentem Pryce. Niezale�ny ekspert od system�w irygacyjnych - na�o�y� bia�� bluzk� z syntetycznej satyny. z bufiastymi r�kawami
- By� pan - podkre�li�a. - Teraz jest pan Marion Van Hacker, pracownic� pionu kontakt�w z mediami w Korporacji Hydra Communications. W czasie pa�skiej rekonwalescencji stworzyli�my panu now� osobowo��. Michael Vincent Pryce nie pozostawi� po sobie �ladu w �adnym pliku komputerowym korporacji, do kt�rego mieli�my dost�p. Znikn��, ��cznie ze swoim kontem bankowym. U�miechn�� si� do niej, wsuwaj�c czarn� sp�dnic� z syntetycznej sk�ry.
- Ale pieni�dze, kt�re przela�em z tego konta, nadal istniej�. Co nie jest dla pani bez znaczenia.
- Tak. Dwadzie�cia tysi�cy jen�w wci�� jest na naszym koncie. Nie rozumiem, jak to si� dzieje, ale tak jest. Podejrzewam, �e to wszystko z powodu pa�skiego wyj�tkowego bionantechu. Jak pan go zdoby�?
- Kiedy� wy�wiadczy�em komu� wielk� przys�ug�. W dow�d wdzi�czno�ci otrzyma�em w�a�nie to. I ma pani racj� - jest wyj�tkowy. M�j dobroczy�ca przed �mierci� nigdy ju� nie stworzy� drugiego podobnego systemu. - Usiad� na kozetce i za�o�y� wysokie do kolan buty z czarnej, sztucznej sk�ry. - Tylko tyle chce mi pan powiedzie�?
- Owszem.
- A wi�c jest pan Duchem? Podszed� do hololustra i skontrolowa� wygl�d.
- Duchem? Zwanym tak�e Kl�tw� Korporacji? Tajemniczym cz�owiekiem, b�d�cym na li�cie najbardziej poszukiwanych przez MKS? Nie, obawiam si�, �e to tylko legenda. I sensacja nakr�cana przez media. Uwa�aj�, �e ludzie potrzebuj� bohatera, wi�c go tworz�. - U�miechn�� si�. - Robin Hood naszej ery. Tyle tylko, �e s�dz�c z tego, co o nim s�ysza�em, Duch nie rozdaje biednym zysk�w ze swojej dzia�alno�ci. Zatrzymuje je dla siebie. - Podszed� do kozetki i przejrza� zawarto�� le��cej na niej du�ej torby podr�nej. - Tak, jest wszystko, o co prosi�em - stwierdzi� usatysfakcjonowany. - Bardzo dobrze. - Zarzuci� torb� na rami� i u�miechn�� si�. - Mog� odej��... chyba �e ma pani dla mnie jakie� kobiece rady?
- Nie.
- P�atno�ci za�atwione...
- Jeszcze jedno - wtr�ci�a. - Tak jak pan podejrzewa�, skaner wykry� zaburzenia genetyczne w kom�rce rog�wki pa�skiego lewego oka. Z analizy komputerowej wynika, �e dojdzie do powa�nych aberracji DNA i stwierdza, i� kom�rka jest najprawdopodobniej w stadium prerakowym. Ale zgodnie z pa�skimi instrukcjami zostawili�my j� w nie zmienionym stanie.
- Dobrze.
- Nie przypuszczam, �eby zamierza� pan nas o�wieci� w tym wzgl�dzie.
- Nie zamierzam. I powinna pani uwa�a� si� za szcz�ciar�, �e tego nie zrobi�. No, ale naprawd� musz� ju� i��.
* * *
W recepcji technicy i inni pracownicy Body Chopu, ��cznie z kierowniczk�, z zainteresowaniem patrzyli, kiedy przyk�ada� palec wskazuj�cy prawej d�oni do czujnika terminalu. Wypowiedzia� instrukcj�, �e dwadzie�cia tysi�cy jen�w z konta Marion Van Hacker, numer 85719759347193576684-08846, ma zosta� przelane na rachunek singapurskiego oddzia�u Body Chop Incorporated. W�r�d zgromadzonych pracownik�w rozleg� si� szmer aprobaty, kiedy ujrzeli ma ekranie potwierdzenie transakcji.
- Zdumiewaj�ce - zauwa�y�a kierowniczka. - Pan jest Duchem, prawda?
- Duch jest legend�. - U�miechn�� si�.
- Prosz� si� nie obawia�. Zapewniamy stuprocentow� dyskrecj�. Jego u�miech znikn��. Wiedzia� lepiej od innych, �e obieca� mo�na nie tylko takie rzeczy. Szybko podszed� do drzwi. - Do widzenia. I dzi�kuj� za wszystko. Kiedy drzwi zamkn�y si� za jego plecami, poczu� delikatne wyrzuty sumienia z powodu losu, kt�ry z pewno�ci� spotka personel Body Chopu, ale szybko si� ich pozby�. Ostatecznie, trening czyni mistrza.
* * *
Body Chop le�a� na czterdziestym si�dmym poziomie singapurskiego studniowca. Stamt�d z�apa� wind� na powierzchni�, po czym wsiad� do jednotorowca z Singapuru przez cie�nin� Malakka na Sumatr�. Jego celem by� terminal promowy Clarke w Lubuksikaping. Nast�pnie przemie�ci� si� promem do stacji przesiadkowej Indo na synchronizowanej orbicie jakie� pi��dziesi�t tysi�cy kilometr�w ponad terminalem, gdzie czekaj�c na lot wahad�owcem do osiedla K6BTL, znanego tak�e pod nazw� Czy�ciec zatrzyma� si� w hotelu. Statek startowa� dopiero nast�pnego dnia. W pokoju hotelowym po�wi�ci� nieco czasu na dok�adne ogl�dziny swojego nowego cia�a. Tym razem widzia� je w zwyczajnym lustrze, kt�re - w odr�nieniu od holograficznego - odwraca�o jego rysy, cho� nie dostrzeg� �adnej znacz�cej r�nicy. Najwyra�niej twarz by�a idealnie symetryczna. Co do cia�a, zdumiewaj�co szybko przystosowa� si� do przemiany, nieznanego dot�d uczucia posiadania piersi i bardziej drastycznej r�nicy - posiadania pochwy zamiast penisa i j�der. Ze zdumieniem odkry�, �e brak tych ostatnich nie wstrz�sn�� nim w wi�kszym stopniu. Nie by� pewien, czy fakt ten ma jakie� znaczenie psychologiczne. Podr�owanie w kobiecej postaci okaza�o si� ca�kiem interesuj�ce. Z czasem zauwa�y� wiele subtelnych r�nic. Po pierwsze, u�wiadomi� sobie, w jaki spos�b patrz� na niego m�czy�ni. Nie by�o w tym nic przesadnego - rzecz jasna, rozmy�lnie zadba� o to, by jako kobieta nie wyr�nia� si� jak�� specjaln� urod� - ale mimo wszystko dawa�o si� to zauwa�y�. W sposobie, w jaki m�czy�ni oceniali jej atrakcyjno�� seksualn�, by�o co� z wrodzonego odruchu. U�wiadomi� te� sobie, �e i on odmiennie postrzega m�czyzn. Oczywi�cie, zawsze potrafi� odr�ni� przystojnego faceta od beznadziejnego przeci�tniaka, jednak dzia�o si� to na poziomie obiektywnym. Teraz, o dziwo, zaczyna� tak�e postrzega� i ocenia� m�czyzn na poziomie seksualnym. Czu� nawet lekki poci�g do trzech wsp�pasa�er�w, podr�uj�cych wraz z nim promem. Zjawisko to zaniepokoi�o go nieco, poniewa� wcze�niej go nie przewidzia�. Zacz�� rozumie�, co mia�a na my�li techniczka z Body Chopu, kiedy go ostrzega�a. Co by si� sta�o, gdyby w kluczowym momencie planu utraci� kontrol� nad nieznanymi mu dot�d kobiecymi emocjami? Lecz chwilowo jego g��wnym zmartwieniem pozostawa�o wymuszone czekanie na stacji. Nie wiedzia�, jak bardzo wyprzedzi� po�cig. Kiedy dotrze do Czy��ca, wszystko b�dzie w porz�dku. Tam spokojnie odetchnie i dopracuje szczeg�y nast�pnej fazy planu. Poza tym, Czy�ciec wydawa� si� miejscem a� nadto stosownym, bior�c pod uwag� to�samo�� jednego z jego najwytrwalszych prze�ladowc�w.
* * *
Philip Carner wiedzia�, �e z jego �yciem dzieje si� co� bardzo z�ego, lecz nie potrafi� okre�li�, co w�a�ciwie go niepokoi. Czasami podejrzewa�, �e to wszystko jego wina. Po prostu nie umia� zaanga�owa� si� emocjonalnie w cokolwiek, w��czaj�c w to stosunki z �on� i dwojgiem dzieci. I prac�. By� komiwoja�erem. Podr�owa� po domach towarowych w Perth, w zachodniej Australii, sprzedaj�c kolekcje m�skiej bielizny sklepowym zaopatrzeniowcom. By�a to bardzo nudna praca i nie mia� poj�cia, dlaczego w�a�ciwie to robi. Czu� niezachwian� pewno��, �e kiedy� mia� znacznie wi�ksze ambicje, ale po nich, podobnie jak po wi�kszo�ci element�w z przesz�o�ci, w jego pami�ci pozosta� jedynie mglisty �lad. Ostatnio przypominanie sobie czegokolwiek sprawia�o mu coraz wi�ksze trudno�ci. Poprzedniego dnia u�wiadomi� sobie, �e nie pami�ta nawet, kiedy po raz pierwszy spotka� sw� �on� Daphne. Czy by�o to na ta�cach? Na przyj�ciu? W pracy? Nie, nie pami�ta�. Przesz�o�� by�a zbyt mglista. Ale nie chodzi�o tu tylko o niego. Podobnie dzia�o si� ze wszystkim i wszystkimi wok�. Daphne odsun�a si� od niego; wyszukiwa�a sobie nieustannie zaj�cia i nie mia�a dla niego czasu. Pyta� j� - co prawda, z niezbyt wielkim zapa�em - o co jej chodzi, ale nigdy nie odpowiada�a. I dzieci: zamkni�te w sobie i nieciekawe. U�wiadomi� sobie, �e niemal zupe�nie si� nie odzywa�y. Za� ludzie, z kt�rymi pracowa�, zaopatrzeniowcy, z kt�rymi spotyka� si� ka�dego dnia - ci dopiero stanowili band� nudziarzy. Do tego n�ka�o go wieczne poczucie deja vu. Co dzie� zdarza�y mu si� chwile, kiedy ogarnia�o go wra�enie, �e to, co prze�ywa, mia�o ju� miejsce, i to ca�kiem niedawno. Oczywi�cie jego praca by�a do�� rutynowa, to fakt, ale to samo odczuwa� tak�e w domu i w pubie. Na przyk�ad teraz, kiedy wysiada� ze swego FJ Holdena nios�c walizeczk� z pr�bkami. Znajdowa� si� na Hay Street i zmierza� w stron� wej�cia do wielkiego domu towarowego zwanego Foys. Z pewno�ci� nie odwiedza� go od paru tygodni, a jednak mia� wra�enie, �e by� tu zaledwie wczoraj. I tak, przystaj�c obok kiosku z gazetami i odganiaj�c od twarzy muszki, aby kupi� najnowszy egzemplarz "Daily News", mia� nieodparte wra�enie, �e wczoraj uczyni� dok�adnie to samo. Rozpozna� nawet nag��wek na pierwszej stronie gazety: KENNEDY PRZEDSTAWIA ROSJANOM ULTIMATUM W SPRAWIE KUBY! Zerkn�� na dat�. Si�dmy stycznia 1958. To tak�e wydawa�o si� znajome. To wariactwo, pomy�la�, wkraczaj�c w klimatyzowany ch��d sklepu. Jak tak dalej p�jdzie, oszalej�. Mo�e potrzeba mi tylko d�u�szych wakacji. Schodami ruchomymi wjecha� do dzia�u z bielizn� m�sk� na pierwszym pi�trze i odszuka� wzrokiem pann� Dickson, zajmuj�c� si� zaopatrzeniem. Siedzia�a przy biurku. Na jego widok podnios�a si�. By�a to nie�adna, szczup�a kobieta po trzydziestce. Sprawia�a wra�enie zmartwionej. Podchodz�c do lady, Philip u�wiadomi� sobie nagle, �e wie, co zaraz us�yszy i co jej na to odpowie. "Dzie� dobry, panie Craner. Czy to nie okropne? Ta historia z rakietami. Pan Hargreaves z dzia�u bielizny damskiej stwierdzi� dzi� podczas lunchu w barze, �e to mo�e da� pocz�tek trzeciej wojnie �wiatowej..." Panna Dickson zbli�y�a si� do lady.
- Dzie� dobry, panie Craner. Bardzo dzi� gor�co, prawda? I czy to nie okropne, ca�a to historia kuba�skiego kryzysu rakietowego? Pan Hargreaves z dzia�u bielizny damskiej powiedzia� dzisiaj w barze, �e... Niby nie to samo, ale dostatecznie blisko. Zdecydowanie potrzebuj� urlopu - pomy�la� z rozpacz� Philip, podczas gdy panna Dickson nadal mniej wi�cej wiernie wypowiada�a swe kwestie.
* * *
Sebastian Chimes wkroczy� do siedziby zarz�du Korporacji Shinito w Sydney, w Australii. Na widok go�cia czterech dyrektor�w firmy, siedz�cych wok� wielkiego, d�bowego sto�u, podnios�o si� szybko i z�o�y�o uprzejmy uk�on.
- Witamy w siedzibie Shinito, panie Chimes - powiedzia� Kondo Izumi, dyrektor generalny. - Dzi�kuj�, �e tak szybko odpowiedzia� pan na nasze zaproszenie. Prosz�, niech pan siada. Asystent podsun�� mu krzes�o i Chimes usiad�. W odr�nieniu od konserwatywnych, stalowoszarych garnitur�w, w kt�re odziani byli otaczaj�cy go urz�dnicy, str�j Chimesa zas�ugiwa� na miano co najmniej niekonwencjonalnego. Sk�ada�y si� na�: wysoki cylinder - czarny, dopasowany wiktoria�ski frak - czarny, kamizelka - srebrna, obcis�e spodnie - czarne, wysokie czarne trzewiki i srebrzyste getry. W d�oni trzyma� drewnian� lask� zako�czon� okr�g�� srebrn� ga�k�. By� wysoki i chudy jak szkielet. Jego uk�ad endokrynowy poddano subtelnym modyfikacjom tak, aby Chimes m�g� skupi� ca�� sw� energi� na pracy. Nie odczuwa� �adnych pragnie� seksualnych i podczas wykonywania obowi�zk�w s�u�bowych wyr�nia� si� ca�kowitym brakiem wszelkich emocji. Jego jedyn� rozkosz� zmys�ow� pozostawa�o jedzenie. By� smakoszem obdarzonym gargantuicznym apetytem, lecz dzi�ki podrasowanemu uk�adowi dokrewnemu nigdy nie przybiera� na wadze. Sebastian Chimes by� najlepszym urz�dnikiem �ledczym MKS, Mi�dzyplanetarnej Korporacji Skarbowej, najbardziej bezwzgl�dnym poborc� podatkowym, jaki kiedykolwiek istnia�.
- Wszystko, co ma jaki� zwi�zek z B�yskiem, automatycznie wkracza w kr�g moich zainteresowa� - odpar� Chimes. Jego g�os brzmia� g��boko, cho� nieco nosowo. Siedzia� bez ruchu, lekko pochylony do przodu, wsparty na swojej lasce. Obie d�onie o d�ugich palcach �ciska�y srebrn� ga�k�.
- B�yskiem? - powt�rzy� Izumi, zaskoczony.
- Tak nazywamy w MKS Ducha - wyja�ni� Chimes. - Macie jakie� nowe informacje na jego temat?
- Tak nam si� zdaje. Kto� przenikn�� przez system ochronny naszego osiedla kosmicznego, Takaty, w kt�rym prowadzone s� badania biologiczne, i ukrad� co� bezcennego. Z �atwo�ci, z jak� poradzi� sobie ze wszystkimi napotkanymi systemami komputerowymi, mo�emy jedynie wnioskowa�, �e to robota Ducha.
- Rozumiem - stwierdzi� Chimes. - A co jest dla pan�w tak bezcenne? Czterej dyrektorzy wymienili niespokojne spojrzenia. Wreszcie Izumi powiedzia�:
- Obawiam si�, �e nie mo�emy zdradzi� tej informacji. Przynajmniej nie na tym etapie. Chimes wzruszy� lekko ramionami.
- Oczywi�cie, macie takie prawo, cho� niew�tpliwie bli�sza znajomo�� zagadnienia by�aby bardzo pomocna. Poniewa� obiekt �w pochodzi z Takaty, mog� jedynie za�o�y�, �e to jaki� produkt genin�ynierii, kt�ry pragniecie opatentowa�. Izumi odchrz�kn��.
- Nie, to co� znacznie wa�niejszego.
- Naprawd�? Czemu zatem Korporacja Shinito nie zawiadomi�a MKS o posiadaniu czego� tak... cennego?
- C�, kiedy m�wimy o jego warto�ci, mamy na my�li warto�� potencjaln� - wtr�ci� pospiesznie Izumi - po uko�czeniu bada�. Rzecz jasna, w�wczas post�piliby�my zgodnie z wszelkimi procedurami, w��czaj�c w to powiadomienie MKS.
- Oczywi�cie - mrukn�� Chimes. Leniwie rozejrza� si� po sali. Wyk�adane d�bow� boazeri� �ciany zawieszono zdj�ciami przedstawiaj�cymi Fud�ijam� o r�nych porach roku. Jedn� �cian� zast�powa�a wielka tafla szk�a. Na zewn�trz przep�ywa�y ob�oki. Przeni�s� wzrok na dyrektor�w. Jeden z nich nie by� Japo�czykiem. Cho� niew�tpliwie nale�a� do rasy bia�ej, podda� si� operacji plastycznej, kt�ra mi�dzy innymi przyczyni�a si� do powstania fa�d�w sk�rnych w k�cikach oczu, upodabniaj�cych go do mieszka�ca Kraju Wi�ni. Nie by�a to pr�ba stania si� prawdziwym Japo�czykiem - prawa Korporacji surowo tego zabrania�y - lecz jedynie szlachetny gest uznania dla ukochanej japo�skiej firmy. Chimes wiedzia�, �e m�czyzna ten z tej samej przyczyny przybra� japo�skie nazwisko. Przedtem znany jako Daniel Urich, obecnie nazywa� si� Araki Huyga.
- A zatem zostawmy to i pom�wmy o samym Duchu - rzek� po chwili. - Czy orientujecie si�, gdzie w tej chwili przebywa?
- Tak nam si� zdaje - odpar� Izumi. Sebastian Chimes nachyli� si� nieco bardziej, nadal wsparty na lasce. Jego d�ugi nos drgn�� lekko.
- Od trzech lat kieruj� po�cigiem za tym cz�owiekiem. Jak dot�d stanowi on jedyn� skaz� na mojej nieposzlakowanej li�cie osi�gni��. Schwytanie go wiele by dla mnie znaczy�o. - Zdajemy sobie z tego spraw�, panie Chimes.
- Musz� jednak przyzna�, i� nieco zdumia� mnie fakt, �e uda�o si� wam wy�ledzi� Ducha, podczas gdy nasze wysi�ki - moje i MKS - kompletnie zawiod�y.
- C�, nie do ko�ca okre�lili�my jego po�o�enie - uzupe�ni� Hyuga - ale jeste�my prawie pewni, i� zdo�ali�my ustali� og�ln� lokalizacj�.
- To znaczy? - naciska� Chimes.
- Osiedle Mi�dzyplanetarnej Korporacji Skarbowej, K6BTL. Oczy Chimesa rozszerzy�y si� lekko.
- Jest w Czy��cu? Czy to pewne?
- Mamy powody, by tak s�dzi�. Uwa�amy, �e udaje turyst�. Czy, �ci�lej bior�c, turystk�.
- Podr�uje w kobiecym przebraniu?
- Nie. On jest kobiet�.
- Rozumiem. Robota Body Chopu. Jak uda�o wam si� zdoby� t� informacj�?
- Natrafili�my na jego �lad w Body Chopie w Singapurze. Wszyscy pracownicy zostali aresztowani na podstawie Specjalnego Kodeksu Korporacyjnego i poddani intensywnym przes�uchaniom. Opowiedzieli nam o kliencie posiadaj�cym niepowtarzalny bionantech. To musia� by� Duch... Chimes poruszy� si� gwa�townie.
- Twierdzi pan, �e ci ludzie mieli okazj� podda� analizie bionantech Ducha?
- Mieli okazj� - potwierdzi� Araki Hyuga, po czym doda� z �alem: - Nie zdo�ali jednak odkry� jego sekretu. O�wiadczyli jedynie, �e bezustannie zmienia sw� struktur� - a wiemy, �e m�wili prawd�. Nie potrafimy wyja�ni� jego pochodzenia.
- Podobnie jak ja - westchn�� Chimes. - Jak zdo�ali�cie odnale�� �w szczeg�lny Body Chop, a potem trop prowadz�cy do Czy��ca?
- Kiedy u�wiadomili�my sobie, �e mamy do czynienia z Duchem, przyj�li�my inn�, do�� staro�wieck� i bardziej kosztown� taktyk� dzia�ania - wyja�ni� jeden z dyrektor�w. Chimes zna� go: by� to Shimpei Murakami. - Zatrudnili�my Yakuz�, sp�k� z o. o. Dysponowali�my dok�adnym opisem wygl�du Ducha, podanym przez szefow� ochrony Takaty, kt�r� uwi�d� i... Chimes uni�s� d�o�, powstrzymuj�c potok s��w.
- Przepraszam za t� dygresj�, ale czy fakt uwiedzenia przez Ducha owej szefowej ochrony ma jaki� zwi�zek z obecn� sytuacj�?
- W istocie - odpar� Murakami. - To w�a�nie od owej nieszcz�snej kobiety otrzyma� kod dost�pu, umo�liwiaj�cy wej�cie do odci�tej cz�ci osiedla, gdzie znajdowa� si� obiekt jego zainteresowania. Chimes by� wyra�nie zdumiony.
- Z mojego do�wiadczenia wynika, �e �aden komputer nie potrafi oprze� si� poleceniom Ducha i ukry� przed nim kod dost�pu.
- Tak, to mo�liwe, ale w tym przypadku kod odnosi� si� do mechanicznego zamka szyfrowego, uruchamianego r�cznie. By� to pomys� owej kobiety. Jej rozumowanie robi�o na nas wielkie wra�enie. Dlatego w�a�nie mianowali�my j� szefem ochrony Takaty.
- I po tym, jak j� uwi�d�, po prostu poda�a mu kod, wiedz�c, �e w ten spos�b niszczy swoj� karier� i nara�a �ycie? - Chimes u�miechn�� si� cierpko. - Duch musi by� niez�ym kochankiem. Mo�e jego niezwyk�y bionantech jest bardziej wszechstronny, ni� s�dzi�em. Izumi zakas�a� uprzejmie.
- Powiedzia�, �e j� kocha. Chimes wyda� z siebie pe�ne zrozumienia chrz�kni�cie. - Przyrzek�, �e wykradnie j� z osiedla i razem rozpoczn� nowe �ycie.
- A ona mu uwierzy�a? - westchn�� Chimes.
- My�la�a, �e jest w nim zakochana. Rozumie pan, pochodzi z zachodniego kr�gu kulturowego - wyja�ni� Izumi. - Rozumiem. Prosz�, niech pan m�wi dalej, jak wy�ledzili�cie Ducha. - Rozmowy o seksie i mi�o�ci zawsze zaostrza�y apetyt Chimesa. Zastanawia� si�, co podadz� dzi� na obiad w dyrektorskiej kantynie.
- U�yli�my Yakuzy, sp�ki z o. o. i praktycznie wszystkich jej cz�onk�w w ca�ym Uk�adzie. Wys�ali�my liczne grupy znaj�ce powierzchowno�� Ducha na wszystkie mo�liwe stacje przesiadkowe ka�dej mo�liwej trasy jego ucieczki. - To musia�o sporo kosztowa� - stwierdzi� z uznaniem Chimes.
- Jak ju� wspominali�my, obiekt, skradziony przez Ducha, jest dla nas potencjalnie bezcenny - odpar� Izumi. - Nie cofniemy si� przed �adnym wydatkiem, byle by go odzyska�.
- Z pewno�ci� jednak pierwsz� rzecz�, jak� zrobi� Duch po opuszczeniu waszego osiedla by�a zmiana powierzchowno�ci? - zauwa�y� Chimes. Izumi wygl�da� na bardzo zadowolonego z siebie.
- Oczywi�cie, przewidzieli�my to. Lecz zakres zmian, jakie m�g� osi�gn�� samodzielnie, by� z konieczno�ci ograniczony. Nasi szpiegowie z Yakuzy mieli polecenie sprawdza� ka�dego m�czyzn� odpowiadaj�cego og�lnemu opisowi Ducha, jaki im podali�my. Chimes zmarszczy� brwi.
- Jak mieli go zidentyfikowa�? Wiem z ca�� pewno�ci�, �e dzi�ki swemu niepowtarzalnemu bionantechowi Duch bezustannie zmienia wz�r w�asnej siatk�wki.
- U�yli�my znacznie starszej metody - Izumi wprost promienia� z dumy. - Pos�u�yli�my si� jego odciskami.
- Odciskami genetycznymi? - nie m�g� zrozumie� Chimes. - Ale sk�d je...
- Nie, nie! Odciskami jego palc�w! - wyja�ni� triumfalnie Izumi. Ta informacja naprawd� zaskoczy�a Chimesa. Przez jaki� czas wpatrywa� si� bez s�owa w czubki w�asnych palc�w.
- Jestem pod wra�eniem. Nikt nie korzysta� z tego sposobu identyfikacji od... bodaj�e stuleci. Izumi skin�� g�ow�.
- W�a�nie. Liczyli�my wi�c na to, �e Duch nie b�dzie zawraca� sobie g�owy zmian� odcisk�w.
- A wy oczywi�cie dysponowali�cie pe�nym zestawem?
- Tak. Dostarczy�a ich nam by�a szefowa ochrony Takaty. Znajdowa�y si� w jej kwaterze, na kieliszku, z kt�rego pi� Duch. To w�a�nie ona wpad�a na pomys� pos�u�enia si� odciskami palc�w w celu identyfikacji. Naturalnie by�a na niego w�ciek�a, kiedy zrozumia�a, co jej zrobi�. Pr�bowa�a tak�e wynagrodzi� Kompanii szkody, powsta�e w wyniku jej wcze�niejszej zdrady.
- Zdrajczyni czy nie, musz� przyzna�, �e jej rozumowanie mi imponuje - stwierdzi� Chimes.
- Nam tak�e. To wielka strata.
- Co j� czeka? Izumi sprawia� wra�enie zak�opotanego.
- Nic przyjemnego - odrzek� kr�tko. Chimes ze zrozumieniem skin�� g�ow�.
- Kiedy zatem kt�ry� z agent�w Yakuzy natyka� si� na stacji promowej na podejrzanego, dyskretnie pobiera� jego odciski palc�w?
- Owszem - potwierdzi� Izumi. - Rzecz jasna, by�o mn�stwo fa�szywych alarm�w, w ko�cu jednak, w Asimov City, dw�ch agent�w trafi�o w dziesi�tk�. Znale�li Ducha. Chimes poczu�, jak jego serce bije coraz szybciej. Natychmiast uspokoi� je, po czym spyta�:
- I co? Izumi zafrasowa� si� ponownie.
- Podr�owa� w przebraniu ksi�dza, jako ojciec Antony Stefano. Mia� zarezerwowany bilet na najbli�szy lot do osiedla Vahimagi.
- Dlaczego wasi ludzie go nie zatrzymali? - naciska� Chimes.
- C�... - Izumi spu�ci� wzrok, unikaj�c spojrzenia Chimesa. - Nie mieli polecenia, aby go zatrzymywa�. Rozkazano im go zabi�.
- Z pewno�ci� wiedzieli�cie, �e MKS i ja osobi�cie chcemy go dosta� �ywego?
- Tak, lecz dla nas najwa�niejsz� kwesti� by�o odzyskanie naszej w�asno�ci. Zabicie Ducha stanowi�o najszybszy i najskuteczniejszy spos�b osi�gni�cia tego celu. - Zak�adam jednak, �e waszym agentom nie uda�o si� tego dokona�? Izumi przez moment patrzy� mu prosto w oczy, po czym odwr�ci� wzrok.
- Zgadza si�. Stracili�my z nimi kontakt. P�niej odnaleziono ich martwych. Chimes westchn��.
- A Duch znikn��. Co dalej?
- Z pocz�tku nie wiedzieli�my, co robi�. Oczywi�cie, po ojcu Antonym Stefano wszelki �lad z Sieci natychmiast znikn��.
- Oczywi�cie.
- W�wczas za�o�yli�my, �e poniewa� Duch zd��y� ju� sobie u�wiadomi�, i� wy�ledzili�my go dzi�ki jakiej� cesze jego wygl�du fizycznego, nast�pnym logicznym krokiem b�dzie dla niego przej�cie ca�kowitej zmiany cielesnej w Body Chopie. Wys�ali�my grup� operacyjn� do Body Chopu w Asimov City, p�niej za� do wszystkich innych na ksi�ycu. Nic. Poszerzyli�my zakres poszukiwa�, w��czaj�c w nie Ziemi�. Zanim jednak nasi ludzie dotarli do singapurskiego oddzia�u Body Chopu, Duch znikn��.
- Naturalnie.
- Niemniej dysponowali�my jego - czy raczej jej - nowym opisem i to�samo�ci�. Poprzez Sie� odnale�li�my �lad owej nowej to�samo�ci. - Marion Van Hacker. Doprowadzi� nas do stacji promowej Clarke'a. Z tamtejszej stacji przesiadkowej Van Hacker zarezerwowa�a bilet na prom, zmierzaj�cy do waszego osiedla karnego, panie Chimes. Do Czy��ca. Oficjalnie nigdy tam nie dotar�a. Wszelkie dane o Marion Van Hacker zosta�y wymazane z Sieci. Najwyra�niej bionantech Ducha przed jego przybyciem do Czy��ca stworzy� dla niego kolejn� to�samo��, przynajmniej jednak wci�� mamy dok�adny rysopis jego nowej postaci. Wys�ali�my dru�yn� Yakuzy, aby infiltrowa�a liczne grupy turystyczne, odwiedzaj�ce Czy�ciec, lecz... - Izumi urwa�.
- Lecz uznali�cie, �e korzystnie b�dzie powiadomi� nas o wszystkim, zw�aszcza �e Duch przebywa obecnie na terytorium MKS? I oczywi�cie liczycie na nasz� pomoc. Izumi szybko sk�oni� g�ow�.
- Tak.
- Natychmiast zawiadomi� moich prze�o�onych. Duch zostanie znaleziony i uj�ty w ci�gu kilku godzin. Gwarantuj� to wam, panowie. Odzyskacie swoj� w�asno��, a ja osi�gn� wreszcie pe�ni� zadowolenia w pracy. - Chimes u�miechn�� si� szeroko, ods�aniaj�c niezwykle d�ugie z�by. - Co macie dzi� na obiad?
* * *
Philip Craner jecha� do domu St George's Terrace i zastanawia� si�, co w�a�ciwie dzieje si� z jego �yciem. Wiedzia�, �e co� jest nie tak, ale nie potrafi� okre�li� co. Jedyny problem, jaki zdo�a� zidentyfikowa�, polega� na tym, �e nie m�g� w �aden spos�b zaanga�owa� si� uczuciowo w cokolwiek - w��czaj�c w to �on� i dwoje dzieci... W tym momencie przez ulic� tu� przed jego samochodem przebieg�a m�oda kobieta w �miesznie kr�tkiej czerwonej sp�dniczce. Craner spojrza� na ni�, zdumiony. Jak mog�a chodzi� po mie�cie w czym� tak �mia�ym i nie zosta� aresztowana? Odwr�ci� g�ow�, odprowadzaj�c j� wzrokiem - i jego samoch�d w co� uderzy�. �upni�cie zabrzmia�o paskudnie, towarzyszy� mu trzask p�kaj�cych ko�ci.
- Szlag by to! - rykn�� Craner i z ca�ych si� przydepn�� peda� hamulca. Samoch�d zatrzyma� si� z wizgiem. Craner rozejrza� si� dziko, nie dostrzeg� jednak nikogo. Owo co� - czy raczej kto� - najprawdopodobniej znajdowa�o si� pod samochodem. Ta cholerna dziewczyna i jej kusa sp�dniczka! Przez ni� kogo� zabi�. Wysiad� z wozu. Inne auta, omijaj�c go, tr�bi�y dono�nie. Czy nie widz�, �e kogo� przejecha�? Obejrza� prz�d swego FJ Holdena. Kratownica by�a wyra�nie wgnieciona. Bez w�tpienia kogo� trafi�. Ale gdzie by� �w kto�? Odetchn�� g��boko i zajrza� pod samoch�d. Nic. Z ty�u te� ani �ladu. Nic z tego nie rozumia�. Nagle poczu�, jak kto� ci�gnie go za r�kaw. Odwr�ci� si�. To by�a dziewczyna w przykr�tkiej sp�dniczce. Na ramieniu mia�a wielk� torb�. Jej twarz zdradza�a ogromn� ulg�.
- Dzi�kuj�. Nawet o tym nie wiesz, ale w�a�nie uratowa�e� mi �ycie.
- Naprawd�? - Zauwa�y�, �e ma szare oczy i jest ca�kiem niebrzydka.
- A teraz mo�esz pom�c mi jeszcze bardziej - ci�gn�a, ogl�daj�c si� za siebie. - Zabierz mnie st�d. Szybko. Jego oszo�omienie jeszcze wzros�o.
- Ale ja przejecha�em kogo�... czy mo�e co� - stwierdzi� nerwowo.
- Owszem, ale nie przejmuj si� tym - odpar�a, popychaj�c go w stron� wozu. - Musimy rusza�. Nadal grozi mi powa�ne niebezpiecze�stwo. Nagle zrozumia�, �e ma do czynienia z wariatk�. To wyja�nia�oby jej str�j.
- Nikogo nie widz� - zaprotestowa� bezradnie.
- Oczywi�cie, �e nie. Twoje neurowszczepy nie pozwalaj� ci zobaczy� bardzo wielu rzeczy.
- Moje co?
- P�niej wszystko ci wyja�ni�, na razie jednak musisz uwierzy� mi na s�owo. Nie �yjesz w dwudziestowiecznej Australii... - szerokim gestem wskaza�a otoczenie. - To wszystko sztuczne dekoracje. W rzeczywisto�ci mamy dwudziesty trzeci wiek i znajdujemy si� w osiedlu kosmicznym, gdzie odbywasz kar� za oszustwa podatkowe. A teraz wsiadaj do samochodu i zje�d�ajmy st�d!
* * *
Rozdzia� II
Wszystko zacz�o si� dwudziestego si�dmego czerwca tego samego roku, kiedy pracuj�ca w pasie asteroid poszukiwaczka Joyceen Magwood dokona�a w asy�cie swego komputera pok�adowego niezwyk�ego odkrycia... Joyceen Magwood lubi�a samotno�� - szcz�liwie dla siebie, poniewa� najbli�sze ludzkie istoty przebywa�y zazwyczaj miliony mil od miejsca w Pa�mie, gdzie akurat pracowa�a. Z jednym, istotnym wyj�tkiem - od pi�tnastu lat nie widzia�a innego cz�owieka. Zapasy dostarczano jej bezza�ogowymi kapsu�ami. Podobne kapsu�y przewozi�y te� wydobyte przez ni� metale szlachetne do osiedli przemys�owych, kt�re znajdowa�y si� najbli�ej w momencie dostawy. �w wyj�tek zdarzy� si� prawie dwa lata wcze�niej, gdy inspektor podatkowy z MKS z�o�y� niezapowiedzian� wizyt�, aby sprawdzi�, czy Joyceen nie pope�nia wykroczenia podatkowego, ukrywaj�c cz�� cennych metali, kt�rych nie zg�osi�a w dokumentach transportowych. Urz�dnik, drobny i pompatyczny cz�owieczek, kt�rego cia�o wyra�nie cuchn�o - przynajmniej dla jej wyczulonego nosa - dokona� gruntownej rewizji, nic jednak nie znalaz�. Bardzo by si� zdziwi�a, gdyby by�o inaczej. Sw�j tajny zapas z�ota ukry�a na niewielkiej asteroidzie w rejonie Pasa, kt�ry w czasie wizyty inspektora znajdowa� si� akurat bardzo daleko od jej ci�gnika, nosz�cego nazw� "Ulotny sen". Joyceen by�a sama jedynie w tym sensie, �e brakowa�o jej ludzkiego towarzystwa. Ale tak naprawd� nie �y�a samotnie. Mia�a osiem kot�w. Zawsze hodowa�a spor� gromadk� tych zwierz�t. Po drobnej korekcie uk�ad�w r�wnowagi w uchu wewn�trznym jej koty przystosowa�y si� do �ycia w stanie niewa�ko�ci - do tego stopnia, �e nie znosi�y wiruj�cej cz�ci statku, w kt�rej, z oczywistych wzgl�d�w, ulokowano ich toalety. Kiedy codziennie odbywa�a sw� godzinn� gimnastyk� w pomieszczeniach tej sekcji, musia�a zabiera� je ze sob� dla ich w�asnego dobra. Ale koty po prostu nie lubi�y ci��enia. Zdecydowanie wola�y unosi� si� leniwie w innych cz�ciach statku. Tam te� spa�y. W swych kr�tkich okresach aktywno�ci uwielbia�y skaka� szale�czo tam i z powrotem pomi�dzy �cianami i siatk� ochronn�. Jednak�e hodowanie kot�w w przestrzeni mia�o te� swoje ujemne strony. Przyuczenie kociak�w do porz�dku zawsze stanowi�o ci�kie zadanie - musia�y wiedzie�, �e wszelkie wydalanie w niewa�ko�ci jest absolutnie zabronione, a dop�ki nie przywyk�y do tego, zdarza�y si� bardzo nieprzyjemne chwile. Pozostawa� te� problem kocich w�os�w, regularnie zapychaj�cych filtry systemu oczyszczania powietrza. Joyceen by�a szczup��, �ylast� kobiet�. Mia�a pi��dziesi�t sze�� lat i wygl�da�a na sw�j wiek, poniewa� po osi�gni�ciu pi��dziesi�tki podj�a niezwyk�� decyzj�, aby zaprzesta� genowej terapii odm�adzaj�cej. Nie by�a do ko�ca pewna, dlaczego to zrobi�a. Mo�e pragn�a do�wiadczy� nieznanego dot�d uczucia starzenia. Zamierza�a wcze�niej czy p�niej podj�� przerwan� terapi� - ogl�da�a filmy ze starymi lud�mi i nie planowa�a posuwa� si� a� tak daleko. Na razie jednak nie przejmowa�a si� tym. Je�li cz�owiek potrafi znie�� izolacj� - a Joyceen j� uwielbia�a - praca poszukiwacza przynosi�a ca�kiem niez�e dochody. Oczywi�cie, wszystkie wi�ksze asteroidy - te o �rednicy przekraczaj�cej sze��dziesi�t mil, kt�rych by�o dwie�cie sze��dziesi�t - zosta�y ju� zaj�te przez r�ne korporacje, za� na wielu z nich wzniesiono instalacje g�rnicze i osiedla kosmiczne, dostarczaj�ce korporacjom �elaza i niklu, nadal jednak pozostawa�o sporo obiecuj�cych dzia�ek dla niezale�nych poszukiwaczy takich jak Joyceen, kt�rych kontrakty pozwala�y na wydobywanie rzadkich i cennych metali. Jednak�e, mimo �e formalnie pozostawa�a ca�kowicie niezale�na, mia�a obowi�zek otrzyma� licencj� jednej z korporacji. Joyceen pracowa�a dla Shinito. O godzinie �smej zero siedem dwudziestego si�dmego czerwca, gdy w�a�nie zamierza�a rozpocz�� rutynowe badania dziewiczej asteroidy maj�cej jakie� p� mili �rednicy, jej komputer odezwa� si� nagle.
- Joy, czy mog�aby� to sprawdzi�? Kopni�ciem odepchn�a si� od �ciany i podp�yn�a w kierunku szerokiego ekranu radarowego, odsuwaj�c z drogi �pi�cego kota Og�rka. Po chwili ju� wpatrywa�a si� w wy�wietlany obraz. - Czego w�a�ciwie szukam? Wok� jednej z licznych ma�ych kropek na ekranie pojawi�o si� czerwone k�ko.
- Tego.
- Co to jest?
- Nie mam poj�cia - odpar� beztrosko komputer - ale wiem, czym nie jest. To nie asteroida.
- Sk�d wiesz?
- Po pierwsze, dlatego, �e ma kszta�t idealnej kuli. Widzia�a� kiedy� idealnie kulisty meteor? Joyceen potrz�sn�a g�ow�.
- Za� odbity od niego sygna� sugeruje, �e obiekt �w jest zrobiony z jakiego� stopu.
- Interesuj�ce - stwierdzi�a Joyceen. - To musi by� stary kosmiczny z�om. Prawdopodobnie sonda NASA. Jak� ma wielko��?
- Prawie czterdzie�ci pi�� centymetr�w �rednicy. Nie s�dz� jednak, aby by�a to sonda kosmiczna. Brakuje jakichkolwiek anten czy czujnik�w. Joyceen gwizdn�a przez z�by. Zaczyna�a czu� lekkie podniecenie. Mo�e rzeczywi�cie natrafi�a na co� ciekawego. - Jak jest daleko?
- Tylko pi�tna�cie mil.
- Wi�c wy�lij po niego automat. Chc� si� temu przyjrze�...
* * *
Kiedy automat wr�ci�, Joyceen za�o�y�a skafander i przesz�a do �adowni B, ca�kowicie rozhermetyzowanej, gdzie czeka� ju� na ni� tajemniczy obiekt. Po wej�ciu do �rodka poleci�a skafandrowi, aby podlecia� bli�ej. Na pierwszy rzut oka zorientowa�a si�, �e przedmiot nie jest meteorem, lecz zosta� stworzony sztucznie. Mia�a przed sob� idealn� kul� o barwie g��bokiej matowej czerni, kt�ra zdawa�a si� poch�ania� �wiat�o. Powierzchnia kuli by�a silnie poobijana i powgniatana, co sugerowa�o, �e przedmiot �w od bardzo dawna przebywa� w przestrzeni kosmicznej. Jednak�e g��wnym dowodem sztucznego pochodzenia by�y symbole, g��boko wyryte w jego powierzchni. Hieroglify te nic dla niej nie znaczy�y.
- Masz jakie� poj�cie, co to mo�e by�? - spyta�a. Komputer, przez zainstalowane w jej he�mie radio, odpowiedzia� natychmiast.
- Nie. Ju� sprawdzi�em. Nie mog� ich powi�za� z �adnym znanym j�zykiem. Nie s� to te� symbole matematyczne.
- A co z analiz� samego obiektu?
- W tej chwili mog� poda� jedynie w miar� dok�adny sk�ad jego warstwy powierzchniowej. To stop. Wykry�em w nim �lady �elaza, niklu, talu, w�gla, berylu i niezidentyfikowanego pierwiastka.
- Pierwiastka! - wykrzykn�a.
- Oczywi�cie, syntetycznego - u�ci�li� komputer. - I to bardzo ci�kiego. Okre�li�bym jego mas� atomow� na 334.
- Ale� to niemo�liwe! Podobny atom by�by niewiarygodnie niestabilny!
- Tak by si� mog�o zdawa�. Ten jednak najwyra�niej nie jest. Nie dysponuj� �rodkami pozwalaj�cymi na szczeg�ow� analiz� subatomow� tej substancji, tote� w tym momencie nie mog� poda� �adnych bli�szych informacji. Joyceen zastanawia�a si� przez chwil�. Natychmiast przysz�y jej do g�owy dwie rzeczy. Po pierwsze, jej znalezisko mog�o by� niezmiernie cenne, po drugie, istnia�a mo�liwo��, �e nie jest to dzie�o r�k ludzkich. Je�li tak by�o w istocie, perspektywy stawa�y si� osza�amiaj�ce. Poprosi�a komputer o potwierdzenie.
- Zgadzam si� - powiedzia�. - Najbardziej prawdopodobne wyja�nienie brzmi, �e przedmiot ten to dzie�o cywilizacji innej ni� ludzka... - komputer urwa� na chwil�, po czym doda�. - Mimo �e mo�e si� to wydawa� ca�kowicie niewiarygodne.
- Cholera! - Przez wizjer he�mu zapatrzy�a si� w kul�. - Sk�d m�g� si� tu wzi��?
- Jedyna logiczna konkluzja brzmi, �e pochodzi spoza Uk�adu S�onecznego. Joyceen zastanawia�a si� przez chwil�.
- Czy mo�esz okre�li�, jaki jest stary?
- Owszem. Jego wierzchnia warstwa zosta�a sporz�dzona mniej wi�cej dwadzie�cia milion�w lat temu. Ponownie zakl�a pod nosem.
- Chcesz, �ebym zajrza� pod powierzchni�? - spyta� komputer.
- Nie! Przerwij analizy... Zostaw go... Obdarzywszy przedmiot po�egnalnym spojrzeniem, Joyceen opu�ci�a �adowni� i wr�ci�a do sterowni. Wydobywszy si� ze skafandra, przez kilkana�cie minut unosi�a si� bez celu w powietrzu, pogr��ona w my�lach. Znalezisko w �adowni B stanowi�o ostateczny dow�d na istnienie innej ni� ludzka, zaawansowanej technicznie cywilizacji. Czy raczej na to, �e podobna cywilizacja kiedy� istnia�a. Dwadzie�cia milion�w lat to bardzo du�o czasu. Ma�o prawdopodobne, aby przetrwali ten okres. Ale to nie mia�o znaczenia. Liczy� si� tylko fakt istnienia samej kuli. Ludzko�� ju� dawno porzuci�a nadziej� zdobycia dowod�w istnienia - w przesz�o�ci b�d� tera�niejszo�ci - obcej inteligencji. SETI, program nas�uchu kosmicznego, poszukuj�cy sygna��w radiowych wskazuj�cych na obecno�� innych cywilizacji kosmicznych, zosta� ostatecznie zarzucony w po�owie dwudziestego pierwszego wieku. Do tego czasu wierzono powszechnie, �e podobna do ludzkiej cywilizacja technologiczna stanowi nieunikniony krok na drodze ewolucji spo�ecznej inteligentnych gatunk�w pos�uguj�cych si� narz�dziami i �e starsze cywilizacje b�d� znacznie bardziej zaawansowane technicznie ni� ludzko��. Teoria ta, charakteryzuj�ca si� niew�tpliw� sk�onno�ci� do antropomorfizacji, zak�ada�a, �e poniewa� ludzko�� zdo�a�a rozwin�� technologi� elektroniczn�, inne "wy�sze" gatunki uczyni� to samo. Lecz w miar� up�ywu lat, gdy coraz czulszy sprz�t nas�uchowy nadal nie wykrywa� sygna��w, czy to radiowych, czy innych, owa hipoteza traci�a popularno��. Zast�pi�a j� nowa teoria, g�osz�ca, �e skoro �ycie jako takie jest zapewne bardzo powszechne we wszech�wiecie - dowodzi�y tego odkryte na Marsie skamieliny - inteligencja nie wi��e si� automatycznie z kompleksow� technologi�. Ostatecznie wsp�cze�ni ludzie istnieli na swej planecie przez dziesi�tki tysi�cy lat, nie stworzywszy cywilizacji elektronicznej. To, co si� sta�o na Ziemi, pocz�wszy od b�yskawicznego rozwoju jednego, szczeg�lnego gatunku ma�py, jego przekszta�cenia w bardzo sprytne ma�py i ostatecznego wytworzenia technologii, stanowi�o jedynie ewolucyjny wybryk. I cho� statystycznie by�o mo�liwe, �e gdzie� we wszech�wiecie istnieje gatunek podobny do ludzkiego, rozwijaj�cy podobn� technologi�, prawdopodobie�stwo tego, �e powsta� on w tej samej galaktyce, by�o niezwykle ma�e. Taka przynajmniej opinia panowa�a powszechnie w kr�gach naukowych. Teraz jednak odkrycie Joyceen mia�o postawi� wszystko na g�owie. Zastanawia�a si�, co robi�. Owa czarna kula mog�a przynie�� jej s�aw� i maj�tek. S�awa jej nie interesowa�a, ale maj�tek - owszem. Czy powinna zachowa� swe znalezisko dla siebie? Spr�bowa� interesu na szarym rynku? Nie, sprawa by�a zbyt powa�na i wi�za�o si� z ni� za du�e ryzyko. Gdyby ci z Shinito odkryli, �e oszuka�a ich z czym� tak powa�nym, zniszczyliby j� natychmiast. Westchn�a i powiedzia�a do komputera:
- Przygotuj si� do wys�ania nast�puj�cej zakodowanej wiadomo�ci:
- Do Kanjiego Hayashi w biurach Shinito na Fobosie...
* * *
Paul Manion siedzia� na �awce w parku patrz�c, jak jego dwie c�reczki bawi� si� z czarnym labradorem Kingiem i marzy� o tym, aby wr�ci� na Ziemi�. Zazdro�ci� swym dzieciom �atwo�ci, z jak� przystosowa�y si� do otoczenia. Dop�ki skupia� si� na obserwacji Amelii, Michelle i psa, wszystko by�o w porz�dku. Kiedy jednak unosi� wzrok ponad drzewa, dostrzega�, jak grunt zakrzywia si� ku g�rze, a gdyby zadar� g�ow�, ujrza�by wisz�ce nad nim odleg�e budynki, inne parki, jeziora i male�kie postacie ludzi. Wtedy natychmiast ogarn��by go przera�liwy l�k wysoko�ci i Manion musia�by zacisn�� mocno d�onie na �awce, w obawie, �e za moment zacznie spada� "w g�r�", ku le��cej nad g�ow� Ziemi. W�wczas w �aden spos�b nie b�dzie m�g� unikn�� strasznej prawdy, �e niedaleko pod jego stopami rozci�ga si� zimna ciemno�� kosmosu. Nie by� bowiem na Ziemi, lecz znajdowa� si� na wewn�trznej pow�oce wiruj�cej, ogromnej puszki. Oficjalnie puszka ta by�a znana jako osiedle kosmiczne Takata, centrum bada� biologicznych korporacji Shinito. Manion nienawidzi� �ycia w kosmosie. Nie potrafi� si� do niego przyzwyczai�, uwolni� si� od g��boko zakorzenionego niepokoju i l�ku. Wszech�wiat by� po prostu zbyt wielki. Ca�a ta przestrze� przera�a�a go. Przynajmniej jednak w osiedlu panowa�o ci��enie; Manion najbardziej ze wszystkiego nienawidzi� niewa�ko�ci. Kiedy musia� podr�owa�, ca�y czas cierpia� na chorob� kosmiczn�, za� ataki l�ku wysoko�ci przybiera�y wr�cz przera�aj�c� form�. Kr�tko m�wi�c, nie zosta� stworzony do pozaziemskiego �ycia. Nie mia� jednak wyboru. Obecnie to przestrze� stanowi�a centrum wszystkiego. Je�li chcia�o si� co� osi�gn��, trzeba by�o to zaakceptowa�. Jego zarobki niemal rekompensowa�y mu wszelkie niedogodno�ci. Gdyby zosta� na Ziemi, nigdy nie m�g�by pozwoli� sobie na to, by zapewni� swym c�reczkom taki poziom �ycia. A teraz, dzi�ki niespodziewanemu awansowi, jego pensja gwa�townie wzros�a. By� szefem ochrony osiedla. M�g� za to podzi�kowa� Julie. Jezu, okaza�a si� tak� idiotk�! I pomy�le�, �e zawsze uwa�a� j� za jedn� z najinteligentniejszych os�b, jakie kiedykolwiek spotka�. Jak mog�a da� si� z�apa� na lep s�odkich s��wek tego faceta? K�tem oka dostrzeg� nadchodz�c� posta�. Odwr�ci� g�ow�. To by� Hayden Frid, dyrektor odpowiedzialny za ochron�. Jego szef. - Cze��, Paul. Manion uni�s� r�k� w ge�cie powitania.
- Witaj, Hayden. Frid jak zwykle mia� na sobie lu�ny czarny garnitur. Manion podejrzewa�, �e dyrektor ma ich pe�n� szaf�. Oraz stos identycznych czarnych koszul. Frid usiad� obok niego i Manion przyjrza� mu si�. Twarz szefa nie zdradza�a niczego. W opinii Maniona �w blady m�czyzna o zapad�ych b��kitnych oczach i rzadkich, jasnych w�osach stanowi� ca�kowit� zagadk�. Zawsze zachowywa� si� grzecznie. Nigdy nie podnosi� g�osu ani nie zdradza� oznak gniewu. Manion uwa�a�, �e by�oby lepiej, gdyby od czasu do czasu pozwala� sobie na wybuch, lecz Frid nigdy nie okazywa� po sobie �adnych uczu�. Nie by� �onaty, �y� samotnie i, o ile Manion m�g� stwierdzi�, nie prowadzi� �adnego �ycia seksualnego ani towarzyskiego.
- Zapad�a decyzja, aby doprowadzi� do uko�czenia Projektu Opoponaks - poinformowa� go Frid. - Pierwotna strategia, zak�adaj�ca dzia�anie krok po kroku, zosta�a odrzucona. Manion spodziewa� si�, �e us�yszy co� takiego. Nie by�a to dobra nowina. King podbieg�, aby obw�cha� go�cia. Amelia i Michelle, rozchichotane, pod��y�y za psem. Labrador starannie zbada� buty Frida, po czym musn�� nosem spoczywaj�c� na kolanach d�o� dyrektora. Ten zerkn�� przelotnie na psa i zignorowa� go. Po chwili zjawi�y si� dziewczynki. Amelia z�apa�a obro�� psa. Obie nie�mia�o zerka�y na rozm�wc� ojca.
- Dzie� dobry, panie Frid - powiedzia�y ch�rem. Frid zaszczyci� je takim samym spojrzeniem jak wcze�niej Kinga i leciutkim skinieniem g�owy.
- We�cie psa i id�cie si� pobawi� - poleci� c�rkom Manion. - Pan Frid i ja musimy pom�wi� o pracy. Dziewczynki pos�ucha�y.
- Mi�e dzieci - stwierdzi� Frid, jakby gratulowa� Manionowi pary nowych but�w.
- Te� tak s�dz� - odpar� Manion. Rzeczywi�cie, by�y to mi�e dzieci. Amelia, osiem lat, i Michelle, sze��, odziedziczy�y po matce latynosk� cer� i kolor w�os�w oraz radosny, optymistyczny charakter. Wyr�nia�y si� tak�e inteligentne. Mo�liwe jednak, �e trudno by�o w tej materii traktowa� go jako obiektywnego s�dziego.
- Nie mamy wyboru - ci�gn�� Frid. - Musimy prze� dalej. Trzeba bra� pod uwag� ewentualno��, �e Duchowi uda si� wymkn��, a w�wczas z pewno�ci� zorganizuje licytacj� po�r�d innych korporacji.
- Chyba ma pan racj�. Niemniej wydaje si� to troch�... pochopne.
- Musimy by� pierwsi. Opoponaks stanowi klucz do nieprzeliczalnych zasob�w wiedzy. Nie wspominaj�c ju� o pieni�dzach. Manion nie odpowiedzia�. Obserwowa� swoje c�rki, bawi�ce si� z Kingiem, i zastanawia� si�, co by si� sta�o, gdyby poprosi� o przeniesienie z powrotem na Ziemi�. Nie, zdecydowa� wreszcie. Firma zinterpretowa�aby to jako oznak� braku pewno�ci siebie. Niew�tpliwie zawa�y�oby to na jego karierze.
- A gdyby Duch zosta� schwytany, zanim zdo�a sprzeda�... towar? Czy w�wczas powr�c� do pierwotnego planu? - spyta� w ko�cu.
- Tak przypuszczam.
- Jak tam po�cig?
- Yakuza niemal dopad�a Ducha. Wy�ledzi�a poszukiwan� w turystycznym lotobusie, ale tamta uciek�a. Obecnie znajduje si� w Czy��cu, w�r�d wi�ni�w.
- Ona?
- Teraz to kobieta.
- Ach. - Trudno by�o my�le� o m�czy�nie, kt�rego Manion zna� pod nazwiskiem Seana Varleya - zimnym i wyrachowanym uwodzicielu - jako o kobiecie.
- Wpad�a w pu�apk�. W Czy��cu nie mo�e zmieni� powierzchowno�ci, zatem jej schwytanie to tylko kwestia czasu. Poinformowali�my o wszystkim MKS, kt�ra wsp�pracuje z nami w tej sprawie. Zale�y im na uj�ciu Ducha co najmniej tak samo, jak nam.
- A zatem wiedz� o Opoponaksie? - spyta� Manion zdumiony. - Powiedzieli�my im jedynie, �e Duch ukrad� pewien obiekt, niezmiernie dla nas cenny. Zawarli uk�ad z firm�. MKS �yczy sobie, aby Ducha uj�to �ywego. Zgodzili si�, aby�my po jego schwytaniu odzyskali nasz� w�asno��. Dopiero potem sami go przejm�. I wszyscy b�d� szcz�liwi.
- Wszyscy, poza Duchem. I Julie.
- Tak. Ta sprawa z Julie to by� prawdziwy pech.
- Owszem. Ale on oszuka� nas wszystkich. Nie tylko j�. - Jego referencje i �yciorys zdawa�y si� nieposzlakowane. Sprawdzili�my je dok�adnie, lecz nie znale�li�my nic podejrzanego. Niew�tpliwie dzi�ki jego niepowtarzalnemu bionantechowi. Lecz Julie nie tylko da�a si� nabra� - wi�cej, zgodzi�a si� zdradzi� dla niego firm�. Wiedzia�a, jakie b�d� konsekwencje, je�li zostanie schwytana. Manion westchn��.
- Tak. Chyba tak.
- Za� jej nieszcz�cie okaza�o si� pomy�lne dla ciebie, Paul. Nag�y awans na sam szczyt.
- I ca�a odpowiedzialno��, kt�ra si� z nim wi��e.
- Jestem pewien, �e znakomicie sobie poradzisz. Wszyscy ufamy ci bez zastrze�e�.
- Dzi�kuj�.
- Tak przy okazji, za godzin� w biurze Takie Okimoto odb�dzie si� konferencja. Wymagana jest twoja obecno��.
- Oczywi�cie. Mia� mn�stwo czasu, by odprowadzi� dzieci do opiekunki w mieszkaniu.
- Konferencja ma na celu om�wienie �rodk�w bezpiecze�stwa... wszelkich mo�liwych zabezpiecze� zwi�zanych z uko�czeniem Projektu Opoponaks. Manion spojrza� na niego. Frid u�miechn�� si�.
- Oczywi�cie, to czysta formalno��.
- Oczywi�cie - powt�rzy� Manion i odwr�ci� wzrok ku dzieciom.
* * *
- Ze wszystkich stuleci wiek dwudziesty uznawany jest og�lnie za najgorszy - m�wi�a przewodniczka. - I cho� by�a to epoka wielkich osi�gni�� technologicznych i biotechnologicznych, jednocze�nie jednak rozwojowi temu towarzyszy�y niespotykane dot�d ofiary w ludziach, kt�rzy zgin�li w wyniku wojen, g�odu i chor�b. Lotobus wystartowa� z dachu hotelu i przelatywa� teraz nad otaczaj�cymi go ogrodami. Pryce, znany w sieci pod nazwiskiem Mary Eads, s�ucha� jednym uchem wyk�adu przewodniczki. Dr�czy� go niewyt�umaczalny niepok�j. Wszystko sz�o zgodnie z planem. Shinito w �aden spos�b nie mog�oby wy�ledzi� go a� do Czy��ca. W jaki wi�c spos�b cz�onkowie Yakuzy tak szybko natrafili na jego �lad w Asimov City? Za�o�y�, �e znale�li jak�� cech� w jego powierzchowno�ci, kt�ra pozwala rozpozna� go w�r�d innych. Dlatego w�a�nie zmieni� zaplanowany wcze�niej kurs i skierowa� si� do owego Body Chopu w Singapurze. Z pewno�ci� ca�kowita przemiana cielesna zniszczy�a ow� tajemnicz� cech�. Co jednak, je�li chodzi�o o co� innego? Je�eli zdo�ali ju� natrafi� na �w oddzia� Body Chopu i znaj� jego wygl�d? W�wczas znalaz�by si� w g��bokim g�wnie. Przebieg� wzrokiem po innych wycieczkowiczach, poszukuj�c kogokolwiek, kto zwraca�by na niego zbyt du�� uwag�... I niemal natychmiast wykry� tak� osob�. By� to m�czyzna stoj�cy kilka metr�w dalej, niedbale wsparty o por�cz. Azjata, ale nie Japo�czyk. Wpatrywa� si� prosto w niego. A teraz pos�a� mu szeroki u�miech. Jemu? Jej! Musia� teraz pami�ta�, �e jest kobiet�. I to dosy� atrakcyjn�. Zapewne to tylko facet, kt�ry ma nadziej�, �e mu si� poszcz�ci. C�, nie dzisiaj. Mary odwr�ci�a si� do niego plecami. - ...a przez ca�� drug� po�ow� dwudziestego wieku �wiat �y� w nieustannej gro�bie wojny nuklearnej. Dwie superpot�gi, steruj�ce w�wczas ca�� ziemsk� polityk�, by�y gotowe zniszczy� wszelkie �ycie na planecie po to tylko, by udowodni� swoje racje polityczne. Polityka owa znana by�a pod jak�e stosownym mianem �WIR: �wiadomo�� Wzajemnej InteRwencji. Lecz ludzi �yj�cych w owym stuleciu dotkn�a tak�e - poza gro�b� konfliktu zbrojnego, wojny konwencjonalnej, g�odu i choroby - inna jeszcze plaga. Nazwano j�... automobilem. Mary zerkn�a przez por�cz i ujrza�a, �e lotobus przelatuje nad jednym ze skansen�w. By�o to niewielkie miasto poci�te na kawa�ki seri� prostych szlak�w komunikacyjnych, po kt�rych z do�� du�� pr�dko�ci� porusza�y si� ci�kie z wygl�du pojazdy. W�szymi szlakami, le��cymi po bokach g��wnych arterii, w�drowali ludzie. Odleg�o��, jaka dzieli�a ich od pojazd�w, wydawa�a si� �miesznie ma�a. Gdy lotobus zni�y� sw�j lot, Mary dostrzeg�a, �e tak te� by�o w istocie. Widywa�a ju� na filmach odtworzon� sceneri� dwudziestego wieku, lecz prawdziwy obraz robi� znacznie wi�ksze wra�enie.
- Pojazdy, kt�re widzicie w dole, znajduj� si� pod bezpo�redni� kontrol� poszczeg�lnych kierowc�w - ci�gn�a przewodniczka. - Nie uczestnicz� w tym �adne komputery. Szkolenie kierowc�w nawet w najlepszych przypadkach by�o zdecydowanie pobie�ne. W niekt�rych krajach w og�le go nie wymagano. Znaczny procent kierowc�w nie zna� si� na rzeczy. �atwo zgadn��, �e zdarza�o si� mn�stwo kolizji. Prosz� tak�e zwr�ci� uwag�, �e nie ma �adnych barier bezpiecze�stwa pomi�dzy pojazdami