6577
Szczegóły |
Tytuł |
6577 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
6577 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 6577 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
6577 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ZBIGNIEW NIENACKI
PAN SAMOCHODZIK I �WI�TY RELIKWIARZ
1993
ROZDZIA� PIERWSZY
PODRӯ NA UROCZYSKO � NIESPODZIEWANA BURZA � PIERWSZA WZMIANKA O DIABLE KUWASIE � TAJEMNICZE �WIATE�KO � W PRAWO CZY W LEWO? � WSKAZ�WKI DZIADA-ZIELARZA � SKARBY W KURHANIE � Z�O�LIWO�� DIAB�A KUWASY
Na Uroczysko, gdzie archeologowie mieli rozkopa� prastary pras�owia�ski kurhan, zabra� mnie Nemsta swoj� nowiutk� �If�� w s�oneczne, upalne popo�udnie. Ranek zmarudzi� w banku, odbieraj�c got�wk� na utrzymanie Stacji Archeologicznej, potem na chwil� wst�pi� do Uniwersytetu, potem do Muzeum Archeologicznego, gdzie przekaza� sklasyfikowany eksponat. W rezultacie wyjechali�my z miasta w najgorsz� por� � w popo�udniowy upa�. Ca�a ekipa Nemsty odjecha�a ju� wcze�niej, zabieraj�c z sob� drewniane cz�ci baraku.
Po trzech godzinach jazdy skr�cili�my z g��wnej szosy na boczn� drog�. By�a z ��tej, stwardnia�ej w s�o�cu gliny i bieg�a mi�dzy �cianami sosnowego boru. Tu w�a�nie zaskoczy�a nas burza. Nadesz�a ukradkiem, zas�oni�ta wysokim lasem, po cichu, nawet bez grzmot�w. Ogarn�a nas niespodziewanie, nakry�a ciemno�ci� i rudawym gro�nym blaskiem, w kt�rym pnie sosen i gliniasta droga przez las wydawa�y si� jakby sk�pane w �wietle buzuj�cego gdzie� blisko po�aru.
Nemsta doda� gazu. Mo�e �udzi� si�, �e szybko�� �Ify� pozwoli nam wyrwa� si� spod dachu burzowej chmury? Hukn�� grom. Jeden! Drugi! Trzeci! Na u�amki sekund czer� lasu i nieba rozprys�a si� od zygzak�w b�yskawic, jak szk�o uderzone kamieniem. Grzechota�y gromy, zerwa� si� silny wiatr. Przygi�� drzewa, uderzy� w samoch�d, rozmiataj�c na szybach grube krople deszczu.
Burza p�dzi�a przez las na podobie�stwo rozszala�ego konia. Dudni�a kopytami, cwa�owa�a ostrym p�dem, a jeszcze raz po raz jakby j� kto� pogania� batem, podcinaj�c palb� b�yskawic.
Lun�� deszcz. Og�uszy� nas �omot kropel na blaszanym dachu, wiadrami wody chlusn�o na szyby. Nie pomog�y w��czone wycieraczki, ukryci w suchym pude�ku wozu nie widzieli�my nic przed sob�, nawet ko�ca maski samochodu. W strumieniach deszczu w �oskocie grzmot�w, otoczeni rojem b�yskawic stan�li�my na le�nej drodze.
� A wiesz, �e burza z�apa�a nas prawie o krok od celu? � rzek� Nemsta cz�stuj�c mnie papierosem.
� Uroczysko powinno by� zaraz za tamtym lasem. Powinni�my tam napotka� rozstaje z drewnianym krzy�em, a stamt�d jedna droga prowadzi do wsi Oporna, a druga, bli�sza, na Uroczysko.
� Dlaczego u ciebie wszystko �powinno by�?
� Samochodem odbywam t�dy podr� po raz pierwszy. Autobus je�dzi okr�n� drog� przez wie� Oporn�. Powiedziano mi, �e t�dy bli�ej, wi�c drogi prostuj�...
Przytoczy�em mu znane przys�owie o takich, co drogi prostuj�, a potem w domu nie nocuj�.
� Tak. Wszystko mo�liwe � zgodzi� si� Nemsta.
Ulewa ci�gle monotonnie b�bni�a w karoseri�. Spojrza�em na zegarek. Dziesi�� minut stali�my ju� na le�nej drodze. Milczeli�my, sennie �ledz�c dziwacznie po�amane kreski b�yskawic.
Niebo jakby zszarza�o, trac�c sw�j dotychczasowy rudy odcie�. Otacza� nas teraz nie tyle mrok burzy, ile ciemno�� przyspieszonego burz� wieczoru. �wiec�ce reflektory nie potrafi�y przebi� g�stej strugi deszczu. Wszystko dooko�a nas spoczywa�o w niebieskawej mgle.
Nem�cie znudzi�o si� milczenie.
� Komu� tam nie podoba si� nasz przyjazd na uroczysko. Ta nag�a burza to figiel Kuwasy � rzek� �artobliwie.
� Kuwasy?
� Nie s�ysza�e� o nim? Tak si� nazywa tutejszy diabe�.
� Nie s�ysza�em.
� To jeszcze o nim us�yszysz. Kilkukrotnie przybywa�em na Uroczysko i za ka�dym razem przywozi�em st�d jak�� �pami�tk�. Dwa razy by�y to �lady po uderzeniu kamieniem w g�ow�, raz zagin�y mi paliki, kt�rymi wyznacza�em teren pod nasze obozowisko Pr�bowa�em odnale�� sprawc�, pyta�em o niego ludzi z Opornej. Wzruszali ramionami. �Kuwasa winien� m�wili...
Nie doko�czy�, o�lepi� nas straszliwy b�ysk, a r�wnocze�nie us�yszeli�my g�o�ny huk. To piorun uderzy� gdzie� w pobli�u. Ulewa z now� sil� za�omota�a w dach wozu, pod gard�em czu�em mocne, gwa�towne uderzenia serca... Dopiero teraz zda�em sobie spraw� z niebezpiecze�stwa przebywania w lesie podczas burzy.
Lecz ona jakby ju� wyczerpa�a swe si�y. Deszcz stawa� si� coraz rzadszy, grzmoty pomrukiwa�y wci�� dalej i dalej i wkr�tce odr�niali�my ju� czer� lasu od ja�niejszej pokrywy nieba.
Wyruszyli�my w dalsz� podr�. Wolno, na ile pozwala�a s�aba wci�� jeszcze widoczno�� i �liska od b�ota droga. Uleg�a ona podczas burzy zadziwiaj�cej przemianie. Przedtem by�a twarda, ubita jak beton, teraz ko�a samochodu grz�z�y w niej po o�ki. Motor warcza�, wy� wyci�gaj�c opony z chwytliwej mazi. Wystarcza� jeden nieopatrzny ruch kierownic�, a poczynali�my ze�lizgiwa� si� do rowu nape�nionego wod�. B�ocko chwilami ko�czy�o si� raptownie, samoch�d wyskakiwa� z niego jak z procy i znowu nagle osiadali�my w nast�pnej ka�u�y, o ma�o nie t�uk�c sobie nos�w o przedni� szyb�. Taka m�cz�ca jazda trwa�a do skraju lasu.
Tu Nemsta przystan��. Nie by�o ani krzy�a, ani rozstaj�w. Tylko gdzie� na horyzoncie rozlewa�a si� na niebie �una wielkiego po�aru.
Dok�d jecha�? Czy�by Nemst� �le poinformowano? A mo�e jeszcze w lesie przeoczyli�my i krzy�, i rozstaje?
Zawr�cili�my spory kawa�ek drogi. Bez rezultatu. Zdecydowali�my wi�c jecha� naprz�d.
Deszcz ledwie ju� si�pi�, ale niebo znowu sta�o si� pochmurne i niskie. Wia� silny wiatr, na skraju lasu o pnie sosen odbija� si� czerwony blask po�aru. Krwawa �una pali�a si� we wszystkich ka�u�ach na drodze, w ka�dej odrobinie wilgoci na polu. Razem z tym wszystkim i my powleczeni byli�my cienk� warstewk� odblasku p�omieni na horyzoncie. Droga przed nami widnia�a nadal b�otnista, grz�ska. Nie to jednak okaza�o si� najgorsze. Sta�a si� w�sk�, ot, zwyk�� poln� drog� z g��bokimi �ladami po ko�ach woz�w.
Nareszcie rozstaje! Tylko �e bez krzy�a.
Kt�r� drog� wybra�? W lewo, czy w prawo? Jak d�ugo, u diab�a Kuwasy, b�dziemy szwenda� si� po nocy, podr�uj�c w niewiadomym kierunku?
Rozejrzeli�my si� po okolicy.
� Tam na prawo b�yszczy jakie� �wiate�ko � dostrzeg� Nemsta.
Na tylnym siedzeniu le�a� m�j nieprzemakalny p�aszcz i kapelusz. Si�gn��em po nie, w�o�y�em na siebie i wyruszy�em w stron� ledwie, ledwie widocznego w polu �wiate�ka
� B�d� ostro�ny! Tu mog� by� bagna i Kuwasa � wo�a� za mn� Nemsta.
Bagien nie napotka�em. Lecz jak na z�o�� lub na rozkaz diab�a Kuwasy znowu pocz�� kropi� deszcz. Potyka�em si� w �wie�ych redlinach kartoflisk, nogi pl�ta�y mi si� w jakich� badylach i ��cianch w butach poczu�em wkr�tce wilgo�. A �wiate�ko wci�� by�o daleko.
Mokro i zimno. Przeskoczy�em wysoko podoran� miedz�, jeszcze chwil� przedziera�em si� przez g�ste zbo�e i wyszed�em na ��k�.
�Kuwasa? � rozmy�la�em. Co za diabe� ten Kuwasa? Tyle je�d�� po Polsce, a jako� nie s�ysza�em jeszcze o takim diable�.
Obejrza�em si� za siebie. �una po�aru ju� przygas�a. Samoch�d i droga zgin�y w g�siej, deszczowej ciemno�ci.
Na ceracie nieprzemakalnego p�aszcza deszcz szumia� smutn� jednostajn� melodi�. Zm�czy�o mnie potykanie si� na polu, przystan��em dla z�apania oddechu. Na szcz�cie. Bo dostrzeg�em g��boki r�w pe�en wody, w kt�rym niechybnie znalaz�bym si� za sekund�.
Przeskoczy�em r�w, przecisn��em si� przez rosn�ce na drugim brzegu krzaki tarniny. I oto u mych st�p poszukiwane �wiate�ko. Malutkie, w�t�e ognisko rozpalone pod sza�asem z ga��zi.
Kto siedzi w tym sza�asie? Dla jakich tajemniczych cel�w przebywa tu z dala od ludzi?
Podmok�a ��ka i szmer deszczu g�uszy�y odg�os mych krok�w. Ale nie by�o moim celem wnika� w cudze sprawy, nie zamierza�em nikogo przestraszy� swym nag�ym pojawieniem si�, kaszln��em wi�c g�o�no, ostrzegawczo.
� Bachura? To ty?... � zachrypia� czyj� m�ski g�os spod ga��zi.
Podszed�em bli�ej i przykl�kn��em u wej�cia do sza�asu.
� Przepraszam, ale stoimy samochodem na drodze i nie wiemy, kt�r�dy jecha� na Uroczysko � wyrecytowa�em, �eby tego kogo� w sza�asie od razu upewni� co do moich przyjaznych zamiar�w i wiedziony ciekawo�ci� w�lizn��em si� do wn�trza.
Ko�o ogniska z nogami za�o�onymi po turecku siedzia� starszy wiekiem ch�op z siw� szop� zmierzchwionych w�os�w. Ubrany by� w dziuraw� �fufajk�, z przerzucon� przez rami� parcian� torb�, jaki widuje si� u wiejskich, proszalnych dziad�w. Patrzy� na mnie troch� przestraszonymi oczami. Jego od dawna nie ogolona twarz obro�ni�ta by�a siwym, niechlujnym zarostem.
� Na Uroczysko... Kt�r�dy trzeba jecha� na uroczysko? � powt�rzy�em pytanie.
� Na Uroczysko?... � zastanawia� si� g�o�no, przygl�daj�c mi si� bardzo pilnie, jakby m�j nieprzemakalny p�aszcz, kapelusz i okulary na nosie by�y dla niego bardzo wa�nymi szczeg�ami.
Nagle chytrze przymru�y� oczy.
� To pan z tych uczonych, co to skarb�w maj� szuka� na Uroczysku?
Skarb�w nie skarb�w. Jak mu tu wyt�umaczy�, �e nie skarb�w, tylko �lad�w dawnej kultury materialnej? Nie pora by�a na wyja�nienia.
� Tak � przytakn��em, byle pr�dzej otrzyma� odpowied�.
Jeszcze chwil� si� namy�la�. �Proszalny zielarz-dziad� � zdecydowanie okre�li�em w my�li jego profesj�, spostrzeg�szy obok ogniska p�czki traw i zi�.
� I samochodem stoicie na drodze? Samochodem?...
� Tak.
� Du�o was tam jest?
Zmarszczy�em czo�o. Po co te pytania? Co� jak cie� podejrzenia przemkn�o przez moje my�li.
� Du�o nas � oboj�tnie wzruszy�em ramionami. I doda�em z odrobin� niecierpliwo�ci: � No, w kt�r� stron� na Uroczysko? W lewo, czy w prawo? Bo stoimy na rozstaju.
� W prawo � odrzek� po�piesznie.
� Na pewno?
� Na pewno, panie. Ja cz�owiek tutejszy...
Wyczo�ga�em si� z sza�asu i ruszy�em w ciemno��.
� Patrzcie go, jaki ciekawy � mrucza�em ze z�o�ci�. Ale podejrzenie pierzch�o. Wypytywa� o samoch�d, ilu nas jest na drodze? Tak. Ludzie starzy bywaj� ciekawi, nawet natarczywie ciekawi. Dlaczego jednak siedzi po nocy w sza�asie i kto to jest Bachura, kt�rego nadej�cia oczekiwa�?
Odpowied� znalaz�em sam. Gdzie, jak nie w polu, w sza�asie, ma nocowa� proszalny dziad-zielarz? Jest lato, zbiera� na ��ce zio�a i zanocowa� tutaj. A Bachura to zapewne jego dziadowski kompan, kt�rym w�druje przez wioski i kt�rego wys�a� do wsi, �eby wy�ebra� troch� �ywno�ci.
Powrotna druga do samochodu wyda�a mi si� kr�tsza i �atwiejsza, znudzonemu oczekiwaniem Nem�cie o�wiadczy�em z triumfem:
� W prawo! Jed� w prawo!
Z ulg� wcisn��em si� do auta i natychmiast zdj��em przemoczone buty. Och, bylebym jutro nie mia� kataru!...
Droga w prawo okaza�a si� r�wnie wyboista jak i poprzednia. Kolebali�my si� na niej jak stara �aglowa fregata1 na wzburzonym morzu, zm�czony, g�odny zzi�bni�ty � zdrzema�em. Spa�em minut�? Godzin�? � Nie wiem. Obudzi�a mnie nag�a cisza motoru i trzask drzwiczek samochodu. Do reszty odlecia� mnie sen, gdy us�ysza�em g�o�ne, dosadne przekle�stwa.
� To jak ci m�wiono? W prawo mieli�my jecha�?
� W prawo.
� Sp�jrz, gdzie�my przybyli!
Przylepi�em twarz do szyby. Nemsta sta� przed samochodem i widzia�em go wyra�nie w �wietle reflektor�w. Byli�my na ��ce. Nemsta zrobi� na niej jeden, drugi krok, a zz trzecim wysuni�ta do przodu noga nagle zapad�a si� w trz�sawisko. Przed nami rozci�ga�o si� bagno!
Szybko w�o�y�em przemoczone buty.
� A to wstr�tny dziadyga! Je�li nie wiedzia�, kt�r�dy na Uroczysko, to m�g� przyzna� si� do tego � pomstowa�em. � Jeszcze troch�, a utopiliby�my si� w tym bajorze. G�upi durny dziad.
� G�upi? On dobrze wiedzia�, dok�d nas wysy�a!
Nemsta wlaz� do wozu i kaza� mi opowiedzie� ca�y przebieg rozmowy z dziadem na ��kach. Kiedy zdawa�em mu szczeg�ow� relacj�, tylko kiwa� g�ow�, jakby wszystko co m�wi�em, doskonale t�umaczy�o zagadk� naszego zabrni�cia na moczary.
� B��d polega� na tym, �e zdradzi�e� mu przynale�no�� do ekipy ekipy. Komu innemu na pewno da�by dobr� informacj�. A nas wys�a� na bagno...
U�miechn��em si� sceptycznie. Nie lubi� domoros�ych Sherlock�w Holmes�w. Powiedzia�em Nem�cie, �e jest przesadnie podejrzliwy.
Oburzy� si�. Odsun�� palcami troch� w�os�w na g�owie i ukaza� jeszcze nie zabli�nion� szram�.
� Widzisz, jak mnie urz�dzono na Uroczysku? Dwa razy dosta�em kamieniem w g�ow�. Dooko�a Uroczyska wsie s� bardzo zacofane, na siedem wsi tylko jedna szko�a. Istnieje tu w�r�d ludzi legenda, �e w kopcu na Uroczysku diabe� Kuwasa ukry� swoje skarby. Pr�bowali ich nawet szuka�, bo od jednej strony kurhan jest rozkopany. Rzecz jasna, nic nie znale�li i zaprzestali. Ale wierz�, �e skarby jednak s�. Us�yszeli, �e przyjechali�my rozkopywa� kurhan, i s� nam przeciwni, bo my�l�, �e zabierzemy sobie skarby, kt�re do nich powinny nale�e�. Oto i ca�a tajemnica tego dziadowskiego k�amstwa. Diabe� Kuwasa jest z�o�liwy...
� Przepraszam, ale co ma z tym wsp�lnego ten Kuwasa?
Wzruszy� ramionami. Udzia� Kuwasy w obdarzaniu nas k�opotami wydawa� mu si� oczywisty.
Rejterada z bagien zaj�a nam chyba p� nocy. Odwr�ci� samoch�d na grz�skiej ��ce o krok od trz�sawiska? Nie, to nie�atwa sprawa. A potem znowu uci��liwa powrotna podr� a� do rozstaj�w.
Z pocz�tku zamierza�em nawet p�j�� do sza�asu na ��kach i za��da� od dziada wyja�nie�. Ale kt� m�g� mi zar�czy�, �e nie b�dzie to niepotrzebnym marnotrawstwem czasu? Dziad na pewno umkn�� w obawie, �e je�li nie utopili�my si�, to powr�cimy do niego. Byli�my zbyt zm�czeni i senni na szukanie go po ciemnych polach.
Od rozstaj�w skr�cili�my drog� w lewo. �wita�o, gdy wpadli�my mi�dzy op�otki Opornej, a stamt�d, zostawiwszy samoch�d na klepisku stodo�y so�tysa, pow�drowali�my na Uroczysko.
Przywitano nas przykr� wiadomo�ci�. Studenci pozostawili nieopatrznie na noc pod barakiem narz�dzia do rozkopywania kurhanu: �opaty, �opatki, sita. Kto� w nocy sprz�tn�� je i �lad po nich zagin��.
� No widzisz, widzisz? Diabe� Kuwasa jest z�o�liwy � sm�tnie triumfowa� Nemsta.
Wtedy to przypomnia�em sobie nazwisko �Bachura� i zapisa�em je w notesie.
Dlaczego to uczyni�em? Nie wiem. Lecz my�l�, �e to w�a�nie wtedy pierwszy raz da�a zna� o sobie tkwi�ca we mnie �y�ka detektywistyczna. By�em w�wczas jeszcze bardzo m�ody, w�a�nie uko�czy�em trzeci rok historii sztuki na Uniwersytecie, i nie mia�em poj�cia, �e czeka mnie przysz�o�� pe�na przyg�d jako urz�dnika do specjalnych zada� w Ministerstwie Kultury i Sztuki. A jednak to w�wczas na Uroczysku ogarn�o mnie przeczucie, �e stoj� przed pierwsz� w swym �yciu zagadk�, kt�r� musz� rozwi�za�. Zagadka ta nazywa�a si� �diabe� Kuwasa i jego skarby�.
ROZDZIA� DRUGI
UROCZYSKO, KOLEGIATA, KURHAN, CZARTORIA � STACJA ARCHEOLOGICZNA PROFESORA NEMSTY � K�OPOTY M�ODEGO DZIENNIKARZA � �N4� � OSTRZE�ENIE MILICJANT�W � NIEPRZEWIDZIANE TROSKI
Uroczysko � ma�a owalna wysepka po�r�d moczar�w � wygl�da jak odwr�cony do g�ry dnem spodek, na kt�rym znajduje si� kopiec poro�ni�ty kwitn�cym ��to �miodownikiem�. �w miodownik porasta zreszt� ca�� wysepk� i z daleka na przyk�ad spod starej kolegiaty, wzniesionej na wysokiej kraw�dzi bagien, ca�e Uroczysko stanowi ��t� plam� na tle brunatnozielonych moczar�w. Z bliska tak�e nie dojrzysz na Uroczysku �adnego ciekawszego szczeg�u. Ani drzewa, ani najmniejszego krzaczka, pod kt�rym mo�na by si� schroni� w upalne po�udnie; p�aska, r�wna powierzchnia wysepki i stercz�cy na niej kopiec o kszta�cie �ci�tego u g�ry sto�ka. Widok ten nie ma w sobie nic interesuj�cego i pi�knego. Najwy�ej urzeka swoim odosobnieniem i samotno�ci�, stanowi cichy zak�tek nikomu niepotrzebny, zapomniany i przez to troch� dziki, a nawet dziwaczny.
W ch�odne dnie i noce unosz� si� nad Uroczyskiem roje z�o�liwych i krwio�erczych komar�w, w ciep�e noce opr�cz nich podnosi si� z bagien bia�a, lepka mg�a i jak liszaj osiada na listkach miodownika, opatulaj�c wysepk� jakby wilgotn� wat�. W s�oneczne dni Uroczysko bez skrawka cienia sma�y si� na moczarach jak na rozgrzanej patelni, powietrze przesyca tu md�y, ckliwy zapach gnij�cych �odyg turzycy i traw bagiennych; w deszczow� pogod� wysepka i moczary ch�on� wod� jak g�bka. Doj�cie na wysepk� jest trudne, jesieni� i wiosn� wprost niemo�liwe, zim� po zamarzni�tym �niegu, a latem w�sk�, grz�sk� �cie�k� od kolegiaty przez moczary. Po co zreszt� tam chodzi�, skoro nie ro�nie na niej trawa, skoro nie znajdziesz na niej ani grzyba, ani je�yny czy jagody?...
Odmienny zupe�nie jest widok, kt�ry roztacza si� z Uroczyska a szczeg�lnie z wysokiego kopca. Oto najbli�ej rozci�ga si� nieco monotonna powierzchnia okr��aj�cych wysepk� bagien � du�e, czarne oczy rozlanej wody, gdzieniegdzie rude plamy zesch�ych, gnij�cych k�p traw i ro�lin, czarne torfowiska, jeziora pokryte zielonym ko�uchem rz�sy, tu i �wdzie ko�ysz�ce si� nier�wno wysokie kity trzciny i p�oty tataraku. Dalej znowu morze podmok�ych ��k, miejscami soczy�cie zielonych, to zn�w z ogromnymi po�aciami lilar�owych kwiatk�w lub ��c�cych si� pasm �wolich oczek�.
Ale bagna i ��ki ko�cz� si� nareszcie i na wysokiej ich kraw�dzi stoi masywna, mroczna budowla dwunastowiecznej kolegiaty, podobna z dala � w�a�nie z kopca Uroczyska � do przykucni�tego dziwacznego zwierza, kt�ry wspar� si� o ziemi� na przednich �apach, zgarbi�, przyczai�, wtuliwszy g�ow� w ramiona i wystawiwszy spiczaste uszy. Dopiero gdy podejdzie si� bli�ej, owe uszy okazuj� si� dwiema prostok�tnymi wie�ami o ostrych, spadzistych he�mach, grzbiet zwierza stanowi stromy, du�y dach, a wtulony �eb to �empora�2 wci�ni�ta pomi�dzy wie�e.
Na przeciwleg�ej za� kraw�dzi moczar�w zamykaj� horyzont wysokie, poro�ni�te sosnowym lasem wzg�rza, nier�wne, postrz�pione jak brzeg naddartej ksi��ki. Zbocza wzg�rz s� ciemnozielone, jak g��boka to� jeziora, i tylko w jednym miejscu �yse, skaliste, z piargami wapiennego kamienia, bielej�cego w zieleni jak wysuszone w s�o�cu ko�ci. To Czartoria � ska�a wapienna z w�do�ami i rozpadlinami po nieczynnych od lat kopalniach wapienia, z czarnymi dziurami po niepotrzebnych ju� piecach do wypalania wapna. Okolica pusta, ponura, nieurodzajna, nie zamieszkana.
Przed tygodniem na grz�skiej �cie�ce do Uroczyska postawiono tablic� z wyra�nym, czytelnym napisem: UWAGA! ROBOTY NAUKOWO-BADAWCZE. NIE ZATRUDNIONYM WST�P WZBRONIONY. W trzy dni p�niej w s�siedztwie ziemnego kopca na wysepce zbudowano d�ugi, drewniany barak, w kt�rym opr�cz poka�nego pomieszczenia na skrzynie z eksponatami naukowymi s� jeszcze dwie sypialnie, kuchnia, jadalnia oraz dwa oddzielne pokoiki dla personelu naukowego. Uroczysko nosi teraz oficjaln�, urz�dow� nazw� � STACJA ARCHEOLOGICZNA, a pisane st�d listy profesor Nemsta stempluje pod�u�na piecz�tk�: STACJA ARCHEOLOGICZNA NA UROCZYSKU; POCZTA OPORNA.
W jednej sypialni w baraku mieszkaj� studenci, w drugiej studentki wydzia�u archeologicznego, przyby�e tu na wakacyjn� praktyk�; jeden pokoik dziel� mi�dzy siebie doktorzy Narkusji i Nietajenko, a drugi ja i profesor Nemsta, kierownik Stacji Archeologicznej. A poniewa� i moje nazwisko zaczyna si� na N, kt�ry� ze student�w zd��y� ju� na drzwiach wej�ciowych do baraku napisa� kred�: �N4�.
Profesor Nemsta, m�j serdeczny przyjaciel, obieca� mi, �e na Uroczysku b�d� obecny przy rozkopywaniu prehistorycznego kurhanu � czyli owego kopca. Czy to jednak na pewno kurhan? I czy znajdzie si� w nim rzeczywi�cie co� interesuj�cego?
� Zabierzemy na Uroczysko sporo fachowych ksi��ek � obiecywa� mi profesor Nemsta, zach�caj�c do udzia�u w pracach swojej ekipy. � Do roboty nie b�dziemy ci� zap�dza�. Poczytasz sobie, porozmawiasz, pouczysz si� archeologii, a to na pewno ci si� przyda. Zwiedzisz now� okolic�, b�dziesz miesi�c na �wie�ym powietrzu. Jed�, jed� z nami! Nazbierasz tam mo�e wiele ciekawych legend, zobaczysz wspania�� budowl� roma�sk�. No i b�dziesz �wiadkiem odkrycia prehistorycznego kurhanu.
Archeologia. To od niej zacz�a si� moja mi�o�� do �staro�wiecczyzny�.
By�em wtedy � jak wspomina�em � studentem historii sztuki na uniwersytecie, a do ma�ego stypendium dorabia�em sobie prac� w redakcji jednego z dziennik�w. Pisa�em przewa�nie o wystawach nowoczesnych obraz�w i wsp�czesnych awangardowych rze�bach. Ale tak si� z�o�y�o, �e pewnego dnia do redakcji zatelefonowano z wiadomo�ci� o ciekawych odkryciach dokonanych przez archeolog�w we wsi Janis�awice w okolicach Skierniewic. Redaktor naczelny akurat nie mia� pod r�ka �adnego z do�wiadczonych dziennikarzy, wi�c w�a�nie mnie wys�a� do Janis�awic, abym napisa� reporta� o pracy archeolog�w. Nie mog�em mu odm�wi�, je�li chcia�em dalej dorabia� sobie prac� w gazecie.
W Janis�awicach pokazano mi odkopan� poza wsi� niedu�� jam�, w kt�rej na wznak le�a� szkielet nieboszczyka. Popatrzy�em na szkielet, na jam� grobow�, zapisa�em w notesie, jak to wszystko wygl�da, wymieni�em ca�y inwentarz znaleziony w grobie. Jeden z uczonych poinformowa� mnie jeszcze, �e znalezisko pochodzi ze �rodkowego okresu epoki kamienia, z tak zwanego mezolitu (10 000-2500 lat przed nasz� er�).
I to by�o wszystko, ca�y m�j materia� do napisania reporta�u. O ma�o nie rozp�aka�em si� z rozpaczy tam w Janis�awicach, nad grobem cz�owieka z mezolitu.
Rozpacz moja musia�a by� jednak tak widoczna, a wygl�d tak smarkaczowaty, �e ulitowa� si� nade mn� jeden z cz�onk�w ekipy � w�a�nie Nernsta, w�wczas ju� profesor. Odprowadzi� mnie na bok i opowiedzia� o warunkach, w jakich �y� �w cz�owiek, o �wczesnym klimacie Polski, o przyrodzie epoki kamiennej.
Napisa�em. Reporta� nie wyszed� nadzwyczajnie, lecz �uszed��, to znaczy wydrukowano go bez specjalnych poprawek. Poszed�em potem do Nemsty i serdecznie mu podzi�kowa�em. Pozna�em wtedy jego ogromny gabinet w muzeum archeologicznym, gdzie z pozoru bez �adu i sk�adu na pod�odze, na niezliczonej ilo�ci p�ek, p�eczek i stoliczk�w wala�y si� ksi��ki, szcz�tki glinianych garnk�w, misek, przer�ne skorupy, jakie� stare ostrogi, monety, po�amane miecze i setki innych przedmiot�w nie znanego mi pochodzenia i przeznaczenia. Tego dnia odkry�em w sobie utajon� dot�d sk�onno�� do staro�wiecczyzny. Poczu�em si� w tym pokoju dobrze, jak nigdzie indziej, a s�uchaj�c opowiada� Nemsty o jego skorupach i garnkach � by�em prawie szcz�liwy.
Nemsta nale�a� do ludzi niezwyk�ych. Na przyk�ad, nigdy nikomu nie okazywa� swej wy�szo�ci, wyp�ywaj�cej z posiadania ogromnej wiedzy archeologicznej. Z lud�mi, o kt�rych s�dzi�, �e s� warto�ciowi lub ich po prostu lubi� � �atwo przechodzi� na �ty�. By� mo�e to on pierwszy odkry� we mnie mi�o�� do staro�wiecczyzny, a tak�e domy�la� si�, �e mam �y�k� detektywistyczn�. Prawdopodobnie dlatego, gdy zacz�y si� jego k�opoty zwi�zane z dzia�alno�ci� �diab�a Kuwasy� zaprosi� mnie na Uroczysko, abym � jak to wyja�ni� � m�g� napisa� artyku� do gazety o pracy archeolog�w. W rzeczywisto�ci jednak, jak s�dz�, szuka� u mnie pomocy w walce z k�opotami, jakie wynik�y ju� na pocz�tku prac wykopaliskowych. Czy mog�em mu odm�wi�?
Przed wyjazdem na Uroczysko kupi�em w mie�cie gruby notes oprawiony w niebieskie p��tno. Notes zawiera prawie dwie�cie kartek, lecz w czasie tych dni zapisa�em dopiero jedno nazwisko. I �eby zaj�o wi�cej miejsca, nagryzmoli�em je wo�owymi literami: BACHURA, a obok postawi�em znak zapytania i narysowa�em ma�ego cz�owieczka z �ebracz� torb� na ramieniu i madejow� maczug� w r�ku.
Po nocnej przygodzie z dziadem-zielarzem i po kradzie�y Nemsta obdarzy� mnie funkcj� swego zast�pcy do zapewnienia bezpecze�stwa na Uroczysku. Ale co powinno wchodzi� w zakres moich obowi�zk�w tego mi Nemsta nie wyt�umaczy�. Najprawdopodobniej sam nie wiedzia�.
Jestem wi�c zast�pc� kierownika Stacji Archeologicznej i zupe�nie nie orientuj� si�, co pocz�� z tym fantem. Przypuszczam, �e powinienem dba� o to, aby wypadki kradzie�y rzeczy nale��cych do naszej ekipy nie powt�rzy�y si� wi�cej. Ma�o tego. Powinienem r�wnie� wykry� sprawc� kradzie�y i chroni� badania na Uroczysku przed jakimikolwiek pr�bami ich przerwania. Zadania trudne, prawda? Ale bardzo frapuj�ce. I je�li si� we�mie pod uwag�, jak bardzo nudzi�em si� przez owe pierwsze dni pobytu na Uroczysku, b�dzie rzecz� jasn�, dlaczego bez najmniejszego protestu przyj��em jednak od Nemsty t� �godno��.
Pierwsze, co uczyni�em na nowym stanowisku, to zawita�em na posterunek w odleg�ym o cztery kilometry Przyg�owie. Zawiadomi�em o kradziezy narz�dzi, poda�em dok�adny ich opis. Ale z�odzieje na pewno doskonale je ukryli. Nie wierz�c zreszt� w szybkie odzysaknie straty Nemsta postanowi� pojecha� samochodem do miasta i zakupi� nowe �opaty, szulelki, sita.
Milicjanci odnie�li si� z powag� do zawiadomienia. Obiecali nawet, �e zjad� na Uroczysko, �eby dokona� tak zwanej wizji lokalnej. Gdy odchodzi�em z posterunku, zalecili naszej ekipie wi�ksz� przezorno�� i ostro�no��.
� Macie jakie� obawy? Jakie� podejrzenia? � zapyta�em gor�czkowo.
Nie byli skorzy do wyja�nie�.
� Nie, nie � wykr�cali si� og�lnikowo. � Ale sami pewnie wiecie, co ludzie gadaj� o tych skarbach na Uroczysku. Znacie chyba ludzi? Niejednego tam na pewno dr�czy ta historia ze skarbami. Niejeden spa� nie mo�e z zawi�ci, �e to wy, a nie on, wygrzebie je z kopca.
No tak, na pewno maj� racj� ci milicjanci.
� I w og�le b�d�cie ostro�ni, nie pozostawiajcie baraku otwartego ani na chwil�, a w nocy lepiej by by�o, �eby kt�ry� z was czuwa�.
Wiec jednak boj� si� czego�, maj� jakie� podejrzenia? Spr�bowa�em �przycisn�� ich do muru�, dr�czy�em pytaniami. Ale na pr�no.
Wr�ci�em na Uroczysko, postanawiaj�c mie� uszy i oczy na wszystko otwarte.
Na drodze ko�o kolegiaty napotka�a mnie �Ifa� Nemsty. Profesor by� z�y, �pieszy� si� i przystan�� tylko na chwil�, �eby zawiadomi� mnie, �e na noc na pewno nie zd��y wr�ci� na Uroczysko.
� Wyobra� sobie, �e w tym powiatowym miasteczku ko�o nas dosta�em tylko �opaty. Po szufelki, sito i po reszt� potrzebnych narz�dzi musz� jecha� chyba do Warszawy. O Bo�e, jak si� nam tu nic nie szykuje! � z�o�ci� si�. � Zobaczysz, czeka nas tu istna katorga.
� Co znowu? Co si� sta�o?
� Przecie� na Uroczysku mamy nie tylko pracowa�. Je�� te� trzeba. Jest tu nas jedena�cie os�b. A �wie�ym powietrzem nikt �o��dka nie nape�ni.
� Nie masz pieni�dzy na wy�ywienie ekipy?
� Pieni�dze s�. Ale b�d� tu m�dry i kup jedzenie. Nikt w okolicznych wsiach nie chce nam nic sprzeda�. W�a�nie je�dzilem teraz, prosi�em. ��niwa nied�ugo, na �niwa chowamy� � t�umacz� si� ludzie i nie chc� sprzeda� ani mas�a, ani jajek. �niwa �niwami, ale �e jest w tym troch� z�ej woli, troch� Kuwasowej z�o�liwo�ci, to wi�cej ni� pewne. Czekaj� nas wi�c cz�ste podr�e do miasta po �ywno��. Pi�tna�cie kilometr�w drogi. Weso�a perspektywa, co? Dobrze chocia�, �e mam ten samoch�d. No bywaj! A uwa�aj, �eby znowu Kuwasa czego nie zmalowa�. Tyle dni jeste�my ju� na Uroczysku, a jeszcze nawet palcem nie pogrzebali�my w kurhanie.
Kiwn�� mi g�ow� i odjecha�, szeroko rozpryskuj�c na drodze wielkie t�uste od gliny ka�u�e wody.
Studenci z naszej ekipy zupe�nie si� nie przejmuj� brakiem narz�dzi. Ugotowali obiad, wydeptali na Uroczysku boisko, wbili przytaszczone sk�d� s�upy i graj� w siatk�wk�. Tylko doktorzy Narkuski i Nietajenko s� w zwarzonych humorach. Od po�udnia ju� siedz� na czubku kurhanu, od czasu do czasu �ledz� oczami przelatuj�ce po niebie pary kaczek krzy��wek i od czasu do czasu k��c� si� ze sob�.
A tymczasem niebo nagle wypogodzi�o si�. Z rana by�o m�g�awe bezbarwne, jakby kto� mleka nala� do wody. Teraz za� sta�o si� niebieskie, a� turkusowe. S�o�ce przyda�o barw zieleni na ��kach i mokrad�ach. W jego blasku nawet mroczne zwalisko kolegiaty zyska�o weselszy, ja�niejszy wygl�d.
ROZDZIA� TRZECI
PIERWSZA KARTKA Z NOTESU � K��TNIA DOKTOR�W � SIATK�WKA I KOMPROMITACJA � �BABIE LATO� � 32 ALBO 35, CZYLI NOCNA WYCIECZKA DO �REDNIOWIECZNEJ �WI�TYNI � ZAGADKA STAREJ KOLEGIATY � DZIWAK � SZPONY DIAB�A KUWASY
W moim notesie dotychczas figuruje tylko jedno s�owo �Bachura� i pokraczny rysunek cz�owieka z madejow� maczug�. Denerwuje mnie �wiadomo��, �e tyle jeszcze w brulionie czystych, nie zapisanych kartek. Z nud�w nakre�li�em kilka kr�tkich charakterystyk uczestnik�w naszej ekipy. A wiec:
PROFESOR STEFAN NEMSTA � lat 41. Wysoki, szczup�y, z czarn� br�dk�. Po co nosi te brod�? My�l�, �e dla powagi. Kiedy zosta� profesorem, mia� 38 lat i wstydzi� si� troch� swego m�odzie�czego wygl�du.
DR JAN NARKUSKI � lat 50. Kawaler (�stary�?). Podobno wielki znawca archeologii i historii sztuki. Ma pucu�owat� twarz o lekko r�owym odcieniu jakby po odmro�eniu, ale barwa ta wynika chyba raczej ze sk�onno�ci do t�ustego jedzenia.
DR MIKO�AJ NIETAJENKO. Pochodzi z Wile�szczyzny. Opublikowal prace o egipskich wykopaliskach.
Opr�cz tych trzech naukowc�w do naszej ekipy nale�� jeszcze dwie dziewczyny: blondynka Irena jest asystentk� Nemsty, Hanka � brunetka z warkoczami � studiuje na IV roku archeoloii. Po IV roku jest r�wnie� Henryk S., wysoki dryblas ostrzy�ony na �zero�. Poza tym w ekipie jest czterech student�w, kt�rzy dopiero uko�czyli pierwszy rok studi�w. Nazywaj� ich �smarkaczami�, ale i ja jestem w ich wieku. Z racji swej m�odo�ci i sk�pego zasobu wiedzy trzymaj� si� na uboczu. Zreszt� s� zapami�ta�ymi bryd�ystami, a �e jest ich akurat czw�rka i maj� sporo wolnego czasu wystarczaj� sobie sami.
Wraz ze mn� ekipa liczy jedena�cie os�b.
Tymczasem najbardziej zajmuj�cy wydaj� mi si� obydwaj doktorzy. S�ysza�em o nich opinie, �e s� k��tliwi. Nieprawda. K��c� si� czesto, ale tylko ze sob�. K��c� si� ze sob� w�a�ciwie bez przerwy, nami�tnie i nieustannie. Z byle jakiego powodu. O drobiazgi i sprawy istotne, o g�upstwa i zagadnienia wielkiej wagi, o codzienne drobnostki i problemy zawodowe, o kury i naukowe hipotezy. Ale czy mozna nazwa� ich k��tliwymi, skoro k��c� si� ze sob� nie sprzeczaj�c si� z nikim innym?
A kiedy� podobno �yli w idealnej zgodzie. Opowiada� mi Nemsta, �e przed kilkoma laty Narkuski i Nietajenko byli najserdeczniejszymi przyjaci�mi. Nawet jak�� prac� naukow� wsp�lnie pisali. Jak twierdz� ludzie z�o�liwi, ta sielanka mi�dzy obydwoma doktorami trwa�a tak d�ugo, dop�ki podczas pewnej wycieczki archeologicznej nie posadzono obu w wiejskiej cha�upie na jednej �awce i nie kazano im je�� z jednej miski. Od tej chwili przyja�� ich prys�a.
Historyjka zakrawa raczej na anegdotk� i nie trzeba jej bra� powa�nie. Ale fakt faktem, �e w ich obecnej k��tliwo�ci jest co� dziwnego, i zastanawiaj�cego. Oto na przyk�ad, gdy pisa�em w brulionie ich chakterystyki, siedz�c przy stole w pokoju baraku � widzia�em przez otwarte okno obydwu doktor�w usadowionych na czubku kurhanu i dokonywajacych burzliwej wymiany pogl�d�w. Niedawno sk�d� przyszli. Kucn�li na kurhanie zapewne z zamiarem rozkoszowania si� z pi�knem s�onecznej pogody. Wytrzymali w spokoju mo�e pi�� a najwy�ej dziesi�� minut. Kt�ry� z nich zrobi� jak�� uwag�. Drugi zaprzeczy� mu. I oto od p� godziny sprzeczaj� si� ze sob�, wymachuj�c r�kami. Narkuski jest jeszcze bardziej czerwony ni� zwykle. Nietajenko t�umaczy mu co� �agodnie i �piewnie. Przez otwarte okno wraz z wilgotnym zapachem mokrade� dolatuje do mnie prawie ka�de s�owo k��tni.
� Pami�tasz, co Nemsta wygrzeba� w starych dokumentach? Zamys� budowy kolegiaty na pewno powsta� na zje�dzie u ksi�nej Salomei. By� na tym zje�dzie i Aleksander, biskup p�ocki � hamuj�c gniew stara si� wyt�umaczy� Nietajence. � A je�li by� i biskup Aleksander, to przypuszczasz, �e nie wtr�ci� swoich trzech groszy w budow� kolegiaty?
� Nie musia� wtr�ca�. Sami go poprosili o rad� � zgadza si� Nietajenko. � Ju� wtedy chyba s�awny by� ze swych mazowieckich budowli. Czcigodny mistrz Kad�ubek3 raczy� nazywa� je �bazylikami�. Zgadzam si� z tob� co do biskupa Aleksandra. Ale nie lubi� tej twojej �wp�ywomanii�. Jak biskup Aleksander, to u ciebie zaraz nadre�skie wp�ywy. Twierdz�, �e w kolegiacie nie ma �adnych wp�yw�w nadre�skiego budownictwa. Ot co!
Narkuski a� podskoczy� na czubu kurhanu.
� Wp�ywomania? Wp�ywomania? Patrzcie na tego archeologa. Tu nie archeologiem trzeba by�, lecz historykiem sztuki. Nie o wp�ywy mi chodzi, tylko o analogi� z nadre�skimi ko�cio�ami. Udowodni� ci zaraz.
� A udowadniaj, udowadniaj! � machn�� r�k� Nietajenko.
� Dokonajmy najpierw rozbioru planu kolegiaty. Co jest dla niej najbardziej charakterystyczne? Obecno�c zachodniej empory i treflowe4 rozwi�zanie cz�ci wschodniej. Trzy absydy5 i dwie baszty. Taki w�a�nie uk�ad jest prze�ytkiem karoli�skiego okresu6, w kt�rym plan ten jest bardzo typowy. Chcesz przyk�ad�w? Prosz� bardzo: ko�ci� �w. Cyriaka w Gernrode7, opactwo St. Gallen, katedra kolo�ska, katedra w Hildeshemi, ko�cio�y w Drubeck, Huyseburg, Ratyzbonie, Bambergu, Wormacji, katedry w Verdun, Nevers, Garde Adhemar, La Marche...
Z trzaskiem p�k� mi grafit w o��wku i pi�kne przem�wienie Narkuskiego nie zosta�o do ko�ca uwiecznione w brulionie. Zanim za� zatemperowa�em o��wek, Nietajenko wyskoczy� z nowym argumentem przeciw Narkuskiemu.
� A triforia?8 To� to, bracie, co� zupe�nie odmiennego w tej kolegiacie ni� w pozosta�ych roma�skich budowlach. W Polsce s� tylko dwa wypadki zastosowania empor bocznych w charakterze trifori�w. Raz w ko�ciele �w. Andrzeja w Krakowie, a drugi raz w Ko�cielcu pod Proszowicami. Tutejszy wypadek to zupe�nie co� nowego i odmiennego. W �eb bierze ca�a ta twoja Nadrenia. Chcesz si� przekona�? Chcesz? To prosz� ci� bardzo, jeszcze raz mo�emy p�j�� do kolegiaty.
Poszli. Zaiste, zaimponowa�a mi i erudycja obydwu naukowc�w, i ich zapa�, z jakim uzasadniali swe pogl�dy.
Przed wieczorem �smarkacze� zaprosili mnie do gry w siatk�wk�. Broni�em si� jak mog�em. T�umaczy�em, �e sportem si� nie interesuj�, �e nie uprawiam �adnej sportowej dyscypliny, �e w og�le jestem w tych sprawach wielkim �lamazar�. Nie dali wiary. No, ale wkr�tce musieli jednak uwierzy�. Gra�em �le. Fatalnie. Dru�yna, w kt�rej uczestniczy�em, trzykrotnie straszliwie przegra�a. I to przeze mnie � jestem tego w pe�ni �wiadomy. Szkoda, �e nie tylko ja. Asystentka Nemsty, pi�kna, wysoka blondynka, o�wiadczy�a g�o�no pogardliwie wydymaj�c wargi.
� Pan redaktor to prze�ytek. Mo�na by� i dobrym naukowcem i jednocze�nie wysportowanym cz�owiekiem, mo�na by� i redaktorem, intelektualist�, i dobrze gra� w siatk�wk�. Tylko kiedy� naukowcy i intelektuali�ci wygl�dali jak zasuszone mumie. Je�li pan r�wnie dobrze pisze swe artyku�y jak gra w siatk�wk�, to... wsp�czuj� jego redakcji.
Na Uroczysku nazywano mnie �redaktorem�, cho� w redakcji pracowa�em tylko dorywczo, zaj�ty studiowaniem historii sztuki. Lecz tak mnie przedstawi� Nemsta i odt�d nosi�em redaktorski tytu�. Nie oponowa�em przeciw temu, gdy� � jak s�dzi�em � tytu� �w dodawa� mi powagi i znaczenia.
Dotkn�y mnie jednak s�owa asystentki profesora Nemsty, kt�ra lekcewa��co wyra�a�a si� o moich sportowych umiej�tno�ciach. Niestety nie mia�em argument�w, aby je odeprze� lub znale�� dla siebie jakie� usprawiedliwienie. Rzeczywi�cie, bardzo ma�o interesowa�em si� sportem i sprawno�ci� swego cia�a. O wiele bardziej poci�ga�y mnie ksi��ki, przede wszystkim te dotycz�ce historii sztuki. Bardzo chcia�em jej zaimponowa� swoj� wiedz� w tej dziedzinie, lecz j� w tej chwili ta sprawa zdawa�a si� ma�o ciekawi�.
�a�owa�em tego. To by�a � a raczej jest bardzo pi�kna dziewna, a ja � co od pewnego czasu odkry�em mam przedziwn� s�abo�� do �adnych kobiet.
Och, jakie� ta dziewczyna ma pi�kne w�osy! O barwie starego z�ota lub z�otawego miodu. Jest przez t� barw� swych w�os�w taka jaka� jesiennie z�ota, jesienna jak babie lato, cho� zwykli�my to ostatnie kojarzy� raczej ze staro�ci�, z siwizn�.
�Babie Lato � pomy�la�em � jakie to �adne imi� dla dziewczyny...�
D�ugo nie k�ad�em si� spa�. Pr�bowa�em czyta� zalecon� mi przez Nemst� ksi��k� o archeologii, lecz jej naukowa m�dro�� nie bardzo jako� przenika�a do mej g�owy. P�n� noc� wr�cili z kolegiaty obydwaj doktorzy i w swym pokoju oddzielonym ode mnie cienk� �ciank� z desek ko�czyli sp�r rozpocz�ty na kurhanie.
Na dworze trwa�a letnia, pogodna noc. W ci�gu dnia woda w moczarach zd��y�a si� ju� nagrza� od s�o�ca i paruj�c otacza�a wsepk� delikatnym woalem, mgie�k�. Du�y troch� nadgryziony ksi�yc uczepi� si� jednej wie�y kolegiaty, o�wiecj�c Uroczysko rt�ciowym blaskiem. Nie niepokoi� nocy najl�ejszy wiaterek; za otwartym oknem milionowe plemi� �ab ha�a�liwie komentowa�o swe nocne sprawy. Ich rechot to przycicha�, to zn�w pot�nia�, jakby oddala� si� i przybli�a�, dr��cy, podobny do �le chwytanej przez g�o�nik faki radiowej. Obok mnie na stole skwiercza� knot �naft�wki�, a za cienk� �cian� toczy� si� sp�r doktor�w przyt�umiony �abim wrzaskiem.
W pewnej chwili Nietajenko prawie krzykn��:
� Daj� s�owo, trzydzie�ci dwa kroki. Daj� naj�wi�tsze s�owo honoru. Mog� i�� o zak�ad!
� S�owo? S�owo honoru? A jak przegrasz zak�ad?
� To strac� honor!
� Ju� go straci�e�. Bo i ja mierzy�em krokami. Trzydzie�ci pi�� krok�w d�ugo�ci. Straci�e� honor, Nietajenko!
� Tylko si� nie denerwuj, braciaszku.
� Trzydzie�ci pi�� krok�w. Chcesz si� przekona�?
� Cho�by zaraz, bracie... powiedzia� �piewnie Nietajenko.
Szurn�o szybko odsuwane krzes�o, potem skrzypn�y drzwi w pokoju doktor�w, za�omota�y ich kroki na korytarzu i trzasn�y drzwi wyj�ciowe naszego domostwa
Spojrza�em na zegarek. Dochodzi�a jedenasta w nocy. O tak p�nej porze Nietajenko i Narkuski wyw�drowali z Uroczyska. Ale dok�d? Dok�d i po co poszli? Odezwa�a si� we mnie ciekawo�� i g�os obowi�zku. Pod nieobecno�� Nemsty odpowiadam przecie� za bezpiecze�stwo obydwu naukowc�w.
Na szcz�cie nie by�em jeszcze rozebrany do snu. Okno na Uroczysko sta�o otworem. Wyskoczy�em przez nie, �eby nadrobi� czas stracony przez namys�y. Po�piech ten by� jednak zbyteczny. Doktorzy odeszli dopiero kilkana�cie krok�w i w�a�nie wst�pili na �cie�k� wiod�c� do kolegiaty. W �wietle ksi�yca wyra�nie widzia�em ich czarne sylwetki, z kt�rych jedna, ni�sza i grubsza (Narkuski), gwa�townie gestykulowa�a. Zapewne r�wnie gwa�townie pada�y i s�owa, ale g�uszy� je nieustanny harmider �abich g�os�w.
Naukowcy poszli �cie�k� a� do ko�ca moczar�w i zatrzymali si� na wzg�rzu obok kamiennego murku ogradzaj�cego cmentarz wok� kolegiaty. W�drowa�em za nimi krok w krok, oddalony o jakie� dwa silne rzuty kamieniem. Gdy stan�li, i ja tak�e przystan��em na �cie�ce i kucn��em, aby mnie nie zauwa�yli. Kto wie bowiem, czy nie zamy�lali ukry� w tajemnicy swej nocnej wycieczki? Nie chcia�em zas�u�y� sobie na miano intruza.
Weszli do kolegiaty. Po co? Czego tam szukaj�?
Co si� w nogach pobieg�em do cmentarnego muru. By� niski. Mi�dzy kamieniami wykruszy�a si� gdzieniegdzie spajaj�ca je zaprawa. W�o�y�em czubek buta w szczelin�, chwyci�em si� palcami za kraw�d�, hyc, i jest si� kolanami na murze.
A teraz co? Gdzie s� doktorzy? O, s�, s�! Stoj� przy �cianie kolegiaty, w jasnej smudze padaj�cego z tej strony ksi�ycowego blasku.
Rozmawiaj� dosy� d�ugo. Teraz robi� kilka krok�w, a� do naro�nika kolegiaty. A teraz Nietajenko maszeruje wzd�u� jednej �ciany r�wnym, odmierzonym krokiem jak na paradzie wojskowej. Doszed� do nast�pnego naro�nika i przystan��. Zbli�a si� do niego Narkuski. Wywi�zuje si� sprzeczka, Narkuski wymachuje r�kami.
Z kolei Narkuski przemierza r�wnym krokiem �cian� kolegiaty. Uczyni� to i kr�ci g�ow� jakby bardzo zdziwiony. Wreszcie wzrusza ramionami i obydwaj przechodz� na drug� stron�, gin�c mi z oczu za naro�nikiem prostok�tnej wie�y. Nie pozostaje mi nic innego jak zeskoczy� z murku i ostro�nie posun�� si� za nimi. Na cmentarzu rosn� roz�o�yste lipy, a pod samym murkiem krzaki bzu. W cieniu bz�w i grubej lipy znowu niewidzialny dla Nietajenki i Narkuskiego swobodnie mog� ich obserwowa�.
Nie dzieje si� tu nic nowego. Narkuski przemierza �cian� krokami, potem robi to samo Nietajenko. Teraz obydwaj chwytaj� si� pod r�ce i id� wolno wzd�u� kamiennej �ciany...
Umilk�y nagle �aby na mokrad�ach. Cisza, �e a� w uszach d�wi�czy.
� Jedena�cie... dwana�cie, trzyna�cie... czterna�cie... pi�tna�cie... � s�ysz�, jak doktorzy licz� swe kroki.
� Dwadzie�cia osiem... dwadzie�cia dziewi��.. trzydzie�ci... trzydzie�ci pi��! � krzyczy z triumfem Narkuski, gdy dochodz� do naro�nika.
Przez chwil� milcz�, jakby czym� bardzo zaskoczeni. Zafrasowany Nietajenko drapie si� w g�ow�. I obydwaj naukowcy wybuchaj� g�o�nym �miechem. Narkuski klepie Nietajenk� po plecach i grzmi swym grubym, podziemmym g�osem:
� Jak Boga kocham. Nietajenko, obydwaj mamy racj�. Zwariowa� mo�na z t� kolegiat�. Upiera�e� si�, �e ma trzydzie�ci dwa kroki d�ugo�ci � mia�e� racj�.
� Oszale�, osznle� mo�na, braciaszku... � ci�gle jeszcze zdziwiony potakuje Nietajenko
� Odmierzyli�my d�ugo�c wzd�u� p�nocnej �ciany: trzydzie�ci dwa kroki. Odmierzyli�my wzd�u� r�wnoleg�ej do niej �ciany po�udniowej: trzydzie�ci pi��. I b�d� tu m�dry.
� A wiesz, co to znaczy? �e kolegiata pozbawiona jest odpowiednich proporcji. Rozumicsz? Roma�ska kolegiata, cud architektury, klejnot naszego budownictwa � pozbawiony w�a�ciwych proporcji! Wychodzi, �e budowali j� nie mistrzowie, ale jacy� partacze � oburza si� Nietajenko.
I w tym oburzeniu wt�ruje mu Narkuski, po raz pierwszy zgodny z Nietajenk�.
� Skroili t� kolegiat� jak krawiec-brakor�b spodnie. Jedna nogawka d�u�sza, druga kr�tsza. Jeden bok d�u�szy, drugi kr�tszy.
I to ju� ca�a tajemnica? Wi�c po to wyszli noc� z Uroczyska? Wyznaj�, �e by�em bardzo rozczarowany. Oczekiwa�em jakich� frapuj�cych zagadek, tajemnic. A tu masz. Oni po prostu pok��cili si� o wymiary.
Ale oburzenie doktor�w jest kr�tkotrwa�e. Pierwszy Nietajenko zwraca Narkuskienui uwag�:
� No, braciaszku, czy nie jeste�my zbyt pochopni? Brakoroby, partacze, tego owego. Partacz nie postawi�by tak pi�knej budowli. Mistrzowie to robili. I nie lada jacy! Brak odpowiednich proporcji? Z symetri� budynku krucho? Tak. Ale o nieudolno�� trudno ich pos�dzi�. Wi�c je�li nieudolno��, to w tym b��dzie jest jaki� sens, rozumiesz?
Pomedytowali jeszcze chwil� u zamkni�tych drzwi kruchty i pow�drowali z powrotem na Uroczysko.
...Mocno, mdl�co pachn� kwiaty lip wok� kolegiaty. Doktorzy odeszli ju� chyba tak daleko, �e i ja m�g�bym zabra� si� do powrotu? Na moczarach g�o�no zaskrzecza� jaki� nocny ptak...
Drgn��em przestraszony i odskoczy�em o krok. Co to? Kto zacz?
Tu� ko�o mnie pojawi� si� jaki� cz�owiek. Niski, stary, w wojskowej rogatywce na g�owie i w p�aszczu wojskowym zarzuconym na ramiona. Podszed� niespodzianie, bo wysoka trawa na cmentarzu jak mi�kki dywan t�umi�a odg�os krok�w.
Dostrzeg� m�j przestrach i za�mia� si�. Chcia� mnie mo�e �miechem uspokoi�, ale �miech jego by� nieprzyjemny, podobny do bulgotu wrz�cej wody.
� Na Kuwas� pan tu czekasz? Na diab�a Kuwas�? Nie przyjdzie. Dzi� nie przyjdzie. W ksi�ycow� noc nie przychodzi. W przesz�e lato letnik�w mia�em. Lato� jako� nie przyjechali. Za drogo im u mnie by�o. Za drogo? Izba du�a, weranda. M�wi�em im o Kuwasie. P� miesi�ca co noc tu wychodzili czeka�. I nie przyszed�. Ksi�yc �wieci�. Jemu wicher potrzebny, zawierucha...
Co to za dziwak? M�wi szybko, nerwowo, jakby troch� nieprzytomnie. Mo�e wariat?
Podszed� bli�ej i skubn�� palcami r�kaw mojej marynarki.
� To nieprawda, �e Kuwas� zabili. Kto to s�ysza�, �eby diabe� zdech� od uderzenia k�onicy. Hi, hi, hi... � znowu zabulgota� �miechem.
Cofn��em si� o krok. Nie zrazi� si� tym. Chwyci� mnie palcami za r�kaw i przytrzyma�.
� �ona gada: �Zdech� tw�j Kuwasa, zdech��. Nieprawda, panie! �yje! Przychodzi tutaj. Tylko w wichur�, w zawieruch�...
Odetchn��em z ulg�. Wariat, kt�ry ma �on�, nie jest chyba takim wariatem, co to rzuci si� na cz�owieka i udusi. A mo�e ta �ona to te� wariacki wymys�? Noc, naukowcy s� ju� na pewno na Uroczysku, krzyku o pomoc nie us�ysz�, najbli�sza zagroda wioski o p� kilometra. Co pocz�� z tym wariatem? Zamierza�em wyszarpn�� mu z palc�w r�kaw, ale powstrzyma�em si�. Z wariatami trzeba podobno spokojnie i boja�ni nie okazywa�. Znowu zacz�� gada� jak nakr�cony, szybko i nieprzytomnie:
� Kuwasa nie jest straszny. O nie. Tak tylko powiadaj�. �eby nastraszy�. On weso�y. Wino lubi, w�dk�. Jak wypije, to figle wyprawia. Ogniki na bagnach rozpali, w b�ocko pijanego wci�gnie. W latosim roku na wiosn� Plaskot� utopi�. Z wozem, z ko�mi, bo z lasu noc� jecha� z drewnem, a u le�niczego za du�o wypi�. Ale teraz to Kuwasa ju� spokojny. �artuje tylko. Dawniej, dawniej panie, to by� straszny diabe�. Jak si� roze�li�, to powiadaj� starzy ludzie, bez ca�� zim� jedna zadymka by�a. On w tym wichrowym wirze ta�czy�, wywija� i pohukiwa�. Ch�op�w po pysku pra�.
... Od rzeczy gada? Czy jest jednak jaki� sens w tym gadaniu?
� Kuwasa teraz spokojny, panie. A bywa� inny. Odmieniec by�. Tego tu ko�cio�a si� boi. Ko�ci� nasz stary, i pi��set lat mu za ma�o. Ale Kuwasa starszy, panie. Dawniej towszystko by�o Kuwasy. Te pola, bagniska, ca�e to b�oto i Uroczysko. Jednego razu, powiadaj�, tak strasznie si� opi�, �e przez trzy lata w dziurze pod korzeniami drzewa na Czartorii le�a� nieprzytomny, A w tym czasie ludzie tu na skraju bagien ko�ci� zacz�li stawia� z kamienia. Ockn�� si� Kuwasa, wylaz� spod korzeni, we �bie mu si� kr�ci od pija�stwa. Patrzy po swoim pa�stwie, a tu ko�ci� ju� prawie ca�kiemzbudowali. �ciany pod dachem, dwie wie�e z kamienia. Roze�li� si�, organista piana mu mord� wyst�pi�a. Rozhula� si�, rozw�cieczy�, pioruny wali�y po niebie, jakby si� ziemia dar�a na strz�py. Doskoczy� Kuwasa do �ciany ko�cio�a, wbi� pazury w kamienie wie�y. A �apy mia� tak roz�arzone z�o�ci�, �e jak dotkn�� zimnego kamienia, to tylko zasycza�o i para buchne�a. Chcia� obali� ko�ci�. Ale za s�aby by� po pija�stwie. Nie da� rady. Tylko w kamieniu �lad po jego ognistych pazurach si� osta�. Widzia�e� pan te �lady?
Przecz�co pokr�ci�em g�ow�. W�wczas m�j dziwny rozm�wca chwyci� mnie silniej za r�kaw i poci�gn�� do jednej z wie� kolegiaty.
� O tu! Widzisz pan? Raz, dwa, trzy... Dziesi�� pazur�w zna� na kamieniu. Ale nie poradzi� obali� ko�cio�a i od tych p�r wstydzi si� troch� ludzi. Wstydzi si�, �e niby taki s�aby. Ju� mniej si� ludziom na oczy pokazuje, mniej im z�o�ci robi, gdzie� tam w swoich dziurach zalewa robaka...
Przyjrza�em si� dok�adniej wskazanemu miejscu. Rzeczywi�cie, jakby �lady pazur�w czy szpon�w odbite w kamieniu naro�nika po�udniowej wie�y. G��bokie, pod�u�ne zag��bienia w du�ym bloku piaskowca, kt�rym ob�o�ono naro�niki �cian i wie�. Mo�e te �lady zrobi�o d�uto dawnego kamieniarza? Ale po co? Nie stanowi� �adnej ozdoby. Mo�e wyrze�bi� je kaprys natury? Zdarzaj� si� przecie� takie rzaczy.
I od tych p�r Kuwasa tylko noc� si� pokazuje. Ze wstydu. A czasami, jak noc jest ciemna i wichrowata, ludzie siedz� po cha�upach, Kuwasa przychodzi tu pod ko�ci�, patrzy na �lady swoich pazur�w i p�acze z �alu i ze wstydu.
� A pan widzia� kiedy p�acz�cego Kuwase? Jak on wygl�da? � zagadn��em najuprzejmiej jak potrafi�.
Wzruszy� ramionami. Pokaza� palcem swoje ucho.
� Nie s�ysz�, panie. Og�uch�em. Na wojnie by�em. Kontuzjowa�o mnie. Takie straszne nieszcz�cie, panie.
Ciekawy by�em pozna� bli�ej nieznajomego dziwaka. Tylko jak si� z nim dogada�? Zreszt� mieszka na pewno gdzie� w pobli�u, wywiem si� o niego, odwiedz�. A teraz spa�, spa�. Ca�� noc ju� chyba przeba�agani�em na cmentarzu przy kolegiacie.
Znacz�co spojrza�em na zegarek i ziewn��em szeroko, daj�c do zrozumienia dziwakowi, �e jest p�no i spa� mi si� zachcia�o. Potem poda�em mu r�k�, uk�oni�em si� mo�liwie jak najgrzeczniej i odszed�em. Na po�egnanie zasalutowa� mi, niewprawnie, przyk�adaj�c d�o� do wojskowej rogatywki.
Na bagnach wok� Uroczyska k��bi�a si� g�sta, bia�a mg�a. Przyleg�a nisko do ziemi i b�ota. Gdy powraca�em do baraku, wydawa�o mi si�, �e id� gdzie� na ogromnych wy�ynach, a u mych st�p spoczywaj� g�ste, bia�e chmury.
ROZDZIA� CZWARTY
O MATEMATYCE S��W KILKA � POCZ�TEK BADA� KURHANU � DOCINKI � PR�BUJ� ROZWIK�A� ZAGADK� KOLEGIATY � SKRYTKA � VIVE DIU VITAMQUE TUAM PERPENDE � NIE�MIA�O�� I ROZWA�ANIA � KURZE PERYPETIE NIETAJENKI � ODKRYCIE NA UROCZYSKU � DZIWNY BUDYNEK Z GRANITOWYCH KOSTEK
Egzaminu maturalnego z dw�ch przedmiot�w, z �aciny i matematyki, o ma�o nie obla�em. By�em jednak najlepszym w klasie uczniem z polskiego i historii, dlatego dzi�ki pomocy profesorskiego grona uda�o mi si� jako� uzyska� �wiadectwo dojrza�o�ci. Niech�� do �aciny i matematyki pozosta�a jednak we mnie na d�ugo, z tego te� powodu zapewne zapisa�em si� na histori� sztuki na uniwersytecie, cho� potem okaza�o si�, �e nawet historia sztuki wymaga znajomo�ci cho�by podstaw �aciny. Szczeg�lnie ta cz�� historii sztuki, kt�ra dotyczy dzie� starych mistrz�w. Do matematyki natomiast d�ugo ni mog�em si� przekona� i nawet w notatkach dotycz�cych mego domowego bud�etu, w uczelni, nawet w swych artyku�ach w gazecie wszystkie liczby pisa�em s�owami. Do dzi� moja niech�� do liczb i dzia�a� matematcznych jest tak wielka, i� niekiedy budz� si� w nocy zlany potem, �ni�c, �e jestem zn�w w szkole przed tablic� i nie mog�c rozwi�za� zadania, w straszliwym zdenerwowaniu krusz� palcami kred�, kt�ra bia�ym py�em zasypuje mi czubki but�w i spodnie...
Na Uroczysku po raz pierwszy od siedmiu lat z�ama�em zasad�, zapisuj�c w swym grubym brulionie po wycieczce do kolegiaty:
d�ugo�� �cian zewn�trznych: 31,00
29,50
grubo�� muru: 50 cm
d�ugo�� �cian wewn�trznych: 29,00
29,00
0,50 2,00 31,00
+ 0,50- 1,00- 29,00
1,00 1,00? 2,00
Obok liczby �1,00� du�y znak zapytania.
Kt�ry� to ju� z rz�du pytajnik postawi�em w notesie? Ile� jeszcze zagadek, tajemnic i niespodzianek oczekuje mnie na Uroczysku? Ale zacznijmy o wszystkim we w�a�ciwej kolejno�ci.
Bardzo wczesnym rankiem, w kilka godzin po nocnej wycieczce obydwu doktor�w, powr�ci� na Uroczysko profesor Nemsta zaopatrzony w potrzebne narz�dzia. Rzeczywi�cie, tak jak zapow