6562
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 6562 |
Rozszerzenie: |
6562 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 6562 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 6562 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
6562 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
FIRESTARTER
King Stephen
Nie spos�b powiedzie�, sk�d wybuch�y p�omienie. Nagle zap�on�y spodnie i sportowy p�aszcz, zaraz po nich stan�y w ogniu w�osy. Al cofn�� si� z krzykiem, odbi� od samochodu i zwr�ci� w stron� Nerville'a Batesa, wyci�gaj�c r�ce przed siebie. Andy zn�w poczu� mi�kki ruch ciep�a,przesuni�cie powietrza, jakby przed nosem przelecia� mu w�gielek wystrzelony z pr�dko�ci� rakiety.
Twarz Ala Steinowitza stan�a w p�omieniach.
Przez moment Al sta� nieruchomo, wrzeszcz�c w przezroczystym ca�unie ognia - i nagle jego rysy rozp�yn�y si�, stopi�y, pociek�y jak parafina.
STEPHEN KING
FIRESTARTER
Prze�o�y� Krzysztof Soko�owski
PHANTOM PRESS INTERNATIONAL GDA�SK 1992
Tytu� orygina�u Firestarter
Redaktor Wiktor Bukato
Ilustracja
� Les Edwards
Opracowanie graficzne Maria Dylis
� 1980 by Stephen King Nr i�W � Copyright for the Polish edition
by PHANTOM PRESS INTERNATIONAL
GDA�SK 1992
PRINTED IN GREAT BRITAIN
Wydanie I
NOWY JORKzALBANY
- Tatusiu, jestem zm�czona - marudzi�a ma�a, rozdra�niona
dziewczynka w czerwonych spodniach i zielonej bluzce. - Nie mo
�emy si� zatrzyma�?
- Jeszcze nie, skarbie.
By� wysoki, szeroki w ramionach; mia� na sobie znoszon� sztruksow� marynark� i zwyk�e br�zowe spodnie. Szli nowojorsk� Trzeci� Alej�, trzymaj�c si� za r�ce; szli szybko, prawie biegli. Kiedy m�czyzna obejrza� si� za siebie, zobaczy�, �e zielony samoch�d wci�� pod��a za nimi, jad�c wolno wzd�u� kraw�nika.
- Tatusiu, prosz�. Prosz�.
M�czyzna spojrza� na dziewczynk� i dostrzeg�, �e jest bardzo blada i ma podkr��one oczy. Wzi�� j� na r�ce, lecz nie wiedzia�, jak d�ugo wytrzyma jej ci�ar. On te� by� zm�czony, a Charlie nie by�a ju� tak lekka jak dawniej.
Dochodzi�a siedemnasta trzydzie�ci. Trzecia Aleja by�a zapcha
na lud�mi. Mijali przecznice z ostatnimi numerami, ciemniejsze
i mniej zat�oczone... lecz o wiele bardziej niebezpieczne. ^
Potr�cili kobiet� pchaj�c� w�zek wype�niony zakupami.
- Cholera, mogliby�cie uwa�a� - sykn�a kobieta i znik�a, wes-sana w spiesz�cy si� t�um.
Rami� zacz�o mu dr�twie�, wi�c przesadzi� Charlie na drugie.
Zerkn�� za siebie. Zielony samoch�d ci�gle jecha� w �lad za nimi,
oddalony o jakie� p� przecznicy. Wewn�trz siedzia�o dw�ch lu
dzi, a mo�e trzech. , ,-
Co mam teraz zrobi�?
Na to pytanie nie zna� odpowiedzi. Nie potrafi� zebra� my�li. By� zm�czony i czu� ogromne przera�enie. Z�apali go w najgorszym momencie i, skurwysyny, pewnie o tym wiedzieli. Jego jedynym marzeniem by�o usi��� na brudnym kraw�niku i wykrzycze� z siebie rozczarowanie i strach. Ale to niczego by nie rozwi�za�o. Jest przecie� doros�y. Musi zadba� o siebie i o Charlie.
Co mamy teraz zrobi�?
Nie mieli pieni�dzy. By� mo�e to najwi�kszy problem m�czyzn w zielonym samochodzie. W Nowym Jorku przetrwa� bez pieni�dzy. W Nowym Jorku ludzie bez pieni�dzy przestaj� istnie�, padaj� na chodnik i znikaj� z pola widzenia
Spojrza� przez rami�. Kiedy dostrzeg�, �e zielony samoch�d nieznacznie si� zbli�y�, zimny pot obla� mu plecy i ramiona. Wiedz� to, co podejrzewa�, �e wiedz� -je�li wiedz�, jak ma�o zosta�o mu pchni�cia - mog� spr�bowa� zgarn�� ich tu i teraz. Do diab�a z tymi wszystkimi lud�mi. W Nowym Jorku dopiero w�wczas kiedy co� przytrafia si� w�a�nie tobie, dostrzegasz istnienie z�a.
�Czy robili wykresy? - my�la� rozpaczliwie Andy. - Je�li robili, wiedz� i mog� ju� tylko krzycze�. Je�li robili, znaj� wz�r.
Id� dalej.
Jasne, szefie. Oczywi�cie, szefie. Dok�d?
W po�udnie poszed� do banku, bo instynktownie wyczu�, �e oni zn�w si� zbli�aj�. W banku mia� pieni�dze; dzi�ki nim mogliby z Charlie uciec, gdyby musieli. I - czy to nie zabawne? - okaza�o si�, �e Andrew McGee nie ma ju� �adnego konta w Chemical Al-lied Bank w Nowym Jorku. Pieni�dze rozp�yn�y si� w powietrzu i wtedy w�a�nie zrozumia�, �e tym razem padnie decyduj�cy cios. Czy to wszystko naprawd� zdarzy�o si� tylko pi�� i p� godziny temu?
Ale mo�e zosta�o mu jeszcze troch� pchni�cia? Tylko troch�, troszeczk�? Od ostatniego razu min�� prawie tydzie� - od sprawy z tym niedosz�ym samob�jc�, kt�ry przyszed� na regularne spotkanie Stowarzyszenia Pewno�ci Siebie i z niesamowitym spokojem zacz�� m�wi� o tym, jak zabi� si� Hemingway. Przy wyj�ciu, niby to przypadkowo, obejmuj�c potencjalnego samob�jc� ramieniem, Andy zaaplikowa� mu pchni�cie. �ywi� teraz gorzk� nadziej�, �e by�o warto. Bo wszystko wskazywa�o na to, �e on i Charlie b�d� musieli za to drogo zap�aci�. Niemal mia� nadziej�, �e mo�e echo...
Nie. Przera�ony, czuj�c obrzydzenie do samego siebie, odrzuci� t� my�l. Tego nie �yczy�by nikomu.
�Tylko troszeczk� - modli) si� cicho. - Bo�e, wystarczy tylko odrobina. Tylko tyle, by wydosta� mnie i Charlie z tej matni".
Dochodz�c do Siedemdziesi�tej Ulicy, trafili na czerwone
6
�wiat�o. Przez skrzy�owanie p�yn�� nieprzerwany sznur samochod�w, przy kraw�niku stali st�oczeni piesi, nie mo�na by�o si� ruszy�. I nagle nabra� pewno�ci, �e m�czy�ni z zielonego samochodu dopadn� ich w�a�nie tu. Je�li si� da, wezm� ich �ywcem - ale je�li co� p�jdzie krzywo, to... C�, o Charlie te� im pewnie powiedzieli.
By� mo�e ju� nawet nie chc� mie� nas �ywych. By� mo�e zdecydowali si� utrzyma� status quo. Co robisz z b��dnym r�wnaniem ? Wymazujesz z tablicy.
N� w plecy, pistolet z t�umikiem, a mo�e co� bardziej wyrafinowanego - kropla rzadkiej trucizny na ko�cu ig�y. Drgawki na rogu Trzeciej i Siedemdziesi�tej. Panie w�adzo, ten facet mia� chyba atak serca.
B�dzie musia� sprawdzi�, czy zosta�a mu ta odrobina. Po prostu nie ma innego wyj�cia.
Na przej�ciu pali�o si� czerwone �wiat�o, niezmienne i najwyra�niej wieczne. Obejrza� si�. Zielony samoch�d stan��. Otworzy�y si� drzwi od strony chodnika; wysiad�o dw�ch m�czyzn w ciemnych garniturach. Byli m�odzi, g�adko ogoleni. Wygl�dali znacznie bardziej rze�ko, ni� czu� si� Andy McGee.
Zacz�� przepycha� si� przez t�um, nie �a�uj�c �okci. Rozpaczliwie rozgl�da� si� za taks�wk�.
- Hej, cz�owieku... �
- Na lito�� bosk�, kolego...
- Prosz� pana, pan depcze po moim psie...
- Przepraszam... przepraszam... - powtarza� Andy, wypatruj�c
wolnej taks�wki. Nic. W ka�dej innej chwili ulice by�yby nimi za
pchane. Czu�, �e ludzie z zielonego samochodu depcz� im po pi�
tach, �e chc� po�o�y� �apy na nim i Charlie, �e chc� zabra� ich ze
sob� B�g wie gdzie, Sklepik, nie Sklepik; mo�e zrobi� im nawet
co� gorszego... �, , ^ -
Charlie po�o�y�a mu g�ow� na ramieniu i ziewn�a.
Andy wreszcie dostrzeg� taks�wk�.
- St�j, st�j - wrzasn��, wymachuj�c dziko woln� r�k�.
Dwaj m�czy�ni za jego plecami odrzucili wszelkie pozory. Za-
cz�li biec.
7
Taks�wka podjecha�a do kraw�nika.
- Sta�! - krzykn�� jeden z nich. - Policja! Policja!
Za plecami czekaj�cych na skrzy�owaniu ludzi rozleg� si� kobiecy krzyk i t�um zacz�� si� rozprasza�.
Andy otworzy� drzwi taks�wki, wsadzi� do niej Charlie i sam da� nurka do �rodka.
- La Guardia, gaz do dechy - powiedzia�.
- Taks�wka, sta�! Policja!
Taks�wkarz odwr�ci� si�, s�ysz�c krzyk, a Andy pchn�� bardzo delikatnie. Sztylet b�lu pojawi� si� dok�adnie w �rodku czo�a i za raz znik�, pozostawiaj�c po sobie nieokre�lone j�dro - jak poranna migrena od spania g�ow� w d�.
Chyba goni� tego czarnego w czapce w kratk� � zasugerowa� taks�wkarzowi.
Jasne
spokojnie odpar� kierowca.
Pojechali Wschodni� Siedemdziesi�t�.
Andy obejrza� si�. Dwaj m�czy�ni stali samotnie przy kraw� niku; reszta przechodni�w nie chcia�a mie� z nimi nic wsp�lnego. Jeden z nich odpi�� od pasa kr�tkofal�wk� i co� do niej m�wi P�niej obaj znikn�li.
- Co zmalowa� ten czarny? - zapyta� kierowca taks�wki. - Obrabowa� sklep alkoholowy czy co, jak pan s�dzi?
- Nie wiem - odpowiedzia� Andy, pr�buj�c my�le�, co jeszcze i jak wyci�gn�� z taks�wkarza - jak najwi�cej jak najmniejszym pchni�ciem. Czy spisali numery rejestracyjne? Powinien za�o�y�, �e tak. Ale niech�tnie p�jd� z tym na policj�; s� chyba zaskoczeni
i rozbici, przynajmniej na razie.
- Czarni w tym mie�cie to banda �pun�w - stwierdzi� taks�wkarz. - Ju� ja to wiem.
^ Charlie zasypia�a. Andy zdj�� sztruksow� marynark�, zwin�� j� i wsun�� dziewczynce pod g�ow�. Poczu� niewielki przyp�yw nadziei. Je�li rozegra to dobrze, mo�e si� im uda�. Bogini szcz�� zes�a�a mu cz�owieka, kt�rego Andy (bez �adnych uprzedze� na- zywa� popychad�em. Ludzi tego rodzaju naj�atwiej by�o pchn��, i do ko�ca; by� bia�y (z jakiego� powodu z kolorowymi sz�o najgo rzej), o �redniej inteligencji (inteligentnych naj�atwiej by�o pchn��
8
g�upich najtrudniej, z upo�ledzonymi umys�owo nie wychodzi�o
wcale.
- Zmieni�em zdanie - powiedzia� Andy. - Prosz� nas zawie�� do Albany. Zdezorientowany kierowca spojrza� we wsteczne lusterko.
- Cz�owieku, nie wolno mi wozi� ludzi do Albany, zwariowa�e� czy co?
Andy wyci�gn�� portfel, w kt�rym znajdowa� si� jeden dolarowy banknot. Dzi�kowa� Bogu, �e nie by� to ten rodzaj taks�wki, w kt�rym pasa�er nie mo�e kontaktowa� si� z kierowc�, bo oddziela ich kuloodporna szyba ze szczelin�, przez kt�r� wsuwa si� pieni�dze. Otwarty kontakt zawsze u�atwia� pchni�cie. Andy nie potrafi� okre�li�, czy to tylko bariera psychologiczna, ale w tej chwili nie mia�o to najmniejszego znaczenia.
- Mam zamiar da� panu pi��setdolarowy banknot - powiedzia� cicho Andy - za zawiezienie mnie i c�rki do Albany. W porz�dku?
- Jeeezu, prosz� pana...
Andy wcisn�� banknot kierowcy i kiedy ten spojrza� na niego, pchn��... i to pchn�� mocno. Na jedn� straszn� sekund� przerazi�a go my�l, �e to si� nie uda, �e po prostu nic mu ju� nie zosta�o, �e wyskroba� resztki, kiedy sprawi�, �e kierowca dostrzeg� tego nie istniej�cego czarnego m�czyzn� w kraciastej czapce.
I wtedy przysz�o to uczucie - jak zawsze w towarzystwie stalowego sztyletu b�lu. W tej samej chwili �o��dek jakby przybra� mu na wadze, a wn�trzno�ci skr�ci�y si� w strasznej, przejmuj�cej m�ce. Dr��c� r�k� Andy przykry� twarz i my�la�, czy zwymiotuje... czy mo�e umrze. W tej jednej chwili chcia� umrze�, jak zawsze, kiedy nadu�y� pchni�cia. U�yj, nie nadu�yj - �piewny slogan jakiego� disc-jockeya sprzed lat odbi� si� bole�nie w jego m�zgu. Gdyby w tej w�a�nie chwili kto� w�o�y� mu do r�ki pistolet...
A p�niej Andy spojrza� na Charlie, �pi�c� Charlie, Charlie ufaj�c�, �e on wyci�gnie ich z tego bagna, jak wyci�ga� ze wszystkich innych, Charlie pewn�, �e po obudzeniu zastanie go na miejscu. Tak, te wszystkie bagna... Tylko �e przez ca�y czas jest to
9
to samo bagno, to samo pieprzone bagno, a oni nic nie mog� zro-bi� i tylko zn�w uciekaj�. Serce �cisn�a mu czarna rozpacz.
Rozpacz min�a... ale nie migrena, kt�ra b�dzie ros�a i ros�a a� stanie si� wielka, nie do zniesienia i z ka�dym uderzeniem serca czerwone ostrza b�d� mu przebija� czaszk�. Jasne �wiat�o spowoduje, �e oczy zaczn� �zawi�, a strza�y cierpienia przeszyj� g�ow� za oczami. W skronie wkr�c� si� �widry. Normalne odg�osy b�d� brzmia�y jak uderzenia kowalskich m�ot�w, g�o�niejsze stan� si� nie do wytrzymania. Migrena b�dzie ros�a, a� Andy czuje, jak g�ow� zgniata mu d�bowy pier�cie�. I na tym poziomie b�l si� zatrzyma - na sze�� godzin, na osiem, na dziesi�� Tym razem nie potrafi� powiedzie�, na jak d�ugo. Nigdy jeszcze nie pchn�� tak mocno, kiedy by� tak bardzo wyczerpany. A przez czas, kt�ry przyjdzie mu sp�dzi� w niewoli b�lu, b�dzie praktycznie bezbronny. Charlie b�dzie musia�a o niego dba�. Robi�a to przedtem... ale wtedy mieli szcz�cie. Ile mo�na mie� szcz�cia na raz?
- Jeeeezu, prosz� pana, no, nie wiem...
Co oznacza�o, �e kierowca przypuszcza, i� w spraw� wmieszane
jest prawo.
- Je�li wspomni pan co� o tym mojej ma�ej c�reczce, nici z umowy - stwierdzi� Andy. - Te dwa tygodnie sp�dzi�a ze mn�. Jutro rano musi wr�ci� do matki.
- Prawo do odwiedzin - powiedzia� taks�wkarz. - Wiem o tym
wszystko.
- No i widzi pan, mia�em polecie� z ni� samolotem.
- Do Albany? Pewnie Ozarkiem. Mam racj�?
- Tak. Tylko problem w tym, �e ja �miertelnie boj� si� samolot�w. Wiem, jak g�upio to brzmi, ale to prawda. Zazwyczaj sam j� odwo��, ale tym razem moja by�a zrobi�a mi awantur� i... no, sam
nie wiem.
I Andy naprawd� nie wiedzia�. Wymy�li� t� histori� na poczekaniu i zabrn�� z ni� w �lep� uliczk�. Prawdopodobnie by� po prostu
wyczerpany.
- Wi�c podrzuc� was na stare lotnisko w Albany i mamusia nie dowie si� niczego, poza tym, �e przylecieli�cie, co?
10
, - Jasne. - �omot w g�owie.
- I mamusia nie b�dzie podejrzewa�, �e pan jest fiu-fiu-fiu, co
- Tak.
�Fiu-fiu-fiu"? Co to niby mia�o oznacza�? B�l by� ju� nie dozniesienia.
- Pi��set dolc�w, �eby nie lecie� - zaduma� si� taksiarz.
- Dla mnie to tyle warte - stwierdzi� Andy i u�y� ostatecznego argumentu. Bardzo cichym g�osem, pochylaj�c si� niemal do ucha kierowcy, doda�: -I chyba dla pana te�.
- S�uchaj pan - powiedzia� taksiarz rozmarzonym g�osem. - Ja nie wyrzucam pi�ciuset dolc�w, o nie. Ju� ja to wiem.
- Wi�c w porz�dku - Andy opad� na siedzenie. Zadowoli� taksiarza. Taksiarz przesta� pow�tpiewa� w napr�dce wymy�lon� historyjk�. Nie zastanawia� si�, dlaczego siedmioletnia dziewczynka odwiedza ojca na dwa tygodnie w pa�dzierniku, kiedy powinna chodzi� do szko�y. Nie zastanawia� si� nad tym, �e �adne z nich nie ma nawet podr�cznej torby. Nie przejmowa� si� tym. Dosta� pchni�cie. \ teraz jemu przyjdzie za to zap�aci�.
Andy po�o�y� r�k� na nodze Charlie. Dziewczynka spa�a
mocno. Uciekali ca�e popo�udnie �od chwili, gdy Andy dotar� do szko�y i wyci�gn�� j� z klasy, u�ywaj�c prawie zapomnianego pretekstu... �Babcia powa�nie chora... Zadzwoni�a do domu... Przykro mi, �e zabieram j� w �rodku dnia". A pod tym wszystkim wielka, rosn�ca ulga. Jak strasznie ba� si� zajrze� do pokoju pani Mishkin, jak strasznie si� ba�, �e zobaczy puste krzes�o Charlie, ksi��ki porz�dnie z�o�one w kasetce:
Nie, panie McGee... Dwie godziny temu wysz�a z pa�skimi przyjaci�mi... Pokazali mi kartk� od pana... Czy co� nie w porz�dku?
Wracaj� wspomnienia o Vicky, ten dzie�, pusty dom, pora�aj�cy strach. Szalony po�cig za Charlie. Bo ju� j� przedtem mieli, o tak!
Ale Charlie tu by�a. Jakim cudem mu si� uda�o? O ile ich wyprzedzi�? P� godziny? Pi�tna�cie minut? Mniej? Nie chcia� o tym i my�le�. W barze zjedli p�ny lunch, a potem, przez ca�e popo�ud-
11
nie, po prostu wiali - teraz ju� Andy potrafi� przyzna� si� przed sob�, �e wpad� w panik� - je�dzili metrem, autobusami, lecz g��wnie w�drowali. Charlie by�a wyko�czona.
Obdarzy� c�reczk� d�ugim, kochaj�cym spojrzeniem. Pi�kne blond w�osy spada�y jej na plecy; we �nie by�a spokojna i wygl�da�a cudownie. A� do b�lu przypomina�a mu Vicky. Andy zamkn�� oczy.
Na przednim siedzeniu taks�wkarz w zdumieniu przygl�da� si� pi��setdolarowemu banknotowi, kt�ry wr�czy� mu ten pasa�er. Wsadzi� go w specjaln� kiesze� paska; trzyma� w niej wszystkie napiwki. Nie zastanawia� si� nad dziwno�ci� faktu, �e ten facet z ty�u niE chodzi� po Nowym Jorku z ma�� dziewczynk� i pi��setdolarowym banknotem w kieszeni. Nie my�la� o tym, jak za�atwi to z dyspozy- -torem. My�la� o tym, jak bardzo zachwyci sw� dziewczyn�, Glyn. my c Glyn ci�gle mu powtarza�a, �e prowadzenie taks�wki to przygn�biaj�ca, nieciekawa praca. Dobra, poczekajmy, a� zobaczy przygn�biaj�c�, nieciekaw� pi��setk�.
Andy odchyli� g�ow� na oparcie i przymkn�� oczy. Migrena zbli�a�a si�, nadchodzi� b�l nie do unikni�cia. Bum... bum... bum... go. Czarny, dziki ko� o czerwonych oczach rozpocz�� galop przez korytarze jego g�owy, �elazne podkowy zacz�y wbija� si� w mi�kkie, nogi szare grudy tkanki m�zgowej, zostawiaj�c �lady wype�nione krwi�, Bezustanna ucieczka. On i Charlie. Ma trzydzie�ci cztery lata i do tego roku uczy� angielskiego na stanowym uniwersytecie dow w Harrison w Ohio. Harrison by�o ma�ym, sennym miasteczkiem uniwersyteckim. Dobre, stare Harrison, samo serce Ameryki. Dobry, stary Andrew McGee - mi�y, m�ody cz�owiek, filar spo�eczno�ci. Pami�tasz t� zagadk�? Dlaczego rolnik jest filarem spo�eczno�ci? Bo na swoim polu wyrasta nad wszystko. Zdrzemn�� si� i zobaczy� twarz Charlie. Potem twarz Charlie zmieni�a si� w twarz Vicky. dy'e -: Andy McGee i jego �ona, �liczna Vicky. Wyrywali jej paznokcie, jeden za drugim. Wyrwali cztery i wtedy zacz�a m�wi�. Przynajmniej tego si� domy�la�. Kciuk, wskazuj�cy, �rodkowy, serdeczny. �B�d� m�wi�. Powiem wam wszystko, wszystko. Tylko mnie ju� nie dr�czcie. Prosz�". Wi�c im powiedzia�a. A potem... mo�e
12
to by� przypadek... Potem jego �ona umar�a. C�, niekt�re rzeczy przerastaj� nas oboje, a inne przerastaj� nas wszystkich.
Rzeczy takie, jak na przyk�ad Sklepik.
Bum... bum., bum... Dziki, czarny ko� zbli�a� si�, zbli�a�, zbli�a�; strze�cie si� czarnego konia.
Andy zasn��.
I wspomina�. ^
Eksperymentem kierowa� doktor Wanless. By� t�usty, �ysia� i mia� co najmniej jeden dziwaczny nawyk.
- Ka�demu z was, dwunastu m�odych pa� i pan�w, zamierzamy da� zastrzyk - m�wi�, rozdzieraj�c papierosa nad stoj�c� przed nim popielniczk�. Jego ma�e, r�owe palce szarpa�y cienk� papierosow� bibu�k�, wysypuj�c z niej okruchy z�otobr�zowego tytoniu. - W sze�ciu strzykawkach b�dzie woda. W sze�ciu b�dzie woda zmieszana z male�k� ilo�ci� syntetycznego preparatu chemicznego, kt�ry nazywamy Lot Sze��. Dok�adny sk�ad tego preparatu jest tajny, ale zasadniczo jest to �rodek hipnotyczny i �agodnie halucynogenny. Rozumiecie pa�stwo, �e dzi�ki temu preparat zostanie wam podany w spos�b podw�jnie przypadkowy... przez co chc� powiedzie�, �e dopiero w trakcie eksperymentu i pa�stwo, i my dowiemy si�, komu go zaaplikowano, a komu nie. Wasza dwunastka b�dzie pod �cis�� obserwacj� przez czterdzie�ci osiem godzin po podaniu zastrzyku. Pytania?
By�o kilka pyta�, w wi�kszo�ci dotycz�cych dok�adnego sk�adu Lotu Sze�� - s�owo �tajny" zadzia�a�o jak spuszczenie ps�w z �a�cucha. Wanless wykr�ca� si� ca�kiem zr�cznie. Nikt nie zada� pytania, kt�re najbardziej interesowa�o dwudziestodwuletniego An-dy'ego McGee. Zastanawia� si�, czy nie podnie�� r�ki i nie przerwa� nudy panuj�cej w niemal pustej sali wyk�adowej wsp�lnego budynku Wydzia�u Psychologii i Wydzia�u Socjologii pytaniem: -�Prosz� mi powiedzie�, dlaczego niszczy pan ca�kiem dobre papierosy?" - Ale lepiej nie, lepiej popu�ci� cugli wyobra�ni. A wi�c, Wanless pr�bowa� rzuci� palenie. Palacze oralni pal� papierosy,
13
palacze analni dr� papierosy. (Ta my�l rozbawi�a Andy'ego). Brat doktora zmar� na raka p�uc i doktor w symboliczny spos�b m�ci si� na ca�ym przemy�le tytoniowym. A mo�e by� to jeden z tych malowniczych tik�w, kt�re profesorowie uniwersytet�w czuj� si� w obowi�zku raczej piel�gnowa� ni� t�umi�. Na drugim roku w Harrison Andy mia� wyk�adowc� (przeniesionego ju� lito�ciwie na emerytur�), kt�ry wyk�adaj�c o Williamie Deanie Howellsie i narodzinach realizmu, bez przerwy w�cha� krawat.
- Je�li nie ma ju� wi�cej pyta�, prosz� wype�ni� te formularze i przyj�� we wtorek, punktualnie o dziewi�tej.
Dw�ch asystent�w rozdawa�o fotokopie formularzy z dwudziestoma pi�cioma idiotycznymi pytaniami, na kt�re trzeba by�o odpowiedzie� �tak" lub �nie".
Czy kiedykolwiek przechodzi� Pan/Pani kuracj� psychiatryczn�? -# 8. Czy jest Pan/Pani przekonany(a), �e mia� Pan/Pani autentyczne do�wiadczenie ponadzmys�owe? - #14. Czy u�ywa� Pan/Pani kiedykolwiek �rodk�w halucynogennych? - # 18.
Po kr�tkiej chwili namys�u Andy zaznaczy� przy ostatnim pytaniu �nie", my�l�c: �Kto ich nie u�ywa� w naszym wspania�ym 1969 roku?"
Wci�gn�� go w to Quincey Tremont - go��, z kt�rym Andy mieszka� podczas studi�w w jednym pokoju. Quincey wiedzia�, �e sytuacja finansowa Andy'ego nie przedstawia si� r�owo. By� maj, ostatni rok studi�w, Andy by� czterdziesty na roku, na kt�rym studiowa�o pi��set sze�� os�b. W semestrze jesiennym Andy mia� obj�� asystentur�, kt�ra, wraz z pakietem po�yczki stypendialnej, powinna by�a mu wystarczy� na jedzenie podczas studi�w dla zaawansowanych; ale to wszystko mia�o nast�pi� jesieni�, a tymczasem trwa� letni sezon. Wszystko, co Andy'emu uda�o si� na razie za�atwi�, to jedynie wymagaj�c� czasu i odpowiedzialn� posad� pomocnika na nocnej zmianie na stacji benzynowej.
- Co my�lisz o szybkich dw�ch st�wach? - zapyta� go kiedy� Quincey.
Andy u�miechn�� si� podejrzliwie.
- W jakim m�skim kibelku mam ustawi� stolik? ^^^ 14
- Nie, to eksperyment z psychiatrii - odpowiedzia� Quincey. -
prowadzi go Szalony Doktor. Ostrzegam.
- Kto to?
- Niejaki Wanless, ciemniaku. Du�y, du�y szaman na tym ich dziale Psychologii.
- Dlaczego nazywaj� go Szalonym Doktorem?
- C� - odpowiedzia� Quincey - to eksperymentator od szczur�w i facet Skinnera jednocze�nie. Behawiorysta. A behawiory-st�w w naszych czasach niekoniecznie otacza si� mi�o�ci�.
- Aha - mrukn�� Andy, niewiele z tego rozumiej�c.
- A poza tym nosi bardzo grube malutkie okulary bez oprawki i dzi�ki nim mocno przypomina faceta, kt�ry zmniejsza� ludzi w �Dr Cyclops". Mo�e kiedy� to widzia�e�?
Andy, kt�ry by� nami�tnym kinomanem, widzia� ten film i poczu� si� nieco spokojniejszy. Ale mimo wszystko nie by� pewien, czy chce uczestniczy� w eksperymencie profesora, kt�rego nazywano: a) eksperymentatorem od szczur�w i b) Szalonym Doktorem.
- Ale oni nie zamierzaj� zmniejsza� ludzi, co? - zapyta�. Quincey roze�mia� si� serdecznie.
- Nie, to wy��cznie domena ludzi od efekt�w specjalnych w horrorach klasy B - zapewni�. - Wydzia� Psychologii testuje seri� �agodnych �rodk�w halucynogennych. Pracuj� r�ka w r�k� z wywiadem USA.
- CIA? - zapyta� Andy.
- Ani CIA, ani DLA, ani NSA - odpowiedzia� Quincey. - Bardziej utajnione od nich wszystkich. Spotka�e� si� kiedy z czym�, co nazywaj� Sklepikiem?
- Mo�e w niedzielnym magazynie... Nie jestem pewien. Quincey zapali� fajk�.
- Te sprawy dziej� si� wsz�dzie mniej wi�cej tak samo. Psychologia, chemia, fizyka, biologia... Nawet socjologom odpala si� co� ze zwitka zielonych. Pewne programy subsydiowane s� przez rz�d. Wszystko, pocz�wszy od rytua��w godowych muchy tse-tse do mo�liwo�ci pozbycia si� zu�ytych odpadk�w plutonu. Co� takiego jak
15
Sklepik musi wyda� w ci�gu roku ca�� fors�, �eby uzasadni� przyznanie podobnego bud�etu na nast�pny rok.
- Ca�e to g�wno cholernie mnie martwi - powiedzia� Andy.
- Martwi niemal ka�dego my�l�cego cz�owieka - powiedzia� Quincey z promiennym u�miechem, �wiadcz�cym, �e wcale nie jest zmartwiony. -wszystko toczy si� dalej. Czego nasza instytu- & cja wywiadowcza chce od �agodnych halucynogen�w? Kto wie? Nie ja. Nie ty. Oni sami te� mog� nie wiedzie�. Ale raporty b�d� wygl�da�y nie�le na zamkni�tym posiedzeniu komitetu bud�eto wego. Maj� swoich pupilk�w na ka�dym wydziale. W Harrison, na Psychologii, ich pupilkiem jest Wanless. � - Administracji to nie przeszkadza?
- Nie b�d� naiwny, m�j ch�opcze. - Quincey zapali� fajk� i za- } cz�� wydmuchiwa� wielkie chmury �mierdz�cego dymu do n�dznego saloniku ich mieszkania. Odpowiednio do fajki zmieni� si� jego g�os; by� d�wi�czniejszy, bardziej napuszony, bardziej fajczany. -Co jest dobre dla Wanlessa, jest dobre dla Wydzia�u Psychologii Uniwersytetu w Harrison, kt�ry w nast�pnym roku b�dzie mia� tu sw�j w�asny gmach; ju� nie b�dzie si� gni�t� z tymi ciemnymi typkami z socjologii. A co jest dobre dla Wydzia�u Psychologii, jest dobre dla Uniwersytetu Stanowego w Harrison. I dla Ohio. I ca�e topla-pla.
- My�lisz, �e to bezpieczne?
- Na studentach-ochotnikach nie testuje si� niczego, co mog�oby by� niebezpieczne - stwierdzi� Quincey. - Gdyby tylko mieli ^ najmniejsze w�tpliwo�ci, testowaliby to na szczurach i skaza�cach. Mo�esz by� w stu procentach pewien, �e to, co ci wstrzykn� wstrzykn�li ju� przedtem mniej wi�cej trzystu ludziom, kt�rych reakcje obserwowano bardzo uwa�nie. <_
- Nie podoba mi si� ten interes z CIA... - Ze Sklepikiem... ?
- A co to za r�nica? - spyta� ponuro Andy.
Spojrza� na plakat, kt�ry powiesi� Quincey, przedstawiaj�cy Richarda Nixona stoj�cego przed zmia�d�onym wrakiem samochodu. Nixon u�miecha� si� szeroko i z zaci�ni�tych pi�ci wystawa�
16
stercz�cy znak zwyci�stwa. Andy ci�gle jeszcze nie m�g� uwierzy�, �e przed niespe�na rokiem ten cz�owiek zosta� prezydentem.
- C�, my�la�em, �e po prostu przyda ci si� dwie�cie dolc�w, to wszystko.
- A czemu p�ac� tak dobrze? - zapyta� podejrzliwie Andy.Quincey wyrzuci� r�ce w g�r�.
- Andy, to na koszt rz�du! Nie potrafisz tego zrozumie�? Dwa lata temu Sklepik zap�aci� co� oko�o trzystu tysi�cy dolar�w za studium nad przydatno�ci� masowej produkcji wybuchaj�cych rower�w - i to by�o w niedzielnym �Timesie". Pewnie kolejna wietnamska afera, chocia� prawdopodobnie nikt nic nie wie na pewno. Jak lubi� mawia� Cygan McGee: �Wtedy wydawa�o si� to dobrym pomys�em". - Quincey wystukiwa� fajk� szybkimi, nerwowymi ruchami. - Dla takich facet�w ka�da uczelnia w Stanach to ekskluzywny supermarket. Tutaj troch� kupi�, tutaj co� podpatrz�. Ale je�li nie chcesz...
No, mo�e chc�. A ty w to wchodzisz? Quincey u�miechn�� si�.
Jego ojciec mia� w Ohio i Indianie sie� bardzo modnych
sklep�w z m�sk� konfekcj�.
Dwustu dolc�w to ja a� tak nie potrzebuj�. A poza tym nie
znosz� igie�.
- Aha.
- Na mi�o�� bosk�, ja ci wcale nie pr�buj� tego sprzeda�, po prostu wyda�e� mi si� jakby g�odny. W ka�dym razie masz pi��dziesi�t procent szans, �e b�dziesz w grupie kontrolnej. Dwie�cie dolc�w za zastrzyk z wody. I to nawet nie wody z kranu, ale wody destylowanej.
- Mo�esz to za�atwi�?
- Chodz� z jedn� asystentk� Wanlessa - powiedzia� Quincey. - B�d� mieli mniej wi�cej pi��dziesi�t zg�osze�, wi�kszo�� od lizu-sk�w zarabiaj�cych na przody u Szalonego Doktora...
- Wola�bym, �eby� przesta� go tak nazywa�.
- No, to u Wanlessa - Quincey roze�mia� si�. - Ju� on osobi�cie przypilnuje, �eby lizuski odpad�y. Moja dziewczyna dopilnuje, ICH �eby twoje podanie zosta�o przyj�te. A p�niej, kochany, musisz si� stara� sam.
17
Kiedy og�oszenie �Poszukujemy ochotnik�w" pojawi�o si� w gablotce na �cianie w holu gmachu Psychologii, Andy z�o�y� odpowiednie podanie. Po tygodniu zadzwoni�a m�oda asystentka z tego, co wiedzia� Andy, dziewczyna Quinceya) i zada�a mu kilka pyta�. Powiedzia�, �e jego rodzice nie �yj�, �e ma grup� krwi. �e nigdy przedtem nie bra� udzia�u w �adnym eksperymencie dzia�u Psychologii, �e rzeczywi�cie jest studentem w Harrison, rocznik 69, i �e ma ponad dwana�cie zalicze�, co klasyfikuje go jako regularnego studenta. Ach, tak, sko�czy� dwadzie�cia jeden lat i mo�e podejmowa�
wszystkie czynno�ci prawne, publicznie i prywatnie.
Tydzie� p�niej, poczt� uniwersyteck�, Andy otrzyma� list z zawiadomieniem, �e jego kandydatura zosta�a przyj�ta, i pro�b�, by podpisa� si� na formularzu. Proszono go o przyniesienie podpisanego formularza sz�stego maja do pokoju numer sto w gmachu Jasona Gearneigha.
I tak to si� tu znalaz�. Odda� podpisany formularz, niszczyciel papieros�w, doktor Wanless, znik� (i naprawd� wygl�da� troch� jak szalony naukowiec w filmie, o kt�rym m�wi� Quincey), a on -razem z jedenastoma innymi studentami - odpowiada� na pytania dotycz�ce do�wiadcze� religijnych. �Czy mia� epilepsj�?" �Nie" Jego ojciec zmar� nagle na atak serca, gdy Andy mia� jedena�cie lat. Jego matka zgin�a w wypadku samochodowym, gdy Andy mia� lat siedemna�cie - wstr�tne, bolesne do�wiadczenia. Jedyn� blisk� krewn� by�a siostra matki, ciocia Cora, osoba mocno ju� starsza.
Posuwa� si� wzd�u� kolumny pyta�, zaznaczaj�c �nie", �nie", �nie". Tylko na jedno pytanie odpowiedzia� TAK. Czy kiedykolwiek dozna�e� z�amania lub powa�nego urazu? Je�li tak, opisz to We w�a�ciwym miejscu Andy opisa� fakt, �e z�ama� lew� kostk�,
w�lizguj�c si� do drugiej bazy w meczu ligi junior�w dwana�cie lat temu.
Sprawdza� odpowiedzi, przesuwaj�c czubek d�ugopisu w g�r� kolumny pyta� i w�a�nie wtedy kto� poklepa� go po ramieniu, a dziewcz�cy g�os, s�odki i nieco ochryp�y, zapyta� go:
18
- Czy mog� po�yczy� d�ugopis, je�li sko�czy�e�? M�j si� wypisa�.
- Oczywi�cie - odpowiedzia� i odwr�ci� si�, by wr�czy� d�ugopis dziewczynie. By�a �adna. Wysoka. Jasnokasztanowe w�osy, niezwykle pi�kna cera. Ubrana w niebieskoszar� bluz� i kr�tk� sp�dniczk�. Zgrabne nogi. Bez po�czoch. Szybka ocena przysz�ej �ony.
Wr�czy� jej d�ugopis, a ona u�miechn�a si� w odpowiedzi. Kiedy zn�w pochyli�a si� nad formularzem, blask umieszczonych wysoko �wiate� odbi� si� miedzi� w jej w�osach, niedbale zwi�zanych szerok�, bia�� wst��k�.
Andy zani�s� formularze do asystenta siedz�cego przy katedrze.
- Dzi�kuj� - odpowiedzia� asystent niczym dobrze zaprogramowany robot Robbie. - Pok�j siedemdziesi�t, sobota, dziewi�ta rano. Prosz� by� punktualnie.
- Jaki odzew? - wyszepta� ochryple Andy. Asystent roze�mia� si� uprzejmie.
Andy wyszed� z sali wyk�adowej, ruszy� przez hol w stron� wielkich podw�jnych drzwi (za drzwiami dziedziniec zieleni� si� w oczekiwaniu lata, studenci �azili po nim bez celu, tu i tam) i przypomnia� sobie o d�ugopisie. Niemal machn�� na niego r�k�. By� to tylko d�ugopis za dziewi�tna�cie cent�w, a na niego czeka�o
jeszcze kilka zalicze�. Ale dziewczyna by�a �adna, mo�e warta, jak to m�wi� Brytyjczycy, przygadania. Nie mia� z�udze� co do swej urody i sylwetki, kt�re niczym szczeg�lnym si� nie wyr�nia�y, ani te� co do sytuacji dziewczyny (zaanga�owana albo zar�czona), ale dzie� by� �adny i Andy czu� si� dobrze. Zdecydowa�, �e zaczeka, i przynajmniej jeszcze raz obejrzy sobie jej nogi. Dziewczyna wysz�a trzy lub cztery minuty p�niej; pod pach� mia�a kilka notatnik�w i podr�cznik. Naprawd� by�a �liczna i Andy skonstatowa�, �e warto by�o poczeka�. Ach, tu jeste� - zagadn�a dziewczyna z u�miechem. Tu jestem - odpowiedzia� jej Andy McGee. - Co o tym wszystkim s�dzisz?
Nie wiem. Przyjaci�ka powiedzia�a mi, �e takie eksperymenty odbywaj� si� tu bez przerwy - w tym semestrze bra�a udzia�
19
w jednym z nich. Karty do badania ESP. Dosta�a pi��dziesi�t dolar�w, chocia� pomyli�a prawie wszystkie. Wi�c pomy�la�am sobie... - Sko�czy�a my�l wzruszeniem ramion.
- Tak. Ja te� - powiedzia� Andy, odbieraj�c od niej d�ugopis. -Ta przyjaci�ka jest na psychologii?
- Tak. I m�j ch�opak te�. Jest w jednej z grup doktora Wanles-sa, wi�c nie m�g� wzi�� udzia�u w eksperymencie. Konflikt interes�w albo co� podobnego.
Ch�opak. Oczywi�cie, wysoka, kasztanow�osa pi�kno�� musi mie� jakiego� ch�opaka. Tak si� kr�ci ten �wiat.
- A co z tob�? - zapyta�a.
- To samo. Przyjaciel na psychologii. Przy okazji, nazywam si� Andy. Andy McGee.
- Vicky Tomlinson. Troch� si� tym denerwuj�. A je�li b�d� mia�a z�� podr� albo przydarzy mi si� co� z�ego?
- Wydaje mi si�, �e to bardzo �agodny �rodek. A nawet je�li to kwas, c�... Laboratoryjny jest inny ni� ten, kt�ry mo�esz kupi� na ulicy- tak przynajmniej s�ysza�em. Bardzo czysty, bardzo �agodny, podawany w dok�adnie kontrolowanych okoliczno�ciach. Prawdopodobnie us�yszysz tylko Cream albo Jefferson Airplane. - Andy u�miechn�� si� szeroko.
- Du�o wiesz o LSD? - zapyta�a dziewczyna z lekkim u�miechem, kt�ry bardzo mu si� spodoba�.
- Niewiele - przyzna� Andy. - Spr�bowa�em dwa razy - raz dwa lata temu, raz w tym roku. W pewien spos�b poczu�em si� po tym lepiej. Wyczy�ci� mi g�ow�... a przynajmniej tak mi si� wydawa�o. Po wszystkim znik�o mi z g�owy mn�stwo starego �miecia. Ale nie chcia�bym si� do niego przyzwyczai�. Nie lubi� traci� kontroli nad sob�. Mog� ci kupi� col�?
- Dobrze - zgodzi�a si� i poszli razem do g��wnego budynku.
Sko�czy�o si� na tym, �e kupi� jej dwie cole i sp�dzili razem ca�e popo�udnie. Wieczorem w miejscowym barze wypili kilka piw. Okaza�o si�, �e mi�dzy ni� i jej ch�opakiem dosz�o do zerwania i nie by�a pewna, jak to dalej rozegra�. Absolutnie zakaza� jej bra� udzia� w eksperymencie Wanlessa, a ona dok�adnie z tego powodu zdecydowa�a si� i podpisa�a zgod�, chocia� troch� si� ba�a.
20
- Ten Wanless naprawd� przypomina nieco szalonego naukowca - powiedzia�a, robi�c na stole k�ka szklank� od piwa.
- Jak ci si� podoba�a jego sztuczka z papierosami? Vicky zachichota�a.
- Dziwny spos�b rzucenia palenia, co? Zapyta�, czy mo�e wpa�� po ni� rankiem, przed eksperymentem, i Vicky zgodzi�a si� z wdzi�czno�ci�.
- Dobrze b�dzie wej�� w to wszystko z przyjacielem - powiedzia�a, patrz�c na niego szczerymi, niebieskimi oczami. - Naprawd� troch� si� boj�, wiesz? George by� taki... nie wiem, nieugi�ty.
- Dlaczego? Co ci powiedzia�?
- W tym problem. Nie chcia� mi nic powiedzie� opr�cz tego, �e nie ufa Wanlessowi. Powiedzia�, �e niemal nikt na wydziale mu nie ufa, ale wielu wpisuje si� na jego testy, poniewa� jest ich opiekunem naukowym. A poza tym wiedz�, �e to bezpieczne; po prostu znowu odrzuci ich kandydatury.
Andy si�gn�� przez st� i dotkn�� r�ki Vicky.
- I tak prawdopodobnie dostaniemy wod� destylowan� - powiedzia�. - Spokojnie, dziecko. Wszystko b�dzie dobrze.
Lecz okaza�o si�, �e nic nie by�o dobrze. Nic a nic. ,
- Panie, to lotnisko Albany... Prosz� pana, ju� dojechali�my... Prosz� pana, jeste�my na lotnisku.
Andy otworzy� oczy i zaraz je zamkn��; razi�y go bia�e �wiat�a neon�wek. Us�ysza� potworne, wrzaskliwe, rosn�ce bez ko�ca wycie i zadr�a�. Czu�, jak wielkie stalowe ig�y wbijaj� mu si� w uszy. Samolot. Startuje. Rzeczywisto�� wr�ci�a do niego poprzez czerwon� mg�� b�lu. Tak, doktorku, ju� wszystko pami�tam.
- Prosz� pana? - W g�osie taks�wkarza brzmia� niepok�j. -Prosz� pana, dobrze si� pan czuje?
- Migrena. - Jego g�os zdawa� si� dochodzi� z bardzo daleka, pogrzebany w huku samolotowego silnika, kt�ry - dzi�ki Bogu -cich�. - Kt�ra godzina?
- Prawie p�noc. D�ugo tu si� jedzie. Ju� ja to wiem. Autobusy
21
nie kursuj�, je�li taki mia� pan plan. Na pewno nie odwie�� pana do domu?
Andy szuka� w g�owie fragment�w bajki, kt�r� sprzeda� taks�wkarzowi. To wa�ne, �eby j� sobie przypomnie�, i do diab�a z migren�. Z powodu echa. Je�li powie co�, co zaprzeczy opowiedzianej wcze�niej historii nawet w najmniejszym szczeg�le, w m�zgu taks�wkarza mo�e powsta� efekt odbicia. I mo�e si� wyt�umi� (najprawdopodobniej si� wyt�umi), ale mo�e si� i nie wyt�umi�. Taks�wkarz m�g�by si� przyczepi� do jakiego� szczeg�u, m�g�by sfiksowa� na jego punkcie, m�g�by wkr�tce straci� kontrol�; my�la�by tylko o tym, a� po nied�ugim czasie jego m�zg rozpad�by si� na kawa�ki. To si� ju� zdarza�o.
- Mam samoch�d na parkingu - powiedzia� Andy. - Wszystko w porz�dku.
- Aha. - Taks�wkarz u�miechn�� si� uspokojony. - Wie pan, Glyn w to nie uwierzy. Rany! Ju� ja to...!
- Z pewno�ci� uwierzy. Przecie� pan wierzy, nie? Taks�wkarz u�miechn�� si� szeroko.
- Mam sporo forsy. To dobry dow�d, prosz� pana. Dzi�kuj�.
- To ja dzi�kuj� panu. - Andy pr�bowa� by� uprzejmy. Pr�bowa� si� poruszy�. Dla Charlie. Gdyby by� sam, ju� dawno pope�ni�by samob�jstwo. B�g nie stworzy� cz�owieka, by znosi� taki b�l.
- Pan na pewno dobrze si� czuje? Jest pan strasznie blady.
- Czuj� si� nie�le, dzi�kuj�. - Andy zacz�� potrz�sa� Charlie. -Hej, kochanie. - Uwa�a�, �eby nie wym�wi� jej imienia. Prawdopodobnie nie mia�o to najmniejszego znaczenia, ale ostro�no�� przychodzi�a mu tak naturalnie jak oddychanie. - Obud� si�. Jeste�my na miejscu.
Charlie mrukn�a i pr�bowa�a przewr�ci� si� na drugi bok.
- Kochanie. Skarbie, obud� si�. "*" Charlie mrugn�a, otworzy�a oczy - szczere, niebieskie oczy, kt�re odziedziczy�a po matce. Usiad�a, przecieraj�c twarz.
- Tato? Gdzie jeste�my?
- Albany, skarbie. Lotnisko. - Pochylaj�c si� nad ni�, Andy szepn��: - Nic nie m�w. Nie teraz.
- W porz�dku. - Charlie u�miechn�a si� do taks�wkarza, a tak-
22s�wkarz u�miechn�� si� do niej. Wy�lizn�a si� z samochodu, a Andy poszed� za ni�, staraj�c si� i�� prosto.
- Jeszcze raz bardzo panu dzi�kuj� - powiedzia� taks�wkarz.
Andy potrz�sn�� wyci�gni�t� d�oni�.
- Prosz� na siebie uwa�a�.
- Jasne. Glyn nie uwierzy w takie branie!
Taks�wkarz wr�ci� do samochodu i odjecha� od pomalowanego na ��to kraw�nika. Startowa� nast�pny odrzutowiec, ryk silnik�w narasta�, a� Andy przestraszy� si�, �e g�owa p�knie mu na dwie po�owy i spadnie na chodnik jak pusta tykwa. Kiedy na chwil� straci� r�wnowag�, Charlie po�o�y�a mu r�k� na ramieniu.
- Och, tatusiu - powiedzia�a g�osem dobiegaj�cym z bardzo daleka.
- W �rodku. Musz� usi���.
Weszli do terminalu, ma�a dziewczynka w czerwonych spodniach i zielonej bluzce i wysoki, ciemnow�osy m�czyzna, zgarbiony potargany. Baga�owy patrzy�, jak wchodzili i pomy�la�, �e to najczystsze �wi�stwo: taki wielki facet, na oko zalany w trupa, na dworze po p�nocy z c�reczk�, kt�ra powinna od dawna by� w ��ku, a nie prowadzi� go jak pies przewodnik. �Takich rodzic�w powinno si� sterylizowa�" - pomy�la� baga�owy.
A p�niej m�czyzna i dziewczynka weszli do terminalu przez sterowane fotokom�rk� drzwi i baga�owy ca�kiem o nich zapomnia� do chwili, gdy w czterdzie�ci minut p�niej podjecha� do kraw�nika zielony samoch�d i wysiad�o z niego dw�ch m�czyzn, kt�rzy zacz�li z nim rozmawia�.
By�o dziesi�� po dwunastej. Terminal obj�li w posiadanie ludzie wczesnego poranka: �o�nierze, kt�rym ko�czy�y si� przepustki, zmordowane kobiety, prowadz�ce grupki rozdra�nionych, zaspanych dzieci, biznesmeni ze spuchni�tymi od niewyspania oczami, m�odzi ludzie w wielkich butach, z d�ugimi w�osami, w�druj�cy znik�d donik�d (niekt�rzy d�wigali plecaki), kobieta
23
i m�czyzna z rakietami tenisowymi w torbach. G�o�niki na bie��co informowa�y o przylotach i odlotach samolot�w.
Andy i Charlie usiedli obok siebie przy dw�ch sto�ach z wmontowanymi telewizorami. Obudowy telewizor�w by�y pogi�te, podrapane i pomalowane na martwy, czarny kolor. Andy'emu wydawa�y si� jakimi� tajemniczymi, futurystycznymi kobrami. Wrzuci� w nie ostatnie dwudziestopi�ciocent�wki, �eby nikt nie kaza� im wsta� i opu�ci� miejsca. Telewizor Charlie pokazywa� powt�rk� programu rozrywkowego; u Andy'ego Johnny Carson dokazywa�, jak zwykle, z przyjaci�mi.
- Tato, czy musz�? - Charlie zada�a to pytanie po raz drugi. W oczach mia�a �zy.
- Skarbie, mnie ju� nic nie zosta�o. Nie mamy pieni�dzy. Nie mo�emy tu zosta�.
- �li ludzie nadchodz�? - zapyta�a Charlie i jej g�os opad� do szeptu.
- Nie wiem. - �omot w m�zgu. Ju� nie dziki ko�, lecz wielkie wory pe�ne ostrych kawa�k�w �elaza, spuszczone mu na g�ow� z okna na pi�tym pi�trze. - Musimy za�o�y�, �e tak.
- Sk�d mam wzi�� pieni�dze?
Andy zawaha� si�, a p�niej powiedzia�:
- Ty wiesz.
Rozp�aka�a si� i �zy sp�yn�y jej po policzkach.
- To nie�adnie. To nie�adnie kra��.
- Wiem. Ale oni te� nie maj� prawa nas �ciga�. Wyja�nia�em ci
to, Charlie. A przynajmniej pr�bowa�em. ^
- Ma�o �le i du�o �le?
- Tak. Mniejsze i wi�ksze z�o. �,
- Czy g�owa naprawd� tak ci� boli?
- Jest raczej kiepsko - powiedzia� Andy. Nie by�o potrzeby t�umaczy� jej, �e za godzin�, mo�e dwie, b�l b�dzie tak straszny, �e uniemo�liwi mu logiczne my�lenie. Nie ma potrzeby jej straszy�, i tak ju� jest przestraszona. Nie ma potrzeby m�wi� jej, �e jego zdaniem tym razem si� im nie uda.
- Spr�buj� - powiedzia�a Charlie i wsta�a z krzes�a. - Biedny
tatu� - doda�a i poca�owa�a go.
24
Andy zamkn�� oczy. Na wprost niego gra� telewizor: daleki be�kot, ze�rodkowany w morzu rosn�cego b�lu. Kiedy zn�w otworzy� oczy, Charlie by�a ju� tylko dalek� figurk�, bardzo ma��, ubran� na zielono i czerwono jak �a�cuch na choink�, przemykaj�c� si� ra�no w�r�d ma�ych grupek ludzi.
�Bo�e, prosz�, niech nic si� jej nie stanie. Niech nikt jej nie skrzywdzi, niech nikt nie przestraszy jej bardziej, ni� jest przestraszona. Prosz� ci�, Bo�e, i dzi�kuj� ci. Tak dobrze?"
Jeszcze raz przymkn�� oczy.
Ma�a dziewczynka w czerwonych, obcis�ych spodniach i zielonej bluzce ze sztucznego jedwabiu. D�ugie, jasne w�osy. Powinna ^. ju� le�e� w ��ku, a tymczasem jest tu, sama. Sama w jednym z niewielu miejsc, w kt�rych nikt nie zwr�ci uwagi na samotn�, ma�� dziewczynk�, nawet po p�nocy. Mija�a ludzi, ale tak naprawd� nikt jej nie widzia�. Gdyby p�aka�a, stra�nik m�g�by do niej podej�� i zapyta�, czy si� nie zgubi�a, czy wie, na jak� lini� mamusia i tatu� maj� bilety; zapyta�by o nazwiska, by mo�na ich by�o wywo�a�. Ale ta dziewczynka nie p�aka�a; sprawia�a wra�enie, jakby wiedzia�a, dok�d idzie.
Charlie nie by�a pewna, gdzie i�� - ale ca�kiem dok�adnie wiedzia�a, czego szuka. Potrzebowali pieni�dzy- tak powiedzia� tatu�. | Zbli�ali si� �li ludzie, a tat� bola�a g�owa. Kiedy g�owa go tak bola�a, nie m�g� my�le�. Powinien si� po�o�y� i mie� jak najwi�cej spokoju. Powinien spa�, a� g�owa przestanie go bole�. Ale �li ludzie zbli�ali si�... Ludzie ze Sklepiku, ludzie, kt�rzy chcieli ich rozdzieli� i zobaczy�, dlaczego s� w�a�nie tacy - i czy mo�na ich u�y�, zmusi�, �eby robili te rzeczy.
Zobaczy�a papierow� torebk�, wystaj�c� z kosza na �mieci, i wzi�a j�. A nieco dalej, w poczekalni, trafi�a na to, czego szuka�a: rz�d kabin telefonicznych.
Charlie stan�a, patrz�c na nie i czuj�c strach. Ba�a si�, bo tatu� powtarza� jej ci�gle, �e nie powinna tego robi�... Od najwcze�niejszego dzieci�stwa wiedzia�a, �e to co� Z�ego. Nie zawsze umia�a
25
kontrolowa� Z�o. Mog�a zrani� siebie, kogo�, wielu ludzi. Ten dzie�.
W kuchni, kiedy by�a ma�a... Ale bola�o za bardzo, �eby o tym my�le�. To by�o Z�o, bo kiedy je wypu�ci�a, sz�o... wsz�dzie. I przera�a�o.
By�y i inne rzeczy. Na przyk�ad pchni�cie - tata to tak nazwa�: pchni�cie. Tylko �e ona potrafi�a pchn�� znacznie mocniej ni� tata. I g�owa nigdy jej po tym nie bola�a. Ale czasami, p�niej... pojawia� si� ogie�.
Charlie sta�a, zerkaj�c nerwowo na budki telefoniczne i nazwa Z�ego b�ysn�a jej w g�owie: pirokineza. �Nie o nazw� chodzi - powiedzia� jej tata, kiedy ci�gle jeszcze byli w Port City i my�leli jak g�upi, �e s� bezpieczni. - Kochanie, jeste� podpalaczk�. Jak du�a, wielka zapalniczka". Pomy�la�a wtedy, �e to �mieszne, i zachichota�a; teraz ju� nie widzia�a w tym nic �miesznego.
Inny pow�d, dla kt�rego nie powinna pcha�, to ten, �e o n i mogli to odkry�. �li ludzie ze Sklepiku.
�Nie wiem, jak du�o o tobie wiedz� - t�umaczy� jej tata - ale nie chc�, �eby jeszcze si� czego� dowiedzieli. Twoje pchni�cie nie jest dok�adnie takie jak moje, skarbie. Nie mo�esz zmusi� ludzi, �eby... no, zmienili zdanie, prawda?
- Nieee...
- Ale mo�esz sprawi�, �eby rzeczy si� porusza�y. Je�li kiedykolwiek dostrzeg� w tym jak�� prawid�owo�� i powi��� t� prawid�owo�� z tob�, b�dziemy w jeszcze gorszych opa�ach ni� jeste�my teraz".
A to jest kradzie�, a kradzie� te� jest z�a.
Nie szkodzi. Tatusia boli g�owa i musz� dotrze� do jakiego� cichego, ciep�ego miejsca, p�ki nie rozboli go tak, �e w og�le nie b�dzie m�g� my�le�. Charlie zrobi�a krok do przodu.
Budek by�o chyba z pi�tna�cie. Mia�y okr�g�e przesuwane drzwi. Kiedy wesz�o si� do budki, siedzia�o si� w niej jak w wielkiej kapsule z telefonem po�rodku. Wi�kszo�� by�a ciemna. Charlie dostrzeg�a to, przechodz�c obok. W jedn� z nich wcisn�a si� t�usta pani w spodniumie; m�wi�a szybko i u�miecha�a si�. A trzy budki od ko�ca m�ody m�czyzna w wojskowym mundurze sie-
26
dzia� na ma�ym sto�eczku. Drzwi mia� otwarte i wystawi� przez nie nogi. M�wi� szybko:
- Sally, s�uchaj, rozumiem, co czujesz, ale mog� wszystko wyja�ni�. Oczywi�cie. Wiem... wiem... tylko daj mi...
Spojrza� w g�r�, zobaczy�, �e patrzy na niego ma�a dziewczynka, wci�gn�� nogi i popchn�� drzwi, a� si� zamkn�y z trzaskiem -wszystko jednym ruchem, jak ��w kryj�cy si� w skorupie.
�K��ci si� z dziewczyn� - pomy�la�a Charlie. - Pewnie na niego czeka�a, a on nie przyszed�. Ja tam nigdy nie b�d� czeka�a na ch�opaka".
Echo g�o�nik�w. Strach czai� si� w jej g�owie jak szczur. I gryz�. Wszystkie twarze by�y obce. Czu�a si� samotna i taka ma�a, nawet teraz ci�gle jeszcze t�skni�a za mam�. Mia�a kra��, ale to by�o bez znaczenia. Oni ukradli mamusi �ycie.
Charlie w�lizn�a si� do ostatniej budki i zaszele�ci�a papierow� torebk�. Podnios�a s�uchawk� udaj�c, �e rozmawia.
�Tak, dziadku, tak, tata i ja w�a�nie przylecieli�my, czujemy si� dobrze". Wyjrza�a przez szyb�, �eby sprawdzi�, czy kto� si� ni� nie interesuje. Nikt si� ni� nie interesowa�. Najbli�ej sta�a Murzynka wykupuj�ca w automacie ubezpieczenie na lot, odwr�cona do Charlie plecami.
Charlie spojrza�a na telefon i nagle go ruszy�a.
Sapn�a cicho z wysi�ku i przygryz�a doln� warg�; lubi�a, jak dolna warga ugina si� pod jej z�bami. Nie, nie czu�a �adnego b�lu. Przyjemnie by�o rusza� rzeczy - i tego te� si� ba�a. Przypu��my, �e polubi t� niebezpieczn� rzecz?
Ruszy�a jeszcze raz, bardzo lekko i nagle strumie� drobnych wylecia� z automatu. Pr�bowa�a podstawi� pod niego torebk�, ale nim zd��y�a, wi�kszo�� monet rozsypa�a si� po pod�odze. Pochyli�a si� i zebra�a, ile mog�a, raz za razem patrz�c przez szyb�.
Kiedy zebra�a pieni��ki, przesz�a do nast�pnego automatu. �o�nierz, z trzeciej budki od ko�ca ci�gle rozmawia�. Zn�w otworzy� drzwi. Pali� papierosa, zach�annie zaci�gaj�c si� dymem.
- Sal, przysi�gam na wszystko, tak! Po prostu zapytaj brata, je�li mi nie wierzysz! On...
Charlie zasun�a drzwi, zag�uszaj�c jego troch� j�kliwy g�os.
27
Mia�a tylko siedem lat, ale na pierwszy rzut oka potrafi�a rozpozna�, �e kto� buja. Spojrza�a na telefon i chwil� p�niej posypa�y si� z niego drobne. Tym razem precyzyjnie podstawi�a torebk� i monety wpad�y wprost do niej z cichym, melodyjnym brz�kiem. Kiedy wysz�a, �o�nierza ju� nie by�o i Charlie wesz�a do jego budki. Krzese�ko ci�gle by�o ciep�e. Mimo kr�c�cego si� wiatraczka okropnie pachnia�o papierosem. Pieni�dze zabrz�cza�y w torebce, a Charlie posz�a dalej. Ms
Eddie Delgardo siedzia� na twardym, plastykowym krzese�ku, patrzy� w sufit i pali�.
�Suka" - my�la�. Nast�pnym razem dwa razy si� zastanowi, czy trzyma� razem te swoje cholerne nogi. Eddie to i Eddie tamto, i Eddie, nie chc� ci� wi�cej widzie�, i Eddie, jak mo�esz by� tak okrutny. Ale jemu uda�o si� ju� sprawi�, �e zmieni�a zdanie na temat tego wy�wiechtanego numeru, co to �nie chc� ci� wi�cej widzie�". Mia� trzydziestodniow� przepustk� i jecha� sobie do Nowego Jorku, �eby skosztowa� tego Smakowitego Jab�uszka, poogl�da� widoki i pow��czy� si� po barach dla samotnych. A kiedy wr�ci, to Sally b�dzie ju� jak wielkie, czerwone, dojrza�e jab�uszko dojrza�e i gotowe spa��. Eddie Delgardo z Marathon na Florydzie nie prze�knie tego g�wna, tego �czy ty mnie w og�le nie szanujesz?" Sally Bradford b�dzie musia�a si� podda�, a je�li naprawd� uwierzy�a w t� bzdur�, �e mia� wasektomi�, to tylko dobrze jej to zrobi. A p�niej, je�li tylko zechce, niech sobie pobiegnie do tego swojego braciszka, nauczyciela z jakiej� pipid�wki. Eddie Delgardo nied�ugo b�dzie prowadzi� ci�ar�wk� z zaopatrzeniem dla wojska w Berlinie Zachodnim. B�dzie...
Tok troch� ura�onych, a troch� przyjemnych marze� Eddie'ego zosta� nagle przerwany niezwyk�ym uczuciem ciep�a ogarniaj�cego mu stopy, jakby pod�oga podgrza�a si� nagle o par� stopni. Towarzyszy� temu dziwny ale nie zupe�nie obcy zapach... nie czego� palonego ale... czego� przypiekanego, mo�e?
Otworzy� oczy i odrazu zobaczy� tamt� ma�� dziewczynk�, wcze�niej spaceruj�c� wok� automat�w: siedmio- mo�e o�mioletnia i wygl�daj�ca na strasznie zapuszczon�. Teraz nios�a wypchan� papierow� torebk�, trzyma�a j� za sp�d, jakby w torebce by�y zakupy albo co� ci�kiego.
Ale... stopy! To teraz najwa�niejsze!
Ju� nie by�y ciep�e. By�y gor�ce!
Eddie Delgardo spojrza� w d� i wrzasn��: <
- Wszechmocny Jeeeeezu!
Jego buty p�on�y.
Eddie skoczy� na r�wne nogi, a ludzie zacz�li si� za nim ogl�da�. Jaka� kobieta spostrzeg�a, co si� dzieje, i krzykn�a na alarm. Dw�ch stra�nik�w, gaw�dz�cych z urz�dnikiem sprzedaj�cym bilety na lini� Allegheny, odwr�ci�o si�, chc�c sprawdzi�, o co chodzi.
Dla Eddie'ego Delgardo wszystko to by�o g�wno warte. My�li o Sally Bradford i zem�cie z powodu zawiedzionej mi�o�ci kompletnie wywietrza�y mu z g�owy. Jego wojskowe buty ogarn�y weso�e p�omienie ognia. Mankiety mundurowych spodni dymi�y. Wystartowa� i pobieg� przez poczekalni�, ci�gn�c za sob� ogon dymu, jak pocisk wystrzelony z balisty. Damska toaleta by�a bli�ej i Eddie, wiedziony nies�ychanie wyostrzonym instynktem samozachowawczym, bez chwili namys�u uderzy� w drzwi ramieniem i wbieg� do �rodka.
Z jednej z kabin wychodzi�a m�oda kobieta. Sp�dnic� mia�a podci�gni�t� do pasa i poprawia�a sobie majtki. Kiedy zobaczy�a Eddie'ego, ludzk� pochodni�, wyda�a z siebie krzyk upiornie wzmocniony przez zwykle dobr� w takim miejscu akustyk�. Z zaj�tych kabin dobieg�y pytania: �Co to by�o?", �O co chodzi?" Eddie chwyci� drzwi p�atnej toalety, nim zd��y�y si� zamkn�� i zatrzasn��. R�kami z�apa� si� �cianek i obiema nogami wskoczy� do klozetu. Rozleg� si� syk, a w g�r� unios�a si� ogromna chmura pary. Dw�ch stra�nik�w dopad�o go w �rodku. , - St�j, ty tam - krzykn�� jeden z nich. Trzyma� w r�ce bro�. -Wy�a� z r�kami na g�owie.
Czy raczycie zaczeka� a� wyci�gn� nogi? - warkn�� Eddie Delgardo.
29
Charlie wr�ci�a. Zap�akana.
- Co si� sta�o, panienko?
- Mam pieni�dze, ale... tatusiu, to znowu mi uciek�o... Tam by� cz�owiek... �o�nierz... Nic nie mog�am poradzi�...
Andy poczu� osaczaj�cy go strach. Strach st�umiony b�lem g�owy i szyi, ale wyra�nie narastaj�cy.
- Czy... czy to by� ogie�, Charlie?
Nie mog�a m�wi�, ale przytakn�a skinieniem g�owy. Po policzkach p�yn�y jej �zy.
- O m�j Bo�e - szepn�� Andy i zmusi� si�, by wsta�.
To kompletnie za�ama�o Charlie. Ukry�a twarz w d�oniach i za-szlocha�a rozpaczliwie, kiwaj�c si� w prz�d i w ty�.
W pobli�u wej�cia do damskiej toalety zgromadzi� si� t�um. Drzwi by�y otwarte, ale Andy nie m�g� dostrzec niczego... I nagle zobaczy�. Dw�ch stra�nik�w, kt�rzy tam przedtem pobiegli, wyprowadza�o z toalety umundurowanego m�odego cz�owieka, kt�ry wygl�da� na twardziela, i prowadzi�o go do biura. M�ody cz�owiek wrzeszcza� na nich, a wi�kszo�� tego, co mia� do powiedzenia, sprowadza�a si� do wymy�lnych obelg. Mundur poni�ej kolan przesta� prawie istnie�; �o�nierz ni�s� dwa poczernia�e, ociekaj�ce wod� przedmioty, kt�re kiedy� mog�y by� jego butami. Znik� w biurze ochrony lotniska, zatrzaskuj�c za sob� drzwi, a w terminalu zahucza�o od plotek.
Andy znowu usiad� i przytuli� Charlie. My�lenie sprawia�o mu ju� ogromny k�opot; jego my�li by�y jak male�kie srebrne rybki, p�ywaj�ce we wszechogarniaj�cym czarnym oceanie t�pego b�lu. Ale musia� zrobi� wszystko, co m�g�. Potrzebowa� Charlie, je�li mieli wyj�� z tego ca�o.
- Nic mu nie jest, Charlie. Wszystko w porz�dku. Tylko zabrali go do biura. Teraz powiedz mi, co si� sta�o?
Ju� prawie nie p�acz