6561

Szczegóły
Tytuł 6561
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

6561 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 6561 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

6561 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

KING STEFAN CZWARTA PO PӣNOCY ---- TOM II AMBER-KING 1990-1993 w Wydawnictwach Amber - Mizar Christine Miasteczko Salem Misery w przygotowaniu Talizman Tytu� orygina�u FOUR PAST MIDNIGHT Autor ilustracji STEVE CRISP Opracowanie graficzne Studio Graficzne �Fototype" Redaktor MARIA WIECZOREK Copyright � 1990 by Stephen King For the Polish edition Copyright � 1993 by Wydawnictwo Mizar Sp. z o.o. Published in cooperation with Wydawnictwo Amber Sp. z o.o. ISBN 83-85309-49-7 Wydawnictwo Mizar Sp. z o.o. Warszawa 1993. Wydanie I Sk�ad: �Kolonel" w �omiankach Druk: Zak�ady Graficzne w Gda�sku POLICJANT BIBLIOTECZNY Opowie�� dla pracownik�w i mecenas�w Biblioteki Publicznej w Pasadenie 1 Trzecia po p�nocy Wprowadzenie do �Policjanta Bibliotecznego" Rankiem tego dnia, kt�ry wyznacza dat� narodzin poni�szej opowie�ci, siedzia�em przy kuchennym stole z moim synem, Owenem. �ona uda�a si� ju� na g�r� wskoczy� pod prysznic i wrzuci� na siebie szmaty. Zaliczyli�my dwa g��wne etapy �niadaniowej trasy: gazet� i jajka sadzone. Willard Scott, kt�ry go�ci w naszym domu pi�� razy w tygodniu, opowiada� o pewnej damie z Nebraski, ko�cz�cej w�a�nie sto czwarty rok �ycia, i chyba obaj, Owen i ja, spali�my jeszcze na jedno oko. Innymi s�owy, typowy ranek w roboczy dzie� tygodnia, chez King. Owen oderwa� si� od dzia�u sportowego, by zapyta�, czy tego dnia nie zahacz� o pasa� handlowy - chodzi�o mu o ksi��k�, potrzebn� do napisania pracy domowej. Nie pami�tam, co to by�o - Johnny Termain czy Kwietniowy poranek, powie�� Howarda Fasta o ameryka�skiej rewolucji - ale na pewno jedno z tych tomiszczy, kt�rych nigdy nie udaje si� dopa�� w ksi�garni. A to nak�ad si� wyczerpa�, a to jeszcze nie dowie�li dodruku czy wyskoczy�o inne cholerstwo. Zasugerowa�em Owenowi, by skorzysta� z miejskiej biblioteki, kt�ra jest znakomicie zaopatrzona. Z pewno�ci� maj� i ten tytu�. Co� wymrucza�. Wy�apa�em tylko dwa s�owa, ale bior�c pod uwag� moje zainteresowania, nie trzeba by�o wi�cej, �ebym zastrzyg� uszami. Brzmia�y: �policja biblioteczna". Od�o�y�em na bok swoj� po��wk� gazety, za pomoc� pilota przydusi�em Willarda w �rodku ekstatycznego sprawozdania z Georgia Peach Festival i poprosi�em Owena, aby zechcia� �askawie powt�rzy�. Stawia� pewien op�r, ale przycisn��em go. W ko�cu wyzna�, �e nie lubi korzysta� z biblioteki, gdy� boi si� Policji Bibliotecznej. Pospiesznie doda�, i� wie, �e historyjka o Policji Bibliotecznej jest czczym wymys�em, ale to jedna z tych opowie�ci, kt�re potrafi� wry� si� w pod�wiadomo�� i jako� nie daj� spokoju. Us�ysza� j� od cioci Stephanie, kiedy mia� siedem albo osiem lat, by� bardzo �atwowierny i w�a�nie od tej pory nie daje mu ona spokoju. Ja oczywi�cie by�em zachwycony, poniewa� sam jako dzieciak trz�s�em si� ze strachu przed Policj� Biblioteczn� bezosobowymi str�ami prawa, kt�rzy potrafi� nawet przyj�� do domu, je�li na czas nie odniesiesz ksi��ek. Ju� to by�o okropne... a co dopiero mo�e nast�pi�, gdy ci niesamowici funkcjonariusze si� zjawi�, a ty nie znajdziesz owych zaleg�ych ksi��ek? Co wtedy? Co ci zrobi�? Co zabior�, �eby wyr�wna� strat�? Lata min�y od chwili, kiedy rozwa�a�em spraw� Policji Bibliotecznej (cho� nie by�o to w dzieci�stwie; wyra�nie pami�tam, jak dyskutowa�em na ten temat z Peterem Straubem i jego synem Benem, sze��, siedem lat temu), a teraz wszystkie tamte stare pytania, w jaki� spos�b r�wnocze�nie przera�aj�ce i podniecaj�ce, wr�ci�y. Duma�em o Policji Bibliotecznej przez nast�pne kilka dni i wtedy zacz�y wy�ania� si� zarysy poni�szej opowie�ci. Na og� w ten w�a�nie spos�b przychodz� na �wiat moje historyjki, ale zwykle okres dumania trwa du�o d�u�ej. Kiedy zaczyna�em, opowie�� nosi�a tytu� Policja Biblioteczna i nie wiedzia�em, jak si� potoczy. My�la�em, �e b�dzie to co� zabawnego, jak te niesamowite opowie�ci z eleganckich przedmie�� opowie�ci, kt�re majstrowa� �p. Max Shulman. Przecie� sam pomys� by� zabawny, no nie? Policja Biblioteczna?! Co za absurd!!! Ale u�wiadomi�em sobie co�, o czym zreszt� wiedzia�em od dawna: strachy z dzieci�stwa s� ohydnie uparte. Pisanie to akt autohipnozy. Przesz�o�� lubi powr�ci� tu w kszta�cie tak wiernym, �e potwory, kt�re dawno powinny zgni� w grobie, o�ywaj� i wst�puj� mi�dzy �ywych. Gdy pracowa�em nad t� opowie�ci�, spotka�o mnie co� podobnego. Z dzieci�stwa wynios�em uwielbienie dla biblioteki i z tym uczuciem zacz��em pisa�. Jak�eby inaczej? By�o to jedyne miejsce, w kt�rym taki ubogi smark jak ja m�g� dosta� ka�d� ksi��k�, o jakiej zamarzy�. Ale kiedy zanurza�em si� w akcj�, doszed�em ukrytej prawdy: to miejsce budzi�o we mnie strach. Ba�em si�, �e si� zgubi� w mroku mi�dzy rega�ami, ba�em si�, �e zapomn� o mnie, siedz�cym w ciemnym k�cie czytelni, i zamkn� na noc, ba�em si� starej bibliotekarki z farbowanymi na niebiesko w�osami, w okularkach �kocie oko" i cienkimi jak kreska 8 wargami, kt�ra szczypa�a ci� po r�kach d�ugimi, bezkrwistymi palcami i szepta�a �szszsz!", kiedy si� zapomnia�e� i zacz��e� zbyt g�o�no rozmawia�. I ba�em si� Policji Bibliotecznej. O, tak. To co si� sta�o ze znacznie d�u�szym dzie�em, powie�ci� zatytu�owan� Christine, powt�rzy�o si� tu. Po jakich� trzydziestu stronach sytuacja przesta�a by� zabawna. A po pi��dziesi�ciu ca�a opowie�� skr�ci�a po wariacku, z dzikim piskiem opon, w mroczne strony, kt�re odwiedza�em tak cz�sto, a o kt�rych nadal wiem tak ma�o. Wreszcie znalaz�em faceta, kt�rego szuka�em, i zebra�em si� na odwag�, �eby spojrze� w jego srebrne bezlitosne oczy. Usi�owa�em opisa� go dla ciebie, Wierny Czytelniku, ale nie jestem pewien, czy mi si� to uda�o. R�ce trz�s�y mi si� okropnie podczas tej roboty. Kapujesz. 10 ROZDZIA� PIERWSZY Zast�pstwo Sam Peebles doszed� p�niej do wniosku, �e wszystkiemu by� winien cholerny akrobata. Gdyby akrobata nie zala� pa�y akurat w najmniej stosownym momencie, Sam nigdy nie wyl�dowa�by w takim miejscu. Nie do��, �e �ycie jest w�sk� k�adk� nad bezdenn� przepa�ci�, my�la� z pewn� by� mo�e usprawiedliwion� gorycz�, k�adk�, kt�r� musimy przej�� z zawi�zanymi oczyma. Nie. Nie do�� tego. Czasem jeszcze dostajemy szturcha�ca. Tak duma� sobie potem. Najpierw, jeszcze przed zjawieniem si� Policjanta Bibliotecznego wybuch�a afera z pijanym akrobat�. W Junction City w ka�dy ostatni pi�tek miesi�ca w lokalnym Rotarian Hall, klubie dla biznesmen�w, urz�dzano Wiecz�r M�wcy. Ostatniego pi�tku marca 1990 rotarianie mieli w planie wys�ucha� - obejrze� - Zadziwiaj�cego Joe, akrobat� z Trembo's All-Star Circus ind Travelling Carnival. Telefon na biurku Sama Peeblesa - �Po�rednictwo Handlowe Ubezpieczenia, Junction City" - zadzwoni� o czwartej pi��, w czwartek po po�udniu. Odebra� Sam. Sam zawsze odbiera� telefony - albo n persona, albo za po�rednictwem automatycznej sekretarki - poniewa� by� wy��cznym w�a�cicielem i jedynym pracownikiem �Po-�rednictwa Handlowego i Ubezpiecze�, Junction City". Nie by� cz�owiekiem zamo�nym, ale radzi� sobie nie najgorzej. Lubi� powtarza�, 11 �e cho� niepr�dko wsi�dzie do swojego pierwszego merca, to ma prawie nowego forda i dom na Kelton Avenue. �A poza tym w moim biznesie pieczone go��bki same lec� do g�bki", dodawa�... cho� prawd� m�wi�c nie wiedzia� dok�adnie, co to s� pieczone go��bki. Podejrzewa�, �e gatunek pizzy. Po�rednictwo Handlowe i Ubezpie... Sam, tu Craig. Akrobata z�ama� kark. - Co?! - To, co s�ysza�e�! - wykrzykn�� Craig Jones pe�nym bole�ci g�osem. - Akrobata z�ama� pieprzony kark! - Och. Rany, rany. - Sam zastanowi� si� przez chwil� i spyta� z ciekawo�ci�: - Czy on nie �yje, Craig? - Nie, �yje, ale je�li o nas chodzi, to wychodzi na jedno. Le�y w szpitalu w Cedar Rapids, z dwudziestoma funtami gipsu na szyi. Billy Bright w�a�nie do mnie dzwoni�. M�wi�, �e facet zjawi� si� pijany jak bela na popo�udni�wce, spr�bowa� salta w ty� i da� karkiem poza aren�. Billy m�wi, �e trzask s�ycha� by�o z miejsca, gdzie siedzia�. Billy wykupi� jask�k�. Chrupn�o, jakby kto� wszed� w �wie�o zamarzni�t� ka�u��. - Uooo! - wykrzykn��, krzywi�c si� Sam. - Wcale mnie to nie zaskoczy�o. Tylko pomy�l - �Zadziwiaj�cy Joe..." Co to za pseudo dla cyrkowca? �Zadziwiaj�cy Randix" - to rozumiem. �Zadziwiaj�cy Tortellini" - da si� znie��. Ale �Za dziwiaj�cy Joe"? Trzeba mie� dobrze nasrane w g�owie. . - Jezu. No to szkoda. Szkoda. - Pieprzone g�wno na grzance, ot co. Dzi�ki temu wiecz�r zostajemy bez m�wcy, stary. Sam gor�co po�a�owa�, �e nie opu�ci� biura dok�adnie o czwartej. Craig musia�by si� zadowoli� automatyczn� sekretark� Sama, a wtedy Sam in persona mia�by do�� czasu na przemy�lenie sprawy. Poczu�, �e lada moment b�dzie bardzo potrzebowa� czasu na przemy�lenie sprawy. Czu� r�wnie�, �e Craig Jones na to nie pozwoli. - Tak. Zdaje mi si�, �e musimy spojrze� prawdzie w twarz. --Chcia�, �eby zabrzmia�o to filozoficznie i r�wnocze�nie u�wiadomi�o Craigowi, �e czuje si� bezradny. - Co za szkoda. - Pewnie, �e szkoda - powiedzia� Craig. I wysz�o szyd�o z worka! - Ale wiem, �e z rado�ci� wskoczysz na wolne miejsce. - Ja?! Craig, chyba �artujesz! Ja nie potrafi� zrobi� kozio�ka w ty�, co dopiero salta... - Pomy�la�em, �e m�g�by� paln�� m�wk� o tym, jak to wiele 12 w �yciu ma�ych miasteczek znacz� niezale�ne firmy - Craig Jones naciska� bezwzgl�dnie. - Jak ci to nie le�y, jest^baseball. Jak to nie, zawsze mo�esz spu�ci� gacie i pomacha� publice swoim pytonem. Sam, ja nie tylko jestem Przewodnicz�cym Komitetu M�wc�w - cho� ju� samo to daje mi wystarczaj�ce prerogatywy. Odk�d Kenny si� wyprowadzi�, a Carl przesta� wpada�, ja jestem ca�ym Komitetem M�wc�w! Wi�c musisz mi pom�c. Musz� mie� m�wc� na jutro wiecz�r. W tym ca�ym cholernym klubie jest z pi�ciu go�ci, kt�rym w razie potrzeby mog� zaufa�, a ty jeste� jednym z nich. - Ale... - Jeste� poza tym jedyny, kt�ry nie wykaza� si� w takiej sytuacji, wi�c czuj si� wybrany, ch�optasiu kochasiu. - Frank Stephens... -* ..wskoczy� w nag�e zast�pstwo za go�cia ze zwi�zku zawodowego transportowc�w, zesz�ego roku, kiedy wielka �awa przysi�g�ych postawi�a go�cia przed s�dem za malwersacje, i nie m�g� przyj��. Sam - na ciebie pad�o. Cz�owieku, nie mo�esz mnie zawie��. Jeste� mi to d�u�ny. -*- Robi� w ubezpieczeniach! - krzykn�� Sam. - Kiedy nie wypisuj� polis, sprzedaj� farmy! Przewa�nie bankom! Dla wi�kszo�ci ludzi to nudne! Dla tych, co nie nudne, obrzydliwe! - To nie ma �adnego znaczenia - Craig szed� teraz na ca�o��, rozgniataj�c bezlito�nie niemrawe zastrze�enia Sama ci�kimi buciorami wa�kich argument�w. - Pod koniec wieczoru wi�kszo�� z nich b�dzie uwalona. Wiesz dobrze. W sobotni ranek nie b�d� z tego pami�ta� jednego cholernego s��wka, ale w pi�tek potrzebuj� kogo� na zast�pstwo, na p� godziny trzaskania dziobem, i czuj si� wybrany! Sam opiera� si� jeszcze troch�, ale Craig nadal u�ywa� trybu rozkazuj�cego, nadu�ywaj�c bezlito�nie wielkich liter. Potrzebuj�. Musisz. D�u�ny. - W porz�dku - powiedzia� wreszcie Sam. - W -porz�dku, w porz�dku! Starczy! - Kocham ci�! - W g�osie Craiga nagle za�wieci�a t�cza i za-�wiergoli�y skowronki. - Pami�taj, m�wka nie musi trwa� d�u�ej ni� trzydzie�ci minut plus jakie� dziesi�� na pytania. Je�li b�d� jakie� pytania. I naprawd� mo�esz pomacha� im swoim pytonkiem, jak ci przyjdzie ochota. W�tpi�, �eby komu� uda�o si� go zobaczy�, ale... - Craig, co za du�o, to niezdrowo. * Och! Przepraszam! Przymykam jadaczk�! - rechota� Craig. Niewykluczone, �e z ulgi zaszumia�o mu troch� w g�owie. * 13 - S�uchaj, mo�e zako�czmy t� dyskusj�? - Sam si�gn�� po pastylki na zgag�, spoczywaj�ce w szufladzie biurka. Poczu� nagle, �e przez nast�pne dwadzie�cia osiem godzin b�dzie potrzebowa� sporo pastylek na zgag�. - Wygl�da na to, �e mam do napisania przem�wienie. - Si� zmywam. Tylko pami�taj - kolacja o sz�stej, przem�wionko o wp� do �smej. Jak to m�wi� w Havaii Five-O, b�d�-na-l�d�! Aloha! - Aloha, Craig. - Sam od�o�y� s�uchawk�. Gapi� si� na aparat. Kula gor�cego gazu unios�a si� w prze�yku. Dotar�a do gard�a. Otworzy� usta i czkn�� kwasem - �o��dek da� zna� o sobie, cho� jeszcze przed pi�cioma minutami by� cichy i u�piony. Sam zjad� pierwsz� pastylk�. A mia� ich zje�� jeszcze bardzo du�o. Zamiast i�� tego wieczoru na kr�gle, jak mia� to w planie, Sam Peebles zamkn�� si� u siebie w gabinecie z liniowanym ��tym notatnikiem, trzema zaostrzonymi o��wkami, paczk� kent�w i sze�cioma puszkami lemoniady Jolt. Wy��czy� telefon, zapali� papierosa i wbi� wzrok w papier. Po pi�ciu minutach wbijania wzroku w papier napisa� u g�ry pierwszej strony: MA�OMIASTECZKOWE FIRMY. KRWIOBIEG AMERYKI Przeczyta� to na g�os i spodoba�o mu si�. No... mo�e niezupe�nie spodoba�o, ale nie dra�ni�o. Powt�rzy� g�o�niej i spodoba�o mu si� bardziej. Ciut bardziej. Nie by�o wspania�e, fakt. Prawd� m�wi�c by�o �adne w por�wnaniu z tytu�em byle dreszczowca, ale mog�o dokopa� czemu� w stylu: �Komunizm. Gro�ba daleka czy bliska". A Craig mia� racj� - prawie wszyscy oni b�d� na takim kacu w sobot� rano, �e zapomn�, co s�yszeli w pi�tek wiecz�r. Z odrobin� nadziei w sercu, Sam zacz�� pisa�. �Gdy przenios�em si� do Junction City z mniej wi�cej kwitn�cej metropolii, jak� Ames by�o w roku 1984.. - �... i dlatego nadal, jak i tamtego jasnego pa�dziernikowego przedpo�udnia w 1984 roku, s�dz�, �e ma�e firmy decyduj� nie tylko o krwiobiegu Ameryki, ale i o �ywotno�ci i rozmachu ca�ego zachodniego �wiata". - . 14 Sam zamilk�, zgni�t� papierosa w popielniczce na biurku i spojrza� z nadziej� na Naomi Higgins. - No i? Co ty na to? Naomi by�a przystojn� m�od� kobiet� z Proverbii, mie�ciny le��cej cztery mile na zach�d od Junction City. Mieszka�a przy Proverbia River w rozsypuj�cym si� domu ze swoj� rozsypuj�c� si� matk�. Wi�kszo�� rotarian zna�a Naomi i od czasu do czasu proponowano zak�ady, co rozsypie si� pr�dzej: dom czy mama? Nie wiadomo, czy zak�ady przyjmowano, ale je�li tak, ich wynik nadal pozostawa� nie rozstrzygni�ty. Naomi sko�czy�a Iowa City Business College i naprawd� umia�a odczyta� swe stenograficzne notatki. Jako jedyna kobieta w okolicy obdarzona t� umiej�tno�ci�, by�a rozrywana przez ograniczon� popula cj� biznesmen�w Junction City. A to, �e mia�a r�wnie� wyj�tkowo �adne nogi, nic nie szkodzi�o. Przez pi�� dni w tygodniu pracowa�a przedpo�udniami dla czterech m�czyzn i jednej kobiety - dw�ch prawnik�w, jednego bankiera i dw�ch po�rednik�w handlu nierucho mo�ciami. Po pracy wraca�a do rozsypuj�cego si� domu, a kiedy nie opiekowa�a si� rozsypuj�c� si� matk�, przepisywa�a na maszynie notatki. Sam Peebles wykorzystywa� umiej�tno�ci Naomi co pi�tek od dziesi�tej do po�udnia, ale tego dnia odsun�� na bok korespondencj�, cho� jej cz�� gwa�townie domaga�a si� odpowiedzi - i zapyta� Naomi, czy nie zechcia�aby czego� pos�ucha�. - Pewnie, czemu nie - odpowiedzia�a Naomi. Wygl�da�a na troch� zaniepokojon�, jakby obawia�a si�, czy Sam - z kt�rym kr�tko chodzi�a - nie zabiera si� do o�wiadczyn. Kiedy wyja�ni�, �e Craig Jones wr�czy� mu kart� mobilizacyjn� z nakazem zast�pienia rannego akrobaty, i �e on, Sam, chce, aby oceni�a jego mow�, rozlu�ni�a si� i wys�ucha�a ca�ej - pe�nych dwudziestu sze�ciu minut - z pochlebnym skupieniem. "- - B�d� szczera - doda�, nim Naomi zdo�a�a otworzy� usta, - Dobre - powiedzia�a. - Ca�kiem zajmuj�ce. - Nie, nie chodzi o pochlebstwa, nie oszcz�dzaj mnie. Niczego nie ukrywaj. - Nie ukrywam. Jest naprawd� w porz�dku. Poza tym, zanim zaczniesz m�wi�, wszyscy b�d�... * Tak, wszyscy b�d� uwaleni, wiem. - Cho� ta wizja pocz�tkowo doda�a mu otuchy, teraz by� troch� zawiedziony. Przeczytawszy mow� doszed� do wniosku, �e w gruncie rzeczy jest ca�kiem dobra. * 15 Jest jedna sprawa zastrzeg�a si� Naomi, popadaj�c w zamy�lenie. - Hm? - Jest... jakby troch�... wiesz... dr�twa. - Och! - Sam westchn�� i przetar� oczy. By� na nogach do pierwszej rano, pisa� i opracowywa� tekst. - Ale to �atwo poprawi� - zapewni�a go. - Po prostu id� do biblioteki i po�ycz kilka odpowiednich ksi��ek. Sam poczu� ostry skurcz w podbrzuszu i z�apa� za pastylki na zgag�. �l�czenie w bibliotece z powodu g�upiej mowy w Rotary Club? Nie za du�o tego dobrego? Do tej pory nigdy nie korzysta� z Biblioteki Publicznej Junction City i nie widzia� powodu, �eby i�� tam teraz. Ale Naomi s�ucha�a bardzo uwa�nie, Naomi chcia�a pom�c i by�oby chamstwem, gdyby przynajmniej nie wys�ucha�, co ma do powiedzenia. - Jakie ksi��ki? - Wiesz, ksi��ki z takimi kawa�kami do o�ywiania przem�wie�. Chodzi o co� takiego... - Naomi szuka�a s�owa. - No, znasz ten ostry sos, kt�ry w �China Light" podaj� na �yczenie? - Tak... - Chodzi o co� w tym gu�cie. Dowcipy. Aha, jest taka ksi��ka: Najukocha�sze wiersze Amerykan�w. Mo�e tam znalaz�by� co� na zako�czenie. Co� wznios�ego. - Czy w tej ksi��ce s� wiersze o znaczeniu ma�ych firm w �yciu Ameryki? - pow�tpiewa� Sam. - Poezja podnosi ludzi na duchu. Nikogo nie obchodzi, o czym jest wiersz, a co dopiero, do czego ma s�u�y�. - Naprawd� maj� ksi��ki z dowcipami do okraszania przem�wie�? - Ledwo mie�ci�o mu si� to w g�owie, cho� gdyby us�ysza�, �e p�ki biblioteczne zawieraj� tak ezoteryczne dzia�y jak naprawa silnik�w miniaturowych i czesanie peruk, nie by�by w najmniejszym stopniu zaskoczony. -- Tak. - Sk�d wiesz? - Kiedy Phil Brakeman startowa� do legislatury stanowej, przepisywa�am mu wszystkie przem�wienia. Mia� w�a�nie co� takiego. Nie pami�tam tytu�u. Przychodz� mi tylko na my�l Wice dla Willa, ale oczywi�cie nie o to chodzi. - Nie - przytakn�� Sam. Kilka kawa�k�w z Wic�w dla Willa i koci� muzyk� ma jak w banku. Ale rozumia� stanowisko Naomi; i zacz�� si� z nim godzi�, cho� po wszystkich latach beztroskiej 16 oboj�tno�ci na czar literatury czu� op�r przed wizyt� w lokalnej bibliotece. Troszk� pieprzu do kochanej m�wki. Ozd�b resztki pieczeni - w kr�lewskie danie si� zmieni. A biblioteka to w gruncie rzeczy tylko biblioteka. Je�li nie wiesz, jak znale�� to, czego szukasz, spytaj bibliotekark�. Udzielanie wyja�nie� to jeden z ich obowi�zk�w, zgadza si�? - Zreszt�, mo�esz zostawi� to tak jak jest. Wiesz, o co mi chodzi. Oni b�d� pijani. - Spojrza�a na Sama przyja�nie, cho� surowo. Sprawdzi�a czas na swoim zegarku. - Zosta�a ci jeszcze godzina. Chcesz podyktowa� kilka list�w? * Nie, chyba nie. Mo�e zamiast tego przepisa�aby� moje przem�wienie? - Podj�� ju� decyzj�. Por� lunchu sp�dzi w bibliotece. * 17 ROZDZIA� DRUGI Biblioteka (1) Mieszkaj�c w Junction City, Sam przechodzi� obok Biblioteki setki razy, ale dzi� po raz pierwszy naprawd� popatrzy� na ni� i odkry� rzecz zadziwiaj�c�: sam widok tego budynku budzi� w nim obrzydzenie! Biblioteka Publiczna Junction City sta�a na rogu State Street i Miller Avenue. By� to granitowy gmach, wzniesiony na planie kwadratu, o oknach tak w�skich, �e wygl�da�y jak strzelnice w murach obronnych. Dach kryty dach�wkami mia� du�y okap. Fronton, po��czenie w�skich okien i cienia okapu, nasuwa� skojarzenie z zas�pion� twarz� kamiennego robota. Ten styl architektoniczny by� tak cz�sto spotykany w Iowa, �e Sam Peebles, kt�ry sprzedawa� w tym stanie nieruchomo�ci prawie dwadzie�cia lat, nada� mu imi� �Utrapienie �rodkowego Zachodu". Na wiosn�, w lecie i jesieni� zakazany wygl�d �agodzi�y klony, tworz�ce wok� gmachu rodzaj zagajnika, ale teraz, pod koniec ci�kiej zimy, klony sta�y nagie i Biblioteka wygl�da�a jak rozd�ta krypta. Gmach mu si� nie podoba�; nie wiedz�c dlaczego, czu� niepok�j. By�a to przecie� tylko biblioteka, nie lochy Inkwizycji. Niemniej jednak kolejny balonik kwa�nego powietrza uni�s� si� w g�r� prze�yku Sama, kiedy tak szed� chodnikiem. Poczu� w ustach jaki� s�odki posmak, przypominaj�cy o czym�... o czym�, co by� mo�e zdarzy�o si� dawno temu. W�o�y� do ust pastylk�, zacz�� j� gry�� i podj�� nagle decyzj�. Mowa jest wystarczaj�co dobra. Przecie� tu chodzi o Rotary Club, nie o wyst�pienie przed Zgromadzeniem ONZ. Czas przesta� sobie tym g�ow� zawraca�.. Zaraz p�jdzie do biura i we�mie si� za korespondencj�. 18 Ju� si� obraca�, gdy nagle uderzy�a go my�l: To durne. Naprawd� durne. Chcesz robi� z siebie durnia? W porz�delu. Ale zgodzi�e� si� paln�� t� cholern� m�wk�*; czemu nie paln�� jej z fasonem? Sta� na chodniku przed bibliotek�, marszczy� czo�o i nie m�g� si� zdecydowa�. Cz�sto robi� sobie pod�miechujki z Rotary Club. Craig te�. I Frank Stephens. Wi�kszo�� m�odych biznesmen�w z Junction City traktowa�a klub z przymru�eniem oka. Ale na wieczorach klubowych rzadko �wiecili nieobecno�ci� i Sam chyba wiedzia� dlaczego: klub by� miejscem nawi�zywania znajomo�ci. Miejscem, gdzie taki go�� jak on m�g� wpa�� na niejednego z nie-tak-m�odych biznesmen�w Junction City. Facet�w takich jak Elmer Baskin, kt�rego bank pom�g� w za�atwieniu po�yczki na pasa� handlowy w Beaverton dwa lata temu. Jak Georges Candy - kt�ry jak m�wiono, potrafi� jednym telefonem za�atwi� trzy miliony dolar�w na inwestycje budowlane... je�li zechcia� podnie�� s�uchawk�. * To byli faceci z ma�ych miasteczek, fanowie licealnych dru�yn baseballowych, faceci, kt�rzy strzygli si� �U Jimmy'ego", a spali w podkoszulkach i d�ugich gatkach zamiast w pid�amach, faceci, kt�rzy wprawdzie nadal pili piwo prosto z butelek, ale na wiecz�r w Cedar Rapids jechali odstawieni jak str� w Bo�e Cia�o. Oni trz�li Junction City, a je�li ju� o tym mowa, to czy� nie z tego powodu Sam zawsze wpada� do klubu w pi�tkowe wieczory? Je�li ju� o tym mowa, to czy� nie dlatego Craig Jones zadzwoni� w takim pop�ochu po tym, jak g�upi akrobata z�ama� sw�j g�upi kark? Mi�o b�dzie zosta� zauwa�onym przez tych, kt�rzy trz�li miasteczkiem... ale nie dlatego, �e si� spierniczy�o spraw�. Wi�kszo�� z nich b�dzie uwalona... o�wiadczy� Craig i Naomi Higgins podpisa�a si� pod tym o�wiadczeniem, ale Sama uderzy�o teraz, �e nigdy nie widzia� Elmera Boskina si�gaj�cego po co� mocniejszego od kawy. Nigdy. I prawdopodobnie Elmer nie by� tu wyj�tkiem. Niekt�rzy z nich mogli si� uwali�... ale nie wszyscy. A r�wnie dobrze mog� si� nie uwali� ci, kt�rzy si� licz�. Za�atw to zgrabnie, Sam, a wy�wiadczysz sobie nielich� przys�ug�. To nie jest wykluczone. A jak�e. Nie jest wykluczone. Ma�o prawdopodobne, ale niewykluczone. I by�o jeszcze co�, co�, co zupe�nie nie mia�o zwi�zku z tymi operuj�cymi po cichu grubymi rybami, kt�re mog�y, ale nie musia�y si� zjawi� w pi�tkowy wiecz�r w Rotary Club na Wieczorze M�wcy. Sam zawsze by� dumny z tego, �e swoj� prac� wykonywa� najlepiej jak umia�. A je�li nawet by�o toTylko durne przem�wionko no to co z tego? Co? 19 Poza tym to tylko durna ma�omiasteczkowa biblioteczka. W czym sprawa? S� tu nawet zaro�la po obu stronach gmachu. Ruszy�, ale przystan��, zmarszczy� brwi. C� to za dziwna my�l? Pojawi�a si� nie wiadomo sk�d. Dobra, �adne zaro�la nie rosn� obok biblioteki - co za r�nica? Nie mia� poj�cia... ale poczu� jakie� niemal magiczne fluidy. Nietypowe dla Sama niezdecydowanie ust�pi�o i ruszy� przed siebie. Pokona� cztery kamienne stopnie. Przystan�� na moment. Wygl�da�o na to, �e w gmachu nie ma �ywej duszy. Sam po�o�y� r�k� na drzwiach i pomy�la�: Za�o�� si�, �e s� zamkni�te na klucz. Za�o�� si�, �e tu jest zamkni�te w pi�tki po po�udniu. Na t� z kolei my�l dziwnie mu ul�y�o. Ale staromodna p�ytka ust�pi�a, ci�kie drzwi bezszelestnie uchyli�y si� do �rodka. Sam wszed� do ma�ego westybulu^^Marmurowa pod�oga tworzy�a bia�o-czarn� szachownic�. W �rodku pomieszczenia sta�a sztaluga. Na niej tabliczka z napisem. By�o to jedno napisane bardzo du�ymi literami s�owo: CISZA! nie MILCZENIE JEST Z�OTEM albo PROSIMY O CISZ� tylko to jedno r�bni�te bez ogr�dek polecenie: CISZA! - A jak�e - powiedzia� Sam. Zaledwie mrukn��, ale akustyka gmachu by�a znakomita i cichy pomruk ur�s� w ponury grzmot. Sam a� si� skuli�. Echo odbi�o si� od wysokiego sufitu i spad�o mu - faktycznie spad�o! - na g�ow�. Zn�w poczu� si� czwartoklasist�. Zaraz panna Glaser przywo�a go do porz�dku, poniewa� rozrabia� w najmniej w�a�ciwym momencie. Rozejrza� si� wok� niespokojnie. Na wp� oczekiwa�, �e jaka� wredna bibliotekarka wyleci p�dem z czytelni g��wnej, aby sprawdzi�, kto �mia� sprofanowa� �wi�t� cisz�. Przesta�, na lito�� bosk�! Masz czterdzie�ci lat. Czwartoklasist� by�e� wieki temu, stary. Ale to nie wydawa�o si� tak odleg�e. Nie tu. Tu wydawa�o si�, �e czas, kiedy by� czwartoklasist�, wr�ci�, �e lada chwila ma�y Sam mo�e zosta� przywo�any do porz�dku. 20 Krocz�c po marmurowej pod�odze min�� sztalugi z lewej strony. Nie�wiadomie przenosi� ci�ar cia�a na palce, �eby nie stuka� obcasami. Wszed� do g��wnej czytelni Biblioteki Junction City. Mn�stwo kloszy zwisa�o z sufitu (kt�ry by� co najmniej dwadzie�cia st�p wy�ej ni� sufit westybulu), ale �aden si� nie �wieci�. �wiat�o sp�ywa�o z dw�ch wielkich, sko�nych �wietlik�w. W s�oneczny dzie� wystarczy�oby go w zupe�no�ci, mog�oby nawet stworzy� weso�y, przytulny nastr�j. Ale ten pi�tek by� chmurny i ponury. �wiat�o zaledwie si� �mi�o. W k�tach sali zalega�y szare paj�czyny cieni. Sam Peebles poczu�, �e co� tu jest nie w porz�dku. Nie tylko przest�pi� pr�g gmachu, nie tylko min�� westybul. Mia� wra�enie, �e wkroczy� do innego �wiata, nie przypominaj�cego niczym ma�ego miasteczka w Iowa, kt�re czasem lubi�, czasem go nie cierpia�, ale przewa�nie bra� z ca�ym dobrodziejstwem inwentarza. Powietrze tu wydawa�o si� bardziej ci�kie i jakby gorzej przewodzi�o �wiat�o. Cisza by�a g�sta jak wata. I zimna jak �nieg. Ani �ywej duszy. Rega�y pe�ne ksi��ek wyrasta�y na lewo i prawo. Podni�s� wzrok ku �wietlikom ze zbrojonego szk�a i dosta� zawrotu g�owy. Zwidzia�o mu si� na moment, �e wisi g�ow� w d� nad g��bok� kwadratow� przepa�ci�, wy�o�on� ksi��kami. Tu i �wdzie opiera�y si� o �cian� drabinki na gumowych k�kach. By�y zamocowane na szynach. Dwie drewniane wysepki rozbija�y monotoni� wielkiej jak jezioro przestrzeni, ci�gn�cej si� od miejsca, w kt�rym sta�, do stanowiska bibliotekarskiego w g��bi ogromnego, wysokiego pomieszczenia. Jedn� by� d�ugi d�bowy wieszak na czasopisma. Periodyki, wszystkie w przezroczystych plastykowych ok�adkach, zwisa�y z wieszaka na drewnianych r�czkach. Wygl�da�y jak sk�ry zwierz�ce w suszarni. Tabliczka na wieszaku nakazywa�a: ODK�ADA� WSZYSTKIE CZASOPISMA NA MIEJSCE! Na lewo od wieszaka sta�a p�ka z nowo�ciami beletrystyki i literatury faktu. Tabliczka na p�ce informowa�a, �e te ksi��ki wypo�yczy� mo�na najwy�ej na siedem dni. Sam min�� szerokie przej�cie mi�dzy czasopismami i ksi��kami--na-siedem-dni. Cho� stara� si� i�� cicho, stuka� obcasami. Obudzi�o si� echo. �a�owa�, �e nie us�ucha� pierwotnego impulsu i nie wr�ci� po prostu do biura. Tu by�o straszno. Cho� na stole bibliotekarza sta� w��czony i szumi�cy aparat do mikrofilm�w, nikt nie dogl�da� urz�dzenia. Ma�a plakietka z napisem 21 A. LORTZ s sta�a na biurku, ale nie by�o �ladu A. Lortz ani kogokolwiek innego. Prawdopodobnie zaszy� si� w klo i ch�onie nowe wydanie Library Journal. Sam poczu� wariack� ch�tk�, �eby otworzy� usta i wrzasn��: �Wszystkie wyrzutnie dzia�aj�, A. Lortz?!" Ale trwa�o to kr�tko. Wystr�j Biblioteki Publicznej Junction City nie zach�ca� do s�onych dowcip�w. My�li Sama nagle powr�ci�y do kr�tkiej rymowanki z dzieci�stwa. Koniec �miech�w, koniec zabaw, kwakrzy si� tu zbior� zaraz. Fanta p�aci taki zuch, co cho� jeden zrobi ruch. Czy A. Lortz ka�e zap�aci� fanta, je�li �i� tu poka�e j�zyk albo zrobi min�? - zastanawia� si�. Zn�w rozejrza� si� wko�o, jego nerwy zaznajamia�y si� z ponur� cisz�. Pewnie tak. Przesta� my�le� o wypo�yczeniu ksi��ki z dowcipami lub Najukocha�szych wierszy Amerykan�w, zamiast tego wbrew sobie uleg� tutejszej sennej atmosferze i podszed� do drzwi, znajduj�cych si� na prawo od ksi��ek-na-siedem-dni. Tabliczka informowa�a, �e mie�ci si� tu Biblioteka Dzieci�ca. Czy chodzi� do Biblioteki Dzieci�cej, wychowuj�c si� w St. Louis? Chyba tak, ale wspomnienia o tym by�y niejasne, dalekie i nie trzyma�y si� g�owy. Jednak gdy podchodzi� do tych drzwi, ogarn�o go dziwne, niesamowite wra�enie. Poczu� si� tu jak w domu. Drzwi by�y zamkni�te. Wisia� na nich rysunek przedstawiaj�cy Czerwonego Kapturka. Kapturek patrzy� na wilka, le��cego w ��ku Babci. Wilk by� ubrany w babcin� koszul� nocn� i babciny czepek. Szczerzy� k�y. Piana kapa�a mu z pyska. Wyraz niemal bezbrze�nego przera�enia zastyg� na twarzy Czerwonego Kapturka i z plakatu jasno wynika�o, �e szcz�liwe zako�czenie opowie�ci - jak i wszystkich bajek - jest wygodnym k�amstwem. Rodzice mo�e wierz� w takie bzdury, m�wi�a chorobliwie blada twarz Czerwonego Kapturka, ale malcy dobrze wiedz�, jak by�o, no nie? Milu�kie, pomy�la� Sam. Za�o�� si�, �e dzieciaki wal� tu drzwiami i oknami. Zw�aszcza maluchy. Otworzy� drzwi i wsadzi� g�ow�. Opu�ci�o go ca�e zdenerwowanie. By� oczarowany. Oczywi�cie plakat wcale nie pasowa� do tego miejsca, ale to, co znajdowa�o si� dalej, by�o wprost idealne. Jasne, �e jako dziecko chodzi� do biblioteki. Wystarczy� jeden rzut oka na t� miniaturk� �wiata doros�ych, �eby 22 od�wie�y� pami��. Ojciec odumar� go m�odo; Sam by� jedynakiem, wychowanym przez pracuj�c� matk�, kt�r� rzadko widywa� poza niedzielami i wakacjami. Kiedy nie m�g� wyskroba� kilku cent�w na kino - a cz�sto nie m�g� - musia� zadowoli� si� bibliotek� i na widok tego pokoju wspomnienie tamtych dni przyp�yn�o nostalgiczn� fal�; s�odk�, bolesn� i budz�c� niewyt�umaczalny l�k. Tamten �wiat by� ma�y. Ten te�. Tamten by� dobrze o�wietlony, nawet w najbardziej ponure, zlane deszczem dni. Ten te�. �adne klosze nie zwisa�y z g�ry. W podwieszanym suficie zamocowano liczne metalowe panneaux, a w nich jarzeni�wki przeganiaj�ce cienie. Wszystkie zapalone. Blaty stolik�w by�y zaledwie dwie stopy nad pod�og�, a siedzenia krzese�ek jeszcze ni�ej. W tym �wiecie doro�li byli natr�tami, niech�tnie widzianymi istotami z innej planety. Gdyby siedli przy stolikach, unosiliby je na kolanach, a gdyby chcieli napi� si� z kranu zamontowanego na �cianie, mogliby sobie rozbi� g�owy o os�on�. Tutaj rega�y nie wyrasta�y w g�r� tak, �e gdy si� zbyt d�ugo patrzy�o, z�o�liwa perspektywa grozi�a zawrotami g�owy. Sufit wisia� do�� nisko, �eby by�o przytulnie, ale do�� wysoko, by nie przyt�acza� dzieci. Tu nie ci�gn�y si� na p�kach rz�dy szarych opraw, ale ksi��ki wprost wrzeszcza�y jasnymi kolorami: jasnoniebieskim, czerwonym, ��tym. W tym �wiecie dr Seuss by� kr�lem, Judy Blume kr�low�, a wszystkie ksi�niczki i ksi���ta chodzili do Liceum w S�odkiej Dolinie. Tu Sam przypomnia� sobie ca�� �yczliwo��, z kt�r� witany by� po szkole, wspomnia� rado�� z pobytu w miejscu, gdzie ksi��ki wprost b�aga�y, aby ich dotkn��, wzi�� do r�ki, obejrza�, przeczyta�. A r�wnocze�nie te uczucia okrywa� jaki� mroczny cie�. Ale nad wszystkim g�rowa�o prawie bolesne ukojenie. Na jednej �cianie wisia�a fotografia szczeniaka. Mia� ogromne zamy�lone �lepia. Pod niespokojn�, prosz�c� mordk� zapisano jedn� z najwi�kszych prawd tego �wiata: NIE�ATWO BY� GRZECZNYM. Na drugiej �cianie wisia� malunek: kaczki p�yn�cej przez rzek� do zaros�ego trzcinami brzegu. KACZ�TKA MAJ� PIERWSZE�STWO!, wo�a� plakat. Sam spojrza� w lewo i u�miech na jego twarzy najpierw zblad�, a potem zamar�. Oto plakat, na kt�rym wielka, ciemna limuzyna szybko oddala si� od jakiego� budynku, zapewne szko�y. Ma�y ch�opczyk wytrzeszcza oczy przez okno samochodu. R�ce przykleja do szyby, krzyczy rozdzieraj�co. W g��bi wida� jakiego� m�czyzn� - jest zaledwie niewyra�n�, z�owrog� plam�. Zgi�ty nad kierownic�, p�dzi na z�amanie karku. U do�u napis: 23 NIGDY NIE DAJ SI� PODWOZI� NIEZNAJOMYM! ^ Oba plakaty, ten i tamten z Czerwonym Kapturkiem, budzi�y to samo prymitywne uczucie. Niepohamowany l�k. Ale ten obrazek by� du�o bardziej niepokoj�cy. Oczywi�cie dzieci nie powinny dawa� podwozi� si� nieznajomym, i oczywi�cie nale�a�o im to wbi� do g��wek, ale czy akurat w taki spos�b? Ile dzieciak�w, zastanawia� si�, z winy tego plakatu b�dzie mia�o przez tydzie� koszmary? A oto nast�pny plakat, umieszczony tu� naprzeciw stanowiska bibliotekarskiego, plakat, na kt�rego widok Sama smagn�� po krzy�ach styczniowy wiatr. Ch�opiec i dziewczynka, przestraszeni. Z pewno�ci� nie maj� wi�cej ni� po osiem lat. Kul� si� przed m�czyzn� w trenczu i szarym kapeluszu. M�czyzna mierzy ponad jedena�cie st�p. Jego cie� pada na wzniesione twarzyczki dzieci. Szerokie rondo filcowego kapelusza te� rzuca cie�, a z czarnych g��bokich oczodo��w b�yszcz� uparcie oczy m�czyzny. S� jak od�amki lodu. Mierz� dzieci ponurym spojrzeniem W�adzy. M�czyzna wyci�ga przed siebie oprawk� z dokumentem identyfikacyjnym, do kt�rej jest doczepiona gwiazda - dziwna, przynajmniej dziewi�cioramienna gwiazda. Mo�e dwunastoramienna. U do�u napis: STRZE� SI� POLICJI BIBLIOTECZNEJ! GRZECZNI CH�OPCY i DZIEWCZYNKI ODDAJ� SWOJE KSI��KI W TERMINIE! Zn�w poczu� w ustach ten smak. S�odki, nieprzyjemny smak. I przysz�a mu do g�owy dziwna, budz�ca l�k my�l: Ju� widzia�em gdzie� tego cz�owieka. Ale to przecie� �mieszne. �mieszne. Sam wyobrazi� sobie, �e ogl�da ten plakat jako dziecko. Jaki by�by onie�mielony! Ile� odebra�by mu zwyczajnej, prostej przyjemno�ci, jak by zniweczy� czar bezpiecznego schronienia! Poczu� w piersi rosn�ce oburzenie. Wyjmuj�c z kieszeni pastylki na zgag� ruszy�, aby przyjrze� si� uwa�niej dziwnej gwie�dzie. Wk�ada� pastylk� do ust, kiedy us�ysza� zza plec�w: - Prosz�, kogo tu mamy! Podskoczy� i obr�ci� si�, got�w do walki z bibliotecznym smokiem, kt�ry w ko�cu zjawi� si� we w�asnej osobie. * 24 Nie zobaczy� �adnego smoka. By�a to tylko pulchna, siwa niewiasta wygl�daj�ca na jakie� pi��dziesi�t pi�� lat. Pcha�a w�zek z ksi��kami. Toczy� si� bezszelestnie na gumowych k�kach. Jej siwe w�osy wi�y si� wok� g�adkiej twarzy starannie u�o�onymi, zapewne w salonie pi�kno�ci, loczkami. - Pan mnie szuka�? - spyta�a. - Czy pan Peckham pana tu skierowa�? - Nie spotka�em nikogo. - Nie? W takim razie poszed� ju� do domu. Wcale mnie to tak znowu nie dziwi. Przecie� dzi� pi�tek. Pan Peckham zjawia si� tu ka�dego przedpo�udnia ko�o jedenastej. Odkurza i czyta pras�. Jest wo�nym - oczywi�cie tylko na cz�� etatu. Czasem zostaje a� do pierwszej, wp� do drugiej. G��wnie w poniedzia�ki, poniewa� to dzie�, w kt�rym zar�wno kurz, jak i gazety s� najgrubsze. Ale sam pan wie, jak cienkie s� w pi�tek. Sam u�miechn�� si�. - Co� mi si� zdaje, �e pani jest bibliotekark�. - Bibliotekarka to ja! - powiedzia�a pani Lortz i u�miechn�a si� do niego. Ale jej oczy si� nie u�miecha�y. Obserwowa�y go czujnie, prawie zimno. - A pan jest...? - Sam Peebles. - Och, tak! Nieruchomo�ci i ubezpieczenia! W to si� gra! - Trafiony, zatopiony. - Przepraszam, �e nie by�o mnie w g��wnej czytelni. Musia� pan pomy�le�, �e biblioteka jest nieczynna i kto� omy�kowo zostawi� drzwi otwarte. - W�a�nie to przysz�o mi do g�owy. - Od drugiej do si�dmej pracujemy we trzy osoby. O drugiej ko�czy si� szko�a, wie pan - podstaw�wka o drugiej, gimnazjum o wp� do trzeciej i liceum za pi�tna�cie trzecia. Dzieci s� naszymi najwierniejszymi klientami i s� najmilej witane, przynajmniej przeze mnie. Kocham maluchy. Dawniej mia�am pe�noetatow� asystentk�, ale zesz�ego roku Rada Miejska obci�a nasz bud�et o osiemset dolar�w i... - Pani Lortz z�o�y�a d�onie i zrobi�a gest na�laduj�cy ulatuj�cego ptaszka. Zabawny, czaruj�cy gest. Wi�c dlaczego, zastanowi� si� Sam, nie jestem oczarowany ani rozbawiony? Chyba przez te plakaty. Nadal usi�owa� pogodzi� w my�lach Czerwonego Kapturka, krzycz�ce dziecko w limuzynie i ponuro patrz�cego Policjanta Bibliotecznego z t� u�miechni�t� ma�omiastecz kow� bibliotekark�. 25 Wyci�gn�a lew� r�k� - drobn� r�k�, pulchn� i okr�glutk� jak ca�a pani Lortz - z doskona��, niewymuszon� pewno�ci� siebie. Spojrza� na serdeczny palec i zauwa�y� brak pier�cionka; to jednak nie by�a pani Lortz. Fakt jej staropanie�stwa uderzy� go jako co� absolutnie typowego, absolutnie ma�omiasteczkowego. Doprawdy, rzecz karykaturalna. Sam wymieni� z pann� Lortz u�cisk d�oni. - Nie by� pan dot�d w naszej bibliotece, prawda, panie Peebles? - Nie, �a�uj�, ale nie. I prosz� m�wi� mi Sam. - Nie wiedzia�, czy istotnie pragnie by� �Samem" dla tej kobiety, czy te� nie, ale by� biznesmenem w ma�ym miasteczku - komiwoja�erem w gruncie rzeczy - i propozycja przej�cia na �ty" narzuca�a mu si� automatycznie. - Ale� mi�o mi, Sam. My�la�, �e r�wnie� zaproponuje, by zwraca�-si� do niej po imieniu, ale tylko patrzy�a na niego wyczekuj�co. - Jestem w ma�ym k�opocie - powiedzia�. - Zaplanowany na dzi� m�wca Rotary Club mia� wypadek i... - Och, to fatalnie! - Dla niego i dla mnie. Zosta�em zmobilizowany na jego miejsce. - Och, och! - wykrzykn�a z przej�ciem, ale w oczach mia�a iskierki rozbawienia. A Sam wci�� nie m�g� z siebie wykrzesa� sympatii do niej, cho� by� osob�, kt�ra obdarza�a ludzi sympati� natychmiast (cho� powierzchownie) i bez wyj�tk�w. Prezentowa� typ faceta, kt�ry ma niewielu bliskich przyjaci�, ale czuje si� zobligowany do konwersacji z ka�dym, z kim wejdzie do windy. - Wczoraj wiecz�r napisa�em przem�wienie i dzi� przed po�udniem odczyta�em go m�odej osobie, kt�ra pracuje dla mnie jako stenografis-tka i maszynistka... - Naomi Higgins, dam sobie g�ow� uci��. - Tak. Sk�d pani wie? - Naomi jest sta�� klientk�. Po�ycza ca�e stosy romans�w - Jennifer Blake, Rosemary Rodgers, Paul Sheldon, pisarze tego pokroju. - �ciszy�a g�os i rzek�a: - M�wi, �e to dla matki, ale prawd� m�wi�c my�l�, �e czyta je sama. Sam roze�mia� si�. Naomi faktycznie mia�a marzycielskie oczy osoby, kt�ra potajemnie czyta romanse. - W ka�dym razie wiem, �e ona spe�nia funkcj� czego�, co w du�ym mie�cie nosi nazw� ruchomego biura. Wyobra�am sobie, �e tu, w Junction City, wystarcza za ca�y zast�p si� biurowych. To, �e jest osob�, o kt�rej wspomnia�e�, samo si� narzuca. 26 - Tak. Moje przem�wienie przypad�o jej do gustu - przynajmniej tak twierdzi�a - ale uzna�a je za troch� dr�twe. Zasugerowa�a... - Za�o�� si�, �e Towarzysza m�wcy - No c�, nie mog�a sobie przypomnie� dok�adnie tytu�u, ale ten w�a�nie brzmi jak trzeba. - Przerwa� i zapyta� z pewnym niepokojem - Czy s� w nim dowcipy? - Zaledwie trzysta stron. - Wyci�gn�a praw� d�o� (by�a r�wnie g�adka jak lewa) i ci�gn�c za r�kaw prowadzi�a go do drzwi. - T�dy, prosto. Zaraz rozwi��� wszystkie twoje problemy, Sam. Mam jedynie nadziej�, �e w przysz�o�ci nie b�dzie trzeba �adnej kryzysowej sytuacji, �eby �ci�gn�� ci� do naszej biblioteki. Jest skromna, ale znakomita. Tak w ka�dym razie uwa�am, cho� oczywi�cie m�j s�d nie jest bezstronny. Min�li drzwi, weszli w nieprzychylne cienie czytelni g��wnej. Panna Lortz nacisn�a trzy prze��czniki i klosze zaja�nia�y �agodnym ��tym blaskiem. Ociepli� i znacznie rozweseli� wn�trze. - Kiedy nadci�gn� chmury, robi si� tu tak ponuro - powiedzia�a konfidencjonalnym tonem jeste�my-teraz-w-prawdziwej-bibliotece. W dalszym ci�gu trzyma�a r�kaw Sama w silnym u�cisku. - Ale wiesz oczywi�cie, jak Rada Miejska narzeka, p�ac�c rachunki za �wiat�o takiej jak nasza instytucja... A mo�e nie wiesz, ale za�o�� si�, �e mo�esz to sobie wyobrazi�. - Mog� - powiedzia� Sam. R�wnie� prawie szepta�. - Ale to b�ahostka w por�wnaniu z tym, co maj� do powiedzenia na temat koszt�w ogrzewania w zimie. - Wznios�a oczy do g�ry. - Ropa jest tak kosztowna. To wina tych Arab�w... A teraz sp�jrz, co im w g�owie - wynajmuj� religijnych p�atnych zab�jc�w do �ledzenia i mordowania pisarzy. - To rzeczywi�cie przesada - powiedzia� Sam i nie wiadomo czemu zn�w przypomnia� sobie plakat z wysokim m�czyzn� - tym z dziwn� gwiazd� przypi�t� do identyfikatora, tym, kt�rego cie� pada� tak z�owrogo na podniesione twarze dzieci. Jak brudna plama. - I oczywi�cie utkn�am w Bibliotece Dzieci�cej. Kiedy si� tam znajd�, zapominam o czasie. - To interesuj�ce miejsce - powiedzia� Sam. Chcia� kontynuowa� i spyta� o plakaty, ale panna Lortz uprzedzi�a go. Nie by�o �adnej w�tpliwo�ci, kto dowodzi t� przedziwn� wypraw� Sama poza rutynowy rozk�ad dnia. * A jak�e! Daj mi tylko minutk�. - Po�o�y�a mu r�ce na ramionach - musia�a w tym celu stan�� na palcach - i Samowi * 27 mign�a absurdalna my�l, �e chce go poca�owa�. Ale tylko usadzi�a go na drewnianej �awce przy p�ce z ksi��kami-na-siedem-dni. - Dok�adnie wiem, gdzie szuka� potrzebnych ksi��ek, Sam. Nie musz� nawet sprawdza� w katalogu. - Mog� sam ich poszuka�... - Jestem tego pewna, ale s� w dziale Tytu��w Specjalnych i dbam, �eby czytelnicy mi tam nie bobrowali. Bardzo si� szarog�sz�, to prawda, ale zawsze znajduj� bezb��dnie to, czego szukam... w ka�dym razie w tym dziale. Ludzie tak ba�agani�, tak ma�o dbaj� o porz�dek, rozumiesz. Dzieci s� najgorsze, ale nawet doro�li potrafi� wyprawia� figle-migle, jak si� ich nie przypilnuje. Nie martw si� o nic. Wracam raz dwa. Sam nie mia� zamiaru dalej si� sprzeciwia� zreszt� nie dano mu szans. Posz�a. Siedzia� na �awce, zn�w czuj�c si� jak czwartoklasista... jak czwartoklasista, kt�ry narozrabia�, wyprawia� figle-migle, musi wi�c przesiedzie� przerw� w klasie i nie mo�e pobawi� si� z innymi dzie�mi. S�ysza�, jak panna Lortz szuka czego� w pomieszczeniu za biurkiem bibliotekarskim, i rozejrza� si� zamy�lony. Nie by�o tu nic do ogl�dania pr�cz ksi��ek - nie by�o nawet �adnego emeryta, kt�ry by czyta� gazet� codzienn� albo przegl�da� magazyn. Nie oczekiwa� w powszednie popo�udnie w takiej ma�omiasteczkowej bibliotece szalonego ruchu, ale jak to mo�liwe, �e nie ma nikogo? No c�, by� pan Peckham, pomy�la�, ale sko�czy� gazet� i poszed� do domu. Okropnie cienkie s� te pi�tkowe gazety. Kurz te� cienki. Wtem u�wiadomi� sobie, �e na dobr� spraw� wie o istnieniu pana Peckhama tylko od panny Lortz. �wi�ta prawda - ale dlaczego mia�aby zmy�la�? Nie wiedzia�. Ale cho� bardzo w�tpi�, by k�ama�a, ju� samo zakwestionowanie uczciwo�ci tej niedawno poznanej niewiasty o mi�ej twarzyczce postawi�o w pe�nym �wietle zasadniczy i zdumiewaj�cy aspekt ca�ego ich spotkania: nie podoba�a mu si�. Mo�e i mia�a najmilsz� twarzyczk� �wiata - ale nie podoba�a mu si� ani troch�. To przez te plakaty. Trudno lubi� KOGOKOLWIEK, kto wiesza takie plakaty w pomieszczeniu dla dzieci. Ale to bez znaczenia, poniewa� ca�a ta sprawa to tylko odskok poza zwyk�y rozk�ad jazdy. Ksi��ki pod pach� i chodu. Podni�s� wzrok i zobaczy� na �cianie motto: 28 Je�li chcesz wiedzie�, jak m�czyzna traktuje swoj� �on� dzieci, sprawd�, jak obchodzi si� ze swymi ksi��kami. Ralph Waldo Emerson To kr�tkie kazanie te� nim nie wstrz�sn�o. Nie wiadomo dok�adnie czemu. Mo�e dlatego, �e jego zdaniem od m�czyzny, nawet mola ksi��kowego, mo�na oczekiwa�, �e b�dzie traktowa� rodzin� lepiej ni� zawarto�� biblioteki. Jednak to motto, wypisane z�otymi literami na kawa�ku politurowanego d�bu, s�a�o ku niemu o�lepiaj�cy blask, jakby sugeruj�c, �eby sobie to jednak przemy�la�. Zanim skorzysta� z tej mo�liwo�ci, panna Lortz powr�ci�a, podnosz�c klap� w barierce, mijaj�c barierk� i opuszczaj�c klap� starannie za sob�. - My�l�, �e znalaz�am to, czego ci potrzeba - oznajmi�a pe�na animuszu. - Mam nadziej�, �e b�dziesz zadowolony. Poda�a mu dwie ksi��ki. Jedn� by� Towarzysz m�wcy, opracowany przez Kenta Adelmana, drug� Najukocha�sze wiersze Amerykan�w. Druga ksi��ka, zgodnie z tym, co umieszczono na obwolucie (kt�r� z kolei chroni�a mocna, plastykowa ok�adka), �ci�le rzecz bior�c nie by�a opracowaniem, lecz wyborem dokonanym przez niejak� Hazel Fellman. �Wiersze o �yciu!", obiecywa�a obwoluta. �Wiersze o domu i matce! Wiersze pe�ne zabawy i �miechu! Wiersze, o kt�re najcz�ciej prosz� czytelnicy New York Times Book Reviewl" Nast�pnie pada�o stwierdzenie, �e �Hazel Fellman potrafi utrzyma� r�k� na poetyckim pulsie Amerykan�w". Sam spojrza� z pewn� niewiar� na bibliotekark�. Bez trudu odgad�a jego my�li. - Tak, wiem, �e wygl�daj� staromodnie. Zw�aszcza w dzisiejszych czasach, kiedy jest taki wyb�r samouczk�w. Wyobra�am sobie, �e gdyby� poszed� do jednej z tych typowych ksi�garni w pasa�u handlowym Cedar Rapids, znalaz�by� wiele ksi��ek, kt�re maj� pom�c pocz�tkuj�cym m�wcom. Ale �adna nie umywa si� do tych, Sam. Wierz mi, to wymarzeni pomocnicy dla ludzi, kt�rym sztuka publicznego przemawiania jest zupe�nie obca. - Amator�w, innymi s�owami - powiedzia� Sam, u�miechaj�c si� szeroko. - No c�, tak. We� na przyk�ad Najukocha�sze wiersze. Druga cz�� ksi��ki - zaczyna si� na stronie sze��dziesi�tej pi�tej, je�li mnie pami�� nie myli - nosi podtytu� Natchnienie. Z pewno�ci� znajdziesz tam co� stosownego do zwie�czenia twego skromnego wyst�pu, Sam. 29 I przekonasz si� nieraz, �e twoi s�uchacze zapami�taj� w�a�ciwie dobrany wiersz, nawet je�li zapomn� wszystko inne. Zw�aszcza kiedy b�d� troch�... - Wlani. - Podchmieleni, rzek�abym raczej - powiedzia�a z lekk� nagan� w g�osie - cho� jak przypuszczam, znasz ich lepiej ni� ja. Ale spojrzenie, jakim go obdarzy�a, sugerowa�o, �e m�wi tak jedynie z uprzejmo�ci. Unios�a Towarzysza m�wcy. Na obwolucie by� rysunek udekorowanej sali. M�czy�ni przyodziani w staromodne wieczorowe garnitury siedzieli drobnymi grupkami przy stolikach z drinkami przed sob�. Nie, nie siedzieli. Spadali z krzese� ze �miechu. M�czyzna na podium - r�wnie� w smokingu, najwyra�niej wyg�aszaj�cy mow� po kolacji - u�miecha� si� do nich triumfalnie. Kr�l wieczoru, bez w�tpienia. - Na pocz�tku jest rozdzia� po�wi�cony teorii przem�wie� po kolacji, ale poniewa� nie wydaje mi si�, aby� mia� zamiar robi� karier� na tym polu... - Trafi�a pani w dziesi�tk� - gorliwie przytakn�� Sam. - Radzi�abym, �eby� przeszed� wprost do �rodkowego rozdzia�u, zatytu�owanego Sztuka �ywego przemawiania. Znajdziesz tam dowcipy i historyjki podzielone na trzy kategorie: Jak o�mieli�, Jak zmi�kczy�, Jak doprowadzi� rzecz do ko�ca. Wygl�da to na podr�cznik �igolaka, pomy�la�, ale nie powiedzia� Sam. Zn�w odczyta�a jego my�li. - Podejrzewam, �e jest to nieco dwuznaczne, ale te ksi��ki wysz�y w naiwniejszych, bardziej niewinnych czasach. P�ne lata trzydzieste, dok�adnie rzecz bior�c. - Bardziej niewinnych, a jak�e - powiedzia� Sam. Pomy�la� o opuszczonych farmach w okolicach, gdzie cz�sto szalej� burze piaskowe, ma�ych dziewczynkach w sukienkach z work�w po kartoflach, o zaniedbanych, skleconych byle jak osiedlach n�dzarzy, otoczonych przez kordony gliniarzy z pa�ami. - Ale obie te ksi��ki ucz�, jak osi�ga� wyniki - powiedzia�a, stukaj�c w nie z emfaz� palcem - a to si� liczy w interesach, prawda, Sam? Wyniki! - Tak... chyba tak. Spojrza� na ni�, zamy�lony, a panna Lortz unios�a brwi, by� mo�e gotowa s�u�y� dodatkowymi wyja�nieniami. 30 - O czym tak dumasz? - My�la�em o tym, jak rzadko okoliczno�ci a� tak mi sprzyjaj�. Nie superrzadko, nie, to by�aby przesada, ale rzadko. Zjawiam si� po kilka ksi��ek do okraszenia mojej mowy i wygl�da na to, �e pani daje mi dok�adnie to, po co przyszed�em. Jak cz�sto zdarza si� to w �wiecie, w kt�rym nawet sprzedawcy w mi�snym ci�ko wyt�umaczy�, o kt�re kotlety z jagni�cia ci chodzi? U�miechn�a si�. Wydawa�o si�, �e jest to u�miech autentycznego zadowolenia... ale Sam spostrzeg� powt�rnie, i� jej oczy nie u�miechn�y si�. Nie zmieni�y wyrazu od czasu, gdy po raz pierwszy trafi� na ni� - lub ona na niego - w Bibliotece Dzieci�cej. Nie przestawa�y go obserwowa�. - Co� mi si� zdaje, �e us�ysza�am komplement. - Tak, szanowna pani. Zgadza si�. - Dzi�kuj� ci, Sam. To bardzo mi�e z twojej strony. M�wi�, �e pochlebstwem za�atwisz wszystko, ale wygl�da na to, �e i tak musisz zap�aci� mi dwa dolary. - A� dwa dolary? - Tyle wynosi op�ata za wydanie osobie doros�ej karty wa�nej na trzy lata, a prolongata kosztuje tylko pi��dziesi�t cent�w. No to jak - wchodzisz w to czy nie? - Cena wydaje si� rozs�dna. - To prosz� tu - powiedzia�a i Sam podszed� za ni� do biurka. Da�a mu formularz do wype�nienia - napisa� na nim swoje imi� i nazwisko, adres, numery telefon�w i miejsce pracy. - Widz�, �e mieszkamy na Kelton Avenue. Mi�o! - No c�, mnie te�. - Tamtejsze domy s� �liczne i du�e - powiniene� si� o�eni�. Sp�oszy� si� troch�. - Sk�d pani wie, �e nie jestem �onaty? - Stamt�d, sk�d ty dowiedzia�e� si�, �e ja nie jestem m�atk�. - Jej u�miech sta� si� troch� chytry, troch� j�dzowaty. - Go�y serdeczny. - Och - zareagowa� niezdarnie i u�miechn�� si�. Chyba nie by� to jego zwyk�y, pe�en �ycia u�miech. Poczu� ciep�o na policzkach. - Dwa dolary, prosz�. Wr�czy� jej dwie jednodolar�wki. Podesz�a do ma�ego stolika, na kt�rym sta� wiekowy szkielet maszyny do pisania, i szybko wypisa�a 31 jasnopomara�czow� kart�. Przynios�a j� do biurka, podpisa�a si� u do�u z rozmachem i podsun�a kart� Samowi. - Sprawd� i upewnij si�, �e wszystkie dane s� zgodne z prawd�, prosz�. Sam sprawdzi� i upewni� si�. - Wszystko gra. Zauwa�y�, �e na imi� mia�a Ardelia. �adne imi�. Rzadko spotykane. Wzi�a jego kart� biblioteczn� - u�wiadomi� sobie nagle, �e by�a to jego pierwsza karta biblioteczna od czasu college'u, a i z tamtej korzysta� rzadko - i umie�ci�a pod czytnikiem mikrofilmowym, razem z kartami wyj�tymi z kieszonek obu ksi��ek. - Mo�esz trzyma� je tylko przez tydzie�, poniewa� nale�� do dzia�u Tytu��w Specjalnych. Ustanowi�am go dla kategorii ksi��ek, na kt�re jest wielkie zapotrzebowanie. - Jest wielkie zapotrzebowanie na pomoce dla pocz�tkuj�cych m�wc�w? - Na to i na samouczki napraw kanalizacyjnych, prostych sztuczek magicznych, dobrego wychowania... Zdziwi�by� si�, gdyby� wiedzia�, za jakimi ksi��kami ludzie pilnie si� rozgl�daj�. Ale ja wiem. - To jasne. - Siedz� w tym interesie od bardzo, bardzo dawna, Sam. I nie podlegaj� prolongacie, wi�c postaraj si� je przynie�� przed sz�stym kwietnia albo... - Podnios�a g�ow� i �wiat�o odbi�o si� w jej oczach. Sam nie zwr�ci�by na to uwagi, gdyby to by�y tylko iskierki... ale to by�o l�nienie. P�askie, twarde l�nienie. Przez jeden kr�tki moment zdawa�o si�, �e Ardelia Lortz ma w ka�dym oczodole dziesi�ciocent�wk�. - Albo? - spyta� i nagle jego szczery u�miech przemieni� si� w mask�. - Albo wy�l� za tob� Policjanta Bibliotecznego. Na moment ich spojrzenia skrzy�owa�y si� i Sam ujrza� prawdziw� Ardeli� Lortz, a w tej kobiecie nie by�o absolutnie nic czaruj�cego, �agodnego czy bibliotekarsko-staropanie�skiego. Ta kobieta faktycznie mo�e by� gro�na, pomy�la� i odp�dzi� t� my�l, troch� za�enowany. Pewnie ponury dzie�, a mo�e i stres z pow