6558

Szczegóły
Tytuł 6558
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

6558 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 6558 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

6558 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

SZMIRA CHARLES BUKOWSKI SZMIRA Prze�o�y� Tomasz Mirkowicz NOIR SUR BLANC Tytu� orygina�u: Pulp First published by Black Sparrow Press, 1994 Copyright � 1994 by Linda Lee Bukowski For the Polish edition copyright � 1997 by Noir sur Blanc, Szwajcaria Ali rights reserved For the Polish translation copyright � 1997 by Tomasz Mirkowicz ISBN 83-86743-31-X Dedykowane z�emu pisarstwu 1 Siedzia�em u siebie w biurze; umowa najmu mi wygas�a i McKelvey rozpocz�� post�powanie, �eby mnie wyrzuci�. By�o gor�co jak diabli, a klimatyzacja nie dzia�a�a. Po biurku laz�a mucha. Trzepn��em j� otwart� d�oni� i wyeliminowa�em z gry. Wyciera�em r�k� o praw� nogawk� spodni, kiedy zadzwoni� telefon. Podnios�em s�uchawk�. - Tak? - Czyta� pan Celine'a? - spyta� kobiecy g�os. Bardzo zmys�o wy g�os. A ja od dawna by�em sam. Od stu lat. - Celine'a? - powt�rzy�em. - Hmmm... - Chc� Celine'a. Musz� go mie�. G�os by� wyj�tkowo zmys�owy; czu�em, �e mnie bierze. - Celin�'a? - spyta�em. - Musz� zna� okoliczno�ci sprawy. Niech mi pani wszystko opowie. Niech pani nie przestaje m�wi�... - Zapnij pan rozporek - rzek�a. Spojrza�em w d�. - Sk�d pani wiedzia�a? - Niewa�ne. Chc� Celine'a. - Celin� nie �yje. - Nic podobnego. Ma go pan znale��. Chc� go. - Mog� najwy�ej znale�� jego ko�ci. - Nie, o�le jeden, on �yje! - Gdzie? - - W Hollywood. S�ysza�am, �e cz�sto wpada do antykwariatu Reda Koldowsky'ego. - Wi�c dlaczego sama go pani nie znajdzie? - Bo najpierw chc� wiedzie�, czy to rzeczywi�cie Celin�. Musz� mie� pewno��, ca�kowit� pewno��. - Ale dlaczego zwraca si� pani z tym do mnie? W mie�cie jest ze stu detektyw�w. - John Barton poleci� mi pana. - A tak, Barton. No to niech pani s�ucha, musz� dosta� zaliczk�. I musi pani wszystko om�wi� ze mn� nie przez telefon, tylko osobi�cie. - B�d� za kilka minut - oznajmi�a. Od�o�y�a s�uchawk�. Zapi��em rozporek. I czeka�em. Wesz�a. No, nie k�ami�, na sam jej widok zacz��em si� �lini�. Kieck� mia�a tak obcis��, �e o ma�o nie p�ka�y szwy. Babka musia�a przepada� za koktajlami czekoladowymi. Jej obcasy przypomina�y ma�e szczud�a. Sz�a niczym kulawy pijaczek, zataczaj�c si� na boki. Jeden pon�tny zawr�t g�owy. - Niech pani siada - powiedzia�em. Usiad�a i skrzy�owa�a nogi tak wysoko, �e niemal wypad�y mi ga�y. - Mi�o mi pani� widzie� - o�wiadczy�em. - Przesta� si� pan gapi�. Nie mam tam nic, czego nie widzia�e� dot�d. - Akurat w tym wypadku jest pani w b��dzie. Ale wszystko po kolei. Jak si� pani nazywa? - Pani �mier�. - Pani �mier�? Wyst�puje pani w cyrku? W filmach? - Nie. - Miejsce urodzenia? - Niewa�ne. - Rok urodzenia? 10 - To ma by� �art? - Nie, chc� tylko zebra� wst�pne informacje... Straci�em w�tek, zacz��em si� gapi� na jej nogi. Zawsze najwa�niejsze s� dla mnie nogi. By�y pierwsz� rzecz�, jak� ujrza�em, kiedy si� rodzi�em. Wtedy stara�em si� wydosta�. Od tego czasu ci�gle pcham si� w przeciwnym kierunku, ale wyniki mam raczej mizerne. Strzeli�a palcami. - Hej, ty, otrz��nij si�! - Hm? - Unios�em g�ow�. - Sprawa Celine'a. Pami�tasz? - Ta, pewnie. Rozprostowa�em spinacz, skierowa�em koniec w jej stron�. - B�dzie mi si� nale�a� czek za moje us�ugi. - Jasne. - U�miechn�a si�. - Ile bierzesz? - 6 dok�w za godzin�. Wyj�a ksi��eczk� czekow�, co� tam nagryzmoli�a, wyrwa�a czek i rzuci�a w moj� stron�. Wyl�dowa� na biurku. Podnios�em go. 240 $. Nie widzia�em tyle szmalu, odk�d trafi�em porz�dek w Hollywood Park w 1988. - Dzi�kuj�, Pani... - ...�mier�. - No tak - rzek�em. - Teraz prosz� opowiedzie� mi wszystko o tym niby-Celinie. Wspomnia�a pani o jakim� antykwariacie? - W�a�nie, cz�sto wpada do antykwariatu Reda, przegl�da ksi��ki... pyta o Faulknera, Carson McCullers. Charlesa Mansona... - Wpada do antykwariatu, tak? Hmmm... - Tak - potwierdzi�a. - Znasz Reda. Nie lubi, jak klienci za d�ugo kr�c� si� po sali. Go�� mo�e wyda� u niego i z 1000 dolc�w, ale niech tylko postoi sobie chwilk�, a Red ju� p�dzi do niego z mord�. �Wynocha mi st�d!" - wrzeszczy. Red jest w porz�dku, ale czasem odbija mu szajba. W ka�dym razie co rusz wyrzuca Celine'a, a wtedy ten lezie do Mussa i siedzi tam z nosem na kwint�. Mija dzie� czy 2, po czym zn�w si� zjawia w antykwariacie i historia si� powtarza. - Celin� nie �yje. On i Hemingway odeszli w odst�pie jednego dnia. 32 lata temu. - Wiem o Hemingwayu. Zabra�am Hemingwaya. - Jest pani pewna, �e to by� Hemingway? - Nie ma dw�ch zda�. 11 - Wi�c sk�d te w�tpliwo�ci, czy ten Celin� to autentyczny Celin�? - Sama nie wiem. Mam jaki� blok, je�li o niego chodzi. Nigdy dot�d mi si� to nie zdarzy�o. Mo�e za d�ugo bawi� si� w te klocki. Dlatego przysz�am do ciebie. Barton m�wi, �e jeste� dobry. - I my�li pani, �e prawdziwy Celin� wci�� �yje? I go pani chce, tak? - Zgad�e�, m�dralo. - Belane. Nazywam si� Nick Belane. - Dobra. Belane. Musz� mie� pewno��. Mnie interesuje tylko autentyczny Celin�, a nie jaki� n�dzny na�ladowca. Tych jest na p�czki. - �wi�te s�owa. - Dobra, bierz si� do roboty. Chc� mie� najwi�kszego francu skiego pisarza. Czekam ju� bardzo d�ugo. Potem wsta�a i wysz�a. W �yciu nie widzia�em takiego ty�ka. Brak mi s��w, �eby go opisa�. Brak i koniec. Nie zawracajcie mi teraz g�owy. Chc� sobie pofantazjowa� o tym ty�ku. By� nast�pny dzie�. Odwo�a�em swoje wyst�pienie w Izbie Handlu w Palm Springs. Pada� deszcz. Sufit przecieka�. Deszcz przedostawa� si� przez sufit i kapa�: kap, kap, kap, kapu, kapu, kap, kap, kapu, kap, kap, kapu, kapu, kapu, kap, kap, kap... Dzi�ki sake nie dzwoni�em z�bami, ale co z tego. By�em kluchowatym zerem. Sko�czy�em 55 lat, a nawet nie mia�em garnka, �eby podstawi� pod ciekn�cy sufit. M�j stary ostrzega� mnie, �e sko�cz� trzepi�c konia na cudzym ganku w Arkansas. Mog�em jeszcze to zrobi�. Autobus do Arkansas odje�d�a� codziennie. Ale w podr�y zawsze miewa�em zaparcie, a w dodatku zwykle siada� ko�o mnie jaki� trep z cuchn�c� brod� i chrapa� przez ca�� drog�. Mo�e ju� lepiej by�o zaj�� si� spraw� Celine'a. Czy Celin� by� Celine'em czy kim� innym? Czasami odnosz� wra�enie, �e nawet nie wiem, kim sam jestem. No dobra, jestem Nick Belane. Ale s�uchajcie. Gdyby kto� wrzasn��: �Hej, Harry! Harry Martel!", pewnie powiedzia�bym: �Tak, o co chodzi?" No bo 12 przecie� m�g�bym by� ka�dym, nie? Co za r�nica, jak si� cz�owiek nazywa? �ycie jest pojebane, no nie? Zawsze brali mnie na ko�cu do dru�yny baseballa, bo wiedzieli, �e umiem pos�a� pi�k� hen, do s�siedniego stanu. Banda zawistnik�w, ot co! By�em utalentowany, jestem utalentowany. Czasem patrz� na swoje d�onie i wiem, �e m�g�bym by� wielkim pianist� albo kim�. A co robi�y w �yciu moje d�onie? Drapa�y jaja, wypisywa�y czeki, wi�za�y sznurowad�a, naciska�y sp�uczk� kibla itd. Zmarnowa�em swoje d�onie. I sw�j umys�. Siedzia�em w deszczu. Zadzwoni� telefon. Wytar�em s�uchawk� przeterminowanym wezwaniem p�atniczym z urz�du podatkowego i podnios�em. - Nick B elan� - powiedzia�em. A mo�e nazywa�em si� Harry Martel? - Tu John Barton - oznajmi� g�os. - A tak, poleci� mnie pan, dzi�kuj�. - Obserwuj� ci�, ch�opie. Masz talent. Troch� jeszcze surowy, ale na tym polega tw�j urok. - Dzi�ki za mi�e s�owa. Interesy nie id� mi najlepiej. - Obserwuj� ci�. Dasz sobie rad�, musisz tylko przetrzyma� gorszy okres. - Jasne. Co mog� dla pana zrobi�, panie Barton? - Usi�uj� znale�� Czerwonego Wr�bla. - Czerwonego Wr�bla? A co to za ptaszek, u licha? - Wiem, �e istnieje, i chc�, �eby� mi go znalaz�. - Ma pan dla mnie jakie� wskaz�wki? - Nie, ale jestem pewien, �e gdzie� tam jest. - Ten Wr�bel nie ma jakiego� imienia? Nazwiska? - Nie rozumiem. - Nie nazywa si� Henry, Abner albo Celin�? - Nie, po prostu Czerwony Wr�bel i wiem, �e zdo�asz go znale��. Wierz� w ciebie. - Ale to b�dzie kosztowa�o, panie Barton. - Je�li znajdziesz Czerwonego Wr�bla, b�d� ci p�aci� 100 dolc�w miesi�cznie do ko�ca twojego �ycia. - Hmm... A nie m�g�by mi pan za jednym zamachem wyp�aci� ca�ej sumy? - Nie, Nick, przepu�ci�by� wszystko na wy�cigach. - No dobrze, panie Barton, prosz� mi poda� sw�j numer telefonu. Zajm� si� tym. 13 Barton poda� mi numer, po czym rzek�: - Mam do ciebie pe�ne zaufanie, Belane. I roz��czy� si�. No, interes zaczyna� si� rozkr�ca�. Ale sufit przecieka� coraz bardziej. Strz�sn��em z siebie nieco kropli, �ykn��em sake, skr�ci�em szluga, zapali�em, zaci�gn��em si� dymem i zanios�em suchotniczym kaszlem. W�o�y�em br�zowy melonik, w��czy�em automatyczn� sekretark�, podszed�em wolno do drzwi i je otworzy�em; za nimi sta� McKelvey. Mia� ogromn� klat� i takie bary, jakby wepchn�� pod marynark� poduszki. - Umowa ci wygas�a, gnojku! - rykn��. - Bierz dup� w troki i wyno� si� w choler�! Nagle zobaczy�em jego brzuch. Przypomina� mi�kk� g�r� g�wna; pi�� a� mi si� zapad�a po nadgarstek, kiedy zada�em cios. McKelvey zgi�� si� wp� i wyr�n�� mord� w moje uniesione kolano. Upad�, przetoczy� si� na bok. Ohydny widok. Podszed�em i wyci�gn��em mu z kieszeni portfel. Zobaczy�em zdj�cia dzieci w pornograficznych pozach. Mia�em ochot� go zabi�. Ale zabra�em mu tylko z�ot� kart� kredytow� Visa, kopn��em go w dup� i zjecha�em wind� na d�. Postanowi�em p�j�� na piechot� do antykwariatu Reda. Ilekro� bra�em w�z, dostawa�em mandat za z�e parkowanie, a na p�atne parkingi nie by�o mnie sta�. Szed�em w stron� antykwariatu nieco przygn�biony. Cz�owiek rodzi si� po to, �eby umrze�. Co to w�a�ciwie oznacza? Zbijanie b�k�w i czekanie. Czekanie na w�a�ciwy poci�g. Czekanie na par� du�ych cyck�w w sierpniow� noc w pokoju hotelowym w Las Vegas. Czekanie, a� mysz zacznie �piewa�. Czekanie, a� w�owi wyrosn� skrzyd�a. Zbijanie b�k�w. Red by� na miejscu. - Masz szcz�cie - rzek�. - Min��e� si� z tym pijakiem Chinaskim. W�a�nie tu by� i chwali� si� swoj� now� wag� do list�w. - Chuj z nim - stwierdzi�em. - Masz podpisany egzemplarz Kiedy umieram Faulknera? - Pewnie. - Za ile? - 2800 dolc�w. - Zastanowi� si�... - Przepraszam - powiedzia� Red. Po czym zwr�ci� si� do faceta przegl�daj�cego pierwsze wydanie Nie ma powrotu. 14 - Odstaw pan ksi��k� na p�k� i wynocha st�d! By� to niedu�y, przygarbiony facecik ubrany w co�, co przypomina�o ��ty str�j nurka. Odstawi� ksi��k� i min�� nas, kieruj�c si� do wyj�cia; oczy mu si� zawilgotni�y. Przesta�o pada�. Jego ��ty gumowy str�j by� bezu�yteczny. Red spojrza� na mnie. - Uwierzysz, �e niekt�rzy wchodz� tu z lodami? - Mog� uwierzy� w znacznie gorsze rzeczy. Potem zauwa�y�em, �e jeszcze kto� jest w antykwariacie. Sta� na ko�cu sali. Pozna�em go ze zdj��. Celin�. Celin�? Ruszy�em wolno w jego stron�. Podszed�em bardzo blisko. Tak blisko, �e widzia�em, co czyta. Thomas Mann. Czarodziejska g�ra. Spostrzeg� mnie. - Ten go�� ma nie po kolei - o�wiadczy�, unosz�c ksi��k�. - Dlaczego? - Wydaje mu si�, �e nudziarstwo to Sztuka. Od�o�y� ksi��k� i przez chwil� tylko sta�, wygl�daj�c jak Celin�. Patrzy�em na niego. - To zdumiewaj�ce - powiedzia�em. - Co? - spyta�. - My�la�em, �e pan nie �yje. Spojrza� na mnie. - Te� my�la�em, �e pan nie �yje - rzek�. Stali�my i patrzyli�my na siebie. Wtem us�ysza�em Reda. - HEJ, TY! - rykn��. - WYNOCHA Z KSI�GARNI! Opr�cz Reda byli�my tylko my dwaj. - Kt�ry z nas ma si� wynosi�? - spyta�em. - TEN, KT�RY WYGL�DA JAK CELIN�! WYNOCHA! - Ale dlaczego? - spyta�em. - BO WIDZ�, �E NIE ZAMIERZA NIC KUPI�! Celin�, czy kimkolwiek on by�, skierowa� si� do wyj�cia. Ruszy�em za nim. Szed� w stron� bulwaru, a potem zatrzyma� si� przy kiosku z gazetami. Kiosk by� tu, odk�d pami�tam. Przypomnia�o mi si�, jak 20 czy 30 lat temu sta�em przy nim z 3 prostytutkami. Potem zabra�em je do siebie i jedna z nich zacz�a masturbowa� mojego psa. Uwa�a�y, �e to zabawne. By�y pijane i na prochach. P�niej kt�ra� 15 posz�a do �azienki, upad�a, r�bn�a �bem o brzeg umywalki i zakrwawi�a mi ca�e mieszkanie. Musia�em wszystko wyciera� mokrymi r�cznikami. Po�o�y�em j� do ��ka i siedzia�em z dwiema pozosta�ymi, a� wreszcie si� wynios�y. Ta w ��ku zosta�a przez 4 doby; wypi�a mi ca�y zapas piwa i bez przerwy nawija�a o dw�jce swoich bachor�w w East Kansas City. Facet - czy�by naprawd� Celin�? - sta� przy kiosku i czyta� jakie� pismo. Kiedy podszed�em bli�ej, zobaczy�em, �e to �The New Yorker". Od�o�y� je na druciany stojak i spojrza� na mnie. - Maj� problemy - rzek�. - Jakie? - Nie potrafi� pisa�. Nie umie ani jeden. Wtem na ulicy pojawi�a si� wolna taks�wka. - HEJ, TAXI! - wrzasn�� Celin�. Taks�wka zatrzyma�a si�, a wtedy podbieg� do niej, otworzy� drzwi i wskoczy� do �rodka. - HEJ! - zawo�a�em za nim. - CHC� PANA O CO� SPYTA�! Taks�wka toczy�a si� coraz szybciej w stron� Hollywood Boul- evard. Celin� wychyli� si� przez okno, wysun�� jedn� r�k�, potem drug�, i pokaza� mi wa�a. I ju� go nie by�o. By�a to pierwsza taks�wka, jak� od wielu lat widzia�em w tej okolicy. To znaczy pierwsza pusta taks�wka. Deszcz przesta� pada�, ale wci�� czu�em si� przygn�biony. Co wi�cej, zrobi�o si� ch�odno i wszystko pachnia�o jak wilgotne pierdni�cia. Wtuli�em g�ow� w ramiona i ruszy�em w stron� Mussa. Mia�em z�ot� kart� kredytow� Visa. �y�em. Mo�e. Nawet zaczyna�em si� czu� jak Nick Belane. Zanuci�em jak�� melodi� Erica Coatesa. Ka�dy sam stwarza sobie piek�o. Sprawdzi�em Celine'a w s�owniku Webstera. 1891-1961. By� rok 1993. Gdyby Celin� �y�, mia�by 102 lata. Nic dziwnego, �e Pani �mier� go szuka�a. Go�� w antykwariacie wygl�da� na 40 lat z ok�adem. To wyja�nia�o spraw�. Nie by� Celin�'em. Chyba �e znalaz� spos�b na 16 zatrzymanie procesu starzenia. Tak jak gwiazdy filmowe, kt�re przeszczepiaj� sobie na twarz sk�r� z ty�ka. Bo na po�ladkach najp�niej pojawiaj� si� zmarszczki. I tym sposobem na staro�� aktorzy chodz� z dup� na g�bie. Czy Celin� poszed�by na co� takiego? Kto chcia�by �y� 102 lata? Tylko czubek. Dlaczego Celine'owi mia�oby zale�e� na wegetowaniu? Szalony pomys�. Pani �mier� by�a szalona. Ja by�em szalony. Piloci samolot�w pasa�erskich s� szaleni. Nigdy nie patrz na pilota. W�a� na pok�ad i zamawiaj drinki. Zobaczy�em 2 pieprz�ce si� muchy i postanowi�em zadzwoni� do Pani �mier�. Rozpi��em rozporek i czeka�em, a� podniesie s�uchawk�. - Halo. - Pozna�em jej g�os. - Mmmm... - Co? A, to ty, Belane. Posuwasz si� z t� spraw�? - Celin� nie �yje, urodzi� si� w 1891. - Znam si� na statystyce lepiej od ciebie, Belane. Ale wiem, �e Celin� �yje... gdzie�... i go�� z antykwariatu mo�e nim by�. Dowiedzia�e� si� czego�? Chc� tego �ebka. Chc� go, do jasnej cholery. - Mmmm... - Zapinaj! - H�? - Zapinaj rozporek, idioto! - Aha... ju� si� robi... - Musz� mie� przekonuj�ce dowody, czy ten go�� jest Celine'em czy nie! Jak ci m�wi�am, mam dziwny blok, je�li chodzi o niego. Barton mi ci� poleci�, powiedzia�, �e jeste� dobry. - No, tak si� sk�ada, �e dla niego r�wnie� teraz pracuj�. Mam znale�� Czerwonego Wr�bla. Mo�e co� pani wie na ten temat? - S�uchaj, Belane, je�li rozwi��esz spraw� Celine'a, powiem ci, gdzie jest Czerwony Wr�bel. - Och, naprawd�, Pani �mier�? Och, zrobi�bym dla pani wszy stko! - Na przyk�ad co, Belane? - No, zabi� mojego oswojonego karalucha, spra� paskiem ro dzon� matk�, gdyby jeszcze �y�a... - Przesta� gada� od rzeczy! Zaczynam podejrzewa�, �e Barton zrobi� mi kawa�! We� si� do roboty. Albo wyja�nisz spraw� Celine'a, albo zabior� ciebie! - Hej, chwileczk�! 17 Po��czenie zosta�o przerwane. Od�o�y�em s�uchawk� na wide�ki. Au. Nie mia�a �adnego bloku, je�li chodzi�o o mnie. Musia�em bra� si� do roboty. Zacz��em rozgl�da� si� za much�, kt�r� m�g�bym trzepn��. Wtem drzwi si� otworzy�y i zobaczy�em McKelveya oraz wielk� kup� niedorozwini�tego g�wna. McKelvey popatrzy� na mnie, po czym skin�� g�ow� na kup�. - To jest Tommy. Tommy wbi� we mnie male�kie, t�pe oczka. - Mi�o mi - mrukn��. McKelvey wyszczerzy� z�by w ohydnym u�miechu. - Wiedz, Belane, �e Tommy przyszed� tu tylko w jednym celu. Po to, �eby ci� niespiesznie przerobi� na krwawy krowi placek. Zgadza si�, Tommy? - Aha - potwierdzi� Tommy. Wygl�da�, jakby wa�y� 175 kg. No, gdyby mu zgoli� wszystkie k�aki, pewnie schud�by do 170. Pos�a�em mu serdeczny u�miech. - S�uchaj, Tommy, nie znasz mnie, prawda? - No nie. - Wi�c dlaczego chcesz zrobi� mi krzywd�? - Bo pan McKeWey mi kaza�. - A gdyby pan McKeWey kaza� ci wypi� w�asne siki, Tommy, te� by� go pos�ucha�? - Hej, przesta� miesza� ch�opakowi w g�owie! - oburzy� si� McKeWey. - A wr�ba�by� kup� strzelon� przez w�asn� mamuni�, Tommy, gdyby pan McKeWey ci kaza�? - Co? - Zamknij si�, Belane. Ja tu jestem od gadania! Zwr�ci� si� do Tommy'ego. - S�uchaj, masz porozrywa� tego go�cia na strz�py, zmi�� jak star� gazet� i cisn�� przez okno, kapujesz? - Tak jest, panie McKelvey. - No, to na co czekasz, na koniec lata? Tommy ruszy� na mnie. Wyci�gn��em z szuflady lugera i wycelowa�em w jego zwalist� sylwetk�. - St�j, Tommy, bo jak strzel�, ubranie zrobi ci si� bardziej czerwone ni� stroje dru�yny futbolowej Stanfordu! - Hej, sk�d�e� to wytrzasn��? - spyta� McKelvey. 18 - Detektyw bez gnata to jak Casanov� bez kondona. Albo zegar bez wskaz�wek. - Belane, gadasz jak pomyleniec - rzek� McKelvey. - Ju� mi to m�wiono. A teraz powiedz swojemu ch�optasiowi, �eby by� grzeczny, bo inaczej zrobi� w nim tak� dziur�, �e b�dzie mo�na rzuci� przez ni� grejpfrut! - Tommy, chod� tu i sta� przede mn� - powiedzia� McKelvey. No i tak stali. Musia�em wykombinowa�, co z nimi pocz��. Nie by�o to �atwe. Nie zdoby�em nigdy stypendium do Oksfordu. Przekima�em lekcje biologii, z matmy by�em s�aby. Ale do tej pory jako� udawa�o mi si� zawsze uj�� z �yciem. Chyba. Mo�e i gra by�a oszuka�cza, ale w ka�dym razie przez moment mia�em w r�ku asa. Nast�pny ruch nale�a� do mnie. Teraz albo nigdy. Wrzesie� by� ju� za pasem. Wrony zaczyna�y obrady. S�o�ce zachodzi�o coraz krwawiej. - Dobra, Tommy, na czworaka! - rozkaza�em. - Ju�! Spojrza� na mnie, jakby mia� k�opoty ze s�uchem. U�miechn��em si� �agodnie i odbezpieczy�em lugera. Tommy by� g�upi, ale nie z kretesem. Opad� na czworaka z tak� si��, �e ca�e 5 pi�tro zatrz�s�o si� jak podczas trz�sienia ziemi, 5,9 w skali Richtera. M�j fa�szywy Dali zwali� si� na pod�og�. Ten ze stopionym zegarkiem. Tommy tak si� rozp�aszczy�, jakby chcia� udawa� Wielki Kanion. Spojrza� na mnie. - Teraz ty, Tommy, b�dziesz s�oniem, a McKelvey twoim poganiaczem, kapujesz? - H�? - zdziwi� si� Tommy. Spojrza�em na McKelveya. - No ju�! Wsiadaj na niego! - poleci�em. - Oszala�e�, Belane? - Kto wie? Szale�stwo to rzecz wzgl�dna. Kto ustala norm�? - Nie wiem - przyzna� McKelvey. - WSIADAJ! - Ju� si� robi, ju� si� robi. Ale jeszcze �aden lokator, kt�remu wygas�a umowa, nie sprawia� mi tylu k�opot�w. - Wsiadaj, fujaro! McKelvey wdrapa� si� na grzbiet Tommy'ego. Ledwo m�g� go obj�� nogami. Niewiele brakowa�o, a dupa p�k�aby mu na dwoje. - Dobra - pochwali�em. - Ty, Tommy, jeste� s�oniem, wi�c teraz zawieziesz McKelveya na korytarz i do windy. Ruszaj! 19 Tommy zacz�� posuwa� si� na czworakach w stron� drzwi. - Belan�, za�atwi� ci� za to! - zawo�a� McKelvey. - Przysi� gam na w�osy �onowe mojej matki! - Nie zadzieraj ze mn�, McKelvey, bo wyrw� ci kutasa i wrzuc� do zsypu! Otworzy�em drzwi i Tommy wraz ze swoim poganiaczem wygramoli� si� na zewn�trz. Kiedy oddala� si� korytarzem, schowa�em lugera do kieszeni marynarki i trafi�em na zmi�t� kartk� papieru. Wyj��em j�. By� to m�j test na przed�u�enie prawa jazdy, ca�y pokre�lony na czerwono. Obla�em egzamin. Cisn��em kartk� za siebie i ruszy�em za dw�jk� znajomych. Kiedy doszli�my do windy, nacisn��em guzik. Sta�em nuc�c melodi� z Carmen. Nagle przypomnia�em sobie, �e kiedy� czyta�em, jak Jim-my'ego Foxxa znaleziono martwego w n�dznym pokoiku hotelowym. Taki wspania�y zawodnik. A potem �mier� po�r�d karaluch�w. Przyjecha�a winda. Kiedy drzwi si� otworzy�y, kopn��em Tommy'ego w ty�ek. Wlaz� do �rodka, wci�� z McKelveyem na grzbiecie. W windzie by�y ju� 3 osoby: sta�y i czyta�y gazety. Nie przesta�y czyta�. Winda ruszy�a w d�. Sam wybra�em schody. Mia�em 15 kilo nadwagi. Potrzebowa�em ruchu. Naliczy�em 176 stopni i znalaz�em si� na parterze. Przystan��em przy kiosku, kupi�em cygaro i �Informator wy�cigowy". Us�ysza�em, �e nadje�d�a winda. Wyszed�em na zewn�trz i ruszy�em zdecydowanym krokiem przez smog. Oczy mia�em b��kitne, buty stare i nikt mnie nie kocha�. Ale mia�em robot�. Wreszcie zn�w czu�em, �e jestem prywatnym detektywem. , Niestety, tego popo�udnia wyl�dowa�em na wy�cigach, a wieczorem si� schla�em. Ale nie by� to zmarnowany dzie�, bo ca�y czas g��wkowa�em, analizowa�em dane. Mia�em wszystko pod kontrol�. Wiedzia�em, �e jeszcze moment, a znajd� rozwi�zanie. G�wno prawda. 20 Nazajutrz zaryzykowa�em i poszed�em do swojego biura. W ko�cu co to za detektyw bez biura, nie? Otworzy�em drzwi i kogo zobaczy�em siedz�cego przy moim biurku? Nie Celine'a. Nie Czerwonego Wr�bla. McKelveya. Pos�a� mi s�odki, fa�szywy u�miech. - Dzie� dobry, Belane. Co s�ycha�? - Zale�y, gdzie ucho przy�o�y�. Chcesz si� przekona�, czy burczy mi w brzuchu? - Nie, dzi�ki. McKeWey podrapa� si� i ziewn��. - No, Nick, m�j ch�opcze, masz szcz�cie. Kto� op�aci� ci czynsz za ca�y rok. Pani �mier� bawi si� z tob�, powiedzia� g�os w mojej g�owie. - Kto? - zapyta�em. - Przysi�g�em na honor mojej matki, �e ci nie zdradz�. - Na honor swojej matki? Ci�gn�a tyle druta, �e starczy�oby na okablowanie dzielnicy! McKelvey wsta� od biurka. - Spokojnie, bo b�dziesz zbiera� z�by na szufelk� � zagrozi �em. - Nie podoba mi si�, jak sobie u�ywasz na mojej matce. - A to czemu? Po�owa facet�w w mie�cie je�dzi�a na niej jak na �ysej kobyle! McKeWey obszed� biurko i ruszy� w moj� stron�. - Jeszcze krok, a b�dziesz mia� w zadku w�asny �eb. Stan��. Wygl�dam naprawd� gro�nie, kiedy jestem wkurwiony. - Dobra. A teraz gadaj. Czynsz op�aci�a kobieta, prawda? - Tak. Tak. Pierwszy raz widzia�em tak� lask�! Oczy mia� zamglone, ale zawsze mia� takie. - No ju�, McKeWey, puszczaj farb�... - Nie mog�. Przysi�g�em! Na honor matki. - A niech to! - Westchn��em. - Dobra, spadaj. Czynsz mam zap�acony. McKeWey ruszy� wolno do drzwi. Potem obejrza� si� przez lewe rami�. - W porz�dku - rzek� - ale dbaj o czysto�� i porz�dek. �adnych bali, balet�w, balang. Masz rok. Doszed� do drzwi, otworzy� je, zamkn�� i ju� go nie by�o. 21 7 A wi�c zn�w mia�em biuro. Trzeba si� by�o bra� do roboty. Podnios�em s�uchawk� i wystuka�em numer mojego bukmachera. - Pizzeria Tony'ego - us�ysza�em. - Tu Powolna �mier� � poda�em swoj� ksyw�. - Belane, wisisz mi na 475 dolc�w - powiedzia�. - Nie przyjm� �adnego nowego zak�adu, dop�ki nie sp�acisz d�ugu. - Chc� postawi� 25. Jak wygram, to wygram 5 paczek i b� dziemy kwita. A jak umocz�, wszystko ureguluj�, przysi�gam na honor mojej matki. - Belane, twoja stara wisi u mnie ma 230 dolc�w. - Taa? A twoja ma kurzajki na ty�ku! - Powa�nie? S�uchaj, Belane, czy�by�...? - Nie, nie ja. Jeden go��. To on mi powiedzia�. - Chyba �e tak. - Dobra, chc� postawi� 25 g�r� na Burnt Butterfly w sz�stej. - Niech b�dzie, przyjmuj�. I �ycz� ci szcz�cia. Bo ci si� ko�czy. Roz��czy�em si�. Kurwa ma�, cz�owiek musi walczy� o ka�dy centymetr. Rodzi si�, �eby walczy�, rodzi si�, �eby umrze�. My�la�em o tym. I my�la�em o tym. Potem odchyli�em si� w fotelu, zaci�gn��em g��boko papierosem i wydmucha�em niemal idealne k�ko. 8 Po lunchu postanowi�em wr�ci� do biura. Otworzy�em drzwi i zobaczy�em faceta siedz�cego przy moim biurku. Nie by� to McKelvey. Poj�cia nie mia�em, co to za jeden. Moje biurko robi�o si� coraz bardziej popularne. Opr�cz faceta za biurkiem w pokoju by� jeszcze jeden. Sta�. Wygl�dali na twardzieli. Zimnych twardzieli. - Nazywam si� Dante - oznajmi� ten przy biurku. - A ja Fante - o�wiadczy� ten drugi. Ja nie powiedzia�em nic. Nie wiedzia�em, co jest grane. Ciarki przesz�y mi po grzbiecie i znik�y pod sufitem. 22 - Przys�a� nas Tony - powiedzia� ten, kt�ry siedzia�. - Nie znam �adnego Tony'ego. Nie pomylili�cie, panowie, przypadkiem adresu? - Bynajmniej - stwierdzi� ten, kt�ry sta�. A potem Dante rzek�: - Burnt Butterfly da� plam�. - Zrzuci� d�okeja zaraz po starcie - doda� Fante. - �artujesz. - Wcale nie. Facet zwali� si� na mord�. - Pechowo obstawi�e� - zawyrokowa� Dante. - I Tony twierdzi, �e jeste� mu winien 5 paczek - rzek� Fante. - Drobnostka � oznajmi�em. � Mam fors� w... Ruszy�em w stron� biurka. - Nic z tego, frajerze. - Dante roze�mia� si�. - Skonfiskowa li�my twoj� pukawk�. Cofn��em si�. - No wi�c - zacz�� Fante - chyba sam rozumiesz, �e nie mo�emy pozwoli� na to, �eby� chodzi� sobie po ziemi i oddycha� jak gdyby nigdy nic, skoro wisisz u Tony'ego na 5 paczek? - Dajcie mi 3 dni... - Masz 3 minuty - rzek� Dante. - Co z wami jest? - zapyta�em. - Dlaczego ci�gle gadacie na zmian�, najpierw jeden, potem drugi, i tak w k�ko? Nigdy si� nie mylicie? - Kto� inny si� tu pomyli� - odpowiedzieli r�wnocze�nie. - Ty. - �adnie. Duet. Podoba�o mi si�. - Stul pysk - warkn�� Dante. Wyj�� szluga i wsun�� do ust. - Hmm, chyba zapomnia�em zapalniczki. Chod� tu, dupku, i mi przypal. - �Dupku"? Rozmawiasz sam ze sob�? - Nie, dupku, do ciebie m�wi�. Chod� tu! Zapal mi fajk�! Migiem! Post�pi�em kilka krok�w, pstrykn��em zapalniczk� i zbli�y�em p�omie� do papierosa tkwi�cego w chyba najohydniejszej mordzie, jak� widzia�em w �yciu. - Grzeczny ch�opczyk - pochwali� Dante. - A teraz wyjmij tego peta z moich ust i wsad� sobie do g�by, �arz�cym si� ko�cem do �rodka. I nie wa� si� go wyj��, dop�ki ci nie pozwol�. Pokr�ci�em g�ow�. 23 - Albo zrobisz, jak m�wi, albo ci� tak podziurawimy, �e myszy wezm� ci� za kawa�ek sera. - Chwileczk�... - Masz 15 sekund - poinformowa� mnie Dante, po czym wyj�� i nastawi� stoper. - Start. 14, 13, 12, 11... - Chyba nie m�wisz powa�nie? - 10, 9, 8, 7, 6, 5, 4, 3... Us�ysza�em trzask odbezpieczanej broni. Wyrwa�em Dantemu papierosa z ust i wsun��em we w�asne, �arem do �rodka. Pr�bowa�em zebra� jak najwi�cej �liny i cofn�� j�zyk, ale mi si� nie uda�o, trafi�em papierosem w sam jego �rodek, trafi�em tak, �e mnie porz�dnie ZAPIEK�O!!! By�o to bardzo nieprzyjemne, bardzo bolesne! Zacz��em si� krztusi� i wyplu�em peta. - Brzydki ch�opczyk! - skarci� mnie Dante. - A m�wi�em, �e masz go trzyma� w ustach, dop�ki nie pozwol� ci wyj��! Przez ciebie musimy zaczyna� od pocz�tku! - Odpierdol si�! - zawo�a�em. - Jak chcesz, to strzelaj! - Dobrze - zgodzi� si�. Nagle drzwi si� otworzy�y i wesz�a Pani �mier�. Odstawiona tak, �e mucha nie siada. Prawie zapomnia�em, �e mam poparzony j�zyk. - Cholera, ale laska! - zachwyci� si� Dante. - Znasz j�, Belane? - Pewnie. Podesz�a do krzes�a, usiad�a i skrzy�owa�a nogi. Kiecka podjecha�a jej do g�ry. �aden z nas nie m�g� uwierzy�, �e takie nogi istniej�. Nawet ja, cho� ju� je widzia�em. - Co to za pajace? - spyta�a. - Przys�a� ich go�� imieniem Tony. - Odpraw ich. Ja jestem twoj� klientk�. - Dobra, ch�opaki - powiedzia�em. � Zmywajcie si�. - Co ty nie powiesz? - zdziwi� si� Dante. - Co ty nie powiesz? - zdziwi� si� Fante. Obaj zacz�li si� �mia�. I nagle przestali. - Zabawny z niego go�� - rzek� Dante. - Nawet bardzo - doda� Fante. - Ja ich wykurz� - oznajmi�a Pani �mier�. Wbi�a wzrok w Dantego. Zgi�� si� natychmiast. Twarz mu poblad�a. - Jezu... - j�kn��. - Niedobrze mi... 24 - Albo zrobisz, jak m�wi, albo ci� tak podziurawimy, �e myszy wezm� ci� za kawa�ek sera. - Chwileczk�... - Masz 15 sekund - poinformowa� mnie Dante, po czym wyj�� i nastawi� stoper. - Start. 14, 13, 12, 11... - Chyba nie m�wisz powa�nie? - 10, 9, 8, 7, 6, 5, 4, 3... Us�ysza�em trzask odbezpieczanej broni. Wyrwa�em Dantemu papierosa z ust i wsun��em we w�asne, �arem do �rodka. Pr�bowa�em zebra� jak najwi�cej �liny i cofn�� j�zyk, ale mi si� nie uda�o, trafi�em papierosem w sam jego �rodek, trafi�em tak, �e mnie porz�dnie ZAPIEK�O!!! By�o to bardzo nieprzyjemne, bardzo bolesne! Zacz��em si� krztusi� i wyplu�em peta. - Brzydki ch�opczyk! - skarci� mnie Dante. - A m�wi�em, �e masz go trzyma� w ustach, dop�ki nie pozwol� ci wyj��! Przez ciebie musimy zaczyna� od pocz�tku! - Odpierdol si�! - zawo�a�em. - Jak chcesz, to strzelaj! - Dobrze - zgodzi� si�. Nagle drzwi si� otworzy�y i wesz�a Pani �mier�. Odstawiona tak, �e mucha nie siada. Prawie zapomnia�em, �e mam poparzony j�zyk. - Cholera, ale laska! - zachwyci� si� Dante. - Znasz j�, Belane? - Pewnie. Podesz�a do krzes�a, usiad�a i skrzy�owa�a nogi. Kiecka podjecha�a jej do g�ry. �aden z nas nie m�g� uwierzy�, �e takie nogi istniej�. Nawet ja, cho� ju� je widzia�em. - Co to za pajace? - spyta�a. - Przys�a� ich go�� imieniem Tony. - Odpraw ich. Ja jestem twoj� klientk�. - Dobra, ch�opaki - powiedzia�em. - Zmywajcie si�. - Co ty nie powiesz? - zdziwi� si� Dante. - Co ty nie powiesz? - zdziwi� si� Fante. Obaj zacz�li si� �mia�. I nagle przestali. - Zabawny z niego go�� - rzek� Dante. - Nawet bardzo - doda� Fante. - Ja ich wykurz� - oznajmi�a Pani �mier�. Wbi�a wzrok w Dantego. Zgi�� si� natychmiast. Twarz mu poblad�a. - Jezu... -j�kn��. - Niedobrze mi... Zrobi� si� bia�y jak kreda, a potem zacz�� ��kn��. - �le si� czuj�... Coraz mi gorzej... - Pewnie zaszkodzi�y ci te paluszki rybne - powiedzia� Fante. - Paluszki, nie paluszki, potrzebuj� lekarza... Idziemy... Pani �mier� przenios�a spojrzenie na Fantego. - Kr�ci mi si� w g�owie... - poskar�y� si�. - Co si� dzieje?... Widz� jakie� b�yski... Petardy... Gdzie ja jestem? Skierowa� si� do wyj�cia, Dante za nim. Otworzyli drzwi i zataczaj�c si� ruszyli w stron� windy. Wyszed�em za nimi na korytarz i obserwowa�em ich, kiedy wsiadali. Widzia�em ich twarze, zanim zasun�y si� drzwi. Wygl�dali okropnie. Okropnie. Wr�ci�em do biura. - Dzi�kuj� - powiedzia�em. - Uratowa�a mi pani ty�ek... Rozejrza�em si�. Nie by�o jej. Zajrza�em pod biurko. Tam te� nie by�o nikogo. Sprawdzi�em �azienk�. Pusta. Otworzy�em okno i wyjrza�em na ulic�. Te� nic. To znaczy w dole roi�o si� od ludzi, jednak�e jej w�r�d nich nie by�o. Mog�a si� przynajmniej po�egna�. Ale i tak mi�o z jej strony, �e wpad�a. Usiad�em przy biurku, podnios�em s�uchawk� i wystuka�em numer Tony'ego. - Tak? - spyta�. - Tu... - Tony, m�wi Powolna �mier�. - Co? Jeszcze jeste� w stanie m�wi�? - Pewnie, Tony, pewnie. Nigdy nie czu�em si� lepiej. - Nie rozumiem... - Twoi ch�opcy odwiedzili mnie, Tony... - No i? No i? - Tym razem im darowa�em. Ale jak zn�w ich przy�lesz, to wi�cej nie zobaczysz ich �ywych. S�ysza�em, jak dyszy do s�uchawki. Jak go�� po d�ugim biegu. Potem roz��czy� si�. Wyj��em z lewej dolnej szuflady p�litr�wk� szkockiej, zdj��em nakr�tk� i goln��em sobie zdrowo. Zadzierasz z Belane'em, l�dujesz na cmentarzu. Proste jak drut. Zakr�ci�em butelk�, schowa�em do szuflady i zacz��em si� zastanawia�, co dalej robi�. Dobry detektyw zawsze ma pe�ne r�ce roboty. Wiecie o tym z film�w. 25 Rozleg�o si� pukanie do drzwi. A w�a�ciwie 5 szybkich, g�o�nych, natarczywych pukni��. Potrafi� wiele wyczyta� z tego, jak kto puka. Jak mi si� nie podoba, udaj�, �e mnie nie ma. To pukanie by�o zno�ne. - Otwarte! - zawo�a�em. Drzwi uchyli�y si�. Wszed� m�czyzna: 50 kilka lat, �rednio zamo�ny, �rednio zdenerwowany, stopy za du�e, brodawka po lewej stronie czo�a, piwne oczy, krawat. 2 samochody, 2 domy, bezdzietny. Basen i sauna. Gra na gie�dzie. Do�� t�py. Sta� gapi�c si� na mnie i poc�c. - Prosz� usi��� - powiedzia�em. - Nazywam si� Al Ed Upek - zacz�� - i... - Wiem. - Co? - My�li pan, �e pa�ska �ona kopuluje z innym m�czyzn� albo z innymi m�czyznami. - Tak. - Ma 20 par� lat. - Tak. Chc�, �eby pan dostarczy� mi dowod�w, a potem chc� si� z ni� rozwie��. - Po co tyle zachodu, panie Upek? Od razu si� pan rozwied�. - Chc� mie� dowody, �e... �e... - Nie lepiej machn�� r�k�? I tak dostanie tyle samo szmalu. �yjemy w nowej erze. - To znaczy? - Mo�na wzi�� rozw�d bez orzekania o winie. S�du nie obchodzi, kt�re z ma��onk�w co robi�o. - Dlaczego? - Tak jest szybciej, wystarczy jedna rozprawa. - Ale to niesprawiedliwe! - Aparat sprawiedliwo�ci uwa�a inaczej. Upek siedzia� na krze�le, oddychaj�c ci�ko, i wpatrywa� si� we mnie. Musia�em wyja�ni� spraw� Celine'a i znale�� Czerwonego Wr�bla, a ten worek zwiotcza�ego miecha zawraca� mi g�ow� tylko dlatego, �e jego �ona pieprzy�a si� z jakim� gachem. Wreszcie zn�w si� odezwa�. - 26 - Po prostu chc� wiedzie�. Chc� zna� prawd�. - Nie jestem tani. - Ile? - 6 dolc�w za godzin�. - Niewiele. - Jak dla kogo. Ma pan zdj�cie �ony? Si�gn�� do portfela, wyj�� zdj�cie i mi je poda�. Spojrza�em. - O rany! Naprawd� tak wygl�da? - Tak. - Staje mi na sam widok. - Hej, prosz� sobie nie pozwala�! - A, przepraszam... Ale musz� zatrzyma� zdj�cie. Oddam je, kiedy sko�cz�. Schowa�em je do portfela. - Nadal mieszka z panem? - zapyta�em. - Tak. - I pan chodzi do pracy... - Tak. - A ona zostaje sama... - Tak. - Ale dlaczego podejrzewa pan, �e... - Plotki, telefony, g�osy w mojej g�owie, zmiany w jej zacho waniu, r�ne rzeczy. Pchn��em mu przez biurko bloczek papieru. - Niech mi pan zapisze sw�j adres, domowy i biurowy, oraz numer telefonu do domu i do biura. Mo�e pan na mnie liczy�. Dobior� si� jej do ty�ka. Wszystko odkryj�. - S�ucham? - Bior� t� spraw�, panie Upek. Pomog� panu, jak ciotk� kocham! - �Ciotk�"? - spyta�. - Dlaczego? - Tak tylko mi si� powiedzia�o, nie jestem peda�em. A pan? - Ja? Te� nie. - Wi�c nie ma si� pan co martwi�, trafi� pan pod w�a�ciwy adres. Dobior� si� jej do ty�ka! Upek podni�s� si� wolno z krzes�a. Doszed� do drzwi, po czym odwr�ci� si�. - Barton mi pana poleci�. - No, to sam pan widzi! Do widzenia, panie Upek. Drzwi si� zamkn�y. Dobry stary Barton. 27 Wyj��em zdj�cie z portfela i siedzia�em, wpatruj�c si� w nie uwa�nie. Ty dziwko, my�la�em, ty dziwko. Wsta�em, zamkn��em drzwi na klucz i zdj��em s�uchawk� z wide�ek. Ponownie usiad�em przy biurku i wlepi�em wzrok w zdj�cie. Ty dziwko, my�la�em, dobior� ci si� do ty�ka! Nie b�d� mia� �adnej lito�ci! Zobaczysz, dopadn� ci�! Dopadn�! Ty dziwko, ty suko, ty kurwo! Zacz��em ci�ko sapa�. Rozpi��em rozporek. I wtedy nast�pi�o trz�sienie ziemi. Rzuci�em zdj�cie i schowa�em si� pod biurko. Nie�le trz�s�o. 6 stopni. Mia�em wra�enie, �e trwa kilka minut. Potem usta�o. Wyczo�ga�em si� spod biurka, wci�� z rozpi�tym rozporkiem. Odnalaz�em zdj�cie, schowa�em do portfela, zapi��em si�. Seks by� pu�apk�, potrzaskiem. Dobrym najwy�ej dla zwierz�t. Nie by�em g�upi, �eby traci� czas na takie dyrdyma�y. Od�o�y�em s�uchawk� na wide�ki, otworzy�em drzwi, wyszed�em, zamkn��em je na klucz i skierowa�em si� do windy. Mia�em robot�. By�em najlepszym prywatnym detektywem w Los Angeles i Hollywood. Wcisn��em guzik i czeka�em, a� przyjedzie pieprzona winda. 10 Pomin� reszt� dnia i wiecz�r, nic ciekawego si� nie dzia�o, nie ma o czym gada�. 11 Nazajutrz o 8 rano siedzia�em w swoim garbusie naprzeciwko domu, w kt�rym mieszka� Al Ed Upek. Mia�em kaca i czyta�em �Los Angeles Times". Zebra�em nieco wiadomo�ci. �ona Upka mia�a na imi� Cindy. Cindy Upek, przedtem Cindy Maybell. Z wycink�w prasowych na jej temat wynika�o, �e w 1990 roku wygra�a lokalny konkurs pi�kno�ci. By�a modelk�, zagra�a par� niewielkich r�l w filmach. Lubi�a narty, baseball, pi�k� wodn�, 28 r uczy�a si� gry na fortepianie. Ulubiony kolor: czerwony. Ulubiony owoc: banan. Lubi�a ucina� sobie drzemki. Lubi�a dzieci. Lubi�a jazz. Czyta�a Kanta. Ju� to widz�. Mia�a nadziej� zosta� prawnikiem, itd., itp. Ona i Upek poznali si� przy ruletce w Las Vegas. Pobrali si� 48 godzin p�niej. Oko�o 8.30 Upek wycofa� mercedesa z podjazdu i pojecha� pe�ni� swoje wa�ne obowi�zki w Aztec Petroleum Corporation. Zostali�my ja i Cindy. Wiedzia�em, �e jej nie popuszcz�. By�a na mojej �asce. Wyj��em zdj�cie, �eby jeszcze raz rzuci� na ni� okiem. Zacz��em si� poci�. Opu�ci�em os�on� przeciws�oneczn�. Dziwka, Al Ed Upek by� przez ni� rogaczem. Wsun��em zdj�cie z powrotem do portfela. Czu�em si� dziwnie. Co by�o ze mn� nie tak? Dlaczego ta laska tak na mnie dzia�a�a? Mia�a kiszki jak wszyscy. W�osy w nosie. Wosk w uszach. Wi�c o co sz�o? Dlaczego przednia szyba falowa�a mi przed oczami jak ocean? Pewnie winien by� kac. W�da popijana piwem. Nadszed� czas rozrachunku. Na�ogowe chlanie ma jedn� zalet�; nie miewa si� zaparcia. Czasami martwi�em si� o w�trob�, ale nigdy nie dawa�a mi si� we znaki, nigdy nie m�wi�a: �Przesta�, bo mnie wyko�czysz, a ja wyko�cz� ciebie!" Gdyby�my mieli gadaj�ce w�troby, nie potrzebowaliby�my klub�w Anonimowych Alkoholik�w. Siedzia�em w samochodzie czekaj�c, a� Cindy wyjdzie. By� parny letni poranek. Musia�em zasn��, kiedy tak na ni� czatowa�em. Nie wiem, co mnie zbudzi�o. Ale zobaczy�em jej mercedesa wycofuj�cego si� z podjazdu. Wykr�ci�a w�z i ruszy�a na po�udnie, a ja za ni�. Czerwony mercedes. Wjecha�a na autostrad� San Diego, po chwili znalaz�a si� na lewym pasie i nacisn�a na gaz. A i tak jecha�a 120, kurde balans. Musia�a by� napalona. Mie� niez�� chcic�. Czu�em, jak co� drga mi mi�dzy nogami. Krople potu wyst�pi�y mi na czole. Dosz�a do 130. Suka by�a napalona, jakby mia�a cieczk�! Cindy, Cindy! Trzyma�em si� jej jak rzep, 4 wozy za ni�. Dobior� si� jej do ty�ka, nie popuszcz� jej! Nic a nic! Z�api� j� i dam jej nauczk�! Nikt nie mo�e si� r�wna� ze mn�, Nickiem Belane'em, superdetek-tywem! Zobaczy�em w lusterku migocz�ce czerwone �wiat�o. Kurwa ma�! Zjecha�em wolno na prawy pas, potem na pobocze, zatrzyma�em garbusa i wysiad�em. Gliniarze stan�li 5 d�ugo�ci wozu za mn�. 29 r Ka�dy wysiad� ze swojej strony. Ruszy�em do nich, si�gaj�c po portfel. Wy�szy glina wyszarpn�� spluw� i skierowa� na mnie. - Sta�! Zatrzyma�em si�. - Co, do cholery, zamierzasz zrobi�, podziurawi� mnie jak sito? No to ju�, strzelaj! Ni�szy zaszed� mnie od ty�u, zacisn�� mi rami� wok� szyi, podprowadzi� mnie do suki i pchn�� na mask�. - Ty chuju! - rykn��. - Wiesz, co robimy z takimi gnojkami jak ty? - Domy�lam si�. - Trafili�my na cwaniaczka! - oceni� niski gliniarz. - Spokojnie, Louie - rzek� wysoki. - Kto� w pobli�u mo�e mie� kamer�. Lepiej uwa�a�. - Bili, nie cierpi� cwaniaczk�w! - Za�atwimy go, Louie. P�niej za�atwimy go tak, �e go rodzona matka nie pozna. Wci�� le�a�em na suce, z g�b� wci�ni�t� w mask�. Wozy jad�ce autostrad� zwalnia�y. Gapie gapili si�. - Spokojnie, ch�opaki - powiedzia�em. - Robi si� przez was korek. - My�lisz, kurwa, �e nas to obchodzi? - spyta� Bili. - Grozi�e� nam! Biegn�c w nasz� stron�, si�ga�e� za pasek! - wrzasn�� Louie. - Si�ga�em po portfel. Chcia�em wam pokaza� legitymacj�. Jestem licencjonowanym detektywem, mam prawo praktykowa� w Los Angeles. �ledzi�em podejrzan�. Louie rozlu�ni� �miertelny chwyt wok� mojej szyi. - Wyprostuj si�. - Dobra. - Teraz si�gnij wolno do portfela i wyjmij prawo jazdy. - Dobra. Poda�em mu z�o�on� kartk� papieru. - Co to, kurwa, takiego? Gliniarz odda� mi kartk�. - Roz�� i dopiero wtedy mi podaj. Tak zrobi�em. - To czasowe prawo jazdy. Zabrali mi normalne, bo obla�em egzamin pisemny. Ten �wistek pozwala mi prowadzi� do kolejnego egzaminu, kt�ry mam zdawa� za tydzie�. - Obla�e� egzamin na prawo jazdy? 30 po ak - Tak. - Hej, Bili, ten go�� obla� egzamin na prawo jazdy! - Serio? - Mia�em inne rzeczy na g�owie... - Wygl�da na to, �e masz tam ca�kiem pusto! - Louie za�mia� si�. - Ale jaja! - zawo�a� Bili. - Naprawd� jeste� licencjonowanym detektywem? - spyta� Louie. - No. - Trudno uwierzy�. - Goni�em podejrzan�, kiedy zobaczy�em waszego koguta. W�a�nie mia�em dobra� si� jej do ty�ka. Pokaza�em Louie'emu zdj�cie. - O, kurwa! - zakl��. Nie m�g� oderwa� oczu. Na zdj�ciu by�a ca�a Cindy Upek. Mia�a na sobie mini i bluzk� z dekoltem, bardzo du�ym dekoltem. - Hej, Bili, sp�jrz! - Siedzia�em jej na karku, ju� mia�em si� jej dobra� do ty�ka. Bili zerkn�� na zdj�cie. - Ho, ho, ho, ho! - Musz� je mie� z powrotem, panie w�adzo. To dow�d rze czowy. - Trudno - powiedzia� Bili, oddaj�c je niech�tnie. - Powinni�my ci� zabra� na komisariat - rzek� Louie. - Ale tego nie zrobimy - oznajmi� Bili. - Wypiszemy ci mandat zajechanie 120, cho� pru�e� 130. Ale zatrzymamy fotk�. - Co? - S�ysza�e�. - To szanta�! Bili dotkn�� r�k� spluwy. - Co powiedzia�e�? - Powiedzia�em, �e si� zgadzam. Wr�czy�em zdj�cie Billowi. Schowa� je i wzi�� si� za wypisywanie mandatu. Sta�em i czeka�em. Wreszcie poda� mi bloczek. - Podpisz. Podpisa�em. Wyrwa� mandat i mi da�. - Masz 10 dni na zap�at�, albo mo�esz stawi� si� w s�dzie. Szczeg�y znajdziesz na odwrocie. - Dzi�kuj�, panie w�adzo. - 31 f - I jed� ostro�nie - poradzi� Louie. - Ty te�, kole�. - Co takiego? - Nic, nic. Ruszyli w stron� swojego wozu. Ja ruszy�em w stron� swojego. Wsiad�em i zapali�em silnik. Czekali. W��czy�em si� w ruch, nie przekraczaj�c 95 kilometr�w na godzin�. Cindy, pomy�la�em, zap�acisz mi za to! Dobior� ci si� do ty�ka, nie b�d� mia� krzty lito�ci! Skr�ci�em w zjazd na Harbor Freeway i znalaz�em si� na autostradzie 110. Pru�em na po�udnie, nie wiedz�c, dok�d jad�. 12 Pojecha�em Harbor Freeway do ko�ca. I wyl�dowa�em w San Pedro. Ruszy�em w d� Gaffey, skr�ci�em w lewo w 7, min��em kilka przecznic, skr�ci�em w prawo w Pacific i jecha�em przed siebie, a� zobaczy�em bar o nazwie SPRAGNIONY WIEPRZ; zatrzyma�em si� i wszed�em do �rodka. Wewn�trz panowa� p�mrok. Gra� telewizor. Barman wygl�da�, jakby mia� 80 lat na karku, i by� ca�y bia�y: bia�e w�osy, bia�a sk�ra, bia�e wargi. Na sali siedzia�o dw�ch starych rumpli, te� zupe�nie bia�ych, jakby krew przesta�a kr��y� w ich �y�ach. Przypominali muchy z�apane w paj�czyn� i wyssane do cna. Nie widzia�em, �eby cokolwiek pili. Siedzieli bez ruchu. Bia�y bezruch. Sta�em w drzwiach i patrzy�em na nich. Wreszcie barman odezwa� si�. - H�...? - mrukn��. - Widzia� tu kto� Cindy, Celine'a albo Czerwonego Wr�bla? - zapyta�em. Tylko gapili si� na mnie. Usta jednego z rumpli u�o�y�y si� w ma�� wilgotn� dziur�. Pr�bowa� co� powiedzie�. Ale mu nie sz�o. Drugi klient opu�ci� r�k� i podrapa� si� po jajach. Albo tam, gdzie kiedy� mia� jaja. Barman ani drgn��. Wygl�da� jak wyci�ty z tektury. Starej tektury. Nagle poczu�em si� m�odo. Podszed�em do baru i usiad�em na sto�ku. - Macie tu co� do picia? - zapyta�em. - H�...? - mrukn�� barman. 32 - W�dka 7, bez limony. Mo�ecie darowa� sobie nast�pne 4 i p� minuty, po prostu kopn�� je w ty�ek. Tyle trwa�o, zanim barman poda� mi drinka. - Dzi�ki - powiedzia�em. - I we� si� pan za nast�pnego, �eby nie traci� czasu. Poci�gn��em haust. Drink nie by� z�y. Barmanowi nie brakowa�o praktyki. Dwaj rumple siedzieli bez s�owa i gapili si� na mnie. - �adny dzie�, co, koledzy? - rzuci�em. Nie odpowiedzieli. Mia�em wra�enie, �e nie oddychaj�. Nie powinno si� przypadkiem zakopywa� umar�ych? - S�uchajcie, koledzy, kiedy ostatni raz kt�ry� z was �ci�gn�� majtki jakiej� cizi? Jeden ze staruch�w zani�s� si� �miechem: - He, he, he, he! - Zesz�ej nocy, tak? - He, he, he, he! - Fajnie by�o? - He, he, he, he! Ogarn�o mnie przygn�bienie. Moje �ycie nie posuwa�o si� naprz�d. Potrzebowa�em migocz�cych �wiate�, blasku, cholera wie czego. A tkwi�em w tej dziurze i gada�em z umrzykami. Doko�czy�em pierwszego drinka. Drugi ju� czeka�. Do baru wesz�o dw�ch drab�w w po�czochach na g�owach. Wypi�em drugiego drinka. - DOBRA! �ADNYCH NUMER�W! PORTFELE, SYGNE TY I ZEGARKI NA LAD�! SZYBKO! - wrzasn�� jeden z drab�w. Drugi przeskoczy� przez kontuar, podlecia� do kasy i waln�� j� pi�ch�. - HEJ, JAK TO SI�, KURWA, OTWIERA? Rozejrza� si�, zobaczy� barmana. - HEJ, STARY, CHOD� TU I OTW�RZ TEN SZAJS! - Wycelowa� w niego gnata. Barman nagle dosta� przyspieszenia. Migiem by� przy kasie i ju� j� otwiera�. Drugi drab pakowa� do worka rzeczy, kt�re po�o�yli�my na kontuarze. - BIERZ PUDE�KO PO CYGARACH! JEST POD LADA! - wrzasn�� do kumpla. Drab za kontuarem wrzuca� do worka szmal z kasy. Znalaz� pude�ko. By�o pe�ne banknot�w. Wepchn�� je do worka i przeskoczy� na nasz� stron� kontuaru. 33 Przez moment obaj stali bez ruchu. - Mam ochot� zrobi� co� szalonego/ - zawo�a� ten, kt�ry skaka� przez kontuar. - Daj spok�j, spadamy! - zawo�a� drugi. - MAM OCHOT� ZROBI� CO� SZALONEGO! - wrzasn�� pierwszy. Wycelowa� bro� w barmana i odda� 3 strza�y. Mierzy� w brzuch. Starym szarpn�o 3 razy i upad�. - TY PIERDOLONY IDIOTO! PO CHUJ TO ZROBI�E�? - rykn�� wsp�lnik tego, kt�ry strzela�. - NIE NAZYWAJ MNIE IDIOTA! CIEBIE TE� ZABIJ�! - wrzasn�� pierwszy, obr�ci� si� i wycelowa� bro� w kumpla. Ale si� sp�ni�. Kula tamtego trafi�a go w nos i wysz�a mu ty�em g�owy. Zwali� si� na ziemi�, przewracaj�c sto�ek. Drugi drab rzuci� si� do drzwi. Policzy�em do 5 i pogna�em za nim. Dwaj starcy wci�� byli �ywi, kiedy wybiega�em. Chyba. Wskoczy�em do wozu. Ruszy�em z piskiem, dotar�em do najbli�szej przecznicy, skr�ci�em w prawo, potem w jak�� alejk�. Zwolni�em i po prostu jecha�em przed siebie. Dopiero wtedy us�ysza�em syren�. Zajara�em papierosa zapalniczk� z tablicy rozdzielczej, w��czy�em radio. Trafi�em na rap. Nie rozumia�em, o czym go�� nawija. Nie wiedzia�em, czy jecha� do domu czy do biura. Znalaz�em si� w supermarkecie. Pcha�em w�zek. Kupi�em 5 grejpfrut�w, pieczonego kurczaka i nieco kartoflanej sa�atki. 3/4 litra w�dki i papier toaletowy. 13 Wyl�dowa�em u siebie w mieszkaniu. Zabra�em si� za kurczaka i kartoflan� sa�atk�. Potoczy�em grejpfruta po dywanie. Czu�em si� sfrustrowany. Wszystko sprzysi�g�o si� przeciwko mnie. Zadzwoni� telefon. Wyplu�em nie dopieczone skrzyde�ko i podnios�em s�uchawk�. - Tak? - Pan Belane? - Tak? - Wygra� pan podr� na Hawaje. Roz��czy�em si�. Poszed�em do kuchni i nala�em sobie w�dki 34 z wod� mineraln� i odrobin� sosu tabasco. Usiad�em ze szklank� i ledwo zamoczy�em usta, kiedy rozleg�o si� pukanie do drzwi. Nie bardzo mi si� podoba�o, ale mimo to powiedzia�em: - Otwarte. I zaraz po�a�owa�em. By� to m�j s�siad spod 301, listonosz. R�ce zawsze zwisa�y mu jako� tak dziwnie. Z g�ow� te� by�o u niego co� nie tak. Nigdy nie patrzy� na mnie, tylko gdzie� nad moj� g�ow�. Jakbym sta� nie tu� przed nim, a kilka metr�w od niego. Jeszcze par� innych rzeczy by�o z nim nie w porz�dku. - Hej, Belane, dasz mi co� goln��? - W kuchni znajdziesz butelk�, obs�u� si� sam. - Dobra. Poszed� do kuchni, gwi�d��c Dixie. Wr�ci� pewnym krokiem, w ka�dej r�ce nios�c szklank�. Usiad� naprzeciwko mnie. - Nie chcia�em chodzi� 2 razy � rzek�, wskazuj�c brod� szklanki. - Wiesz, w niejednym sklepie sprzedaj� w�d� - powiadomi�em go. - M�g�by� sam kupi� flaszk�. - Daj spok�j, Belane... Przychodz� w wa�nej sprawie. Opr�ni� szklank� w prawej r�ce i gruchn�� ni� o �cian�. Nauczy� si� tego ode mnie. - S�uchaj, Belane, wiem, jak obaj mogliby�my si� ob�owi�. - Wal �mia�o. - Loco Mik�. Bieg� wczoraj. Jest szybki jak j�zyk tr�dowatego na dziewiczym cycku - pierwsze 400 metr�w pokona� w r�wno 21 sekund! Wychodz�c na prost� prowadzi� o 5 d�ugo�ci, przegra� zaledwie o p�tora. Teraz ma biec na 1200 metr�w. Wierz mi, sadzi jak napalony zaj�c, wi�c inne konie b�d� tylko w�cha�y jego dziur� w zadku. Wed�ug �Informatora wy�cigowego" zak�ady stoj� 1 do 15! Stary, to jest szansa! Wzbogacimy si� razem! - Po kie licho chcesz si� bogaci� razem ze mn�? Dlaczego nie zagrasz sam? Opr�ni� drug� szklank�, po czym uni�s� j�, szykuj�c si� do rzutu. - St�j! - rykn��em. - Jak j� rozwalisz, b�dziesz mia� w ty�ku dwie dziury! -H�? - Zastan�w si�. Grzecznie odstawi� szklank�. - Jest jeszcze co� do picia? 35 - Wiesz, �e tak. Mnie te� nalej. Poszed� do kuchni. Czu�em, �e zaczynam tracie cierpliwo��. Wr�ci� i wr�czy� mi szklank�. - Nie, wezm� twoj� - powiedzia�em. - Dlaczego? - Sobie dola�e� mniej wody. Da� mi drug� szklank� i usiad�. - No dobra, m�dralo, wi�c dlaczego chcesz bogaci� si� razem ze mn�? - Bo... hm... - zacz��. - S�ucham. - Troch� krucho u mnie ze szmalem. Nie mam co postawi�. Ale jak wygramy, zwr�c� ci z mojej dzia�ki. - Nie podoba mi si� ten pomys�. - S�uchaj, Belane, niewiele mi trzeba. - Ile? - 20 dolc�w. - To kupa szmalu. - 10 dolc�w. - 10, kurwa, dolc�w? - Dobra. 5. - Co? -2. - Wypierdalaj! Dopi� drinka i si� podni�s�. Ja te� opr�ni�em szklank�. Ale listonosz nie wychodzi�. - Dlaczego te grejpfruty le�� na pod�odze? - spyta�. - Bo tak mi si� podoba. Wsta�em i ruszy�em w jego stron�. - Czas si� zmywa�, stary. - Czas si� zmywa�, tak? P�jd� sobie, kurwa, ale dopiero wtedy, kiedy sam b�d� mia� ochot�! W�dka rozzuchwali�a go. Bywa. Waln��em go pi�ci� w brzuch. Wcze�niej na�o�y�em mosi�ny kastet. Moja r�ka prawie przebi�a go na wylot. Upad�. Podszed�em do �ciany i zebra�em z pod�ogi kilka od�amk�w szk�a. Wr�ci�em, otworzy�em mu g�b� i wsypa�em szk�o do �rodka. Potem natar�em mu policzki i zdzieli�em go par� razy po pysku. Jego usta zrobi�y si� czerwone. 36 Wr�ci�em do pici