6485

Szczegóły
Tytuł 6485
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

6485 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 6485 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

6485 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ELIZA ORZESZKOWA J�DZA I Si�� przyzwyczajenia o pierwszym brzasku dnia obudzona, otworzy�a oczy i tak przel�k�a si�, �e nieprzytomnym jeszcze od senno�ci g�osem wybe�kota�a: � Co to? co to? co to? Istotnie, co tam takiego stoi w szarym �wietle zimowego �witu przy du�ym i ci�kim stole umieszczonym po�rodku pokoju, kt�rego pod�oga znika prawie pod mn�stwem ma�ych, r�nokolorowych szmatek, strz�p�w, skrawk�w? Widmo, nie widmo! Wyra�na, wysoka posta� kobiety z wydatnymi kszta�tami i w nowiute�kiej, eleganckiej sukni, ale bez g�owy! Falbany, tunika, pasek Directoire, ko�nierz Marie Stuart, r�kawy gigot, bardzo wypuk�a turniura, wszystko jest, tylko nad ko�nierzem g�owy, a u r�kaw�w r�k wcale nie ma! Wytworna jaka� dama, wed�ug ostatniej mody ubrana, ale bez r�k i bez g�owy, w dodatku za� trupio sztywna i nieruchoma. Ta trupia sztywno�� i nieruchomo��, obok wyrazisto�ci i pe�no�ci kszta�t�w, najbardziej jej nadaj� w szarym �wietle �witu poz�r fantastycznego i zupe�nie nadprzyrodzonego zjawiska. Bia�y odblask le��cego za oknem �niegu s�abo migoce w zdobi�cych jej sukni� z�otawych paciorkach, a okrywaj�ce pod�og� strz�pki i skrawki wygl�daj� jakby �ciel�ce si� jej do st�p, dziwaczne, powi�d�e, klinowate, pod�u�ne lub zupe�nie bezkszta�tne kwiaty. Jednak obudzona dziewczyna przez trwanie paru zaledwie sekund przel�knion� si� czu�a tym fantastycznym zjawiskiem, wytwornie ubranym a trupio sztywnym, zaopatrzonym w turniur� a nie maj�cym g�owy. Sennym g�osem wybe�kotawszy: �Co to? co to? co to? � u�miechn�a si� zaraz i przecieraj�c oczy, kt�re jeszcze bardzo spa� chcia�y, wym�wi�a: � Jaka� ja jestem g�upia! G�upi� mo�e nie by�a, ale wczoraj do godziny drugiej po p�nocy wyko�cza�a haft ze z�otawych paciorek, kt�ry teraz s�abo migota� na sukni widma, co sprawi�o, �e po�o�ywszy si� p�no, spa�a twardo, zbyt kr�tko i obudzi�a si� nieprzytomnie; dlatego nie pozna�a od razu przedmiotu, kt�ry od lat ju� siedmiu by� nie tylko jej nieroz��cznym towarzyszem, ale niejako symbolem jej �ycia. On, to jest ten manekin do przymierzania sukien s�u��cy a z drucianej siatki utworzony i drugi jeszcze przedmiot: maszyna do szycia, kt�rej korba i ko�o s�abo po�yskiwa�y nad sto�em �rodek pokoju zajmuj�cym, by�a to para jej nieod��cznych towarzysz�w, chlebodawc�w i dobroczy�c�w z jednej strony, a z drugiej kat�w i wi�ziennych str��w. G��bok� cisz� wczesnego poranku przerywa�y tylko dwa monotonne i nieustanne g�osy: t�tent wisz�cego na �cianie, malowanym bukietem ozdobionego zegara i chrapanie kogo� �pi�cego za cienk�, drewnian� �cian�, w przyleg�ym pokoju, od kt�rego drzwi, w�skie i niskie, by�y na wp� otwarte. Cienka, drewniana �ciana by�a w istocie tylko przepierzeniem, a dwa pokoje jedn� obszern� izb� na dwie nier�wne cz�ci przedzielon�. Senne, r�owymi obw�dkami otoczone oczy dziewczyny zwr�ci�y si� ku zegarowi i jakby spr�yn� podrzucona, usiad�a ona na ��ku. � P�no ju�! � zaszepta�a � ach, jak p�no! Zaspa�am! Bardzo �piesznie wstawa� z po�cieli i ubiera� si� zacz�a, a gdy to czyni�a, ruchy jej zdradza�y natur� �yw�, nerwow� i kt�r� jaki� bicz �ycia do nieustannego po�piechu przyzwyczai�. Nie zastanawia�a si� ani chwili nad wynoszonymi i dziurawymi bucikami, w kt�re wsun�a ma�e i zgrabnie utoczone stopy; nie lubowa�a si� d�ugo�ci� i po�yskiem swoich ciemnop�owych w�os�w, kt�re nad czo�om g�adko zaczesawszy w gruby warkocz, z ty�u g�owy zwin�a; od ��ka do glinianej miednicy z wod� i od miednicy do wisz�cego na �cianie lusterka przebiega�a �wawo, cicho, na �adne przerwy, spoczynki, rozmy�lania nie pozwalaj�c sobie albo potrzeby ich nie czuj�c. Wzrost mia�a do�� wysoki, ruchy zgrabne, w�osy pi�kne, r�ce i stopy ma�e i kszta�tne, ale wielkie wychudzenie i ��tawa blado�� cia�a nadawa�y jej poz�r mizerny i zwi�d�y. Ko�ci jej �opatek ostro stercza�y nad opadaj�c� z nich czyst�, lecz grub� i wszelkich ozd�b pozbawion� koszul�, a ramiona mia�y tak�e zgi�cia ostre i na ca�ej swej d�ugo�ci cienko�� jednostajn�. Tak chud� b�d�c, najlepiej nawet przez natur� stworzona kobieta �adn� by� nie mo�e. Ale ona, w tej chwili przynajmniej, nie my�la�a wcale o tym, czy jest �adn�. Zajmowa�y j� nade wszystko, poch�ania�y ca�kowicie wdzi�ki wytwornej damy bez g�owy, przy du�ym stole w trupiej nieruchomo�ci stoj�cej. Myj�c si�, czesz�c, wrzucaj�c na siebie szar�, we�nian� sp�dniczk�, wci�� rzuca�a na ni� spieszne, ale uwa�ne spojrzenia, a� nie sko�czywszy jeszcze zapina� szarego stanika na swojej zgrabnej, ale zbyt cienkiej kibici, podbieg�a ku niej i pochylaj�c si�, prostuj�c, zbli�aj�c si�, odchodz�c, przygl�da� si� jej zacz�a. � �le! � szepn�a � zupe�nie �le! W mgnieniu oka otworzy�a stoj�ce na stole pude�ko i jedn� r�k� zapinaj�c jeszcze guziki stanika, drug� pocz�a pr�dko, pr�dko z pod�u�nego papieru wysuwa� szpilki i do ust je wk�ada�. By�a to manipulacja do�� dziwna, ale z kt�r� ona doskonale oswojon� by�a. Bo kiedy cz�owiek obie r�ce zaj�te ma robot�, gdzie� umie�ci� on mo�e szpilki, kt�rych co sekund� do tej roboty potrzebuje? Naturalnie w ustach; ustawiczne bowiem chwytanie ich ze sto�u lub sto�ka zabiera�oby wiele czasu i co gorsza, zbyt daleko r�k� usuwa�oby od roboty. Jest to kwestia krawieckiego mechanizmu, w kt�rym ona by�a widocznie bieg��. Z p�kiem szpilek w bladych, drobnych wargach przykl�k�a i zacz�a przerabia� upi�cie sukni wytwornej damy. � Oj, ta nocna robota! � sarkn�a z cicha. W nocy, przy �wietle lampy, wydawa�o si� jej, �e zrobi�a to bardzo �adnie; teraz za� w uk�adzie i sposobie opuszczania si� draperii spostrzeg�a r�ne krzywizny i niedok�adno�ci. Prostowa�a, poprawia�a, podnosi�a, opuszcza�a, na kl�czkach doko�a obchodzi�a wytworn� dam�, prawa jej r�ka co chwil� nadzwyczaj szybkim ruchem si�ga�a do ust po szpilk�, zgrabna g�owa z ci�kim warkoczem medytacyjnie i badawczo przechyla�a si� w r�ne strony, z daleka i z bliska przypatruj�c si� dokonywanemu dzie�u. Gdy tak w zaj�ciu swoim pogr��ona by�a, za oknem, k�dy� w pobli�u, ozwa�o si� silne stukanie i gruby g�os ludzki w spos�b gwa�towny i grubia�ski do kogo� przemawiaj�cy. Nie zdziwi�o to jej wcale. Wiedzia�a, �e to jeden z licznych jej s�siad�w, szewc Jerzy, po ca�onocnej hulance pijany wraca do domu i w ten ha�a�liwy spos�b dobija si� do drzwi swego mieszkania. Stukanie to trwa zazwyczaj d�ugo i towarzysz� mu coraz g�o�niejsze krzyki i �ajania, bo �ona szewca, przel�kniona a wi�cej jeszcze rozgniewana, drzwi otworzy� nie chce i nawet z wn�trza mieszkania cienkim, ale piskliwym i dono�nym g�osem wzajemnie m�a �aja� zaczyna. Wszystko to nie jest zupe�nie podobnym do �piewu ptasz�t, przy kt�rym do dnia niewinno�ci i szcz�cia budz� si� niewinni i szcz�liwi tego �wiata. Tote� czo�o dziewczyny kl�cz�cej przed wytworn� i trupio sztywn� dam� bez g�owy nabiera troch� ponurego wyrazu; pomi�dzy brwiami powstaje na nim zmarszczka i przebiega je par� drgnie� gniewu czy niecierpliwo�ci. Od paru ju� lat, par� razy na tydzie� s�yszy ona ha�a�liwe i grubia�skie k��tnie szewca i jego �ony, a potem znowu wys�uchiwa� musi p�aczliwych, piskliwych, niesko�czenie d�ugich wyrzeka� i lament�w tej ostatniej, a dot�d jeszcze oswoi� si� nie mo�e z widokiem mizernego, niskiego, brudnego �ycia tych ludzi. Jest w niej co�, jaki� instynkt porz�dku, jakie� zami�owanie fizycznej zar�wno jak moralnej czysto�ci, kt�re widoki takie czyni jej niezno�nymi. A teraz nad ni�, nad niewysokim sufitem pokoju, w kt�rym pracowa�a, rozleg� si� przera�liwy wrzask dwojga czy trojga dzieci, kt�re jednocze�nie zna� obudzi�y si� i jednocze�nie p�aka� zacz�y. Oznajmia�o to znowu powstawanie ze snu nocnego licznej rodziny Lei kramarki, kt�ra niedaleko st�d mia�a kramik z drobnymi wiktua�ami, a kt�rej m�� od rana do wieczora nad Talmudem siedzia� i opr�cz tego nic wi�cej nie robi�. Ci nie k��cili si� z sob�, tak jak owe o kilkana�cie krok�w mieszkaj�ce szewcowstwo, ale w zamian mieli strasznie wrzaskliwe dzieci i mieszkali dos�ownie w kupie �miecia, z kt�rej wyciekaj�ce, brudne jakie� ciecze tworzy�y cz�sto obrzydliwe plamy na suficie jej mieszkania. Skar�y�a si� na to przed w�a�cicielem domu, ale by� to cz�owiek bogaty, a psycholog mierny, kt�ry na �aden spos�b zrozumie� nie m�g�, co komu szkodzi� mog� dziecinne wrzaski nad sufitem i mokre, ciemne plamy na suficie. On sam wprawdzie ani jednych, ani drugich znie�� by nie m�g�, ale by� bogatym; a�eby za� ubogim ludziom przykro�� one sprawia� mog�y, tego zupe�nie nie pojmowa�. Panna Jadwiga Szyszk�wna by�a panienk� ubog�, wi�c rzeczy te i daleko jeszcze gorsze znosi� mog�a wybornie. Powiedzia� jej to nawet wyra�nie, co j� tak zabola�o i oburzy�o, �e z twarz� w ogniu o�wiadczy�a mu wzajemnie, i� jest gburem, cz�owiekiem bez wychowania i serca, a odchodz�c z ca�ej si�y trzasn�a drzwiami. Post�pku tego nie tylko nie wyrzuca�a sobie, ale owszem, ilekro� o tym my�la�a, �a�owa�a, �e obrzydliwemu spekulantowi temu nie nagada�a daleko gorszych rzeczy i �e drzwiami jego nie trzasn�a tak, aby z nich du�e, przezroczyste, kosztowne szyby z prawdziwego czeskiego szk�a wylecia�y i na szcz�tki si� pot�uk�y. Bo jakie on mia� prawo wyrzuca� jej ub�stwo? P�aci mu przecie� ona za mieszkanie z regularno�ci� zegarkow�, r�ki po ja�mu�n� nie wyci�ga i od nikogo nic nie potrzebuje. Czy to ubogi cz�owiek jest psem, aby wszystko znosi� musia� i aby ka�dy ubli�a� mu mia� prawo! I teraz jeszcze my�l�c o tej rozmowie z w�a�cicielem domu zawrza�a tak, �e a� rumie�ce wybi�y si� jej na twarz i dotkliwie uk�u�a si� szpilk� w palec. Sykn�a, ale nie z b�lu, tylko z gniewu na sam� siebie. Zarazem wsta�a z kl�czek i po starannym obejrzeniu znowu ze stron wszystkich wytwornej damy uzna�a, �e draperie jej sukni by�y tym razem zupe�nie dobrze upi�te. Trzeba je b�dzie jeszcze przymocowa� ni�mi, ale to ju� uczyni p�niej, a teraz wyko�czy t� r�ow�, dziecinn� sukienk�, kt�ra wisi na �cianie zupe�nie uszyta, tylko jeszcze drobnych przyozdobie� potrzebuj�ca. Gdy sz�a ku �cianie po dziecinn� sukienk�, machinalnie spojrza�a w okno i zobaczy�a zwolna sun�c� po �niegiem us�anym dziedzi�cu kobiet� w strasznie ob�oconej u do�u sukni i wielkiej, podartej chustce na g�owie. Z grubych zwoj�w podartej i �adnej ju� barwy nie maj�cej chustki wygl�da�a twarz do�� m�oda jeszcze, ale niezmiernie blada, chuda i wyrazem przejmuj�cego smutku uderzaj�ca. I o tej kobiecie wiedzia�a ona dobrze, kim jest i czego teraz w sk�rzanych pantoflach i ob�oconej sp�dnicy sennym, s�abym, leniwym krokiem sunie si� przez dziedziniec. Jest to �ona krawca Mendla, kt�ry w tym samym domu, wkr�tce po jej przybyciu tutaj, zamieszka�, a mia� �on�, czworo dzieci, powoli rozwijaj�ce si� suchoty i wieczny brak zarobku. Sunie za� ona, ta �ona Mendla, kt�rej na imi� Ruchla, ku sklepionej i prowadz�cej na ulic� bramie dziedzi�ca, aby w niej stan�� i ka�dego z przechodni�w, kt�rego tylko o potrzeb� sporz�dzania jakiejkolwiek odzie�y pos�dza� mo�e, do swego m�a krawca werbowa�. Z rana, w po�udnie, przed wieczorem, latem, jesieni� i zim�, o ka�dej, s�owem, porze dnia i roku widzie� mo�na Ruchl� przypart� do rogu bramy i g��boko zapad�ymi, czarnymi oczyma wodz�c� po przytykaj�cym do niej chodniku. Czasem, gdy nogi zabol� j� od stania, przysiada na niskiej schodce znajduj�cej si� u drzwi mi eszkania str�a i z �okciami na kolanach a brod� opart� na obu r�kach siedzi jak pos�g; lecz niech tylko spostrze�e id�cego chodnikiem lub wchodz�cego do bramy kogo� z zawini�ciem lub kawa�kiem jakiej materii w r�ku, natychmiast zrywa si�, podbiega i z uk�onami, z b�agalnymi wejrzeniami, z tysi�cznymi przyrzeczeniami tanio�ci i doskona�o�ci roboty do siebie zaprasza� go zaczyna. Z sennej, leniwej, nieustannie i, zda si�, �miertelnie smutnej kobiety przemienia si� ona wtedy na Demostenesa w ob�oconej sp�dnicy, a po cz�ci te� na baletnic�, tak staje si� wymown� i takich gibkich, �wawych, spr�ystych nabiera ruch�w. T�umnie, bezprzestannie, gor�czkowo wyrazy t�ocz� si� na jej kszta�tnych, cienkich, z��k�ych wargach; b�agalnie, gor�czkowo, z wyrazem niepokoju, przymilenia i ��dzy w twarz przechodnia z zawini�ciem spogl�daj� jej g��boko zapad�e, jak noc czarne oczy. I do�� cz�sto udaje si� jej celu swego dopi��; do�� cz�sto przechodzie� zwabiony jej spojrzeniami, uk�onami i obietnicami skierowuje si� w stron� jej mieszkania omijaj�c drzwi Jadwigi Szyszk�wny i drugiej szwaczki, kt�ra na z�o�� Jadwidze i aby pom�ci� si� na niej za jak�� stoczon� z ni� k��tni�, na tym samym dziedzi�cu zamieszka�a, i trzeciej jeszcze szwaczki, kt�ra tak�e tu mieszka, ale kt�rej Jadwiga nie zna i zna� nie chce z powodu kawaler�w, z kt�rymi ta lekkomy�lna dziewczyna przechadza si� po ulicach i kt�rych nawet u siebie do�� cz�sto przyjmuje. �e jednak obie te szwaczki niewiele s� znane w mie�cie i daleko mniejsz� od niej bieg�o�� w krawiectwie posiadaj�, wi�c te� Ruchla swoim przejmowaniem w bramie krawieckiej klienteli najcz�stsze szkody wyrz�dza Jadwidze. Bo�e! ile te� zrazu mia�a ona z t� kobiet� zaj�� i przykro�ci! Zacz�a od tego, �e uprzejmie i powa�nie przedstawia�a jej ca�� niew�a�ciwo�� i nawet nieuczciwo�� t akiego podst�pnego post�powania i odbierania przez nie zarobku innym, kt�rzy tak�e �y� potrzebuj�. Na przedstawienia te Ruchla ani gniewu, ani wstydu nie okazuj�c odpowiada�a: �A co robi�, kiedy u nas chleba nie ma? � Niechby Mendel tak dobrze suknie robi�, aby przez to zdoby� sobie wzi�to��, a wtedy nikt by mu jej za z�e bra�, ani zazdro�ci� nie mia� prawa; ale tak w bramie sta� i ludzi chwyta�, namawia�, od innych drzwi odprowadza�, to nie�adnie i nieuczciwie. Ruchla swoim cichym, monotonnym, od stania na zimnie ochryp�ym g�osem znowu odpowiedzia�a: �A co robi�? kiedy u nas chleba nie ma! �Stopniowo, uporem �yd�wki i kilku poniesionymi stratami podra�niona, Jadwiga coraz ostrzejsze wym�wki Ruchli czyni� zacz�a i przy ka�dym spotkaniu okazywa�a jej swoj� pogard�, bo te� istotnie opr�cz �alu nad straconym zarobkiem w�asnym czu�a ku podobnemu sposobowi zdobywania go obrzydzenie g��bokie. Ona, gdyby z g�odu umiera�a, jeszcze by pewnie nie stan�a w bramie, aby w t aki �ebraczy i dla innych szkodliwy spos�b przyci�ga� ku sobie klientel�. Raz te�, przechodz�c obok Ruchli, kt�ra jej przed paru dniami jedn� z najcenniejszych klientek odebra�a, zagotowa�a si� ca�a od gniewu i g�o�no, ostro do niej zawo�a�a: �Oj, wy, �ydy! czy wy ju� ani za grosz honoru i wstydu w oczach nie macie! � I jak zwykle, gdy gniew j� ogarnia�, z ogniem na policzkach i dr��cymi troch� r�kami doda�a: �Brudasy! �Wym�wi�a wi�c wyraz z ca�ego swego dykcjonarza najgorszy, bo �brudas �, czyli cz�owiek fizycznie lub moralnie brudny, by� dla niej tym, czym najnami�tniej brzydzi�a si� na �wiecie. Ale Ruchla, ramieniem o r�g bramy oparta, bez gniewu ani wstydu, bez �adnego poruszenia cia�a lub duszy, odpowiedzia�a: �A co robi�? kiedy u nas chleba nie ma! �Przez lat par� Jadwiga uczuwa�a dla tej fizycznie i moralnie brudnej kobiety uraz� i pogard�, kt�re stopniowo wzrasta�y we wstr�t i nienawi��; jakie� tedy by�o jej zdziwienie i obrzydzenie, gdy dnia pewnego Ruchla, nie w bramie ju�, ale na dziedzi�cu z opuszczonymi r�koma i sp�akan� twarz� stoj�ca, ujrzawszy j� rzuci�a si� ku niej, r�k� jej pochwyci�a i poca�unkami okrywa� j� zacz�a! P�aka�a przy tym i be�kota�a, �e jedno z dzieci jej zachorowa�o, a ona nie ma czym doktora i apteki op�aci�, �e w tych czasach w�a�nie Mendel �adnego zarobku nie mia�, �e mo�e panienka zlituje si� nad jej chorym dzieckiem, nad nimi wszystkimi i po�yczy im cho� rubla, cho� jednego rubla. . . na doktora i lekarstwo! Jadwig� pro�ba ta oburzy�a. �Ja wam, ja wam po�ycza�! Dwa lata do�ki pode mn� kopi� i o tym tylko my�l�, aby mi� chleba pozbawi�, a teraz jeszcze mojej pomocy ��daj�! Albo to prawda, �e wy tacy biedni! Czy tacy, jak wy, brudasy mog� by� biedni! � Ruchla odpowiedzia�a: �Niech panienka zobaczy i przekona si�! Niech panienka do nas wejdzie! �Powiedzia�a to w taki spos�b i tak jako� rozpacznie j� ku swemu mieszkaniu poci�gn�a, �e rozgniewana, ale troch� te� zaciekawiona Jadwiga za ni� posz�a. W mieszkaniu krawca sp�dzi�a prawie kwadrans, a gdy je opu�ci�a, mia�a twarz zamy�lon� i smutny wyraz oczu. Jakkolwiek patrza�a ju� teraz na bruk dziedzi�ca i wysokie �ciany kamienicy, zamiast nich widzia�a nieustannie drobn�, �adn�, rumie�cami gor�czki p�on�c� twarz dziecka i drug� jeszcze, tak prawie jak papier bia��, roz�arzonymi oczami �wiec�c�, suchotnicz� twarz ojca tego dziecka. Widzia�a jeszcze okropn� izb�, z kt�rej przed chwil� wysz�a, i z tymi obrazami w oczach do mieszkania swego wbieg�a, a wnet ze� znowu wybieg�szy, czekaj�cej na ni� Ruchli papierow� szmatk� w r�k� wcisn�a. Doprawdy, nie by�a ona wcale bogat�, ale do utrzymania mia�a tylko siebie i jedn� jeszcze osob�, a ten bia�y, smutny, przymusowo bezczynny cz�owiek mia� ich a� pi��. Posiada�a w tej chwili trzy ruble, z kt�rych jednego odda�a teraz �onie krawca, a tego samego dnia odnosz�c uszyt� sukni� �onie doktora, kt�rej by�a sta�� krawczyni�, tak gor�co prosi�a, aby pan doktor odwiedzi� chore dziecko Mendla i Ruchli, �e a� doktorow� w r�k� poca�owa�a. W og�le nie by�a wcale sk�onn� do ca�owania r�k ludziach, tym razem jednak uczyni�a to gor�co, i nie bez skutku. Ma�y jej s�siad bezp�atnie i dobrze leczony wyzdrowia� wkr�tce, a jednocze�nie w sercu Jadwigi nieprzyja�� wzgl�dem ob�oconej i podst�pnej Ruchli zgas�a bez �ladu. Nie wiedzia�a sama, jak i dlaczego si� to sta�o, ale faktem by�o, �e par� razy, przez dziedziniec przechodz�c, pog�aska�a k�dzierzaw� g�ow� dziecka, w kt�rego uratowaniu niejaki przyj�a udzia�, a z matk� jego, kt�ra, tak jak i wprz�dy, w bramie domu nieustann� trzyma�a wart�, od czasu do czasu zamienia�a kilka �yczliwych, nawet poufnych wyraz�w. I teraz tak�e spostrzeg�szy przez okno Ruchl� na zwyk�e swe stanowisko d���c�, u�miechn�a si� tylko �artobliwie. �G�upia Ruchla! Zmarznie w bramie jak ko��, a nikogo nie z�apie! Przecie� to wilia Bo�ego Narodzenia. . . Zdj�a ze �ciany dziecinn� sukienk� i pocz�a j� na wszystkie strony obraca� i ogl�da�. Bardzo �adna! Zrobi�a takich trzy, dla trojga ma�ego rodze�stwa, i dzi� j� odniesie, tylko t� jedn� wyko�czy� jeszcze trzeba. Odwr�ci�a si� ku sto�owi i nagle a� zatrz�s�a si� ca�a z gniewu. Jedna szyba nisko nad ziemi� umieszczonego okna zaj�t� zosta�a w zupe�no�ci przez twarz kobiety du��, czerwon�, garnirowaniem wielkiego kaptura otoczon�, a ma�ymi, �wiec�cymi, ciekawymi oczkami chciwie w g��b pokoju spogl�daj�c�. Twarz ta nale�a�a do niem�odej, barczystej kobiety, kt�ra w do�� mizernej salopie i z grub� ksi��k� do nabo�e�stwa w r�ku za oknem przystan�wszy, mieszkanie za tym oknem znajduj�ce si� swymi �wiec�cymi i ciekawymi oczkami formalnie prze�widrowa� na wskro� usi�owa�a. � Znowu! � krzykn�a Jadwiga i z b�yskawiczn� szybko�ci� ku oknu poskoczywszy twarzy do szyby przyklejonej j�zyk pokaza�a. Twarz z przedziwnym grymasem gniewu i przedrze�niania znikn�a, a Jadwiga pop�dliwym ruchem przy maszynie do szycia usiad�szy, troch� dr��cymi palcami uk�ada�a i zszywa�a r�ow� kokardk�. Nie jest to �adnie j�zyk komu� pokazywa�, ale ona wcale tego post�pku swego nie �a�uje. Te dewotki w rogu dziedzi�ca mieszkaj�ce tak jej ju� swoim podpatrywaniem i pods�uchiwaniem dokuczy�y! Jest ich trzy, mieszkaj� razem, ale po osobno, �yj� z drobnych emeryturek i oszcz�dno�ci, i przez dnie ca�e z ksi��kami do nabo�e�stwa po dziedzi�cu si� w��cz�; a co kt�ra przewlecze si�, to w jej okno twarz wsadzi i patrzy: czy nie zobaczy tu czego, co by po mie�cie na j�zyku roznosi� mog�a. �eby sto lat patrza�a, nic takiego nie zobaczy, to pewna; ale taka niedelikatno�� i nieprzyja�� oburza i boli. Tylko co by�a jedna, sz�a na prymari� i do jej okna zajrza�a, zaraz i�� b�dzie druga, a potem trzecia, i to samo zrobi�. Ale ona plecami do okna usiad�a i ani razu nie obejrzy si� najpewniej, aby znowu nie zobaczy� kt�rej z tych du�ych, czerwonych twarzy (wszystkie trzy maj� one du�e, czerwone twarze), bo gdyby si� to sta�o, czuje, �e nie wytrzyma�aby i znowu pokaza�aby j�zyk. My�la�a ju� o tym, aby dolne szyby firank� zas�oni�, ale �wiat�a znowu do roboty mia�a by za ma�o i przy wyszywaniu sukien sznurkami lub paciorkami albo przy szyciu przod�w do m�skich koszul musia�aby wzrok wyt�a�, a i bez tego ju� od jakiego� czasu oczy j� troch� bol�. Po czterna�cie albo i po szesna�cie godzin na dob� szyje i szyje. Bierze ona do szycia nie tylko suknie, ale tak�e, gdy zdarzy si�, i bielizn� tak�, kt�ra wybornego i delikatnego obrobienia potrzebuje. Trudno by�oby utrzyma� si� z roboty samych sukien, zw�aszcza �e wsp�zawodnictwo na tej drodze jest ogromnym i ci�gle wzrasta; trzeba wi�c korzysta� z ka�dej sposobno�ci zarobku, z ka�dej umiej�tno�ci w�asnej. Ze sze�� ju� kokardek do r�owej dziecinnej sukienki zrobi�a i robi� zacz�a si�dm�, gdy zza przepierzenia da� si� s�ysze� g�os nieprzyjemnie brzmi�cy, bo tak chropawy, �e do przesuwania si� pi�y po drzewie podobny. � Jadwisia, czy ty zn�w o tej porze przy robocie siedzisz? � Ju�! � sykn�a do siebie Jadwiga � zaczynaj� si� przyjemno�ci! G�o�no za� odpowiedzia�a: � Siedz�, mamo! G�os za przepierzeniem tonem gderliwej przekory ozwa� si� znowu: � A po�o�y�a� si� spa� zn�w o trzeciej? Coraz pr�dzej, pr�dzej zszywaj�c kokardk�, odpowiedzia�a: � O trzeciej, mamo! Za przepierzeniem chrypliwie, niecierpliwie, z gorzk� i gniewn� wym�wk� zaj�cza�o: �Skaranie bo�e! plaga egipska! �mier�! zginienie! wieczne nieszcz�cie! Co z tego b�dzie? no, i co z tego b�dzie? Bo�e, zmi�uj si�! Bo�e, zmi�uj si�! Bo�e, zmi�uj si� Ty nad nami! I ucich�o, a w zamian rozpocz�o si� g�uche, monotonne stukanie, dla okurzenia czy innej jakiej przyczyny, silnie uderzanych o siebie trzewik�w. Klap! klap! klap! d�ugo stuka�y za przepierzeniem uderzane o siebie stare, lecz grube podeszwy, a potem stary, chrypliwy, gderliwy g�os zacz�� znowu: �Co z tego b�dzie? Powiedz tylko sama, co z tego b�dzie? Do czego ty sama siebie doprowadzisz? Czy� ty nie rozumiesz, do czego siebie doprowadzisz? Jezus, Maria! Sama zginiesz i matk� zgubisz! Albo ty tego nie rozumiesz? Oho! Nie taka ty g�upia, �eby� rozumie� i wiedzie� nie mia�a! Rozum masz! ojej! wi�cej ni� trzeba, a serca tylko ma�o, ma�o, ma�o! Jezus, Maria! �eby� mia�a serce, to by� pomy�la�a o tym, co by sta�o si� z matk�, gdyby� ty zachorowa�a albo, bro� Bo�e, i co gorszego jeszcze. . . Ale czy t y kiedy o tym pomy�lisz? Czy ty o matk� dbasz? Czy ty taka c�rka, �eby� matki spokojno�� szanowa�a? Pracowa�! pracowa�! pracowa�! To bardzo �adnie i mo�esz chwali� si� przed ca�ym �wiatem, �e z w�asnej pracy siebie i matk� utrzymujesz! Tobie tylko o to idzie, a�eby chwali� si�: �Od nikogo nic nie potrzebuj�! Matk� utrzymuj�! Synowie j� opu�cili, a ja c�rka, s�aba dziewczyna, nie opu�ci�am. Dniami i nocami pracuj�, a siebie i matk� ze swojej pracy utrzymuj�! Bracia podli, a ja szlachetna! Ot, widzicie, jaka ja! �Tak, tak! Masz prawo chwali� si�, a na braci wygadywa�! Oni opu�cili, a ty nie opu�ci�a�! Masz prawo! masz! Cho� bywa na �wiecie i tak: �e ten, kto wygl�da na z�ego, jest lepszym od tego, kt�ry wygl�da na dobrego. Ale ja do ciebie tego nie m�wi�: ty dobra, najlepsza. Bo�e, zmi�uj si�, oj, Bo�e, zmi�uj si�! Przez ca�y czas tej mowy Jadwiga milcza�a i tylko coraz ni�ej nad robot� pochyla�a g�ow�, ale kiedy g�os za przepierzeniem wyrazi� filozoficzne zdanie o tym, �e cz�sto ten, kt�ry wygl�da na z�ego, lepszym jest od tego, kt�ry wygl�da na dobrego, blade jej palce dr�e� zacz�y i wypu�ci�y na szar� sukni� wij�c� si� strug� r�owej wst��eczki. Rozumia�a ona dobrze, do kogo odnosi�y si� te s�owa, a zawieraj�ca si� w nich niesprawiedliwo�� rzuci�a jej znowu do policzk�w gor�ce rumie�ce. Nie podnosz�c g�owy, przyt�umionym g�osem kogo� z ca�ej si�y �al i gniew sw�j hamuj�cego, odpowiedzia�a: �Ja bardzo dobrze wiem o tym, �e dla mamy W�ady� i J�zio zawsze ode mnie lepsi. Gdybym ja gwiazdy z nieba zdejmowa�a, a oni w b�ocie po uszy siedzieli, zawsze by�abym od nich gorsz�. . . �Gwiazdy! �z ironicznym, ochryp�ym �miechem powt�rzy� g�os za przepierzeniem. � Gwiazdy! gwiazdy! Jezus, Maria! Sko�czenie �wiata! Ja chc�, �eby ona dla mnie gwiazdy z nieba zdejmowa�a! No, s�yszeli�cie moi pa�stwo? Ja j� prosz�, b�agam, na rany Chrystusa, na popio�y ojca zaklinam, aby zdrowie swoje szanowa�a, po nocach nie szy�a, o �wicie nie wstawa�a, ja o ni� tylko troszcz� si�, o ni� dr��, nad ni� trz�s� si�, a ona mi wymawia, �e gwiazdy dla mnie z nieba zdejmuje! A gdzie� te gwiazdy? jakie� te gwiazdy! �liczne gwiazdy! Jezus, Maria! Zginienie zdrowia i �ycia! N�dzny kawa�ek chleba, zgryzot� posmarowany! �Niech mama b�dzie przekonan� � g�o�niej nieco jak wprz�dy przerwa�a Jadwiga � �e gdybym mia�a marcepany, sama bym ich nie jad�a, ale mam� bym nimi karmi�a. C�, kiedy mi� na nic innego pr�cz tego n�dznego kawa�ka chleba nie sta�! G�os za przepierzeniem zaskrzypia�: �Masz tobie! Sko�czenie �wiata! Teraz o marcepanach gada� zacz�a! Jezus, Maria! Nieszcz�cie wieczne! Czy ja kiedy od ciebie marcepan�w wymaga�am? Niczego ja od ciebie nie wymagam. Talerz krupniku albo par� kartofli z sol�, a� nadto dla mnie dobre! Jednej rzeczy od ciebie wymagam, o jedno prosz�, b�agam i ub�aga� nie mog�, aby� tak nie zabija�a si� robot�. . . Ale czy ty taka, aby tobie serce nad matk� i jej niespokojno�ci� zabola�o. . . To prawda, �e synowie wyrzekli si� mnie, zapomnieli, opu�cili, a c�rka mi� utrzymuje, ale za to oni mi� i nie gryz�, nie martwi�, nie sprzeciwiaj� si� na ka�dym kroku. . . �Trudno, aby na ka�dym kroku sprzeciwiali si�, kiedy o sto mil mieszkaj�! � sarkn�a Jadwiga i szybko ko�cem palca otar�a dobywaj�c� si� na powiek� kropl�, bo zl�k�a si�, aby ona nie splami�a r�owej wst��eczki. Spiesznie, z wielk� uwag� mn�stwo kokardek do dziecinnej sukienki przymocowywa�a, a za przepierzeniem rozlega�y si� teraz odg�osy, w kt�rych rozpozna� mo�na by�o energiczne wytrzepywanie z py�u sp�dnicy. Szast, szast! szast! fruwa�a w powietrzu wytrzepywana sp�dnica, a odg�osowi temu wt�rowa�o g�o�ne mruczenie: �Co z tego b�dzie? I co z tego b�dzie? �mier�, niedola, zgryzota, nieszcz�cie! Bo�e, zmi�uj si�! Bo�e, zmi�uj si�! Bo�e, zmi�uj si� Ty nad nami! Mn�stwem kokardek sukienk� dziecinn� ju� przystroiwszy, Jadwiga z ig�� i ni�mi podesz�a teraz do wytwornej damy bez g�owy, znowu u st�p jej przykl�k�a, i do�� g�o�no, aby za przepierzeniem by� s�yszan�, zawo�a�a: � Mo�e mama b�dzie �askaw� samowar nastawi i herbat� zrobi, bo ja czasu nie mam! Zza przepierzenia dosz�a j� odpowied�: �Zaraz, natychmiast, w ten moment, do us�ug! Nie krzycz ju� tylko! Id�, biegn�, lec�! tylko nie krzycz! Przykre, nerwowe drganie przebieg�o po palcach i twarzy Jadwigi. � Ale� moja mamo, ja wcale nie krzycza�am, tylko prosi�am! � odpowiedzia�a; a z cicha do siebie sykn�a: �Oj, cierpliwo�ci! cierpliwo�ci! cierpliwo�ci! Czu�a zapewne, �e cierpliwo�� j� opuszcza, i przyzywa�a j� ku sobie dr��cym, nami�tnym szeptem. Za przepierzeniem za� da�o si� s�ysze� klapanie po pod�odze znoszonych trzewik�w i przyciszone, ale wyra�ne mruczenie: �A czemu� nie masz krzycze�! Masz prawo krzycze�! Ty tu pani! Ja z twojej �aski �yj�! Czemu nie masz krzycze� na niegodziw� matk�, kt�r� rodzeni synowie opu�cili, a ty jedna nie opu�ci�a� i utrzymujesz! Zaraz b�dzie samowar, i herbata, i ogie� w piecu zapalony, i wszystko! Zaraz, natychmiast, w ten moment! Jezus, Maria! S�u��, s�u��! Przy ostatnim wyrazie drzwi jakie� mocno stukn�y i wszystko umilk�o. Jadwiga upina�a jeszcze draperie na sukni wytwornej damy, a gdy czyni� to sko�czy�a i dzie�o r�k swoich ze wszystkich stron obejrzawszy nic ju� w nim do poprawienia nie znalaz�a, ku oknu podesz�a, cienkie ramiona swoje, jak kto� zm�czony czy niewyspany, wysoko nad g�ow� wyci�gn�a i z d�o�mi na w�osach z�o�onymi nieruchomo przez chwil� stoj�c na roz�cie�aj�cy si� za oknem, �niegiem okryty dziedziniec patrza�a. Dziedziniec to by� obszerny, czworok�tny i ze wszystkich czterech stron otoczony wysokimi �cianami, kt�rych ra��c� bia�o�� przerzyna�y cztery rz�dy r�wnolegle osadzonych, zupe�nie jednostajnych okien. W g�rze, na bia�awym dzi� tle nieba, jaskrawo odbija� dach z czerwonej blachy, z mn�stwem wy�ej i ni�ej umieszczonych komin�w; w dole, nad sam� ziemi�, ciemno zarysowywa�o si� pomi�dzy oknami mn�stwo drzwi do oddzielnych mieszka� prowadz�cych. Bo te cztery wysokie gmachy, tworz�ce doko�a du�ego dziedzi�ca regularny czworobok, zawiera�y w sobie tylko ma�e, tanie, dla ludzi ubogich przeznaczone mieszkania. �y�o w nich rodzin kilkadziesi�t, a os�b kilkaset. Samo ub�stwo: drobni rzemie�lnicy, drobni kramarze, gdzieniegdzie te� drobni urz�dnicy, tanie nauczycielki, szwaczki, staruszkowie z drobnych emerytur �yj�cy, m�czy�ni i kobiety, chrze�ci janie i �ydzi. Prawdziwy kocio� z przegr�dkami, z kt�rych w ka�dej gotowa�y si� cokolwiek odmienne, ale w gruncie podobne do siebie potrawy; grunt ten stanowi�y troski, zgryzoty i ci�ka praca, a tylko w jednej przegr�dce by�o p�, w drugiej jedna, w trzeciej za� par� szczypt drogiej przyprawy weso�o�ci, mi�o�ci i nadziei. Pe�n� gar�ci� nikt ich tu sobie do �ycia nie sypa�, cho�by dlatego, �e czasu na to nie by�o; jednak posiada�a jej sporo ta oto na przyk�ad m�oda, wysoka, przystojna kobiecina, w kt�r� teraz patrz�ca przez okno Jadwiga wlepia�a swoje chmurne, zm�czone oczy. W zgrabnym, watowanym paltocie (futra tu by�y rzadko�ci�), w ��tawej, w��czkowej chustce, zalotnie na czarnych w�osach zawi�zanej, z koszykiem na ramieniu, wybieg�a ze swego mieszkania i odwr�ciwszy si� ku drzwiom, ku komu� niewidzialnemu g�ow� jakby na po�egnanie kiwa� zacz�a, przy czym u�miecha�a si� tak szczerze, �e rz�d bia�ych z�b�w zza r�owych warg ukazywa�a. Ale ten, z kt�rym tak �egna�a si�, �e, zda si�, po�egna� si� nie mog�a, musia� tak�e rozstawa� si� z ni� nie bez trudno�ci, bo w drzwiach otwartych ukaza� si� i na progu stan��: m�ody m�czyzna, kr�py, silny, muskularny, z ciemnymi w�osami rozczochranymi nad okr�g��, rumian�, w�sat� twarz�. Stoi na mrozie bez surduta i ani czuje, �e mu plecy tylko kamizelka, a ramiona r�kawy koszuli os�aniaj�. Ku odchodz�cej kobiecie kiwa te� g�ow� i u�miecha si� do niej tak, �e a� rz�d bia�ych z�b�w spod ciemnych w�s�w ukazuje. Jadwiga zna tych ludzi z widzenia, a nawet i rozmawia�a z nimi nieraz. On jest �lusarzem, kt�ry od paru lat zaledwie pracuje na w�asn� r�k�; ona by�a s�u��c�, a teraz zarobek m�a zwi�ksza przez sw�j, kt�ry praniem bielizny zdobywa. Ma nie wi�cej jak lat dwadzie�cia par�, a �e jest brunetk�, bardzo jej do twarzy w ��tawej chusteczce. �wawo i zgrabnie ku bramie pobieg�a, ale on j� przywo�a� jeszcze, a gdy wraca�a, sam na jej spotkanie szerokim i ci�kim krokiem fizycznie pracuj�cych ludzi post�pi�. Par� minut stali na �niegu i rozmawiali �ywo. On wskazywa� na kosz u ramienia jej wisz�cy i co� na palcach liczy�; ona g�ow� robi�a zaprzeczaj�ce lub potwierdzaj�ce ruchy. Podali sobie r�ce i wida� by�o, jak �cisn�y si� one mocno, mocno; po czym ona znowu ku bramie odbieg�a, lecz raz jeszcze stan�a, odwr�ci�a si� i tak g�o�no, �e ka�de jej s�owo wyra�nie do Jadwigi dosz�o, zawo�a�a: � Micha�! Micha�! a pilnuj�e dobrze dziecka! Mieli jedno dot�d, dwuletnie dziecko, kt�re raz, zesz�ej jesieni, Jadwiga przez dziedziniec przechodz�c na r�ce wzi�a, i bawi�a si� z nim przez chwil�, w b��kitne, �miej�ce si� jego oczy z u�miechem patrz�c. �Sk�d ten malec wzi�� takie b��kitne oczy, kiedy pa�stwo oboje jeste�cie bruneci? ��artobliwie zapyta�a s�siadki, kt�ra z wysoko zawini�tymi r�kawami i r�kami pieni�cymi si� od mydlin obok niej sta�a. �Bro� Bo�e! Micha� nie brunet! Pani nie przypatrzy�a si� tylko, �e u niego w�osy �szaten �, a oczy b��kitne! � z niejakim oburzeniem na pope�nion� przez ni� omy�k� zawo�a�a �lusarzowa. Ona z dziwnym zamy�leniem w oczach powiedzia�a wtedy: �Tak zgodnie pa�stwo z sob� �yjecie i tacy zawsze jeste�cie weseli, �e a� mi�o na was patrze�. Teraz, kiedy ��tawa chusteczka �lusarzowej znikn�a w bramie, Jadwiga spostrzeg�a ci�gn�c� si� zwolna przez dziedziniec barczyst� kobiet� w wielkim futrzanym ko�nierzu i z du��, czerwon� twarz�, otoczon� garnirowaniem kaptura. By�a to siostra tej, kt�rej dzi�, przed godzin� lub nieco wi�cej, j�zyk pokaza�a. Z kolei sun�a ona do ko�cio�a i do miasta, a wkr�tce sun�� b�dzie jeszcze trzecia. Ale teraz omin�� j� szybko i ku bramie pod��y� m�ody m�czyzna w zgrabnym, chocia� wytartym futerku i z zapalonym papierosem w palcach, z bladaw� twarz� i jasnym w�sikiem. Zna�a i tego. Urz�dnik pocztowy, ma�� pensj� otrzymuj�cy, uczciwy, �agodny i przystojny ch�opak. Przed trzema laty, kiedy na tym dziedzi�cu zamieszka�, stara� si� bardzo zabra� z ni� bli�sz� znajomo��, przy ka�dym spotkaniu k�ania� si� jej po�piesznie i z uszanowaniem, przy ka�dej sposobno�ci oddawa� jej drobne s�siedzkie przys�ugi, a� pewnego dnia nie�mia�o zapyta�, czy pozwoli, aby j� kiedykolwiek odwiedzi�. Pozwoli�a, przyszed�, a dla niej �pami�ta to dobrze � odwiedziny te niemi�ymi nie by�y; ale w�a�nie, aby zadowolenia swego zbytecznie nie okaza� i aby on jej o ch�� kokietowania go i �apanie nie pos�dzi�, i jeszcze dlatego, �e nieprzyzwyczajon� by�a do przyjmowania go�ci, a zw�aszcza do rozmawiania z m�czyznami, tak� okaza�a si� nieuprzejm�, sztywn�, niezr�czn�, surow�, �e pr�dko odszed� i wi�cej nie przyszed� ju� nigdy. Wiedzia�a nawet, i� przed tym i owym m�wi� nieraz, �e z pocz�tku panna Szyszk�wna bardzo si� mu podoba�a, ale �e przy bli�szym poznaniu sympati� do niej straci�. Od tego czasu k�aniali si� sobie tylko z daleka i by�aby nawet zupe�nie zapomnia�a, �e kiedy� podoba�a si� mu by�a i on si� jej podoba�, gdyby jej tego w domu nie przypominano. . . Teraz tak�e stoj�c przy oknie nie patrzy nawet za znikaj�cym w bramie m�odym s�siadem, ale machinalnie �cigaj�c wzrokiem ci�ki lot wrony unosz�cej si� nad dziedzi�cem, my�li o tym, �e trzeba jej jeszcze wyprasowa� te trzy dziecinne sukienki, przejrze� sze�� �wie�o uszytych m�skich koszul, a potem wszystko to w zawini�cia u�o�ywszy, i�� z nimi do miasta, w�a�cicielom poodnosi�, zap�at� odebra� i na wigilijn� wieczerz� do domu powr�ci�. Surowo wi�c w my�li karci sam� siebie za to, �e nie wiedzie� czego jak s�up stan�a i jak gawron gapi si� przez okno nic nie robi�c. . . W chwili w�a�nie, kiedy przestaj�c by� �gawronem � odwr�ci�a si� od okna, w drzwiach przepierzenia ukaza�a si� stara kobieta, w jednym r�ku szklank� z herbat�, a w drugim koszyk druciany z chlebem i sucharkami nios�ca. Poranny negli� jej sk�ada� si� z poplamionej sp�dnicy i podartego kaftana; w�osy, g�ste i czarne, jak pos�pna chmura opada�y jej na ciemne bardzo pomarszczone czo�o; gdy sz�a, znoszone i �le w�o�one trzewiki klapa�y o pod�og�. Zreszt�, niewysoka, troch� kr�pa, z ostrymi rysami twarzy, nie mia�a w sobie nic osobliwego i co by j� w szczeg�lno�ci od innych starych kobiet odr�nia�o: nic opr�cz ponurej sprzeczno�ci czarnych w�os�w z zestarza�� twarz� i oczu wypuk�ych, wielkich, nape�nionych wyrazem tak ogromnego b�lu, �e nie podobna go by�o od pierwszego zaraz spojrzenia nie spostrzec. Przez te oczy, pod g�stymi brwiami i pomarszczonym czo�em osadzone, patrza� zaw�d jaki� nigdy zapomnie� si� nie daj�cy, �al nieprzep�akany, wci�� krwawi�ca si� rana serdeczna. Spiczasta linia nosa i wkl�s�e, zaci�te usta zdradza�y gniewliwo��, z�o�liwo��, wieczne i zgry�liwe z ca�ego �wiata niezadowolenie. Szklank� i koszyk na stole postawiwszy, nie odesz�a, ale przed c�rk� stan�a z oczami w ni� wlepionymi, zamkni�tymi wargami to w prawo, to w lewo szybko porusza�a. Wydawa�a si� gwa�townie, ale dwojako wzruszon�: w poruszaniu si� warg, kt�re tak�e i spiczasty nos w ruch wprawia�o, wida� by�o zjadliwy gniew, a w oczach nieruchomych ogromny smutek. Na koniec przyt�umionym od gniewu g�osem zacz�a: �A ty nie �miej m�wi�, �e oni w b�ocie po uszy siedz�! Kara boska! Zginienie wieczne! Trzeba za grosz serca nie mie�, aby tak na rodzonych braci wygadywa�! Sk�d ty wiesz, �e oni w b�ocie siedz�? A! Jezus, Maria! Sk�d ty to wiedzie� mo�esz? Czy tobie kto powiedzia� o nich cokolwiek, nagada�, napapla�? A? A� zadr�a�a od widocznego niepokoju. Jadwiga �y�eczk�, kt�r� herbat� do ust nios�a, z palc�w wypu�ci�a i szeroko otwartymi oczami na m�wi�c� patrza�a. � Ja m�wi�am, �e oni po uszy w b�ocie siedz�! Ale� ja tego nie m�wi�am wcale! �Plaga egipska! �mier�! nieszcz�cie! �zawo�a�a stara, a r�ce jej trz�s�y si� jak w febrze i trudno by�o tylko powiedzie�, czy od z�o�ci poruszaj�cej wci�� jej wargami i nosem, czy od trwogi, kt�r� wyra�a�y oczy �jak to nie m�wi�a�? Jezus, Maria! M�wi�a� przecie, �e ty gwiazdy z nieba zdejmujesz, a oni w b�ocie po uszy siedz�! Nie m�wi�a� tego? A? �miej zaprzeczy�, �e nie m�wi�a�! �Ale� moja mamo! jak�e ja mog�am m�wi� o sobie, �e gwiazdy zdejmuj�! To by�o tylko przypuszczenie. . . tak samo o W�adku i J�ziu. . . C� ja mog� wiedzie�, gdzie oni siedz� i co robi�? Mama wie sama, �e nic o nich nie wiem. . . � Nie wiesz! � wybuchn�a stara i cho� rozgniewa�a si� jeszcze bardziej, trwoga z oczu jej znikn�a. � Nie wiesz! Nikt przed tob� niczego na nich me nagada�! Jezus, Maria! To i czeg� j�zykiem mle�a�? Komedia! zgryzota! Zginienie zdrowia i �ycia! Umy�lnie mnie przestraszy�a�! Umy�lnie! umy�lnie! Niech stara matka my�li sobie, �e jej synowie w b�ocie po uszy siedz�! Przecie� pi�� lat ani d u d u o nich nie s�ycha�! Niech matka my�li, �e zmarnowali si� oni, roz�ajdaczyli si�, marnie przepadli. Ja za to przy niej jestem, ja, c�rka, poczciwa, dobra, per�a, brylant, z�oto najczystsze. . . � Cierpliwo�ci, cierpliwo�ci, Bo�e m�j, cierpliwo�ci! � za�amuj�c r�ce sykn�a Jadwiga. Ale stara sykni�cia tego nie s�ysza�a, czy nie zwr�ci�a na nie uwagi. Drepc�c doko�a sto�u i podnosz�c z ziemi skrawki materii m�wi�a i wykrzykiwa�a dalej: � Czy ty taka siostra, �eby� za bra�mi zat�skni�a? Czy ty taka c�rka, �eby� matk� z smutku i niespokojno�ci pocieszy�a, utuli�a? Jezus, Maria! Ty i kontenta, �e pochlubi� si� mo�esz przed �wiatem: �Ot, jacy moi bracia, a jaka ja! patrzajcie! . . . � Z g�o�nym brz�kiem �y�eczka z palc�w Jadwigi na ziemi� upad�a; jednocze�nie ona sama jak struna porwa�a si� z krzes�a. �O Bo�e m�j! �zawo�a�a � za co ja te wszystkie wym�wki i te wszystkie m�czarnie znosz�? Co ja mamie z�ego zrobi�am? Czy to moja wina, �e W�adek i J�zio tak o nas zapomnieli, jakby nas wcale na �wiecie nie by�o? . . . � Zapomnieli! � krzykn�a stara � m�ka! zgryzota! niedola! A sk�d�e ty wiesz, �e zapomnieli? Jezus, Maria! A nu� przypomn� sobie jeszcze, napisz�, przyjad�, a? Co wtedy b�dzie? Wstyd b�dzie siostrzyczce, kt�ra tak ju� na pewno tryumfuje i j�zykiem miele: �Zapomnieli! zapomnieli! � �Ja ani tryumfuj�, ani j�zykiem o nich nie miel�! Ja sama niema�o nagryz�am si� i nap�aka�am przez to, �e oni tacy. . . � Jacy? jacy? Jezus, Maria! jacy� oni? jacy? �Ale przez to, �e oni tacy, mama mnie zniecierpia�a i na mnie gniew sw�j sp�dza! Nigdy ja od mamy dobrego s�owa nie s�ysz�! nigdy my z sob� jak matka z c�rk�, jak przyjaci�ki, nie porozmawiamy! Co tylko zrobi�, �le; co powiem, �le � i wszystkiemu ja winna. . . � Jezus, Maria! Skaranie boskie! Ot, rozgada�a si�! ot, rozpu�ci�a j�zyczek! ot, j�dza! �Znosz� i znosz�! milcz� i milcz�! ale czasem ju� wytrzyma� nie mog�! Dzi�, na przyk�ad, od samiute�kiego obudzenia si� mama dokucza� mi zacz�a, a ja bardzo dobrze wiem dlaczego. Dlatego, ze �wi�ta nadchodz�, a jak tylko jakie �wi�t a czy imieniny, czy tam co� takiego nadchodzi, mama zawsze spodziewa si�, �e W�adek i J�zio napisz�, odezw� si�, powinszuj�, i kiedy si� to nie stanie, na mnie ca�y sw�j gniew i ca�y sw�j �al wylewa. . . �Nie stanie si�! nie stanie si�! Jezus, Maria! A sk�d�e ty wiesz, �e ju� tak na pewno nie stanie si�? A je�eli stanie si�, je�eli napisz�, to co? Wstyd b�dzie mi�ej siostrzyczce, a? � Nie napisz�. . . �Ot� napisz�, napisz�, napisz�! Dzi� listy od nich b�d�. . . Jak wr�cisz z miasta, zaraz ci poka��. . . Zyg, zyg, marchewka! zyg, zyg, marchewka! Jezus, Maria! � Pi�� lat ju� nie pisali i teraz nie napisz�. . . �Stul buzi� i z�ego nie przepowiadaj, a kiedy pocieszy� mi� nie mo�esz, to przynajmniej nie gry�! Plaga egipska! �mier�! nieszcz�cie! zginienie zdrowia i �ycia! Chodzi�y, a raczej kr��y�y obie po pokoju, same nie wiedz�c po co; z rozb�ys�ymi oczami i rozmiotanymi ramionami stawa�y czasem przed sob� albo pochyla�y si� i podnosi�y z ziemi szmatki materii. G�osy ich, z kt�rych jeden stary by�, gruby, ochryp�y, a drugi do�� przyjemnie zrazu brzmi�cy, lecz coraz wi�cej nabieraj�cy ton�w cienkich i piskliwych, przepe�nia�y pok�j i przez okno wydostawa�y si� na zewn�trz ku wielkiemu ukontentowaniu trzeciej siostry-dewotki, kt�ra w wysoko garnirowanym kapturze i z ksi��k� do nabo�e�stwa w r�ku z kolei przez dziedziniec przechodz�c k��tni� w mieszkaniu s�siadek us�ysza�a i od cichego chichotu swoj� du��, czerwon� twarz do po�owy prawie w wielki futrzany ko�nierz wtuli�a. Wtem tu� prawie nad ich g�owami i uszami, za sam� �cian� ich mieszkania, rozleg�y si� jakie� g�o�ne i kilka razy powt�rzone �oskoty i wybuchn�� jednocze�nie og�uszaj�cy wrzask kilku, a mo�e i kilkunastu dojrza�ych i dziecinnych g�os�w. ��wi�ci pa�scy, ratujcie! Po�ar czy rozb�jnik! ? �krzykn�a stara i zl�kniona przez ma�� sionk� na dziedziniec wyskoczy�a. Ale Jadwiga ani drgn�a, mog�o si� zdawa�, �e rozlegaj�cych si� za �cian� przera�liwych �oskot�w, wrzask�w, pisk�w nie s�ysza�a wcale. W gruncie rzeczy, czu�a si� w tej chwili tak nieszcz�liw�, �e ani po�ar, ani rozb�jnicy, ani �adne kl�ski tego �wiata przestraszy� by jej nie mog�y. W tej chwili, gdyby ogromny jaki kamie� spada� na ni�, nie umkn�aby g�owy, przynajmniej �wiadomie nie uczyni�aby tego. Owszem, niech spada, niech j� zdruzgoce! niech ju� wszystkiemu koniec b�dzie! �Piek�o, nie �ycie! � staj�c znowu u okna sykn�a, i zrazu nic nie widz�cymi oczami, lecz potem z budz�c� si� i coraz wi�cej rozbudzon� uwag� patrze� zacz�a na dwie przez dziedziniec id�ce, a teraz w�a�nie ku jej oknu zbli�aj�ce si� osoby. By�y to dwie kobiety: jedna staruszka niskiego wzrostu, do�� ot y�a, z lask�, kt�r� widocznie drogi przed sob� szuka�a, w r�ku; z rumian� twarz�, przy kt�rej uderzaj�co odbija�y ciemne, wielkie okulary i wydobywaj�ce si� spod czarnego kapelusza srebrzy�cie siwe w�osy; druga wysoka, niem�oda, ale jeszcze bardzo pi�kna, bardzo zgrabna, co� wynios�ego i surowego w ca�ej postaci swej maj�ca. Do�� by�o jednego rzutu oka, aby odgadn��, �e pierwsza z tych kobiet by�a zupe�nie �lep� i �e druga prowadzi�a j� z uwag� i pieczo�owito�ci�, kt�re pi�knym i dum� napi�tnowanym jej rysom nadawa�y wyraz nabo�nego prawie skupienia. Jadwiga zreszt� wiedzia�a dobrze, kim by�y te dwie jej s�siadki. Starsza to wdowa po obywatelu wiejskim, kt�ra przez nieszcz�liwe wypadki jednocze�nie prawie utraci�a m�a, wzrok i maj�tek; druga � jedyna jej c�rka, od lat ju� kilkunastu lekcjami muzyki i j�zyk�w ci�ko na �ycie zarabiaj�ca. By�y niegdy� bogate i nosi�y pi�kne szlacheckie nazwisko; teraz, ubogie i osamotnione, nie zapomnia�y jednak, kim by�y, i prowadzi�y �ycie �ci�le od otaczaj�cej je ludno�ci wyosobnione. W zamian, do�� by�o troch� tylko na nie popatrzy�, aby pozna�, �e same dla siebie stanowi�y nawzajem �wiat i szcz�cie. Rumiana twarz staruszki, pomimo ocieniaj�cych j� okular�w, tak �agodn� i pogodn� by�a, jak gdyby dla niej ja�nia�o wiecznie najczystsze s�o�ce; w twarzy jej c�rki �lady cierpie� przebytych lub jeszcze przebywanych zmniejsza� i ca�kiem prawie zas�ania� wyraz spokoju, a tak�e tego g��bokiego, rozrzewnionego prawie skupienia, z jakim strzeg�a ka�dego poruszenia istoty, kt�r� ramieniem swym obejmowa�a, i s�ucha�a ka�dego z ust jej wychodz�cego s�owa. Tak �cie�k� �r�d �niegu wydeptan� sz�y zwolna, �ci�le do siebie przytulone i z cicha nieustannie z sob� rozmawiaj�ce. Tak od lat ju� wielu dwa razy dziennie przechadza�y si� one po tym dziedzi�cu po p� godziny lub d�u�ej. Staruszka mia�a apoplektyczn� kompleksj�, potrzebuj�c� �wie�ego powietrza i ruchu; tote� dnia ka�dego, przed wyj�ciem na lekcje i po powrocie z nich, c�rka wyprowadza�a j� na te przechadzki. Jadwiga cz�sto bardzo patrza�a na nie przez okno i zdawa�o si�, �e nigdy dosy� napatrzy� si� nie mog�a. By�o w nich co�, co j� pociesza�o, i rzecz dziwna, zarazem martwi�o czy te� w�asne zmartwienia jej przypomina�o. Teraz tak�e oczy jej, w czasie k��tni z matk� suche i stalowo rozb�ys�e, mi�k�y, �agodnia�y i nabiera�y wilgotnych po�ysk�w. Zawsze pragn�a zapozna� si� bli�ej z t� pann� Karolin� i cho� niekiedy sp�dzi� troch� czasu w towarzystwie jej i jej matki. Wyobra�a�a sobie, �e sta�aby si� lepsz�, cierpliwsz�, rozumniejsz�, gdyby z tymi kobietami cho� cz�stk� �ycia sp�dza� mog�a. Stara�a si� o to; pann� Karolin� kilka razy najuprzejmiej, jak tylko umia�a, na dziedzi�cu rozmow� zaczepi�a; pewnego dnia nawet pospiesznie podbieg�a, aby podnie�� z ziemi upuszczon� przez matk� jej chustk�, a innym razem w upalny dzie� letni spostrzeg�szy, �e staruszka zm�czy�a si� przechadzk�, z mieszkania swego wynios�a dwa krzes�a i poprosi�a, aby panie te posiedzia�y nieco przed jej drzwiami, gdzie w tej chwili najwi�cej by�o cienia. Ale one bardzo grzecznym, ale i bardzo ch�odnym obej�ciem si� okaza�y, �e bli�szej znajomo�ci zawiera� z ni� nie chc�, zar�wno zreszt� jak z nikim spomi�dzy licznych mieszka�c�w tego dziedzi�ca. Nie obrazi�a si� na nie za to, nie wzi�a im tego za z�e, nie przezywa�a ich, jak to czyni�y trzy dewotki, arystokratkami i nad�tymi indyczkami, ale nigdy ju� wi�cej ich nie zaczepi�a i �mierteln�, gryz�c� uraz� czu�a do Pauliny, tej szwaczki, co to z kawalerami w��czy�a si� po ulicach, kt�r� podejrzewa�a, o kt�rej nawet pewn� by�a, �e j� przed tymi paniami ogada�a. Ona jedna bowiem z ca�ego dziedzi�ca mia�a u nich wst�p i �aski. Nastr�czy�a im si� sama do szycia sukien, a by�a tak weso�a, gadatliwa, �miechulska, umizgalska, �e podoba� si� im i zapewne w osamotnieniu i monotonii ich �ycia bawi�, rozrywa� je umia�a. Ona, Jadwiga, za nic w �wiecie nie potrafi�aby mizdrzy� si� do nikogo ani te� dla niczyjej zabawy, tak jak Paulina, chichota� i niestworzone historie wymy�la�. Uraza, kt�r� za ogadanie jej przed tymi paniami wzgl�dem towarzyszki uczuwa�a, jednym wi�cej ziarnkiem pieprzu, a niemo�no�� zbli�enia si� do jedynych os�b, kt�re si� jej podoba�y, jedn� wi�cej �z� osiad�y w jej sercu. Teraz wszak�e patrzy ona na nie mi�kkim, przyjaznym wzrokiem i widzi, jak panna Karolina, z twarz� nad g�ow� matki pochylon�, m�wi do niej o czym� z cicha do�� d�ugo i z u�miechem, kt�ry przywi�d�ym i surowym jej ustom nadaje wyraz cichego wdzi�ku. Musia�a co� mi�ego czy rozweselaj�cego powiedzie�, bo staruszka serdecznie �mia� si� zaczyna i jedn� r�k� lask� w �nieg pogr��aj�c, drug� pieszczotliwie i po kilka razy g�aszcze rami� c�rki. Jest to widok bardzo prosty i naturalny, drobnostka, jedno nic; a przecie� oczy Jadwigi, maj�ce t� w�asno��, �e barwa ich zmienia si� stosownie do natury wzrusze�, kt�rych ona do�wiadcza, �wiec� czystym, turkusowym b��kitem, kt�ry powoli znika pod szklist� pow�ok�, a� na koniec kilka grubych �ez stacza si� po jej policzkach i spada na szary stanik. . . Przywi�zanie i szanowanie si� wzajemne, s�odycz obej�cia si�, zgoda, ufno�� �Bo�e! jakie� to w nieszcz�ciu nawet wielkie, niewys�owione, dla niej prawie niepoj�te szcz�cie! Wkr�tce jednak �ywo od okna odskoczy�a i p��tno, na kt�rym prasowa� mia�a dziecinne sukienki, spiesznie na stole rozpostar�a. Drugi ju� raz dnia tego surowo skarci�a si� w my�li za bezczynne gapienie si� przez okno i �elazko pe�ne rozpalonych w�gli z kuchni przyni�s�szy, tak gorliwie prasowa� zacz�a, jakby nie tylko czas stracony wynagrodzi�, ale i sumienie swoje uspokoi� chcia�a. G�o�ne stukni�cie drzwiami oznajmi�o jej powr�t matki z dziedzi�ca. � C� tam takiego sta�o si� na wschodach? � oczu znad roboty nie podnosz�c zapyta�a. �A to bachury tej kramarki jedno przez drugie ze wschod�w zlatywa�y, a matka, ojciec, starsze siostry podnosili je i wniebog�osy wrzeszczeli! Plaga egipska! choroba! z�o��! nieszcz�cie! W takim s�siedztwie �y�, to lepiej nie �y�! Oj, mieszkanie, Jezus Maria! �eby poczciwi ludzie takiego nie znali! Za te pieni�dze mo�na by�oby lepsze mie�, ale czy ty taka, �eby� po mie�cie pochodzi�a, popatrza�a, postara�a si�. . . Co ciebie to obchodzi? Jezus, Maria! Co tobie to szkodzi, �e ja tu r�ne niewygody i nieprzyjemno�ci znosi� musz�? Gdera�a, sarka�a, gniewnie mrucza�a, ale zarazem niespokojne wejrzenia rzuca� zacz�a na c�rk�, kt�rej twarz pochylon� na kszta�t mg�y zas�ania�a para dobywaj�ca si� spod �elazka. �Czemu herbaty nie pijesz? Jezus, Maria! Czy zag�odzi� si� postanowi�a�? �pisz tyle, co zaj�c, jedz jeszcze tyle, co wr�bel, zdrowa b�dziesz! M�ka! niedola! nieszcz�cie! Czemu� nie pijesz herbaty? Ostyg�a! No, to gor�cej