643
Szczegóły |
Tytuł |
643 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
643 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 643 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
643 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
powie��
Algis Budrys
Ten cholerny Ksi�yc (1)
(Rogue Moon)
prze�o�y� Lech J�czmyk
Algis Budrys jest pisarzem ameryka�skim pochodzenia
litewskiego, jak wskazuje niedwuznacznie nazwisko. Rozkwit
jego tw�rczo�ci przypada na okres od ko�ca lat pi��dziesi�tych
do ko�ca siedemdziesi�tych. Napisa� gar�� interesuj�cych
opowiada� i kilka wa�nych powie�ci. "Who?" (Kto?) z roku
1958 m�wi o wybitnym ameryka�skim fizyku, kt�ry za granic�
ulega wypadkowi i wraca zrekonstruowany przez Rosjan. Czy
jeszcze jest sob�? Czy mo�na mu ufa�? A mo�e zosta�
przekszta�cony w tajn� bro�? "Michaelmas" z roku 1977 jest
przypowie�ci� o wszechmocy �rodk�w masowego przekazu. W
niedalekiej przysz�o�ci faktycznym w�adc� �wiata jest
popularny dziennikarz telewizyjny, korzystaj�cy z pomocy
superkomputera.
Przedstawiamy Pa�stwu w�a�nie "Ten cholerny Ksi�yc" z
roku 1960 to odwieczny temat - bohater, reprezentant gatunku
homo sapiens wykonuje nadludzkie zadanie. K�ania si� z
daleka Herkules i rycerze Okr�g�ego Sto�u, a z bliska cho�by
bohater "Arsena�u" Marka Oramusa.
Powie�� Budrysa nosi wszystkie znamiona swojego czasu -
pierwsze rosyjskie loty w kosmos, oczarowanie elektronik�
(zabawnie przestarza��). Czytana dzisiaj, okazuje si� ksi��k�
o innym, ale przesz�ym �wiecie. Przede wszystkim jednak jest
opowie�ci� o cz�owieku jako istocie mo�e i niezno�nej, ale
wiecznie szukaj�cej, pytaj�cej i badaj�cej z nara�eniem
�ycia coraz to nowe obszary.
L.J.
Zatrzymaj si�, przechodniu!
By�em, czym ty jeste�.
Ty b�dziesz, czym ja jestem.
Gotuj si� na �mier� i pod��aj za mn�.
Rozdzia� I
1. Wieczorem pewnego dnia w roku 1959 w pokoju siedzia�o
trzech m�czyzn.
Edward Hawks, doktor nauk �cis�ych, opar� swoj� d�ug�
szcz�k� na wielkich d�oniach i siedzia� zgarbiony z
kanciastymi �okciami na biurku. By� to ciemnow�osy, blady i
chudy cz�owiek, rzadko wychodz�cy na s�o�ce. W por�wnaniu
ze swoimi opalonymi, m�odymi asystentami przypomina�
stracha na wr�ble. Teraz przygl�da� si� m�odemu
cz�owiekowi, kt�ry siedzia� na wprost niego na krze�le.
M�ody cz�owiek patrzy� przed siebie nie mrugaj�cymi oczami.
Jego kr�tko ostrzy�one w�osy by�y mokre od potu i
przyklejone do g�owy. Mia� regularne rysy i g�adk� sk�r�,
ale po brodzie �cieka�a mu �lina.
- Ciemno - poskar�y� si�. - Ciemno, ani jednej gwiazdy... -
Jego g�os przeszed� w niezrozumia�e mamrotanie, ale nadal
s�ycha� w nim by�o skarg�.
Hawks zwr�ci� g�ow� w prawo.
W fotelu, kt�ry przyni�s� sobie do pokoju Hawksa, siedzia�
Weston, nowo zatrudniony psycholog. Podobnie jak Hawks
przekroczy� czterdziestk�, ale w przeciwie�stwie do niego
by� raczej t�gi. Sprawia� wra�enie cz�owieka opanowanego,
�wiatowego i teraz nieco zniecierpliwionego. Odwzajemni�
si� Hawksowi spojrzeniem zza okular�w w czarnej oprawie,
unosz�c jedn� brew.
- On oszala� - powiedzia� Hawks tonem zdziwionego dziecka.
Weston skrzy�owa� nogi.
- M�wi�em to panu. Powiedzia�em to, jak tylko wyci�gn�� go
pan z tego swojego aparatu. To, co si� z nim dzia�o,
okaza�o si� ponad jego si�y.
- Pami�tam, co pan mi m�wi� - zauwa�y� spokojnie Hawks -
ale ja za niego odpowiadam. Musz� si� upewni�. - Zacz�� si�
zwraca� w stron� m�odego cz�owieka, ale zn�w spojrza� na
Westona. - Zapewnia� mnie pan, �e jest m�ody, zdrowy,
wyj�tkowo zr�wnowa�ony i odporny. Takie te� sprawia�
wra�enie... By� te� wybitnie zdolny - doda� Hawks po
chwili.
- M�wi�em, �e jest zr�wnowa�ony - powiedzia� z przekonaniem
Weston. - Nie twierdzi�em, �e jest nadludzko zr�wnowa�ony.
M�wi�em panu, �e jest wyj�tkowo udanym okazem cz�owieka.
Ale pan wys�a� go w miejsce, od kt�rego cz�owiek powinien
si� trzyma� z daleka.
Hawks skin�� g�ow�.
- Ma pan, oczywi�cie, racj�. To moja wina.
- W�a�ciwie - wtr�ci� po�piesznie Weston - by� ochotnikiem.
Wiedzia�, �e to b�dzie niebezpieczne. Wiedzia�, �e musi si�
liczy� ze �mierci�.
Hawks nie zwraca� ju� na niego uwagi. Patrzy� zn�w prosto
ponad swoim biurkiem.
- Rogan? - odezwa� si� cicho - Rogan?
Czeka�, wpatrzony w prawie bezg�o�nie poruszaj�ce si� wargi
Rogana. Wreszcie westchn�� i zwr�ci� si� do Westona:
- Czy mo�e pan mu jako� pom�c?
- Mog� go wyleczy� - powiedzia� Weston z przekonaniem. -
Kuracja elektrowstrz�sowa. W ten spos�b zapomni to, co si�
z nim tam dzia�o. B�dzie zdr�w.
- Nie wiedzia�em, �e amnezja po elektrowstrz�sach jest
trwa�a.
Weston spojrza� zdziwiony na Hawksa.
- Oczywi�cie, mo�e wyst�pi� potrzeba powt�rzenia kuracji.
- W okre�lonych odst�pach czasu, a� do ko�ca �ycia.
- Nie zawsze tak jest.
- Ale cz�sto.
- No tak...
- Rogan - prawie wyszepta� Hawks. - Rogan, przepraszam ci�.
- Ciemno... Boli i strasznie zimno... i tak cicho, �e
s�ysz� samego siebie...
*
Doktor Edward Hawks szed� samotnie po betonowej pod�odze
g��wnego laboratorium. Nie patrz�c, wybiera� drog� mi�dzy
generatorami i konsolami, a� zatrzyma� si� przed
odbiornikiem przeka�nika materii.
G��wne laboratorium zajmowa�o dziesi�tki tysi�cy st�p
kwadratowych w podziemiach budynku Oddzia�u Bada�
Continental Electronics. Przed rokiem, kiedy Hawks
zaprojektowa� przeka�nik, przebito stropy parteru i
pierwszego pi�tra i obecnie przeka�nik wznosi� si� przy
�cianie prawie do nowego sufitu. Oplata�a go sie� mostk�w i
galerii, daj�cych dost�p do wska�nik�w, pokrywaj�cych
�ciany. Kr��y�y tam dziesi�tki ludzi z zespo�u Hawksa,
dokonuj�c ostatnich pomiar�w przed wy��czeniem aparatury na
noc. Ich cienie, przes�aniaj�ce co jaki� czas kt�re� z
g�rnych �wiate�, tworzy�y na pod�odze ruchom� mozaik�.
Hawks wpatrywa� si� w przeka�nik, jakby nie m�g� czego�
zrozumie�.
- Ed! - powiedzia� kto� nagle.
- Cze��, Sam. - Podszed� do niego Sam Latourette, jego
pierwszy zast�pca. By� to ko�cisty m�czyzna z bladym
cia�em i zapadni�tymi, podkr��onymi oczami. Hawks
u�miechn�� si� do niego bez przekonania.
- Obs�uga przeka�nika ko�czy obdukcj�, prawda?
- Rano znajdziesz na biurku sprawozdanie. Aparatura nie
zawiod�a. Nigdzie �adnego b��du. - Latourette czeka�, a�
Hawks oka�e zainteresowanie, ale ten tylko kiwn�� g�ow�.
Opar� si� jedn� r�k� o pionowy pr�t i zagl�da� do
odbiornika.
- Ed! - prawie krzykn�� Latourette.
- S�ucham, Sam.
- Przesta� si� zadr�cza�. - Zn�w czeka� na jak�� reakcj�,
ale Hawks tylko u�miecha� si� do maszyny i Latourette
wybuchn��. - Kogo ty chcesz oszuka�? Od jak dawna z tob�
pracuj�? Od dziesi�ciu lat? Kto przyj�� mnie do pracy? Kto
mnie wyszkoli�? Mo�esz udawa� przed wszystkimi innymi, ale
nie przede mn�! - Latourette zacisn�� pi��. - Ja ci� znam!
Do diab�a, Ed, to, co si� tam sta�o, to nie twoja wina!
Czego si� spodziewa�e�, �e ob�dzie si� bez ofiar? My�la�e�,
�e �yjemy w �wiecie doskona�ym?
Na twarzy Hawksa pojawi� si� ten sam u�miech.
- Wybijamy drzwi tam, gdzie nigdy drzwi nie by�o -
powiedzia�, wskazuj�c g�ow� aparatur�. - W �cianie, kt�r�
nie my zbudowali�my. To si� nazywa badanie naukowe. Potem
wysy�amy przez te drzwi ludzi. To jest przygoda ludzko�ci.
I co� po tamtej stronie, co�, co nigdy ludziom nie
zagra�a�o, co�, co nigdy nie wyrz�dzi�o nam najmniejszej
krzywdy ani nie dr�czy�o nas wiedz� o swoim istnieniu, to
co� ich zabija. Zabija ich w okropny spos�b, kt�rego nie
rozumiemy. A ja posy�am nast�pnych ludzi. Jak to nazwa�,
Sam?
- Ed, robimy post�py. A ta nowa metoda rozwi��e nasze
problemy.
Hawks spojrza� na niego z ciekawo�ci�.
- To znaczy, kiedy pozb�dziemy si� wszystkich niedor�bek -
powiedzia� po�piesznie Latourette. - Niewiele ju� trzeba.
To si� musi uda�, Ed, jestem pewien.
Hawks nie zmieni� wyrazu twarzy ani nie odwr�ci� g�owy.
Sta�, przyciskaj�c ko�ce palc�w do chropowato wyko�czonej
powierzchni maszyny.
- Chcesz powiedzie�, �e ju� ich tym nie zabijamy, tylko
wp�dzamy w szale�stwo?
- Pozosta� nam do rozwi�zania jeden problem - nie dawa� za
wygran� Latourette. - Musimy lepiej amortyzowa� wstrz�s,
jakiego cz�owiek doznaje w chwili �mierci. Silniejsze
znieczulenie, co� w tym rodzaju.
- Rzecz w tym, �e musz� tam wej�� - powiedzia� Hawks. - Nie
ma znaczenia, jak to zrobi�. To co� nie toleruje ich
obecno�ci, bo nigdy nie by�o przewidziane do kontaktu z
cz�owiekiem. To nie by�o robione na miar� ludzkiego umys�u.
Musimy wymy�li� nowy j�zyk, �eby to opisa� i nowe my�lenie,
�eby to zrozumie�. Dopiero, kiedy w ko�cu roz�o�ymy to co�
na cz�ci, kiedy obejrzymy, obmacamy i obw�chamy ka�d� jego
cz�� z osobna, dopiero wtedy b�dziemy mogli pokusi� si� o
odpowied�, co to mo�e by�. A to b�dzie mo�liwe dopiero,
kiedy przez to przejdziemy, c� wi�c przyjdzie z naszej
wiedzy ludziom, kt�rzy musz� umiera� teraz? Niezale�nie od
tego, kto to tam pozostawi� i po co, �adna istota ludzka
nie b�dzie mog�a w tym �y�, p�ki jaka� istota ludzka w tym
nie prze�yje. Jak chcesz to wyrazi� w spos�b zrozumia�y dla
normalnego cz�owieka? Mamy do czynienia z czym� potwornym.
Musimy albo zacz�� my�le� jak potwory, albo da� temu spok�j
i niech sobie stoi na Ksi�ycu, licho wie w jakim celu.
- Czy chcesz przerwa� badania? - spyta� Latourette,
chwytaj�c go za r�kaw kitla.
Hawks patrzy� na niego bez s�owa.
Latourette nie zwalnia� uchwytu.
- Cobey. Czy to on ka�e ci przerwa� prace?
- Cobey mo�e tylko wyra�a� �yczenie, ale nie ma prawa
wydawa� mi rozkaz�w.
- Jest prezesem sp�ki i mo�e ci� zgnoi�! Jest got�w na
wszystko, �eby wypl�ta� Continental z tej sprawy.
Hawks zdj�� d�o� Latourette'a ze swojego ramienia i
przeni�s� j� na obudow� przeka�nika. Sam wsun�� d�onie do
tylnych kieszeni spodni, odsuwaj�c po�y kitla.
- Marynarka pocz�tkowo wy�o�y�a pieni�dze na budow�
przeka�nika tylko dlatego, �e to by� m�j pomys�. Dla nikogo
innego na �wiecie nie ryzykowaliby tak� sum�. Nie na taki
szalony pomys�. - Zapatrzy� si� na maszyn�. - Nawet teraz,
kiedy si� okaza�o, �e to, co znale�li�my, jest takie, a nie
inne, nawet teraz nie pozwol� Cobeyowi wycofa� si� z
w�asnej inicjatywy. Dop�ki uwa�aj�, �e mog� jeszcze co�
zrobi�. Dlatego nie musz� si� przejmowa� Cobeyem. -
U�miechn�� si� lekko i troch� z niedowierzaniem. - To Cobey
musi si� mn� przejmowa�.
- W takim razie co z tob�? Jak d�ugo mo�esz to poci�gn��?
Hawks cofn�� si� o krok i przyjrza� si� swojemu zast�pcy z
namys�em.
- Chodzi ci o projekty czy o mnie?
- No dobrze, Ed, przepraszam. Ale powiedz, co masz zamiar
zrobi�?
Hawks zmierzy� spojrzeniem ogrom przeka�nika. Za ich
plecami technicy gasili �wiat�a w r�nych sekcjach urz�dze�
kontrolnych. Ciemno�� zapada�a prostok�tami na galerii
wska�nik�w, zbli�aj�c si� do pojedynczej, zielonej lampki,
pal�cej si� nad s�owem "wy��czone" w czerwono-zielonym
napisie "w��czone - wy��czone".
- Nie mamy wp�ywu na charakter tego miejsca, do kt�rego ich
wysy�amy - powiedzia� Hawks. - I nie mo�emy ju� ulepszy�
sposobu, w jaki ich wysy�amy. Jedyne, co jeszcze mo�emy
zrobi�, to wys�a� innego cz�owieka. Cz�owieka, kt�ry nie
zwariuje, kiedy poczuje, �e umiera. - Zajrza� pytaj�co do
wn�trza maszyny.
- Na �wiecie s� r�ni ludzie - doda�. - Mo�e znajdziemy
cz�owieka, kt�ry nie boi si� �mierci, cz�owieka, kt�ry
my�li o niej z sympati�.
- Jakiego� wariata - powiedzia� Latourette z gorycz�.
- Mo�e i wariata. Ale my�l�, �e taki jest nam potrzebny. -
W laboratorium zapad� mrok. - Rzecz w tym, �e potrzebujemy
cz�owieka, kt�rego poci�ga to, co innych doprowadza do
szale�stwa. Im bardziej, tym lepiej. Cz�owieka, kt�rego
podnieca �mier�. - Hawks zapatrzy� si� przed siebie
niewidz�cym spojrzeniem. - Teraz wiadomo, kim ja jestem.
Jestem alfonsem �mierci.
2. Vincent Connington by� dyrektorem personalnym Continental
Electronics. Energicznie wkroczy� do gabinetu Hawksa i z
entuzjazmem potrz�sn�� jego d�oni�. Mia� na sobie
jasnogranatowy garnitur z szantungu i czerwone, kowbojskie
buty. Usiad� w go�cinnym fotelu mru��c oczy od
popo�udniowego s�o�ca, przenikaj�cego przez �aluzje i
rozejrza� si� po pokoju.
- Mam taki sam gabinet pi�tro wy�ej - powiedzia�. - Ale z
dywanem i paroma dobrymi obrazami na �cianach wygl�da to
ca�kiem inaczej. Z przyjemno�ci� przychodz� tu do pana,
doktorze - zwr�ci� si� z u�miechem do Hawksa. _ Zawsze
by�em pe�en podziwu dla pana. Jest pan kierownikiem dzia�u
i nadal pracuje pan na dole ze swoimi lud�mi. Ja ca�y dzie�
siedz� za biurkiem i tylko pilnuj�, �eby moi czego� nie
sknocili.
- Wychodzi to panu ca�kiem dobrze - powiedzia� Hawks bez
wyrazu. Pod�wiadomie podci�gn�� si� w fotelu i u�o�y� twarz
w pozbawion� emocji mask�. Zerkn�� raz na buty Conningtona
i zaraz odwr�ci� wzrok. - W ka�dym razie pa�ski dzia�
przysy�a mi znakomitych technik�w.
Connington u�miechn�� si�.
- Nikt nie ma lepszych, ale to nic wielkiego. - Pochyli�
si� i wyj�� z kieszeni marynarki notatk� s�u�bow� Hawksa. -
Ale to zam�wienie za�atwi� osobi�cie.
- Mam nadziej�, �e to si� oka�e mo�liwe - powiedzia� Hawks
ostro�nie. - Podejrzewam, �e znalezienie cz�owieka
spe�niaj�cego te warunki b�dzie wymaga�o pewnego czasu.
Jednocze�nie, jak pan zapewne rozumie, czasu niestety nie
mamy. Ja...
Connington przerwa� mu gestem.
- Ja go ju� mam. Mia�em go na uwadze od dawna.
- Naprawd�? - Uni�s� brwi Hawks.
Connington u�miechn�� si� chytrze po drugiej stronie
metalowego biurka.
- Trudno w to uwierzy�, co? - Odchyli� si� na oparcie
fotela. - Przypu��my, �e kto� przychodzi do pana i zamawia
u pana... powiedzmy elektroniczny podzesp� do okre�lonych
zada�. A pan otwiera szuflad�, wyjmuje z niej arkusz
papieru i m�wi "Prosz� bardzo". A potem, kiedy ten go��
przesta�by ju� kr�ci� z podziwu g�ow� i powtarza�, jakie to
nieprawdopodobne, pan by mu wyt�umaczy�, �e elektronika to
jest co�, o czym pan my�li bez przerwy. I �e jak pan nie
my�li o jakim� okre�lonym zadaniu, to my�li pan o
elektronice w og�le. I �e interesuj�c si� elektronik� i
�ledz�c jej rozw�j, wie pan mniej wi�cej, w jakim kierunku
ona zmierza. I �e rozmy�laj�c o niekt�rych przysz�ych
problemach czasami znajduje pan odpowiedzi z tak�
�atwo�ci�, �e w�a�ciwie trudno to nazwa� prac�. I �e
odk�ada pan te pomys�y do szuflady, gdzie czekaj�, a�
przyjdzie na nie czas. Proste, prawda? �adnych cud�w, po
prostu utalentowany cz�owiek, kt�ry wykonuje swoj� prac�.
Connington znowu wyszczerzy� z�by w u�miechu.
- Tak wi�c mam cz�owieka jakby stworzonego do pracy z t�
pa�sk� maszyn�. Znam go na wylot. I wiem te� troch� o panu.
Du�o jeszcze musz� si� o panu dowiedzie�, ale nie s�dz�,
�eby czeka�y mnie jakie� niespodzianki. Wa�ne, �e mam dla
pana tego cz�owieka. Jest zdrowy, jest wolny i sprawdza�em
go pod wzgl�dem bezpiecze�stwa co p� roku przez ostatnie
dwa lata. Jest do pa�skiej dyspozycji, doktorze, to nie
�arty.
- Widzi pan, doktorze... - Connington spl�t� d�onie i
odwr�ci� je na drug� stron�, a� trzasn�o mu w stawach -
nie jest pan jedynym manipulantem na tym �wiecie.
- Manipulantem? - Hawks uni�s� nieco brwi.
Connington za�mia� si� cicho z jakiego� sobie tylko znanego
dowcipu.
- Na �wiecie �yj� r�ni ludzie, ale z grubsza mo�na ich
podzieli� na dwie nier�wne grupy. S� ludzie, kt�rych si�
usuwa z drogi albo ustawia w szeregu i s� tacy, kt�rzy
tamtych przesuwaj�. Znacznie bezpieczniej i wygodniej jest
i�� tam, gdzie ci� popchn�. Nie ponosi si� �adnej
odpowiedzialno�ci i je�eli si� wykonuje polecenia, co jaki�
czas dostaje si� ryb�.
By� tym, kt�ry porusza innych, nie jest ani bezpiecznie, bo
mo�na si� wpakowa� w k�opoty, ani wygodnie, bo cz�owiek
musi sie nabiega� i, co wi�cej, musi sam sobie z�apa� ryb�.
Ale za to jest to tysi�c razy ciekawsze. - Spojrza�
Hawksowi w oczy. - Czy nie tak?
- Panie Connington - powiedzia� Hawks odwzajemniaj�c
spojrzenie. - Nie jestem przekonany. Cz�owiek, kt�rego
poszukuj�, musia�by mie� bardzo rzadkie cechy. Czy jest pan
pewien, �e mo�e mi go pan dostarczy� natychmiast? Czy
m�wi�c, �e ma go pan w pogotowiu, aby nie przesadza pan
troch�? Podejrzewam, �e mo�e pan mie� jakie� swoje cele i
korzysta pan ze szcz�liwego zbiegu okoliczno�ci.
Connington odchyli� si� na oparcie, zn�w za�mia� si� do
siebie i ze sk�rzanego pude�ka r�cznej roboty wyj�� zielone
cygaro. Odci�� koniec z�otymi szczypczykami przymocowanymi
do pude�ka z�otym �a�cuszkiem i skorzysta� ze z�otej
zapalniczki z rubinem. Zaci�gn�� si� i pozwoli� dymowi
przes�cza� si� mi�dzy du�ymi, zdrowymi z�bami. Oczy
b�yszcza�y mu zza k��bu dymu utrzymuj�cego si� przed jego
twarz�.
- Zachowujmy maniery, doktorze Hawks - powiedzia�. -
Sp�jrzmy na to logicznie. Continental Electronics p�aci
panu za kierowanie badaniami, bo jest pan najlepszy w
swojej specjalno�ci. - Connington nieco si� pochyli�,
zmieni� nieco uk�ad cygara w palcach i nieco inaczej si�
u�miechn��. - Mnie Continental Electronics p�aci za
prowadzenie spraw personalnych.
Hawks zastanowi� si� przez chwil�.
- Dobrze. Kiedy b�d� m�g� zobaczy� tego cz�owieka?
Connington odchyli� si� i z satysfakcj� wci�gn�� porcj�
dymu.
- Cho�by zaraz. Mieszka tu blisko, nad urwiskiem nad
brzegiem oceanu.
- Mniej wi�cej wiem, gdzie to jest.
- To dobrze. Je�eli ma pan czas na godzin�, to mo�e by�my si�
tam wybrali?
- Je�eli si� oka�e, �e on si� nie nadaje, to w og�le nie
b�d� mia� nic do roboty.
Connington wsta� i przeci�gn�� si�. Spodnie zsun�y mu si�
przy tym z wydatnego brzucha i musia� je poprawi�.
- Skorzystam z pa�skiego telefonu - mrukn�� niedbale z
cygarem w z�bach i si�gn�� przez biurko Hawksa. Zadzwoni�
do miasta i rozmawia� z kim� kr�tko, a przez chwil� kwa�no,
informuj�c, �e przyjad�. Potem po��czy� si� z gara�em firmy
i kaza� podstawi� sw�j samoch�d pod g��wne wej�cie.
Od�o�ywszy s�uchawk� zn�w za�mia� si� pod nosem. - No, to
idziemy, samoch�d b�dzie czeka� - powiedzia�.
Hawks kiwn�� g�ow� i wsta�.
Connington wyszczerzy� z�by w u�miechu.
- Lubi�, kiedy mi si� daje woln� r�k�. Lubi� te� ludzi,
kt�rzy pozostaj� nieufni, kiedy im daj� to, czego chc�. -
Nadal �mia� si� sam do siebie. - Im wi�cej swobody, tym
wi�cej mo�liwo�ci dzia�ania. Pan tak nie rozumuje. Widz�c,
�e kto� mo�e panu narobi� k�opot�w, zamyka si� pan w sobie.
Chowa si� pan w skorupie i siedzi tam, boj�c si�
konfrontacji. Wi�kszo�� ludzi tak robi. Dlatego pewnego
dnia ja zostan� prezesem tej korporacji, a pan wci�� b�dzie
kierowa� Wydzia�em Bada�.
Hawks odpowiedzia� u�miechem.
- Jak b�dzie si� pan czu� informuj�c zarz�d, �e moja pensja
musi by� wy�sza od pa�skiej?
- Tak - powiedzia� w zadumie Connington - to mo�liwe. -
Zerkn�� na Hawksa. - Widz�, �e pan nie �artuje. - Strz�sn��
popi� z cygara na �rodek biurka. - Czasem musi si� pan
dusi� w tej skorupie.
Hawks z kamiennym wyrazem twarzy spojrza� na kupk� popio�u,
a potem na Conningtona. Si�gn�� do szuflady i wyj�� z niej
kopert�, kt�r� w�o�y� do kieszeni marynarki.
- My�l�, �e samoch�d czeka - powiedzia�, zatrzaskuj�c
szuflad�.
*
Jechali nowym cadillakiem Conningtona nadbrze�n� autostrad�
a� do miejsca, gdzie oddala�a si� od urwistego brzegu w g��b
l�du. Przy ma�ej stacji benzynowej Connington skr�ci� w
w�sk� poln� drog�, wij�c� si� mi�dzy k�pami kar�owatych
palm i sosnowymi zagajnikami. St�d samoch�d zjecha� na
�wirow� alejk� biegn�c� nad urwiskiem, tu� ponad poziomem
wody w czasie przyp�ywu.
Stromy brzeg sk�ada� si� z szorstkiej, kruchej ska�y, kt�ra
p�ka�a pionowo, gromadz�c w dole ten sam �wir, kt�ry
stanowi� nawierzchni� alejki. Posuwali si� wolno, z jednym
b�otnikiem wystaj�cym za skraj drogi i drugim prawie
ocieraj�cym si� o ska�y. Jechali w ten spos�b przez kilka
minut, Connington nuci� co� pod nosem, Hawks siedzia�
wyprostowany z r�kami na kolanach.
Alejka przesz�a w pochy�o�� wy��obion� wybuchem w pe�nym
niebezpiecznych nawis�w urwisku i prowadzi�a przez w�ski,
drewniany mostek nad szersz� od innych szczelin�. Ocean
si�ga� bezpo�rednio do niej i nawet teraz, w porze odp�ywu,
fale wpada�y w szczeliny rozbryzguj�c si� wysoko. Woda
zala�a przedni� szyb�.
Droga prowadzi�a dalej, ale Connington zatrzyma� w�z,
skr�caj�c ko�a w stron� umocowanej na s�upie metalowej
skrzynki na listy. Sta�a ona u wylotu jeszcze w�szej
dr�ki, kt�ra wspina�a si� stromo po �cianie urwiska i
znika�a za ostrym wyst�pem ska�y.
- To on - burkn�� Connington, wskazuj�c cygarem w stron�
skrzynki pocztowej. - Barker. Al Barker - powiedzia�,
zerkaj�c w bok. - S�ysza� pan kiedy� to nazwisko?
- Nie - przyzna� Hawks, zmarszczywszy czo�o.
- Nie czyta pan wiadomo�ci sportowych? Nie, chyba nie. -
Connington cofn�� nieco w�z, �eby m�c skierowa� ko�a na
dr�k�, wrzuci� pierwszy bieg i pochyli� si� nad
kierownic�, ostro�nie dodaj�c gazu. Samoch�d zacz�� powoli
wspina� si� po dr�ce z lewym b�otnikiem tu� przy skale i
prawym zalewanym bryzgami wody.
- Barker to ciekawy go�� - mrucza� pod nosem Connington,
obracaj�c w z�bach mokry koniec cygara. - Spadochroniarz w
drugiej wojnie �wiatowej. Przeniesiony do s�u�by specjalnej
w 1944. Specjalizowa� si� w zab�jstwach. Olimpijski skoczek
narciarski. Cz�onek za�ogi bobslejowej. Mistrz kraju w
strzelectwie w roku 1950. Rekordzista w p�etwonurkowaniu.
Uprawia� wspinaczk� wysokog�rsk�. Kilka lat temu rozbi� si�
hydroplanem nad jeziorem Mead i wtedy go pozna�em podczas
wakacji. Teraz zbudowa� w�z wy�cigowy i wystawi� go do
zawod�w o Grand Prix. Chce sam startowa�.
Hawks �ci�gn�� brwi i zn�w przybra� oboj�tny wyraz twarzy.
Connington u�miechn�� si� krzywo, nie spuszczaj�c wzroku z
drogi.
- Czy ju� teraz mi pan wierzy, �e wiedzia�em, co m�wi�?
3. Na szczycie pochy�o�ci �cie�ka skr�ca�a i przechodzi�a w
asfaltow� alejk�, biegn�c� wzd�u� zadbanego,
ciemnozielonego trawnika. Automatyczne spryskiwacze
nieustannie skrapia�y traw� wod�. Na nienagannych rabatach
ros�y kaktusy i kar�owate palmy, ocienione wy�szymi
cyprysami. Niski dom z cedrowych desek zwr�cony by� frontem
do szerokiego trawnika, a tylna, przeszklona �ciana tu� nad
skrajem urwiska wychodzi�a na bezmiar b��kitnego oceanu.
Lekka bryza porusza�a cyprysami.
Po�rodku trawnika mie�ci� si� basen p�ywacki. Na pla�owym
r�czniku, twarz� w d�, w ��tym, dwucz�ciowym kostiumie
le�a�a opalona, szczup�a blondynka z niezwykle d�ugimi
nogami i s�ucha�a przeno�nego radia. Obok sta� termos i
szklanka z topniej�c� kostk� lodu na dnie. Kobieta unios�a
g�ow�, spojrza�a na samoch�d i wr�ci�a do poprzedniej pozy.
Connington opu�ci� r�k� na wp� uniesion� w ge�cie
powitania.
- To Claire Pack - powiedzia� do Hawksa kieruj�c auto ku
bocznej �cianie i zatrzymuj�c si� na betonowym placyku
przed drzwiami podziemnego gara�u.
- Mieszka tutaj? - spyta� Hawks.
Z oblicza Conningtona znikn�� wszelki �lad zadowolenia.
- Tak. Chod�my.
�cie�k� z p�askich kamieni doszli do trawnika i przez
trawnik do basenu. W b��kitnozielonej wodzie p�ywa�
m�czyzna, kt�ry z rzadka wychyla� g�ow�, �eby wzi�� szybki
oddech i natychmiast zn�w si� zanurza�. Pod rozfalowan�,
c�tkowan� rozb�yskami s�o�ca powierzchni� by� nieco tylko
przypominaj�cym cz�owieka, przemykaj�cym z jednego ko�ca
basenu na drugi, stworem. Mi�dzy Claire Pack a brzegiem,
obok chromowanej drabinki, le�a�a zawini�ta w przezroczysty
plastyk proteza nogi. Z radia rozlega�a si� muzyka Glenna
Millera.
- Claire? - odezwa� si� Connington.
Nie zareagowa�a na odg�os zbli�aj�cych si� krok�w. Nuci�a
melodi� i wybija�a rytm na r�czniku polakierowanymi ko�cami
dw�ch d�ugich palc�w. Przekr�ci�a si� powoli na plecy i
spojrza�a z do�u na Conningtona.
- O - powiedzia�a bez wyrazu. Jej spojrzenie przenios�o si�
na twarz Hawksa. Oczy mia�a jasnozielone z ��tobr�zowymi
plamkami, �renice zw�one od s�o�ca.
- Claire, to jest doktor Hawks - powiedzia� Connington
cierpliwie. - Jest wiceprezesem do spraw naukowych w
g��wnych zak�adach. Telefonowa�em i zapowiedzia�em nas. Po
co te sztuczki? Chcemy porozmawia� z Alem.
Zrobi�a gest r�k�.
- Siadajcie. Zaraz wyjdzie z wody.
Connington niezgrabnie opu�ci� si� na traw�. Hawks po
chwili precyzyjnie usiad� po turecku na skraju r�cznika.
Claire te� usiad�a, podci�gn�a kolana pod brod� i
przyjrza�a si� Hawksowi.
- Jak� prac� chce pan zaproponowa� Alowi? - spyta�a.
- Tak�, jak� lubi - wtr�ci� Connington. Kiedy Claire si�
u�miechn�a, spojrza� na Hawksa i powiedzia�:
- Wie pan, stale zapominam. Przyje�d�am tu z rado�ci�, a
potem widz� j� i przypominam sobie, jaka ona jest.
Claire Pack nie zwraca�a na niego uwagi. Patrzy�a na Hawksa
z rozchylonymi wargami, wyra�nie zaintrygowana.
- Tak�, jak� Al lubi? Nie wygl�da pan na cz�owieka
zwi�zanego z awanturnictwem. Jak pan ma na imi�? - Spojrza�a
przez rami� na Conningtona. - Daj mi papierosa.
- Edward - odpowiedzia� cicho Hawks. Patrzy�, jak
Connington si�ga do wewn�trznej kieszeni marynarki, wyjmuje
nie napocz�t� paczk� papieros�w, otwiera j�, wytrz�sa
jednego papierosa i cz�stuje Claire.
- Zapal - powiedzia�a, nie patrz�c na Conningtona. - B�d�
do pana m�wi� Ed - u�miechn�a si� do Hawksa. Jej oczy
pozosta�y spokojne, nieruchome.
Connington za jej plecami otar� usta wierzchem d�oni,
zacisn�� je na filtrze papierosa i zapali� swoj� wysadzan�
rubinami zapalniczk�. Filtr by� w czerwonym papierze, �eby
maskowa� �lady szminki. Poci�gn�� raz, wsun�� papierosa w
uniesione palce Claire i schowa� paczk� do kieszeni.
- Bardzo prosz� - powiedzia� Hawks z lekkim u�miechem. - A
ja b�d� do pani m�wi� Claire.
Unios�a jedn� brew, zaci�gaj�c si� papierosem.
- Zgoda.
Connington wychyli� si� zza ramienia Claire. Jego oczy
wyra�a�y bolesn� uraz�, ale by�o w nich co� jeszcze. Co�
jakby rozbawienie, kiedy powiedzia�: - Dzi� sami
manipulanci, doktorze. I ka�dy ci�gnie w swoj� stron�.
Ostre towarzystwo. Radz� uwa�a�.
- Postaram si� - powiedzia� Hawks.
- Nie wydaje mi si�, �eby Ed by� �atwym k�skiem -
powiedzia�a Claire, mierz�c Hawksa spojrzeniem.
Hawks nie odezwa� si�. M�czyzna w basenie przesta� p�ywa�
i szed�, rozgarniaj�c wod� r�kami. Kr�tkie, p�owe w�osy
sp�ywa�y mu z czubka ma�ej, okr�g�ej g�owy. Mia� wydatne
ko�ci policzkowe, w�ski nos i przystrzy�one w�sy. Jego oczy
by�y nieczytelne z tej odleg�o�ci, przy odblaskach s�o�ca
igraj�cych na mokrej twarzy.
- Takie jest �ycie - m�wi� Connington ze z�o�liw�
satysfakcj� do Claire Pack, nie zauwa�aj�c wzroku Barkera.
- Pi�kne i naukowe. Wszystko si� r�wnowa�y. Nic si� nie
marnuje. Nikt nie wygrywa z doktorem Hawksem.
- Poznali�my si� z panem Conningtonem dzi� po po�udniu -
powiedzia� Hawks.
Claire Pack roze�mia�a si� z metalicznym pod�wi�kiem.
- Czy jest pan cz�owiekiem, kt�remu mo�na zaproponowa�
drinka?
- My�l�, �e to te� nie pomo�e - warkn�� Connington.
_ Zamknij si� - powiedzia�a Claire. - Wi�c jak? - Unios�a
nieco termos, kt�ry sprawia� wra�enie prawie pustego. -
Szkocka z wod�?
- Dzi�kuj�, ch�tnie. Czy pan Barker wola�by, �ebym si�
odwr�ci�, kiedy b�dzie wychodzi� z basenu i zak�ada�
protez�?
- Niech pan na ni� uwa�a - powiedzia� Connington. - Kiedy
ju� zrobi pierwsze wra�enie, potem si� tak nie narzuca.
Claire roze�mia�a si�, odrzucaj�c g�ow� do ty�u.
- Jak b�dzie chcia� wyj��, to wyjdzie. Mo�e nawet chcia�by,
�ebym sprzedawa�a bilety na to przedstawienie. Niech si�
pan o niego nie martwi, Ed. - Odkr�ci�a przykrywk� termosu,
wyj�a korek i nala�a whisky do plastykowej nakr�tki. - Nie
mam tu drugiej szklanki ani lodu, Ed, ale jest jeszcze
zimna. Mo�e by�?
- Ale� tak, Claire. - Hawks wzi�� kubeczek i poci�gn�� ma�y
�yk. - Bardzo dobra. - Trzymaj�c naczynie czeka�, a� Claire
naleje sobie.
- A ja? - odezwa� si� Connington.
Patrzy�, jak faluj� w�osy na karku Claire, jego oczy by�y
ukryte w cieniu.
- Przynie� sobie szklank� z domu - powiedzia�a i
pochyliwszy si� tr�ci�a swoj� szklank� kubek Hawksa. - Za
dobrze zr�wnowa�one �ycie.
Hawks lekko si� u�miechn�� i wypi�. Claire po�o�y�a mu r�k�
na kostce.
- Czy mieszka pan gdzie� w pobli�u, Ed?
- Ona b�dzie si� z panem dra�ni�, zaczepia� pana, a potem
pana prze�uje i wypluje. Wystarczy da� jej najmniejsz�
szans�. To najwi�ksza diablica obu Ameryk. Ale, oczywi�cie,
Barker musi mie� kogo� takiego ko�o siebie.
Claire odwr�ci�a g�ow� i ramiona, po raz pierwszy patrz�c
wprost na Conningtona.
- Czy�by� chcia� mnie do czego� zach�ci�, Connie? - spyta�a
s�odkim g�osem.
Jaki� cie� przebieg� przez twarz Conningtona.
- Doktor Hawks przyszed� tutaj w interesach - powiedzia�.
- Ka�dy zawsze za�atwia jaki� interes - odci�a si� Claire.
- Ka�dy, kto jest co� wart. Ka�dy czego� chce. Czego�, co
jest wa�niejsze od wszystkiego innego. Czy� nie tak,
Connie? A teraz ty pilnuj swoich interes�w, a ja zajm� sie
swoimi. - Wr�ci�a wzrokiem do Hawksa w chwili, gdy si� tego
nie spodziewa�. Przez chwil� patrzyli sobie w oczy. -
Jestem pewna, �e Ed da sobie rad� sam - powiedzia�a.
Connington zaczerwieni� si�, poruszy� ustami, jakby chcia�
co� powiedzie�, odwr�ci� si� na pi�cie i odszed�. Claire Pack
u�miechn�a si� zagadkowo do siebie.
Hawks poci�gn�� whisky.
- On ju� nie patrzy. Mo�e pani zdj�� r�k� z mojej nogi.
U�miechn�a si� leniwie.
- Connie? Pastwi� si� nad nim, �eby mu sprawi� przyjemno��.
Przyje�d�a tu stale, odk�d pozna� Ala i mnie. Rzecz w tym,
�e nie mo�e tu przyje�d�a� sam. Z powodu zakr�tu na
�cie�ce. M�g�by, gdyby zrezygnowa� z tego wielkiego
samochodu, albo gdyby przyjecha� z kobiet�, kt�ra by mu
pomog�a. Ale on nigdy nie zabiera kobiety i nie chce
zrezygnowa� ani z tego samochodu, ani z but�w. Dlatego za
ka�dym razem przyje�d�a z innym m�czyzn�. - U�miechn�a
si�. - Sam si� o to prosi, rozumie pan? On to lubi.
- A ci m�czy�ni, z kt�rymi przyje�d�a? Czy rzeczywi�cie
prze�uwa ich pani i wypluwa?
Claire odrzuci�a g�ow� do ty�u i wybuchn�a �miechem.
- S� r�ni m�czy�ni. Jedyni, kt�rzy s� warci, �eby si�
nimi zajmowa�, to ci, kt�rzy nie daj� si� za�atwi� za
pierwszym razem.
- Ale po pierwszym razie s� nast�pne, prawda? Poza tym, nie
chodzi�o mi o to, �e to Connington na nas patrzy. Mia�em na
my�li Barkera. W�a�nie wychodzi z basenu. Czy specjalnie
po�o�y�a pani jego protez� w takim miejscu, �eby nie m�g�
po ni� si�gn��? Czy tylko dlatego, �eby wykaza� si� przed
kolejnym nowym m�czyzn� swoim okrucie�stwem? Czy �eby
sprowokowa� Barkera?
Przez chwil� sk�ra wok� jej ust jakby zwiotcza�a.
- Czy chce pan sprawdzi�, ile w tym jest prawdy, a ile
pozy? - Zn�w ca�kowicie panowa�a nad sob�.
- Nie podejrzewam, �e to poza. Ale za ma�o pani� znam, �eby
mie� pewno�� - odpowiedzia� spokojnie Hawks.
- Ja te� za ma�o pana znam, Ed.
Hawks milcza� przez chwil�.
- Czy jest pani przyjaci�k� Barkera od dawna? - spyta�
wreszcie.
Claire Pack u�miechn�a si� wyzywaj�co i skin�a g�ow�.
Hawks te� kiwn�� g�ow�, jakby uzyska� potwierdzenie jakiej�
teorii.
- Connington mia� racj� - powiedzia�.
*
Barker mia� d�ugie r�ce, p�aski ow�osiony brzuch i ubrany
by� w granatowe k�piel�wki. By� szczup�ym, �ylastym
m�czyzn�.
- Dzie� dobry - powiedzia� kr�tko, szybkim krokiem
przemierzaj�c trawnik. Podni�s� termos i napi� si� prosto z
niego odrzucaj�c g�ow� do ty�u. Sapn�� z zadowolenia,
postawi� termos obok Claire, otar� usta i usiad�. - O co
wi�c chodzi? - spyta�.
- Al, to jest doktor Hawks - wyja�ni�a Claire oboj�tnym
tonem. - Nie lekarz, tylko kto� z Continental Electronics.
Chce z tob� porozmawia�. Przywi�z� go Connie.
- Mi�o mi pana pozna� - powiedzia� Barker serdecznie
wyci�gaj�c r�k�. Na sk�rze mia� blizny po oparzeniach.
Po�owa jego twarzy zdradza�a subtelne �lady operacji
plastycznej. - Znam pa�sk� pozycj� naukow�. Jestem pe�en
podziwu.
Hawks u�cisn�� mu d�o�.
- Nigdy nie spotka�em Anglika imieniem Al - powiedzia�.
Barker roze�mia� si�.
- Prawd� m�wi�c, taki ze mnie Anglik, jak z koziej nogi
telefon. Jestem Indianinem.
- Dziadkowie Ala byli Apaczami Mimbrenio - wtr�ci�a Claire
z jak�� szczeg�ln� intonacj�. - Jego dziadek by�
najbardziej niebezpiecznym cz�owiekiem na ca�ym kontynencie.
A jego ojciec znalaz� z�o�a srebra uznawane za najwi�ksze
na �wiecie. Czy nadal tak jest, kochanie? - I nie czekaj�c
na odpowied� doda�a: - A sam Al studiowa� na najlepszych
uniwersytetach.
Twarz Barkera st�a�a, wyra�nie zaznaczone ko�ci policzkowe
zbiela�y. Si�gn�� gwa�townie po termos. Claire u�miechn�a
si� do Hawksa.
- Al ma szcz�cie, �e nie mieszka w rezerwacie. Prawo
federalne zabrania sprzeda�y alkoholu Indianom.
Barker spojrza� na ni� z rozbawieniem i wsun�� d�o� w jej
w�osy.
- Niech si� pan nie da zwie��, doktorze. Ona tylko tak
�artuje. - Jakby przez nieuwag� jego palce zacisn�y si� na
kosmykach w�os�w. - Claire lubi sprawdza� ludzi. Czasem w
ten spos�b, �e si� na nich rzuca. To nic nie znaczy.
- Wiem - powiedzia� Hawks. - Ale ja tu przyjecha�em do
pana.
Barker jakby nie us�ysza� i zmierzy� Hawksa zimnym
spojrzeniem.
- To ciekawe, jak si� poznali�my z Claire. Siedem lat temu
by�em na wspinaczce w Alpach. Trawersowa�em pionow� �cian�,
wymaga�o to asekuracji lin i hak�w, i za wyst�pem spotka�em
si� z Claire. - Teraz jego d�o� pie�ci�a jej w�osy. -
Siedzia�a z jedn� nog� nad przepa�ci�, zapatrzona w dolin�
i pogr��ona w marzeniach. Ot, tak. Bez �adnego ostrze�enia.
Zupe�nie jakby siedzia�a tam od pocz�tku �wiata.
Claire roze�mia�a si� cicho, opar�a o Barkera i dopiero
wtedy spojrza�a na Hawksa.
- Prawd� m�wi�c - powiedzia�a - wesz�am tam �atwiejsz�
drog� w towarzystwie dw�ch francuskich oficer�w. Chcia�am
zej�� drog�, kt�r� Al podchodzi�, ale oni twierdzili, �e to
zbyt niebezpieczne i nie poszli. - Wzruszy�a ramionami. -
Wr�ci�am wi�c z Alem. W gruncie rzeczy nie jestem wcale
skomplikowana.
- Zanim to si� sta�o, musia�em troch� poturbowa� tych
Francuz�w. Jednego z nich zabra� helikopter. I odt�d zawsze
pami�tam, jak jej nale�y pilnowa�.
- Jestem kobiet� wojownika - u�miechn�a si� Claire.
Poruszy�a si� nagle i Barker opu�ci� r�k�. - W ka�dym razie
oboje chcemy w to wierzy�. Min�o siedem lat i nikt mnie
jeszcze nie porwa�. - U�miechn�a si� czule do Barkera, �eby
zaraz zn�w przybra� wyzywaj�cy wyraz twarzy. - Mo�e pan co�
powie Alowi na temat tej proponowanej pracy?
- Pracy? - u�miechn�� si� Barker. - Chcesz powiedzie�, �e
Connie rzeczywi�cie przyjecha� tu s�u�bowo?
Hawks przygl�da� si� przez chwil� badawczo Claire i
Barkerowi, potem podj�� decyzj�.
- Dobrze. Rozumiem, panie Barker, �e jest pan cz�owiekiem
sprawdzonym przez odpowiednie w�adze.
Barker skin�� g�ow�.
- Tak. Czasem wykonuj� jakie� zadania dla w�adz -
u�miechn�� si� do jakich� swoich wspomnie�.
- W takim razie chcia�bym z panem porozmawia� w cztery
oczy.
Claire podnios�a si� leniwie, obci�gaj�c kostium k�pielowy
na biodrach.
- P�jd� pole�e� troch� na trampolinie. Naturalnie, gdybym
by�a wytrawnym, sowieckim szpiegiem, mia�abym ukryte w
trawie mikrofony.
Hawks potrz�sn�� g�ow�.
- Wcale nie. Gdyby pani by�a wytrawnym szpiegiem, mia�aby
pani jeden mikrofon kierunkowy, na przyk�ad na trampolinie.
To by ca�kowicie wystarczy�o. Je�li to pani� ciekawi,
ch�tnie kiedy� poka��, jak si� tym pos�ugiwa�.
Claire roze�mia�a si�.
- Doktor Hawks zawsze wie lepiej. B�d� musia�a si� tego
nauczy�. - Odesz�a leniwie ko�ysz�c biodrami.
Barker odprowadza� j� wzrokiem, p�ki nie dosz�a na drugi
koniec basenu i nie u�o�y�a si� na trampolinie. Dopiero
wtedy odwr�ci� si� do Hawksa.
- Idzie pi�kna jak noc, nawet w blasku dnia - powiedzia�.
- Zdaje si�, �e pan to lubi.
- O, tak. M�wi�em powa�nie. Cokolwiek ona robi lub m�wi,
musi pan pami�ta� jedno. Ona jest moja. Nie dlatego, �e
jestem bogaty, dobrze wychowany czy uroczy. Jestem bogaty,
ale ona jest moja prawem zdobywcy.
Hawks westchn깳.
- Panie Barker, jest mi pan potrzebny, �eby dokona� czego�,
czego mo�e dokona� bardzo niewielu ludzi na �wiecie. A mo�e
pan jest jedyny. Tak czy owak, nie mam czasu, �eby szuka�
tych innych. Czy zechcia�by pan spojrze� na te fotografie?
Hawks si�gn�� do wewn�trznej kieszeni marynarki i wyj��
kopert�. W �rodku by�o kilka fotografii. Przejrza� je z
uwag� w taki spos�b, �e tylko on widzia�, co przedstawiaj�,
wybra� jedn� i poda� Barkerowi.
Ten obejrza� j� z zainteresowaniem marszcz�c czo�o i po
chwili odda� Hawksowi, kt�ry do��czy� fotografi� do
pozosta�ych. Zdj�cie przedstawia�o krajobraz na pierwszy
rzut oka sk�adaj�cy si� z czarnych, bazaltowych blok�w i
srebrzystych ob�ok�w. W tle widnia�y dalsze chmury py�u i
asymetryczne cienie. Stopniowo ujawnia�y si� dalsze
szczeg�y, w kt�rych oko gubi�o si� i musia�o zaczyna� od
pocz�tku.
- To pi�kne - powiedzia� Barker. - Co to jest?
- To jest miejsce - odpar� Hawks. - A mo�e nie. Mo�e to
budowla albo co� �ywego. Ale znajduje si� to w
okre�lonym miejscu, do kt�rego mamy �atwy dost�p. Co do
pi�kno�ci, to prosz� zauwa�y�, �e jest to zdj�cie zrobione
w jedn� pi��setn� sekundy i to osiem dni temu. - Poda�
Barkerowi kilka nast�pnych fotografii. - Chcia�bym, �eby
pan obejrza� i te zdj�cia. To ludzie, kt�rzy tam byli.
Barker przygl�da� mu si� z dziwnym wyrazem twarzy. Hawks
ci�gn�� dalej.
- To pierwszy cz�owiek, kt�ry tam poszed�. W�wczas nie
przedsi�brali�my wi�kszych �rodk�w ostro�no�ci ni� przy
ka�dej innej ryzykownej wyprawie. To znaczy, dali�my mu
najlepsze wyposa�enie specjalne, jakim rozporz�dzali�my.
Barker wpatrywa� si� teraz w zdj�cie zafascynowany. Palce
mu drgn�y i omal nie wypu�ci� fotografii. W kurczowym
u�cisku wygi�� brzeg papieru i kiedy oddawa� zdj�cie,
widoczny by� na jego skraju wilgotny odcisk palc�w.
Hawks poda� mu nast�pne.
- Tu s� dwaj ludzie. S�dzili�my, �e zesp� b�dzie mia�
wi�ksze szanse. - Zabra� zdj�cie i pokaza� nast�pne. - Tu
jest czw�rka. - Schowa� fotografi� i milcza� przez chwil�.
- Potem zmienili�my ca�kowicie metod�. Skonstruowali�my
specjalne urz�dzenie i odt�d nikt ju� nie zgin��. To jest
ostatni. - Poda� Barkerowi zdj�cie. - Nazywa si� Rogan.
Barker uni�s� wzrok znad fotografii.
- Czy kto� go pilnuje, �eby nie pope�ni� samob�jstwa?
Hawks zaprzeczy� ruchem g�owy, wpatruj�c si� w Barkera.
- Zrobi wszystko, �eby nie umiera� po raz drugi. - Zebra�
fotografie i schowa� je do kieszeni. - Przyszed�em tu, �eby
zaproponowa� panu t� sam� prac�.
Barker skin�� g�ow�.
- Jasne. - Zmarszczy� czo�o. - Nie wiem. A raczej wiem za
ma�o. Gdzie to jest?
Hawks namy�la� si�.
- To mog� panu powiedzie�, zanim si� pan zdecyduje. Ale nic
wi�cej. To jest na Ksi�ycu.
- Ksi�yc? Mamy wi�c pojazdy kosmiczne i ca�a ta panika
wok� sputnik�w to zas�ona dymna?
Hawks milcza� i Barker po chwili wzruszy� ramionami.
- Ile mam czasu do namys�u?
- Ile pan chce. Ale jutro poprosz� Conningtona, �eby
skontaktowa� mnie z innym kandydatem.
- Zatem do jutra.
Hawks potrz�sn�� g�ow�.
- Nie s�dz�, �eby znalaz� kogo� tak szybko. On chce, �eby
to by� pan. Nie wiem, dlaczego.
Barker u�miechn�� si�.
- Connie zawsze planuje innym �ycie.
- Widz�, �e nie traktuje go pan zbyt powa�nie.
- A pan? S� na tym �wiecie ludzie, kt�rzy dzia�aj� i
ludzie, kt�rzy kombinuj�. Ci pierwsi wykonuj� robot�, ci
drudzy usi�uj� zbiera� laury. Zapewne wie pan o tym r�wnie
dobrze, jak ja. Nie zdobywa si� pa�skiego stanowiska,
je�eli nie uzyskuje si� rezultat�w. - Spojrza� na Hawksa ze
zrozumieniem i przez chwil� z sympati�. - Nieprawda?
- Connington jest wiceprezesem Continental Electronics.
Barker splun�� na traw�.
- Od spraw personalnych. Specjalista od podkupowania
in�ynier�w z konkurencyjnych firm. Zaj�cie w sam raz dla
obiboka.
Hawks wzruszy� ramionami.
- A kim�e on jest? - nalega� Barker. - Kto� w rodzaju
legalnego naci�gacza. Specjalista od wciskania ludziom kitu
z plikiem test�w psychologicznych w zanadrzu. R�ni
eksperci pr�bowali mi wciska� kit i powiem panu, doktorze,
�e wszyscy s� tacy sami. Nazywaj� nienormalnym wszystko,
czego sami nie potrafi� zrobi�. Pot�piaj� ludzi, kt�rzy
robi� to, o czym oni nie maj� odwagi pomy�le�. Wymachuj�c
swoimi ozdobnymi dyplomami z nauk spo�ecznych i sypi�c
okr�g�ymi frazesami udaj�, �e robi� co� po�ytecznego. Ja
te� jestem wykszta�cony, a do tego znam �wiat. Wygram z
Conningtonem w ka�dej sytuacji. Gdzie on by�? Co on
widzia�? Co on zrobi�? On jest zerem, panie Hawks, w
por�wnaniu z prawdziwym m�czyzn� on jest zerem.
Barker obna�y� w grymasie l�ni�ce z�by. Napi�te mi�nie
szcz�k naci�gn�y sk�r� na jego twarzy.
- On my�li, �e ma prawo robi� za mnie plany. My�li sobie,
�e to jeszcze jeden palant, kt�rego mo�e wykorzysta�, kiedy
mu b�dzie potrzebny i pozby� si� go, kiedy zrobi swoje. Ale
to nie jest tak. Czy chcia�by pan porozmawia� ze mn� o
sztuce? Zachodniej albo wschodniej. Albo o muzyce? Mo�e pan
wybra� dowoln� dziedzin� kultury. Znam wszystkie. Jestem
pe�nym cz�owiekiem, panie Hawks... - Barker niezgrabnie
wsta�. - Jestem lepszym cz�owiekiem, ni� wszyscy, kt�rych
znam. A teraz chod�my, dama czeka.
Ruszy� przez trawnik. Hawks powoli wsta� i ruszy� w jego
�lady.
Claire, kt�ra le�a�a na wznak na trampolinie, spojrza�a na
nich i leniwym ruchem usiad�a.
- Jak wam posz�o? - spyta�a.
- Nie martw si� - odpowiedzia� Barker. - B�dziesz pierwsz�,
kt�ra si� dowie.
Claire u�miechn�a si�.
- Jeszcze si� nie zdecydowa�e�? Czy praca jest za ma�o
atrakcyjna?
Hawks patrzy�, jak Barker krzywi si� zniecierpliwiony.
Sapn�� amortyzator drzwi od kuchni i za ich plecami rozleg�
si� �miech Conningtona. �adne z nich nie s�ysza�o, jak
podszed�. Potrz�sa� opr�nion� szklank� w jednej r�ce, w
drugiej zach�caj�co trzyma� napocz�t� butelk�. Twarz mia�
obrzmia��, oczy czerwone na skutek du�ej ilo�ci alkoholu
wypitego w kr�tkim czasie.
- No i jak? Zrobisz to, Al?
Barker natychmiast b�ysn�� z�bami w grymasie walki.
- Jasne! - krzykn�� desperackim tonem. - Czy� m�g�bym
przepu�ci� tak� okazj�? Za nic w �wiecie!
Claire u�miechn�a si� s�abo.
Hawks obserwowa� ca�� tr�jk�.
- A co innego m�g�by� odpowiedzie�? - roze�mia� si�
Connington i wyci�gn�� r�k� z ironiczn� przesad�. - Oto
cz�owiek s�ynny z b�yskawicznych decyzji. Zawsze takich
samych. - Tajemnica si� wyda�a. Pointa dowcipu zosta�a
wypowiedziana. - Nie rozumiecie, prawda? - zwr�ci� si� do
tr�jki stoj�cej na brzegu basenu. - To dlatego, �e nie
patrzycie na �wiat moimi oczami. Pozw�lcie, �e wam
wyt�umacz�.
Technik, taki, jak pan, panie Hawks, widzi �wiat jako
�a�cuch przyczyn i skutk�w. Taki �wiat jest logiczny, po co
wi�c szuka� dalej? Kto� taki jak Barker widzi �wiat
poruszany czynami silnych ludzi. I tw�j spos�b widzenia te�
znajduje potwierdzenie.
Ale �wiat jest wielki i skomplikowany. Cz�ciowa odpowied�
mo�e wygl�da� na odpowied� ca�kowit� i przez d�ugi czas
mo�e si� sprawdza�. Hawks, na przyk�ad, mo�e sobie
wyobra�a�, �e manipuluje przyczynami i uzyskuje po��dane
skutki. Ty, Barker, mo�esz my�le� o sobie i o Hawksie jak o
nadludziach. Hawks mo�e my�le� o tobie jak o specyficznym
czynniku, kt�ry on wprowadza do r�wnania, �eby on m�g� je
rozwi�za�. Ty mo�esz my�le� o sobie jak o niepokonanej
postaci, bior�cej si� za bary z niewiadomym. I tak dalej, i
tak dalej, ale kto ma racj�? Wy obaj? Mo�e. Mo�e. Tylko czy
wy dwaj jeste�cie w stanie ze sob� wsp�pracowa�?
Connington zn�w sie roze�mia�, wysokie obcasy jego but�w
wbija�y si� w trawnik.
- Co do mnie, to jestem personalnym. Nie my�l� w
kategoriach przyczyn i skutk�w. Nie szukam bohater�w. Nie
wyja�niam �wiata. Ja znam si� na ludziach. To wystarczy. Ja
czuj� ludzi. Tak jak chemik zna si� na warto�ciach. Jak
fizyk zna si� na �adunkach cz�stek. Pozytywny, negatywny.
Ci�ar atomowy, liczba atomowa. Przyci�ga, odpycha. Ja je
mieszam, ja je komponuj�. Bior� ludzi i znajduj� im prac�.
Dobieram im wsp�pracownik�w. Bior� grup� surowych ludzi i
robi� z nich rozpuszczalniki, izotopy, odczynniki, mog� z
nich zrobi� mieszank� wybuchow�, je�eli zechc�. To jest m�j
�wiat!
Czasami zachowuj� ludzi, zachowuj� ich do w�a�ciwej pracy,
dla odpowiednich ludzi, z kt�rymi zareaguj� tak, jak
trzeba.
Barker i Hawks, wy b�dziecie moim majstersztykiem. Bo tak,
jak B�g stworzy� jab�ka, �eby je je��, tak was stworzy�,
�eby�cie si� spotkali... A ja, ja was znalaz�em i
zderzy�em... I teraz ju� si� sta�o i nic ju� nie rozdzieli
tej masy krytycznej, jak� tworzycie. Pr�dzej czy p�niej
ona wybuchnie i dok�d wtedy p�jdziesz, Claire?
4. Pierwszy odezwa� si� Hawks. Wyj�� z r�ki Conningtona
butelk� i cisn�� j� w stron� urwiska. Butelka zatoczy�a �uk
i znik�a za kraw�dzi�.
- Jest jeszcze par� spraw, kt�re musz� panu wyja�ni�, zanim
przyjmie pan t� prac� - powiedzia� cicho do Barkera.
Na twarzy Barkera wida� by�o napi�cie. Wpatrywa� si� w
Conningtona. Teraz rzuci� g�ow� w stron� Hawksa.
- Powiedzia�em ju�, �e bior� t� cholern� robot�! - warkn��.
Claire wzi�a go za r�k� i zmusi�a, �eby usiad� przy niej.
Unios�a si�, �eby go poca�owa� w szyj�.
- Oto prawdziwy wojownik. - Przejecha�a wargami po sk�rze z
zacz�tkami zarostu, zostawiaj�c �lady szminki. - On to
zrobi, Ed - mrucza�a. - Albo przynajmniej zrobi wszystko,
co w ludzkiej mocy.
- Czy nic was nie obchodzi? - wtr�ci� si� Connington,
potrz�saj�c g�ow�. - Czy nie s�yszeli�cie, co m�wi�em?
- S�yszeli�my - powiedzia� Hawks.
- No i co? - pyta� z niedowierzaniem Connington.
- O co panu chodzi, panie Connington? - spyta� Hawks. - Czy
wyg�osi� pan sw� mow�, �eby nas powstrzyma�? Czy co� mo�e
nas zatrzyma�, skoro sprawy potoczy�y si� zgodnie z pana
�yczeniami?
- Nie z �yczeniami - sprzeciwi� si� Connington. - Z moim
planem.
Hawks skin�� g�ow�.
- Niech tak b�dzie - powiedzia� znudzonym tonem. - Tak
my�la�em. Chodzi�o panu tylko o to, �eby wyg�osi� swoj�
przemow�. Wola�bym, �eby wybra� pan sobie inn� chwil�.
Claire zachichota�a srebrzyst� kaskad�.
- Biedny Connie. By�e� taki pewien, �e wszyscy padniemy na
kolana, a tymczasem jest tak, jak zawsze. Nadal nie wiesz,
gdzie nacisn��.
Connington cofn�� si�, z niedowierzaniem rozk�adaj�c
ramiona, jakby chcia� ich zderzy� g�owami.
- Czy wy wszyscy troje macie �le w g�owie? S�dzicie, �e ja
to wszystko wymy�li�em? Pos�uchajcie sami siebie, nawet
wtedy, kiedy m�wicie mi, �e bredz�, ka�de z was m�wi to po
swojemu. Nie mo�ecie si� od siebie uwolni� ani na chwil�.
P�jdziecie i tak tam, dok�d was zaprowadz� nogi, i to wy
�miejecie si� ze mnie? Wy �miejecie si� ze mnie?
Nagle obr�ci� si� na pi�cie.
- Id�cie wszyscy do diab�a! - krzykn�� i pobieg�
niezgrabnie w stron� auta.
- On nie mo�e w takim stanie prowadzi� - powiedzia� Hawks.
- Nie ma obawy - skrzywi� si� Barker. - Pop�acze sobie w
samochodzie i u�nie. Jak si� obudzi, przyjdzie szuka�
pocieszenia u Claire. - Spojrza� na Claire i ruchem g�owy
przerwa� seri� poca�unk�w. - Czy nie tak? Zawsze tak robi,
prawda?
Claire zacisn�a wargi.
- Nie mam wp�ywu na to, co on robi.
- Nie? - spyta� Barker. - Mo�e on si� zaleca do mnie?
- Mo�e mia� ciebie, mnie nigdy - gniewnie, gard�owo
warkn�a Claire.
D�o� Barkera strzeli�a i Claire opad�a na wznak, trzymaj�c
si� za policzek. Po chwili u�miechn�a si� wyzywaj�co.
- Robi�e� to ju� lepiej. Du�o lepiej. Ale to te� by�o
niez�e.
- Panie Barker - powiedzia� Hawks. - Chc� panu powiedzie�,
co pana czeka.
- Powie mi pan, kiedy ju� tam b�d� - uci�� Barker. - I tak
si� nie wycofam.
- Mo�e on chce to w�a�nie od ciebie us�ysze� - odezwa�a si�
Claire. - Kto powiedzia�, �e tylko Connington jest tu
manipulatorem - u�miechn�a si� do Hawksa.
- Jak mog� si� st�d dosta� do miasta? - spyta� Hawks.
- Odwioz� pana - powiedzia� Barker ch�odno, patrz�c
Hawksowi w oczy. - Je�eli chce pan spr�bowa�.
Claire za�mia�a si� pod nosem i niespodziewanie otar�a si�
policzkiem o udo Barkera. Zrobi�a to ca�ym cia�em, jakim�
zupe�nie w�owym ruchem. Spojrza�a na Hawksa szerokimi,
wilgotnymi oczami, obejmuj�c Barkera w pasie.
- Czy on nie jest wspania�y? - powiedzia�a pe�nym czu�o�ci
g�osem. - Prawdziwy m�czyzna.
5. Barker sztywno po�pieszy� do gara�u i z trzaskiem otworzy�
drzwi, podczas gdy Hawks czeka� na niego na kamiennej
�cie�ce.
- Niech pan spojrzy, jak on si� rusza - m�wi�a cicho Claire
za jego plecami. - On jest jak wspania�a maszyna, zrobiona
z najtwardszego drewna i odwagi. Nie ma na �wiecie drugiego
takiego m�czyzny.
Z gara�u dobieg� odg�os rozgrzewanego silnika i wkr�tce
wy�oni� si� stamt�d z rykiem kr�tki, szeroki, prawie
kwadratowy sportowy w�z.
- M�j nowy w�z! - krzykn�� Barker zza kierownicy.
Hawks podszed�, przekroczy� pozbawion� drzwi �ciank� i
wcisn�� si� na miejsce obok kierowcy. Twarde, metalowe
siedzenie by�o nieco skr�cone, �eby da� wi�cej miejsca
kierowcy. Ca�a maszyna mia�a nie wi�cej ni� trzydzie�ci
cali w najwy�szym miejscu ostro wygi�tej przedniej szyby.
- Nie jest jeszcze ca�kiem dotarty! - krzykn�� Barker do
ucha Hawksowi.
Claire przygl�da�a si� im z b�yszcz�cymi oczami.
Connington, kt�ry le�a� na kierownicy swojego cadillaka,
uni�s� nabrzmia�� twarz i wykrzywi� wargi w smutnym
grymasie.
- Got�w? - krzykn�� Barker, dodaj�c gazu i cofaj�c stop� z
peda�u hamulca tak, �e przytrzymywa� go tylko skrajem
gumowego pantofla k�pielowego. - Nie boi si� pan, prawda? -
spyta�, mierz�c wzrokiem Hawksa.
- Rozumiem - powiedzia� cicho Hawks i wyj�� kluczyki ze
stacyjki.
Barker chwyci� go b�yskawicznie za przegub.
- Ja nie jestem Connington, a to nie jest butelka, prosz�
mi odda� te kluczyki.
Hawks rozlu�ni� palce, ledwo trzymaj�c kluczyki. Drug� r�k�
zablokowa� niezr�czn� pr�b� przechwycenia ich przez
Barkera.
- Niech pan je we�mie t� r�k�, kt�r� mnie pan trzyma -
powiedzia�.
Barker powoli wzi�� kluczyki, Hawks wysiad� z samochodu.
- Jak chce si� pan dosta� do miasta? - spyta�a Claire,
kiedy j� mija�.
- W m�odo�ci du�o chodzi�em - powiedzia� Hawks. - Ale nie
po to, �eby udowodni� swoj� wytrzyma�o��.
- Nikomu nie pozwala pan sob� rz�dzi�, prawda?
Hawks odwr�ci� si� i r�wnym krokiem zacz�� schodzi� w d�.
Prawie jednocze�nie Barker krzykn�� co� niezrozumia�ego,
samoch�d zn�w zapali� i przemkn�� obok Hawksa. Barker,
wpatruj�c si� przed siebie znad kr�tkiej maski, rzuci� w�z
w po�lizg. Wznosz�c k��by py�u, z rykiem silnika �lizga�
si� przodem zwr�cony do skalnej �ciany. Z chwil�, gdy lewy
przedni b�otnik min�� r�g ska�y, Barker doda� gazu. Prawa
strona wozu przez moment wisia�a nad skrajem przepa�ci.
Potem tylne ko�a za�apa�