637

Szczegóły
Tytuł 637
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

637 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 637 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

637 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

.L:32 .S:2 .H: $$$ .H: .X:10 +kwiaty1-2+ POWIE�� Nancy Kress Kwiaty wi�zienia Aulit (Flowers of Aulit Prison) Prze�o�y� Marcin Wawrzy�czak Moja siostra le�y spokojnie na ��ku po przeciwnej stronie pokoju. Le�y na wznak, z d�o�mi lekko zwini�tymi, z nogami prostymi jak drzewo elindel. Jej zuchwa�y nosek, o wiele �adniejszy od mojego, skierowany jest delikatnie ku g�rze. Jej sk�ra b�yszczy jak p�atek kwiatu. Ale nie jest to zdrowy po�ysk. Moja siostra jest, oczywi�cie, martwa. Wyskakuj� z ��ka i przez moment stoj� chwiej�c si�, nie do ko�ca oprzytomnia�a. Ziemia�ski uzdrowiciel powiedzia� mi kiedy�, �e mam za niskie ci�nienie krwi, co jest jedn� z tych bezsensownych rzeczy, jakie Ziemianie czasem m�wi� - takich jak to, �e powietrze jest zbyt wilgotne. Powietrze jest takie, jakie jest, i podobnie jest ze mn�. Ja jestem morderczyni�. Kl�kam przed szklan� trumn� mojej siostry. W ustach czuj� ten okropny poranny smak, chocia� zesz�ego wieczora nie pi�am nic mocniejszego od wody. Nieomal ziewam, ale w ostatniej chwili zaciskam wargi i zamieniam ziewni�cie w dzwonienie w uszach, kt�re z jakiego� powodu uchodzi mi z ust, smakuj�c gorzej ni� kiedykolwiek. Ale przynajmniej nie obrazi�am Ano brakiem szacunku. By�a moj� jedyn� krewn� i najbli�sz� przyjaci�k�, dop�ki nie zast�pi�am jej z�udzeniem. - Jeszcze dwa lata, Ano - m�wi� - bez czterdziestu dw�ch dni. Potem b�dziesz wolna. I ja r�wnie�. Ano, oczywi�cie, nie odpowiada. Nie ma takiej potrzeby. Wie r�wnie dobrze jak jak, ile czasu up�ynie do pogrzebu, kiedy to substancje chemiczne i szk�o wi���ce jej martwe cia�o zostan� usuni�te, i Ano b�dzie mog�a powr�ci� do naszych wsp�lnych przodk�w. Znani mi ludzie, kt�rych krewni znale�li si� w blokadzie pokutnej, m�wili, �e cia�a narzeka�y i skar�y�y si�, szczeg�lnie w snach, sprawiaj�c, �e dom zamienia� si� w piek�o. Ano jest bardziej wyrozumia�a. Jej zw�oki nigdy mnie nie dr�cz�. Sama to sobie robi�. Ko�cz� poranne modlitwy, wstaj�, i id� chwiejnym krokiem do ubikacji. Chocia� nie pi�am ani kropli pelu zesz�ego wieczora, m�j p�cherz jest bliski p�kni�cia. * W po�udnie na moje podw�rko wje�d�a pos�aniec na ziemia�skim rowerze. Rower ma ciekawy kszta�t, jest pochylony do przodu, pe�en �agodnych krzywizn. Bez w�tpienia zaadaptowany na potrzeby naszego rynku. Pos�aniec jest mniej atrakcyjny: gburowaty m�odzieniec zapewne od niedawna w s�u�bie pa�stwowej. Kiedy si� do niego u�miecham, odwraca wzrok. Wola�by by� gdzie indziej. C�, je�li nie zacznie wype�nia� swoich obowi�zk�w pos�a�ca z wi�kszym entuzjazmem, z pewno�ci� si� tam znajdzie. - List dla Uli Pek Bengarin. - Ja jestem Uli Pek Bengarin. Krzywi�c si�, podaje mi list i odje�d�a. Nie traktuj� jego miny jako czego� wymierzonego we mnie osobi�cie. Ch�opak nie wie, oczywi�cie, kim jestem, podobnie jak moi s�siedzi. To by wszystko zepsu�o. Musz� zachowywa� si� tak, jakbym by�a zupe�nie realna, dop�ki nie odzyskam prawa, by naprawd� si� tak� sta�. List ma oszcz�dno�ciowy okr�g�y kszta�t, wygl�da bardzo oficjalnie, opatrzony jest podstawow� urz�dow� piecz�ci�. M�g�by pochodzi� od Wydzia�u Podatkowego albo Pomocy Spo�ecznej, czy te� od Sekcji Regulamin�w i Rytua��w. Ale oczywi�cie nie pochodzi od nich; �aden z tych wydzia��w nie napisze do mnie, dop�ki nie stan� si� z powrotem realna. Zapiecz�towany list pochodzi od Sekcji Rzeczywisto�ci i Pokuty. Jest to wezwanie; maj� dla mnie robot�. I czas najwy�szy. Od ostatniego zadania siedzia�am w domu przez blisko sze�� tygodni, piel�gnuj�c kwietniki, zmywaj�c naczynia i pr�buj�c namalowa� niebo w czasie zesz�omiesi�cznej synchronii, kiedy wszystkie sze�� ksi�yc�w by�o widocznych jednocze�nie. Malowanie niezbyt mi wychodzi. Czas na inn� prac�. Pakuj� plecak, ca�uj� szk�o trumny mojej siostry, po czym zamykam dom. Wyprowadzam z szopy rower - nie tak, niestety, interesuj�co ukszta�towany jak rower pos�a�ca - i ruszam piaszczyst� drog� w stron� miasta. * Frablit Pek Brimmidin jest zdenerwowany. To mnie zaciekawia; Pek Brimmidin to zazwyczaj spokojny, opanowany cz�owiek, z gatunku tych, kt�rzy nigdy nie zast�puj� rzeczywisto�ci iluzj�. Da� mi poprzednie roboty bez wielkiego szumu. Teraz jednak dos�ownie nie mo�e usiedzie� w miejscu; spaceruje w t� i z powrotem po swoim ma�ym gabinecie, zawalonym papierami, kamiennymi rze�bami w przesadnym stylu, kt�ry w og�le mi si� nie podoba, i talerzami z resztkami jedzenia. Nie komentuj� ani obecno�ci jedzenia, ani zachowania Peka Brimmidina. Poza wszystkim zwyczajnie lubi� tego cz�owieka, co nie ma nic wsp�lnego z moj� wdzi�czno�ci� wobec niego, kt�ra jest g��boka. To on jako urz�dnik Wydzia�u Rzeczywisto�ci i Pokuty g�osowa� za daniem mi szansy na odzyskanie realno�ci. Dwaj pozostali s�dziowie opowiedzieli si� za wieczn� �mierci�, bez mo�liwo�ci odbycia pokuty. Nie powinnam zna� tylu szczeg��w dotycz�cych mojej w�asnej sprawy, ale znam je. Pek Brimmidin to kr�py m�czyzna w �rednim wieku, kt�remu futro na karku zacz�o w�a�nie ��kn��. Jego oczy s� szare, �agodne. - Pek Bengarin - m�wi wreszcie i zatrzymuje si�. - Jestem gotowa s�u�y� - m�wi� cicho, tak, by nie zdenerwowa� go jeszcze bardziej. Ale w �o��dku czuj� narastaj�cy ci�ar. Co� jest nie tak. - Pek Bengarin. - Kolejna pauza. - Jeste� donosicielk�. - Jestem gotowa s�u�y� naszej wsp�lnej rzeczywisto�ci - powtarzam pomimo zdumienia. Oczywi�cie, �e jestem donosicielk�. Jestem donosicielk� od dw�ch lat i osiemdziesi�ciu dw�ch dni. Zabi�am swoj� siostr� i b�d� donosicielk�, dop�ki nie dobiegnie ko�ca okres mojej pokuty, kiedy to odzyskam w pe�ni realno��, i Ano, uwolniona od �mierci, b�dzie mog�a do��czy� do naszych przodk�w. Pek Brimmidin wie o tym. Przydziela� mi wszystkie moje prace donosicielki, od �atwej pierwszej dotycz�cej fa�szowania pieni�dzy, po ostatni�, t� z kradzie�ami dzieci. Jestem bardzo dobr� informatork�, o czym Pek Brimmidin r�wnie� wie. Co jest z nim nie tak? Nagle Pek Brimmidin prostuje si�. Ale nie patrzy na mnie. - Jeste� donosicielk� i Wydzia� Rzeczywisto�ci i Pokuty ma dla ciebie prac� jako donosicielki. W wi�zieniu Aulit. A wi�c o to chodzi. Sztywniej�. W wi�zieniu Aulit trzyma si� przest�pc�w. Nie tylko tych, kt�rzy pr�bowali kra��, oszukiwa� albo porywa� dzieci, a wi�c, mimo wszystko, ludzi normalnych. W wi�zieniu Aulit siedz� r�wnie� ci, kt�rzy s� nierealni, kt�rzy padli ofiar� z�udzenia, �e nie s� cz�ci� wsp�lnej rzeczywisto�ci i w zwi�zku z tym mog� atakowa� najbardziej namacaln� rzeczywisto�� innych ludzi: ich fizyczne cia�a. Sprawcy okalecze�. Gwa�ciciele. Mordercy. Tacy jak ja. Czuj�, jak moja lewa r�ka dr�y, i staram si� j� opanowa�, �eby nie pokaza�, jak bardzo jestem zraniona. My�la�am, �e Pek Brimmidin ma o mnie lepsze zdanie. Nie istnieje oczywi�cie co� takiego jak cz�ciowa pokuta - albo kto� jest realny, albo nie - ale jaka� cz�� mojego umys�u by�a przekonana, �e Pek Brimmidin pami�ta o dw�ch latach i osiemdziesi�ciu dw�ch dniach moich wysi�k�w w celu odzyskania realno�ci. Tak bardzo si� stara�am. Musi widzie� te uczucia maluj�ce si� na mojej twarzy, gdy� m�wi pospiesznie: - Przykro mi, �e musz� przydziela� ci t� robot�, Pek. Chcia�bym mie� dla ciebie co� lepszego. Jednak Rafkit Sarloe wskaza�o konkretnie na twoj� osob�. - Wybrana przez stolic�; odrobin� podnosi mnie to na duchu. - Do swojej pro�by do��czyli osobn� notk�. Jestem upowa�niony, by poinformowa� ci�, �e za wykonanie zadania otrzymasz specjaln� premi�. Je�li ci si� uda, tw�j d�ug b�dzie uznany za sp�acony, i zostaniesz niezw�ocznie przywr�cona do rzeczywisto�ci. Niezw�ocznie przywr�cona do rzeczywisto�ci. Znowu b�d� pe�noprawn� cz�onkini� �wiata, bez ci�g�ego poczucia winy. B�d� mia�a prawo �y� w realnym �wiecie ca�ej ludzko�ci i chodzi� z dumnie podniesion� g�ow�. A Ano, po wyp�ukaniu z jej cia�a chemikali�w, tak by mog�o ono powr�ci� do �wiata, b�dzie mia�a pogrzeb, a jej s�odki duch do��czy do naszych przodk�w. - Zrobi� to - m�wi� do Peka Brimmidina. A potem dodaj� oficjalnym tonem: - Jestem gotowa s�u�y� naszej wsp�lnej rzeczywisto�ci. - Jeszcze jedna rzecz, zanim wyrazisz zgod�, Pek Bengarin. - Pek Brimmidin ponownie spaceruje po gabinecie. - Podejrzanym jest Ziemianin. Nigdy dot�d nie donosi�am na Ziemianina. Oczywi�cie, w wi�zieniu Aulit trzymani s� ci obcy, kt�rych uznano za nierealnych: Ziemianie, Spadacze, dziwni mali Huhuhubowie. K�opot w tym, �e nawet po trzydziestu latach, od kiedy pierwsze statki dotar�y do �wiata, nadal toczy si� debata, czy obcy w og�le s� realni. Ich cia�a niew�tpliwie istniej�; w ko�cu, s� tutaj. Jednak ich my�lenie jest tak chaotyczne, �e mo�na by uzna� ich wszystkich za niezdolnych do obj�cia rozumem wsp�lnej rzeczywisto�ci spo�ecznej, a wi�c tak nierealnych jak te biedne puste dzieci, kt�re nigdy nie osi�gaj� rozs�dku i musz� by� zniszczone. Zazwyczaj my na �wiecie po prostu zostawiamy obcych w spokoju, poza tym, oczywi�cie, �e z nimi handlujemy. Ziemianie w szczeg�lno�ci oferuj� interesuj�ce towary, takie jak rowery, i prosz� w zamian o rzeczy bezwarto�ciowe, przede wszystkim zupe�nie oczywiste informacje. Jednak czy kt�rykolwiek z obcych posiada dusz�, zdoln� rozpoznawa� i szanowa� wsp�ln� rzeczywisto�� dzielon� z duszami innych? Na uczelniach trwa na ten temat ci�g�a dyskusja. R�wnie� na placach targowych i w sklepach z pelem, gdzie ja si� jej przys�uchuj�. Osobi�cie uwa�am, �e obcy mog� by� rzeczywi�ci. Staram si� nie by� zak�amana. M�wi� do Peka Brimmidina: - Mog� donosi� na Ziemianina. M�j rozm�wca z zadowoleniem kr�ci d�oni�. - �wietnie, �wietnie. Znajdziesz si� w wi�zieniu Aulit na miesi�c ksi�yca Kap przed osadzeniem tam podejrzanego. U�yjesz swojej pierwotnej "legendy". Kiwam g�ow�, chocia� Pek Brimmidin wie, �e nie jest to dla mnie �atwe. Moja pierwotna legenda opiera si� na prawdzie: zabi�am swoj� siostr� Ano Pek Bengarin dwa lata i osiemdziesi�t dwa dni temu i w wyniku uznania za nierealn� zosta�am skazana na wieczn� �mier�, bez mo�liwo�ci wr�cenia kiedykolwiek do moich przodk�w. Jedyna nieprawdziwa cz�� legendy m�wi o tym, �e uciek�am i od tamtego czasu ukrywa�am si� przed policj� Wydzia�u. - Zosta�a� w�a�nie uj�ta - kontynuuje Pek Brimmidin - i skazana na sp�dzenie pierwszej cz�ci swojej �mierci w Aulit. Taka wersja b�dzie figurowa�a w aktach Wydzia�u. Ponownie kiwam g�ow�, nie patrz�c na niego. Pierwsza cz�� mojej �mierci w Aulit, druga, gdy nadejdzie czas, w chemicznej blokadzie, takiej samej, jaka wi�zi Ano. I bez perspektywy odzyskania wolno�ci - ju� nigdy. A gdyby to by�a prawda? Chyba bym zwariowa�a. Wielu ludziom to si� przydarza. - Podejrzany nazywa si� "Carryl Walters". Jest ziemia�skim uzdrowicielem. Zamordowa� dziecko ze �wiata w ramach eksperymentu maj�cego na celu ustalenie, w jaki spos�b funkcjonuj� umys�y realnych ludzi. Zosta� skazany na wieczn� �mier�. Wydzia� uwa�a jednak, �e Carryl Walters wsp�pracowa� z grup� ludzi ze �wiata przy tych eksperymentach. �e gdzie� na �wiecie istnieje grupa ludzi, kt�rzy do tego stopnia utracili kontakt z rzeczywisto�ci�, �e gotowi s� mordowa� dzieci dla dobra nauki. Przez chwil� pok�j chwieje si�, nie wy��czaj�c brzydkich rze�b Peka Brimmidina o przesadnie zaokr�glonych kszta�tach. Potem jednak opanowuj� si�. Jestem donosicielk�, i to dobr�. Dam sobie rad�. Pracuj� na swoje odkupienie i na uwolnienie Ano. Jestem donosicielk�. - Dowiem si�, co to za grupa - m�wi�. - Czym si� zajmuj� i gdzie ich szuka�. Pek Brimmidin u�miecha si� do mnie. - �wietnie. - Jego zaufanie to dawka wsp�lnej rzeczywisto�ci: dwoje ludzi po�wiadczaj�cych swoje wzajemne doznania, bez k�amstw czy przemocy. Potrzebuj� tej dawki. To zapewne ostatnia, jak� otrzymam przez d�u�szy czas. W jaki spos�b daj� sobie rad� ludzie skazani na wieczn� �mier�, karmieni tylko samotnym z�udzeniem? Wi�zienie Aulit musi by� pe�ne szale�c�w. * Droga do Aulit zabiera dwa dni, w czasie kt�rych ostro peda�uj�. Gdzie� po drodze p�ka jaka� �ruba i musz� zaprowadzi� rower do najbli�szej osady. Kobieta prowadz�ca warsztat rowerowy zna si� na rzeczy, ale jest zgorzknia�a, z gatunku tych, kt�rzy patrz� na wsp�ln� rzeczywisto�� g��wnie po to, by wychwytywa� jej brzydsze fragmenty. - Przynajmniej nie jest to ziemia�ski rower. - Przynajmniej - m�wi�, ale widz�, �e ona nie jest zdolna wyczu� sarkazmu. - Zdradliwi bezduszni kryminali�ci, opanowuj�cy nas krok po kroku. Nigdy nie powinni�my byli ich tu wpu�ci�. A rz�d ma niby ochrania� nas przed zbrodniami nierealnych, cha, c� za dowcip. Twoja �ruba jest niestandardowej wielko�ci. - Doprawdy? - m�wi�. - Tak. B�dziesz musia�a dop�aci�. Kiwam g�ow�. Za otwartymi tylnymi drzwiami warsztatu dwie ma�e dziewczynki bawi� si� w k�pie zaro�li ksi�ycowych. - Powinni�my zabi� wszystkich obcych - m�wi kobieta naprawiaj�ca m�j rower. - To �aden wstyd zniszczy� ich, zanim oni doprowadz� nas do upadku. - Yyhhhmmmnnn - m�wi�. Donosiciele nie powinni wyr�nia� si� w debatach politycznych. Ponad g�owami dwojga dziewczynek krzew ksi�ycowy ugina si� wdzi�cznie na wietrze. Jedna z dziewczynek ma d�ugie br�zowe futro na karku, bardzo �adne. Druga nie mo�e pochwali� si� czym� takim. - Prosz�, ta �ruba b�dzie trzyma� jak nale�y. Sk�d pochodzisz? - Z Rafkit Sarloe. - Donosiciele nigdy nie zdradzaj� nazw swoich wiosek. Kobieta z przesad� wzrusza ramionami. - Nigdy nie mia�abym ochoty na odwiedzenie stolicy. Zbyt wielu obcych. Niszcz� nasz udzia� we wsp�lnej rzeczywisto�ci bez jednej chwili zastanowienia! Trzy i osiem, poprosz�. Chc� powiedzie�: nikt inny poza tob� sam� nie jest w stanie zniszczy� twojego udzia�u we wsp�lnej rzeczywisto�ci, ale milcz�. Nic nie m�wi�c, podaj� jej pieni�dze. Kobieta z b�yskiem w oku spogl�da na mnie, na ca�y �wiat. - Nie wierzysz w to, co m�wi� o Ziemianach. Ale ja swoje wiem! Odje�d�am pomi�dzy polami kwiat�w. Na niebie tylko Kap jest widoczny, wschodz�cy na horyzoncie naprzeciwko s�o�ca. Kap �wieci czystym, g�adkim bia�ym �wiat�em, niczym sk�ra Ano. Ziemianie, jak si� powiada, maj� tylko jeden ksi�yc. Wsp�lna rzeczywisto�� w ich �wiecie jest, by� mo�e, ubo�sza ni� w naszym: mniej zaokr�glona, bardziej sk�pa, ch�odniejsza. Czy oni s� kiedykolwiek zazdro�ni? * Wi�zienie Aulit le�y na p�askiej r�wninie rozci�gaj�cej si� w g��b l�du od Po�udniowego Wybrze�a. Wiem, �e inne wyspy na �wiecie maj� swoje w�asne wi�zienia, podobnie jak oddzielne rz�dy, lecz tylko w Aulit, obok naszych w�asnych przest�pc�w, trzymani s� nierzeczywi�ci obcy. Jest to mo�liwe dzi�ki specjalnemu porozumieniu zawartemu przez rz�dy �wiata. Rz�dy obcych protestuj�, ale oczywi�cie nic im to nie daje. Nierealny jest nierealnym, i jest osobnikiem zbyt niebezpiecznym i cierpi�cym, by m�g� hasa� po wolno�ci. Poza tym obce rz�dy znajduj� si� daleko na innych gwiazdach. Wi�zienie jest ogromne i brzydkie, kwadratowy monolit z matowego czerwonego kamienia, bez jakichkolwiek zaokr�gle�. Urz�dnik Wydzia�u wychodzi mi na spotkanie i przekazuje dw�m stra�nikom wi�ziennym. Wchodzimy przez bram� z wielkim ryglem, m�j rower przykuty do rower�w stra�nik�w, a ja przykuta do roweru. Prowadz� mnie przez rozleg�y zakurzony plac ku kamiennej �cianie. Stra�nicy oczywi�cie nie odzywaj� si� do mnie; jestem nierealna. Moja cela jest kwadratowa, o boku r�wnym mojej podwojonej d�ugo�ci. Mam tu ��ko, nocnik, st� i jedno krzes�o. W drzwiach nie ma okna, i wszystkie pozosta�e drzwi w rz�dzie celi s� zamkni�te. - Kiedy wszyscy wi�niowie zostan� dopuszczeni do siebie? - pytam, ale oczywi�cie stra�nik mi nie odpowiada. Jestem nierealna. Siedz� na krze�le i czekam. Bez zegarka trudno jest oceni� up�yw czasu, ale s�dz�, �e kilka godzin min�o bez najmniejszego zdarzenia. Potem d�wi�czy gong i drzwi mojej celi przesuwaj� si� na szynach, znikaj�c w suficie. Liny i kr��ki, kontrolowane gdzie� z g�ry, niedost�pne z wn�trza celi. Korytarz wype�nia si� nierzeczywistymi lud�mi. M�czy�ni i kobiety, niekt�rzy z po��k�ym futrem na karku i zapadni�tymi oczami, zgi�ci pod ci�arem lat. Inni m�odzi, krocz�cy naprz�d z ow� niebezpieczn� mieszanin� gniewu i rozpaczy. No i obcy. Widzia�am ju� wcze�niej obcych, ale nigdy tak wielu w jednym miejscu. Spadacze, mniej wi�cej naszego wzrostu, ale bardzo ciemnej karnacji, jak gdyby spaleni przez ich odleg�� gwiazd�. Futro na karku nosz� bardzo d�ugie i farbuj� je na dziwne jaskrawe kolory, chocia� nie w wi�zieniu. Ziemianie, kt�rzy maj� karki pozbawione futra, lecz w zamian nosz� futro na g�owie, przycinane czasem w wymy�lne fryzury - ca�kiem �adne. Ziemianie sprawiaj� do�� gro�ne wra�enie z uwagi na sw�j wzrost. Poruszaj� si� powoli. Ano, kt�ra sp�dzi�a rok na uniwersytecie, zanim j� zabi�am, powiedzia�a mi kiedy�, �e Ziemianie czuj� si� l�ejsi w swoim �wiecie ni� my w naszym. Nie rozumiem tego, ale Ano by�a bardzo inteligentna, wi�c zapewne to prawda. Wyja�ni�a r�wnie�, �e Spadacze, Ziemianie i ludzie ze �wiata maj� wsp�lnych przodk�w odleg�ej przesz�o�ci, ale w to ju� trudniej uwierzy�. By� mo�e Ano si� myli�a. Nikt jednak nie s�dzi, �e Huhuhubowie mog� by� z nami spokrewnieni. Male�cy, drepcz�cy szybko, brzydcy, niebezpieczni, poruszaj� si� na czworaka. Cali pokryci s� brodawkami. Nieprzyjemnie pachn�. Dobrze, �e widzia�am tylko kilku z nich, st�oczonych blisko siebie, na korytarzu w Aulit. Wszyscy przesuwamy si� w stron� du�ej sali wype�nionej prostymi krzes�ami i sto�ami, wyposa�onej r�wnie� w stoj�ce w rogu koryto dla Huhuhub�w. Jedzenie jest ju� na sto�ach. P�atki, suchary, owoc elindel - bardzo proste, lecz po�ywne. Tym, co zaskakuje mnie najbardziej, jest nieobecno�� stra�nik�w. Najwyra�niej wi�niowie mog� robi�, co tylko chc�, z jedzeniem, pomieszczeniem, sob� nawzajem, bez przeszk�d. C�, dlaczeg� by nie? Nie jeste�my realni. Potrzebuj� ochrony, i to szybko. Wybieram grup� dw�ch kobiet i trzech m�czyzn. Siedz� przy stole plecami do �ciany, a inni nie zbli�aj� si� do nich poza pewn� granic�. Ze sposobu, w jaki si� usadowili, wnioskuj�, �e najstarsza kobieta jest przyw�dczyni�. Staj� naprzeciw niej i patrz� jej prosto w oczy. D�uga blizna ci�gnie si� przez jej lewy policzek i znika pomi�dzy zmierzwionymi w�osami na karku. - Jestem Uli Pek Bengarin - m�wi�, g�osem r�wnym, ale na tyle cichym, by nie us�ysza� mnie nikt spoza grupy. - Jestem w Aulit za zamordowanie siostry. Mog� by� dla was przydatna. Kobieta nie odpowiada, a jej p�askie ciemne oczy nie poruszaj� si�, ale widz�, �e mnie s�ucha. Pozostali wi�niowie przygl�daj� si� ukradkiem. - Znam informatora po�r�d stra�nik�w. On wie, �e ja wiem. Przemyca dla mnie rzeczy do Aulit w zamian za to, �e nie wyjawiam jego imienia. Jej oczy wci�� si� nie poruszaj�. Ale widz�, �e mi wierzy; gniew bij�cy z moich s��w przekona� j�. Stra�nik, kt�ry ju� raz utraci� realno�� donosz�c - gwa�c�c wsp�ln� rzeczywisto�� - mo�e �atwo si�gn�� po mniej szkodliwe korzy�ci materialne. Gdy rzeczywisto�� zostanie rozerwana, rozdarcia powi�kszaj� si�. Z tego samego powodu kobieta wierzy mi, �e mog�abym z�ama� moj� rzekom� umow� ze stra�nikiem. - Jakiego rodzaju rzeczy? - pyta beztrosko. Jej g�os jest chrapliwy i gruby, przywodzi na my�l ow�osiony korze� jakiej� ro�liny. - Listy. S�odycze. Pel. - Substancje osza�amiaj�ce s� zakazane w wi�zieniu; pot�guj� poczucie zbli�enia mi�dzy lud�mi, do kt�rego nierealni nie maj� prawa. - Bro�? - By� mo�e - m�wi�. - A dlaczego nie mia�abym wydoby� z ciebie imienia tego stra�nika si�� i sama zawrze� z nim umow�? - Nie zrobi�by tego. To m�j kuzyn. - To najdelikatniejsza cz�� legendy wymy�lonej dla mnie przez Wydzia�; moja ewentualna protektorka musi uwierzy� w osob�, kt�ra zachowa�a do�� poczucia realno�ci, by honorowa� wi�zy rodzinne, lecz jednocze�nie gwa�ci wi�ksz� wsp�ln� rzeczywisto��. Powiedzia�am Pekowi Brimmidinowi, �e w�tpi�, by taki stan umys�u m�g� by� bardzo stabilny, a zatem do�wiadczony wi�zie� mo�e w to nie uwierzy�. Lecz to Pek Brimmidin mia� racj�, a ja si� myli�am. Kobieta kiwa g�ow�. - W porz�dku. Siadaj. Nie pyta, co chc� w zamian za us�ugi mojego domniemanego kuzyna. Dobrze wie. Siadam obok niej i teraz w wi�zieniu Aulit nikt mi ju� fizycznie nie zagra�a. W nast�pnej kolejno�ci musz� jako� zaprzyja�ni� si� z moim Ziemianinem. * Okazuje si� to trudniejsze, ni� si� spodziewa�am. Ziemianie trzymaj� si� razem, tak samo jak my. S� r�wnie brutalni wobec swoich pobratymc�w jak wszystkie inne szalone pot�pione dusze w Aulit; maj� tu miejsce wszelkie koszmary, o jakich dzieci szepcz� sobie na ucho, �eby si� wystraszy�. W ci�gu dziesi�ciu dni jestem �wiadkiem, jak dw�ch m�czyzn ze �wiata obezw�adnia i gwa�ci kobiet�. Nikt si� nie wtr�ca. Widz�, jak gang Ziemian dotkliwie bije Spadacza. Widz�, jak kobieta ze �wiata uderza no�em inn� kobiet�, kt�ra wykrwawia si� na �mier� na kamiennej posadzce. To jedyny raz, kiedy pojawiaj� si� stra�nicy, silnie uzbrojeni. Jest z nimi ksi�dz. Wtacza trumn� z chemikaliami i natychmiast zanurza w nim cia�o, tak by nie zgni�o i nie unikn�o w ten spos�b wyroku wiecznej �mierci. W nocy, samotna w mojej celi, �ni�, �e Frablit Pek Brimmidin pojawia si� i uniewa�nia moj� warunkow� realno��. Zak�uty no�em, pot�piony trup staje si� moj� siostr� Ano; jej zab�jczyni staje si� mn�. Budz� si� nagle, j�cz�c i �kaj�c. S� to �zy nie �alu, lecz przera�enia. Moje �ycie, i �ycie Ano, jest w r�kach kryminalisty z innej planety, kt�rej nawet jeszcze nie spotka�am. Wiem jednak, o kogo chodzi. Zbli�am si� ukradkiem do grup Ziemian, s�uchaj�c. Nie rozumiem, oczywi�cie, ich j�zyka, ale Pek Brimmidin nauczy� mnie wychwytywa� brzmienie nazwiska "Carryl Walters" w kilku z ich dialekt�w. Carryl Walters jest starym Ziemianinem, z siwym futrem na g�owie przyci�tym w nudne proste linie, pomarszczon� pobr�zowia�� sk�r� i zapadni�tymi oczami. Jednak jego dziesi�� palc�w - jak udaje im si� nie popl�ta� tych nadliczbowych? - jest d�ugich i zr�cznych. Wystarcza mi jeden dzie�, by zda� sobie spraw�, �e pobratymcy Carryla Waltersa zostawiaj� go w spokoju, otaczaj�c go tym samym pozbawionym brutalno�ci szacunkiem, jaki jest udzia�em mojej protektorki. D�u�ej trwa ustalenie, dlaczego tak si� dzieje. Carryl Walters nie jest niebezpieczny, nie jest ani protektorem, ani wykonawc� wyrok�w. Nie s�dz�, by dzieli� ze stra�nikami jak�kolwiek prywatn� realno��. Nie pojmuj�, o co chodzi do dnia, kiedy kobieta ze �wiata zostaje zak�uta no�em. Ma to miejsce na dziedzi�cu, pewnego ch�odnego dnia, kiedy chciwie wpatruj� si� w jedyny widoczny skrawek jasnego nieba nad g�ow�. Uderzona no�em kobieta wrzeszczy. Morderczyni wyci�ga n� z jej brzucha i krew tryska na zewn�trz. W przeci�gu kilku sekund tworzy si� wielka krwawa ka�u�a. Kobieta zgina si� w p�. Wszyscy odwracaj� wzrok opr�cz mnie. A Carryl Walters podbiega swoim starczym krokiem i kl�ka nad cia�em, bezu�ytecznie pr�buj�c ocali� �ycie kobiety, kt�ra i tak jest ju� martwa. Oczywi�cie. Jest uzdrowicielem. Ziemianie nie niepokoj� go, poniewa� wiedz�, �e nast�pnym razem to kt�ry� z nich mo�e go potrzebowa�. Czuj� si� g�upio, �e nie zda�am sobie z tego sprawy wcze�niej. Podobno jestem dobr� donosicielk�. K�opot, oczywi�cie, polega na tym, �e nikt nie zaatakuje mnie, kiedy chroni mnie Afa Pek Fakar, za� prowokowanie samej Pek Fakar jest zbyt niebezpieczne. Widz� tylko jedno wyj�cie. Odczekuj� kilka dni. Siadam na dziedzi�cu pod wi�ziennym murem i oddycham p�ytko. Po paru minutach podnosz� si�. Ogarniaj� mnie zawroty g�owy; �eby zwi�kszy� efekt wstrzymuj� jeszcze oddech. Potem z ca�ej si�y wal� w �cian� z surowych kamieni i osuwam si� wzd�u� niej na ziemi�. B�l przeszywa mi rami� i czo�o. Jeden z ludzi Pek Fakar wykrzykuje co�. Pek Fakar jest przy mnie po chwili. S�ysz� j� - s�ysz� ich wszystkich - przez zas�on� zawrot�w g�owy i b�lu. - ...w�a�nie z ca�ej si�y r�bn�a w �cian�, widzia�em... - ...m�wi�a mi, �e ma te ataki nudno�ci... - ...rana g�owy... Gwa�townie chwytam powietrze, czuj�c nagle prawdziwe nudno�ci. - Uzdrowiciel. Ziemianin... - szepcz�. - Ziemianin? - G�os Pek Fakar twardnieje, staje si� podejrzliwy. Wypowiadam jednak kolejne s�owa. - ...choroba... pewien Ziemianin powiedzia�, �e... od dzieci�stwa... bez pomocy mog�... - Wymioty, nieoczekiwane, lecz pomocne, tryskaj� na jej buty. - Sprowad�cie Ziemianina - nakazuje komu� Pek Fakar. - I znajd�cie jak�� szmat�! Potem Carryl Walters nachyla si� nade mn�. Chwytam go za r�k�, pr�buj� si� u�miechn��, i trac� przytomno��. * Kiedy j� odzyskuj�, le�� wewn�trz budynku, na pod�odze w sali jadalnej, a Ziemianin siedzi ze skrzy�owanymi nogami obok mnie. Kilku ludzi ze �wiata kr�ci si� przy przeciwleg�ej �cianie z niezadowolon� min�. Carryl Walters m�wi: - Ile widzisz palc�w? - Cztery. Czy nie macie zwykle pi�ciu? Odgina pi�ty palec i m�wi: - Wszystko z tob� w porz�dku. - To nieprawda - m�wi�. Ziemianin m�wi jak dziecko, i do tego pos�uguje si� dziwnym akcentem, ale mo�na go zrozumie�. - Jestem chora. Powiedzia� mi to kiedy� inny uzdrowiciel z Ziemi. - Kto? - Nazywa�a si� Anna Pek Rakov. - Co to za choroba? - Nie pami�tam. Co� z g�ow�. Mam ataki. - Jakie ataki? Upadasz, walisz si� na ziemi�? - Nie. Tak. R�nie. Czasem przybiera to inne formy. - Patrz� mu prosto w oczy. Dziwne oczy, mniejsze od moich, i nieprawdopodobnie niebieskie. - Pek Rakov powiedzia�a mi, �e mog� umrze� w czasie kt�rego� z atak�w, je�li nikt mi nie pomo�e. Nie reaguje na to k�amstwo. A mo�e reaguje, ale ja nie wiem, jak odczyta� jego reakcj�. Nigdy dot�d nie donosi�am na Ziemianina. W zamian m�wi co� wyj�tkowo obscenicznego, nawet jak na warunki wi�zienia Aulit: - Dlaczego jeste� nierealna? Co zrobi�a�? Odwracam wzrok. - Zamordowa�am moj� siostr�. - Je�li zacznie pyta� o szczeg�y, rozp�acz� si�. Tak bardzo boli mnie g�owa. M�wi: - Przykro mi. Czy jest mu przykro, �e zapyta�, czy �e ja zabi�am Ano? Pek Rakov by�a inna; lepiej wychowana. M�wi�: - Tamta ziemia�ska uzdrowicielka powiedzia�a mi, �e musi mnie pilnowa� kto�, kto wie, co zrobi�, je�li dostan� nast�pnego ataku. Czy ty wiesz, co zrobi�, Pek Walters? - Tak. - Czy b�dziesz mnie obserwowa�? - Tak. - W gruncie rzeczy obserwuje mnie teraz. Dotykam swojej g�owy; tam, gdzie si� uderzy�am, mam zawi�zan� chustk�. B�l g�owy przybiera na sile. Palce mam ca�e we krwi. M�wi�: - W zamian za co? - Co dajesz Pek Fakar w zamian za ochron�? Jest sprytniejszy ni� my�la�am. - Nic, czym mog�abym podzieli� si� r�wnie� tob�. - A zatem ja b�d� ci� obserwowa�, a ty udzielisz mi informacji na temat �wiata. Kiwam g�ow�; tego w�a�nie najcz�ciej ��daj� Ziemianie. Za� kiedy udziela si� informacji, mo�na je r�wnie� uzyska�. - Wyja�ni� twoj� obecno�� Pek Fakar - m�wi�, a chwil� p�niej b�l w g�owie eksploduje bez ostrze�enia i wszystko w jadalni rozmazuje si� i zlewa w jedno. * Pek Fakar nie jest zadowolona. Da�am jej jednak w�a�nie pistolet, przemycony do wi�zienia przez mojego "kuzyna". Zostawiam wiadomo�ci dla w�adz wi�ziennych w celi, pod ��kiem. Kiedy wi�niowie wychodz� na spacer - a dzieje si� to codziennie, bez wzgl�du na pogod� - w miejsce wiadomo�ci pojawia si� to, o co prosi�am. Pek Fakar za�yczy�a sobie "broni"; �adna z nas nie oczekiwa�a ziemia�skiego pistoletu. Jest jedyn� osob� w wi�zieniu, kt�ra posiada co� takiego. To dla mnie dobitne przypomnienie, �e nikogo nie obchodzi�oby, gdyby�my my, nierealni, pozabijali si� tutaj wszyscy nawzajem. Nie ma �adnej innej potencjalnej ofiary; wszyscy, kt�rych spotykamy, znajduj� si� w stanie wiecznej �mierci. - Bez Peka Waltersa mog�abym mie� nast�pny atak i umrze� - m�wi� skrzywionej Pek Fakar. - On zna specjaln� ziemia�sk� metod� rozlu�niania m�zgu, dzi�ki kt�rej unikn� ataku. - M�g�by nauczy� tej specjalnej metody mnie. - Jak dot�d �aden cz�owiek ze �wiata nie zdo�a� jej opanowa�. Ich m�zgi s� inne od naszych. Rzuca mi gro�ne spojrzenie. Ale nikt, nawet ci straceni dla rzeczywisto�ci, nie mo�e zaprzeczy�, �e m�zgi obcych s� dziwne. Za� moje obra�enia s� bez w�tpienia realne: skrwawiony banda� na g�owie, lewe oko schowane pod opuchlizn�, zdarta do krwi sk�ra na ca�ej d�ugo�ci lewego policzka, posiniaczone rami�. Pek Fakar g�adzi ziemia�ski pistolet, niczym nie przyci�gaj�cy wzroku cylinder z matowego metalu. - W porz�dku. Mo�esz trzyma� Ziemianina przy sobie - je�li on si� na to zgodzi. Po co mia�by to robi�? U�miecham si� do niej powoli. Pek Fakar nigdy nie okazuje reakcji na pochlebstwo; by�oby to oznak� s�abo�ci. Rozumie jednak. Postraszy�am Ziemianina, �e b�dzie mia� z ni� do czynienia, i teraz ca�e wi�zienie wie, �e jej w�adza rozci�ga si� r�wnie� na obcych, nie tylko na naszych w�asnych ludzi. Dalej patrzy na mnie gro�nie, ale nie jest niezadowolona. Pistolet w jej d�oni l�ni. I tak rozpoczynaj� si� moje dyskusje z Ziemianinem. * Prowadzenie rozm�w z Carrylem Waltersem jest k�opotliwe i frustruj�ce. Siedzi obok mnie w sali jadalnej albo na dziedzi�cu i publicznie drapie si� po g�owie. Kiedy jest w dobrym nastroju, wydaje okropnie przenikliwe �wiszcz�ce d�wi�ki przez z�by. Porusza tematy, kt�re nie powinny wychodzi� poza kr�g rodziny: stan jego sk�ry (pe�nej dziwnych br�zowych wzg�rk�w) i p�uc (zapchanych jakim� p�ynem, jak si� wydaje). Nie wie, �e nale�y rozpoczyna� rozmow� od rytualnych uwag na temat kwiat�w. Przypomina to rozmow� z dzieckiem, ale dzieckiem, kt�re nagle zacz�o dyskutowa� o projektowaniu rower�w albo prawie uczelnianym. - Wy my�licie, �e pojedynczy cz�owiek znaczy niewiele, grupa znaczy wszystko - m�wi. Siedzimy na dziedzi�cu, pod kamiennym murem, odrobin� z dala od innych wi�ni�w. Niekt�rzy przygl�daj� si� nam ukradkiem, inni otwarcie. Jestem w�ciek�a. Cz�sto jestem w�ciek�a przy Peku Waltersie. Nie idzie to tak, jak sobie zaplanowa�am. - Jak mo�esz tak m�wi�? Pojedynczy cz�owiek jest bardzo wa�ny na �wiecie! Troszczymy si� o innych tak, �e �aden cz�owiek nie jest wy��czony z naszej wsp�lnej rzeczywisto�ci, chyba �e za spraw� swoich w�asnych dzia�a�! - No w�a�nie - m�wi Pek Walters. Nauczy� si� tego zwrotu ode mnie. - Troszczycie si� o innych tak, by nikt nie by� sam. Samotno�� jest z�a. Samotne dzia�anie jest z�e. Tylko wsp�lnota jest realna. - Oczywi�cie - m�wi�. Czy mimo wszystko mo�e by� g�upcem? - Rzeczywisto�� jest zawsze wsp�lna. Czy gwiazda naprawd� znajduje si� na niebie, je�li tylko jedno oko postrzega jej �wiat�o? U�miecha si� i m�wi co� w swoim w�asnym j�zyku, co w moich uszach brzmi zupe�nie bezsensownie. Powtarza to w normalnych s�owach. - Kiedy drzewo upada w lesie, czy istnieje d�wi�k, skoro nikt tego nie s�yszy? - Ale... czy chcesz powiedzie�, �e na twojej gwie�dzie ludzie wierz�, �e s�... - Co? Nie mog� znale�� s��w. Odpowiada: - Ludzie wierz�, �e s� zawsze realni, samotni czy wesp� z innymi. Realni nawet wtedy, gdy inni ludzie uwa�aj� ich za martwych. Realni nawet wtedy, gdy zrobi� co� bardzo z�ego. Nawet kiedy pope�ni� morderstwo. - Ale oni nie s� realni! Jak�e mogliby by�? Pogwa�cili wsp�ln� rzeczywisto��! Je�li nie uznaj� ciebie, realno�ci twojej duszy, je�li wy�l� ci� do twoich przodk�w wbrew tobie, jest to dowodem, �e nie rozumiem rzeczywisto�ci, a zatem nie postrzegam jej! Tylko kto� nierealny m�g�by to zrobi�! - Dziecko nie postrzega wsp�lnej rzeczywisto�ci. Czy jest nierealne? - Oczywi�cie. Do czasu, kiedy nie osi�gn� rozs�dku, dzieci s� nierealne. - A zatem je�li zabij� dziecko, jest to w porz�dku, poniewa� nie zabijam realnej osoby? - Oczywi�cie, �e nie jest to w porz�dku! Kiedy kto� zabija dziecko, odbiera mu szans� stania si� realnym, zanim jeszcze mog�o powr�ci� do swoich przodk�w! Jak r�wnie� szanse wszystkim dzieciom, kt�re mog�y sta� si� jego potomkami. Nikt na �wiecie nie zabi�by dziecka, nawet te martwe dusze z Aulit! Czy chcesz powiedzie�, �e na Ziemi ludzie zabijaj� dzieci? Spogl�da na co�, czego nie widz�. - Tak. Oto nadesz�a moja szansa, chocia� nie w tej formie, jaka by mi odpowiada�a. Mam jednak zadanie do wykonania. M�wi�: - S�ysza�am, �e Ziemianie zabijaj� ludzi na potrzeby nauki. Nawet dzieci. By dowiedzie� si� rzeczy, jakie Anna Pek Rakov wiedzia�a na temat mojego m�zgu. Czy to prawda? - Tak i nie. - C� to za odpowied�? Czy dzieci s� wykorzystywane w eksperymentach naukowych? - Tak. - Jakiego rodzaju eksperymentach? - Powinna� raczej zapyta�, jakiego rodzaju dzieci. Umieraj�ce dzieci. Dzieci jeszcze nie narodzone. Dzieci urodzone... z wad�. Bez m�zgu albo z wadliwym m�zgiem. Zmagam si� z tym wszystkim. Umieraj�ce dzieci... musi mie� na my�li nie dzieci naprawd� martwe, ale te, kt�re s� w trakcie powracania do swoich przodk�w. C�, to nie by�oby takie z�e, pod warunkiem, �e cia�o mo�e potem roz�o�y� si� w spokoju i uwolni� dusz�. Dzieci bez m�zgu albo z niew�a�ciwie funkcjonuj�cym m�zgiem... r�wnie� nie takie z�e. Takie biedne nierealne istoty i tak zosta�yby zniszczone. Ale dzieci jeszcze nie narodzone... w �onie matki czy ju� poza nim? Odpycham to od siebie, zamierzaj�c przemy�le� ca�� kwesti� innym razem. Chodzi mi o co innego. - I nigdy nie wykorzystujecie �ywych, realnych dzieci do eksperyment�w? Rzuca mi spojrzenie, kt�rego nie potrafi� rozszyfrowa�. Cz�sto nie potrafimy zrozumie� wyrazu twarzy Ziemian. - Tak. Wykorzystujemy. W niekt�rych eksperymentach. Takich, kt�re nie sprawiaj� b�lu. - Na przyk�ad? - pytam. Patrzymy teraz sobie prosto w oczy. Nagle zaczynam zastanawia� si�, czy ten stary Ziemianin podejrzewa, �e jestem donosicielk� poszukuj�c� informacji, i czy to dlatego zaakceptowa� moj� kulaw� histori� o chorobie i atakach. To niekoniecznie musia�oby by� takie z�e. Istniej� sposoby na dokonywanie transakcji z nierealnymi, od momentu gdy wszyscy zainteresowani przyznaj�, �e tym, co si� odbywa, jest w�a�nie handel. Ale nie jestem pewna, czy Pek Walters o tym wie. Ziemianin m�wi: - Eksperymenty maj�ce na celu zbadanie pracy m�zgu. Na przyk�ad tego, jak dzia�a pami��. W tym tak�e pami�� wsp�lna. - Pami��? Pami�� nie dzia�a. Ona po prostu jest. - Nie. Pami�� dzia�a. Na bazie buduj�cych pami�� pro-tein. - U�ywa ziemia�skiego s�owa, potem wyja�nia: - Male�kie odrobiny po�ywienia - co nie ma sensu. Co ma wsp�lnego jedzenie z pami�ci�? Wspomnie� si� nie je ani nie uzyskuje z nich jedzenia. Ale posun�am si� ju� kawa�ek do przodu i wykorzystuj� s�owa Ziemianina, �eby posun�� si� jeszcze dalej. - Czy pami�� u ludzi ze �wiata dzia�a na bazie tych samych "pro-tein" co u ludzi z Ziemi? - Tak i nie. Niekt�re s� identyczne lub prawie identyczne. Ale s� te� r�ne. - Przygl�da mi si� bardzo uwa�nie. - Sk�d wiesz, �e pami�� dzia�a tak samo albo inaczej u ludzi ze �wiata? Czy Ziemianie prowadzili eksperymenty na �wiecie? - Tak. - Na dzieciach ze �wiata? - Tak. Obserwuj� grup� Huhuhub�w po przeciwnej stronie dziedzi�ca. Mali dziwnie pachn�cy obcy st�oczyli si� ciasno w czym� w rodzaju rytua�u czy gry. - A czy ty, osobi�cie, uczestniczy�e� w tych eksperymentach z udzia�em dzieci, Pek Walters? Nie odpowiada mi. U�miecha si�, i gdybym nie mia�a innego zdania, mog�abym przysi�c, �e jest to u�miech smutny. M�wi: - Pek Bengarin, dlaczego zabi�a� swoj� siostr�? Jest to pytanie tak nieoczekiwane - teraz, tak blisko dotarcia do czego� wa�nego - �e wyprowadza mnie z r�wnowagi. Nawet Pek Fakar nigdy mnie o to nie zapyta�a. A on m�wi: - Wiem, nie powinienem pyta�. �le post�pi�em. Ale ja m�wi� tobie du�o, i odpowied� jest istotna... - Ale to pytanie jest obsceniczne. Nie powiniene� pyta�. Ludzie ze �wiata nie s� wobec siebie tak okrutni. - Nawet ludzie skazani na Aulit? - pyta, i chocia� nie znam s��w, jakich u�ywa, widz�, �e tak, on wie, �e jestem donosicielk�. I �e pr�bowa�am wydoby� od niego informacje. W porz�dku, tym lepiej. Potrzebuj� jednak czasu, by skierowa� moje dociekania w inn� stron�. Dla zyskania na czasie powtarzam moje poprzednie stwierdzenie. - Ludzie ze �wiata nie s� tak okrutni. - A zatem ty... Powietrze nagle skwierczy i roznosi si� zapach spalenizny. Ludzie wrzeszcz�. Podnosz� wzrok. Aka Pek Fakar stoi po�rodku dziedzi�ca z ziemia�skim pistoletem i strzela do Huhuhub�w. Jeden po drugim padaj�, gdy promie� �wiat�a trafia ich, wybijaj�c w cia�ach skwiercz�ce dziury. Obcy przechodz� do drugiego etapu swojej wiecznej �mierci. Wstaj� i szarpi� Peka Waltersa za rami�. - Chod�my. Musimy oczy�ci� niezw�ocznie teren albo stra�nicy wypuszcz� gaz truj�cy. - Dlaczego? - �eby obj�� cia�a blokad� chemiczn�, oczywi�cie! - Czy ten obcy s�dzi, �e w�adze wi�zienia pozwoli�yby nierealnym zgni� cho�by odrobin�? My�la�am po kilku naszych rozmowach, �e Pek Walters rozumie troch� wi�cej. Podnosi si� powoli, z wahaniem. Pek Fakar, ze �miechem na ustach, podchodzi do drzwi, wci�� z pistoletem w d�oni. Pek Walters pyta: - Ludzie ze �wiata nie s� okrutni? Za nami cia�a Huhuhub�w le�� rozci�gni�te jedno na drugim, dymi�c. * Nast�pnym razem, kiedy wyganiaj� nas z cel do jadalni, a potem na dziedziniec, zw�ok Huhuhub�w oczywi�cie ju� nie ma. Pek Walters zacz�� uskar�a� si� na kaszel. Chodzi wolniej i pewnego razu, w drodze do naszego ulubionego miejsca pod przeciwleg�� �cian�, musi oprze� si� o moje rami�, �eby nie upa��. - Jeste� chory, Pek? - Tak. - Ale jeste� przecie� uzdrowicielem. Spraw, �eby kaszel znikn��. U�miecha si� i z ulg� siada pod �cian�. - Lekarzu, ulecz si� sam. - Co takiego? - Nic. A wi�c jeste� donosicielk�, Pek Bengarin, i masz nadziej�, �e powiem ci co� na temat do�wiadcze� prowadzonych na �wiecie na dzieciach. Bior� g��boki oddech. Pek Fakar przechodzi obok, nios�c sw�j pistolet. Dwaj ludzie nie opuszczaj� jej teraz na krok, na wypadek gdyby inny wi�zie� chcia� odebra� bro�. Nie wierz�, by ktokolwiek spr�bowa�, ale by� mo�e si� myl�. Nie mo�na przewidzie�, co zrobi� nierealni. Pek Walters odprowadza Pek Fakar wzrokiem i na jego twarzy nie ma ju� u�miechu. Wczoraj Pek Fakar zatrzeli�a kolejn� osob�, tym razem nawet nie obcego. Pod moim ��kiem znajduje si� wiadomo�� z pro�b� o kolejne pistolety. M�wi�: - To ty twierdzisz, �e jestem donosicielk�. Ja tego nie powiedzia�am. - Oczywi�cie - m�wi Pek Walters. Dostaje napadu kaszlu, ze znu�eniem zamyka oczy. - Nie mam anty-bio-tyk�w. Kolejne ziemia�skie s�owo. Powtarzam je starannie. - Anty-bio-tyki? - Uzdrawiaj�ce pro-teiny. Znowu to s�owo oznaczaj�ce male�kie fragmenty po�ywienia. Wykorzystuj� je. - Opowiedz mi o pro-teinach w eksperymentach naukowych. - Opowiem ci wszystko o eksperymentach. Ale tylko je�li odpowiesz najpierw na moje pytania. Zapyta o moj� siostr�. Wiedziony wy��cznie brakiem og�ady i okrucie�stwem. Czuj�, jak twarz mi kamienieje. M�wi: - Powiedz mi, dlaczego kradzie� dzieci nie jest tak z�a, by zawsze poci�ga�a za sob� odebranie sprawcy prawa do realno�ci. Mrugam oczami. Czy to nie oczywiste? - Kradzie� dziecka nie nara�a na szwank jego realno�ci. Wyrasta ono tylko gdzie indziej, z jakimi� innymi lud�mi. Ale przecie� wszyscy ludzie ze �wiata dziel� t� sam� rzeczywisto��, a po przej�ciu dziecko i tak do��czy do swoich przodk�w. Kradzie� dzieci to oczywi�cie z�� rzecz, ale nie jest to powa�na zbrodnia. - A robienie fa�szywych pieni�dzy? - To samo. Fa�szywe, autentyczne - pieni�dze nadal s� dzielone przez wszystkich. Kaszle znowu, tym razem bardziej gwa�townie. Czekam. W ko�cu m�wi: - A wi�c kiedy ukradn� tw�j rower, nie pogwa�c� zanadto wsp�lnej rzeczywisto�ci, poniewa� rower i tak b�dzie znajdowa� si� pomi�dzy lud�mi ze �wiata. - Oczywi�cie. - Ale kiedy ukradn� tw�j rower, w niewielkim stopniu dokonuj� jednak gwa�tu na twojej rzeczywisto�ci? - Tak. - A po chwili dodaj�: - Poniewa� rower nale�y przecie� w ko�cu do mnie. Ty... zmieniasz w pewnym stopniu moj� rzeczywisto�� nie konsultuj�c swojej decyzji ze mn�. - Spogl�dam na niego; czy to mo�liwe, �eby to wszystko nie by�o oczywiste dla tak inteligentnego cz�owieka? M�wi: - Jeste� zbyt ufna, by by� donosicielk�, Pek Bengarin. Czuj�, jak narasta we mnie oburzenie. Jestem bardzo dobr� donosicielk�. Czy nie przywi�za�am do siebie tego Ziemianina, dziel�c z nim prywatn� rzeczywisto�� w celu zainicjowania wymiany informacji? Mam zamiar za��da� swojej cz�ci transakcji, kiedy on m�wi nagle: - A wi�c dlaczego zabi�a� swoj� siostr�? Dwaj ludzie Pek Fakar przechodz� obok. Obaj nios� nowe pistolety. Po przeciwnej stronie dziedzi�ca Spadacz odwraca si�, by spojrze� na nich, i nawet z tej odleg�o�ci wida� l�k na jego twarzy obcego. M�wi� tak spokojnie, jak tylko potrafi�: - Pad�am ofiar� z�udzenia. My�la�am, �e Ano kopuluje z moim kochankiem. By�a m�odsza, bardziej inteligentna, �adniejsza. Nie jestem zbyt �adna, jak widzisz. Nie dzieli�am rzeczywisto�ci z ni� ani z nim i moje z�udzenie ros�o. W ko�cu wybuch�o mi w g�owie i... zrobi�am to. - Oddycham z trudem i ludzi Pek Fakar widz� jak przez mg��. - Pami�tasz wyra�nie morderstwo Ano? Zwracam si� ku niemu w zdumieniu. - Jak�e mog�abym je zapomnie�? - Nie mo�esz. Nie mo�esz z powodu tworz�cych pami�� pro- tein. Wspomnienie jest silne w twoim umy�le. Tworz�ce pami�� pro-teiny s� silne w twoim umy�le. Do�wiadczenia naukowe na dzieciach ze �wiata mia�y na celu wykazanie, jaka jest struktura pro-tein, gdzie si� one znajduj�, jak dzia�aj�. Ale w zamian odkryli�my co� zupe�nie innego. - Co mianowicie? - pytam, ale Pek Walters potrz�sa tylko g�ow� i ponownie zaczyna kaszle�. Zastanawiam si�, czy napad kaszlu jest wym�wk� dla unikni�cia wype�nienia warunk�w umowy. W ko�cu mam do czynienia z nierealnym. Ludzie Pek Fakar znikaj� we wn�trzu budynku wi�ziennego. Spadacz osuwa si� pod przeciwleg�� �cian�. Nie zastrzelili go. Nie przechodzi jeszcze, przynajmniej na razie, do drugiej fazy swojej wiecznej �mierci. Jednak obok mnie Pek Walters kaszle krwi�. * Umiera. Jestem tego pewna, chocia� oczywi�cie �aden uzdrowiciel ze �wiata nie przychodzi do niego. Przecie� i tak jest ju� martwy. R�wnie� jego pobratymcy Ziemianie trzymaj� si� od niego z dala, zal�knieni, co ka�e mi si� zastanawia�, czy jego choroba jest zara�liwa. Zostaj� wi�c tylko ja. Odprowadzam go do jego celi i zastanawiam si�, dlaczego nie mog�abym zosta� w �rodku, kiedy drzwi si� zamykaj�. Nikt by tego nie sprawdzi�. A je�li tak, to niewiele by go to obchodzi�o. Mo�e to by� ostatnia szansa zdobycia informacji, na kt�rych mi zale�y, zanim Pek Walters zostanie umieszczony w trumnie, albo Pek Fakar ka�e mi go opu�ci�, gdy� jest zbyt s�aby, by m�g� dalej sprawowa� nade mn� rzekom� opiek� medyczn�. Jego cia�o sta�o si� bardzo rozpalone. W trakcie d�ugiej nocy rzuca si� na ��ku, mamrocz�c co� w swoim j�zyku, i czasem jego dziwne oczy odmie�ca wywracaj� si� bia�kami ku g�rze. Kiedy indziej jednak odzyskuje �wiadomo�� i spogl�da na mnie, jakby rozpoznawa�, kim jestem. Wtedy go pytam. Jednak okresy przytomno�ci i jej braku mieszaj� si� ze sob�. Umys� Peka Waltersa nie nale�y ju� do niego. - Pek Walters. Gdzie przeprowadzane s� eksperymenty dotycz�ce pami�ci? W jakim miejscu? - Pami��... wspomnienia... - Ponownie m�wi w swoim w�asnym j�zyku. Brzmi to jak poezja. - Pek Walters. Gdzie przeprowadza si� eksperymenty z pami�ci�? - W Rafkit Sarloe - odpowiada, co nie ma sensu. Rafkit Sarloe to o�rodek rz�dowy, gdzie nikt nie mieszka. Nie jest to miejsce rozleg�e. Ludzie przyje�d�aj� ka�dego dnia, do pracy w Wydzia�ach, i co wiecz�r wracaj� do swoich wiosek. Nie ma w Rafkit Sarloe miejsca, kt�re nie by�oby wsp�ln� fizyczn� rzeczywisto�ci�. Kaszle, znowu wypluwaj�c krwaw� pian�, a oczy uciekaj� mu w g��b czaszki. Daj� mu do wypicia troch� wody. - Pek Walters. Gdzie przeprowadzane s� eksperymenty z pami�ci�? - W Rafkit Sarloe. W Chmurze. W wi�zieniu Aulit. I tak dalej i dalej. A wczesnym rankiem Pek Walters umiera. Nadchodzi jeden moment bardziej przytomny, gdzie� pod koniec. Spogl�da na mnie, ze swojej starej, zniszczonej twarzy napi�tej od wysi�ku przej�cia. Niepokoj�cy b�ysk w jego oczach powraca, smutny i �agodny, nieodpowiedni dla kogo� nierealnego. Zbyt wiele w nim poczucia wsp�lnoty. M�wi co�, wi�c musz� nachyli� si� nad nim, �eby us�ysze�. - Chory m�zg m�wi sam do siebie. Nie zabi�a� swojej siostry. - Cicho, nie pr�buj m�wi�... - Znajd�... Brifjisa. Maldon Pek Brifjis, w Rafkit Haddon. Znajd�... - Ponownie zanurza si� w otch�a� gor�czki. Kilka chwil po tym, jak umiera, uzbrojeni stra�nicy wchodz� do celi, wtaczaj�c trumn� wype�nion� mumifikuj�cymi chemikaliami. Razem z nimi jest ksi�dz. Chc� powiedzie�, czekajcie, to dobry cz�owiek, nie zas�uguje na wieczn� �mier� - ale oczywi�cie nie robi� tego. Jestem zdumiona, �e w og�le co� takiego pomy�la�am. Stra�nik wypycha mnie na korytarz i drzwi si� zamykaj�. Tego samego dnia zostaj� zwolniona z wi�zienia Aulit. * - Opowiedz mi jeszcze raz. Od pocz�tku - m�wi Pek Brimmidin. Pek Brimmidin jest taki sam: kr�py, ��kn�cy, nieco zgarbiony. Jego zagracony gabinet jest taki sam. Talerze z resztkami jedzenia, papiery, rze�by o przesadnych kszta�tach. Patrz� chciwie na te brzydactwa. Nie zdawa�am sobie sprawy, jak bardzo t�skni�am w wi�zieniu za naturalnym widokiem krzywizn. Wpatruj� si� w rze�by, cz�ciowo po to, by powstrzyma� si� od zadania pytania, dop�ki nie nadejdzie odpowiedni moment. - Pek Walters powiedzia�, �e opowie mi wszystko o eksperymentach, jakie prowadzone s� na dzieciach ze �wiata. W imi� nauki. Ale zd��y� powiedzie� mi tylko, �e chodzi w nich o "tworz�ce pami�� pro-teiny", kt�re s� male�kimi kawa�kami po�ywienia, na bazie kt�rych m�zg buduje pami��. Powiedzia� r�wnie�, �e eksperymenty maj� miejsce w Rafkit Sarloe i wi�zieniu Aulit. - Czy to wszystko, Pek Bengarin? - To wszystko. Pek Brimmidin kiwa uprzejmie g�ow�. Stara si� sprawia� gro�ne wra�enie, bym ze strachu poda�a mu wszystkie informacje, o jakich mog�am zapomnie�. Ale Frablit Pek Brimmidin nie mo�e mnie wystraszy�. Widzia�am za du�o. Pek Brimmidin nie zmieni� si�. Ale ja tak. Zadaj� moje pytanie: - Poda�am ci wszystkie informacje, jakie uzyska�am, zanim Ziemianin zmar�. Czy to wystarczy, by uwolni� mnie i Ano? Przeci�ga d�oni� po futrze na karku. - Przykro mi, ale nie jestem w stanie na to odpowiedzie�, Pek. B�d� musia� porozumie� si� z moimi prze�o�onymi. Ale obiecuj�, �e powiadomi� ci� tak szybko, jak to mo�liwe. - Dzi�kuj� - m�wi� i spuszczam wzrok. "Jeste� zbyt ufna, by by� donosicielk�, Pek Bengarin". Dlaczego nie powiedzia�am Frablitowi Pekowi Brimmidinowi ca�ej reszty, o "Maldonie Peku Brifjisie" i "Rafkit Haddon" i o tym, �e wcale nie zabi�am swojej siostry? Poniewa� to najprawdopodobniej bzdury, rojenia rozgor�czkowanego umys�u. Poniewa� ten "Maldon Pek Brifjis" mo�e by� niewinnym cz�owiekiem ze �wiata, kt�ry nie zas�uguje na k�opoty �ci�gni�te na niego przez nierealnego obcego. Poniewa� s�owa Peka Waltersa by�y osobiste, skierowane do mnie jednej, na �o�u �mierci. Poniewa� nie chc� prowadzi� z prze�o�onymi Peka Brimmidina kolejnej bolesnej, bezu�ytecznej dyskusji o Ano. Poniewa�, pomimo obaw, ufam Carrylowi Pekowi Waltersowi. - Mo�esz i�� - m�wi Pek Brimmidin i odje�d�am rowerem piaszczyst� drog� do domu. * Zawieram umow� z trupem Ano, wci�� le��cym wdzi�cznie ze zwini�tymi palcami na ��ku naprzeciw mojego. Pi�kne ciemne w�osy mojej siostry unosz� si� w chemicznym roztworze we wn�trzu trumny. Kiedy by�y�my bardzo m�ode, zazdro�ci�am jej niezmiernie tych w�os�w. Kiedy� obci�am je nawet wszystkie, kiedy spa�a. Jednak kiedy indziej zaplata�em je dla niej albo przybiera�am kwiatami. By�a taka �adna. W kt�rym