6362
Szczegóły |
Tytuł |
6362 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
6362 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 6362 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
6362 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Sebastian Miernicki
PAN SAMOCHODZIK I...
BUZDYGAN
HETMANA MAZEPY
OFICYNA WYDAWNICZA WARMIA
WST�P
Kr�l Szwecji z nieodzownym rapierem przy pasie czyta� list od cara Rosji, Piotra I. Zza okna dochodzi� szum targowiska w Benderach.
- Mam odst�pi� Inflanty i Kareli�? - �mia� si� Karol XII. - Uzna� Augusta za polskiego kr�la? Wyda� Rosjanom Mazep�? Za kogo wy mnie macie?! - krzykn�� na carskiego pos�a�ca. - Jestem �o�nierzem, a nie zdrajc�.
Rosjanin w milczeniu przyj�� odpowied�. W duszy �mia� si�, bo wiedzia�, �e wielkiemu mufdiemu Konstantynopola obiecano trzysta tysi�cy talar�w za wydanie Mazepy. Kt� m�g�by oprze� si� tak kusz�cej propozycji? Tylko taki szaleniec jak ten Szwed. Pose� nie wiedzia�, �e mufdi zgodnie z prawem koranicznym nie m�g� wyda� uciekiniera. Cel ucieczki dw�ch przyjaci�, Karola XII i hetmana Iwana Mazepy, nie by� przypadkowy. Po kl�sce pod Postaw� kr�l szwedzki zebra� wok� siebie 500 najlepszych dragon�w i garstk� dworzan. Mazepie towarzyszy�o kilkunastu Kozak�w. Taka si�a na Siczy znaczy�a wiele, nawet je�li Szwedzi byli wyg�odzeni i zm�czeni d�ugim marszem, a potem przegran� bitw� pod Po�taw�. Kozaccy przewodnicy znali wszystkie �cie�ki przez Dzikie Pola, ka�dy br�d na rzekach.
Opr�cz tego Mazepa mia� ze sob� niebotyczne skarby. Co prawda jeden ze szwedzkich oficer�w zwr�ci� uwag� monarchy na znikni�cie dw�ch beczek i kilku ludzi Mazepy, ale Szwed nie przywi�zywa� do tego wielkiej wagi. Na razie mieli za co �y�, a potem m�g� nawet zaci�gn�� si� do tureckiej armii. Jego �ywio�em by�y wojna i s�awa, dwa upajaj�ce ka�dego m�czyzn� anio�y.
To one i mazepi�skie z�oto sprawi�y, �e Wysoka Porta w listopadzie 1710 roku wypowiedzia�a Rosji wojn�. W lipcu roku nast�pnego Turcy otoczyli armi� Piotra I na mo�dawskich stepach. Rosyjski pose� wynegocjowa� bardzo korzystne warunki odwrotu: zburzenie kilku twierdz nad Donem, oddanie Turkom Azowa, zaprzestanie mieszania si� w sprawy Ukrainy i Rzeczypospolitej, pozwolenie Karolowi XII na powr�t do ojczyzny. Przekupny wezyr zosta� ukarany przez su�tana w spos�b niebywa�y: do gard�a wlano mu roztopione z�oto. By� mo�e to samo, kt�re do podarunk�w dorzuci�a Marta Skawro�ska, kochanka dworak�w carskich i wreszcie �ona samego cara, a po jego �mierci caryca Katarzyna I.
Jesieni� 1713 roku Karol XII opu�ci� Turcj� po awanturze zako�czonej pojedynkiem i utrat� czterech palc�w, kawa�ka nosa i ucha. Ostrze tureckiego jataganu niczego nie nauczy�o szwedzkiego monarchy i gdy pod norwesk� twierdz� Fredrikshald wyszed� na patrol z trzema �o�nierzami, uzna� za konieczne wystawi� g�ow� z okopu w najmniej odpowiednim momencie. �o�nierze odnie�li do obozu trupa.
***
Nikt nie wie, co my�la� umieraj�cy Iwan Mazepa, gdy Karol XII czyta� list od cara. Jego wielki plan nie powi�d� si�. Walcz�ce wojska szwedzkie i rosyjskie niepotrzebnie wkroczy�y na Ukrain�. Zw�aszcza Rosjanie z lubo�ci� pustoszyli jego pi�kny i bogaty kraj, spalili jego pa�ac. Mia� nadziej�, �e jego wys�annik dobrze ukry� z�oto i bezpiecznie dotar� do Stanis�awa Leszczy�skiego.
***
Kozacy ukryli z�oto w bezpiecznym miejscu, zmy�lnie maskuj�c wej�cie. Niestety, dow�dca musia� zdradzi� towarzyszy, by ci dotrzymali tajemnicy. Kozaka schwytali tureccy janczarzy i zaprowadzili na chocimski zamek. Ozdobny buzdygan zrobi� na nich wra�enie i zamkn�li je�ca w celi, postanawiaj�c nie budzi� w nocy komendanta. Po kilku dniach Kozak znikn��. Nikt nie wiedzia�, jak to zrobi�. Tydzie� po jego znikni�ciu na brzegu Dniestru wyros�a tradycyjna kozacka mogi�a z kupki kamieni. Miejscowy kowal uczciwie wykona� swoj� prac� i napis na grobie przetrwa� do czasu, gdy pewien awanturnik z Polski zrozumia� jego znaczenie.
ROZDZIA� PIERWSZY
LOT �ANTKIEM� PRZEZ GRANIC� � PAWE� ZBIERA KADR�
NA KOLONI� � WIZYTA DZIELNICOWEGO � SYMPOZJUM
NAUKOWE W PRZEMY�LU � TAJEMNICZY LIST HENRYKA
SIENKIEWICZA � OFERTA SPRZEDA�Y
Po omacku przeszed�em do kabiny pilot�w. S�abe �wiat�a urz�dze� na pulpicie ledwo rozprasza�y mrok. W fotelu z lewej strony siedzia� w�saty m�czyzna ko�o pi��dziesi�tki. Rzadkie siwe w�osy zaczesywa� do ty�u. W�a�nie nalewa� herbat� z termosu do metalowego kubka. Gor�cy p�yn w tak� mro�n� noc by� zbawienny. Stery przej�� m�odzieniec z prawej strony. Wysoki, szczup�y blondyn o zamy�lonej i lekko przestraszonej twarzy. Pierwszy raz musia� lecie� mi�dzy wierzcho�kami niskich wzg�rz i przekroczy� granic� dw�ch pa�stw.
- Ile jeszcze? - zapyta�em kapitana.
Przez przedni� szyb� zalewan� deszczem nic nie widzia�em pr�cz �wietlistego kr�gu �mig�a z jedynego silnika w tym samolocie.
Kapitan spojrza� na mnie przeci�gle, nieco poirytowany moj� niecierpliwo�ci�.
- Daniec, wam, ludziom z desantu, tylko jedno w g�owie - pokr�ci� g�ow�. - Czym pr�dzej na ziemi�! A tu misja delikatna, trzeba ostro�nie...
- Rozumiem, przepraszam - z pokor� przyj��em krytyk� i ju� chcia�em wyj��.
- Daniec! St�j! - kapitan otworzy� okienko i wystawi� twarz na podmuchy wiatru z deszczem.
Z tego co pami�ta�em, An-2 �Ko�cho�nik�, samolot takiego typu jakim lecieli�my, m�g� z jednym silnikiem o mocy tysi�ca koni mechanicznych lecie� z pr�dko�ci� 250 kilometr�w na godzin�. Jak zna�em kapitana, wycisn�� ze swojej ��aby� troszk� wi�cej.
Po chwili ujrza�em jego zmoczon� twarz i ociekaj�ce wod� w�sy.
- P� godziny i b�dziemy ko�o Lwowa - powiedzia�.
- �wietnie - odpar�em zadowolony.
Wr�ci�em do sz�stki pasa�er�w. Dw�ch z nich, Ma�ka i Gustlika, zna�em od dawna. Obaj byli harcerzami z dru�yny Jacka, krewniaka pana Tomasza, zwanego Panem Samochodzikiem. Ch�opcy interesowali si� survivalem, militariami, histori� wojen, a kierunki studi�w wybrali prozaiczne. Maciek, wysoki, smuk�y brunet o wiecznym u�miechu na poci�g�ej, g�adko ogolonej twarzy ozdobionej b��kitnymi oczami, w kt�rych utopi�o si� ju� niejedno dziewcz�ce serce, wybra� ekonomi�. Gustlik, o posturze �mi�niaka� z si�owni, �obuza z pi�karskich stadion�w, budzi� respekt u ka�dego i w ka�dych okoliczno�ciach. Chcia� zosta� prokuratorem i zda� na prawo.
Gustlik spa� jak ma�e dziecko opieraj�c g�ow� na swoim worku, a Maciek lustrowa� spod brwi dwie dziewczyny, kt�re lecia�y w naszym zespole. Mog�y bez trudu zosta� kr�lowymi ka�dej dyskoteki na �wiecie i niestety ze zgroz� spostrzeg�em, �e ubra�y si� nie jak na dalek� wypraw�, a na spacer do Morskiego Oka. Monika, blondynka o prostych w�osach opadaj�cych na ramiona, lekko pulchna, ale zgrabna, �redniego wzrostu, pr�bowa�a swoimi d�o�mi ogrza� zmarzni�te odkryte ramiona. Ewa, kr�tko obci�ta brunetka, pr�bowa�a ogrza� nogi w kr�tkich spodenkach, masuj�c je r�koma.
- Prosz� - powiedzia�em do Ewy, wyjmuj�c ze swojego plecaka bluz� z polaru. Przezornie spakowa�em ciep�e ubranie na wierzchu.
Maciek bez s�owa poda� Monice bluz� mundurow�, kt�r� tamta przyj�a z wdzi�czno�ci�.
Kamil i Emil, dwaj pozostali pasa�erowie, ponuro przygl�dali si� tej scenie. W�o�yli r�ce g��boko w kieszenie spodni z krokiem na wysoko�ci kolan i tylko poprawili kaptury sportowych bluz. Nie byli bra�mi, chocia� na takich wygl�dali. Upodabnia�y ich stroje, m�odzie�cze figury i fryzury, a w�a�ciwie kr�tkie je�e na g�owach.
Sta�em oparty o metalow� �cian� przedzia�u pasa�erskiego i patrzy�em na moj� dru�yn�. Tylko sadysta m�g� zaprojektowa� tak niefunkcjonalnie twarde krzese�ka, jak te, na kt�rych mieli�my siedzie�. Pami�tam z kursu spadochronowego w Kro�nie, jak dow�dca wyszkolenia sta� przed kompani� i t�umaczy� nam: �Wiecie, ch�opcy, jak jest? Lecicie siedz�c w mi�kkich fotelach, to i nie chce wam si� ruszy�... z tych siedze�! A tak, my�licie tylko, jakby tu wy... skoczy� z tego samolotu. I o to w�a�nie nam chodzi!�
Nagle maszyn� zarzuci�o, silnik zacz�� si� dusi�. - Zawadzi� podwoziem o drzewo -j�kn�� Kamil.
***
Spojrza�em na zegarek. By�o na tyle p�no, �e mia�em pewno��, i� samolot z Paw�em na pok�adzie jest ju� nad Ukrain�. Ca�� t� eskapad� uwa�a�em za szale�stwo, ale on uzna�, �e tak b�dzie lepiej. Mo�e mia� racj�. Otworzy�em okno w mojej kawalerce na warszawskiej Star�wce, g��boko nabra�em zimnego nocnego powietrza i popatrzy�em na panoram� kamieniczek. Przypomnia�em sobie scen� sprzed dw�ch tygodni. Akurat pojechali�my do Paw�a do domu. Musieli�my �na wczoraj� przygotowa� sprawozdanie z ostatniej akcji. Wysiedli�my z Rosynanta pod blokiem Paw�a. By�o to jedno z wielu ponurych, szaroburych osiedli mieszkaniowych Warszawy. Grupka m�odych ludzi ubranych w lu�ne stroje, pal�c papierosy, siedzia�a na �aweczce przed blokiem i kiwa�a si� do rytmu piosenki dobiegaj�cej z magnetofonu. Raper �piewa� co� o Kielcach i scyzoryku. Zgodny gwizd towarzystwa by� dowodem uznania dla urody naszego samochodu. Razem z nami wszed� �ysiej�cy pan ko�o czterdziestki ubrany w dres i trampki. W r�ku trzyma� wiaderko na �mieci.
- Dobry wiecz�r! - Pawe� uk�oni� si� s�siadowi.
-A dobry, dobry - pan odetchn�� z ulg�, wchodz�c na klatk� schodow� i naciskaj�c guzik przywo�uj�cy wind� z wy�szego pi�tra. - Znowu te ha�a�niki b�d� imprezowa� pod oknami, a� policja przyjedzie i ich przep�dzi.
- Nie maj� co robi� - Pawe� grzecznie skin�� g�ow� przytrzymuj�c drzwi windy i przepuszczaj�c mnie i s�siada przodem.
- Panie! Ja to bym takich od razu... - zaperzy� si� s�siad. - My�my w ich wieku my�leli o robocie, normach, planach do wykonania...
- Czasy si� zmieniaj� - mrukn�� Pawe�.
- My�my wtedy zapomnieli o tym, co zrobi� z ich pokoleniem - odezwa�em si�. - Te dzieciaki s� jak wyrzut sumienia. To ich wina, �e nie ma dom�w kultury? Gdzie mog� p�j�� rozwija� swoje zainteresowania? Kto z nimi porozmawia o ich problemach?
S�siad popatrzy� na mnie jak na wariata. Zapi�� bluz� dresu, zakrywaj�c brzuch wystaj�cy spod podkoszulka.
- Tu wysiadam - gro�nie oznajmi� przepychaj�c si� do drzwi. - Pan to chyba stary harcerz? Jeszcze od czas�w Tytusa, Romka i A�tomka?
Szcz�kowi zamykanych drzwi windy towarzyszy� �miech m�czyzny.
Do p�na w nocy przygotowywali�my raport ze zdj�ciami, dok�adn� metryk� odzyskanych zbior�w. Nast�pnego dnia rano pojechali�my z Paw�em do pracy. Natychmiast musia�em przedstawi� plon naszej nocnej pracy podsekretarzowi stanu, a Pawe� zapad� w fotel przed ekranem komputera, najwyra�niej pragn�c w ten spos�b odzyska� stracone godziny snu. Gdy wr�ci�em po godzinie do gabinetu Paw�a, zasta�em go ju� wyra�nie o�ywionego. Rozmawia� z kim� przez telefon.
- Ojciec Oliwiusz - wyja�ni� mi odk�adaj�c s�uchawk�. - Zaprosi� mnie na Ukrain�.
- W jakim celu? Nowa zagadka? - zainteresowa�em si�.
- Nie, sk�d - Pawe� stanowczo zaprzeczy�. - To kolega mojego ojca. Specjalnie wybra� sobie misj� na Ukrainie, bo jego rodzina pochodzi�a z Wo�ynia. Teraz organizuje letni ob�z dla dzieci z polskich rodzin. Na Ukrainie bieda a� piszczy, wi�c wyjazd na kolonie dla maluch�w to jak gwiazdka z nieba. Poprosi� mnie, �ebym poszuka� jakich� harcerzy, kt�rzy zgodziliby si� by� instruktorami.
- Maciek i Gustlik? - domy�li�em si�.
- Jasne! Zna pan lepszych kandydat�w?
- Istnieje pewne ryzyko - chwil� zastanawia�em si� na doborem odpowiednich s��w - zwi�zane z zainteresowaniami i metodami wychowawczymi obu ch�opc�w.
- Panie Tomaszu - Pawe� za�mia� si� - pan my�li, �e oni w tych mundurach biegaj�, bo wierz�, �e s� komandosami? To po prostu wygodny str�j! Sporty ekstremalne i sztuka przetrwania to nic innego jak trening umys�u i silnej woli. Maciek i Gustlik s� instruktorami w harcerstwie i znaj�, nazwijmy to tak, �cywilne� podej�cie do m�odzie�y.
- To dobrze - uspokoi�em si�.
- Jest tylko jeszcze jeden problem... - zacz�� Pawe�. - Tej kadry trzeba wi�cej. Najmniej sze�� os�b.
- Mo�e spr�buj przez kuratorium? - zaproponowa�em.
Pawe� siedzia� z r�k� nad s�uchawk� telefonu i my�la� o tym, gdzie szuka� pomocy.
- Da mi pan urlop? - spojrza� na mnie. - Taki prawdziwy, bez zagadek, skrytek ani �adnych takich...
- Na dwa tygodnie? - zasugerowa�em.
- A zaleg�y z ubieg�ego roku?
Zadzwoni�em do kadr.
- Masz miesi�c zaleg�ego urlopu i kadrowa nawet ucieszy�a si� z twojej propozycji, bo jakby Inspekcja Pracy nas skontrolowa�a, to wol� nie my�le� - powiedzia�em do Paw�a.
Od tamtej pory mojego wsp�pracownika widywa�em tylko sporadycznie, gdy przychodzi� do pracy skorzysta� ze swojej skrzynki poczty elektronicznej. Na tydzie� przed wyjazdem Paw�a musia�em pojecha� do niego do domu po potrzebne mi materia�y. M�j podw�adny siedzia� na �awce z czw�rk� m�odzie�y. Z magnetofonu dolatywa�y mnie s�owa piosenki, kt�rych zupe�nie nie rozumia�em, o jakiej� �Bani u Cygana�.
- Macie lepsze plany na wakacje? - Pawe� pyta� m�odzie�.
- Mo�e si� co� zarobi - st�kn�� m�odzian w kapturze.
- Przesta�, Kamil, p�jdziesz truskawki zbiera� albo czarne jagody do lasu? - zadrwi�a brunetka, chyba najbardziej przekonana do s��w Paw�a.
- A co b�dziemy musieli robi�? - zapyta� ten sam w�tpi�cy.
- Pomo�ecie mnie, moim dw�m kumplom i jednej wolontariuszce w opiece nad dzieciakami - t�umaczy� Pawe�. - Trzeba zorganizowa� ob�z, zrobi� ognisko, zabawy �wietlicowe, mecze na boisku...
- Czyli b�dziemy belframi? - u�miechn�� si� drugi ch�opak w kapturze.
- Co� w tym rodzaju - odpar� Pawe�. - Pomy�lcie do jutra - powiedzia� widz�c, �e stoj� i przys�uchuj� si� debacie.
- Ton�cy brzytwy si� chwyta? - zapyta�em Paw�a, gdy ju� jechali�my wind� do jego mieszkania.
- Tak - przyzna�. - Nikt nie chce jecha� na Ukrain� i pracowa� tam za darmo. Ludzie boj� si� wszystkiego: mafii, chor�b, brudu, biedy, nienawi�ci do Polak�w.
Pawe� szybko znalaz� potrzebn� mi teczk�.
- My�lisz, �e rodzice tych dzieciak�w spod bloku zgodz� si� na taki wyjazd? - pow�tpiewa�em.
- Tak, ale wol� nie my�le�, jakie motywy nimi kieruj� - stwierdzi� Pawe�.
- Powodzenia!
Na dole zaczepili mnie m�odzi rozm�wcy Paw�a. Mieli mo�e po siedemna�cie, osiemna�cie lat. Niby doro�li, ale strasznie jeszcze niedojrzali. Pytali, kim jest m�j podw�adny. Czu�em, �e ziarenko zasiane przez Paw�a wypu�ci�o kie�ki.
- To czadzik facet - odpowiedzia�em im.
Sk�d� zapami�ta�em ten m�odzie�owy zwrot i teraz postanowi�em go u�y�. Mia�em nadziej�, �e w s�usznej sprawie.
Nast�pnego dnia rano panna Monika zapowiedzia�a wizyt� policjanta. Ju� zaciera�em z zadowolenia r�ce, bo najcz�ciej odwiedziny str��w prawa zapowiada�y nowe, ciekawe zagadki. Do mojego gabinetu wszed� m�ody, licz�cy oko�o trzydziestu lat, policjant w mundurze. Zdejmuj�c czapk� przetar� r�k� spocone czo�o. By� �redniego wzrostu, lekko oty�y i mia� dobrotliw� twarz.
- Pan jest prze�o�onym Paw�a Da�ca? - zapyta�, gdy przywita� si�, usiad� w fotelu i otworzy� notes. By� dzielnicowym z osiedla, gdzie mieszka� Pawe�.
- Tak - odpowiedzia�em lekko zaniepokojony.
- Pana podw�adny wybiera si� na Ukrain�?
- Tak - m�j niepok�j wzrasta�.
- I bierze ze sob� dzieci?
- Czyje?
Dzielnicowy d�u�szy czas szuka� odpowiednich s��w i wreszcie wybra� najprostsz� metod� - wymieni� imiona i nazwiska, daty urodzenia oraz imiona rodzic�w czw�rki nastolatk�w, z kt�rymi, jak przypuszcza�em, wczoraj rozmawia� Pawe�.
- Domy�lam si�, o co chodzi... - zacz��em niepewnie.
- No, w�a�nie - policjant westchn��, zadowolony z naszego wzajemnego zrozumienia. - Rodzice tych dzieci chcieliby wiedzie�, kim jest Pawe� Daniec?
- Z dat urodzenia, kt�re pan by� �askaw poda�, wydedukowa�em, �e te �dzieci� maj� po siedemna�cie, osiemna�cie lat.
- Tak - odpar� dzielnicowy sprawdziwszy notatki.
- S� ju� prawie doro�li i chyba potrafi� oddzieli� ziarno od plew. M�wi�c j�zykiem m�odzie�y, �kiciarza� od �cool faceta�? Rzecz jasna rozumiem, �e pan wykonuje po prostu sw�j obowi�zek i wyra�a niepok�j rodzic�w...
- Tak jest.
- Tylko czy ktokolwiek pyta� rodzic�w, czy wiedz�, co ich pociechy robi� w wolnym czasie? - widz�c zak�opotanie funkcjonariusza zmieni�em ton wypowiedzi. - Pragn� panu zakomunikowa�, �e Pawe� Daniec jest najbardziej uczciwym, godnym zaufania...
Kilka minut opowiada�em policjantowi o przymiotach Paw�a. M�wi�em rzeczy, kt�rych m�j podopieczny nigdy nie us�ysza� i nigdy nie us�yszy z moich ust. Nie chcia�bym, �eby zanadto obr�s� w pi�rka samozadowolenia. Policjant wyszed� z mojego gabinetu wyra�nie usatysfakcjonowany wynikiem rozmowy. Po chwili panna Monika przynios�a mi kilkucentymetrow� stert� korespondencji. Zna�em przyzwyczajenia sekretarki i to, �e najciekawsze jej zdaniem listy odk�ada na sam sp�d. Mia�em sw�j plan zwi�zany z wyjazdem Paw�a. Postanowi�em sam uda� si� na poszukiwanie przygody jak za starych, dobrych czas�w.
Tak jak my�la�em, na samym dole panna Monika po�o�y�a niepozorn� bia�� kopert�. Szybko przejrza�em adresat�w pozosta�ych list�w. Zatrzyma�em dwa, od antykwariuszy, a reszt� od�o�y�em na p�niej. Si�gn��em po miedziany n� z rogow� r�koje�ci� i carskim or�em wygrawerowanym na ostrzu. By� to dar od Olbrzyma, dziennikarza z Olsztyna, kt�ry znalaz� �w no�yk na polu bitwy pod Tannenbergiem. Mo�e by�em przes�dny, ale uzna�em, �e ten spos�b otwarcia koperty przyniesie mi szcz�cie.
Szybko przeczyta�em tre�� listu i lekko zawiedziony od�o�y�em go na bok.
- To jakie� wariactwo - mrukn��em niezadowolony.
Nagle zadzwoni� telefon.
- Tak? - zapyta�em pann� Monik�.
- Podsekretarz stanu wzywa pana do siebie - zakomunikowa�a sekretarka.
Westchn��em, wsta�em i wyszed�em na ministerialny korytarz w kierunku gabinetu zajmowanego przez urz�dnika, kt�ry kiedy�, przy okazji przyg�d w Bieszczadach, pr�bowa� zwolni� Paw�a. Nale�a�o si� spodziewa� kolejnych, raczej przykrych, niespodzianek. Po kilkuminutowym oczekiwaniu w sekretariacie, w kt�rym nic si� nie dzia�o opr�cz d�ugiej telefonicznej debaty sekretarki z kole�ank� na temat nowego zak�adu fryzjerskiego na Saskiej K�pie, zosta�em wpuszczony do gabinetu urz�dnika. Brn��em przed d�ugi, puszysty dywan w kierunku nowoczesnego biurka i obowi�zkowo sk�rzanego, obracanego fotela. Podsekretarz pilotem wy��czy� telewizor, gdzie akurat transmitowano debat� sejmow� na temat polskiej kultury.
- No, w�a�nie - mrukn��, patrz�c znacz�co na ciemny ekran.
- Tak?
- Pawe� wyje�d�a na urlop?
- Tak.
- Daleko?
- Na Ukrain�.
- To dobrze - podsekretarz stanu zatar� z zadowolenia r�ce. - Mam dla pana zadanie, wprost stworzone dla pana.
- S�ucham - sta�em si� czujny.
- Pojedzie pan na sympozjum naukowe - oznajmi� m�j prze�o�ony.
- Mo�e nale�a�oby wys�a� kogo� m�odego, kto zdoby�by tam now� wiedz� - pr�bowa�em si� wykr�ci�.
- Nie ma mowy! To jest pana ulubiony temat! Fortyfikacje! Stan zachowania, metody konserwacji i opieki nad zabytkami fortyfikacyjnymi! - podsekretarz wyczytywa� z zaproszenia program spotkania akcentuj�c wa�ne jego zdaniem s�owa.
- Gdzie odb�dzie si� to spotkanie? - zrezygnowany wyci�gn��em r�k� po zaproszenie.
- Tam jest napisane - urz�dnik poda� mi blankiet, daj�c do zrozumienia, �e zako�czy� rozmow� ze mn�.
Wyszed�em odrobin� zasmucony perspektyw� udzia�u w sympozjum. Nie mam nic przeciw naukowym debatom, ale cz�sto maj� one charakter nudnych wyk�ad�w, referat�w odczytywanych z kartki, a nie wartkiej opowie�ci.
Przed wyjazdem postanowi�em zrobi� zakupy, zaprowadzi� Rosynanta do zaprzyja�nionego warsztatu na przegl�d i wymian� �ywotnych dla auta p�yn�w. Chcia�em jeszcze spakowa� si� i przed snem poczyta� na temat, jakim mieli zaj�� si� naukowcy.
To co zaplanowa�em, wykona�em i przed p�noc� siedzia�em w fotelu, zaczytuj�c si� w pracach na temat fortyfikacji, jakie mia�em w swojej biblioteczce. Ubolewam, �e by�y tylko trzy. Nagle przypomnia�em sobie, �e zapomnia�em sprawdzi�, gdzie w�a�ciwie odbywa si� sympozjum. Si�gn��em po kartonik le��cy na biurku.
- Przemy�l - przeczyta�em na g�os. - Nie, Tomaszu, przemy�l swoje post�powanie jeszcze raz! - ruga�em sam na siebie. - Tamten list by� z Przemy�la!
Czym pr�dzej ubra�em si� i wybieg�em do Rosynanta. Zapali� od razu, ale obroty silnika lekko skoczy�y, jakby samoch�d wyra�a� swe niezadowolenie z przerwy w nocnej drzemce.
- To znak, to znak - nuci�em pod nosem.
Oczywi�cie stra�nik w ministerstwie by� zdziwiony moim pojawieniem si�.
- Pan to zawsze b�dzie takim niepoprawnym ch�opcem? - za�mia� si�.
- Niech pan zwa�y na moj� siw� g�ow� - �artuj�c pogrozi�em mu palcem i potruchta�em po schodach do swojego gabinetu.
Oczywi�cie panna Monika przed wyj�ciem z pracy uporz�dkowa�a �tw�rczy nie�ad� zwykle panuj�cy na moim biurku i list znikn��. Ju� zacz��em podejrzewa� sabota�, gdy bez�adnie przerzuca�em kolejne piramidy dokument�w.
Zasapany usiad�em w fotelu i bezradnie spojrza�em na blat.
�Przemy�l to Tomaszu, gdzie Monika mog�a po�o�y� t� kartk�?� - zastanawia�em si�.
Po lewej stronie biurka mia�em plastykowe szufladki na korespondencj� przychodz�c�, a po prawej na �wychodz�c��, czyli przeczytan� albo do wys�ania.
Po lewej znalaz�em te dwa listy, kt�re mnie zaciekawi�y, a po prawej ten, kt�ry uzna�em za niepowa�ny.
Zadowolony wr�ci�em do kawalerki na Star�wce, rozebra�em si� i zacz��em uwa�niej czyta� listy.
Pierwszy, ten otwarty, brzmia� tak:
Drogi Panie Tomaszu N.N.
Wiem, �e Pan zajmuje si� odzyskiwaniem zaginionych dzie� sztuki, a ostatnio poszukiwaniem skarb�w. Mo�e ministerstwo zechce kupi� ciekawy list? Napisa� go Henryk Sienkiewicz do przyjaciela, redaktora. Datowany jest na 1886 rok.
Nie chodzi mi tylko o to, �e napisa�a go r�ka noblisty, ale przede wszystkim o jego tre��. Sienkiewicz zapowiada� w nim napisanie nowej, dot�d nieznanej powie�ci historycznej o Iwanie Mazepie.
Cena tej kartki papieru jest mo�e wyg�rowana, ale nadesz�y ci�kie czasy...
Je�li to Pana zainteresowa�o, b�d� czeka� w pi�tek na schodach mi�dzy godzin� siedemnast� a osiemnast�.
Si�gn��em po kolejny list, tym razem od antykwariusza z... Przemy�la:
Panie Tomaszu!
Nie uwierzy Pan, co mi si� przydarzy�o! Przyszed� do mnie mieszkaniec Przemy�la z listem samego Sienkiewicza! Nie wiem, sk�d wiedzia�, �e uwielbiam tego pisarza, ale a� mi si� r�ka zatrz�s�a, gdy ujrza�em pismo samego Mistrza...
Dalej, jak si� zapewne domy�lacie, by� kr�tki opis, niestety nieca�ej tre�ci listu. Otworzy�em ostatni� kopert�. Przesy�k� nadano w Krakowie. W �rodku by�a wizyt�wka antykwariusza, z kr�tkim li�cikiem na odwrocie:
Faksem otrzyma�em ofert� kupna r�kopisu listu Henryka Sienkiewicza. Odm�wi�em, ale mo�e Pana zainteresuje ta sprawa?
Moje znajomo�ci w �wiecie antykwariuszy okaza�y si� niezawodne. Na faksie mog�em odczyta� pierwszych pi�� linijek listu Sienkiewicza. Nie by�o tam wi�cej informacji ni� te, kt�re poda� tajemniczy korespondent z Przemy�la.
Kto� prowadzi� ciekaw� akcj� promocyjn� swojego skarbu i bardzo potrzebowa� pieni�dzy. Mia�em dobry pow�d, �eby pojecha� na sympozjum naukowe.
ROZDZIA� DRUGI
TWARDE L�DOWANIE NA UKRAINIE � AUTOSTOPEM DO LWOWA � NOWA OSOBA W ZESPOLE � AUTOKAREM DO KAMIE�CA PODOLSKIEGO � MUZYCZNY POJEDYNEK Z BOHUNEM � TAJEMNICE KOZAKA � SPOTKANIE Z OJCEM OLIWIUSZEM � CZY JU� JESTEM STARYM KAWALEREM?
�a�owa�em pomys�u z lotem samolotem. Maszyna ko�ysa�a si� na boki, wymachuj�c skrzyd�ami jak cz�owiek stoj�cy na kraw�dzi, kt�ry zaraz spadnie w przepa��. Dziewczyny poblad�y, a w k�cikach ich oczu pojawi�y si� ju� pierwsze oznaki �ez pragn�cych wyp�yn�� na policzki. Kamil przyjmowa� wszystko ze stoickim spokojem, a Emil nagle wyprostowa� si�. Gustlik przebudzi� si� i przeci�gn��, szeroko ziewaj�c.
- L�dujemy? - zapyta�.
- Czy mamy chocia� spadochrony? - zainteresowa�a si� Monika.
Maciek wyjrza� przez okno.
- Za nisko na skok z parasolem, za wysoko, �eby prze�y� twarde l�dowanie - orzek�.
Skrzywi�em si�, gdy kolejny raz uderzy�em o �cian� kabiny i ruszy�em w kierunku kokpitu pilot�w. Teraz ju� przez ca�� maszyn� przechodzi�y dreszcze. Dopad�em drzwi, wskoczy�em do pomieszczenia pilot�w i zatrzasn��em za sob� wrota.
- Co jest? - zapyta�em zaniepokojony.
Kapitan poci�gn�� �yk z kubka od termosu i zerkn�� na mnie wzburzony.
- Szanowny ekskomandos nie widzi? - wymownie spojrza� na tablic� rozdzielcz�.
W ciemno�ciach b�yska�y jakie� kontrolki, ale szczerze przyznam si�, �e nic z tego nie rozumia�em.
- Rozbijemy si�? - wykrztusi�em.
- Drugi pilot b�dzie l�dowa� na drodze - powiedzia� kapitan.
Zerkn��em na siedz�cego po prawej pilota i zobaczy�em jego przera�on� twarz.
- Pierwszy raz? - upewni�em si�.
On tylko skin�� g�ow�.
Bez s�owa odwr�ci�em si� i wr�ci�em do m�odzie�y.
- Zapinamy pasy, schylamy g�owy i chronimy je r�koma - rozkaza�em. - Gdy tylko samolot wyl�duje, wysiadamy. Jasne?
- Tak - odpowiedzia� mi nier�wny ch�rek pasa�er�w.
Usiad�em na metalowym krzese�ku, zapi��em pasy, upewni�em si�, �e najwa�niejsze rzeczy, jak dokumenty, pieni�dze i telefon kom�rkowy, mam przy sobie i pochyli�em si�.
Silnik wyra�nie zmniejszy� obroty, a lot si� wyr�wnywa�. Powoli schodzili�my ku ziemi. Po chwili ko�a lekko uderzy�y o tward� nawierzchni�. Odpi��em pas i wsta�em. Wyjrza�em przez okienko. W �wietle reflektor�w umieszczonych pod skrzyd�ami ujrza�em powierzchni� drogi z betonowych p�yt i pola z�otej pszenicy po bokach. Przeszed�em do pilot�w. Spojrza�em przez przedni� szyb� w sam� por�, by ujrze� zbli�aj�ce si� �wiat�a jakiego� du�ego samochodu.
- Ci�gnij, m�ody! - kapitan krzycza� na drugiego pilota, ci�gn�c wolant i jednocze�nie dodaj�c gazu.
- Przeci�gnie nas! - odpowiedzia� drugi pilot.
Samoch�d zacz�� tr�bi�, a jego wielkie reflektory o�wietla�y ka�dy szczeg� w kokpicie. Byli�my jak w �wietle fotograficznego flesza uwiecznieni na wieki.
Nagle �Antkiem� szarpn�o, silnik zawy� i wyskoczyli�my ponad szoferk� hamuj�cej ci�ar�wki.
- R�wnaj! - wrzeszcza� kapitan.
Piloci robili co mogli, ale powolna, ci�ka maszyna, kt�ra podchodz�c do l�dowania straci�a wiele ze swej zwrotno�ci, przy wyr�wnywaniu lotu opada�a ku drodze. Polecia�em wprost na tablic� rozdzielcz� i z nosem wbitym w szyb� mog�em z bliska podziwia� uk�ad p�yt betonowych. W tym momencie sta� si� cud i �Antek� podni�s� dzi�b, a dow�dca natychmiast wykorzysta� to, zmniejszy� moc silnika i twardo opadli�my na ziemi�.
- Kocham t� maszyn� - mrukn�� kapitan, ocieraj�c pot z czo�a.
- Tego nie by�o w planie - powiedzia�em.
- Kabel przyci�ty na miar� w praktyce okazuje si� za kr�tki - kapitan przytoczy� na t� okoliczno�� jedno ze s�awnych praw Murphy�ego.
- Jak staniemy, to wysiadajcie i znikajcie.
- Rozkaz - rzuci�em wychodz�c.
Jeden rzut oka pozwoli� mi oceni� nastroje mojej dru�yny. Nawet Gustlik straci� sw�j odwieczny spok�j.
- Pakujemy graty! - krzykn��em.
Samolot zatrzyma� si�. Zabra�em sw�j plecak i otworzy�em drzwi. Zeskoczy�em na ukrai�sk� ziemi� i odwr�ci�em si�, by pom�c dziewczynom w wysiadaniu. Ostatni by� Maciek, kt�ry zatrzasn�� drzwiczki.
Kapitan wyjrza� do nas przez okienko w kabinie, pomacha� r�k� na po�egnanie i An-2 potoczy� si� w mrok.
- Starczy mu miejsca na start? - niepokoi� si� Maciek.
- Wybrali�my jedn� z najd�u�szych na Ukrainie dr�g ko�chozowych - odpowiedzia�em.
- Ci�ar�wka? - Gustlik wymownie spojrza� w kierunku �wiate� samochodu.
Widzieli�my w oddali, �e kierowca patrzy w nasz� stron�.
- Miejmy nadziej�, �e uzna, i� lepiej si� nie interesowa� tym, kto tu wyl�dowa� - odpar�em.
- Zadzwoni po milicj� i deportuj� nas - przewidywa� Kamil.
- Dlatego wykonamy kr�tki marsz, nim roz�o�ymy si� obozem - wyja�nia�em. - W jednostkach specjalnych nazywali�my to odskokiem.
Szli�my kilka kilometr�w przez pola pszenicy a� do granicy lasu. Tam pozwoli�em wszystkim odpocz�� i u�o�y� si� do snu. Z Ma�kiem i Gustlikiem ustalili�my kolejno�� czuwania, daj�c m�odszym wyspa� si� po emocjach zwi�zanych z lotem.
- Sk�d si� wzi�a ta ci�ar�wka? - zastanawia� si� Maciek, gdy wszyscy opr�cz nas ju� spali. - Przecie� to l�dowisko mia�o by� puste.
- S�dz�, �e to przypadek.
- A te k�opoty z l�dowaniem, prychanie silnika?
- Wpisane w koszty wycieczki - u�miechn��em si� zadowolony.
Tak naprawd� nie by�em taki szcz�liwy. Faktycznie z kapitanem obmy�lili�my taki scenariusz l�dowania. Ukrai�skie w�adze by�y uprzedzone o tym, �e wyl�dujemy na dawnym poradzieckim wojennym l�dowisku. Zgodzono si� - rzecz jasna - nie bez sprzeciwu.
Rano obudzi� mnie szum samochod�w dobiegaj�cy z pobliskiej drogi i niebawem ujrza�em dw�ch milicjant�w w szarogranatowych i dw�ch pogranicznik�w w plamiastych mundurach. Rozmawiali z Gustlikiem.
- Budzi si� nasz kamandir - poinformowa� ich ch�opak.
Czym pr�dzej wsta�em, poprawi�em ubranie i przywita�em si� z funkcjonariuszami. Stara�em si� by� jak najbardziej uprzejmy.
Pogranicznicy sprawdzili nasze paszporty podstemplowane na lotnisku w Warszawie i nawet nie przegl�dali naszych baga�y. Potem zasalutowali i odjechali.
- Podwie�� was? - zaproponowa� jeden z milicjant�w, pokazuj�c zabytkowy niemal egzemplarz samochodu terenowego marki GAZ.
- B�dziemy wdzi�czni - odpowiedzia�em.
Po kilku minutach �ci�ni�ci jak sardynki na tyle teren�wki jechali�my w kierunku du�ego miasta widocznego w odleg�o�ci dw�ch kilometr�w.
- Co tu jest napisane? - dziwi� si� Emil, patrz�c na nazw� miasta na tablicy przy drodze. - Ni to po polsku, ni to po rosyjsku.
- To Lw�w - poinformowa� go Maciek.
Milicjanci byli tak mili, �e podwie�li nas a� pod sam gmach opery przy prospekcie Swobody.
Usiedli�my na �awkach przy skwerach poro�ni�tych pi�knymi fioletowymi i bia�ymi kwiatami.
- Co teraz? - zapyta� Maciek.
- �niadanie, a potem czekamy - odpowiedzia�em.
- Gdzie zjemy �niadanie? - zapyta� Emil wymownie patrz�c na w�a�nie otwieran� eleganck� restauracj� w centrum miasta, gdzie kelnerzy podawali go�ciom posi�ki ubrani w stroje ludowe.
- Mo�e b�dzie tam prysznic? - westchn�a Ewa.
- W sklepie? - za�mia�em si�. - Nie s�dz�. Maciek we� Kamila i Emila i id�cie na zakupy. Kupcie tyle, by starczy�o na kanapki i zapasy na dwa dni.
- Chce pan przej�� Ukrain� w dwa dni? - ucieszy� si� Gustlik zerkaj�c na uwa�nie nas�uchuj�ce dziewczyny.
- O, nie! - pierwsza zareagowa�a Monika. - To mia�y by� kolonie, cywilizacja, a nie koczowanie na placu i piesze w�dr�wki.
- O desancie nie wspominaj�c - doda�a Ewa.
- Spok�j - stanowczo przerwa�em protesty. - Zjemy tu �niadanie, poczekamy i jedziemy dalej.
Ch�opcy poszli po zakupy. Gustlik pilnowa� baga�y, dziewczyny wybra�y si� na poszukiwanie toalety, a ja zerka�em, czy mo�e otwarto ju� jak�� ksi�garni�. Po p�godzinie zajadali�my pyszne bu�ki z bia�ym serem, popijaj�c to kefirem. Gdy ju� najedli�my si�, wszyscy wyczekuj�co patrzyli na mnie, a ja zerka�em na zegarek.
- Na co lub kogo czekamy? - nie wytrzyma� Maciek.
- Na ochotnika i specjalist� w jednym - odpowiedzia�em.
- Le�nik?! - ucieszy� si� Gustlik.
Ch�opak mia� na my�li naszego przyjaciela z elitarnej jednostki komandos�w, kt�ry pom�g� nam przy rozwi�zywaniu paru zagadek.
- Bardzo bym chcia�, ale niestety nie - mrukn��em wstaj�c.
- Przystojny facet z kluczykami do BMW z klimatyzacj� - westchn�a Monika.
- Nie je�dzi�by rejsowym autobusem z Przemy�la - wskaza�em na autokar z polsk� wycieczk�, kt�ry w�a�nie zatrzyma� si� z boku opery. - Nowy cz�owiek w naszej dru�ynie samoch�d zostawi� w Polsce.
Z autokaru wysiadali g��wnie starsi ludzie z aparatami fotograficznymi na piersiach, rozgl�daj�cy si� po mie�cie, poszukuj�cy starych k�t�w i wspomnie� radosnego dzieci�stwa w niegdy� polskim Lwowie. Tylko jedna osoba odr�nia�a si� od reszty. Im bardziej jej si� przygl�da�em, tym bardziej zaczyna�em si� martwi� o swoj� przysz�o�� na Ukrainie.
- To ona? - zapyta� mnie Maciek.
- Pewnie tak - westchn��em.
- Fajna... - Gustlik szuka� w my�lach odpowiedniego s�owa - babka - wypali�.
By�a �redniego wzrostu, ubrana w jasne spodnie i koszulk� bez rami�czek. Na rude, d�ugie, kr�c�ce si� w�osy za�o�y�a kowbojski kapelusz. Na nogach mia�a eleganckie be�owe pantofelki. Jej szyj� zdobi� drobny z�oty �a�cuszek. Oczy przes�ania�y okulary przeciws�oneczne z du�ymi prostok�tnymi szk�ami przyciemnianymi. Twarz mia�a zaokr�glon�, pe�ne wargi i troch� za du�y nos, kt�ry jednak wcale jej nie szpeci�. By�a na tyle zgrabna i tak mia�a zaznaczone kobiece kszta�ty, �e nie by�o m�czyzny, kt�ry by si� za nianie obejrza�.
Kierowca autokaru pomaga� jej wy�adowa� plecak z jej osobistymi rzeczami i dwie ogromne torby z dodatkowym ekwipunkiem. Gdy podeszli�my do niej ubrani w wojskowe drelichy, pomi�ci, nieogoleni, zmierzy�a nas wzrokiem od st�p do g�owy.
- Agnieszka - wyci�gn�a w moj� stron� d�o� przedstawiaj�c si�. - Ty jeste� Pawe� i jeste� tu dow�dc�?
- Tak - przyzna�em patrz�c na jej d�ugie, pomalowane na pomara�czowo paznokcie.
Agnieszka przywita�a si� z Ma�kiem i Gustlikiem, kt�rzy nie potrafili oderwa� od niej wzroku. Na oko mia�a dwadzie�cia pi�� lat, ale mog�a by� nieco starsza.
- Jest tu gdzie� prysznic? - zapyta�a Agnieszka, gdy prowadzi�em j� do reszty grupy.
- Nie, ale s�dz�, �e �wietnie zrozumiecie si� z Ew� i Monik� - powiedzia�em. - Macie podobne zainteresowania.
Agnieszka gro�nie �ci�a mnie wzrokiem. Mia�a poza widocznymi od razu atutami jeszcze jeden, bardzo potrzebny mi w czasie wyprawy na Ukrain�. Sko�czy�a liceum piel�gniarskie i opr�cz swojej pracy zawodowej ochotniczo pomaga�a w Polskim Czerwonym Krzy�u. Tam zg�osi�em si� w poszukiwaniu wykwalifikowanej pomocy medycznej i dano mi podobno najlepsz� pod s�o�cem.
Zaprosi�em wszystkich do d�u�szej w�dr�wki na przystanek tramwajowy, �eby�my dojechali na dworzec autobusowy.
- Dok�d jedziemy? - zapyta�y mnie Monika i Ewa.
- Najpierw do Kamie�ca Podolskiego - odpowiedzia�em, gdy sta�em w kolejce do kasy po bilety.
- Do tego z �Pana Wo�odyjowskiego�? - upewnia�a si� Monika.
- Tego samego.
Bez problemu znale�li�my miejsce na ko�cu autobusu. Usiad�em po lewej stronie, przy oknie, tu� za tylnymi drzwiami. Obok mnie siedzia�y dziewczyny i w drugim ko�cu Gustlik. Kamil i Emil spocz�li w fotelach przede mn�, a Maciek z Agnieszk� przed Gustlikiem.
Gustlik niemal natychmiast zapad� w letarg. Maciek skupi� sw� uwag� na widoku za oknem, by nie kusi� si� widokiem Agnieszki.
Na minut� przed odjazdem opr�cz staruszek wracaj�cych z miasta na wie� i pracownik�w lwowskich instytucji wsiad�o dw�ch m�odzie�c�w. M�odszy by� w wieku Gustlika, szczup�y, o bardzo kr�tko przyci�tych w�osach opr�cz zostawionej nieco d�u�szej grzywki opadaj�cej na ciemne brwi. Mia� zadziorne spojrzenie i natychmiast nas wypatrzy�, obcych w jego kraju. Poci�gn�� towarzysza za sob� i usiedli w fotelach przy przej�ciu przez ca�y autobus przed Agnieszk� i Kamilem. Drugi by� ju� dojrza�ym m�czyzn�, ale wci�� mia� m�odzie�cz�, wysportowan� sylwetk�. Nosi� d�u�sze w�osy opadaj�ce za uszy. To co zwraca�o w nim uwag�, to czarne jak w�giel brwi i takie same oczy. Rzuca�y one czujne i nieco rozmarzone spojrzenia.
Rzecz�, kt�ra natychmiast wzbudzi�a sympati� staruszek w autobusie by� str�j obu Ukrai�c�w. W czarne, wysokie buty wpu�cili czarne p��cienne spodnie, przy czym ten z d�u�szymi w�osami mia� fioletowe, w�skie lampasy. Mieli jeszcze bia�e, nak�adane przez g�ow� koszule z szerokimi r�kawami i czarnymi delikatnymi haftami przy szyjach. Starszy na szyi mia� rzemyk, jednak talizman skrywa� si� pod koszul�. W niezapi�tym dekolcie by�o wida� silne mi�nie.
�Prawdziwy Bohun� - pomy�la�em.
M�j pogl�d potwierdzi�a reakcja Agnieszki, kt�ra natychmiast zwr�ci�a uwag� na Bohuna i spod brwi dyskretnie obserwowa�a go.
�Taka gwiazda nie wytrzyma, je�li nie zwr�ci na siebie uwagi atrakcyjnego m�czyzny� - westchn��em w duchu, ale poczu�em uk�ucie zazdro�ci, �e to nie mnie tak obserwowa�a. Zamkn��em oczy i uda�em, �e �pi�. Za miastem naprawd� zasn��em.
Obudzi�em si� po blisko dw�ch godzinach, tu� przed Tarnopolem. Otworzy�em oczy w sam� por�, by ujrze�, co mnie czeka z Agnieszk�. Bohun trzyma� gitar� i zapatrzony w jej oczy �piewa�, a wt�rowa� mu towarzysz i ca�y autobus.
W wolnym przek�adzie brzmia�o by to tak:
P�jd��e z nami, z nami, kozakami
Lepiej ci b�dzie ni� u mamy.
- Nasz kamandir si� obudzi�! - zawo�a�a Agnieszka.
Bohun zajrza� mi w oczy g��boko i natychmiast poczu�em bij�cy od tego spojrzenia ch��d.
- Ameryka�ski komandos - rzuci� patrz�c wymownie na moje drelichy.
- Nie - mrukn��em. - Pawe� - przedstawi�em si� podaj�c mu r�k�.
Nie oderwa� d�oni od strun gitary, w kt�re cicho brzd�ka�.
- Pawie� - powtarzaj�c zmi�kczy� moje imi�.
Odchyli� g�ow� do ty�u, jakby smakowa� brzmienie tego s�owa i nagle za�mia� si�.
- Wol� imi� Agnieszka! - zakrzykn�� weso�o i zagra� skoczn� melodi�, kt�r� natychmiast podchwyci�y staruszki.
- Kozak, prawdziwy kozak - skomentowa� Gustlik.
Na te s�owa zerwa� si� towarzysz Bohuna i chyba got�w by� si� bi�.
- A ty co masz do kozak�w? - zakrzykn��.
- Siadaj, Peter - Bohun powstrzyma� ch�opaka nie podnosz�c g�osu, jednak jego s�owa poskutkowa�y.
Agnieszka po tej scenie te� jakby nabra�a dystansu do Bohuna, lecz wci�� zerka�a na niego, a on tylko u�miecha� si� i gra�. W pewnym momencie wsta� i poda� mi gitar�.
- Teraz ty, kamandir. Zagraj tak, �eby serce dziewczyny nie posz�o z kozakiem.
Niepewnie chwyci�em gitar�. Dawno nie gra�em, o �piewie nie wspominaj�c. Zagra�em piosenk� �With or without you� zespo�u �U2�.
- �adne - stwierdzi�. - Nie umiesz za�piewa� w swoim j�zyku?
Mia� racj�. Szuka�em w pami�ci odpowiedniej piosenki.
Gdy nie bawi ci� ju� �wiat zabawek mechanicznych.
Kiedy dr�czy ci� b�l, niefizyczny.
- To �Ko�ysanka dla nieznajomej� grupy �Perfect� Gustlik wyja�ni� dziewczynom, kt�re chyba nie zna�y tej piosenki.
Kochaj mnie, kochaj mnie, kochaj mnie nieprzytomnie;
jak zapalniczka p�omie�, jak sucha studnia wod�;
kochaj mnie nami�tnie tak, jakby �wiat si� sko�czy� mia�.
Nuci�em, a Bohun zas�uchany uwa�nie patrzy� na chwyty gitarowe. Agnieszka u�miecha�a si� s�ysz�c, jak m�cz� si� �piewem. By�em z�y, �e da�em si� wrobi� w ten muzyczny pojedynek. Gustlik wspiera� mnie, bezg�o�nie rusza� wargami, niemo podpowiadaj�c mi tekst.
- Fajne! - klasn�a Monika.
- Tak, ale kozak wygra�by moje serce, gdyby to o mnie chodzi�o - stwierdzi�a Agnieszka. - S�owo �kochaj� �piewasz bez przekonania, jakby� nie wiedzia�, o czym mowa - za�o�y�a okulary przeciws�oneczne, wi�c nie mog�em zobaczy� prawdziwego wyrazu jej twarzy.
Bohun ucieszony z werdyktu od�o�y� gitar� i o czym� cicho szepta� z Peterem. My w tym czasie jechali�my ju� do Czortkowa, by po kolejnych trzech godzinach dotrze� do Kamie�ca Podolskiego.
- Ale widok! - j�kn�� Maciek.
Jechali�my po mo�cie na rzece Smotrycz, a od strony miasta ujrzeli�my wysokie na kilkadziesi�t metr�w �ciany kanionu. Potem bloki z lat sze��dziesi�tych przes�oni�y nam ten cudowny widok. Wysiedli�my na przystanku blisko starego miasta.
- Um�wi�em si� na rynku - wyja�ni�em towarzyszom.
By�em z�y, bo Bohun postanowi� pom�c Agnieszce i ni�s� jej baga�. Powstrzymywa�em si� od cz�stego ogl�dania si� na nich.
- B�dzie kino, jak z nim zostanie - rzuci� Maciek, jakby czytaj�c w moich my�lach.
- Mam nadziej�, �e to tylko gra z jej strony - odpowiedzia�em:
- Droczy si�? - upewnia� si� Gustlik.
- Odnosz� wra�enie, �e o co� mnie pos�dzacie - hardo spojrza�em na obu.
- Nie, tylko widzimy... - zacz�� Gustlik.
- Popatrzcie lepiej na Smotrycz - zwr�ci�em im uwag�, bo znowu przekraczali�my most na rzece, tym razem w kierunku kamienieckiej Star�wki.
Ciekawie rozgl�da�em si� po starej zabudowie miasta. Na szcz�cie nowoczesne budownictwo ery radzieckiej nie wdar�o si� w to niezwyk�e miejsce. Zatrzymali�my si� przed dawnym ratuszem i czekali�my na przyjazd um�wionego transportu.
- Do zobaczenia! - Bohun d�ugo �ciska� d�o� Agnieszki.
Podszed� do mnie. Stan�� twarz� w twarz.
- Ty, uwa�aj! - sykn��. - Uwa�aj na mnie. Nie wchod� mi w drog�, ale to nigdy. Nie radz� ci.
- Do widzenia - odpowiedzia�em wyci�gaj�c w jego stron� r�k� na po�egnanie.
- Lepiej dla ciebie, �eby nie - odpar� �ciskaj�c j�.
Chwil� trwa� nasz pojedynek na u�ciski. �aden ani na moment nie okaza� s�abo�ci, wreszcie kozak pu�ci�.
- Pr�ny tw�j trud - powiedzia�. - Oj czy by�a, czy nie by�a; ja z kozakiem gaworzy�a - znowu za�piewa� fragment pie�ni ludowej.
Odszed� w kierunku nowszej cz�ci miasta. Zdziwi�o mnie, �e Agnieszka nie po�wi�ci�a mu nawet jednego spojrzenia. Wreszcie nadjecha� nasz �rodek transportu. Nie wiem, jakim s�owem nale�a�oby okre�li� star� tatr� z silnikiem Diesla, z dobudowan� do szoferki kabin� dla pasa�er�w. By�o tam do�� miejsca dla nas wszystkich. Kierowca, starszy m�czyzna, powiedzia� tylko �Dobry wiecz�r�, otworzy� drzwi, czeka�, a� wsi�dziemy, a potem zamkn�� nas. Jechali�my jeszcze p� godziny na po�udnie. Zatrzymali�my si� w lesie sosnowym, przy budynkach jakiego� o�rodka wypoczynkowego.
- Mia� by� ob�z - zauwa�y� Maciek.
- I b�dzie - odpowiedzia�em. - Jutro st�d bierzemy dzieci i przenosimy si� na obozowisko.
- Pawe�! - us�ysza�em radosny okrzyk.
- Ojciec Oliwiusz! - ucieszy�em si� ujrzawszy cz�owieka w habicie.
By� ros�ej postury, z kr�tk�, nier�wn� brod�, krzaczastymi brwiami opadaj�cymi na ciemne oczy. Z jego twarzy prawie nigdy nie schodzi� dobrotliwy u�miech.
- Rany, ksi�dz! - westchn�� Emil. - B�d� codziennie msze.
- Nic na si��, ch�opcze - odpar� Oliwiusz witaj�c si� z nim.
Zakonnik uwa�nie obejrza� m�odzie�. G��boko spojrza� w oczy Ma�kowi i Gustlikowi. Wreszcie jego wzrok spocz�� na nieoczekiwanie milcz�cej Agnieszce.
- Taka krasawica? - ucieszy� si�. - Zabierzesz serce niejednego kozaka jak Helena z �Ogniem i mieczem�.
- Ju� zabra�a serce Bohuna - nie mog�em si� powstrzyma�.
- Spotkali�cie Bohuna? - zas�pi� si� Oliwiusz.
Opisa�em m�czyzn� poznanego w autobusie.
- To ten - przyzna� Oliwiusz.
- To Bohun? Tak naprawd� si� nazywa? - nie dowierza�em.
- Ka�dy go tak nazywa, �e niby taki mo�ojec i tragicznie zakochany - wyja�nia� Oliwiusz. - Zakocha� si� w pewnej dziewczynie, co ma polskie pochodzenie. Jej rodzinie nie podoba� si� taki amant, co to sotni� kozack� zak�ada. Nikt pr�cz Bohuna nie wie, co ona tam do niego czu�a, ale uciek�a mu sprzed o�tarza. Podobno do Lwowa, a ten pogna� jej szuka�. Widocznie wraca� z niczym.
- Co to za sotnia? - dopytywa�em si�.
- A to takie niby harcerstwo, niby wojsko - Oliwiusz machn�� r�k�. - Daj� tam ch�opakom niez�� szko��. Jak rodzice maj� k�opot z dzieciakiem, to strasz�, �e wy�l� go do Bohuna. Ten ich potrafi wychowa�, ucz� si� i pracuj� w polu, maj� warsztaty. Ucz� si� te� starych tradycji ukrai�skich. Na twoje nieszcz�cie b�dziemy z nimi s�siadami.
Oliwiusz zaprowadzi� nas do recepcji, gdzie odebrali�my klucze do pokoi. Mia�em spa� razem z Gustlikiem i Ma�kiem, obok nas panie, a dalej Emil z Kamilem. Dzieci ju� od godziny mia�y cisz� nocn�. Po okrzykach Ma�ka domy�la�em si�, jaki standard ma nasza �azienka. Obok mnie sta�a Ewa.
- Ju� wiem, czemu jest pan starym kawalerem - powiedzia�a cicho.
- Nie jestem taki stary - broni�em si�. - A czemu?
- Zupe�nie nie zna si� pan na kobietach.
- A sk�d wiesz, �e nie mam rodziny?
- Agnieszka mi powiedzia�a.
ROZDZIA� TRZECI
PRZYJAZD DO PRZEMY�LA � PIERWSZE SPOTKANIE ZE S�OWIANK� � WIZYTA U ANTYKWARIUSZA � KTO BY� ADRESATEM TAJEMNICZYCH LIST�W HENRYKA SIENKIEWICZA? � PU�APKA JERZEGO BATURY � PRZESY�KA Z PRZESZ�O�CI � AWANTURNIK FRANCISZEK BATURA � GDZIE ZNIKN�� WYS�ANNIK PISARZA? � S�OWIANKA KORZYSTA
Z ZAPROSZENIA
Tajemniczy korespondent wyznaczy� mi spotkanie w sprawie listu Sienkiewicza na pi�tkowe popo�udnie, mi�dzy siedemnast� a osiemnast�. Miejscem spotkania mia�y by� schody, domy�la�em si� kt�re. Musia� te� wiedzie�, jak wygl�dam, skoro nie poda� umownego znaku pozwalaj�cego si� nawzajem rozpozna�. Obudzi�em si� tego dnia z nowymi si�ami. Zjad�em obfite, ale lekkie �niadanie, zabra�em kanapki i termos z mocn� herbat�. Dzie� wsta� pogodny, a w radiu zapowiadano upa�.
Zadowolony zszed�em do Rosynanta, w�o�y�em torb� podr�n� do baga�nika, a drug�, mniejsz� z kilkoma ksi��kami i notatkami, zabra�em ze sob�. Czym pr�dzej wyjecha�em z Warszawy, nim rozpocz�� si� poranny ruch.
Do Przemy�la dotar�em bez przyg�d wczesnym przedpo�udniem. Sprawdzi�em w zaproszeniu na sesj� naukow�, gdzie zarezerwowano nam noclegi. W granicach miasta zatrzyma�em si� przy chodniku i podszed�em do m�odej dziewczyny siedz�cej pod kamienic�, wprost na ziemi. Obok niej sta� plecak.
- Dzie� dobry. Nie wie pani, jak dojecha� do hotelu �Tulipan�? - zapyta�em j�.
Powoli podnios�a na mnie wzrok. Wpierw ujrza�em du�e niebieskie oczy. Dziewczyna mia�a oko�o dwudziestu lat i d�ugie blond w�osy. Mog�aby s�u�y� artystom jak wz�r S�owianki z prastarych dziej�w. Wyczuwa�em od tej panny jednocze�nie si�� i strach. Chyba w ostatnich dniach prze�y�a wiele z�ego.
- Chyba hoteliku �Tulipan� - odezwa�a si�.
M�wi�a z lekkim akcentem, lekko przeci�gaj�c s�owa, zupe�nie jak starzy Iwowiacy.
- Co pani ma na my�li? - zdziwi�em si�.
- Ju� nic - u�miechn�a si� blado.
Wyt�umaczy�a, jak dojecha� do miejsca wyznaczonego mi na nocleg.
- Pani chyba nie jest z Przemy�la? - zagadn��em dziewczyn�, gdy podzi�kowa�em jej za pomoc.
Natychmiast obruszy�a si�.
- Co to pana obchodzi?
- Oczywi�cie, �e nic - broni�em si�. - S�dz�, �e ma pani jakie� k�opoty. B�d� w Przemy�lu przez kilka dni, wi�c jakbym m�g� pani jako� pom�c, to prosz�... - wr�czy�em jej moj� wizyt�wk� z numerem telefonu kom�rkowego.
Bez s�owa wzi�a kartonik, schowa�a go do kieszeni d�insowej bluzy i znowu zatopi�a si� w rozmy�laniach.
Ruszy�em w kierunku �Tulipana� zastanawiaj�c si�, co mnie czeka w tym obiekcie maj�cym reputacj� �hoteliku�. Znajdowa� si� przy jednej z g��wnych ulic Przemy�la, w pobli�u dworca kolejowego. Dosta�em pok�j na pierwszym pi�trze w pomalowanym na bia�o pawilonie, przypominaj�cym pa�acyk. Prawdopodobnie by�o tu co� zwi�zanego z komendantur� twierdzy w Przemy�lu.
- Ma pan szcz�cie - oznajmi�a mi recepcjonistka. - B�dzie pan mieszka� sam, bo pan, kt�ry mia� by� z panem, odwo�a� udzia� w sesji.
Spojrza�em na zegarek. By�a ju� pora obiadu. Na dzi� nie przewidziano �adnych spotka�, wi�c jedynie przywita�em si� z organizatorami spotkania i poszed�em w kierunku centrum miasta. Najpierw zjad�em obiad w ma�ym barku na parterze szesnastowiecznej kamieniczki w rynku. Stamt�d poszed�em do antykwariusza. Jego sklepik by� w pobli�u wzg�rza zamkowego. Pan Anatol mia� grubo po siedemdziesi�tce, ale trzyma� si� doskonale jak na sw�j wiek i kto� mi kiedy� opowiada�, �e na pla�y nad Sanem pokazywa� wnukom, jak si� skacze do wody.
Antykwariusz wyszed� spomi�dzy p�ek, poprawi� okulary i u�miechn�� si� na powitanie. Natychmiast zaparzy� mocnej herbaty z malinami i mogli�my usi��� w fotelach na zapleczu. Pan Anatol zamkn�� sklepik.
- Zainteresowa�a pana ta historia z Sienkiewiczem? - ucieszy� si�.
- Tak, tym bardziej �e tajemniczy sprzedawca napisa� list i do mnie, i wys�a� faksem ofert� jeszcze do innego antykwariusza - odpowiedzia�em. - Mo�na by� prawie pewnym, �e podobne oferty otrzymali tak�e inni antykwariusze.
- Sprzedawca chce wybada� rynek, zrobi� reklam� i konkurs ofert - domy�li� si� pan Anatol.
- Tak s�dz� - przyzna�em. - Przyszed�em do pana, by mi pan opowiedzia� o tym cz�owieku, kt�ry pana odwiedzi�.
- To znany w mie�cie niebieski ptak - pan Anatol machn�� lekcewa��co r�k�. - Kto� go podstawi�. Sk�d wys�ano ten fax?
- Z poczty - odpowiedzia�em.
- No, to klops - zmartwi� si� antykwariusz.
- Pan widzia� ten list?
- Tak, ale bardzo kr�tko. Zreszt� to by�a fotokopia. Przeczyta�em pocz�tek, a reszt� tylko przelecia�em wzrokiem.
- Prosz� m�wi� - zach�ca�em pana Anatola.
- Niestety, nie wiem, do kogo Sienkiewicz pisa� list - antykwariusz zacz�� opowie��. - Adresata okre�li� mianem �Kolegi z redaktorskiej �awy�.
- P