6361

Szczegóły
Tytuł 6361
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

6361 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 6361 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

6361 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ARKADIUSZ NIEMIRSKI PAN SAMOCHODZIK I... ARSEN LUPIN TOM II OFICYNA WYDAWNICZA WARMIA ROZDZIA� PIERWSZY SAMOTNA WIGILIA � NIESPODZIEWANY GO�� � CZY LUPIN MA CO� DO MNIE? � SPACER � �WI�TY MIKO�AJ � PORWANIE � BATURA GADA PO FRANCUSKU � PROPOZYCJA JERZEGO � CZ�OWIEK W PO�CZOSZE � W NIEWOLI � ZGADUJ�, GDZIE JESTEM? � PR�BA ZIMNA � ZNIECIERPLIWIENIE JERZEGO � POWR�T DO SALONU � OPUSZCZAM DOM W tym roku r�wnie� przysz�o mi sp�dzi� Wigili� w samotno�ci. �a�owa�em w takich chwilach, �e nie mam psa, ale charakter mojej pracy i zwi�zane z ni� cz�ste wyjazdy przekre�la�y marzenie o posiadaniu jakiegokolwiek stworzenia. Do samotno�ci by�em przyzwyczajony i nie by�a to dla mnie pierwszyzna. Ale ta Wigilia mia�a szczeg�lny charakter. Za spraw� wigilijnych ��ycze�, przes�anych mi przez Arsena Lupina, i choinkowego prezentu w postaci zdj�cia skradzionego inkunabu�u* [W zwi�zku z coraz wi�ksz� liczb� kradzie�y starych druk�w dokonywanych w polskich bibliotekach, niekt�re szczeg�y dotycz�ce organizacji ochrony obiekt�w bibliotecznych opisywanych w ksi��ce, funkcjonowania w nich urz�dze� alarmowych i przede wszystkim rozk�adu pomieszcze� i opis�w wn�trz, zosta�y tu celowo zmienione.] ogarn�y mnie smutek i zw�tpienie. Ten w�amywacz w spos�b oczywisty rzuci� mi w twarz r�kawic� i chocia� by�em za�amany faktem kolejnej kradzie�y, to r�kawic� ow� podj��em. Zasiad�em do sto�u i zabra�em si� do wigilijnej wieczerzy, ale moje my�li wci�� kr��y�y wok� tematu kradzie�y starodruk�w. My�lami cofn��em si� do procesu s�dowego szajki Mafiosa i de G�reckiego. A wszystko zacz�o si� od zwariowanego pomys�u Student�w Patryka Cienia i Stefana K.. Pomys�odawc� by� ten pierwszy, drugi za� s�u�y� wiadomo�ciami z zakresu bibliotekoznawstwa, gdy� studiowa� w�a�nie ten kierunek na Uniwersytecie Gda�skim. Wszystkie do�wiadczenia zdobyte podczas studi�w mia�y teraz zaprocentowa� w nowym, przest�pczym fachu. Jako student bibliotekoznawstwa mia� Stefan K. dost�p do czytelni zbior�w specjalnych, zna� zwyczaje personelu i systemy ochrony zbior�w tych bibliotek, do kt�rych zamierzano si� w�ama�. Przede wszystkim zna� ich s�abe punkty. Patryk Cie� jako student prawa Uniwersytetu Warszawskiego kierowa� ich poczynaniami. To on wymy�li� pseudonim: Arsen Lupin. Studenci wymieniali si� informacjami za pomoc� poczty elektronicznej i do�� cz�sto si� spotykali. Zamierzali ukra�� kilka starodruk�w z niekt�rych bibliotek w Polsce. Zacz�li z powodzeniem od Biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego. Nie posiadali jednak dobrego rozeznania na czarnym rynku dzie�ami sztuki, wi�c �atwo stali si� ofiar� Mafiosa - cz�owieka szmugluj�cego dzie�a sztuki na Zach�d. Jednak ten sopocki antykwariusz nie ryzykowa� od razu kupna niemieckiej biblii od m�odych osobnik�w spoza bran�y. By�o oczywiste, �e starodruk zosta� skradziony, wiec Mafioso postanowi� zawiadomi� policj� o pr�bie jego sprzeda�y. Nie by� bowiem pewny, czy policja nie pr�bowa�a w ten podst�pny spos�b zdoby� dowody jego przest�pczej dzia�alno�ci. Wystraszeni Studenci zamilkli na ca�y miesi�c i w maju spr�bowali szcz�cia w warszawskim domu aukcyjnym de G�reckiego. Zas�yszeli, �e nie mia� on dobrej reputacji. Istnia�a zatem szansa na nielegaln� sprzeda�. Niestety, historia si� powt�rzy�a i podobnie jak w Sopocie, tak�e w Warszawie de G�recki dla �wi�tego spokoju zawiadomi� policj�. Jednak�e Studenci nie wiedzieli, �e de G�recki by� wsp�lnikiem Mafiosa i zaraz po ich wizycie w antykwariacie na Nowym �wiecie kaza� ich �ledzi�. Skorpion, prawa r�ka de G�reckieckiego, bez trudu ustali�, kim s� m�odzi ludzie. Zawodowi szmuglerzy mieli ich teraz w r�ku! I tak w lipcu mia�o doj�� do transakcji; Mafioso i de G�recki mogli z �atwo�ci� zabra� Studentom starodruk. I wtedy sta�o si� co� niezwyk�ego. Tajemniczy osobnik ukrad� bibli� wkr�tce po �transakcji�. I nie by� to Batura, tropi�cy Student�w za pomoc� sprytnie zredagowanego og�oszenia w gazecie (gdy� sam planowa� przyw�aszczenie starodruku). Biblia dosta�a si� w r�ce kogo� trzeciego. Po prze�kni�ciu tej gorzkiej pigu�ki Mafioso i de G�recki z�o�yli Studentom tak zwan� propozycj� nie do odrzucenia. Dostali szans� �sprzeda�y� kolejnych starodruk�w. Oczywi�cie po niskiej, ale atrakcyjnej jak dla nich cenie. Studenci za�atwili sobie urlopy dzieka�skie, wynaj�li domek u rencisty na Bemowie i zaj�li si� przygotowaniami do kolejnych w�ama� w Bibliotece Gda�skiej Polskiej Akademii Nauk i Bibliotece G��wnej Uniwersytetu Miko�aja Kopernika w Toruniu. Jakie� by�o ich zdziwienie, gdy pras� i telewizj� obieg�a w listopadzie wiadomo�� o kradzie�y w Gda�sku podr�cznika gramatyki �Ars minor� W ten oto spos�b na aren� wydarze� wkroczy� nowy Arsen Lupin, kt�ry ju� wcze�niej przys�a� na adres naszego departamentu i hamburskiego Departamentu ds. Kradzie�y Dzie� Sztuki swoj� wizyt�wk� wykonan� z kawa�ka strony biblii. I kiedy w listopadzie Patryk Cie� wraz z koleg� i lud�mi de G�reckiego wykradli dwa inkunabu�y z biblioteki w Toruniu, nowy Arsen Lupin znowu postanowi� sprz�tn�� im starodruki. Nie wiedzia� tylko, �e Skorpion zmieni� w ostatniej chwili plan, w efekcie czego nowy Lupin zosta� z pustymi r�kami. Szajka Mafiosa i de G�reckiego zosta�a p�niej przez policj� uj�ta, podobnie jak depcz�cy im po pi�tach Batura. Jedynie Studenci zdo�ali uciec, a kuzyn jednego z nich, Stanis�aw Cie� nie przyzna� si� do wsp�pracy w kradzie�y biblii i nie zdradzi� miejsca pobytu m�odych ludzi. R�wnie� Mafioso i de G�recki nie znali ich plan�w. Po prostu, by�o im wszystko jedno, co tamci ukradn�, na ka�dym starodruku bowiem mo�na by�o zarobi�. A na razie nowy Arsen Lupin pozosta� nieuchwytny i ukrad� kolejny inkunabu�: �Statuty synodalne biskup�w wroc�awskich�. Unikat. Postanowi�em przespacerowa� si�, aby nieco och�on��. Ubra�em si� ciep�o i wyszed�em z mieszkania na klatk� schodow�. Ale nie zd��y�em wyj�� na zewn�trz, gdy w drzwiach wyj�ciowych zderzy�em si� z niskim, oty�ym cz�owiekiem w du�ej futrzanej czapie naci�gni�tej na g�ow�. - Dyrektor Marczak? - zdziwi�em si� szczerze, kiedy ten zdj�� czapk� i zmierzy� mnie bystrym wzrokiem. - Co pan tu robi? - Przynios�em panu troch� wigilijnych potraw - wyja�ni� i zacz�� masowa� obola�e rami�. Dopiero teraz dostrzeg�em, �e mia� ze sob� siatk� z jakimi� s�oikami. - Doprawdy? - wzruszenie odebra�o mi mow�. - Prosz� na g�r�. Zaszli�my do mojej kawalerki. - �ona ugotowa�a barszczyk, jest i troch� karpia - wyja�nia� w kuchni. - W s�oiku znajdzie pan sa�atk� i pierogi. Siedzieli�my tak z �on� po kolacji i nagle przypomnia�em sobie o panu. Wie pan, tyle lat razem �cigali�my handlarzy dzie�ami sztuki, �e czasami wydaje mi si�, jakby to by�o wczoraj. By�o, min�o, zlecia�o. Ale czy wszystko musi ulec zapomnieniu? Pomy�la�em: �Ja tu sobie z �on� w ciepe�ku siedz�, mam do kogo usta otworzy�, ale on? Siedzi pewnie, biedny Tomasz, w swojej ciasnej kawalerce z ga��zk� jod�y zamiast prawdziwej choinki i nuci w samotno�ci kol�dy�. Co� mnie �cisn�o za serce. Wymkn��em si� z domu i niech si� pan nie obrazi, Tomaszu, �e b�d� tylko godzin�. Ale herbaty to si� napij�. To by�o mi�e ze strony Marczaka. Pami�ta� o mnie. - Wybaczy pan, ale nie mam dla niego �adnego prezentu - zacz��em si� t�umaczy�. - Nie ma sprawy - klepn�� mnie w rami�. - Ja te�. Dziwne czasy nasta�y, Tomaszu. Ludzie ju� si� nie spotykaj� ze sob� tak cz�sto jak to kiedy� bywa�o. Izolujemy si�. Wegetujemy w czterech �cianach swoich dom�w, niekt�rzy do�wiadczaj� samotno�ci w biurach i urz�dach robi�c tak zwane kariery. - �wi�ta racja. - Czy pan przypadkiem nie rzuci� palenia? - zmieni� nagle temat i kilka razy poci�gn�� nosem. - Nie czuje odoru tytoniowego. - Ano, rzuci�em - westchn��em. - Nie powiem, kosztowa�o mnie to wiele zdrowia. Ale teraz czuj� si� o kilka lat m�odszy. - To gratuluj� - ucieszy� si�. - Wreszcie zm�drza� pan na staro��. - Przyrzek�em sobie, �e odstawie papierosy, gdy chciano wyrzuci� mnie z tarasu widokowego na trzydziestym pi�trze Pa�acu Kultury i Nauki - wyja�ni�em. - Pomog�a te� troch� Zosia ze swoj� gum� dla palaczy i przezi�bienie. Popijaj�c herbatk� gadali�my o tym i owym, jak za dawnych czas�w, i jako� tak przypadkowo temat rozmowy zszed� na spraw� kradzie�y starodruk�w. - Jak tam ten pa�ski Arsen Lupin? - zapyta� Marczak. - Czy jeszcze zamierza go pan schwyta�? - Nie uwierzy pan, ale w�a�nie dzisiaj dosta�em od niego wiadomo�� o kolejnej kradzie�y - o�wiadczy�em smutno. - Tym razem w Archiwum Archidiecezjalnym w Gnie�nie. Jak na z�o�� mamy �wi�ta i wszystkie biblioteki �wiata s� zamkni�te na cztery spusty. Tli si� we mnie nadzieja, �e przys�ane poczt� elektroniczn� zdj�cie ok�adki �Statut�w�, to tylko jaki� koszmarny �art. Ale m�j nos podpowiada mi co innego. I opowiedzia�em dyrektorowi wszystko o sprawie Arsena Lupina. - Dziwny to go�� - skomentowa� po chwili. - Upar� si� na pana czy co? Wygl�da na to, �e ma do pana �al. Skoro to nie Batura, to kto nim jest? I dlaczego kradnie unikatowe, ale mniej atrakcyjne na czarnym rynku inkunabu�y zamiast bardziej cennych starodruk�w, kt�re m�g�by z powodzeniem sprzeda� za granic�? - Od dw�ch miesi�cy nie robi� nic innego, jak tylko zadaj� sobie podobne pytania. - To m�wi pan, �e ten Lupin wie o wszystkim - W rzeczy samej - z �alem przyzna�em mu racj�. - Bo sk�d niby wiedzia�, �e do Warszawy wybiera si� agentka hamburskiego Departamentu ds. Kradzie�y Dzie� Sztuki? Przys�a� jej przecie� podobn� wizyt�wk� co nam. - Mo�e pods�uchiwa� rozmowy de G�reckiego? - zauwa�y� Marczak. - A mo�e nawet i pana inwigilowa�? Wzruszy�em ramionami i nic nie powiedzia�em. Ale Marczak mia� troch� racji. Arsen Lupin m�g� inwigilowa� nie tylko mnie, ale i de G�reckiego! A ju� na pewno �pods�uchiwa�� Student�w! - Przede wszystkim, panie Tomaszu, musi pan odkry�, w jaki spos�b ten Lupin kradnie zbiory - rozwa�a� Marczak. - Sk�d dra� zna po�o�enie magazyn�w z cennymi starodrukami? Marczak rozumowa� s�usznie, ale co z tego, skoro nie zna�em odpowiedzi na wszystkie te pytania? Dopili�my herbat� i Marczak spojrza� niech�tnie na zegarek. - Czas na mnie - st�kn�� i wsta�. - Odprowadzi mnie pan kawa�eczek? Jak�e przyjemnie by�o spacerowa� po opustosza�ej, za�nie�onej ulicy. W takich chwilach cz�owiek przypomina� sobie dawne, dobre czasy, gdy miasto nie przypomina�o zastyg�ej w spalinach d�ungli zestresowanej masy ludzkiej. Jak za dotkni�ciem czarodziejskiej r�d�ki wraz z nadej�ciem Gwiazdki znik�o napi�cie i gwar niespokojnego miasta. Zimne, suche powietrze, dra�ni�ce mile p�uca, mia�o ostudzi� na kilka kolejnych dni szale�stwo dwumilionowej metropolii. Wystrojone i �wiec�ce choinki zdobi�ce hotele i witryny sklepowe jawi�y si� jako niez�omni stra�nicy pokoju. - Nie zna pan jakiego� specjalisty od starodruk�w? - zapyta� nieoczekiwanie Marczak, gdy zbli�yli�my si� do Nowego �wiatu. - No wie pan, jakiego� kolegi, znajomego, kt�remu zaszed� pan za sk�r� albo odbi� dziewczyn�. - �e co? - z wra�enia zach�ysn��em si� mro�nym powietrzem. - A racja, zapomnia�em - westchn��. - Marny z pana uwodziciel. Ale mnie si� zdaje, �e ten Lupin prowadzi z panem jak�� prywatn� wojn�. Niech pan poszpera w przesz�o�ci, mo�e przypomni sobie kogo� wykszta�conego, specjalist� z dziedziny historii sztuki, mo�e nawet i bibliotekarstwa, kogo�, kto za wszelk� cen� pragnie z panem rywalizowa�. - Je�li Waldek Batura zmartwychwsta�, to tylko on wchodzi w rachub� - za�artowa�em, ale sugestia Marczaka pobudzi�a moj� czujno��. - No i czemu Lupin kradnie te, a nie inne inkunabu�y? - wyt�a� sw�j umys� Marczak. - Je�li Lupin wykorzystuje metod obmy�lon� przez Student�w, to oczywi�cie jest szansa na z�apanie go, je�li tylko uda nam si� przewidzie� kolejny krok w�amywacza. W zwi�zku z tym, po �wi�tach musz� niezw�ocznie odwiedzi� komisarza Swad�, oraz czytelni� Zbior�w Specjalnych Biblioteki Narodowej, aby przejrze� Centralny Katalog Inkunabu��w. Co� musi ��czy� te wszystkie skradzione starodruki. Przeszed�em z Marczakiem jeszcze kawa�ek i po�egnali�my si�. Naci�gn��em mocniej kaptur puchowej kurtki na g�ow�, bo mr�z dobiera� si� �apczywie do moich uszu, i ruszy�em z powrotem do domu By�o ju� wp� do si�dmej, kiedy min��em pomnik Miko�aja Kopernika i poczu�em za swoimi plecami czyj�� obecno��. Za�o�ony kaptur dobrze t�umi� wszelkie odg�osy dochodz�ce z zewn�trz, ale sz�sty zmys� kaza� mi si� natychmiast odwr�ci�. Jakie� by�o moje zdziwienie i ulga, gdy ujrza�em spaceruj�cego samotnie �wi�tego Miko�aja, kt�ry zapewne w�a�nie zako�czy� prac�. Miko�aj ubrany by� jak ka�dy Miko�aj w tym mie�cie: obszerny, purpurowy str�j, d�uga czapka na g�owie. Du�a siwa broda zas�ania�a prawie ca�� twarz, �e ledwie by�o wida� oczy. Na plecach d�wiga� Miko�aj �rednich rozmiar�w worek, kt�ry zaraz postawi� na o�nie�onym chodniku. -Wszystkiego najlepszego - powita�em go z u�miechem. - Zdrowych i radosnych �wi�t. B�kn�� co� pod nosem i gestem poprosi� o cierpliwo�� a w tym czasie zacz�� szpera� w worku. Wyj�� jak�� maskotk� i zaraz schowa� j� z powrotem do worka. Po chwili wyci�gn�� jakie� elegancko zapakowane pude�eczko, ale i je w�o�y� z powrotem do �rodka. Trzecim prezentem by� pistolet. Podrzuci� go kilka razy w d�oni, a nast�pnie wycelowa� nim w moj� pier�. - Co to za �arty, �wi�ty Miko�aju? - zarechota�em Jednak �wi�ty Miko�aj nie �artowa�, a pistolet, zdaje si�, wcale nie by� zabawk�. Poczu�em niepok�j i nieprzyjemne mrowienie na plecach. Lufa pistoletu zbli�y�a si� do teraz do mojej klatki piersiowej na kilkana�cie centymetr�w, a ja patrzy�em na nieruchom� mask� Miko�aja. Wtedy to czyje� r�ce chwyci�y mnie od ty�u, a do twarzy przystawiono mi nas�czony jakim� �wi�stwem tampon. Nogi ugi�y si� pode mn�, a w oczach pociemnia�o. W dziupli ceglanego kominka strzela�y drwa. Obudzi�em si� w cieple i komforcie. Wystarczy� jeden rzut oka na puszysty, perski dywan wy�cielaj�cy drewnian� pod�og� i dotkni�cie sk�rzanej kanapy, na kt�rej spoczywa�em, aby zrozumie�, �e znajdowa�em si� w jakiej� willi. Przekrzywi�em g�ow�, aby lepiej ogarn�� skryte w p�mroku pozosta�e cz�ci salonu i zauwa�y�em siedz�c� przed kominkiem w g��bokim, sk�rzanym fotelu posta�. W rogu sta�a skromnie przystrojona choinka. Kim by� m�czyzna popijaj�cy ze szklaneczki? Nie widzia�em jego twarzy, gdy� by� odwr�cony do mnie bokiem. Ale ta wpatrzona w kominkowy ogie� twarz wyda�a mi si� dziwnie znajoma. Teraz dopiero przypomnia�em sobie, �e zosta�em napadni�ty przez fa�szywego �wi�tego Miko�aja. I pewnie ten oto osobnik by� napastnikiem. O dziwo, nie mia�em zwi�zanych r�k. Ale kiedy zamierza�em wsta� z kanapy na nogach poczu�em ucisk kajdanek. Osobnik siedz�cy w fotelu natychmiast zauwa�y� ruch na kanapie. - Dobry wiecz�r, panie Tomaszu - us�ysza�em znajomy g�os. - Niech ci� diabli wezm�, Batura - zakl��em, siadaj�c na kanapie. - Czy przest�pcy pa�skiego kalibru nie odpoczywaj� nawet w Wigili�? U�miechn�� si� blado i uni�s� wy�ej pust� szklaneczk�. - Napije si� pan brandy? - Czego pan chce? - warkn��em, ale Jerzy nie odpowiedzia�. Podszed� do barku i nala� sobie kolejn� porcj� alkoholu. - Niczego pan nie uszanujesz. Trafisz do piek�a. Ja panu to m�wi�. - Dieu me pardonnera. Cest son metier. Batura zaskoczy� mnie. Oczywi�cie zna�em francuski i wiedzia�em, �e Jerzy zacytowa� s�owa niemieckiego poety doby romantyzmu Heinego wypowiedziane na �o�u �mierci: �B�g mi wybaczy. To jego zaw�d�, ale nigdy nie pos�dzi�bym go o znajomo�� francuskiego, a tym bardziej o tak wyrafinowany dowcip. - Un sot savant est sot plus qu�un sot ignorant* [�G�upiec uczony jest wi�kszym g�upcem ni� g�upiec nieuk� (Molier Uczone bia�og�owy).] - odparowa�em cytatem z Moliera. - S�ucham? - rozdziawi� usta zaskoczony. - Niewa�ne - u�miechn��em si� pod nosem. Nie da si� ukry�, �e Jerzy zrobi� du�e post�py w dziedzinie savoir-vivre�u i og�lnego wykszta�cenia, ale jego wiedza by�a jeszcze zbyt powierzchowna. A bardziej od efektu ceni� czcze popisy, co by�o typow� przypad�o�ci� snob�w. - No dobra. Dlaczego mnie pan porwa�? I jak to si� sta�o, �e siedzi pan sobie w tym przytulnym gniazdku zamiast za kratkami? - To zas�uga pieni�dzy - odpowiedzia� z u�miechem. - To s� takie papierowe prostok�ciki z wizerunkami kr�l�w, s�awnych naukowc�w, m��w stanu albo artyst�w. To jest takie co�, czym pan si� brzydzi. Ale bardzo pomaga takim jak ja, a to dlatego, �e ja je kocham. I to z wzajemno�ci�. - O pa�skich kochankach pogadamy innym razem, a teraz prosz� m�wi�, o co panu chodzi? - O Arsena Lupina. Przez chwil� w salonie zapanowa�a cisza. jakby nikogo tutaj nie by�o. I tylko odbijaj�ce si� w lodowatych oczach Jerzego p�omienie zdradza�y, �e kto� tu jest. - I z jego powodu mnie pan porwa�? - zagai�em. - Prosz� zrozumie� - udawa� zmartwionego. - Wyszed�em warunkowo za kaucj�, bo proces ju� trzeci raz odroczono. Nie mog� ryzykowa� wpadki, bo automatycznie wyl�dowa�bym w areszcie. Gdybym podszed� do pana na ulicy, pan m�g�by zawo�a� policjanta i wm�wi� mu, �e pr�bowa�em pana pobi� albo ograbi�. Dobrowolnie te� nie zechcia�by pan ze mn� rozmawia�. W tej sytuacji przytulne gniazdko z dala od �wiadk�w jest najlepszym rozwi�zaniem. - Skoro tak, to czemu mnie pan sku� kajdankami? - Na wszelki wypadek. Zreszt� kajdanki nie przeszkadzaj� w rozmowie. - W takim razie, co ma mi pan do powiedzenia? - gro�nie popatrzy�em na niego. - Och, panie Tomaszu - st�kn�� niepocieszony. - Gdybym mia� panu cokolwiek do powiedzenia, nie porywa�bym go, a po prostu przys�a� mu ta�m� magnetofonow� z nagraniem. To ja chc� od pana us�ysze� to i owo. Rozumie pan wreszcie t� subteln� r�nice? Pan b�dzie m�wi�, a ja pos�ucham. - Jedyne, co ja mam panu do powiedzenia, to �eby� poszed� do diab�a - zdenerwowa�em si�. - A czy pan wie, �e w piwnicy na dole nie jest tak mi�o i ciep�o jak w tym salonie? - zapyta� mru��c oczy. � Nie ma tam dywanu. Zamiast dwudziestu stopni ciep�a jest zaledwie dziesi��. Je�eli nie odpowie pan na moje pytania, to wyl�duje w tej piwnicy. B�d� go trzyma� tak d�ugo jak tylko si� da, a� w ko�cu pan zmi�knie. - Co panu to da? - wypali�em. - Jak tylko st�d wyjd�, natychmiast dam zna� policji! - I co im pan powie? - zacz�� si� �mia�. - Porwa� mnie Jerzy Batura i przetrzymywa� w... no w�a�nie! Przecie� pan nie wie, gdzie go przetrzymuj�. A i b�d� mia� �wiadk�w, pochodz�cych z szacownych rodzin, kt�rzy po�wiadcz�, �e Wigili� sp�dzi�em przy suto zastawionym stole i �piewa�em kol�dy. Mia� racj�, twierdz�c, �e nie by�em mu w stanie udowodni� porwania, a to z tej prostej przyczyny, �e nie wiedzia�em, gdzie mnie przetrzymywa�. �Gdybym tylko zdo�a� si� tego dowiedzie�!� - pomy�la�em z nik�� nadziej�. - To jak, panie Tomaszu? - uni�s� szklaneczk� do toastu. - Umowa stoi? - Z �obuzami nie zawieram �adnych um�w - skwitowa�em kategorycznie, bo mia�em swoje niez�omne zasady. - Absolutnie! Dobry humor Batury prys� w mgnieniu oka. Odstawi� szklaneczk� z brandy i gwizdn�� g�o�no na kogo� znajduj�cego si� w domu. Po chwili do salonu wpad� �redniego wzrostu, ale mocnej budowy osobnik ubrany w d�insy i koszulk� sportow�. Najbardziej zdziwi�o mnie to, �e mia� za�o�on� na twarz po�czoch�. By� to tyle� �mieszny, co z�owieszczy widok. Ale od razu poj��em, �e moi porywacze nie chc�, abym rozpozna� jegomo�cia w po�czosze! Dlaczego? I zaraz moj� uwag� zwr�ci� szczeg� anatomii owego osobnika. Wydatne jab�ko Adama! Przypomnia�em sobie zdj�cie zrobione przez Wie�ka w kawiarni na Placu Szwedzkim w Jankach. P�niej Aldona udoskonali�a je komputerowo i mogli�my dostrzec pewne istotne szczeg�y. Osobnik rozmawiaj�cy z Batura na zdj�ciu, zwany Viperem, mia� lekko haczykowaty nos i du�e jab�ko Adama. By�em �wi�cie przekonany, �e ten niedawny cz�owiek bandy de G�reckiego zosta� albo wyko�czony przez swoich kompan�w za zdrad�, albo siedzia� w areszcie. Ale prawdopodobnie razem z Batura ukrywali si� na jakim� odludziu i dalej prowadzili nikczemn� gr�. Oczywi�cie nie zdradzi�em si� przed nimi, �e domy�lam si� to�samo�ci m�czyzny w po�czosze. Viper szarpn�� mnie i podni�s� z kanapy, jakbym by� zwyk�� poduszk�. By� silny i m�ody, wi�c bez trudu m�g� to zrobi�. - Przykro mi, panie Tomaszu - warkn�� Batura - �e Wigili� sp�dzi pan w piwnicy. Ale sam pan wybra�. Nic nie odpowiedzia�em, wiec Viper zni�s� mnie po stromych, drewnianych schodach do piwnicy, w kt�rej �mierdzia�o cementem i farb�. �ciany nie by�y otynkowane. W sk�pym o�wietleniu go�ej �ar�wki naliczy�em kilka otwor�w drzwiowych prowadz�cych miedzy innymi do gara�u, kuchni i natrysku. By�y goryl de G�reckiego otworzy� drzwi jednego z zamkni�tych pomieszcze� i wepchn�� mnie brutalnie do �rodka. Za�o�y� mi kajdanki na r�k�, a nast�pnie przymocowa� je do masywnego i zimnego kaloryfera. Zgodnie z obietnic� Batury wyl�dowa�em na betonowej pod�odze w pomieszczeniu cztery metry na trzy, bez �adnego umeblowania i �wiat�a. Pod sufitem znajdowa�o si� jedno ma�e, okratowane okienko, ale �eby m�c przez nie wyjrze� na zewn�trz potrzebowa�em klucza do kajdanek i jakiego� sto�ka. Niestety, nie dysponowa�em �adnym z tych rekwizyt�w. Pozostawa� mi jedynie kontakt z zimn� pod�og�. Musz� nadmieni�, �e osobnik z po�czoch� na g�owie nie odzywa� si� wcale, jakby obawia� si�, �e rozpoznam go po g�osie. To dodatkowo umocni�o moje przypuszczenia, �e zna� mnie, a ja jego. Postanowi�em sprowokowa� typa do m�wienia, a przynajmniej zaniepokoi�. - Ja ci� ju� kiedy� widzia�em - zagai�em mru��c podejrzliwie oczy, co by�o absurdem, poniewa� po�czocha naci�gni�ta na g�ow� utrudnia�a rozpoznanie rys�w twarzy nieznajomego. - Jak tu pole��, to na pewno sobie przypomn�, sk�d ci� znam. Osobnik znieruchomia� na chwil�, ale s�owem si� nie odezwa�, nerwowo podrapa� si� w g�ow�, jakby nie wiedzia�, co pocz�� i wyszed� trzaskaj�c drzwiami. A potem us�ysza�em przekr�cany w zamku klucz i oddalaj�ce si� kroki. Batura przesadzi�. W pomieszczeniu nie by�o tak ciep�o jak w salonie, ale od biedy mo�na by�o wytrzyma�, mimo �e kaloryfer by� zimny jak l�d. Na pewno by�o niewygodnie siedzie� na betonie, a co gorsza po kilku godzinach zacz�o ci�gn�� od pod�ogi. Poza tym by�o ciemno i g�ucho. Pr�bowa�em wy�apa� jakie� d�wi�ki dochodz�ce z zewn�trz, ale na nic si� to zda�o. Gdzie� w oddali s�ysza�em przeje�d�aj�cy sporadycznie samoch�d i szczekanie psa. Dom, w kt�rego piwnicy przebywa�em, musia� znajdowa� na jakim� odludziu albo na wsi. Zupe�nie nie mia�em poj�cia, gdzie jestem ani jak� gr� prowadzi Batura. Jedno by�o pewne, to nie on by� Arsenem Lupinem. Jerzy zamierza� schwyta� w�amywacza, a ja mia�em mu w tym pom�c. W jaki spos�b? Nie wiedzia�em, ale mo�e potrzebowa� ode mnie jaki� informacji. Swoj� drog�, sam ch�tnie zada�bym mu kilka pyta�, postanowi�em wi�c gra� na zw�ok�. Batura chcia� mnie zmi�kczy�, aby w ten spos�b zmusi� do m�wienia. Jednak po pewnym czasie i on straci cierpliwo��. To by� narwany, niecierpliwy cz�owiek, ca�kowite przeciwie�stwo opanowanego i metodycznego ojca, Waldemara. Przyjdzie moment, w kt�rym i on nie wytrzyma mojego uporu, a wtedy postawi� warunki: pytanie za pytanie, odpowied� za odpowied�. I to postanowienie pozwoli�o mi znie�� trudy niewoli. Po kilku godzinach us�ysza�em skrzypni�cie drewnianych schod�w i kroki na korytarzu. Po chwili wszed� do pomieszczenia Batura z butelk� wody mineralnej i kanapkami z serem. - No i jak? - zapyta�. - Namy�li� si� pan? - Prosz� nie przeszkadza� mi spa� - ziewn��em, ale w rzeczywisto�ci udawa�em tylko zaspanego. - No chyba, �e za�piewa mi pan jak�� kol�d� do snu. Nic nie odpowiedzia�. Postawi� talerzyk z kanapkami i wod� obok mnie, a nast�pnie wyszed�. �Ju� traci cierpliwo�� - pomy�la�em z satysfakcj�. Im d�u�ej tutaj le�a�em, tym bardziej r�s� we mnie up�r i postanowienie z�amania tego cz�owieka. To nie on mnie, a ja jego zmusz� do m�wienia! Znu�ony przemy�leniami i oczekiwaniami na kolejne odwiedziny porywaczy zasn��em. Przebudzi�em si�, gdy by�o jeszcze ciemno, ale zdawa�o mi si�, �e nasta� nowy dzie�. Bo�e Narodzenie! Poczu�em g��d, wi�c szybko spa�aszowa�em kanapki z serem, a potem popi�em wod�. To by�o najgorsze �niadanie �wi�teczne, jakie kiedykolwiek jad�em w �yciu. Wci�� by�o cicho jak makiem sia�. �adnego szmeru z wn�trza domu, �adnego odg�osu z zewn�trz. Po godzinie zacz��em wali� kajdankami w kaloryfer jak naj�ty. Mia�em wielk� satysfakcj�, gdy� ten nieprzyjemny odg�os ni�s� si� rurami po ca�ym domu i w ten spos�b musia�em zbudzi� domownik�w. Po minucie wpad� zaspany Batura w pid�amie. - Chce pan m�wi�?! - zapyta� z nadziej� w g�osie. - Nie - skrzywi�em si�. - Chc� do �azienki. Zakl�� pod nosem i gwizdn�� na kompana. Ten przylecia� zaraz w dresach i wci�� w po�czosze na g�owie, aby zaprowadzi� mnie do toalety. Odpi�� kajdanki i wskaza� odpowiednie drzwi. Przez chwil� moje r�ce mog�y odpocz�� od ucisku metalowych obr�czy, ale po wyj�ciu z toalety zosta�em ponownie skuty. Znowu mnie zamkni�to. Le�a�em godzin�, mo�e dwie. A� wreszcie drgn��em, gdy o �wicie us�ysza�em pianie koguta. Ze wzmo�on� czujno�ci� ws�uchiwa�em si� w �wiat za ma�ym okienkiem umieszczonym pod sufitem piwnicy. Po kwadransie szczekanie psa wprawi�o mnie w ekstatyczny nastr�j. Nie czu�em si� tak osamotniony, a �wiadomo�� istnienia poza tym wi�zieniem normalnego �wiata dodawa�a si�. No i okaza�o si�, �e dom Batury po�o�ny jest w s�siedztwie zabudowa�, chocia� jak na razie by�a to informacja bezu�yteczna, bo dom m�g� znajdowa� si� wsz�dzie. Zacz��em si� zastanawia�, czy mam jak�kolwiek szans� ucieczki i czy w og�le op�aca si� st�d zwiewa�? Co do pierwszej kwestii, to marna by�a szansa na ucieczk�. Nie mia�em ze sob� �biopsika�, wi�c w �aden spos�b nie by�em w stanie obezw�adni� porywaczy. Ubikacja! Tylko tam nie mia�em za�o�onych kajdanek. Gdybym tak pod pretekstem potrzeby wymontowa� jaki� metalowy element znajduj�cy si� w niej, m�g�bym u�y� tego przedmiotu przeciwko Viperowi. Ale czy da�bym mu rad�? To by� silny ch�op! I czy w og�le op�aca�o si� ucieka�? Czy nie powinienem raczej odegra� roli wi�nia do ko�ca i wydoby� z Batury potrzebnych informacji? Przecie� Viper i Batura mogli wiedzie� o studentach niejedno. Nie, nie by�o mowy, abym przepu�ci� tak� okazj�. Nie mog�em st�d uciec. Dziwna zaiste to by�a sytuacja, w kt�rej przetrzymywany wola� niewol� od wolno�ci, ale taka w�a�nie by�a praca detektywa. Pe�na niespodzianek i paradoks�w. Moje my�li przerwa� dochodz�cy z daleka niski, pohukuj�cy odg�os samolotowych silnik�w. Temu narastaniu towarzyszy�y wibracje wprawiaj�ce w dr�enie szyb� okienka, a nawet zdawa�o si�, �e mury fundament�w trz�s�y si� jak galaretka. D�wi�k przybiera� na mocy co oznacza�o, �e samolot nadlatywa� i lecia� nisko (dla mnie od strony schod�w piwnicznych). A kiedy og�uszaj�cy ryk zawis� nad moj� g�ow� i po chwili przeni�s� si� wolno w drugim kierunku z nie s�abn�c� moc�, poj��em, �e schodzi� do l�dowania. �Dom, w kt�rym mnie przetrzymuj� jest po�o�ony blisko lotniska� - pomy�la�em z entuzjazmem. �Ma�o tego! To musi by� gdzie� na po�udniowych peryferiach Warszawy.� Przypuszczenie to opiera�em na fakcie, �e warszawskie lotnisko znajdowa�o si� na po�udniu stolicy. I tylko w bliskim s�siedztwie portu lotniczego nios�o si� takie dono�ne i odczuwane fizyczne wycie samolotowych silnik�w. Dom znajdowa� si� chyba na po�udniu, gdy� przez wi�ksz� cz�� dnia w pomieszczeniu by�o ciemno i dopiero po po�udniu wdar�o si� nieco s�onecznego �wiat�a. Wniosek by� prosty - okno nad moj� g�ow� wychodzi�o na p�nocno-zachodni� stron�. Tak wi�c, strome schody prowadz�ce do piwnicy wyznacza�y pewnie po�udniowy wsch�d, za� ubikacja p�nocny zach�d. Jako �e mia�em pami�� do map, natychmiast zacz��em zgadywa�, w jakiej miejscowo�ci podwarszawskiej mog� si� znajdowa�. Nie by�a to sama Warszawa z uwagi na piej�ce koguty i szczekaj�ce psy. To miejsce znajdowa�o si� raczej na granicy Warszawy, gdzie� mi�dzy Dawidami i Jaworow� a znajduj�cymi si� w obr�bie miasta sto�ecznego takimi rejonami, jak Paluch, Grab�w, Krasnowola albo Pyry. To by�o ju� co�! - I jak? - zapyta� gro�nie Batura, gdy po pewnym czasie wszed� z kolejn� porcj� kanapek. - Chce pan porozmawia�? - A i owszem - zadrwi�em, pragn�c go wyprowadzi� z r�wnowagi. - Tylko nie widz� tutaj telefonu. U�miechn�� si� zimno i nic nie powiedzia�. Zamkn�� drzwi i wyszed�. Przek�si�em kanapki i po jakim� kwadransie zacz��em wali� kajdankami w kaloryfer. I tak jak poprzednim razem wpad� do pomieszczenia Batura. - Czego? - warkn��. Wyja�ni�em, �e chc� do ubikacji. Po chwili wpad� Viper i zaprowadzi� mnie tam. I tak zlecia� mi pierwszy dzie� �wi�t. Co kilka godzin wali�em kajdankami w kaloryfer i zjawia� si� milcz�cy Viper, kt�ry eskortowa� mnie do ubikacji. Batura nie pojawi� si� ju� tego dnia ani razu. Nast�pnego dnia Viper przyni�s� mi �niadanie: kie�bas�, musztard�, chleb i termos z herbat�. Pragn� nadmieni�, �e ca�y czas mia� za�o�on� na g�ow� po�czoch�. Kiedy zamierza� opu�ci� pomieszczenie, zagadn��em go: - A gdzie podziewa si� Batura, kolego Viper? Na brzmienie swojego przezwiska znieruchomia� na chwil�. By�em ju� pewny, �e nie myli�em si�, kim jest osobnik w po�czosze. Ten zamkn�� drzwi i polaz� na g�r�. A potem d�ugo nikt si� nie zjawi�. Postanowi�em zatem przywo�a� porywaczy wypr�bowan� ju� i skuteczn� metod�. Ale po kilkuminutowym ok�adaniu kaloryfera kajdankami, da�em spok�j. Nikt si� zjawia�. Tak jakby bandyci opu�cili dom, chocia� nie s�ysza�em odg�osu samochodu. Po kwadransie znowu zacz��em wali� w kaloryfer. Bez rezultatu. Wystraszy�em si�, �e Batura i Viper jednak nawiali i zostawili mnie tutaj na pastw� losu. Ale pod wiecz�r, skrzypn�y wreszcie schody i do pomieszczenia wszed� Jerzy. - Siusiu? - spyta� z sadystyczna satysfakcj� i po�o�y� jedzenie na pod�odze. - Siusiu - przytakn��em w�ciekle, ale z ulg� przyj��em jego obecno��. Po wyj�ciu z ubikacji sku� mnie na powr�t kajdankami i popatrzy� pytaj�co, czy przejawiam ochot� na �rozmow�. Ale nic z tych rzeczy! Nie wiedzia�, biedak, �e ci�ko by�o mnie z�ama�. - A gdzie Viper, kolego Jerzy? - zauwa�y�em k��liwie. - Nie wiem, o kim pan m�wi - zmiesza� si�. - Nie zna pan Vipera?- u�miechn��em si�. - Przecie� to pa�ski by�y szpicel w bandzie de G�reckiego. Jak mniemam, wywin�� si� jako� sprawiedliwo�ci i znowu razem co� kombinujecie. - Dobranoc - rzek� cicho i wyszed�. Prawd� powiedziawszy mia�em ju� dosy� przebywania w tej ch�odnej piwnicy. Up�r uporem, ale z ka�d� godzin� niewoli coraz bardziej odczuwa�em fizyczne zm�czenie i znu�enie. Najbardziej bola�a my�l, �e oto s� �wi�ta, a ja marzn� w jakiej� piwniczce? Po co to ca�e po�wi�cenie, skoro mog�em spokojnie sp�dzi� Bo�e Narodzenie w kawalerce, a spraw� Lupina i Batur� zaj�� si� p�niej? Jednak intuicja podpowiada�a mi, �e warto by�o czeka� na konfrontacje z Batur�. Kolejny dzie� nie r�ni� si� niczym specjalnym od poprzedniego. Przyniesiono mi �niadanie, zaprowadzono do ubikacji, a potem do zmierzchu nikt mnie nie odwiedza�. Przez ten czas ws�uchiwa�em si� w l�duj�ce niedaleko samoloty. Pod wiecz�r przyszed� z kolacj� Batura. - Daj� panu ostatni� szans� - wycedzi� przez z�by. By� troch� blady i okazywa� du�e zniecierpliwienie. - Nie jest pan ciekawy, o co chc� go zapyta�? Wzruszy�em ramionami. Ten gest rozw�cieczy� go na dobre, wi�c pos�a� mi pe�ne nienawi�ci spojrzenie i wyszed�. Ta noc by�a najgorsza. Za oknem mr�z musia� mocniej �cisn��, bo w pomieszczeniu zrobi�o si� naprawd� zimno. By�em wyczerpany i powoli traci�em motywacj� do odgrywania roli niez�omnego wi�nia. W pewnym momencie zacz��em wali� w kaloryfer. Po dziesi�ciu minutach wpad� Batura. - Je�li nie chce pan rozmawia�, to walenie w kaloryfer nic mu nie da - sykn�� i podszed� do okienka. Wspi�� si� na palcach i otworzy� je. - Co pan robi? - zaniepokoi�em si�. - By� mo�e zimno och�odzi pana gor�cy up�r. Przewiduj�, �e za p� godziny da mi pan zna� w kaloryfer, �e zdecydowa� si� m�wi�. I wyszed� na korytarz. Mro�ne, ostre powietrze wpe�z�o do pomieszczenia i zacz�o sw�j arktyczny taniec. Dopiero teraz zacz��em z zimna szcz�ka� z�bami, a potem ca�y dygota�em jak w ataku egzotycznej choroby. W pewnym momencie odczu�em ju� tylko ciep�o i bezmy�lno�� bytu. Co� niedobrego zacz�o dzia� si� z moj� psychik� i obawia�em si�, �e to pocz�tek jakiego� stadium zamarzania. Nie wiem, jak to zrobi�em, ale uda�o mi si� przetrzyma� jeszcze kwadrans, gdy nagle otworzy�y si� drzwi i wszed� Batura. - No i jak, panie Tomaszu? - zapyta�, a� z jego ust buchn�a para. - Batura... - rzek�em bardzo cicho. - Mo�e pan nawet mnie zabi�, a i tak nic nie wsk�ra. Jednak moja �mier� na nic si� panu zda. Na pewno b�dzie �ledztwo i komisarz Swada w pierwszej kolejno�ci pomy�li o panu. W tym uk�adzie wyeliminowanie mnie jest czyst� g�upot�. Nigdy nie uk�adam si� z bandytami, ale jedyne, co mog� dla pana zrobi�, to p�j�� na uk�ad �odpowied� za odpowied��. W innym przypadku, id� pan do diab�a i daj mi tutaj spokojnie zamarzn��. Tym zdecydowanym o�wiadczeniem zaskoczy�em go. Przygryz� doln� warg� i przez d�u�sz� chwil� wpatrywa� si� we mnie badawczo. Wyszed� bez s�owa, ale zaraz wr�ci� z kocem, kt�ry rzuci� mi pod nogi. Zamkn�� okno i spyta�, czy chc� skorzysta� z ubikacji. W �azience d�ugo moczy�em w ciep�ej wodzie r�ce, a� wreszcie odtaja�y i odzyska�em w nich czucie. Mia�em nadziej�, �e Batura poszed� po rozum do g�owy i nie ka�e mi sp�dzi� jeszcze jednej nocy w piwnicy. Ale okaza�o si�, �e by�y to tylko pobo�ne �yczenia. Znowu trafi�em do �celi�. Jerzy zamkn�� okno, przyni�s� termos z herbat� i kanapki, powiedziawszy �dobranoc� wyszed�. Po kolacji nakry�em si� kocem i zasn��em. Obudzi� mnie ten sam kogut co w Bo�e Narodzenie, za� gdzie� niedaleko ko�a poci�gu miarowo t�uk�y o tory. Dom musia� znajdowa� si� blisko linii kolejowej! Trz�s�em si� z zimna, przeklinaj�c w duchu zim�. Kilka razy uderzy�em kajdankami o kaloryfer i dos�ownie za p� minuty wpad� do pomieszczenia Batura. - Och, widz�, �e ma pan dosy� cierpienia i zgadza si� na ma�� pogaw�dk� - u�miechn�� si� blado. - Na g�rze przygotowa�em �niadanie. - Niech i tak b�dzie - wymamrota�em. - Zanim jednak pogadamy, chcia�bym wzi�� prysznic. Zgodzi� si� natychmiast. Wiedzia�em, �e Jerzy zmi�k� i przysta� na moje �warunki�, ale za wszelk� cen� stara� si� piel�gnowa� wra�enie, �e to ja skapitulowa�em. By�o mi wszystko jedno. Kiedy na dole bra�em prysznic, on pobieg� po r�czniki. I ten kr�tki moment, kiedy go nie by�o, wystarczy� mi na opuszczenie kabiny i zabranie z piwnicznego korytarza �redniej wielko�ci puszki z czerwon� farb�. Wytar�em jakimi� szmatami mokre plamy pozostawione na betonie i przysypa�em je cementem, a potem schowa�em puszk� do kieszeni kurtki i wskoczy�em pod gor�cy strumie� wody. Rozmawiali�my godzin�. Sami, przy zas�oni�tych zas�onach i strzelaj�cym kominku. Tym razem da�em nam�wi� si� na szklaneczk� brandy, kt�ra poprawi�a kr��enie i doda�a si�. Kiedy rozmowa dobieg�a ko�ca, Batura kaza� mi na�o�y� kurtk�. Sku� mnie, a na oczy za�o�y� ciemn� opask�. - Co teraz zamierza pan ze mn� zrobi�? - zapyta�em. Nie odpowiedzia�, ale us�ysza�em, �e wyszed� z salonu. Wr�ci� zaraz i poci�gn�� mnie za r�kaw kurtki. Da�em si� grzecznie prowadzi� po schodach na d�, gdy� wiedzia�em, �e nie zamierza� mnie dalej wi�zi�, skoro za�o�y� mi na oczy przepask�. W piwnicy pchn�� mnie nieznacznie w lewo i przeszli�my do jakiego� pomieszczenia. To nie by�a moja poprzednia �cela�, gdy� ta znajdowa�a si� po prawej stronie piwnicznego korytarza. Z tego, co zd��y�em zapami�ta�, znajdowa�em si� w gara�u. I zaraz moje przypuszczenia zosta�y potwierdzone. Najpierw poczu�em zapach spotykany w warsztatach samochodowych albo w gara�ach, a potem zosta�em wepchni�ty na tylne siedzenie jakiego� samochodu. Us�ysza�em warkot zapalanego silnika, metaliczny odg�os otwieranych najprawdopodobniej za pomoc� pilota drzwi i samoch�d ruszy�. Ale to nie Batura prowadzi�, gdy� nie s�ysza�em, aby wsiad� ze mn� do samochodu. Poza tym wewn�trz samochodu roznosi� si� agresywny zapach wody kolo�skiej, nie pasuj�cej do Jerzego. Wywnioskowa�em, �e kierowc� by� Viper. Po ujechaniu kilkudziesi�ciu metr�w po nieludzko nier�wnej drodze zawo�a�em w stron� kierowcy: - Prosz� si� zatrzyma�! Natychmiast! Inaczej b�dziesz musia� sprz�ta� mokr� plam� na tylnym siedzeniu. Chce mi si� siusiu! Czu�em jak samoch�d zwalnia, ale nie zatrzyma� si�. Viper pewnie nie wiedzia�, co ze mn� zrobi�? J�kn��em, st�kn��em i samoch�d jak na zawo�anie wykr�ci�. Wracali�my t� sam� nier�wn� drog�, ale zaraz nawierzchnia si� poprawi�a. Dom, kt�ry opu�cili�my musieli�my ju� min�� i kierowca szuka� pewnie dogodnego miejsca do zatrzymania si�. Po minucie stan�li�my. Viper wysiad� na zewn�trz i otworzy� drzwi z mojej strony. Prowadzi� mnie przez mi�kki grunt pokryty �niegiem, a pod nogami trzaska�y �amane ga��zie. S�ysza�em krakanie wron i st�umione dudnienie jakiego� urz�dzenia. To mog�a by� betoniarka. Wreszcie m�j �anio� str� nakaza� zatrzyma� si� obok drzewa. Zdj�� kajdanki i szturchaj�c w plecy da� znak, abym za�atwi� potrzeb�. Metaliczny odg�os odbezpieczanego pistoletu by� dodatkowym argumentem przemawiaj�cym za tym, abym si� po�pieszy� i nie pr�bowa� �adnych sztuczek. Po chwili z powrotem szli�my po mi�kkim �niegu. W pewnym momencie, kiedy znalaz�em si� na asfalcie, potkn��em si� i upadaj�c zahaczy�em o samoch�d. Le�a�em tak kilka sekund na brzuchu i j�cza�em, do chwili, gdy silne r�ce Vipera podnios�y mnie i wsadzi�y bez trudu do samochodu. Ale tych kilka sekund, kiedy le�a�em obok pojazdu, wystarczy�o, abym podrzuci� pod jego ko�a ukryt� w kieszeni kurtki puszk� z farb�, kt�r� - jak zapewne pami�tacie - �zwin��em� z piwnicy domu Batury. ROZDZIA� DRUGI GDZIE PODZIA� SI� PAN TOMASZ? � W BIURZE � WPADKA � POTYCZKI Z NIEMK� � UST�PSTWO KOMISARZA SWADY � POCZ�TKI DRUKARSTWA � CZY ZNAMY METOD� ARSENA LUPINA? � SZEF �YJE! � CZY JESTEM M�DRZEJSZY OD KOMPUTERA? � W NOWYM MIE�CIE NAD PILIC� � PRZY HERBACIE � DO GNIEZNA � FA�SZYWY PISARZ � BANKNOT DWUSTUZ�OTOWY! Rozmawia�em przez telefon z dyrektorem Marczakiem. - Nie ma go w kawalerce? - dziwi� si� by�y zwierzchnik. - Przecie� odprowadzi� mnie do Nowego �wiatu i potem zawr�ci� w kierunku Star�wki. - Przez ca�y wczorajszy wiecz�r nie podni�s� s�uchawki - rzek�em. - Dzisiaj to samo. Mam przeczucie, �e co� si� wydarzy�o. - Bez przesady, panie Pawle - pr�bowa� mnie uspokoi� - Mo�e odwiedzi� znajomego albo pojecha� do �odzi do siostry? - Dzwoni�em tam, ale pan Tomasz nie raczy� nawet z�o�y� im �wi�tecznych �ycze�. Moim zdaniem, nie zd��y�. A co do wizyty u znajomego, to wie pan doskonale, dyrektorze, �e Pan Samochodzik to typ patologicznego samotnika i niech�tnie odwiedza przyjaci�. - Chyba ma pan racj� - westchn��. - Czy�by zas�ab�? - Zanim zawiadomi� policj�, w�ami� si� do jego kawalerki - o�wiadczy�em. - Mam dobry wytrych i umiem go u�ywa�. - Zr�b pan to, byle szybko. Aha, zapomnia�bym. Pan Tomasz twierdzi�, �e Arsen Lupin dokona� kolejnej kradzie�y. Przys�a� mu nawet wiadomo��. Do widzenia. �Dziwne to wszystko� - pomy�la�em po roz��czeniu si�. Za�o�y�em kurtk� i wyszed�em z domu. Po kilku minutach uporczywego pukania w drzwi kawalerki szefa, da�em wreszcie spok�j i wytrychem otworzy�em dwa zamki. Wszed�em do �rodka z bij�cym sercem, bo oto us�ysza�em dochodz�cy z pokoju m�ski g�os. Znieruchomia�em na chwil�, bo to nie by� g�os pana Tomasza. Na palcach zakrad�em si� pod same drzwi i zaraz zrozumia�em, �e g�os pochodzi� z telewizora. Mieszkanie by�o puste. Po prostu, szef wychodz�c zapomnia� wy��czy� telewizor. Dziwne to by�o, gdy� zazwyczaj ludzie wy��czaj� telewizor wychodz�c z domu. No chyba, �e wybieraj� si� do kiosku po gazet� albo wyrzuci� �miecie. Skoro jednak pana Tomasza nie by�o tutaj od wczoraj, telewizor gra� sobie w najlepsze, a na stole sta�y szklanki po herbacie, nasuwa� si� jeden wniosek - pan Tomasz wyszed� i nie wr�ci�. Czy�by po odprowadzeniu Marczaka przytrafi�o mu si� co� z�ego? Sytuacja by�a powa�na, bo oto znalaz�em na kredensie �biopsik�. Utwierdzi�o mnie to w przekonaniu, �e szef nie wykonywa� �adnego zadania w terenie. Gdyby zamierza� co� zbada�, co� zwi�zanego z kradzie�� starodruk�w, niechybnie zabra�by ze sob� to urz�dzenie, dzi�ki kt�remu nie tak dawno uratowa� �ycie nie tylko sobie, ale tak�e Marcie Schmidt i komisarzowi Swadzie. Natychmiast zadzwoni�em do kilku szpitali warszawskich, ale w �adnym z nich nie przebywa� Tomasz N.N. Wyszed�em i pojecha�em do departamentu. Stra�nik nie kry� swojego zdumienia, gdy mnie zobaczy�. Spyta�em o szefa, ale ten zrobi� jeszcze wi�ksze oczy. Oznajmi�em mu, �e koniecznie musz� dosta� si� do biura w bardzo pilnej sprawie. Kto wie, mo�e Pan Samochodzik by� na tropie w�amywacza i wczoraj odkry� co� w biurze? By� mo�e zostawi� w gabinecie jaki� �lad? Pierwszy szok prze�y�em, gdy wyj��em z faksu kartk� papieru. Korespondencja by�a datowana na dzie� wczorajszy na godzin� pi�tnast�. Tak wi�c szef nie zd��y� jej przeczyta�, bo pewnie ju� go tutaj nie by�o. Inaczej wyj��by kartk� z maszyny. Tre�� wiadomo�ci by�a nast�puj�ca: W zwi�zku z zaistnia�� sytuacj� pragn� poinformowa�, �e m�j przyjazd do Warszawy - planowany na dzie� drugi stycznia przysz�ego roku - ulega zmianie. Ostatecznie prosz� si� mnie spodziewa� w waszym departamencie pierwszego dnia po �wi�tach oko�o godziny dziewi�tej. Gerda Kruger - A niech to wszyscy diabli! - zakl��em. - Jak na z�o��, znowu nie ma pana Tomasza i b�d� musia� zajmowa� si� go�ciem z Hamburga. Ale co niby mia�a Niemka na my�li u�ywaj�c zwrotu: �W zwi�zku z zaistnia�� sytuacj��? W��czy�em komputer, aby sprawdzi� dla �wi�tego spokoju poczt� elektroniczn�. Jakie� by�o moje zdumienie, gdy przeczyta�em ostatni� wiadomo�� nades�an� wczoraj o godzinie pierwszej z minutami od samego Arsena Lupina. W�amywacz w spos�b bezczelny pragn�� zakomunikowa�, �e ukrad� kolejny inkunabu�. Tym razem jego �upem pad�y �Statuty synodalne biskup�w wroc�awskich�! Czy�by znikniecie szefa mia�o bezpo�redni zwi�zek z t� kradzie��? Przecie� powiedzia�by o swoich zamiarach Marczakowi podczas jego wczorajszej wizyty. Rozmawiali d�ugo o sprawie Lupina. Z tego, co m�wi� Marczak, szef planowa� odwiedzi� po �wi�tach komisarza Swad� oraz czytelni� Zbior�w Specjalnych Biblioteki Narodowej w Warszawie. To wszystko. Czy�by panna Kruger wiedzia�a ju� o kradzie�y i dlatego postanowi�a przyjecha� wcze�niej? Czy to by�a w�a�nie owa �zaistnia�a sytuacja�? Zg�osi�em zagini�cie szefa (ani s�owem nie wspomnia�em o kradzie�y starodruku, gdy� nie mog�em na podstawie zdj�cia ok�adki mie� ca�kowitej pewno�ci, czy mia�a faktycznie miejsce), a potem poinformowa�em Marczaka o sytuacji. Prosi�, abym niezw�ocznie zawiadomi� go w razie o odnalezieniu pana Tomasza. Pan Tomasz jednak nie odzywa� si�. W pierwszy dzie� po �wi�tach, we wtorek, w niezbyt weso�ym nastroju pojecha�em na lotnisko po pann� Kruger. Skoro zamierza�a dotrze� do ministerstwa po dziewi�tej, musia�a zatem przylecie� jedynym porannym lotem z Hamburga. Przypomnia�em sobie niedawn�, listopadow� wizyt� Marty Schmidt w naszym kraju. Wtedy te� przysz�o mi samemu odbiera� go�cia. Ale jak na z�o�� panny Kruger nie by�o w�r�d pasa�er�w. Czeka�em do wp� do dziesi�tej, ale nie zjawia�a si�. Zdenerwowany poszed�em do jeepa i pojecha�em do ministerstwa. Jakie� by�o moje zdziwienie, gdy na dziedzi�cu spostrzeg�em opla z niemieck� rejestracj�, wewn�trz kt�rego siedzia�a kobieta. Chyba zauwa�y�a Rosynanta, bo wysz�a z samochodu i gro�nie patrzy�a w moj� stron�. Pozna�em j� od razu. Nie �eby opis pana Tomasza by� nadzwyczaj precyzyjny, ale po prostu trzeba by�o spojrze� na ten zaci�ty wyraz twarzy i wynios�� postaw�, aby w mig poj��, �e oto stoi przede mn� nie kto inny, jak kobieta-potw�r. �No to mamy wpadk� na dzie� dobry� - pomy�la�em ze zgroz�. �Ale sk�d mog�em wiedzie�, �e ten babsztyl przyjedzie samochodem?� - Panna Kruger? - zacz��em nie�mia�o. - Pan z Departamentu Ochrony Zabytk�w? - �ypn�a na mnie podejrzliwie i zaraz westchn�a. - Je�li tak, to jak pan wyja�ni sp�nienie? Zreszt� - za�mia�a si� szyderczo - Polacy z tego s�yn�. Kobieta mia�a oko�o czterdziestu lat i by�a brunetk�. Kredowej barwy cera i ciemne oczy dodawa�y jej autentycznej surowo�ci. Ze strachem patrzy�em na jej poci�g�� twarz i lekko arystokratyczne rysy twarzy. Jedynie do�� wydatnie ukszta�towane wargi i nieliczne piegi na policzkach nieco os�abia�y wizerunek strasznej niewiasty. Na szcz�cie, nie nosi�a si� na szaro, a po prostu na sportowo: granatowa kurtka puchowa i d�insy. Podobnie jak Marta Schmidt nie mia�a na palcach �adnego pier�cionka i obr�czki. Nic nie m�wi�em, aby nie rozw�cieczy� potwora. Wyj��em legitymacj� i wr�czy�em j� kobiecie. Ogl�da�a j� przez d�u�sz� chwil� w skupieniu. - Autentyczna - stwierdzi�a oschle i odda�a mi j�. - A gdzie jest pa�ski prze�o�ony? - Znik�, prosz� pani - westchn��em ci�ko. Pokiwa�a g�ow� w milczeniu. - A mo�e niedomaga po �wi�tach - ironizowa�a. - Polacy lubi� sobie popi�. - Szef nie pije, prosz� pani. - To gdzie jest? Porwa�o go UFO? - Kto wie? Jego znikni�cie zg�osi�em policji, ale jak na razie nie mamy �adnych wie�ci. - Czy pan ju� wie, �e zgin�� kolejny starodruk? - zapyta�a nagle. - Dostali�my od Arsena Lupina poczt� z za��czonym zdj�ciem tytu�owej strony �Status�w synodalnych biskup�w wroc�awskich�. Panna Kruger si�gn�a po podr�czn� torb� i wyj�a z niej kartk� papieru. - Co� takiego jak to? Nie uwierzycie, ale na kartce podanej mi przez Niemk� widnia� komputerowy, czarno-bia�y wydruk tytu�owej strony �Statut�w�! Na dole widnia�y napisane po niemiecku �yczenia �wi�teczne i podpis �Arsen Lupin�. - W�amywacz tak�e i do nas przys�a� poczt� elektroniczn� t� stron� - rzek�a powa�nym tonem. - Dlatego postanowi�am przy�pieszy� m�j przyjazd do Polski. Musimy niezw�ocznie pojecha� do Gniezna. - Proponuj� jutro. - Jeszcze dzisiaj - uci�a kr�tko. Spojrza�em na samoch�d Niemki. - Nie czuje si� pani zm�czona podr�? Musia�a pani wyruszy� oko�o p�nocy. - Jazda samochodem mnie relaksuje - kr�tko uci�a. - Zostawi� rzeczy w hotelu i ruszamy. Panna Kruger zamieszka�a w Hotelu Europejskim, sk�d - jak powiedzia�a - by�o blisko do ministerstwa. Zameldowa�a si� w recepcji i posz�a do swojego pokoju wzi�� prysznic i przebra� si�. Ja w tym czasie czeka�em na ni� w holu, sk�d bez powodzenia pr�bowa�em dodzwoni� si� do szefa. Zesz�a po dwudziestu minutach. Zamiast d�ins�w mia�a na sobie br�zowe sztruksy, a drugie do �opatek w�osy spi�a z ty�u w kok. To by�y jedyne zmiany ubioru i wizerunku. Poza tym nios�a ze sob� przeno�n� torb� z laptopem i... zapowied� ci�kiej wsp�pracy. Przed wyjazdem odwiedzili�my jeszcze departament. - Dzie� dobry - przywita�em Monik�. - Prosz� po��czy� mnie z Archiwum Archidiecezji Gnie�nie�skiej. - A gdzie szef? - zaniepokoi�a si�. - Przepad�. Wsi�k� jak kamfora - wyja�ni�em nieco opryskliwie. - Ulotni� si�. Niewykluczone, �e zosta� porwany. Albo uciek�, gdzie pieprz ro�nie. Kiedy panna Kruger siedzia�a w gabinecie szefa, ja wykona�em wspomniany telefon. Kierownictwo archiwum nic nie wiedzia�o o kradzie�y. Z pocz�tku wzi�to mnie za ponurego �artownisia. Ale kiedy przedstawi�em spraw� szczeg�owo, zrozumieli, �e to nie kawa�. Obiecano oddzwoni� do nas jak najszybciej po sprawdzeniu magazyn�w ze starodrukami. Poszed�em do panny Kruger. - Musimy poczeka� - rzek�em. - W�a�nie wszcz��em alarm. Wpadli w pop�och. - Mogli zabezpieczy� si� w por�, a nie teraz, lamentowa�. - Panna Schmidt zrobi�a mi ju� wyk�ad o prewencji zbior�w bibliotecznych - j�kn��em. - Panna Schmidt? - skrzywi�a si� z niesmakiem. - Prosz� nie wypowiada� tego nazwiska w mojej obecno�ci. Nie mia�am wp�ywu na decyzj� naszego ministerstwa w sprawie jej przyjazdu do Warszawy. Osobi�cie uwa�am t� mistyfikacj� za skandal. Moje nazwisko i reputacja zosta�y bowiem wystawione na po�miewisko. W ko�cu, ta Schmidt nie uj�a Lupina! Dlatego musz� wymaza� t� ha�b� z mojego �yciorysu i z�apa� w�amywacza. - Ci�ko b�dzie. - Dlatego tu jestem - rzek�a wynio�le. - Znam doskonale mentalno�� seryjnych w�amywaczy, ich metody i triki. Nie wiem, co naopowiada�a o sobie, czyli o mnie, ta Schmidt, ale mam interdyscyplinarne wykszta�cenie... I nagle panna Kruger zaniem�wi�a. Z autentycznym przej�ciem, a nawet ze strachem, spojrza�a na zegarek i