6359

Szczegóły
Tytuł 6359
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

6359 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 6359 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

6359 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ARKADIUSZ NIEMIRSKI PAN SAMOCHODZIK I... AMERYKA�SKA PRZYGODA OFICYNA WYDAWNICZA WARMIA ROZDZIA� PIERWSZY NAD NOWYM JORKIEM � NIGDY WI�CEJ SAMOLOT�W! � S�SIAD PANIKARZ � CZY JESTEM CHAMEM? � PAN OPOLSKI � ZAGINIONA KOLEKCJA HRABIEGO KORWIN-MILEWSKIEGO � NA MANHATTANIE � MʯCZYZNA Z SAMOLOTU � PODS�UCHUJ� � AROGANCJA PANNY WIELOWIEYSKIEJ � PROPOZYCJA Z�O�ONA PANTERASOWI � �JE�D�CY PIEKIE�� � WEHIKU� II � W CENTRAL PARKU Zerkn��em w ma�e okienko po lewej stronie i ujrza�em rozci�gaj�ce si� po horyzont niebieskawo-zielone wody Oceanu Atlantyckiego. Zwr�ci�em si� twarz� do prawego okienka, przy kt�rym siedzia�em. Kilkana�cie tysi�cy st�p* [* Stopa (ang. foot, ft) - jednostka d�ugo�ci stosowana w krajach anglosaskich. 1 ft = 0,3048 m.] pod nami Wielka Woda ko�czy�a si�, a zaczyna�o zurbanizowane morze nowoczesnej cywilizacji. Nowy Jork. Miejsce odkryte po raz pierwszy przez Giovanniego da Verrazano w 1524 roku. Kiedy� poro�ni�te lasem i zamieszka�e przez Indian Algonkin�w, pierwszych nowojorczyk�w, dzisiaj zmienione nie do poznania; najwi�ksza metropolia na �wiecie, wie�a Babel, architektoniczny ,,cud �wiata� i jego ,,stolica�. A potem zerkn��em w bok, nieco za siebie. W �rodkowym rz�dzie od strony korytarza siedzia� postawny m�ody cz�owiek, kt�ry podczas dziewi�ciogodzinnego lotu do�� cz�sto zerka� na mnie w spos�b niezbyt dyskretny. Ale teraz jego uwag� poch�on�� widok metropolii rozpo�cieraj�cej si� na powierzchni dziesi�ciu tysi�cy kilometr�w kwadratowych. Za chwil� mieli�my schodzi� do l�dowania. Od kilku minut odczuwa�em silne k�ucie w uszach spowodowane nag�� zmian� wysoko�ci, ale ciekawo�� innego �wiata, znanego z ksi��ek, film�w i opowie�ci, kaza�a patrze� przez okienko w d� z wyostrzon� uwag�. Oto pojawi�y si� zarysy wyd�u�onej, ogromnej Long Island, a w oddali majaczy�y wie�owce Manhattanu na czele z Empire State Building i bli�niaczymi World Trade Center. To tam w tej miejskiej d�ungli egzystowa�y znane na ca�ym �wiecie muzea, jak Metropolitanskie Muzeum Sztuki, Muzeum Guggenheima czy Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Nigdy dot�d nie mia�em okazji widzie� na w�asne oczy Stan�w Zjednoczonych i tylko raz przelecia�em Atlantyk, kiedy to z by�ym zwierzchnikiem Janem Marczakiem odwiedzili�my Kolumbi� w Ameryce Po�udniowej. Ale widok Nowego Jorku z lotu ptaka porazi� mnie ogromem swojego realizmu. Poczu�em si� tak, jakby urzeczywistni� si� monstrualny obraz z jakiego� snu. - Za dziesi�� minut wyl�dujemy na lotnisku Johna F. Kennedy�ego w Nowym Jorku - poinformowa� nas z g�o�nik�w mi�y glos stewardesy. - Prosz� o zaj�cie miejsc i zapi�cie pas�w. Jest godzina szesnasta dziesi��. Temperatura na l�dzie dziewi��dziesi�t jeden stopni w skali Fahrenheita... I wtedy zacz�o dzia� si� cos naprawd� z�ego. Gdy samolot przechyli� si� na bok i da� nura, pod nami zacz�o co� puka� i drga�. Samolot traci� wysoko��, w uszach ku�o niemi�osiernie, a pod spodem maszyny dzia�o si� co� niedobrego. - Nie mo�e wysun�� podwozia - zawyrokowa� m�j s�siad. By� to ma�om�wny rudy jegomo�� z brod�, w wieku oko�o pi��dziesi�ciu lat, w wymi�tym garniturze. Wsiad� na pok�ad samolotu w Niemczech, b�kn�� co� przepraszaj�cego i nic ju� wi�cej nie powiedzia�. Wcze�niej b�bni� a� do znudzenia niezgrabnymi, dziwnie pokrzywionymi palcami o rozk�adany stoliczek, albo pr�bowa� je sobie nerwowo ,,nastawia�. Czy�by przeczuwa� nadchodz�c� katastrof�? Dopiero teraz rozgada� si�. M�wi� przy tym z dziwnym, wr�cz komicznym akcentem. - Ju� dwa razy prze�ywa�em cos podobnego. Ostatnim razem to latali�my ponad p� godziny nad Toronto. Do trzech razy sztuka. Kiedy us�yszeli to inni pasa�erowie, podnios�a si� wrzawa niczym w szkolnej klasie pod nieobecno�� nauczyciela. Ku naszemu przera�eniu samolot wyr�wna� lot i zacz�� okr��a� wielkie miasto. Pocz�tkowy niepok�j zacz�� przeobra�a� si� w panik�. - A nie m�wi�em - rzek� przestraszony s�siad i nerwowo pociera� kostki jednej r�ki palcami drugiej. - Nic si� nie sta�o! - pr�bowa�a uspokoi� nas stewardesa. - Nic si� nie sta�o. I znik�a za zielon� kotar�. Pod nami musia� zaci�� si� jaki� mechanizm, gdy� dudni�o i zgrzyta�o, a twarze pasa�er�w robi�y si� coraz bledsze. Nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e m�j s�siad obok mia� racj�. ,,Jak tylko wyjd� z tego ca�o - pomy�la�em z trwog� - to ju� nigdy nie wsi�d� do samolotu�. Po pierwszym k�ku nad miastem samolot znowu znalaz� si� w punkcie wyj�cia. Stewardesa uspokaja�a pasa�er�w, jak tylko umia�a najlepiej, ale na nic zda�y si� jej zapewnienia. - To nic gro�nego. Zaraz wyl�dujemy. K�tem oka spojrza�em na m�odego pasa�era z tylu w �rodkowym rz�dzie. Jak tylko spostrzeg�, �e przy�apa�em go na podgl�daniu mnie, natychmiast odwr�ci� si� w drug� stron�. Jego twarz, podobnie jak innych pasa�er�w, przybra�a odcie� niezdrowej blado�ci. Po trzecim k�ku nad Nowym Jorkiem zgrzytanie pod pok�adem usta�o i stewardesa ze stoickim spokojem o�wiadczy�a, ze wreszcie samolot wyrzuci� ko�a ze swojego brzucha. Wszyscy jak jeden m�� zacz�li bi� brawo, nie posiadaj�c si� z rado�ci. M�ody cz�owiek z ty�u r�wnie� odetchn�� z ulg� ale zaraz pos�a� w moj� stron� ma�o dyskretne spojrzenie. - Nie m�wmy hop - odezwa� si� m�czyzna obok. - Jak samolot wyl�duje, dopiero wtedy mo�na skaka� z rado�ci. Ale jego obawy okaza�y si� p�onne. Po kilku minutach ko�a samolotu dotkn�y betonowej nawierzchni pasa i wszyscy pasa�erowie znowu podzi�kowali za�odze Boeinga brawami. Tym razem powiedzenie ,,do trzech razy sztuka� nie sprawdzi�o si�, z czego by�em rad. Podczas opuszczania samolotu wydarzy� si� niemi�y epizod. Ot�, zderzy�em si� w przej�ciu z jak�� kobiet� w wieku oko�o czterdziestu lat, ubran� w zwiewny kostium ze wzorkami przypominaj�cymi umaszczenie jaguara. Wytr�ci�em jej z r�k jaki� pakunek i pech chcia�, ze gdy schyli�em si�, aby go podnie��, zderzyli�my si� g�owami. - Uwa�aj pan - sykn�a i pos�a�a mi w�ciek�e spojrzenie. Mia�a ciemn� opraw� oczu wzmocnion� dodatkowo czarnym tuszem, co jeszcze bardziej podkre�la�o jej agresywne zap�dy. - Co za chamstwo! - Przepraszam - b�kn��em zaskoczony reakcj� niewiasty. - Nic si� nie sta�o. - Dobre sobie. Pcha si� taki i jeszcze m�wi, ze nic si� nie sta�o. - Powiedzia�em: ,,przepraszam�. I kiedy chcia�em j� przepu�ci�, ta kaza�a mi i�� pierwszemu. By�em wida� niezdecydowany, bo gdy ruszy�em, zniecierpliwiona kobieta r�wnie� zrobi�a pierwszy krok, w efekcie czego zaklinowali�my si� w przej�ciu pomi�dzy fotelami. - Panie! - wrzasn�a. - Cos si� pan tak na mnie upar�? Zrobi�am co� panu? - To niech pani idzie pierwsza i nie zawraca mi g�owy - odpowiedzia�em niezbyt elegancko, ale by�em ju� na dobre wyprowadzony z r�wnowagi. - Normalny cham - szepn�a ze z�o�ci� i energicznie ruszy�a przed siebie taranuj�c po drodze kilku pasa�er�w. Usiad�em zatem w fotelu, aby straci� niewiast� z oczu i nie wywo�a� wi�kszej afery. Kiedy tak siedzia�em, min�� mnie po chwili �w m�ody m�czyzna, kt�ry podczas lotu czasami mnie obserwowa�. Teraz jednak udawa�, �e mnie nie widzi. Przeszed� obok mnie z walkmanem i s�uchawkami na uszach, pod�piewuj�c cicho pod nosem jaki� przeb�j. Port lotniczy imienia Johna F. Kennedy�ego to istny moloch. Zanim dotar�em do odprawy paszportowej, musia�em i�� tunelem prawie p� mili. A potem znalaz�em si� w du�ym holu otoczonym t�umem oczekuj�cych ludzi. Nie zd��y�em nawet wyj�� na zewn�trz, gdy podszed� do mnie �ysiej�cy, niski m�czyzna w �rednim wieku. Na sobie mia� kremowej barwy letni garnitur, a spozieraj�ce na mnie zza leczniczych szkie� br�zowe oczy zdradza�y inteligencj�. M�czyzna �u� gum� i zachowywa� si� swobodnie. - Je�li si� nie myl� - zwr�ci� si� do mnie po polsku, z lekkim ameryka�skim akcentem - to mam przyjemno�� z panem Tomaszem N.N., dyrektorem warszawskiego Departamentu Ochrony Zabytk�w? Moje nazwisko Opolski. Stanley Opolski. Dla znajomych Stan. Przedstawi�em si� i u�cisn�li�my sobie r�ce. - Jak podro�? - zapyta� uprzejmie. - Ciesz� si�, �e moja noga st�pa po ameryka�skiej ziemi - odpowiedzia�em szczerze pomny tego, ze jeszcze p� godziny temu grozi�a nam �miertelna k�piel w Atlantyku. - Jestem troch� zm�czony, ale przede wszystkim oszo�omiony. Pan Opolski by� przedstawicielem Polonii nowojorskiej i wyjecha� po mnie w imieniu Polskiego Instytutu Naukowego w Ameryce. Trzeba Wam wiedzie�, ze niedawno dosta�em oficjalne zaproszenie do Nowego Jorku w sprawie tyle� delikatnej, co niejasnej. Nie mog�em odm�wi� naszym Polonusom zza Atlantyku przybycia, wszak to dzi�ki nim nasz departament szczyci� si� posiadaniem wspania�ego jeepa. To w�a�nie tutejsza Polonia zafundowa�a nam ten pojazd i teraz nadszed� czas zap�aty. Swoja. drog� sprawa, o zbadanie kt�rej mnie poproszono, kryta w sobie wiele niejasno�ci, a kto wie, mo�e nawet i tajemnic. Ot�, w czerwcu tego roku kilku m�odych m�czyzn w sk�rzanych kombinezonach, je�d��cych na ha�a�liwych motorach zjawi�o si� w domu aukcyjnym w Nowym Jorku z dwoma obrazami. Jeden z nich p�dzla polskiego malarza W�adys�awa Czachorskiego by� znanym, ale i zaginionym portretem hrabiego Ignacego Korwin-Milewskiego. Portret powsta� w 1876 roku w maj�tku hrabiego w Gieranonach na Litwie. �w szlachcic by� wyrafinowanym estet�, najwybitniejszym zbieraczem malarstwa polskiego swoich czas�w. Jego kolekcja liczy�a ponad dwie�cie obraz�w polskich malarzy, ale tylko cz�� z nich dotrwa�a do dzi�. Wi�kszo�� rozpierzch�a si� po �wiecie w wyniku burzliwych dziej�w tego cz�owieka i wojen �wiatowych. Jego losy by�y doprawdy niezwykle barwne, nale�a� on bowiem do kawaler�w malta�skich, posiada� kilka dom�w w Europie, a od arcyksi�cia Karola Stefana Habsburga kupi� jacht i wysp� na Adriatyku. Swoj� kolekcj� cz�sto przenosi� z miejsca na miejsce, raz by�y to rodzinne Gieranony, innym razem Wilno, Wiede� czy wyspa Sveta Katarina. Hrabia utrzymywa� za�y�e kontakty z kilkoma s�awnymi polskimi malarzami. Kupowa� na zam�wienie p��tna Gierymskiego, Che�monskiego, Malczewskiego, Czachorskiego, Wodzinowskiego, ale tak�e Matejki. To z jego zbior�w pochodzi s�ynny ,,Autoportret� i ,,Sta�czyk� Mistrza Jana. S�owem, by� hrabia Korwin-Milewski mecenasem sztuki. Polonia uzna�a pojawienie si� jego portretu w Ameryce za wielk� sensacj�. Istnia�a bowiem nadzieja, �e ubrani w sk�ry m�czy�ni (nie wygl�daj�cy przecie� na kolekcjoner�w dzie� sztuki, a bardziej na chuligan�w) przypadkowo natrafili na kilka obraz�w z bogatej kolekcji hrabiego i, nie wiedz�c z czym maj� do czynienia, pr�bowali je sprzeda� w Nowym Jorku. Tutaj ceny by�y wysokie i dzia�a�o wiele antykwariat�w oraz galerii. Opr�cz portretu Korwin-Milewskiego m�czy�ni zostawili zupe�nie nieznany obraz Che�mo�skiego ,,Kaczki na wodzie�, a nast�pnie sp�oszeni podejrzliwo�ci� antykwariusza uciekli z kilkoma innymi p��tnami zawini�tymi w rulony. Nie wiadomo, jakie obrazy by�y w ich posiadaniu? Niedawno znowu pojawili si� w innym antykwariacie, tym razem z nieznanym autoportretem Malczewskiego. Mia�o to miejsce trzy tygodnie temu i najdobitniej �wiadczy�o, ze m�czy�ni w sk�rach mieli dost�p do nieznanego nam �r�d�a zaginionej cz�ci kolekcji obraz�w hrabiego Korwin-Milewskiego . - Przez dwa miesi�ce ,,dusili�my� nowojorskie w�adze, aby przekaza�y nam te obrazy, gdy� maj� niezwyk�� warto�� dla polskiej kultury - odezwa� si� pan Opolski, gdy zasiedli�my w klimatyzowanym fordzie. - W ko�cu ofiarowano nam te obrazy. Niestety, na tym zako�czy�a si� ca�a sprawa. M�czy�ni w sk�rach przepadli, za� ameryka�ska policja, a nawet specjalna kom�rka FBI zajmuj�ca si� dzie�ami sztuki, nie wszcz�a �ledztwa. A przecie� antykwariusz widzia�, �e sprzedaj�cy mieli jeszcze kilka innych p��cien. Najpewniej odkryli jak�� �skrytk� z polskimi obrazami. Pytanie tylko, gdzie? - Tak, to interesuj�ce - rzek�em, spogl�daj�c zza szyby na East River, za kt�r� wznosi� si� majestatycznie Manhattan. Widok by� przejmuj�cy i poczu�em si� ma�ym cz�owiekiem. Ogrom miasta i jego szum zdawa� si� posiada� jak�� dziwn� narkotyczn� moc. Moje pierwsze wra�enie mia�o jednak odcie� ambiwalentny. Z jednej strony Nowy Jork zachwyca�, ale z drugiej przyt�acza� a� do obrzydzenia. Postanowi�em otrz�sn�� si� z tej �pu�apki� i my�le� wy��cznie o sprawie obraz�w. - W jaki spos�b cz�� kolekcji Korwin-Milewskiego (bo mniemam, �e natrafiono w�a�nie na jego kolekcj�) trafi�a za Wielk� Wod�? Gdyby uda�o si� to wyja�ni� i rzeczywi�cie by�aby to prawda, mieliby�my sensacj� grubego kalibru. - Ot� to, panie Tomaszu - podnieci� si� Opolski. - Dlatego pan tu jest! - Zadanie wytropienia motocyklowego gangu sprzedaj�cego polskie obrazy w Ameryce wydaje mi si� szczeg�lnie trudne. Nie wiem, od czego zacz��. I w og�le nie wiem, co o tym wszystkim my�le�. - Rozmowa ze specjalist� od dziewi�tnastowiecznego malarstwa polskiego powinna pana zdopingowa�. Spotkacie si� o dwudziestej wieczorem w naszym instytucie na Manhattanie. Wierz� w pana. Tylu z�odziei wsadzi� pan za kratki i rozwi�za� dziesi�tki zagadek. Wyplu� star� gum� do �ucia i wsadzi� do ust now�. - A poza tym czeka na pana prawdziwa niespodzianka! - Co takiego? - unios�em wy�ej brwi. - Niech pan poczeka do wieczora. Pan Opolski skierowa� si� na Manhattan Bridge, kt�rym dostali�my si� na 3. Alej� najs�awniejszej dzielnicy �wiata. Polski Instytut Naukowy w Ameryce* [�The Polish Institute of Arts and Sciencies of America, Inc.� - za�o�ony w 1942 r. przez wybitnych polskich naukowc�w (m.in. Oskara Haleckiego - historyka, Bronis�awa Malinowskiego - antropologa i Wojciecha �wi�tos�awskiego - chemika). Instytut by� kontynuatorem prac Polskiej Akademii Umiej�tno�ci w Krakowie (zawieszonej w 1942 r. przez niemieckiego okupanta). W�r�d wybitnych jego cz�onk�w znale�li si� m.in. laureaci Nagrody Nobla. Isaac Bashevis Singer (pisarz) czy Czes�aw Mi�osz (poeta). Instytut organizuje zjazdy w dziedzinie ekonomii, biznesu, literatury, historii i sztuki, a tak�e wydaje kwartalnik �The Polish Review�] mie�ci� si� w zachodniej cz�ci Manhattanu, na 30. ulicy, ale m�j gospodarz obieca� najpierw zawie�� mnie do hotelu �Herald Square� w bliskim s�siedztwie Empire State Building. Hotel znajdowa� si� na 31. ulicy w odnowionym budynku, w kt�rym kiedy� mie�ci�a si� siedziba magazynu �Life�. I tak oto znalaz�em si� w samym sercu Manhattanu. Upa� by� piekielny i przy wysiadaniu z forda zakr�ci�o mi si� w g�owie. Czu�em si� zm�czony podr�, zmian� czasu i zgie�kiem nowojorskiej ulicy. Z wielk� ulg� moja noga przekroczy�a pr�g hotelu. Ameryka to nie tylko kraj imponuj�cych wysoko�ciowc�w, du�ych samochod�w, ale i klimatyzowanych budynk�w. Ch��d panuj�cy w holu doda� mi si�. Po za�atwieniu formalno�ci poszli�my schodami na drugie pi�tro. Id�c korytarzem nie mog�em si� nadziwi�, �e jego �ciany zdobi�y ok�adki z gazet. Czego ci Amerykanie nie wymy�l�? Ale z drugiej strony, jak�e praktyczny by� to nar�d. Przecie� w�a�ciciel hotelu nie musia� ani malowa� �cian, ani k�a�� tapety. Wystarczy�o zalepi� �ciany tanimi, bezu�ytecznymi gazetami. Pok�j dosta�em ma�y, ale za to cichy i urz�dzony w mi�ej, r�owej tonacji. - Niech pan we�mie prysznic, zdrzemnie si� i przyjdzie do instytutu o dwudziestej - rzek� pan Opolski poklepuj�c mnie po ramieniu. - To niedaleko. I na pewno pan nie zab��dzi. Na Manhattanie jest to niemo�liwe. Ulice krzy�uj� si� z alejami pod k�tem prostym, wi�c wystarczy tylko i�� wed�ug numer�w ulic i alei. Zupe�nie jak na szachownicy. Pierwsi osadnicy budowali domy bez �adnego planu, st�d dzisiaj na Dolnym Manhattanie spotka pan kr�te ulice - spu�cizn� po pionierach. Dopiero po obj�ciu fotela gubernatora przez Holendra Petera Stuyvesanta zaprowadzono porz�dek, tak�e z ulicami, a rozkwit nast�pi� po oddaniu kolonii w r�ce Anglik�w w 1664 roku. Ale do�� historii. Pewnie jest pan zm�czony Pan Opolski wyszed�, a ja napu�ci�em wody do wanny. Rozpakowa�em si� i w oczekiwaniu na k�piel podszed�em do okna, aby wyjrze� na ulic�. Widok mia�em niezwykle atrakcyjny, je�li uzna� mnie za turyst� pragn�cego zasmakowa� w manhatta�skiej scenerii. Po prawej stronie ukaza� mi si� s�ynny Broadway, powsta�y w miejscu india�skiego szlaku Week�uaegeek Trail, biegn�cy nieco sko�nie w por�wnaniu z pozosta�ymi alejami. Widzia�em dachy wolno jad�cych samochod�w, raz po raz nios�y si� echem po ulicy ich dzikie klaksony i pisk opon. Ledwo co przyjecha�em, a ju� zacz�a mnie denerwowa� atmosfera tego wielkiego miasta. Na Krakowskim Przedmie�ciu do�� cz�sto odczuwa�em frustracj� spowodowan� ruchem ulicznym i agresywnymi przechodniami. A co dopiero m�wi� o Nowym Jorku? �Tutaj si� nic da �y� - zawyrokowa�em w my�lach. Ale oto ujrza�em na skrzy�owaniu Broadwayu z 31. ulic� m�czyzn� z du�� torb� podr�n�. Zna�em go. To by� ten sam m�ody cz�owiek, kt�ry lecia� ze mn� samolotem. Ten, kt�ry mnie obserwowa�. Szed� wolno i rozgl�da� si� na wszystkie strony, jakby nie wiedzia�, dok�d p�j��. Popatrzy� na m�j hotel, skr�ci� w 31. i przeszed� na przeciwleg�� stron�, po kt�rej znajdowa� si� hotel. Straci�em go z oczu Przez chwil� sta�em przy oknie zamy�lony, ale zaraz machn��em na wszystko r�k� i poszed�em do wanny. W Polskim Instytucie Naukowym by�em dziesi�� minut przed dwudziest�. Instytut mie�ci si� w dwupi�trowej kamienicy o elewacji w szary kolorze. Schodkami podrepta�em pod drzwi wej�ciowe i zaraz wpuszczono mnie do �rodka. Normalnie ta szacowna plac�wka pracowa�a do siedemnastej, ale �e okoliczno�ci mojego przyjazdu by�y niecodzienne, postanowiono przyj�� mnie o nietypowej porze. Portier grzecznie, ale z pewn� doz� nonszalancji poinformowa� mnie, jak dotrze� do instytutu. Schodami wszed�em na drugie pi�tro i skr�ci�em w lewo. Ju� z daleka s�ysza�em dono�ny kobiecy g�os dolatuj�cy z otwartych drzwi na ko�cu d�ugiego korytarza. - Tak, to z pewno�ci� orygina� - m�wi�a kobieta, a mnie si� zdawa�o, �e sk�d� znam ten g�os. - To p�dzel Czach�rskiego, za� �Kaczki w wodzie� namalowa� Che�mo�ski. Oba obrazy to autentyki. Ale oczywi�cie trzeba b�dzie podda� je dok�adnej analizie, to jest prze�wietli� promieniami rentgenowskimi, zbada� za pomoc� mikroskopu elektronowego z wykorzystaniem skali spektroskopowej, a nawet podda� analizie chemicznej. - To �wietnie - us�ysza�em zadowolony g�os pana Opolskiego. - Jak to dobrze, �e mamy tutaj pani� i Pana Samochodzika. - Przepraszam, kogo? - kobieta okaza�a zdziwienie. - Jakiego znowu Pana Samochodzika? Na d�wi�k mojego przezwiska stan��em jak wryty kilka metr�w przed uchylonymi drzwiami i nas�uchiwa�em w najwi�kszym skupieniu. Brzydzi�em si� pods�uchiwaniem, ale okoliczno�ci sprawi�y, �e nie mog�em si� oprze� pokusie. Ten g�os kobiety. Zna�em go. Ale� tak! To z ni�, brunetk� w �rednim wieku, wda�em si� kilka godzin temu w ma�� sprzeczk� w samolocie, podczas kt�rej nazwa�a mnie �chamem�. - Nie s�ysza�a pani o Panu Samochodziku? - zapyta� Opolski. - To s�ynny polski detektyw - wtr�ci� si� inny g�os nale��cy do m�odszego m�czyzny. - Detektyw? - zakpi�a gro�na niewiasta. - Nic panowie nie wspominali o �adnym detektywie? Jako znany specjalista nie potrzebuj� zdania detektywa na temat moich kompetencji. Mam najlepsze referencje. M�j ojciec, Alfred Wielowieyski, jest �wiatowej klasy rzeczoznawc� w dziedzinie malarstwa polskiego. Moje nazwisko jest tak�e dobrze znane w kr�gach polskiej kultury i nauki. - Wiemy o tym, droga pani. Naturalnie. Ale Pan Samochodzik nie jest zwyk�ym detektywem. To historyk sztuki tropi�cy handlarzy dzie�ami sztuki i rozwi�zuj�cy najprzer�niejsze zagadki historyczne. Pracuje w Ministerstwie Kultury i Sztuki w Warszawie, w Departamencie Ochrony Zabytk�w i podobnie jak pani jest typem indywidualisty. �adnemu z was nie wspomnieli�my o sobie, aby nie wywo�ywa� niepotrzebnych emocji ju� w Polsce. Wybaczy pani nam ten fortel. Zreszt�, gdyby nie pr�ba sprzeda�y autoportretu Malczewskiego w Nowym Jorku, nie zaprosiliby�my Pana Samochodzika tutaj. Ale trzy tygodnie temu banda ubranych w sk�ry motocyklist�w chcia�a sprzeda� Malczewskiego na Broadwayu, wi�c nale�y liczy� si� z tym, �e b�d� kolejne pr�by sprzeda�y. Pan Samochodzik b�dzie mia� za zadanie wytropi� �handlarzy�, a pani, pani Agato, pomo�e nam ustali� pochodzenie i autentyczno�� obraz�w. - Te� co� - prychn�a panna Agata Wielowieyska. Zna�em to nazwisko i wiedzia�em, �e kobieta by�a wybitn� specjalistk� rodzimego malarstwa. Nie przypuszcza�em jednak, �e wybitne osoby, i to w dodatku przedstawicielki p�ci pi�knej, mog� by� tak agresywne i niezno�ne. - Jestem indywidualistk� i lubi� pracowa� sama. Mam w nosie jakiego� tam Samochodzika. Sytuacja musia�a zrobi� si� niezr�czna, gdy� przez chwil� zapanowa�a w pokoju cisza. Wykorzysta�em to i wszed�em bez pukania do �rodka. W przestronnym pomieszczeniu wy�o�onym szarym dywanem ujrza�em cztery osoby: pani� Agat� Wielowieysk�, pana Opolskiego, m�odego cz�owieka w granatowym garniturze i m�od� dziewczyn� ubran� na sportowo. - Witamy Pana Samochodzika - przywita� mnie uprzejmie pan Opolski i natychmiast przedstawi� mnie pani Agacie. - Mi�o mi - burkn�a kobieta i nagle zawiesi�a na mnie wzrok. - Czy my si� przypadkiem nie znamy? - Ale� oczywi�cie, droga pani - odpowiedzia�em grzecznie. - Poznali�my si� w samolocie cztery godziny temu. Nazwa�a mnie pani chamem. Jak�e mi�o mi pani� znowu widzie�. Panna Agata zmru�y�a oczy, jakby to pomaga�o jej od�wie�a� pami��. - A tak! W takim razie przepraszam, ale w ko�cu tyle mamy chamstwa na tym padole, �e czasami ci�ko si� opanowa�. Mam nadziej�, �e pan si� nie obrazi�. Czy to prawda, �e jest pan detektywem? - Co� w tym rodzaju. Panna Wielowieyska za�mia�a si� dyskretnie pod nosem w tonie ironicznym, ale nic wi�cej nie powiedzia�a. Ubrana u kolorow�, jedwabn� koszul� i odwa�ne, jasne mini sprawia�a wra�enie silnej kobiety, raczej niedost�pnej jak dla mnie. T� zmys�ow� surowo�� podkre�la�y czarne w�osy i ciemna oprawa oczu. Nie by�a to kobieta wysoka i szczup�a, ale na tyle zgrabna, aby sta� si� przyczyn� ma�ego zamieszania im ulicy w�r�d wi�kszo�ci przedstawicieli p�ci m�skiej. Ale oto pan Opolski przedstawi� mi szczup�� blondynk� i m�odego m�czyzn� w garniturze. - To jest panna Katarzyna, moja asystentka, a to pan Andrzej, m�j zast�pca. U�cisn��em ich d�onie. Panna Katarzyna by�a �adn� dziewczyn�, reprezentantk� nowego pokolenia ludzi ambitnych i zaradnych, kt�rzy ci�k� prac� dochodz� do obranego celu. Jej r�wie�nik Andrzej r�wnie� nale�a� do tej samej grupy ludzi przed trzydziestk�, absolwent�w dobrych uczelni ze znajomo�ci� przynajmniej dw�ch j�zyk�w obcych i ucz�szczaj�cych trzy razy w tygodniu na masa� i si�owni�. Podszed�em do obraz�w ustawionych na sztalugach i przez wyci�gni�t� w�a�nie lup� ogl�da�em je przez chwil�. By�y zniszczone, ale na pierwszy rzut oka wygl�da�y na orygina�y. Nie by�em jednak rzeczoznawc� w dziedzinie malarstwa, wi�c nie zabiera�em g�osu. Poza tym nie chcia�em wchodzi� w parad� pannie Wielowieyskiej. - Czego pan ode mnie oczekuje? - zapyta�em pana Opolskiego. Ale ten nie odpowiedzia�, tylko skin�� r�k� na pana Andrzeja. Ten zabra� z du�ego sto�u znajduj�cego si� na �rodku pomieszczenia zielon� teczk� i wyj�� z niej jaki� papier. - Dzisiaj otrzymali�my faks od znanej osobisto�ci z Hollywood - rzek� mi�kkim g�osem. - Ot�, pojawili si� tam nasi motocykli�ci w sk�rach - �Je�d�cy Piekie��. - �Je�d�cy Piekie��? - zdziwi�em si�. - To brzmi niczym z horroru. - Po prostu maj� oni wyszyte na kurtkach symbole piek�a: ogie� i wizerunek potwora z trzema rogatymi g�owami. Po nieudanej pr�bie sprzeda�y pozosta�ych obraz�w w Nowym Jorku, postanowili spr�bowa� szcz�cia na zachodnim wybrze�u, w Los Angeles. Wiele gwiazd filmu i producent�w kolekcjonuje dzie�a sztuki, w tym obrazy znanych malarzy. Niekt�rzy z nich posiadaj� ca�kiem poka�ne galerie. A zatem �Je�d�cy Piekie�� zawitali do Hollywood i z�o�yli propozycj� znanemu gwiazdorowi. - A konkretnie? - zapyta�a zaciekawiona pani Agata. - To bo�yszcze kobiet i znakomity aktor Antonio Panteras. - O rany! - wyrwa�o si� kobiecie. Pan Andrzej zawiesi� wzrok na kartce i zacz�� m�wi�: - �Je�d�cy Piekie�� zaproponowali aktorowi sprzeda� autoportretu Malczewskiego, kt�rego nie uda�o im si� sprzeda� na Broadwayu trzy tygodnie wcze�niej. Skoro antykwariusz wyceni� obraz na pi�tna�cie tysi�cy dolar�w, zatem zaproponowali bogatemu aktorowi sum� dwa razy wi�ksz�. Niestety, aktor nie zna malarstwa polskiego... - Kto wie, mo�e nawet nie wie, gdzie le�y Polska - wtr�ci�em nieco uszczypliwie. - Sprzedaj�cy przys�ali mu jedynie zdj�cie autoportretu. Panteras porozumia� si� ze swoim agentem, a ten zawiadomi� zaprzyja�nion� galeri� w Los Angeles, kt�ra dzisiaj powiadomi�a nas o ca�ej sprawie. Oto zdj�cie autoportretu Jacka Malczewskiego. Panna Wielowieyska niemal wyrwa�a zdj�cie panu Andrzejowi i zacz�a wpatrywa� si� w nie z wielk� uwag�. - W kolekcji portret�w hrabiego Korwin-Milewskiego znajdowa�y si� tylko dwa znane nam autoportrety Malczewskiego. - Co pan o tym s�dzi, Panie Samochodzik? - zwr�ci� si� do mnie pan Opolski. - Nic nie mog� powiedzie� - odrzek�em zgodnie z prawd�. - Nic pan nie potrafi wydedukowa�? - �achn�a si� pani Wielowieyska. - Co z pana za detektyw? - Przecie� nie wiemy nawet, czy te dwa obrazy, kt�re tutaj stoj� przed nami s� orygina�ami. C� zatem mog� s�dzi� na podstawie w�tpliwej jako�ci zdj�cia o trzecim? Nic. Nawet pani nie mo�e na podstawie fotografii powiedzie� cokolwiek o pochodzeniu autoportretu. - Z pewno�ci� nie jest to �aden znany nam obraz Malczewskiego. Ale wygl�da na jego dzie�o. Chyba nie s�dzi pan, �e �Je�d�cy Piekie�� s� fa�szerzami? - Oczywi�cie, �e nie - odpar�em. - Oni w og�le nie znaj� si� na malarstwie. Nie wiedz� nawet, co posiadaj� i nie maj� �adnej koncepcji, jak to sprzeda�. Obraz to dla nich obraz.. Nie odr�niaj� styl�w ani epok. W�tpi�, czy znaj� nazwisko chocia� jednego s�awnego malarza. To banda chuligan�w, kt�ra przypadkowo natrafi�a na tajemnicz� skrytk� z obrazami polskich tw�rc�w. Dlatego pr�buj� r�nych sposob�w up�ynnienia p��cien. Za�o�� si�, �e w ko�cu sprzedadz� je jakiemu� studentowi malarstwa za sto dolar�w. - A zatem musi pan pojecha� do Kaliformii i spr�bowa� odkupi� od nich wszystkie p��tna, kt�re posiadaj� - zaproponowa� pan Opolski i ostentacyjnie spojrza� na zegarek. - Ale przede wszystkim musimy wiedzie�, sk�d maj� te obrazy? - Mam jecha� do Kalifornii? - niemal podskoczy�em z wra�enia. - Przecie� �Je�d�cy Piekie�� mog� by� ju� w drodze do innego stanu. - Ale pewno�ci nie ma - odezwa�a si� niespodziewanie panna Katarzyna. By�a �adn� blondynk� sprawiaj�c� wra�enie prostolinijnej osoby i zdaje si�, �e by�a nieco zawiedziona moj� osob�. Wida� spodziewa�a si� przyjazdu do Nowego Jorku przystojnego i wszystko wiedz�cego detektywa. - �Je�d�cy Piekie�� nie wiedz�, czy aktor si� rozmy�li�, czy nie. Maj� zadzwoni� po odpowied�. Zadzwonimy do agenta pana Panterasa i poprosimy, aby aktor nie odmawia� kupna, a nawet wyrazi� zainteresowanie nabyciem autoportretu Malczewskiego. W ten spos�b mo�emy przy�apa� ich podczas pr�by sprzeda�y. - I ja mam polecie� do Hollywood i z�apa� ca�� band�? - wyrazi�em swoje szczere zdziwienie. - A gdzie jest policja? - Policji to nie interesuje - powiedzia� pan Andrzej. - To nasza narodowa sprawa. Obowi�zek. Je�li my nie we�miemy swoich spraw w swoje r�ce, nikt za nas tego nie zrobi. - Ale ja nie mog� polecie� do Kalifornii - broni�em si�. - Nie ma mowy. - A czemu� to? - zdziwili si� pozostali. - Bo ja... - zdenerwowa�em si� - bo ja cierpi� na chorob� samolotow�. Tym k�amliwym o�wiadczeniem musia�em zniszczy� w Polonusach sw�j wizerunek s�awnego detektywa. Nie mog�em przecie� powiedzie� wprost, �e boj� si� lata� samolotami po tym, co prze�y�em dzisiaj nad Nowym Jorkiem. Musia�em zatem sk�ama�, nie wiedz�c, czy istnieje nawet takowa choroba. Natomiast na ustach Agaty Wielowieyskiej zago�ci� ironiczny u�mieszek, co odebra�em jako przejaw pogardy dla mojej osoby. - Nie poleci pan samolotem do Kalifornii - odezwa� si� z u�miechem pan Opolski i znowu zerkn�� na zegarek. - Przecie� m�wi� o panu Pan Samochodzik, a nie Pan Samolocik. Pojedzie pan samochodem. - Samochodem? Dotr� tam za dwa tygodnie. - Jeszcze pan nie wie, jaki to samoch�d - odpowiedzia� tajemniczo. - Do Los Angeles jest ponad dwa i p� tysi�ca mil, a wi�c dotrze tam pan w pi��, g�ra sze�� dni. Musi pan u�ywa� samochodu, gdy� w ten spos�b b�dzie pan m�g� pod��a� �ladem �Je�d�c�w Piekie��, gdyby ci zapragn�li je�dzi� po ca�ej Ameryce. Ale prosz� pa�stwa do windy. I wyszed� z pomieszczenia, a my poszli�my za nim. Po kilku minutach znale�li�my si� na ma�ym parkingu wci�ni�tym pomi�dzy dwie kamienice zbudowane z jasnego piaskowca. Pan Opolski kaza� nam zatrzyma� si� i ponownie spojrza� na zegarek. By�o przyjemnie, ciep�o, ale dra�ni�a mnie ta konspiracyjna postawa Polonus�w. Patrzyli na mnie z dziwnym wyrazem twarzy, a kiedy wymieniali ze sob� spojrzenia, da�bym uci�� sobie g�ow�, �e u�miechali si� do siebie. �Co tu jest grane?� - pomy�la�em poirytowany. I nagle, nie uwierzycie, od strony Broadwayu nadjecha� srebrny pojazd do z�udzenia przypominaj�cy m�j nieod�a�owany wehiku�! Przetar�em ze zdumienia oczy, ale wzrok mnie nie myli�. Nie by� to �aden sen, a rzeczywisto��. Za kierownic� wehiku�u siedzia� jaki� grubszy jegomo�� ubrany w elegancki garnitur i pali� cygaro. Obok niego siedzia� szczup�y, starszy cz�owiek w okularach na nosie. Pojazd zatrzyma� si� przed nami i m�czy�ni wysiedli z niego. A ja sta�em os�upia�y i gapi�em si� na to l�ni�ce, szerokie cz�no na k�kach. By�em kompletnie zahipnotyzowany i nie potrafi�em wydoby� z siebie s�owa. - Jan Lipi�ski - przedstawi� si� szczup�y, starszy i dostojny m�czyzna. - Jestem profesorem i honorowym prezesem instytutu. Mi�o mi pana pozna�. Mam zaszczyt zakomunikowa� panu, �e nowojorska Polonia postanowi�a ofiarowa� mu replik� jego s�ynnego samochodu. Obecny tutaj pan Antoni Paradaj, biznesmen polskiego pochodzenia, jest g��wnym sponsorem tego �upominku�. Ale niech pan nie my�li, �e upominek do niczego nie zobowi�zuje, panie Tomaszu. Musi pan nie tylko rozwi�za� zagadk� obraz�w, ale zdoby� je dla nas. - Dzi�kuj�... ale ja... - j�ka�em si� jak sztubak - ...nie wiem, co powiedzie�... - Nie musi pan - poklepa� mnie po plecach biznesmen Paradaj, popatrzy� na mnie spode �ba, jakby pomy�la� o mnie �i to ma by� �w s�ynny detektyw�, a nast�pnie otworzy� mask� wehiku�u. - Pewien m�j znajomy rozbi� niedawno bentleya, nowoczesny model Hunaudieresa* [Nowoczesne, sportowe auto z centralnie umieszczonym silnikiem volkswagena i p�yt� pod�ogow� Lamborghini Diablo (pierwotnie bentley by� produktem brytyjskiej motoryzacji). Nazwa Hunaudieres zosta�a zapo�yczona od nazwy prostej na francuskim torze Sarthe.] i sprzeda� mi na wiosn� nienaruszony silnik za strasznie nisk� cen�. Wcze�niej odkupi�em od armii Stan�w Zjednoczonych hummera, kt�ry zosta� uszkodzony w wyniku dzia�a� wojennych podczas operacji �Pustynna Burza�. Okaza�o si�, �e stalowe podwozie hummera* [Hummer, inaczej High Mobility Multi-Purpose Wheeled Vehicle, zosta� stworzony specjalnie na potrzeby armii Stan�w Zjednoczonych w 1979 r. Nie s� to szybkie pojazdy (maksymalna pr�dko�� 130 km/h), a moc ich silnik�w nie przekracza 200 KM. Przeznaczono je do dzia�ania w niezwykle trudnych warunkach. Wersje cywilne wesz�y na rynek w 1993 r. Reklamy przysporzy�y mu relacje telewizyjne z operacji �Pustynna Burza�.] by�o w idealnym stanie. Ucierpia�a jedynie lotnicza aluminiowa karoseria trafiona jakim� pociskiem przeciwczo�gowym. Ale m�j znajomy mechanik, zwariowany wynalazca, wykona� w�asn� karoseri�, wsadzi� silnik bentleya i dokona� mn�stwa przer�bek. Zamierzali�my to cudo wystawi� na pokazie dziwacznych pojazd�w w San Francisco, gdzie nierzadko takie auta kupuj� ludzie bogaci i mo�na zarobi� maj�tek. Ale profesor Lipi�ski przekona� mnie, �e ten pojazd m�g�by s�u�y� w celach bardziej szlachetnych ni� zysk! Ale do�� gadania! Niech pan spojrzy na ten aluminiowy silnik. - A� szesna�cie cylindr�w? - wyrwa�o mi si�, gdy� m�j stary wehiku� mia� ich �tylko� dwana�cie. - Ha, ha - zarechota� biznesmen Paradaj. - To silnik nowej generacji o mocy 640 KM! Osi�ga pr�dko�� 350 kilometr�w na godzin�. Podstawowa struktura nadwozia to para masywnych stalowych belek biegn�cych przez ca�� d�ugo�� pojazdu. Auto porusza si� na czterech nap�dzanych i niezale�nie zawieszonych ko�ach. Ten �czo�g� ma bardzo niski punkt ci�ko�ci i wspina si� na niemal ka�de zbocze, z �atwo�ci� jedzie po lodzie, �niegu i piachu oraz zwalonych pniach. Jest dodatkowo wyposa�ony w system zmiany ci�nienia powietrza w oponach w zale�no�ci od pod�o�a, po kt�rym si� porusza. Mo�na jecha� nawet z uszkodzon� opon�. Oto, co mo�na zrobi� z oryginalnego hummera i bentleya. Popatrzy�em na to cudo. To ju� nie by� samoch�d! To� to by�a rakieta i czo�g w jednym. Pojazd by� nieco d�u�szy od mojego starego wehiku�u. Ko�a mia� szerokie jak w samochodach terenowych, ale karoseria niemal do z�udzenia przypomina�a pokraczny odw�ok jakiego� stworzenia. Znajomy mechanik biznesmena Paradaja by� z pewno�ci� genialnym majsterkowiczem, ale nie posiada� za grosz poczucia pi�kna i zrobi� z pojazdu idealny okaz brzydoty. Dlatego ten �wehiku�� spodoba� mi si� od pierwszego spojrzenia. Mia� w sobie to �co��. Z przodu umieszczono jeszcze dodatkowo olbrzymie reflektory przypominaj�ce oczy jakiego� ohydnego gada, a ni�ej zainstalowano �wiat�a przeciwmgielne. Przyjrza�em si� masce rozdzielczej. By�a prymitywna, wykonana ze zwyk�ej blachy, w kt�rej powsadzano r�ne pokr�t�a i przyciski. W g�rnej cz�ci deski rozdzielczej znajdowa�a si� jeszcze jaka� klapka. Po odsuni�ciu jej ukaza� si� wielofunkcyjny monitor, dostarczaj�cy informacji o pozycji samochodu, temperaturze panuj�cej na zewn�trz, ci�nieniu atmosferycznym, wysoko�ci nad poziomem morza i �redniej pr�dko�ci samochodu. Siedzenia by�y wykonane ze zwyk�ego materia�u, ale gdy zasiad�em za kierownic�, musia�em przyzna�, �e by�y wygodne. - A �ruba jest? - zapyta�em, gdy� nie mog�em zapomina�, �e m�j stary wehiku� posiada� z ty�u �rub� pozwalaj�c� na p�ywanie po wodzie. - Jest! Ten pojazd p�ywa. Jest wodoszczelny. - A przypadkiem to co� nie lata? - za�artowa�a cierpko pani Wielowieyska. Musia�o jej si� zrobi� g�upio, kiedy zobaczy�a, jak wysoko postawieni Polonusi zacz�li mnie �rozpieszcza�. Jej duma zosta�a w ten spos�b zagro�ona, wi�c pr�bowa�a ratowa� si� zgry�liwymi uwagami. - Nie rozumiem, co ten pojazd ma wsp�lnego ze spraw� obraz�w? No chyba, �e to inteligenta maszyna i dodatkowo b�dzie my�la�a za Pana Samochodzika. Ta uszczypliwo�� rozbawi�a pozosta�ych. Ale ja nie zwraca�em na kobiet� uwagi, gdy� by�em ca�kowicie poch�oni�ty ogl�dzinami wehiku�u. - Jedyne, co mi nie pasuje w tym samochodzie, to karoseria. - Jak to? - oburzy� si� pan Paradaj. - Jest chromowana. - Ale za �adna. L�ni jak srebrna papiero�nica. Za bardzo zwraca uwag�. Od razu wida�, �e to nietuzinkowa maszyna. Pan Paradaj spojrza� na pozosta�ych m�czyzn i zas�pi� si�. A potem pokiwa� g�ow� jakby dor�s� do jakiej� wa�nej my�li. - Pan Samochodzik wyruszy jutro do Kalifornii - o�wiadczy� nagle profesor Lipi�ski. - A z nim pojedzie panna Katarzyna. Jest inteligentna i zna ten kraj jak w�asn� kiesze�. - A ja? - zapyta�a ze z�o�ci� Agata Wielowieyska. - Pani w tym czasie przeprowadzi szczeg�ow� analiz� dw�ch obraz�w, kt�re posiadamy - rzek� pan Opolski. - Je�li pan Tomasz b�dzie mia� jakiekolwiek w�tpliwo�ci zwi�zane z obrazem w Los Angeles, poleci tam pani samolotem. Poza tym chcia�a si� pani spotka� ze swoim synem. - No tak, naturalnie, ma jutro przylecie� z Bostonu, gdzie uczestniczy w konkursie dla najbardziej zdolnej m�odzie�y z kraj�w Europy Wschodniej. A w�a�nie, czy znajdzie pan dla Stasia �M�dra G�owa� jaki� pok�j? - �e co? - odezwa�em si� rozbawiony tym przezwiskiem. - Oh, tak nazywam mojego syna Stasia, bo uzyska� sto osiemdziesi�t punkt�w IQ. To dziecko z mojego pierwszego ma��e�stwa. Strasznie nie lubi swojego imienia i tego przezwiska. W przeciwie�stwie do mnie. To jak? Znajdzie si� jakie� ��ko? - Co� znajdziemy - obieca� pan Andrzej. Tym o�wiadczeniem panna Agata zosta�a udobruchana. A ja nie mog�em oprze� si� pokusie przejechania si� wehiku�em, kt�rego zd��y�em ju� nazwa� w my�lach �wehiku�em II�. Ale z powodu du�ego ruchu panuj�cego na ulicach Manhattanu musia�em t� przyjemno�� od�o�y� do rana. Um�wili�my si� z pann� Katarzyn� na pi�t�. Po dwudziestej pierwszej trzydzie�ci by�em z powrotem w hotelu �Herald Square�. Ju� zamierza�em p�j�� na g�r� do swojego pokoju, gdy zatrzyma� mnie recepcjonista. - Wiadomo�� dla pana, sir. Zatrzyma�em si� i wzi��em od niego kartk�. Kto� zostawi� dla mnie wiadomo�� napisan� w j�zyku polskim: O dziesi�tej wieczorem w Central Parku przy pomniku Jagie��y. Podzi�kowa�em recepcjoni�cie i poprosi�em go o map� Manhattanu. Mia�em nieca�e p� godziny, aby dotrze� do Central Parku. Szed�em szybkim krokiem o�wietlon� bajecznie 5. alej�, ale w ko�cu skorzysta�em z autobusu. Manhattan by� d�ugi. Z hotelu do miejsca spotkania by�o a� dwie i p� mili* [* Tj. oko�o 4 km.]. Podjecha�em kawa�ek autobusem i wysiad�em w pobli�u Metropolitan Museum of Art, na ty�ach kt�rego znajdowa� si� pomnik polskiego kr�la W�adys�awa Jagie��y d�uta Stanis�awa Ostrowskiego* [Wykonany w 1939 r. jako dar Polonii dla rz�du ameryka�skiego.]. Szed�em 79. ulic� biegn�c� w poprzek Central Parku i otoczon� z obu stron ramblami, le�nymi terenami, w kt�rych podobno �y�o dwie�cie pi��dziesi�t gatunk�w ptak�w. S�o�ce schowa�o si� ju� za roz�wietlonymi wie�owcami i szykowa�o si� do snu. Panowa� wi�c mrok, ale widoczno�� by�a niez�a. I nagle zza le�nej kurtyny wy�oni� si� po prawej stronie wyd�u�ony zbiornik wodny Belvedere Lake z przyleg�ym do niego od p�nocy gigantycznym trawnikiem. W oddali, nieco na zach�d, wyrasta�y z brzegu kamienne mury Zamku Belvedere z licznymi wie�yczkami, za� na bli�szym, wschodnim kra�cu jeziora kry� si� w�r�d drzew pomnik Jagie��y. Skr�ci�em z g��wnego traktu i skr�ci�em w najbli�sz� alejk�. I wreszcie ujrza�em pomnik. By�a dwudziesta druga z minutami, a przy nim nie by�o nikogo. Czeka�em kilka minut, a� nagle drgn��em. Trzask �amanego patyka za moimi plecami spowodowa�, �e natychmiast si� odwr�ci�em. W zmroku ujrza�em sylwetk� m�odego cz�owieka. Wiedzia�em, kim by�. Ten osobnik siedzia� za mn� podczas lotu przez Atlantyk i cz�sto zerka� w moj� stron�. Westchn��em ci�ko i rzek�em do niego z wyrzutem: - Siedem minut sp�nienia, Pawle. - Nowy Jork to nie Warszawa, szefie - odpowiedzia� zdyszanym g�osem m�j wsp�pracownik. ROZDZIA� DRUGI SZUKAM HOTELU � CO ROBI� W NOWYM JORKU? � BRUNET I NOTATKA W PRASIE � CZARNY BUICK MNIE �LEDZI � NARADA W CENTRAL PARKU � WEHIKU� II � I ZNOWU BUICK Ponad szczytami wie�owc�w wznosi� si� ku s�o�cu mieni�cy si� z�otem maszt Emipre State Building* [Emipre State Building ma 102 pi�tra (wysoko�� 443 metr�w z masztem). Jest czwartym co do wielko�ci wie�owcem w Stanach Zjednoczonych. Z jego tarasu widokowego w pogodny dzie� wida� krajobraz w promieniu 125 km. Do niedawna najwy�szy budynek na �wiecie.]. Ten czterdziestosze�ciometrowy szpikulec, niegdy� przeznaczony do cumowania zeppelin�w, pe�ni� zarazem rol� naturalnego piorunochronu* [Pioruny uderzaj� w niego oko�o 500 razy w ci�gu roku.]. I pomy�le�, �e na pocz�tku XVII wieku holenderscy kolonizatorzy odkupili od Indian wysp� Manhattan za siedemdziesi�t dekagram�w srebra i za�o�yli wiosk� pod nazw� Nowy Amsterdam! W 1664 roku nazw� zmieniono na Nowy Jork po zaj�ciu Nowego Amsterdamu przez Brytyjczyk�w. Osada liczy�a wtedy oko�o p�tora tysi�ca mieszka�c�w. Dopiero po 1811 roku opracowano nowy uk�ad przestrzenny miasta z ulicami i alejami tworz�cymi szachownic�. Ale pod koniec XIX wieku zabudow� miejsk� licz�cego ju� niespe�na milion mieszka�c�w miasta tworzy�y g��wnie trzy- i czterokondygnacyjne budynki z licznym ko�cio�ami. Wsp�czesny wizerunek Manhattanu by� dopiero dzie�em dwudziestowiecznej my�li architektonicznej. Oszo�omiony niesamowitym widokiem drapaczy chmur zap�aci�em czarnosk�remu taks�wkarzowi za kurs z lotniska i wyszed�em na rozgrzan�, pachn�c� egzotycznie ruchliw� ulic�. Ford pana Opolskiego sta� zaparkowany kilkana�cie metr�w za hotelem, co �wiadczy�o, �e to w�a�nie tutaj pan Tomasz zamieszka�. Wszed�em do jakiego� baru i duszkiem wypi�em wod� mineraln�. Nowojorski upa� by� nie do zniesienia z powodu du�ej wilgotno�ci powietrza, jak� zapewnia� Atlantyk. Na szcz�cie wysoka zabudowa Manhattanu tworzy�a zacienione leje pomi�dzy wie�owcami, co pozwala�o przetrwa� takim jak ja. Wyszed�em na zewn�trz i zauwa�y�em wychodz�cego z hotelu pana Opolskiego. Wsiad� do forda i zaraz odjecha�. Przeci��em Broadway i skr�ci�em w 31. ulic�, na kt�rej znajdowa� si� hotel �Herald Square�. �Skoro pan Tomasz ma sw�j k�t, powinienem i ja pomy�le� o noclegu� - pomy�la�em. Sta�em przed wej�ciem do hotelu i przez chwil� studiowa�em przewodnik. Najbli�szy tani hotel znajdowa� si� o rzut beretem, na 32. ulicy, w pobli�u placu o takiej samej nazwie co hotel pana Tomasza. Hotel nazywa� si� �Stanford� i s�siadowa� z dzielnic� przemys�u odzie�owego i dom�w mody. Taki w�a�nie by� Nowy Jork. Wystarczy�o skr�ci� za r�g jakiej� ulicy, przeci�� jedn� albo dwie aleje i znale�� si� w zupe�nie innym �wiecie. Do hotelu �Stanford� uda�em si� pieszo. Na miejscu wzi��em ch�odny prysznic. By�o dziwne, �e pomimo zm�czenia d�ugim lotem nie chcia�o mi si� spa�. Przebra�em si� zatem w lekki str�j i zszed�em na d� do restauracji �Gamiok� co� zje��. Zam�wi�em jakie� korea�skie danie i oczekuj�c na nie przegl�da�em przewodnik. Najbardziej zainteresowa� mnie Central Park. Wytypowali�my go z panem Tomaszem na miejsce naszych spotka�. Pe�na konspiracja. Ale co ja w�a�ciwie robi�em w Nowym Jorku? Wszak tylko szef zosta� zaproszony przez ameryka�sk� Poloni�. Kilka dni temu zadzwoni�a do naszego ministerstwa kobieta zainteresowana losami kolekcji hrabiego Ignacego Korwin-Milewskiego. Czy by� to jedynie zbieg okoliczno�ci? Kilka miesi�cy temu nieznani m�czy�ni pr�bowali sprzeda� dwa obrazy, prawdopodobnie pochodz�ce z tej kolekcji, a trzy tygodnie temu znowu dali o sobie zna� pr�b� sprzeda�y w antykwariacie na Broadwayu autoportretu znanego polskiego malarza Jacka Malczewskiego. Natychmiast zainteresowa�a si� tym nowojorska Polonia, za� pracownik Polskiego Instytutu Naukowego pan Andrzej B. zdoby� od antykwariusza wst�pne dane dotycz�ce obrazu. Autoportret m�g� r�wnie� pochodzi� z zaginionej kolekcji Korwin-Milewskiego. Je�li zatem kto� �ywo zainteresowa� si� jej losami w Polsce, nale�a�o za�o�y�, �e dzia�o si� co� dziwnego wok� tej sprawy. Polonia - spragniona polskich akcent�w na ameryka�skiej ziemi - zareagowa�a natychmiast i wys�a�a do pana Tomasza propozycj� przyjazdu do Nowego Jorku i odzyskania kolekcji. Oczywi�cie istnia�o ryzyko niepowodzenia, ale wed�ug Polonus�w gra by�a warta �wieczki. Gdyby obrazy b�d�ce w posiadaniu bandy na motorach okaza�y si� orygina�ami, to ca�a sprawa mog�a liczy� na poparcie naszego ministra. I tak si� sta�o. Po ostatnim sukcesie udaremnienia kradzie�y inkunabu��w w polskich bibliotekach przez sprytnego z�odzieja o pseudonimie Arsen Lupin, minister okaza� si� bardziej przychylny dla naszego Departamentu Ochrony Zabytk�w i wyrazi� zgod� na wyjazd za ocean nie tylko pana Tomasza, ale i m�j. O ile jednak szef by� sponsorowany przez bogatych Polonus�w, o tyle moja wyprawa musia�a by� op�acona z bud�etu naszej szacownej instytucji. Na szcz�cie minister - naciskany umiej�tnie przez mego prze�o�onego - zdoby� odpowiednie �rodki i obieca� utrzyma� m�j wyjazd w tajemnicy. Chodzi�o nam o uzyskanie dodatkowego atutu w tej rozgrywce. Nie wiedzieli�my bowiem, kto interesowa� si� kolekcj� hrabiego Korwin-Milewskiego w Polsce i nie by�o pewno�ci, czy ten kto� nie zechce �ledzi� pana Tomasza w Ameryce. Dzia�aj�c osobno mieli�my du�� szans� na zdemaskowanie tego kogo� i wyprowadzenie w pole innych przeciwnik�w. Gdy tak si� zastanawia�em nad ca�� sprawa, podczas posi�ku, moj� uwag� przyku� siedz�cy w rogu restauracji m�czyzna. Czyta� gazet�, wi�c widzia�em jedynie czubek jego g�owy. Ale da�bym uci�� sobie r�k�, �e facet mnie obserwowa�. Co pewien czas zerka� w moj� stron�, a kiedy ja patrzy�em na niego, ten udawa�, �e czyta gazet�. W pewnym momencie - zaniepokojony moim zainteresowaniem jego osob� - wsta� i szybko opu�ci� restauracje. By� to �redniego wzrostu brunet, nieco zwalistej budowy, ubrany w znoszony, szary garnitur. Jego ogorza�� od s�o�ca twarz ozdabia�y ciemne przeciws�oneczne okulary. Mia� mniej wi�cej oko�o czterdziestu lat. Wsta�em od stolika i przez wielkie okno wyjrza�em na ulic�. Niestety m�czyzna ju� znik�. Si�gn��em po zostawion� przez niego gazet�. M�j wzrok natrafi� na tytu� jednego z artyku��w na trzeciej stronie �New York Secrets�. Brzmia� on: �POLSKI DETEKTYW PRZYJEDZIE SZUKA� OBRAZ�W�. Zamurowa�o mnie. Brukowa prasa odnotowa�a fakt przyjazdu pana Tomasza do Nowego Jorku. Niesamowite! Czy nic nie mo�na by�o ukry� przed ameryka�skimi pismakami? Polski detektyw Tomasz N.N., zwany Panem Samochodzikiem przyleci niebawem do Stan�w Zjednoczonych, aby odzyska� obrazy nale��ce do zaginionej kolekcji polskiego hrabiego z prze�omu XIX i XX wieku. Jak wiemy z dobrze poinformowanego �r�d�a, dwa obrazy zosta�y przekazane Polonii ameryka�skiej przez nasz rz�d, ale motocyklowa banda jest w posiadaniu kolejnego obrazu, tym razem autoportretu znanego malarza Malczewskiego. Istnieje podejrzenie, �e �Je�d�cy Piekie�� posiadaj� wi�ksz� liczb� polskich obraz�w i wcze�niej czy p�niej zechc� je sprzeda�. Czy Pan Samochodzik zdo�a ustali�, kim s� �sprzedaj�cy�, i wyja�ni� zagadk� obraz�w? (G. L.) Wbrew naszym oczekiwaniom sprawa obraz�w Korwin-Milewskiego nie zosta�a zachowana w tajemnicy. A to mog�o okaza� si� powa�nym utrudnieniem w �ledztwie. Z drugiej strony, artyku� dawa� do zrozumienia, ze nie tylko Polonia i nasz departament jest zainteresowany obrazami. No i �ledzono mnie, a to oznacza�o, �e moja obecno�� w Nowym Jorku przesta�a by� tajemnic�. Kto mnie �ledzi� i dlaczego - pozostawa�o zagadk�. Zabra�em gazet� i z�y opu�ci�em restauracj�. Pod wiecz�r zostawi�em w recepcji hotelu �Herald Square� wiadomo�� dla szefa o spotkaniu w Central Parku. Wydawa�o mi si�, �e nie mam �ogona�. Jednak gdy szed�em w kierunku metra, zauwa�y�em, �e ulic� jedzie za mn� wolno czarny buick. Aby nie sp�oszy� potencjalnego przeciwnika, specjalnie nie odwraca�em si� w jego stron�. I nagle, jak gdyby nigdy nic, wszed�em do jakiej� kafejki i zam�wi�em szklaneczk� soku. Po pi�ciu minutach wychyli�em ostro�nie g�ow� na ulic� i ujrza�em zaparkowanego pi��dziesi�t jard�w za kafejk� buicka. Nie by�o w�tpliwo�ci, �e osobnik je�d��cy tym samochodem obserwowa� mnie. Wiedzia�em te�, �e poruszanie si� samochodem alejami po Manhattanie by�o wy��cznie jednokierunkowe i naprzemienne - a mianowicie jedne prowadzi�y w g�r� Manhattanu w kierunku Harlemu, za� inne w d� do tak zwanego Lower Manhattan - wi�c postanowi�em zrobi� psikusa kierowcy buicka. Skr�ci�em za r�g kafejki i w mig dotar�em do 5. alei o ruchu odbywaj�cym si� wy��cznie w d� Manhattanu. Ruszy�em zatem w g�r� Manhattanu w kierunku Central Parku. Buick nie m�g� mnie teraz �ledzi�, gdy� musia�by z�ama� przepisy i porusza� si� 5. alej� pod pr�d. Najbli�szy przystanek metra by� na Lenxington Avenue, drugiej alei r�wnoleg�ej do 5., za� najbli�szy Metropolitan Museum of Art znajdowa� si� kilka przecznic dalej. W tej sytuacji jazda metrem by�a czyst� strat� czasu. Zacz��em biec. Po kwadransie znalaz�em si� za bram� Central Parku, a w kilka minut p�niej zdyszany skr�ci�em w alejk� prowadz�c� do pomnika W�adys�awa Jagie��y. - Siedem minut sp�nienia, Pawle - przywita� mnie konspiracyjnie pan Tomasz. - Nowy Jork to nie Warszawa, szefie. I opowiedzia�em mu o tajemniczym kierowcy buicka oraz �ledz�cym mnie w restauracji hotelu �Stanford� brunecie. - Ponadto pisz� o panu nowojorskie gazety - westchn��em. - Jeszcze nie zd��y� si� pan zaaklimatyzowa� na ameryka�skiej ziemi, a ju� jest pan popularny. - Sam widzisz, �e nasza ostro�no�� by�a uzasadniona - rzek� po chwili namys�u. - Niedobrze. Kto� ju� wie o twojej obecno�ci w Nowym Jorku, Nie uda�o si� zachowa� tego w tajemnicy. Musimy jak najszybciej ustali�, kim jest tajemniczy brunet je�d��cy prawdopodobnie buickiem. - Ale sk�d on wiedzia� o moim przylocie? - nie mog�em si� nadziwi�. - Przecie� ju� na Ok�ciu udawali�my, �e si� nie znamy. - Wida� sprawa kolekcji obraz�w Korwin-Milewskiego ma g��bokie korzenie. Nic teraz nie wymy�limy. Jutro z samego rana wyruszam