6358
Szczegóły |
Tytuł |
6358 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
6358 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 6358 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
6358 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ARKADIUSZ NIEMIRSKI
Pan Samochodzik i�
Fa�szerze
OFICYNA WYDAWNICZA WARMIA
ROZDZIA� PIERWSZY
SPOTKANIE Z DAWNYM KOLEG� � KIM JEST �KOMA"? � GENIALNI FA�SZERZE � POLECENIE PANI MINISTER � MOJE POGL�DY NA TEMAT KOBIET � WIZYTA W MUZEUM NARODOWYM � SEWERYN �MIJEWSKI � KOLEJNY PORTRET � REWELACJE DZIEWUCHA, CZYLI BAKSZYSZ
Pewien m�j kolega, kt�rego od dawna nie widzia�em, a kt�ry pracowa� tak jak i ja w kulturze, poprosi� mnie o spotkanie w jednej z kawiarni na Nowym �wiecie. By� kwiecie� i ulice oddycha�y now� wiosn�, a �e w naszym departamencie nie mieli�my �adnej pilnej roboty, zgodzi�em si� na kr�tk� pogaw�dk�. Wymkn��em si� z gabinetu niezauwa�ony przez sekretark� Monik� i sprawdzaj�cego komputerow� baz� danych Paw�a.
Na ulicznych drzewach, kt�rych ziele� dopiero co nabiera�a soczysto�ci i narkotyzuj�cej woni, wr�ble przedrze�nia�y �wierkaniem gruchaj�ce pod nogami go��bie, a samochody pr�bowa�y zag�uszy� te ptasie igraszki. Mo�e dlatego moja intuicja dodatkowo przyt�umiona wiosenn� burz� hormon�w - nie wy�apa�a granego przez los preludium do kolejnej przygody.
Jan by� blady i bliski za�amania. Nie zam�wi� kawy, a herbat�, kt�ra podobno w ma�ych ilo�ciach dobrze robi na serce. Kiedy powiedzia� mi o co chodzi, zrezygnowa�em z kawy. Zam�wi�em - tak jak i on - herbat�.
- Kilka dni temu zadzwoni� nieznany mi m�czyzna - opowiada� ze wzrokiem wbitym w czerwone papierowe serwetki na stoliku, a g�os mu dr�a�. - M�wi� dziwnym, nosowym g�osem. Wed�ug niego jeden z portret�w Wyspia�skiego, od lat zdobi�cy �ciany Muzeum Narodowego, ciesz�cy oczy rodak�w i turyst�w z zagranicy, jest falsyfikatem. Nieznajomy mia� na my�li obraz pod tytu�em �Portret dziewczynki" z 1895 roku. Odebra�em to jako �art, ale przedwczoraj podobny telefon si� powt�rzy�. Tym razem tajemniczy informator wspomnia� o �Portrecie dziewczynki z fio�kami" z 1896 roku. W ko�cu poszed�em to sprawdzi�.
Herbata styg�a w stylowych fili�ankach, a ja czeka�em na dalszy ci�g opowie�ci. Dodam, �e kolega Jan pracowa� od dawna w Muzeum Narodowym, zajmowa� si� galeri� Malarstwa Polskiego na pierwszym pi�trze tej szacownej instytucji i niebawem odchodzi� na emerytur�.
- Poszed�em tam - ci�gn�� - i obejrza�em sobie w tej ma�ej salce wspomniane dzie�a Stanis�awa Wyspia�skiego.
- I co? - teraz mnie zadr�a� g�os.
- Wszystko w porz�dku - odpowiedzia� bez cienia ulgi na twarzy. - Znam konterfekty Wyspia�skiego jak w�asn� kiesze�. Lepiej ni� swoj� twarz, kt�r� codziennie widz� przed lustrem, i da�bym sobie uci�� g�ow�, Tomaszu, �e te same pastele Wyspia�skiego widuj� codziennie od kilkunastu lat. Ten sam genialny Wyspia�ski co zawsze! A zatem patrzy�y na mnie te same buzie, twarze niewinnych dziewczynek, kt�re nale�� do najbardziej oryginalnej i cennej tw�rczo�ci narodowej i europejskiej. Narodowy skarb!
- W czym zatem rzecz? - niecierpliwi�em si�.
- W tym, �e wczoraj telefon si� powt�rzy� - �ciszy� g�os Jan i upi� nieco herbaty z fili�anki. - Tajemniczy informator rzuci� kilka s��w i si� roz��czy�.
- Co powiedzia�?
- �Sprawd� pod lup� oczy dziewczynki".
- Sprawdzi�e�?
- Zrobi�em to nie powiadomiwszy nikogo - t�umaczy� si�. - Nadal uwa�a�em, �e kto� stroi sobie �arty. W wolnej chwili wzi��em dobr� lup� i obejrza�em oczy dziewczynki z portretu. Go�ym okiem tego nie wida�, ale pod powi�kszeniem znalaz�em to...
- Co, na Boga?! - nie wytrzyma�em napi�cia i krzykn��em tak g�o�no, �e zaniepokojeni bywalcy kawiarni odwr�cili si� w nasz� stron� z oburzeniem.
- Na granicy �renicy i b��kitnej t�cz�wki znajduje si� male�ki podpis wykonany bardzo ma�ymi czarnymi literami, co� w rodzaju sygnatury. Cztery litery uk�adaj�ce si� w napis �Koma". Prawie niewidoczne, wykonane cienkim narz�dziem i tuszem. Rozumiesz, Tomaszu?! To znaczy, �e mamy do czynienia z fa�szerzem, kt�ry zostawia sw�j zakamuflowany �lad. Informator da� nam do zrozumienia, �e mamy jego falsyfikaty. Ale to przecie� prawdziwy Wyspia�ski, jak pragn� szcz�liwej emerytury! Nie mo�na podrobi� takiego obrazu! Ten, kt�ry by to zrobi�, musia�by by� jakim� geniuszem.
Przez chwil� nic nie m�wili�my.
- Ale to chyba falsyfikaty - doda�em. - Bo sk�d ten cz�owiek wiedzia�by o niewidocznym go�ym okiem podpisie, o kt�rym nikt nie wiedzia�?
- Masz racj� - kiwn�� smutno g�ow�. - �Koma". Co to mo�e znaczy�? �aden specjalista od Wyspia�skiego nie zetkn�� si� z czym� podobnym, a to znaczy, �e mamy falsyfikaty.
Kiedy Jan m�wi�, przypomnia�em sobie dawn� przygod�, kt�ra spotka�a mnie we Francji. W�wczas, niezwykle sprytny z�odziej o pseudonimie �Fantomas" krad� wielkie dzie�a malarstwa z galerii zamk�w nad Loar�1. Nie oszcz�dza� p��cien Rembrandta i van Gogha. Jego metoda kradzie�y by�a niezwykle pomys�owa i przebieg�a. Faktem jest, �e pomog�em wtedy w�a�cicielom odzyska� te cenne dzie�a, ale Fantomasa zapami�ta�em na ca�e �ycie. Drugi raz przysz�o mi walczy� z polskim w�amywaczem - z�odziejem o pseudonimie �Arsen Lupin", kt�ry okrada� polskie biblioteki z cennych inkunabu��w2. Ta sprawa psu�a nam krew przez blisko sze�� miesi�cy i zako�czy�a si� szcz�liwym uj�ciem sprawcy. Od tego czasu polskie muzea i biblioteki wzmocni�y system ochrony i dzisiaj z najwi�kszych pa�stwowych muze�w rzadko gin�y cenne eksponaty. Kradzie�e dotyka�y przede wszystkim obraz�w z prywatnych kolekcji. Te najwi�ksze, jak chocia�by obrazy wspomnianego Wyspia�skiego, by�y ubezpieczone i dobrze strze�one w pa�stwowych instytucjach, chocia� samo ubezpieczenie niczego nie za�atwia�o, a standardowa ochrona nie gwarantowa�a stuprocentowej pewno�ci. Niemniej jednak informacja o podmianie obrazu tej rangi, co portret Wyspia�skiego, i to w Muzeum Narodowym, brzmia�a jak ponury �art.
- �Koma" - powt�rzy�em. - Z greckiego t�umaczy si� to jako �g��boki sen". Albo ��pi�czka". Czy�by to by�a aluzja do stanu ochrony polskich dzie� sztuki?
- Nie wiem, nie wiem - j�cza� Jan. - Nasz informator wie o �Komie" i to jest najbardziej niepokoj�ce. Pobudzi� mnie do dzia�ania, nie ma co. Tylko, czy nie za p�no ta pobudka nast�pi�a?
Po chwili znowu zacz�� m�wi�. Wyra�nie m�wienie przynosi�o mu ulg�.
- Je�li nie ma �adnego fa�szerstwa, to wychodzi na to, �e tajemniczy informator jest m�drzejszy od setki znawc�w malarstwa w naszym kraju. Wie wi�cej od nas, od wszystkich rzeczoznawc�w. Istnieje wprawdzie mo�liwo��, �e napis �Koma" wykona� sam Wyspia�ski, ale nikt o tym nie wiedzia� i nie wie. Nied�ugo poznamy prawd�, jak tylko zg�osz� spraw� dyrekcji i obrazy zabierze laboratorium.
- Kim by� tajemniczy informator? - zapyta�em.
- Nie przedstawi� si�.
- Ale jaki mia� g�os? Stary? M�ody?
- Raczej �redni. Ale m�wi� szeptem i przez nos. Pewnie dla utrudnienia identyfikacji.
- Czy sygnatura �Koma" znajduje si� na dw�ch obrazach?
- Na obu, umieszczona w oczach. Dok�adnie w lewym oku. Sprawdzi�em inne portrety, ale napisu ju� nie znalaz�em. Teraz przechodz�c obok jakiego� portretu si�� si� powstrzymuj�, aby nie zbada� pod lup� oczu modela.
- Nie wiem, co to mo�e znaczy� - rzek�em ponuro na koniec. - Nie wiem nawet, czego ode mnie oczekujesz. Nie potrafi� ci pom�c. A i pocieszy� nie mog�, gdy� w tej bran�y trzeba mie� pewno��, aby spokojnie spa�. Musisz zawiadomi� dyrekcj� Muzeum Narodowego i policj�. To przekracza moje kompetencje.
- Wiem, �e musz� zawiadomi� g�r�, ale chcia�em o tym z kim� porozmawia�. Teraz! Nagle! Rozumiesz mnie? Wiem, �e docenili ci� w ministerstwie po uj�ciu Arsena Lupina, wi�c jeste� kim� w rodzaju specjalisty od w�ama�...
- Nie przypominaj mi tej sprawy - mrukn��em.
- To jaki� koszmar. A chcia�em spokojnie przej�� na emerytur�... - utyskiwa� za�amany kolega.
Wracaj�c do ministerstwa, my�la�em wy��cznie o obrazach Wyspia�skiego wisz�cych na pierwszym pi�trze Muzeum Narodowego. Je�li obrazy by�y prawdziwe, to jakim cudem ma�a sygnatura znajduj�ca si� w oku dziewczynki z portretu usz�a uwagi badaczy? Albo domalowa� j� z niejasnych dla nas powod�w zwariowany konserwator, albo...
T� my�l odrzuca�em od siebie jak tylko potrafi�em najmocniej. Je�li portrety by�y doskona�ymi podr�bkami, a Jan twierdzi�, �e wygl�daj� na autentyki, mieliby�my do czynienia z geniuszem! W swojej karierze natkn��em si� na genialnego z�odzieja obraz�w Fantomasa, kt�ry by� genialnym mistyfikatorem, ale nigdy jeszcze nie walczy�em z fa�szerzem. Aby si� o tym przekona�, nale�a�o czeka�.
Zaniepokojony spraw� pasteli mimowolnie przejrza�em niedawne raporty dotycz�ce obraz�w polskich malarzy.
Oto przed rokiem pojawi�a si� reprodukcja znanego wcze�niej obrazu, wykonana przez samego Wyspia�skiego - nieznany dotychczas portret z 1901 roku, o kt�rego istnieniu nie wiedzieli nawet wybitni znawcy tw�rczo�ci artysty, a kt�ry posiada�a od przedwojnia pewna warszawska rodzina. Nazwano go �Ma�� J�zi�". Obie prace maj� podobny format. R�ni� si� jednak kompozycj�. Przedstawiaj� t� sam� twarz dziewczynki pokazan� z zupe�nie innej perspektywy.
Je�li Wyspia�ski malowa� reprodukcje, to pewnie tak, aby nie przypomina�y orygina��w. �aden tw�rca nie namalowa�by powt�rnie tego samego dzie�a identycznie. Tak post�puj� tylko fa�szerze. Jeden z najwi�kszych fa�szerzy w dziejach ludzko�ci Jan van Meegeren podrabia� Vermeera tak genialnie, �e jego prace bez problemu kupowa�y wielkie muzea. By� i inny zdolny fa�szerz. Angielski malarz pokojowy Tom Keating. Przez ponad dwadzie�cia lat fa�szowa� dzie�a Rembrandta, Goyi, Renoira i wielu innych. Nie wiadomo, czy przest�pstwa te wysz�yby na jaw, gdyby Keating nie przyzna� si� do wszystkiego. �w Keating na ka�dym obrazie pozostawia� swoj� �wizyt�wk�" widoczn� w promieniach rentgenowskich. By�y to zazwyczaj nieprzyzwoite wyrazy lub jego nazwisko. Nasz Koma dzia�a� podobnie, te� zostawia� sw�j podpis.
Historia fa�szerstw zna wielu zdolnych malarzy, aby wspomnie� tylko W�gra Elmyra de Horyego, Hiszpana Manuela Pujola Baladasa, kt�ry wypu�ci� ponad siedemset prac Salvadora Dali, malark� Claude Latour specjalizuj�c� si� w podr�bkach Picassa i Utrilla; by� tak�e malarz Caseau, kt�ry fa�szowa� Francoisa Milleta, a kt�rego wsp�lnikiem by� wnuk mistrza. By� wreszcie legendarny David Stein, kt�ry pono� malowa� trzy �Picassy" przed �niadaniem. By� fa�szerz Tycjana, Veronesa i D�rera, Luka Giordao o przydomku Fa Presto, �yj�cy na prze�omie XVII i XVIII wieku.
W Polsce nie by�o lepiej. Kilka lat temu w Muzeum Narodowym znalaz� si� falsyfikat obrazu Stanis�awa Wyspia�skiego, wraz z obrazami Olgi Bozna�skiej, Aleksandra Kotsisa i J�zefa Brandta. Wszystkie one wchodzi�y w sk�ad kolekcji podarowanej w latach sze��dziesi�tych przez rodaka z zagranicy. Jednak ich marna jako�� artystyczna i z�e sygnatury pozwoli�y natychmiast wykry� fa�szerstwo.
Kiczowate dzie�a wnuka znanego malarza Juliusza Kossaka, Jerzego, podpisywa� czasami ojciec Wojciech (syn Juliusza); potem Jerzy �usamodzielni� si�" i ju� sam fa�szowa� sygnatur� ojca. Podobno Wojciech mia� nawet zamiar poda� go do s�du.
No dobrze, ale falsyfikaty wisz�ce w Muzeum Narodowym by�y dzie�em artysty. Tak� opini� wyrazi� Jan, a ufa�em mu bezgranicznie w tej materii, gdy� m�j kolega by� rzeczoznawc�. Skoro nikt nie rozpozna� portret�w do tej pory, musia� je sporz�dzi� jaki� wybitnie utalentowany malarz.
Zamkn��em teczk�. Postanowi�em czeka� i nie rozpala� ju� i tak pobudzonej wyobra�ni. W trosce o swoje nerwy nie odwiedzi�em nawet Muzeum Narodowego. We wtorek, a wi�c sze�� dni po pierwszym telefonie, Jan odezwa� si� ponownie. Ju� z tonu jego g�osu zrozumia�em, �e sta�a si� rzecz straszna.
- Falsyfikaty - o�wiadczy� za�amuj�cym si� g�osem. - Genialne falsyfikaty, Tomaszu! Zbadali�my pastele Wyspia�skiego. Tragedia! Wszystkie portrety dziewczynek s� fa�szywe.
A zatem ju� nie dwa, a wszystkie pastele z dziewczynkami by�y fa�szywe! Okaza�o si�, �e �wizyt�wki" fa�szerza w postaci napisu �Koma" zosta�y namalowane w innych miejscach. Na przyk�ad znaleziono je na innych portretach w kwiatach albo we w�osach. Nie da si� opisa�, co dzia�o si� ze mn� przez reszt� dnia i ca�y tydzie�. W dalszym ci�gu liczy�em na jak�� pomy�k�, ale intuicja podpowiada�a mi, �e dokonano rzeczy strasznej. Ile jeszcze obraz�w znajduj�cych si� w Muzeum Narodowym by�o fa�szywych? Kto to zrobi�? Jak? I kiedy? Nawet t�tni�ca �yciem wiosna nie mog�a st�umi� we mnie poczucia pora�ki i zagubienia. Czu�em si� jak pokrzywdzone dziecko, kt�remu zabrano ukochan� zabawk�, a tak w�a�nie traktowa�em wielkie dzie�a sztuki.
Po po�udniu zadzwoni�a pani minister i poprosi�a mnie na rozmow�.
-Ju� pan wie, prawda? - spojrza�a sm�tnie zza leczniczych szkie� w drogich oprawkach.
Skin��em g�ow�, ale nie odzywa�em si�.
- Miarka si� przebra�a, panie dyrektorze - m�wi�a dalej pani minister, kobieta czterdziestoletnia, ubieraj�ca si� w szare �akiety, z w�osami upi�tymi w du�y kok. - Je�li z tymi fa�szywymi Wyspia�skimi to prawda...
- Prawda - przerwa�em. - Pracownicy Muzeum Narodowego si� nie myl�.
-Ale nie zawsze. Zdarza�o si� ju� przecie�, �e ten sam obraz uzyska� negatywne opinie muzealne i pozytywne s�dowe. Kiedy� do warszawskiego Muzeum Narodowego wstawiono do sprzeda�y siedemnastowieczny obraz flamandzki. I co? Naukowe autorytety bez w�tpliwo�ci stwierdzi�y jego autentyczno��. Ale �wczesny generalny konserwator zbada� farby i okaza�o si�, �e jednej z nich zacz�to u�ywa� dopiero w XIX wieku, co ostatecznie spraw� rozstrzygn�o. Dlatego b�d�my ostro�ni. - Ma pani racj� - przyzna�em jej racj� po namy�le. - W ko�cu w Muzeum Narodowym wisz� genialnie podrobione portrety Wyspia�skiego. Nies�ychane! A to �wiadczy, �e nikt wcze�niej ich nie zauwa�y� i dopiero sam fa�szerz musia� interweniowa�. Pewnie st�skni� si� za �s�aw�".
- Jak pan my�li - przerwa�a mi pani minister - czy mo�liwa jest sprzeda� portret�w Wyspia�skiego?
- Nie ma mowy o legalnej sprzeda�y. Przynajmniej w Polsce. A za granic�? �aden dom aukcyjny nie wzi��by obrazu, kt�ry jest skatalogowany i stanowi w�asno�� pa�stwow�. Chyba �e by�by to nieznany obraz uznanego malarza albo istnia�oby uzasadnione podejrzenie, �e artysta namalowa� identyczn� reprodukcj�, jak w wypadku �Ma�ej J�zi". Dlatego nie rozumiem, po co kto� fa�szuje znane obrazy wisz�ce w najbardziej znanej galerii w Polsce? Co zrobi z takim obrazem?
- Chyba �e mamy do czynienia z jakim� tajemniczym i bardzo bogatym kolekcjonerem - westchn�a pani minister.
- Tego si� najbardziej obawiam.
- Dlaczego? - westchn�a z b�lem na twarzy. - Dlaczego on to robi?
- A dlaczego skradziono �Mon� Liz�", kt�rej sprzeda� nie mo�na? - odpowiedzia�em pytaniem. - Dlaczego usi�owano zniszczy� �Piet�" Micha�a Anio�a? I czemu dziurawiono obrazy Matejki w Muzeum Narodowym?
- Ma pan racj�, to by�o g�upie pytanie.
-Ale jak�e na miejscu. Zawsze je sobie zadaj�, gdy zginie dzie�o sztuki albo kto� je zniszczy.
Pani minister chrz�kn�a, jakby chcia�a da� mi do zrozumienia, �e powie co� wa�nego.
- Wiem, �e bardzo pan pom�g� naszym bibliotekom odzyska� stare druki - zacz�a - wi�c chcia�abym, �eby przyjrza� si� pan sprawie tych fa�szywych portret�w.
- Od tego jest policja - zaprotestowa�em �agodnie. - Oni nie lubi�, gdy obcy wtr�caj� si� do �ledztwa. Poza tym w ich departamencie do spraw zwalczania kradzie�y dzie� sztuki nie pracuje ju� zaprzyja�niony inspektor Swada i nie wiem...
- W�a�nie uda�o mi si� przydzieli� pana w roli eksperta - u�miechn�a si� kwa�no pani minister. - Ich departament liczy sobie dwie osoby i pomy�la�am, �e przyda im si� kto� po historii sztuki. Znawca!
- Dzi�kuj�, ale nie jestem znawc� malarstwa Wyspia�skiego - broni�em si�. - Mamy wielu ekspert�w w muzeach, kt�rzy pomagaj� domom aukcyjnym wycenia� obrazy i stwierdza� ich autentyczno��. Z kolei Muzeum Narodowe ma swoich rzeczoznawc�w. Niech oni pomog� policji.
- Panie Tomaszu - j�kn�a z pretensj� w g�osie kobieta, kt�ra by�a moim zwierzchnikiem. - Pan ma do�wiadczenie w sprawach tajemniczych kradzie�y dzie� sztuki. A chyba z kradzie�� mamy tutaj do czynienia? Prosz� skontaktowa� si� z podinspektor Koper. Najlepiej jeszcze dzisiaj. �ycz� udanej wsp�pracy.
Wychodzi�em, gdy pani minister zatrzyma�a mnie jeszcze na chwil�.
- Co pan my�li o ewentualnym nowym pracowniku? - popatrzy�a na mnie uwa�nie zza biurka. - Przyda�by si� kto� �wie�y w pa�skim departamencie.
- Mo�e w przysz�ym miesi�cu? - zaproponowa�em niezadowolony. - Teraz nowy pracownik przeszkadza�by w pracy. �aden z nas nie mia�by do�� czasu, aby go przeszkoli�.
- Zawsze pan narzeka� na ma�� liczebno�� swojego departamentu. Zrobi� dla pana wyj�tek i kogo� panu przy�l�. Ze wzgl�du na te portrety.
- Jeszcze jedna kobieta w departamencie? - przerazi�em si�, wiedz�c, �e pani minister rozpocz�a urz�dowanie od skierowania kilku kobiet do pracy w r�nych departamentach naszego resortu.
- A co? - popatrzy�a na mnie gro�nie, zmru�ywszy oczy. - Chyba nie jest pan wrogiem r�wnouprawnienia?
Wr�ci�em do gabinetu zdruzgotany. Nowy pracownik w takim momencie! Kobieta. I to teraz, gdy mieli�my spraw� tego fa�szerza! Dobrze pami�ta�em ostatni� spraw� kradzie�y inkunabu��w dokonywanych przez Arsena Lupina i wiedzia�em, �e tego typu zadania ci�gn� si� miesi�cami. Poza tym byli�my obecnie zawaleni dziesi�tkami drobnych, ale wa�nych spraw, i cho� afera z fa�szywymi portretami nie by�a mi na r�k�, to musia�em po�wi�ci� jej troch� czasu. Zmusza�o mnie do tego sumienie i ciekawo��. Inna sprawa, �e w �wiatku warszawskiej kultury dos�ownie wrza�o, a sprawa zaczyna�a nabiera� rozg�osu.
- Prosz� o herbat�, panno Moniko - zwr�ci�em si� do sekretarki, gdy znalaz�em si� w departamencie i opowiedzia�em moim podw�adnym o rozmowie z pani� minister. - Podobno dobrze robi na nerwy.
Zrobi�a j� szybko, bo mia�a ju� chyba nastawiony czajnik. I gdy tylko oparzy�em sobie warg� gor�cym napojem, wpad�em na pewien pomys�.
- Ju� wiem, co zrobi�! - ucieszy�em si�.
- Co takiego, szefie? - zainteresowa� si� Pawe�.
- Po�l� tam ciebie, kolego - zwr�ci�em si� do mojego podw�adnego. Pawe� by� nieocenionym pracownikiem, je�li chodzi�o o przegl�danie baz danych, wyszukiwanie fakt�w i fakcik�w z prasy codziennej czy gromadzenie najprzer�niejszych - z pozoru nieprzydatnych - danych z ministerialnych raport�w. By� przy tym osobnikiem wykszta�conym i wysportowanym, chocia� ostatnie kontuzje coraz cz�ciej skazywa�y go na niewdzi�czn�, biurow� robot�. - Komenda G��wna Policji potrzebuje pomocy, a konkretnie niejaka podinspektor Koper. Jeste� sumienny, inteligentny i sko�czy�e� histori� sztuki. Mo�e trzeba b�dzie je�dzi� po Polsce? Tak jak za czas�w Arsena Lupina. Pami�tasz tamt� jesie� i zim�? To nie dla mnie, a ty jeste� m�ody.
- Szefie, ale nasza urocza pani minister panu kaza�a zaj�� si� t� spraw� - zauwa�y�a Monika. - To pana przecie� wezwa�a.
- Owszem, zleci�a mi t� robot�. Ale ja zlecam j� mojemu pracownikowi. Mam takie prawo. A od czego jestem dyrektorem? Czas najwy�szy bra� przyk�ad z nieod�a�owanego dyrektora Marczaka. Ten umia� si� ustawi�. Czy dyrektor musi sam wykonywa� wszystkie polecenia swoich zwierzchnik�w? B�d� nadzorowa� ca�� operacj� zza biurka, bo musz� by� obecny w biurze. Mam przypomnie� wam, ile mamy zaleg�ych spraw?
Moja decyzja by�a nieodwo�alna. Nie chcia�em im m�wi�, �e jednym z jej powod�w by�a niezbyt mi�a perspektywa wsp�pracy z kolejn� w mojej pracy kobiet� policjantem. Prawdopodobnie to by�a kwestia mojego zaawansowanego wieku, ale jak nigdy przedtem by�em przekonany, �e mundur nie przystoi kobietom. Mia�em do�� kobiet wyzwolonych, emancypantek, wamp�w, bizneswomen i nade wszystko - niewiast w mundurze!
�Jak to dobrze, �e za moje pogl�dy nie zwalniaj� jeszcze z pa�stwowych posad" - pomy�la�em pij�c herbat�.
- Jak� cudown� herbat� pani robi, Moniko - powiedzia�em to ciep�ym g�osem w tonie zachwytu. - M�czy�ni nie potrafi� takiej zaparzy�. �wietna, naprawd� �wietna.
- Przecie� to zwyk�a ekspresowa z torebki - zdziwi�a si� Monika. Nie zrozumia�a mnie. Nie chodzi�o mi o t� konkretn� herbat�. W moich s�owach objawi�o si� bowiem skrywane marzenie o �wiecie, w kt�rym kobiety zajmuj� si� parzeniem herbaty, a m�czy�ni jej zdobywaniem. Herbaty. I kobiety.
Po po�udniu poszed�em do Muzeum Narodowego. Jego szare mury nie nastraja�y optymizmem, ale musia�em tu przyj�� dla kolegi Jana. Trzeba by�o z nim porozmawia� i obejrze� s�ynne ju� falsyfikaty!
- Czego� podobnego nie widzia�em, Tomaszu - m�wi� rozgoryczony kolega, gdy szerokimi schodami szli�my do laboratorium. - Chocia� wiem, �e badamy falsyfikaty, nadal nie mog� w to uwierzy�. Koma to polski van Meegeren!
W pracowni konserwatorskiej spotka�em sze�cioro ludzi w bia�ych fartuchach pochylonych nad obrazami. Szeptali nieustannie, naradzali si� i znowu pochylali nad nimi. By�o co� w tej atmosferze ogl�dzin z misterium odprawianego ku czci wielkiej tajemnicy, ciche podziemie tchn�o zimnem prosektoryjnej sali, w kt�rej w roli nieboszczyka wyst�powa�y fa�szywe dzie�a sztuki. To one mia�y zosta� poddane �sekcji", tylko �e zamiast skalpela u�ywano tutaj wprawnego oka i laboratoryjnych metod chemicznych, zamiast lekarzy wyst�powali historycy sztuki, znawcy malarstwa i chemii.
Nikt na mnie nie zwr�ci� uwagi. Za�o�y�em wi�c fartuch i bez s�owa, niemal�e na palcach podszed�em do sto��w, na kt�rych le�a�y portrety.
Obrazy wygl�da�y na autentyki. Cz�sto ogl�da�em pastelowe dzieci�ce buzie Wyspia�skiego, a te, na kt�re teraz patrzy�em, wyda�y mi si� w�a�nie tamtymi genialnymi portretami. Nic wi�cej nie potrafi�em powiedzie� i dlatego m�dre miny i pow�ci�gliwo�� w wydawaniu s�d�w ludzi w bia�ych fartuchach zaimponowa�a mi.
Na tym tle wyr�nia�a si� m�oda i szczup�a szatynka w wieku oko�o dwudziestu o�miu lat. �adna niewiasta o surowym spojrzeniu zielonych oczu i �agodnym g�osie.
- Fa�szerz zna doskonale technik� malowania Wyspia�skiego - m�wi�a, gdy na chwil� wszyscy obecni wyprostowali si�. - To jest w�a�nie najwi�ksza szansa na jego z�apanie, gdy� nie ulega w�tpliwo�ci, �e musia� studiowa� w ASP. Samouk wykluczony. Koma po prostu zna ka�dy ruch kredk� Wyspia�skiego. By� mo�e zna na wylot tylko jego malarstwo, gdy� jak na razie fa�szuje tylko Wyspia�skiego. To by zaw�zi�o obszar poszukiwa�.
Ka�dy z tych znawc�w wypowiedzia� si� na temat fa�szywych portret�w. Ka�dy z nich m�wi� m�drze, ostro�nie dobiera� s�owa, budowa� naukowo brzmi�ce frazy jak na seminarium, ale tak naprawd� nic nie wynika�o z tego spotkania. Wprawdzie wszyscy byli zgodni co do tego, �e Koma musi by� geniuszem, ale to wszystko, co mieli do powiedzenia.
Niespodziewanie Jan przedstawi� mnie �fartuchowemu" gremium:
- A to jest Pan Samochodzik...
- Przepraszam, kto? - zdziwi�a si� m�oda szatynka.
- Chcia�em powiedzie�: dyrektor Departamentu Ochrony Zabytk�w w Ministerstwie Kultury i Sztuki, pan Tomasz N.N. - poprawi� si� Jan. - U�y�em pseudonimu.
- �mieszny ten pseudonim - za�mia�a si� kobieta ku mojej biernej postawie. - I co pan s�dzi o tej sprawie?
- Co s�dz�? - zak�opota�em si�. - Mo�e to ten sam z�odziej i fa�szerz, kt�ry w 1974 roku w Muzeum Narodowym w Gda�sku skrad� obrazy Antona van Dycka �Ukrzy�owanie" i Pietera Breughla �Kobieta przenosz�ca �ar". Na miejscu orygina��w umieszczono reprodukcje wyci�te z popularnego tygodnika.
- Ale tutaj mamy do czynienia z genialnym falsyfikatem - zauwa�y� wysoki brunet przed pi��dziesi�tk�, kt�ry by� jakim� doktorem, o czym informowa� identyfikator.
- To tylko niewinne szukanie w pami�ci podobnych przypadk�w - wyja�ni�em. - Mo�e od 1974 roku fa�szerz nauczy� si� malowa�?
- Pan raczy �artowa�.
- Maj� pa�stwo racj� - speszy�em si�. - To �arty. Jako pracownik Ministerstwa Kultury i Sztuki mam do�wiadczenie w �apaniu z�odziei dzie� sztuki. Ale z podobnym przypadkiem nigdy si� jeszcze nie spotka�em.
- To pan z�apa� Arsena Lupina, prawda? - zainteresowa�a si� szatynka i poda�a mi r�k�. - Mi�o mi. Podinspektor Mariola Koper.
Zbarania�em. Nie spodziewa�em si� spotka� tutaj oficera policji zajmuj�cego si� spraw� fa�szywych portret�w, chocia� nie by�o to w ko�cu takie dziwne. Specjalna kom�rka policji by�a od �cigania z�odziei dzie� sztuki. Inna sprawa, �e nie spodziewa�em si� policjantki znaj�cej si� na sztuce.
Nie mia�em wiele do powiedzenia, wi�c szybko opu�ci�em Muzeum Narodowe zamieniwszy z towarzystwem kilka nic nie wnosz�cych do sprawy frazes�w.
Nast�pnego dnia rano spotka�a mnie niespodzianka. Oto zjawi� si� w biurze m�ody brunet w wieku trzydziestu lat, �redniego wzrostu okularnik. Przyni�s� nam jaki� dokument prosto z sekretariatu ministra.
Pani minister przej�a si� spraw� Komy. Ufundowa�a wysok� nagrod� za odzyskanie zaginionych obraz�w Wyspia�skiego b�d� udzielenie informacji, kt�re przyczyni� si� do schwytania z�odzieja i fa�szerza. Czterdzie�ci tysi�cy z�otych, to by�a niez�a sumka, kt�ra mog�a zach�ci� nawet zwyk�ego zjadacza chleba do wykrycia przest�pcy. Oczywi�cie, pracownicy ministerstwa byli tego przywileju pozbawieni.
- Nazywam si� Seweryn �mijewski i mam tu pracowa� - o�wiadczy�, gdy sko�czy�em czyta�.
Wi�c to on by� tym nowym wynalazkiem pani minister. Nasz nowy pracownik! Nie spodziewa�em si� go tak szybko. Przede wszystkim nie �mia�em pomy�le�, �e m�g�by to by� m�czyzna. By�em �wi�cie przekonany, �e pani minister przy�le nam niewiast�, aby doprowadzi� do r�wnowagi liczebnej kobiet i m�czyzn w naszym departamencie. Sta�em i wpatrywa�em si� ze zdziwieniem w nowego pracownika, a� tamtemu zrobi�o si� g�upio.
- Co� si� sta�o? - zapyta� zaczepnie. - Nie podobam si� panu?
Przyjrza�em mu si� z wielk� uwag�, ale i jednocze�nie z obaw�. Facet nosi� si� na urz�dnika, mia� szary garnitur i niebiesk� koszul� z ��tym krawatem. Ot, jeszcze jeden m�ody urz�dnik o bladej twarzy i b�yszcz�cych w�osach, kolejna administracyjna mr�wka. I do tego ambitna. Ale zza leczniczych szkie� patrzy�y na mnie oczy inteligentnego z�o�nika. Seweryn �mijewski przynosi� w nasze progi niezdrow� ambicj�.
- My�la�em, �e przy�l� kobiet� - szepn��em.
- Ale nie przys�ali - za�mia� si� nerwowo. - Nie tylko kobiety studiuj� histori� sztuki. Ja mia�em, prosz� pana, same dobre oceny na studiach.
Kolega �mijewski musia� by� prymusem. Zachowywa� si� przy tym arogancko i zdaje si�, �e z g�ry traktowa� ludzi. A tej cechy okropnie nie lubi�em.
Zamkn��em si� szybko w gabinecie, aby nie dosz�o do jakiej� wymiany zda�, kt�rej p�niej m�g�bym �a�owa�.
- Zrobi mi pani kawk�? - us�ysza�em zza drzwi pro�b� nowego pracownika.
- Jest pan nowy - odci�a si� Monika. - To pan zrobi mi kaw�.
- Ale� prosz� pani, ja sko�czy�em studia - oburzy� si� kolega Seweryn. - Mam wam pom�c odnale�� fa�szerza. Jestem pracownikiem merytorycznym. M�j ojciec zna wiceministra i...
Dalej nie s�ucha�em jego wyja�nie�. Ci�ko usiad�em na fotelu i zas�pi�em si�. Bezczelny protegowany! Co za nieszcz�cie sp�yn�o na nasz departament. Dlaczego pani minister nie przys�a�a jednak kobiety?
Przed po�udniem przyszed� do biura Pawe�, kt�ry od rana bawi� z podinspektor Koper w Muzeum Narodowym i w Komendzie G��wnej. By� tak podniecony, �e nie zauwa�y� wcale �nowego", czyli Seweryna �mijewskiego.
- Widzia�em je - grzmia� od progu Pawe�. - Co za genialne falsyfikaty! Doskona�e. Aha, pierwsze pi�tro Muzeum Narodowego jest od dzisiaj nieczynne dla zwiedzaj�cych. Wszystkie obrazy musz� zosta� poddane szczeg�owym badaniom. U nas w Warszawie i we wszystkich oddzia�ach w Polsce. Oby wi�cej falsyfikat�w nie by�o.
- Te� mam tak� nadziej�.
- Aha, jeszcze jedno - chrz�kn�� Pawe�. - Podinspektor Mariola zaprasza pana do �azienek na wys�uchanie...
- Czego?
- Siebie - za�mia� si� Pawe�. - Chcia�aby pana pozna� w mniej s�u�bowych okoliczno�ciach. Odb�dzie si� tam koncert muzyki powa�nej.
- Czemu nie! - wzruszy�em ramionami.
O szesnastej by�em ju� gotowy do wyjazdu do �azienek. Zbli�a�em si� do Rosynanta, gdy ujrza�em dawn� nasz� znajom�, kt�rej nie widzia�em ze dwa lata. Pomaga�a nam przy sprawie Arsena �upina. To by�a piegowata studentka, kt�r� swego czasu nazwa�em zabawnie: �Dziewuch". Musz� przyzna�, �e zewn�trznie niewiele si� zmieni�a, mo�e troch� czas zaostrzy� rysy jej twarzy i domalowa� do oczu wi�cej powagi, ale nadal by�a ca�a sob� m�odzie�owa. W dziurawych d�insach i w kr�tkich, postrz�pionych rudych w�osach przypomina�a ch�opczyc�.
- Znalaz�am pana - ucieszy�a si�, ale mia�a rozbiegany wzrok i nerwowo �u�a gum�. - Wiem o falsyfikatach Wyspia�skiego i dlatego pomy�la�em, �e kto jak kto, ale pan na pewno zajmuje si� t� spraw�.
- Witaj, Dziewuch - przywita�em j�. - Zgadza si�.
- Nie lubi� tego przezwiska - wypu�ci�a z buzi du�ego, r�owego balona - Panie Samochodzik.
Pogrozi�em jej filuternie palcem.
- Ja te� nie lubi� swojego - rzek�em. - M�w, o co ci chodzi.
- O tego fa�szerza, o kt�rym w kraju tak g�o�no! Ka�dy, kto ma co� do powiedzenia na jego temat, chce zgarn�� czterdzie�ci tysi�cy z�otych, no nie?
- Czy masz mo�e co� do powiedzenia?
- A podzielimy si� nagrod�?
- Czemu nie! Jak znajdziemy Kom�, to mo�e nawet zrezygnuj� ze swojego udzia�u - za�artowa�em. - M�w.
- Ach, to ten go�� ma ju� ksywk�? - podskoczy�a z wra�enia. - Koma. �adnie! Ale do rzeczy. Od roku prowadz� z koleg� sklep z ozdobami artystycznymi. Srebro, metal i plastyk.
- A komputery? - zdziwi�em si�, gdy� Dziewuch by�a dobrze zapowiadaj�cym si� informatykiem.
- Du�a konkurencja, na razie si� wycofa�am. Ale kto wie, mo�e kiedy� powr�c� do komputer�w i opracuj� co� na wz�r Reproduktion Rudolph.
Dziewuch si� ze mnie nabija�a. Reproduktion Rudolph by�a nazw� skomplikowanej techniki komputerowej z 1983 roku wymy�lonej przez szwajcarski koncern chemiczny. Mia�a s�u�y� do sporz�dzania kopii obraz�w: ka�de poci�gni�cie p�dzla by�o odtwarzane wiernie, punkt po punkcie, a dok�adno�� si�ga�a u�amk�w milimetra. P��tna namalowane przez komputer mia�y by� opatrzone napisem �reprodukcja" i w ten spos�b bezpiecznie sprzedawane. Paradoksalnie, ten system przyczyni� si� do rozwoju dzia�u kryminalistyki badaj�cego fa�szerstwa.
- G�upstwa gadasz - zbeszta�em j�. - To ju� lepiej pozosta� w obecnej bran�y.
- Idzie ca�kiem nie�le.
- Do rzeczy - westchn��em.
- Ot�, s�ysza�am na jakim� party o jednym modnym fa�szerzu. Absolwent ASP. Podobno wielu nowobogackich zamawia�o u niego obrazy znanych mistrz�w. Nie bra� drogo, ale podobno by� dobry.
M�j zniecierpliwiony wzrok, kt�ry utkn�� na wskaz�wkach zegarka, powoli przeni�s� si� na Dziewucha.
- Nazywaj� go Bakszysz - doda�a.
ROZDZIA� DRUGI
O STANIS�AWIE WYSPIA�SKIM � CZY KOLEGA �MIJEWSKI �LEDZI� NAS W �AZIENKACH? � POZNAJEMY KRYTYKA KREMPLA � DRA�LIWE PYTANIE � JAK FA�SZERZ PODMIENI� PASTELE? � UCIERAM NOSA �MIJEWSKIEMU � K�AMSTWA PROROKA � SPAGHETTI U PANI REGINY
Urodzony w 1869 roku syn rze�biarza Stanis�aw Wyspia�ski by� nie tylko malarzem i nie tylko tw�rc� najpi�kniejszej w malarstwie polskim serii portret�w dzieci. Dla wi�kszo�ci to przede wszystkim dramaturg, gdy� spod jego pi�ra wyszed� najwi�kszy polski dramat XX wieku zatytu�owany �Wesele" (1905). Ale Wyspia�ski by� prawdzie renesansowym cz�owiekiem swojej epoki - malowa�, rysowa�, projektowa� witra�e, wn�trza i rekwizyty teatralne. Du�o by wymienia� dziedzin, w kt�rych ten artysta zasmakowa�, ale trzeba nadmieni�, �e we wszystkim, co robi�, wykazywa� mistrzostwo.
Mia� wielkie plany. Wsp�lnie z W�adys�awem Ekielskim stworzy� projekt przebudowy wzg�rza wawelskiego i uczynienia z niego Akropolis. Wsp�pracowa� te� z Janem Matejk� przy polichromii Ko�cio�a Mariackiego. Dodajmy, �e Wyspia�ski by� zwi�zany przez ca�e �ycie z Krakowem, z jego romantyczn� przesz�o�ci�, zabytkami i pami�tkami kultury. Mieszka� u st�p Wawelu i z ka�dym tonem Dzwonu Zygmunta stawa� si� coraz bardziej polski.
Wielk� przygod� ze sztuk� rozpocz�� od edukacji w krakowskiej Szkole Sztuk Pi�knych. W jego malarstwie z pewno�ci� znajdziemy wp�yw Mistrza Jana, ale i secesji, symbolizmu, a p�niej impresjonizmu. Wyspia�ski bawi� przecie� pod koniec XIX wieku w Pary�u3, gdzie zetkn�� si� bezpo�rednio z tw�rczo�ci� Gauguina i nabistami4. Jak ka�dy wielki artysta potrzebowa� inspiracji i kontakt�w z innymi tw�rcami i pr�dami tw�rczymi, wizyt w Luwrze, koncert�w w Operze Comique i Wielkiej Operze, a gdy okrzep� jako artysta posiad� to, co maj� najwi�ksi z nich - to co�, co odr�nia i stanowi o artystycznym ego.
Tyle o Wyspia�skim, bo oto moim oczom ukaza� si� ju� Pa�ac na Wodzie w warszawskich �azienkach. Nie bez kozery zbli�aj�c si� poprzeczn� alej� od ulicy Parkowej, my�la�em o Wyspia�skim, wszak to tutaj umie�ci� autor akcj� swojego s�ynnego dramatu �Noc listopadowa", to na terenie parku w obecnej Wielkiej Oficynie znajdowa�a si� za czas�w Kr�lestwa Polskiego Szko�a Podchor��ych5, w kt�rej spiskowali powsta�cy. Jak wiemy z lektury dzie�a, los powstania zosta� jednej nocy przes�dzony: w Warszawie mia�y nie zakwitn�� r�e (symbol zwyci�stwa), bo zbli�a� si� czas umierania.
R� nie ma, r�e pomar�y;
badyle kwiat�w suche
wichry przegonne w puch star�y;
z li�ci z�otych kobierzec na wodzie.
Jednak by�o w tym dramacie du�o nadziei. Wed�ug autora mia� nadej�� czas, w kt�rym r�e zakwitn� i to, co umar�o, odrodzi si�.
Umiera� musi, co ma �y� [...]
gdy wszystko �ywe musi lec
pod r�k�, kt�ra znaczy kres,
�mier� tych u�y�nia nowe p�dy
i �ycie nowe sieje wsz�dy.
W odpowiednim nastroju - bli�szym refleksji i zadumy ni� nadziei - zbli�y�em si� do amfiteatru, pi�knego zabytku naszej stolicy, wzorowanego na antycznym teatrze w Herkulanum. Na p�kolistej widowni usytuowanej na brzegu sta�y grupki ludzi, niekt�rzy siedzieli ju� na widowni; w�r�d nich dostrzeg�em podinspektor Mariol� Koper i Paw�a. Dosiad�em si� do nich skin�wszy tylko w milczeniu g�ow� na powitanie. Wnet rozpocz�� si� koncert orkiestry kameralnej, kt�ry trwa� ponad godzin�. Pod koniec koncertu scena na wyspie z muzykami ubranymi we fraki by�a ju� ca�kowicie pogr��ona w niebieskich i zielonych �wiat�ach reflektor�w, sprawia�a wra�enie p�ywaj�cej na ciemnej wodzie wysepki stworzonej ze snu.
Nastr�j rozmarzenia prys� w mgnieniu oka przy �Allegro animato e grazioso" z I Symfonii Roberta Schumanna. Oto ujrza�em przechodz�cego alejk� nieco powy�ej naszych g��w osobnika, kt�ry na moje intuicyjne odwr�cenie g�owy zareagowa� przyspieszeniem kroku, i w og�le zachowywa� si� konspiracyjnie. Jeszcze nie zabrzmia�y pierwsze oklaski i uk�ony muzyk�w, a ja szed�em ju� ciemn� alejk� w kierunku po�udniowym (zostawiwszy nie�wiadomych niczego pani� podinspektor i Paw�a). Szed�em za Sewerynem �mijewskim, bo jego - jak mi si� zdawa�o - widzia�em przed chwil�, ale m�czyzna odbi� w lewo i znikn�� za drzewami. Poszed�em za nim kawa�ek, ale na s�siedniej alejce napotka�em jedynie wiewi�rki.
Zgubi�em go. Mocno zamy�lony wr�ci�em pod amfiteatr. Recital dobieg� ko�ca i scena opustosza�a, ludzie opuszczali antyczn� widowni� w zadumie, inni odchodz�c rozmawiali g�o�no, a jeszcze inni stali w�r�d widowni i dyskutowali. Do nich nale�eli pani podinspektor, Pawe� i jaki� postawny, starszy m�czyzna, kt�rego ju� gdzie� kiedy� widzia�em.
- Pan Tomasz! - zawo�a�a policjantka, widz�c mnie na alejce.
- Prosz� do nas! - zaprasza� mnie Pawe�, dusz�c w sobie ciekawo�� co do powodu mojego nag�ego znikni�cia.
- Pan Jerzy Krempl - przedstawi�a wysokiego m�czyzn� ubranego w kremowe spodnie i jasn� koszul�. - A to pan Tomasz N.N. z Ministerstwa Kultury i Sztuki.
Zna�em m�czyzn�. Teraz dopiero sobie przypomnia�em, kim by�. Swego czasu uchodzi� za najwi�kszego krytyka malarstwa w Warszawie, mi�dzy innymi znawc� Wyspia�skiego. By� ju� na emeryturze, ale trzyma� si� wybornie, gdy� by� typem wysportowanym i energicznym. Wystarczy�o popatrze� na jego olbrzymi tors, �niad� twarz ukazuj�c� rz�d bia�ych i zdrowych z�b�w albo czupryn� ciemnych w�os�w, kt�r� dyskretnie dotkn�� nad uszami p�dzel czasu umaczany w srebrnej farbie. Podwin�wszy r�kawy koszuli, m�czyzna ods�oni� umi�nione i ow�osione przedramiona.
- Mi�o mi pana pozna� - b�kn��em niepewny, czy nasze spotkanie by�o tak zupe�nie przypadkowe.
Krempl pr�bowa� zmia�d�y� mi r�k� swoim �elaznym u�ciskiem, ale na szcz�cie zrezygnowa� i wyj�� z�ot� papiero�nic�. Zapali� sam. Ruszyli�my spacerkiem ku o�wietlonemu ju� Pa�acowi na Wodzie. Rozmow� prowadzi�a podinspektor Koper.
- Co za mi�e i niespodziewane spotkanie! - m�wi�a do Krempla.
- Pan te� lubi koncerty w �azienkach?
- Zawsze tu przychodz� w �rody.
- Nie wiem, czy pan wie, ale zajmujemy si� spraw� portret�w Wyspia�skiego.
- Co za tragedia - szepn�� krytyk, ale z wyrazu jego twarzy nie mog�em niczego odczyta�. Zmierzcha�o ju� i poza tym szed�em po drugiej stronie alejki. - Wielka strata dla narodowej kultury.
- Czy s�dzi pan, �e fa�szerstwa i podmiany portret�w dokonano na zam�wienie jakiego� bogatego kolekcjonera? - zapyta� Pawe�.
- Tak my�l� - rzek�. - Powiem wi�cej, uwa�am, �e ten kolekcjoner nie mieszka w Polsce.
- Czemu? - zainteresowa�em si�.
- Kto o zdrowych zmys�ach podmieni�by obrazy Wyspia�skiego i trzyma�by je w kraju. Nie, to by�oby czyste szale�stwo! Moim zdaniem, to robota kolekcjonera z zagranicy. Polaka, owszem, ale mieszkaj�cego w Stanach Zjednoczonych albo nawet w Brazylii czy w Australii.
- Ciekawa hipoteza - pokiwa�a g�ow� kobieta.
- Czy pa�stwo ju� co� ustalili? - zagadn�� nas, gdy mijali�my klasycystyczny portal pa�acu.
- Niewiele. A tak naprawd�, to nie wiemy: kto, jak i kiedy to zrobi�. Koma m�g� zamieni� portrety kilka lat temu. S� tak rewelacyjnie skopiowane, �e nikomu z Muzeum Narodowego nie przysz�o do g�owy je sprawdza�. Nikt ze zwiedzaj�cych nie zwr�ci� najmniejszej uwagi na to, �e wisz� tam falsyfikaty.
To by�a prawda. Kolega Jan nie m�g� uwierzy� w ten ponury fakt, nawet wtedy, gdy wiedzia�, �e ma przed oczyma fa�szywe obrazy.
- Dopiero sam fa�szerz zwr�ci� nam uwag� - doda�em. - Ciekawe dlaczego? To jest zastanawiaj�ce.
- A c� w tym niezwyk�ego? - za�mia� si� nerwowo krytyk.
- Ka�dy pragnie s�awy. Powiesi� falsyfikaty, w ukryciu trzyma autentyki, ale jest nienasycony. Pragnie, aby �wiat wiedzia� o jego sprycie, o jego samotno�ci. Mo�e przychodzi nawet do Muzeum Narodowego i ogl�da ludzi podziwiaj�cych jego dzie�o?
- M�wi� pan, �e to kto� z zagranicy - zauwa�y� Pawe�.
- Owszem - klepn�� Paw�a po ramieniu. - Tak tylko wyobra�a�em sobie tego cz�owieka. Je�li nie przychodzi do Muzeum Narodowego po podniet�, bo mieszka na przyk�ad w Nowym Jorku, to tym bardziej pa�a ch�ci� powiadomienia opinii spo�ecznej w kraju o swoim czynie.
- Mog�o by� tak - wtr�ci�em - �e Koma, kt�ry mieszka� i wci�� mieszka w stolicy, zrobi� to dla kogo� z Nowego Jorku. W tym wypadku m�g� przychodzi� do Muzeum Narodowego.
Pogadali�my jeszcze z kwadrans i z powodu ch�odu po�egnali�my si� na Parkowej. Pan Krempl wr�czy� ka�demu z nas wizyt�wk�.
- Kontaktujcie si� ze mn� w tej sprawie - rzek�. - S�u�� pomoc�. O ka�dej porze. Musimy z�apa� ptaszka.
- Czy nie wie pan, gdzie obecnie mieszka pan Fija�kowski? - zapyta�a jeszcze podinspektor Mariola.
Teraz sobie przypomnia�em, �e Krempl mia� w latach siedemdziesi�tych i na pocz�tku osiemdziesi�tych etatowego przeciwnika, zaciek�ego adwersarza w osobie innego krytyka - Zenona Fija�kowskiego. Obaj panowie szczerze si� nienawidzili i ich s�ynne k��tnie na antenie radiowej by�y swego czasu istn� atrakcj� w �wiecie artystycznym stolicy. Krempl uwa�a�, �e Wyspia�ski by� lepszym dramaturgiem ni� malarzem, a Fija�kowski mia� zdanie dok�adnie przeciwne. Podobno ka�dy z nich dostawa� furii, gdy wspominano przy nim nazwisko drugiego, wi�c zrozumia�em, czemu panna Mariola zapyta�a o Fija�kowskiego dopiero pod koniec naszej rozmowy.
Na szcz�cie Krempl nie okaza� wielkiego oburzenia.
- Nie wiem - odpowiedzia� za�enowany. - Sk�d mog� wiedzie�? A o co chodzi?
- Chcieli�my w��czy� do naszego �ledztwa wszystkich znawc�w Wyspia�skiego. Rozumie pan, ka�dy mo�e si� przyda�.
- Je�li chcecie, abym wam pom�g�, to wy��czcie z gry Fija�kowskiego - warkn��. -Albo ja, albo on. Wybierajcie!
- Dobrze - u�miechn�a si� uroczo policjantka. - Wybieram pana.
Rozstali�my si�. Przed udaniem si� do dom�w usiedli�my jeszcze w kawiarni na Pu�awskiej. Jak si� okaza�o, dzisiejsze spotkanie z krytykiem nie by�o przypadkowe, a zosta�o z premedytacj� zaaran�owane przez pann� Mariol� i Paw�a. Dowiedzieli si� o znanym kiedy� krytyku i zdobyli sk�d� informacj�, �e Krempl przychodzi w ka�d� �rod� na koncert do �azienek.
W rewan�u opowiedzia�em im o Sewerynie �mijewskim, kt�rego widzia�em w �azienkach.
- Ale mo�e mi si� zdawa�o - zastrzeg�em si�. - By�o ciemno, a takich m�odych ludzi, jak nasz nowy kolega, jest obecnie wielu.
- Garnitury zast�pi�y mundury - za�artowa� Pawe�.
Gdy pili�my herbat�, pani podinspektor podzieli�a si� ze mn� wiadomo�ci� (Pawe� by� na bie��co informowany), �e w oddzia�ach Muzeum Narodowego trwa sprawdzanie obraz�w Wyspia�skiego. Jak dot�d sprawdzono pastele w Krakowie i Poznaniu. Dotychczasowy wynik by� negatywny, co wskazywa�o, �e fa�szerz dzia�a� wy��cznie w Warszawie.
- Nurtuje mnie, w jaki spos�b podmieniono pastele Wyspia�skiego?
Zapad�a cisza. Podinspektor Koper mia�a racj�. Nie mo�na by�o zaprzeczy� istnieniu genialnego fa�szerza, kt�ry w samotno�ci przygotowa� idealne kopie. Aby jednak podmieni� obrazy w dobrze strze�onym Muzeum Narodowym, potrzebowa� on wsp�lnika. Przecie� nie m�g� tego zrobi� podczas godzin otwarcia, a wy��cznie poza nimi, w nocy.
- Jutro - zwr�ci�a si� do mojego pracownika - musimy przejrze� akta wszystkich pracownik�w Muzeum Narodowego pocz�wszy od 1992 roku. Okres dziesi�ciu lat chyba wystarczy. Badanie b�dzie d�ugie, bo nie mamy nikogo do pomocy.
- Mog� wam kogo� podes�a� - zaproponowa�em.
- Kogo?
- Seweryna �mijewskiego - u�miechn��em si�.
- Czy ma pan ju� jaki� pogl�d w naszej sprawie? - zmieni�a temat panna Mariola, a z jej wyrazu twarzy bi�o rozczarowanie moj� osob�. - Ci�gle wyr�cza si� pan innymi. Rozumiem, �e ta sprawa jest trudna, ale chodzi o skarby narodowej kultury. Poza tym to moja pierwsza tego typu sprawa. Jak z�api� Kom�, awansuj� na inspektora i b�d� pierwszym m�odym oficerem policji w Polsce z dorobkiem.
- W dodatku oficerem w sp�dnicy - doda�em na po�egnanie.
Rankiem nast�pnego dnia Seweryn �mijewski sp�ni� si� do pracy pi�� minut, co nie usz�o uwagi czujnej Moniki. Sekretarka nie lubi�a nowego pracownika i wcale si� z tym nie kry�a. Ale kto z nas lubi protegowanych, cho�by byli oni pupilkami samego ministra?
- Pi�� minut sp�nienia - rzuci�a mu zamiast �dzie� dobry".
- A pani to si� nigdy nie sp�nia? - postawi� si�. - I prosz� bez tych z�o�liwych uwag! Pracownik umys�owy ma chyba wi�ksze prawa ni�...
- No, �mia�o! - prowokowa�a Monika. -Chcia� pan mo�e powiedzie� �fizyczny"?
- Chc� tylko powiedzie�, �e mog� si� zamy�li�, a to jest ju� wystarczaj�cy pow�d do sp�nienia.
- �e niby nie jestem umys�owa? - nie reagowa�a na jego t�umaczenie zdenerwowana sekretarka. - Tak?!
Kolega �mijewski zaraz si� przygarbi�, gdy ujrza� mnie stoj�cego w drzwiach gabinetu. Patrzy�em na� gro�nie spode �ba i z rozbawieniem widzia�em, jak nowy pracownik straci� rezon. Pewnie zastanawia� si�, czy rozpozna�em go wczorajszego popo�udnia w �azienkach i co zamierzam z tym fantem dzisiaj zrobi�.
- Pan pozwoli do mnie - warkn��em na niego.
- Tak jest, panie dyrektorze.
�Dyrektorze" - przedrze�nia�em go w my�lach. �Teraz to si� podlizujemy, co?"
Wszed� zmieszany i ostentacyjnie unika� mojego wzroku.
- Dlaczego jest pan taki spi�ty? - zapyta�em.
-Ja? Nie - wci�� unika� mojego wzroku. - Wydaje si� panu. Troch� g�owa mnie boli. Niedotlenienie. A mo�e to wiosenne os�abienie?
- Powinien pan wi�cej czasu przebywa� na �wie�ym powietrzu. Wczoraj na przyk�ad by�em w �azienkach...
Magister �mijewski skurczy� si� w sobie i poblad� na samo wspomnienie o �azienkach. A zatem to on wczoraj przechodzi� obok amfiteatru. Ju� zamierza�em zapyta�, dlaczego nas �ledzi�, gdy nagle zmieni�em zamiar.
- Panu te� radz� tam chodzi� - rzek�em. - Ale od dzisiaj przenosz� pana na Pu�awsk�.
- Dok�d? - zdziwi� si�.
- Do Komendy G��wnej Policji. Pomo�e pan Paw�owi i podinspektor Marioli Koper. Trzeba przejrze� akta pracownik�w Muzeum Narodowego.
Chyba si� ucieszy�, bo oczy mu si� zaiskrzy�y i odwa�niej na mnie spojrza�.
- To krok od �azienek - zauwa�y�em z tajemniczym wyrazem twarzy. - Po pracy mo�e pan pospacerowa�.
Spu�ci� wzrok i odchrz�kn�� zak�opotany.
- I prosz� zapami�ta� - zbli�y�em sw�j nos do jego wystraszonej twarzy - �e nie toleruj� sp�nie�. Szczeg�lnie dotyczy to pracownik�w umys�owych. Jak pan cz�sto jest zamy�lony, to niech si� pan nauczy my�le� chodz�c.
Kiedy zosta�em w gabinecie sam, zadowolony, �e utar�em koledze �mijewskiemu nosa, i zanim jeszcze panna Monika zrobi�a mi herbat�, zadzwoni�em do Dziewucha. Um�wi�em si� z ni� punktualnie o dwunastej na placu Zamkowym pod kolumn� Zygmunta.
Czas by�o sprawdzi�, kim by� Bakszysz.
***
Dziewuch siedzia�a na murku zwr�cona plecami do Wis�y. Dzie� by� pogodny, nieco wietrzny, ale prawdziwie wiosenny, wi�c nic dziwnego, �e po placu Zamkowym �azi�y grupki turyst�w i m�odzie�y, nie tylko akademickiej, ale i szkolnej.
Mi�o by�o odby� z Dziewuchem spacer uliczkami Starego Miasta, kt�rego zabytkowe mury i �liski bruk upstrzony miejscami ko�skim nawozem przywodzi� na my�l stare czasy, gdy furmanki by�y nie atrakcj� turystyczn�, a popularnym �rodkiem transportu.
Kierowali�my si� w stron� Barbakanu, gdzie wed�ug informacji posiadanych przez Dziewucha przebywa�a osoba zdolna udzieli� nam informacji o owym Bakszyszu.
- Kim on jest? - zapyta�em, gdy u wylotu �wi�toja�skiej ukaza� si� kolorowy i zat�oczony Rynek Starego Miasta z fragmentami p�nocnej pierzei. - Ten Bakszysz?
- S�ysza�am, �e to zdolny fa�szerz. Maluje na zam�wienie dla nowobogackich. Przewa�nie akty, pejza�e, a nawet Kossaki, czyli wszystko co idzie. Nic wi�cej nie mog� o nim powiedzie�. Teraz idziemy do niejakiego Proroka i on nam powinien udzieli� informacji o Bakszyszu.
- Bakszysz? - zdziwi�em si�. - Co to mo�e oznacza�? Z perskiego znaczy �podarek", ale tak�e Ja�mu�na".
- Co� w tym jest - u�miechn�a si�. - Ja�mu�na, pan powiada? Podobno ten Bakszysz malowa� za psie pieni�dze.
U�miech Dziewucha znik� zaraz pod r�ow� kul� olbrzymiego balona, kt�ry wyr�s� z jej ust.
Min�li�my rynek i znale�li�my si� przy Barbakanie. Tutaj cz�sto wystawali nieznani malarze ze swoimi p��tnami b�d� portretami na sprzeda�. Jako �e czasami przychodzi�em t�dy na spacery, widywa�em tutaj d�ugow�osych osobnik�w sprzedaj�cych swoje prace, czasami kto� gra� na gitarze, a grupki m�odzie�y ha�asowa�y przy murach obronnych. Jednak stary bruk, kamieniczki i mury Starego Miasta mia�y zadziwiaj�c� zdolno�� poch�aniania g�os�w, ludzki ha�as zatraca� agresywny charakter i zamienia� si� w zno�ny dla ucha gwar.
Prorok by� smutnym osobnikiem po trzydziestce ubranym w znoszone d�insy i ciemn� jesionk�. Mia� d�ugie, t�uste w�osy przewi�zane na czole rzemykiem i czujny wzrok. Siedzia� na le�aku, a obok niego sta� kram z jego obrazkami, przewa�nie przedstawiaj�cymi uroki Starego Miasta.
- Cze�� - zagadn�a go Dziewuch. - Nie wiesz, gdzie mog� spotka� Bakszysza?
Prorok znieruchomia� na chwil�, potem popatrzy� na dziewczyn�, a nast�pnie bezczelnie zlustrowa� moj� osob� od st�p do g�owy.
- Nie wiem - odburkn��. - A kto to jest?
- Nie znasz Bakszysza? - zdziwi�a si� Dziewuch.
- Nie. A ty go znasz?
- No, nie znam.
- Bakszysz? - powtarza� pod nosem. - Bakszysz? Mo�e pytasz o haszysz? Ale ja ci nie pomog�. Nie handluj� towarem.
Prorok popatrzy� na mnie uwa�niej.
- A pan te� ma interes do tego Bakszysza? - zapyta� ostro�nie, a oczy mia� nieruchome i uwa�ne.
- Tak jakby - rzek�em niesw�j. - M�g�by mnie na przyk�ad sportretowa�.
- Od kiedy to Bakszysz maluje portrety? - zagadn�� chytrze Prorok i zaraz ugryz� si� w j�zyk.
- Sk�d to zdziwienie? - zapiekli�a si� Dziewuch. - Powiedzia�e�, �e nie znasz Bakszysza! To sk�d wiesz, czego nie maluje?!
- Ja tak powiedzia�em? - zdenerwowa� si� malarz i a� wsta� z le�aka. - Powiedzia�em, �e nie znam Bakszysza, bo to prawda! I tyle mam wam do powiedzenia! Zdziwienie moje jest zrozumia�e, bo nie s�ysza�em, �eby jaki� Bakszysz malowa� portrety. Jasne?
Nie odpowiedzieli�my mu. Stali�my przed jego kramem z poczuciem roz