634

Szczegóły
Tytuł 634
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

634 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 634 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

634 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Greg Bear Koncert niesko�czono�ci Rozdzia� pierwszy Czy� got�w? - Co? - Michael Perrin drgn�� przez sen. Jego ��ko otacza�a nieokre�lona liczba wysokich, bia�ych postaci zlewaj�cych si� ze �cianami, z szafk� na ubrania, z p�kami na ksi��ki i sztalugami. Nie sprania zbyt imponuj�cego wra�enia. Michael przekr�ci� si� na drugi bok i potar� d�oni� nos. Jego kr�tkie w�osy koloru piasku zmierzwi�y si� o poduszk�. Zmarszczy� grube, krzaczaste, rude brwi, jakby troch� poirytowany, ale nie otworzy� oczu. Wejrzyj g��biej. Kilka postaci pochyli�o si� nad ch�opcem. To tylko czlowiek-dziecko. A jednak nosi znami�. C� to za znami�? Trwonienie na prawo i lewo swych zdolno�ci zamiast skoncentrowania si� na jednym? Niemo�no�� zdecydowania si�, kim chcia�by zosta�? Widmowe rami� zatoczy�o �uk wskazuj�c na sztalugi i p�ki pe�ne ksi��ek, na biurko zawalone zeszytami w postrz�pionych ok�adkach, pogryzionymi o��wkami i lu�nymi kartkami. A jednak. To jest znami� albo jeden z... Z odra�aj�cym brz�czeniem o�y� budzik Michaela. Ch�opiec jak pchni�ty spr�yn� usiad� na ��ku wal�c automatycznie otwart� d�oni� w wy��cznik dzwonka z nadziej�, �e nie us�yszeli go rodzice. P�przytomny, spojrza� na jarz�ce si� zieleni� cyfry; trzydzie�ci minut po p�nocy. Sprawdzi� godzin� na zegarku r�cznym. - Cholera. - Budzik sp�nia� si� o osiem minut. Ma tylko dwadzie�cia dwie minuty. Wyskakuj�c z ��ka kopn�� bos� stop� le��cy na pod�odze zbiorek poezji Yeatsa; ksi��ka przelecia�a przez pok�j i zatrzyma�a si� na �cianie. Zakl�� pod nosem i poszuka� po omacku spodni. Jedynym �r�d�em �wiat�a, jakiego odwa�y� si� u�y�, by�a ten- sorowa lampa biurowa. Odsun�� na bok walizkow� maszyn� do pisania, �eby skoncentrowany snop �wiat�a m�g� si� rozla� nieco szerzej, i str�ci� na pod�og� stos ksi��ek. Schylaj�c si�, �eby je podnie��, wyr�n�� g�ow� o kant biurka. Zaciskaj�c z�by z b�lu porwa� spodnie z oparcia krzes�a i naci�gn�� je. Jedna noga przesz�a przez nogawk�, a druga utkn�a w p� drogi. Michael straci� r�wnowag� i ratuj�c si� przed upadkiem opar� si� o �cian�. Jego palce musn�y oprawn� w ramk� reprodukcj� wisz�c� troch� krzywo wzgl�dem linii i kwiat�w tapety. Zerkn��-na obrazek: wizja Saturna ogl�danego z jednego z bli�szych mu ksi�yc�w, namalowana przez Bonestella. Krew uderzy�a mu do g�owy. Przez usiany kraterami ksi�ycowy krajobraz na reprodukcji w�drowa�a wysoka, smuk�a posta�. Zamruga� oczyma. Posta� odwr�ci�a si� i popatrzy�a na� jakby z jakiej� znacznej odleg�o�ci, a potem machni�ciem r�ki da�a znak, �eby szed� za ni�. Zacisn�� mocno powieki i kiedy ponownie je otworzy�, na obrazku nikogo ju� nie by�o. - O rany - szepn�� do siebie - nawet si� jeszcze na dobre nie rozbudzi�em. Zapi�� pasek i wci�gn�� przez g�ow� swoj� ulubion� br�zow� koszulk� z kr�tkimi r�kawkami i z wyci�ciem w serek. Skarpetki, szare cichobiegi i br�zowa nylonowa wiatr�wka dope�ni�y stroju. Ale zapomnia� o czym�. Sta� po�rodku pokoju, usi�uj�c sobie przypomnie�, co to by�o, kiedy jego wzrok pad� na ma�� ksi��eczk� oprawn� w po�yskliw� czarn� sk�r�. Pochwyci� j� i wepchn�wszy w kiesze� kurtki zasun�� zamek b�yskawiczny. Sprawdzi�, czy ma kartk� w kieszeni spodni, i znalaz�szy j� r�wno z�o�on� obok futera�u z kluczem zerkn�� ponownie na zegarek. Dwunasta czterdzie�ci pi��. Mia� jeszcze pi�tna�cie minut. Zszed� ostro�nie po schodach trzymaj�c si� blisko �ciany, bo tam najmniej skrzypia�y, i podbieg� na palcach do drzwi frontowych. W salonie by�o ciemno, nie licz�c zegara w magnetowidzie. Pokazywa� dwunast� czterdzie�ci siedem. Szybko otworzy� drzwi, zamkn�� je cicho za sob� i pu�ci� si� p�dem przez trawnik. Latarnie uliczne w s�siedztwie przerobiono na lampy sodowe, zalewaj�ce teraz traw� i chodnik soczyst� pomara�czow� po�wiat�. Przed Michaelem maszerowa� jego cie� wyd�u�aj�c si� do niebywa�ych rozmiar�w, p�ki nie znik� w blasku nast�pnej lampy. Pomara�czowy kolor podkre�la� granat nocnego nieba, przy�miewaj�c gwiazdy. Cztery przecznice dalej w kierunku po�udniowym ko�czy�y si� lampy sodowe i zaczyna�y tradycyjne latarnie uliczne na betonowych s�upach. Ojciec m�wi�, �e te latarnie zainstalowano w latach dwudziestych i �e s� bezcenne. By�y ju� tutaj, kiedy budowano pierwsze domy w okolicy; sta�y wtedy przy bitym wiejskim go�ci�cu, kt�rym przeje�d�a�y gwiazdy filmowe i kolejowi magnaci szukaj�cy ucieczki od ca�ego tego zgie�ku. Domy prezentowa�y si� w nocy okazale. Przewa�a�y te w hiszpa�skim stylu, tynkowane na bia�o i zdobione sztukateri�; niekt�re mia�y po dwa pi�tra i ogrodzony podjazd. Inne by�y drewniane, kryte pop�kanym gontem, z oknami w w�skich ramach patrz�cymi ponuro z mansard. We wszystkich domach by�o ciemno. �atwo by�o sobie wyobrazi�, �e ulica jest dekoracj� do jakiego� filmu, a za �cianami nie ma nic, tylko pustka i �wierszcze. Dwunasta pi��dziesi�t osiem. Przeci�� ostatnie skrzy�owanie i ruszy� na spotkanie przeznaczeniu. Cztery domy dalej, po przeciwnej stronie ulicy wznosi�a si� otynkowana na bia�o jednopi�trowa posiad�o�� Davida Ciarkhama. Mimo �e od z g�r� czterdziestu lat nikt tu nie mieszka�, nale��ce do niej trawniki by�y starannie wypiel�gnowane, �ywop�oty pieczo�owicie przystrzy�one, �ciany bez skazy, a na belkach z hiszpa�skiego drewna nie zna� by�o up�ywu czasu. Zaci�gni�te szczelnie zas�ony w wysokich, �ukowato sklepionych oknach kry�y tylko pustk� - a przynajmniej takie by�o realistyczne za�o�enie. Jednak to nie realizm go tutaj sprowadzi�. R�wnie dobrze dom m�g� by� zape�niony wszelkiego rodzaju rzeczami... nieprawdopodobnymi, niemi�ymi rzeczami. Sta� pod uliczn� latarni� rzucaj�c� ksi�ycowy blask, skryty do po�owy w cieniu wysokiego klonu o br�zowych li�ciach, sk�adaj�c i rozk�adaj�c spocon� d�oni� karteczk� spoczywaj�c� w kieszeni spodni. Pierwsza w nocy. Nie by� odpowiednio ubrany do szukania przyg�d. Mia� instrukcj�, ksi��k� i sk�rzany futera� z jednym starym mosi�nym kluczem; brak mu by�o tylko przekonania. To by�a g�upia decyzja. �wiat jest normalny; takie okazje nie nadarzaj� si� same. Wyci�gn�� karteczk� i przeczyta� j� po raz setny: Otw�rz tym kluczem drzwi frontowe. Nie oci�gaj si�. Przejd� szybko przez dom, wyjd� tylnymi drzwiami i poprzez boczn� furtk� skieruj si� do drzwi frontowych s�siedniego domu po lewej, patrz�c na domy od strony ulicy. Drzwi tego domu b�d� otwarte. Wejd� do �rodka. Nie przystawaj, aby si� rozejrze�. Zdecydowanie, szybko przejd� na ty�y domu, wyjd� znowu tylnymi drzwiami i przecinaj�c znajduj�ce si� tam podw�rko podejd� do kutej �elaznej bramy. Wyjd� przez bram� i skr�� w lewo. Id�c alejk� biegn�c� za domem mija� b�dziesz wiele bram po obu jej stronach. Wejd� do sz�stej bramy po twojej lewej r�ce. Z�o�y� karteczk� i wsun�� j� z powrotem do kieszeni. Co pomy�leliby sobie rodzice widz�c go tutaj, jak rozwa�a kwesti� w�amania i wej�cia do obcego domu - a co najmniej samego wej�cia bez w�amywania si�? - Nadchodzi kiedy� taka chwila - powiedzia� raz Arno Waltiri - kiedy trzeba sko�czy� z ogl�daniem si� na rodzic�w i s�uchaniem starszych; kiedy trzeba na jaki� czas zapomnie� o ostro�no�ci i p�j�� za g�osem instynktu. Kr�tko m�wi�c, kiedy trzeba zda� si� tylko na siebie... Rodzice Michaela wydawali przyj�cia s�ynne w ca�ym mie�cie. W czerwcu, na jednym z takich przyj��, Michael pozna� starszego ju� kompozytora nazwiskiem Waltiri oraz jego �on� Gold�. By�o to przyj�cie urz�dzane z okazji zr�wnania dnia z noc� (- Sp�nione - wyja�nia�a matka - bo wszystko robimy po czasie). Ojciec Michaela by� stolarzem artystycznym s�yn�cym z wyrobu wspania�ych mebli; mia� liczn� klientel� wywodz�c� si� spo�r�d bogatych znakomito�ci Los Angeles, a Waltiri zleci� mu wykonanie nowego sto�ka do swojego pi��dziesi�cioletniego fortepianu. Michael pozostawa� na dole przez pierwsz� godzin� przyj�cia, snuj�c si� w�r�d t�umu go�ci i poci�gaj�c piwo z butelki. S�ucha� przez chwil� brodatego, siwow�osego kapitana liniowca oceanicz- 10 nego, opowiadaj�cego m�odej aktoreczce swoje niebezpieczne prze�ycia z czas�w drugiej wojny �wiatowej ,,w konwoju na Zachodnim Oceanie". Michael po r�wno dzieli� mi�dzy tych dwoje swoj� uwag�; zacz�� szybciej oddycha�: kobieta by�a tak pi�kna, a morzem i okr�tami zawsze si� interesowa�. Kiedy kapitan otoczy� kobiet� ramieniem i przesta� snu� morskie opowie�ci, Michael si� oddali�. Przysiad� w rozk�adanym fotelu, w pobli�u ha�a�liwej grupki przedstawicieli prasy. Dziennikarze dzia�ali Michaelowi na nerwy. Zwalali si� tabunami na przyj�cia rodzic�w. Zachowywali si� zuchwale, du�o pili, szpanowali, a wi�cej gadali o polityce ni� o pisaniu. Gdy ich konwersacja schodzi�a na grunt literatury (a zdarza�o si� to rzadko), odnosi�o si� wra�enie, �e czytaj� tylko Raymonda Chandlera, Ernesta Hemingwaya albo F. Scotta Fitzgeralda. Michael usi�owa� wtr�ci� par� s��w o poezji, ale konwersacja zawis�a w martwym punkcie, wi�c ruszy� w dalszy obch�d. Reszt� go�ci stanowili cz�onek rady i jego �wita, paru biznesmen�w oraz s�siedzi, a wi�c Michael na�o�y� sobie na talerz rezerwowy zapas przystawek i wycofa� si� z nim na g�r�, do swojego pokoju. Zamkn�� za sob� drzwi, w��czy� telewizor, usiad� przy swym ma�ym biurku - z kt�rego nie wiadomo kiedy wyr�s� - i wyci�gn�� z g�rnej szuflady plik kartek z wierszami. Poprzez drzwi dolatywa�o z do�u ciche dudnienie muzyki. Ta�czyli. Wyszuka� wiersz, kt�ry napisa� tego ranka, i przeczyta� go marszcz�c z niezadowoleniem czo�o. By�a to jeszcze jedna z d�ugiej serii s�abych imitacji Yeatsa. Usi�owa� wt�oczy� do�wiadczenie ucznia klasy maturalnej w romantyczne strofy i jako� to nie brzmia�o. Niezadowolony, schowa� wiersze z powrotem do szuflady i zacz�� prze��cza� kana�y telewizora, dop�ki nie natrafi� na stary film z Humphreyem Bogartem. Widzia� go ju� kiedy�; Bogart mia� romans z Barbar� Stanwyck. Kontakty Michaela z kobietami ogranicza�y si� do podrzucania mi�osnych poemat�w w szafce pewnej dziewczyny. Przy�apa�a go kiedy� na gor�cym uczynku i wy�mia�a. 11 Rozleg�o si� ciche pukanie do drzwi. - Michael? - To by� ojciec. - Tak? - Przyjmujesz go�ci? - Oczywi�cie. - Otworzy� drzwi. Pierwszy wszed� ojciec, troch� wstawiony, i skin�� na starszego, siwow�osego m�czyzn�, zapraszaj�c go do �rodka. - Mik�, to Arno Waltiri, kompozytor. Arno, to m�j syn, poeta. Wa�tiri uroczy�cie potrz�sn�� r�k� Michaela. Nos mia� cienki i prosty, a wargi pe�ne i m�odzie�cze. Jego u�cisk by� silny, ale nie bolesny. - Mam nadziej�, �e nie przeszkadzamy? - Mia� trudny do okre�lenia, �rodkowoeuropejski akcent, zatarty troch� przez lata sp�dzone w Kalifornii. - Ale� sk�d - powiedzia� Michael. Czu� si� troch� zak�opotany; jego dziadkowie umarli, zanim przyszed� na �wiat, i nie by� przyzwyczajony do obcowania ze starszymi lud�mi. Waltiri przygl�da� si� z zainteresowaniem reprodukcjom i plakatom porozwieszanym po �cianach. Zatrzyma� si� przed reprodukcj� Saturna, zerkn�� na Michaela i pokiwa� g�ow�. Przeszed� do oprawionej w ramki ok�adki jakiego� magazynu przedstawiaj�cej insektopodobne stworzenia ta�cz�ce na pla�y w po- bli�u omywanych falami ska� i u�miechn�� si�. - Max Ernst - powiedzia�. Jego g�os dudni� cicho. - Najwyra�niej lubisz odwiedza� dziwne miejsca. Michael wyb�ka� co� o tym, �e tak naprawd� to nigdy nie by� w �adnym dziwnym miejscu. - Pragnie zosta� poet� - wtr�ci� ojciec wskazuj�c na pe�ne ksi��ek p�ki pod �cianami. - Chomik. Trzyma tu wszystko, co przeczyta�. Waltiri spojrza� krytycznym okiem na ekran telewizora. Bogart uparcie wyja�nia� Barbarze Stanwyck jak�� delikatn� spraw�. - Skomponowa�em do tego opraw� muzyczn� - mrukn��. Michael o�ywi� si� natychmiast. Nie mia� zbyt du�o pieni�dzy na p�yty (wi�kszo�� swojego stypendium i zarobk�w z wakacji wydawa� na ksi��ki); te pi�� p�yt, jakie posiada�, to album Bee Gees�w, podw�jna p�yta koncertowa Ricky Lee Jonesa oraz albumy ze �cie�kami d�wi�kowymi oryginalnego King Konga, 12 Gwiezdnych wojen i Obywatela Kane. - Naprawd�? Kiedy to by�o? - W 1940 - odpar� Waltiri. - Tak dawno temu, a wydaje si�, jakby to by�o wczoraj. Nim przesta�em si� tym zajmowa�, napisa�em muzyk� do ponad dwustu film�w. - Waltiri westchn�� i zwr�ci� si� do ojca Michaela. - Tw�j syn ma bardzo szerokie zainteresowania. Michael zauwa�y�, �e d�onie Waltiriego s� silne, o szerokich palcach, a jego ubranie dobrze dopasowane i proste w kroju. Jego ciemnoszare oczy wygl�da�y bardzo m�odo. Chyba naj niezwyk�ej-sze by�y jednak z�by koloru jakby szarej ko�ci s�oniowej. - Ruth wola�aby, �eby studiowa� prawo - powiedzia� ojciec u�miechaj�c si�. - S�ysza�em, �e poeci nie zbijaj� kokos�w. Ale lepsze ju� to ni� marzenia o karierze gwiazdy rocka. Waltiri wzruszy� ramionami. - Gwie�dzie rocka nie�le si� powodzi. - Po�o�y� d�o� na ramieniu Michaela. Michael nie znosi� takich poufa�o�ci, ale tym razem nie zwr�ci� na to uwagi. - Lubi� ludzi niepraktycznych, ludzi, kt�rzy chc� liczy� tylko na siebie samych. Ja te�, wybieraj�c zaw�d kompozytora, nie kierowa�em si� wzgl�dami praktycznymi. - Nie odrywaj�c wzroku od ekranu usiad� na krze�le przy biurku Michaela i wspar� si� d�o�mi o kolana wystawiaj�c �okcie na zewn�trz. - Tak trudno w og�le doprowadzi� do wykonania czegokolwiek, nie m�wi�c ju� o dobrej orkiestrze. Przenios�em si� wi�c w �lad za moim przyjacielem Steinerem do Kalifornii... - Zna� pan Maxa Steinera? - Zna�em. Musisz kiedy� odwiedzi� mnie i moj� �on� w naszym domu i mo�e pos�ucha� tych starych kawa�k�w. - W tym momencie, do pokoju wesz�a �ona Waltiriego, szczup�a, z�otow�osa kobieta, o kilka lat od niego m�odsza. Michael pomy�la�, �e jest w niej wyra�ne podobie�stwo do Glorii Swanson, ale bez tego dzikiego spojrzenia, jakie mia�a Swanson w Bulwarze Zachodz�cego S�o�ca. Polubi� Gold� od pierwszego wejrzenia. Tak wi�c wszystko zacz�o si� od muzyki. Kiedy ojciec odwozi� sto�ek do fortepianu, Michael zabra� si� razem z nim. W drzwiach przywita�a ich Golda i w dziesi�� minut p�niej Arno oprowadza� ich ju� po parterze dwupi�trowego bungalowu. - Arno uwielbia m�wi� - szepn�a Golda do Michaela, gdy zbli�ali si� do pokoju 13 muzycznego na ty�ach domu. - Je�li ty uwielbiasz s�ucha�, to przypadniecie sobie do gustu. Waltiri otworzy� kluczem drzwi i przepu�ci� ich przodem. - Ostatnio niezbyt cz�sto tu wchodz� - powiedzia�. - Golda nawet nie �ciera tu kurzu. Du�o teraz czytam, grywam od czasu do czasu na pianinie, kt�re stoi w pokoju frontowym, ale nie musz� s�ucha�. - Poklepa� si� po g�owie. - Wszystko jest tutaj, co do nutki. Wzd�u� trzech �cian pokoju ci�gn�y si� p�ki z p�ytami. Waltiri �ci�gn�� z g�ry wielkie lakierowane matryce gramofonowe z muzyk� do kilku jego pierwszych film�w, potem zwr�ci� uwag� na post�p techniczny, kt�ry pozwoli� firmom fonograficznym wypuszcza� mniejsze p�yty przeznaczone do odtwarzania z szybko�ci� siedemdziesi�ciu o�miu obrot�w na minut�, i na koniec zaprezentowa� znan� Michaelowi posta� d�ugo graj�c�. Utwory skomponowane w latach pi��dziesi�tych i sze��dziesi�tych zarejestrowane mia� na ta�mach skrupulatnie opisanych i umieszczonych w stoj�cych na p�kach czarnobia�ych i kraciastych pude�kach. - To moja ostatnia �cie�ka d�wi�kowa - powiedzia� �ci�gaj�c z p�ki najwi�ksze pude�ko na ta�my. - P�calowa, stereofoniczna, o�mio�ladowa ta�ma matka. Dla Williama Wylera, znasz go. Poprosi� mnie w 1963, �ebym napisa� muzyk� do Nazwij to Snem. Nie jest to moje najwi�ksze osi�gni�cie, ale na pewno m�j ulubiony film. Michael przesun�� palcem po spisie tre�ci pude�ka z ta�m�. - Niech pan spojrzy! Panie Waltiri... - M�w mi Arno, prosz�. Tylko producenci zwracaj� si� do mnie per ,,panie Waltiri". - Robi�e� muzyk� dla Bogarta do Cz�owieka, kt�ry chcia� by� kr�lem! - Robi�em. W�a�ciwie dla Johna Hustona. To dobry kawa�ek. - To m�j ulubiony film - powiedzia� z zachwytem Michael. Oczy Waltiriego roziskrzy�y si�. Przez nast�pne dwa miesi�ce Michael sp�dza� wi�kszo�� swojego wolnego czasu w domu Waltiriego s�uchaj�c, jak ten gra na fortepianie w�asne wybrane kompozycje, albo z namaszczeniem odtwarza kruche matryce gramofonowe ze swoimi utworami. To by�y cudowne dwa miesi�ce, stanowi�y niemal usprawiedliwienie dla jego mi�o�ci do ksi��ek, przedk�adania samotno�ci i zamykania si� w �wiatku marze� nad szwendanie si� z kolegami... 14 Teraz Michael sta� na ganku domu Ciarkhama. Nacisn�� klamk� ci�kich drewnianych drzwi; tak jak si� spodziewa�, by�y zamkni�te. Wyj�� klucz z kieszeni spodni. Pora by�a p�na jak na t� star� okolic�. Ulica wygl�da�a jak wymar�a, nie by�o nawet s�ycha� przelatuj�cych w oddali samolot�w. Odnosi�o si� wra�e- nie, �e wszystkie d�wi�ki t�umi jaki� koc. Przed dwoma miesi�cami, w gor�cy, duszny, sierpniowy dzie� Waltiri zaprowadzi� Michaela na poddasze, �eby pokaza� mu stare dokumenty i pami�tki. Michael nie posiada� si� z zachwytu ogl�daj�c listy od Ciarka Gable, korespondencj� z Maxem Steine-rem i Erichem Wolfgangiem Korngoldem, r�kopis oratorium Strawi�skiego. - Tu na g�rze ma si� wra�enie, �e to znowu lata czterdzieste - westchn�� Michael. Waltiri spojrza� w d� na smugi �wiat�a wpadaj�cego przez �cienny wywietrznik, k�ad�ce si� na stosach pude�, i mrukn��: - Mo�e to nie tylko wra�enie. - Spojrza� na Michaela. - Zejd�my 'na d�; napijemy si� herbaty z lodem. A swoj� drog� - dosy� ju� si� naopowiada�em o sobie. Chcia�bym, �eby� teraz ty wyja�ni� mi, dlaczego chcesz zosta� poet�. To nie by�o proste. Siedz�c na ganku i s�cz�c herbat� ze szklanki Michael potrz�sn�� g�ow�. - Sam nie wiem. Mama twierdzi, �e to dlatego, i� chc� by� inny. Ona si� �mieje, ale podejrzewam, �e naprawd� tak my�li. - Skrzywi� si�. - Tak jakby moi starzy powinni si� przejmowa� moj� inno�ci�. Sami nie s� tak� ca�kiem normaln� par� typow� dla warstwy �redniozamo�nej. Ona mo�e mie� racj�. Ale tu chodzi o co� jeszcze. Kiedy pisz� poezj�, czuj� bardziej namacalnie, �e �yj�. �ycie tutaj sprawia mi przyjemno��. Mam paru przyjaci�. Ale... to wszystko wydaje si� jakie� niepe�ne. Staram si� bardzo znale�� ten smak, to bogactwo, ale mi si� nie udaje. Musi istnie� co� wi�cej. - Potar� d�oni� policzek i spojrza� na opad�e kwiaty magnolii za�cielaj�ce trawnik. - Niekt�rzy z moich przyjaci� chodz� po prostu do kina. To ich namiastka magii, ucieczki. Lubi� ogl�da� filmy, ale w nich nie mo�na �y�. Kompozytor pokiwa� g�ow�. Jego ciemnoszare oczy patrzy�y gdzie� w dal ponad �ywop�otem odgradzaj�cym podw�rko. - Uwa�asz, �e jest co� wy�ej - albo ni�ej - ni� to, gdzie si�ga nasz wzrok, i chcesz to znale��. 15 - No w�a�nie - przytakn�� Michael. - Czy jeste� dobrym poet�? - Nie bardzo - odpar� automatycznie Michael. - Tylko bez fa�szywej skromno�ci. - Waltiri otar� o kolano spodni kropelki rosy zbieraj�ce si� na szklance. Michael zastanowi� si� przez chwil�. - Zamierzam by�. - By� czym? - Zamierzam by� dobrym poet�. - I tak trzeba m�wi�. Teraz kiedy ju� to z siebie wydusi�e�, wiedz, �e b�d� ci� obserwowa�. Musisz zosta� dobrym poet�. Michael potrz�sn�� ponuro g�ow�. - Wielkie dzi�ki! - Nie ma za co. Ka�dy z nas potrzebuje kogo�, kto go b�dzie obserwowa�. Dla mnie tym kim� by� Gustaw Mahier. Spotka�em go, kiedy mia�em jedena�cie lat, i on spyta� mnie wtedy mniej wi�cej o to samo. By�em m�odym pianist� - cudownym dzieckiem, jak m�wiono. �Jak b�dziesz dobry?" spyta� wys�uchawszy mego wyst�pu. Usi�owa�em wykr�ci� si� od odpowiedzi zachowuj�c si� jak ma�y ch�opiec, ale on spojrza� na mnie tymi swoimi przenikliwymi, czarnymi oczyma i powt�rzy� pytanie �Jak dobry?" Zosta�em przyparty do muru, napuszy�em si� wi�c i odpar�em �B�d� bardzo dobry". A on u�miechn�� si� do mnie! C� to by�o za b�ogos�awie�stwo. Ach, c� za chwila! Znasz Maniera? Mia� na my�li muzyk� Maniera; Michael jej nie zna�. - Ten smutny Niemiec by� moim bogiem. Czci�em go. Zmar� w kilka miesi�cy po naszym spotkaniu, ale w jaki� spos�b czu�em, �e nadal mnie obserwuje, �e by�by zawiedziony, gdybym do czego� nie doszed�. Na pocz�tku wrze�nia Waltiri jeszcze bardziej otworzy� si� przed Michaelem. - Wstydzi�em si� troch�, kiedy zaczyna�em pisa� muzyk� do film�w - powiedzia� pewnego wieczoru, kiedy Michael wpad� na obiad. - Pomimo �e sw�j pierwszy podk�ad muzyczny robi�em do dobrego filmu, do Ashenden z Trevorem Howardem. Teraz .niczego nie �a�uj�, ale wtedy zastanawia�em si�, co na pisanie do niepowa�nych film�w powiedzieliby moi bohaterowie? Nie mia�em jednak wielkiego wyboru. W 1930 po�lubi�em Gold� i musieli�my z czego� �y�. Czasy by�y wtedy ci�kie. Ale nigdy nie zarzuci�em marze� o pe�nym blasku splendorze tworzenia prawdziwej muzyki, materia�u dla sal koncertowych. 16 Pisa�em troch� na boku - utwory na fortepian, kantaty, co� wprost przeciwnego do wielkich opracowa� orkiestrowych przeznaczonych do filmu. Niewiele z tego nagrano, bo znany jestem g��wnie jako kompozytor muzyki filmowej. Pragn��em robi� oper� - jak�e zachwyca�em si� librettem do Opowie�ci Hofmanna i jak zazdro�ci�em Ryszardowi Straussowi, �e �y� w czasach, kiedy takie rzeczy by�y o wiele �atwiejsze! �Sen i rzeczywisto�� s� jednym, razem, ty i ja sam, zawsze razem... na ca�� wieczno��..." �Geht all's sonst wie ein Traum dahin vor meinem Sinn...^ - Roze�mia� si� i potrz�sn�� g�ow�. - Ale odbiegam od tematu. Mia�em jedn� jedyn� przygod� z muzyk� powa�n�. I... - Wal-tiri urwa�. Siedzieli przy �wiecach w mrocznej jadalni, a on patrzy� gdzie� w dal, tym razem przebijaj�c wzrokiem oprawiony w ramy pejza� wisz�cy nad kredensem. - To by�a bardzo powa�na przygoda. Pewnego dnia, w wytw�rni Warner Brothers podszed� do mnie pewien cz�owiek, w�wczas w moim wieku, mo�e troch� starszy, nazwiskiem David Ciarkham. Pami�tam, �e wtedy pada�o, ale on nie mia� na sobie p�aszcza... ubrany by� tylko w szary, we�niany garnitur, na kt�rym nie dostrzeg�em ani �ladu przemoczenia. Nie zm�k�, rozumiesz? Michael skin�� g�ow�. - Mieli�my wsp�lnych znajomych. Z pocz�tku my�la�em, �e to jeszcze jeden z tych studyjnych szakali. S�ysza�e� mo�e o tym gatunku? P�taj� si� zawsze wok� ludzi sukcesu, p�awi� w ich s�awie i fortunie, �yj� z przyj�cia na przyj�cie. Kto� nazwa� ich salonowymi jaszczurami. Ale okaza�o si�, �e on zna si� na muzyce. Czaruj�cy facet. Dobrze nam si� wsp�pracowa�o... przez pewien czas. - Mia� pewne, skromnie m�wi�c, bardzo niezwyk�e koncepcje na temat muzyki. - Waltiri podszed� do oszklonej biblioteczki, uni�s� drzwiczki i wyj�� stamt�d ma��, grub� ksi��k� w zniszczonej obwolucie. Da� j� do obejrzenia Michaelowi. Tytu� brzmia� Diabelska Muzyka, a autorem by� Charles Fort. - Pracowali�my razem, Ciarkham i ja. On sugerowa� in-strumentacj� i aran�acj�; ja komponowa�em. - Twarz Waltiriego spos�pnia�a. Zacz�� m�wi� szybko, z ironi�. - �Arno", zwraca si� do mnie, bo zaprzyja�nili�my si� ju�; ,,Arno, nie b�dzie drugiej takiej muzyki. Takich d�wi�k�w nie s�yszano na Ziemi od 2 Koncert niesko�czono�ci l / milion�w lat". Obr�ci�em jego s�owa w �art wspominaj�c co� o dinozaurach puszczaj�cych b�ki. Spojrza� na mnie bardzo powa�nie i powiedzia�: �Pewnego dnia zrozumiesz, o co mi chodzi". Przyznawa�em, �e jest troch� ekscentryczny, ale przy tym b�yskotliwy. Odwo�ywa� si� bezpo�rednio do mego pragnienia zostania drugim Strawi�skim. Tak... da�em mu si� podej��. Wykorzysta�em jego koncepcje w naszej kompozycji wprowadzaj�c do niej co�, co nazywa� psychotropow� struktur� tonu. �W ten spos�b", m�wi do mnie, �osi�gniemy to, czego bez powodzenia pr�bowa� dokona� Skriabin". - Michael nie wiedzia�, kim by� Skriabin, ale Waltiri m�wi� dalej, jak gdyby wyg�asza� d�ugo przygotowywan� prelekcj�. - Utw�r, kt�ry napisali�my, by� moim czterdziestym pi�tym opus, koncertem na fortepian i orkiestr�, zatytu�owanym Niesko�czono��. - Wyj�� ksi��k� z r�k Michaela, otworzy� na zaznaczonej stronie i odda� mu j� z powrotem. - I tak okryli�my si� nies�aw�. Przeczytaj, prosz�, Michael zacz�� czyta�. ,, Czarodziejska pie��, czyli o niesamowitym koncercie. Os�d�cie pa�stwo sami, oto fakty: Dnia 23 listopada 1939 roku pewien muzyk stworzy� dzie�o bezsprzecznie genialne, dzie�o, kt�re odmieni�o dotychczasowe �ycie s�awnych ludzi, r�wnie� muzyk�w. Cz�owiekiem tym by� Arno Waltiri, a swoim nowym koncertem opus 45 stworzy� on atmosfer� sprzyjaj�c� muzycznej katastrofie. Wyobra�cie sobie pa�stwo: ch�odna noc, Los Angeles, Pandall Theatre na Bulwarze Zachodz�cego S�o�ca. Do �rodka wlewaj� si� t�umy w czarnych cylindrach, bia�ych krawatach i frakach, d�ugich pow��czystych sukniach, aby wys�ucha� prapremierowego wykonania. Pos�uchajcie pa�stwo: kakofonia d�wi�k�w wzniecana przez orkiestr� stroj�c� instrumenty. Waltiri unosi batut�, opuszcza j�... M�wi�, �e muzyka by�a dziwna, taka jakiej dot�d nie s�yszano. D�wi�ki wype�nia�y sal� niczym zjawy. M�wi�, �e widowni� opu�ci� z oburzeniem pewien s�ynny kompozytor. A potem, po tygodniu, wytoczy� Waltiriemu spraw� s�dow�! �Nie potrafi� ju� s�ucha�, ani komponowa� muzyki w sen- 18 sowny spos�b!" stwierdzi� w pozwie. I co obwinia� za ten stan rzeczy? Muzyk� Waltiriego. Zastan�wcie si� pa�stwo. Co sk�oni�o znanego i uznanego kompozytora do oskar�enia drugiego kompozytora o urojone - tak twierdz� lekarze - okaleczenie? Sprawa upad�a, zanim jeszcze wesz�a na wokand�. Ale... jak w�a�ciwie brzmia� ten koncert? Zastan�wcie si� pa�stwo, - a mo�e Waltiri pozna� odpowied� na odwieczne pytanie, mianowicie: �Jak� to pie�� �piewa�y syreny?". Michael zamkn�� ksi��k�. - To wcale nie jest stek bzdur - powiedzia� Waltiri wstawiaj�c j� z powrotem na p�k�. - Tak mniej wi�cej by�o. A potem, po up�ywie kilku miesi�cy, znikn�o dwadzie�cia os�b. Jedyne, co ich ��czy�o, to obecno�� na koncercie naszej muzyki. - Spojrza� na Michaela i uni�s� brwi. - Wi�kszo�� z nas �yje w �wiecie realnym, m�j m�ody przyjacielu... ale David Ciarkham... w jego przypadku nie jestem tego taki pewien. Kiedy ujrza�em go po raz pierwszy, wchodz�cego ze s�oty w zupe�nie suchym garniturze, pomy�la�em sobie: �Ten cz�owiek musia� lawirowa� pomi�dzy kroplami deszczu". Gdy widzia�em go po raz ostatni, r�wnie� pada�o: by� to lipiec 1944 roku. Dwa lata wcze�niej naby� dom niedaleko st�d. Nie spotykali�my si� zbyt cz�sto. Ale w ten deszczowy letni dzie� on zjawia si� przed moimi drzwiami i wr�cza mi klucz. ,,Wybieram si� w podr�", m�wi. ,,Przyda ci si� to, je�li kiedykolwiek zapragniesz pod��y� moim �ladem. Dom b�dzie mia� opiek�". Zagadkowa sprawa. Do klucza do��czona by�a karteczka. Waltiri zdj�� z g�rnej p�ki ma�e pude�ko z drewna l�kowego i trzymaj�c je przed Michaelem uni�s� wieczko. Wewn�trz znajdowa�a si� po��k�a, z�o�ona na p� karteczka i cz�ciowo zawini�ty w ni� klucz ze zmatowia�ego mosi�dzu. - Nie poszed�em nigdy za nim. By�em ciekawy, ale nigdy nie starcza�o mi odwagi. A poza tym jest przecie� Golda. Jak m�g�bym j� zostawi�? Ale ty... ty jeste� m�odym cz�owiekiem. - Dok�d uda� si� Ciarkham? - spyta� Michael. - Nie wiem. Pami�tam jego ostatnie s�owa: ,,Arno, gdyby� kiedykolwiek pragn�� p�j�� za mn�, zastosuj si� dok�adnie do 19 wskaz�wek z tej kartki. Przyjd� do mego domu mi�dzy p�noc� a drug� nad ranem. Spotkasz mnie tam." - Wyj�� z pude�ka karteczk� z kluczem i poda� je Michaelowi. - Nie b�d� �y� wiecznie. Nigdy za nim nie p�jd�. Mo�e ty zrobisz z tego u�ytek. Michael u�miechn�� si�. - To wszystko wydaje mi si� jakie� niesamowite. - Bo to jest niesamowite, a do tego g�upie. Ten dom... Ciarkham powiedzia� mi, �e robi� tam mn�stwo eksperyment�w muzycznych. Niewiele o tym s�ysza�em. Jak ju� wspomnia�em, po premierze koncertu nie utrzymywali�my ju� ze sob� �ci�lejszych kontakt�w. Ale kiedy� powiedzia� mi: ,,Widzisz, muzyka wnika z czasem w �ciany. Ona nawiedza to miejsce". By� genialnym cz�owiekiem. Michael, ale - jakby to powiedzie�? - zostawi� mnie na lodzie. Wszystkie gromy z burzy, jaka rozp�ta�a si� po koncercie, spad�y na moj� g�ow�. On wyjecha� na dwa lata. Mnie w��czono po s�dach. S�d nigdy nie da� mi wiary. By�em niemal zrujnowany. C�arkham nak�oni� mnie do napisania muzyki, kt�ra wp�ywa na ludzki spos�b my�lenia, tak jak narkotyki wp�ywaj� na prac� m�zgu. Od tamtej pory nie skomponowa�em niczego podobnego. - A co b�dzie, je�li tam p�jd�? - Nie wiem - powiedzia� Waltiri wpatruj�c si� w niego z napi�ciem. - By� mo�e odkryjesz, co znajduje si� ponad lub pod tym, co znamy. - Mnie chodzi o to, co pomy�leliby sobie rodzice, gdyby co� mi si� sta�o. - Nadchodzi kiedy� taka chwila, kiedy trzeba sko�czy� z ogl�daniem si� na rodzic�w i s�uchaniem starszych; kiedy trzeba na jaki� czas zapomnie� o ostro�no�ci i p�j�� za g�osem instynktu. Kr�tko m�wi�c, kiedy trzeba zda� si� tylko na siebie. - Otworzy� inne drzwiczki szafki na ksi��ki. - Dajmy ju� sobie spok�j z tym moralizatorstwem, m�j m�ody przyjacielu. Pomy�la�em sobie, �e jest jeszcze co�, co chcia�bym ci da�. Ksi��ka. Jedna z moich ulubionych. - Wyci�gn�� tomik kieszonkowego formatu opra- wiony w g�adk�, b�yszcz�c�, czarn� sk�r� i poda� j� Michaelowi. - Bardzo �adna- stwierdzi� Michael. - Wygl�da na star�. - Nie jest taka stara - powiedzia� Waltiri. - Kupi� mi j� ojciec, kiedy wyje�d�a�em do Kalifornii. To najwy�szego lotu 20 poezja w j�zyku angielskim, wiersze, kt�re najbardziej sobie ceni�. Poeta powinien j� mie�. Znajdziesz tu du�o Coleridge'a. Na pewno go czyta�e�. Michael skin�� g�ow�. - A wi�c przeczytaj go dla mnie jeszcze raz. Dwa tygodnie p�niej, kiedy Michael p�ywa� w basenie na ty�ach domu, na patio wysz�a matka. Mia�a szczeg�lny wyraz twarzy. Nerwowo odgarn�a z czo�a kosmyk rudych w�os�w i d�oni� os�oni�a oczy przed s�o�cem. Michael patrzy� na ni� z wody, a jego rami� pokrywa�o si� g�si� sk�rk�. Prawie wiedzia�. - Telefonowa�a Golda - odezwa�a si� matka. - Arno nie �yje. Pogrzebu nie by�o. Prochy Waltiriego z�o�ono w kolumbarium w Forest Lawn. Komunikaty o jego �mierci pojawi�y si� w gazecie i w telewizji. Od tamtej pory min�o ju� sze�� tygodni. Ostatni raz Michael rozmawia� z Gold� przed dwoma dniami. Siedzia�a wyprostowana i pe�na godno�ci na sto�ku od fortepianu we frontowym pokoju. Kremowy kostium, nienagannie uczesane z�ote w�osy. Akcent mia�a wyra�niej szy ni� m��. - Siedzia� w�a�nie tutaj, przy fortepianie - odezwa�a si� - i nagle spojrza� na mnie i powiedzia�: ,,Golda, co ja zrobi�em, da�em temu ch�opcu klucz Ciarkhama. Zadzwo� zaraz do jego rodzic�w". I r�ka mu zesztywnia�a... Poskar�y� si�, �e bardzo go boli, i zaraz potem osun�� si� na pod�og�. - Spojrza�a powa�nie na Michaela. - Ale nic nie powiedzia�am twoim rodzicom. On tobie ufa�. Sam podejmiesz w�a�ciw� decyzj�. Siedzia�a przez chwil� w milczeniu, a potem podj�a. - Dwa dni p�niej do gabinetu Arno, tam gdzie teraz znajduje si� biblioteka, wlecia� malutki, br�zowy wr�bel. Usiad� na fortepianie i zacz�� dzioba� arkusze papieru nutowego. Arno za�artowa� kiedy�, �e ptak to dusza w ciele zwierz�cia. Usi�owa�am wyp�oszy� go za okno, ale nie chcia� odfrun��. Usadowi� si� na pulpicie nutowym i tkwi� tam przez bit� godzin� przekrzywiaj�c �epek i wpatruj�c si� we mnie. Potem odlecia�. - Zacz�a szlocha�. - Tak bardzo chcia�abym, aby Arno odwiedza� mnie od czasu do czasu nawet pod postaci� wr�belka. To by� taki wspania�y m�czy- 21 zna. - Otar�a oczy i mocno przytuli�a Michaela do piersi; po chwili pu�ci�a go i poprawi�a mu kurtk�. - Ufa� ci - powt�rzy�a poci�gaj�c lekko za klap�. - Sam b�dziesz najlepiej wiedzia�, jak post�pi�. Sta� teraz na ganku domu Ciarkhama z uczuciem je�li nie spokoju, to cichej rezygnacji. W koronach drzew rosn�cych wzd�u� ulicy �piewa�y nocne ptaki; ten odg�os zawsze go intrygowa�, bo wnosi� odrobin� dziennego �wiat�a do nieruchomego mroku. Nie potrafi�by precyzyjnie wyt�umaczy�, dlaczego znalaz� si� tutaj. Mo�e by� to d�ug sp�acany przyjacielowi, kt�rego zna� tak kr�tko. Czy Waltiri naprawd� chcia�, �eby zastosowa� si� do tych instrukcji? To wszystko by�o takie zagadkowe. Wsun�� klucz w dziurk�. Odkry�, co jest ponad lub poni�ej. Przekr�ci� klucz w zamku. Muzyka nawiedza teraz to miejsce. Drzwi otworzy�y si� cicho. Michael wszed� do �rodka i dok�adnie zamkn�� za sob� drzwi. Szcz�kn�y mosi�ne zapadki. Trudno by�o i�� prosto przed siebie w ciemno�ciach. Otar� si� ramieniem o �cian�. Dotkni�cie to wznieci�o niespodziewane bammm, jakby znajdowa� si� wewn�trz gigantycznego dzwonu. Nie wiedzia�, czy przechodzi przez pok�j, czy posuwa si� korytarzem, ale nagle nadzia� si� na drugie drzwi, poszuka� po omacku klamki i natrafi� na ni�. Drzwi otworzy�y si� cicho i bez oporu. W pomieszczeniu za nimi, po lewej r�ce Michaela znajdowa�y si� jeszcze jedne drzwi prowadz�ce do mniejszego pokoju. �wiat�o ksi�yca wpadaj�ce przez oszklone tarasowe drzwi rozlewa�o si� po parkiecie niczym mleko. W �adnym z pokoi nie by�o mebli. Oszklone drzwi wychodzi�y na patio wy�o�one ceg�� i na pusty dziedziniec ogrodzony murem. Klamki by�y w dotyku zimne jak l�d. Michael wyszed� z domu Ciarkhama. Biegn�cy wok� patio chodnik z cementowych p�yt prowadzi� do bocznej furtki. Kiedy Michael wchodzi� frontowymi drzwiami, nie by�o ksi�yca, ale teraz nad sylwetkami dom�w po drugiej stronie ulicy unosi�a si� pos�pna, zielonkawa kula. Nie dawa�a wiele �wiat�a. (A przecie� 22 ksi�ycowy blask wpadaj�cy przez drzwi od tarasu by� jasny...) Latarnie uliczne te� �wieci�y dziwnie s�abo i mia�y ��tawozielony odcie�. Drzew by�o jako� mniej, a do tego nie mia�y li�ci i sprawia�y wra�enie uschni�tych. Powietrze pachnia�o �rodkami antyseptycz-nymi, elektryczno�ci� i jakby ple�ni�, wszystkim na raz, jak gdyby zosta�o zakonserwowane, a potem zepsu�o si� z braku u�ytkowania. Niebo by�o czarne jak smo�a i bezgwiezdne. W oknach dom�w po przeciwnej stronie ulicy pojawia�y si� nieregularne br�zowe rozb�yski nie pochodz�ce bynajmniej od o�wietlenia elektrycznego czy ekran�w telewizor�w, a kojarz�ce si� raczej z refleksami od zakrzep�ej krwi. Michael podszed� do drzwi frontowych domu po lewej. Tak jak m�wi�a instrukcja, by�y uchylone. Z wn�trza w�sk� smug� s�czy�o si� ciep�e, przyjazne �wiat�o. Wchodz�c do sieni Michael ujrza� ma�y stolik na lekko wykrzywionych, rze�bionych n�kach stoj�cy na lakierowanej drewnianej pod�odze. Patera z br�zu ustawiona na stoliku wype�niona by�a owocami: pomara�cze, jab�ka i jeszcze co� niebieskiego i b�yszcz�cego. Po lewej stronie korytarza, jakie� dwa metry dalej, znajdowa�o si� �ukowato sklepione przej�cie do pokoju go�cinnego. Michael zamkn�� za sob� drzwi frontowe. Powietrze w domu by�o zat�ch�e. Md�a wo� ple�ni wydobywaj�ca si� ze �cian i z pod�ogi wisia�a w korytarzu niewidzialnymi pasmami. Marszcz�c nos Michael zbli�y� si� do przej�cia. Dom by� o�wietlony, jakby kto� tu mieszka�, ale Michael s�ysza� jedynie odg�os w�asnych krok�w. Ca�e umeblowanie pokoju go�cinnego stanowi� fotel stoj�cy na wielkim okr�g�ym kobiercu przed wygas�ym kominkiem. Kobierzec utkany by� z koncentrycznych k�, na przemian br�zowych i czarnych, przez co przypomina� tarcz� strzelnicz�. Fotel sta� ty�em do Michaela i buja� si� powoli. Michael nie widzia�, kto w nim siedzi. U�wiadomi� sobie w�a�nie, �e nie stosuje si� do instrukcji, kiedy fotel przesta� si� buja� i zacz�� obraca� si� wok� w�asnej osi. Michael nie chcia� ju� ani nic widzie�, ani sam by� widzianym. Pobieg� korytarzem, min�� ostry zakr�t i znalaz� si� w kolejnym pustym pokoju. �Nie przystawaj, aby si� rozgl�da�" by�o napisane na kartce z instrukcjami. Zawaha�em si� tylko, pomy�la�, nie 23 zatrzyma�em; czu� jednak, �e musi by� bardziej ostro�ny. Upewni� si�, �e nikt za nim nie pod��a, po czym wyszed� przez tylne drzwi domu na drugie wy�o�one ceg�� patio. Po lewej r�ce mia� altank� obro�ni�t� wisteri�, a w krzewach oleandra po obu stronach patio ta�czy�y �my. Za patio, ze sznur�w rozci�gni�tych nad klombami kwiat�w zwisa�y rozjarzone lampiony. Przestraszy� si� ujrzawszy jak�� posta� siedz�c� pod pn�czami wisterii za �elaznym sto�em o szklanym blacie. Poza nik�ym blaskiem lampion�w nie by�o praktycznie innego o�wietlenia, ale zdo�a� dostrzec, �e posta� przy stole ubrana jest w d�ug� jasn� sukni� z falbanami i nosi szeroki kapelusz na wp� skryty w atramentowym cieniu. Michael, zafascynowany, nie m�g� oderwa� wzroku od siedz�cej postaci. Czy kto� mia� na niego czeka�, poprowadzi� go dalej? W instrukcjach nie by�o nic o czekaj�cej kobiecie. Usi�owa� dojrze� twarz skryt� pod kapeluszem. Posta� wsta�a powoli z krzes�a. By�o co� charakterystycznego w tym ruchu, jaka� nieuchwytna niezdarno��, od kt�rej ciarki przesz�y mu po plecach. Cofn�� si� i straciwszy grunt pod nogami zjecha� ty�em po schodkach wiod�cych z ganku do ogrodu, czyni�c po drodze rozpaczliwe wysi�ki, aby si� odwr�ci� i pa�� na brzuch. Przez jedn� czy dwie sekundy le�a� oszo�omiony wstrzymuj�c oddech. Potem obejrza� si� przez rami�. Tajemnicza posta� odesz�a od sto�u i sta�a teraz u szczytu schodk�w. Nawet pomimo skrywaj�cej je sukni wida� by�o, �e ka�da z ko�czyn zgina si� nie w tym miejscu, co trzeba. Wci�� nie m�g� dostrzec twarzy pod kapeluszem. Posta� postawi�a stop� na pierwszym stopniu schodk�w z patio i Michael zerwa� si� na r�wne nogi. W sekund� p�niej p�dzi� ju� przez ogr�d w kierunku widniej�cej w g��bi bramy z kutego �elaza. Zamek ust�pi� �atwo i Michael przystan�� na chwil� w alei, �eby zorientowa� si� w sytuacji. - W lewo - wysa-pa�, z trudem �api�c oddech. Us�ysza� za sob� kroki, szcz�k zamka. To mia�a by� pi�ta czy sz�sta brama po lewej? W alei by�o zbyt ciemno, aby m�g� jeszcze raz przeczyta� instrukcj�, ale dostrzeg� bramy - po obu stronach. Nad murem ci�gn�cym si� wzd�u� przeciwleg�ej strony alei majaczy�y grube, czarne, zupe�nie nieruchome drzewa. 24 Biegn�c liczy� bramy... dwa, trzy, cztery, pi��. Przystan�� znowu, ale po chwili zastanowienia podszed� do sz�stej bramy. �elazny zamek by� zamkni�ty na klucz. Wiedzia� instynktownie, �e nie wolno mu po prostu przele�� g�r� - gdyby to zrobi�, zasta�by po drugiej stronie tylko ciemno��. Gor�czkowo przetrz�sa� kieszenie w poszukiwaniu klucza, jedynego klucza, jaki dosta�. Posta� w sukni z falbanami znajdowa�a si� ju� w odleg�o�ci jakich� sze�ciu, siedmiu metr�w i zbli�a�a do niego powolnymi, odmierzonymi susami, jakby mia�a ca�y czas �wiata. Klucz pasowa� do zamka, ale nie idealnie. Michael musia� szarpn�� nim kilka razy. Za jego plecami rozleg�o si� przeci�g�e, suche westchnienie; poczu� zimny nacisk na rami�, co� lekkiego i twardego otar�o si� o r�kaw jego kurtki... Michael otworzy� pchni�ciem bram� i wpad� do �rodka, potykaj�c si� na nier�wno�ciach terenu i uschni�tym �ciernisku, na wp� biegn�c, na wp� pe�zaj�c. Brama zatrzasn�a si� za nim z metalicznym hukiem i szcz�kiem rygla powracaj�cego na swe miejsce. Zamkn�� oczy i czeka� zaciskaj�c pi�ci na rozsypuj�cych si� grudkach ziemi i suchych patyczkach. Min�o kilka sekund, zanim uwierzy�, �e nie jest �cigany. Zmieni�o si� powietrze. Przekr�ci� si� na plecy i spojrza� na kamienny mur. Posta� powinna by� widoczna nad nim albo mi�dzy pr�tami bramy, ale nie zobaczy� tam nikogo. Odetchn�� pe�n� piersi�. Czu� si� teraz bezpieczny - przynajmniej przez chwil�. - Uda�o si� - mrukn�� pod nosem wstaj�c i otrzepuj�c ubranie. - Naprawd� si� uda�o! - Mimo wszystko nie odczuwa� wielkiego podniecenia. Dzia�o si� co� dziwnego i by� porz�dnie wystraszony. Wykonanie wszystkich instrukcji nie mog�o zaj�� Michaelowi wi�cej ni� pi�tna�cie minut, a tu na wschodzie rozlewa�a si� pomara�czowa mgie�ka brzasku. Przeszed�. Ale dok�d? Rozdzia� drugi Zaraz te� pomy�la�, jak wr�ci� do domu. Podszed� ostro�nie do bramy i wyjrza� przez ni�. Po drugiej stronie zamiast alei zobaczy� szerok� grobl� opadaj�c� ku szarej rzece, tocz�cej leniwie swe wody mi�dzy brzegami odleg�ymi od siebie o jakie� trzydzie�ci metr�w. Rzeka p�yn�a w�r�d opar�w unosz�cych si� w �wietle pierwszego brzasku, poprzez pag�rkowat� bezdrzewn� krain�, a wzd�u� brzeg�w pieni�y si� chwasty. Michael obr�ci� si� i rozejrza� po polu, kt�re mia� przed sob�. Kiedy� by�a to winnica, ale teraz zarasta�o j� zielsko, a i ono zbytnio nie wybuja�o. Winoro�le zmarnia�y, pozostawiaj�c po sobie grube, szare �odygi uwi�zane do przechylonych tyczek, otoczone martwymi, zesch�ymi li��mi i �wirem. Gdy mglisty �wit przyni�s� wi�cej �wiat�a, Michael zauwa�y�, �e ogr�d znajduje si� na ty�ach bry�owatego, prostok�tnego dworku. Ruszy� przez zapuszczon� winnic�, mru��c oczy, by lepiej wy�owi� szczeg�y z ciemnych zarys�w budynku. Za dworkiem wschodzi�o s�o�ce; nie widzia� go wyra�nie, dop�ki nie zbli�y� si� na odleg�o�� jakich� stu metr�w. Dom nie znajdowa� si� w najlepszym stanie. Po�ar strawi� ca�e jedno skrzyd�o, z kt�rego pozosta�y tylko �ciany i poczernia�e od ognia belki. Michael nie by� ekspertem w dziedzinie architektury, ale konstrukcja wygl�da�a na europejsk�; stylem przypomina�a dw�r francuski Dom m�g� mie� od stu do trzystu lat, a mo�e jeszcze wi�cej. Wok� nie by�o �ladu �ycia. Michael czu� si� tu intruzem. By�o mu zimno, nie mia� zielonego poj�cia, gdzie si� znajduje, a teraz jeszcze zaczyna� mu doskwiera� g��d. Na razie nie mia� innego wyboru, jak podej�� do domu, sprawdzi�, czy kto� tam mieszka, i postara� si� znale�� odpowiedzi na nasuwaj�ce si� mu pytania. 26 Znalaz� w�sk� �cie�k� biegn�c� przez chwasty i uschni�te winoro�le. Dom by� wi�kszy, ni� s�dzi�; mia� trzy kondygnacje. �ciany parteru by�y cofni�te w g��b o oko�o p�tora do dw�ch metr�w wzgl�dem g�rnej cz�ci budynku. Wyst�p podpiera�o pi�� szerokich, kamiennych �uk�w wspartych na kolumnach; gdy podszed� bli�ej, stwierdzi�, �e ze �rodkowego �uku odpad� szeroki na metr kawa� tynku. Atmosfera opuszczenia i ruiny nie podnios�a go na duchu. Michael zatrzyma� si� przed �rodkowym �ukiem, do kt�rego doprowadzi�a go �cie�ka. W �cianie przed nim widnia�y ciemne, d�bowe drzwi; ich ramy, g�rn� i doln�, zdobi� ornament w postaci dw�ch symetrycznych spirali, otoczonych przeplataj�cymi si� w�ami. W kamieniu stoj�cym obok drzwi tkwi�y spi�owe latarnie z pot�uczonymi, wyszczerbionymi szybkami. Michael zwin�� d�o� w pi�� i zastuka� w szorstkie, pop�kane drewno. Odpowiedzi nie by�o nawet po kilku minutach zdrowego walenia. Cofn�� si� o krok. Po obu stronach drzwi znajdowa�y si� zamurowane okna, a dalej nisze w kamiennym murze. Podszed� do pierwszej z prawej i natrafi� na drugie drzwi, te� nie posiadaj�ce klamki od zewn�trz. Spr�bowa� je podwa�y� palcami, ale nie drgn�y. Ostatnie drzwi z prawej strony by�y ca�kowicie pokryte tynkiem. Wr�ci� do drugich drzwi i pchn�� je na pr�b� jedn� r�k� wyczuwaj�c pod palcami g�adkie zwoje w�y. Drzwi uchyli�y si� do �rodka z j�kliwym skrzypni�ciem. Obejrza� si� niespokojnie za siebie. Nadal by� sam, nikt go nie obserwowa�, chocia� nie opuszcza�a go my�l, co te� mo�e si� kry� w zaro�ni�tej winnicy. Pchni�te silniej drzwi otworzy�y si� szeroko i odbi�y z g�uchym �omotem od �ciany. Michael spojrza� w g��b mrocznego korytarza. Rozproszone �wiat�o poranka pozwala�o mu przebi� wzrokiem ciemno�ci na odleg�o�� jakich� dw�ch metr�w. Zobaczy� go�e, nieotynkowane �ciany z cegie�, niczym nie ozdobione i bez �adnych mebli. Wszed� powoli. Oko�o czterech metr�w dalej korytarz skr�ca� pod k�tem prostym, a na pod�odze k�ad�a si� uko�na smuga padaj�cego zza zakr�tu �wiat�a. Michael zajrza� za r�g. Znajdowa�a si� tam ogromna i wyj�tkowo zaniedbana kuchnia. Ruszy� ostro�nie przed siebie, unosz�c stopami wielkie k��by filcowatego kurzu. Pomieszczenie, mierz�ce 27 sobie dobre dwadzie�cia metr�w d�ugo�ci i szesna�cie szeroko�ci, zape�nia�y �elazne kot�y metrowej �rednicy, piece na ceglanej podmur�wce i piekarniki. Smuga �wiat�a wpada�a tu przez d�ugie i w�skie poziome okno wybite w przeciwleg�ej �cianie, oko�o czterech metr�w nad poziomem pod�ogi. Kuchnia mie�ci�a si� najwyra�niej w jakiej� suterenie; patrz�c z zewn�trz, po�o�ona by�a poni�ej poziomu gruntu. Korytarz, kt�rym tu dotar�, omija� kom�rk� z ceg�y, kt�ra mog�a spe�nia� rol� spi�arni albo lod�wki. Bia�o emaliowane metalowe drzwi zwisa�y uchylone na zardzewia�ych zawiasach, ods�aniaj�c puste, ciemne wn�trze. Klatka schodowa po po�udniowej stronie kuchni pi�a si� w jeszcze g�stszy cie�. Ruszy� w tamtym kierunku mi�dzy piecem z �elaznym rusztem a kom�rk�, potykaj�c si� o stosy pot�uczonych talerzy i ci�kich, mniejszych garnk�w pokrytych g�adkimi warstwami kurzu. Wst�pi� na schody. Na ich szczycie natkn�� si� na wahad�owe drzwi; jedno skrzyd�o, wyrwane z zawias�w, zwisa�o opieraj�c si� o �cian�, drugie kto� kopniakiem roz�upa� na ukos. Odepchn�� to zwisaj�ce i wszed� do jadalni. Po�ow� powierzchni sali zajmowa�y trzy d�ugie sto�y z ciemnego drewna. Wzd�u� ich kraw�dzi ci�gn�y si� r�wne rz�dy krzese� ustawionych do g�ry nogami na blatach. Za sto�ami ko�czy� si� dywan i zaczyna� drewniany parkiet. W sali mo�na by�o urz�dzi� spory bal; ci�gn�a si� a� do frontowej �ciany domu, gdzie wysokie, zwie�czone �ukami okna umo�liwia�y podziwianie wschodz�cego s�o�ca. �wiat�o poranka rozmazywa�o si� srebrzyst� szaro�ci� po blatach sto��w. W sali unosi� si� zapach kurzu i raczej przykra wo� kwiat�w. Michael rozejrza� si� na boki i jego wyb�r pad� na szerokie drzwi po prawej. Otworzywszy je znalaz� si� w r�wnie zdewastowanym i imponuj�cym foyer z nowoczesnymi mi�kkimi sofami stoj�cymi wzd�u� �cian pod takimi samymi wysokimi, �ukowato sklepionymi oknami, jakie widzia� w jadalni. Na ma�ym pode�cie rozpiera� si� niczym zdeptany �uk wielki, rozwalony fortepian. Po przeciwleg�ej stronie foyer znajdowa�y si� okaza�e schody ze z�otymi por�czami na toczonych kolumienkach z czarnego drewna, przeniesione tu 28 prosto z jakiego� zamczyska albo z luksusowego transatlantyku. Michael spojrza� w g�r�. Od schod�w, przez ca�y g�rny podest bieg�a balustrada. - Ne there! Hoy ad Bezpo�rednio nad nim, przez kamienno-metalow� por�cz balustrady wychyla�a si� najwi�ksza kobieta, jak� w �yciu widzia�. Cofn�a si�. Trzeszczenie pod�ogi pozwala�o mu �ledzi� jej kroki zbli�aj�ce si� do schod�w. Bezkszta�tne cielsko widziane poprzez s�upki balustrady zdawa�o si� wa�y� co najmniej dwie�cie kilogram�w; mierzy�a sobie ze dwa metry wzrostu, a jej ramiona, zas�oni�te d�ugimi r�kawami czarnego kaftana, by�y grube jak szynki i przypomina�y je kszta�tem. Twarz kobiety kojarzy�a si� z wielk� bry�� bia�ego ciasta, w kt�r� wci�ni�to oczy i usta, zwie�czon� dobrze utrzymanymi, d�ugimi czarnymi w�osami. - Halo - wykrztusi� Michael �ami�cym si� g�osem. Przystan�a u szczytu schod�w i waln�a otwart� d�oni� w por�cz. - Ha-lo - powt�rzy�a, a jej malutkie oczka rozszerzy�y si� niemal niezauwa�alnie. Michael nie m�g� si� zdecydowa�, czy zosta�, czy uciec. - Antros. Jeste� cz�owiekiem. Sk�d si� tu wzi��e�, u diab�a? Wskaza� palcem na ty�y domu. - Stamt�d. Wszed�em przez bram� winnicy. - Nie mog�e� wej�� tamt�dy - zawyrokowa�a kobieta teraz bardziej tubalnym g�osem. - Ta brama jest zamkni�ta. Wyj�� z kieszeni spodni futera� na klucz i uni�s� go nad g�ow�. - Pos�u�y�em si� tym. - Klucz! - Zacz�a schodzi� powoli po schodach, pokonuj�c ka�dy stopie� z wielk� ostro�no�ci�, bo i powinna. By�a tak ci�ka, �e gdyby upad�a, zabi�aby si� i zwali�a na d� razem ze schodami. - Kto ci to da�? Michael nie odpowiedzia�. -Kto ci to da�? - Pan Waltiri - wy b�ka� Michael. - Waltiri, Waltiri. - By�a ju� na dole i ko�ysz�c si� na boki jak kaczka, wolno zbli�a�a si� ku niemu. Przy ka�dym kroku jej ramiona zatacza�y szerokie �uki, �eby unikn�� zderzenia z rozhu�tanymi biodrami. - Nikt tu nie przychodzi - powiedzia�a zwalniaj�c i zatrzymuj�c sw� rozedrgan� mas� na kil- 29 ka krok�w przed Michaelem. - M�wisz po kaskaryjsku albo po nerbsku? Potrz�sn�� g�ow�, nie rozumiej�c, o co jej chodzi. - Tylko po angielsku? - Znam troch� francuski - powiedzia�. - Uczy�em si� go dwa lata w szkole �redniej. I troch� hiszpa�ski. Zachichota�a i nagle wybuch�a g�o�nym, piskliwym, smutnym rechotem. - Francuski, hiszpa�ski. Jeste� nowy. Zdecydowanie nowy. Nie m�g� temu zaprzeczy�. - Gdzie ja si� znalaz�em? - Od kiedy tu jeste�? - spyta�a, nie odpowiadaj�c. - Chyba od jakiej� p� godziny. - O kt�rej godzinie wyszed�e�? - Sk�d? - Ze swojego domu, ch�opcze - powiedzia�a, a jej g�os znowu przybra� jak�� ponur� barw�. - Oko�o pierwszej po p�nocy. - I nie wiesz, gdzie jeste� ani kim jestem ja? Potrz�sn�� g�ow�. Obok strachu zacz�� w nim powoli narasta� gniew. - Nazywam si� �ami� - powiedzia�a ogromna, korpulentna kobieta. - A ty? - Unios�a jedn� r�k� i wycelowa�a w niego zadziwiaj�co delikatny palec. - Michael - przedstawi� si�. - Co masz ze sob�? Wyci�gn�� przed siebie puste r�ce. - Tylko ubranie. Klucz. - Co masz w kieszeni kurtki? - Ksi��k�. Skin�a g�ow� niemal unieruchomion� na postumencie pot�nego karku. W rezultacie w�o�onego w to wysi�ku broda zaton�a jej w t�ustej piersi. - Przys�a� ci� pan Waltiri. Gdzie on jest? - Nie �yje. Znowu zanios�a si� rechotem, jakby us�ysza�a co� zabawnego. - Ja te� nie �yj�. Jestem nie�ywa jak ten dom, nie�ywa jak milion sn�w! - Jej �miech t�uk� si� mi�dzy �cianami i sufitem niczym sp�oszony ptak. - Potrafisz wr�ci�? - Nie wiem - powiedzia�. - Chcia�bym. - Chcia�by�. Przyszed�e� tutaj i chcesz wraca�. Nie wiesz jak? 30 Potrz�sn�� g�ow�. - No to te� jeste� martwy. Utkn��e� tutaj. No c�, przynajmniej masz towarzystwo. Ale musisz opu�ci� ten dom. Nikt nie zostaje tu na noc. Dr�a� ju� na ca�ym ciele i by� z�y na siebie, �e si� boi. A to, jak ta kobieta milcz�c patrzy�a na niego, pogarsza�o jeszcze spraw�. - No dobrze - odezwa�a si� w ko�cu. - Nied�ugo si� dowiesz. Wr�cisz do tego domu jutro rano. - Dopiero ranek - zaoponowa� Michael. - I b�dziesz potrzebowa� ca�ego dnia, �eby wyja�ni� swoj� sytuacj�. Chod� ze mn�. Obesz�a schody w ko�o i otworzy�a wielkie drzwi frontowe. Zszed� za ni� pos�usznie po kamiennych stopniach na brukowany dziedziniec; przeci�li w�sk� �cie�k� i znale�li si� na bitym trakcie wij�cym si� mi�dzy niskimi, pozbawionymi drzew pag�rkami. - Trzy mile st�d, za polem i za mostem jest miasto - ludzkie miasto. Zaprowadzi ci� tam ta droga. Id� szybko. Nie zwlekaj. Kr�c� si� tu tacy, kt�rzy nie pa�aj� zbytni� mi�o�ci� do ludzi. W mie�cie znajdziesz lichy hotelik, ��ko i wikt; b�dziesz musia� zapracowa� na utrzymanie. Ludzie w mie�cie trzymaj� si� razem. Musz�. Id� tam, powiedz im, �e przysy�a ci� �am