6332

Szczegóły
Tytuł 6332
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

6332 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 6332 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

6332 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Maria Konopnicka NASZA SZKAPA Zacz�o si� to od starego ��ka, co�my na nim we trzech sypiali. Tego dnia ojciec z�y czego� z rzeki wr�ci� i siad�szy na �awie, r�k� g�ow� podpar�. Pyta�a si� matka raz i drugi, co mu, ale dopiero za trzecim razem odpowiedzia�, �e si� ta robota ko�o �wiru sko�czy�a i �e szkapa tylko piasek teraz wozi� b�dzie. Zaraz mnie Felek szturchn�� w bok, a matka j�kn�a z cicha. Mia� ojciec nad wieczorem po doktora i��, ale mu jako� niesporo by�o. Chodzi�, medytowa�, po k�tach poziera�, a� stan�� przed matk� i rzek�: - Co ch�opakom po ��ku, Anulka? Sypiam ja na ziemi, to� i oni mog�. Spojrzeli�my po sobie. Dwie z�ote iskry zab�ys�y w siwych oczach Felka. Prawda! Co nam po ��ku? Piotrusia tylko pilnowa� trzeba, �eby z niego nie spad�. - Dalej! jazda! - krzykn�� Felek i zanim matka odpowiedzie� zd��y�a, ju�e�my we trzech siennik na ziemi� �ci�gn�li, a Fe�ek koz�y wywraca� na nim zacz��. Po �ci�gni�ciu wszak�e siennika okaza�o si�, �e desek w ��ku brakuje dw�ch, a bok jeden ze wszystkim od�azi. Nie chcia� tedy "handel", kt�rego mi ojciec zawo�a� kaza�, o ��ku ani gada�, pieni�dze naliczone miedziakami zgarn�� w mieszek, zwi�za� i za cha�at na piersi zasun��. Opu�ci� mu ojciec dziesi�tk�, potem dwie, potem z�ot�wk� ca��, ale si� �ydzisko upar�o. Z sieni dopiero brod� do izby wsadzi�, post�puj�c p� rubla bez siedmiu groszy, je�li mu ojciec i poduszk� sprzeda. Zawaha� si� ojciec, spojrza� na nas, spojrza� na matk�; wszystkiego razem mia�o by� jedena�cie z�otych. - C� ch�opaki? - zapyta� wreszcie - obejdziecie si� bez poduszki tymczasem, p�ki matka chora? - Ojej'. - wrzasn�� Felek przyduszonym g�osem, gdy� w�a�nie na g�owie sta�, a nie zmieniaj�c pozycji poduszk� na izb� cisn��. Chwyci� j� Piotru� i na Felka rzuci�, Felek zn�w na mnie, a� nam j� .,handel" z r�k wyrwa�, �eby�my nie poszarpali. - Ale bez poszewki! - odezwa�a si� s�abym g�osem matka. Natychmiast wyrwali�my "handlowi" poduszk�, kt�r� ju� pod pach� trzyma�- i zacz�li�my i niej poszewk� �ci�ga�. Po �ci�gni�ciu wszak�e poszewki okaza�o si�, �e poduszka w jednym rogu rozpruta i �e si� z niej pierze sypie, Zn�w tedy "handel" jedenastu z�otych da� nic chcia�, tylko dziesi�� bez pi�tnastu groszy. Targ w targ. zgodzi� si� z ojcem na ca�e dwa ruble, ale �eby mu jeszcze ko�dr� nasz� doda�. Ojciec spojrza� na matk�. By�a tak os�abion� i blad�, �e wygl�da�a jak martwa, le��c na wznak, z g��boko zapad�ymi oczami, - Anulka?... - szepn�� ojciec pytaj�co. Ale matk� chwyci� kaszel, wi�c odpowiedzie� nie mog�a. - My tam ko�dry, prosz� ojca. nie chcemy! - krzykn�� Felek. - My si� tylko o t� ko�dr� co noc bi� musimy. Niech Wicek powie!... - Prawda, prosz� ojca! - potwierdzi�em gorliwie. - Co noc si� bi� musimy, bo spada... "Handel" ju� ko�dr� zwin�� i pod pach� wsadzi�. Wybiegli�my za nim z tryumfem na podw�rko. - Wiecie? - krzykn�� Felek ch�opakom, co tam w klip� grali - "handel" kupi� nasze ��ko, ko�dr� i poduszk�! B�dziemy teraz na ziemi na sienniku spali!... - Wielka parada! - odkrzykn�� blady J�ziek od krawca z lewej oficyny. - Ja ju� dwa lata u majstra na ziemi sypiam i bez siennika nawet. Zaimponowa� nam. Sypianie takie nie by�o wi�c ju�, wida�, wynalazkiem naszym. Tego dnia by� u nas doktor, a ja biega�em a� dwa razy do apteki, bo matce zn�w by�o gorzej; ale kiedy przyszed� wiecz�r, to�my ledwie ziemniaki doje�� mogli, tak nam pilno by�o na siennik, kt�ry�my sobie u�o�yli w k�ciku za piecem. Felek to nawet z chlebem w r�ku do pacierza kl�kn�� i ogl�daj�c si� raz w raz na siennik, w trzy migi " Ojcze nasz" i "Zdrowa�" przetrzepa�, tak, �em ja jeszcze ofiarowania nie zacz��, a on ju� si� w piersi bi� a� dudnia�o w izbie, i tylko katank� zrzuciwszy zaraz si� od pieca po�o�y�. Co prawda, to i ja mia�em my�l, �eby si� od pieca po�o�y�, ale mi si� ju� z Felkiem zaczyna� nie chcia�o, wi�c go tylko paln��em w ucho i po�o�y�em si� od �ciany, a Piotrusia to�my mi�dzy siebie wzi�li. Zrazu zdawa�o mi si�. �e mi g�owa gdzie� z karku ucieka- bom do poduszki nawyk�, ale potem pod�o�y�em sobie �okie� i dobrze. - Czym�e ja was, robaki, odziej�? - rzek� ojciec patrz�c, jake�my si� jeden do drugiego tulili. Obejrza� si� po izbie, zdj�� z ko�ka sw�j p�aszcz granatowy i rzuci� go na nas. Wrzasn�li�my z uciechy i natychmiast powsadzali�my r�ce w r�kawy. Piotru� tylko piszcza� nic mog�c do nich trafi�, ale�my go z g�ow� peleryn� nakryli, wi�c ucich�. Ojciec, nim si� po�o�y�, raz jeszcze podszed� do nas. - No i c�? Ciep�o wam. b�ki? - zapyta�. - Mnie tam ciep�o! - odpowiedzia�em z g��bi p�aszcza. - A mnie jak! - krzykn�� Felek. - O, prosz� ojca, jak mi to gor�co, I wystawi� swoje d�ugie, chude nogi, �eby okaza�, jako o przykrycie nie dba. Istotnie, przyjemne ciep�o sz�o na nas z. pieca, bo ojciec koksu przed wieczorem przyni�s�, ogie� rozpali� i matce herbat� gotowa�. Usn�li�my te� zaraz. Ale nad ranem zrobi�o si� nagle bardzo ch�odno. Poci�gn��em tedy p�aszcz w swoj� stron�. Felek zrazu skurczy� si� przez sen. ale potem i on p�aszcz ci�gn�� zacz��; a gdym nie puszcza�, bo ju�ci� od pieca cieplej jemu ni�eli mnie by�o, sam si� g��biej pod niego wsun�� usi�owa�. Przy tym wsuwaniu si� musia� jako� nacisn�� Piotrusia, bo malec nagle piszcze� zacz��, a potem si� na dobre rozbecza�. Matka st�kn�a z cicha raz i drugi. - Filipie! Filipie!-rzek�a s�abym g�osem-a zajrzyj no do ch�opc�w, bo Piotru� czego� p�acze... Ale ojciec spa�. - Ch�opcy! - odezwa�a si� znowu matka - a czego tam Piotru� p�acze? - To Felek, prosz� mamy! - odrzek�em. - Nieprawda, prosz� mamy, to Wicek! - zaprzeczy� natychmiast zaspanym g�osem. Matka ci�ej jeszcze st�kn�a, a gdy malec nie przestawa� p�aka�, zwlok�a si� z ��ka, wzi�a Piotrusia na r�ce i zanios�a go na swoj� po�ciel. Zaraz te� nam si� placu wi�cej zrobi�o, wi�c mi Felek da� s�jk� w bok, ja mu te� i odwr�ciwszy si� od siebie spali�my wybornie do samego rana. W par� dni potem znowu przyszed� "handel". Nikt go nie wo�a�, ale przyszed� tak, z grzeczno�ci, jak m�wi�, dowiedzie� si�, czy matka zdrowsza. Zaraz te� zacz�� chodzi� po izbie, ogl�da� szaf�, sto�ki. Ale ojciec pochmurny by� czego� i gada� wiele z nim nie chcia�. Nazajutrz "handel" znowu przyszed�. Tego dnia mieli�my na obiad ziemniaki z sol� tylko, bo okrasy brak�o; chleb te� si� jako� sko�czy�, a Piotru� do ochrony bez �niadania poszed�. Mnie ojciec kaza� worek na w�gle szykowa�. Szturchn�� mnie Felek w bok, �e to niby ciep�o b�dziemy mieli, bo wiatr strasznie po izbie �wista�, i zaraz my si� roz�mieli. Sta�em ju� z workiem chwil�, ale ojciec zapomnia� wida� o w�glach, bo siedz�c na matczynym ��ku zaduma� si� i w�sy skuba�. Chrz�kn��em raz, nic spojrza� nawet w moj� stron�: chrz�kn��em drugi raz, spojrza�, jakby mnie nie widzia�; a na to w�a�nie "handel" wszed� i szaf� targowa� zacz��. Przest�puj�c z nogi na nog� czeka�em jeszcze chwil�, ale mi okrutnie pilno by�o, bo woda ko�o pompy zamarz�a i Felek polecia� je�dzi�; zaryzykowa�em tedy i chrz�kn��em raz trzeci. Jak si� te� ojciec nie odwr�ci, ��k nie palnie pi�ci� w st�! Skoczy�em duchem do sieni, ma�om przez pr�g nie pad�, a "handel" te� wyszed� nie bawi�c i na �ydka z przeciwka palcem kiwa� zacz��. Ojciec mnie tymczasem zawo�a�, cho� mu si� jeszcze r�ce trz�s�y czego�, szesna�cie groszy odliczy� i po w�gle biec mi kaza�. Kiedym wr�ci�, ,,handel" i �ydek z przeciwka wynosili szaf�. Ojciec ode drzwi zast�pi�, �eby du�o mrozu nie nasz�o, matka odwr�ci�a g�ow� do �ciany i st�ka�a z cicha. Usuni�cie szafy z k�ta, gdzie sta�a, jak tylko zapami�ta� mog�, odkry�o nam nowe widoki; przykucn�li�my tedy w�r�d nagromadzonych tam �mieci i rozpocz�y si� poszukiwania. Felek znalaz� guzik blaszany, kt�ry sobie zaraz na r�kawie przyszy�, a ja wygrzeba�em patykiem ze szpary du��, zardzewia�� ig�� oraz bo�� kr�wk� z podkurczonymi pod siebie n�kami i wyszczerbionym skrzyde�kiem. Natychmiast zacz�li�my na ni� chucha�, ale by�a zdech�a. Za ka�dym z tych odkry� wykrzykiwali�my rado�nie, a ojciec nie m�g� nas nap�dzi� do kaszy, kt�r� nam zgotowa� na obiad i kt�rej tylko matka je�� nie chcia�a. Przetrz�sn�li�my nareszcie wszystko, a przekonawszy si�, �e ju� �adnych wi�cej skarb�w w k�cie nie ma. wymietli�my reszt� �mieci do sionki. Teraz dopiero spostrzeg�em, �e w miejscu, gdzie sta�a szafa, kawa� �ciany bielszy si� wydawa� ni�eli reszta izby; udzieli�em lej wiadomo�ci Felkowi, a �e i matka w k�t ten patrzy�a smutnym wzrokiem, wsta� tedy ojciec od kaszy, wyszuka� w skrzynce dwa gwo�dzie i w �w ja�niejszy kawa� �ciany wbiwszy, powiesi� na nich matczyn� sukni� br�zow� od �wi�ta i t� drug� modr�, codzienn�, chustk� je pi�knie okry� i z bok�w obcisn��. Wygl�da�o to bardzo dobrze, a Felek z Piotrusiem zaraz si� "w chowanego" bawi� tam zacz�li. Matce w tych czasach pogorszy�o si� jako�; doktor jej kaza� dobry ros� i �wie�e mi�so je��, a cho� p�aka�a na tak� utrat� i jak mog�a ojcu broni�a, to jednak co� przez tydzie� do rze�nika co dzie� lata�em, kupuj�c czasem i ca�e p� funta. A ,,handel" to ju� tak do nas przywyk�, �e czy go kto wo�a�, czy nie wo�a�, co dzie� cho� przez drzwi zajrza�. Ju� nawet Hultaj, pies str�a, nie szczeka� na niego. Po szafie kupi� od nas "handel" cztery na orzech bejcowane krzes�a, co�my na nich do obiadu siadali. Przy tych krzes�ach to�my mieli uciech�, bo "handel" nie m�g� wi�cej wzi�� sam jak dwa, a drugie dwa sami�my nie�li a� na Ordynackie. Na g�owach my z nimi paradowali samym �rodkiem ulicy, a Felek tak wrzeszcza�; ,,na bok! na bok!", �e a� doro�ki stawa�y. "Handla" zostawili�my za sob� het precz, cho� �ydzisko p�dzi�o za nami krzycz�c, �e�my rozb�jniki, szwarcjury i inne tam takie �ydowskie wymys�y. Dopiero� na Ordynackiem dalej b�bni� w sto�ki. Rozlatywali si� ludzie, my�leli, �e ,,sztuki"; a� przecie nas "handel" dopad� i chwyciwszy si� za brod� na ono zbiegowisko przy sto�kach, trzygroszniak nam da�, �eby�my sobie poszli. Tak nam ta wyprawa zasmakowa�a, �e�my si� tylko pytali, co trzeba wynosi�. Szczeg�lniej Felek coraz mia� nowe pomys�y. Jak tylko wr�ci� z ochrony zaraz r�ce za plecy zak�ada�, po izbie chodzi� i po k�tach jak taksator patrzy�. - A mo�e by, prosz� ojca. garnek �elazny? A mo�e by bali� albo zegar? - Poszed� precz! - fukn�� na niego ojciec, kt�ry teraz prawie ci�gle by� czego� z�y i smutny. - Felek! Co ty gadasz? - odezwa�a si� s�abym g�osem matka, - A to� by� ty nied�ugo dusz� w ciele przeda�? Ja i Piotru� zacz�li�my tak�e silnie protestowa�. - Ale!... Garnek!... jeszcze czego!...- A w czym to b�dziemy gotowali kasz� albo i ziemniaki? - Albo zegar!...- - doda� z oburzeniem Piotru�. - A jak�e b�dziesz bez zegara wiedzia�, kiedy ci si� je�� chce albo spa�?... - Ojej!... - wo�a� Felek z min� sko�czonego libertyna - �eby o co, jak o to!... A ty, czy zegar pokazuje, czy nie pokazuje, to tylko by� ci�gle jad�. - A ty sklepikarce po bu�ki latasz, �eby ci "kadryla" da�a. - Nie latam! - odpar� zaczerwieniwszy si� Felek. - Latasz! - Nie latam! - Owszem, latasz!. Sam widzia�em, jake� "kadryla" jad�... - Ja "kadryla"? Jak Boga kocham, tak nie jad�em!... Tu uderzy� si� pi�ci� w piersi, a� echo j�k�o. - No to chuchnij!... Nastawi� si� Felek i chuchn��, a� para posz�a. Z pr�by tej wyszed� z triumfem. Nic nie zdradza�o spo�ycia "kadryla", a z g��bi zapad�ej brzuszyny doby�a si� tylko czczo�� wielka. Wszak�e przeg�osowany Felek nie traci� miny. Pewnego dnia obchodz�c izb� i pogl�daj�c po �cianach, wykrzykn�� nagle: - A rondel, prosz� ojca! A mo�dzierz! A �elazko!... Struchleli�my, s�uchaj�c. Rondel, mo�dzierz i �elazko-to by�y niemal klejnoty rodzinne. Na p�ce wprost drzwi ustawione, b�yszcza�y ol�niewaj�ce z�ote prawie. �rodkowe miejsce zajmowa� rondel. Jak zapami�ta� mog� nigdym nic widzia�, �eby si� w tym rondlu co gotowa�o- By�oby to profanacj� po prostu. Co sobot� wszak�e czy�ci�a go matka ceg�� lub popio�em i tak �wiec�cy sta� z wystawionym na izb� uchem b�yskaj�c w same oczy, gdy si� do stancji wchodzi�o. Przy nim sta� mo�dzierz z t�uczkiem z jednej strony, a �elazko z drugiej. Mo�dzierz by� r�wie�nikiem moim. Kupi� go ojciec, gdym na �wiat przyszed�, aby matk� uradowa� i dobre jej serce za syna okaza�. �adnego wszak�e z jednolatk�w moich w podw�rzu, ba, na ca�ej ulicy, nie szanowa�em tak, jak szanowa�em ten mo�dzierz. Matka zdejmowa�a go raz do roku tylko, w Wielki Pi�tek, aby w nim ut�uc cynamon do wielkanocnego placka. Wtedy to zwykle powtarza�o si� to opowiadanie, w kt�rym ja i mo�dzierz byli�my bohaterami, W�a�ciwie r�nili�my si� tym tylko, �e mnie przyni�s� bocian darmo, a za mo�dzierz trzeba by�o zap�aci�. Nic wi�c dziwnego, �e istnienie tego mo�dzierza uwa�a�em jako wa�niejsze ani�eli moje w�asne, zw�aszcza patrz�c na poszanowanie, jakiego sta�e u�ywa�, podczas gdy ze mn� r�nie bywa�o i w�wczas, i potem... �elazko tak�e nader rzadko zst�powa�o z wy�yn p�ki na poziom naszego codziennego �ycia. Matka prasowa�a nim tylko p�koszulki niedzielne ojca i swoje tiulowe czepki; reszta bielizny sz�a pod maglownic�. Raz nawet o to �elazko pogniewa�a si� matka ze str�k�, kt�ra je od nas po�yczy� chcia�a. - Moja pani! -powiedzia�a jej matka bardzo stanowczym g�osem. - Taki "porz�dek" to nie na po�yczki, nie na ludzkie r�ce!... To kosztuje! To raz na ca�e �ycie sprawunek!... Wszyscy�my przecie� pami�tali, jak na to str�ka drzwiami trzasn�a jak w sieni j�zyk rozpu�ci�a i jak si� matce z gniewu i z oburzenia r�ce trz�s�y, kiedy nam w chwil� potem chleb na �niadanie kraja�a. Od tej te� chwili �elazko niezmiernie posz�o w g�r� w moim rozumieniu. Zaliczy�em je nawet w my�li do tych rzeczy, kt�re s� raz na ca�e �ycie, jak chrzest na przyk�ad, bierzmowanie i granatowy p�aszcz, o kt�rym ojciec te� m�wi�, �e jest raz na ca�e �ycie. A teraz, patrzcie� pa�stwo. Felek tak o �elazku m�wi�, jakby to by�a warz�chew albo stara miot�a. Spojrza�em na ojca; by�em pewny, �e si� Folkowi po uszach oberwie. Ale ojciec oczy w ziemi� wbi�. skuba� w�sy. Dobrze jeszcze, �e matka spa�a na t� chwil�. Tego dnia nie lata�em po mi�so dla matki. Ko�ci mi tylko ojciec za trojaka kupi� da� i krupnik z nich uwarzy�. Nazajutrz przyszed� zzi�bni�ty i zacieraj�c skostnia�e r�ce. od proga zawo�a�: - Ciesz si�, Anulku! Wis�a tylko patrze� jak pu�ci, bo si� wiatr na zach�d obr�ci�. Ale matka spojrzawszy na ojca klasn�a w r�ce i a� na po�cieli siad�a. - Filip'. - krzykn�a - a ko�uch? Teraz dopiero zobaczy�em, �e ojciec bez ko�ucha wr�ci�. Nie mia�em jednak czasu wielce si� rozgl�da�, gdy� ojciec Piotrusia za r�ce chwyci� i siarczystego m�ynka z nim wywin��. Potem g�o�no si� roz�mia�, Piotrusia pu�ci� i na ��ku matczynym siad�szy �mia� si� a� mu �zy po twarzy sczernia�ej pociek�y- Otar� je pr�dko r�kawem starego Spencerka. - I c�. Anulku? Jak ci tam?... - zapyta�, Ale matka na poduszki opad�szy le�a�a jak nie�ywa. - Filip! - szepn�a wreszcie z wyrzutem. - Co ty?... Ko�uch przeda�?... - Ko�uch! Ko�uch! - powt�rzy� ojciec. - No i c� ko�uch?... Wielka parada ko�uch! Do�� go si� nad�wiga�em przez tyle czasu- A to ci�ki, psianoga, jak m�ynarskie sumienie... A� l�ej cz�owiekowi, �e go z siebie zrzuci�! A gdy matka j�kn�a z cicha, po w�osach j� pog�adzi� r�k� i doda�: - A te� z ciebie, Anulku, krzywe drewno, �e lada czego st�kasz... By� ko�uch, nie ma, ta i straszna historia! C� to? Da mi ko�uch je�� albo za mnie komorne zap�aci, albo co? Wiosna za pasem, tylko patrze�, jak rzeka pu�ci, a ja si� tam b�d� w ko�uchy fundowa�... A to, poczekawszy, i w Spencerze za gor�co b�dzie, jak si� robota otworzy... Tego dnia zn�w by� u nas pan doktor i zn�w do apteki biega�em. - Zimno tu jako� - m�wi� pan doktor wychodz�c - i wilgo� czu�. Trzeba by lepiej pali�... I wstrz�sn�� si� otulaj�c kr�tkim futerkiem. Ojciec s�ucha� ze spuszczon� g�ow�. Ca�y ten dzie� by� ojciec bardzo wes�; ale r�wno musia�o mu co� by�, bo jak tylko matka nie patrzy�a na niego, odmienia� si� na twarzy, zwiesza� g�ow�, a oczy to mu si� z siwych a� czarne robi�y, tak� w nich �a�o�� mia�. Ca�e p� puda w�gla kupili�my na odwieczerz w sklepiku i ogie� taki by�, �e a� hucza�o w piecu. Ojciec law� przysun�� do naszego siennika i siad� sobie na niej, matka te� si� obr�ci�a, �eby na ogie� patrze�, i take�my si� wszyscy wygrzali, �e to ha! Up�yn�o zn�w ze dwa tygodnie. Ojciec niewiele co zarobku mia�; a to i w domu roboty by�o do��: tu szmaty upierz, tu straw� uwarz, cho� si� tam i nie zawsze warzy�o, ot, nie jedno, to drugie, a z nas to najwi�cej je�li posy�ka jaka... Matce le� nie by�o ni lepiej, ni gorzej; wysch�a tylko strasznie i na twarzy zbiela�a jak chusta; ci�kie kaszle te� na ni� przychodzi�y coraz cz�ciej, osobliwie na �witaniu. Zagl�da�y czasem s�siadki do izby. dziwuj�c si� matce, �e taka zmizerowana. - �eby ju� albo w t�. albo w t� stron� Pan Jezus da�! - m�wi�a gwo�dziarka do ojca. - Tfu! - splun�� ojciec. - Co tam pani takie rzeczy b�dzie gada�a? C� to, przykrzy mi si�, czy co? Czy my to tylko na zdrowe czasy przysi�gali sobie, a na te chore to nie? Czy to ona przy kim, nie przy mnie, nie przy moich dzieciach zdrowie straci�a?... I na tym si� sko�czy�o. A mr�z trzyma�. Cho� si� i wiatr na zach�d obr�ci�, zimnisko takie by�o w izbie, �e a� para sz�a- A zel�a�o troch� pod wiecz�r, to zn�w �niegiem miot�o tak, �e �wiata wida� nie by�o. Piotru� to ju� i do ochronki nie szed�, tylko za piecem albo w nogach matczynego ��ka siedzia�, taki delikacik! A my z Felkiem pigu�y ze �niegu robili i walili w siebie na rozgrzewk�. Jako� si� jednego dnia nie pali�o w piecu. Ojciec matk� przyodzia� derk�, a mnie do s�siadki pos�a� po kawa�ek cukru do zi�ek. Ale s�siadka nie mia�a. Otworzy� tedy ojciec do kuferka, czy jeszcze gdzie nie wytrz��nie jakiej okruszyny, bo matka kaszla�a tak, �e a� si� w piersiach co� rwa�o. Zaraz my we trzech obst�pili ojca, bo w kuferku bywa�y r�ne rzeczy, kt�re�my rzadko kiedy widywali. By�y w pude�ku brzytwy ojca, by�y w drugim korale matczyne, by�a czarna jedwabna chustka, co j� ojciec w wielkie �wi�ta na szyj� wi�za�; by�a szuba matczyna z czerwon� podszewk�, by�a ��ta serweta w kwiaty na st�, by�a kapa na ��ko z zielonego persu. Ale tym razem zupe�nie�my si� zawiedli; kuferek by� pusty. W k�tku tylko, w czerwon� chusteczk� zawi�zana, le�a�a kawalerska harmonijka ojca. Ojciec potr�ci� j� raz i drugi, szukaj�c odrobiny cukru, jakby si� ba� j� podnie�� i usun�� z k�tka. Brz�k�a i umilk�a. Ale Felek ju� wsadzi� r�k� do kuferka. - A harmonijka, prosz� ojca! - krzykn�� podnosz�c czerwone zawini�tko. - Nie mo�na by harmonijki?... - Felek!... - zawo�a� matka s�abym g�osem z ��ka. Ojciec si� zaczerwieni�. Felkowi chustczyn� z harmonijk� odebra� i w�o�ywszy do kuferka, zamkn�� go na klucz. Tego dnia bardzo�my d�ugo �niadania nie jedli: a obiadu to te� nie by�o. My�la�em, �e mnie ojciec cho� po chleb po�le, ale nie. Piotrusiowi tylko dosta�a si� wczorajsza kromka. Poszli�my z Felkiem do sieni w klasy gra�, bo nam si� d�u�y�o jako�. Druga ju� mo�e by�a albo i trzecia, kiedy matka zawo�a�a mnie do ��ka i rzek�a zm�czonym, przerywanym g�osem: - Wpadnij no, Wicu�, do maglarki na Szczyg�� - wiesz? - Ojej... Co nie mam wiedzie�... Pod trzeci... - Pod trzeci - powt�rzy�a matka. -To porz�dna kobieta, mo�e kupi �elazko... - �elazko?... -powt�rzy�em, niepewny, czy dobrze s�ysz�. - Tylko �eby dopiero zmierzchem przysz�a, �eby w podw�rzu str�ka nie widzia�a... No, id�... Chwyci�em czapk�, kiedy mnie zawo�a�a raz drugi: - Wicu�!... Ale kiedym podszed�, popatrzy�a na mnie i rzek�a: - Nic ju�, nic! Id�... By�em we drzwiach, kiedy mnie zawo�a�a raz jeszcze. By�a wp�podniesiona na ��ku, zapad�e jej oczy otwarte by�y szeroko. - I mo�dzierz... - szepta�a tak cicho, �em dos�ysza� ledwie. Skamienia�em. Dozna�em wra�enia, jakby mnie samego sprzedawa� miano. - Mo�dzierz? - powt�rzy�em te� szeptem nachylaj�c si� ku twarzy matki. Dysza�a ci�ko, nier�wno, w- piersiach s�ycha� by�o �wist ostry. Nic odpowiedzia�a nic, tylko mnie przytrzyma�a za r�k�. D�o� jej by�a zimna, wilgotna. Dwa czy trzy razy otwar�a usta bez g�osu, po��k�e jej czo�o potem si� okry�o. Chwyci�a powietrza g��bokim, do westchnienia podobnym oddechem, - I rondel... - szepn�a z wysi�kiem. - Rondel?... - rzek�em r�wnie cichym g�osem. Skin�a tylko r�k�, g�owa jej opad�a na poduszk�, oczy si� przymkn�y. Wylecia�em jak oparzony trzymaj�c czapk� w gar�ci. W sieni spotka�em Felka. - S�ysz, ty! - krzykn��em mu w ucho. - I rondel, i mo�dzierz, i �elazko, wszystko ci het przedajem! - Siarczyste! - roz�mia� si� Felek i wyskoczy� w g�r� na t� uciech�. trzasn�wszy si� d�oniami po udach. Ten skok to by�a najlepsza sztuka w ca�ym repertuarze jego. Nigdy mu w nim dor�wna� nie mog�em. Rzuca� si� w powietrze tak �atwo, jak ryba w wod�. Zaraz tez we dw�ch polecieli�my na Szczyg��, bo Felek ambitny by� i nigdy mi o w�os .przed sob� nie da�. Ale maglarka nie chcia�a wielce ze mn� gada�- Powiedzia�a, �e jej rondel niepotrzebny, a mo�dzierz i �elazko ma swoje. Wyszli�my oburzeni. - Dzisz bab�! - krzykn�� Felek. - Rondel jej niepotrzebny! Taki rondel jak nasz i jej niepotrzebny. Z b�yszcz�cymi oczami czeka�a matka, a gdym jej o skutku naszej wyprawy powiedzia�, westchn�a, jakby doznawszy wielkiej jakiej� ulgi. Przed wieczorem jednak zn�w mnie zawo�a�a i kaza�a bie�e� po "handla". Wylecieli�my obaj z Felkiem. uszcz�liwieni, �e si� jeszcze ta sprawa nie ko�czy. "Handel" przyszed�, obejrza� �elazko, obejrza� mo�dzierz, obejrza� rondel i wykrzywiwszy wzgardliwie usta powiedzia�, �e to wszystko szmelc tylko chyba. �elazko przepalone, mo�dzierz ma�y, rondel cienki i nitowany z boku... Za trzy te sztuki razem dawa� dziesi�� z�otych. Porwa�a si� matka i na ��ku siad�a. - Co?... Dziesi�� z�otych?... Sam mo�dzierz kosztowa� pi�� z�otych i trzyna�cie groszy! A �elazko!... A rondel!.,. - Nu, na szmelc... - zacz�� "handel". Ale nie dopu�ci�a go do s�owa i trz�s�c� si� r�k� drzwi mu pokazywa�a, - Id�cie!... Id�cie!... Niech was moje oczy nie widz�!... Nie wy jedni na �wiecie. - i pos�a�a nas natychmiast po innego "handla", po rudego, co od nas st� ostatni kupi�. Lubili�my bardzo tego �ydka, bo koncepty r�ne, kupuj�c �w st�, prawi�, a za odniesienie go na drug� ulic� mnie i Felkowi po orzechu da�. Prawda, �e Felk�w by� dziurawy, ale ca�y dzie� na nim gwizda�, �e to niby kolej odchodzi. Polecieli�my tedy po rudego. Szwargota� na rogu przed sklepikiem z tym pierwszym, kt�ry od nas wyszed�. Zaraz jednak worek z butelkami na plecach poprawi� i za nami poszed�. Ale obejrzawszy mo�dzierz, rondel i �elazko, dawa� za nic tylko dziewi�� z�otych i szesna�cie groszy; m�wi� te�, �e mo�dzierz to si� i na szmelc nie zda. Matk� a� febra trz�s�a i cho� si� ruszy� prawic nie mog�a na ��ku, wyrwa�a przecie� Rudemu rondel i pu�ci�a go na ziemi�. J�kn�� jak dzwon rozbity. Dziwnego wra�enia dozna�em s�uchaj�c tego j�ku. Zdawa�o mi si�, �e j�kn�y w�g�y naszej izby. Matka zas�oni�a oczy i zacz�a p�aka�. Nim wiecz�r przyszed�, by�o u nas jeszcze z pi�ciu "handl�w"; ale co jeden, to mniej dawa�; cho� o dwa, o trzy grosze, ale mniej. Szwargotali, k��cili si� mi�dzy sob�. wyrywali sobie mo�dzierz i nasze �elazko, ha�as by� wi�kszy ni� na Pociejowie. Felek tylko mnie poszczypywa� z tej uciechy. - To ci heca! - wo�a� dusz�c si� od t�umionego �miechu i dla ul�enia sobie wywin�� pysznego koz�a. Powynosi�y si� nareszcie �ydy, zaduchu w izbie narobiwszy; rondel, �elazko i mo�dzierz sta�y rz�dem przy matce na �awie. Patrzy�a na mnie wzrokiem smutnym, zm�czonym, os�upia�ym prawie. A gdy mr�z coraz wi�kszy na noc bra�. a Piotru�, zwyczajnie b�k niewytrzyma�y, piszcze� zacz��, �e mu zimno, �e g�odny, kaza�a mi matka bie�e� do str�ki i zapyta�, czy �elazka nie kupi. Ale str�ka mie zapomnia�a wida� owej matczynej omowy. Od�a si� te� zaraz jak karmelicka bania. - Jak b�d� mia�a kupowa�, to se nowe kupi�! Co mi tam po starym gracie! Kiedym to powt�rzy� matce, ognie uderzy�y na ni�. - Nic, to nie! - zawo�a�a g�osem dr��cym z gniewu. - Widzicie j�! Grat!... stary grat!... Jaka pani! Jak po�yczy�, to jej by�o dobre, a jak kupi�, to stary grat! Poczekaj, ty fl�dro... j�dzo... Zakaszla�a si� i za piersi chwyci�a, ale jej nie by�o co popi� da�, bo zi�ka dawno wysz�y. - A to ci tyjatr!... - szepn�� Felek szczypn�wszy mi� do bol�cego. - Wicu�! - odezwa�a si� matka przerywanym g�osem - biegaj do tego najpierwszego ,,hand1a", co dziesi�� z�otych dawa�. Do tego czarnego, wiesz? Niech przychodzi. - I przymkn�wszy zoczone oczy szepta�a : - Za psie pieni�dze przedam, zmarnuj�, a tobie, j�dzo, fl�dro, jedna wara od starych grat�w na ludzki dobytek wydziwia�... Nie u�yjesz! Nie u�yjesz! I umilk�a wyczerpana zupe�nie. Felek a� si� pi�tami po �ydkach bi�, tak ze mn� po �yda lecia�. My�leli�my, �e go, B�g wie gdzie, szuka� przyjdzie, a on prawie wprost naszej bramy sta�. r�ce za pas u cha�ata za�o�y� i bokami spluwa�. Zupe�nie jakby czeka� na nas. Kiedy Felek podleciawszy szturchn�� go w �okie�, b�ysn�y mu oczy zmru�one jak kotu i poci�gn�� nosem. Poszed� za nami pr�dko, skwapliwie. Ale i on teraz wi�cej da� nie chcia�, jak "r�wne dziewi�� z�otych". To ,,r�wne" m�wi� takim g�osem jakby do onych dziewi�ciu z�otych przynajmniej z p� rubla dok�ada�. Matka zn�w si� zapali�a na twarzy. - Cz�owieku! - krzykn�a. - A to�e tego nie uby�o. A to�e�cie pierw dziesi�� z�otych dawali! A to�� to samo! - Nu, to co, �e to samo? - odrzek� flegmatyczie "handel". - Ja si� namy�la�... - Dajcie� ju� tak dziesi�� z�otych, jake�cie dawali. Miejcie� sumienie!... - Nu. ja sumienie mam! �eby ja sumienie nie mia�, toby ja o�m z�otych da�, a �e ja sumienie mam. to ja dam r�wne dziewi��. - A �eby was B�g ci�ko skara� za moj� krzywd� -j�kn�a matka. - Co to skara�! - szarpn�� si� "handel". - Za co skara�?... Czy ja darmo chc� wzi��? Czy ja plewy daj�? Nu, ja daj� gotowe pieni�dze. Matka nic ju� nie odpowiedzia�a, twarz jej by�a tak bia�a, jak kr��ek op�atka. Kiedy �yd liczy� pieni�dze, Felkowi oczy lata�y za ka�d� dziesi�tk�. Co tylko kt�ra by�a cho� troch� starta, natychmiast j� z szeregu wyrzuca�, krzycz�c, �e fa�szywa. �yd syka� z pocz�tku, potem rozczerwieni� si� tak, jakby go apopleksja tkn�� mia�a, zamierzy� si� raz nawet na Felka, doprowadzony do ostatniej pasji, a� nagle u�miechn�� si�, doby� z kamizelki grosz dobrze sczernia�y i podaj�c go Folkowi rzek�: - Nu, ty m�dry ch�opiec! Ty urz�dnikiem b�dziesz! Na, tobie na piernik! Ale Felek grosza me bra�. - Tu patrzcie, gdzie�cie nie do�o�yli trojaka - rzek� stukaj�c palcem w kupk� groszak�w maj�c� przedstawia� z�ot�wk�. - Tu do��cie, a mnie nie zawracajcie piernikami g�owy! �yd cmoka� coraz silniej z podziwu. - A kluger Bub - szepn�� sam do siebie. Nareszcie doliczyli si� jako�. �yd z �oskotem �elazko, mo�dzierz i rondel do brudnego worka wrzuci�, a mnie matka pos�a�a po w�gle i po chleb. Kiedy ojciec przyszed�, pali� si� ju� w piecu ogie�, a my popijali�my kolejno wodziank� z �elaznego garnczka. Ojciec w progu przystan��, popatrzy� na ogie�, na nas. potem po izbie spojrza�, a kiedy wzrok jego zatrzyma� si� na opr�nionej p�ce, spu�ci� oczy i na palcach do ��ka matczynego podszed�. Nied�ugo jako� potem zel�a�o. Ogromny huk p�kaj�cych lod�w na Wi�le s�ycha� by�o nocami. W�giel jednak ci�gle�my jeszcze kupowali, bo wilgo� w izbie by�a taka. �e si� po �cianach s�czy�o. Stancja nasza wypr�ni�a si� do czysta. - Na glanc... -jak m�wi� Felek. Posz�a gorsza matczyna suknia, poszed� zegar, posz�a balia, a kiedy i p�aszcz ojca granatowy poszed�, straci�em zupe�nie wiar� w te rzeczy, kt�re s� ,,raz na ca�e �ycie", zw�aszcza po niedawnym do�wiadczeniu z �elazkiem. Chodzili�my teraz po pustej izbie, jakby po ko�ciele, a Felek huka� z�o�ywszy przy ustach d�onie, �eby mu echo odpowiada�o. Pan doktor wszak�e przychodzi� do matki, a i do apteki lata�em. Garnek �elazny te� jeszcze by�. ale�my rzadko kiedy obiad gotowali; uwarzy�o si� ziemniak�w na rano. to i na wiecz�r by�y. a w po�udnie to�my latali za kotami gospodarza, bo okrutnie po dachach wrzeszcza�y. Jednego razu ojciec u kuferka na ziemi przysiad�, otworzy� go i d�ugo medytowa� nad nim. A by�a tego dnia du�a odwil�. Z dach�w ciek�o, wr�ble si� dar�y, a s�o�ce pierwszy raz tej zimy do naszej suteryny zajrza�o. Ale matce by�o znowu gorzej. Ca�� noc kaszel j� m�czy�, a pi� to wo�a�a wi�cej ni� pi�� razy. Lekarstwa nie by�o. Felek wspi�� si� na palce i ojcu przez rami� patrzy�, My�la�, �e B�g wie, co zobaczy, a tymczasem nic. Ojciec tylko g�ow� kiwa�, w�sy skuba� i patrzy� w milczeniu na czerwone, le��ce na dnie zawini�tko. Si�gn�� wreszcie po nie, harmonijk� wyj�� i siad�szy na matczyny m ��ku gra� zacz��. Matka o�ywi�a si� nieco s�uchaj�c, kaza�a sobie Piotrusia poda� do ��ka, a i my stan�li�my w pobli�u. Zrazu gra� ojciec weso�o, a graj�c tak m�wi� do matki: - Pami�tasz. Anulka, Bielany? Pami�tasz, jak my si� to poznali? Jakem ci to przygrywa� id�cy? - Pami�tam, serce - rzek�a matka z cicha. - Albo to, pami�tasz?... To ci by�o w Tr�jc�, na odpu�cie, na Solcu... - Pami�tam - szepn�a matka. - T�gi sztajer'! - mrukn�� do mnie Felek szturchn�wszy mnie pod �ebro. - Mia�a� wtedy t� r�ow� w kratk� sukni� i okrutnie mi si� potem bez ciebie cni�o, co� ze trzy dni - m�wi� ojciec mi�kkim g�osem. - A to Anulka?... - Tego nic wiem... - Jak nie wiesz?... To przecie by�o na Woli, co my tam ze szwagrem poszli, com to kuflem cisn�� w tego Niemca, �e si� do ciebie przysiad�... - A prawda!--. -o szepn�a matka. Ojciec gra� dalej. Harmonijk� na kolanie trzyma�, rozci�ga� j� i zesuwa�, a po klapeczkach drobniutko palcami przebiera�. Jak �yj�, nie s�ysza�em pi�kniejszej muzyki. - Anulka! A to?... Jak�e?... - Pami�tam, Filipku! - m�wi�a matka - to by�o tej niedzieli, kiedy� na zapowiedzie da�. W Czerniakowie my byli z nieboszczk� matk�... - Po miesi�cu�my ju� wracali -doda� ojciec. -Grali�my w zielone... - A jak wtedy bez pachnia�!... A co s�owik�w �piewa�o... - A jaka ty wtedy �liczna by�a... Jak ta r�a w kwiecie... Felek szturchn�� mnie w �ebro. - A jak ty wtedy gra�. serce... Jak ty gra�... U�miechn�a si�, westchn�a, zdawa�a si� zasypia�. Ojciec i teraz gra� �licznie. Z pocz�tku weso�o, ra�nie, jak gdyby do ta�ca same nogi nam podrygiwa�y. Potem jakby si� do tej weso�o�ci co przymiesza�o, coraz smutniej, coraz smutniej, jakoby do p�aczu, tak �e i Felek pi�ci� oczy raz i drugi wytar�; a� rozci�gn�� ojciec harmonijk� raz ze stron obu i doby� z niej g�os tak �a�osny, jak na organach, kiedy umar�emu graj�. Matka spa�a. Cz�sto na ni� teraz przychodzi� sen taki, jakby nagle kto makiem oczy jej posypa�. A budzi�a si� potem os�ab�a, blada, z zimnym potem na wychud�ej twarzy. Posiedzia� tedy ojciec ze zwieszon� g�ow�, posiedzia�, po czym westchn�wszy wsta�, harmonijk� w ow� czerwon� chustczyn� owin��, pod pach� j� wsadzi�, a nasun�wszy czapk�, na palcach wyszed�. Kiedy�my si� we trzech na sienniku pod matczyn� chustk� znale�li, mtr�ci� mnie Felek w bok i rzek� p�g�osem: - Wicek! - A co? - Wiesz?... Stary to ci p�aka� przy tym graniu! - E-e-e... - Dalib�g! - przysi�g� Felek paln�wszy si� pi�ci� w piersi, a� mu w nich co� j�k�o. - Przeciem nie �lepy, widzia�em... Tylko mu te �zy po w�sach kipia�y... - A c� chcesz! - doda� po chwili -jak sobie cz�owiek tak wszystko jedno po drugim rozpomni... Westchn�� ci�ko, pole�a� chwil� cicho i na bok si� do pieca obr�ci�; zaraz potem us�ysza�em jego chrapanie. Ojciec tego wieczora p�no do domu wr�ci�, ale przyni�s� matce lekarstwo, ogie� rozpali� i zrobi� herbaty. D�ugo tej nocy usn�� nie mog�em, a w g�owie ci�gle mi co� gra�o, to smutno, to weso�o. �ni�y mi si� te� r�no�ci do bia�ego rana. A to �e ogr�d jest w izbie i �e bez na piecu kwitnie, a to �e w' sieni s�owiki �piewaj�, a to �e na �cianie, tam gdzie dawniej zegar wisia�, teraz stoi srebrny ksi�yc w pe�ni... Kiedym si� obudzi�, Felek ju� sta� na sienniku i zapina� pasek na opadaj�cych go porci�tach. Przez otwart�, srodze po�atan� koszul� stercza�y mu wychudzone �ebra, z ko�nierza wychyla�a si� szyja cienka jak u wr�bla, a niezmiernie chude nogi czyni�y go znacznie wy�szym, ni�li by� w istocie. - Felek! - zawo�a�em. - C�e� ty tak jak tyka przez ten miesi�c ur�s�? - G�upi! - roz�mia� si� Felek, - Ja tylko si� wyci�gam, �eby brzuch mniejszy by�. Wyci�gn�� si� przede mn� jak struna. - A co? - zapyta�. - A to wygl�dasz jak �led� marynowany. - To dobrze! - zawo�a� Felek. - Wal� na pajaca. A kiedym si� �mia�: - A co? - rzek� - z�y chleb, my�lisz? I trzasn�wszy si� r�kami po udach w g�r� wyskoczy�, koz�a w powietrzu przewr�ci�, po czym na cztery �apy jak kot cicho pad�. - Wiesz? - rzeki - to przez tego p�draka takem si� wyci�gn�� i wskaza� g�ow� na Piotrusia, kt�ry zwykle najwcze�niej si� budzi� i do garnka patrze� szed�, czy tam czego od wczoraj nie znajdzie. - Jak idziem do ochrony - m�wi� dalej Felek - to ci ca�� drog� skomli, �e g�odny. Musz� ci mu co dzie� p� mego chleba fasowa�, �eby cicho by�. - E-e-e? - zapyta�em niedowierzaj�co, czuj�c, �e ja bym si� mo�e na bohaterstwo takie nie zdoby�. - Jak Pana Boga kocham! - przysi�g� si� natychmiast Felek, grzmotn�wszy si� ku�akiem w suche jak szczapa piersi. I patrz�c na Piotrusia, kt�ry na swoich kr�tkich, pa��kowatych nogach, z du�ym, rozd�tym ziemniakami brzuchem przez izb� si� toczy�, wybuchn�li�my obydwaj szalonym, niepowstrzymanym �miechem. - Czego wy si� tam tak �miejecie, ch�opcy? - zapyta�a s�abym g�osem matka. - A to z Piotrusia - odrzek� Felek - �e taki gruby... - Gdzie on tam gruby, biedaczysko! Z czeg� by on by� gruby! - m�wi�a matka. - Piotru�! - doda�a. - A p�jd��e do mamy, sieroto, I u�miechn�a si� do niego, g�aszcz�c go po g�owie, podczas kiedy my obaj dusili�my si� od �miechu z tej "hecy" -jak m�wi� Felek. Weso�o�� nasza jednak wkr�tce zas�pion� zosta�a. - Wiesz co, Anulku? - rzek� tego dnia ojciec, siadaj�c na matczynym ��ku. - Trza b�dzie chyba szkap� mi�dzy ludzi pu�ci�. - Szkap�? - zawo�a�a matka i a� si� na ��ku podnios�a. - B�j si� Boga, Filip! A to� nas ona wszystkich �ywi!... Ojciec si� ci�ko na r�ku wspar� i w�sy w milczeniu skuba�. - �ywi albo i nie�ywi! - odezwa� si� po chwili. -Z kacierzem na rzece si� nie poka�, woda rwie tak. �e to ha! Ko�o �wiru nijakiej roboty nie ma. piasku te� licho co odchodzi, na plecach by to cz�owiek rozni�s�, a tu na ka�dy dzie� sieczki kup, a i otr�b cho� z garstk�, bo� to owsa nie uwidzi w ��obie; tera pomieszczenie, tera �ci�ka, a wszystko drogo. Matka j�kn�a tylko. Struchleli�my s�uchaj�c. Piotru� oczy na ojca wytrzeszczy� i otworzy� usta; ja sta�em jakby skamienia�y. Dopiero Felek taka mi s�jk� w buk wsadzi�, �e mnie a� zamroczy�o. - S�yszysz. Wicek! - krzykn�� mi w samo ucho. A to�em nie g�uchy! - hukn��em mu w ucho g�o�niej jeszcze. I zaraz my wylecieli do sieni, bo nas taka �a�o�� zdj�a, �e tylko si� za �by drze�. Szkap� kochali�my niezmiernie. Jak tylko zapami�tam, na �wiecie zawsze by� ojciec, matka i szkapa. Felka potem dopiero bociany przynios�y, Piotrusia tako�: ale szkapa nale�a�a do rz�du tych istot, kt�re zawsze s�, bo s�. Wyobrazi� sobie po prostu nie mog�em ani jej pocz�tku, ani te� jej ko�ca. Szkapa nale�a�a do nas, a my do niej: ani my od niej ani ona od nas ni� mog�a si� od��czy�. By�o to tak naturalnym, �em zgo�a nie pojmowa� innego porz�dku rzeczy. Kogo by tam brak�o w naszej gromadce, to by brak�o, ale nigdy szkapy. To� to by�a ca�a nasza uciecha. Kiedy ojciec z rzeki do domu wraca�, wybiegali�my - gdzie! a� w p� drogi, byle pr�dzej szkap� zobaczy�. Co kt�ry mia�, to jej ni�s� i do pyska wtyka�: kawa�ek chleba, ziemniak, znalezion� w podw�rzu sk�rk� z cytryny... I szkapa nas kocha�a bardzo. Z daleka ju� r�a�a ku nam i przy�piesza�a kroku, strzyg�c rado�nie uszami, a kiedy�my j� po szyi, po bokach klepali, rozumia�a wybornie t� pieszczot� i zwiesiwszy �eb sw�j ci�ki, skuba�a nas po w�osach, po kurtkach Piotru� zw�aszcza by� jej ulubie�com; po prostu r�a�a na ojca, �eby go wzi�� z sob�. Kiedy j� ojciec wyprz�g�, zaczyna�a si� dopiero heca. Natychmiast Felek wskakiwa� na jej grzbiet ko�cisty, od starego chom�ta obdarty, i podczas kiedy szkapa zanurza�a sw�j �eb ogromny w g��binach uwi�zanego jej u karku worka z chud� sieczk�, on. przykl�kn�wszy na jedno kolano lub stan�wszy na jednej nodze, wywija� czapk� i krzycza�: - A to jest s�awny je�dziec z suteryny, co nigdy nie traci miny! Nazywa si� Feliks Mostowiak, herbu gnat! Ja chudy, ale chwat! Kto da wi�cej?... Na to "kto da wi�cej" - wybuchali�my tak piekieln� wrzaw�, �e a� ludzie wybiegali z oficyny. Po Felku gramoli� si� na szkap� Piotru�, ale�my go ledwie podsadzi� mogli, tak go przewa�a�a rozd�ta brzuszyna. Szkap� z Piotrusiem oprowadzali�my w tryumfie po podw�rzu, nie dawszy jej spokojnie sieczki owej spo�y�, a Felek zn�w wywija� czapk� i wrzeszcza�: - A to jest Piotru� herbu szczur! Ma dwie laty i osiem dziur! Dw�ch z�b�w nie ma na przedzie i na szkapie jedzie!... Kto da wi�cej?... Sk�d on tu to "kto da wi�cej" przyczepi�, nigdym odgadn�� nie m�g�: Felek sam utrzymywa�, �e to ju� tak jedno do drugiego pasuje. I zn�w wybuchali�my szata�sk� wrzawa, jakby nas nie trzech, ale ze trzydziestu by�o. - Przypatrzta si�. moi ludzie - m�wi�a stoj�c we drzwiach t�usta sklepikarka - co te? te bestie ch�opaki Mostowiak�w nie wyprawiaj� z t� koby��! A to� to czyste ma�py z "meranzieryi". I chwyta�a si� za boki, trz�s�c od �miechu, a� jej oczy w t�ustej twarzy zupe�nie gin�y. - Oj, batem, batem - skrzecza�a chuda kucharka z drugiego pi�tra. - Ma tu dobrze na �wiecie by�, ma tu Pan B�g b�ogos�awi�, kiedy to ledwo od ziemi odro�nie, a ju� si� rozpusty chwyta! Nie poszed�by to jeden z drugim do roboty, do "rzemies�a", do ksi��ki? W g�b� to co wetkn�� nie ma, a tak� sodom�-gomor� po �wiecie robi! A Felek nu� si� w lewo i w prawo k�ania�, nu� chudej kucharce od ust buziaki posy�a�, a� baba w najwi�kszej pasji trzasn�a lufcikiem i z okna posz�a. Do szkapy odnosili�my wszystkie sprawy �ycia, o jej wzgl�dy i �aski ubiegali�my si� jeden przed drugim. Ona by�a ostatni� instancj� w naszych sporach. Korzysta� z tego Piotru� niecnota i, kiedy si� za pokrzywdzonego przez nas mia�, nie m�wi� ,,powiem ojcu" albo "powiem mamie", ale ,,powiem szkapie". Tej pogr�ki nie lekcewa�yli�my bynajmniej; i cz�sto g�sto dosta� Piotru� jaki k�sek, szczeg�lniej od Felka, byle tylko "nie powiada� szkapie". Nie mogli�my bowiem znie��, kiedy tak patrzy�a na nas smutnie jednym okiem swoim, podczas kiedy na drugim, �lepym i zbiela�ym, powieka o siwej rz�sie podnosi�a si� i opada�a z wolna, jak gdyby z wyrzutem... - S�ysz, Wicek! - mawia� Felek. - Co ta szkapa takiego w tym �lepiu ma, co tak �widruje?... A to bym ci wola�, �eby mnie ojciec paskiem przemierzy�, ni� kiedy ona tak patrzy. Do samego ci hunoru cz�owiekowi si�ga... Szkap� czy�cili�my co dzie�. Ale nigdy nie obesz�o si� przy tym bez bijatyki o szczotk� i zgrzeb�o. Co�my jej wtedy sier�ci nadarli! Co�my napl�tali grzywy! Sta�a jednak szkapa cierpliwie, zmru�ywszy zdrowe oko, i tylko od czasu do czasu macha�a wype�z�ym ogonem, jakby si� ogania�a od b�k�w. Zaraz po Wielkiej Nocy zaczyna�o si� p�awienie szkapy. Jeszcze woda zimna by�a jak l�d, a my ju� zawijamy porci�ta i dalej do rzeki. Jaki by� tryumfalny poch�d! Ch�opaki z ca�ej ulicy chcieli i. nami lecie�, ale�my ich odp�dzali biczem. Dopiero� szkap� wod� chlusta�, dopiero� jej p�ciny i boki wyciera�, dopiero� jej przygwizdywa�, jake�my to u ojca s�yszeli. Najwi�ksza bieda by�a kiedy szkapa dla uwolnienia si� od nas i naszej opieki par� krok�w w wod� dalej posz�a. - Utopi si�! utopi! - wrzeszcza� Piotru� i a� sinia�, i przysiada� na ziemi� obu si� r�kami brzucha w�asnego trzymaj�c. Brn�li�my tedy po ni� i za ogon ku brzegowi ci�gn�li, po czym zziajani, zm�czeni, wracali�my do domu, szkapa naprz�d, my za ni�, mokrzy, ociekaj�cy wod� jak topielcy. I t� to nasz� kochan� szkap� ojciec by przeda� mia�? By�o to w naszym rozumieniu co� jakby sko�czenie �wiata. Zaraz te� wyleciawszy do sieni, paln��em Felka w ucho, on mnie na odlew w kark, ja zn�w nie bawi�cy grzmotn��em go w plecy, on zn�w mnie pi�ci� w bok, a� mi �wieczki w oczach stan�y. Za czym my si� oba za czupryny chwycili i spl�tali jak k��bek, potoczyli razem do progu. A taka w nas �a�o�� by�a, taka z tej �a�o�ci srogo��, �e �aden pary nie pu�ci!, me pisn�� nawet. Zaraz te� nam si� po tej dzierce l�ej na sercu sta�o. Ju�e�my do izby wr�cili, bo zimnisko ze dworu gna�o, a ojciec precz jeszcze perswadowa� matce: - Tera ci si� za ni� siaki taki grosina we�mie; a jak przychudnie, bo� ju� i sieczki ujmuj�, to kto co za ni� da? C�. Anulka! Jak se my�lisz, serce? Matka westchn�a ci�ko. - I c� ja se mam my�le�, m�j Filipie?... My�l�, �e nas B�g ci�ko dotkn�� t� chorob�. My�l�, �em ci si� kamieniem u szyi sta�a i do dna ci� ci�gn�... O tych sierotach my�l�... Zakry�a oczy r�k� i zaszlocha�a g�o�no. Ojciec ca�owa� j� po g�owie. - Anulka!... Serce!... Anulka!... - powtarza�, a� nagle sam rykn�� p�aczem. - Siarczyste!... - mrukn�� za mn� Felek wycieraj�c oczy ku�akiem. Kilka dni min�o, a o sprzedaniu szkapy nie by�o jako� mowy. Matka mia�a si� coraz gorzej. Jej ci�ki, chrypi�cy kaszel z twardego snu dzieci�cego po nocach nas budzi�. Raz w raz te� zasypia�a we dnie i mimo �e si� nagle ciep�o na �wiecie zrobi�o, febra j� chwilami trz�s�a, a� z�by szcz�ka�y. Ojciec chodzi� po izbie zgarbiony, ��ty, jakby mu z dziesi�� lat �ycia przyby�o, a r�k� na nas tward� mia� i o byle co do czub�w nam si�ga�, ale �e�my si� tam wiele nic nastr�czali, du�� cz�� dnia sp�dzaj�c w stajence. Od kiedy zagrozi�a nam mo�no�� utracenia szkapy, sta�a si� nam ona podw�jnie drog�. Rozrzewnia�o nas teraz ka�de jej parskni�cie, ka�de ruszenie ogonem. - O... je! - wo�a� Piotru� wpatrzony w ni� z zachwytem, gdy zanurza�a w ��obie �eb sw�j wielki, a podni�s�szy go �u�a go�� sieczk�, mru��c zdrowe oko. - O... pije! - wola�, gdy �eb wsadza�a do starego wiaderka, aby ��opn�� raz i drugi wody kt�r��my jej przynosili w�asnor�cznie. Ja i Felek siadali�my z obu jej stron na ��obie i machaj�c nogami przygl�dali�my si� ca�ymi godzinami ka�demu jej ruchowi. Ziemniaki nawet, kt�re�my teraz ju� co dzie� bez okrasy mieli, tu�my przynosili, aby razem ze szkap� obiad je��. chocia� dzieli� si� z ni� nie by�o czym. bo nam samym jako� si� coraz szczup�ej dostawa�o. Weselej te� by�o w stajence ni� w izbie- bo s�o�ce w same z�by �wieci�o tu nam przez drzwi na �cie�aj otwarte, a do suteryny, do naszego k�ta, jak rok d�ugi nie zajrza�o nigdy. - Ale� tu zimno u was - m�wi� pan doktor zachodz�c do matki- - I wilgo� straszna! Powinni�cie si� postara� o such� i ciep�� izb� dla �ony - dodawa�, gdy go ojciec wyprowadza� do sieni - �ona wasza nie mo�e w takiej izbie le�e�- Powietrze fatalne, zgni�e, �adnej wentylacji, �adnego �wiat�a- Powinni�cie przecie� dba� o kobiet�, kiedy chora. Z ni� coraz gorzej i musi by� gorzej w takich warunkach. Ojciec gryz� w�sy i milcza� ze spuszczon� g�ow�. - Mleka by tez jej trzeba �wie�ego, mi�sa, wina kieliszek czasem... Tu lekarstwa nic nie poradz�, tu diet� trzeba posiln� prowadzi�... Poszed� ju�, ju� i na drug� ulic� skr�ci�, bom patrzy� za nim, a ojciec precz jeszcze w sieni sta�, w ziemi� patrzy� i w�sy gryz�. A� nagle si� poruszywszy, koszul� na piersiach szarpn��, woreczek ze szkaplerzem rozerwa� i dobywszy z niego srebrny pieni�dz z Matk� Bosk�, mnie po w�gle i po mleko posta� przykazuj�c, �ebym nie powiada� matce, jak i sk�d. Nazajutrz w po�udnie zabierali�my si� w�a�nie do przedstawienia i ju� si� Felek na szkap� gramoli�, gdy nagle ojciec do stajenki wszed�, a za nim pan �ukasz Smolik, chrzestny Piotrusia naszego, doro�karz z Pragi. Zaraz mnie co� tkn�o, wi�c szturchn��em Felka i obaj stan�li�my jak trusie. Pan �ukasz, pr�g przest�piwszy, bat sw�j w k�cie postawi�, ogromny ko�cisty nos w po�� kapoty granatowej utar� i wyci�gn�wszy chud�, d�ug� szyj�, tabak� z wolna za�ywa�- Cz�owiek to by� ju� stary, wysoki i dobrze zgarbiony; oczki mia� ma�e. czarne, �widrowate, brwi krzaczaste i chudy, zarastaj�cy od spodu podbr�dek. Pod jego ko�cistym nosem stercza�y ��te, saperskie w�sy. kt�rymi, bior�c tabak�, jak kr�lik porusza�. Spod wielkiej granatowej czapy wygl�da�y sine, bia�awym puszkiem poro�ni�te uszy, z kt�rych prawe ozdobione by�o srebrnym kolczykiem. Do nas zagl�da� pan �ukasz rzadko, cho� go kumoterstwo z nami ��czy�o; m�wi�a o nim matka, �e kutwa, �e na groszach siedzi; czasem zn�w przepowiada�a, �e wszystko Piotrusiowi zapisze, bo wdowiec bezdzietny by�. Kiedy�my si� tak. oniemiawszy nagle, przypatrywali panu �ukaszowi ojciec jakby nas me widzia�-do ��obu prosto poszed�, szkap� odwi�za� i po zadzie j� d�oni� uderzy�. - Ano, stara! -zawo�a� obracaj�c j� �bem do �wiat�a. Szkapa zmru�y�a zdrowe swoje oko, a �lepym, os�upia�ym, szeroko otwartym, zdawa�a si� patrze� gdzie� daleko, daleko. Pan �ukasz szczypt� tabaki u nosa trzymaj�c zacz�� si� s�odko u�miecha� a przekrzywiwszy g�ow� patrzy� na szkap� to z lewej, to z prawej strony. - He!... He!... He!... A co to kumeczek przedawac chcesz?... Sk�r� czy ko�ci? Spojrza� ojciec pos�pnie spod oka i zaraz mu si� w�sy podnios�y, ale prze�kn�� tylko �lin� i rzek�: - Sk�ra i ko�ci zarobi� u was, kumotrze, na mi�so. Byle temu pochlebi� troch� owsem, to to b�dzie jak kluska okr�g�e. - A bodaj te� kume�ka!--- - roz�mia� si� zn�w pan �ukasz. - Pochlebi�! Pochlebi�! Ale to owies drogi tera, kume�ku. Pi�� z�otych �wiarteczka, kume�ku! I siano te� drogie... - A drogie - rzek� oboj�tnie ojciec, ale widzia�em, �e mu si� oczy zapali�y. - Nast�p! Noga! Ano!... - zawo�a� uderzaj�c szkap�, kt�ra przest�pi�a wlok�ce si� za ni� postronki. - He!... He!... He!... - roz�mia� si� s�odziej jeszcze pan �ukasz. - I szpacik, widz�, jest... - A jest - odpar� ojciec kr�tko, suchym g�osem. Poci�gn��em Felka za r�kaw, jako �e bezpieczniej mi si� zda�o bli�ej drzwi si� trzyma�, ale mnie tylko �okciem pchn�� i szeroko otwartymi oczyma to na ojca. to na przyby�ego patrzy�. - U-u-u... szpat, psia... - m�wi� tymczasem pan �ukasz, wyci�gaj�c obrastaj�cy podbr�dek z ��tej bawe�nianej chustki. - U-u-u... szpat!... - ustami cmoka� zacz��. - Nie wyjdzie ju� ona z niego, nie! - doda� wci�gaj�c niuch tabaki i kiwaj�c g�ow�. Ojcu podnosi�y si� w�sy coraz wy�ej, a� je r�k� w d� szarpn��. - Ja jej tam kumotrowi nie wpieram! - rzek� patrz�c w ziemi�. - Dla mnie ona i ze szpatem dobra! �eby nie choroba kobiety, tobym koby�y pewno nie puszcza� mi�dzy ludzi! To� �ywicielka nasza... Pan �ukasz zmilcza�, a schyliwszy si�. d�onie na kolanach opar� i po nogach szkapie patrzy� - �ogawa mo�e?... He!... He!... He!... - roz�mia� si� pytaj�c. - �ogawa! Ta kobyla �ogawa! - krzykn�� ojciec, a ju� ca�y sta� w ogniach. -�eby mnie tak B�g skara�. jak ona �ogawa! Poka�, kumoter... Gdzie ona �ogawa?... - No... no!... - u�miecha� si� s�odko pan �ukasz -ja te� tylko si� pytam, bo� to przy kupnie konia jak przy �eniaczce: czego nie dopatrzy�, okiem, to dop�acisz workiem... - Ja ta nie machlerz! - rzek� porywczo ojciec, a ju� mu r�ce lata� zacz�y- - Ja ta nikogo omachlowa� nie chc�! Co prawda, powiem a co nieprawda - nie. - A co ona?... �lepa?... - zapyta� nagle prostuj�c si� pan �ukasz i rozsun�wszy palcami zmartwia�� powiek� szkapy, z bliska jej w oczy zajrza�. Poruszy� si� Felek. a przest�piwszy z nogi na nog�, szczypn�� mnie, w s�abizn� tak, �em omal nie wrzasn��. - A �lepa - odrzek� na podziw spokojnym g�osem ojciec, cho� zn�w mu si� w�sy zje�y�y. - Na lewe oko �lepa. Takem j� ju� kupi� i taka je. U mnie ta nie o�lep�a. - He, he, he!... - roz�mia� si� s�odko pan �ukasz i zn�w do tabaki si�gn��. -Tak mi te�, kume�ku, m�w! �lepa!... U-u-u... szpetnie �lepa!...U-u-u!... Otrz�sn�� palce i tabak� schowa�. - Jak ona �lepa jest - rzek� poci�gaj�c nosem - to zn�w inszy interes, insze gadanie... Po twarzy ojca przelecia� nag�y ogie�. - A c� tam za insze gadanie ma by�? - rzek� porywczym nieco g�osem. - �lepa, to �lepa! Przecie jej kumoter na ksi��ce uczy� nic da, do szko�y nie po�le, A ja kumotrowi powiadam, �e druga �lepa szkapa lepsza je ni� ta widz�ca. A to kobyla dro�na taka, �em jak �yj�cy przez tyle lat dr�niejszej nie widzia�. - Ale... ale!... - �mia� si� s�odko pan �ukasz. - Bogdaj ci� te� kume�ku, z tak� mow�. To� by� ty, kume�ku. wm�wi� we mnie chcia�. �e �lepa szkapa najlepsza. - Najlepsza, nie najlepsza! A r�wno, com dr�niejszej koby�y nie widzia�, tom nic widzia�. A co o wmawianiu to najmniej, bom przecie katolik, nie �yd. Ojciec m�wi� z wolna, hamuj�c si�. ale glos mu kipia�. Nagle, jakby nas dopiero co zobaczy�, chwyci� Felka za kark i. pchn�wszy go we drzwi, krzykn��: - A nie p�jdziecie wy mi st�d, psienogi?... Dmuchn�li�my jak wiali ze stajenki i jak wiatr do izby wpadli. W par� pacierzy potem wszed� ojciec uspokojony wraz z panem �ukaszem, jako �e nie godzi si� o bydl� targu przybija� inaczej. tylko w izbie, pod dachem; Cygany tylko nie pilnuj� tego. Zaraz te� zacz�li sobie r�k� dawa� pan �ukasz przez po�� swej doro�karskiej kapoty, ojciec przez Spencer, co mu w strz�pach na grzbiecie wisia�. - B�g �wiadkiem - m�wi� ojciec - �e bym obcemu, a jeszcze te� �ydowi za �adne pieni�dze koby�y tej nie przeda�. Tak wiem przynajmniej, �e w dobre r�ce idzie... - He... He... He... - �mia� si� pan �ukasz - po kumoterstwie! Po kumoterstwie! Krzywdy jej nie zrobi�... - A jakby, nie daj Bo�e - tu g�ow� wskaza� na matk�, kt�ra jak martwa z zamkni�tymi oczami le�a�a - no, to� cz�owiek nie kamie�, to� ju� tak po przyjacielstwie darmo wywioz�... Nie odrzek� ojciec nic, ani w t�, ani w t� stron�, tylko oczy spu�ci� i w�s�w szarpn��, a matka obudzi�a si� z j�kiem. Mo�e nie spa�a nawet. Kiedy pan �ukasz, zgi�wszy si� we dwoje, z izby za ojcem wychodzi�, rzucili�my si� w te p�dy, �eby do szkapy lecie�. Ale ojciec odwr�ci� si� nagle: - Ani mi nosem za pr�g! - krzykn�� ostro. - W izbie siedzie�... I trzasn�� drzwiami. Byli�my jak og�uszeni. Patrzy�em na Felka, a on patrzy� na mnie; oczy robi�y mu si� coraz wi�ksze, coraz prze�roczystsze, usta i broda jak w febrze lata�y, a� schwyciwszy si� obu gar�ciami za w�osy: - Siarczyste! -wrzasn�� i zani�s� si� wielkim p�aczem. Zacz�y