6309
Szczegóły |
Tytuł |
6309 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
6309 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 6309 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
6309 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
KORNEL MAKUSZY�SKI
BEZGRZESZNE LATA
ROZMOWA Z ZEGAREM O BEZGRZESZNYCH LATACH
Czy te� pami�tasz, stary m�j zegarze,
Jak w s�o�ce twojej tarczy patrzy� �ak
I marzy� o tym, o czym ja dzi� marz�?
Pami�tasz jeszcze?
O, tak, o tak, o tak!
Ode dnia do dnia, od chwili do chwili
�yli�my �yciu m�dremu na wspak,
Godziny mar�y, a my�my liczyli
Szcz�cia na wieczno��...
O, tak, o tak, o tak!
A czy pami�tasz, filozofie stary,
Jake� fa�szywy mi wybija� znak
I wszystkie wok� budzi�e� zegara
Gdym pisa� wiersze?
O, tak, o tak, o tak!
A czy pami�tasz, jak mnie rozpacz dzika
Zdj�a, gdy stary wzi�� ci� Izaak,
Gdy� hebrajskiego uczy� si� j�zyka.
By mnie nakarmi�?
O, tak, o tak, o tak!
Lub ow� chwil� gdzie� na czwartym pi�trze,
Gdym gorej�cy, jak ognisty krzak,
Przysi�ga� z moc� uczucia naj�wi�tsze,
Kln�c si� na ksi�yc?
O, tak, o tak, o tak!
Lub t�, gdy� starym swym zgrzytn�� �elazem,
S�usznego swego gniewu daj�c znak?
O, jak�e smutno p�akali�my razem,
Gdy nas zdradzi�a!...
O, tak, o tak, o tak!
O, jak to dawno, Sokratesie stary!
Z�amanym skrzyd�em t�ucze �lepy ptak...
Serca si� psuj�, psuj� si� zegary,
Wszystko umiera.!...
O, tak, o tak, o tak!
Ale raz jeszcze przypomnijmy wzloty,
Wracajmy my�l� na gwia�dzisty szlak!
Cofnij wskaz�wki i le�my w wiek z�oty.
Niech �yje m�odo��!
O, tak, o tak, o tak!
Rozdzia� pierwszy
DZIECINNE ARGUMENTY S�ONECZNEGO PROMIENIA.
W chwili kiedy si� pochyli�em nad bia�a kart� papieru i zanim jej dotkn��em
pi�rem, pad�a na ni� smuga s�o�ca. Jak rozigrane z�ote dziecko, co ma roze�miane
oczy, przeszkadza cz�owiekowi zaj�temu prac�, tak oto ten s�oneczny b�ysk, co
si� oderwa� od nieba, igra po moim papierze, po powa�nej, sztywnej, pysznej ze
swej bia�o�ci karcie, w�azi pod ostre, zirytowane, czerni� atramentu p�acz�ce
pi�ro i w wielkiej ciszy mego pokoju - �mieje si�, �mieje, �mieje...
Nakrywam t� z�ot� plam� d�oni� - ach! - przeciek�a mi przez palce i ju� jest na
grzbiecie r�ki; z�ym wzrokiem i z�ym westchnieniem odp�dzam tego s�onecznego
motyla, lecz on wci�� powraca, przebiwszy w s�onecznym locie zimno szyby
okiennej.
O, jaka to pusta zabawa!
Nie mam czasu na igraszki ze s�onecznym promieniem, zab��kanym ze �wiata. Jestem
pe�en �al�w i pe�en goryczy. Oto dr�y pi�ro moje, jak ��d�o podnieconej czym�
osy, i mimo stu s�onecznych promieni, cho�by mi s�o�ce ka�da chcia�o wyz�oci�
kart�, cho�by si� dzie� s�oneczny po�o�y� na moich papierzyskach i gra�, i
dzwoni� z�otem swoich promieni - pi�ro moje wbije si� jak szpon w biel papieru i
papier j�knie. Potem czarna, atramentowa krew d�ugimi sznureczkami liter
pop�ynie z zapiek�ej rany.
Tak jest! tak b�dzie! Czeg� tedy chcesz, utrapiony promyku s�o�ca?
Uderzy�em pi�ci� w kart� papieru. Zadr�a� z�oty blask i - l�ni si�. Nie uciek�,
przera�ony, lecz jak z�oty ptak zatrzepota� si� razem z kart� i po chwili -
beztroski, znowu �mia� si� zaczyna i po papierze kr��y, i �mieje si�, �mieje,
�mieje.
Daremna jest walka z pustot�.
Jestem jednak cz�owiekiem �agodnym, nie b�d� wi�d� walki - z czym? z kim? - i
mizernym promykiem! Czy uderzy�em kiedy roze�miane dziecko? Nie. Uczyni� wi�c
ust�pstwo, niegodne dojrza�ego serca i b�d� si� stara� wyt�umaczy� z�otej
swawoli, �e jest niedowarzona, dokuczliwa i natr�tna jak mucha. Pochylam wi�c
twarz nad niecierpliw� i ju� blad� z pasji kart� i zbli�ywszy usta do z�otego
blasku, co �ywy i niespokojny wa��sa si� po niej, m�wi� szeptem:
- Mi�y promyku! M�g�bym ci� zamordowa� jednym ruchem, potrzebnym na zas�oni�cie
okna, jednak tego nie uczyni� bo mi ci�; �al, jeste� bowiem dzieciak i �ak,
�obuz utrapiony, co na m�j wiek nie zwa�aj�c, wpada przez okno, jak szalony,
buszuje po moim stole i plami z�otem moje kartki papieru. Ale widzisz, dziecko
s�oneczne, �e� nie w por� tu przysz�o. Przeszkadzasz mi i jeste� natr�tne. Czo�o
moje jest zmarszczone i zmarszczone jest moje serce. Widzia�e� pewnie, �e na
drzewie wi�dn�cym kora si� marszczy i bole�nie p�ka? Oto sp�jrz, a je�li to
poj�� potrafisz, zrozumiesz, �e tak wi�dnie we mnie serce. Oznacza to, �e jest
ono chore, bo je zgryz� czerw, z�y i z�o�liwy robak smutku. Bo i jak�e� ma ono
kwitn�� i szumie� rado�nie weselem krwi, kiedy doko�a jest ponuro i smutnie?
Kiedy wszystko doko�a nape�nione jest trosk� i zgryzot�, a rozpacz siedzi opodal
na ga��zi, jak sowa, co wr�y �mier�? Przeto w tej chwili, kiedy tak
nieopatrznie przyszed�e�, chcia�em si� w�a�nie u�ali� nad sob� i pisa� tak, aby
ka�da literka moja mia�a okr�g�y kszta�t �zy. O, promieniu! Urodzony ze
szcz�cia, wi�c szcz�liwy! Nie wiesz, co to jest gorycz i �al, i utrapienie.
Nie wchod� wi�c do umar�ego ogrodu, w kt�rym kwiaty powi�d�y i w kt�rym �cie�yny
zaros�e s� zielskiem z�ym i jadowitym. Tylko my, ludzie, kt�rzy umieramy, znamy
dobre drogi na cmentarzach i przechadzki w�r�d grob�w. Sprawia nam to dziwn�,
niepoj�t� dla ciebie przyjemno��, bo ty podobno nigdy nie umierasz. Odejd� wi�c,
stworzenie z�ociste, bo nic tu po tobie. Pozw�l mi p�aka� i nie przeszkadzaj, bo
chc�, aby moje umartwienie by�o pi�kne, nadobne i uwodz�ce. Poniewa� ja p�acz�;
wi�c chc�, aby razem ze mn� p�akali inni, gestem bowiem cz�owiekiem, a cz�owiek
rad z bli�nim swoim podzieli si� gorycz� i �zami. Odejd� wi�c! B�agam ci�,
odejd�, bo ci� zabij� jak bezbronnego ptaka. Policzony jest m�j czas i zegar m�j
jest nieum�czony, idzie, idzie wci�� uparty jak nieszcz�cie. Zbli�a si� noc,
mi�a pora ludzi smutnych i bolej�cych. Odejd�, zniknij, bo si� wyczerpie moja
dobro� �agodna i nie b�d� m�g� pohamowa� niecierpliwo�ci. Wtedy, pi�ro
chwyciwszy, przebij� ci� na wylot i zginiesz z�ot� �mierci�, niem�dry okruchu
s�o�ca, pusty roztrzepa�cze, u�miechu nieba...
- Nie uczynisz mi nic z�ego! - zaszele�ci� weso�o promie�..
- Na wszystkie ciemne pot�gi! - zawo�a�em bez g�osu - oto zap�ata za moj�
dobro�. Ten �ak s�oneczny wa�y si� na rozmow� ze mn�! A sk�d�e taki jeste� tego
pewny, �e ci nic z�ego nie uczyni�?
- Znam ci�! - odrzek�a z�ota okruszyna. - Ty jeste� tym, kt�ry mnie kocha.
- Nie kocham ci� i nie chc� ci� widzie�. Jestem przera�liwie sm�tny!
Z�ota ja�� zatrzepota�a si� jak motyl. Z�oty u�miech zamigota� na bia�ej karcie.
- Tw�j sm�tek jest wart �miechu!
- M�j smutek jest tragiczny...
- Smutek jest jak czarny cie�, kt�ry ro�nie i wyd�u�a si�, i pusty jest jak
cie�. Nic �atwiejszego, jak odp�dzi� czarn� zmor� cienia. Ale ludzie bawi� si�
sm�tnym swoim cieniem, bo im si� zdaje, �e to ponura ich dusza wype�z�a z nich i
le�y rozpostarta krzy�em na prochu ziemi. A ten smutny cie� to jest pajac, co
jak ma�pa na�laduje cz�owieka. Cie� oszukuje cz�owieka, swojego pana. Cz�owiek
�atwo da si� oszuka� i smutek czyni z nim, co zechce.
- Ach, co za m�dro��! ach, jakie g��boko�ci!
- Jestem m�dry m�dro�ci� dziecka... Jestem m�dro�ci� rado�ci. Rado�� wielkim
jest m�drcom, bo rado�� stworzy�a s�o�ce i �wiat. Tw�j smutek niczego nie
urodzi.
- M�j smutek jest pi�kny.
- Na �wiecie wszystko jest pi�kne, nie ma na nim nic brzydkiego, lecz
najpi�kniejsza jest rado��.
- Promieniu, m�wisz rzeczy banalne.
- By� mo�e, bo m�wi� to od pocz�tku �wiata. Jeszcze �wiata nie by�o, a ja ju�
�piewa�em o tym jak ptak.
- Jest to filozofia dla dzieci...
- Wi�c najwy�sza i najczystsza. Je�liby� umia� pisa� tak, aby ci� ka�de dziecko
poj�o, by�by� wielki. Ale tego �aden cz�owiek jeszcze uczyni� nie zdo�a, wi�c
si� nie martw. Dopiero za siedem tysi�cy lat b�d� ludzie do siebie przemawiali
tak cudownie.
- Ach, jakimi� to s�owami b�dzie �piewa�a ta cudowna mowa?
- To nie b�d� s�owa, to b�d� blaski. Ja b�d� w ka�dym takim d�wi�ku. Ka�dy
d�wi�k b�dzie z�oty, ciep�y i skrzydlaty. Taki jak ja. Za siedem tysi�cy lat...
- Czemu� tak p�no?
- Bo jeszcze dooko�a ludzkiego serca jest gruba, twarda skorupa, my�l ludzka
jest jeszcze oci�a�a i nie ma skrzyde�, jak poczwarka. Cz�owiek jest jeszcze
�lepy i nie widzi z�otego py�u w powietrzu i jest jeszcze g�uchy - nie s�yszy,
jak �piewa i gra ka�dy atom, ka�de l�nienie i ka�dy py�ek.
- A ty to s�yszysz?
- Ja sam d�wi�cz�. Wyt� s�uch! Oto d�wi�cz�!... S�yszysz?...
- Nie s�ysz�, zwodzisz mnie!
- Nie zwodz�. Ja nie mog� k�ama�, tylko ty jeste� biedny i nieszcz�liwy. Ju�
mnie widzisz, ale nigdy nie us�yszysz. S� jednak tacy, co mnie czuj�, nie widz�c
nawet. Ci s� lepsi od ciebie.
- Kt� to taki?
- Raz siedzia�a pod murem zzi�bni�ta, �lepa, biedna dziewczynka. Przebiega�em
w�a�nie ulic�, wi�c zatrzyma�em si� i po�o�y�em si� na jej �lepych oczach. Wtedy
dziewczynka...
- C� ta dziewczynka?
- Podnios�a r�cz�ta do oczu, jakby mnie chcia�a schwyta�. Poczu�a mnie, nie
widz�c... I sta�o si� co� cudownego: to biedactwo si� u�miechn�o, a ja by�em
szcz�liwy.
- Przeceniasz si�, z�ota okruszyno...
- Nie! Jestem pokorny promie� s�o�ca. Czasem nie waham si� i padam na brzydk�
ka�u��, kt�ra si� wtedy staje �liczna.
- Po c� takie po�wi�cenie?
- Po to, aby by�o pi�knie na �wiecie. Umiem jednak czyni� rzeczy bardzo trudne i
czarodziejskie. Chcesz mnie s�ucha�?
- M�w zreszt�, bawisz mnie...
- Dobrze! Raz upad�em na serce straszliwego cz�owieka, kt�ry by� z�y, sk�py i
okrutny. Ten cz�owiek u�miechn�� si� po raz pierwszy w �yciu i zacz�� czyni�
dobrze.
- Mo�liwe!
- Ale to nic, to drobiazg. Wiesz, jaki nar�d na �wiecie jest najbardziej twardy
i kt�ry ma dusz� wyzi�b�� i nieu�yt�?
- Wiem, Anglicy.
- Tak, oni. Ot� raz, kiedy wielka mg�a opad�a, znalaz�em si� w Anglii, weso�y,
w�drowny promyk. Tam spotka�em Anglika, kt�ry mia� dobr� twarz i weso�� brod�.
Podoba� mi si�, wi�c przez jego oczy wszed�em w jego dusz�. Sta�o si� co�
nies�ychanego. Ten cz�owiek sta� si� tak dobry, tak cudownie dobry, jak gdyby
nigdy nie by� Anglikiem. M�wi� tak s�odko, �e ludzie, �e nawet Anglicy mieli �zy
w oczach. Ja to sprawi�em!
- Kt� to by� taki?
- Ju� umar�! Nazywa� si� Karol Dickens. Umia� rozmawia� nawet ze �wierszczem,
nawet z imbrykiem pe�nym wody. Ogromnie go lubi�em.
- Przyznaj�, �e pi�knie uczyni�e�.
- Bardziej jeszcze lubi�em jednak innego cz�owieka. Pochodzi� on z twojego
kraju. Kocha�em jego, a on kocha� mnie. Ogrza�em ka�de jego s�owo lak, �e ka�de
by�o do mnie podobne. O, jak cudowne serce mia� ten cz�owiek! W duszy jego
mia�em gniazdko, jak ptak.
- M�w, m�w... jak si� nazywa�?
- Boles�aw Prus... C� to, u�miechn��e� si� z rozrzewnieniem?
- Wszystko jedno... Zna�e� jeszcze kogo� podobnego?
- O, wielu, wielu zna�em takich ludzi. Ale tych dw�ch najbardziej chyba lubi�em.
Ach! Przypominam sobie... Jeszcze jednego kocha�em. Pisa� ksi��ki. Ja siadywa�em
mu wtedy na czole albo na oczach, albo na jego ramieniu i po obsadce pi�ra
sp�ywa�em na papier. On si� u�miecha� i pi�rem rozprowadza� mnie po bia�ych
karteczkach. Jak to on si� nazywa�? Aha! Edmund Amicis... Tak, tak si� nazywa�.
- Amicis!... I on ci� kocha�?
- Bardzo!
- I to ty pisa�e� z nim te ksi��ki?
- Ja nie, ja nie umiem. Ja tylko czyni�em jasno�� dooko�a albo ich zm�czone i
smutne oczy ociera�em �agodnie, aby nie by�o na nich smutnego spojrzenia. Nie
potrzeba przecie, aby wszyscy byli smutni i pe�ni goryczy. Pewnie �e tacy musz�
by�, co si� gryz� w sercach, bo musz� walczy� z tym, co jest dla nich
najstraszniejsze, z czarn� noc�. To s� niezmiernie wielcy ludzie. Wszyscy jednak
tacy by� nie mog�. Wi�cej potrzeba takich, co nauczaj� s�odkiej mi�o�ci, co w
d�onie umiej� nabra� blasku, jak r�anej wody, i nios� potem to z�oto cudowne, i
rozdzielaj� mi�dzy najbiedniejszych. Ludzie s� jak ta wyn�dznia�a, zzi�bni�ta i
�lepa dziewczynka, kt�rej ja darowa�em wielki dla niej skarb - u�miech. Trzeba
ich pocieszy� i ogrza� serca. Czy przyznajesz mi s�uszno��?
- Zastanowi� si�...
- I ju� mnie nie odp�dzasz?
- Prawd� m�wi�c, to jeste� stworzeniem wcale mi�ym i zabawnym. Wi�c tak bardzo
nie znosisz goryczy?
- Umieram, gdy si� znajd� w jej pobli�u.
- �atwo tedy mo�esz umrze�, gdy� moje serce jest pe�ne goryczy.
- Nie! ja przecie� widz� twoje serce.
- Och! i my�lisz, �e k�ami�?
- Nie k�amiesz, lecz si� �udzisz. Twoje serce jest pe�ne mi�o�ci.
- Ach, banialuki!...
- Nie! to prawda. Sp�jrz w swoje serce. Patrzysz?
- Patrz�...
- Oto jest pe�ne mi�o�ci dla nieszcz�liwych. Rozrzewnione jest i smutne, ale
dobrym, �askawym smutkiem, �e jest takie biedne, ciche i pokorne i nie mo�e
niedoli ludzkiej da� wi�cej ni� wszystko, co w nim jest, nic wi�cej pr�cz
u�miechu. Widzisz?...
- Na Boga, nie widz� nic...
- Ach, tak! Nie mo�esz widzie�, bo ci zwilgotnia�y oczy... To dobrze! Zaraz z
nich sp�ynie wszystka czarno�� i wszystek mrok. Ty nie jeste� z�ym cz�owiekiem.
- Nie! nie!
- Tak�e si� ciesz�!... C� to? Ju� masz oczy jasne? U�miechasz si�?
- Cicho, cicho, promyku!
- Kocham ci� za to... O, gdyby� wiedzia�, toby� nawet udawa� u�miech, aby im
ul�y�.
- Czy mo�na ul�y� n�dzy u�miechem?
- Tak, u�miechem pe�nym tak s�odkiej mi�o�ci, aby by�a s�odsz� ni� chleb. N�dza
i cierpienie jest najwi�ksz� zbrodni� �wiata i czym� tak straszliwym, �e B�g
posmutnia�.
- A ludzie?
- Ludzie wymy�lili drug� ha�b�: dobroczynno��. Rzuca si� k�s sple�nia�ego chleba
i chce si� za to i�� do nieba. Wi�c wszystko na �wiecie pr�cz ludzi chce
pocieszy� nieszcz�liwych: s�o�ce, ksi�yc, wiatr, las i morze; gwiazda i kwiat,
i ja, promie� zab��kany w�r�d rozpaczy.
- C� mog� ja, cz�owiek?
- Ma�o, wiem, �e ma�o. Mo�esz jednak uczyni�, co ja czyni�. Niewiele to, prawie
nic, ale wi�ksz� jest, ofiara pokornego serca ni� z�ota ofiara bogacza. Mo�esz
i�� moj� droga, tu i tam, i wsz�dzie.
- I cho�by� mia� w duszy tysi�c zgryzot, a w sercu morze �ez, znajd� jednak na
jego dnie u�miech.
Po�o�ysz go na sp�akanych oczach, a u�miechn� si�.
Po�o�ysz go na ustach spragnionych, a wyda si� im jak kropla rosy.
Po�o�ysz go na serce zzi�bni�te i ogrzejesz je.
Poka�esz go duszy udr�czonej, a ona na moment jeden zapomni o udr�czeniu.
U�miechem mi�o�ci zape�nisz noc bezsenne i pe�n� zgryzoty, zetrzesz nim z warg
ludzkich s�owo przekle�stwa.
U�miech jest wielkim szcz�ciem ludzi bardzo biednych, kt�rzy sami ju� go w
sobie nie znajd�. U�miech jest z�otym dzieckiem mi�o�ci, n oni maj� serca
wyschni�te, ju� bez mi�o�ci Trzeba im j� przypomnie�.
- S�owa moje s� bez si�y...
- A c�e� ty, cz�eczyno mizerny, my�la�, �e tak potrafisz, jak tamci, o kt�rych
ci m�wi�em? Nie zdo�asz... Znasz jednak drog�, kt�r� szli?
- Wiem, od serca do serca.
- Tak, nie najgorzej pomy�la�e�. Wi�c m�w, jak potrafisz...
- Ale o czym?
- O czym? O wszystkim! Mi�o�� jest wsz�dzie i we wszystkim. U�miech lata jak ja,
promie� s�oneczny. A serca ludzkie s� niepoliczone. Opowiadaj bajki tym, kt�rych
nawet bajka, sieroca, biedna bajka odbieg�a, przeraziwszy si� naszczekiwania
z�ego psa zgryzoty. Lecz tylko ca�ym sercem, ca�� dusz� kochaj wszystko biedne i
t� mi�o�ci� nape�nij tak s�owa swoje, aby by�y jak pszczo�y, s�odycz� obarczone.
I ka� im lecie�, jak pszczo�om, na wszystkie strony �wiata...
- Nie potrafi�, boj� si�...
- Ach, cz�owieku utrapiony! P�aka� potrafi z was ka�dy, tylko �mia� si� nie
potrafi!
- Ja ju� pr�bowa�em.
- I nie uda�o si�. To nie by� u�miech, lecz konwulsja. Teraz ja ci pomog�...
Widzisz mnie?
- Widz�...
- Oto przebiegam karty twego papieru. S�yszysz, jak szeleszcz�?
- S�ysz�...
- Teraz sp�yn��em na twoj� r�k�... Teraz wy�ej... wy�ej...
- Gdzie jeste�?
- Na oczach twoich. Co widzisz?
- Widz� z�ote ko�a wiruj�ce...
- Co jeszcze? co jeszcze?
- Widz� miliony ludzkich oczu, kt�re patrz� w pustk� albo s� pe�ne �ez.
- Co jeszcze? co jeszcze?
- Widz� g��d, kt�ry k�sa, i �mier�, kt�ra zabija, Na pomoc, na pomoc!
- Nie, ty ich ocalisz... Sp�ywam z oczu twoich, boby� si� przerazi�.
- Gdzie jeste�, promieniu?
- Co czujesz, cz�owieku?
- Czuj� s�odycz w moim sercu i tkliwo�� tak rzewn�, �e jestem jak dziecko. Gdzie
jeste�?
- Jestem w sercu twoim... I ju� ci� nie opuszcz�... Teraz pisz, bo zmrok zapada.
Pisz o ka�dym py�ku nawet, bo wielka mi�o�� py�ek w �wiat zamieni. M�odo�� jest
py�kiem s�o�ca... O niej pisz, o niej...
Rozdzia� drugi
CIEL�CY �YWOT
Czyta�em gdzie� o takim jednym, co �ycie mia� tak ci�kie, �e wola� umrze� zaraz
po urodzeniu. Nie mia�em nigdy zdolno�ci widzenia rzeczy przysz�ych, bo
urodziwszy si�, zamy�li�em si� g��boko, wreszcie, machn�wszy r�k�, postanowi�em
�y� dalej. Teraz dopiero widz�, �e by� to z mojej strony pomys� do��
niefortunny. Tego samego zdania musz� by� nieszcz�liwi czytelnicy moich
ksi��ek.
Tajemne pot�gi jednak�e, kt�re widz� przysz�o�� i znaj� zakryte losy
przeznacze�, ujrzawszy mnie na �wiecie, zadr�a�y. One jedne wiedzia�y, �e si�
narodzi� potw�r. Uczciwe te pot�gi widocznie chcia�y mnie odwie�� od
nierozumnego zamiaru kontynuacji �ycia i pr�bowa�y mnie przerazi�. W tym celu
nied�ugo po moim urodzeniu spali�o si� ma�e miasto, w kt�rym si� zjawi�em z
niebytu. Pali�o si� ono przez kilka dni, co na mnie najmniejszego nie uczyni�o
wra�enia, o po�arze tym bowiem dowiedzia�em si� dopiero w kilka lat p�niej, co
ju� by�o poniek�d bezprzedmiotowe. Natura jednak i jej utajone moce, wci��
patrz�ce na mnie zezem, niech�tnym i z�ym wzrokiem, wznowi�y swoje wysi�ki, aby
mnie przerazi� rozp�tanym �ywio�em. Rodzinne moje miasto sta�o, raczej wali�o
si�, nad bystr� g�rsk� rzek�, kt�ra, przez owe ciemne pot�gi podszczuta, raz w
raz ka�dej jesieni i ka�dej wiosny wylewa�a straszliwie. Rzeka nios�a domy i
sterty, belki i krowy, i najrozmaitszy sprz�t, biednym ludziom potrzebny do
�ycia. Patrz�c na to rozp�tane szale�stwo wody, ka�dy cz�owiek powinien zadr�e�
w sercu nieul�k�ym. Przypuszczam, �e ten ca�y rwetes i ca�a ta w�ciek�a parada
mia�a przede wszystkim na celu wywo�anie piekielnego strachu w mojej duszy, o
kt�rej natura wiedzia�a, �e wyro�nie na potwora pisz�cego wiersze. Pot�ne te
pomys�y stale chybia�y celu. Nie by�o bowiem w�wczas dla mnie i dla moich
przyjaci�, z kt�rych najstarszy - herszt, mia� lut dziesi��, wi�kszej i
wspanialszej zabawy jak taka wielka pow�d�.
Bo�e drogi! Gdzie� co� daleko ryczy, w�cieka si�, pieni i burzy; oszala�a rzeka
chwyta r�koma i z�bami filary mostu, trz�sie nimi, podwa�a je, wykr�ca, wreszcie
z wrzaskiem radosnym lub z g�uchym bulgotem zadowolenia �amie je lub wywa�a,
most p�ka w stosie pacierzowym, dr�y z b�lu, trzeszczy rozpaczliwie z m�ki,
trzyma si� kurczowo drewnianymi �apami brzegu, wreszcie zaczyna mu brakn�� si�,
omdlewa, a� si� bezsilny wali na fale. Czy� to nie pi�kne? A czy tu nie
�mieszne, kiedy ludzie brod� po ulicach jak kaczki, a w domach nie opodal od
rzeki stoj�cych mog�e� w pokoju, usiad�szy na komodzie, �owi�c ryby, jak Gawe�?
W razie takiej wielkiej powodzi nie by�o mowy o chodzeniu przez par� dni do
szko�y, wskutek czego s�usznie uwa�ali�my pow�d� za jedno z lepszych boskich
b�ogos�awie�stw. Inne te� bowiem, r�wnie wspania�e, by�y z takiej powodzi
korzy�ci. Po opadni�ciu w�d mo�na by�o w zagajnikach nad rzek� znachodzi� rzeczy
niebywa�e i zdumiewaj�ce, B�g wie, sk�d przyniesione: utopion� kur�, ko�ysk�, w
kt�rej le�a� pies, z�amane krzes�o albo pust� beczk�. Wszystkie te przedmioty
nadawa�y si� cudownie do umeblowania srogiego india�skiego obozu, by�y to bowiem
gro�ne czasy Ducha puszczy, P�ywaj�cej wyspy albo Doliny bez wyj�cia. W ��gach
nadrzecznych, sk�panych w s�o�cu, by�o wiele oboj�w india�skich, rozmaite za�
szczepy wiod�y z sob� walki srogie i pe�ne przemy�lnych podst�p�w.
Najbardziej krwawym wodzem by� jeden straszny ch�opiec, kt�ry si� po cywilnemu
nazywa� Staszek, a kiedy wst�pi� na �cie�ki wojenne, zwa� si� "Krwawy Byk". Ob�z
jego plemienia mie�ci� si� w "grocie", kt�ra by�a g��bok� jam� po wykopanej
glinie, plemi� za� sk�ada�o si� poza wodzem z siedmiu drab�w dziesi�cioletnich;
by�a to banda Komancz�w, bardzo krwawa i bezczelna. W�dz ich zrobi� na tej
godno�ci olbrzymi maj�tek, bo samych stal�wek mia� z rozboju kilka tuzin�w, poza
tym bra� ka�dy �up: scyzoryki, o��wki, bu�k� z mas�em albo jab�ko. Najbli�sze
plemiona, szczepy tch�rzliwe, o sercach jelenich, haniebnie mu si� op�aca�y za
spok�j i nieprzeszkadzanie w wielkich wojnach, dalsze jednak pr�bowa�y buntu i
walki. Krwawy Byk dysza� zemst� i zapowiada� wyr�ni�cie do ostatniej nogi
szczep�w wojowniczych. W jednym takim szczepie niepodleg�ym by�em ja; nie
odznacza�em si� wprawdzie zbytnim zapa�em do walki, lecz uchodzi�em za znawc�
wszystkich zwyczaj�w india�skich i j�zyka.
B�g �wiadkiem, �e szczep m�j nie chcia� wojny. Wodzem naszym by� dobry
ch�opczyna, ale bardzo zezowaty i bardzo piegowaty, wskutek czego �atwo osi�gn��
godno�� wodza. Takiej g�by przera�liwej nie mo�na by�o chyba znale�� w�r�d
prawowitych Indian. Bez dekoracyjnego aparatu wodza ch�opiec ten m�g� swoj�
twarz� przestraszy� niejednego, c� dopiero, kiedy na�o�y� na rozmierzwiony �eb
papierow� obr�cz, nadzian� kogucimi pi�rami, a w d�o� uj�� straszliwy tomahawek
drewniany, ale oblepiony srebrnym papierem i popstrzony plamami czerwonego
atramentu, co oznacza�o krew "bladych twarzy"! Ha! Straszliwie wygl�da� ten
w�dz, kiedy zatoczy� zezowatym wzrokiem! Najodwa�niejszym robi�o si� zimno. Ca�e
szcz�cie, �e kiedy kt�ry z poddanych czymkolwiek si� zniecierpliwi� i podni�s�
si� do or�nej rozprawy z wodzem, w�dz zmiata� jak jele� i ju� wtedy nie by�
straszny, bo z ty�u nie mia� oczu. Mo�e dlatego zwa� si� "Jele� R�czy".
Za ciasno by�o w chaszczach nad rzek� dla dw�ch takich znakomito�ci, jak
piegowaty Jele�. i jak Krwawy Byk, kt�rego serce niezno�nie bola�o, �e nie ma
takich pieg�w i musi twarz, chc�c j� uczyni� dzik�, smarowa� glin� albo sadz�,
co trzeba by�o zmywa� w chwili powrotu do domu i do cywilizacji. St�d zapewne
pochodzi�a ta g��boka nienawi�� do naszego poczciwego wodza, kt�rego�my bardzo
zreszt� kochali, bo w�r�d wszystkich szczep�w, �ci�lej i niepoetycznie m�wi�c, w
ca�ej szkole nikt tak cudownie nie umia� podpowiada�, jak Jele� R�czy. To by�
prawdziwy Indianin! Nie porusza� ustami, a wszystko s�ysza�e�. Musia� mie�
jakie� niezwyk�e urz�dzenie w brzuchu.
Przychodzi raz do niego Indianin z jakiego� pokrewnego szczepu i powiada:
- Antek! masz stracha?
- Albo co?
- Ja co� wiem, ale nie powiem.
- To po co m�wisz?
- Bo mi ci� �al...
Jele� R�czy poblad�. Tylko sokole, bystre oko mog�o w�r�d jego pieg�w dojrze�
oznaki blado�ci.
- Jak nie powiesz, to ci� Pan B�g pokarze.
- A dasz s�owo, �e nie powiesz, �e to ja?
- Daj� s�owo!
- Honorowe?
- Potr�jne! i jak Boga kocham, �e nie powiem.
Skupili�my si� wszyscy, bo powia�o tajemnic�.
- To ci powiem: Staszek chce ci� zakatrupi�!
- Jaki Staszek?
- Krwawy Byk!
�mier� za�mia�a si� g�ucho, tak �e po nas poszed� dreszcz.
- Sk�d wiesz?
- Bo my�my pods�uchali ich narad�. Staszek chce ci� wzi�� do niewoli i zdj�� z
ciebie skalp.
- Nieprawda!
- Jak Boga mego kocham! My�my s�yszeli, jak on przysi�g� na cienie ojca i na
Wielkiego Ducha!
- Na Wielkiego Ducha te�?
- Tak! Masz pietra?
- Ja si� nikogo nie boj�! - szcz�kn�� z�bami Jele� R�czy.
- Nie gadaj! Bo ja bym si� ba�... Ten Staszek jest morowy, on nie przysi�ga tak
sobie, z �aski na pociech�. Ty si� pilnuj!
Zrobi�o si� cicho, gdy� zdradzone gro�by Krwawego Byka by�y nalane krwi�. Na
lekcji w klasie nastr�j by� ponury, wielka tajemnica bowiem sta�a si� ju�
publiczn� i wszystkie serca by�y pe�ne grozy. Wiedzieli�my, �e z Bykiem Krwawym
�art�w nie ma; by� to dryblas ogromny, silny i mia� d�ugie, ma�pie r�ce, do tego
za� ojciec jego by� krawcem. Trudno odgadn��, dlaczego zaj�cie jego ojca mia�o
znaczenie dla wielkiej sprawy, faktem jest jednak, �e i ono wnios�o nieco
niepokoju do naszych rozwa�a�. Niezbadany jest bowiem tajemny splot zdarze�.
Rozpocz�y si� knowania, szelesty i szmery. W naszym wodzu ujrzeli�my zupe�ny
upadek piegowatego ducha, co zapowiada�o nieszcz�cie. By� to ch�opczyna
serdecznie dobry i straszny n�dzarz; �ywi� si�, w�a�ciwie �ywili go, suchym
chlebem i zup� z czosnku bez �adnej okrasy i tylko w jakie� wielkie �wi�to
dostawa� od przyjaci� bu�k�, nasmarowan� mas�em, za genialne podpowiadanie.
Bu�ki tej sam nie jad�, bo po�ow� odnosi� swojej m�odszej siostrze, mi�emu
stworzeniu, co maj�c siedem lat nosi�a wod� ze studni, pra�a parcian� bielizn� i
szorowa�a wy�upiast�, wzd�t� od wilgoci pod�og� w nieszcz�snej izdebce. W szko��
ma�ego miasteczka wszyscy znaj� wszystkich i wszystko o sobie wiedz�; w dobrych
ch�opi�cych sercach ten ch�opak budzi� rozrzewnienie nie�wiadome.
Zapowied� srogiego nieszcz�cia, co teraz nad nim zawis�o, wielkie tedy uczyni�a
wra�enie. Jele� R�czy nie jest zdolny do walki i sko�czy si� ona dla niego
sromotnie, podbiciem oka, rozbitym nosem lub czym� podobnym takim, co jednak
by�o drobiazgiem wobec ha�by, kt�ra mog�a spa�� na ca�y nasz szczep, na ca��
nasza klas�, na kt�rej nie by�o zmazy i w kt�rej nikt nie zna� trwogi - to
znaczy nie zna� trwogi przed byle Bykiem Krwawym - mowa jest bowiem o trwodze
obra�aj�cej poczucie honoru, a nie ma mowy o trwodze, rzec mo�na, zawodowej i
sercu ludzkiemu przyrodzonej, przed gi�tk� trzcin� w domu i w szkole. Tego mo�e
si� ba� bez obrazy honoru sam Bonaparte. Daremn� jest walka cz�owieka przeciwko
kamiennej, serca pozbawionej tradycji, kt�ra z bohaterskiego ducha czyni
niewolnika i czasem odwraca bohatera odwrotn� stron� jego walecznego medalu,
przegina go na kolanie i w gwa�townym rytmie poniewiera jego cz�owiecze�stwo,
kt�re - oburzone do g��bi - wrzeszczy i wymachuje nogami.
W tym wypadku sz�o o honor ludzi wolnych, kt�rzy nie mogli pozwoli�, aby ich
wodza, wybranego za wsp�ln� zgod�, niegodziwie pobito.
Wolny duch krzykn�� w nas: Nie pozwa�am! Byli�my rycerscy i wspaniali. �atwo
jednak krzykn��: nie pozwalam! - ale jak nie pozwoli�? Zaduma�y si� przel�k�e
nasze dusze i wesz�y w siebie, wszed�szy za�, ujrza�y bezradnych mato��w, nie
wiedz�cych, co czyni�.
Instynkt samozachowawczy, nieu�wiadomiony i wcale rozgarni�ty dyplomata,
podszepn�� nam to, co zazwyczaj podszeptuje wielkim m�om stanu: zwi�zki i
alianse zaczepno-odporne. Krwawemu Bykowi nie damy rady osobno, ale przecie� mu
damy rad� razem. Najwi�kszy b�cwa� poj�� to w lot i nie szcz�dzi� ofiar, aby
nasz grecki partykularyzm zwi�za� w chwili niebezpiecze�stwa w pot�g� zwyci�sk�.
Polityka nasza owych czas�w dlatego jeszcze przypomina�a polityk� europejsk�, �e
za przymierza s�ono trzeba by�o p�aci�. Nie my�l�, �eby wielkie mocarstwa bra�y
z nas wzory pod tym wzgl�dem, widocznie jednak ju� w ma�ych ch�opi�tach kie�kuj�
polityczne zdolno�ci i brak z�udze� idealistycznych w tych sprawach jest
zupe�ny.
Po rozejrzeniu si� w�r�d india�skich pot�g, buszuj�cych ka�dego popo�udnia w�r�d
nadrzecznych ��g�w, wybrali�my cztery szczepy w ��cznej sile pi�tnastu ch�opa,
razem z wodzami i synami wodz�w, bo i takie urz�dy te� istnia�y. Jeden z wodz�w
mia� wspania�y �uk i trzy strza�y, bardzo pierzaste i dziko furcz�ce w locie,
kt�ry po�era� czasem odleg�o�� pi�ciu krok�w. Wiadomo za�, �e z takiej
odleg�o�ci, przy dobrych ch�ciach strzelaj�cego i przy r�wnie wielkiej i
�yczliwej uprzejmo�ci przeciwnika, kt�ry chce by� zastrzelonym, mo�na go trafi�
nawet w oko. Drugi z wodz�w posiada� szczeg�ln� bro�, �ci�gni�te z domu -
obc�gi. Przyznaj�, �e na poz�r nie jest to bro� efektowna, jak armata na
przyk�ad, i z�y wojownik nie wiedzia�by zgo�a, co pocz�� w starciu z obc�gami.
Nie by�o jednak�e w�r�d nas z�ych wojownik�w, lecz Bayardy i Bonapartowie.
Wiedzieli�my, �e w walce nale�y by� lwem, ale trzeba czasem by� lisem. O!
Znali�my dobrze Powr�t Ulissesa do Itaki, cudown� opowie�� z obrazkami. Dla
przemy�lnego wojownika obc�gi s� broni� okropn� i straszliw�, bo pomy�le� tylko,
co si� dzieje z wrogiem, je�li rycerz, uzbrojony w obc�gi, zajdzie go z ty�u i
jak rak chwyci jego �ydk� w kleszcze? Wr�g drze si� jak op�tany i zdumiony
nieznanym sposobem wojowania, haniebnie si� poddaje. Obc�gami mo�na by te�
wyrwa� wrogowi wszystkie z�by po kolei, gdyby by� tak uprzejmy i sta� spokojnie
przez godzin� z otwart� paszcz�. M�wi� "paszcz�" - bo rzecz jest o wojnie.
Dwaj inni wodzowie zaprzyja�nionych szczep�w by�y to zwyczajne �apserdaki,
kt�rzy mieli, tak jak i my, tomahawki z drzewa, lwy jednak mieszka�y w ich
sercach. Nie to jednak sk�oni�o nas do zawarcia z nimi przymierza na �mier� i
�ycie, lecz wzgl�dy nier�wnie g��bsze. Do zwyci�enia wroga potrzeba nam by�o
nie tylko brutalnej pomocy, o kt�r� �atwo, przede wszystkim jednak trzeba nam
by�o si�y moralnej, pot�nego zewu, g�osu pioruna, na kt�rego g�os serca rw� si�
w piersi z okrzykiem: "�mier� lub zwyci�stwo!"
Oto jeden z wodz�w mia� taki piorun, mia� taki przyrz�d, takie narz�dzie
zaczarowane, na kt�rego g�os blednie �mier�, a zwyci�stwo przybiega z okrzykiem.
W�dz ten, zwany "Ponury Grzmot", by� synem miejskiego policjanta, ten za�
policjant mia� b�ben, kt�ry czasem grzmia� na rynku, jak salwa piorun�w podczas
wielkiej burzy; na jego g�os zbiegali si� przera�eni ludzie, a policjant
wyt�uk�szy palcatami wspania�e to muzyckie narz�dzie, ucisza� je, po czym
wykrzykiwa� w imieniu miasta, �e pan burmistrz kaza�, aby jutro wszystkie �winie
w mie�cie by�y zamkni�te, a nie wa��sa�y si� po ulicach, bo przyje�d�a do miasta
genera�, wi�c aby wstydu nie by�o, bo takie �cierwo, co nakazu nie uszanuje,
p�jdzie do ciemnicy na dwie doby. Policjant ten to by� Stentor, to by� dono�ny
herold miasta, a jego b�ben szerzy� poszanowanie i nieomal trwog�. Drugi b�ben,
jego syn, zabiera� mu czasem b�ben urz�dowy i przynosi� go do nas, do chaszcz�w
nad rzek�. Wtedy si� odbywa� s�d ostateczny, gdy� ka�dy chcia� b�bni�, a sztuka
polega�a na tym, kto to uczyni najdono�niej. Na trzy mile wko�o ucicha�y
przera�one wszystkie ptaki, ryby zdenerwowane ciska�y si� w rzece jak szalone,
chrab�szcze spada�y z drzew, �wi�ci Pa�scy wygl�dali z nieba, zatykaj�c uszy, ze
zgrozy pobladli, a drzewa szumia�y w trwodze, nie mog�c uciec. Tylko nasze
dusze, pe�ne piekielnej wrzawy, nurza�y si� w niej, p�ywa�y po niej jak po
topieli. Wrogowie z innych szczep�w zjawiali si� na widnokr�gu trwo�ni i
p�ochliwi, lecz zahipnotyzowani pot�g� grzmotu, przychodzili a� do jego �r�d�a,
oczarowani.
Ten to b�ben pot�ny, dziwo �wiata, grzmot miasta, jego krzycz�ce sumienie,
w�a�ciwa jego w�adza, bo burmistrza nikt si� nie ba� - zosta� naszym
sprzymierze�cem. Kto mia� ten grzmot w r�kach, ten m�g� by� pewnym zwyci�stwa.
Nie mo�na pogn�bi� Jowisza rycz�cego grzmotem, a w r�ku �ciskaj�cego pioruny.
Wiele nas to kosztowa�o. Sojusznik nie by� g�upi i zna� czarodziejstwo tego
instrumentu, przypinaj�cego duszom skrzyd�a i daj�cego hart sercom; jak polityk
wytrawny, godzi� si� na przymierze odporne, a s�ucha� nie chcia� o zaczepnym,
dyplomacja za� nasza zd��a�a m�drze i s�usznie do natychmiastowej zaczepnej
wojny, aby wrogowi nie da� czasu na mobilizacj� i przygotowanie materia�u
wojennego. Chodzi�y bowiem g�uche wie�ci, �e Krwawy Byk ma znajomego z drugiej
klasy gimnazjum, kt�ry ma stary pistolet; je�liby mu si� uda�o zawrze� z nim
przymierze, byliby�my zgubieni. Jeden wystrza� rozp�dzi� by potrafi� ca�� nasz�
szko��; liczyli�my tylko na to, �e Krwawy Byk b�dzie si� sam ba� wystrza�u i
poci�gni�cia za cyngiel. M�g� jednak strzeli� i uciec. Wiedzia� o tym syn
policjanta i bardzo si� dro�y�. Stan�o na tym, �e zaprzysi�g� pakt i zobowi�za�
si� do wojny zaczepnej z ci�g�ym warczeniem b�bna, pod ci�kimi jednak
warunkami:
1) wojna nie mog�a odby� si� we czwartek, gdy� tego dnia jest zawsze targ w
mie�cie i b�ben urz�duje wtedy z jego ojcem;
2) b�bna nikt poza nim nie dostanie do r�k:
3) b�dzie na nim wybija� takt, jaki mu si� podoba;
4) dostanie za to szesna�cie stal�wek, pi�� o��wk�w, dwa scyzoryki, dwie
tabliczki czekolady i ksi��k� Puszcza wodna w lesie; jego wojownicy te� zostan�
obdarowani;
5) w razie wygrania wojny jeden z naszych wojownik�w nie ma prawa przeszkadzania
mu w po�lubieniu swojej siostry, kt�ra jest w pensjonacie i kt�r� on uwielbia.
Ci�kie to by�y warunki, lecz trudno...
Ostatni warunek, kt�ry by� zapowiedzi� brzydkiego mezaliansu, bo siostra owa
by�a baron�wn�, nieco nas zaskoczy�, nie przy puszczali�my bowiem, �e si�
smarkacz ju� chce �eni�, id� to ju� jego sprawa prywatna. We wszystkich wielkich
poci�gni�ciach politycznych czaj� si� takie historie prywatne. Wi�cej nas bola�y
dwa scyzoryki ni� baron�wna, trzeba jednak by�o p�aci�. Bohaterski poryw szybko
zgromadzi� okup za przyja��, wiedz�c, �e bez b�bna nikt nie zwyci�y. Wrzawa
jest jednym z decyduj�cych moment�w w walce. �ydy wojuj�ce w Starym Testamencie
zawsze bardzo krzycza�y, a ju� kto, jak kto, ale chyba �ydy wiedz�, co robi�.
Ob�z nieprzyjacielski, zdrad� knuj�cy, niczego si� nie domy�la�. Krwawy Byk by�
pewny, �e napadnie na nieprzygotowanych, zbyt zreszt� dufa� w imi� swoje i w
groz� budz�c� swoj� s�aw�. Zdrajc�w w naszym obozie nie obawiali�my si� wcale,
bo wszyscy przysi�gli tajemnic�, co nie by�o wprawdzie murowan� r�kojmi�
pewno�ci, lecz do aktu przysi�gi dodano klauzul� prywatn�, �e zdrajca zosta�by
pobity przez wszystkie szczepy w spos�b niepomiarkowany i na wieki wiek�w groz�
i przera�enie budz�cy. To by�o cokolwiek pewniejsze.
O, Krwawy Byku! czarna nadchodzi na ciebie godzina. B�dziesz nied�ugo mia� �al
do motki swojej, ze ci� urodzi�a. Sam chcia�e� wojny, z�y i przewrotny wodzu!
Na wielkim zgromadzeniu narod�w czerwonosk�rych, kt�re si� odby�o we czwartek,
ustalono plan wielkiej bitwy. Tomahawki wojny postanowiono odkopa� w niedziel�,
zaraz po mszy studenckiej, wszyscy bowiem Indianie byli bardzo pobo�ni, a
najweselszym by�o to, �e na niedziel� przypada�a kolej s�u�enia do mszy na
Krwawego Byka. B�dzie przynajmniej jako tako przygotowany na �mier�.
By�o to w pocz�tkach lipca, kiedy pachn� lipy i z daleka czu� najs�odsz� wo� -
wakacji. Wakacje pachn� najpi�kniej na �wiecie. Doro�li ludzie dlatego s�
nieszcz�liwi i zgorzkniali, �e nie chodz� do szko�y i nie czekaj� na wakacje.
Dzie� by� ca�y ze z�ota, wyk�adany niebiesk� emali�. Natura lubi takie dzikie
paradoksy: w g�rze spok�j b��kitny i u�miechni�ty Pan B�g, strasznie w lipcu
dobry, a na dole burza w sercach i ponure nasze miny, bez u�miechu. Jeste�my
cisi i powa�ni, bo sprawa jest ci�ka. Termometr naszej odwagi podskoczy� o par�
kresek, bo si� do nas zg�osi�o na ochotnika kilku wolontariusz�w, a w�r�d nich
jeden s�ynny awanturnik �wiatowej s�awy, bo ju� raz uciek� z domu na Wyspy
Robinsona, ale go z�apali na nast�pnej stacji. Robinsonad� wybili mu z g�owy
drog� okr�n�, przez plecy, zosta�a mu jednak nie�miertelna s�awa, krzemie� do
krzesania ognia i d�ugi sznur. Przedmioty te ofiarowa� naszej sprawie.
Niech si� wreszcie stanie, co si� ma sta�!
Wojna! Wojna! Wojna!
�mier� i zniszczenie!
�mier� Krwawemu Bykowi!
Zaszumia�y g�o�no osiki, zawsze si� zreszt� czego� boj�ce. Z wrzaskiem, jakby
si� d�awi�a, porwa�a si� z ga��zi sroka. Komary bzyka�y jak karabinowe kule.
Spiesznie szli�my tam, gdzie obozowali�my i gdzie w�r�d wojennego ta�ca mieli�my
odkopa� top�r wojny. Miejsce to znajdowa�o si� pod najgrubszym drzewem, w kt�rym
mieszka�a sowa, wi�c by�o ono tajemnicze i budzi�o zgroz�.
Co to jest?
Na drzewie wisia� wyci�ty pajac z papieru, a pod nim przymocowana by�a kurtka z
kajetu z napisem:
"Tak tu b�dzie wisia� z rozpaczy Raczy Jele�, bo mu zabra�em tomahawk i orle
pi�ra. Ca�uj psa w nos!"
Podpisano:
"Krwawy Byk, kt�ry si� nikogo nie boi!"
�wiat nam zawirowa� w oczach, bo wi�ksza obelga nie mog�a spotka� wojownika.
Zabrane nam �wi�te symbole wojny. Spojrzeli�my na Jelenia R�czego, Jele� R�czy
p�aka�. Biedny ch�opiec tak bardzo by� przybity, �e si� go nam uczyni�o
serdecznie �al; po okropnie brzydkiej jego twarzy, po niezliczonych piegach, z
zezowatych, �alem przys�oni�tych oczu lecia�y ciurkiem wielkie �zy. Ca��
rado�ci� g�odnego jego �ycia by�o to, �e si� przez niesamowito�� swojej twarzy
dorobi� godno�ci wodza, a oto przyszed� z�y ch�opak, kt�remu on nigdy niczym nie
zawini�, i podepta� jego cze�� rycersk�, wystawa� go na ha�b�, sponiewiera�
jasno�� jego duszy i s�odycz jego serca, nadmiernie �agodnego.
Stali�my jakby pora�eni. Czuli�my tylko jedno: wielki smutek, �e Krwawy Byk nie
jest wojownikiem rycerskim. Prawda, my�my przeciwko niemu zawarli przymierze,
ale to si� r�wnowa�y�o z jego si�� i bezczelno�ci�; chcieli�my go jednak
zwyci�a� w walce otwartej, w kt�rej nie wiadomo jeszcze kto zginie? Mo�e on,
ale mo�e i my?
Zreszt� nie tak zn�w bardzo byli�my pewni naszych sprzymierze�c�w, kt�rzy
walczy� mieli kupieni, jak najemne wojska, kondotierzy. Podst�pne jednak
zabranie nam broni i uroczystej odznaki wodza by�o czynem brzydkim, tak bardzo
brzydkim, �e si� jego rdzawe ostrze zwr�ci�o w�a�nie przeciwko niemu.
Sprzymierze�cy nasi w istocie nie byli pewni i mogli byli tylko "markowa�"
bitw�, w tej chwili jednak, zrozumiawszy, �e post�pek Krwawego Byka by�
niegodny, i ujrzawszy �zy lubionego biedaka, naszego wodza, zawrzeli
w�ciek�o�ci�. Za w�osy, na niedziel� pi�knie czym� wysmarowane i g�adko
uczesane, chwyci� ich demon wojny i zatarga� nimi. Zap�on�y oczy i r�ce dr�e�
pocz�y. Niepewny sprzymierzeniec sta� si� zawzi�tym przyjacielem.
- Ty, Antek! - krzykn�� syn policjanta - ja ci m�wi�, ty si� nie martw! On tego
ci�ko po�a�uje, miglanc jeden!
"Miglanc" znaczy�o w owych czasach co� niezrozumia�e obel�ywego. Za takie s�owo
mo�na by�o dosta� ci�ko po �bie.
- Ja nie p�acz�, ale mnie wstyd...
- Co ci ma by� wstyd? Ja ci powiem: ja ju� nic nie chc� za b�ben, �adnych pi�r
ani scyzoryk�w. B�d� b�bni� jak dla siebie, za darmo!
Armia os�upia�a, po czym uczyni�a wrzask tak radosny, �e fala podnios�a si� na
rzece.
G�upi Krwawy Byk! - Gdyby by� wiedzia�, czego dokona swoj� zdrad�!
Zapa� ogarnia� szeregi, kt�re nag�e bez komendy zacz�y ta�czy� taniec wojenny
tak wspania�y, �e wr�ble, nawo�uj�c si�, zacz�y zlatywa� si� z najdalszych
stron, aby to zobaczy�.
- Howgh! howgh! uff uff! - krzyczeli Indianie.
Je�li krzyk ten dotar� do Krwawego Byka, musia�o w nim zamrze� serce i �ci�� si�
w l�d. On jednak go nie s�ysza�, bo upojony �atwym podst�pem, ucztowa� ze swoim
szczepem, "syn wodza" bowiem z godno�ci, a syn cukiernika w stanie cywilnym,
�ci�gn�� ze sklepu swojego ojca. prawdziwego i przyni�s� "ojcu wodzowi" dwa
s�oiki truskawkowych konfitur. Ca�y szczep raczy� si� tym teraz i gnu�nia� w�r�d
s�odyczy: najwi�ksza wojna, nie by�a w stanie przerwa� im oblizywania palc�w.
O, g�upi!
Nie wiedzieli, �e jak chmura gradowa, tak ci�gnie ku nim nieszcz�cie. Nie! nie
jak chmura, kt�ra gada grzmotem i dudni, raczej jak w��, co w trawach pe�za bez
szelestu i bez �ladu.
W jednej chwili za�omota� piorun: to zagra� miejski b�ben. W�ciek� si�, oszala�,
dudni�, hucza�, grzmia�, trzaska�; blady strach krzykn�� w ��gach i ucich�,
jakby g�os jego zabito uderzeniem no�a. Za to uderzy� w niebo krzyk inny,
huczny, radosny, zwyci�ski. To sprzymierzono szczepy, jakby z ziemi doko�a
wyros�e, grzmia�y okrzykiem wojny, a jeszcze bardzie] zdumionym krzykiem
rado�ci, �e sprawa p�jdzie tak �atwo: straszny Krwawy Byk, umazany krwi�
truskawek, mia� w tej chwili min� �miertelnie zdumionego ciel�cia. Porwali si�
jego towarzysze do �miertelnego boju, jemu za� strach niezmierny odj�� si�y.
Za kilka chwil sta� skr�powany sznurem s�ynnego Robinsona i przywi�zany do pnia
olchy; wojownicy jego, otoczeni, widz�c po�o�enie bez wyj�cia - poddali si� i
przeszli na stron� zwyci�skiego Jelenia R�czego. Zdaje si�, �e mieli nieco �alu
do swego wodza za nier�wny podzia� konfitur. Oto czego ten cz�owiek dokona�,
walcz�c podst�pem z innymi i siej�c krzywdy w�r�d swoich!
Patrzy� teraz ponuro, czekaj�c na �mier�. Ceremonia� india�ski ka�e na ni�
czeka� bez drgnienia, u�miechem pogardy przyjmowa� drwiny wrog�w i �piewa�,
kiedy wr�g zadaje m�czarnie. Trzeba przyzna�, �e Krwawy Byk doskonale znosi�
nieszcz�cie; sta� wyprostowany i cho� by� bardzo blady, jednak z politowaniem
si� u�miecha�.
Jednak�e raz drgn��. Drgn��, kiedy si� do niego zbli�y� nasz poczciwy R�czy
Jele�, a kiedy mu spojrza� w oczy, Krwawy Byk opu�ci� powieki. Zawstydzi� si�.
Tracili�my si� �okciami, a syn policjanta uderzy� triumfalnie w miejski b�ben.
To dobi�o Krwawego Byka, wszystkiego si� bowiem m�g� spodziewa� z naszej strony,
tylko nie takiej parady i takiego wyekwipowania. Zadr�e� musia� w swej ponurej,
krwawej duszy, bo olcha, do kt�rej by� przywi�zany, zadr�a�a.
Wojna by�a uko�czona, jednak niezupe�nie; pozosta� wspania�y jeniec, z kt�rym
co� trzeba by�o uczyni�, nie tylko dla manifestacji walnego zwyci�stwa, tak
piorunuj�cego, �e godne by�o Cezara lub Napoleona, lecz i ze wzgl�d�w
dyplomatycznych, gdy� obezw�adniony w tej chwili Herkules m�g� si� z zemst�
swoja przyczai� w czarnej duszy, p�niej jednak, uwolniony z wi�z�w, ka�demu
zwyci�zcy z osobna mo�e po�ama� ko�ci. Przed takimi owocami zwyci�stwa nale�a�o
si� zabezpieczy�, m�drze i przezornie.
Odeszli�my w g�szcze, aby odby� narad�. India�skim zwyczajem milczeli�my wszyscy
bardzo d�ugo, aby m�dro�� mia�a czas nap�yn�� do naszych serc, po d�u�szej za�
chwili zapalili�my fajk� pokoju, kalumet, co by�o najwspanialszym momentem
uroczysto�ci.
Pierwszy, kt�ry j� zapali�, zakrztusi� si� mocno i �zy goryczy pobieg�y mu z
oczu; drugi prze�y� te same rozkosze, dziesi�ty z lekka zawy�, ale pali�, bo
palili wszyscy. By�a to straszliwa, brudna, zakopcona, stara faja, zamiast
tytuniu za� pali�o si� usch�e li�cie olchy. Specja� to by� okrutny, tote� i
wodzom, i wojownikom przera�one oczy wychodzi�y na wierzch.
Wielka Rada, kt�ra omal nie sko�czy�a si� wzajemn� bijatyk�, pot�ni wodzowie
bowiem i r�wnie wspaniali, wojownicy nie umieli dotrwa� w kamiennym spokoju
czerwonosk�rych braci naszych z Ameryki, orzek�a po d�ugich rozwa�aniach, �e
je�li Krwawy Byk z�o�y trzykrotn� uroczyst� przysi�g�, �e nigdy m�ci� si� nie
b�dzie, �e nie poskar�y si� w szkole i �e nigdy walczy� nie b�dzie podst�pnie,
b�dzie uwolniony z wi�z�w i z broni� w r�ku odejdzie do domu; aby jednak w jaki�
spos�b zaznaczy�, �e jednak my zwyci�yli�my, b�dzie mu zdj�ty skalp z g�owy,
ale tylko na niby, on za� w chwili zdejmowania mu fryzury z czaszki ma
koniecznie zemdle� i krzykn��: "�aski, o czerwoni bracia!"
Warunki, jak wida� jasno, nie by�y ci�kie, jakie� wi�c by�o nasze przera�enie,
kiedy us�yszawszy o nich, Krwawy Byk za�mia� si� g�ucho jakim� piekielnym
�miechem i pr꿹c wi�zy, zawo�a�:
- Wy psy parszywe! Tch�rze i szakale! Ka�dy Ming i ka�dy Siuks jest dla mnie
zdech�ym psem. Wol� tu zgin�� przy palu m�czarni, ni� was przeprosi�! Mam serce
bawo�u i si�� byka, mego ojca! Precz mi z oczu, wy, serca jelenie! Howgh!
Powiedzia�em!
Uczyni�a si� �miertelna cisza. Tak! Krwawy Byk jest strasznym wodzem, a serce
jego nie zna trwogi! Potrafi umrze� bez drgnienia. Zaimponowa� mi nadzwyczajnie,
podszed�szy wi�c ostro�nie ku niemu, bo gro�ny by� nawet w wi�zach, powiadam mu
pi�knie i nadobnie:
- Krwawy Byku! My chcemy wszystko za�atwi� pokojowo i nie chcemy, aby� poszed�
ju� na �owy do Wielkiego Ducha Manitou. W twoim wigwamie oczekuj� ci� twoje
niewiasty, kt�re g��d po�era. Kt� dla nich upoluje bawo�u, je�li ty zginiesz?
Tw�j szczep p�jdzie w rozsypk� albo zacznie pi� z rozpaczy ognist� wod�. Namy�l
si�, Krwawy Byku!
On spojrza� na mnie dziwnie i powiada:
- Niech m�j czerwony brat zbli�y si� do mnie tak, abym mu m�g� co� szepn�� do
ucha.
- Jestem, Krwawy Byku!
Pomy�la�em, �e robi tylko hece, bo tak potrzeba, i po cichu powie mi, �e si�
poddaje. Zbli�y�em si� wi�c z wielk� ufno�ci� i przy�o�y�em ucho do jego ust. On
nic nie powiedzia�, za to ja wrzasn��em jak kot obdzierany ze sk�ry, gdy� Krwawy
Byk uk�si� mnie w ucho. Zgroza pad�a na wszystkich. �agodni zwyci�scy zd�awili
swoj� wspania�omy�lno�� jak mizerne ptasz�: w sercach naszych zapiek�a si� krew,
oczy nala�y si� w�ciek�o�ci�, dusze sta�y si� z kamienia. Nie b�dzie zgody
mi�dzy nim a nami. Gdyby�my nie wiedzieli tego z pewno�ci�, �e ojciec jego jest
krawcem "m�skim, damskim i dziecinnym", mogli�my mniema� s�usznie, �e ojciec
jego jest Indianinem prawdziwym, straszliwym, takim, co mia� totem z ludzkich
z�b�w, a potem uciek� z cyrku.
Druga narada, ju� bez fajki, by�a burzliwsza, zewsz�d by�o s�ycha� okrzyki
w�ciek�o�ci, podjudzonej tym, �e syn policjanta znowu uderzy� w b�ben.
To by� g�os �mierci.
- Ha! ha! ha' - zakraka� opodal straszliwym �miechem Krwawy Byk.
Byli�my przekonani, �e nieco zwariowa� w strachu.
Wyrok by� do przewidzenia:
- �mier�.
�mier�! I to nie byle jaka, lecz w�r�d m�czarni.
Wtedy si� odezwa� po raz pierwszy nasz poczciwy piegowaty w�dz, Jele� R�czy:
- S�uchajcie, dajcie spok�j! Kto widzia� robi� takie rzeczy? On jest g�upi...
- Co? co takiego? - krzykn�li wojownicy. - To m�wi Jele� R�czy?
- On ciebie najbardziej obrazi�, a ty go chcesz ocali�? �adny w�dz!
- Czujnego Bobra uk�si� w ucho, to te� nic?
"Czujny B�br" to by�em ja!
- Co m�wisz, Czujny Bobrze?
- �mier�! - zawo�a�em chwytaj�c si� za ucho.
Jele� Raczy bliski by� p�aczu, wida� by�o bowiem, �e w Wielkiej Radzie straci�
wp�ywy i powag�.
W�ciekli s� wojownicy.
Kiedy Krwawemu Bykowi oznajmiono, �e zginie w m�czarniach, u�miecha� si�
jadowicie, a potem splun�� na odleg�o�� z tak� mistrzowsk� wpraw�, �e jednemu z
wybitnych i bardzo ws�awionych wodz�w oplu� mundurek, co wywo�a�o nowy krzyk
zgrozy.
- Spali� go! spali� go! - podni�s� si� wrzask.
Pomys� musia� by� doskona�y, gdy� go przyj�to z nies�ychanym entuzjazmem. Kto
�yw zaj�� si� gor�czkowym gromadzeniem suchych li�ci, zwi�d�ych traw i wysch�ych
na zapa�k�, po�amanych ga��zi. Oko�o dwudziestu wojownik�w krz�ta�o si� tak
�ywo, �e w kwadrans doko�a "�miertelnego pala" Krwawego Byka wznosi� si� stos
si�gaj�cy mu pod pachy. Wygl�da�o to tak �miesznie, �e z lubo�ci� patrzono na te
przygotowania, zabawa bowiem zrobi�a si� pierwszej klasy. Tylko Jele� R�czy sta�
z boku, jak zaczarowany, i nie przyni�s� nawet patyczka. Gdyby nie jego s�ynne w
ca�ym �wiecie piegi i zezowate oczy, dawno ju� przesta�by by� wodzem. Mazgaj!
Krwawy Byk patrzy� na te przygotowania z g�upkowatym u�miechem. Wewn�trz szala�a
w nim bezsilna w�ciek�o��, ale nie da� tego pozna� po sobie. Widoczne by�o, �e
si� nie boi i u�miechem daje nam zna� o swojej niezmiernej pogardzie; gdyby tak
jednak dobrze spojrze�, mo�na by dostrzec w szybko biegaj�cych promieniach jego
oczu zaniepokojenie, czy nas przypadkiem jaki� sza� nie op�ta�? Wiedzia�a -
ma�pa! - �e jeste�my tch�rze najgrubszego kalibru, nigdy jednak jeden m�ody
idiota nie jest w stanie przewidzie�, co drugiemu strzeli do �ba? My�my te� nie
przewidzieli.
Zm�czeni gor�czkowym uk�adaniem stosu, patrzyli�my teraz weso�o i z niema��
rozkosz� na swoje dzie�o; boki mo�na zrywa�, widz�c wysokiego dryblasa,
ob�o�onego le�nym �mieciem tak, �e tylko z tej kopicy wida� ramiona i zbrodnicz�
g�ow�. Dryblas, przekonany, �e to ju� koniec zabawy, uspokoi� si� i zacz��
szydzi�:
- Czemu� nie podpalicie stosu, zdech�e ��wie? Tch�rze cuchn�cy! Ludzie o
podw�jnym j�zyku! Boicie si� bohatera, kt�ry wam zdejmie skalpy, a dusze wasze
b�d� si� b��ka�, bo cia�o rzuc� w�ciek�ym psom na po�arcie! Szkoda strza�y mojej
i mojej ci�ciwy, wi�c dlatego pluj� na was, z�odzieje koni!
Cho� si� wyra�a� bardzo stylowo, to "z�odzieje koni!" - zapiek�o nas. Najgorsze
by�o to, �e nikt mu nie umia� godnie odpowiedzie�, gdy� byli�my ba�wany wobec
niego w znajomo�ci - india�skich przeno�ni. A on si� dar�:
- Zbli�cie si� do mnie, a wyrw� wam serca! Zaj�ce, silne tylko w pysku! (?) Na
kolana przede mn�, a ja wam swoje mokasyny po�o�� na karku! Gdzie jest wasz
parszywy w�dz, Jele� R�czy? Czy uciek� na d�wi�k mego g�osu i dlatego nazywacie
go "r�czym"?
- Staszek! - krzykn�� kto� z rozpacz�.
- Tu nie ma Staszka, tu jest Krwawy Ryk! - zawo�a� okropny jeniec. - Uff! uff!
Krwawy Byk ma was wszystkich w pi�cie!
Jak d�ugo gada� india�sk� mod�, mo�na by�o tego s�ucha�, ale odst�pi� od
uroczystego stylu m�wi�c, �e "ma nas w pi�cie". Obraza by�a tak wsp�cze�nie
dotkliwa, �e wszystkich poderwa�a; wszyscy rzucili si� w jego stron� z
b�yszcz�cymi oczyma, wygra�aj�c mu; ko�o stosu uczyni� si� t�ok; wojownicy
poszaleli. Nagle...
Zaraz! nie mog�, bo si� jeszcze do tej chwili boj�...
Nagle sta�o si� co� okropnego. Kto� - nigdy nie by�o wiadomo kto - pomi�dzy
nogami st�oczonych wojownik�w przytkn�� do suchego stosu zapalon� zapa�k�. W
jednej chwili buchn�o wszystko jak fajerwerk.
- Jezus, Maria! - krzykn�� ma�y t�um i cofn�� si� przera�ony.
Wszystkim odj�o w�adz� w r�kach i nogach; Krwawy Byk naprawd� p�on��. Zdawa�
si� powinno, �e ten nag�y ogie� nas porazi, lecz po up�ywie sekundy wszyscy
rzuc� si� na ratunek. Nikt nie drgn��. Wszyscy stali jak zahipnotyzowani,
patrz�c na Krwawego Byka. Dym mu owin�� twarz, lecz wiatr go odegna�: ch�opak
zblad� i wargi mu dr�a�y; po chwili u�miechn�� si� i krzykn�� wielkim g�osem:
- Wielki Duchu! Przybywam na �owy!
- Matko Boska, ratujcie go! - krzykn�� jaki� g�os.
Jeden wielki p�acz buchn�� w�r�d wojownik�w; p�acz, wrzask, krzyk i rwetes.
Kilku uciek�o w przera�eniu da� zna� do miasta czy wo�a� o ratunek, inni
bezradnie, z ob��kaniem w oczach biegali w k�ko jak op�tani. Nikomu nie
przysz�o na my�l, aby czapkami nosi� wod�, kt�ra szemra�a w pobli�u. Ten i �w
usi�owa� przyskoczy� do wi�nia i odskakiwa� z rozpacz�, nastraszywszy si� dymu
i marnych p�omyk�w ognia.
Co to jest? co to jest?
Rzuca, si� kto� do p�on�cego stosu, odwraca twarz, aby si� dymem nie krztusi�,
kto� z furi� rozrzuca stos nogami, a r�koma rozrywa nadgryzione ju� przez ogie�
sznurki. Kto� chwyta s�aniaj�cego si� Krwawego Byka w ramiona i wynosi go z si��
ni