63
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 63 |
Rozszerzenie: |
63 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 63 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 63 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
63 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
TYTUL: PAN KLEKS
AUTOR: Jan Brzechwa
OPRACOWAL : Adam Ciarcinski ([email protected]) ------
-----------------------------------------------------------------
--
-----------------------------
AKADEMIA PANA KLEKSA
-----------------------------
TA ORAZ INNE BAJKI
Nazywam si� Adam Niezg�dka, mam dwana�cie lat i ju� od p� roku
jestem w Akademii pana Kleksa. W domu nic mi si� nigdy nie
udawa�o. Zawsze sp�nia�em si� do szko�y, nigdy nie zd��y�em
odrobi� lekcji i mia�em gliniane r�ce. Wszystko upuszcza�em na
pod�og� i t�uk�em, a szklanki i spodki na sam m�j widok p�ka�y
i rozlatywa�y si� w drobne kawa�ki, zanim jeszcze zd��y�em ich
dotkn��. Nie znosi�em krupniku i marchewki, a w�a�nie codziennie
dostawa�em na obiad krupnik i marchewk�, bo to po�ywne i zdrowe.
Kiedy na domiar z�ego obla�em atramentem par� spodni, obrus i
nowy kostium mamy, rodzice postanowili wys�a� mnie na nauk� i
wychowanie do pana Kleksa. Akademia mie�ci si� w samym ko�cu
ulicy Czekoladowej i zajmuje du�y trzypi�trowy gmach, zbudowany
z kolorowych cegie�ek. Na trzecim pi�trze przechowywane s�
tajemnicze i nikomu nie znane sekrety pana Kleksa. Nikt nie ma
prawa tam wchodzi�, a gdyby nawet komu� zachcia�o si� wej��, nie
mia�by kt�r�dy, bo schody doprowadzone s� tylko do drugiego
pi�tra i sam pan Kleks dostaje si� do swoich sekret�w przez
komin. Na parterze mieszcz� si� sale szkolne, w kt�rych odbywaj�
si� lekcje, na pierwszym pi�trze s� sypialnie i wsp�lna jadalnia,
wreszcie na drugim pi�trze mieszka pan Kleks z Mateuszem, ale
tylko w jednym pokoju a wszystkie pozosta�e s� pozamykane na
klucz.
Pan Kleks przyjmuje do swojej Akademii tylko tych ch�opc�w.
kt�rych imiona, zaczynaj� si� na liter� A, bo - jak powiada - nie
ma zamiaru za�mieca� sobie g�owy wszystkimi literami alfabetu.
Dlatego te� w Akademii jest czterech Adam�w, pi�ciu Aleksandr�w,
trzech Andrzej�w, trzech Alfred�w, sze�ciu Antonich, jeden Artur,
jeden Albert i jeden Anastazy, czyli og�em dwudziestu czterech
uczni�w. Pan Kleks ma na imi� Ambro�y, a zatem tylko jeden
Mateusz w ca�ej Akademii nie zaczyna si� na A. Zreszt� Mateusz
nie jest wcale uczniem. Jest to uczony szpak pana Kleksa. Matuesz
umie doskonale m�wi�, posiada jednak t� w�a�ciwo��, �e wymawia
tylko ko�c�wki wyraz�w, nie zwracaj�c uwagi na ich pocz�tek. Gdy
na przyk�ad Mateusz odbiera telefon, odzywa si� zazwyczaj:
- Osz�, u emia ana eksa!
Oznacza to:
- Prosz�, tu Akademia pana Kleksa.
Oczywi�cie, �e obcy nie mog� go wcale zrozumie�, ale pan Kleks
i jego uczniowie porozumiewaj� si� z nim doskonale. Mateusz
odrabia z nami lekcje i cz�sto zast�puje pana Kleksa w szkole,
gdy pan Kleks idzie �apa� motyle na drugie �niadanie.
Ach, prawda! By�bym ca�kiem zapomnia� powiedzie�, �e nasza
Akademia mie�ci si� w ogromnym parku, pe�nym rozmaitych do��w,
jar�w i w�woz�w, i otoczona jest wysokim murem. Nikomu nie wolno
wychodzi� poza mur bez pana Kleksa. Ale ten mur nie jest to mur
byle jaki. Po tej stronie, kt�ra biegnie wzd�u� ulicy, jest
zupe�nie g�adki i tylko po�rodku znajduje si� du�a oszklona
brama. Natomiast w trzech pozosta�ych cz�ciach muru mieszcz� si�
d�ugim nieprzerwanym szeregiem jedna obok drugiej �elazne furtki,
pozamykane na ma�e srebrne k��deczki.
Wszystkie te furtki prowadz� do rozmaitych s�siednich bajek, z
kt�rymi pan Kleks jest w bardzo dobrych i za�y�ych stosunkach.
Na ka�dej furtce jest tabliczka z napisem wskazuj�cym, do kt�rej
bajki prowadzi. S� tam wszystkie bajki pana Andersena i braci
Grimm, bajka o dziadku do orzech�w, o rybaku i rybaczce, i wilku,
kt�ry udawa� �ebraka, o sierotce Marysi i krasnoludkach, o
Kaczce-Dziwaczce i wiele, wiele innych. Nikt nie wie dok�adnie,
ile jest tych furtek, bo kiedy je zacz�� liczy�, nie mo�na si�
nie pomyli� i po chwili nie wiadomo ju�, co si� naliczy�o
przedtem. Tam gdzie powinno by� dwana�cie, wypada nagle
dwadzie�cia osiem, a tam gdzie zdawa�oby si�, �e jest dziewi��,
wypada trzydzie�ci jeden albo sze��. Nawet Mateusz nie wie, ile
jest tych bajek, i powiada, �e "o�e o, a o�e e�cie", co znaczy,
�e mo�e sto, a mo�e dwie�cie.
Kluczyki od furtek przechowuje pan Kleks w du�ej srebrnej
szkatule i zawsze wie, kt�ry z nich do kt�rej k��dki pasuje.
Bardzo cz�sto pan Kleks posy�a nas do r�nych bajek po sprawunki.
Wyb�r przewa�nie pada na mnie, bo jestem rudy i od razu rzucam
si� w oczy. Pewnego dnia, gdy panu Kleksowi zabrak�o zapa�ek,
zawo�a� mnie do siebie, da� mi z�oty kluczyk na z�otym k�ku i
powiedzia�:
- M�j Adasiu, skoczysz do bajki pana Andersena o dziewczynce z
zapa�kami, powo�asz si� na mnie i poprosisz o pude�ko zapa�ek.
Ogromnie uradowany polecia�em do parku i nie wiedz�c zupe�nie,
w jaki spos�b, trafi�em od razu do w�a�ciwej furtki. Za chwil�
ju� znalaz�em si� po drugiej stronie. Oczom moim ukaza�a si�
ulica jakiego� nie znanego miasta, po kt�rej snu�o si� mn�stwo
ludzi. I nawet pada� �nieg, chocia� po naszej stronie by�o w tym
czasie lato. Wszyscy przechodnie trz�li si� z zimna, kt�rego ja
wcale nie odczuwa�em, i nie spad� na mnie ani jeden p�atek
�niegu.
Kiedy tak sta�em zdziwiony, zbli�y� si� do mnie jaki� starszy
siwy pan, pog�aska� mnie po g�owie i rzek� z u�miechem:
- Nie poznajesz mnie? Nazywam si� Andersen. Dziwi ci�, �e tutaj
pada �nieg i mamy zim�, podczas gdy u was jest czerwiec i
dojrzewaj� czere�nie. Prawda? Ale przecie� musisz, ch�opcze,
zrozumie�, �e ty jeste� z zupe�nie innej bajki. Po co tutaj
przyszed�e�?
- Przyszed�em, prosz� pana, po zapa�ki. Pan Kleks mnie przys�a�.
- Ach, to ty jeste� od pana Kleksa! - ucieszy� si� pan Andersen.
- Bardzo lubi� tego dziwaka. Zaraz dostaniesz pude�ko zapa�ek.
Po tych s�owach pan Andersen klasn�� w d�onie i po chwili zza
rogu ukaza�a si� ma�a zzi�bni�ta dziewczynka z zapa�kami. Pan
Andersen wzi�� od niej jedno pude�ko i poda� mi je m�wi�c:
- Masz, zanie� to panu Kleksowi. I przesta� p�aka�. Nie lituj si�
nad t� dziewczynk�. Jest ona biedna i zzi�bni�ta, ale tylko na
niby. Przecie� to bajka. Wszystko tu jest zmy�lone i
nieprawdziwe.
Dziewczynka u�miechn�a si� do mnie, skin�a mi r�k� na
po�egnanie, a pan Andersen odprowadzi� mnie z powrotem do furtki.
Kiedy opowiedzia�em ch�opcom o mojej przygodzie, wszyscy mi
bardzo zazdro�cili, �e pozna�em pana Andersena.
P�niej chodzi�em do r�nych bajek bardzo cz�sto w rozmaitych
sprawach: a to trzeba, by�o przynie�� par� but�w z bajki o kocie
w butach, a to zn�w w sekretach pana Kleksa pojawi�y si� myszy
i trzeba by�o sprowadzi� samego kota albo kiedy nie by�o czym
zamie�� podw�rka, musia�em po�yczy� miot�y od pewnej czarownicy
z bajki o �ysej G�rze.
Natomiast by�o i tak, �e pewnego pi�knego dnia zjawi� si� u nas
jaki� obcy pan w szerokim aksamitnym kaftanie, w kr�tkich
aksamitnych spodniach, w kapeluszu z pi�rem i kaza� zaprowadzi�
si� do pana Kleksa.
Wszyscy byli�my ogromnie zaciekawieni, po co ten pan w�a�ciwie
przyszed�. Pan Kleks d�ugo z nim rozmawia� szeptem, cz�stowa� go
pigu�kami na porost w�os�w, kt�re sam mia� zwyczaj nieustannie
�yka�, a potem, wskazuj�c na mnie i na jednego z Andrzej�w rzek�:
- S�uchajcie, ch�opcy, ten pan, kt�rego tu widzicie, przyszed�
z bajki o �pi�cej kr�lewnie i siedmiu braciach. Ot� dwaj spo�r�d
nich poszli wczoraj do lasu i nie wr�cili. Sami rozumiecie, �e
w tych warunkach bajka o �pi�cej kr�lewnie i siedmiu braciach nie
mo�e si� doko�czy�. Dlatego te� wypo�yczam was temu panu na dwie
godziny. Tylko pami�tajcie, macie wr�ci� na kolacj�.
- Acja �dzie ed �st�! - zawo�a� Mateusz, co mia�o oznacza�, �e
kolacja b�dzie przed sz�st�.
Poszli�my razem z owym panem w aksamitnym ubraniu. Dowiedzieli�my
si� po drodze, �e jest on jednym z braci �pi�cej kr�lewny i �e
my r�wnie� b�dziemy musieli ubra� si� w taki sam aksamitny str�j.
Zgodzili�my si� na to ch�tnie, obaj byli�my ciekawi widoku
�pi�cej kr�lewny. Nie b�d� rozpisywa� si� tutaj na temat samej
bajki, bo ka�dy j� na pewno zna. Musz� jednak powiedzie�, �e za
udzia� w bajce �pi�ca kr�lewna po przebudzeniu si� zaprosi�a mnie
i Andrzeja na podwieczorek. Nie wszyscy pewno wiedz�, jakie
podwieczorki jadaj� kr�lewny, a zw�aszcza kr�lewny z bajek.
Przede wszystkim wi�c lokaje wnie�li na tacach ogromne stosy,
ciastek z kremem, a pr�cz tego sam krem na du�ych srebrnych
misach. Ka�dy z nas dosta� tyle ciastek, ile tylko chcia�. Do
ciastek podano nam czekolad�, ka�demu po trzy szklanki naraz, a
w ka�dej szklance po wierzchu p�ywa�a ponadto czekolada w
kawa�kach. Na stole na du�ych p�miskach le�a�y marcepanowe
zwierz�tka i lalki oraz marmoladki, cukierki i owoce w cukrze.
Wreszcie na kryszta�owych talerzach i wazach u�o�one by�y
winogrona, brzoskwinie, mandarynki, truskawki i rozmaite inne
owoce oraz przer�ne gatunki lod�w w czekoladowych foremkach.
Kr�lewna u�miecha�a si� do nas i namawia�a, aby�my jedli jak
najwi�cej, bo �adna ilo�� nam nie zaszkodzi. Przecie� wiadomo,
�e w bajkach nigdy nie choruje si� z przejedzenia i �e jest
zupe�nie inaczej ni� w rzeczywisto�ci. Schowa�em do kieszeni
kilka foremek z lodami, aby je zanie�� kolegom, ale lody si�
rozpu�ci�y i kapa�y mi po nogach. Ca�e szcz�cie, �e nikt tego
nie zauwa�y�.
Po podwieczorku kr�lewna kaza�a zaprz�c par� kucyk�w do ma�ego
powozu i towarzyszy�a nam a� pod sam mur Akademii pana Kleksa.
- K�aniajcie si� ode mnie panu Kleksowi - powiedzia�a na
po�egnanie - i popro�cie go, �eby przyszed� do mnie na motylki
w czekoladzie.
A po chwili doda�a:
- Tyle s�ysza�am o bajkach pana Kleksa. B�d� je musia�a
koniecznie kiedy� odwiedzi�.
W ten spos�b dowiedzia�em si�, �e pan Kleks ma swoje w�asne
bajki, ale pozna�em je dopiero znacznie p�niej.
W ka�dym b�d� razie zacz��em odt�d szanowa� pana Kleksa jeszcze
bardziej i postanowi�em zaprzyja�ni� si� z Mateuszem, aby
dowiedzie� si� od niego o wszystkim.
Mateusz nie jest skory do rozm�w, a zdarzaj� si� nawet takie dni,
�e w og�le z nikim nie chce gada�.
Pan Kleks na jego up�r ma specjalne lekarstwo, a mianowicie -
piegi.
Nie pami�tam, czy wspomnia�em ju� o tym, �e twarz pana Kleksa po
prostu upstrzona jest piegami. Pocz�tkowo najbardziej dziwi�a
mnie okoliczno��, �e piegi te codziennie zmienia�y swoje
po�o�enie: jednego dnia zdobi�y nos pana Kleksa, nazajutrz zn�w
przenosi�y sie na czo�o po to, aby trzeciego dnia pojawi� si� na
brodzie albo na szyi.
Okaza�o si�, �e przyczyn� tego jest roztargnienie pana Kleksa,
kt�ry na noc zazwyczaj piegi zdejmuje i chowa do z�otej
tabakierki, a rano przytwierdza je z powrotem, ale za ka�dym
razem na innym miejscu. Pan Kleks nigdy nie rozstaje si� ze swoj�
tabakierk�, w kt�rej ma mn�stwo zapasowych pieg�w rozmaitej
wielko�ci i barwy.
Co czwartek przychodzi z miasta pewien golarz, imieniem Filip,
i przynosi panu Kleksowi �wie�e piegi, kt�re za pomoc� brzytwy
zbiera z twarzy swoich klient�w podczas golenia. Pan Kleks ogl�da
je bardzo dok�adnie, przymierza przed lustrem, po czym chowa
starannie do tabakierki.
W niedziel� i �wi�ta pan Kleks punktualnie o jedenastej m�wi:
- No, a teraz za�yjmy sobie pieg�w.
Po tych s�owach wybiera z tabakierki cztery albo pi��
najwi�kszych i najbardziej okaza�ych pieg�w i przytwierdza je
sobie do nosa.
Zdaniem pana Kleksa nie mo�e by� nic pi�kniejszego ni� du�e,
czerwone lub ��te piegi.
- Piegi znakomicie dzia�aj� na rozum i chroni� od kataru - zwyk�
mawia� do nas pan Kleks.
Dlatego te�, je�eli kt�ry� z uczni�w wyr�ni si� podczas lekcji,
pan Kleks uroczy�cie wyjmuje z tabakierki �wie��, nie u�ywan�
jeszcze pieg� i przytwierdza j� do nosa takiego szcz�ciarza
m�wi�c:
- No� j� godnie, m�j ch�opcze, i nigdy jej nie zdejmuj, jest to
bowiem najwy�sza odznaka, jak� mo�esz sobie zdoby� w mojej
Akademii.
Jeden z Aleksandr�w zdoby� ju� a� trzy du�e piegi, a niekt�rzy
z ch�opc�w dostali po dwie lub po jednej i obnosz� je na swoich
twarzach z niezwyk�� dum� Zazdroszcz� im i nie wiem, co da�bym
za to, �eby otrzyma� takie odznaczenie, ale pan Kleks powiada,
�e jeszcze za ma�o umiem.
Ot� wracaj�c do Mateusza, musz� powiedzie�, �e przepada on za
piegami pana Kleksa i uwa�a je za najwi�kszy przysmak.
Skoro tedy Mateusz zaniem�wi, pan Kleks zdejmuje ze swojej twarzy
najbardziej zu�yt� pieg� i daje j� Mateuszowi do zjedzenia.
Skutek jest natychmiastowy Mateusz zaczyna m�wi� i odpowiada na
wszystkie pytania. Taki spos�b wymy�li� na niego pan Kleks!
Kt�rego� dnia, by�o to w po�owie czerwca, pan Kleks usn�� w parku
i zupe�nie nie zauwa�y�, jak go pogryz�y komary. Zacz�� si� tak
zawzi�cie drapa� w nos, �e zdrapa� sobie wszystkie piegi.
Cichaczem pozbiera�em je w trawie i zanios�em Mateuszowi. Od tej
chwili bardzo si� ze mn� zaprzyja�ni� i opowiedzia� mi niezwyk��
histori� swojego �ycia.
Powtarzam j� tutaj w ca�o�ci, z tym oczywi�cie, �e do ko�c�wek
Mateusza dorobi�em brakuj�ce cz�ci wyraz�w.
-----------------------------------------------------------------
----------
NIEZWYK�A OPOWIE�� MATEUSZA
Nie jestem ptakiem - jestem ksi�ciem. W latach mego dzieci�stwa
nieraz opowiadano mi bajki o ludziach przemienionych w ptaki lub
zwierz�ta, nigdy jednak nie wierzy�em w prawdziwo�� tych
opowie�ci.
Tymczasem w�a�nie moje �ycie potoczy�o si� tak, jak to opisuje
si� w owych bajkach.
Urodzi�em si� na kr�lewskim dworze jako jedyny syn i nast�pca
tronu wielkiego i pot�nego w�adcy. Mieszka�em w pa�acu wy�o�onym
marmurami i z�otem, st�pa�em po perskich dywanach, ka�dy m�j
kaprys by� natychmiast zaspakajany przez us�u�nych ministr�w i
dworzan, ka�da moja �za, gdy p�aka�em, by�a liczona, ka�dy
u�miech wpisywany by� do specjalnej ksi�gi u�miech�w ksi���cych
� a dzi� � jestem szpakiem, kt�ry czuje si� obco zar�wno po�r�d
ptak�w, jak i po�r�d ludzi.
Ojciec m�j by� kr�lem i panowa� licznym krajom i narodom. Miliony
ludzi dr�a�y z trwogi na d�wi�k jego imienia. Nieprzebrane skarby
i pa�ace, z�ote korony i ber�a, drogocenne kamienie, bogactwa,
o jakich nikomu si� nie �ni � nale�a�y do mego ojca.
Matka moja by�a ksi�niczk� i s�yn�a z urody na wszystkich
l�dach i morzach. Mia�em cztery siostry, z kt�rych ka�da wysz�a
za m�� za innego kr�la: jedna by�a kr�low� hiszpa�sk�, druga
w�osk�, trzecia portugalsk�, czwarta holendersk�.
Okr�ty kr�lewskie panowa�y na czterech morzach, a wojsko by�o tak
liczne i tak pot�ne, �e kraj m�j nie mia� wrog�w i wszyscy
kr�lowie �wiata zabiegali o przyja�� i przychylno�� mego ojca.
Od najwcze�niejszych lat mia�em zami�owanie do polowania i do
konnej jazdy. Moja w�asna stajnia liczy�a sto dwadzie�cia
wierzchowc�w krwi arabskiej i angielskiej oraz czterdzie�ci osiem
stepowych mustang�w.
W zbrojowni mojej zebrane by�y strzelby my�liwskie, wykonane
przez najlepszych rusznikarzy i dostosowane specjalnie do mego
wzrostu, do d�ugo�ci mego ramienia i do mego oka.
Gdy uko�czy�em siedem lat, ojciec m�j, kr�l, powierzy� mnie
dwunastu najznakomitszym uczonym i rozkaza� im, aby nauczyli mnie
wszystkiego tego, co sami wiedz� i umiej�.
Uczy�em si� dobrze, ale m�j nieopanowany poci�g do siod�a i do
strzelby rozpala� m�zg i dusz� do tego stopnia, �e o niczym innym
nie umia�em my�le�.
Dlatego te� ojciec, w obawie o moje zdrowie, zabroni� mi je�dzi�
konno.
P�aka�em z tego powodu rzewnymi �zami, a �zy te cztery damy
zbiera�y starannie do kryszta�owego flakonu. Gdy flakon ju� si�
nape�ni� po brzegi, stosownie do zwyczaj�w mego kraju og�oszono
�a�ob� narodow� na przeci�g trzech dni. Ca�y dw�r przywdzia�
czarne stroje i wszelkie przyj�cia, bale i zabawy zosta�y
odwo�ane. Na pa�acu opuszczono chor�giew do po�owy masztu, a ca�e
wojsko na znak smutku odpi�o ostrogi.
Z t�sknoty za mymi ko�mi straci�em apetyt, nie chcia�em si� uczy�
i siedzia�em po ca�ych dniach na male�kim tronie, nie odzywaj�c
si� do nikogo i nie odpowiadaj�c na pytania.
Zar�wno uczeni, jak i moja matka usi�owali nak�oni� kr�la, a�eby
cofn�� zakaz - jednak na pr�no. Ojciec nie mia� zwyczaju
odwo�ywania swych postanowie�.
Rzek� tylko:
Moja ojcowska i kr�lewska wola jest niez�omna. Zdrowie nast�pcy
tronu stawiam ponad kaprys mego dziecka. Serce mi si� kraje na
widok jego smutku, stanie si� jednak tak, jak to zalecili moi
nadworni medycy i chirurdzy. Ksi��� nie dosi�dzie wi�cej konia,
dop�ki nie uko�czy lat czternastu.
Nie mog�em poj��, czemu nadworni lekarze zabronili mi je�dzi�
konno, skoro by�o powszechnie wiadomo, �e jestem jednym z
najlepszych je�d�c�w w kraju i �e panuj� nad koniem tak samo
sprawnie, jak m�j ojciec nad kr�lestwem.
Po nocach �ni�y mi si� moje bachmaty, moje ukochane wierzchowce
i przez sen wymawia�em ich imiona, kt�re pami�ta�em tak dobrze.
Pewnej nocy zbudzi�o mnie nagle ciche r�enie pod oknem. Zerwa�em
si� z ��ka i wyjrza�em do ogrodu, Na �cie�ce sta� osiod�any m�j
wspania�y wierzchowiec Ali-Baba, kt�ry najwidoczniej dos�ysza�
moje wo�anie, a teraz na m�j widok parskn�� rado�nie i zbli�y�
si� a� pod samo okno. Ubra�em si� po ciemku, porwa�em strzelb�
i zachowuj�c jak najwi�ksz� cisz�, wyskoczy�em przez okno wprost
na grzbiet Ali-Baby. Rumak ruszy� z kopyta, przesadzi� kilka
ogrodowych parkan�w i pobieg� przed siebie, unosz�c mnie nie
wiadomo dok�d. P�dzili�my tak przez d�u�szy czas w �wietle
ksi�yca, gdy za� okaz�o si�, �e nie ma za nami pogoni, ujo�em
wodze w r�ce i skierowa�em si� do widniej�cego opodal lasu.
Upojony t� nocn� jazd�, zapomnia�em o zakazie ojca, o tym, �e
coraz bardziej oddalam si� od pa�acu i �e w lesie nie jest
bezpiecznie.
Mia�em w�wczas osiem lat, ale odwagi posiada�em nie mniej ni�
pi�ciu kr�lewskich grenadier�w razem wzi�tych.
Gdy wjecha�em do lasu, ko� zacz�� okazywa� dziwny niepok�j,
zwolni� bieg, a� wreszcie stan�� jak wryty, dr��c i parskaj�c.
Niebawem zrozumia�em, co zasz�o: na �cie�ce le�nej na wprost Ali-
Baby sta� olbrzymi wilk. Szczerzy� straszliwe k�y i piana kapa�a
mu z pyska.
�ci�gn��em szybko wodze i chwyci�em strzelb�. Wilk z rozwart�
paszcz� powoli zbli�a� si� ku mnie.
Krzykn��em wi�c:
-W imieniu, kr�la rozkazuj� ci, wilku, aby� mi da� woln� drog�,
w przeciwnym razie b�d� musia� ci� zabi�!
Ale wilk tylko zachichota� ludzkim �miechem i naciera� na mnie
w dalszym ci�gu.
W�wczas odwiod�em kurek, wycelowa�em i wpakowa�em ca�y zapas
naboj�w w otwarty pysk wilka.
Strza� by� niechybny. Wilk skuli� si�, wypr�y� jakby do skoku,
wreszcie pad� tu� u kopyt Ali-Baby. Zeskoczy�em z siod�a i
zbli�y�em si� do zabitego zwierza. W chwili jednak gdy sta�em nad
nim, podziwiaj�c jego wielki wspania�y �eb, wilk ostatnim
widocznie wysi�kiem d�wign�� si� i wbi� mi kie�, ostry jak
sztylet, w prawe udo. Poczu�em przeszywaj�cy b�l, ale ju� po
chwili szcz�ki wilka same si� rozwar�y i �eb opad� z �oskotem na
ziemi�.
R�wnocze�nie ze wszystkich stron rozleg�y si� gro�ne, przeci�g�e
wycia wilk�w.
P�przytomny z b�lu i przera�enia, dosiad�em Ali-Baby, i
pocwa�owa�em w kierunku pa�acu. Gdy wkrad�em si� do ogrodu, by�a
jeszcze noc. Zbli�y�em si� do okna i wskoczy�em do pokoju,
pozostawiaj�c konia w�asnemu losowi. Nikt najwidoczniej nie
odstrzeg� mojej nieobecno�ci, tote� jak najszybciej po�o�y�em si�
do ��ka i natychmiast usn��em kamiennym snem. Kiedy si� rano
zbudzi�em, ujrza�em sze�ciu lekarzy i dwunastu uczonych
pochylonych nad moim ��kiem i z zak�opotaniem kiwaj�cych
g�owami. Z mego ods�oni�tego uda ma�ymi kroplami s�czy�a si�
krew. Lekarze nie mogli w �aden spos�b dociec przyczyny krwotoku,
ja za� w obawie przed ojcem przemilcza�em nocn� przygod� i
spotkanie z wilkiem.
Czas up�ywa�, krew s�czy�a si� z ranki i lekarze nadworni w �aden
spos�b nie mogli jej zatamowa�. Sprowadzono najznakomitszych
chirurg�w stolicy, ale ich wysi�ki r�wnie� spe�z�y na niczym.
Up�yw krwi wzmaga� si� z godziny na godzin�. Wie�� o mojej
chorobie rozszerzy�a si� po ca�ym kraju, t�umy ludu kl�cza�y na
placach i ulicach stolicy, zanosz�c mod�y o moje wyzdrowienie.
Matka, czuwaj�c przy mnie, zalewa�a si� �zami, a ojciec m�j i
kr�l rozes�a� do wszystkich kraj�w pro�b� o skierowanie
najlepszych lekarzy i chirurg�w.
Niebawem przyby�o ich tak wielu, �e w pa�acu zabrak�o dla nich
pomieszcze�.
Ojciec za powstrzymanie krwotoku wyznaczy� nagrod�, za kt�rej
cen� mo�na by�o naby� ca�e pa�stwo, cudzoziemscy lekarze domagali
si� jednak jeszcze wi�cej.
D�ugim korowodem przesuwali si� obok mego ��ka, ogl�dali mnie
i badali; jedni kazali mi �yka� rozmaite krople i pigu�ki, inni
znowu nacierali ran� ma�ciami i posypywali j� proszkami o
dziwnych zapachach. Byli te� i tacy, kt�rzy modlili si� tylko
albo wymawiali s�owa tajemniczych zakl��. �aden z nich jednak nie
zdo�a� mnie uleczy�; gas�em i nik�em w oczach, i krew s�czy�a si�
ze mnie nadal.
Gdy wszyscy ju� stracili nadziej� na moje ocalenie i lekarze,
widz�c swoj� bezsilno��, opu�cili pa�ac, stra� dworska donios�a
o przybyciu chi�skiego uczonego, kt�ry stawi� sie na wezwanie
mego ojca.
Niech�tnie sprowadzono go do mego ��ka, nikt ju� bowiem nie
wierzy�, aby m�g� istnie� jeszcze jakikolwiek ratunek dla mnie,
i ca�y kraj by� pogr��ony w �a�obie. Przybysz �w by� nadwornym
lekarzem ostatniego cesarza chi�skiego i przedstawi� si� jako
doktor Paj-Chi-Wo.
Ojciec m�j powita� go z rozpacz� w g�osie:
- Doktorze Paj-Chi-Wo, ratuj mego syna! Je�li uda ci si� go
ocali�, otrzymasz ode mnie tyle brylant�w, rubin�w i szmaragd�w.
ile ich pomie�ci si� w tym pokoju. Pomnik tw�j stanie na
pa�acowym dziedzi�cu, a je�li zechcesz, uczyni� ci� pierwszym
ministrem mego kr�lestwa.
- Najja�niejszy panie i sprawiedliwy w�adco - odrzek� doktor Paj-
Chi-Wo pochylaj�c si� do ziemi - zachowaj klejnoty swoje dla
ubogich tego kraju, niegodzien jestem r�wnie� pomnika, albowiem
w mojej ojczy�nie pomniki stawia si� tylko poetom. Nie chc� by�
ministrem, gdy� m�g�bym popa�� w twoj� nie�ask�. Pozw�l mi wpierw
zbada� chorego, a o nagrodzie pom�wimy p�niej.
Po tych s�owach zbli�y� si� do mnie, obejrza� ran�, przy�o�y� do
niej usta i pocz�� ws�cza� we mnie sw�j oddech.
Niezw�ocznie poczu�em o�ywczy przyp�yw si� i dozna�em wra�enie,
�e krew odmieni�a si� we mnie i szybciej pocz�a kr��y�.
Gdy po pewnym czasie doktor Paj-Chi-Wo oderwa� usta od mego
cia�a, rana znik�a bez �ladu.
-Ksi��� jest zdr�w i mo�e opu�ci� ��ko - rzek� Chi�czyk wstaj�c
i sk�adaj�c mi wschodnim zwyczajem g��boki uk�on.
Rodzice moi p�akali z rado�ci i w gor�cych s�owach dzi�kowali
memu zbawcy.
- Je�li nie jest to sprzeczne z etykiet� tego dworu - przem�wi�
wreszcie doktor Paj-Chi-Wo - chcia�bym przez chwil� zosta� sam
na sam z moim dostojnym pacjentem.
Kr�l wyrazi� na to zgod� i wszyscy opu�cili moj� sypialni�.
W�wczas chi�ski lekarz usiad� obok mego ��ka i rzek�:
- Wyleczy�em ci�, m�j ma�y ksi���. albowiem znam tajemnice
niedost�pne dla ludzi bia�ych. Wiem, w jaki spos�b powsta�a twoja
rana. Zastrzeli�e� kr�la wilk�w, a wiedz o tym, �e wilki mszcz�
si� okrutnie i nie przebacz� ci tego nigdy. Jest to pierwszy kr�l
wilk�w, kt�ry pad� z r�ki cz�owieka. Odt�d grozi� ci b�dzie
wielkie niebezpiecze�stwo. Dlatego daj� ci cudown� czapk�
bogdychan�w, kt�r� mi powierzy� przed �mierci� ostatni cesarz
chi�ski, z tym �e dostanie si� ona tylko w kr�lewskie r�ce.
M�wi�c to, wyj�� z kieszeni swych jedwabnych spodni male�k�
okr�g�� czapeczk� z czarnego sukna, ozdobion� na czubku du�ym
guzikiem, po czym ci�gn�� dalej:
- We� j�, m�j ma�y ksi���, nie rozstawaj si� z ni� nigdy i strze�
jej jak oka w g�owie. Gdy �yciu twemu b�dzie zagra�a�o
niebezpiecze�stwo, w�o�ysz cudown� czapk� bogdychan�w, a w�wczas
b�dziesz m�g� si� przemieni� w jak� zechcesz istot�. Gdy
niebezpiecze�stwo minie, poci�gniesz tylko za guzik i znowu
odzyskasz swoje ksi���ce kszta�ty.
Podzi�kowa�em doktorowi Paj-Chi-Wo za jego niezwyk�� dobro�. on
za� uca�owa� m� d�o� i opu�ci� pok�j. Nikt nie widzia�, kt�r�dy
nast�pnie wydali� si� z pa�acu. Znikn�� bez �ladu, nie �egnaj�c
si� z nikim i nie ��daj�c zap�aty za moje uzdrowienie.
Niemniej jednak ojciec m�j przez wdzi�czno�� dla doktora Paj-Chi-
Wo kaza� wyprawi� wielkie uczty dla wszystkich ubogich w ca�ym
kraju i rozda� im dwana�cie work�w brylant�w, rubin�w i
szmaragd�w.
Gdy wyzdrowia�em, znowu wzi��em si� do nauki, a r�wnocze�nie
straci�em zupe�nie poci�g do konnej jazdy i do polowania.
My�l o tym, �e zabi�em kr�la wilk�w, niepokoi�a mnie nieustannie.
Lata bieg�y, a jego rozwarta czerwona paszcza i �wiec�ce �lepia
nie wychodzi�y mi z pami�ci.
Pami�ta�em te� zawsze ostrze�enie doktora Paj-Chi-Wo i nigdy nie
rozstawa�em si� z ofiarowan� mi przeze� czapk�.
Tymczasem w kr�lestwie zacz�y si� dzia� rzeczy niepoj�te. Ze
wszystkich stron kraju donoszono, �e olbrzymie stada wilk�w
napadaj� na wsie i miasteczka ogo�acaj� je z �ywno�ci i porywaj�
ludzi.
W po�udniowych dzielnicach wszystkie zasiewy zosta�y stratowane
przez setki tysi�cy ci�gn�cych na p�noc wilk�w.
Ko�ci po�artych ludzi i byd�a biela�y na drogach i go�ci�cach.
Rozzuchwalone bestie w bia�y dzie� osacza�y mniejsze osiedla i
pustoszy�y je w przeci�gu kilku minut.
Rozsypywano po lasach trucizn�, zastawiano pu�apki i kopano
wilcze do�y, t�piono t� straszn� nawa�� i stal� i �elazem, mimo
to napady wilk�w nie ustawa�y. Opuszczone domostwa s�u�y�y im za
le�a i bar�ogi; po nocach pe�nych niepokoju matki nie odnajdywa�y
swych dzieci, m�owie �on. Ryk i skowyt mordowanego byd�a nie
ustawa� ani na chwil�.
Do ochrony przed kl�sk� wys�ano liczne oddzia�y dobrze
uzbrojonego wojska, t�piono wilki w dzie� i w nocy, one jednak
mno�y�y si� z tak� szybko�ci�, �e pocz�y zagra�a� ca�emu
pa�stwu.
Stopniowo zacz�� sze�y� si� g��d. Lud oskar�a� ministr�w i dw�r
o niedo��stwo i z�� wol�. Fala niezadowolenia i rozpaczy ros�a
i pot�nia�a. Wilki wdziera�y si� do mieszka� i wywleka�y z nich
umieraj�cych z g�odu ludzi.
Kr�l raz po raz zmienia� ministr�w, ale nikt nie m�g� zaradzi�
nieszcz�ciu.
Wreszcie pewnego dnia wilki zagrozi�y stolicy. Nie by�o takiej
si�y, kt�ra mog�aby powstrzyma� ich przera�aj�cy poch�d. Pewnego
listopadowego ranka wilki wtargn�y do pa�acu. Mia�em w�wczas lat
czterna�cie, ale by�em silny i odwa�ny. Chwyci�em najlepsz�
strzelb�, na�adowa�em j� i stan��em u wej�cia do sali tronowej,
gdzie zasiadali moi rodzice.
- Precz st�d! - zawo�a�em z w�ciek�o�ci� w g�osie.
Ju� mia�em wystrzeli�, gdy jeden z halabardnik�w, stoj�cych dot�d
nieruchomo u wr�t sali tronowej, chwyci� mnie nagle za r�k� i
zbli�aj�c swoj� twarz do mojej rykn��:
- W imieniu kr�la wilk�w rozkazuj� ci, psie, aby� mi da� woln�
drog�, w przeciwnym razie b�d� musia� ci� zabi�!
Ogarn�o mnie przera�enie. Strzelba wypad�a z r�k, poczu�em
okropn� s�abo��, oczy zasz�y mi mg�� - ujrza�em przed sob�
rozwart� czerwon� paszcz� kr�la wilk�w.
Co dzia�o si� potem - nie wiem. Gdy odzyska�em przytomno��,
rodzice moi ju� nie �yli, wilki grasowa�y w pa�acu, a ja le�a�em
na posadzce przywalony od�amkami krzese� i wszelkiego rodzaju
sprz�t�w. G�ow� mia�em pot�uczon�. Wzywa�em pomocy, ale z ust
moich wydobywa�y si� tylko ko�c�wki wyraz�w. Pozosta�o mi to ju�
zreszt� na zawsze.
Rozwa�aj�c rozpaczliwie moje po�o�enie, zrozumia�em, �e ocala�em
jedynie dzi�ki temu, i� zosta�em przywalony po�amanymi sprz�tami.
"Co tu pocz��? - my�la�em. - Jak wydosta� si� z tego piek�a? O
Bo�e, Bo�e! Gdyby mo�na by�o by� ptakiem i ulecie� st�d
dok�dkolwiek!"
I nagle przypomnia�a mi si� cudowna czapka doktora Paj-Chi-Wo.
Czy mam j� przy sobie? Si�gn��em do kieszeni. Jest! Ju� mia�em
j� w�o�y� na g�ow�, gdy naraz spostrzeg�em, �e nie by�o na niej
guzika. A wi�c mog�, je�li zechc�, sta� si� ptakiem, wydosta� si�
z pa�acu, uciec z tego niewdzi�cznego kraju, a potem - zosta�
ptakiem ju� na zawsze, bez nadziei odzyskania kiedykolwiek
w�asnej postaci!
Wtem us�ysza�em nad sob� sapanie. Poprzez od�amki sprz�t�w
ujrza�em rozwart� paszcz� wilka.
Nie mia�em czasu do namys�u. W�o�y�em czapk� na g�ow� i rzek�em:
- Chc� by� ptakiem!
W tej samej chwili zacz��em si� kurczy�, ramiona przeobrazi�y mi
si� w skrzyd�a. Sta�em si� szpakiem, takim w�a�nie, jakim jestem
dzisiaj.
Z �atwo�ci� wydosta�em si� spod rumowisk, wskoczy�em na por�cz
jakiego� mebla i wyfrun��em przez okno. By�em wolny!
D�ugo unosi�em si� nad moj� ojczyzn�, ale zewsz�d dolatywa�y
tylko dzikie wrzaski gin�cego ludu i wycie zg�odnia�ych wilk�w.
Wsie i miasta opustosza�y. Kr�lestwo mojego ojca rozpad�o si� i
zamieni�o w gruzy, po�r�d kt�rych szala�y g��d i rozpacz.
Zemsta kr�la wilk�w by�a straszna.
Szybuj�c nad ziemi�, op�akiwa�em �mier� rodzic�w i kl�sk�, kt�ra
dotkn�a m�j kraj, a gdy oderwa�em wreszcie my�l od tych smutnych
obraz�w, j��em zastanawia� si� nad utraconym guzikiem od czapki
bogdychan�w.
Od chwili gdy czapk� t� otrzyma�em z r�k doktora Paj-Chi-Wo,
up�yn�o sze�� lat. Przez ten czas wiele podr�owa�em po r�nych
krajach i miastach. Gdzie zatem i kiedy zgubi�em �w cenny guzik,
bez kt�rego ju� nigdy nie b�d� m�g� sta� si� cz�owiekiem?
Wiedzia�em, �e nikt nie mo�e da� mi odpowiedzi na to pytanie.
Polecia�em kolejno do moich si�str, ale �adna nie zdo�a�a
zrozumie� mojej mowy i wszystkie traktowa�y mnie jak zwyk�ego
szpaka. Najstarsza z nich, kr�lowa hiszpa�ska, zamkn�a mnie do
klatki i podarowa�a infantce na imieniny. Gdy po kilku tygodniach
znudzi�em si� kapry�nej kr�lewnie, odda�a mnie swojej s�u�ebnej,
ta za� sprzeda�a mnie wraz z klatk� w�drownemu handlarzowi za
kilka peset�w.
Odt�d przechodzi�em z r�k do r�k, a� wreszcie na targu w
Salamance naby� mnie pewien cudzoziemski uczony, kt�rego
zaciekawi�a moja mowa.
Nazywa� si� Ambro�y Kleks.
-----------------------------------------------------------------
----------
OSOBLIWO�CI PANA KLEKSA
Opowiadanie Mateusza wzruszy�o mnie ogromnie. Postanowi�em
uczyni� wszystko, co b�dzie w mojej mocy, aby odnale�� zgubiony
guzik i przywr�ci� Mateuszowi jego prawdziw� posta�.
Od tej chwili starannie pocz��em zbiera� wszelkie guziki, jakie
udawa�o mi si� znale��, a nadto, b�d�c poza Akademi� pana Kleksa
- czy to w tramwaju, czy na ulicy, czy te� wreszcie na terenach
s�siednich bajek -niepostrze�enie obcina�em scyzorykiem guziki
od palt, �akiet�w i marynarek napotykanych pa� i pan�w. Mia�em
z tego powodu mn�stwo przykro�ci.
Kt�rego� dnia pewien listonosz wrzuci� mnie za kar� do basenu z
rakami, kiedy indziej zn�w jaki� garbus wytarza� mnie w
pokrzywach, a pewna starsza pani, kt�rej urwa�em guzik od
p�aszcza, obi�a mnie parasolk�.
Mimo to jednak moje poszukiwania guzik�w trwaj� nadal i �mia�o
mog� powiedzie�, �e w ca�ej okolicy nie ma takiego gatunku i
rodzaju, kt�rego nie posiada�bym w swojej kolekcji.
Og�em bowiem zgromadzi�em siedemdziesi�t osiem tuzin�w guzik�w,
z kt�rych ka�dy jest inny,. Niestety, w �adnym z nich Mateusz nie
rozpozna� guzika od swej czapki.
Poprzysi�g�em wi�c sobie, �e b�d� w dalszym ci�gu prowadzi�
poszukiwania, gdzie si� tylko da, dop�ki nie odnajd� owego
czarodziejskiego guzika doktora Paj-Chi-Wo.
Jednej tylko rzeczy nie mog� zrozumie�: dlaczego pan Kleks nie
zaj�� si� dotychczas t� spraw�. Przecie� gdyby tylko chcia�,
m�g�by z �atwo�ci� odnale�� zakl�ty guzik i uwolni�
nieszcz�liwego ksi�cia. Ach, bo pan Kleks potrafi wszystko! Nie
ma takiej rzeczy, kt�rej by nie potrafi�.
Mo�e zawsze z ca�� dok�adno�ci� okre�li�, co kto o kt�rej
godzinie my�la�, mo�e usi��� na krze�le, kt�re powinno by�, ale
kt�rego wcale nie ma, mo�e unosi� si� w powietrzu, jak gdyby by�
balonem, mo�e z ma�ych przedmiot�w robi� du�e i odwrotnie, umie
z kolorowych szkie�ek przyrz�dzi� rozmaite potrawy, potrafi
p�omyk �wiecy zdj�� i przechowa� go w kieszonce od kamizelki
przez kilka dni.
Kr�tko m�wi�c - potrafi wszystko.
Gdy tak sobie rozmy�la�em o tych sprawach podczas lekcji, pan
Kleks, kt�ry zauwa�y� te moje my�li, pogrozi� mi palcem i rzek�:
- S�uchajcie, ch�opcy! Niekt�rym z was wydaje si�, �e jestem
jakim� czarownikiem lub sztukmistrzem. Takiemu, co tak my�li,
powiedzcie, �e jest g�upi. Lubi� robi� wynalazki i znam si�
troch� na bajkach. To wszystko. Je�li macie zamiar przypisywa�
mi jakie� niezwyk�e rzeczy, to mnie to wcale nie obchodzi.
Mo�ecie sobie roi�, co tylko wam si� podoba. Nie wtr�cam si� do
cudzych spraw. S� tacy, co wierz�, �e cz�owiek mo�e
przedzierzgn�� si� w ptaka. Prawda, Mateuszu?
- Awda, awda! - zawo�a� Mateusz z tylnej kieszeni surduta pana
Kleksa.
- A moim zdaniem - ci�gn�� dalej pan Kleks - s� to zmy�lone
historyjki, w kt�re ja wierzy� nie mam zamiaru.
- No, a bajki, panie profesorze, te� s� zmy�lone? - zapyta�
niespodziewanie Anastazy.
- Z bajkami bywa rozmaicie - rzek� pan Kleks. - S� tacy, kt�rzy
na przyk�ad uwa�aj�, �e ja te� jestem zmy�lony i �e moja Akademia
jest zmy�lona, ale mnie si� zdaje, �e to nieprawda.
Wszyscy uczniowie bardzo szanuj� i kochaj� pana Kleksa, gdy�
nigdy si� nie gniewa i jest nadzwyczajnie dobry.
Pewnego dnia, kiedy spotka� mnie w parku, u�miechn�� si� i rzek�
do mnie:
- Bardzo ci �adnie w tych rudych w�osach, m�j ch�opcze!
A po chwili, patrz�c na mnie badawczo, doda�:
- Pomy�la�e� sobie teraz, �e mam pewno ze sto lat, prawda? A
tymczasem jestem o dwadzie�cia lat m�odszy od ciebie.
Istotnie, tak sobie w�a�nie pomy�la�em, dlatego te� zrobi�o mi
si� przykro, �e pan Kleks te my�li zauwa�y�. D�ugo jednak
zastanawia�em si� nad tym, w jaki spos�b pan Kleks mo�e by� o
tyle lat ode mnie m�odszy.
Ot� Mateusz opowiedzia� mi, �e na drugim pi�trze, gdzie mieszka
z panem Kleksem, stoj� na parapecie okna dwa ��eczka nie wi�ksze
ni� pude�ka od cygar i �e na nich w�a�nie sypiaj� pan Kleks i
Mateusz. Nie dziwi� si�, �e w takim ��eczku mo�e zmie�ci� si�
szpak, ale pan Kleks?... Nie mog�em tego poj��. By� mo�e, �e
Mateuszowi wszystko tak si� tylko wydaje albo �e po prostu
zmy�la, w ka�dym razie opowiedzia� mi, �e co dzie� o p�nocy pan
Kleks zaczyna si� zmniejsza�, a� wreszcie staje si� ma�y jak
niemowl�, traci w�osy, w�sy i brod� i k�adzie si� jak gdyby nigdy
nic do male�kiego ��eczka w s�siedztwie Mateusza.
O �wicie pan Kleks wstaje, wk�ada sobie do ucha pompk�
powi�kszaj�c� i po chwili doprowadza si� do stanu normalnej
wielko�ci. Nast�pnie �yka kilka pigu�ek na porost w�os�w i w ten
spos�b po up�ywie dziesi�ciu minut odzyskuje swoj� zwyk�� posta�.
Powi�kszaj�ca pompka pana Kleksa w og�le zas�uguje na uwag�. Z
wygl�du przypomina zwyk�� oliwiark�, u�ywan� do oliwienia maszyny
do szycia. Gdy pan Kleks przyk�ada pompk� do jakiegokolwiek
przedmiotu i naciska jej denko, przedmiot �w zaczyna natychmiast
rosn�� i powi�ksza� si�. Dzi�ki temu pan Kleks mo�e w jednej
chwili z niemowl�cia przeobrazi� si� w doros�ego cz�owieka,
dzi�ki temu r�wnie� na obiad dla ca�ej Akademii wystarcza kawa�ek
mi�sa wielko�ci d�oni, gdy� po upieczeniu pan Kleks powi�ksza go
za pomoc� swej pompki do rozmiar�w du�ej pieczeni. Szczeg�lna
w�a�ciwo�� powi�kszaj�cej pompki polega jeszcze na tym, �e
powi�ksza ona przedmioty tylko wtedy, gdy tego naprawd� potrzeba,
z chwil� gdy potrzeba taka ustaje, ustaje r�wnie� niezw�ocznie
dzia�anie pompki i powi�kszony przedmiot wraca do swego
normalnego stanu. Dlatego w�a�nie pan Kleks o p�nocy zaczyna si�
zmniejsza�, z tych samych powod�w r�wnie� wnet po zjedzeniu
pieczeni pana Kleksa jeste�my wszyscy bardzo g�odni, tak jak
gdyby�my wcale nie jedli obiadu, i musimy dojada� potrawami z
kolorowych szkie�ek.
Poniewa� desery nie stanowi� koniecznej potrzeby, powi�kszaj�ca
pompka nie ma nie �adnego wp�ywu i trzeba je zawsze przyrz�dza�
w normalnej ilo�ci. Bardzo nas to wszystko martwi, ale pan Kleks
obieca�, �e do powi�kszania deser�w wymy�li jaki� specjalny
przyrz�d.
Na pierwsze �niadanie pan Kleks zjada zazwyczaj kilka kulek z
kolorowego szk�a i popija je zielonym p�ynem. Jest to p�yn, kt�ry
- wed�ug s��w Mateusza - przywraca w pami�ci pana Kleksa to, co
dzia�o si� przedtem, bo podczas snu pan Kleks wszystko, ale to
wszystko zapomina. Gdy pewnego ranka zabrak�o zielonego p�ynu,
pan Kleks nie m�g� sobie przypomnie�, kim jest ani jak si�
nazywa, nie pozna� w�asnej Akademii ani swoich uczni�w i nawet
Mateusza nazwa� Azorkiem, gdy� zapomnia�, �e Mateusz nie jest
psem, tylko szpakiem.
Chodzi� w�wczas po Akademii jak nieprzytomny i wo�a�:
- Panie Andersen! Zgubi�em wczorajszy dzie�! Jasiu! Ma�gosiu!
Kud-ku-dak! Jestem kur�! Zaraz znios� jajko! Zwr��cie mi moje
piegi!
Gdyby nie to, �e Mateusz przelecia� ponad murem i po�yczy� od
trzech weso�ych krasnoludk�w flaszk� zielonego p�ynu, pan Kleks
na pewno by�by straci� rozum i ju� dzisiaj nie istnia�aby jego
s�ynna Akademia.
Po pierwszym �niadaniu pan Kleks przytwierdza do twarzy swoje
piegi i zaczyna si� ubiera�. Warto tutaj opisa� str�j pana Kleksa
i jego wygl�d.
Pan Kleks jest �redniego wzrostu, ale nie wiadomo zupe�nie, czy
jest gruby, czy chudy, albowiem ca�y tonie po prostu w swoim
ubraniu. Nosi szerokie spodnie, kt�re chwilami, zw�aszcza podczas
wiatru, przypominaj� balon; niezwykle obszerny, d�ugi surdut
koloru czekoladowego lub bordo; aksamitn� cytrynow� kamizelk�,
zapinan� na szklane guziki wielko�ci �liwek; sztywny, bardzo
wysoki ko�nierzyk oraz aksamitn� kokardk� zamiast krawata.
Szczeg�ln� osobliwo�� stroju pana Kleksa stanowi� kieszenie,
kt�rych ma niezliczon� po prostu ilo��. W spodniach jego zdo�a�em
naliczy� szesna�cie kieszeni, w kamizelce za� dwadzie�cia cztery.
W surducie natomiast jest tylko jedna kiesze�, i to w dodatku z
ty�u. Przeznaczona jest ona dla Mateusza, kt�ry ma prawo
przebywa� w niej, kiedy mu si� tylko spodoba.
Dlatego te�, gdy pan Kleks przychodzi rano do pracy i ma ju�
usi��� w fotelu, z tylnej kieszeni jego surduta rozlega si� nagle
g�os:
- Aga, ak!
Co znaczy:
- Uwaga, szpak!
W�wczas pan Kleks rozsuwa po�y surduta i siada ostro�nie, a�eby
nie przygnie�� Mateusza.
Zreszt� nie zawsze ostro�no�� ta jest potrzebna, gdy� zdarza si�
nieraz, �e wchodz�c rano do klasy pan Kleks m�wi:
- Adasiu, zabierz ten fotel.
Gdy za� fotel jest zabrany, pan Kleks siada sobie wygodnie w
powietrzu, akurat w tym miejscu, gdzie przypada�o siedzenie
fotela.
W kieszeniach kamizelki pana Kleksa mieszcz� si� rozmaite
przedmioty, kt�re budz� podziw i zazdro�� wszystkich uczni�w
Akademii. Jest tam flaszka z zielonym p�ynem, tabakierka z
zapasowymi piegami, powi�kszaj�ca pompka, senny kwas, o kt�rym
jeszcze opowiem, kolorowe szkie�ka, kilka p�omyk�w �wiec, pigu�ki
na porost w�os�w, z�ote kluczyki oraz rozmaite inne osobliwo�ci
pana Kleksa.
Kieszenie spodni s�, moim zdaniem, bez dna. Pan Kleks mo�e
schowa� w nich, co tylko zechce, i nigdy nie zna�, �e cokolwiek
w nich si� znajduje. Mateusz opowiada� mi, �e przed p�j�ciem spa�
pan Kleks opr�nia wszystkie kieszenie spodni i uk�ada ich
zawarto�� w s�siednim pokoju, przy czym nieraz zdarza si� tak,
�e w jednym pokoju miejsca nie wystarcza i trzeba otworzy�
dodatkowo drugi, a niekiedy nawet trzeci pok�j.
G�owa pana Kleksa nie przypomina �adnej spo�r�d g��w, kt�re si�
kiedykolwiek w �yciu widzia�o. Pokryta jest ogromn� czupryn�,
mieni�c� si� wszystkimi barwami t�czy, i okolona bujn� zwichrzon�
brod�, czarn� jak smo�a.
Nos zajmuje wi�ksz� cz�� twarzy pana Kleksa, jest bardzo
ruchliwy i przekrzywiony w prawo albo w lewo, w zale�no�ci od
pory roku. Na nosie tkwi� srebrne binokle, bardzo przypominaj�ce
ma�y rower, pod nosem za� rosn� d�ugie sztywne w�sy koloru
pomara�czy. Oczy pana Kleksa s� jak dwa �widerki i gdyby nie
binokle, kt�re je os�aniaj�, na pewno przek�uwa�by nimi na wylot.
Pan Kleks widzi absolutnie wszystko, a kiedy chce zobaczy� to,
czego nie widzi, te� ma na to spos�b.
Ot� w jednej z piwnic przechowywane s� stale r�nokolorowe
baloniki z przyczepionymi do nich ma�ymi koszyczkami. Dopiero
przed paru tygodniami dowiedzia�em si�, do czego s�u�� one panu
Kleksowi.
By�o to tak: w chwili gdy wstawali�my od obiadu, przybieg� z
miasta Filip i opowiedzia�, �e przy zbiegu ulic Rezedowej i
�miesznej zepsu� si� tramwaj, ca�kowicie zatarasowa� drog� i nikt
go nie potrafi naprawi�. Pan Kleks kaza� przynie�� sobie
natychmiast jeden balonik, do koszyczka przytwierdzonego pod nim
w�o�y� prawe swoje oko, nastawi� odpowiednio blaszany ster i po
chwili balonik polecia� w kierunku miasta.
- Przygotujcie si�, ch�opcy, do drogi - rzek� do nas pan Kleks. -
Za chwil� ju� b�d� widzia�, co sta�o si� tramwajowi, i p�jdziemy
go ratowa�.
W istocie, po pi�ciu minutach balonik wr�ci� i spad� prosto pod
nogi pana Kleksa. Pan Kleks wyj�� z koszyka oko, w�o�y� je na
swoje miejsce i powiedzia� z u�miechem:
- Teraz wszystko ju� widz�: tramwajowi zabrak�o smaru w lewym
tylnym kole, a ponadto do przedniej osi dosta� si� piasek.
Niezale�nie od tego na dachu przetar�y si� druty, a motorniczemu
spuch�a w�troba. Ruszamy! Anastazy, otwieraj bram�! �wawo!
Maszerujemy!
Czw�rkami wyszli�my na ulic�, a pan Kleks pod��a� za nami. Po
chwili zdj�� z nosa binokle, przytkn�� do nich powi�kszaj�c�
pompk� i binokle zacz�y rosn��. Gdy sta�y si� ju� tak du�e jak
rower, pan Kleks wsiad� na nie i pojecha� naprz�d wskazuj�c nam
drog�.
W ten spos�b dotarli�my niebawem do ulicy �miesznej. W poprzek
ulicy istotnie sta� pusty tramwaj, ca�kowicie tamuj�c ruch. Kilku
tramwajarzy i mechanik�w, sapi�c i ocieraj�c pot, krz�ta�o si�
dooko�a zepsutego wozu.
Na widok pana Kleksa wszyscy si� rozst�pili. Pan Kleks kaza� nam
otoczy� tramwaj i wzi�� si� za r�ce, a�eby nikt nie mia� do niego
dost�pu, po czym zbli�y� si� do motorniczego, kt�ry wi� si� w
b�lach, i da� mu po�kn�� ma�e niebieskie szkie�ko. Nast�pnie
zaj�� si� zepsutym tramwajem. Wyj�� wi�c ze swych bezdennych
kieszeni ma�� s�uchawk�, m�oteczek, angielski plasterek, s�oiczek
z ��t� ma�ci� i flaszk� z jodyn�. Opuka� tramwaj ze wszystkich
stron i bok�w, os�ucha� go dok�adnie, po czym wysmarowa� ��t�
ma�ci� motor i korb�. Osie pokropi� jodyn�, a w ko�cu wdrapa� si�
na dach tramwaju i pozalepia� angielskim plasterkiem przetarte
cz�ci drutu.
Wszystkie te zabiegi trwa�y nie wi�cej ni� dziesi�� minut.
- Gotowe - rzek� pan Kleks - mo�na jecha�!
Po tych s�owach motorniczy, wyleczony przez pana Kleksa, z
weso�ym u�miechem wskoczy� na pomost, zakr�ci� korb� i tramwaj
potoczy� si� lekko po szynach, jak gdyby tylko co wyszed� z
fabryki. Po naprawieniu tramwaju wr�cili�my do domu, �piewaj�c
po drodze marsz Akademii pana Kleksa.
W kilka dni p�niej widzia�em jeszcze raz, jak pan Kleks, m�wi�c
jego s�owami, wys�a� oko na ogl�dziny.
Le�eli�my w�wczas wszyscy razem w parku nad stawem i
zapisywali�my w zeszytach kumkanie �ab. Pan Kleks nauczy� nas
odr�nia� w tym kumkaniu poszczeg�lne sylaby i okaza�o si�, �e
mo�na z nich zestawi� bardzo �adne wierszyki.
Ja sam na przyk�ad zdo�a�em zanotowa� wierszyk nast�puj�cy:
Ksi�yc raz odwiedzi� staw,
Bo mia� du�o wa�nych spraw.
Zobaczy�y go szczupaki:
"Kto to taki? Kto to taki?"
Ksi�yc na to odrzek� szybko:
"Jestem sobie z�ot� rybk�!"
S�ysz�c tak� pogaw�dk�,
Rybak z�owi� go na w�dk�,
Dusi� ca�� noc w �mietanie
I zjad� rano na �niadanie.
Gdy�my siedzieli nad stawem, pan Kleks przegl�da� si� w wodzie
i w pewnej chwili tak si� nieszcz�liwie przechyli�, �e z
kamizelki wypad�a mu powi�kszaj�ca pompka. Widzieli�my wszyscy,
jak zanurzy�a si� w wodzie, i zanim pan Kleks zd��y� j� z�apa�,
posz�a na dno.
Nie namy�laj�c si� d�ugo, skoczy�em do stawu, a za mn� kilku
innych ch�opc�w, jednak wszystkie nasze poszukiwania nie zda�y
si� na nic. Po prostu znik�a bez �ladu. W�wczas pan Kleks wyj��
prawe oko i wrzuci� je do wody, m�wi�c:
- Wysy�am oko na ogl�dziny. Dowiemy si� zaraz, gdzie le�y pompka.
Gdy po chwili oko wyp�yn�o na powierzchni� i pan Kleks w�o�y�
je z powrotem na miejsce, zawo�a�:
- Widz�! Le�y w jamie zamieszkanej przez raki, cztery metry od
brzegu.
Natychmiast da�em nurka pod wod� i rzeczywi�cie znalaz�em pompk�
�ci�le tam, gdzie mi wskaza� pan Kleks.
Przed tygodniem pan Kleks zgotowa� nam niespodziank� nie lada.
Kaza� przynie�� sobie z piwnicy niebieski balonik, w�o�y� prawe
oko do koszyczka i rzek�:
- Wysy�am je na ksi�yc. Musz� dowiedzie� si�, kto mieszka na
ksi�ycu, bo chc� napisa� dla was bajk� o ksi�ycowych ludziach.
Balonik niebawem uni�s� si� w g�r�, ale dot�d jeszcze nie wr�ci�.
Pan Kleks jednak powiada, �e ksi�yc jest bardzo wysoko i �e
balonik na pewno wr�ci przed Bo�ym Narodzeniem. Tymczasem pan
Kleks patrzy jednym okiem, drugie za� zalepi� sobie angielskim
plasterkiem.
Wracaj�c do codziennych zwyczaj�w pana Kleksa, chcia�bym jeszcze
wspomnie� tutaj, �e rano, gdy tylko pan Kleks si� ubierze,
schodzi na d� na lekcje. W�a�ciwie nie mo�na powiedzie�, �e pan
Kleks schodzi, gdy� zje�d�a po por�czy, siedz�c na niej jak na
koniu i przytrzymuj�c sobie obur�cz binokle na nosie. Nie by�oby
w tym zreszt� nic szczeg�lnego, gdyby nie to, �e pan Kleks r�wnie
�atwo wje�d�a po por�czy na g�r�. W tym celu nabiera pe�ne usta
powietrza, wydyma policzki i staje si� lekki jak pi�rko. W ten
spos�b pan Kleks nie tylko wje�d�a po por�czy, ale mo�e r�wnie�
unosi� si� swobodnie w g�r�, gdzie i kiedy zechce, a zw�aszcza
wtedy, gdy udaje si� na po��w motyli. Motyle stanowi� nieodzown�
cz�� po�ywienia pana Kleksa, a na drugie �niadanie nie jada nic
innego.
- Zapami�tajcie sobie, moi ch�opcy - o�wiadczy� nam kiedy� pan
Kleks - �e smak mie�ci si� nie tylko w samym po�ywieniu, lecz
r�wnie� w jego barwie. Na po�ywieniu mi nie zale�y, gdy�
dostatecznie nasycam si� pigu�kami na porost w�os�w, ale
podniebienie mam bardzo wybredne i lubi� r�ne smaczne rzeczy.
Dlatego te� jadam tylko to, co jest kolorowe, a wi�c motyle,
kwiaty, r�ne kolorowe szkie�ka oraz potrawy, kt�re sam sobie
pomaluj� na jaki� smaczny kolor.
Zauwa�y�em jednak, �e jedz�c motyle pan Kleks wypluwa pestki
takie same, jakie s� w czere�niach lub wi�niach.
Zgaduj�c moje my�li pan Kleks mi wyja�ni�, �e jada tylko
specjalny gatunek motyli, kt�re maj� wewn�trz pestki i kt�re
mo�na sadzi� na grz�dkach jak fasol�.
Wszyscy uczniowie pana Kleksa my�l�, �e to bardzo �atwo unosi�
si� w powietrzu tak jak on. Nadymaj� si� wi�c z ca�ych si�,
wydym�j� policzki, na�laduj�c ruchy pana Kleksa, ale mimo to nic
im si� nie udaje. Arturowi z wysi�ku krew posz�a z nosa, a jeden
z Antonich o ma�o nie p�k�.
Na r�wni z mymi kolegami przeprowadza�em te same pr�by, ale
up�ywa� dzie� za dniem i chocia� pan Kleks udziela� nam pewnych
wskaz�wek, wysi�ki moje pozosta�y bez rezultatu.
A� naraz w niedziel� po po�udniu wci�gn��em w siebie powietrze
tak jako� dziwnie, �e poczu�em wewn�trz niezwyk�� lekko��, a gdy
nadto jeszcze wyd��em policzki, ziemia pocz�a mi si� usuwa� spod
n�g i unios�em si� w g�r�.
Oszo�omiony z wra�enia, lecia�em coraz wy�ej i wy�ej, a� spotka�a
mnie owa niezapomniana przygoda, kt�ra wprawi�a w zdumienie nawet
samego pana Kleksa.
-----------------------------------------------------------------
----------
NAUKA W AKADEMII
Co rano punktualnie o pi�tej Mateusz otwiera tak zwane �luzy. S�
to niewielkie otwory w suficie, poumieszczane akurat nad ��kami
ch�opc�w. Otwor�w takich jest tyle, ile ��ek, czyli og�em
dwadzie�cia cztery. Gdy je Mateusz otwiera, zaczyna przez nie
s�czy� si� zimna woda, kt�ra kapie prosto na nasze nosy.
W ten spos�b Mateusz budzi uczni�w pana Kleksa.
R�wnocze�nie rozlega si� dono�ny g�os Mateusza:
- Udka, awa�!
Co znaczy:
- Pobudka, wstawa�!
Na to wezwanie zrywamy si� wszyscy z ��ek i ubieramy si� jak
najpr�dzej, gdy� umieramy po prostu z ciekawo�ci, czego nas tym
razem b�dzie uczy� pan Kleks.
Sypialnia nasza jest bardzo obszerna. Wzd�u� �cian biegn�
umywalnie i ka�dy z nas ma sw�j w�asny prysznic. Myjemy si�
bardzo ch�tnie, gdy� z prysznic�w tryska woda sodowa z sokiem,
przy czym na ka�dy dzie� tygodnia przypada inny sok. Je�li chodzi
o mnie, to najstaranniej myj� si� w �rody, gdy� tego dnia do wody
dodawany jest sok malinowy, za kt�rym przepadam. Soki pana Kleksa
doskonale si� mydl� i daj� du�o piany, tote� sypialnia nasza
zawsze z rana wygl�da jak wielka balia z mydlinami.
Ubranie nasze sk�ada si� z granatowych koszul, bia�ych, d�ugich
spodni, granatowych po�czoch i bia�ych trzewik�w. Je�li kt�ry�
z ch�opc�w co� przeskrobie albo nie umie lekcji, w�wczas za kar�
musi nosi� przez ca�y dzie� ��ty krawat w zielone grochy. Krawat
taki jest bardzo pi�kny i w�a�ciwie ka�dy powinien by go ch�tnie
nosi�, my jednak martwimy si� okropnie, gdy spotka kt�rego z nas
taka kara.
O wp� do sz�stej zabieramy nasze senne lusterka i udajemy si�
do jadalni na �niadanie.
Stoi tam po�rodku du�y okr�g�y st�, przy kt�rym ka�dy ucze� ma
swoje sta�e miejsce. Szyby w oknach s� r�nokolorowe, co bardzo
podnosi smak wszystkich potraw.
Pan Kleks �niadania i kolacje jada osobno, natomiast podczas
obiadu unosi si� w powietrzu ponad sto�em z polewaczk� w r�ce i
polewa nam potrawy rozmaitymi sosami. Ka�dy sos posiada inn�
w�a�ciwo��: bia�y wzmacnia z�by, niebieski poprawia wzrok, ��ty
reguluje oddech, szary oczyszcza krew, zielony usuwa �upie�.
Mateusz podczas jedzenia stoi na kraw�dzi wazonu po�rodku sto�u
i uwa�a. aby�my nic nie pozostawiali na talerzach.
O godzinie sz�stej rano Mateusz chwyta w dzi�b ma�y srebrny
dzwoneczek i dzwoni na apel. Biegniemy w�wczas wszyscy do
gabinetu pana Kleksa, gdzie pan Kleks ju� na nas czeka i na dzie�
dobry ca�uje ka�dego w czo�o.
Po apelu pan Kleks wchodzi do du�ej szafy stoj�cej w rogu
gabinetu i przez okienko w jej drzwiach odbiera od nas senne
lusterka. Maj� one swoje szczeg�lne przeznaczenie. Na nocnych